Bushy Park
Jelenie i daniele wzbudzają sporo zainteresowania, stąd Bushy Pak w bezpiecznych okresach wydaje się doskonałym miejscem na wycieczkę.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.03.19 13:38, w całości zmieniany 1 raz
List przyszedł niespodziewanie i kilka razy musiała przeczytać jego treść, by pojąć istotę wydarzenia. Nawet nie wyobrażała sobie, że Alistair wróci. Nie było go tak długo, że wręcz miała przeczycie, że nigdy nie zamierzał powrócić do kraju. Nie przewidywała takiej możliwości jakby w jej głowie pozostał tylko jeden schemat – Notta daleko po za krajem. Nie było to jego wina, po prostu przystosowała się do warunków, w których z przyjacielem miała tylko kontakt listowny. Całe te wydarzenia ostatnich miesięcy, które wywoływały u niej bezsenność, a teraz jeszcze taka niespodzianka. To nie było tak, że się nie cieszyła. Było wręcz odwrotnie, choć nadal nie wiedziała na ile zagości on w kraju. Może to tylko kilkudniowa wizyta albo zostanie do świąt – ciężko było wywnioskować te informacje z tej krótkiej notatki. Powinna się już przyzwyczaić, że osoby jej bliskie powracają (niektóre, by znów następnie wyjechać), ale każdy z nich był małą rewolucją w jej życiu. Potrafiła sobie ułożyć życie bez nich (jak oschle by to nie brzmiało), ale zarazem miała świadomość, że jest szczęśliwsza kiedy może pośmiać się z Inarą, powygłupiać się z Lucindą czy ostrze dyskutować z Nottem na temat polityki. Było to trochę jak w Hogwarcie, choć byli już teraz zupełnie różni. Większość jej bliskich znajomych po szkole podróżowało, zwiedzało świat czy poznawało nowe kultury. Lizzy nie było obieżyświatem, wystarczająco dużo podróżowała w dzieciństwie, że nie czuła tak wielkiej potrzeby zaspokojenia swojego głodu wyprawy, choć odczuwała nie raz, że przegapiła wielką szanse, ale teraz nie miała już czasu. Przynajmniej nie w tych czasach i okolicznościach. Odpisała na list i usiadła w fotelu, które był o wiele mniej wygodny niż zazwyczaj. Była to jedna z tych nielicznych chwil, gdy nie musiała nic robić i mogła się zrelaksować. Herbata z miodem stygła obok na stoliku pokrytym stertą papierów, a w oddali słychać było odgłosy ulicy – tak naturalne dla Elizabeth, która wychowała się w mieście w porównaniu do większości arystokratycznych dzieci. Nie analizowała swoich emocji czy przemyśleć – jej głowie wypełniała przyjemna pustka, która jednak została przerwana przez kolejny list.
Sobota przyszła zarazem za szybko jak i za wolna. Ekscytacja związana z spotkaniem z Alistairem mieszała się z nerwowością czy w ogóle to jeszcze ta sama osoba, którą znała. Niektórzy twierdzą, że ludzie się nie zmieniają, ale Elizabeth była pewna, że człowiek jest wystarczająco elastyczny, że pod wpływem czynników może się dostosować do zmian w celu przetrwania lub osiągnięcia sukcesu. Temat natury ludzkiej nie opuszczał jej aż do pojawienia się w parku. Bushy Park był jej ulubionym parkiem w całym Londynie, tak wyjątkowym jak na warunki miejskie. Marcowy poranek przywitał ją pochmurnym niebem, więc ubrała się w ciepły płaszcz, który ochraniał ją przed wiatrem. Pogoda nie zachęcała do spacerów, ale gdy tylko wzięła głębszy wdech poczuła korzyści wynikające z przybycia do tego miejsca. Na miejsce przybyła pierwsza, usiadła na pobliskiej ławce i oczekiwała na przyjaciela.
Zarzuciłem na siebie ciemny, gruby płaszcz i ruszyłem w kierunku Bushy Park, starając się wyzbyć wszelkich wątpliwości. Z trudem na twarzy przywołałem uśmiech, typowy uśmiech każdego Notta, czarujący i szarmancki, choć w tym wypadku wcale nie nieszczery i nie sztucznie wywołany jedynie w celach politycznych. W końcu cieszyłem się, że znowu spotkam się z Fawley, wciąż brakowało mi czasów Hogwartu, a może najbardziej czasów kiedy razem z Inarą Carrow wspólnie bawiliśmy się jako dzieci.
Przemierzam park szybkim, sprężystym krokiem, jednocześnie rozglądając się dookoła. Kto by pomyślał że w centrum Londynu można znaleźć coś takiego? Nie narzekam, wręcz przeciwnie - w zieleni potrafię znaleźć spokój, przypomina mi bowiem o rodzinnym Sherwood i o baśniowych borach lady Marion. Co prawda na myśl przywodzi mi także bystre oczy Adelaide Nott, śledzące mnie bezustannie w snach i na jawie, patrzące i w milczeniu analizujące każdy mój błąd. Szybko odrzucam od siebie te myśli, bo sprawiają, że znów czuję się jak małe, przerażone dziecko - zastępuję je wspomnieniami przejażdżek z Majesty i wypraw z Quentinem. Z moich przemyśleń wyrywa mnie obraz siedzącej na ławce smukłej blondynki - wywracam nieznacznie oczyma, odzwyczajony od kobiet niewiele niższych ode mnie, w końcu ani Japonki, ani moje kuzynki nie odznaczają się szczególnym wzrostem. Milczę przez kilka sekund i trwam bez ruchu, potem jednak w kilku krokach znajduję się tuż przy swojej przyjaciółce. Czuję się jakby czas cofnął się do tyłu bo znowu jestem tym samym Nottem z iskrzącymi oczyma, rozwianymi na wszystkie strony złotymi lokami i znajomym uśmiechem na twarzy. Mimowolnie unoszę brwi, jakby nie wierząc, że po tak długim czasie znów się widzimy.
- Elizabeth - mówię, bo nigdy nie byłem specjalnie przekonany do żadnego ze zdrobnień Twojego imienia. - Ça fait longtemps.
Sam nie wiem, czemu mówię po francusku, może właśnie z tęsknoty za tym co niegdyś się wydarzyło - w końcu to właśnie z Francją wiążę wiele moich najpiękniejszych wspomnień.
Spodziewane zatrzymanie się czasu, koniec świata czy boski znak nie nastąpił na jego widok. Jej świat się nie załamał na tą niecodzienność, co więcej, czuła się niesamowicie naturalnie w tej scenie. Teraz nie było w niej obaw, że oto spotka się z zaprzeczeniem wszystkich jej wyobrażeń… Chyba pogodziła się z tym, że musiał się zmienić. Ona również się zmieniła, tylko jej samej trudno było to dostrzec. Siedziała dalej czekając aż usiądzie obok niej. Obserwowała go uważnie, może to przez aurorskie nawyki albo zwykła ludzka ciekawość. Analizowała zmiany jakie zaszły w nim w ciągu lat i na pewno czas podziałał na niego korzystnie. Oto widziała mężczyznę, już ukształtowanego i zatracającego chłopięcy urok, by zastąpić go pewnością siebie człowieka, który wie kim jest. Żaden nastolatek nie może mieć takiej pewności, stoją dopiero na rozdrożu dróg i nie wiedzą gdzie poprowadzi ich życie. Nie są jeszcze doświadczeni, nie znają jeszcze goryczy dorosłości ani piękna dojrzałości. Ale może on również nie wie? Elizabeth ma czasem wątpliwości kim jest. Jest aurorką, Angielką i Fawleyem. Jednak potrafiła czasem usiąść przy stole ze swoją rodziną i czuć tak obco jak nikt nie powinien z bliskimi. Niebezpieczne czasy (do których można zaliczyć obecne) zmuszają człowieka nad zastanowieniem się jaką drogą podąży i jakie konsekwencje będzie musiał przez to ponieść. To nie było łatwe, ale gdy była nastolatką szukanie własnej tożsamości było o wiele trudniejsze. Człowiek nie może być tylko swoim nazwiskiem, bo zasługuje by być czymś większym i wspanialszym, a już na pewno Elizabeth uważała, że ona zasługuje. Alistair również.
- Alistair. – odpowiedziała i brzmiało to tak oficjalnie, że musiała się uśmiechnąć pod nosem. Jak oni tak skończyli? Nie wyobrażała sobie kiedykolwiek, że wejdzie między nimi taka sztywność. Nie marzyła jednak, że od razu będzie jak dawniej. Nie była naiwna, na wszystko trzeba było zapracować. Położyła dłoń na klatce piersiowej. – Ranisz me angielskie serce mówiąc do mnie w tym języku. Nie wiem jak mogłeś tak długo wytrzymać w tamtym kraju. – stwierdziła ze udawanym przerażeniem. Jej podejście do Francji było o wiele bardziej negatywne niż jego. On kocha, ona ledwo mogła znieść pobyt na francuskiej ziemi. Ich język, stolica, moda czy arogancja odpychały ją, nawet jeśli znała francuski.
- Zmieniłeś się. – powiedziała cicho na głos tą oczywistość dotykając palcami kosmków jego włosów, które kiedyś były złotymi lokami. Chyba były dla niej symbolem straconych lat i mimowolnie nostalgia pojawiła się na jej twarzy. Zabrała dłoń i uśmiechnęła się szerzej. – Jesteś gotów na spacer? Jak się chodzi to się łatwiej rozmawia, a ja chce usłyszeć wszystkie opowieści o Japonii. – rzekła wstając i ruszając w dobrze znane sobie ścieżki z przyjacielem u boku.
- Ależ jak to, taka nadobna dama jak pani, lady Fawley, odrzucająca piękno Francji? Jestem zszokowany, madame! - mówię, głosem pełnym przerysowanego zdziwienia.
Uśmiech nie znika z mojej twarzy, chociaż kolejne słowa które wypowiadasz są jak miecz wbity prosto w moje serce - albo nawet przecinający mnie na pół.
Zmieniłeś się. To zabawne, jak wciąż zauważam że w s z y s c y się zmieniają. Wszyscy, oprócz mnie. To paradoks, bo pewnie to właśnie ja zmieniłem się najbardziej. A jednak nie pozwalam, żeby negatywne myśli napłynęły do mnie właśnie teraz. Szczególnie teraz kiedy jestem z osobą, która kiedyś była mi niemal najbliższa.
- To prawda. Włosy trochę mi urosły, no i jestem kilka cali wyższy - odpowiadam, wciąż z komediowym usposobieniem i obdarzam Cię szelmowskim uśmiechem, dokładnie tym samym co wiele lat temu.
Czy jedyne co ze mnie zostało to ten uśmiech? Może. Tym razem jednak nie zastanawiam się nad głębią Twoich snów, zamiast tego przytakuję, przyjmując propozycję spaceru. I już wkrótce ruszamy energicznym krokiem ku ścieżkom - może i Tobie dobrze znanym, jednak ja nie widziałem ich już tak dawno, że równie dobrze mógłbym zobaczyć je dziś po raz pierwszy. Jest w tym jakieś piękno. Może zmiany to nie wszystko, może to po prostu nowy początek, choć wciąż związany z przeszłością.
Mam Ci opowiedzieć o Japonii, ale wiem, że pomimo swoich zdolności nie potrafiłbym do końca opisać Ci jej piękna. Są rzeczy, które trzeba zobaczyć na własne oczy.
- Cóż… Japonia. Piękny kraj, błękitne niebo, mają różowe drzewa i nie musisz nosić ze sobą parasola przez trzysta pięćdziesiąt sześć dni w roku. Dodając przy okazji brak mojego ukochanego ojca, mojej ukochanej ciotki i obowiązków przykładnego arystokraty - tylko żyć nie umierać - wypowiadam szybko, niemal na jednym wdechu. - A tak naprawdę… Obawiam się, że nie mogę wyrazić tego słowami, Ellie. Musiałabyś zobaczyć to na własne oczy, setki kwitnących wiśni, musiałabyś poznać tych ludzi! A żyją tam wspaniali czarodzieje, mówię Ci. Ich idea równowagi, ich kultura, są po prostu niezwykłe. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tamtejszą rzeczywistością, wręcz nie mogłem w to uwierzyć. To zupełnie inny świat. Ich poglądy są może mniej konserwatywne niż nasze, ale wydaję mi się, że są lepiej działającą społecznością. Rodzina, jedność, to wszystko dla nich kluczowe wartości. Myślę, choć zapewne urazi to Twoje angielskie do granic serce, że moglibyśmy wiele się od nich nauczyć.
Tym razem uśmiecham się smutno, wspominając miesiące spędzone za granicami kraju. To prawda, mówią, że człowiek nigdzie tak naprawdę nie był, póki nie wrócił do domu, ale czuję, że za oceanem zostawiłem jakąś część siebie. Nie daję jednak tego po sobie poznać, bo chociaż pogoda jest szarobura, tak jak usposobienie moich ulubionych kuzynów Burke, mam dziś wyjątkowo dobry humor. Jednocześnie chciałbym, żebyś i Ty i wiele innych ważnych dla mnie osób także otrzymało szansę odwiedzenia tej osobliwej wyspy, która skradła moje serce - nawet jeżeli myśl o kontraście wywołanym Quentinem stojącym obok wiśniowych drzew oblanych różem czy o widoku tak niewielka dla mnie Lucindy będącej prawdziwym gigantem wśród miniaturowych Japonek wydaję mi się niezmiernie zabawna. Kiedy nieopodal nas przemyka małych rozmiarów jeleń, zwalniam nieco kroku, jakbym niemal zapomniał jak wyglądają te zwierzęta.
- A co ciekawego mnie ominęło podczas gdy podbijałem świat? Jestem tak niedoinformowany, że z desperacji sięgam nawet po plotkarskie pisma! Kto by pomyślał ilu ciekawych i fałszywych informacji mogą dostarczyć - dorzucam po chwili beztroskim tonem.
- Piękno? Chyba nie przyjdzie nam dojść do porozumienia, ale zaczynam się obawiać, że stałeś się bardziej francuski od samych Francuzów. – zauważała z przekąsem, ale uśmiech nie może zejść z jej twarzy. Wypuszcza oddech, który nie wiadomo jak dawna trzymała i pozwala się sobie zrelaksować. Nawet nie zauważyła jak bardzo napięte było jej ciało, póki nie rozluźniła się po pierwszych minutach.
- Pamiętasz jak przez większość naszych szkolnych lat byłam od ciebie wyższa? Zawsze mnie to bawiło. Teraz minimalnie mnie przerosłeś. – powiedziała ostatnie słowa jakby od niechcenia, mało istotną kwestię. – I nie próbuj na mnie tego uśmiechu. Gdy byłam nastolatką nie działało, myślisz, że coś się zmieniło? – Dobrze, może ten uśmiech trochę na nią działał; sprawiał, że potrafiła dać mu czasem swoje notatki albo doradzić, ale on nie musi o tym wiedzieć. Zamiast tego skupiła się na stawianiu kroków do przodu. Fawleye zawsze lubili być blisko natury, odnajdywali w niej spokój i harmonie. Właśnie dlatego mieli jedne z najpiękniejszych ogrodów w Anglii, a ich Kraina Jezior była inspiracją dla artystów. Sama Elizabeth gdy miała wątpliwości i musiała pomyśleć szła ku naturze. Spacerowała godzinami, robiąc kilka kilometrów, ale była wystarczająco wysportowana, że nawet tego nie odczuwała. A gdy sytuacja była naprawdę poważna szła biegać – takie nietypowe zajęcie dla arystokratki. Prócz tego, że biegała codziennie rano potrafiła jeszcze wieczorem próbując uporządkować myśli. Niektóre kobiety szyły, czytały książki, piły herbatę – Elizabeth biegała.
- Tak, te zalety są niepodważalne. Korzystałeś ż życia? – zapytała, by znów zamilknąć. Słuchała jego wypowiedzi i delikatny uśmiech kręcił się jej przed nosem. Widziała jak bardzo pokochał Japonię, a może po prostu nauczył się kochać tamten kraj? – Jestem wystarczającą realistką, by móc dostrzec wady naszego społeczeństwa, co więcej – jestem nawet zdolna do krytyki. Ale to co mówisz naprawdę brzmi wspaniale, zupełnie inny świat. Chyba jest to warte zobaczenia, choć najbardziej przekonują mnie te różowe drzewa. – stwierdziła dając ciszy trwać. Teraz zaczęła dopiero sobie uświadamiać, że może Alistair tak naprawdę nie chciał wrócił. Znaczy, wiedziała, że Lucinda nie była zachwycona, ale ostatecznie była zadowolona. Teraz miała wrażenie, że Nott był tam szczęśliwy i naprawdę pokochał tamto miejsce, a powrót tylko to zniszczył. Mimo że za nim tęskniła to chciałaby był szczęśliwy i może Anglia to nie było jego miejsce. Mimowolnie poczuła smutek, gdyż Nott był jej przyjacielem od kiedy tylko pamiętała i był jedną z tych osób, które zasługiwały na swoją arkadię.
- W desperacji? To chyba wpadasz w ten stan co tydzień, gdyż jestem pewna, że skrupulatnie śledziłeś plotkarską prasę. – wytknęła mu stukając go ramieniem i podnosząc brew z niewypowiedzianym pytaniem. – Nie wierz w co tam piszą, pamiętaj, że szukają sensacji. – ostrzegła go, gdyż doskonale zdaje sobie sprawę co też w tej gazecie pisują na jej temat. – Chyba o tym co się stało w sylwestra wiesz? Do dzisiaj nie wiemy co się stało, a od tego momentu nie mam spokoju w pracy. Początek tego roku jest naprawdę wymagający, a jest dopiero marzec. Od trzech miesięcy ledwo co wychodzę z biura, a sprawy nie posuwają się do przodu. No i jeszcze referendum, które tak nieprzemyślanym posunięciem, że nie wiem jak mogło do tego dojść. Nie rozumiem tego społeczeństwa, Alistair. – wyznała mu patrząc cały czas do przodu. – I o tym, że Inara wychodzi za twojego kuzyna zdążyli Cię poinformować? – zapytała z uśmiechem na ustach przechodząc na trochę lżejsze tematy.
- Potraktuję to jako komplement - mówię z przekąsem, kiedy mijamy kolejne alejki.
Bo w istocie dla mnie mogło to tak brzmieć: z pewnością lepiej niż bycie typowym Anglikiem. Którym zapewne byłem - ale wolałem o tym nie wspominać. Prycham, kręcąc głową, jakbym mówił: nie, nie przypominam sobie. Bo w istocie ciężko mi wyobrażać sobie teraz, że jestem niższy od kogokolwiek. Unoszę brwi w zdumionym geście. Pięć centymetrów to wcale nie tak minimalnie - nie mówiąc już o tym, że jesteś szokująco wysoka jak na kobietę.
- Jakoś inaczej to pamiętam - przewracam oczyma, mimowolnie pozwalając sobie na nieco śmiechu.
Jego odrobina wcale mi nie zaszkodzić - nie sądzę bowiem by w nadchodzących dniach miał do niego jakoś specjalnie dużo okazji. Nie przepadam za parkami. Są dla mnie sztuczne, mają nieść ze sobą pewną ideę, jednak nie jest ona już taka sama. To nie są prawdziwe lasy. To nie są prawdziwe naturalne środowiska. Wolę już pospacerować nieco po miejskiej dżungli, co zresztą nierzadko lubię. Wśród ciemnych kamienic i symetrycznych budynków, pod okiennicami w których pali się jeszcze światło. Zwłaszcza nocą. Najbardziej kocham oczywiście Nottinghamshire i baśniowe bory Sherwood, lecz to właśnie z tego powodu parki jak ten wydają mi się… Drwiną. Oszustwem.
- Można tak powiedzieć - po raz kolejny już moje spojrzenie wywija piruet. - Różowe drzewa są zdecydowanie najlepsze. Można tam pojechać tylko po to, żeby je zobaczyć.
To, że nie chciałem wrócić wydaje się dla mnie oczywiste i wcale nie staram się tego mocno ukrywać. Może inni nie chcą tego widzieć, ale ja? Ja doskonale wiem, że lepiej czułbym się nawet po drugiej stronie oceanu, nie ważne czy w Azji czy w Afryce czy po prostu w innej części Europy. Nie tu. Nigdy tu.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - uśmiecham się głupkowato, poruszając temat plotek. - Wiesz, można tam znaleźć niekiedy zaskakująco więcej prawdy niż usłyszysz z ust przyjaciół. Twierdzących, że ograniczają Twoją wiedzę dla dobra.
Przełykam ślinę i milczę, słuchając tej garstki informacji. O której już i tak wiedziałem.
- Tak, sądzę, że każdy o tym słyszał. O referendum niestety także. To największa bzdura jaką można było wymyślić, zwłaszcza teraz - wzdycham ciężko, rozpoczynając na dobre zwyczaj przeklinania Wilhelminy Tuft. - Nie ma mnie ledwie rok i całe społeczeństwo się sypie?
Jest to żart, choć z pewnością tkwi w nim także odrobina goryczy. Goryczy i żalu, że mnie tu nie było.
- O tym na całe szczęście poinformował mnie sam Percy - wspominam, tym razem jednak w moim głosie słychać szczerą radość i przywiązanie.
- Niczego innego po tobie się nie spodziewałam. - oznajmiła mu z widoczną dezaprobatą jakby spełnił jej najgorsze oczekiwania. Mimo że wytykała mu jego francuskość to musiała przyznać, że była ciekawa jakie jeszcze zmiany zaszły w nim. To była nowość, coś przypominającego jej, że Alastair jest nową księgą czekającą na odkrycie, choć on sam zapewne nie byłby zadowolony z uprzedmiotowienia jego osoby. Jak bardzo nie tęskniłaby za "starym" Nottem musiała przyznać, że ten nowy wcale nie musiał być gorszy lub lepszy - po prostu inny.
Robi kilka kroków od przodu i odwraca się stając przed nim przodem, powoli stawia kroki do tyłu.
- Już sobie wyobrażam jak zapamiętałeś swoje lata szkolne. - rozpoczyna kładąc dłoń na sercu. - Ty, młody Adonis: mający najlepsze oceny, nieskazitelną reputację i niemogący opędzić się od dziewcząt. Zauroczyłeś je grą na pianinie, a następnie szeptałeś miłe słówka po francusku. I ja gdzieś obok czekające by zawsze użyczyć Ci notatek lub pocieszyć po kolejnym gwałtownym rozstaniu. - dramatyczna pauza. - Piękne czasy. - skomentowała powoli się odwracając i uśmiechając się do niego przez ramię. Ludzie mają w naturze upiękniać wspomnienia, wybielać swoją historię lub zapominać najgorsze momenty. Robią to dla swojego zdrowia psychicznego jak i by poczuć się lepiej z samym sobą. Elizabeth też lubiła myśleć o tamtych czasach w samych superlatywach, tylko będąc nastolatką całkiem inaczej oceniała swoje życie.
- Tęsknisz za tymi różowamy drzewami? I za Japonią? - zapytała sama będąc zaskoczona, że się na nie zdecydowała. Nie wiedziała czy chciała znać odpowiedź, ale chyba jej obowiązkiem jako przyjaciółki było je zadać. Czasami robienie tych "odpowiednich" rzeczy było jednak bardzo męczące.
- Uważasz, że można tam znaleźć jakiekolwiek prawdy? Ta gazeta żyje dzięki kłamstwom, czytam ją tylko by się pośmiać. To muszę przyznać, jest całkiem zabawna. - Czasami nawet czuła się winna, że w ogóle ją czyta. Doskonale zdawała sobie sprawę z jakości tych informacji, ale pokusa była bardzo silna.
- Gdybyś był na pewno byś to zatrzymał, jestem tego pewna. - zapewniła go przewracając oczami. Nie dałby rady przekonać Minister do mądrej decyzji, dla niej to coś obcego. Szli chwilę w milczeniu, każde jakby we własnych myślach.
- Teraz gdy wróciłeś do Anglii co zamierzasz zrobić? Jakie masz plany? - stanęła i popatrzała na niego niego z wyczekiwaniem. Nie chciał tu wracać, ale teraz nie miał już wyboru. Oczywiście, mógł jeszcze wyjechać. Tylko jakie były szanse, że mu na to pozwolą?
Prycham tylko dostrzegając Twoje spojrzenie, wiedząc jednocześnie, że jest to w pewnym sensie żart. Nie byłbym zły nawet gdyby tak nie było - jestem całkiem w porządku przyzwyczajony do bycia najgorszym z oczekiwań. Czy zmieniłem się aż tak bardzo? Czy naprawdę byłem nową książką, czy ktoś tylko zmienił mi okładkę i dopisał kilka stron? Sam z pewnością nie dostrzegałem zachodzących we mnie zmian, ale nie sądziłem bym zmienił się całkowicie, diametralnie. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, tak przynajmniej sądzę. Na moich ustach pojawia się uśmiech, nie tylko ze względu na Twoje słowa, ale i na samo wspomnienie szkolnych lat, tak beztroskich i tak nierealnych wręcz.
- Cieszę się, że masz dobrą pamięć - mówię tylko, wywracając oczyma i przyspieszam nieznacznie kroku, jakbym chciał uciec przed kolejnym spojrzeniem i kolejną niemą reprymendą. - I że nigdy nie przestawałaś czekać, żeby pożyczyć mi notatki.
A było w tym coś zdecydowanie większego, ważniejszego niż tylko pożyczanie notatek. Zawsze służyłaś mi dobrą radą, dobrym słowem, nawet jeżeli w istocie Twoje słowa były raczej przepełnione złością. Robiłem wiele głupot, ale czym były one, błahe i nieistotne, w porównaniu z tym co działo się teraz? Zdawało mi się nawet, że nie musiałem upiększać własnych wspomnień bo wydawały się i tak kolorowe. Nawet te nudniejsze, niespecjalnie szczególne, były czymś co przywoływało we mnie dobry nastrój. Dziś wiele oddałbym za tą sielankę, nawet za te stresy, bo problemy tamtych dni dało się rozwiązać łatwo. Przynajmniej dość łatwo.
- Oczywiście, że tak - nie kłamię nawet, bo nie mam po co.
Zresztą już po moim nastawieniu widać, że nie do końca jestem zadowolony z powrotu. Ktoś kto mnie dobrze zna, dostrzega to z łatwością, nawet jeśli nie narzekam głośno czy nie krzywię się.
- W pewien sposób tęsknię też za Hogwartem, w ogóle cierpię na jakąś taką przypadłość, że zawsze chcę być tam, gdzie mnie nie ma - wzruszam ramionami, jakby było to najzwyklejsze wyznanie, choć kryje się w nim jakiś cień smutku i wiele gorzkiej prawdy.
Nie czuję się na siłach by rozmawiać z innymi o wszystkim co mnie dręczy, więc zbywam jakiekolwiek dalsze smutki. Chcę cieszyć się tym co teraz, bo mam pełną świadomość, że za kilka dni może nie być już tak dobrze. Szczególnie po wyprawie, szczególnie przy spotkaniu z ojcem.
- Między kłamstwem a kłamstwem można znaleźć więcej prawdy, niż sądzisz - rzucam od niechcenia, jakbym wiedział doskonale o czym mówię.
Bo wiem. Bo tym właśnie była polityka, kłamstwami, kłamstwami i jeszcze raz kłamstwami, opakowanymi niekiedy w jakąś drobną prawdę. Puszczam mimo uszu Twoją uwagę, o tym co bym zrobił gdybym tu był. Tego prawdopodobnie nigdy się już nie dowiem, choć myślę o tym zdecydowanie zbyt często.
- Sam nie wiem. Za kilka dni znikam na chwilę z kuzynostwem, a potem, jak sądzę, nikt nie wypuści mnie poza granice kraju przez najbliższe sto tysięcy lat - wzdycham teatralnie, choć słowa te w istocie ciężko przechodzą mi przez gardło.
Dlatego ważne były dla niej takie chwilę jak ta z Alastairem. Na co dzień widzi okrucieństwo ludzi, ich przemoc i agresje. Takie momenty przypominają jej, że ma wokół siebie dobrych ludzi. Może nie perfekcyjnych, ale postępujących słusznie. Albo miała taką nadzieje, że tak było. Ona sama czasem błądziła, gdyż wybranie etyczności zawsze było ciężkie i miało swoją cenę.
- Takie rzeczy ciężko zapomnieć. - stwierdziła obserwując jak ją dogania. Nawet nie chciała tego nigdy zapomnieć, tych lat Hogwartu. Nie miała bardzo ciężkiego życia, żadnych traumatycznych przeżyć ale mimo to zawsze tamte lata stanowiły dla niej najszczęśliwsze momenty. - Nigdy nie dałeś mi powodu. - zawtórowała cicho, lecz wiedziała, że ją usłyszał. Był dobrym przyjacielem, który posiadał swoje wady (jak skłonność do dramatyzowania w jej ocenię), lecz czuła często, że potrafili się komunikować bez słów. Taka umiejętność przychodzi wraz z czasem, a siedem wspólnych lat to wystarczająco dużo, by poznać człowieka. Wiedział, gdy lepiej było zostawić ją w spokoju, a gdy bardziej niż normalnie potrzebowała kontaktu z drugim człowiekiem. To była dobra przyjaźń, nadal jest tylko trochę inna.
Przyjęła jego słowa do wiadomości, nie skomentowała ich ale odnotowała w pamięci. Spodziewała się takiej odpowiedzi, wręcz wiedziała jaka będzie. Ta przewidywalność nie poprawiła jej humoru, nadal uważała, że zasługiwał na wybór. I może kryła się w tym również obawa, że ona wyboru też nie będzie miała.
- Też tęsknie za Hogwartem, ale też nie chciałabym cofnąć czasu. Ostatnie lata były dobre, wiele się nauczyłam. Ta przypadłość, o której mówisz może Ci sprawić wielkie problemy. - ostrzegła go, choć i tutaj pomyślała, że on doskonale zdawał sobie sprawę z tego. Taka przypadłość może sprawić, że nigdy nie da sobie zaznać szczęście, gdyż nie będzie mógł docenić tego co ma.
- Słowa polityka. - skomentowała, gdyż podobne mógł wypowiedzieć jej ojciec, choć mógł być nawet bardziej szczery. Lubił pozbawiać ją złudzeń. - Czyli twój los jest w kogoś innego rękach? - zapytała patrząc najpierw na niego ze zmartwieniem, a następnie przed siebie. Czyli pod pewnymi względami nic się nie zmieniło. Kontynuowali spacer aż przyszło się im pożegnać. Spotkanie było trochę sentymentalną podróżą, jakby pożegnaniem jej nastoletniego przyjaciela i poznaniem nowego. Czemu tylko czuła jakby to była cisza przed burzą?
zt
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Bushy Park, ulubione miejsce brytyjskich myśliwych, stało się wymarłe, nieodwiedzane nawet przez najodważniejszych reprezentantów arystokracji. Obszar ten przejęła we władanie anomalia, wpływająca druzgocząco na przebywającą w tych lasach faunę. Danielom wyrastały rogi typowe dla łosia, a sarny uginały się pod ciężarem skołtunionej sierści w kolorze krwi. Wiele zwierząt umierało w zagadkowych okolicznościach, z wieloma niepokojącymi naroślami, a wszystkie stały się niezwykle agresywne.
Gdy pojawiliście się na jednej z polan, od razu wyczuliście drżenie anomalii - i usłyszeliście znajome prychnięcia. W cieniu drzew czaiła się sylwetka potężnego zwierzęcia, wprawne oko mogło rozpoznać garboroga. Stworzenie grzebało potęznymi kopytami w ziemi i wypuszczało z nozdrzy parę, a róg na jego czole mienił się intensywnie złotem. Zwierzę przymierzało się do ataku.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Conjunctivitis przez jednego czarodzieja.
Niepowodzenie skutkuje atakiem rozwścieczonego garboroga i otrzymaniem obrażeń tłuczonych w wysokości 50 PŻ. Musicie jak najszybciej uciec przed rozwścieczonym i zmutowanym zwierzęciem.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 140, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Tuż po oszołomieniu zwierzęcia i względnym ustabilizowaniu anomalii, do waszych uszu dobiegło dziwne piszczenie. To garborog przekręca się na drugi bok, wyraźnie znów gotów do ataku. Z gardzieli stworzenia wydostaje się coraz głośniejszy ryk, brzmiący jak nawoływanie matki do swych młodych. Najwidoczniej musicie odnaleźć w okolicznych zaroślach młode garborogi i przyprowadzić je do matki, by spokojnie dokońćzyć naprawę anomalii.
Wymaganie: ST odnalezienia i doprowadzenia do matki małych garborożków wynosi 50, do rzutu dolicza się bonus wynikający z biegłości ONMS.
W przypadku niepowodzenia małe, zmutowane garborożki atakują was jeszcze żwawiej, niż mogłaby to uczynić dorosła matka. Otrzymujecie po 70 obrażeń tłuczonych i z trudem uciekacie przed całym stadkiem zrozpaczonych zwierząt.
Wiedziała, co tu się dzieje. Wcześniej - gdy najdziwniejsza grupa świata znana jako arystokracja, nie mieszcząca się w otwartym rozumie Susanne (choć czy oni mieścili się gdziekolwiek, chcąc wciąż więcej?) przybywała na odstrzał zwierzyny, żyjąc w bezczelnym przekonaniu, że można im wszystko, wszędzie, ze wszystkim. Teraz - gdy anomalia ingerowała w naturę, dodając biednym zwierzętom ciężar, na który nie były gotowe, zalewając ich życie krwią, jakby już wcześniej nie było jej wystarczająco. Zgłębianie każdego przypadku w Bushy Park mijało się z celem, było też niemożliwe z oczywistych względów. Wiedziała już wcześniej, lecz dopiero teraz to miejsce spędzało sen z bladych powiek, spłycało oddech i krążyło nad głową w wirze myśli, nie do zatrzymania za pomocą delikatnych dłoni, wyciąganych na tło zacienionego sufitu. Niebo za jej magicznym oknem było tej nocy spokojniejsze niż niebo na zewnątrz, a półksiężyc leniwym światłem odbijał się od skóry. Nie spała, czekając na wschód słońca, lecz schowało się za chmurami, dokładając ich ciężar na jej serce.
Śniadanie jadła nieprzekonana, do połowy, nieobecna. Dopiero prędkie postanowienie odgarnęło nieco zafrasowania. Potrzebowała działania, one wszystkie, ledwo muśnięte przekleństwem anomalii lub na skraju życia, potrzebowały pomocy. Zgarnęła ze sobą różdżkę, wychodząc tylko na chwilę - był dopiero poranek, nawet jeśli jej spontaniczny plan miał się powieść, nie mogła wybrać się na miejsce za dnia.
Nogi prowadziły ją lekko w stronę Kurnika, nawet jeśli krokom brakowało sprężystości i entuzjazmu. Zajrzała kontrolnie zza roślin na znajomy już dom, zastanawiając się, jak podejść pana i władcę nieistniejących kur. Przez chwilę chciała zmienić się w jedną z nich i zaskrobać pazurem o szybę werandy z rozpaczliwą prośbą w oczach, ale ostatecznie stwierdziła, że niewiele zrozumiałby z gdakania. A może bał się kur? Kto wie? Wysunęła się więc zza liści, spokojnie zmierzając na werandę, ignorując zadrapania od gałązek (ostatnio znów wszędzie miała zadrapania, może był to dobry znak, może powrót do życia?) i pojedyncze listki we włosach - ach, jasne, była rośliną. Może być - uznała, bezpardonowo wchodząc do salonu Alexandra, którego zresztą zdążyła zauważyć za ogromną gazetą, kiedy już udawała, że wcale jej tu nie ma i może sobie spokojnie czytać - chyba spodobała mu się ta gra, bo dopiero po chwili spojrzał na nią jawnie.Uniosła nieśmiało dłoń i pomachała nią skromnie z lekkim, dosyć rozbrajającym uśmiechem, pełnym raczej prośby niż niewinności.
- Leeex, co dziś robisz? - zapytała, nie ruszając się ze swojego miejsca - miejsca domowej, oswojonej rośliny doniczkowej. - Nic ciekawego? Bo są takie zwierzątka, pójdziemy im pomóc - uznała, delikatnie, ale było w tym dużo stanowczości - dziwna nuta, drżąca dłużej niż cała ta otoczka.
Później było już tylko lżej - iść przez dzień, przyszykować się fizycznie i psychicznie do anomaliowej przygody (ostatnia, z Rią, okazała się wielkim sukcesem, dlatego miała wiele wiary), a nawet wyruszyć. Dotarli na miejsce, gdy było już ciemno, trafiając szybko na pierwszą ofiarę magii - Sue nawet gdyby chciała, nie mogłaby nazwać garboroga przeszkodą.
- Garboróg - poinformowała cicho swojego towarzysza. - Nie chciałabym tego zrobić i nie potrafię, ale chyba trzeba go oszołomić dla dobra wszystkich - wyszeptała szybko, zerkając na Alexandra pół sekundy, większość uwagi poświęcała bowiem stworzeniu.
| mam ze sobą różdżkę, fluoryt, koral zmiennokształtny, nóż (bez bonusów) i eliksiry z ekwipunku
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Zazgrzytałem zębami, zaciskając palce na krawędziach gazety. Wieczorem minie trzecia doba od zdarzenia, ale ja nie wierzyłem, żeby miała tak po prostu zaginąć. Nic o niej nie wiedzieli, była silniejsza niż oni wszyscy razem wzięci, była...
Mój gorączkowy potok myśli przerwało znajome wrażenie. Zaklęcia ochronne dobijały się do mej świadomości informując, że na teren posesji wszedł ktoś mi znany. Opuściłem wydanie Proroka odrobinę niżej, wyglądając zza niego na drugi koniec pokoju, gdzie znajdowało się wyjście na werandę. Za oknem rozciągała się barierka, a przez tę barierkę przewieszona była Sue. Uniosłem na moment brwi do góry ze zdziwienia - przynajmniej do chwili, w której nie uzmysłowiłem sobie, że to w końcu była Lovegood. Wejście przez drzwi byłoby przecież jak na nią zbyt sztampowe. Myśl ta ustąpiła zaraz kolejnej, jeszcze bardziej trzeźwej: na niebieskiej sofie siedziałem tylko w żółtym swetrze i dolnej części bielizny. Gwałtownym ruchem naciągnąłem na siebie leżący obok koc w granatowo-zieloną kratę po czym znów uniosłem Proroka udając, że w ogóle Susanne nie zauważyłem. Kiedy się odezwała udałem nawet lekkie zaskoczenie - wiedziałem, że ona wiedziała, że ją widzę, ale Sue była Sue - doceniała takie gesty, małą grę pozorów która odrobinę rozjaśniała dzień, a ja nie byłem w stanie jej tego odmawiać. Lubiłem ją - jej piękne szaleństwo nie pozwalało mi zwariować.
Uniosłem rękę ei odmachałem jej, jednak zmarszczyłem lekko czoło i ściągnąłem brwi na to, co powiedziała. Po chwili udało mi się jednak przetłumaczyć tę stanowczą prośbę na pójdźmy naprawić anomalię. Nie musiała mi tego powtarzać: nie wiedziałem kiedy tak właściwie przeleciał mi dzień od momentu umówienia się na wieczór z panną Lovegood a momentem, kiedy pakowałem do niewielkiej torby eliksiry i zarzucałem na głowę kaptur, zeby zaraz złapać za miotłę i polecieć pod Ruderę, by stamtąd razem z Sue przetransportować się bliżej centrum Doliny Godryka i złapać Błędnego Rycerza do Bushy Park.
Od razu to miejsce mi się nie spodobało.
Drżenie anomalii sprawiało, że ręce trzęsły mi się co chwila, smagane jeszcze reperkusjami anomalii w warsztacie Andersona. Żebra na szczęście zdążyły już dojść do siebie po ekscesach w Stonehenge, tak samo jak katar w końcu przestał sprawiać, ze brzmiałem jak ciotka Brunhilda. Kiedy Sue wskazała gdzieś w zarośla szybko jednak zrozumiałem, że zaraz znów mogę przywitać ból towarzyszący łamaniu kości klatki piersiowej.
- Zobaczę, co da się zrobić - powiedziałem, wysuwając się przed drobną Susanne i zasłaniając ją własnym ciałem. - Conjunctivitis - wymówiłem inkantację i celując w rozpędzającego się garboroga machnąłem ze świstem hikorową różdżką.
| Wyposażenie: różdżka, fluoryt, czerwony kryształ, bransoleta z włosów syreny, eliksiry:
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5)
- eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 7)
- wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 5)
- eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117)
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Okoliczności anomaliowe były bardzo angażujące, jeśli patrzeć na nie pod tym kątem. Zachowywanie czujności, rozglądanie się, skupienie na ognisku magii, wymagającej wyciszenia. Cieszyła się, że tym razem stawia się na miejscu z Gwardzistą, wcześniej bowiem nie miała takiej okazji. Istniała szansa, że wyjdą stąd cało, na barkach niosąc zwycięstwo.
Susanne zatrzymała powietrze w płucach, przyglądając się jak promień pędzi w stronę stworzenia, kiedy wychyliła się zza pleców Alexa. Zwierzę próbowało zrobić odwrót, lecz czar był zbyt szybki - celnie ugodził garboroga, udaremniając mu próby ataku i pozostawiając ich w sferze względnego bezpieczeństwa.
- Tak mi ich szkoda - szepnęła, smutnym spojrzeniem wodząc po oszołomionym stworzeniu. Prędko jednak rozejrzała się, dłonią przytrzymując łokieć towarzysza. Wyglądało na to, że nie mieli towarzystwa, nikogo nie zauważyła. - Świetne zaklęcie - pochwaliła, wciąż z nutą smutku, ale nadzieja powoli się w niej tliła - w końcu musieli bezpiecznie dotrzeć do ogniska, by zacząć nad nim pracować. - Ruszamy dalej? - zapytała, choć już zdążyła zrobić dwa kroki. - Ostatnio byłam z Rią w porcie. Zdolniacha z niej - powiedziała z lekkim uśmiechem. Ledwo dołączyła do Zakonu i odnosiła sukcesy przy naprawach, Lovegood niestety zajęło to nieco więcej czasu. - Poradziłyśmy sobie, a na dodatek spotkałyśmy kelpie, zupełnie prawdziwą - powiedziała podekscytowana, wspominając ten moment. Nieważne, że było to stworzenie mrożące krew w żyłach i rżało na dziewczęta agresywnie. - Była taka urocza. Dała mi się oswoić - no, prawie. Zdołała ją uspokoić, zakładając magiczne wędzidło, co i tak było sporym sukcesem, zważając na możliwości bestii. Głowy roztrzaskane na bruku? Podwodna wycieczka pełna koszmarów? Jak w banku. - Widziałe... - przerwała, wciągając znów powietrze i zamykając usta, kiedy stało się jasne, że trzeba działać. Nie musiał jej tego mówić - wyciągnęła różdżkę i zaczęła, w duchu powtarzając sobie, że nie zawiedzie. Nie tak, jak podczas misji, gdy to koleżanka choć trochę uratowała sytuację. Z drugiej strony, nikt by sytuacji nie uratował, gdyby ogniste kraby zwęgliły którąkolwiek.
| naprawniamy metodą Zakonu, mój poziom to (jeszcze) całe 0, co daje 1 * 17 + k100; gdyby wypadło 1 to mam szczęście :v
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3