Królewska Szkoła Baletowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Królewska Szkoła Baletowa
Królewska szkoła baletowa kształci najlepszych tancerzy baletowych w Wielkiej Brytanii, posiada również najlepszych nauczycieli. Najwyższe piętro budynku pozostaje niedostępne dla mugoli, prowadzą tam eleganckie, polerowane schody zasłonięte iluzją odpychającą niemagicznych. I właśnie najwyższy poziom szkoły przeznaczony jest w całości dla czarodziejów; kształcą się tutaj młode latorośle, najczęściej zaprzestając tejże aktywności wraz z dojściem do wieku szkolnego. A także starsze - nieustannie szlifując swój talent.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
Występy tancerzy szkoły baletowej mają miejsce głównie w gmachu opery królewskiej.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:14, w całości zmieniany 2 razy
Nie, nie był niezniszczalny. Chciał się taki stać w wyniku własnego rozwoju, chciał osiągnąć pułap, w którym resztki emocji nie będą podpowiadać rozumowi jaką decyzję należy podjąć. Lecz nie urodził się zły do szpiku kości, okrutny i podły. Jego działania nigdy nie były instrumentalne, a jego instynkt drapieżcy nigdy nie działał bezpodstawnie. Pomimo zła jakie w sobie nosił, okrucieństwa nie był psychopatą — posiadał w sobie moralny kompas, lecz był mocno rozregulowany, a skutki jego działań przez niektórych mogły być uznawane za równoznaczne z jego brakiem. Wrodzone cechy jakie posiadał potrzebowały pożywki dla swojej ewolucji, a otoczenie Ramsey'a już od najmłodszych lat ją im dało. Najbliżsi, ci nieco dalsi. Wszyscy, którzy mieli z nim styczność i Ci, których obserwował sprawili, że szedł w tym kierunku. Nikt nigdy nie pokazał mu przecież, że powinno być inaczej. Nikt nie powiedział mu, że robi źle. Dbał tylko o to, by przetrwać, a gdy umiał już sobie to zagwarantować to chciał sprawić, aby to przetrwanie było jak najprzyjemniejsze.
Stojąc tuż przy niej, obok fortepianu, ujął jej delikatną twarzyczkę w swoje dłonie. Kciukami niemalże z największą czułością przetarł mokre ślady od słonych łez.
— Hej, Skarbie — szepnął miękko, a subtelny uśmiech ozdobił jego twarz. Ale to nie był ten rzadki uśmiech, a jeden z tych, które mogły być jego dewizą. Wyglądający na niezwykle szczery, pogodny, ale któż wie, co czaiło się za nim dalej i jakie słowa przy nim padną. — Nie płacz.
Miała rację. Nie chciał dać się poznać. Nie tylko jej, każdemu innemu. Wzbraniał się przed tym, by ktoś spoglądał pod maskę obojętności lub drwiących uśmiechów. A najbardziej chronił się przed tym, by zobaczono w nim jakąś dobrą cząstkę, pozostałość po tym, co sukcesywnie w swoim życiu eliminował. Słabość. Miewał zmienne nastroje, które wskazywały na niezrównoważenie, ale pomagało mu to — pozostawał niejednoznaczny i trudniejszy do określenia, a jego intencje do końca pozostawały nieznane. Bywał inny przy każdym spotkaniu z Katyą. Okazywał jej różne stany, w różny sposób ją traktował. Przyciągał i odpychał. Ale był drapieżnikiem, nie ofiarą.
Otulił ją jedną ręką na moment, gładząc jej plecy, drugą wycierał jej łzy. Był spokojny, pomimo tego, co mówiła. Łkała cicho, mówiąc prawdę, obarczając go winą, ale nie miał wcale wyrzutów sumienia w związku z tym. Przytulał ją, gdy drżała, dawał poczucie bezpieczeństwa, spokój. Cierpliwie tkwił przy niej gdy kwiliła, chcąc zmusić go do odpowiedzi, do jakiejkolwiek reakcji. Ale on jedynie był przy niej i nie mówił nic.
A po chwili odsunął się od niej, by wyciągnąć różdżkę. Kciukiem gładził jej zdobienia. Znał rozkład wszystkich żłobień na pamięć. To była jego różdżka. Była mu przeznaczona. Uśmiechnął się szerzej, spoglądając na nią, jakby budziła w nim jakieś ciepłe odczucia.
— To już nieistotne — odpowiedział w końcu melodyjnie i dźwięcznie, spoglądając na jej dzieło, będące przedłużeniem jego dłoni, narzędziem zmieniającym magiczną moc w realne działania. — Wiele złych zaklęć rzuciła. Sprawiła wiele cierpienia i bólu. Winnym i niewinnym. A to wszystko dzięki Tobie. To Twoja zasługa, Lady Ollivander — szepnął, powoli unosząc na nią wzrok. — i chyba po raz pierwszy w życiu muszę szczerze powiedzieć... dziękuję. Naprawdę.
To było dla niego niepojęte, lecz ironia jaką zgotował im los bawiła go w tej chwili jak nic innego. To dlatego się uśmiechał. To było piękne i dramatyczne jednocześnie. Jej słowa były jak miód na jego serce w tej chwili. Przestał się obawiać, martwić o to wszystko. Katya wiedziała wszystko i pewnie nawet jeśli nie przyznała tego wprost i głośno wiedziała również o mordach, których się dopuścił. Więc tym większe rozbawienie budziła w nim aurorka, która stała przed nim, odwrócona tyłem. Nie bała się, ale on nie atakował. Nie zamierzał. Obracał różdżkę w palcach, aż w końcu zaczął się śmiać. Szczerze i dźwięcznie.
— To nasz sekret. Słodki mały sekret — powtórzył po niej, kiedy spojrzał na jej smukłą i piękną sylwetkę.
Two can keep a secret if one of them is dead...
— Ten ledwie sen jak to określasz to wciąż wizja jasnowidza, w której mnie zdradziłaś, Katyo, moja Księżno. Ale twoje relacje ze Skamanderem mnie nie obchodzą, ani to, czy jego dziecko nosiłaś w łonie. — Wyda go aurorom, podstępem spróbuje zniszczyć. Wolał temu zapobiec, niż męczyć się w przyszłości, walcząc przed Azkabanem. — Nie. Wyczyściłaś mi pamięć— podkreślił, ale już się nie uśmiechał. Nie podobało mu się to i nie obchodził go powód, dla którego to zrobiła. — Więc teraz ja wymażę Twoją.
Nie będziesz pamiętać, że wymazałaś mi pamięć.
Nie będziesz pamiętać, że zrobiłem Ci krzywdę, uniosłem na Ciebie rękę, upokorzyłem cię i obraziłem. Zawsze byłem dla Ciebie dobry i okazywałem Ci szacunek.
Nie będziesz pamiętać, że miałaś w rękach moją różdżkę, nie będziesz pamietać z czego jest zrobiona, ani jaki ma rdzeń, lub, że ty jesteś jej wytwórcą. Moja różdżka nigdy nie będzie cię interesować.
Nie będziesz pamiętać o dylematach ze mną związanych.
Nie będziesz pamiętać prawdziwego powodu i sensu naszego dzisiejszego spotkania. Przyszedłem Ci powiedzieć, że skoro odrzuciłaś moje zaręczyny należy powiadomić o tym Twojego ojca.
— Obliviate.
Stojąc tuż przy niej, obok fortepianu, ujął jej delikatną twarzyczkę w swoje dłonie. Kciukami niemalże z największą czułością przetarł mokre ślady od słonych łez.
— Hej, Skarbie — szepnął miękko, a subtelny uśmiech ozdobił jego twarz. Ale to nie był ten rzadki uśmiech, a jeden z tych, które mogły być jego dewizą. Wyglądający na niezwykle szczery, pogodny, ale któż wie, co czaiło się za nim dalej i jakie słowa przy nim padną. — Nie płacz.
Miała rację. Nie chciał dać się poznać. Nie tylko jej, każdemu innemu. Wzbraniał się przed tym, by ktoś spoglądał pod maskę obojętności lub drwiących uśmiechów. A najbardziej chronił się przed tym, by zobaczono w nim jakąś dobrą cząstkę, pozostałość po tym, co sukcesywnie w swoim życiu eliminował. Słabość. Miewał zmienne nastroje, które wskazywały na niezrównoważenie, ale pomagało mu to — pozostawał niejednoznaczny i trudniejszy do określenia, a jego intencje do końca pozostawały nieznane. Bywał inny przy każdym spotkaniu z Katyą. Okazywał jej różne stany, w różny sposób ją traktował. Przyciągał i odpychał. Ale był drapieżnikiem, nie ofiarą.
Otulił ją jedną ręką na moment, gładząc jej plecy, drugą wycierał jej łzy. Był spokojny, pomimo tego, co mówiła. Łkała cicho, mówiąc prawdę, obarczając go winą, ale nie miał wcale wyrzutów sumienia w związku z tym. Przytulał ją, gdy drżała, dawał poczucie bezpieczeństwa, spokój. Cierpliwie tkwił przy niej gdy kwiliła, chcąc zmusić go do odpowiedzi, do jakiejkolwiek reakcji. Ale on jedynie był przy niej i nie mówił nic.
A po chwili odsunął się od niej, by wyciągnąć różdżkę. Kciukiem gładził jej zdobienia. Znał rozkład wszystkich żłobień na pamięć. To była jego różdżka. Była mu przeznaczona. Uśmiechnął się szerzej, spoglądając na nią, jakby budziła w nim jakieś ciepłe odczucia.
— To już nieistotne — odpowiedział w końcu melodyjnie i dźwięcznie, spoglądając na jej dzieło, będące przedłużeniem jego dłoni, narzędziem zmieniającym magiczną moc w realne działania. — Wiele złych zaklęć rzuciła. Sprawiła wiele cierpienia i bólu. Winnym i niewinnym. A to wszystko dzięki Tobie. To Twoja zasługa, Lady Ollivander — szepnął, powoli unosząc na nią wzrok. — i chyba po raz pierwszy w życiu muszę szczerze powiedzieć... dziękuję. Naprawdę.
To było dla niego niepojęte, lecz ironia jaką zgotował im los bawiła go w tej chwili jak nic innego. To dlatego się uśmiechał. To było piękne i dramatyczne jednocześnie. Jej słowa były jak miód na jego serce w tej chwili. Przestał się obawiać, martwić o to wszystko. Katya wiedziała wszystko i pewnie nawet jeśli nie przyznała tego wprost i głośno wiedziała również o mordach, których się dopuścił. Więc tym większe rozbawienie budziła w nim aurorka, która stała przed nim, odwrócona tyłem. Nie bała się, ale on nie atakował. Nie zamierzał. Obracał różdżkę w palcach, aż w końcu zaczął się śmiać. Szczerze i dźwięcznie.
— To nasz sekret. Słodki mały sekret — powtórzył po niej, kiedy spojrzał na jej smukłą i piękną sylwetkę.
Two can keep a secret if one of them is dead...
— Ten ledwie sen jak to określasz to wciąż wizja jasnowidza, w której mnie zdradziłaś, Katyo, moja Księżno. Ale twoje relacje ze Skamanderem mnie nie obchodzą, ani to, czy jego dziecko nosiłaś w łonie. — Wyda go aurorom, podstępem spróbuje zniszczyć. Wolał temu zapobiec, niż męczyć się w przyszłości, walcząc przed Azkabanem. — Nie. Wyczyściłaś mi pamięć— podkreślił, ale już się nie uśmiechał. Nie podobało mu się to i nie obchodził go powód, dla którego to zrobiła. — Więc teraz ja wymażę Twoją.
Nie będziesz pamiętać, że wymazałaś mi pamięć.
Nie będziesz pamiętać, że zrobiłem Ci krzywdę, uniosłem na Ciebie rękę, upokorzyłem cię i obraziłem. Zawsze byłem dla Ciebie dobry i okazywałem Ci szacunek.
Nie będziesz pamiętać, że miałaś w rękach moją różdżkę, nie będziesz pamietać z czego jest zrobiona, ani jaki ma rdzeń, lub, że ty jesteś jej wytwórcą. Moja różdżka nigdy nie będzie cię interesować.
Nie będziesz pamiętać o dylematach ze mną związanych.
Nie będziesz pamiętać prawdziwego powodu i sensu naszego dzisiejszego spotkania. Przyszedłem Ci powiedzieć, że skoro odrzuciłaś moje zaręczyny należy powiadomić o tym Twojego ojca.
— Obliviate.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 05.10.16 10:41, w całości zmieniany 1 raz
I czy naprawdę mógł się taki stać, kiedy na horyzoncie tliło się tak wiele nieprzewidzianych zagadek losu, które trzeba było rozwiązać? Układać puzzel po puzzlu, by tylko dotrzeć do upragnionej prawdy, ale ta przecież mogła okazać się szokująca. Niewiadomo, co kryje się po drugiej stronie lustra, a kiedy już się je przkroczy... Można nigdy nie wrócić. Dlatego była gotowa zamknąć go za szklaną taflą, której tak się obawiał, w którą tak nie znosił patrzeć, ale dla niej był kimś więcej niż tylko komórkami, neuronami i organami, które pozwalały mu żyć. Nosił w sobie tajemnice i ją chciała rozwiązać. Nie obchodziły jej zajęcia, którymi się trudnił, a przecież nie miała pojęcia, że potrafi zatruwać czarną magią przedmioty. Nie domyślała się nawet, że kilka tygodni temu był u Magrit, u której zamierzał kupić zwierciadło właśnie dla niej. Oboje zdawali się być zbyt enigmatyczni w swoją stronę, by odkryć cokolwiek. Ona także się bawiła w niegrzeczny sposób, ale dziś pękała pod naporem ostatnich wydarzeń. Załamanie wiary. Niepewność względem pracy. Śmierć tylu istotnych osób. Zdrowie, które odbierało resztki siły.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a jego czułość była dla niej jak najgorszy z możliwych narkotyków, który wtłaczany powoli do jej żył, siał ogromne spustoszenie. Łaknęła wsparcia i świadomości, że ktoś będzie, a teraz Ramsey trwał obok i dawał pozorne ciepło, za którym tak tęskniła. Nie odezwała się jednak, a skinęła mu lekko głową i przygryzła dolną wargę, kiedy palcami przecierał policzki zalane od łez. Czuła, że słone krople spływają mu po palcach, gdy jego skóra zderzyła się z jej rozpalonymi licami.
-Mój Królu... - szepnęła cicho i otwarła szerzej usta, jakby błagając go o to, żeby nie znikał dzisiaj. Potrzebowała tej iluzorycznej czułości i zaśnięcia w jego ramionach, by jutro się obudzić i nie bać niczego. Czekała tylko na jakiś gest ze strony mężczyzny, ale ten nie nadchodził, dlatego traciła pewność siebie, bo nie znała finału ich rozmowy.
Czy po raz kolejny nie byli zatem do siebie podobni? Nastroje Katyi zmieniały się w zależności od ułożenia planet, gwiazd, a także wiatru, który wiał z jeden bądź z drugiej strony. Nie potrafiła być stateczna, a temperamentość, która ją charakteryzowała mogła wskazywać, że dzisiejszego dnia tonie we własnym cierpieniu, a jutro będzie obojętna i zgorzkniała na każdego, kto stanie jej na drodze. Była też ta łagodna wersja, a także ognista, w której podążała ścieżką swoich pragnień, o których nie mówiła nikomu, a na której pozwoliła znaleźć się Ramseyowi dwukrotnie. Emocjonalność zatem stała się znakiem rozpoznawczym lady, która pogrążona we własnych odczuciach starała się ze wszystkich sił nie uchodzić za szaloną księżniczkę.
-Nie, nie mów tak... - nie chciała być obwiniana, a to jej teraz czynił. Spuściła wzrok, gdy się oddalił, a łzy po raz kolejny skumulowały się w kącikach jej oczu, by po chwili spłynęły po bladych policzkach. -Ta różdżka nie czyni tylko złych rzeczy, przecież ty... - zawiesiła głos i wbiła w niego obsydianowe tęczówki, które przesiąknięte smutkiem świdrowały go na wskroś. -Nie jesteś taki... - powtórzyła to, czym sam ją uraczył parę dni temu, a po chwili czuła jak rozpada się po raz kolejny. Wiedziała do czego są zdolni ludzie, którzy wejdą w posiadanie rdzeni czarnomagicznych. Biegała w końcu za nimi od pięciu lat, ale czy potrafiłaby wydać wyrok na Mulcibera? Zapewne nie. On uważał jednak inaczej i być może była w tym jakaś chora logika, bo co stałoby się, kiedy zbyt wiele razy zniszczyłby jej duszę, która tak łaknęła spokoju?
-Dziecko Samuela? - skrzywiła się, bo o czym on mówił? Nie rozumiała go, ale domyśliła się, gdy każde kolejne słowo docierało do niej ze zdwojoną siłą. Nie mógł wiedzieć, że jej relacja z tym konkretnym mężczyzną wisi na włosku, bo przecież padło zbyt wiele przykrych słów. Za dużo krzywdy sobie uczynili, by jedno spotkanie naprawiło wszystko. -Nic nie rozumiesz... - szepnęła i zacisnęła drobne piąstki, aż jej knyknie pobielały. Oddychała z trudem, ale to groźba sprawiła, że gwałtownie wstała z parapetu i chciała krzyknąć, żeby tego nie robił. Nie mógł. Nie chciała, a potem...
Potem była już tylko pustka.
Zaklęcie, które ją ugodziło sprawiło, że czarne niczym smoła oczy pokryły się nicością, w której nie tlił się pierwiastek jej samej. Była nijaka. Porzucona w odmętach strachu i lęko. Chłód przeszywał ją na wskroś i powoli czuła jak uchodzi z niej coś ważnego. Istotnego. Stała przed Ramseyem jak zahipnotyzowana, wyzbyta uczuć, które ulatywały w eter i nie pozostawiały po sobie żadnego śladu. Nie odczuwała bólu, złości ani irytacji. Trwała w jednej pozie, aż przykre zaklęcie nie rozeszło się po ścianach dając jej czysty spokój. Zawroty głowy przyszły nagle, a wzmożone poprzec chorobę zmusiły ją do tego, by cofnęła się w tył. I zrobiła o jeden krok za dużo. Głuchy krzyk rozległ się po ścianach, gdy zawisła nad przepaścią i tak niewiele dzieliło ją od upadku, który zwiastował rychłą śmierć. Trzymała się mocno o wykończenie podokiennika i nie miała pojęcia co zrobić, bo chore mięśnie nie posiadały w sobie zbyt wiele siły, która pozwoliłaby jej wciągnąć się bez trudu.
-Niech mi ktoś pomoże! Błagam! - krzyknęła desperacko, kiedy lęk otumanił ją do reszty. Nie pamiętała tego, że w pomieszczeniu z fortepianem stoi Ramsey, bo czekała na niego, ale się spóźniał. Teraz mogło nigdy nie dojść do odwiedzin podczas, których winna była wydusić pod jego adresem kilka słów szczerości.
Uratuj mnie.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a jego czułość była dla niej jak najgorszy z możliwych narkotyków, który wtłaczany powoli do jej żył, siał ogromne spustoszenie. Łaknęła wsparcia i świadomości, że ktoś będzie, a teraz Ramsey trwał obok i dawał pozorne ciepło, za którym tak tęskniła. Nie odezwała się jednak, a skinęła mu lekko głową i przygryzła dolną wargę, kiedy palcami przecierał policzki zalane od łez. Czuła, że słone krople spływają mu po palcach, gdy jego skóra zderzyła się z jej rozpalonymi licami.
-Mój Królu... - szepnęła cicho i otwarła szerzej usta, jakby błagając go o to, żeby nie znikał dzisiaj. Potrzebowała tej iluzorycznej czułości i zaśnięcia w jego ramionach, by jutro się obudzić i nie bać niczego. Czekała tylko na jakiś gest ze strony mężczyzny, ale ten nie nadchodził, dlatego traciła pewność siebie, bo nie znała finału ich rozmowy.
Czy po raz kolejny nie byli zatem do siebie podobni? Nastroje Katyi zmieniały się w zależności od ułożenia planet, gwiazd, a także wiatru, który wiał z jeden bądź z drugiej strony. Nie potrafiła być stateczna, a temperamentość, która ją charakteryzowała mogła wskazywać, że dzisiejszego dnia tonie we własnym cierpieniu, a jutro będzie obojętna i zgorzkniała na każdego, kto stanie jej na drodze. Była też ta łagodna wersja, a także ognista, w której podążała ścieżką swoich pragnień, o których nie mówiła nikomu, a na której pozwoliła znaleźć się Ramseyowi dwukrotnie. Emocjonalność zatem stała się znakiem rozpoznawczym lady, która pogrążona we własnych odczuciach starała się ze wszystkich sił nie uchodzić za szaloną księżniczkę.
-Nie, nie mów tak... - nie chciała być obwiniana, a to jej teraz czynił. Spuściła wzrok, gdy się oddalił, a łzy po raz kolejny skumulowały się w kącikach jej oczu, by po chwili spłynęły po bladych policzkach. -Ta różdżka nie czyni tylko złych rzeczy, przecież ty... - zawiesiła głos i wbiła w niego obsydianowe tęczówki, które przesiąknięte smutkiem świdrowały go na wskroś. -Nie jesteś taki... - powtórzyła to, czym sam ją uraczył parę dni temu, a po chwili czuła jak rozpada się po raz kolejny. Wiedziała do czego są zdolni ludzie, którzy wejdą w posiadanie rdzeni czarnomagicznych. Biegała w końcu za nimi od pięciu lat, ale czy potrafiłaby wydać wyrok na Mulcibera? Zapewne nie. On uważał jednak inaczej i być może była w tym jakaś chora logika, bo co stałoby się, kiedy zbyt wiele razy zniszczyłby jej duszę, która tak łaknęła spokoju?
-Dziecko Samuela? - skrzywiła się, bo o czym on mówił? Nie rozumiała go, ale domyśliła się, gdy każde kolejne słowo docierało do niej ze zdwojoną siłą. Nie mógł wiedzieć, że jej relacja z tym konkretnym mężczyzną wisi na włosku, bo przecież padło zbyt wiele przykrych słów. Za dużo krzywdy sobie uczynili, by jedno spotkanie naprawiło wszystko. -Nic nie rozumiesz... - szepnęła i zacisnęła drobne piąstki, aż jej knyknie pobielały. Oddychała z trudem, ale to groźba sprawiła, że gwałtownie wstała z parapetu i chciała krzyknąć, żeby tego nie robił. Nie mógł. Nie chciała, a potem...
Potem była już tylko pustka.
Zaklęcie, które ją ugodziło sprawiło, że czarne niczym smoła oczy pokryły się nicością, w której nie tlił się pierwiastek jej samej. Była nijaka. Porzucona w odmętach strachu i lęko. Chłód przeszywał ją na wskroś i powoli czuła jak uchodzi z niej coś ważnego. Istotnego. Stała przed Ramseyem jak zahipnotyzowana, wyzbyta uczuć, które ulatywały w eter i nie pozostawiały po sobie żadnego śladu. Nie odczuwała bólu, złości ani irytacji. Trwała w jednej pozie, aż przykre zaklęcie nie rozeszło się po ścianach dając jej czysty spokój. Zawroty głowy przyszły nagle, a wzmożone poprzec chorobę zmusiły ją do tego, by cofnęła się w tył. I zrobiła o jeden krok za dużo. Głuchy krzyk rozległ się po ścianach, gdy zawisła nad przepaścią i tak niewiele dzieliło ją od upadku, który zwiastował rychłą śmierć. Trzymała się mocno o wykończenie podokiennika i nie miała pojęcia co zrobić, bo chore mięśnie nie posiadały w sobie zbyt wiele siły, która pozwoliłaby jej wciągnąć się bez trudu.
-Niech mi ktoś pomoże! Błagam! - krzyknęła desperacko, kiedy lęk otumanił ją do reszty. Nie pamiętała tego, że w pomieszczeniu z fortepianem stoi Ramsey, bo czekała na niego, ale się spóźniał. Teraz mogło nigdy nie dojść do odwiedzin podczas, których winna była wydusić pod jego adresem kilka słów szczerości.
Uratuj mnie.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Odbieranie pamięci było jedno z najgorszych kar jakie można było wyrządzić świadomemu, samodzielnie myślącemu czarodziejowi. Odbierało mu się ważną cząstkę, która odpowiadała za rozwój i doświadczenia, a wiec pozwalała uczyć się na błędach i unikać pomyłek, brnąc w odpowiednim kierunku. Wymazanie wspomnień Mulciberowi fałszowało jego obraz rzeczywistości. To go złościło. Sprawiało, że wszystkie kolejne akty i zachowania wydawały mu się głupie i nieprzemyślane. Nie miał w końcu świadomości, że dziewczę chciało wymazać mu pamięć, aby dać im następną szansę, a później to samo uczyniło sobie. On sam nigdy by w ten sposób nie zrobił. Dlatego nie wziął tego pod uwagę.
Lecz w jego rozumieniu odebranie tych kilku wspomnień lady Ollivander nie było dla niej wcale karą w perspektywie najbliższych lat. Być może uniknie w ten sposób śmierci, nie będzie czuła smutku z powodu obecności narzeczonego despoty i sadysty, który tak bardzo mógłby przypominać jej ojca. Nie będzie ciągło ją do brudnych i czarnych myśli, a także w kierunku Rycerzy Walpurgii. Uratował również siebie. Uniknie w ten sposób ryzyka uwierzenia w jej intencje i próby przeciągnięcia ja na swoją stronę. Była aurorem. Nie mógł jej ufać, nawet gdyby chciał, nawet gdyby stała się dla niego najistotniejsza. Uwolnił ja od zmartwień i trosk, pozwalając zająć się tym, co dla niej najistotniejsze. Był jej pieprzonym wybawcą.
Poczuj się wolna, lady Ollivander.
Kiedy chciał — potrafił. To było coś, czego się nauczył, obserwując innych i wcale nie musiało wynikać z jego wewnętrznej potrzeby. Była słodka jak miód, gdy tak łkała przy jego piersi i drżała, niemo błagając, aby przy niej trwał i obiecał jej upragniony spokój. Głaskał ją po włosach odpowiadając jej obietnicą, że to zrobi. I zrobił, kiedy wymierzył w nią różdżką, odbierając jej wszystkie wspomnienia, które mogły się źle kojarzyć, które mogły stawiać go w złym świetle. Ale to nie o tym pomyślał w pierwszej chwili.
Avada kedavra.
Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, nie mrugając i nie ruszając się ani trochę. Przyswajał sobie jej słowa, próbując je jakoś poukładać, wybiec w przyszłość i znaleźć wszystkie możliwe zakończenia dla tej historii. Było ich wiele, ale najłatwiej byłoby z tym po prostu skończyć. Nie wypowiedział jednak tych słów na głos. Był na to zbyt mądry, a jego sytuacja z pewnością rzuciłaby światło na jej śmierć. Bezmyślnie by postąpił odbierając jej życie w tej jednej nerwowej chwili. Był przecież ponad to. Potrafił się odgrodzić od złych doradców w postaci szumiących w głowie emocji i zdecydować, co będzie najlepsze w tej sytuacji.
Patrzył na nią, jak w tej jednej chwili zamiera, a jej oczy tracą blask. Wymazywał pamięć zbyt wiele razy, aby było to dla niego niezwykłe. Właściwie, całkiem spowszedniało. Ale ona cofnęła się, łapiąc oddech. Schował swoją różdżkę ponownie za pasek, aby nie mogła jej dojrzeć, kiedy zamruga i znów stanie przed nim nie tylko ciałem i duchem. Czekał aż jej twarz wykrzywi subtelny, zachowawczy uśmiech i spojrzy na niego zalotnie spod firany długich, ciemnych rzęs. Taką ją pamiętał. taka była, gdy jej twarz nie wyrażała smutku, a jej oczy nie były zaczerwienione od łez. Ale stało się coś dziwnego. W tej jednej chwili zniknęła mu z oczu. Było ciemno, a zza okna dobiegało go słabe światło księżyca, wpadające do niewielkiego pomieszczenia. Nie mogła się teleportować, jak to więc możliwe, że zniknęła w ułamku sekundy? Nieprawdopodobne było to, co się wydarzyło. Nie potrafił tego pojąć. Jeden krok w tył sprawił, że się zachwiała i wypadła. Po prostu. Wypadła przez okno. Zmarszczył brwi na moment wstrzymując oddech. To szok go sparaliżował, nie gniew i nie smutek. Wszystko się zmieniło gdy usłyszał jej krzyk, a niedowierzanie zastąpiła irytacja.
Chwycił poły swojego czarnego płaszcza. To była sekunda, kiedy rozmył się w powietrzu, w czarnym jak smoła, gęstym dymie. Mgła zdematerializowała jego postać, by na chwilę mógł stanąć w oknie, nie wykonawszy uprzednio żadnego kroku. Chwycił ją za ramiona i szarpnął w swoją stronę niedelikatnie. Była drobna, więc wystarczył jeden ruch, aby ją wciągnąć na parapet, po czym rozmył się w ciemności. Mglista smuga rozpłynęła się w gęstniejącym powietrzu. Wyleciała przez okno, w stronę księżyca. I zniknęła. W mroku, w pustce. Nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
/zt x1 (edytowane po rzucie- skutki)
Lecz w jego rozumieniu odebranie tych kilku wspomnień lady Ollivander nie było dla niej wcale karą w perspektywie najbliższych lat. Być może uniknie w ten sposób śmierci, nie będzie czuła smutku z powodu obecności narzeczonego despoty i sadysty, który tak bardzo mógłby przypominać jej ojca. Nie będzie ciągło ją do brudnych i czarnych myśli, a także w kierunku Rycerzy Walpurgii. Uratował również siebie. Uniknie w ten sposób ryzyka uwierzenia w jej intencje i próby przeciągnięcia ja na swoją stronę. Była aurorem. Nie mógł jej ufać, nawet gdyby chciał, nawet gdyby stała się dla niego najistotniejsza. Uwolnił ja od zmartwień i trosk, pozwalając zająć się tym, co dla niej najistotniejsze. Był jej pieprzonym wybawcą.
Poczuj się wolna, lady Ollivander.
Kiedy chciał — potrafił. To było coś, czego się nauczył, obserwując innych i wcale nie musiało wynikać z jego wewnętrznej potrzeby. Była słodka jak miód, gdy tak łkała przy jego piersi i drżała, niemo błagając, aby przy niej trwał i obiecał jej upragniony spokój. Głaskał ją po włosach odpowiadając jej obietnicą, że to zrobi. I zrobił, kiedy wymierzył w nią różdżką, odbierając jej wszystkie wspomnienia, które mogły się źle kojarzyć, które mogły stawiać go w złym świetle. Ale to nie o tym pomyślał w pierwszej chwili.
Avada kedavra.
Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, nie mrugając i nie ruszając się ani trochę. Przyswajał sobie jej słowa, próbując je jakoś poukładać, wybiec w przyszłość i znaleźć wszystkie możliwe zakończenia dla tej historii. Było ich wiele, ale najłatwiej byłoby z tym po prostu skończyć. Nie wypowiedział jednak tych słów na głos. Był na to zbyt mądry, a jego sytuacja z pewnością rzuciłaby światło na jej śmierć. Bezmyślnie by postąpił odbierając jej życie w tej jednej nerwowej chwili. Był przecież ponad to. Potrafił się odgrodzić od złych doradców w postaci szumiących w głowie emocji i zdecydować, co będzie najlepsze w tej sytuacji.
Patrzył na nią, jak w tej jednej chwili zamiera, a jej oczy tracą blask. Wymazywał pamięć zbyt wiele razy, aby było to dla niego niezwykłe. Właściwie, całkiem spowszedniało. Ale ona cofnęła się, łapiąc oddech. Schował swoją różdżkę ponownie za pasek, aby nie mogła jej dojrzeć, kiedy zamruga i znów stanie przed nim nie tylko ciałem i duchem. Czekał aż jej twarz wykrzywi subtelny, zachowawczy uśmiech i spojrzy na niego zalotnie spod firany długich, ciemnych rzęs. Taką ją pamiętał. taka była, gdy jej twarz nie wyrażała smutku, a jej oczy nie były zaczerwienione od łez. Ale stało się coś dziwnego. W tej jednej chwili zniknęła mu z oczu. Było ciemno, a zza okna dobiegało go słabe światło księżyca, wpadające do niewielkiego pomieszczenia. Nie mogła się teleportować, jak to więc możliwe, że zniknęła w ułamku sekundy? Nieprawdopodobne było to, co się wydarzyło. Nie potrafił tego pojąć. Jeden krok w tył sprawił, że się zachwiała i wypadła. Po prostu. Wypadła przez okno. Zmarszczył brwi na moment wstrzymując oddech. To szok go sparaliżował, nie gniew i nie smutek. Wszystko się zmieniło gdy usłyszał jej krzyk, a niedowierzanie zastąpiła irytacja.
Chwycił poły swojego czarnego płaszcza. To była sekunda, kiedy rozmył się w powietrzu, w czarnym jak smoła, gęstym dymie. Mgła zdematerializowała jego postać, by na chwilę mógł stanąć w oknie, nie wykonawszy uprzednio żadnego kroku. Chwycił ją za ramiona i szarpnął w swoją stronę niedelikatnie. Była drobna, więc wystarczył jeden ruch, aby ją wciągnąć na parapet, po czym rozmył się w ciemności. Mglista smuga rozpłynęła się w gęstniejącym powietrzu. Wyleciała przez okno, w stronę księżyca. I zniknęła. W mroku, w pustce. Nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
/zt x1 (edytowane po rzucie- skutki)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 24.07.16 21:24, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Serio? 96? Jak ja potrzebuję takie kości, to wychodzi 2... Ech, sprawiedliwość. Zakon: 0 - 1 Rycerze...
Nie była z nim szczera, bo obawiała się kilku słów prawdy. Nie łączyła ich relacja czysta, a okraszona zbyt wieloma elementami, które sprawiały, że gubiła się we własnych pragnieniach. Zatracała bez reszty w chęci obcowania z nim, a następnego dnia gotowa była wyrządzić mu krzywdę za to, że okazał się zbyt śmiały w swoich stwierdzeniach i przypominaniu jej, że jest... Szlachcianką. Jaka więc różnica była między półkrwi czarownicą, a to z wyższych sfer? Żadna, a to dlatego, że człowieka nie charakteryzuje błękit płynący w żyłach, a jedynie pewność, że może ofiarować coś więcej. Ona wierzyła w siłę ludzi pozbawionych genetycznego pierwiastka, który czyniłby ich ważnymi, bo byli nieprzewidywalni i budzili w niej swoistego rodzaju lęk, a to tylko dlatego, że nie należali do grupy, która jest czymkolwiek ograniczona. Ramsey więc od początku był dla niej swoistego rodzaju enigmą, która przyciągała, odpychała i ostatecznie budziła emocje, których Katya chciała się wyzbyć. Budził w niej złość, irytację, ale też był powodem szczerego uśmiechu, który wykrzywiał karminowe usta i sprawiał, że blade lica promieniały za każdym razem. Dała mu szansę, a kierowana była chęcią poznania go takiego jakim jest. Dlatego uczyniła to też sobie, ale czemu nie spytał? Ułożył scenariusz i skreślił ją, jakby stała się jego wrogiem.
Zaprzedając duszę - nigdy nie będę wolna, mój słodki Królu.
Nie przypuszczała, że to zrobi. Dla niej mogło oznaczać to wiele, choć teraz nie pamiętała rzeczy, których tak bardzo się lękała. Despotycznego ojca, który podniósł na nię rekę. Ramseya - nieprzewidywalnego i zbyt skomplikowanego, ale przecież uraczyła go słowami, które w porównaniu z jej osobą jawiły się jako najpiękniejsze kłamstwo. Czy okłamywała go zatem prawdą? Musiał kiedyś tego spróbować, bo w byciu autentyczną stawała się doskonałą aktorką, a rozmówca nie potrafił przewidzieć, kiedy łga, a kiedy wyznaje najgorsze grzechy.
Protego Horribilis, Mulciber!
Nie znali scenariusza, który został przypisany do tej relacji. Oczywistości były nudne, a oni wybiegali daleko poza wszelkie ramy, w które nie wpasowywali się w żaden sposób. On działał pod wpływem impulsu, pomimo że darował jej życie, ale cóż to był za gest, w którym bez skrupułów odebrał dziewczęciu pamięć? Ona zaś przypominała istny wulkan, który czekał tylko na moment, by wybuchnąć i zalać gorącą lawą tych, którzy byli dla niej zbyt słabi. Powinni sczeznąć, bo obejmowali stanowiska nieznośnych robali, które nalezało wyeliminować. I mogłaby to powiedzieć o wielu osobach, jakie nie miały dla Katyi żadnego znaczenia. Była ponad to i dzięki temu... Uwolniła się od koszmaru przeszłości.
Obliviate.
Eliksir od Raphaela nie pozwolił jednak na to, by utrzymała się w jednym kawałku. Zawroty głowy były silne i zmusiły ją do cofnięcia się, a potem dzieliły ją od śmierci przez kilkanaście sekund, dopóki Ramsey nie zareagował. Nieświadoma jego obecności, rozpaczliwie szukała pomocy, choć przecież nie miała przy sobie różdżki. Mogłaby się puścić i zamortyzować upadek zaklęciem, ale silnie dłonie wciągnęły ją do środka. Nie zdążyła się zorientować w sytuacji, bo gdy tylko chciała dostrzec twarz wybawcy - jego już nie było. Oddychała nie spokojnie, a klatka piersiowa unosiła się w gwałtownych wdechach i wydechach, kiedy raz po raz łapczywie próbowała dopuścić powietrze do płuc. Zmarszczyła brwi i upadła w końcu na ziemię, wykończona walką z samą sobą. Patrzyła w pustą przestrzeń przed nią i zastanawiała się - dlaczego? Co się właściwie wydarzyło, ale wiedziała, że coś się stało. Coś, czego nie umiała określić i zinterpretować. Może nigdy nie będzie w stanie?
Wyszła z pomieszczenia i przeszła wolnym krokiem korytarzem. Szkoła była niemal pusta, a znajdował się w niej jedynie dozorca. Nie pytała go jednak o Ramseya, bo być może wcale go nie było i nie dał rady się pojawić? Co jeśli jednak jej nie znał? Czemu tkwiła w małej salce fortepianowej? Na Merlina! Nie wiedziała nic, ale to ją zmusiło do zabrania płaszcza i udania się do dworku, gdyż potrzebowała odpoczynku. Musiała złapać oddech i przestać na moment myśleć.
Coś uległo zmianie.
/zt K.
Nie była z nim szczera, bo obawiała się kilku słów prawdy. Nie łączyła ich relacja czysta, a okraszona zbyt wieloma elementami, które sprawiały, że gubiła się we własnych pragnieniach. Zatracała bez reszty w chęci obcowania z nim, a następnego dnia gotowa była wyrządzić mu krzywdę za to, że okazał się zbyt śmiały w swoich stwierdzeniach i przypominaniu jej, że jest... Szlachcianką. Jaka więc różnica była między półkrwi czarownicą, a to z wyższych sfer? Żadna, a to dlatego, że człowieka nie charakteryzuje błękit płynący w żyłach, a jedynie pewność, że może ofiarować coś więcej. Ona wierzyła w siłę ludzi pozbawionych genetycznego pierwiastka, który czyniłby ich ważnymi, bo byli nieprzewidywalni i budzili w niej swoistego rodzaju lęk, a to tylko dlatego, że nie należali do grupy, która jest czymkolwiek ograniczona. Ramsey więc od początku był dla niej swoistego rodzaju enigmą, która przyciągała, odpychała i ostatecznie budziła emocje, których Katya chciała się wyzbyć. Budził w niej złość, irytację, ale też był powodem szczerego uśmiechu, który wykrzywiał karminowe usta i sprawiał, że blade lica promieniały za każdym razem. Dała mu szansę, a kierowana była chęcią poznania go takiego jakim jest. Dlatego uczyniła to też sobie, ale czemu nie spytał? Ułożył scenariusz i skreślił ją, jakby stała się jego wrogiem.
Zaprzedając duszę - nigdy nie będę wolna, mój słodki Królu.
Nie przypuszczała, że to zrobi. Dla niej mogło oznaczać to wiele, choć teraz nie pamiętała rzeczy, których tak bardzo się lękała. Despotycznego ojca, który podniósł na nię rekę. Ramseya - nieprzewidywalnego i zbyt skomplikowanego, ale przecież uraczyła go słowami, które w porównaniu z jej osobą jawiły się jako najpiękniejsze kłamstwo. Czy okłamywała go zatem prawdą? Musiał kiedyś tego spróbować, bo w byciu autentyczną stawała się doskonałą aktorką, a rozmówca nie potrafił przewidzieć, kiedy łga, a kiedy wyznaje najgorsze grzechy.
Protego Horribilis, Mulciber!
Nie znali scenariusza, który został przypisany do tej relacji. Oczywistości były nudne, a oni wybiegali daleko poza wszelkie ramy, w które nie wpasowywali się w żaden sposób. On działał pod wpływem impulsu, pomimo że darował jej życie, ale cóż to był za gest, w którym bez skrupułów odebrał dziewczęciu pamięć? Ona zaś przypominała istny wulkan, który czekał tylko na moment, by wybuchnąć i zalać gorącą lawą tych, którzy byli dla niej zbyt słabi. Powinni sczeznąć, bo obejmowali stanowiska nieznośnych robali, które nalezało wyeliminować. I mogłaby to powiedzieć o wielu osobach, jakie nie miały dla Katyi żadnego znaczenia. Była ponad to i dzięki temu... Uwolniła się od koszmaru przeszłości.
Obliviate.
Eliksir od Raphaela nie pozwolił jednak na to, by utrzymała się w jednym kawałku. Zawroty głowy były silne i zmusiły ją do cofnięcia się, a potem dzieliły ją od śmierci przez kilkanaście sekund, dopóki Ramsey nie zareagował. Nieświadoma jego obecności, rozpaczliwie szukała pomocy, choć przecież nie miała przy sobie różdżki. Mogłaby się puścić i zamortyzować upadek zaklęciem, ale silnie dłonie wciągnęły ją do środka. Nie zdążyła się zorientować w sytuacji, bo gdy tylko chciała dostrzec twarz wybawcy - jego już nie było. Oddychała nie spokojnie, a klatka piersiowa unosiła się w gwałtownych wdechach i wydechach, kiedy raz po raz łapczywie próbowała dopuścić powietrze do płuc. Zmarszczyła brwi i upadła w końcu na ziemię, wykończona walką z samą sobą. Patrzyła w pustą przestrzeń przed nią i zastanawiała się - dlaczego? Co się właściwie wydarzyło, ale wiedziała, że coś się stało. Coś, czego nie umiała określić i zinterpretować. Może nigdy nie będzie w stanie?
Wyszła z pomieszczenia i przeszła wolnym krokiem korytarzem. Szkoła była niemal pusta, a znajdował się w niej jedynie dozorca. Nie pytała go jednak o Ramseya, bo być może wcale go nie było i nie dał rady się pojawić? Co jeśli jednak jej nie znał? Czemu tkwiła w małej salce fortepianowej? Na Merlina! Nie wiedziała nic, ale to ją zmusiło do zabrania płaszcza i udania się do dworku, gdyż potrzebowała odpoczynku. Musiała złapać oddech i przestać na moment myśleć.
Coś uległo zmianie.
/zt K.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Było gorąca tam jak w piekle. Nędzny pokój, nędznej dzielnicy nędznego miasta. Cóż. Całe szczęście nie należało do niego, a jedynie do jakiegoś chojraka, który myślał, że wymknie się policji. Razem z McKenną dołączyli jako patrol działający w okolicy. Zwinęli dzieciaka i po sprawie. Sądzili, że będzie to koniec roboty na dzisiaj. A przynajmniej tak mogło się wydawać, gdy trójka innych funkcjonariuszy wyprowadzała drącego się szaleńca. Mieli rozejrzeć się jeszcze po mieszkaniu w poszukiwaniu czegokolwiek i potem wracać do patrolu dalej. Zaraz jednak ktoś ich odwołał, mówiąc, że są potrzebni w Królewskiej Szkole Baletowej. Nic tu po was. Zajmijcie się tym, dopóki nie przydzielą sprawy komu innego. Raiden uniósł brwi, słysząc nazwę miejsca, do którego mieli się udać, jednak nic nie powiedział. Posłał jedynie wymowne spojrzenie swojemu towarzyszowi. Świetnie. Mieli teraz jeszcze szukać zaginionej baletnicy lub badać podłogę, bo potknęła się i skręciła kostkę. A skoro primabalerina upadła, oznaczało to spisek. Na pewno. Musieli jednak sprawdzać każde zgłoszenie. A to podobno nie cierpiało zwłoki. Dlatego też obaj czym prędzej udali się we wskazane miejsce. Wchodząc przez bogate drzwi, Carter czuł się jakby projektujący to miejsce ludzie, nie wiedzieli, że można żyć w gorszych warunkach niż ze złotymi klamkami na prawo i lewo. Miał specyficzne podejście do bogaczy. Najczęściej byli oni ze szlacheckich rodów i mieli zupełnie inne podejście do życia. Wydawali się zupełnie oderwani od rzeczywistości. Ale najwidoczniej sama się o nich upomniała w najmniej spodziewanym momencie i najmniej oczekiwanym miejscu.
McKenna siorbał swoją kawę w dość wkurzający sposób, ale nie przeszkadzało to Raidenowi w byciu tym kim był - policjantem i byłym brygadzistą. Gdy znalazł się na sali prób, od razu dało się zauważyć zrozpaczonych i zszokowanych uczestników.
- Co tu się działo? - spytał, obserwując blade twarze tancerzy i śpiewaczy poupychanych gdzieś w rogach. Skulonych i zerkających od czasu do czasu na ciało leżące na schodach sceny. Wyglądało bardzo spektakularnie – dół ciała znajdował się na stopniach, reszta jeszcze na deskach. - Skończył niezwykle… Hm… - mruknął, podchodząc do nieboszczyka. – Znajdź mi jakiegoś wiarygodnego świadka – rzucił do McKenny, kucając przy zwłokach. – Nie chcę jakiejś rozhisteryzowanej primabaleriny.
I zajął się powierzchowną obserwacją. Aktor nie miał tyle szczęścia - nie trudno było zauważyć ranę na zewnętrznej stronie prawej dłoni. Było to zadrapanie - świeże.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 02.10.16 8:52, w całości zmieniany 2 razy
Jak każdego ranka budzę się z myślą, że to ten wielki dzień. Dzień, w którym zmieni się całe moje życie. Świat usłyszy o najznamienitszej śpiewaczce operowej, Odette Baudelaire, zapominając pożal się Merlinie występków przeciętnej Belle, która nie ma ani stylu, ani intelektu. Dziś idę na próbę - ma ona zostać prostym środkiem do osiągnięcia celu. Zwieńczonym spektaklem o przejmującej historii dwojga kochanków z dalekiej Północy rozdzielanych przez złą macochę, która nienawidzi swej pasierbicy. Wynajmuje zbójcę, żeby ten zabił jej adoratora, który przejąłby rodzinny majątek żeniąc się z córką byłego męża kobiety. Straszna historia, przejmująca, mrożąca krew w żyłach! Zdradzę wam w sekrecie, że absztyfikant rzeczywiście na końcu umiera. A wtedy ja, królowa śpiewu, pani życia i śmierci, Walkiria, nawołuję duszę konającego do ostatniej w swym istnieniu walki. Wprawiając widza w smutek, melancholię, płacz nad utraconą miłością. Łzy ciekną po moich idealnie bladych licach, a choć rozpacz ściska mi gardło - nie poddaję się i dokańczam swą arię. Coś wspaniałego. Przeżywam ekscytację stojąc za kulisami i oczekując na swoją kolej. W tym samym czasie zastanawiam się czy taka miłość naprawdę istnieje. Czy mój Remi jest takim rycerskim romantykiem jak wijący się w agonii wielbiciel pasierbicy? Czy zdobyłby się na to samo chcąc na zawsze złączyć nasze drogi? I przede wszystkim - jeśli tak, to byłby prawdziwy on czy może… mój nieodparty urok? Za dużo pytań i domysłów, wracam do rzeczywistości. Właśnie rozgrywa się ta dramatyczna scena morderstwa zakochanego młodzieńca.
Obserwuję wszystko zza kotary, świst przecinających się szpad rozlega w powietrzu. Ściskam mocniej mą włócznię w dłoni, odrzucam gruby warkocz na plecy gotowa w każdej chwili zjawić się na scenie z pieśnią na idealnych ustach, kiedy mężczyzna pada na ziemię. W porządku - taki był plan! Wkraczam dumnie na scenę, oczekując, że nieboszczyk się zmyje - na czas próby nie musi leżeć na zimnych deskach. On się nie podnosi, zabójca stoi oniemiały bełkocząc coś o wypadku. Tak, rozciął delikatnie jego rękę szpadą, ale od tego się nie umiera. Co za mięczaki. Krzyczę na nich, psują mi występ! I nic. Tamten próbuje cucić osuniętego na schodach, zleciało się kilka osób, nie rozumiem. Dopiero szept kobiety - badyla podpowiada mi, że to prawdziwe morderstwo. Niekontrolowany pisk przerażenia wydobywa się z mojego gardła, zasłaniam ręką usta. Moje oczy są wielkości monet, dookoła panuje chaos. Jacyś panowie przychodzą oglądać trupa - też mi coś, tam nie ma już na co patrzeć! Za to jestem ja, w pełnej krasie, wzburzona brakiem należnej mi atencji. Podchodzę do tego, co się tak zapatrzył na tego denata, przebieram nogami okutanymi w ciężkie, wysokie buty - już za samo to, że w nich stoję, powinni mi bić brawa.
- Przepraszać - odzywam się stanowczym tonem, pukając palcem w ramię mężczyzny. – Co pan oglądać tutaj? On wrażliwy, nie lubić widoka krwi i paść na chore serce. Teraz być moja kolej przedstawienie, prosić ja wyjść pan stąd - wyjaśniam (!!) mu zaistniałą sytuację słabą angielszczyzną połączoną z francuskim akcentem; ponaglam go ręką do odejścia. Trudno, facet nie żyje, zdarza się - to nie powód, żeby zabierać mi chwilę sławy! Nie zauważam, że wszyscy dziwnie się na mnie patrzą. To nie tak, że mu nie współczuję - szkoda go, był naprawdę fantastycznym amantem, ale nie ma co siać paniki, znajdziemy innego. Próba się z kolei sama nie zrobi!
Obserwuję wszystko zza kotary, świst przecinających się szpad rozlega w powietrzu. Ściskam mocniej mą włócznię w dłoni, odrzucam gruby warkocz na plecy gotowa w każdej chwili zjawić się na scenie z pieśnią na idealnych ustach, kiedy mężczyzna pada na ziemię. W porządku - taki był plan! Wkraczam dumnie na scenę, oczekując, że nieboszczyk się zmyje - na czas próby nie musi leżeć na zimnych deskach. On się nie podnosi, zabójca stoi oniemiały bełkocząc coś o wypadku. Tak, rozciął delikatnie jego rękę szpadą, ale od tego się nie umiera. Co za mięczaki. Krzyczę na nich, psują mi występ! I nic. Tamten próbuje cucić osuniętego na schodach, zleciało się kilka osób, nie rozumiem. Dopiero szept kobiety - badyla podpowiada mi, że to prawdziwe morderstwo. Niekontrolowany pisk przerażenia wydobywa się z mojego gardła, zasłaniam ręką usta. Moje oczy są wielkości monet, dookoła panuje chaos. Jacyś panowie przychodzą oglądać trupa - też mi coś, tam nie ma już na co patrzeć! Za to jestem ja, w pełnej krasie, wzburzona brakiem należnej mi atencji. Podchodzę do tego, co się tak zapatrzył na tego denata, przebieram nogami okutanymi w ciężkie, wysokie buty - już za samo to, że w nich stoję, powinni mi bić brawa.
- Przepraszać - odzywam się stanowczym tonem, pukając palcem w ramię mężczyzny. – Co pan oglądać tutaj? On wrażliwy, nie lubić widoka krwi i paść na chore serce. Teraz być moja kolej przedstawienie, prosić ja wyjść pan stąd - wyjaśniam (!!) mu zaistniałą sytuację słabą angielszczyzną połączoną z francuskim akcentem; ponaglam go ręką do odejścia. Trudno, facet nie żyje, zdarza się - to nie powód, żeby zabierać mi chwilę sławy! Nie zauważam, że wszyscy dziwnie się na mnie patrzą. To nie tak, że mu nie współczuję - szkoda go, był naprawdę fantastycznym amantem, ale nie ma co siać paniki, znajdziemy innego. Próba się z kolei sama nie zrobi!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czego się spodziewał? Na pewno nie trupa na scenie. Rozumiał, że było to częścią opery, ale na pewno nikt nie sądził, że aktorzyna padnie jak długi i już nie wstanie. Wydawało się, że wszystko poszło zupełnie nie tak jak zamierzali. Wszystkie gazety na pewno zamierzały nazajutrz bombardować przechodniów swoimi informacjami i doniesieniami o spisku odbywającym się w Królewskiej Szkole Baletowej. Na pewno ktoś miał zamiar dopieścić nieco tragedię, dodając prawdziwą walkę pomiędzy nieszczęśliwymi kochankami... Zawsze się coś znajdzie i Raiden przekonał się o tym nie raz i nie dwa. Szmatławce często lubiły pisać o byle czym byle tylko sprzedać się w większym nakładzie niż dzień przed. a ile mieli potem z tym problemów, gdy okazało się, że taka paskudna Czarownica miała swojego informatora w ich szeregach... Wolał nie myśleć, co by zrobił z takim kretem. Mimo że pracował na oddziale w Londynie dopiero niecały miesiąc, zdążył już poznać swoje nowe miejsce pracy i ludzi, którzy w nim urzędowali. Zasady również. Wyczuwał kogo najlepiej unikać, kto jest lizusem biurowym i do kogo warto zgłaszać się o pomoc, jeśli takowa potrzeba zachodziła. Był zadowolony (nie, żeby się cieszył), że przydzielono mu McKennę jako towarzysza. Żonaty, znający wartości swojej pracy i idącą za tym odpowiedzialnością był idealnym policjantem i wyborowym czarodziejem. Ludzie nie doceniali policji, sądząc, że jedyne co robią to siedzą całymi dniami i chodzą po ulicach na nudnych patrolach. Owszem. To była część ich pracy, ale w większości mieli pełne ręce roboty, a przyjemne spacerki po parku zdarzały się raz na ruski rok. Jak na przykład dzisiejszego dnia. Ale już mieli zamkniętego dzieciaka, a do tego ten trup...
Po chwili od odesłania McKenny, Raiden poczuł czyjś palec na swoim ramieniu.
- I co? - spytał, nie odwracając się. - Znalazłeś kogoś?
Zaraz jednak dostał odpowiedź. I to głosem na pewno nie należącym do jego pracowniczego partnera. Obrócił się przez ramię w stronę blondynki przebranej za jakąś Walkirię czy co to tam miało przedstawiać i dopiero wtedy wstał z kucek, by stanąć przed nią twarzą w twarz. Nie była specjalnie niska, ale za wysoka też nie była, dlatego zeszedł jeden stopień w dół, by znajdować się mniej więcej na tym samym poziomie. Słuchał jej przez chwilę, otwierając szerzej oczy, by moment później zmarszczyć brwi. – Ale zdaje sobie pani sprawę, że popełniono tu morderstwo? – spytał, patrząc na nią i za chwilę przenosząc znaczące spojrzenie na McKennę. Ten wzruszył ramiomi i odszedł w poszukiwaniu innego świadka. Który może bardziej się przejmował sprawą niż primabalerina. - Może pani podać swoje imię i nazwisko? Musimy spisać wszystkich obecnych na sali - dodał, znowu patrząc za McKenną, który już podchodził do reszty grupy.
Po chwili od odesłania McKenny, Raiden poczuł czyjś palec na swoim ramieniu.
- I co? - spytał, nie odwracając się. - Znalazłeś kogoś?
Zaraz jednak dostał odpowiedź. I to głosem na pewno nie należącym do jego pracowniczego partnera. Obrócił się przez ramię w stronę blondynki przebranej za jakąś Walkirię czy co to tam miało przedstawiać i dopiero wtedy wstał z kucek, by stanąć przed nią twarzą w twarz. Nie była specjalnie niska, ale za wysoka też nie była, dlatego zeszedł jeden stopień w dół, by znajdować się mniej więcej na tym samym poziomie. Słuchał jej przez chwilę, otwierając szerzej oczy, by moment później zmarszczyć brwi. – Ale zdaje sobie pani sprawę, że popełniono tu morderstwo? – spytał, patrząc na nią i za chwilę przenosząc znaczące spojrzenie na McKennę. Ten wzruszył ramiomi i odszedł w poszukiwaniu innego świadka. Który może bardziej się przejmował sprawą niż primabalerina. - Może pani podać swoje imię i nazwisko? Musimy spisać wszystkich obecnych na sali - dodał, znowu patrząc za McKenną, który już podchodził do reszty grupy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Denerwuję się. Wszyscy są skoncentrowani na biednym kochanku leżącym bez życia na schodach. Co za wzniosły patos. Przewracam co rusz oczami zniecierpliwiona. Dlaczego wszyscy zajmują się nim, skoro nadeszła pora mojego występu? Nie dość, że gram rolę drugoplanową, to jeszcze muszę dzielić się atencją z marnym aktorzyną. Fukam rozdrażniona pod nosem, krzyżuję ręce na piersi bez przekonania patrząc się w denata. Współczuję mu, to oczywiste, ale jednocześnie tak mocno go nienawidzę. Nawet po śmierci zgarnia dla siebie wszystkie spojrzenia. A ja? Już się nie liczę? Uwiera mnie trochę mój hełm, rozplątuję ręce i poprawiam go na mojej głowie - był za bardzo przekręcony na bok. Drepczę w miejscu na absurdalnie wysokich butach przypominających konstrukcją nieco rzymianki. Przechadzam się po małym okręgu tuż przy schodach. Pukam niezainteresowanego mną mężczyznę w ramię, przestępuję trochę bliżej niego. I bliżej trupa - z tej odległości wygląda naprawdę nieciekawie. Wzruszam ramionami, mrugam intensywnie chcąc przegonić złość, która we mnie wzbiera. Jestem przede wszystkim wilą, hamowanie emocji nie należy do najprostszych zadań. Te kipią we mnie, jak cała magia przodkiń, chcąc wydostać się na zewnątrz. Mam ochotę wrzasnąć na całe towarzystwo (może by się opamiętali?), ściągam gniewnie brwi i liczę na chwilę uwagi. Zauważam, że całkiem przystojny ten pan policjant, co to tak wziął na poważnie swoją pracę. Wygładzam rysy twarzy na powrót stając się olśniewającym aniołem-Walkirią, uśmiecham się zalotnie.
- Tak. Tylko dlaczego być tyle szum? Zawieźć go w kostkarnia czy coś - mówię kulawo, myśląc naturalnie o kostnicy, ale kilka zgłosek plącze mi się pod językiem. I nie jestem świadoma mojego błędu, mój angielski wymaga jeszcze wiele czasu pracy. Muszę może pomęczyć Clementine, żeby poświęciła mi więcej u w a g i - ciągle łazi do tych swoich śmierdzących ptaszorów i nie ma dla mnie ani chwili. Chcę się dalej przymilać do tego konkretnego mężczyzny, nawet składam już dłonie ze sobą szykując się na najbardziej czarujący uśmiech z mojego repertuaru, kiedy on mówi coś takiego, co zwala mnie z nóg - na szczęście nie dosłownie. Jak on śmie pytać się jak się nazywam? Uśmiech się kończy, miłe spojrzenia, usta zaciskają się w wąską linię, twarz nabiera prawie oburzonego wyrazu. Prycham na niego otwarcie, bardzo nieładnie, ale mam to w głębokim poważaniu.
- Słuchać? - pytam z mieszanką zdenerwowania jak i niedowierzania. - Wszyscy wiedzieć jak nazywać się, nie musieć mówić tego jeszcze razy - odpowiadam obrażona, unoszę podbródek wyżej, tak wyzywająco. Nie muszę powtarzać swoich danych, tak to miało zabrzmieć. Bariera językowa chyba stanowi duży problem w tej sytuacji, ale mi przestało zależeć na jego rozwiązaniu, skoro ten oto funkcjonariusz tak mocno mnie zlekceważył. Może i coś wiem, ale mu nie powiem za karę!
- Tak. Tylko dlaczego być tyle szum? Zawieźć go w kostkarnia czy coś - mówię kulawo, myśląc naturalnie o kostnicy, ale kilka zgłosek plącze mi się pod językiem. I nie jestem świadoma mojego błędu, mój angielski wymaga jeszcze wiele czasu pracy. Muszę może pomęczyć Clementine, żeby poświęciła mi więcej u w a g i - ciągle łazi do tych swoich śmierdzących ptaszorów i nie ma dla mnie ani chwili. Chcę się dalej przymilać do tego konkretnego mężczyzny, nawet składam już dłonie ze sobą szykując się na najbardziej czarujący uśmiech z mojego repertuaru, kiedy on mówi coś takiego, co zwala mnie z nóg - na szczęście nie dosłownie. Jak on śmie pytać się jak się nazywam? Uśmiech się kończy, miłe spojrzenia, usta zaciskają się w wąską linię, twarz nabiera prawie oburzonego wyrazu. Prycham na niego otwarcie, bardzo nieładnie, ale mam to w głębokim poważaniu.
- Słuchać? - pytam z mieszanką zdenerwowania jak i niedowierzania. - Wszyscy wiedzieć jak nazywać się, nie musieć mówić tego jeszcze razy - odpowiadam obrażona, unoszę podbródek wyżej, tak wyzywająco. Nie muszę powtarzać swoich danych, tak to miało zabrzmieć. Bariera językowa chyba stanowi duży problem w tej sytuacji, ale mi przestało zależeć na jego rozwiązaniu, skoro ten oto funkcjonariusz tak mocno mnie zlekceważył. Może i coś wiem, ale mu nie powiem za karę!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie rozumiał podejścia tych ludzi do sprawy. Oni chyba sądzili, że sztuka jest ważniejsza od ludzkiego życia. Czy właśnie tym była cała rzeczywistość dla aktorów i artystów? Raiden nigdy nie pojmował i nie chciał pojmować postrzegania świata. Chyba naprawdę żyli w innym wymiarze. Sława i własne imię było na pierwszym miejscu. Ponad wszystkim co znane było współczesnemu człowiekowi i jego wartościom. Im dłużej rozmawiał przesłuchiwał starał się zrozumieć i przesłuchać blondynkę, tym jego wiara w ludzi tego zawodu była co raz mniejsza. W międzyczasie podeszła do niego jeszcze jakaś aktorka i uśmiechając się płomiennie, spytała czy Raiden nie ma zamiaru zostać gościem honorowym na występie, którego próba właśnie się odbywała. Dodatkowo usłyszał kostkarnia i starał się nie wybuchnąć śmiechem i z irytacji.
- Co? Nie, no nie wierzę... Czy ktoś tu w ogóle rozumie, co to znaczy morderstwo?! - rzucił głośniej na całą salę, przyciągając uwagę wszystkich zgromadzonych. McKenna stojący po drugiej stronie, przyłożył sobie dłoń do czoła, udając, że to się nie dzieje naprawdę. Carter odetchnął, po czym poprawił jedynym ruchem dłoni włosy i ponownie stał już opanowany. Na sali zaczynało się robić co raz puściej, gdy towarzyszący mu policjant zaczął wypraszać zbędnych widzów. Zauważył, że kobieta przed nim z silnym obcym akcentem obserwuje go zainteresowana, jednak gdy spytał o jej tożsamość wybuchnęła oburzona, zupełnie jakby co najmniej ją obraził. Artyści...
- Wszyscy panią znają, rozumiem? - spytał spokojnie, wyciągając notes i przykładając pióro do kartki. Zapisywał spostrzeżenia, by teraz dojść do świadka, który stał przed nim. Kobieta była oburzona, a Raiden w swoich notatkach stwarzał jej portret. Bardzo rysunkowy portret. - Z pani opisu stawiałbym na Myszkę Miki - odpowiedział, wzruszając ramionami i zaraz ponownie się odwracając. Wcześniej rzucił jej Przepraszam i przykucnął przy umarlaku. Nie podnosząc się, machnął różdżką, wypuszczając patronusa z wiadomością do ich biura w Ministerstwie Magii. Potrzebowali wsparcia. Ich dwójka na niewiele się tu przyda, jeśli trzeba będzie pilnować świadków i równocześnie zbierać dowody.
- Co? Nie, no nie wierzę... Czy ktoś tu w ogóle rozumie, co to znaczy morderstwo?! - rzucił głośniej na całą salę, przyciągając uwagę wszystkich zgromadzonych. McKenna stojący po drugiej stronie, przyłożył sobie dłoń do czoła, udając, że to się nie dzieje naprawdę. Carter odetchnął, po czym poprawił jedynym ruchem dłoni włosy i ponownie stał już opanowany. Na sali zaczynało się robić co raz puściej, gdy towarzyszący mu policjant zaczął wypraszać zbędnych widzów. Zauważył, że kobieta przed nim z silnym obcym akcentem obserwuje go zainteresowana, jednak gdy spytał o jej tożsamość wybuchnęła oburzona, zupełnie jakby co najmniej ją obraził. Artyści...
- Wszyscy panią znają, rozumiem? - spytał spokojnie, wyciągając notes i przykładając pióro do kartki. Zapisywał spostrzeżenia, by teraz dojść do świadka, który stał przed nim. Kobieta była oburzona, a Raiden w swoich notatkach stwarzał jej portret. Bardzo rysunkowy portret. - Z pani opisu stawiałbym na Myszkę Miki - odpowiedział, wzruszając ramionami i zaraz ponownie się odwracając. Wcześniej rzucił jej Przepraszam i przykucnął przy umarlaku. Nie podnosząc się, machnął różdżką, wypuszczając patronusa z wiadomością do ich biura w Ministerstwie Magii. Potrzebowali wsparcia. Ich dwójka na niewiele się tu przyda, jeśli trzeba będzie pilnować świadków i równocześnie zbierać dowody.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Artyści sami w sobie byli kapryśni; dodając do tego półwilę robi się naprawdę gorąco. Strój, w którym stoję tutaj na scenie, zaczyna mnie drażnić i uwierać. Jest mi za ciepło, zwłaszcza w głowę ozdobioną przez metalowy hełm. Chcę już zaśpiewać moją część, uronić łzy nad zniszczonymi marzeniami kochanków, przejąć się ich losem - no i nie mogę. Stoję zniecierpliwiona przy schodach, kręcę się w kółko przestępując z nogi na nogę i nic. Mężczyźni nadal się plączą pod nogami nie opuszczając sceny. Dlaczego? Nie mogą po prostu zabrać poszkodowanego i zwyczajnie wyjść? Dać próbie toczyć się dalej swoim rytmem? Spektakl za pasem, a tu próba się rozsypuje. Na domiar złego ludzie zaczynają wychodzić z pomieszczenia przeganiani przez drugiego glinę, co tylko dodatkowo mnie złości. Marszczę gniewnie brwi odwracając się od mężczyzny, za to przodem do reszty śpiewaków - aktorów. Dlaczego oni się tu rządzą?
- Halo, wy nie wychodzić, próba być! - krzyczę do reszty machając energicznie rękami. Niepotrzebnie, nie wierzę, że mogę być niezauważona lub co gorsza niesłyszana, ale to wszystko wytrąca mnie z równowagi. Obracam się energicznie gniewnie patrząc na człowieka, który śmie nie wiedzieć kim jestem. Wszyscy wiedzą, więc on albo kłamie, albo chce mi zrobić na złość - obie opcje powoli wyczerpują moje pokłady cierpliwości, której nie mam niestety pod dostatkiem. Jestem wybuchowa, prawie jak moja matka - nie chcecie, żebym zaczęła miotać ogniem.
- Wszyscy wiedzieć. Pan wiedzieć czym próba być? My czasu mieć nie na opóźnienie. Główny występ być szybko. - słowa wydostają się przez moje zaciśnięte ze zdenerwowania zęby. Niewiele już brakuje do detonacji ładunku wybuchowego, a ten gbur mnie jeszcze lekceważy. Co to za maniery, żeby do damy odwracać się tyłem? I jeszcze mówi niezrozumiałe dla mnie rzeczy. Co to jest ta Myszka Miki? Lub raczej kto? Kimkolwiek jest, nie znam tego człowieka. I nie obchodzi mnie jak sławny jest, to on powinien znać mnie, a nie ja jego.
- Słuchać? - pytam mimo to, gdyż nie rozumiem o co mu chodzi. Tupię nogą, chcąc zwrócić jego uwagę i naprawdę niech nie każe mi się posunąć do drastycznych środków. Byłabym do tego zdolna, skoro na każdym kroku mnie obraża, a ja się znieważać nie dam.
- Halo, wy nie wychodzić, próba być! - krzyczę do reszty machając energicznie rękami. Niepotrzebnie, nie wierzę, że mogę być niezauważona lub co gorsza niesłyszana, ale to wszystko wytrąca mnie z równowagi. Obracam się energicznie gniewnie patrząc na człowieka, który śmie nie wiedzieć kim jestem. Wszyscy wiedzą, więc on albo kłamie, albo chce mi zrobić na złość - obie opcje powoli wyczerpują moje pokłady cierpliwości, której nie mam niestety pod dostatkiem. Jestem wybuchowa, prawie jak moja matka - nie chcecie, żebym zaczęła miotać ogniem.
- Wszyscy wiedzieć. Pan wiedzieć czym próba być? My czasu mieć nie na opóźnienie. Główny występ być szybko. - słowa wydostają się przez moje zaciśnięte ze zdenerwowania zęby. Niewiele już brakuje do detonacji ładunku wybuchowego, a ten gbur mnie jeszcze lekceważy. Co to za maniery, żeby do damy odwracać się tyłem? I jeszcze mówi niezrozumiałe dla mnie rzeczy. Co to jest ta Myszka Miki? Lub raczej kto? Kimkolwiek jest, nie znam tego człowieka. I nie obchodzi mnie jak sławny jest, to on powinien znać mnie, a nie ja jego.
- Słuchać? - pytam mimo to, gdyż nie rozumiem o co mu chodzi. Tupię nogą, chcąc zwrócić jego uwagę i naprawdę niech nie każe mi się posunąć do drastycznych środków. Byłabym do tego zdolna, skoro na każdym kroku mnie obraża, a ja się znieważać nie dam.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Musimy odizolować miejsce zbrodni, bo nigdy nie dowiemy się, kto stoi za tą tragedią. Czy pani nie rozumie? - spytał, próbując nie powiedzieć tego dosadniej. Co ten panny mają w głowach? Spotykał się już wcześniej z artystami, nawet mugolskimi aktorami Hollywood, malarzami, odludkami wszelkiej maści, ale nikt nigdy nie mówił mu tych wszystkich rzeczy. Ta kobieta była niesamowita, ale nie pod względem inteligencji. Może miała talent. Wcale tego nie kwestionował, jednak ona nie rozumiała niczego co do niej mówił. - Dowiem się w końcu jak się pani nazywa czy dalej gra pani rolę metalowego robota? - spytał, wzdychając lekko, znowu się odwracając. Nie wstał jednak z kucek, a jedynie rzucił jej długie spojrzenie przez ramię. Wydawało mu się, że nigdy jej nie spotkał. O co więc chodziło? Nie mógł znać wszystkich ludzi na świecie. Niektórzy to mieli kompleksy... - To teraz miejsce zbrodni, a nie teatr - odmruknął, zapisując sobie jeszcze swoje obserwacje dotyczące ułożenia ciała nieboszczyka. - McKenna! - krzyknął, rozglądając się za towarzyszem. - Szabla to przedmiot odpowiedzialny za śmierć?!
- Tak, tak. Mam ją już. Jakiś geniusz wsadził ją z powrotem do rekwizytów. Od tej pory nikt jej nie dotykał - odparł czarodziejski policjant i wrócił do rozmowy z nowo przybyłymi funkcjonariuszami. Mieli przejąć kontrolę nad tym całym cyrkiem. Raiden nie cieszył się nigdy z przekazywania obowiązków tak bardzo jak teraz. Normalnie by sobie na to nie pozwolił, ale dzisiaj zdecydowanie mógł sobie odpuścić. Był zmęczony tą rozmową, a cały jego zapał po prostu uleciał.
- Wie pani, że będzie musiała złożyć zeznania? - dopytał, podnosząc się i stając naprzeciwko niej tym razem na scenie przez co kobieta nawet w tych dziwacznych butach była niższa.
- Tak, tak. Mam ją już. Jakiś geniusz wsadził ją z powrotem do rekwizytów. Od tej pory nikt jej nie dotykał - odparł czarodziejski policjant i wrócił do rozmowy z nowo przybyłymi funkcjonariuszami. Mieli przejąć kontrolę nad tym całym cyrkiem. Raiden nie cieszył się nigdy z przekazywania obowiązków tak bardzo jak teraz. Normalnie by sobie na to nie pozwolił, ale dzisiaj zdecydowanie mógł sobie odpuścić. Był zmęczony tą rozmową, a cały jego zapał po prostu uleciał.
- Wie pani, że będzie musiała złożyć zeznania? - dopytał, podnosząc się i stając naprzeciwko niej tym razem na scenie przez co kobieta nawet w tych dziwacznych butach była niższa.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie rozumiem. Co to kogo obchodzi? Widocznie zszedł z emocji na zawał serca lub coś podobnego. A oni robią aferę. Łażą po miejscu próby jak słonie, niczym się nie przejmują. Że rujnują mi karierę, że przeszkadzają. Nie mogą poczekać do końca? Została ostatnia partia - moja. Zaśpiewałabym na zakończenie, potem mogliby robić co chcą. Dlaczego są tacy oporni? Po raz kolejny poprawiam nerwowo hełm, metalowa obudowa zaczyna mi ciążyć. Prycham pod nosem, nadal przestępując z nogi na nogi w niecierpliwym oczekiwaniu. Niestety ten mężczyzna mi ubliża, przez co robię się coraz bardziej nerwowo. Czuję podskórne drgania, uderzenia fal gorąca z powodu jego obscenicznego zachowania. Gdzie podziali się mężczyźni, którzy są dobrze wychowani? Nawet się nie przedstawił, a to ode mnie wymaga danych osobowych - zupełnie bez sensu. Są one powszechnie znane i skoro on nie ma o nich pojęcia, to znaczy, że jest niegodny nawet ze mną rozmawiać!
Patrzę na niego z oburzeniem i zdumieniem jednocześnie. Co to jest robot? Nie rozumiem tego człowieka. O czym on bredzi? Zaczynam sądzić, że jest niepoczytalny. Tylko dlaczego ktokolwiek go zatrudnił w policji? Mrugam nerwowo, splatam ze sobą palce, naprawdę usiłując nie wybuchnąć. Niestety, on igra z genami wili, a z nimi igrać nie należy. Nie potrafimy ich do końca kontrolować, a tymczasem on żąda ode mnie stoickiego spokoju. Nie mogę być spokojna, kiedy te bufony wszystko niszczą.
- Wszyscy mnie znać, nie musieć mówić nic! - mówię już podniesionym głosem, zaciskam dłonie w pięści. Szczyt bezczelności. Ignoruję ich słowną wymianę zdań, jest nieinteresująca. Nic mi do niej. Zamiast tego próbuję się uspokoić, ale serce bije jak oszalałe, jak ptak chcący wydostać się z klatki piersiowej. Oddech jest szybki oraz płytki, czuję, jak zaczynam się powoli dusić.
- Pan żartować - syczę przez zaciśnięte zęby. Co on sobie w ogóle wyobraża? Że będzie mi psuł występ, jeszcze mi cokolwiek k a ż ą c? Mam gdzieś to co mówi, czego on chce. Gdyby zachowywał się jak na gentlemana przystało, może byłabym skłonna współpracować. Niestety nie jestem, nie po tym, jak on mnie traktuje. Nie dam się tak traktować. Wyprowadził mnie z równowagi - nie interesuje mnie to, że potem będę tego żałować. Teraz jest teraz, a emocje tak silne muszą znaleźć swoje ujście.
Patrzę na niego z oburzeniem i zdumieniem jednocześnie. Co to jest robot? Nie rozumiem tego człowieka. O czym on bredzi? Zaczynam sądzić, że jest niepoczytalny. Tylko dlaczego ktokolwiek go zatrudnił w policji? Mrugam nerwowo, splatam ze sobą palce, naprawdę usiłując nie wybuchnąć. Niestety, on igra z genami wili, a z nimi igrać nie należy. Nie potrafimy ich do końca kontrolować, a tymczasem on żąda ode mnie stoickiego spokoju. Nie mogę być spokojna, kiedy te bufony wszystko niszczą.
- Wszyscy mnie znać, nie musieć mówić nic! - mówię już podniesionym głosem, zaciskam dłonie w pięści. Szczyt bezczelności. Ignoruję ich słowną wymianę zdań, jest nieinteresująca. Nic mi do niej. Zamiast tego próbuję się uspokoić, ale serce bije jak oszalałe, jak ptak chcący wydostać się z klatki piersiowej. Oddech jest szybki oraz płytki, czuję, jak zaczynam się powoli dusić.
- Pan żartować - syczę przez zaciśnięte zęby. Co on sobie w ogóle wyobraża? Że będzie mi psuł występ, jeszcze mi cokolwiek k a ż ą c? Mam gdzieś to co mówi, czego on chce. Gdyby zachowywał się jak na gentlemana przystało, może byłabym skłonna współpracować. Niestety nie jestem, nie po tym, jak on mnie traktuje. Nie dam się tak traktować. Wyprowadził mnie z równowagi - nie interesuje mnie to, że potem będę tego żałować. Teraz jest teraz, a emocje tak silne muszą znaleźć swoje ujście.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Naprawdę Raidena ciężko było wyprowadzić z równowagi. Jednak im dłużej przebywał w towarzystwie tej dziwnej walkirii bez nazwiska i bez biustu, wątpił w swoje umiejętności powstrzymywania irytacji. Sądził, że z każdym kolejnym jej słowem hełm, który miała na głowie wyżerał jej to co zostało z mózgu. Jeśli cokolwiek tam wcześniej było... Dlaczego akurat ona musiała się go uczepić. Sama podeszła, więc powinna wyjaśnić co się stało, a nie domagać zejścia ze sceny, bo chciała sobie pośpiewać. Naprawdę zaskakujące było to z jakim uporem stawała przy swoim w ogóle nie przywiązując uwagi do ludzkiego życia. Wiedziała czym się zajmują policjanci czy sądziła, że to część scenariusza?
- No, nie wszyscy, paniusiu - odpowiedział dziewczynie, patrząc jej prosto w oczy. Kątem oka zobaczył jak salę zalewają funkcjonariusze, którzy dość sprawnie zaczęli zabezpieczać miejsce zbrodni. - Jak chcesz to sobie wyj, jeśli poczujesz się lepiej - dodał. Naprawdę było mu już wszystko jedno co zrobi, byle tylko odczepiła się od niego, bo w takich warunkach nie mógł pracować. Lub inaczej - nie mógł pracować z takimi ludźmi. Czy to się działo naprawdę? Jej dziwaczne pytanie czy żartuje i płomienie buchające z jej dłoni. - Niezłe efekty specjalne... - mruknął pod nosem, odsuwając się o krok, by nie zostać poparzonym przez tę furiatkę. Spojrzał pytająco z lekkim zmieszaniem na jej reakcję, jednak akurat podszedł Finnigan i ściągnął kapelusz, stając między Carterem a nieznaną mu kobietą. Bo ciągle nie podała nazwiska. Głucha jakaś czy co? Jego kolega z pracy zaczął obłaskawiać blondynkę jakby była samym papieżem. Raiden przewrócił oczami zniesmaczony, po czym odwrócił się od kobiety, nie mówiąc nic na pożegnanie tylko od razu skierował się do wyjścia z sali. Sprawa została przejęta, a on nie musiał się użerać z francuskimi idiotkami.
- Carter! Gdzie idziesz?! - rzucił za nim Finnigan.
- Mam dość tego cyrku.
|zt
- No, nie wszyscy, paniusiu - odpowiedział dziewczynie, patrząc jej prosto w oczy. Kątem oka zobaczył jak salę zalewają funkcjonariusze, którzy dość sprawnie zaczęli zabezpieczać miejsce zbrodni. - Jak chcesz to sobie wyj, jeśli poczujesz się lepiej - dodał. Naprawdę było mu już wszystko jedno co zrobi, byle tylko odczepiła się od niego, bo w takich warunkach nie mógł pracować. Lub inaczej - nie mógł pracować z takimi ludźmi. Czy to się działo naprawdę? Jej dziwaczne pytanie czy żartuje i płomienie buchające z jej dłoni. - Niezłe efekty specjalne... - mruknął pod nosem, odsuwając się o krok, by nie zostać poparzonym przez tę furiatkę. Spojrzał pytająco z lekkim zmieszaniem na jej reakcję, jednak akurat podszedł Finnigan i ściągnął kapelusz, stając między Carterem a nieznaną mu kobietą. Bo ciągle nie podała nazwiska. Głucha jakaś czy co? Jego kolega z pracy zaczął obłaskawiać blondynkę jakby była samym papieżem. Raiden przewrócił oczami zniesmaczony, po czym odwrócił się od kobiety, nie mówiąc nic na pożegnanie tylko od razu skierował się do wyjścia z sali. Sprawa została przejęta, a on nie musiał się użerać z francuskimi idiotkami.
- Carter! Gdzie idziesz?! - rzucił za nim Finnigan.
- Mam dość tego cyrku.
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Królewska Szkoła Baletowa
Szybka odpowiedź