Ogrody Kensington
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Ogrody Kensington
Ogrody Kensington wchodzą w obszar ogrodów królewskich. Zgromadzona weń roślinność daje wytchnienie od szarości budynków centrum ogromnego miasta, a wielość sadzawek oraz wielobarwność hodowanych kwiatów wzbudza zachwyt każdego zwiedzającego. Z ciekawszych atrakcji znajduje się tam okazały pomnik króla Alberta, który każdy mugol uznałby za najważniejszy punkt parku. Czarodzieje preferują ustronną aleję ozdobioną posągiem Piotrusia Pana, który przywołuje ku sobie zarówno małe, jak i te większe dzieci.
Mój wzrok błądził w poszukiwaniu znajomych twarzy. Alivia zniknęła zaledwie przed momentem. Jak mogła wybrać inne dzieci zamiast mnie? Chociaż nie, ktoś pewnie rzucił w nią śnieżką i teraz pewnie żałuje, że ośmielił się spojrzeć na lady Burke. To jednak nie zmienia faktu, że zostałam całkiem sama. Wydęłam dolną wargę i związałam krótkie rączki na klatce piersiowej gotowa do ataku płaczu. Tyle, że przecież teraz nikt mnie nie wysłucha. Nawet nianie, które miały nas pilnować zniknęły z pola widzenia. Za dużo ludzi plątało się dookoła. Zaczęłam biec w stronę figurki Piotrusia Pana. Chciałam się na nią wspiąć i korzystając z jej wysokości odnaleźć siostrę. Wspięłam się już na murek gdy coś innego przyciągnęło moją uwagę. Dziwna poświata, dziwnie ludzka poświata ukryta wśród nagich drzew. Wydałam z siebie ciche - Oooo - i zeskoczyłam z powrotem na ziemię. Małe damy nie powinny postępować w ten sposób ale czym są maniery w porównaniu do możliwości złapania prawdziwego ducha! Biegłam ile tylko sił w małych nóżkach. Przemykałam się pomiędzy zakochanymi parami, matkami prowadzącymi wózki z dziećmi i ludźmi wyprowadzającymi swoje psy na spacer. W końcu dotarłam na miejsce ale ducha nigdzie nie było. Nie możliwe, że się pomyliłam! Według wszystkich bajek tak właśnie wyglądały duchy a wiadomo, że bajki nie kłamią! Zaczęłam kręcić w kółko w poszukiwaniu mojego nowego przyszłego przyjaciela. Jest! Znajdował się kilka metrów ode mnie! Kolejny bieg z przeszkodami i nagle wylądowałam na twardym betonie. Czyjeś ręce podniosły mnie z ziemi. Ktoś pytał się czy nic mi nie jest. Spojrzałam na swoje kolana okute w ciepłe zimowe rajstopki. Małe przetarcie, żadnych plam krwi, mogłam biec dalej. Nawet nie spojrzałam na człowieka, który pomógł mi wstać. Wykaraskałam się z jego ramion i ruszyłam w dalszy pościg za duchem. - Zaczekaj! - krzyknęłam w końcu czując, że brak mi już tchu.
Gość
Gość
Czas dla istot umarłych płynie w niewyjaśniony sposób, ale jednego można być pewnym: płynie inaczej niż czas żywych. Żywi liczą dni do śmierci, a każdy kolejny wykorzystują w całkowitości, zaś duchy? Duchy nawet czasu nie liczą, nie wspominając już nawet o tym, by trzymały się jakichkolwiek ram czasowych. Nie ma już ranka popołudnia i wieczora. Nie ma wiosny, jesieni. Odchodzą godziny i miesiące. Niewiele zostaje, ale to co zostaje, jest dla duchów najcenniejsze a zarazem najcięższe: zostają wspomnienia.
Dlatego, jeżeli nikt nie widział Franza w kawiarni od listopada, to nie znaczy, że odszedł na dobre. To znaczy, że się zagubił, przeturlał się przez niego świat, świat się obrócił, a Franz został w miejscu. Zamknął oczy, pofrunął w jedną, drugą stronę. Starał się zapomnieć o tych, których ciepło już nie grzeje ciała, ale niestety nie zostali jego towarzyszami duszności. I chociaż niewiele znaczyli dla niego, jest jeszcze młodym duchem i znaczyli o wiele wiecej niż będą za trzysta lat. Wspomina Linette. I jej wybuchniętą głowę. Biedna, biedna dziewczyna.
W ogrodach pojawia się, bo były pod jego brzuchem, kiedy pędził spotkać się z innymi duchami na konwencie duchów, który odbywa się raz na pół roku. Mieli przedyskutować razem w grupie z innymi poległymi w czasie wojny, jakie działania zastosują, aby obalić wroga. Dlatego własnie pędził i pod wąsem powtarzał niemieckie słówka, które układają się w zawołanie DO BOJU ZA IDEE. Manewruje pomiedzy jednym a drugim drzewkiem, prawie jakby chciał je ominąć. Nie wie, że ktoś go śledzi, aż do czasu. Zauważa małą dziewczynkę, która przebiera nóżkami i biegnie w ślad za nim. Przyśpiesza, uznając ją za wroga. Wroga? A niby dlaczego? To na pewno kwestia tych białych rajstopek. Nagle mała sie wywraca i Franz już tryumfuje, że zaraz sie rozryczy i da mu w spokoju iść na wojne. Ta na tym nie kończy, ale on juz o tym oczywiście nie wiedział i zatrzymuje się na jej zawołanie, bo biedaczka brzmi jakby miała wyzionąć d u c h a. Odwraca się głowa Franza i zaraz też jego ciało i z oczami wytrzeszcznymi i jaśniejącymi w nieco innym kolorze, z czterema kulami, trzema w eleganckim surducie i jedną na głowie, taki podfruwa do małego niezapłakanego dzieciaczka, które ma oczy wieksze niż własne piąstki.
- Słucham panienkę, prosze tylko zwieźle bo śpieszę się na front
A więc zostaną przyjaciółmi, tylko musi maleńka oswoić pana żołnierzyka.
Dlatego, jeżeli nikt nie widział Franza w kawiarni od listopada, to nie znaczy, że odszedł na dobre. To znaczy, że się zagubił, przeturlał się przez niego świat, świat się obrócił, a Franz został w miejscu. Zamknął oczy, pofrunął w jedną, drugą stronę. Starał się zapomnieć o tych, których ciepło już nie grzeje ciała, ale niestety nie zostali jego towarzyszami duszności. I chociaż niewiele znaczyli dla niego, jest jeszcze młodym duchem i znaczyli o wiele wiecej niż będą za trzysta lat. Wspomina Linette. I jej wybuchniętą głowę. Biedna, biedna dziewczyna.
W ogrodach pojawia się, bo były pod jego brzuchem, kiedy pędził spotkać się z innymi duchami na konwencie duchów, który odbywa się raz na pół roku. Mieli przedyskutować razem w grupie z innymi poległymi w czasie wojny, jakie działania zastosują, aby obalić wroga. Dlatego własnie pędził i pod wąsem powtarzał niemieckie słówka, które układają się w zawołanie DO BOJU ZA IDEE. Manewruje pomiedzy jednym a drugim drzewkiem, prawie jakby chciał je ominąć. Nie wie, że ktoś go śledzi, aż do czasu. Zauważa małą dziewczynkę, która przebiera nóżkami i biegnie w ślad za nim. Przyśpiesza, uznając ją za wroga. Wroga? A niby dlaczego? To na pewno kwestia tych białych rajstopek. Nagle mała sie wywraca i Franz już tryumfuje, że zaraz sie rozryczy i da mu w spokoju iść na wojne. Ta na tym nie kończy, ale on juz o tym oczywiście nie wiedział i zatrzymuje się na jej zawołanie, bo biedaczka brzmi jakby miała wyzionąć d u c h a. Odwraca się głowa Franza i zaraz też jego ciało i z oczami wytrzeszcznymi i jaśniejącymi w nieco innym kolorze, z czterema kulami, trzema w eleganckim surducie i jedną na głowie, taki podfruwa do małego niezapłakanego dzieciaczka, które ma oczy wieksze niż własne piąstki.
- Słucham panienkę, prosze tylko zwieźle bo śpieszę się na front
A więc zostaną przyjaciółmi, tylko musi maleńka oswoić pana żołnierzyka.
Gość
Gość
Duch! Prawdziwy duch! Tata na pewno jej nie uwierzy a nianie powiedzą, że znowu kłamie! Ale to był przecież najprawdziwszy w świecie duch! W końcu się zatrzymał a ona mogła przyjrzeć się jego postaci. - Front? - spytała przechylając lekko główkę. Nie miała pojęcia co to słowo oznacza. Długo jednak nie zaprzątała sobie tym myśli/ - Ale ty jesteś fajny - wymsknęło jej się. Wielkie zafascynowanymi oczami wpatrywała się w ducha analizując każdy fragment jego ciała. Zauważyła tych kilka dziur w jego ciele. Nie czuła strachu, nie miała zamiaru z miejsca się rozpłakać. Całkiem możliwe, że w nocy będzie miała koszmary senne i po raz kolejny przemknie do łóżka rodziców. Teraz jednak rozprawiała nad tym czy kule dalej są w środku i czy jeśli są można je wyjąć. - Ile masz lat? - pytała nie zważając na to, że szanowny duch wspomniał coś o tym, że mu się śpieszy. Zapomniała również o formułce „pan” bo przecież jak mała dama musiała się zachowywać tylko przy rodzicach. A może to chodziło to, że władcy zawsze mówią do swoich podwładnych na „ty”. Tak przecież mówił tata a to co mówi tata jest święte! Podeszła bliżej ducha w między czasie ścigając z małych rączek zimowe rękawiczki. -Ja jestem Esme - przedstawiła się grzecznie. Jeszcze nie zdążyła opanować swojego zachwytu ale za to uśmiechnęła się do ducha w geście przyjaźni. - Mogę cię dotknąć? - spytała wprost nie widząc w tym nic złego czy niegrzecznego. Na pewno nie chciała urazić swojego nowego przyjaciela to był przecież tylko efekt dziecięcej bezpośredniości. Esme nie była głupia. Nawet pięcioletnie dziecko wiedziało, że nie będzie wstanie tego zrobić. Ale przecież musiała sprawdzić z czego jest zbudowany. Ta poświata była taka dziwna! Bo to przecież nie było powietrze. Zrzuciła rękawiczki na ziemię i wyciągnęła w jego stronę małe rączki. Nie wierzyła, że mógłby jej odmówić. Małej lady Burke przecież nikt nie odmawia. A jeśli postanowi uciec to będzie biegła za nim tak długo jak tylko będzie mogła.
Gość
Gość
- Na front! Na Belgie do boju Coby szczezły ci co nam się nie poddadzą! - zawołał bojowo, z samego dna swego bojowego żołnierskiego serca. Już mu oczy biegają po horyzoncie, dziewczynka i tak nie widzi horyzontu bo jest za niska, ale gdyby nawet nie była, to i tak nie widziałaby tego, co widzi Franz. A Franz widzi gromadę ludzką i ich śpiew harmonijny i widzi jak idą by walczyć o swoje. Czymkolwiek jest to swoje. Franz swoje znał. Bardzo dobrze. Ale od śmierci czasami mu się miesza i najgorzej, jak ktoś ciepły mówi mu, że nie ma już o co walczyć. Ech, parszywcy, nie znają się!
W tym czasie ona, to małe dziecko, mówi że jest fajny. Cóż znaczy to słowo? Przykuło jego uwagę, czy raczej rozproszyło jego wojenne marzenia. Trudno zwykle mu to przychodziło, ale spoglądał na to małe okrągłe dziecko z buzią różową i sam nie wiedział, czy właśnie nie został okrutnie nie nazwany.
- Mów zaraz co to znaczy, albo zażądam satysfakcji!!! - wyskakuje do niej, sięgając do kieszeni munduru, by mieć pistolet pod ręką. To małe śliczne dzieciątko i tak nie dostanie od niego prawdziwej groźby z bronią w ręku, ale można ją postraszyć. - Dwadzieścia siedem... to znaczy... w tysiąc dziewięćset szesnastym miałem tyle, a teraz mam już chyba z dwadzieścia osiem?
Później dziewczynka się uśmiecha, a Franz zabiera rękę z pistoletu. Rozczula go widok i spogląda na rękawiczki w kolorze identycznym jaki miała na swoich rękawiczkach ukochana Franza - Linda. Za każdym razem, kiedy Franz widział coś co przypominało mu o Lindzie, nagle coś się w jego sercu pojawiało, chociaż trudno uwierzyć, że duchy posiadają serce. Ale gdzieś w świadomości Franza pojawiały sie piękne wspomnienia i ich wielość sprawiała, że zapominał o wojennej ścieżce.
- Miło cię poznać Esme, czy jesteś w potrzasku? - pyta gentelman, zaraz kiwając głową, ale zaraz zrozumiał na co jej pozwolił i się odsuwa momentalnie. Odfruwa od niej. - Młoda panno, nie polecam ci tego absolutnie - wykrzykuje i chowa się za drzewem, a robi to w zabawny sposób, bo jakby był materialny. - Dłonie ci odpadną, a masz zbyt pulchne by zostały tu na mrozie, to wielka strata by była dla takiej małej dziewczynki. Jak utrzymasz karabin bez rączek?
Ale czy da się ją przekonać?
W tym czasie ona, to małe dziecko, mówi że jest fajny. Cóż znaczy to słowo? Przykuło jego uwagę, czy raczej rozproszyło jego wojenne marzenia. Trudno zwykle mu to przychodziło, ale spoglądał na to małe okrągłe dziecko z buzią różową i sam nie wiedział, czy właśnie nie został okrutnie nie nazwany.
- Mów zaraz co to znaczy, albo zażądam satysfakcji!!! - wyskakuje do niej, sięgając do kieszeni munduru, by mieć pistolet pod ręką. To małe śliczne dzieciątko i tak nie dostanie od niego prawdziwej groźby z bronią w ręku, ale można ją postraszyć. - Dwadzieścia siedem... to znaczy... w tysiąc dziewięćset szesnastym miałem tyle, a teraz mam już chyba z dwadzieścia osiem?
Później dziewczynka się uśmiecha, a Franz zabiera rękę z pistoletu. Rozczula go widok i spogląda na rękawiczki w kolorze identycznym jaki miała na swoich rękawiczkach ukochana Franza - Linda. Za każdym razem, kiedy Franz widział coś co przypominało mu o Lindzie, nagle coś się w jego sercu pojawiało, chociaż trudno uwierzyć, że duchy posiadają serce. Ale gdzieś w świadomości Franza pojawiały sie piękne wspomnienia i ich wielość sprawiała, że zapominał o wojennej ścieżce.
- Miło cię poznać Esme, czy jesteś w potrzasku? - pyta gentelman, zaraz kiwając głową, ale zaraz zrozumiał na co jej pozwolił i się odsuwa momentalnie. Odfruwa od niej. - Młoda panno, nie polecam ci tego absolutnie - wykrzykuje i chowa się za drzewem, a robi to w zabawny sposób, bo jakby był materialny. - Dłonie ci odpadną, a masz zbyt pulchne by zostały tu na mrozie, to wielka strata by była dla takiej małej dziewczynki. Jak utrzymasz karabin bez rączek?
Ale czy da się ją przekonać?
Gość
Gość
Belgia. BELGIA. Bel-gia Mała Esme przetwarzała w myślach to dziwne słowo na tuzin różnych sposobów. Na pewno już gdzieś słyszała tą dziwną nazwę. To zresztą musiał być jakiś kraj bo to przecież w krajach toczy się największe bitwy. Ale tatuś jej przecież nie mówił, że teraz gdzieś jest wojna a przecież na pewno by jej powiedział. Od natłoku myśli trochę zaczęła boleć ją główka ale to wcale nie oznaczało, że odpuści i odejdzie. Nie wiedziała do końca co to znaczy „szczezły” ale zakładała, że coś nieprzyjemnego. I wciąż zamiast się skrzywić i uciec w ramiona opiekunek stała wpatrując się w postać ducha. Krzyki również nie odstraszyły małej lady Burke. Jej oczy, o ile to jeszcze możliwe trochę się powiększyły. - To nic złego - zapewniła śmiejąc się cicho. - Ale takie słowa nie przystają młodej damie. Przepraszam - trochę śmiesznie wyglądała ta mała dziewczynka wyprostowana jak struna przy tym dumnie unoszące niewielką bródkę. Potem skłoniła główkę w geście przeprosin. - Jesteś inte…inte - miała pewne problemy z wypowiedzeniem tak trudnego słowa - interesujący - udało się w końcu po kilku próbach. Dumna z tego małego wyczynu uśmiechnęła się wesoło. Esme nie miała pojęcia o matematyce ale i tak kiwnęła przecząco główką. Ciemne loki zaczęły wirować wokół dziecięcej twarzyczki. - Na pewno jesteś straszy. Bo to dawno przecież było - zapewniła go ale zaraz zaczęła się wahać. - Chyba… - przecież powinien wiedzieć ile ma lat. Ona jest mała i dopiero nauczyła się liczyć ale przecież wie, że ma pięć lat.
Esme do końca nie wiedziała co powinna odpowiedzieć na takie pytanie dla tego lekko wzruszyła ramionkami. - Nie wiem gdzie zgubiłam nianie - przyznała bez większego przejęcia. Dalszych gróźb słuchała z szeroko otwartymi ustami i już nawet zapomniała o tym, że chciało jej się śmiać gdy zobaczyła jak duch się przed nią chowa. Przeniosła wzrok na rączki i poruszała palcami. - A jak odpadną to będą się jeszcze ruszać? Jak odpadną to można je będzie przyczepić czy urosną mi nowe? Trzeba to sprawdzić! - zarządziła i natychmiast ruszyła w pościg za duchem.
Esme do końca nie wiedziała co powinna odpowiedzieć na takie pytanie dla tego lekko wzruszyła ramionkami. - Nie wiem gdzie zgubiłam nianie - przyznała bez większego przejęcia. Dalszych gróźb słuchała z szeroko otwartymi ustami i już nawet zapomniała o tym, że chciało jej się śmiać gdy zobaczyła jak duch się przed nią chowa. Przeniosła wzrok na rączki i poruszała palcami. - A jak odpadną to będą się jeszcze ruszać? Jak odpadną to można je będzie przyczepić czy urosną mi nowe? Trzeba to sprawdzić! - zarządziła i natychmiast ruszyła w pościg za duchem.
Gość
Gość
B e n e l u x u krain całe przestworza. W pamięci i wyobrażeniu pana Diggory, owe krainy są wciąż żywe. Brązowe, pokryte błotem i z wielkimi świniakami biegającymi to tu to tam. Był przed wojną w tamtych okolicach. Wydawała mu się wtedy owa błotnista kraina okropną, acz dopiero po dojechaniu tam podczas ojny zrozumiał, w jakiej niegdyś zył sielance.
- Jeżeli młodej damie nie przystoi takich słów uzywać, to znaczy, że to nie może być nic dobrego! - zestrofował ją, ale jej postawa bardzo mu się spodobała. Jego zblazowana mina jest więc coraz bardziej taka, jaką powinien mieć zadowolony z bycia INTERESUJACYM mężczyzna. Nawet, jeżeli - a moze przedewszystkim, kiedy te słowa wypowiada mała duszyczka. - Tak, to brzmi już bardziej zrozumiale
Lewitował kontent, kiedy usłyszał, że małą panienkę jednak dotknęło nieszczęście. Zaraz się wtoczył na swoje typowe zachowanie, definiowane przez ten prąd, który mówił coś się dzieje, coś trzeba zrobić
.
- PRZYGODO - zawołał i już chciał lecieć pomagać młódce, kiedy ta zaczyna go gonić i także wskakuje za drzewo - Zaprzestań w te pedy! - wymaga, ale ona ma sobie nici z tego. I nagle zaczynają się wychylać zza drzewa to w jedną to w drugą. Podobno gentelmani nie biegają, ale on nie biega. On fruwa. Unikają się biegając wokół drzewa. On jej unika, ona to go goni. Nagle stają twarzą w twarz. Groźny Franz marszczy oczy i mówi złe bardzo i zdenerowoane - Bo poszczuje psem bez głowy panienkę
I tego też sie nie boi?
- Jeżeli młodej damie nie przystoi takich słów uzywać, to znaczy, że to nie może być nic dobrego! - zestrofował ją, ale jej postawa bardzo mu się spodobała. Jego zblazowana mina jest więc coraz bardziej taka, jaką powinien mieć zadowolony z bycia INTERESUJACYM mężczyzna. Nawet, jeżeli - a moze przedewszystkim, kiedy te słowa wypowiada mała duszyczka. - Tak, to brzmi już bardziej zrozumiale
Lewitował kontent, kiedy usłyszał, że małą panienkę jednak dotknęło nieszczęście. Zaraz się wtoczył na swoje typowe zachowanie, definiowane przez ten prąd, który mówił coś się dzieje, coś trzeba zrobić
.
- PRZYGODO - zawołał i już chciał lecieć pomagać młódce, kiedy ta zaczyna go gonić i także wskakuje za drzewo - Zaprzestań w te pedy! - wymaga, ale ona ma sobie nici z tego. I nagle zaczynają się wychylać zza drzewa to w jedną to w drugą. Podobno gentelmani nie biegają, ale on nie biega. On fruwa. Unikają się biegając wokół drzewa. On jej unika, ona to go goni. Nagle stają twarzą w twarz. Groźny Franz marszczy oczy i mówi złe bardzo i zdenerowoane - Bo poszczuje psem bez głowy panienkę
I tego też sie nie boi?
Gość
Gość
Duch ją zganił a na pucołowatych policzkach Esmee pojawił się rumieniec świadczący o zakłopotaniu. Spuściła wzrok przebierając pokorną pozę i już chciała wybełkotać jakieś przeprosiny, gdy jej nowy przyjaciel w końcu zrozumiał o co chodziło. Widziała, że jest zadowolony. Może nie do końca widziała, ale tyle potrafiła wywnioskować z jego słów i zachowania. Mała lady Burke nie do końca rozumiała skąd do zaaferowanie faktem, że zwyczajnie uciekła nianią ale nie chciała nic mówić. Duch żołnierza tak fajnie latał to tu to tam. Zresztą był strasznie wojowniczy jak na kogoś kto przecież od dawna nie żyje. Musi pamiętać, żeby spytać się tatusia czy duchy w ogóle wiedzą, że nie żyją i co trzeba zrobić żeby zostać duchem. Ona chętnie zostanie jednym z nich! Będzie miała taki ładne kolorki i już nikt nie będzie jej zmuszał, żeby przebrała się w nową sukienkę! Co to ogóle za pomysł, żeby przebierać się kilka razy dziennie? No i co z tego, że na sukience są plamy a rajstopy przetarły się w kolanach!
Polowanie na ducha było dla niej przednią zabawą. Wesoły śmiech dziewczynki zaczął się roznosić po okolicy a ona nieprzerwanie tropiła swojego przyjaciela. Może duch będzie wstanie wziąć ją na ręce. To było by dopiero niesamowite! Może uda się go przekonać, żeby zamieszkał w Durham! Ale nie odda go siostrze! To będzie tylko jej przyjaciel. W koń stu stanęli naprzeciw siebie i Esmee była już pewna swojego zwycięstwa. Wyciągnęła małe rączki by zatopić je w ciele ducha, ale zatrzymała się w połowie drogi. Wyobraźnia dziewczynki zaczęła działać na pełnych obrotach. Wyobraziła sobie swojego ukochanego Merlina bez głowy i nie mogła powstrzymać się od płaczu. Najpierw przeszklone, przestraszone brązowe oczka a potem łzy spływające po małej twarzyczce. - Czemu ktoś uciął pieskowi głowę ? - spytała cicho pochlipując. Zabrała się za ocieranie policzków z niepotrzebnej wody, przecież nic nie widzi przez te całe łzy.
Polowanie na ducha było dla niej przednią zabawą. Wesoły śmiech dziewczynki zaczął się roznosić po okolicy a ona nieprzerwanie tropiła swojego przyjaciela. Może duch będzie wstanie wziąć ją na ręce. To było by dopiero niesamowite! Może uda się go przekonać, żeby zamieszkał w Durham! Ale nie odda go siostrze! To będzie tylko jej przyjaciel. W koń stu stanęli naprzeciw siebie i Esmee była już pewna swojego zwycięstwa. Wyciągnęła małe rączki by zatopić je w ciele ducha, ale zatrzymała się w połowie drogi. Wyobraźnia dziewczynki zaczęła działać na pełnych obrotach. Wyobraziła sobie swojego ukochanego Merlina bez głowy i nie mogła powstrzymać się od płaczu. Najpierw przeszklone, przestraszone brązowe oczka a potem łzy spływające po małej twarzyczce. - Czemu ktoś uciął pieskowi głowę ? - spytała cicho pochlipując. Zabrała się za ocieranie policzków z niepotrzebnej wody, przecież nic nie widzi przez te całe łzy.
Gość
Gość
Czy duchy wiedzą, że umarły? Że ich ciała umarły, bo one same to chyba nie czują się za bardzo martwe? Taki Franz to czuje się nadwyraz dobrze jako duch, prawie tak jakby nigdy nie umarł.
Ale czy duchy czują. Na przykład sytuację, albo po prostu czy czują cokolwiek, kiedy widzą płaczące dziecko? Jakiś dreszcz serca, albo przynajmniej odrobinę smutku. Albo cokolwiek, no nie wiem, czy one cokolwiek czują?
Franz jako człowiek widział płaczące dzieci. Dużo nawet. Niektóre płakały, bo ktoś zabijał ich ojców, niektóre płakały bo były sierotami. Ale to małe dziecko, które mu płacze przed nim jest całe i zdrowe i się wzruszyło, bo powiedział o psie bez głowy. Franz nie czuje. Spogląda na to dziecko, przekreca głowę i dalej spogląda. A później wzrusza ramionami.
- Może był głośny i nieposłuszny
Nie, nie, panie Franz, nie wypada tak mówić do młodej damy.
Ale to nic, bo właśnie wybiega na ulice opiekunka młodej panienki Bruke. Chyba dostanie zawału, jak zobaczy co się wyprawia w Ogrodach Kensington.
Ale czy duchy czują. Na przykład sytuację, albo po prostu czy czują cokolwiek, kiedy widzą płaczące dziecko? Jakiś dreszcz serca, albo przynajmniej odrobinę smutku. Albo cokolwiek, no nie wiem, czy one cokolwiek czują?
Franz jako człowiek widział płaczące dzieci. Dużo nawet. Niektóre płakały, bo ktoś zabijał ich ojców, niektóre płakały bo były sierotami. Ale to małe dziecko, które mu płacze przed nim jest całe i zdrowe i się wzruszyło, bo powiedział o psie bez głowy. Franz nie czuje. Spogląda na to dziecko, przekreca głowę i dalej spogląda. A później wzrusza ramionami.
- Może był głośny i nieposłuszny
Nie, nie, panie Franz, nie wypada tak mówić do młodej damy.
Ale to nic, bo właśnie wybiega na ulice opiekunka młodej panienki Bruke. Chyba dostanie zawału, jak zobaczy co się wyprawia w Ogrodach Kensington.
Gość
Gość
Selina Lovegood zaskarbiła sobie sympatię Amadeusa Lestrange w sposób niekonwencjonalny – przełamując jego wyobrażenie interesującej kobiety, starając się zrujnować wszelkie odgórnie ustalone porządki i ponad wszystko, starając się zdewaluować jego samego jako wysoko urodzonego dygnitarza, któremu należało, bądź co bądź, okazywać stosowny szacunek. Gdyby nie jej zajmująca osobowość i wyraźne obeznanie filozoficzne, pewnie zostałaby odprawiona jako nic niewarta panna z prowincji, której jakimś cudem udało się przejść za wyższe progi, niż pierwotnie miała przeznaczone. Przez tych kilka lat znajomości już nieraz zdołali dotrzeć do nowych wniosków, czasami nawet takich, które pewnie u obojga powinny nieco zmienić światopoglądy – jak się jednak okazuje, i jedno, i drugie pozostawało zbyt upartym, aby do jakiegokolwiek nagięcia swoich opinii być się w stanie przyznać. W tym sensie najpewniej stanowili godnych siebie oponentów, choć nieraz można już było zauważyć, iż żywa i niebezpieczna jak buchający ogień Selina miejscami zbyt prędko się wypalała, podczas gdy opanowany i niewzruszony niczym skała Amadeus nie zdążył się nawet wystarczająco „rozkręcić”.
Inauguracja sezonu nie interesowała lorda Lestrange na tyle mocno, aby przybywszy na miejsce okazywał wszem i wobec udawany zachwyt czy przejęcie rozgrywkami. Gdy zadawano mu pytania o drużynę, której ostatecznego zwycięstwa oczekuje, zdawkowo wymieniał Osy z Wimbourne i z lubością obserwował połowicznie zażenowane uśmiechy nasłuchującej nieopodal Seliny – wiedział, że uważała to za najbardziej sztampową odpowiedź i z pełną premedytacją pozwalał sobie na podobne nietakty. Lubili się nawzajem drażnić, a że w swojej dzielonej nieustępliwości podobne drażnienie uskuteczniali wyjątkowo często, nikogo nie powinno dziwić, iż niektórzy obserwatorzy przypisywali im też zawoalowaną nienawiść, którą z uwagi na wychowanie cedzili wyłącznie przez uprzejme konstrukcje słowne, nigdy zaś bezpośrednio. Amadeusowi niezwykle podobał się ten zwodzący publikę układ – na tyle, że za każdym razem zapominał o dokładnie tych samych manewrach wykonywanych z panną, która była w posiadaniu jego serca. Na co dzień nie chciał nawet wymawiać jej imienia, a w towarzystwie Seliny był w stanie powielać dokładnie identyczne zachowania i nawet nie pamiętać o tym, że tamta kobieta w ogóle istniała.
Oczywiście to nie o inauguracji sezonu wszyscy chcieli z Deusem rozmawiać. Gdyby nie zbawienne rozlanie szampana, pewnie zacząłby się nieco irytować powtarzającymi się pytaniami o opuszczenie Konfederacji, swoje dalsze plany polityczne i relacje z Gellertem Grindelwaldem. Przy pierwszej możliwej okazji z uprzejmymi przeprosinami oddalił się od rozmówców, upolował dwie lampki szampana – bo przecież oficjalna wersja nadal zakładała, że przybył w nie byle jakim towarzystwie – i udał się do umówionego z Lovegood miejsca. Nie zaskoczyło go pojawienie się tam jako drugi, skoro do szampana lgnęły tłumy i nawet wysokie urodzenie nie gwarantowało przepuszczenia w niechlujnej kolejce.
– Gdybyśmy się tyle nie znali i gdybym nie miał wystarczającego doświadczenia w swoim zawodzie, byłbym w stanie stwierdzić, że oczarowałaś wszystkich obecnych, Selino – oznajmił, podchodząc do swojej towarzyszki i podając jej szkło – Zauważyłem, że chyba zmieniłaś upodobania. Już nie umykasz na balkony? – zapytał jeszcze, uznając to za stosowne rozpoczęcie pozbawionej nadmiernych sztuczności rozmowy. Dobre wspomnienia zawsze pomagały w zaprowadzeniu odpowiedniej atmosfery – nawet wtedy, gdy temperament drugiej strony był na poziomie Seliny Lovegood.
/20 kwietnia
Cały wieczór spędziła pod czujnym okiem trenera, który bardzo kontrolował czy czasem nie próbuje sięgać po lampkę alkoholu bądź nie wdaje się w niewygodne, niepopularne dyskusje, zwracając niepotrzebnie uwagę na inne rzeczy, poza aspektem tego, jak kusząco złoty materiał sukni opiewał jej ciało, a lejący się materiał dodawał jej delikatności i pełniejszych kształtów. Po jej ostatnich występach na publicznych uroczystościach, została wzięta pod bezkompromisową lupę i czuła się niemalże jak na sznurkach, musząc uśmiechać się do sponsorów bądź też wycofać się, kiedy jej cierpliwość zbliżała się niebezpiecznie do ostateczności. Wąskie ramy sprawiały, że dusiła się jak ptak w drogiej klatce, a jej duma paliła tak mocno, że milczała, oddając scenę innym personom. Dobrze wiedziała wszak, że będzie to wyglądać właśnie w ten sposób, więc uszyła inny scenariusz, który niekoniecznie musiał się pokrywać z wizją jej przełożonego. Chciał, by nie odstawiała cyrków? Proszę bardzo. Niech odczuje, jak to jest stracić z widoku najjaśniejszą gwiazdę. Może w końcu doceni jej rolę oraz każdy pryzmat, z jakim się wiązała?
Uśmiechała się pod nosem, dobrze wiedząc, że jeszcze chwila, a opuści tą farsę, oddając się o wiele bardziej satysfakcjonującemu towarzystwu. Powstrzymywała się przed wywracaniem oczami i parskaniem śmiechem na jego jakże sztampowe odpowiedzi, kiedy wywoływał zespół, któremu najgorliwiej kibicował. Doprawdy, niemalże czuła się urażona tą impertynencją, zwłaszcza, że doskonale zdawała sobie sprawę z jego braku pasji do tego sportu, więc całość brzmiała raczej jak sowity przytyk w jej stronę, choć na niebywałą uwagę zasługiwał fakt, że przynajmniej zapamiętał skąd pochodzą Osy. Brawo. Być może pogratulowała mu raz czy dwa tak wybitną znajomość Quidditcha i zapytała jaki moment z poprzedniego sezonu najbardziej go porwał, z ogromną przyjemnością przyglądając mu się, kiedy z takim zawoalowaniem odpowiadał wymijająco.
Kiedy tylko ogłoszono czas na wznoszenie toastów, nie czekała - nigdy nie miała w zwyczaju się na kogoś oglądać, więc i tym razem zbiegła zanim ktokolwiek zauważył jej zniknięcie, oszukując tylko odrobinę, kiedy z zaplecza skradła jedną z butelek, dobrze przeczuwając, że szlachcica nie będzie stać na podobny gest.
Z ulgą przyjęła ciszę, choć pewnie za niedługo ogrody królewskie zaroją się od par, które będą chciały skorzystać z podobnej prywatności. Aleja Piotrusia Pana, kojarzona raczej z dziecięcą niewinnością, nie posiadała odpowiedniej aury romantyzmu dla większości, choć trzeba przyznać, że nie tego poszukiwała Osa tej nocy. Przysiadła u stóp pomniku, wyciągając przed siebie nogi. Przymknęła oczy, wdychając - jeszcze lekko chłodnawe - wieczorne, wiosenne powietrze. Pobudził ją dopiero dźwięk kroków na wydeptanej ścieżce, który był idealną zapowiedzią jej gościa. Ożywiła się jak statua, przestając przyjmować statyczną pozę, która nie pasowała jej zbytnio - wszak kojarzona była z żywiołem i nieodłączną mu dynamiką. Podniosła się, nie podejmując jednak trudów wyprostowania sukienki, witając przyjaciela krzywym, nieco ironicznym uśmiechem, doprawionym tym bardziej irytacją związaną z prawdziwym powodem podobnej obserwacji. Selina Lovegood wszak daleka była od własnej ekspresji, przyjmując na siebie zaledwie maskę obojętności, bo to jedyne, co jej duma mogła znieść w trudnej sztuce kompromisu - nawet w myślach nie nazywała tego postawionymi przed nią warunkami, bo zapewne jeszcze chwila, a wpadłaby w bezgraniczny szał.
-Niedługo może nawet nie spostrzeżesz, gdy na moim palcu zalśni pierścionek.-zadrwiła nieco zjadliwie. Ujęła nóżkę lampki, upijając jej zawartość bez toastu ani konsultacji z towarzyszem - celowe faux pas było pierwszą plamą na jej wychowaniu, które miało wyrównać szalę i nieco podreperować jej zranione ego.-Nie powinnam pytać, kiedy zaszczycisz jakąś pannę podobnym darem?-spytała nieco beznamiętnie, mrużąc oczy, jakby faktycznie poddawała to pod zastanowienie i łaskawie zdecydowała się wziąć jego zdanie pod uwagę. Kąsała raz za razem, mając wrażenie, że jeśli nie zacznie wyrzucać z siebie słów to w y b u c h n i e. Wyglądało na to, że Amadeus Leastrange stał się jej niechybną ofiarą - zawsze jednak doskonale sprawdzał się na tej pozycji, potrafiąc wyjść z tego obronną ręką.
-Och, tym razem balkon się nie sprawdzi, lordzie Lestrange. Obawiam się, że balkon ma rację bytu o ile mamy zamiar wrócić do środka, zaś jeśli nie...-wzruszyła gładko ramionami, by unieść w końcu naczęte szkło w górę.-Za gwiazdy błyszczące nam nad głowami, byśmy nigdy nie stali w ich cieniu.-odezwała się, zbliżając lampkę do jego własnej w geście toastu.
Skupiła na nim nareszcie wzrok, wcześniej błądząc nim gdzieś po idealnie przystrzyżonych krzakach, wypielęgnowanych grządkach z kwiatami i samym kapeluszu skamieniałej sylwetki, na którym nie zabrakło tego drobnego detalu w formie pióra. Zabawne, ale naprawdę nigdy nie przepadała za szlachtą - byli kwintesencją tego, czego tak szczerze nienawidziła, czyli przestarzałych, sztywnych zasad, nieskończonej arogancji związanej z poczuciem niezachwianej władzy i jednoczesnym przekonaniem, że jej miejsce w świecie było z góry wyznaczone przez ich standardy. Chodziło też o ogólną aurę, której nie potrafiła bliżej zdefiniować. Zabawne tym bardziej, bo wpędzała się w relacje, które raczej przeczyły jej nastawieniu. Żadna z tych znajomości nie mieściła się jednak w przewidzianym szablonie, jakby będąc dodatkowym wskaźnikiem tego, jak niefortunnym połączeniem była przy boku kogoś wysoko urodzonego. Amadeus przypominał jej jednak kogoś, kto zdołał dla niej znaczyć więcej niż zdołałaby przyznać i tym większy sentyment ją ogarniał, nadając dodatkowej wagi, gdy zdawała sobie sprawę, że zobaczy już tylko jego samotny nagrobek. Darzyli siebie niewypowiedzianą na głos tolerancją i szacunkiem, choć ich dysputy przeczyły podobnym deklaracjom. Z przyjemnością odnajdywali się w swoim zasięgu, choć ani razu nie padło choćby jedno słowo potwierdzające podobny stan rzeczy. Z intensywnością wpatrywali się w swoje oblicza, choć zapewne byli jedynymi, którzy dostrzegali iskry, jednocześnie odmawiając ich istnienia. Nigdy nie przekroczyli nieustalonej linii, choć balansowali przy jej skraju. Może stąd ta nagła próba kontaktu? Już dawno jednak powinna odpuścić sobie roztkliwianie się nad własnymi motywami - impulsywność zdawała się być dla niej dużo lepszym rozwiązaniem.
-Wygląda na to, że ty się nie zmieniłeś. Wciąż rezygnujesz z przyjęcia dla mnie.-śmiała, nieco złośliwa uwaga, tym razem jednak skrzętnie skryta za przyjemnym rozbawieniem.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spodziewał się, że Selina zechce podważyć kreowaną przez niego ułudę – nawet nie ze złośliwości, ale z typowego dla niej kaprysu – i miał na to gotową ripostę. Określenie „moment, w którym wszystko przesądziło się na dobre” wprawiło mniej bystrych słuchaczy w konsternację, podczas gdy zapaleni entuzjaści Quidditcha zaczęli licytować się na to, kto prędzej zgadnie, o które zagranie mogło lordowi Lestrange chodzić. On sam skorzystał z okazji, aby z lekkością zmienić towarzystwo, konkretniej, aby oddalić się na parę chwil od swojej towarzyszki. Pierwsza potyczka zakończona, pierwsze ciosy wymienione, pierwszy remis oficjalnie ogłoszony – obie strony zadowolone wzajemną sprawnością i niezbliżającym się końcem rywalizacji.
Po części dlatego Amadeus wręcz kochał dyplomatyczne rozgrywki na salonach. Choć istniały tylko dwie opcje w kwestii zachowań – albo dana osoba przestrzega zasad, albo chwyta się nudnego już do pewnego stopnia buntu wobec wszelkich tradycji – to zawsze rozgałęziały się one na setki tysięcy innych możliwości. Każdy człowiek w swoich dążeniach pozostawał nad wyraz oryginalny, a co za tym idzie, zajmujący. Problem pozostawał w skali: mimo że, na ten przykład, Abraxas Malfoy stanowił bezsprzecznie jednego z najcenniejszych znajomych Deusa, nawet chciałoby się pokusić o nazwanie go przyjacielem, to w kategorii bycia zajmującym człowiekiem nie dorastał pannie Lovegood nawet do pięt, mimo że Lestrange nigdy w życiu nie odważyłby się nazwać go nudnym, a nawet wyśmiałby każdego, kto byłby w stanie tak twierdzić.
Dla niego cisza wynikająca ze spokojnie trwającej na zewnątrz nocy nie zrobiła aż tak wielkiej różnicy, choć doskonale wiedział, że dopiero teraz zastanie Selinę w pełni sił. Choć motyw przewodni pozostawianego za plecami soirée, jak już było wspomniane, interesował go tyle co stan populacji słoni w Afryce, to jednak wydarzenie samo w sobie pozostawało czymś, co definiowało go od wielu lat. Obecności na takowych od niego oczekiwano, ba, sam od siebie również jej oczekiwał i tak na dobrą sprawę nie byłby Amadeusem Lestrange, gdyby nie poczuł pewnej tęsknoty, w miarę jak z każdym krokiem zauważał, że pozostawało wokół niego coraz mniej ludzi. Selina pozostawała jednak idealną trucizną, która podobne sentymenty zabijała w nim niemal momentalnie – nieważne, jak dobrze wykonaną maskę obojętności miałaby na dane spotkanie założyć.
Amadeus prychnął z rozbawieniem na uwagę o pierścionku.
– Wiedz, że będę pierwszym, kto obwieści w tym dniu koniec świata. Musiałabyś zwariować, żeby się na to zgodzić. Ewentualnie zmądrzeć. Ale to nie w twoim stylu – choć ona drwiła, on umyślnie wbijał poszczególne szpilki, w ślad za Osą upijając kilka łyków szampana i nie komentując w żaden sposób spodziewanego braku taktu. Znał ją na tyle, aby rozumieć, że musiała w ten sposób odreagować. W ten, a także ten zakładający przytyki do życia prywatnego, sfery, od której powinna się trzymać jak najbardziej z daleka.
– Gdy nadejdzie odpowiedni moment, a wraz z nim równie odpowiednia panna – odpowiedział, tym razem nie racząc Seliny wyjątkowością, której zawsze łaknęła ponad wszystko. Prawdę powiedziawszy, dokładnie tę samą odpowiedź (zawartą również w identycznych słowach) otrzymywał każdy, kto postanawiał przekroczyć granice dobrego wychowania i zapytać o równie delikatną materię. Nie zamierzał pozwolić Osie na tak łatwe przesunięcie linii frontu. Nigdy nie pozwalał.
Uniósł równomiernie zarówno kącik ust, jak i lampkę z szampanem, przystając na wybrany toast i nie zamierzając dodawać do niego nic więcej. Od dawien dawna żył według zasady, że jeśli w danym momencie padają idealne słowa, usilne dorzucanie do nich czegokolwiek stanowi nie tylko dowód złego wychowania, ale również zbrodnię na tworzącej się chwili. Bezsprzeczną wskazówką na ów akt kreacji było spojrzenie Seliny, skierowane w tym momencie na niego i skupione tylko na nim – z całą zachłannością kradnące również jego uwagę. Myśli biegnące przez ich głowy trochę się jednak różniły, głównie na linii przepadania za archetypem, do którego wpisywała się druga strona. Podczas gdy ona bezwzględnie gardziła większością jego pobratymców, on osobom z jej kategorii zwykł dawać szansę na wykazanie się – po prawdzie nigdy nie stworzyliby obecnej relacji, gdyby było inaczej – i starał się wstrzymywać z werdyktem najdłużej, jak tylko potrafił. Kilka odpowiednich słów, kilka stosownych uśmiechów, kilka właściwych zachowań i już z największego gbura można zrobić dobrego przyjaciela. Wszystko zawsze zależało od nastawienia i od wybranego w danym momencie podejścia.
Gdy po raz kolejny dostrzegł w jej oczach iskry, niemal pozbawioną wyrazu twarz przyodział w łagodne rozbawienie i odwrócił wzrok. Gdyby uległ w tym momencie instynktowi, nie zyskałby niczego, a wręcz przeciwnie – opuściłby gardę, a co za tym idzie, utraciłby dosłownie wszystko.
– Nazwałbym to prędzej pieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu. Zważywszy na twój charakter, na niesamowicie kapryśnym ogniu – nie mógł się powstrzymać od przelotnego spojrzenia – Zresztą, to nie spod mojego pióra wyszło tak nieznoszące sprzeciwu zaproszenie. Cieszę się, że nadal tak bardzo cenisz sobie moje towarzystwo – dodał, po raz kolejny popijając szampana – Cóż. Jak tam spojrzenie na przyszłość? – zmienił temat – Masz jeszcze cokolwiek do osiągnięcia w tym sporcie?
Po części dlatego Amadeus wręcz kochał dyplomatyczne rozgrywki na salonach. Choć istniały tylko dwie opcje w kwestii zachowań – albo dana osoba przestrzega zasad, albo chwyta się nudnego już do pewnego stopnia buntu wobec wszelkich tradycji – to zawsze rozgałęziały się one na setki tysięcy innych możliwości. Każdy człowiek w swoich dążeniach pozostawał nad wyraz oryginalny, a co za tym idzie, zajmujący. Problem pozostawał w skali: mimo że, na ten przykład, Abraxas Malfoy stanowił bezsprzecznie jednego z najcenniejszych znajomych Deusa, nawet chciałoby się pokusić o nazwanie go przyjacielem, to w kategorii bycia zajmującym człowiekiem nie dorastał pannie Lovegood nawet do pięt, mimo że Lestrange nigdy w życiu nie odważyłby się nazwać go nudnym, a nawet wyśmiałby każdego, kto byłby w stanie tak twierdzić.
Dla niego cisza wynikająca ze spokojnie trwającej na zewnątrz nocy nie zrobiła aż tak wielkiej różnicy, choć doskonale wiedział, że dopiero teraz zastanie Selinę w pełni sił. Choć motyw przewodni pozostawianego za plecami soirée, jak już było wspomniane, interesował go tyle co stan populacji słoni w Afryce, to jednak wydarzenie samo w sobie pozostawało czymś, co definiowało go od wielu lat. Obecności na takowych od niego oczekiwano, ba, sam od siebie również jej oczekiwał i tak na dobrą sprawę nie byłby Amadeusem Lestrange, gdyby nie poczuł pewnej tęsknoty, w miarę jak z każdym krokiem zauważał, że pozostawało wokół niego coraz mniej ludzi. Selina pozostawała jednak idealną trucizną, która podobne sentymenty zabijała w nim niemal momentalnie – nieważne, jak dobrze wykonaną maskę obojętności miałaby na dane spotkanie założyć.
Amadeus prychnął z rozbawieniem na uwagę o pierścionku.
– Wiedz, że będę pierwszym, kto obwieści w tym dniu koniec świata. Musiałabyś zwariować, żeby się na to zgodzić. Ewentualnie zmądrzeć. Ale to nie w twoim stylu – choć ona drwiła, on umyślnie wbijał poszczególne szpilki, w ślad za Osą upijając kilka łyków szampana i nie komentując w żaden sposób spodziewanego braku taktu. Znał ją na tyle, aby rozumieć, że musiała w ten sposób odreagować. W ten, a także ten zakładający przytyki do życia prywatnego, sfery, od której powinna się trzymać jak najbardziej z daleka.
– Gdy nadejdzie odpowiedni moment, a wraz z nim równie odpowiednia panna – odpowiedział, tym razem nie racząc Seliny wyjątkowością, której zawsze łaknęła ponad wszystko. Prawdę powiedziawszy, dokładnie tę samą odpowiedź (zawartą również w identycznych słowach) otrzymywał każdy, kto postanawiał przekroczyć granice dobrego wychowania i zapytać o równie delikatną materię. Nie zamierzał pozwolić Osie na tak łatwe przesunięcie linii frontu. Nigdy nie pozwalał.
Uniósł równomiernie zarówno kącik ust, jak i lampkę z szampanem, przystając na wybrany toast i nie zamierzając dodawać do niego nic więcej. Od dawien dawna żył według zasady, że jeśli w danym momencie padają idealne słowa, usilne dorzucanie do nich czegokolwiek stanowi nie tylko dowód złego wychowania, ale również zbrodnię na tworzącej się chwili. Bezsprzeczną wskazówką na ów akt kreacji było spojrzenie Seliny, skierowane w tym momencie na niego i skupione tylko na nim – z całą zachłannością kradnące również jego uwagę. Myśli biegnące przez ich głowy trochę się jednak różniły, głównie na linii przepadania za archetypem, do którego wpisywała się druga strona. Podczas gdy ona bezwzględnie gardziła większością jego pobratymców, on osobom z jej kategorii zwykł dawać szansę na wykazanie się – po prawdzie nigdy nie stworzyliby obecnej relacji, gdyby było inaczej – i starał się wstrzymywać z werdyktem najdłużej, jak tylko potrafił. Kilka odpowiednich słów, kilka stosownych uśmiechów, kilka właściwych zachowań i już z największego gbura można zrobić dobrego przyjaciela. Wszystko zawsze zależało od nastawienia i od wybranego w danym momencie podejścia.
Gdy po raz kolejny dostrzegł w jej oczach iskry, niemal pozbawioną wyrazu twarz przyodział w łagodne rozbawienie i odwrócił wzrok. Gdyby uległ w tym momencie instynktowi, nie zyskałby niczego, a wręcz przeciwnie – opuściłby gardę, a co za tym idzie, utraciłby dosłownie wszystko.
– Nazwałbym to prędzej pieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu. Zważywszy na twój charakter, na niesamowicie kapryśnym ogniu – nie mógł się powstrzymać od przelotnego spojrzenia – Zresztą, to nie spod mojego pióra wyszło tak nieznoszące sprzeciwu zaproszenie. Cieszę się, że nadal tak bardzo cenisz sobie moje towarzystwo – dodał, po raz kolejny popijając szampana – Cóż. Jak tam spojrzenie na przyszłość? – zmienił temat – Masz jeszcze cokolwiek do osiągnięcia w tym sporcie?
Nie wątpiła nigdy w zręczne operowanie słowem w wykonaniu swojego przeciwnika, z przyjemnością zastawiając na niego kolejne pułapki i z zadowoleniem obserwując, jak sprawnie je omija - każdy remis był tak naprawdę jej wygraną, bo czyż gimnastykując się bardziej lub mniej nie wymacywała jego dobrych i słabych stron, a także wzorów zachowań? Wolno uczyła się reakcji, sędziowała kolejne sytuacje, nie stawiając przed nim (jeszcze?) realnego zagrożenia - zawsze lubiła dodawać sobie estymy twierdzeniem, że nawet się nie stara, zupełnie tak, jakby nietrenowana umiejętność dosadzania komuś znojów była jej wrodzoną i naturalną, a z łaski nie decydowała się na podobne akty, usypiając czujność i dając sądzić, że to wszystko na co jest ją stać. Nie przekraczała granicy nieinwazyjnych (w jej mniemaniu) przekomarzań.
Lubiła Amadeusa za jedną cechę, której on sam w sobie nawet nie próbował wypierać - wystudiowaną uwagę, niesamowitą bystrość w postrzeganiu i neutralne usposobienie, które nie pozwalało mu krytykować zbyt pochopnie lub oceniać. Jego niewymuszony oportunizm działał na nią łagodząco i prawie nie czuła tego, że uważne obserwacje są prowadzone dwustronnie, a on sam zbiera zapewne taki sam ogrom informacji na jego temat jak ona na jego. Jednocześnie - oczywiście - nie cierpiała go za to, z jaką równością i tą samą emocją traktował wszystkich swoich rozmówców, wprowadzając ją w rozdrażnienie na tak niebezpośrednią sugestią, że nie pozostawała wystarczająco wyjątkową jednostką w jego oczach - choć wciąż zdawała sobie sprawę z faktu, że mimo wszystko jej miejsce osadzone było gdzieś na piedestale, nigdy świadomie nie odebrałaby sobie wartości, ale nie przeszkadzało jej to w roszczeniowym zachowaniu. W równym stopniu szczyciła się łabędzią szyją, gdy zadzierała wysoko podbródek, jak i hipokryzją, gdy żądała całkowitego poświęcenia. Ale tego wieczoru to właśnie dostała - prywatną audiencję. Skradła kilka godzin z - już mniej - napiętego kalendarza, sygnując ten dzień swoim imieniem i nazwiskiem. Drobne osiągnięcia sprawiały, że obrastała w pióra, ale wystarczył niesprzyjający wiatr, by nie zawahała się odebrać zasług przyczynom podobnego stanu.
Bezlitośnie obdarła go z ulubionej rozrywki, jaką było wymienianie kolejnych tytułów i rozwijanie znajomości, które pozwalały mu na pociąganie za sznurki w formie delikatnych sugestii szepniętych do odpowiednich uszu - doprawdy mieszało się w niej poczucie podziwu jak i pogardy dla jego talentu wkupywania się w sympatię każdego, kto wart był jego czasu. Sama nigdy nie dbała o odpowiednie towarzystwo, nauczona własnym doświadczeniem, gdzie jej kariera budowana była na kompletnie innych okowach, a twardniejący z każdym dniem charakter stawał się wolno zbyt szorstki i nieprzyjemny jak na salonowe standardy, choć kiedyś jej maniery były okraszone większą nonszalancją, którą aktualnie przywoływała jedynie w otoczeniu ironii.
Dała się skusić na odwzajemnienie jego wyrazu twarzy, pozostając w lekkim humorze na podobne, jakże niedorzeczne żarty o zmianie jej statusu. Usta drżały, choć nie wydobyło się z nich żadne prychnięcie - ani gniewu ni śmiechu.
-Musiałabym zwariować. Nie jestem jedną z panien, które potrzebują mężczyzny, który zezwoli wziąć im kolejny oddech.-zadecydowała z uprzejmym uśmiechem, choć nabrała powietrza w płuca i przyłożyła w nadobnym geście dłoń do klatki, mrugając intensywnie z rozszerzonymi powiekami, jakby symulowała wspomniane trzepiotki.-Jestem kobietą, Amadeusie. Nie panną do wzięcia.-przypomniała mu dobitnie, jakby to była znacząca różnica. Prawda była wszak taka, że na nic było jej obce nazwisko doczepione do jej własnego - nie potrzebowała statusu społecznego, pieniędzy ani jakiejkolwiek innej asekuracji, jakiej można szukać w sylwetce męża.-Nie jestem w stanie wymienić żadnej korzyści z tytułu ożenku, której bym już nie miała. Gdzie tu więc mądrość, skoro wskakiwałabym w niepewność, burząc stabilność, jaką samotnie sobie zaskarbiłam?-uniosła brwi, jakby oczekując na przytaknięcie jej słowom. Dodatkowy element zaburzyłby jej równowagę, kazałby odnaleźć się w rzeczywistości na nowo, a dodatkowo - co gorsza - mógłby wymusić na niej ograniczenia, które byłyby dużo surowsze od tych, gdy była starą panną. Wymykanie się z mężczyzną z przyjęcia jako mężatka? Skandal! A bez podobnego obciążenia? Cóż, jawiła się po prostu nieco niepoważnie w oczach reszty, ale do pewnego poziomu nie groziły jej żadne reperkusje, czyż nie?
Wydała z siebie przeciągliwe mruknięcie, ukoronowane uśmiechem, gdy usłyszała odpowiedź, której się przecież spodziewała. Dała mu chwilę na odetchnięcie od niewygody, przeciągając milczenie, gdy leniwie kołysała płyn w szkle, przyglądając się mu z kompletną uwagą.
-Ale jeszcze nie przyszedł, prawda? A może: nie powtórzył się?-uniosła na niego wzrok, zamykając w spojrzeniu, by roześmiać się serdecznie podobną sugestią, choć oczy pozostawały czujne.-Wiesz, naprawdę nie wierzę w te gorszące plotki o chorobie twojego umysłu, które miałoby zatruwać serce niepoprawnymi... popędami, ale... Czuję się niemalże urażona, że nigdy o niej nie mówiłeś!-wyrzuciła z siebie dramatycznym tonem, nie siłując się nawet z delikatnością, która powinna ją cechować przy podobnej, jakże wrażliwej, sferze uczuć. Był od niej starszy i jakkolwiek nie wycofywałby się z namiętnego zaangażowania dyplomatyczną osobowością, to była p r z e k o n a n a, że nie pozostawałby w stanie kawalerskim, gdyby coś się nie wydarzyło. I jeżeli cokolwiek działało na Selinę Lovegood, to były to właśnie tajemnice. Czuła je z daleka, nie mając na tyle przyzwoitości, by pozostać im w niezmienionej formie. Być może - gdzieś podświadomie - tak naprawdę wpływ na jej rozumowanie miał jej własny epizod, który całkowicie wykreślił z jej życiorysu możliwość splątania własnego losu z przeciwną płcią na stałe, ale odrzucała podobne, jakże niewygodne myśli.
Toast był cichym pojednaniem, choć bez wątpienia przekraczała z pełną premedytacją pewną linię - nie lubiła jednak ich prostych, definitywnych kształtów, więc zacierała je z lubością, nie potrafiąc zostawić ani jednej choćby nietkniętej. Kąciki ust uparcie trwały na swojej uniesionej pozycji, jakby spojrzenie ciemnych oczu przytrzymywały je właśnie w tym miejscu. Nie odwracała speszona wzroku, sycąc się chwilą niezakłóconej kontemplacji.
I jak na komendę - opadły, gdy jej towarzysz szukał innego obiektu do podziwiania. Odpowiedziała mu cieniem rozbawienia, zwłaszcza, gdy wspomniał o kapryśności, choć jej ukontentowanie gwarantowała głównie zgoda, która jedynie brzmiała jakby starał się polemizować z tym stwierdzeniem - nie odebrał jednak jej autokomplementowi ani grama z jego wagi. Śmielsze spostrzeżenie sprowokowało śmiech. Z serii tych przyjemnych dla ucha.-Dalej nie cenię sobie sprzeciwu.-sprostowała, choć użyła bliźniaczego zabiegu co on przed chwilą, choć sama balansowała raczej na skali niedopowiedzenia.
Zrobiła krok w jego stronę, wplatając dłoń pod jego ramię, by ruszyć przed siebie alejką. Stanie w miejscu istniało na ostatniej pozycji zajęć, które podejmowała z chęcią.
-O tym będziemy rozmawiać? O moich aspiracjach?-zapytała, zaciskając na moment palce na obcym przedramieniu, gdy przechylała kieliszek, by upić nieco jego zawartości.-Cóż, zapewniam cię, że mimo powtarzalności nazw turniejów, jest to o wiele bardziej ekscytujące niż może ci się wydawać. Chcesz mi coś zasugerować, że pytasz?-zerknęła na niego niewinnie, choć niepoprawna odpowiedź prawdopodobnie mogłaby go kosztować sporo.-A być może liczysz na to, że odwzajemnię pytanie? Wszak to plany na twoją przyszłość są zapewne głównym tematem twoich myśli? Co dalej, Amadeusie Lestrange?-wydała z siebie, wkładając w głos wystarczająco pompatyczności, by nadać ich rozmowie - abstrakcyjnie, bo poprzez przesadę - rozkoszny, lekki nastrój - zupełnie tak, jakby brała przykład z delikatnych, orzeźwiających podmuchów wiatru, które muskały jej odsłoniętą skórę.
Lubiła Amadeusa za jedną cechę, której on sam w sobie nawet nie próbował wypierać - wystudiowaną uwagę, niesamowitą bystrość w postrzeganiu i neutralne usposobienie, które nie pozwalało mu krytykować zbyt pochopnie lub oceniać. Jego niewymuszony oportunizm działał na nią łagodząco i prawie nie czuła tego, że uważne obserwacje są prowadzone dwustronnie, a on sam zbiera zapewne taki sam ogrom informacji na jego temat jak ona na jego. Jednocześnie - oczywiście - nie cierpiała go za to, z jaką równością i tą samą emocją traktował wszystkich swoich rozmówców, wprowadzając ją w rozdrażnienie na tak niebezpośrednią sugestią, że nie pozostawała wystarczająco wyjątkową jednostką w jego oczach - choć wciąż zdawała sobie sprawę z faktu, że mimo wszystko jej miejsce osadzone było gdzieś na piedestale, nigdy świadomie nie odebrałaby sobie wartości, ale nie przeszkadzało jej to w roszczeniowym zachowaniu. W równym stopniu szczyciła się łabędzią szyją, gdy zadzierała wysoko podbródek, jak i hipokryzją, gdy żądała całkowitego poświęcenia. Ale tego wieczoru to właśnie dostała - prywatną audiencję. Skradła kilka godzin z - już mniej - napiętego kalendarza, sygnując ten dzień swoim imieniem i nazwiskiem. Drobne osiągnięcia sprawiały, że obrastała w pióra, ale wystarczył niesprzyjający wiatr, by nie zawahała się odebrać zasług przyczynom podobnego stanu.
Bezlitośnie obdarła go z ulubionej rozrywki, jaką było wymienianie kolejnych tytułów i rozwijanie znajomości, które pozwalały mu na pociąganie za sznurki w formie delikatnych sugestii szepniętych do odpowiednich uszu - doprawdy mieszało się w niej poczucie podziwu jak i pogardy dla jego talentu wkupywania się w sympatię każdego, kto wart był jego czasu. Sama nigdy nie dbała o odpowiednie towarzystwo, nauczona własnym doświadczeniem, gdzie jej kariera budowana była na kompletnie innych okowach, a twardniejący z każdym dniem charakter stawał się wolno zbyt szorstki i nieprzyjemny jak na salonowe standardy, choć kiedyś jej maniery były okraszone większą nonszalancją, którą aktualnie przywoływała jedynie w otoczeniu ironii.
Dała się skusić na odwzajemnienie jego wyrazu twarzy, pozostając w lekkim humorze na podobne, jakże niedorzeczne żarty o zmianie jej statusu. Usta drżały, choć nie wydobyło się z nich żadne prychnięcie - ani gniewu ni śmiechu.
-Musiałabym zwariować. Nie jestem jedną z panien, które potrzebują mężczyzny, który zezwoli wziąć im kolejny oddech.-zadecydowała z uprzejmym uśmiechem, choć nabrała powietrza w płuca i przyłożyła w nadobnym geście dłoń do klatki, mrugając intensywnie z rozszerzonymi powiekami, jakby symulowała wspomniane trzepiotki.-Jestem kobietą, Amadeusie. Nie panną do wzięcia.-przypomniała mu dobitnie, jakby to była znacząca różnica. Prawda była wszak taka, że na nic było jej obce nazwisko doczepione do jej własnego - nie potrzebowała statusu społecznego, pieniędzy ani jakiejkolwiek innej asekuracji, jakiej można szukać w sylwetce męża.-Nie jestem w stanie wymienić żadnej korzyści z tytułu ożenku, której bym już nie miała. Gdzie tu więc mądrość, skoro wskakiwałabym w niepewność, burząc stabilność, jaką samotnie sobie zaskarbiłam?-uniosła brwi, jakby oczekując na przytaknięcie jej słowom. Dodatkowy element zaburzyłby jej równowagę, kazałby odnaleźć się w rzeczywistości na nowo, a dodatkowo - co gorsza - mógłby wymusić na niej ograniczenia, które byłyby dużo surowsze od tych, gdy była starą panną. Wymykanie się z mężczyzną z przyjęcia jako mężatka? Skandal! A bez podobnego obciążenia? Cóż, jawiła się po prostu nieco niepoważnie w oczach reszty, ale do pewnego poziomu nie groziły jej żadne reperkusje, czyż nie?
Wydała z siebie przeciągliwe mruknięcie, ukoronowane uśmiechem, gdy usłyszała odpowiedź, której się przecież spodziewała. Dała mu chwilę na odetchnięcie od niewygody, przeciągając milczenie, gdy leniwie kołysała płyn w szkle, przyglądając się mu z kompletną uwagą.
-Ale jeszcze nie przyszedł, prawda? A może: nie powtórzył się?-uniosła na niego wzrok, zamykając w spojrzeniu, by roześmiać się serdecznie podobną sugestią, choć oczy pozostawały czujne.-Wiesz, naprawdę nie wierzę w te gorszące plotki o chorobie twojego umysłu, które miałoby zatruwać serce niepoprawnymi... popędami, ale... Czuję się niemalże urażona, że nigdy o niej nie mówiłeś!-wyrzuciła z siebie dramatycznym tonem, nie siłując się nawet z delikatnością, która powinna ją cechować przy podobnej, jakże wrażliwej, sferze uczuć. Był od niej starszy i jakkolwiek nie wycofywałby się z namiętnego zaangażowania dyplomatyczną osobowością, to była p r z e k o n a n a, że nie pozostawałby w stanie kawalerskim, gdyby coś się nie wydarzyło. I jeżeli cokolwiek działało na Selinę Lovegood, to były to właśnie tajemnice. Czuła je z daleka, nie mając na tyle przyzwoitości, by pozostać im w niezmienionej formie. Być może - gdzieś podświadomie - tak naprawdę wpływ na jej rozumowanie miał jej własny epizod, który całkowicie wykreślił z jej życiorysu możliwość splątania własnego losu z przeciwną płcią na stałe, ale odrzucała podobne, jakże niewygodne myśli.
Toast był cichym pojednaniem, choć bez wątpienia przekraczała z pełną premedytacją pewną linię - nie lubiła jednak ich prostych, definitywnych kształtów, więc zacierała je z lubością, nie potrafiąc zostawić ani jednej choćby nietkniętej. Kąciki ust uparcie trwały na swojej uniesionej pozycji, jakby spojrzenie ciemnych oczu przytrzymywały je właśnie w tym miejscu. Nie odwracała speszona wzroku, sycąc się chwilą niezakłóconej kontemplacji.
I jak na komendę - opadły, gdy jej towarzysz szukał innego obiektu do podziwiania. Odpowiedziała mu cieniem rozbawienia, zwłaszcza, gdy wspomniał o kapryśności, choć jej ukontentowanie gwarantowała głównie zgoda, która jedynie brzmiała jakby starał się polemizować z tym stwierdzeniem - nie odebrał jednak jej autokomplementowi ani grama z jego wagi. Śmielsze spostrzeżenie sprowokowało śmiech. Z serii tych przyjemnych dla ucha.-Dalej nie cenię sobie sprzeciwu.-sprostowała, choć użyła bliźniaczego zabiegu co on przed chwilą, choć sama balansowała raczej na skali niedopowiedzenia.
Zrobiła krok w jego stronę, wplatając dłoń pod jego ramię, by ruszyć przed siebie alejką. Stanie w miejscu istniało na ostatniej pozycji zajęć, które podejmowała z chęcią.
-O tym będziemy rozmawiać? O moich aspiracjach?-zapytała, zaciskając na moment palce na obcym przedramieniu, gdy przechylała kieliszek, by upić nieco jego zawartości.-Cóż, zapewniam cię, że mimo powtarzalności nazw turniejów, jest to o wiele bardziej ekscytujące niż może ci się wydawać. Chcesz mi coś zasugerować, że pytasz?-zerknęła na niego niewinnie, choć niepoprawna odpowiedź prawdopodobnie mogłaby go kosztować sporo.-A być może liczysz na to, że odwzajemnię pytanie? Wszak to plany na twoją przyszłość są zapewne głównym tematem twoich myśli? Co dalej, Amadeusie Lestrange?-wydała z siebie, wkładając w głos wystarczająco pompatyczności, by nadać ich rozmowie - abstrakcyjnie, bo poprzez przesadę - rozkoszny, lekki nastrój - zupełnie tak, jakby brała przykład z delikatnych, orzeźwiających podmuchów wiatru, które muskały jej odsłoniętą skórę.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Do pewnego stopnia trzymali się podstawowego ludzkiego konwenansu – zapoznawania się. Ciekawe, że ów proces w ich wykonaniu trwał już dobrych kilka lat, ale czy nie na tym właśnie powinno to polegać? Nie da się naprawdę poznać człowieka po dwóch, trzech miesiącach znajomości i nawet – jak się okazuje – wieloletnie wymiany informacji nie prowadzą ostatecznie do pełnego odkrycia drugiej strony. Selina i Amadeus stanowili nadzwyczaj dobrze dobranych rywali, co tym bardziej ograniczało ich wzajemne możliwości. Kryli przed sobą co tylko mogli, a i tak dowiadywali się dwa razy tyle. W pewnym sensie idealnie pasowało do nich powiedzenie „przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej.” Tylko dlaczego mieliby figurować w swoich wzajemnych kajecikach z relacjami jako wrogowie? Czy naprawdę którakolwiek ze stron brała to wszystko na tyle poważnie, aby drugą uznawać za wroga? Z pewnością nie – Lestrange uważał interakcję z Lovegood jako doskonałą rozrywkę i przyjemne ćwiczenia dla umysłu. Nie ze wszystkimi musiał podejmować równie żwawą szermierkę słowami oraz ideami, mimo że kochał ów sport ponad życie.
Równość z innymi ludźmi stanowiła dla Seliny obrazę i brak szacunku, a Deus wręcz uwielbiał uświadamiać ją w tym, że istnieje wiele innych osób miejscami bardziej wartych jego uwagi. W obecnym zamieszaniu politycznym i kompletnej niepewności ideowej jej zajmująca osobowość nie miała absolutnie żadnej wartości innej niż odwracanie uwagi publiki od bałaganu zachwycającymi manewrami podczas kolejnych meczy Quidditcha. Tym niemniej, gdyby absolutnie całą uwagę lorda Lestrange miały pochłaniać zajęcia związane z wyżej wymienionymi zawirowaniami, z pewnością należałoby prędko dopisać go do listy szaleńców, ostatnimi czasy zasmucająco się wydłużającej. Z tegoż względu pozwalał sobie na podobne rozrywki – drażnienie swojej obecnej towarzyszki stawiał mimo wszystko całkiem wysoko w hierarchii ulubionych sposobów na zabicie czasu. Należy się zgodzić, że stanowiło to do pewnego stopnia wywyższanie akurat tej jednej kobiety, ale przecież tak długo jak nie wierzył w to główny zainteresowany, tak długo jej obrastanie w piórka stanowiło tylko i wyłącznie efekt rozbuchanego ego.
Słuchał jej wywodu cierpliwie, choć od początku wiedział, dokąd zmierzała. Wzruszył ramionami z obojętnością, choć nie ukrył w tym niegrzecznego wyrazu. Ot, po prostu akcentował to, że był w danej chwili dwa kroki do przodu.
– Może właśnie w tej niepewności? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Spytaj samą siebie ile wytrzymasz w zachodzącej rutyną stabilności. I nie, nie musisz mi zdradzać odpowiedzi, wiem, że będziesz szła w zaparte. Tym niemniej, to coś nad czym warto pomyśleć w odosobnieniu. Można się definiować samodzielnie, ale zawsze istnieje szansa, że ta druga osoba doda od siebie coś pięknego. Niczym mieszający kolory malarz. Gdyby świat składał się jedynie z barw podstawowych, wyginęlibyśmy z nudów – zakończył, tworząc dosyć mocno uproszczoną teorię. Nie widział w tamtej chwili jakiegokolwiek powodu do rozwijania myśli, zresztą z całych sił wierzył, że inteligencja Seliny jest wystarczająca, aby podążać jego skrótami myślowymi w równie szybkim tempie, co on sam. Zabawne, że chyba sam nie był w stanie doganiać jej – nawet nie przyszła mu do głowy sugestia związana z ograniczeniami, a już tym bardziej nie pomyślał o możliwych wspólnych ucieczkach z przyjęć. Rzeczywiście, ich kontakty musiałyby się znacząco przekształcić, gdyby którakolwiek ze stron pozwoliła sobie na ślub.
– Bo nie zasłużyłaś na taką wiedzę – odparł chłodno, choć odwzajemniał rozbawienie i zauważył, jak bliźniacze jego własnym oczy nie tracą nawet drobnej części swojej czujności – I nie zapowiada się na to, żebyś chciała ów stan zmienić. Choć może chcesz, ale nie wiesz jak się do tego zabrać. Cóż, cierpliwie czekam, aż doznasz prawdziwego olśnienia. Na tym skończmy – oświadczył, nie będąc w nastroju na roztrząsanie swoich miłosnych rozterek, a już na pewno nie w towarzystwie karmiącej się takimi opowieściami Seliny. Musiałaby zmusić go do pokazania własnej słabości Imperiusem, bo nie istniał na to inny sposób.
Rozluźnił się na powrót dopiero słysząc perlisty śmiech, wskaźnik trafionej uwagi. Czyli miał rację.
– Nie. Nie lubię półotwarcie sugerować. Tym niemniej, z nas obojga to ty brzmisz, jakbyś chciała mnie zaprosić do małżeństwa – odparł, uprzednio wyczuwając śmiertelnie niebezpieczną pułapkę; oczywiście nie chciał jej omijać całkowicie, bo zbyt mocno interesował się balansowaniem na niebezpiecznej granicy – Co chyba stanowiłoby moją śmierć. We wszystkich znaczeniach tego słowa – wypowiadał każdy element powyższych zdań z miękkością i rozbawieniem, chętnie użyczając Selinie swojego ramienia, jak gdyby czerpał z tego wszystkiego wyjątkową przyjemność. Do pewnego stopnia sam nie wiedział, czy to prawda – dał się ponieść chwili i po prostu grał wedle wspólnie ustalonych zasad.
– Ale skoro już postanowiłaś zapytać… – zaczął, choć od rozmyślań o swoich planach był, wbrew pozorom, dosyć daleko. Dlatego właśnie potrzebował sztucznie zaaranżowanej przerwy na zebranie myśli i ułożenie ich w jakkolwiek logiczny ciąg. Czuł się, jakby jedynym, czego akurat potrzebował, było ponowne wejście w świat. Usadowienie się na stabilnej pozycji.
– …dalej tylko przyszłość. Niepewna, dla wielu przerażająca, ale może skrywająca w sobie historyczny wręcz przełom. Pozostaje tylko odegrać w owym przełomie jakąś znaczącą rolę. Nie sądzę, żebym zdołał się wybitnie wykazać w obecnym porządku świata. Pozostaje jeszcze dużo do osiągnięcia. W pewnym sensie czekam, aż okazje zapukają do moich drzwi, ale przecież nie oznacza to, że zamierzam siedzieć w miejscu i nic nie robić – ciągnął, spokojnie popijając od czasu do czasu szampana i prowadząc Selinę w bliżej nieokreślonym kierunku – Może powinienem celować w stanowisko Ministra Magii? Och, ależ wtedy mogłabyś opowiadać wszystkim dookoła, że podobno specjalnie dla ciebie wymykałem się z przyjęć, czyż nie? – uśmiechnął się znacząco, przez ciut prześmiewczy ton nie nadając temu stwierdzeniu ani trochę prawdziwości. Ciągle wierzył, że mimo wszystko robi to dla siebie, a nie z obezwładniającej fascynacji Seliną.
Ona przecież nie trzymała jego serca w garści.
Równość z innymi ludźmi stanowiła dla Seliny obrazę i brak szacunku, a Deus wręcz uwielbiał uświadamiać ją w tym, że istnieje wiele innych osób miejscami bardziej wartych jego uwagi. W obecnym zamieszaniu politycznym i kompletnej niepewności ideowej jej zajmująca osobowość nie miała absolutnie żadnej wartości innej niż odwracanie uwagi publiki od bałaganu zachwycającymi manewrami podczas kolejnych meczy Quidditcha. Tym niemniej, gdyby absolutnie całą uwagę lorda Lestrange miały pochłaniać zajęcia związane z wyżej wymienionymi zawirowaniami, z pewnością należałoby prędko dopisać go do listy szaleńców, ostatnimi czasy zasmucająco się wydłużającej. Z tegoż względu pozwalał sobie na podobne rozrywki – drażnienie swojej obecnej towarzyszki stawiał mimo wszystko całkiem wysoko w hierarchii ulubionych sposobów na zabicie czasu. Należy się zgodzić, że stanowiło to do pewnego stopnia wywyższanie akurat tej jednej kobiety, ale przecież tak długo jak nie wierzył w to główny zainteresowany, tak długo jej obrastanie w piórka stanowiło tylko i wyłącznie efekt rozbuchanego ego.
Słuchał jej wywodu cierpliwie, choć od początku wiedział, dokąd zmierzała. Wzruszył ramionami z obojętnością, choć nie ukrył w tym niegrzecznego wyrazu. Ot, po prostu akcentował to, że był w danej chwili dwa kroki do przodu.
– Może właśnie w tej niepewności? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Spytaj samą siebie ile wytrzymasz w zachodzącej rutyną stabilności. I nie, nie musisz mi zdradzać odpowiedzi, wiem, że będziesz szła w zaparte. Tym niemniej, to coś nad czym warto pomyśleć w odosobnieniu. Można się definiować samodzielnie, ale zawsze istnieje szansa, że ta druga osoba doda od siebie coś pięknego. Niczym mieszający kolory malarz. Gdyby świat składał się jedynie z barw podstawowych, wyginęlibyśmy z nudów – zakończył, tworząc dosyć mocno uproszczoną teorię. Nie widział w tamtej chwili jakiegokolwiek powodu do rozwijania myśli, zresztą z całych sił wierzył, że inteligencja Seliny jest wystarczająca, aby podążać jego skrótami myślowymi w równie szybkim tempie, co on sam. Zabawne, że chyba sam nie był w stanie doganiać jej – nawet nie przyszła mu do głowy sugestia związana z ograniczeniami, a już tym bardziej nie pomyślał o możliwych wspólnych ucieczkach z przyjęć. Rzeczywiście, ich kontakty musiałyby się znacząco przekształcić, gdyby którakolwiek ze stron pozwoliła sobie na ślub.
– Bo nie zasłużyłaś na taką wiedzę – odparł chłodno, choć odwzajemniał rozbawienie i zauważył, jak bliźniacze jego własnym oczy nie tracą nawet drobnej części swojej czujności – I nie zapowiada się na to, żebyś chciała ów stan zmienić. Choć może chcesz, ale nie wiesz jak się do tego zabrać. Cóż, cierpliwie czekam, aż doznasz prawdziwego olśnienia. Na tym skończmy – oświadczył, nie będąc w nastroju na roztrząsanie swoich miłosnych rozterek, a już na pewno nie w towarzystwie karmiącej się takimi opowieściami Seliny. Musiałaby zmusić go do pokazania własnej słabości Imperiusem, bo nie istniał na to inny sposób.
Rozluźnił się na powrót dopiero słysząc perlisty śmiech, wskaźnik trafionej uwagi. Czyli miał rację.
– Nie. Nie lubię półotwarcie sugerować. Tym niemniej, z nas obojga to ty brzmisz, jakbyś chciała mnie zaprosić do małżeństwa – odparł, uprzednio wyczuwając śmiertelnie niebezpieczną pułapkę; oczywiście nie chciał jej omijać całkowicie, bo zbyt mocno interesował się balansowaniem na niebezpiecznej granicy – Co chyba stanowiłoby moją śmierć. We wszystkich znaczeniach tego słowa – wypowiadał każdy element powyższych zdań z miękkością i rozbawieniem, chętnie użyczając Selinie swojego ramienia, jak gdyby czerpał z tego wszystkiego wyjątkową przyjemność. Do pewnego stopnia sam nie wiedział, czy to prawda – dał się ponieść chwili i po prostu grał wedle wspólnie ustalonych zasad.
– Ale skoro już postanowiłaś zapytać… – zaczął, choć od rozmyślań o swoich planach był, wbrew pozorom, dosyć daleko. Dlatego właśnie potrzebował sztucznie zaaranżowanej przerwy na zebranie myśli i ułożenie ich w jakkolwiek logiczny ciąg. Czuł się, jakby jedynym, czego akurat potrzebował, było ponowne wejście w świat. Usadowienie się na stabilnej pozycji.
– …dalej tylko przyszłość. Niepewna, dla wielu przerażająca, ale może skrywająca w sobie historyczny wręcz przełom. Pozostaje tylko odegrać w owym przełomie jakąś znaczącą rolę. Nie sądzę, żebym zdołał się wybitnie wykazać w obecnym porządku świata. Pozostaje jeszcze dużo do osiągnięcia. W pewnym sensie czekam, aż okazje zapukają do moich drzwi, ale przecież nie oznacza to, że zamierzam siedzieć w miejscu i nic nie robić – ciągnął, spokojnie popijając od czasu do czasu szampana i prowadząc Selinę w bliżej nieokreślonym kierunku – Może powinienem celować w stanowisko Ministra Magii? Och, ależ wtedy mogłabyś opowiadać wszystkim dookoła, że podobno specjalnie dla ciebie wymykałem się z przyjęć, czyż nie? – uśmiechnął się znacząco, przez ciut prześmiewczy ton nie nadając temu stwierdzeniu ani trochę prawdziwości. Ciągle wierzył, że mimo wszystko robi to dla siebie, a nie z obezwładniającej fascynacji Seliną.
Ona przecież nie trzymała jego serca w garści.
Zawsze skłaniała się ku rzeczom definitywnym - trzymała twarde stanowisko, nie znała słowa kompromis, chyliła się stale ku skrajnościom, ignorując istnienie półśrodków, równowagi i wyważenia, jakby niepełność w jakimkolwiek stopniu stanowiła dla niej najwyższą obrazę, przepychając z dosadnością kolejne granice obyczajowe. A mimo wszystko - jak na ironię - nic jej bardziej nie fascynowało od zagadek, lubiła atmosferę niepewności, wielbiła balansowanie na cienkiej linii, która z łatwością mogła ją zepchnąć na równię pochyłą. Preferowała mocno lub wcale od wahania i zastanawiania się nad kolejnym krokiem, choć poznanie wymagało ostrożności i delikatności, której nikt by jej nie nadał. Wydawało się też niemożliwym, by Selina Lovegood zauważała cokolwiek poza krańcem własnego nosa, bardziej zainteresowana opiewaniem własnego ego i dbania o swój przepiękny pawi pióropusz aniżeli obserwowaniu zalet innych ludzi, które - nie daj Merlinie - mogłyby umniejszyć jej własnemu dorobkowi. Oczywiście, istniał zniewalający aspekt tego, jak jej własne czyny odbijały się na innych - uwielbiała badać jakie budzi reakcje, jak jej drobne gesty czy słowa uderzają w innych, testując wachlarz ich emocji, granic cierpliwości i charakteru. Temu oddawała się wiernie, z namiętnością sprowadzając się do lekkich manipulacji, by zabawić się czyimś kosztem, zagrać na odpowiedniej strunie, zupełnie tak, jakby obce ciało było instrumentem do nastrojenia - to było niesamowicie uderzające doświadczenie, gdy wpływało się sobą na innych, prowokując pewne zachowania, by następnie nauczyć się wzorca i poznać schemat. Zazwyczaj jej zabawa ograniczała się do tego procesu, dostarczając jej większej lub mniejszej przyjemności z podobnych aktów niewrażliwości. Bywały jednak osobniki, które podejmowały grę - i wtedy robiło się niebezpiecznie, bo doskonale znali jej zasady. Igranie z ogniem było czymś, czym Osa z chęcią zajmowałaby się zawodowo. Nuta adrenaliny, zmieszanie naturalnego dystansu i ostrożności z jednoczesnym spoufaleniem i bliskością, która podgrzewała atmosferę i umożliwiała wyłożenie kolejnych kart, odrobina podziwu i szacunku z jednoczesną świadomością, że jednak jest się lepszym (bez tej myśli nikt nie podejmowałby się konkurowania), co dodawało szczyptę arogancji i drwiny - i tylko i wyłącznie odpowiednie wyważenie mogło zagwarantować przewagę.
Cały problem polegał na tym, że Selina oszukiwała.
Przewróciła lekceważąco oczami, kiedy otworzył usta, by zadać jej tak płonne, tak romantyczne, tak rażąco naiwne i melodramatyczne pytanie - jeśli myślał, że poruszy jej serce tak prostym odwołaniem do zawahania, to zapominał o żelaznym murze jej uporu. Uśmiechnęła się kpiąco - wcale nie przyjemnie, kiedy podkreślił cechę, która nie pozwalała jej wziąć jego zdania pod uwagę, nawet nie udając, że nie była zniecierpliwiona czy znudzona kierunkiem, w którym zdecydował się poprowadzić swoje rozważania. Próbował jej mówił o swoistej ewolucji i wzbicia się na inny poziom własnego ja, które miałoby stanowić nieustającą korelację z drugim ciałem - dopełniać się i mieszać, wirować w chaotycznym tańcu tysiąca skrajnych emocji, zderzania się, demolicji, kreacji i ponownej powtórki całego procesu. I potrafiła zrozumieć argument oderwania od rutyny, ale Amadeus zapominał o jednym - abstrakcyjnie to właśnie ta droga była tą do stabilizacji.
-Sugerujesz małżeństwo jako antonim rutyny i stabilności? Wzajemne znużenie i wiążący przymus jako podłoże do tworzenia sztuki?-podjęła, patrząc na niego z lekkim przymrużeniem powiek, kiedy na jej ustach drgała wzgarda i pobłażanie dla tak niskich pobudek.-Cóż, wygląda na to, że zainteresuję się tym dopiero, gdy znudzę się swoją... codziennością.-wyciągnęła do niego rękę, zrzucając wszystko na poły żartu, kiedy lekko wzruszyła ramionami. Zatrzymała na nim jednak na dłużej spojrzenie, milcząc o chwilę za długo.-Brzmisz niedoścignioną tęsknotą, Amadeusie.-zauważyła po chwili, zdobywając się na najdelikatniejszą z ekspresji. Spostrzeżenie pozostawiła bez dalszego komentarza, choć jej oczy towarzyszyły mu nieustannie, namolnie oczekując na najmniejsze drżenie mięśni.
-Nie zasłużyłam.-powtórzyła z rozbawieniem, choć dłonią już chwytała się dramatycznym gestem za serce. Schowała irytację na później, gotowa odegrać się na nim za podobne znieważenie i niedocenienie przy najbliższej okazji, sadystycznie odbierając mu uśmiech na tak długo, jak tylko zdoła.-Czyli to coś bolesnego.-podsumowała, ignorując jego próbę ucięcia tematu. Pastwiła się nad nim tylko odrobinę, choć chyba bardziej skupiała się na pospiesznym zaszywaniu wrażliwego ego.-Mam nadzieję, że nie wdałeś się w żaden mezalians. Słyszałam, że podobne ckliwości serca w tym kierunku kończą się dla was raczej nieszczęśliwie.-mogła brzmieć nierozsądnie, jakby wypluwała z siebie słowa, które jej ślina na język przyniosła, gdy zgadywała możliwe przyczyny jego milczenia (zaczynając od najbardziej absurdalnej), choć zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z siły impertynencji jako środka prowokacji, by odpuściła.-Może faktycznie zostawmy ten temat, myśl o twoich namiętnościach zaburzyłaby mi wizję twojej osoby.-rzuciła od niechcenia, kryjąc się za niewinnym wyrazem twarzy. Wcale nie wyglądała jakby skończyła. Szukała złości - tylko ona była w stanie ją teraz pocieszyć. I dlatego dotknęła jego policzka, pozostając w charakterze pobłażania, gdy kąciki ust raz jeszcze wysłały mu nieco współczujący wyraz.
Owinęła dłoń wokół jego ramienia, drażniąc nozdrza zapachem jego perfum, które wyczuwalne były dopiero przy tak kategorycznej bliskości. Prychnęła pod absurdem tego wniosku, choć doskonale wiedziała, że obracali się w kategoriach żartu. Tylko dlatego puściła mu to płazem.
-Powinnam klęknąć?-zapytała, unosząc delikatnie brew, choć nie zaszczyciła go dłuższym spojrzeniem.-Mmhm.-wydała z siebie przeciągłe, zadowolone mruknięcie na jego stwierdzenie, skupiając wzrok raczej na przystrzyżonych krzewach aniżeli jego profilu.
Rozbawienie zamigotało nad szkłem, choć nie spieszyła się z odpowiedzią, dając mu pole do wypowiedzi, podczas gdy sama równie niespiesznie opróżniała kieliszek.
-Zawsze wzruszało mnie to, jak płynnie mieszałeś skromność z butą.-zaśmiała się, słuchając jego wolnych przemyśleń.-Och, myślisz, że dodaje sobie prymu postaciami mężczyzn w swoich wypowiedziach?-zapytała z lekkim niedowierzaniem, choć trunek w szklance gwarantował jej iście szampański humor, toteż nie atakowała go zgryźliwością.-Obawiam się, że podobny akt odebrałby mi szacunku do samej siebie, Deusie, a ten idący od innych niestety nie niesie ze sobą żadnej realnej wartości.-odpowiedziała z westchnieniem, z taką lekkością przecząc wszystkiemu, co lord Lestrange miał wmawiane od młodości.
Cały problem polegał na tym, że Selina oszukiwała.
Przewróciła lekceważąco oczami, kiedy otworzył usta, by zadać jej tak płonne, tak romantyczne, tak rażąco naiwne i melodramatyczne pytanie - jeśli myślał, że poruszy jej serce tak prostym odwołaniem do zawahania, to zapominał o żelaznym murze jej uporu. Uśmiechnęła się kpiąco - wcale nie przyjemnie, kiedy podkreślił cechę, która nie pozwalała jej wziąć jego zdania pod uwagę, nawet nie udając, że nie była zniecierpliwiona czy znudzona kierunkiem, w którym zdecydował się poprowadzić swoje rozważania. Próbował jej mówił o swoistej ewolucji i wzbicia się na inny poziom własnego ja, które miałoby stanowić nieustającą korelację z drugim ciałem - dopełniać się i mieszać, wirować w chaotycznym tańcu tysiąca skrajnych emocji, zderzania się, demolicji, kreacji i ponownej powtórki całego procesu. I potrafiła zrozumieć argument oderwania od rutyny, ale Amadeus zapominał o jednym - abstrakcyjnie to właśnie ta droga była tą do stabilizacji.
-Sugerujesz małżeństwo jako antonim rutyny i stabilności? Wzajemne znużenie i wiążący przymus jako podłoże do tworzenia sztuki?-podjęła, patrząc na niego z lekkim przymrużeniem powiek, kiedy na jej ustach drgała wzgarda i pobłażanie dla tak niskich pobudek.-Cóż, wygląda na to, że zainteresuję się tym dopiero, gdy znudzę się swoją... codziennością.-wyciągnęła do niego rękę, zrzucając wszystko na poły żartu, kiedy lekko wzruszyła ramionami. Zatrzymała na nim jednak na dłużej spojrzenie, milcząc o chwilę za długo.-Brzmisz niedoścignioną tęsknotą, Amadeusie.-zauważyła po chwili, zdobywając się na najdelikatniejszą z ekspresji. Spostrzeżenie pozostawiła bez dalszego komentarza, choć jej oczy towarzyszyły mu nieustannie, namolnie oczekując na najmniejsze drżenie mięśni.
-Nie zasłużyłam.-powtórzyła z rozbawieniem, choć dłonią już chwytała się dramatycznym gestem za serce. Schowała irytację na później, gotowa odegrać się na nim za podobne znieważenie i niedocenienie przy najbliższej okazji, sadystycznie odbierając mu uśmiech na tak długo, jak tylko zdoła.-Czyli to coś bolesnego.-podsumowała, ignorując jego próbę ucięcia tematu. Pastwiła się nad nim tylko odrobinę, choć chyba bardziej skupiała się na pospiesznym zaszywaniu wrażliwego ego.-Mam nadzieję, że nie wdałeś się w żaden mezalians. Słyszałam, że podobne ckliwości serca w tym kierunku kończą się dla was raczej nieszczęśliwie.-mogła brzmieć nierozsądnie, jakby wypluwała z siebie słowa, które jej ślina na język przyniosła, gdy zgadywała możliwe przyczyny jego milczenia (zaczynając od najbardziej absurdalnej), choć zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z siły impertynencji jako środka prowokacji, by odpuściła.-Może faktycznie zostawmy ten temat, myśl o twoich namiętnościach zaburzyłaby mi wizję twojej osoby.-rzuciła od niechcenia, kryjąc się za niewinnym wyrazem twarzy. Wcale nie wyglądała jakby skończyła. Szukała złości - tylko ona była w stanie ją teraz pocieszyć. I dlatego dotknęła jego policzka, pozostając w charakterze pobłażania, gdy kąciki ust raz jeszcze wysłały mu nieco współczujący wyraz.
Owinęła dłoń wokół jego ramienia, drażniąc nozdrza zapachem jego perfum, które wyczuwalne były dopiero przy tak kategorycznej bliskości. Prychnęła pod absurdem tego wniosku, choć doskonale wiedziała, że obracali się w kategoriach żartu. Tylko dlatego puściła mu to płazem.
-Powinnam klęknąć?-zapytała, unosząc delikatnie brew, choć nie zaszczyciła go dłuższym spojrzeniem.-Mmhm.-wydała z siebie przeciągłe, zadowolone mruknięcie na jego stwierdzenie, skupiając wzrok raczej na przystrzyżonych krzewach aniżeli jego profilu.
Rozbawienie zamigotało nad szkłem, choć nie spieszyła się z odpowiedzią, dając mu pole do wypowiedzi, podczas gdy sama równie niespiesznie opróżniała kieliszek.
-Zawsze wzruszało mnie to, jak płynnie mieszałeś skromność z butą.-zaśmiała się, słuchając jego wolnych przemyśleń.-Och, myślisz, że dodaje sobie prymu postaciami mężczyzn w swoich wypowiedziach?-zapytała z lekkim niedowierzaniem, choć trunek w szklance gwarantował jej iście szampański humor, toteż nie atakowała go zgryźliwością.-Obawiam się, że podobny akt odebrałby mi szacunku do samej siebie, Deusie, a ten idący od innych niestety nie niesie ze sobą żadnej realnej wartości.-odpowiedziała z westchnieniem, z taką lekkością przecząc wszystkiemu, co lord Lestrange miał wmawiane od młodości.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ogrody Kensington
Szybka odpowiedź