Ogrody Kensington
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody Kensington
Ogrody Kensington wchodzą w obszar ogrodów królewskich. Zgromadzona weń roślinność daje wytchnienie od szarości budynków centrum ogromnego miasta, a wielość sadzawek oraz wielobarwność hodowanych kwiatów wzbudza zachwyt każdego zwiedzającego. Z ciekawszych atrakcji znajduje się tam okazały pomnik króla Alberta, który każdy mugol uznałby za najważniejszy punkt parku. Czarodzieje preferują ustronną aleję ozdobioną posągiem Piotrusia Pana, który przywołuje ku sobie zarówno małe, jak i te większe dzieci.
Nie miał jakiś specjalnych upodobań, co do pogody, jednak nie ukrywał, że wiosna mu jak najbardziej odpowiadała. Nie było jakoś specjalnie gorąco, ale też nie za zimno. Deszcze nie były aż tak uporczywe jak wcześniej i przebywanie na dworze stało się całkiem przyjemne.
Wiadomość znalazł w swojej szafce na zapleczu kiedy przyszedł na swoją zmianę tego samego wieczora. Nie spodziewał się żadnego zlecenia, nie rozgłaszał wszem i wobec czym się zajmuję, dlatego tym bardziej był ciekawy, skąd jego zleceniodawca lub zleceniodawczyni wiedziała, że jest w stanie coś takiego zdobyć.
Jego rodzona ciekawość wygrała i kiedy tylko opuścił pub nad ranem (bo miał wieczorną zmianę), zabrał się za poszukiwania towaru.
O dziwo znalezienie tego co potrzebował i nabycie okazało się o wiele prostsze niżby się spodziewał. Miał jedynie jeden problem, ale wolał, żeby nikt o tym się nie dowiedział. Ktoś mógłby po tym stwierdzić, że jest mało profesjonalny, a przecież on sam uważał siebie za profesjonalistę w tej dziedzinie.
W każdym razie znalezienie nasion rośliny zajęło mu tydzień i miał jeden dzień zapasu przed spotkaniem ze swoim zleceniodawcą. Nie interesowało go po co komu potrzebne nasiona zakazanej rośliny. Dopóki mu płacili nie zadawał pytań i wykonywał swoją pracę jak najlepiej, bez zbędnych pytań.
Kiedy nadszedł dzień spotkania, wyszedł z domu trochę wcześniej. Miał na sie szytą na miarę skórzaną kurtkę z kilkoma ukrytymi kieszeniami, a pod spodem ciemną koszulę. Na dworze świeciło słońce więc na nos założył okulary.
Do ogrodów dotarł chwilę przed czasem, więc spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Rzadko bywał w tym miejscu, w zasadzie był tu może trzeci raz w życiu. Nie lubił tych dalszych dzielnic Londynu, wolał się trzymać ścisłego centrum, chociaż wiedział, że pozostałe dzielnice są ciekawe pod względem jego przemytniczego żywota.
Nie miał najmniejszego problemu ze znalezieniem osoby, która zleciła mu pracę. Widząc kobietę stojącą pod pominkiem pokręcił głową z rozbawieniem, po czym ruszył w jej kierunku.
- Jeśli myślała pani, że w tym stroju nie zwróci na siebie uwagi to myślę, że naczytała się pani zbyt dużo książek kryminalnych. - odparł spokojnie podchodząc do niej i ściągając okulary z nosa - Mało profesjonalne przebranie, które tym bardziej przyciąga wzrok nieproszonych osób. - dodał po chwili uśmiechając się pod nosem.
Wiadomość znalazł w swojej szafce na zapleczu kiedy przyszedł na swoją zmianę tego samego wieczora. Nie spodziewał się żadnego zlecenia, nie rozgłaszał wszem i wobec czym się zajmuję, dlatego tym bardziej był ciekawy, skąd jego zleceniodawca lub zleceniodawczyni wiedziała, że jest w stanie coś takiego zdobyć.
Jego rodzona ciekawość wygrała i kiedy tylko opuścił pub nad ranem (bo miał wieczorną zmianę), zabrał się za poszukiwania towaru.
O dziwo znalezienie tego co potrzebował i nabycie okazało się o wiele prostsze niżby się spodziewał. Miał jedynie jeden problem, ale wolał, żeby nikt o tym się nie dowiedział. Ktoś mógłby po tym stwierdzić, że jest mało profesjonalny, a przecież on sam uważał siebie za profesjonalistę w tej dziedzinie.
W każdym razie znalezienie nasion rośliny zajęło mu tydzień i miał jeden dzień zapasu przed spotkaniem ze swoim zleceniodawcą. Nie interesowało go po co komu potrzebne nasiona zakazanej rośliny. Dopóki mu płacili nie zadawał pytań i wykonywał swoją pracę jak najlepiej, bez zbędnych pytań.
Kiedy nadszedł dzień spotkania, wyszedł z domu trochę wcześniej. Miał na sie szytą na miarę skórzaną kurtkę z kilkoma ukrytymi kieszeniami, a pod spodem ciemną koszulę. Na dworze świeciło słońce więc na nos założył okulary.
Do ogrodów dotarł chwilę przed czasem, więc spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Rzadko bywał w tym miejscu, w zasadzie był tu może trzeci raz w życiu. Nie lubił tych dalszych dzielnic Londynu, wolał się trzymać ścisłego centrum, chociaż wiedział, że pozostałe dzielnice są ciekawe pod względem jego przemytniczego żywota.
Nie miał najmniejszego problemu ze znalezieniem osoby, która zleciła mu pracę. Widząc kobietę stojącą pod pominkiem pokręcił głową z rozbawieniem, po czym ruszył w jej kierunku.
- Jeśli myślała pani, że w tym stroju nie zwróci na siebie uwagi to myślę, że naczytała się pani zbyt dużo książek kryminalnych. - odparł spokojnie podchodząc do niej i ściągając okulary z nosa - Mało profesjonalne przebranie, które tym bardziej przyciąga wzrok nieproszonych osób. - dodał po chwili uśmiechając się pod nosem.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Im dłużej czekała tym bardziej podekscytowana była. W końcu udało jej się wyłapać jakąś naprawdę rzadką roślinkę, którą w dodatku trudno było znaleźć w jakiejkolwiek książce wydanej na Wyspach Brytyjskich. To mogło znaczyć tylko jedno - nowe odkrycia! Jak niesamowite było to, żeby zobaczyć w praktyce, co wyrośnie z takiego małego ziarenka. Uwielbiała takie eksperymenty z magicznymi roślinami.
Wiedziała, że może liczyć na tego człowieka. Słyszała o nim tu i ówdzie, od różnych ludzi. Siatka jej znajomości sięgała dosyć daleko - w końcu bycie miłym dla wszystkich często bardzo się przydawało. Wystarczyło do kogoś odpowiednio zagaić i miała wszystkiego czego potrzebowała. Jednak nigdy nie robiła tego wyłącznie dla informacji. Bycie uprzejmym po prostu sprawiało jej radość. Poprawienie komuś dnia również. Nie musiała się tego wstydzić, ani właściwie nigdy jeszcze tego nie pożałowała. W okolicy Pokątnej miała opinię poczciwej dziewczyny, może tylko trochę dziwnej. Starała się ponad miarę, mało spała, dużo się uśmiechała. Takie życie ją radowało. Dalekie od stabilizacji.
Gdy brunet podszedł ku niej, spojrzała na niego ze sceptycznym spojrzeniem i cmoknęła nieco z niezadowoleniem. Sztywniak! Kompletnie nie umiał się bawić. Rozumiała, że jego fach nie do końca pozwalał mu na ciągłe wygłupianie się, ale dziewczyna chciała mieć trochę zabawy z tego wszystkiego. Ujęła w dłoń oprawkę okularów i zerknęła na delikwenta sceptycznym spojrzeniem błękitnych oczu. Nie mogła przecież wypaść ze swojej roli - bardzo przekłamanej i karykaturalnej roli.
- Nie wiem o czym mówisz. Jesteśmy tu dla biznesów, więc koniec z tymi pogaduszkami, Larson. - powiedziała, brzmiąc przy tym całkiem poważnie, choć w duchu śmiała się ponad miarę. Kojarzyła go, oczywiście. Był od niej niewiele starszy i już z Hogwartowych korytarzy pamiętała twarz mężczyzny. W dodatku osoba, która poleciła jej współpracę właśnie z nim od razu podała nazwisko. Nie minęła może minuta, a półuśmiech zaczął zdradzać, że w swojej niezłomnej, agenckiej postawie po prostu udaje. - Masz to, o co Cię poprosiłam?
Nadal nie ściągnęła okularów. Zapewne wtedy od razu dostrzegłby jak wielką zabawę ma z tej przekoloryzowanej scenki.
Wiedziała, że może liczyć na tego człowieka. Słyszała o nim tu i ówdzie, od różnych ludzi. Siatka jej znajomości sięgała dosyć daleko - w końcu bycie miłym dla wszystkich często bardzo się przydawało. Wystarczyło do kogoś odpowiednio zagaić i miała wszystkiego czego potrzebowała. Jednak nigdy nie robiła tego wyłącznie dla informacji. Bycie uprzejmym po prostu sprawiało jej radość. Poprawienie komuś dnia również. Nie musiała się tego wstydzić, ani właściwie nigdy jeszcze tego nie pożałowała. W okolicy Pokątnej miała opinię poczciwej dziewczyny, może tylko trochę dziwnej. Starała się ponad miarę, mało spała, dużo się uśmiechała. Takie życie ją radowało. Dalekie od stabilizacji.
Gdy brunet podszedł ku niej, spojrzała na niego ze sceptycznym spojrzeniem i cmoknęła nieco z niezadowoleniem. Sztywniak! Kompletnie nie umiał się bawić. Rozumiała, że jego fach nie do końca pozwalał mu na ciągłe wygłupianie się, ale dziewczyna chciała mieć trochę zabawy z tego wszystkiego. Ujęła w dłoń oprawkę okularów i zerknęła na delikwenta sceptycznym spojrzeniem błękitnych oczu. Nie mogła przecież wypaść ze swojej roli - bardzo przekłamanej i karykaturalnej roli.
- Nie wiem o czym mówisz. Jesteśmy tu dla biznesów, więc koniec z tymi pogaduszkami, Larson. - powiedziała, brzmiąc przy tym całkiem poważnie, choć w duchu śmiała się ponad miarę. Kojarzyła go, oczywiście. Był od niej niewiele starszy i już z Hogwartowych korytarzy pamiętała twarz mężczyzny. W dodatku osoba, która poleciła jej współpracę właśnie z nim od razu podała nazwisko. Nie minęła może minuta, a półuśmiech zaczął zdradzać, że w swojej niezłomnej, agenckiej postawie po prostu udaje. - Masz to, o co Cię poprosiłam?
Nadal nie ściągnęła okularów. Zapewne wtedy od razu dostrzegłby jak wielką zabawę ma z tej przekoloryzowanej scenki.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Słysząc jej słowa uniósł brew ku górze. Żeby tak od razu lecieć do niego po nazwisku? Z tym się jeszcze nie spotkał. Jego praca wymagała dyskrecji, konspiracji i raczej mniej uczęszczanych miejsc wybieranych na spotkania. Przez dłuższą chwilę przyglądał się dziewczynie, po czym doszedł do wniosku, że ma do czynienia z amatorką. Ale przecież z drugiej strony nawet amatorzy próbowali zachować chociaż odrobinę profesjonalizmu. Ciche westchnienie wyrwało się z jego ust, nie, ona nie jest amatorką, ona w ogóle się nie zna na tym fachu. Jest dziewczynką, która pierwszy raz w życiu ma do czynienia z przemytnikiem i w ogóle nie zna się na tym jak tacy jak on działają. Dotarło do niego dlaczego wybrała tak beznadziejne miejsce na transakcję.
Czy był sztywniakiem? To kwestia sporna. Jeśli chodziło o interesy to jak najbardziej był sztywniakiem. Trzymał się swoich zasad, które jak do tej pory nigdy go nie zawiodły, nigdy nie wpadł.
Rozejrzał się po okolicy.
- Na brodę Merlina zdejmij kobieto tą chustę i okulary, bo wszyscy się na ciebie gapią. Kompletny dureń jest w stanie stwierdzić, że coś kombinujesz. - powiedział kręcąc głową wsadzając dłonie w kieszenie kurtki.
Nie miał najmniejszego zamiaru zostać złapany. Jeśli tylko wyczuje, że coś jest nie tak od razu weźmie nogi za pas i nawet nie będzie się za nią oglądać.
On jej w ogóle nie kojarzył ze szkoły. Zdążył zauważyć, że była od niego młodsza, ale niewiele, maksymalnie dwa lata może. On również się od tamtej pory zmienił. Urósł, definitywnie zmężniał, no i miał dłuższe włosy i kilkudniowy zarost, którego w szkole nigdy nie miał, a włosy miał zawsze krótko ścięte.
- Owszem, mam. A ty masz moją zapłatę? Nie przyjmuję małych sum, więc mam nadzieję, że się przygotowałaś. - odparł kiwając głową nie spuszczając z niej spojrzenia brązowych oczu.
Czy był sztywniakiem? To kwestia sporna. Jeśli chodziło o interesy to jak najbardziej był sztywniakiem. Trzymał się swoich zasad, które jak do tej pory nigdy go nie zawiodły, nigdy nie wpadł.
Rozejrzał się po okolicy.
- Na brodę Merlina zdejmij kobieto tą chustę i okulary, bo wszyscy się na ciebie gapią. Kompletny dureń jest w stanie stwierdzić, że coś kombinujesz. - powiedział kręcąc głową wsadzając dłonie w kieszenie kurtki.
Nie miał najmniejszego zamiaru zostać złapany. Jeśli tylko wyczuje, że coś jest nie tak od razu weźmie nogi za pas i nawet nie będzie się za nią oglądać.
On jej w ogóle nie kojarzył ze szkoły. Zdążył zauważyć, że była od niego młodsza, ale niewiele, maksymalnie dwa lata może. On również się od tamtej pory zmienił. Urósł, definitywnie zmężniał, no i miał dłuższe włosy i kilkudniowy zarost, którego w szkole nigdy nie miał, a włosy miał zawsze krótko ścięte.
- Owszem, mam. A ty masz moją zapłatę? Nie przyjmuję małych sum, więc mam nadzieję, że się przygotowałaś. - odparł kiwając głową nie spuszczając z niej spojrzenia brązowych oczu.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała z tym pierwszy raz do czynienia, choć pewnie sprawiała takie wrażenie. Miała już kilka egzotycznych roślin, jednak ten temat był traktowany bardzo po macoszemu, tak długo jak roślina nie była uznawana za czarnomagiczną. Tych jednak można było policzyć na palcach jednej ręki, nawet Diabelskie Sidła nie były uważane za związane z czarną magią. Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
- Czemu sądzisz, że ktoś zachowujący się podejrzanie w sposób tak oczywisty rzuca na siebie podejrzenia? Przecież nawet kompletny głupiec jest w stanie powiedzieć, że coś kombinuję. Kto, chcący ukryć swoją działalność, zachowywałby się w ten sposób? - spytała. Zastosowała tutaj kompletnie odwrotną psychologię, choć trzeba było przyznać, że tak naprawdę wymyśliła to przed chwilą, na poczekaniu, żeby trochę go rozluźnić. Widać, że chłopak nie potrafił bawić się w swojej pracy. Właściwie dobrze, bo wcale nie musiał. Choć naprawdę dużo go omijało. Zdjęła chustę z włosów, a zamiast tego obwiązała ją sobie wokół szyi, zgodnie z ostatnią mugolską modą i zdjęła okulary przeciwsłoneczne. W końcu były chmury. - Rozluźnij się, nikt nie przejmuje się tak naprawdę tym, co dla mnie masz.
Nie była na tyle głupia, aby nie wiedzieć, że nie dostanie swojego towaru tak długo jak nie zapłaci. Zapomnienie woreczka z galeonami w tej chwili była dla niej strzałem w kolano, bo kompletnie bez powodu by się tutaj pojawili - musieliby wrócić się do domów i spotkać kiedy indziej, żeby dobić targu. Dlatego też wyciągnęła zza paska swoją sakiewkę i wręczyła przemytnikowi.
- Wszystko odliczone. - powiedziała. Oj, nie miał co liczyć na napiwek, nie miała aż tak dużo pieniędzy na zachcianki takie jak ta. Musiała odkładać na remont! - Możesz policzyć, jeśli chcesz.
- Czemu sądzisz, że ktoś zachowujący się podejrzanie w sposób tak oczywisty rzuca na siebie podejrzenia? Przecież nawet kompletny głupiec jest w stanie powiedzieć, że coś kombinuję. Kto, chcący ukryć swoją działalność, zachowywałby się w ten sposób? - spytała. Zastosowała tutaj kompletnie odwrotną psychologię, choć trzeba było przyznać, że tak naprawdę wymyśliła to przed chwilą, na poczekaniu, żeby trochę go rozluźnić. Widać, że chłopak nie potrafił bawić się w swojej pracy. Właściwie dobrze, bo wcale nie musiał. Choć naprawdę dużo go omijało. Zdjęła chustę z włosów, a zamiast tego obwiązała ją sobie wokół szyi, zgodnie z ostatnią mugolską modą i zdjęła okulary przeciwsłoneczne. W końcu były chmury. - Rozluźnij się, nikt nie przejmuje się tak naprawdę tym, co dla mnie masz.
Nie była na tyle głupia, aby nie wiedzieć, że nie dostanie swojego towaru tak długo jak nie zapłaci. Zapomnienie woreczka z galeonami w tej chwili była dla niej strzałem w kolano, bo kompletnie bez powodu by się tutaj pojawili - musieliby wrócić się do domów i spotkać kiedy indziej, żeby dobić targu. Dlatego też wyciągnęła zza paska swoją sakiewkę i wręczyła przemytnikowi.
- Wszystko odliczone. - powiedziała. Oj, nie miał co liczyć na napiwek, nie miała aż tak dużo pieniędzy na zachcianki takie jak ta. Musiała odkładać na remont! - Możesz policzyć, jeśli chcesz.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Uniósł brew ku górze na jej słowa. Nie zrozumiał z tego nic. Jakąś pokręconą teorię panna sobie wymyśliła i definitywnie była z siebie zadowolona.
Larson nie podzielał jej optymizmu. Nastroje wśród społeczeństwa były za bardzo napięte, niebezpieczeństwo kryło się w zasadzie za każdym rogiem, więc nie było, w jego mniemaniu, nic dziwnego w tym, że jest ostrożny. Zawsze twierdził, że nawet jeśli czasy byłyby spokojne i kolorowe, jego fach nie byłby wcale łatwy. Zwłaszcza, że wtedy pewnie stróżowie prawa jeszcze bardziej byliby wyczuleni na działalność kryminalną.
I to właśnie był jeden z głównych powodów, dlatego był poważny jeśli chodziło o jego pracę. Nie chciał być złapany. Dlatego też nie skomentował słów swojej zleceniodawczyni.
Kiedy podała mu sakiewkę od razu ją chwycił. W ręce zważył ją na oko, szacując ile może się tam znajdować pieniędzy, po czym spojrzał do środka. Kwota wydawała się jak najbardziej adekwatna, do wykonanej przez niego pracy. Nie ufał ludziom, zawsze brał pod uwagę najgorsze scenariusze, żeby potem nic go nie zaskoczyło. Z resztą uważał siebie za profesjonalistę w tym fachu, więc nie ma się co dziwić.
- Uznajmy, że to wystarczająca kwota. - odparł patrząc na nią, jednocześnie chowając pieniądze do kieszeni, po chwili z drugiej wyciągając mniejszą sakiewkę - Pani zamówienie. Udało mi się zdobyć zaledwie tyle, jednak sądzę, że to i tak dużo. - powiedział spokojnie podając jej sakiewkę.
Szczerze mówiąc nie miał pojęcia co dla niej zdobył. Zielarstwo zawsze było jego piętą achillesową i nawet w szkole mu nie szło jakoś specjalnie dobrze. Dlatego nie znał za bardzo wartości tego co zdobył, chyba pierwszy raz w swojej przemytniczej karierze. Wiedział, że to z pewnością jest mało profesjonalne, bo być może roślina miała jakieś właściwości, które mógłby wykorzystać, albo sprzedać komuś za większą sumę, jednak z drugiej strony, to tylko roślina. Akurat pod tym względem był ignorantem, za co jego przybrana matka zawsze suszyła mu głowę, twierdząc, że nie należy lekceważyć roślin. On jednak był zawsze za bardzo pochłonięty czarną magią, żeby myśleć o jakimś zielsku.
- Klientka zadowolona? - spytał spokojnie unosząc brew ku górze.
Larson nie podzielał jej optymizmu. Nastroje wśród społeczeństwa były za bardzo napięte, niebezpieczeństwo kryło się w zasadzie za każdym rogiem, więc nie było, w jego mniemaniu, nic dziwnego w tym, że jest ostrożny. Zawsze twierdził, że nawet jeśli czasy byłyby spokojne i kolorowe, jego fach nie byłby wcale łatwy. Zwłaszcza, że wtedy pewnie stróżowie prawa jeszcze bardziej byliby wyczuleni na działalność kryminalną.
I to właśnie był jeden z głównych powodów, dlatego był poważny jeśli chodziło o jego pracę. Nie chciał być złapany. Dlatego też nie skomentował słów swojej zleceniodawczyni.
Kiedy podała mu sakiewkę od razu ją chwycił. W ręce zważył ją na oko, szacując ile może się tam znajdować pieniędzy, po czym spojrzał do środka. Kwota wydawała się jak najbardziej adekwatna, do wykonanej przez niego pracy. Nie ufał ludziom, zawsze brał pod uwagę najgorsze scenariusze, żeby potem nic go nie zaskoczyło. Z resztą uważał siebie za profesjonalistę w tym fachu, więc nie ma się co dziwić.
- Uznajmy, że to wystarczająca kwota. - odparł patrząc na nią, jednocześnie chowając pieniądze do kieszeni, po chwili z drugiej wyciągając mniejszą sakiewkę - Pani zamówienie. Udało mi się zdobyć zaledwie tyle, jednak sądzę, że to i tak dużo. - powiedział spokojnie podając jej sakiewkę.
Szczerze mówiąc nie miał pojęcia co dla niej zdobył. Zielarstwo zawsze było jego piętą achillesową i nawet w szkole mu nie szło jakoś specjalnie dobrze. Dlatego nie znał za bardzo wartości tego co zdobył, chyba pierwszy raz w swojej przemytniczej karierze. Wiedział, że to z pewnością jest mało profesjonalne, bo być może roślina miała jakieś właściwości, które mógłby wykorzystać, albo sprzedać komuś za większą sumę, jednak z drugiej strony, to tylko roślina. Akurat pod tym względem był ignorantem, za co jego przybrana matka zawsze suszyła mu głowę, twierdząc, że nie należy lekceważyć roślin. On jednak był zawsze za bardzo pochłonięty czarną magią, żeby myśleć o jakimś zielsku.
- Klientka zadowolona? - spytał spokojnie unosząc brew ku górze.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jesień było już czuć bardzo wyraźnie, temperatura obniżyła się znacznie, a mgła spowiła ulice. Taki był też ten wieczór. Chłodny, mglisty, wilgotny — nie przeszkadzało mu to jednak w pracy. Mleczne powietrze zapewniało anonimowość i spokój. Wiedział, że dzięki temu nikt nie przeszkodzi mu w tym, co zamierzał zrobić po opuszczeniu gmachu Ministerstwa Magii. Ogrody Kensington znajdujące się w Londynie były idealnym miejscem na dramatyczny powrót, w razie trudnej sytuacji. One same — gęste, uniemożliwiające pościg pozwalały na zgubienie ewentualnego przeciwnika, ale dla każdego kto chciał wrócić do centrum były łatwe do przebycia. Przedmioty, które miał ze sobą były drobne. Musiały takie być, jeśli miały posłużyć za świstokliki. Stara papierośnica miała stać się pierwszym z nich. Będzie idealna dla Tatiany. Zgrabna, prosta — w razie kradzieży niewyglądająca jednak na szczególnie cenną. Nie powinna zwracać zbyt bardzo cudzej uwagi. Wyciągnął ją, by obrócić kilkukrotnie w dłoniach i jej się przyjrzeć, a póżniej skręcił w jedną alejkę, która wydawała mu się zupełnie opustoszała. Przysiadł na jednej z ławek, spoglądając na przedmiot, który trzymał i kiedy wokół nastała absolutna cisza, a on upewnił się, że nikt nie będzie mu przeszkadzał, wyciągnął różdżkę. Gwiazdy mu nie sprzyjały — pozostawały ukryte. Widoczność była niewielka, ale dzięki temu pozostawał niewidoczny dla pojedynczych mieszkańców Londynu, którzy tej nocy pragnęli przemierzyć park.
Magia do tworzenia świstoklików była specyficzna. Potrzebował rozłożenia jej na czynniki pierwsze, przełożenia na przedmiot, związania z nią, a dopiero później użycia do tego transmutacji, która nie była jego mocną stroną. Koniec różdżki skierował na papierośnicę, którą trzymał w dłoni, rozejrzał się dookoła, zapoznając z tym, co było wokół. Skupił się też na magii, jej przepływie i obecności. Było to niezwykle ważne — ten przedmiot po aktywacji miał tu wrócić z jedną lub dwiema czarownicami. Musiał być mocno osadzony i związany z ogrodami Kensington.
Kiedy się udało, kiedy czuł, że to już, nabrał powietrza w płuca.
— Portus — wypowiedział miękko, skupiony na tym, magia została zamknięta w tym niewielkim przedmiocie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Transmutacja nigdy nie była bliską mu dziedziną, ale praktyka, szczególnie tworzenie kolejnych świstoklików sprawiały, że czuł się z nią coraz swobodniej. Mógł być lepszy. Mógł tworzyć je zręczniej, szybciej, skuteczniej — mogły działać w nieograniczonym terenie, na wielkim obszarze. Mogły — musiał tylko cofnąć się do szkoły, by przypomnieć elementarną wiedzę z tej dziedziny, a później rozszerzyć tą, którą posiadał już o świstoklikach. Kiedy zaklęcie się powiodło, nie uśmiechnął się, nie poczuł ukłucia satysfakcji ani radości — przyjął to ze spokojem, zupełnie tak, jakby nie spodziewał się innego efektu. Papierośnica stała się świstoklikiem. Jej wygląd się nie zmienił, wciąż była zwyczajna, praktyczna, niezbyt okazała. Schował ją do kieszeni i przygładził ją wierzchem dłoni. Było już późno, przed północą. I choć przez mglistą aurę nie dostrzegł wokół siebie żadnych zmian, wiedział, że stworzenie śwwstoklika wymagało czasu. Za sobą zostawił ławkę, na której siedział i ruszył w kierunku centrum powolnym spacerem. Tym tempem miał zajść do Tatiany przed pierwszą. Wiedział, że ją zbudzi, ale nie martwił się tym. Podejrzewał, że kiedy już otworzy mu drzwi wpuści go też do środka, proponując szklankę ognistej, a on nie odmówi. Przekaże jej papierośnicę i wyjaśni, co musi zrobić, by aktywować świstoklik. Mógł przenieść do dwóch osób jednocześnie. Nie pokona miejsc szczególnie wzmocnionych magią ochronną. I szybko też przestane działać, ale w razie problemów wystarczy, by zdążyła uciec z porę. Nie przemawiała przez niego troska, a pragmatyzm. Tatiana dopiero rozpoczynała swoją przygodę, musiała się wciąż wiele nauczyć, a jej umiejętności mogły przydać się innym. Szkoda było ją stracić zawczasu. Miał powiedzieć jej też, że świstoklik zaprowadzi ją do ogrodów Kensington, ich wschodniej części. Wierzył, że trafi stąd do domu, nawet przez tak niesprzyjającej pogodzie, jaka była teraz.
Kiedy pozostawił za sobą ogrody królewskie poczuł coś dziwnego. Odwrócił się za siebie, przez ramię, by upewnić się, że nikt go nie śledzi. Nie, nie było nikogo, a jednak wciąż towarzyszyło mu to dziwne uczucie, jakby ktoś mu towarzyszył i nie odstąpiło o do końca, póki nie zastukał palcami o drzwi mieszkania swojej siostry na Alei Śmiertelnego Nokturnu.
| zt
Kiedy pozostawił za sobą ogrody królewskie poczuł coś dziwnego. Odwrócił się za siebie, przez ramię, by upewnić się, że nikt go nie śledzi. Nie, nie było nikogo, a jednak wciąż towarzyszyło mu to dziwne uczucie, jakby ktoś mu towarzyszył i nie odstąpiło o do końca, póki nie zastukał palcami o drzwi mieszkania swojej siostry na Alei Śmiertelnego Nokturnu.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
14 X 1957
Westchnienia znaczą powietrze, miękkie, króciutkie, pełne strapienia. Nóżka obuta w złoty pantofelek na niskim obcasie porusza się to do przodu, to do tyłu, zdradzając niecierpliwość rodzącą się w delikatnym ciele, gdy wzrok sięga szerokiego lustra zawieszonego na ścianie. Prostuje się, dotąd drobna dłoń podtrzymywała nachmurzoną buzię, teraz zaś przenosi się na samo serce, kiedy to usteczka układa w smutku wyrazie, a skromność lśni przygnębiająco w chabrze oczu. Marszczy zaraz kształtny nosek, obserwując swe odbicie z miękkiej kanapy. Zbyt przykro. Kąciki unoszą się, śliczna twarz jaśnieje radością, jakby gotowa była powstać i z rączkami wyciągniętymi ku górze, miała się zaraz obrócić przynajmniej raz wokół własnej osi ujęta pogodnym nastrojem. Za wesoło. Przekręca głowę na bok, różane wargi rozchylają się pytająco, woal czernionych rzęs skrywa częściowo czerń pierścieni obramujących tęczówki. To też nie to. Kolejne westchnienie dobywa się z piersi, palec wskazujący uderza o brodę w zastanowieniu. Jaką minę winna obrać, kiedy ścieżki młodziutkiej panienki na nowo splotą się z tą należącą do lady Black? Czy powinna pozostać w tonie żalu, a może radością nadać normalności stale zmieniającej się rzeczywistości? Och, to takie nieznośnie trudne! Ma chęć osunąć się na siedzeniu, wielce zatroskana - i nieco obrażona - sądząc, iż byłoby o wiele łatwiej, gdyby droga Aquila była mężczyzną. Wtedy mogłaby jej powiedzieć, żeby się tak nie smuciła, nie obawiając się, iż może ją urazić w jakikolwiek sposób. Bo ileż można się poddawać rozpaczy? Zastanawia się w rozkapryszeniu, drgając niemal natychmiast, gdy poczucie winy kąsa podstępnie dusze. Zawstydzona splata ze sobą dłonie, przecież sama cierpiałaby okrutnie, gdyby cokolwiek stało się jednemu z jej lwich rycerzy. Nie istniałaby wystarczająca ilość kryształowych łez, które mogłyby wypłakać, dając tym samym ujście zakorzenionemu głęboko bólowi po stracie któregoś z braci. Powinna być bardziej wyrozumiała, ale nie litościwa, nikt nie lubił litości kierowanej w swoją stronę, słodka, lecz nie nachalna, powinna być...Wzdycha po raz kolejny, gubiąc się we własnych postanowieniach, obawiając się oraz wiercąc w oczekiwaniu na odpowiednią porę. Ponownie kieruje śliczną twarz w stronę lustra, starając się uśmiechnąć, ale nie tak bardzo, cieszyć się oczami, acz w przygaszony sposób, a kiedy uznała, że z każdą kolejną miną wygląda niczym kuguchar, któremu ktoś na ogon nadepnął - poddała się całkowicie, wystawiając język do swego odbicia, paluszki wsuwając w kąciki ust i rozciągając je pokracznie, strojąc prawdziwie karykaturalne grymasy, jak przystało na wielce dojrzałą lady. Cichy, nieudolnie tłumiony dziecięcy chichot dobiega jej uszu, a bystry wzrok odnajduje niespełna pięcioletniego kuzyna oraz kuzynkę wpatrujących się weń w zachwycie, z buziami równie powykrzywianymi, malutka lady Nott nawet kąciki oczu przeciągnęła, by wyglądały bardziej azjatycko. Eurydice wciąga głośno powietrze w całkowitym osłupieniu, jak takie małe gagatki śmiały się śmiać ze swej pięknej kuzyneczki i jeszcze przedrzeźniały ją okrutnie? Zerwała się ze swego miejsca, biegnąc w ich stronę z wyciągniętymi rękoma, bo taka zbrodnia zasługiwała na najcięższą z kar, śmierć poprzez łaskotki! Ucieszony pisk dobył się z dziecięcych gardeł, a ciałka umknęły przed nią w radosnym popłochu, pozwalając się ganiać po jednym z prywatnych saloników Ashfield Manor, dopóki nie pojawiła się pani cioteczka z łagodnym miałaś nie biegać Euri na ustach, przypominająca, iż to czas zmienić domowy, skromniejszy strój na ten bardziej wyjściowy. Żegnał ją radosny pisk i wysokie głosiki domagające, by po powrocie pobawiła się z nimi jeszcze, a półwila, jako że była rozsądna oraz dorosła, przystała na to niemal natychmiast.
Na terenie ogrodów królewskich pojawiła się nieco za wcześnie, ze służącą Marie czujnie śledzącą przepływ potencjalnych chmur na bladoniebieskim niebie, trzymając parasolkę tuż przy piersi, gotowa osłonić swoją panią przed szkodliwymi promieniami słońca, lub kroplami deszczu. Sama lady Eurydice nieświadoma determinacji drzemiącej w swej towarzyszce, dosyć beztrosko zanurzyła się w jedną z alejek, podziwiając rozpromieniona urodę jesieni. Zatrzymała się raptownie dopiero wtedy, kiedy pośród rabatek z kwiatami dostrzegła obleczony w rudość kształt. Dłonie skryte pod materiałem koronkowych rękawiczek zakryły usta, wykrzywione w szerokim uśmiechu. Marie bez słowa niemal natychmiast zlokalizowała żołądź leżący na ziemi i przywoławszy go zaklęciem, ułożyła go na jedwabnej chusteczce, tym samym nie pozwalając niziutkiemu dziewczątku dotknąć brudnego wiewiórczego przysmaku. Raz jeszcze wykazując się dojrzałością, kucając po zapewnieniu, że wciąż wygląda idealnie, próbowała zwabić do siebie zwierzątko, wyciągając doń dłoń. Och, miała nadzieję, iż lady Black spóźni się chociaż odrobinę, albo że nie będzie miała za złe próby interakcji z wiewiórką. One były takie urocze! A jakby tak nosiły wstążki na szyi, to byłyby jeszcze śliczniejsze!
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
Ten kot nie przysparzał dużo problemów. Właściwie wręcz przeciwnie. Aquila przyzwyczajała się powoli do obecności małej, puchatej kulki, która wszędzie za nią chodziła, starając się uzyskać jak najwięcej atencji. Black nie miała jednak bladego pojęcia w jaki sposób zajmować się tego typu zwierzęciem. Znacznie lepiej radziła sobie zresztą z ludźmi, czego na pewno nie można było powiedzieć o wszystkich uczestnikach pogrzebu. Teraz, krocząc w czerni, w długiej i zupełnie prostej, obcisłej sukni, owinięta czarnym szalem, niosła prezent od Celine w czarnej torebce. Moissanite, bo takie imię dostała ostatecznie śnieżnobiała kotka rasy devon rex, wydawała się być kompletnie zaoferowana frędzlami zwisającymi z szala lady, co rusz trącając je łapą, w czasie gdy wychylała łebek ze skórzanej torby. Ostatni raz gdy widziała Eurydice miał miejsce dosłownie 1,5 tygodnia wcześniej, w mroźnej i surowej krypcie rodowej, w trakcie pogrzebu Alpharda. Dzień za dniem mijały jednak, a wydawało się, że od jego śmierci minęły wieki. Przyzwyczajenie się do faktu, że tak bliski członek rodziny odszedł, pozostawiając po sobie dziwną pustkę, nie było zresztą proste. Drobne spotkanie w parku, krótki spacer po Ogrodach Kensington, miały ukoić nerwy szlachcianki. Pazur kota utknął w szalu Aquili, ale ta zdawała sobie nie robić z tego za wiele, zbyt zaoferowana wyszukaniem wzrokiem młodej lady Nott. Oczywiście, kot mógł teraz spoczywać w dłoniach służki, krążącej gdzieś z tyłu, z lewitującym obok białym pudełkiem mleczno czekoladowych pralin z nadzieniem z musu z zielonej herbaty i gryczanego miodu. Tuż pod nim znajdowała się książka, oprawiona w matowy papier o kolorze porcelany. Atramentowa wstążka, którą pakunek został obowiązany, skrywała wyszyte złotą nicią słowa:
- Eurydice - miękkim głosem zawołała młodszą dziewczynę, zbliżając się powoli w jej stronę. Dopiero wtedy dostrzegła zwierze, które przywołane przez lady Nott, teraz stało na tylnich łapkach, wpatrując się niebezpiecznie w Aquilę. Czy ten rudy futrzak zamierza ją zaatakować? Black na wszelki wypadek złapała mocniej różdżkę, gotowa bronic swojego honoru przez wiewiórką. Jednak... To nie w nią wpatrywały się teraz kasztanowe oczy parkowego gryzonia. Poczuła lekkie szarpnięcie i spoczywająca w torebce Moissanite wyskoczyła z niej jak poparzona, nieporadnie człapiąc w stronę zwierzęcia. Tylko tego brakowało, by zaraz rozlała się krew i śnieżnobiałe futerko kotka zamieniło się brudny od jesiennych liści dywan. Black rzuciła się za kotem, w ostatniej chwili łapiąc ją za kark, ściągając znów bliżej siebie. Nawet jeśli chciała się tylko pobawić z wiewiórką, to pod żadnym pozorem nie mogła się pobrudzić. Jakby to wyglądało? - Wybacz, Eurydice... To świeży prezent, nie do końca wiem jak się tym posługiwać - wskazała na kota, którego ponownie umieściła w swojej torebce, ku wyraźnej uciesze wiewiórki, stojącej nieopodal, jednak gotowej do ucieczki. Machnęła dłonią, a służka posłała w stronę Black i Eurydice prezent, pozostając w bezpiecznej odległości, aby mogły porozmawiać prywatnie, bez wścibskiego ucha. - Mam coś dla ciebie. Liczę, że Ci się spodoba. To tomik poezji Adélaïde Dufrénoy, wraz z opowieścią o jej życiu. Niezwykła czarodziejka... Mam nadzieję, że zainspiruje cię by wciąż zmierzać w przód - rozwodziła się, wręczając lady Nott do rąk własnych pakunek. Miała ochotę na spacer, chociaż wiatr sprawił, że musiała mocniej okryć się czarnym szalem, znów pozwalając Moissanite pobawić się jego frędzlami. - Nie miałyśmy okazji porozmawiać ostatnio. Opowiedz mi proszę, jak twoje samopoczucie, Eurydice? Londyn zmienił się od kiedy ostatni raz się tu widziałyśmy - teraz jest w końcu czysty.
Jak blask słońca oświetla wnętrze komnaty, tak nauka rozświetla umysł.
Gratulacje z okazji ukończenia szkoły!
Aquila
Gratulacje z okazji ukończenia szkoły!
Aquila
- Eurydice - miękkim głosem zawołała młodszą dziewczynę, zbliżając się powoli w jej stronę. Dopiero wtedy dostrzegła zwierze, które przywołane przez lady Nott, teraz stało na tylnich łapkach, wpatrując się niebezpiecznie w Aquilę. Czy ten rudy futrzak zamierza ją zaatakować? Black na wszelki wypadek złapała mocniej różdżkę, gotowa bronic swojego honoru przez wiewiórką. Jednak... To nie w nią wpatrywały się teraz kasztanowe oczy parkowego gryzonia. Poczuła lekkie szarpnięcie i spoczywająca w torebce Moissanite wyskoczyła z niej jak poparzona, nieporadnie człapiąc w stronę zwierzęcia. Tylko tego brakowało, by zaraz rozlała się krew i śnieżnobiałe futerko kotka zamieniło się brudny od jesiennych liści dywan. Black rzuciła się za kotem, w ostatniej chwili łapiąc ją za kark, ściągając znów bliżej siebie. Nawet jeśli chciała się tylko pobawić z wiewiórką, to pod żadnym pozorem nie mogła się pobrudzić. Jakby to wyglądało? - Wybacz, Eurydice... To świeży prezent, nie do końca wiem jak się tym posługiwać - wskazała na kota, którego ponownie umieściła w swojej torebce, ku wyraźnej uciesze wiewiórki, stojącej nieopodal, jednak gotowej do ucieczki. Machnęła dłonią, a służka posłała w stronę Black i Eurydice prezent, pozostając w bezpiecznej odległości, aby mogły porozmawiać prywatnie, bez wścibskiego ucha. - Mam coś dla ciebie. Liczę, że Ci się spodoba. To tomik poezji Adélaïde Dufrénoy, wraz z opowieścią o jej życiu. Niezwykła czarodziejka... Mam nadzieję, że zainspiruje cię by wciąż zmierzać w przód - rozwodziła się, wręczając lady Nott do rąk własnych pakunek. Miała ochotę na spacer, chociaż wiatr sprawił, że musiała mocniej okryć się czarnym szalem, znów pozwalając Moissanite pobawić się jego frędzlami. - Nie miałyśmy okazji porozmawiać ostatnio. Opowiedz mi proszę, jak twoje samopoczucie, Eurydice? Londyn zmienił się od kiedy ostatni raz się tu widziałyśmy - teraz jest w końcu czysty.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wilgotny nosek poruszał się śmiesznie, chłonąc jesienną mieszankę aromatów, uszy zakończone pędzelkami drgały w zaaferowaniu i panienka o roześmianych oczach barwy chabrów, musiała doprawdy stoczyć ze sobą walkę przeokrutną, wstrząsającą, a także niezaprzeczalnie dzielną oraz szlachetną, by nie wznieść do ust knykci drobnej dłoni i nie zachichotać wesoło. Była jednak damą dojrzałą, naturalnie uroczą oraz świadomą tego, jak winna się prezentować, tak też ukazała światu biel ząbków w uśmiechu, jakże niecierpliwie kusząc stworzonko do zbliżenia się. Był to gest z resztą wyjątkowo ładny, albowiem zwierzęta zwykła obserwować z jak największej odległości, obawiając się nieprzyjemnego zapachu, wszelkiego robactwa, albo co gorsze - brzydkiego wyglądu, nawet jeśli serce twierdziło, iż każda istotka jest bardzo śliczna, ale o wiele śliczniejsza by była, będąc puchatą. I najlepiej różową. Niemniej do wiewiórek odczuwała przedziwny sentyment, ciepłem osiadający na duszy, gdy wspomnienia malowniczo podsuwały obrazy zwinnych ciał mknących ze śmiechem poprzez lasy okalające Charnwood, próbujących dojrzeć, gdzie też tym razem zniknęły rude duchy drzew. Drgnęła jednak, kiedy to dosłyszała chrząknięcie czujnej Marie, a spojrzenie spod rzęs sięgnęło ku smukłej sylwetce obleczonej w czerń, zwracającej się do niej najmilszym głosem z możliwych. Delikatne na wskroś płatki ust ułożyły się w łagodnym uśmiechu, acz ten zamarł na moment, gdy śnieżna kuleczka wynurzyła się z torebki lady Black i nieporadnie ruszyła ku kuszonemu gryzoniowi. Przejęta wizją nagłą, pełną krwi oraz przerażonego krzyku, stanęła na równe nóżki i uniosła rączki do twarzy, a trzymany dotąd żołądź wraz z chusteczką pomknął na ziemię, płosząc tym samym wiewiórkę. Wciągnięte powietrze, szaleńczo trzepocące serce oraz szklące się oczy były jedynymi śladami dramatu, jaki odgrywał się w jasnej głowie, lecz kruczowłosa lady zapanowała nad sytuacją, ratując Euri od omdlenia i bardzo dobrze swoją drogą, bo nigdzie na horyzoncie nie widziała żadnego ujmującego lorda, który niczym rycerz z powieści chwyciłby kruche ciało, ratując ją od zawstydzającego upadku. A poza tym, nie miała czasu na mdlenie, przecież nie widziała się tak dawno z najdroższą Aquilą. Nawet jeśli miało to miejsce dosłownie tydzień temu. Na smutnym pogrzebie.
- Och, Aquilo! Prawdziwie jesteś dzielną damą, tak zapobiec najprawdziwszej tragedii, ocalić niewinne istnienie - rączki złączyła ze sobą, do piersi je przyciągając w szczerości wyznania, prawdziwie zachwycona łaskawością panienki tuż obok stojącej, nawet jeśli to jej pupil byłby winny tejże potwornej rzezi, powtarzam rzezi, jaka mogłaby się rozegrać tuż obok. A przecież wystarczyło już młodziutkiemu lwiątku traum wszelakich, albowiem od dnia pożegnania lorda Alpharda, niech mu magia sprzyjać będzie, budziła się z dreszczem, przypominając sobie twarz trupa. Mdłości nie mogły ukoić żadne cukrowe ciasteczka, ani śliczne bajki niani, nawet nowiuteńkie wstążki nie były w stanie trosk się pozbyć obciążających gładziutkie czoło. Czy byłoby bardzo niegrzeczne, gdyby wspomniała, w jak bardzo niekomfortowej sytuacji została postawiona? Zapewne tak, cierpienie przecież wciąż odbijało się świeżym echem, a Eurydice była miłym dziewczątkiem i nigdy świadomie nie zraniłaby nikogo. Chyba że chodziło o modę, czasem brutalna szczerość potrafi ocalić przed całkowitym ośmieszeniem się - Ojej, zawsze sądziłam, że zwierzątkom trzeba pozwolić po prostu być. Bardzo długo ją masz? - spytała w zaciekawieniu, zapominając o tych wszystkich przykrych minach, współczująco-nie-do-końca-współczujących oraz początkowym zamieszaniu związanym ze spotkaniem się z dumną czarownicą. W zasadzie sądziła, że suknia barwy głębokiego błękitu - tak naprawdę był to granat, ale błękitny brzmiał ładniej - była wystarczającym wyrazem szacunku, nawet jeśli założyła doń etolę ze srebrnych lisów, bo przecież nie można być tak całkowicie przygnębionym. Zajaśniała nagle, słysząc wieści o podarku, przyjmując go z teatralnym honorem oraz przyjemnością widniejącą na ślicznej buzi - Jesteś zbyt miła Aqui, naprawdę nie musiałaś. Na pewno wiersze będą piękne, chociaż nie tak piękne jak twoja dusza - uznaje, prawdziwie szczęśliwa, planując już w swej główce sposób na odwdzięczenie się. Może kwiaty? Subtelny bukiecik w podzięce, zdradzający wszelkie najcieplejsze uczucia, zapewniający o radości z gestu, jaki został jej ofiarowany. Och, to brzmiało tak miło! Zdecydowanie musi ozdobić je wstążkami i drogocennymi perełkami, żeby błyszczały jak najbardziej. Lady Nott przekazała prezenty służącej, nie tylko nie zamierzając nic dźwigać, ale też nie chciała zwyczajnie rozpraszać się ślicznie zapakowanym drobiazgiem, gdy miała swą cenną towarzyszkę u boku. Podążała obok niej drobnym krokiem, ujęta pogodnym nastrojem hamowała się przed przypadkowym podskokiem, bo przecież lady Black wciąż pogrążona była w żałobie - Wciąż smutkiem napełniają mnie niedawne wydarzenia - zaczęła ostrożnie, delikatnie, nie chcąc bezpośrednio wkraczać na teren nazbyt wrażliwy - Jednak powolutku przyzwyczajam się do stąpania po rodzimej ziemi, przypominając sobie z każdą chwilą, jak mocno za nią tęskniłam - przyznała, nawet jeśli wciąż dąsała się, że we Francji niczego jej nie brakowało i wcale nie musiała czekać tam na żadne głupie dostawy - A-ha - przytaknęła na wspomnienie miasta. Nie podobał jej się nowy Londyn, był szary, był pusty, był martwy. Jeszcze te paskudne rzeźby, straszące niewinne panienki, prawdziwa okropność. Ale przynajmniej nie musiała drgać nerwowo, gdy dane jej było mijać przypadkowych przechodniów, świadoma, iż byli oni porządnymi obywatelami pozbawionymi szlamowatej krwi - Och, Aquilo. Czy mogę się spytać, jak ty się czujesz? Czy w ogóle wypada mi o to pytać? A może wolisz nie tykać serca, tylko przejść do kwestii obiecanych sekretów? - troskała się, szczupłe paluszki to splatając, to rozplatając ze sobą nerwowo, nie chcąc, żeby ten urokliwy spacer przywoływał przykrość myśli, jednak uprzejmość wymagała o zrewanżowanie się zapytaniem o samopoczucie i Eurydice nie mogła tego zignorować, będąc nieznośnie dobrze wychowaną.
- Och, Aquilo! Prawdziwie jesteś dzielną damą, tak zapobiec najprawdziwszej tragedii, ocalić niewinne istnienie - rączki złączyła ze sobą, do piersi je przyciągając w szczerości wyznania, prawdziwie zachwycona łaskawością panienki tuż obok stojącej, nawet jeśli to jej pupil byłby winny tejże potwornej rzezi, powtarzam rzezi, jaka mogłaby się rozegrać tuż obok. A przecież wystarczyło już młodziutkiemu lwiątku traum wszelakich, albowiem od dnia pożegnania lorda Alpharda, niech mu magia sprzyjać będzie, budziła się z dreszczem, przypominając sobie twarz trupa. Mdłości nie mogły ukoić żadne cukrowe ciasteczka, ani śliczne bajki niani, nawet nowiuteńkie wstążki nie były w stanie trosk się pozbyć obciążających gładziutkie czoło. Czy byłoby bardzo niegrzeczne, gdyby wspomniała, w jak bardzo niekomfortowej sytuacji została postawiona? Zapewne tak, cierpienie przecież wciąż odbijało się świeżym echem, a Eurydice była miłym dziewczątkiem i nigdy świadomie nie zraniłaby nikogo. Chyba że chodziło o modę, czasem brutalna szczerość potrafi ocalić przed całkowitym ośmieszeniem się - Ojej, zawsze sądziłam, że zwierzątkom trzeba pozwolić po prostu być. Bardzo długo ją masz? - spytała w zaciekawieniu, zapominając o tych wszystkich przykrych minach, współczująco-nie-do-końca-współczujących oraz początkowym zamieszaniu związanym ze spotkaniem się z dumną czarownicą. W zasadzie sądziła, że suknia barwy głębokiego błękitu - tak naprawdę był to granat, ale błękitny brzmiał ładniej - była wystarczającym wyrazem szacunku, nawet jeśli założyła doń etolę ze srebrnych lisów, bo przecież nie można być tak całkowicie przygnębionym. Zajaśniała nagle, słysząc wieści o podarku, przyjmując go z teatralnym honorem oraz przyjemnością widniejącą na ślicznej buzi - Jesteś zbyt miła Aqui, naprawdę nie musiałaś. Na pewno wiersze będą piękne, chociaż nie tak piękne jak twoja dusza - uznaje, prawdziwie szczęśliwa, planując już w swej główce sposób na odwdzięczenie się. Może kwiaty? Subtelny bukiecik w podzięce, zdradzający wszelkie najcieplejsze uczucia, zapewniający o radości z gestu, jaki został jej ofiarowany. Och, to brzmiało tak miło! Zdecydowanie musi ozdobić je wstążkami i drogocennymi perełkami, żeby błyszczały jak najbardziej. Lady Nott przekazała prezenty służącej, nie tylko nie zamierzając nic dźwigać, ale też nie chciała zwyczajnie rozpraszać się ślicznie zapakowanym drobiazgiem, gdy miała swą cenną towarzyszkę u boku. Podążała obok niej drobnym krokiem, ujęta pogodnym nastrojem hamowała się przed przypadkowym podskokiem, bo przecież lady Black wciąż pogrążona była w żałobie - Wciąż smutkiem napełniają mnie niedawne wydarzenia - zaczęła ostrożnie, delikatnie, nie chcąc bezpośrednio wkraczać na teren nazbyt wrażliwy - Jednak powolutku przyzwyczajam się do stąpania po rodzimej ziemi, przypominając sobie z każdą chwilą, jak mocno za nią tęskniłam - przyznała, nawet jeśli wciąż dąsała się, że we Francji niczego jej nie brakowało i wcale nie musiała czekać tam na żadne głupie dostawy - A-ha - przytaknęła na wspomnienie miasta. Nie podobał jej się nowy Londyn, był szary, był pusty, był martwy. Jeszcze te paskudne rzeźby, straszące niewinne panienki, prawdziwa okropność. Ale przynajmniej nie musiała drgać nerwowo, gdy dane jej było mijać przypadkowych przechodniów, świadoma, iż byli oni porządnymi obywatelami pozbawionymi szlamowatej krwi - Och, Aquilo. Czy mogę się spytać, jak ty się czujesz? Czy w ogóle wypada mi o to pytać? A może wolisz nie tykać serca, tylko przejść do kwestii obiecanych sekretów? - troskała się, szczupłe paluszki to splatając, to rozplatając ze sobą nerwowo, nie chcąc, żeby ten urokliwy spacer przywoływał przykrość myśli, jednak uprzejmość wymagała o zrewanżowanie się zapytaniem o samopoczucie i Eurydice nie mogła tego zignorować, będąc nieznośnie dobrze wychowaną.
Magic tumbled from her pretty lips and when she spoke the language of the universe – the stars
sighed in unison
sighed in unison
Czy ona też kiedyś taka była? Kompletnie nieświadoma świata dookoła, zafascynowana drobnymi sprawami? A może Eurydice skrywała się pod tą wesołą powłoką, świecącą białymi ząbkami w jej stronę, a przez środek jej duszy przebiegała szrama tak głęboka, że zaszyć jej nie było czym. Nie chciała nawet o tym myśleć, los wystarczająco mocno doświadczał ją samą, aby dopuścić do świadomości, że ktoś taki jak Eurydice, dziecię zaledwie, mogłoby borykać się z problemami. Było dla niej za wcześnie, miała przed sobą całe życie. Ba! Miała przed sobą debiut. Najważniejszy, niezapomniany i z pewnością wyczekiwany przez młodziutką szlachciankę. Debiut Aquili na sabacie był wspominany przez jej matkę jeszcze przez wiele miesięcy, co zawsze doprowadzało ją do przewracania oczami (ale, tylko gdy nikt nie widział). Irma Flint wciąż wspominała, jak pięknie prezentowała się w karmazynowej sukni, a srebrna kolia odbijała blask bijący z oczu wszyscy, którzy na nią patrzyli. Ją zaś o wiele bardziej interesowały rozmowy, które potem odbyła z innymi damami, a także lordami, którzy słuchali jej słów na temat historii czy polityki. Część z nich zaledwie kiwała głowami z uśmiechem, udając zainteresowanie, byleby tylko przypodobać się ciemnookiej lady. Black dzisiaj wiedziała już, że najzwyczajniej w świecie nie mieli nic rozsądnego do powiedzenia. Szkoda, marnowali się... Zaśmiała się w duchu na te wspomnienia, chwilę potem jednak przenosząc znów wzrok i myśli na pannę Nott. - Dosłownie kilka dni - wypowiedziała, upewniając się, że Moissanite nie wyskoczy z torebki, gnając za wiewiórką. Musiała pomyśleć nad jakimś zabezpieczeniem. Nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić takiej ładnej ozdobie taplać się w krwi gryzoni, albo zeschniętych liściach, jakich pełno było w Londynie. Nie była pewna, o jakie niewinne istnienie chodziło młodej dziewczynie. Wiewiórka przecież była tylko wiewiórką. Małym puszkiem pośród wielkiego świata, cel jej istnienia był niemal żaden. Black nie interesowała się światem zwierząt, swoją wiedzę ograniczając zaledwie do posiadanego kota, sowy oraz ewentualnego skrzata domowego. Mugoli zaś traktowała znacznie niżej, niż zwierzęta. Nie przeszkadzały jej puchate stworzenia, wręcz przeciwnie, było w nich czasem coś uroczego, zwłaszcza gdy ich miękkie futerko było czyste i uczesane. Wciąż były jednak głównie przyjemnością, zdobieniem. Przecież w życiu nie pokazałaby się publicznie z tym kotem, gdyby nie fakt, że jej białe futerko doskonale zgrywało się z kaszmirowym szalem, którym wciąż była otulona. Kiwnęła więc głową na słowa o ocaleniu niewinnego istnienia, wciąż na pierwszym planie mając widok Moissanite umorusanej w szkarłacie po zagryzionej wiewiórce. - Och, oczywiście. Żadna z nas nie chciałaby, aby stała się tragedia - kto wiedział ile służba będzie czyścić to futerko i je czesać. Czas nie był właściwie największym problemem. Kto mógł wiedzieć, czy po tym wszystkim wciąż będzie wyglądać tak samo ładnie? Może krew sprawi, że przebarwi się biel włosia? To dopiero byłaby tragedia. Aquila złapała za dłoń młodej lady, gdy ta dziękowała za prezent. Mówiła pięknie, tak jakby deklamowała poezję. Skąd teraz w tych młodych damach, tyle wdzięku? - Schlebiasz mi, droga Eurydice. Wierzę głęboko, że zainspirują Cię, aby tworzyć, aby działać, aby zostać prawdziwą dumą swojego rodu - pogłaskała jeszcze wierzch ręki dziewczyny i wypuściła ją delikatnie, upewniając się po raz kolejny czy kotka siedzi bez ruchu w torebce i nie robi problemów. Ta wydawała się być jednak zainteresowana teraz własnym ogonem. Eh, młodość. - Przyznaję, ostatni czas był trudny - trudny?! Aquila wciąż czuła jak pęknięte na setki kawałków serce, dopiero powolutku zaczyna z powrotem bić, gojąc się nierównomiernie. Potrafiła ubrać kamienną maskę, udawać, że wszystko jest w porządku. Wychwalać śmierć Alpharda, nazywać go bohaterem. Miała wszak nieść jego schedę, była na to gotowa, pragnęła tego i nic nie byłoby w stanie jej zatrzymać, jednak przyzwyczajenie się do tego, że nigdy już nie zapuka do jego drzwi, nigdy nie odwiedzi go w biurze, nigdy nie pozwoli sobie wręczyć prezentu z podróży, udając zaskoczenie. Tęskniła. Bardziej niż mogłaby się tego spodziewać, wtedy wszystko było zwyczajnie prostsze, a teraz... Teraz było jakoś inaczej. Widok czarnego całunu prześladował ją, a piekło, jakie czasem rozgrywało się w jej głowie, raniło także duszę. - Czuję się w porządku - powiedziała krótko, wzrok skupiając na opadającym akurat liściu jakiegoś żółtego niczym słońce kwiatu. - Alphard jest bohaterem, dzięki któremu możemy dziś spacerować tutaj, rozmawiać bez skrępowania o czarach, a także - wyciągnęła różdżkę - posługiwać się tym kiedy tylko chcemy - oh, jaka ulga to była. - Wyobrażasz sobie, że kiedyś to było nielegalne? Nie-le-ga-lne - wypowiedziała z niekrytym oburzeniem, z powrotem chowając różdżkę. - Wojna wiele zmieniła... - zaczęła jeszcze, zwalniając znacząco kroku, a wzrok przerzucając na Eurydice. - Odczułaś to, gdy wróciłaś do Ashfield Manor po szkole? Och, opowiedz mi, jak wyglądał ten ostatni rok? - zaczęła, próbując zmienić temat z Alpharda i smutku, jaki po sobie pozostawił, na coś, w czym czuła się o wiele lepiej. Na plotki.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|22.04.1958
Rigel od samego rana wiedział, że dzisiejszy dzień, będzie naprawdę długi, gdyż zamierzał ponownie zabrać się za powierzone mu przez Mulcibera zadanie - analizę zaklęcia namierzającego niepełnoletnich czarodziejów, kiedy ci posługują się magią. Badanie to było elementem większej całości, niby małym, ale jakże ważnym dla powodzenia całego projektu, który, podobno, miał zakończyć wojnę. W jaki sposób? To już czarodzieja nie obchodziło. Wiedział, że cała nadzieja na powrót do innych czasów, świata, w którym wszystko było poukładane, dni bez przelewu krwi i gloryfikowania przemocy została skutecznie pogrzebana. Pozostawało jedynie płynąć z prądem. Nie dało się niczego zmienić, niczego naprawić.
Każdego dnia Black budził się z coraz większym poczuciem bezsensu, z ciężarem, z którym przestawał sobie radzić. Zaczął również wychodzić z założenia, że zrobi to, co obiecał, a później…
Później wreszcie uwolni się od wszystkiego.
Świadomość, że ma przynajmniej taką sprawczość nad przebiegiem własnego życia, dodawała mu otuchy i przynosiła chwilową ulgę, by mierzyć się z codziennością.
Po zakończonej pracy w murach Ministerstwa Magii arystokrata wziął wszystkie swoje notatki, by kontynuować pracę w zaciszu ogrodów Kensington, tuż obok posągu Piotrusia Pana. Lubił od czasu do czasu, pracując nad nowym projektem wyrwać się z zakurzonego i ciemnego laboratorium w kompletnie inne miejsce, by tym samym zmienić otoczenie. Ten zabieg często sprawiał, że w jego głowie rodziły się nowe pomysły i niebanalne sposoby na uporanie się z konkretnymi problemami.
Dni stawały się coraz dłuższe, tak że czarodziej miał sporo czasu, by zakończyć rozpoczętą przed paroma dniami pracę. Nie było łatwo analizować tak skomplikowane i stare zaklęcie bez dodatkowych informacji. Jakie były zmienne? Jak utrzymywało się ono na tak dużym terenie? W jaki sposób zostało skonstruowane, że działało bez większych problemów?
Na te pytania, według Rigela, udało się już odpowiedzieć, siedząc po nocach nad wyliczeniami, opasłymi tomami o teorii magii oraz poruszając niektóre swoje kontakty w Ministerstwie. To takie proste zagadać ze znajomymi przy posiłku, zaczynając od najnowszych plotek i zakończyć na ciekawych anegdotach z codziennej pracy, które przypadkowo zahaczają o ważne dla czarodzieja tematy. To trik, który podpatrzył u swojego ojca.
Pozostawał tylko jeden element do przeanalizowania - sam moment “odpalenia się” zaklęcia, w momencie, kiedy niepełnoletni spróbuję przy pomocy różdżki rzucić zaklęcie.
Arystokrata wygodniej rozsiadł się na ławce z notatnikiem, kierując blada twarz, ku wiosennym promieniom słońca. Jego wzrok skierował się na dużą kałużę, woda, w której zmarszczyła się pod wpływem podmuchu wiatru.
Zaklęcie działało podobnie. Pozwalało zobaczyć zakłócenia, a następnie prześledzić ich źródło. Dlaczego w takim razie zaklęcie, nie wyłapywało chaotycznej i żywiołowej magii dziecięcej? Mogło to mieć związek z różdżką - artefaktem, skupiającym magię. Jednak Rigel uważał, że musiał tam być coś jeszcze. Wola. To było coś, co zmieniło dziki żywioł w konkretny efekt. Nawet na zajęciach w szkole powtarzano im o tym wielokrotnie. Dlatego magia, jaką posługiwali się najmłodsi, tym niekontrolowanym wybuchom, daleko było do prawdziwych i, co najważniejsze, świadomych przejawów woli. Wszystko było czystą loterią. Dopiero z wiekiem przychodziło zrozumienie swoich możliwości i bardziej świadome użycie mocy.
Ten element zaklęcia na pozwalał “odsiać” niepotrzebne osoby. Pozostawała jeszcze tylko kwestia, jak zaklęcie wyłapywało niepełnoletnich czarodziejów, używających magii. Black domyślał się, że w szkole istniała księga lub zwój z informacją o uczniach, co pozwalało sprawdzić ich dokładny wiek; nawet w Ministerstwie istniał podobny spis pracowników. A mając podobny spis, zbudowanie zaklęcia, które by reagowało za każdym razem, jeśli ktoś z danej listy sięgnie po zakazaną poza murami szkoły magię, nie brzmiało jak coś niewykonalnego. Czarodziej słyszał również teorię, że każdy posiada swoja specjalną i prywatną “sygnaturę magiczną”, chociaż na razie żaden naukowiec nie udowodnił, że ta teoria jest prawdziwa. Prawdą jednak było to, że wszystko w świecie przypominało delikatną, niczym pajęcza sieć, strukturę, która potrafiła reagować na najróżniejsze zmiany. Rigel przekonywał się już o tym niejednokrotnie w trakcie swoich badań. Dlatego, żeby osiągnąć zamierzony efekt, należało się skupić przede wszystkim na tym. Wola, magiczna sieć, lista.
Musiał to wszystko teraz obliczyć.
Mężczyzna mocniej chwycił za ołówek, by w całości poświęcić się tej czynności i ocknął się, dopiero kiedy na zewnątrz było już kompletnie ciemno, a on próbował oświetlać sobie notatnik w bladym świetle wyczarowanego przez siebie światełka. Okropnie bolał go kark, a palce skostniały do reszty, jednak czuł niesamowitą satysfakcję z tego, że w końcu skończył. Analiza zajmowała wiele stron tekstu i rysunków magicznych struktur, które miały dopełnić wykonaną pracę.
Teraz pozostawało już tylko to wysłać.
/zt
Rigel od samego rana wiedział, że dzisiejszy dzień, będzie naprawdę długi, gdyż zamierzał ponownie zabrać się za powierzone mu przez Mulcibera zadanie - analizę zaklęcia namierzającego niepełnoletnich czarodziejów, kiedy ci posługują się magią. Badanie to było elementem większej całości, niby małym, ale jakże ważnym dla powodzenia całego projektu, który, podobno, miał zakończyć wojnę. W jaki sposób? To już czarodzieja nie obchodziło. Wiedział, że cała nadzieja na powrót do innych czasów, świata, w którym wszystko było poukładane, dni bez przelewu krwi i gloryfikowania przemocy została skutecznie pogrzebana. Pozostawało jedynie płynąć z prądem. Nie dało się niczego zmienić, niczego naprawić.
Każdego dnia Black budził się z coraz większym poczuciem bezsensu, z ciężarem, z którym przestawał sobie radzić. Zaczął również wychodzić z założenia, że zrobi to, co obiecał, a później…
Później wreszcie uwolni się od wszystkiego.
Świadomość, że ma przynajmniej taką sprawczość nad przebiegiem własnego życia, dodawała mu otuchy i przynosiła chwilową ulgę, by mierzyć się z codziennością.
Po zakończonej pracy w murach Ministerstwa Magii arystokrata wziął wszystkie swoje notatki, by kontynuować pracę w zaciszu ogrodów Kensington, tuż obok posągu Piotrusia Pana. Lubił od czasu do czasu, pracując nad nowym projektem wyrwać się z zakurzonego i ciemnego laboratorium w kompletnie inne miejsce, by tym samym zmienić otoczenie. Ten zabieg często sprawiał, że w jego głowie rodziły się nowe pomysły i niebanalne sposoby na uporanie się z konkretnymi problemami.
Dni stawały się coraz dłuższe, tak że czarodziej miał sporo czasu, by zakończyć rozpoczętą przed paroma dniami pracę. Nie było łatwo analizować tak skomplikowane i stare zaklęcie bez dodatkowych informacji. Jakie były zmienne? Jak utrzymywało się ono na tak dużym terenie? W jaki sposób zostało skonstruowane, że działało bez większych problemów?
Na te pytania, według Rigela, udało się już odpowiedzieć, siedząc po nocach nad wyliczeniami, opasłymi tomami o teorii magii oraz poruszając niektóre swoje kontakty w Ministerstwie. To takie proste zagadać ze znajomymi przy posiłku, zaczynając od najnowszych plotek i zakończyć na ciekawych anegdotach z codziennej pracy, które przypadkowo zahaczają o ważne dla czarodzieja tematy. To trik, który podpatrzył u swojego ojca.
Pozostawał tylko jeden element do przeanalizowania - sam moment “odpalenia się” zaklęcia, w momencie, kiedy niepełnoletni spróbuję przy pomocy różdżki rzucić zaklęcie.
Arystokrata wygodniej rozsiadł się na ławce z notatnikiem, kierując blada twarz, ku wiosennym promieniom słońca. Jego wzrok skierował się na dużą kałużę, woda, w której zmarszczyła się pod wpływem podmuchu wiatru.
Zaklęcie działało podobnie. Pozwalało zobaczyć zakłócenia, a następnie prześledzić ich źródło. Dlaczego w takim razie zaklęcie, nie wyłapywało chaotycznej i żywiołowej magii dziecięcej? Mogło to mieć związek z różdżką - artefaktem, skupiającym magię. Jednak Rigel uważał, że musiał tam być coś jeszcze. Wola. To było coś, co zmieniło dziki żywioł w konkretny efekt. Nawet na zajęciach w szkole powtarzano im o tym wielokrotnie. Dlatego magia, jaką posługiwali się najmłodsi, tym niekontrolowanym wybuchom, daleko było do prawdziwych i, co najważniejsze, świadomych przejawów woli. Wszystko było czystą loterią. Dopiero z wiekiem przychodziło zrozumienie swoich możliwości i bardziej świadome użycie mocy.
Ten element zaklęcia na pozwalał “odsiać” niepotrzebne osoby. Pozostawała jeszcze tylko kwestia, jak zaklęcie wyłapywało niepełnoletnich czarodziejów, używających magii. Black domyślał się, że w szkole istniała księga lub zwój z informacją o uczniach, co pozwalało sprawdzić ich dokładny wiek; nawet w Ministerstwie istniał podobny spis pracowników. A mając podobny spis, zbudowanie zaklęcia, które by reagowało za każdym razem, jeśli ktoś z danej listy sięgnie po zakazaną poza murami szkoły magię, nie brzmiało jak coś niewykonalnego. Czarodziej słyszał również teorię, że każdy posiada swoja specjalną i prywatną “sygnaturę magiczną”, chociaż na razie żaden naukowiec nie udowodnił, że ta teoria jest prawdziwa. Prawdą jednak było to, że wszystko w świecie przypominało delikatną, niczym pajęcza sieć, strukturę, która potrafiła reagować na najróżniejsze zmiany. Rigel przekonywał się już o tym niejednokrotnie w trakcie swoich badań. Dlatego, żeby osiągnąć zamierzony efekt, należało się skupić przede wszystkim na tym. Wola, magiczna sieć, lista.
Musiał to wszystko teraz obliczyć.
Mężczyzna mocniej chwycił za ołówek, by w całości poświęcić się tej czynności i ocknął się, dopiero kiedy na zewnątrz było już kompletnie ciemno, a on próbował oświetlać sobie notatnik w bladym świetle wyczarowanego przez siebie światełka. Okropnie bolał go kark, a palce skostniały do reszty, jednak czuł niesamowitą satysfakcję z tego, że w końcu skończył. Analiza zajmowała wiele stron tekstu i rysunków magicznych struktur, które miały dopełnić wykonaną pracę.
Teraz pozostawało już tylko to wysłać.
/zt
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Ogrody Kensington
Szybka odpowiedź