Butik madame Malkin
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Butik madame Malkin
Nowy rok w szkole? Spopielona przez smoka szata? Dziecięcy sok z Gumijagód wylany na ubranie przez już nie tak kochaną córkę chrzestną? Zmiana pracy? Kłopoty po zmianie wzrostu czy wagi? Niesamowicie ważne wydarzenie? Czarodziejski bankiet? Najzwyklejsza w świecie chęć kupienia sobie czegoś nowego? A może coś jeszcze innego? Na te i wszelkie inne okazje jest jedna odpowiedź - sklep Madame Malkin, gdzie odnaleźć możesz wszystkie stroje, jakich potrzebujesz do pełni szczęścia. I nie tylko! Poza gotowymi ubraniami, właścicielka oferuje jeszcze projekty wykonywane na życzenie klienta. Na co jeszcze czekasz? Wstąp tu już teraz, póki możesz skorzystać ze specjalnych obniżek!
Na nowo przyzwyczajała się do rzeczywistości, którą w całym paradoksie sama stworzyła, nader niezdolna do adaptacji do upragnionych warunków. Samo powietrze smakowało inaczej, czerpanie go do płuc rozpychało się dziwaczną łuną, jakby w jego drobinkach dryfował niewidzialny kurz mający za zadanie już nigdy nie pozwolić jej doświadczyć wytchnienia. Brak Nikolaja Dolohova w codzienności był wszakże upragnionym momentem, a mimo to, ojciec jak nigdy wcześniej nie opuszczał jej myśli, brodząc po scenariuszach najpaskudniejszych snów i skazując ją na specyficzny stan zawieszenia, w którym miała powrócić do dawnej siebie - lub stać się kimś zupełnie nowym, wolnym od kłamstwa i jednocześnie, o ironio, stworzonym z kolejnego.
Młoda trzpiotka mamrotała coś pod nosem, ukazując - albo bardziej udając - zaaferowanie potencjalną klientką; z pewnym nieudolnie skrywanym zdziwieniem, kiedy Tatiana wcale nie wydawała się zainteresowana aktualną kolekcją i najciekawszymi krojami, wypytując o fasony najbliższe klasyce i stonowaniu. Poza egzemplarzami, które spoczęły w jej dłoniach, skrząc się głębokim fioletem i zaczarowym srebrem.
Pierwszy z nich - sukienka sięgająca podłogi, z rzędem malutkich guzików płynących wzdłuż kręgosłupa - zdecydowała się założyć jako pierwszy, dość prędko mierząc się jednak ze złośliwością rzeczy martwych. Później z nieobecnością pracownicy. Na samym końcu z okrutnie złośliwym losem.
Jego widok tutaj był ostatnim, jakiego mogła się spodziewać - w skali tego sklepu, londyńskiej ulicy i w końcu samej Anglii, choć musiał przecież gdzieś tutaj być, w doskonale znanych nazwiskach i pozornie wspólnych kręgach przemykać tuż pod jej nosem; dawno temu nauczyła się stawiać stopy w taki sposób, by pozostawać niezauważoną. A tak przynajmniej jej się zdawało.
Szeroko otwarte powieki zdradzały wiele, podobnie jak rozchylone usta i postawa, w której zastygła - pomiędzy zdumieniem a pęczniejącą gdzieś w tyle myśli irytacją, chęcią ucieczki a barwnym, urokliwym kłamstwem, którego smak niemal czuła na własnym języku. Cztery ściany kabiny były pułapką idiotycznie trywialną, w której pozwoliła się zamknąć - kilka kroków w przód, spojrzenie krzyżujące spojrzenie, cisza, której nie potrafiła zmyć subtelnym komentarzem; jego dłoń musnęła nagie plecy, nim zdążyła odnaleźć się w niefortunności.
- Igor - zdążyła jedynie wypowiedzieć jego imię, na wydechu zaskoczenia; odnajdując jego wzrok w tafli lustra przez kilka sekund zdradzała swoje zaskoczenie, dopiero po chwili na twarzy pojawił się uśmiech - zaraz po nim buta.
- Szukasz sukni dla damy swego serca? - następna była odrobinę złośliwa insynuacja, którą prędko przyćmiło kolejne spojrzenie - zlustrowała nim jego sylwetkę w odbiciu, nieskrępowanie i długo, z enigmą w drgającym kąciku ust, na nowo odnajdując jego twarz i unosząc brew.
- Nie powinno cię tu być - zwłaszcza w momencie, w którym zasłonka przebieralni zostawiała ledwo drobną lukę dzielącą ich od rzeczywistości; sprawnym ruchem zasunęła kotarę do końca, odwracając się do Karkaroffa przodem - Zmężniałeś. Stęskniłeś? - kiedy nie było drogi ucieczki, najlepszą obroną była bezczelna konfrontacja.
Młoda trzpiotka mamrotała coś pod nosem, ukazując - albo bardziej udając - zaaferowanie potencjalną klientką; z pewnym nieudolnie skrywanym zdziwieniem, kiedy Tatiana wcale nie wydawała się zainteresowana aktualną kolekcją i najciekawszymi krojami, wypytując o fasony najbliższe klasyce i stonowaniu. Poza egzemplarzami, które spoczęły w jej dłoniach, skrząc się głębokim fioletem i zaczarowym srebrem.
Pierwszy z nich - sukienka sięgająca podłogi, z rzędem malutkich guzików płynących wzdłuż kręgosłupa - zdecydowała się założyć jako pierwszy, dość prędko mierząc się jednak ze złośliwością rzeczy martwych. Później z nieobecnością pracownicy. Na samym końcu z okrutnie złośliwym losem.
Jego widok tutaj był ostatnim, jakiego mogła się spodziewać - w skali tego sklepu, londyńskiej ulicy i w końcu samej Anglii, choć musiał przecież gdzieś tutaj być, w doskonale znanych nazwiskach i pozornie wspólnych kręgach przemykać tuż pod jej nosem; dawno temu nauczyła się stawiać stopy w taki sposób, by pozostawać niezauważoną. A tak przynajmniej jej się zdawało.
Szeroko otwarte powieki zdradzały wiele, podobnie jak rozchylone usta i postawa, w której zastygła - pomiędzy zdumieniem a pęczniejącą gdzieś w tyle myśli irytacją, chęcią ucieczki a barwnym, urokliwym kłamstwem, którego smak niemal czuła na własnym języku. Cztery ściany kabiny były pułapką idiotycznie trywialną, w której pozwoliła się zamknąć - kilka kroków w przód, spojrzenie krzyżujące spojrzenie, cisza, której nie potrafiła zmyć subtelnym komentarzem; jego dłoń musnęła nagie plecy, nim zdążyła odnaleźć się w niefortunności.
- Igor - zdążyła jedynie wypowiedzieć jego imię, na wydechu zaskoczenia; odnajdując jego wzrok w tafli lustra przez kilka sekund zdradzała swoje zaskoczenie, dopiero po chwili na twarzy pojawił się uśmiech - zaraz po nim buta.
- Szukasz sukni dla damy swego serca? - następna była odrobinę złośliwa insynuacja, którą prędko przyćmiło kolejne spojrzenie - zlustrowała nim jego sylwetkę w odbiciu, nieskrępowanie i długo, z enigmą w drgającym kąciku ust, na nowo odnajdując jego twarz i unosząc brew.
- Nie powinno cię tu być - zwłaszcza w momencie, w którym zasłonka przebieralni zostawiała ledwo drobną lukę dzielącą ich od rzeczywistości; sprawnym ruchem zasunęła kotarę do końca, odwracając się do Karkaroffa przodem - Zmężniałeś. Stęskniłeś? - kiedy nie było drogi ucieczki, najlepszą obroną była bezczelna konfrontacja.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
I dla niego zastana rzeczywistość jawiła się nowością, kąsającą duszę nieprzyjemnością istnienia. Choć tkwił tutaj, na deszczowym, ogarniętym wojną lądzie już od miesięcy, dalej wydawał się niepokornie obcy. Z melancholijnym sentymentem, którego zwykle wystrzegał się z rezerwą, wspominał morską, norweską bryzę, skąpaną w ostrej grani urokliwych fiordów i gęstych lasów. To tam był jego prawdziwy dom; to tam poznał własne oblicze, zmierzywszy się po raz pierwszy z pychą i potęgą, strachem i lękiem, obrzydzeniem, wreszcie ― wszechwładną rozkoszą. Podłych imitacji tychże doświadczał też w królewskiej Brytanii, w ślad za matką i kuzynem walcząc na powrót o świetność ich nazwiska. Panoszył się zresztą po stolicy jako kolejny Macnair, porzuciwszy doszczętnie bułgarskie fragmenty własnego jestestwa, choć dokumenty wciąż zdradzały go innym brzmieniem. Na dobre zapomniał też o bestialskim ojcu; porzucił również honorowe reminiscencje o mordzie, prowadzącym do grzęznącej głęboko w ziemi trumny. Ledwie majaczył mu jeszcze obraz pola usłanego dusząco pachnącymi różami; ledwie wyobrażał sobie kształty pomarszczonej sylwetki skrzata, nad którym znęcał się paskudnie za młodzieńczych lat. Teraz był już innym człowiekiem; teraz zdawała się wrzeć w nim zupełnie inna krew. Serce jaśniało ambicją i gotowością do walki, zwarciem do podporządkowania i manierycznego ukłonu. Jej uwagi nie były zatem wcale bezzasadne, bo w istocie nie przypominał już krnąbrnego oberwańca, którego znała ze szkoły. Kroczył naprzód bez zawahania, stoicko spokojny i lodowato wyrachowany.
Bo właśnie tego wymagała od niego Anglia.
Stąd pewnie nieokrzesanie odważnie wstąpił za kotarę ciasnej przymierzalni; stąd pewnie, na pozór grzecznie i bez stanowczości, zajmował się rzędem guzików śliwkowej sukni. Nie oszczędzał się w obserwacji, bacznie przyglądając się kobiecej twarzy w lustrze; nie skąpił też dotyku, niby przypadkiem muskając nagie plecy opuszkami smukłych palców. Dzieliły ich centymetry przestrzeni, miesiące wzajemnego milczenia, napięcie minionych dawno fantazji. Skutecznie unikała go do tej pory, zezwalając rozczarowaniu na rozpłynięcie się bez słowa w eterze. Nie mogła uniknąć jednak zalegającej w trzewiach potrzebie konfrontacji. Gorejący romans rozmył się nagle, pozbawiony bodaj lichego pożegnania; historia ich znajomości sięgała jednak dalej i bynajmniej nie kończyła się tam, we wspólnej pościeli. Skazani byli na kurtuazyjne dyganie w towarzystwie, razem z wymianą fałszywych uśmiechów i nic nieznaczących pogawędek. Należało zatem porozmawiać poczciwe o zaszłościach, albo przeciwnie, utknąć w obustronnej wrogości, niesionej przez sugestywną ciszę. Z początku zdążyła wydusić tylko imię, a on bezwstydnie mącił już przy materiale; zaraz na twarzy wyrosła jednak buta, a usta opuściła trącająca ironią hipoteza. Wówczas i na jego licu wyrósł skromny uśmiech, nieco grzeszny i arogancki. Wyzywający.
― A ty nie rozglądasz się za niczym ślubnym? ― odpowiedział nietaktownie pytaniem na pytanie, gdy zdobny pierścionek mignął przelotnie błyskiem. Należała do kogoś, w przywiązaniu lub nie, stała się damą któregoś z męskich serc. Kto dostąpił tego zaszczytu? Ciekawość zżerała umysł, wwiercając się nieprzyjemnie w ostatki domysłów. Powstrzymał jednak wścibski rozum przed naglącą intencją przesłuchania; być może sama zechce podzielić się z nim szczegółami nowiny.
― Uprzejmie pomogłem pani w potrzebie ― wytłumaczył sytuację dyplomatycznie, przyglądając się nagłym, desperackim wręcz, szarpnięciom zasłony. Kawałek materiału nie mógł powstrzymać ciekawskich uszu, a obcesowe spojrzenia nie stanowiły o niczym trywialnym. Wiodła nim kultura i wychowanie, nie żaden zwierzęcy instynkt.
― Poniekąd. Choć podobnie do ciebie, znalazłem pocieszenie ― odparł pewnie, gdy zaszczyciła go wreszcie bezpośredniością spojrzenia i słownej utarczki. Jego ukojenie było chwilowe, jej natomiast skwitował błogosławiony stan narzeczeństwa. Nie kochał jej nigdy, bynajmniej nie na serio, a jednak przemawiała przez niego jakaś nienormalna zazdrość.
― Wybacz moją nieobyczajność. Serdecznie ci gratuluję.
Bo właśnie tego wymagała od niego Anglia.
Stąd pewnie nieokrzesanie odważnie wstąpił za kotarę ciasnej przymierzalni; stąd pewnie, na pozór grzecznie i bez stanowczości, zajmował się rzędem guzików śliwkowej sukni. Nie oszczędzał się w obserwacji, bacznie przyglądając się kobiecej twarzy w lustrze; nie skąpił też dotyku, niby przypadkiem muskając nagie plecy opuszkami smukłych palców. Dzieliły ich centymetry przestrzeni, miesiące wzajemnego milczenia, napięcie minionych dawno fantazji. Skutecznie unikała go do tej pory, zezwalając rozczarowaniu na rozpłynięcie się bez słowa w eterze. Nie mogła uniknąć jednak zalegającej w trzewiach potrzebie konfrontacji. Gorejący romans rozmył się nagle, pozbawiony bodaj lichego pożegnania; historia ich znajomości sięgała jednak dalej i bynajmniej nie kończyła się tam, we wspólnej pościeli. Skazani byli na kurtuazyjne dyganie w towarzystwie, razem z wymianą fałszywych uśmiechów i nic nieznaczących pogawędek. Należało zatem porozmawiać poczciwe o zaszłościach, albo przeciwnie, utknąć w obustronnej wrogości, niesionej przez sugestywną ciszę. Z początku zdążyła wydusić tylko imię, a on bezwstydnie mącił już przy materiale; zaraz na twarzy wyrosła jednak buta, a usta opuściła trącająca ironią hipoteza. Wówczas i na jego licu wyrósł skromny uśmiech, nieco grzeszny i arogancki. Wyzywający.
― A ty nie rozglądasz się za niczym ślubnym? ― odpowiedział nietaktownie pytaniem na pytanie, gdy zdobny pierścionek mignął przelotnie błyskiem. Należała do kogoś, w przywiązaniu lub nie, stała się damą któregoś z męskich serc. Kto dostąpił tego zaszczytu? Ciekawość zżerała umysł, wwiercając się nieprzyjemnie w ostatki domysłów. Powstrzymał jednak wścibski rozum przed naglącą intencją przesłuchania; być może sama zechce podzielić się z nim szczegółami nowiny.
― Uprzejmie pomogłem pani w potrzebie ― wytłumaczył sytuację dyplomatycznie, przyglądając się nagłym, desperackim wręcz, szarpnięciom zasłony. Kawałek materiału nie mógł powstrzymać ciekawskich uszu, a obcesowe spojrzenia nie stanowiły o niczym trywialnym. Wiodła nim kultura i wychowanie, nie żaden zwierzęcy instynkt.
― Poniekąd. Choć podobnie do ciebie, znalazłem pocieszenie ― odparł pewnie, gdy zaszczyciła go wreszcie bezpośredniością spojrzenia i słownej utarczki. Jego ukojenie było chwilowe, jej natomiast skwitował błogosławiony stan narzeczeństwa. Nie kochał jej nigdy, bynajmniej nie na serio, a jednak przemawiała przez niego jakaś nienormalna zazdrość.
― Wybacz moją nieobyczajność. Serdecznie ci gratuluję.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Postać składająca się z nastoletniej i buńczucznej niechęci, kąsająca słowem każde niepochlebne spojrzenie, wyrażająca swój sprzeciw wobec nieznanej nowości w sposób co najmniej ostentacyjny, była dawno za nią. Dryfowała w odmętach przeszłości, jawiąc się w barwach protekcjonalnego rozbawienia, zupełnie jak gdyby samą siebie sprzed zaledwie dwóch lat traktowała jak młódkę o zawziętej minie, przemierzającą korytarze norweskiej szkoły z wysoko zadartym podbródkiem i niechęcią wypisaną na twarzy.
Teraz, po miesiącach spędzonych w obcym kraju, płynąc wraz z nurtem zmian i oczekiwań, była kimś zupełnie innym, własną niechęć przekuwając w subtelne spojrzenia, niezadowolone słowa przekuwając w wzniosłe komplementy i salwy wdzięcznego śmiechu. Budowana powoli pozycja, paradoksalnie, ograniczała możliwości czystej szczerości, skazując ją poniekąd na trwanie w stworzonej samodzielnie roli, odbierając dawne przyzwyczajenia i dziecięce przywary skazując na niełaskę.
Teraz, kiedy materializował się przed nią jako element dawnego świata, kawałek życia, które dawno było za nią, przez moment czuła się tak, jakby w albumie natknęła się na wyjątkowo ckliwe zdjęcie, mówiące o barwnych wspomnieniach, stygnących długo i niechętnie.
Pierwszym odruchem była dziwna nuta strachu; spłoszenie sięgające lędźwi, momentalna chęć zasłonięcia kotary, jakby za skrawkiem grubego materiału miała odciąć się od rzeczywistości i skryć w przebieralni na zawsze – ale nim wykonała jakikolwiek z infantylnych ruchów, znalazł się przy niej, a dłoń sięgnęła pleców. Mogła wybrać złość, sięgnąć po wyparcie, finalnie w iście teatralnej pozie wyrzucić go na zewnątrz – ale pożywka dla plotek rosła w siłę, kiedy Igor Karkaroff wciąż przebywał w jej towarzystwie na absurdalnie maleńkiej przestrzeni, w której dawne zatargi dochodziły do głosu, a powietrze mieszało dwa oddechy w jeden.
– Jak zwykle spostrzegawczy – skomentowała, wyłapując jego spojrzenie w tafli lustra, zaraz potem na moment zerkając na skrzący się na palcu pierścień – kiedyś był powodem do ckliwych przechwałek, epatowania obietnicą dobrobytu wyssaną z palca – teraz przypominał jej jedną z kul na łańcuchu, którymi dekorowano kostki skazańców.
– Jeszcze nie. Noszę żałobę. Zerwanie ceremonialnych ustaleń to ogromne faux pas i droga do nieszczęścia – skwitowała, walcząc z chęcią wzruszenia ramionami, którą w końcu zwalczyła półobrotem i stanięciem przed nim przodem. Zmienił się, choć poza specyfiką spojrzenia i pewnym zarysowaniem sylwetki nadal był tym samym chłopcem – tym samym młodym mężczyzną umilającym jej pierwsze kroki na Wyspach. Dotyk palców na jej plecach wciąż pozostawał żywym, jakby co najmniej jego opuszki były lodowate – i w tym kontraście przynosiły myślom dawne, ciepłe wspomnienia, o ścieżkach pocałunków, zmiętej pościeli, chichotach pod osłoną nocy i zerowym stanem jakichkolwiek oczekiwań.
– Zatem i tobie powinnam pogratulować. Los się czasem uśmiecha, czyż nie? – brew drgnęła ku górze; przez jakiś czas obarczała go spojrzeniem – na wpół surowym, na wpół rozbawionym, jakby pragnęła zapytać, czy zechce pobawić się z nią w dziecięcego berka. Później znów zwróciła się w kierunku lustra, wygładzając materiał sukni i przyglądając się w zastanowieniu jej wyglądowi na jej ciele.
– Dobrze ci się wiedzie? – angielski small talk nie był jej dobrą stroną, a mimo to – w obliczu obrazów powoli przemykających przez umysł, jakby ktoś odpalił przed nią kliszę ze zdjęciami – była ciekawa. Co robił, z kim robił, dlaczego robił. Dziwacznie palące wspomnienie jego dłoni na ciele czy zwyczajna wścibskość – nie była pewna.
Teraz, po miesiącach spędzonych w obcym kraju, płynąc wraz z nurtem zmian i oczekiwań, była kimś zupełnie innym, własną niechęć przekuwając w subtelne spojrzenia, niezadowolone słowa przekuwając w wzniosłe komplementy i salwy wdzięcznego śmiechu. Budowana powoli pozycja, paradoksalnie, ograniczała możliwości czystej szczerości, skazując ją poniekąd na trwanie w stworzonej samodzielnie roli, odbierając dawne przyzwyczajenia i dziecięce przywary skazując na niełaskę.
Teraz, kiedy materializował się przed nią jako element dawnego świata, kawałek życia, które dawno było za nią, przez moment czuła się tak, jakby w albumie natknęła się na wyjątkowo ckliwe zdjęcie, mówiące o barwnych wspomnieniach, stygnących długo i niechętnie.
Pierwszym odruchem była dziwna nuta strachu; spłoszenie sięgające lędźwi, momentalna chęć zasłonięcia kotary, jakby za skrawkiem grubego materiału miała odciąć się od rzeczywistości i skryć w przebieralni na zawsze – ale nim wykonała jakikolwiek z infantylnych ruchów, znalazł się przy niej, a dłoń sięgnęła pleców. Mogła wybrać złość, sięgnąć po wyparcie, finalnie w iście teatralnej pozie wyrzucić go na zewnątrz – ale pożywka dla plotek rosła w siłę, kiedy Igor Karkaroff wciąż przebywał w jej towarzystwie na absurdalnie maleńkiej przestrzeni, w której dawne zatargi dochodziły do głosu, a powietrze mieszało dwa oddechy w jeden.
– Jak zwykle spostrzegawczy – skomentowała, wyłapując jego spojrzenie w tafli lustra, zaraz potem na moment zerkając na skrzący się na palcu pierścień – kiedyś był powodem do ckliwych przechwałek, epatowania obietnicą dobrobytu wyssaną z palca – teraz przypominał jej jedną z kul na łańcuchu, którymi dekorowano kostki skazańców.
– Jeszcze nie. Noszę żałobę. Zerwanie ceremonialnych ustaleń to ogromne faux pas i droga do nieszczęścia – skwitowała, walcząc z chęcią wzruszenia ramionami, którą w końcu zwalczyła półobrotem i stanięciem przed nim przodem. Zmienił się, choć poza specyfiką spojrzenia i pewnym zarysowaniem sylwetki nadal był tym samym chłopcem – tym samym młodym mężczyzną umilającym jej pierwsze kroki na Wyspach. Dotyk palców na jej plecach wciąż pozostawał żywym, jakby co najmniej jego opuszki były lodowate – i w tym kontraście przynosiły myślom dawne, ciepłe wspomnienia, o ścieżkach pocałunków, zmiętej pościeli, chichotach pod osłoną nocy i zerowym stanem jakichkolwiek oczekiwań.
– Zatem i tobie powinnam pogratulować. Los się czasem uśmiecha, czyż nie? – brew drgnęła ku górze; przez jakiś czas obarczała go spojrzeniem – na wpół surowym, na wpół rozbawionym, jakby pragnęła zapytać, czy zechce pobawić się z nią w dziecięcego berka. Później znów zwróciła się w kierunku lustra, wygładzając materiał sukni i przyglądając się w zastanowieniu jej wyglądowi na jej ciele.
– Dobrze ci się wiedzie? – angielski small talk nie był jej dobrą stroną, a mimo to – w obliczu obrazów powoli przemykających przez umysł, jakby ktoś odpalił przed nią kliszę ze zdjęciami – była ciekawa. Co robił, z kim robił, dlaczego robił. Dziwacznie palące wspomnienie jego dłoni na ciele czy zwyczajna wścibskość – nie była pewna.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Młodzieńczy bunt bez powodu nie dotknął nigdy jego statury, bo bestialska ręka ojca czyhała nad każdym krokiem, najmniejszą decyzją, choćby pojedynczym atomem ciała. Nie znał pojęcia sprzeciwu, nie rozumiał nonkonformistycznej pogoni za indywidualnością. Był niczym glina ― stateczny i twardy, a zarazem plastyczny i kruchy; giętko ulegał cudzym opiniom, potem bezwzględnie za nimi podążał, aż do czasu, gdy woli nie złamała nicość lub nonsens. Tkwił w nim podobny wigor i żywiołowość, choć nigdy nie miał sposobności wyrażać ich krnąbrnie, po szczeniacku. Chodził jednak z podniesionym wysoko podbródkiem, szukając ludzi, których dumnie gotów był zdominować. Słowem, czynem, rozkazem ― czymkolwiek, co mieszałoby w głowie echem satysfakcji. Ona nie dała mu się nigdy zdominować, z natury była bowiem silna, niezależna, wyniszczająca powoli. Nawet w chłodzie murów szkoły we wzajemnej sympatii zwykli kręcić się wokół siebie, rzucając raz po raz jadowitą uwagą. Później, już w bliskości jednego łóżka i wspólnego materaca, wojowali o prym zadowolenia, w pozach zdobywców karmiąc się każdym westchnieniem, fantazją, czystą ekstazą. Kurz po tamtych ekscesach zdołał opaść już dawno, przykrywając po części wyleczone od tęsknoty powieki; dziś jednak, jakby na nowo, otwarły się po zastoju minionych miesięcy, szeroko i wyraźnie. Zerkały sugestywnie w zwierciadło, częściej natomiast obserwując fragmenty kobiecej twarzy. Mogła uznać ten wzrok za ckliwy, a spotkanie postrzegać w kategorii zbędnego patosu podobnego sentymentalnemu wertowaniu albumu ze zdjęciami, ale w oczach nie kryła się żadna nadzieja. Ani rozczarowanie, które uleciało gdzieś w eter już dawno, z chwilą gdy bez słowa porzuciła bliskość na rzecz intratnego narzeczeństwa. Przez krótki, efemeryczny moment drażniła męski umysł reminiscencją pasji, szybko zdołał jednak pozbyć się nienormalnej goryczy melancholii. Ona uczyniła na pewno to samo, zaznając ciepła innych ramion. Drugiego, starszego, wciąż żywego Karkaroffa. Przy okazji unikała młodszego, sprytnie i z wyszukanym namysłem, niemalże jak ognia, bo konfrontacja boleć miała grzechem milczenia. Nie zamierzał jej z niego rozliczać, każdy romans kiedyś się wreszcie kończył; i dla nich nastała ta chwila, choć przyszła z ciążącym brzemieniem nieodpowiedniości. Może ta właśnie świadomość dobierała się jej teraz do wnętrzności; może ona właśnie spotęgowała pierwotny wyraz strachu, infantylną panikę, wreszcie ― niemoc, albo niechęć, w powstrzymaniu iście altruistycznego aktu pomocy. Czynu, który mimowolnie wywoływał napięcie w lędźwiach, a na licu prowokował nieszczerą butę. Miała tym sposobem sprowadzić go na manowce, powstrzymać zbyt wielką pewność siebie, miast tego przyczyniła się do wymownego uśmiechu, który naturalnie dzierżył chaos myśli i wyrażał więcej od słownych przekomarzań. Zupełnie jakby razem z krwią krążyła w smukłym ciele cierpka prawda o jej losie oblubienicy.
― Wyrazy najgłębszego współczucia. ― Na powrót rzucał suchymi, manierycznymi sentencjami, ale składanie kondolencji było już chyba jakimś dziwacznym, zawodowym wypaczeniem. Podobne skrzywienia były jednak dobrze widziane, zwłaszcza w towarzystwie największych dostojników, gdzie nazbyt często mówiono dla samej czynności mówienia. Jej przeszkadzał angielski small talk; jego sztuczna gadka szmatka dręczyła niezależnie od kultury i języka. Wychowanie było jednak silniejsze od chęci wyzbycia się całej tej obłudy. Może dlatego właśnie tak bardzo doceniał ich żarliwy wybryk ― bo oboje, bez zbędnych zawiłości, znali status obopólnych oczekiwań; przyjemnie godziły się w jednym miejscu sprawy nagich ciał i braku zobowiązań, jednoczesnej dostępności i żadnej wyłączności.
― Dobrze wiesz, że cenię sobie niezależność ― zaznaczył od razu, pobawiony skrępowania, bezwstydny, rozbawiony. Hulaszcza beztroska nie ciążyła nieprzyjemnie, w przeciwieństwie do lśniącego na placu pukla, który już niebawem miał zamienić się w świadectwo dozgonnej wierności. Potrafiła dotrzymać ją dla dobra przyszłego małżonka? Cynicznie powątpiewał. ― Do mnie uśmiecha się aż zbyt często ― dodał po chwili, choć wcale nie gadał już o miłym towarzystwie panienek w alkowie. Nie miał jednak w zamiarze tego precyzować, jakby w pogoni za potencjalną zazdrością. Ta, przynajmniej po części, dusiła go właśnie teraz, więc w procederze zemsty odpłacał się pięknym za nadobne. O ile zdystansowana skorupa kobiecego nieprzejęcia ulec mogła lichemu wspomnieniu i grze pozorów.
― Dobrze. Mnogość zajęć nie pozwala nawet sądzić inaczej ― odparł enigmatycznie, trochę wyzywająco. Podobnie doglądał podkreślanych przez śliwkowy materiał kształtom. ― Czym zajmuje się jednak, pogrążona w żałobie i nawiedzona błogosławionym stanem narzeczeństwa, Tatiana? ― podpytał, wwiercając się wzrokiem w jasnobłękitne tęczówki. Chciał wiedzieć na serio, ale nie powstrzymał głodu kąśliwości. Tym samym na powrót sygnalizował, że obchodziło go to bardziej, niż faktycznie powinno.
― Wyrazy najgłębszego współczucia. ― Na powrót rzucał suchymi, manierycznymi sentencjami, ale składanie kondolencji było już chyba jakimś dziwacznym, zawodowym wypaczeniem. Podobne skrzywienia były jednak dobrze widziane, zwłaszcza w towarzystwie największych dostojników, gdzie nazbyt często mówiono dla samej czynności mówienia. Jej przeszkadzał angielski small talk; jego sztuczna gadka szmatka dręczyła niezależnie od kultury i języka. Wychowanie było jednak silniejsze od chęci wyzbycia się całej tej obłudy. Może dlatego właśnie tak bardzo doceniał ich żarliwy wybryk ― bo oboje, bez zbędnych zawiłości, znali status obopólnych oczekiwań; przyjemnie godziły się w jednym miejscu sprawy nagich ciał i braku zobowiązań, jednoczesnej dostępności i żadnej wyłączności.
― Dobrze wiesz, że cenię sobie niezależność ― zaznaczył od razu, pobawiony skrępowania, bezwstydny, rozbawiony. Hulaszcza beztroska nie ciążyła nieprzyjemnie, w przeciwieństwie do lśniącego na placu pukla, który już niebawem miał zamienić się w świadectwo dozgonnej wierności. Potrafiła dotrzymać ją dla dobra przyszłego małżonka? Cynicznie powątpiewał. ― Do mnie uśmiecha się aż zbyt często ― dodał po chwili, choć wcale nie gadał już o miłym towarzystwie panienek w alkowie. Nie miał jednak w zamiarze tego precyzować, jakby w pogoni za potencjalną zazdrością. Ta, przynajmniej po części, dusiła go właśnie teraz, więc w procederze zemsty odpłacał się pięknym za nadobne. O ile zdystansowana skorupa kobiecego nieprzejęcia ulec mogła lichemu wspomnieniu i grze pozorów.
― Dobrze. Mnogość zajęć nie pozwala nawet sądzić inaczej ― odparł enigmatycznie, trochę wyzywająco. Podobnie doglądał podkreślanych przez śliwkowy materiał kształtom. ― Czym zajmuje się jednak, pogrążona w żałobie i nawiedzona błogosławionym stanem narzeczeństwa, Tatiana? ― podpytał, wwiercając się wzrokiem w jasnobłękitne tęczówki. Chciał wiedzieć na serio, ale nie powstrzymał głodu kąśliwości. Tym samym na powrót sygnalizował, że obchodziło go to bardziej, niż faktycznie powinno.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W kolejnych ciężkich oddechach próbowała poddać się czystej kalkulacji. Oszacować zyski i straty, znaleźć punkty wspólne, elementy przewagi i drogi ewentualnej ucieczki - grzebiąc w odmętach wspomnień, dawno wystygłych obrazów dawnej siebie i być może dawnego jego - kiedy wszystko zdawało się być prostsze, choć gdyby pozornie trzeźwym okiem miała faktycznie wyrokować, czyny jakich dopuszczała się przed wieloma miesiącami były skomplikowaną siatką spontanicznych hulanek.
Pomiędzy buntem wobec zastałej rzeczywistości a próbami wkupienia się w łaski Anglii, znalezienia swojego miejsca i przede wszystkim cichej namiastki ulgi, lub chociażby czegoś co miałoby imitować wytchnienie. On, dzielący ten sam szlak przeszłości, rozumiejący odległą od wyspiarskiej kultury tradycję, w końcu dojrzały na tyle, by w paradoksalnie młodzieńczej inspiracji dać się ponieść kruchym pokusom.
Teraz, kiedy tafla odbijała dwoje spojrzeń, żadne z nich nie miało w sobie tej samej nieostrożności, co wtedy. Za mało do zyskania, zbyt wiele do stracenia - szalę przeważyło to drugie, sprawiając, że chłodny uśmiech tańczył na jej wargach, raz po raz barwiony sarkastyczną złośliwością.
Spuszczony wzrok zdradzał jednak pewne zdystansowanie; zdecydowała się nie ciągnąć tematu owej żałoby i nie wtajemniczyła go w szczegóły stanu pisanego przez rozpacz i czerń - w jej codzienności przeplatała się z poranną kawą i wieczornym kieliszkiem - w jego życiu była pewną kwintesencją rutynowych obowiązków. Nazwisko Macnair było jej bardziej niż znane, choć teraz, kiedy ograniczała ich jedynie kotara przymierzalni i tona niewypowiedzianych urazów, dziwnie było jej połączyć jego osobę z tym samym zbiorowiskiem więzów krwi, które pieczę sprawowały nad osławionym domem pogrzebowym.
Podobnie bez zbędnego, sztucznie życzliwego komentarza pozostawiła jego odpowiedź na temat szczęścia - jedynie oczy zdradzały coś na granicy politowania i zaciekawienia, jak gdyby chciała go zapytać, czy próbuje w tym trywialnym do granic sposobie zbudzić w niej zazdrość - lub coś, co miałoby chociażby być jej atrapą.
- Jakich zajęć? - podpytała jednak od razu, w lustrze wyłapując jego spojrzenie i trzymając go we własnym przez dłużej niż chwilę - odpowiednią, dozwoloną, podobną sobie, w której walczyła o udowodnienie niewiadomo czego. Chwilę później, w uniesionych kącikach ust i pokręciła głową - czym zajmowała się ona?
- Korzystam z uroków wolnego i czystego Londynu - czyż to nie było wspaniałe? - Teraz także z uroków lata, zwłaszcza, że życie na Alei Nokturnu potrafi paskudnie nużyć - stwierdziła, zgodnie z prawdą, być może po raz pierwszy od początku ich rozmowy - miała dosyć ciemnej kamienicy, która niosła ojcowski głos i echo wspomnień - Trwa Festiwal. Dostatku i miłości - korzystasz? - obywatelski obowiązek, nawet ludzi, którymi byli oni - udając oddanie Anglii, dryfując w morzu prawdziwych i wykreowanych na potrzeby rzeczywistości patriotów czarodziejskiej nacji.
Pomiędzy buntem wobec zastałej rzeczywistości a próbami wkupienia się w łaski Anglii, znalezienia swojego miejsca i przede wszystkim cichej namiastki ulgi, lub chociażby czegoś co miałoby imitować wytchnienie. On, dzielący ten sam szlak przeszłości, rozumiejący odległą od wyspiarskiej kultury tradycję, w końcu dojrzały na tyle, by w paradoksalnie młodzieńczej inspiracji dać się ponieść kruchym pokusom.
Teraz, kiedy tafla odbijała dwoje spojrzeń, żadne z nich nie miało w sobie tej samej nieostrożności, co wtedy. Za mało do zyskania, zbyt wiele do stracenia - szalę przeważyło to drugie, sprawiając, że chłodny uśmiech tańczył na jej wargach, raz po raz barwiony sarkastyczną złośliwością.
Spuszczony wzrok zdradzał jednak pewne zdystansowanie; zdecydowała się nie ciągnąć tematu owej żałoby i nie wtajemniczyła go w szczegóły stanu pisanego przez rozpacz i czerń - w jej codzienności przeplatała się z poranną kawą i wieczornym kieliszkiem - w jego życiu była pewną kwintesencją rutynowych obowiązków. Nazwisko Macnair było jej bardziej niż znane, choć teraz, kiedy ograniczała ich jedynie kotara przymierzalni i tona niewypowiedzianych urazów, dziwnie było jej połączyć jego osobę z tym samym zbiorowiskiem więzów krwi, które pieczę sprawowały nad osławionym domem pogrzebowym.
Podobnie bez zbędnego, sztucznie życzliwego komentarza pozostawiła jego odpowiedź na temat szczęścia - jedynie oczy zdradzały coś na granicy politowania i zaciekawienia, jak gdyby chciała go zapytać, czy próbuje w tym trywialnym do granic sposobie zbudzić w niej zazdrość - lub coś, co miałoby chociażby być jej atrapą.
- Jakich zajęć? - podpytała jednak od razu, w lustrze wyłapując jego spojrzenie i trzymając go we własnym przez dłużej niż chwilę - odpowiednią, dozwoloną, podobną sobie, w której walczyła o udowodnienie niewiadomo czego. Chwilę później, w uniesionych kącikach ust i pokręciła głową - czym zajmowała się ona?
- Korzystam z uroków wolnego i czystego Londynu - czyż to nie było wspaniałe? - Teraz także z uroków lata, zwłaszcza, że życie na Alei Nokturnu potrafi paskudnie nużyć - stwierdziła, zgodnie z prawdą, być może po raz pierwszy od początku ich rozmowy - miała dosyć ciemnej kamienicy, która niosła ojcowski głos i echo wspomnień - Trwa Festiwal. Dostatku i miłości - korzystasz? - obywatelski obowiązek, nawet ludzi, którymi byli oni - udając oddanie Anglii, dryfując w morzu prawdziwych i wykreowanych na potrzeby rzeczywistości patriotów czarodziejskiej nacji.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Coraz silniejszym echem nieobyczajnej sugestii jawiła się ta utajona schadzka, skryta za cieniem cienkiej kotary, w czterech ścianach ciasnej przebieralni. Prosta gadka szmatka być może nie zdradzała szczegółów przeszłości, drapiąc ambiwalencją zastygłych w duszy wspomnień; ciekawskie uszy bez trudu mogły pochwycić jednak podstawy dla przebrzydłych plotek o cudzych uniesieniach ― te bywały wszakże niewiarygodną uciechą zmysłów dla pospólstwa pozbawionego osobistych przeżyć. Zaskakujące, jak niewiele trzeba było, by dotlenić żarzące się lichym przebłyskiem fantazje, do stopnia, w którym poczynały buchać one trawiącym wszelką kulturę płomieniem. Instynkty jako twór nieprzewidywalnej natury zwykły przekraczać niekiedy granice stonowanego konserwatyzmu, bez zbędnego namysłu i dla nadania życiu dobrego smaku. W ich przypadku zew krwi łączył się w rozczulającej podróży po nowym lądzie, gdzie oboje zdawali się szukać nadaremnie własnego miejsca. Składający się w jedną nić wiążącej przez lata historii romans wybrzmiewał intensywnością, zagubieniem, grzesznym bezwstydem. Ona odpowiadała hulaszczo na reminiscencje męczącej umysł emigracji, a on rozprawiał się z pamięcią o swojej dawnej tożsamości, duchu Karkaroffów, pogrzebanego razem z ojcem, jeszcze tam, na bułgarskiej ziemi. Obczyzna przyniosła ogrom nowych obowiązków i równie wiele wyzwań, którym należało stawić czoła. Narastająca z wolna presja ze strony matki i angielskiego kuzyna dręczyła zastanym obrazem istnienia, nawet jeśli żadne z nich w istocie nie miało wobec niego konkretnych oczekiwań. Ona, w całym chaosie rzeczy nieznanych i w całym tłumie intruzów, była godną zaufania powiernicą. Kimś, kto zaszczycił go niebanalną rozmową, urodziwym uśmiechem, godnym towarzystwem, wreszcie ― ciepłem i miękkością kobiecej skóry. Pragnął być dla niej tym samym i rzeczywiście, bodaj przez chwilę, chyba istniał w jej myśli jako sylwetka satysfakcji i zadowolenia. Porzuciła to nagle, bez zapowiedzi, ale rościła sobie przecież do tego prawo. Docierali się niezobowiązująco i tak też się rozstali. Nic jednak nie było w stanie powstrzymać głosu majaczącej w sercu retrospekcji. Zawsze imponowała mu wszakże jej zdolność do sprzeciwu, niechęć do służalczości, w końcu ― niedoczekany nich kres batalii o dominację. To ona właśnie napędzała obsesyjne aberracje, pragnienia ciała, nienormalnie maniakalną żądzę posiadania. Wszystkiego, na wyłączność, pod wypolerowanym czubkiem własnego buta, w pełnej świadomości dzierżonej kontroli. W głosie nie kryła się zatem żadna pretensja, ledwie niema zazdrość, którą nieudolnie powstrzymywał egzaltowaną obojętnością. Dystansem, którego bynajmniej w tej sprawie nie posiadał.
― Różnych. Obowiązków, rozrywek ― zaakcentował to drugie, niby pokazowo beznamiętnie, choć posyłając jednocześnie kolejne z prowokujących spojrzeń. Zaraz łagodnie obracał ją na powrót twarzą do długiego lustra, prowadząc sylwetkę bezpiecznie, ująwszy zawczasu za dłoń, trochę w geście szarmanckiego dżentelmena. Zupełnie jakby ponownie należało dbać w tej relacji o kurtuazyjną etykietę. Po raz ostatni miała oglądać się w zwierciadle w śliwkowej kreacji; dał jej chwilę do namysłu, gdy preparowała prawdę o losie własnego życia i być może podejmowała decyzję o zakupie. Po to właśnie tu przyszła, a on nieobyczajnie psuł jej beztroskie zakupy zupełnie nieszlachetną konfrontacją. Zaborcza myśl o nowinie narzeczeństwa drapała nieprzyjemnością w gardło, więc zbyteczne stały się już rozmówki niesione w pozie pozornej uprzejmości.
― Ach, czyli wciąż trudno ci dogodzić ― stwierdził z przesadzoną troskliwością, w głębi duszy z satysfakcją oceniając, że tamten bezowocnie próbował dotrzymać jej kroku. Mógł próbować złapać ją w swoje sidła, zniewalając ikrę skrytego w kształtnym ciele temperamentu, ale płonne to były nadzieje. Przy okazji znów postanowił wykazać się pomocą, toteż cierpliwie zabrał się za rząd niewielkich guzików misternej sukni.
― Nie interesują mnie takie wydarzenia.
― Różnych. Obowiązków, rozrywek ― zaakcentował to drugie, niby pokazowo beznamiętnie, choć posyłając jednocześnie kolejne z prowokujących spojrzeń. Zaraz łagodnie obracał ją na powrót twarzą do długiego lustra, prowadząc sylwetkę bezpiecznie, ująwszy zawczasu za dłoń, trochę w geście szarmanckiego dżentelmena. Zupełnie jakby ponownie należało dbać w tej relacji o kurtuazyjną etykietę. Po raz ostatni miała oglądać się w zwierciadle w śliwkowej kreacji; dał jej chwilę do namysłu, gdy preparowała prawdę o losie własnego życia i być może podejmowała decyzję o zakupie. Po to właśnie tu przyszła, a on nieobyczajnie psuł jej beztroskie zakupy zupełnie nieszlachetną konfrontacją. Zaborcza myśl o nowinie narzeczeństwa drapała nieprzyjemnością w gardło, więc zbyteczne stały się już rozmówki niesione w pozie pozornej uprzejmości.
― Ach, czyli wciąż trudno ci dogodzić ― stwierdził z przesadzoną troskliwością, w głębi duszy z satysfakcją oceniając, że tamten bezowocnie próbował dotrzymać jej kroku. Mógł próbować złapać ją w swoje sidła, zniewalając ikrę skrytego w kształtnym ciele temperamentu, ale płonne to były nadzieje. Przy okazji znów postanowił wykazać się pomocą, toteż cierpliwie zabrał się za rząd niewielkich guzików misternej sukni.
― Nie interesują mnie takie wydarzenia.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przeciągana struna mijającego czasu drżała pod wpływem specyficznego ciśnienia, nieuniknionym rozerwaniem mającząc nad jej głową na tyle słabo, na tyle lichym światłem, by faktycznie zlekceważyć zagrożenie; fakt, że gdzieś był - krążył, żył, oddychał, wypowiadał słowa, które mogłyby przecież być jej bliskie - były trywialną rzeczywistością, której starała się zapomnieć. Wymazać z pamięci, jak gdyby widmo konfrontacji było jedynie mrzonką lub krótkim snem, jednym z wielu, które nawiedzały ją w pierwszych wieczorach straconej relacji; urwanej, gwałtownie i bez większego oporu, bez wyrzutu tym bardziej, pod wpływem kaprysu i pragmatyczności.
Igor Karkaroff był żywy, cały i zdrów, na ile mogła ocenić w zaledwie kilka minut ich spotkania ograniczonego do czterech ścianek kabiny przymierzalni - pozornie ten sam, choć w słowach, spojrzeniach drenującyh lustrzaną taflę, w końcu gestach, pozornie tak subtelnych, a jednak noszących dziwne piętno rozżalenia - inny.
Zniknęła - bez słowa, bez wyjaśnień, bez słodko-gorzkiego liściku napisanego prędko na skrawce pergaminu - bez powodu, bo nie musiała wszakże uciekać jak wzgardzona kochanica w męskie ramiona tego, któremu była obiecana - nie musiała się nawet tłumaczyć.
A mimo to, kiedy powierzchnia wydawała jej się dziwnie ciasna i krucha, a oddechy drażniła duszna atmosfera obecności i letniej temperatury, coś drażniąco skubało pobocza myśli, lawirując pomiędzy złością, niechęcią a prostą ciekawością - kim był teraz? Gdzie spoglądał, z kim kroczył, po co, jak, dlaczego?
Powietrze z głuchym świstem zalęgło pierw w ustach, później przedostało się do płuc, a dłoń na moment zacisnęła w pięść; poczuła lekki ucisk własnych paznokci na skórze, kiedy jego dłoń ponownie się uniosła, a wraz za nią podążyły jej oczy, jak gdyby każdy ruch należało kontrolować, spodziewać się go, wyczekiwać - czego?
Gdyby wyczekiwał zemsty, wyczułaby to.
- Powinniśmy zobaczyć się w zgoła odpowiedniejszym miejscu - wobec obaw zastosowała życzliwość, pozorną i tkaną sprawnie przez lata; tą, której nie używała w jego obecności bo nie musiała; w zmiętej pościeli i zduszonym uśmiechu nie było nadmiernego miejsca na maski, bo twarz zakrywał półmrok i obłok ciężkiego dymu, a myśli hulały jakby w innej rzeczywistości.
Teraz, kiedy słońce świeciło wysoko, nie było jej na to stać.
Przez moment uśmiech tańczył na jej wargach, na granicy nadmiernej życzliwości a pewnej zawadiackości, jakby w krzyżujących się spojrzeniach rzucała mu wyzwanie.
- Podczas czegoś, co interesuje cię bardziej - dodała, na wspomnienie o dogadzaniu zsuwając jedynie spojrzenie w dół, jakby musiała powstrzymać się od nerwowego przełknięcia śliny.
Kilka sekund później i całe morze wyłapywania jego wzroku w szklanej tafli, odwróciła się w końcu przodem, ignorując zsuwający się z ramienia rękaw sukni.
- Dobrze cię widzieć - uśmiech był towarem deficytowym, który tym razem nie zaszczycił jej warg, kiedy nachyliła się i chłodnym gestem musnęła nimi skórę policzka Karkaroffa, później prostując się, aby wyprosić go z kabiny - Przepraszam - drobny gest na ramieniu był oznaką ostatniego pożegnania; dłonią ułożoną nad jego łokciem delikatnie wypchnęła jego sylwetkę za granicę przymierzalni, by zaraz później gwałtownie zasłonić zasłonkę, jakby ledwie skrawek welurowego materiału miał odgrodzić ich na kolejną wieczność.
zt?
Igor Karkaroff był żywy, cały i zdrów, na ile mogła ocenić w zaledwie kilka minut ich spotkania ograniczonego do czterech ścianek kabiny przymierzalni - pozornie ten sam, choć w słowach, spojrzeniach drenującyh lustrzaną taflę, w końcu gestach, pozornie tak subtelnych, a jednak noszących dziwne piętno rozżalenia - inny.
Zniknęła - bez słowa, bez wyjaśnień, bez słodko-gorzkiego liściku napisanego prędko na skrawce pergaminu - bez powodu, bo nie musiała wszakże uciekać jak wzgardzona kochanica w męskie ramiona tego, któremu była obiecana - nie musiała się nawet tłumaczyć.
A mimo to, kiedy powierzchnia wydawała jej się dziwnie ciasna i krucha, a oddechy drażniła duszna atmosfera obecności i letniej temperatury, coś drażniąco skubało pobocza myśli, lawirując pomiędzy złością, niechęcią a prostą ciekawością - kim był teraz? Gdzie spoglądał, z kim kroczył, po co, jak, dlaczego?
Powietrze z głuchym świstem zalęgło pierw w ustach, później przedostało się do płuc, a dłoń na moment zacisnęła w pięść; poczuła lekki ucisk własnych paznokci na skórze, kiedy jego dłoń ponownie się uniosła, a wraz za nią podążyły jej oczy, jak gdyby każdy ruch należało kontrolować, spodziewać się go, wyczekiwać - czego?
Gdyby wyczekiwał zemsty, wyczułaby to.
- Powinniśmy zobaczyć się w zgoła odpowiedniejszym miejscu - wobec obaw zastosowała życzliwość, pozorną i tkaną sprawnie przez lata; tą, której nie używała w jego obecności bo nie musiała; w zmiętej pościeli i zduszonym uśmiechu nie było nadmiernego miejsca na maski, bo twarz zakrywał półmrok i obłok ciężkiego dymu, a myśli hulały jakby w innej rzeczywistości.
Teraz, kiedy słońce świeciło wysoko, nie było jej na to stać.
Przez moment uśmiech tańczył na jej wargach, na granicy nadmiernej życzliwości a pewnej zawadiackości, jakby w krzyżujących się spojrzeniach rzucała mu wyzwanie.
- Podczas czegoś, co interesuje cię bardziej - dodała, na wspomnienie o dogadzaniu zsuwając jedynie spojrzenie w dół, jakby musiała powstrzymać się od nerwowego przełknięcia śliny.
Kilka sekund później i całe morze wyłapywania jego wzroku w szklanej tafli, odwróciła się w końcu przodem, ignorując zsuwający się z ramienia rękaw sukni.
- Dobrze cię widzieć - uśmiech był towarem deficytowym, który tym razem nie zaszczycił jej warg, kiedy nachyliła się i chłodnym gestem musnęła nimi skórę policzka Karkaroffa, później prostując się, aby wyprosić go z kabiny - Przepraszam - drobny gest na ramieniu był oznaką ostatniego pożegnania; dłonią ułożoną nad jego łokciem delikatnie wypchnęła jego sylwetkę za granicę przymierzalni, by zaraz później gwałtownie zasłonić zasłonkę, jakby ledwie skrawek welurowego materiału miał odgrodzić ich na kolejną wieczność.
zt?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W całym chaosie rozpoczętego absurdu należało zmierzać ku statecznemu spokojowi; wszakże tylko ten był pisany im sylwetkom, odnajdującym się wzajemnie w obcości nowego kraju i tutejszych obyczajów. Koniec przyjemnej beztroski musiał wreszcie się skończyć, tak bowiem zwykły funkcjonować lubieżne romanse, których oboje czepiali się bezwstydnie, tłamsząc echo sensualnych westchnień skrywaną głęboko tajemnicą. Wbrew społecznemu konwenansowi było docierać się z kobietą w intymnym zespoleniu, przed ślubem, bez ślubu, tak po prostu; im niepisana była wspólna ścieżka w stronę ołtarza, bo w międzyczasie usidlił ją już inny Karkaroff. Ten młodszy nie zdzierżyłby zresztą jej grzesznej natury kokietki; sama choćby myśl o zdradzie napawała go jakąś nienormalną złością, więc potrzebował słabej narzeczonej. Do reszty w nim zakochanej, ślepo zapatrzonej w staturę swojego przyszłego, dominującego ten związek męża, niezdolnej do niewierności, w zupełności uległej jego wszelkim fantazjom, wybaczającej każdy błąd. Tatiana była jedną z wielu zabawek, zarazem jednak nie przypominała żadnej poprzedniej; z początku nęciła zalotnie, całkiem uroczo, a potem, jak modliszka, karała za męską nieprzyzwoitość. Chyba dlatego właśnie majaczyła w pamięci aż tak wyraźnie, frapująco pobudzając przygaszone ostatnio zmysły; lapidarną konwersacją i paroma spojrzeniami nieprzyzwoitości przywołała miraż doświadczanych niegdyś przygód. Nieprędko pojął tę zależność, zajęty dziś odpychaniem retrospekcji w odmęty perwersyjnego umysłu. Wychowanie krępowały ruchy kończyn, choć instynkt szumiał denerwującym krzykiem. Stęsknił się za nią, czysto cieleśnie, przypomniawszy sobie smukłość figury, jędrność jasnej skóry, czerwień obfitych warg; stęsknił się za nią, czysto mentalnie, bo jako uosobienie inteligencji zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia. Stęsknił za jej siłą, mało która z kręcących się wokół niego wywłok zdolna była czymkolwiek mu zaimponować. Ona to potrafiła; tutaj, w zamknięciu zasłonami przymierzalni, była jak woda na pustyni, albo ogień w śnieżnej zamieci. Cudowna, niemożliwa, podobna mglistej fatamorganie, zarazem wyzwalająca, kojąca łaknienie i narastające z wolna pragnienie. Głupio było się do tego przyznać, więc sterczał tam bez powodu, nieobyczajnie dobierając się do niej zaledwie obserwacją. Tylko tyle mógł wyciągnąć z tej konfrontacji; złość ukształtowana na drodze porzucenia wyparowała już gdzieś dawno, w międzyczasie zastąpiona na dobre ludzkim zrozumieniem. Niczego sobie nie obiecywali i nic nie była mu winna.
A pomimo tego dałby chyba wszystko, by na powrót oddać się rozkoszy obcowania z nią. Nawet tu, nawet teraz, w ciasnej klitce pośrodku publicznego miejsca, gdzie ciekawskie uszy chętnie wyłapywały niuanse podobnych spraw.
Ale to się przecież nie wydarzy.
― Powinniśmy ― przytaknął cicho, trochę niepewnie, jakby sam nie wiedział, czy wzniecanie w nim dogorywającego żaru było mu jeszcze potrzebne. Już niedługo miała być cudza, komuś przeznaczona nićmi zobowiązań; nieobyczajnym byłoby wtargnąć na wąską ścieżkę wiodącą do czyjegoś szczęścia. Jeszcze gorszym byłoby czynić to własnemuojcu wujowi.
― Ciebie też ― stwierdził bez namysłu, dość głuchym tonem. Bo satysfakcjonujące napięcie uleciało gdzieś z powodu dręczącego duszę spragnienia. ― Uważaj na siebie ― dodał zaraz, dziwnie stroskany i nienaturalnie przejęty. Jej ślubem, minioną rozmową, albo samym tym spotkaniem. Chłodno przyjął formalne pożegnanie, przez chwilę cieszył się niemo prostym muśnięciem; zaraz znikał jednak w którymś z zaułków Pokątnej. W złudnej nadziei, że nie przyjdzie mu oglądać jej jeszcze przez kolejne miesiące.
ztx2
A pomimo tego dałby chyba wszystko, by na powrót oddać się rozkoszy obcowania z nią. Nawet tu, nawet teraz, w ciasnej klitce pośrodku publicznego miejsca, gdzie ciekawskie uszy chętnie wyłapywały niuanse podobnych spraw.
Ale to się przecież nie wydarzy.
― Powinniśmy ― przytaknął cicho, trochę niepewnie, jakby sam nie wiedział, czy wzniecanie w nim dogorywającego żaru było mu jeszcze potrzebne. Już niedługo miała być cudza, komuś przeznaczona nićmi zobowiązań; nieobyczajnym byłoby wtargnąć na wąską ścieżkę wiodącą do czyjegoś szczęścia. Jeszcze gorszym byłoby czynić to własnemu
― Ciebie też ― stwierdził bez namysłu, dość głuchym tonem. Bo satysfakcjonujące napięcie uleciało gdzieś z powodu dręczącego duszę spragnienia. ― Uważaj na siebie ― dodał zaraz, dziwnie stroskany i nienaturalnie przejęty. Jej ślubem, minioną rozmową, albo samym tym spotkaniem. Chłodno przyjął formalne pożegnanie, przez chwilę cieszył się niemo prostym muśnięciem; zaraz znikał jednak w którymś z zaułków Pokątnej. W złudnej nadziei, że nie przyjdzie mu oglądać jej jeszcze przez kolejne miesiące.
ztx2
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Butik madame Malkin
Szybka odpowiedź