Muzeum Hornimana
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Muzeum Hornimana
Mugolskie muzeum historii naturalnej: jakkolwiek świat czarodziejów jest przepełniony magią i pełen zdumiewających odkryć, nie inaczej jest z naturą znaną wyłącznie niemagicznym. Muzeum Hornimana umożliwia odbycie niezwykłej podróży od początku naszego istnienia poprzez kolejne etapy ewolucji, przedstawia świat oczami mugoli. Eksponaty cieszą się dużą popularnością wśród czarodziejów zainteresowanych mugolskim światem, choć z trudnych do odgadnięcia powodów, największą uwagę zawsze przykuwa eksponat olbrzymiego morsa.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:23, w całości zmieniany 2 razy
| stąd
Evelyn pokiwała głową, zgadzając się z Lilianą. Tak, mogły wybrać się choćby za chwilę. Nie miała dzisiaj nic pilnego do zrobienia, a takie sprawunki zawsze lepiej załatwiało się w towarzystwie kogoś bardziej obeznanego. Evelyn zapewne straciłaby głowę i wpadła w popłoch, bo nie czuła się w takich miejscach najbardziej swobodnie.
- Więc chodźmy. Załatwmy to szybko – zgodziła się. Właściwie to nawet się ucieszyła na to wyjście mimo że nie była entuzjastką ubraniowych zakupów. Jako osóbka praktyczna wiele ulubionych strojów założyła więcej niż raz, uważając pozbywanie się ich po jednym użyciu za zwykłe marnotrawstwo, zamiast tego wolała ożywiać je różnymi dodatkami, oczywiście w granicach rozsądku, bo bardzo nie lubiła przesady. Razem z Lilianą ruszyła w kierunku kominka, pozwalając swojej kuzynce nabrać proszku Fiuu i wypowiedzieć nazwę miejsca, w którym obie chciały się znaleźć. Jeszcze nie wiedziała, że był to błąd. Być może Liliana zakrztusiła się dymem, albo to kominek spłatał im psikusa, bo miejsce, w którym zostały wyrzucone, z pewnością nie przypominało salonu mody Parkinsonów, w którym chciały poszukać kreacji na ślub Tristana.
Pomieszczenie, które zobaczyła, wyglądało bardzo obco i zastawione było gablotami pełnymi dziwnych przedmiotów i jakby... wypchanych zwierząt?
- Chyba jesteśmy w złym miejscu – powiedziała, wychodząc z paleniska i otrzepując suknię z popiołu. Niewielkie pomieszczenie, w którym się zmaterializowały, było puste, i właściwie bardziej wyglądało jak jakaś sala muzealna. – Byłaś tutaj kiedyś?
Spojrzała na Lilianę, zastanawiając się; jeśli rozpoznałaby to miejsce, mogłaby jej powiedzieć, gdzie były, bo Evelyn niczego tu nie poznawała. Nie wiedziała nawet, w jakiej części kraju wylądowały. I czy aby na pewno to miejsce było własnością czarodziejów; wszystkie zwierzęta, które widziała na półkach, wyglądały na niemagiczne.
- Pójdę się rozejrzeć – zaproponowała. Przeszła przez pomieszczenie, zaglądając do sąsiedniej sali. Tam znajdowało się kilku ludzi. Mugoli, sądząc po ubraniach. Żaden szanujący się czarodziej nie ubrałby się w ten sposób, zaś sama Evelyn w swojej długiej, bordowej sukni sięgającej ziemi zapewne wyglądała przy nich jak przybysz z innej epoki. Jak przystało na osobę z konserwatywnego rodu, nie była obeznana z mugolskimi zwyczajami. Nigdy jej to też nie interesowało, tym bardziej, że od dzieciństwa uczono ją, że to czarodzieje są lepsi a to, co poza ich światem, nie powinno jej w ogóle ciekawić. Kilku z nich spojrzało na nią dziwnie, zupełnie jakby była kolejnym cudacznym eksponatem, a Evelyn szybko się wycofała i wróciła do Liliany.
- Mugole – wyszeptała. – Obawiam się, że to jakieś mugolskie miejsce.
Evelyn pokiwała głową, zgadzając się z Lilianą. Tak, mogły wybrać się choćby za chwilę. Nie miała dzisiaj nic pilnego do zrobienia, a takie sprawunki zawsze lepiej załatwiało się w towarzystwie kogoś bardziej obeznanego. Evelyn zapewne straciłaby głowę i wpadła w popłoch, bo nie czuła się w takich miejscach najbardziej swobodnie.
- Więc chodźmy. Załatwmy to szybko – zgodziła się. Właściwie to nawet się ucieszyła na to wyjście mimo że nie była entuzjastką ubraniowych zakupów. Jako osóbka praktyczna wiele ulubionych strojów założyła więcej niż raz, uważając pozbywanie się ich po jednym użyciu za zwykłe marnotrawstwo, zamiast tego wolała ożywiać je różnymi dodatkami, oczywiście w granicach rozsądku, bo bardzo nie lubiła przesady. Razem z Lilianą ruszyła w kierunku kominka, pozwalając swojej kuzynce nabrać proszku Fiuu i wypowiedzieć nazwę miejsca, w którym obie chciały się znaleźć. Jeszcze nie wiedziała, że był to błąd. Być może Liliana zakrztusiła się dymem, albo to kominek spłatał im psikusa, bo miejsce, w którym zostały wyrzucone, z pewnością nie przypominało salonu mody Parkinsonów, w którym chciały poszukać kreacji na ślub Tristana.
Pomieszczenie, które zobaczyła, wyglądało bardzo obco i zastawione było gablotami pełnymi dziwnych przedmiotów i jakby... wypchanych zwierząt?
- Chyba jesteśmy w złym miejscu – powiedziała, wychodząc z paleniska i otrzepując suknię z popiołu. Niewielkie pomieszczenie, w którym się zmaterializowały, było puste, i właściwie bardziej wyglądało jak jakaś sala muzealna. – Byłaś tutaj kiedyś?
Spojrzała na Lilianę, zastanawiając się; jeśli rozpoznałaby to miejsce, mogłaby jej powiedzieć, gdzie były, bo Evelyn niczego tu nie poznawała. Nie wiedziała nawet, w jakiej części kraju wylądowały. I czy aby na pewno to miejsce było własnością czarodziejów; wszystkie zwierzęta, które widziała na półkach, wyglądały na niemagiczne.
- Pójdę się rozejrzeć – zaproponowała. Przeszła przez pomieszczenie, zaglądając do sąsiedniej sali. Tam znajdowało się kilku ludzi. Mugoli, sądząc po ubraniach. Żaden szanujący się czarodziej nie ubrałby się w ten sposób, zaś sama Evelyn w swojej długiej, bordowej sukni sięgającej ziemi zapewne wyglądała przy nich jak przybysz z innej epoki. Jak przystało na osobę z konserwatywnego rodu, nie była obeznana z mugolskimi zwyczajami. Nigdy jej to też nie interesowało, tym bardziej, że od dzieciństwa uczono ją, że to czarodzieje są lepsi a to, co poza ich światem, nie powinno jej w ogóle ciekawić. Kilku z nich spojrzało na nią dziwnie, zupełnie jakby była kolejnym cudacznym eksponatem, a Evelyn szybko się wycofała i wróciła do Liliany.
- Mugole – wyszeptała. – Obawiam się, że to jakieś mugolskie miejsce.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niespecjalnie chciałam załatwiać zakupy szybko, właśnie to było w nich najprzyjemniejsze, że mogłam przymierzyć mnóstwo kreacji, nim wybrałam tę odpowiednią. Albo i dwie, bo nie wiadomo, kiedy w szafie mogła się przydać kolejna suknia. Nigdy nie miałam przyjemności chodzić na zakupy z matką, a jeśli chodzi o siostrę, wybieranie jej sukni ślubnej było pierwszą naszą wspólną wizytą w sklepie, więc podobne rzeczy jeszcze nie weszły nam w nawyk. Szczególnie, że jej suknia nie okazała się specjalnie szczęśliwa. Miło było mieć przy sobie koleżankę, a zarazem kuzynkę, a nie jakąś panią, która nie zawsze wiadomo jakie miała intencje.
Nigdy nie miałam się dowiedzieć co właściwie poszło nie tak. Zresztą i teraz niespecjalnie się nad tym zastanawiałam, tak bardzo zaskoczyło mnie to co zobaczyłam. Stałam już osłupiała w pomieszczeniu kiedy tuż za mną w kominku pojawiła się Evelyn. Spodziewałam się ujrzeć eleganckie wnętrze Domu Parkinsonów, a tutaj... wypchane zwierzęta? Dopiero na widok kuzynki się poruszyłam, odwróciłam do niej i strzepałam popiół, który zapodział się na rękawach sukienki.
- Nie, nie mam pojęcia gdzie jesteśmy - powiedziałam nie wiem dlaczego szeptem. Z oddali dobiegał gwar ludzkich głosów, ale tutaj było całkiem cicho. Kiwnęłam głową kiedy Evelyn poszła się rozejrzeć, a ja w tym czasie przyglądałam się plakietkom, którymi opatrzone były stworzenia na półkach. Ich nazwy były dosyć dziwnie, niepodobne do tych które znałam. Kiedy okazało się, że jesteśmy u mugoli, nadal niespecjalnie mi to coś mówiło. Może i mieli te swoje dziwne wynalazki, ale chyba tak samo jak i my były u nich chociażby koty, a te dziwactwa, jakieś sarny z kłami, nic mi nie przypominały.
Nie mogłam uwierzyć, że mogłyśmy znaleźć się w mugolskim świecie. Przecież pojawiłyśmy się tutaj za pomocą kominka.
- A sieć Fiuu? Przecież to chyba niemożliwe? - spytałam, bo chociaż ona pewnie też nie mogła wiedzieć, to może razem na coś wymyślimy. W pierwszym odruchu - przestraszona i zniesmaczona - chciałam wrócić do kominka i stąd zniknąć. Ale równocześnie byłam bardzo ciekawa co się tutaj dzieje.
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła dziewczynka, a za nią trochę wyższy chłopczyk. Na pewno nie mieli więcej niż dziesięć lat. Wyglądali tak, jakby się gonili, ale kiedy tylko nas dostrzegli, stanęli zdziwieni, przyglądając się nam i naszym niecodziennym strojom. Nim między naszym czwórką wywiązała się jakakolwiek interakcja, do pomieszczenia wszedł starszy, elegancki mężczyzna - zdecydowanie mugol - z plakietką zawieszoną na szyi. Musiał podążać za dziećmi, ale teraz dostrzegł i nas.
- Drogie panie, tutaj nie wolno wchodzić. Zapraszam do innych pomieszczeń. - Był uprzejmy, chociaż mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu i ręką pokazał nam salę pełną mugoli.
Posłałam Evelyn przerażone spojrzenie. Na Merlina, co miałam zrobić? Nie mogłam przecież wyciągnąć różdżki i spertyfikować tego człowieka, tak samo jak wejść do kominka, bo uznałby mnie za wariatkę.
Nigdy nie miałam się dowiedzieć co właściwie poszło nie tak. Zresztą i teraz niespecjalnie się nad tym zastanawiałam, tak bardzo zaskoczyło mnie to co zobaczyłam. Stałam już osłupiała w pomieszczeniu kiedy tuż za mną w kominku pojawiła się Evelyn. Spodziewałam się ujrzeć eleganckie wnętrze Domu Parkinsonów, a tutaj... wypchane zwierzęta? Dopiero na widok kuzynki się poruszyłam, odwróciłam do niej i strzepałam popiół, który zapodział się na rękawach sukienki.
- Nie, nie mam pojęcia gdzie jesteśmy - powiedziałam nie wiem dlaczego szeptem. Z oddali dobiegał gwar ludzkich głosów, ale tutaj było całkiem cicho. Kiwnęłam głową kiedy Evelyn poszła się rozejrzeć, a ja w tym czasie przyglądałam się plakietkom, którymi opatrzone były stworzenia na półkach. Ich nazwy były dosyć dziwnie, niepodobne do tych które znałam. Kiedy okazało się, że jesteśmy u mugoli, nadal niespecjalnie mi to coś mówiło. Może i mieli te swoje dziwne wynalazki, ale chyba tak samo jak i my były u nich chociażby koty, a te dziwactwa, jakieś sarny z kłami, nic mi nie przypominały.
Nie mogłam uwierzyć, że mogłyśmy znaleźć się w mugolskim świecie. Przecież pojawiłyśmy się tutaj za pomocą kominka.
- A sieć Fiuu? Przecież to chyba niemożliwe? - spytałam, bo chociaż ona pewnie też nie mogła wiedzieć, to może razem na coś wymyślimy. W pierwszym odruchu - przestraszona i zniesmaczona - chciałam wrócić do kominka i stąd zniknąć. Ale równocześnie byłam bardzo ciekawa co się tutaj dzieje.
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła dziewczynka, a za nią trochę wyższy chłopczyk. Na pewno nie mieli więcej niż dziesięć lat. Wyglądali tak, jakby się gonili, ale kiedy tylko nas dostrzegli, stanęli zdziwieni, przyglądając się nam i naszym niecodziennym strojom. Nim między naszym czwórką wywiązała się jakakolwiek interakcja, do pomieszczenia wszedł starszy, elegancki mężczyzna - zdecydowanie mugol - z plakietką zawieszoną na szyi. Musiał podążać za dziećmi, ale teraz dostrzegł i nas.
- Drogie panie, tutaj nie wolno wchodzić. Zapraszam do innych pomieszczeń. - Był uprzejmy, chociaż mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu i ręką pokazał nam salę pełną mugoli.
Posłałam Evelyn przerażone spojrzenie. Na Merlina, co miałam zrobić? Nie mogłam przecież wyciągnąć różdżki i spertyfikować tego człowieka, tak samo jak wejść do kominka, bo uznałby mnie za wariatkę.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Sama Evelyn była zaskoczona pojawieniem się w nieodpowiednim miejscu, chociaż sieć Fiuu, podobnie zresztą jak teleportacja, lubiła czasami zrobić przykry żart i wyrzucić czarodzieja w miejscu zupełnie innym niż to, w którym chciał się pojawić. Evelyn na szczęście w dotychczasowym życiu udało się uniknąć takiej niefortunnej sytuacji, jak np. aportacja gdzieś na środku mugolskiej ulicy wypełnionej tymi dziwnymi puszkami na kołach, które kiedyś widziała w Londynie, ale słyszała, że zdarzały się i takie przypadki.
Teraz najwyraźniej trafiły do czegoś w rodzaju muzeum pełnego wypchanych zwierząt, które wyglądały nieco przerażająco, wpatrując się w nie pustymi, szklanymi ślepiami. Chociaż w lasach Westmorland oprócz magicznych gatunków występowały też zwykłe zwierzęta, wielu z tych tutaj Evelyn zupełnie nie znała.
- Może pracuje tu jakiś czarodziej, albo to po prostu pomyłka – zastanowiła się cicho. Nie było to nieprawdopodobne, nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że ktoś (zapewne jakaś szlama lub miłośnik mugoli) pracował tutaj i stąd obecność sieci Fiuu, albo po prostu kominek został podłączony przez pomyłkę. Niezależnie od powodu, dla którego kominek należał do sieci, dziewczęta wylądowały tutaj zupełnie niezamierzenie i teraz musiały wrócić do posiadłości Slughornów lub przenieść się w jakieś magiczne miejsce.
Evelyn nawet nie wiedziała, jak zachowywać się wśród mugoli. Krótko po tym, jak wróciła do pomieszczenia, w którym znajdowała się Liliana oraz kominek, do sali wpadła dwójka dzieci, obserwując dwie czarownice ze skrajnym zdumieniem. Być może zastanawiały się właśnie, czy dziewczęta także nie były częścią jakiejś wystawy? Jak na mugolskie standardy obie z pewnością wyglądały nietypowo, a Liliana na dodatek była półwilą. Chwilę później w ślad za dziećmi do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna, który również zlustrował kobiety skrajnie zdumionym wzrokiem, zanim odezwał się do nich i wskazał im sąsiednią salę, do której wcześniej pobieżnie zajrzała Evelyn.
Wymieniła spojrzenia z Lilianą. Obie wiedziały, że nie mogły użyć tutaj magii. Jej ojciec z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby ministerstwo zainteresowało się nimi za używanie magii w obecności mugoli, dlatego, chociaż jej dłoń odruchowo chciała sięgnąć po różdżkę i rzucić na mężczyznę Confundusa, zawahała się.
Zamiast tego, korzystając z faktu, że mugol zapatrzył się przez chwilę na półwilę, zdecydowała się zadać głupie pytanie:
- Przepraszam... Czy my jesteśmy w Londynie?
Mogło to zabrzmieć jak pytanie wariatki albo jak żart, ale chyba nie musiała się tym przejmować, skoro dla świata mugoli nie istniały i za chwilę znowu go opuszczą, a ci ludzie, którzy je tu zobaczyli, wnet zapomną o dwóch dziwaczkach w sukniach z poprzedniej epoki. Dla Evelyn to pytanie miało jednak cel, bo chociaż sama potrafiłaby się teleportować i wrócić do domu z dowolnego miejsca w kraju, tak Liliana potrzebowała magicznego kominka z dostępem do sieci Fiuu, a w Londynie z pewnością mogłyby takowy znaleźć, gdyby uniemożliwiono im powrót do tego, znajdującego się w sali, z której właśnie je wyproszono.
- Czy pani sobie ze mnie żartuje? – Mugol spojrzał na nią, mrugając szybko. Zapewne Evelyn równie dobrze mogłaby go zapytać, który był teraz rok, ale po chwili kiwnął głową i odszedł, mamrocząc coś o dziwacznych indywiduach. Przedtem zamknął jednak na klucz salę, w której był kominek, pozostawiając je w sali z mugolami.
- Musimy jakoś tam wrócić albo wyjść stąd i poszukać innego kominka. Jeśli mówił prawdę, że jesteśmy w Londynie... – zaczęła, zerkając na kuzynkę.
Teraz najwyraźniej trafiły do czegoś w rodzaju muzeum pełnego wypchanych zwierząt, które wyglądały nieco przerażająco, wpatrując się w nie pustymi, szklanymi ślepiami. Chociaż w lasach Westmorland oprócz magicznych gatunków występowały też zwykłe zwierzęta, wielu z tych tutaj Evelyn zupełnie nie znała.
- Może pracuje tu jakiś czarodziej, albo to po prostu pomyłka – zastanowiła się cicho. Nie było to nieprawdopodobne, nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że ktoś (zapewne jakaś szlama lub miłośnik mugoli) pracował tutaj i stąd obecność sieci Fiuu, albo po prostu kominek został podłączony przez pomyłkę. Niezależnie od powodu, dla którego kominek należał do sieci, dziewczęta wylądowały tutaj zupełnie niezamierzenie i teraz musiały wrócić do posiadłości Slughornów lub przenieść się w jakieś magiczne miejsce.
Evelyn nawet nie wiedziała, jak zachowywać się wśród mugoli. Krótko po tym, jak wróciła do pomieszczenia, w którym znajdowała się Liliana oraz kominek, do sali wpadła dwójka dzieci, obserwując dwie czarownice ze skrajnym zdumieniem. Być może zastanawiały się właśnie, czy dziewczęta także nie były częścią jakiejś wystawy? Jak na mugolskie standardy obie z pewnością wyglądały nietypowo, a Liliana na dodatek była półwilą. Chwilę później w ślad za dziećmi do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna, który również zlustrował kobiety skrajnie zdumionym wzrokiem, zanim odezwał się do nich i wskazał im sąsiednią salę, do której wcześniej pobieżnie zajrzała Evelyn.
Wymieniła spojrzenia z Lilianą. Obie wiedziały, że nie mogły użyć tutaj magii. Jej ojciec z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby ministerstwo zainteresowało się nimi za używanie magii w obecności mugoli, dlatego, chociaż jej dłoń odruchowo chciała sięgnąć po różdżkę i rzucić na mężczyznę Confundusa, zawahała się.
Zamiast tego, korzystając z faktu, że mugol zapatrzył się przez chwilę na półwilę, zdecydowała się zadać głupie pytanie:
- Przepraszam... Czy my jesteśmy w Londynie?
Mogło to zabrzmieć jak pytanie wariatki albo jak żart, ale chyba nie musiała się tym przejmować, skoro dla świata mugoli nie istniały i za chwilę znowu go opuszczą, a ci ludzie, którzy je tu zobaczyli, wnet zapomną o dwóch dziwaczkach w sukniach z poprzedniej epoki. Dla Evelyn to pytanie miało jednak cel, bo chociaż sama potrafiłaby się teleportować i wrócić do domu z dowolnego miejsca w kraju, tak Liliana potrzebowała magicznego kominka z dostępem do sieci Fiuu, a w Londynie z pewnością mogłyby takowy znaleźć, gdyby uniemożliwiono im powrót do tego, znajdującego się w sali, z której właśnie je wyproszono.
- Czy pani sobie ze mnie żartuje? – Mugol spojrzał na nią, mrugając szybko. Zapewne Evelyn równie dobrze mogłaby go zapytać, który był teraz rok, ale po chwili kiwnął głową i odszedł, mamrocząc coś o dziwacznych indywiduach. Przedtem zamknął jednak na klucz salę, w której był kominek, pozostawiając je w sali z mugolami.
- Musimy jakoś tam wrócić albo wyjść stąd i poszukać innego kominka. Jeśli mówił prawdę, że jesteśmy w Londynie... – zaczęła, zerkając na kuzynkę.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czułam się tutaj zupełnie nie ma miejscu. Nic dziwnego, że mogłam wyglądać jak część mugolskiej wystawy. Chociaż przekonana byłam, że moja suknia byłaby dobrze postrzegana w każdej sytuacji, to ta obecna... cóż, zdecydowanie nie była codzienna ani taka w której znalazłabym się z własnych intencji.
- Mogę sobie wyobrazić jak jakiś czarodziej - zaakcentowałam to słowo, Evelyn mogła się domyślić co sądzę o tego typu czarodziejach - odwiedza to miejsce co jakiś czas i dlatego jakimś pokrętnym sposobem zdołał tu podłączyć sieć Fiuu - było to chyba możliwe tak samo jak każda inna teoria, którą byśmy wymyśliły. Ważne jednak teraz było, że znalazłyśmy się tutaj przez pomyłkę i być może najrozsądniej byłoby natychmiast wrócić... póki miałyśmy taką możliwość. Po chwili jednak zniknęła i chociaż powoli wyszłyśmy z pomieszczenia, miałam wrażenie, że wszystkie te rzeczy i krótka wymiana Evelyn z mugolem wydarzyła się bardzo szybko. Chociaż znajdywałyśmy się wciąż w Londynie, wydawało się jakby przeniosło nas na drugą półkulę - i pewnie tak było, patrząc na to, jak mugolski świat się różnił, w przypadku magicznych środków transportu odległość nie grała takiej znowu dużej roli.
- A jakbyśmy użyły Alohomory...? - zastanowiłam się na głos, jednocześnie konsultując ten pomysł z koleżanką. Nie byłam pewna na jakiej podstawie Ministerstwo wykrywa użycie zaklęć, czy po prostu o tym wiedzieli, czy może chodziło o to czy ktoś to zauważył. Nigdy nie musiałam myśleć o takich rzeczach, bo nie zdarzyło mi się być u mugoli, a tym bardziej być zmuszoną do łamania zasad.
Czułam się bardzo nieswojo. Kiedy byłam w magicznym świecie, otoczona przynajmniej w części przez życzliwych mi ludzi, mogłam pałać nienawiścią do mugoli. Tutaj jednak było inaczej i zwyczajnie się ich bałam, chociaż chyba nie mieli powodu nic nam zrobić. Nawet nie wiedzieli o istnieniu czarodziejów.
- Może lepiej by było, gdybyśmy znalazły wyjście i zawołały Błędnego Rycerza - stwierdziłam. O ile nie lubiłam tego środku transportu, to teraz nie wydawał się wcale taki zły. Rozejrzałam się, ale nie widziałam stąd wyjścia. Przeszłam korytarzem do kolejnego pomieszczenia, starając się udawać, że nie widzę dziwnych spojrzeń mugoli. Tam właśnie zobaczyłam wielkiego, owłosionego słonia, który w dodatku miał ogromne, zakrzywione kły. Zachichotałam cicho, bo wyglądał zupełnie nierealnie.
- Co to jest? - spytałam rozbawiona, patrząc na Evelyn i podeszłam do tabliczki postawionej przed zwierzęciem. Wyglądało na to, że chcąc-nie chcąc, mogłam nauczyć się trochę o niemagicznym świecie. - Mamut - przeczytałam. - Rodzaj trąbowców wymarłych pod koniec ostatniej epoki lodowej. - Nie miałam pojęcia kiedy to było, ani czy to prawda. - Czego ci mugole nie wymyślą. Wygląda jak spertyfikowany - powiedziałam dosyć cicho, bo mogli się nam przysłuchiwać. Pertyfikacja przez mugoli była absurdem, ale naprawdę wyglądał jak żywy i tylko unieruchomiony na chwilę.
- Mogę sobie wyobrazić jak jakiś czarodziej - zaakcentowałam to słowo, Evelyn mogła się domyślić co sądzę o tego typu czarodziejach - odwiedza to miejsce co jakiś czas i dlatego jakimś pokrętnym sposobem zdołał tu podłączyć sieć Fiuu - było to chyba możliwe tak samo jak każda inna teoria, którą byśmy wymyśliły. Ważne jednak teraz było, że znalazłyśmy się tutaj przez pomyłkę i być może najrozsądniej byłoby natychmiast wrócić... póki miałyśmy taką możliwość. Po chwili jednak zniknęła i chociaż powoli wyszłyśmy z pomieszczenia, miałam wrażenie, że wszystkie te rzeczy i krótka wymiana Evelyn z mugolem wydarzyła się bardzo szybko. Chociaż znajdywałyśmy się wciąż w Londynie, wydawało się jakby przeniosło nas na drugą półkulę - i pewnie tak było, patrząc na to, jak mugolski świat się różnił, w przypadku magicznych środków transportu odległość nie grała takiej znowu dużej roli.
- A jakbyśmy użyły Alohomory...? - zastanowiłam się na głos, jednocześnie konsultując ten pomysł z koleżanką. Nie byłam pewna na jakiej podstawie Ministerstwo wykrywa użycie zaklęć, czy po prostu o tym wiedzieli, czy może chodziło o to czy ktoś to zauważył. Nigdy nie musiałam myśleć o takich rzeczach, bo nie zdarzyło mi się być u mugoli, a tym bardziej być zmuszoną do łamania zasad.
Czułam się bardzo nieswojo. Kiedy byłam w magicznym świecie, otoczona przynajmniej w części przez życzliwych mi ludzi, mogłam pałać nienawiścią do mugoli. Tutaj jednak było inaczej i zwyczajnie się ich bałam, chociaż chyba nie mieli powodu nic nam zrobić. Nawet nie wiedzieli o istnieniu czarodziejów.
- Może lepiej by było, gdybyśmy znalazły wyjście i zawołały Błędnego Rycerza - stwierdziłam. O ile nie lubiłam tego środku transportu, to teraz nie wydawał się wcale taki zły. Rozejrzałam się, ale nie widziałam stąd wyjścia. Przeszłam korytarzem do kolejnego pomieszczenia, starając się udawać, że nie widzę dziwnych spojrzeń mugoli. Tam właśnie zobaczyłam wielkiego, owłosionego słonia, który w dodatku miał ogromne, zakrzywione kły. Zachichotałam cicho, bo wyglądał zupełnie nierealnie.
- Co to jest? - spytałam rozbawiona, patrząc na Evelyn i podeszłam do tabliczki postawionej przed zwierzęciem. Wyglądało na to, że chcąc-nie chcąc, mogłam nauczyć się trochę o niemagicznym świecie. - Mamut - przeczytałam. - Rodzaj trąbowców wymarłych pod koniec ostatniej epoki lodowej. - Nie miałam pojęcia kiedy to było, ani czy to prawda. - Czego ci mugole nie wymyślą. Wygląda jak spertyfikowany - powiedziałam dosyć cicho, bo mogli się nam przysłuchiwać. Pertyfikacja przez mugoli była absurdem, ale naprawdę wyglądał jak żywy i tylko unieruchomiony na chwilę.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W świecie magii nie brakowało czarodziejów wykazujących niezdrowe sympatie promugolskie. Możliwe, że to ktoś taki podłączył tutaj sieć Fiuu, wskutek czego dziewczęta mogły tu wylądować. Było to jednak niczym trafienie do innego świata. Chociaż już wiedziały, że to nadal Londyn (cóż, przynajmniej trafiły do właściwego miasta), równie dobrze mogłoby to być miejsce w jakimś dalekim kraju. Świat mugoli był dla Evelyn czymś całkowicie obcym i budził w niej strach oraz przekonanie, że nie powinno ich tutaj być.
Wolałaby wskoczyć do kominka i wrócić w bezpieczne miejsce, ale użycie zaklęcia w sali pełnej mugoli nie było najlepszym pomysłem, i to nie tylko ze względu na zasady tajności i niechęć do tłumaczenia się przed urzędnikami ministerstwa. Co, jeśli na widok magii wszyscy rzucą się na nie i je zaatakują? Oczywiście była to bardzo głupia myśl, ale nie znająca mugolskich zachowań Evelyn jak najbardziej mogła mieć takie obawy, zwłaszcza że pamiętała z historii magii zapiski o prześladowaniach czarodziejów przez mugoli, którzy bali się ich mocy. Wystarczająco rzucały się w oczy samym swoim wyglądem. Zgodziła się jednak na pomysł ze skorzystaniem z Błędnego Rycerza. O ile ów środek transportu zwykle wydawał jej się dość plebejski i upodobany przez szlamy, potrzebowały możliwości szybkiego wydostania się stąd.
- To dobry pomysł – powiedziała więc. – Tylko najpierw musimy odnaleźć wyjście.
Przeszły do kolejnego pomieszczenia, także pełnego dziwnych zwierząt. Większości z nich Evelyn nigdy nie widziała, ale także zwróciła uwagę na wielkie stworzenie wskazane przez Lilianę. Z grubsza przypominało słonia, jakiego kiedyś widziała na rycinie w jakiejś książce, ale była pewna, że tamten nie był tak owłosiony.
- Wygląda, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie bujnego owłosienia – powiedziała, ale wiedziała, że mugole nie mogli zrobić tego w magiczny sposób. Jak jednak udawało im się sprawiać, że te zwierzęta zachowywały się w dobrym stanie, i to bez odpowiednich zaklęć konserwujących? – Może mają jakieś swoje sposoby na petryfikowanie zwierząt? – Nie miała jednak pojęcia, co by to mogło być. Może któryś z ich dziwacznych wynalazków posiadał takie właściwości? W jej głowie kłębiło się dużo pytań.
Bliżej środka sali zauważyła kolejnego dziwnego stwora, wyglądającego jak krzyżówka gigantycznej, nabrzmiałej pijawki ze słoniem, z małymi oczkami, wąsami i dwoma wielkimi kłami zwisającymi z pyska. Mimowolnie zaśmiała się na ten widok.
- Ciekawe, czy te ich zwierzęta mają jakieś alchemiczne właściwości – zastanowiła się półszeptem. Ostatecznie nie wszystko, co dodawało się do eliksirów, było magicznymi zwierzętami lub roślinami, a nabierało takich właściwości dopiero po dodaniu do kociołka. Kto wie, może któreś z tych stworów także posiadało jeszcze niezbadane zastosowanie? Szkoda tylko, że pewnie były od dłuższego czasu martwe.
Zerknęła na drzwi, w stronę których się kierowały. Ciekawe, ile jeszcze dziwności dostrzegą, zanim odnajdą wyjście z tego budynku? Za nimi był jednak jakiś korytarz.
- Może tędy? – wskazała jedną z jego odnóg, ale żadna z nich nie wiedziała, doką powinny pójść. Nigdy tu nie były.
Wolałaby wskoczyć do kominka i wrócić w bezpieczne miejsce, ale użycie zaklęcia w sali pełnej mugoli nie było najlepszym pomysłem, i to nie tylko ze względu na zasady tajności i niechęć do tłumaczenia się przed urzędnikami ministerstwa. Co, jeśli na widok magii wszyscy rzucą się na nie i je zaatakują? Oczywiście była to bardzo głupia myśl, ale nie znająca mugolskich zachowań Evelyn jak najbardziej mogła mieć takie obawy, zwłaszcza że pamiętała z historii magii zapiski o prześladowaniach czarodziejów przez mugoli, którzy bali się ich mocy. Wystarczająco rzucały się w oczy samym swoim wyglądem. Zgodziła się jednak na pomysł ze skorzystaniem z Błędnego Rycerza. O ile ów środek transportu zwykle wydawał jej się dość plebejski i upodobany przez szlamy, potrzebowały możliwości szybkiego wydostania się stąd.
- To dobry pomysł – powiedziała więc. – Tylko najpierw musimy odnaleźć wyjście.
Przeszły do kolejnego pomieszczenia, także pełnego dziwnych zwierząt. Większości z nich Evelyn nigdy nie widziała, ale także zwróciła uwagę na wielkie stworzenie wskazane przez Lilianę. Z grubsza przypominało słonia, jakiego kiedyś widziała na rycinie w jakiejś książce, ale była pewna, że tamten nie był tak owłosiony.
- Wygląda, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie bujnego owłosienia – powiedziała, ale wiedziała, że mugole nie mogli zrobić tego w magiczny sposób. Jak jednak udawało im się sprawiać, że te zwierzęta zachowywały się w dobrym stanie, i to bez odpowiednich zaklęć konserwujących? – Może mają jakieś swoje sposoby na petryfikowanie zwierząt? – Nie miała jednak pojęcia, co by to mogło być. Może któryś z ich dziwacznych wynalazków posiadał takie właściwości? W jej głowie kłębiło się dużo pytań.
Bliżej środka sali zauważyła kolejnego dziwnego stwora, wyglądającego jak krzyżówka gigantycznej, nabrzmiałej pijawki ze słoniem, z małymi oczkami, wąsami i dwoma wielkimi kłami zwisającymi z pyska. Mimowolnie zaśmiała się na ten widok.
- Ciekawe, czy te ich zwierzęta mają jakieś alchemiczne właściwości – zastanowiła się półszeptem. Ostatecznie nie wszystko, co dodawało się do eliksirów, było magicznymi zwierzętami lub roślinami, a nabierało takich właściwości dopiero po dodaniu do kociołka. Kto wie, może któreś z tych stworów także posiadało jeszcze niezbadane zastosowanie? Szkoda tylko, że pewnie były od dłuższego czasu martwe.
Zerknęła na drzwi, w stronę których się kierowały. Ciekawe, ile jeszcze dziwności dostrzegą, zanim odnajdą wyjście z tego budynku? Za nimi był jednak jakiś korytarz.
- Może tędy? – wskazała jedną z jego odnóg, ale żadna z nich nie wiedziała, doką powinny pójść. Nigdy tu nie były.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pamiętałam z historii, że kiedyś mugole nawet palili czarodziejów na stosie, jednak prawdę mówiąc nie mogłam sobie tego wyobrazić - jak to możliwe, że magowie, nawet niekoniecznie nie wiadomo jak potężni, ale jednak mogący używać czarów, mogli dać się złapać i zabić? Wiedziałam, że to było dawno temu, jednak nie zmieniało to faktu, że widząc ich wszystkich przychodziły mi do głowy podobne myśli.
Gdyby tych wszystkich ludzi tutaj nie było, być może nawet oglądanie ich muzeum sprawiałoby mi przyjemność. Miło było się pośmiać z tych wynalazków. Wyglądało na to, że stworzyli wystawę w poważnych celach, podczas gdy mnie nieustannie bawiła.
- Pewnie przyklejali te włosy miesiącami - westchnęłam, trochę nad głupotą mugoli, a odrobinę też ze współczuciem, że trzeba było tyle czasu spędzić nad tak bezsensownym zajęciem. Magia naprawdę wiele ułatwiała. Wzruszyłam ramionami. Zwierzęta wyglądały jak spetryfikowane, jednak oczywistym było, że takie nie są, a więc i nie mogły być żywe.
- Mugolskie? - zdziwiłam się. To trochę tak, jakby włos psa miał dawać właściwości eliksirom, chociaż z drugiej strony, nie wiedziałam czy jakby nie wpadł do wywaru, to wszystkiego by nie popsuł.
Zdaje się, że wystawa miała mieć jakieś walory edukacyjne, przeczytałam nawet tabliczkę, na której było mnóstwo informacji, a także mapka z zaznaczonymi obszarami na świecie.
- Czy mogę zrobić pani zdjęcie? - spytał nagle chłopiec, a cała grupa dzieci stała dookoła i się przyglądała. - Mogłaby pani stanąć obok mamuta?
Oniemiałam na chwilę, ale zaraz odzyskałam władzę w nogach i dogoniłam Evelyn.
- Mogłabym usiąść na tym mamucie i myśleliby, że jestem częścią dekoracji - powiedziałam trochę zła, naprawdę chcąc się stąd wydostać. Nawet nie oglądałam się w stronę dzieci, mając nadzieję, że nie postanowią się znowu do mnie odezwać. Ruszyłam szybkim krokiem w zaproponowaną przez koleżankę stronę. Była tam jakaś strzałka, a ciężko powiedzieć czy miała wskazywać wyjście, czy może kierunek zwiedzania.
- Oby było niedaleko - powiedziałam, już naprawdę zmęczona tą wyprawą. Nigdy przecież nie pisałam się na wycieczki do mugolskiego świata.
/wychodzimy stąd?
Gdyby tych wszystkich ludzi tutaj nie było, być może nawet oglądanie ich muzeum sprawiałoby mi przyjemność. Miło było się pośmiać z tych wynalazków. Wyglądało na to, że stworzyli wystawę w poważnych celach, podczas gdy mnie nieustannie bawiła.
- Pewnie przyklejali te włosy miesiącami - westchnęłam, trochę nad głupotą mugoli, a odrobinę też ze współczuciem, że trzeba było tyle czasu spędzić nad tak bezsensownym zajęciem. Magia naprawdę wiele ułatwiała. Wzruszyłam ramionami. Zwierzęta wyglądały jak spetryfikowane, jednak oczywistym było, że takie nie są, a więc i nie mogły być żywe.
- Mugolskie? - zdziwiłam się. To trochę tak, jakby włos psa miał dawać właściwości eliksirom, chociaż z drugiej strony, nie wiedziałam czy jakby nie wpadł do wywaru, to wszystkiego by nie popsuł.
Zdaje się, że wystawa miała mieć jakieś walory edukacyjne, przeczytałam nawet tabliczkę, na której było mnóstwo informacji, a także mapka z zaznaczonymi obszarami na świecie.
- Czy mogę zrobić pani zdjęcie? - spytał nagle chłopiec, a cała grupa dzieci stała dookoła i się przyglądała. - Mogłaby pani stanąć obok mamuta?
Oniemiałam na chwilę, ale zaraz odzyskałam władzę w nogach i dogoniłam Evelyn.
- Mogłabym usiąść na tym mamucie i myśleliby, że jestem częścią dekoracji - powiedziałam trochę zła, naprawdę chcąc się stąd wydostać. Nawet nie oglądałam się w stronę dzieci, mając nadzieję, że nie postanowią się znowu do mnie odezwać. Ruszyłam szybkim krokiem w zaproponowaną przez koleżankę stronę. Była tam jakaś strzałka, a ciężko powiedzieć czy miała wskazywać wyjście, czy może kierunek zwiedzania.
- Oby było niedaleko - powiedziałam, już naprawdę zmęczona tą wyprawą. Nigdy przecież nie pisałam się na wycieczki do mugolskiego świata.
/wychodzimy stąd?
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Evelyn także o tym czytała, chociaż prawdziwi czarodzieje z reguły potrafili się bronić i umieli zaczarować płomienie w taki sposób, żeby jedynie ich łaskotały zamiast czynić prawdziwą krzywdę. Większością osób, które ucierpiały w tamtych czasach, byli mugole mylnie uznani za czarodziejów, a ci nie potrafili już sobie poradzić z niebezpieczeństwem. Evelyn nie mogła się nadziwić, jak bardzo ciemni i ograniczeni musieli być mugole, skoro nawet nie potrafili rozpoznać prawdziwych przejawów magii i palili swoich. Dopiero w późniejszych czasach było lepiej, gdy niemagiczni zaczęli wierzyć, że magia była tylko wymysłem legend i baśni. Wtedy magiczny świat mógł zacząć egzystować w spokoju, a ministerstwo radziło sobie z przypadkami, kiedy jakiś mugol przypadkiem zobaczył czary lub magiczne stworzenie.
Evelyn pewnie też bawiłaby się bardzo dobrze gdyby nie te spojrzenia mugoli, którzy odwracali się za dwoma dziewczętami w starodawnych sukniach. Samo muzeum mogłoby być bardzo interesującym miejscem, gdyby nie ta niedogodność. Pewnie jeszcze wiele rzeczy poza owłosionym słoniem i dziwnym robako-słoniowym tworem z kłami by ją rozbawiło.
- Może mieli w tym jakiś cel. Kto tam wie ich dziwne pomysły? – Evelyn parsknęła śmiechem, próbując dociec, po co mugole mieliby przyklejać do słonia gęste, brązowe włosy. Ale czytała kiedyś o przypadkach fałszowania różnych artefaktów w świecie czarodziejów, więc może mugole też próbowali w ten sposób oszukiwać ludzi, żeby wmawiać im, że to coś innego niż w rzeczywistości?
- Nie wszystkie, ale istnieją zioła, które znają również mugole – rzekła. Czytała kiedyś o tym, chociaż wiedziała, że mugole nie mogli poznać i wykorzystać wszystkich właściwości zbieranych roślin. Mieli do dyspozycji bardziej ograniczone zmysły i możliwości niż czarodzieje. Było też całkiem możliwe, że było więcej nieodkrytych roślin i stworzeń, które okazałyby się użyteczne także w magicznej alchemii.
Kiedy zaczepiły je jakieś dzieci, szybko pospieszyła za Lilianą, woląc się od nich oddalić.
- Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej – rzekła. Nie lubiła, kiedy się na nią gapiono, zwłaszcza w tak nachalny sposób. Nie podobało jej się to, więc wolała znaleźć się daleko stąd, w jakimś bezpiecznym, znanym sobie miejscu.
Czmychnęły z sali, wychodząc na jakiś korytarz. Evelyn nie wiedziała, dokąd iść, więc postanowiła iść tam, gdzie pokazywała wymalowana na ścianie strzałka. Oby tylko w świecie mugoli znaczyła to samo, co w świecie magii.
- To chyba tutaj! – powiedziała z ulgą, kiedy wreszcie dotarły do drzwi, za którymi było widać zewnętrzny świat. Kilka klockowatych budynków po drugiej stronie i ciemna droga, którą od czasu do czasu przesuwały się metalowe puszki na kołach, wydając z siebie niepokojący warkot. Powietrze śmierdziało dymami, jakich nie było w jej rodzinnych stronach, więc zmarszczyła nosek i przysłoniła go materiałem bordowej chusty, zastanawiając się, jak mugole mogą żyć w takim miejscu i oddychać takim powietrzem.
Ale po chwili przyzwały Błędnego Rycerza i niedługo później opuściły wreszcie to miejsce. Może nie w wymarzony sposób, ale przynajmniej zmierzały do znanego sobie świata magii.
| zt. x 2
Evelyn pewnie też bawiłaby się bardzo dobrze gdyby nie te spojrzenia mugoli, którzy odwracali się za dwoma dziewczętami w starodawnych sukniach. Samo muzeum mogłoby być bardzo interesującym miejscem, gdyby nie ta niedogodność. Pewnie jeszcze wiele rzeczy poza owłosionym słoniem i dziwnym robako-słoniowym tworem z kłami by ją rozbawiło.
- Może mieli w tym jakiś cel. Kto tam wie ich dziwne pomysły? – Evelyn parsknęła śmiechem, próbując dociec, po co mugole mieliby przyklejać do słonia gęste, brązowe włosy. Ale czytała kiedyś o przypadkach fałszowania różnych artefaktów w świecie czarodziejów, więc może mugole też próbowali w ten sposób oszukiwać ludzi, żeby wmawiać im, że to coś innego niż w rzeczywistości?
- Nie wszystkie, ale istnieją zioła, które znają również mugole – rzekła. Czytała kiedyś o tym, chociaż wiedziała, że mugole nie mogli poznać i wykorzystać wszystkich właściwości zbieranych roślin. Mieli do dyspozycji bardziej ograniczone zmysły i możliwości niż czarodzieje. Było też całkiem możliwe, że było więcej nieodkrytych roślin i stworzeń, które okazałyby się użyteczne także w magicznej alchemii.
Kiedy zaczepiły je jakieś dzieci, szybko pospieszyła za Lilianą, woląc się od nich oddalić.
- Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej – rzekła. Nie lubiła, kiedy się na nią gapiono, zwłaszcza w tak nachalny sposób. Nie podobało jej się to, więc wolała znaleźć się daleko stąd, w jakimś bezpiecznym, znanym sobie miejscu.
Czmychnęły z sali, wychodząc na jakiś korytarz. Evelyn nie wiedziała, dokąd iść, więc postanowiła iść tam, gdzie pokazywała wymalowana na ścianie strzałka. Oby tylko w świecie mugoli znaczyła to samo, co w świecie magii.
- To chyba tutaj! – powiedziała z ulgą, kiedy wreszcie dotarły do drzwi, za którymi było widać zewnętrzny świat. Kilka klockowatych budynków po drugiej stronie i ciemna droga, którą od czasu do czasu przesuwały się metalowe puszki na kołach, wydając z siebie niepokojący warkot. Powietrze śmierdziało dymami, jakich nie było w jej rodzinnych stronach, więc zmarszczyła nosek i przysłoniła go materiałem bordowej chusty, zastanawiając się, jak mugole mogą żyć w takim miejscu i oddychać takim powietrzem.
Ale po chwili przyzwały Błędnego Rycerza i niedługo później opuściły wreszcie to miejsce. Może nie w wymarzony sposób, ale przynajmniej zmierzały do znanego sobie świata magii.
| zt. x 2
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 3 października
W ciągu ostatniego miesiąca Gwen poznała więcej ludzi, niż od kiedy wróciła do Londynu. Cieszyła się z takiego obrotu spraw: w końcu nie czuła się tak samotna i mogła spędzić więcej czasu z ludźmi, którzy przecież tak bardzo ją inspirowali. Tego dnia miała spotkać się z Arturem: nie znała go za dobrze, jednak w trakcie rozmowy okazało się, że obydwoje chętnie wybraliby się do mugolskiego muzeum. Gwen nie oponowała: w końcu w takie miejsca powinno się chodzić z kimś, aby po prostu móc porozmawiać o tym, co akurat się widzi.
Ponieważ dzień było dość ciepły, Gwen założyła na siebie tylko jasną sukienkę w kwieciste wzory, przez ramię zawieszając niewielką torebkę z różdżką wewnątrz. Włosy spięła w pozornie niedbały kok.
Mieli spotkać się z Arturem przy ozdobnej latarni znajdującej się na zewnątrz, w ogrodach muzeum, jednak Gwen udało się przyjść na miejsce trochę wcześniej, niż powinna. Nudząc się, zaczęła krążyć wokół, mając cały czas latarnię na oku. Miejsce było naprawdę cudowne. Poza muzeum, pozwalało na spacery po naprawdę pięknych i zadbanych zielonych terenach i malarka obiecała sobie, że musi tu kiedyś jeszcze przyjść. Najlepiej ze sztalugą.
W końcu uwagę malarki przyciągnęły zabudowania i zapach z nich docierający. To tu są zwierzęta? Gwen, nie myśląc zbyt wiele, od razu weszła na teren przeznaczony dla małych zwierząt. Alejka była niemal pełna: tego dnia w muzeum roiło się od gości, a wszystkie dzieci (w tym oczywiście Puchonka) zawsze ciągną do takich miejsc.
Gwen stanęła więc przy najbliższym wejścia wybiegu, na którym akurat znajdowały się kozy. Sięgnęła po trawę rosnącą pod wybiegiem, zerwała odrobinę i wystawiła rękę. Już po chwili obok niej stały trzy kozy, niemal wyrywając z jej ręki zielone pędy. Na twarzy rudowłosej malował się szeroki uśmiech, mimo że zwierzęta prędko zainteresowały się długimi rękawami jej sukienki i prędko próbowały zjeść także i je. Gwen głaskała kozy, nie robiąc sobie nic z ich „niegrzecznego” zachowania.
– Ojejku, chcecie jeszcze? – spytała, sięgając po kolejną porcję zieleniny.
W międzyczasie starała się regularnie spoglądać w stronę latarni, wciąż widocznej z tego miejsca. Jej uwaga nie była jednak zupełnie skupiona na oczekiwaniu na Artura, przez co bez problemu jego pojawienie się mogło jej umknąć.
W ciągu ostatniego miesiąca Gwen poznała więcej ludzi, niż od kiedy wróciła do Londynu. Cieszyła się z takiego obrotu spraw: w końcu nie czuła się tak samotna i mogła spędzić więcej czasu z ludźmi, którzy przecież tak bardzo ją inspirowali. Tego dnia miała spotkać się z Arturem: nie znała go za dobrze, jednak w trakcie rozmowy okazało się, że obydwoje chętnie wybraliby się do mugolskiego muzeum. Gwen nie oponowała: w końcu w takie miejsca powinno się chodzić z kimś, aby po prostu móc porozmawiać o tym, co akurat się widzi.
Ponieważ dzień było dość ciepły, Gwen założyła na siebie tylko jasną sukienkę w kwieciste wzory, przez ramię zawieszając niewielką torebkę z różdżką wewnątrz. Włosy spięła w pozornie niedbały kok.
Mieli spotkać się z Arturem przy ozdobnej latarni znajdującej się na zewnątrz, w ogrodach muzeum, jednak Gwen udało się przyjść na miejsce trochę wcześniej, niż powinna. Nudząc się, zaczęła krążyć wokół, mając cały czas latarnię na oku. Miejsce było naprawdę cudowne. Poza muzeum, pozwalało na spacery po naprawdę pięknych i zadbanych zielonych terenach i malarka obiecała sobie, że musi tu kiedyś jeszcze przyjść. Najlepiej ze sztalugą.
W końcu uwagę malarki przyciągnęły zabudowania i zapach z nich docierający. To tu są zwierzęta? Gwen, nie myśląc zbyt wiele, od razu weszła na teren przeznaczony dla małych zwierząt. Alejka była niemal pełna: tego dnia w muzeum roiło się od gości, a wszystkie dzieci (w tym oczywiście Puchonka) zawsze ciągną do takich miejsc.
Gwen stanęła więc przy najbliższym wejścia wybiegu, na którym akurat znajdowały się kozy. Sięgnęła po trawę rosnącą pod wybiegiem, zerwała odrobinę i wystawiła rękę. Już po chwili obok niej stały trzy kozy, niemal wyrywając z jej ręki zielone pędy. Na twarzy rudowłosej malował się szeroki uśmiech, mimo że zwierzęta prędko zainteresowały się długimi rękawami jej sukienki i prędko próbowały zjeść także i je. Gwen głaskała kozy, nie robiąc sobie nic z ich „niegrzecznego” zachowania.
– Ojejku, chcecie jeszcze? – spytała, sięgając po kolejną porcję zieleniny.
W międzyczasie starała się regularnie spoglądać w stronę latarni, wciąż widocznej z tego miejsca. Jej uwaga nie była jednak zupełnie skupiona na oczekiwaniu na Artura, przez co bez problemu jego pojawienie się mogło jej umknąć.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pierwsze spotkanie z Gwen było czystym przypadkiem, nieprzewidywalnym zdarzeniem w morzu możliwości. Artur, mimo swojego przywiązania do rozumu i sceptycznego podejścia do niespodzianek, lubił takie okazje, które krzyżowały ze sobą drogi obcych sobie ludzi. Świat był wielki i wspaniały, tak samo jak jego mieszkańcy, niezależnie od posiadania magicznego pierwiastka. Magia to coś więcej niż zaklęcia oraz moc, to też coś nieuchwytnego, co może objawiać się w zwyczajnych z pozoru zdarzeniach. Wystarczy mieć tylko chęć, żeby tego doświadczyć, uczyć się czegoś nowego.
Przy pierwszym spotkaniu zauważył, że maluje obraz pozbawiony ruchu... tego dosłownego, bowiem w jej malarstwie było coś, co nadawało dynamikę czemuś statycznemu. Inny rodzaj magii, który praktykowali mugolscy artyści. Już po krótkiej chwili wiedział, że spotkał interesującą czarownicę.
Chciał ubrać się jak najbardziej po mugolsku, na szczęście nabrał już trochę wprawy. Z zażenowaniem przypominał sobie swoje pierwsze próby, wyglądał wtedy jak ktoś żywcem wyjęty z poprzedniego wieku. Założył teraz prostą i długą marynarkę, która skutecznie zasłaniała różdżkę, jasną koszulę i szerokie spodnie z wysoki stanem. Zwieńczeniem skromnego, ale jednocześnie eleganckiego stroju była fedora, która dominowała w latach 40.
Mieli spotkać się przy ozdobnej lampie, ale Gwen gdzieś się ulotniła. Artur metodycznie zaczął krążyć, stopniowo poszerzając obszar poszukiwań. Wypatrzył ją przy wybiegu z kozami i bez wahania dołączył do karmienia zwierząt.
- Chyba chcą zjeść nie tylko trawę. Wiesz, że dwie kozy ciągną zaprzęg Thora, boga piorunów z mitologii nordyckiej? - przywitał się ciekawostką. - To duże wyróżnienie dla tak niepozornych zwierząt - stwierdził, zastanawiając się czy nie brzmi trochę dziwnie mówiąc w takim momencie o mitologii nordyckiej.
Jedna z kóz karmionych przez Gwen zainteresował się spoczywającą na jego dłoni trawą. Miała też chyba ochotę skosztować rękawa, ale Artur skutecznie odsuwał odrobinę dłoń, nie przerywając jednak przy tym karmienia.
- Nie wiedziałem, że mugole hodują w takich miejscach kozy, dziwne rozwiązanie - przyznał szeptem. - Nie byłoby lepiej na farmie?
Zaczynał podejrzewać, że może to być jakaś forma edukacji, przypominająca praktyczne zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Czekał jednak na komentarz Gwen.
- Ruszamy? - spytał bez ponaglania.
Przy pierwszym spotkaniu zauważył, że maluje obraz pozbawiony ruchu... tego dosłownego, bowiem w jej malarstwie było coś, co nadawało dynamikę czemuś statycznemu. Inny rodzaj magii, który praktykowali mugolscy artyści. Już po krótkiej chwili wiedział, że spotkał interesującą czarownicę.
Chciał ubrać się jak najbardziej po mugolsku, na szczęście nabrał już trochę wprawy. Z zażenowaniem przypominał sobie swoje pierwsze próby, wyglądał wtedy jak ktoś żywcem wyjęty z poprzedniego wieku. Założył teraz prostą i długą marynarkę, która skutecznie zasłaniała różdżkę, jasną koszulę i szerokie spodnie z wysoki stanem. Zwieńczeniem skromnego, ale jednocześnie eleganckiego stroju była fedora, która dominowała w latach 40.
Mieli spotkać się przy ozdobnej lampie, ale Gwen gdzieś się ulotniła. Artur metodycznie zaczął krążyć, stopniowo poszerzając obszar poszukiwań. Wypatrzył ją przy wybiegu z kozami i bez wahania dołączył do karmienia zwierząt.
- Chyba chcą zjeść nie tylko trawę. Wiesz, że dwie kozy ciągną zaprzęg Thora, boga piorunów z mitologii nordyckiej? - przywitał się ciekawostką. - To duże wyróżnienie dla tak niepozornych zwierząt - stwierdził, zastanawiając się czy nie brzmi trochę dziwnie mówiąc w takim momencie o mitologii nordyckiej.
Jedna z kóz karmionych przez Gwen zainteresował się spoczywającą na jego dłoni trawą. Miała też chyba ochotę skosztować rękawa, ale Artur skutecznie odsuwał odrobinę dłoń, nie przerywając jednak przy tym karmienia.
- Nie wiedziałem, że mugole hodują w takich miejscach kozy, dziwne rozwiązanie - przyznał szeptem. - Nie byłoby lepiej na farmie?
Zaczynał podejrzewać, że może to być jakaś forma edukacji, przypominająca praktyczne zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Czekał jednak na komentarz Gwen.
- Ruszamy? - spytał bez ponaglania.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choćby nawet Artur zjawił się obok niej w stroju Ludwika XVI, Gwen prawdopodobnie nie zwróciłaby na to szczególnej uwagi. Przywykła do tego, że ludzie wokół niej ubierali się w różnoraki sposób. Moda świata mugolskiego i czarodziejskiego różniła się od siebie diametralnie, ale dla przebywającej w obydwu światach Gwen, zlewała się stopniowo w jedno. Sama czerpała z obydwu to, co podobało jej się najbardziej.
Gdy Artur znalazł się niedaleko niej i malarce udało się go zauważyć, wyprostowała się na chwilę.
– Och, witaj! Przepraszam, ale czekałam i… tak jakoś… nogi mnie tu zniosły – powiedziała szybko, wcale nie mijając się z prawdą.
Sięgnęła po kolejną porcję trawy.
– Następnym razem przyniosę im moje stare ubrania, może też się im spodobają – rzuciła z uśmiechem. – Och, kozy są tylko niepozorne! Znałam kiedyś jedną, która wchodziła na wysoki, murowany płot, by zjeść wysoko wiszące liście. Nikt nie wiedział, jak jej się to udawało – wspominała czasy, gdy jako mała dziewczynka w trakcie wojny mieszkała na wsi. – Ale o tym nie wiedziałam! Uczyłam się tylko trochę mitologii greckiej… Do nordyckiej nigdy nie dotarłam – przyznała.
W końcu kultura była tak pojemna! Niemożliwym jest poznanie jej w całości przez całe swoje życie, a przecież Gwen miała zaledwie dwadzieścia lat. Na obcowaniu z dziełami rąk ludzkich spędzała większość czasu, ale dalej czuła, że daleko jej do perfekcji w tym temacie. Z resztą, czy ta w ogóle jest możliwa w tak szerokiej dziedzinie?
– Oni tu ich nie hodują – odpowiedziała od razu na szept Artura, nie przejmując się tonem głosu. – To znaczy, nie rozmnażają – dodała już nieco ciszej. – To taka atrakcja. Dla gości. Tam są zagrody z innymi zwierzętami, dzieci je lubią. Pewnie przez to dorośli częściej przychodzą… No wiesz… proszącemu dziecku się nie odmawia. A w Londynie na co dzień nie ma wielu okazji, by zobaczyć takie zwierzęta. Czarodzieje tak nie robią? Wydawało mi się, że tak jest wszędzie – przyznała.
Wprawdzie chyba nigdy nie wpadła na czarodziejską zagrodę z kozami, ale to, że sama takiej nie pamiętała, nie oznacza, że takich nie mieli. Równie dobrze mogła po prostu nie zwrócić na takową uwagi.
Gdy Arthur zaproponował pójście dalej, Gwen nie oponowała.
– Jasne, chodźmy do środka.
Ruszyła żwawo, zerkając na swoją brudną od zwierząt dłoń. Trudno, w muzeum i tak nie można przecież niczego dotykać!
Gdy znaleźli się w pomieszczeniu z wielkim morsem na środku, uwagę Gwen od razu przyciągnął ptak dodo w otoczeniu kilku mniejszych osobników. Znajdujący się za szklaną witryną, wyglądał na niemal prawdziwego, choć malarce trudno było określić, czy to prawdziwe, wypchane truchło zwierzęcia, czy sztuczny wytwór.
Zerknęła na tabliczkę przy wystawie.
– Ptak z rodziny gołębiowatych, wymarły w 1662. O, nawet zapomniałam, że pojawił się w „Alicji w Krainie Czarów”! Faktycznie, chyba coś takiego tam było. I wiedziałeś, że mugole mówią „martwy jak dodo”? Moja mama tak nigdy nie mówiła – mówiła, czytając i poprawiając włosy.
Gdy Artur znalazł się niedaleko niej i malarce udało się go zauważyć, wyprostowała się na chwilę.
– Och, witaj! Przepraszam, ale czekałam i… tak jakoś… nogi mnie tu zniosły – powiedziała szybko, wcale nie mijając się z prawdą.
Sięgnęła po kolejną porcję trawy.
– Następnym razem przyniosę im moje stare ubrania, może też się im spodobają – rzuciła z uśmiechem. – Och, kozy są tylko niepozorne! Znałam kiedyś jedną, która wchodziła na wysoki, murowany płot, by zjeść wysoko wiszące liście. Nikt nie wiedział, jak jej się to udawało – wspominała czasy, gdy jako mała dziewczynka w trakcie wojny mieszkała na wsi. – Ale o tym nie wiedziałam! Uczyłam się tylko trochę mitologii greckiej… Do nordyckiej nigdy nie dotarłam – przyznała.
W końcu kultura była tak pojemna! Niemożliwym jest poznanie jej w całości przez całe swoje życie, a przecież Gwen miała zaledwie dwadzieścia lat. Na obcowaniu z dziełami rąk ludzkich spędzała większość czasu, ale dalej czuła, że daleko jej do perfekcji w tym temacie. Z resztą, czy ta w ogóle jest możliwa w tak szerokiej dziedzinie?
– Oni tu ich nie hodują – odpowiedziała od razu na szept Artura, nie przejmując się tonem głosu. – To znaczy, nie rozmnażają – dodała już nieco ciszej. – To taka atrakcja. Dla gości. Tam są zagrody z innymi zwierzętami, dzieci je lubią. Pewnie przez to dorośli częściej przychodzą… No wiesz… proszącemu dziecku się nie odmawia. A w Londynie na co dzień nie ma wielu okazji, by zobaczyć takie zwierzęta. Czarodzieje tak nie robią? Wydawało mi się, że tak jest wszędzie – przyznała.
Wprawdzie chyba nigdy nie wpadła na czarodziejską zagrodę z kozami, ale to, że sama takiej nie pamiętała, nie oznacza, że takich nie mieli. Równie dobrze mogła po prostu nie zwrócić na takową uwagi.
Gdy Arthur zaproponował pójście dalej, Gwen nie oponowała.
– Jasne, chodźmy do środka.
Ruszyła żwawo, zerkając na swoją brudną od zwierząt dłoń. Trudno, w muzeum i tak nie można przecież niczego dotykać!
Gdy znaleźli się w pomieszczeniu z wielkim morsem na środku, uwagę Gwen od razu przyciągnął ptak dodo w otoczeniu kilku mniejszych osobników. Znajdujący się za szklaną witryną, wyglądał na niemal prawdziwego, choć malarce trudno było określić, czy to prawdziwe, wypchane truchło zwierzęcia, czy sztuczny wytwór.
Zerknęła na tabliczkę przy wystawie.
– Ptak z rodziny gołębiowatych, wymarły w 1662. O, nawet zapomniałam, że pojawił się w „Alicji w Krainie Czarów”! Faktycznie, chyba coś takiego tam było. I wiedziałeś, że mugole mówią „martwy jak dodo”? Moja mama tak nigdy nie mówiła – mówiła, czytając i poprawiając włosy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Nie ma sprawy - zapewnił. - Czasem niebezpiecznie jest wyjść z domu, gdy staniesz na drodze, nigdy nie wiadomo, dokąd cię nogi poniosą - stwierdził sentencjonalnie.
Zrezygnował z dokarmiania kóz, zostawiając to zadanie Gwen.
- Chyba są w stanie zjeść wszystko... to na swój sposób imponujące - przyznał z przesadnie udawanym podziwem. - Niezły wyczyn, nie była to przypadkiem tak naprawdę górska kozica? - spytał z rozbawieniem. - Słyszałem o koziorożcach, które są w stanie poruszać się po prawie pionowej ścianie tamy. Wiesz jak często spadają? - Artur spojrzał uważnie na towarzyszkę. - Tylko raz - nie mógł powstrzymać się od niezbyt wyszukanego żartu. - Wybacz, o czym to ja mówiłem... - zamyślił się na moment. - Właśnie, mitologia. Polecam, tamtejsza kultura potrafi być bardzo zajmująca, a ich mity nieoczywiste i kreatywne - zapewnił z pełnym przekonaniem, przypominając sobie jak opowiadał jeden z nich Heathowi Macmillanowi. - W greckiej też pojawiają się kozy, choćby Amaltea, która wykarmiła małego Zeusa i z jej ułamanego rogu powstał Róg Obfitości. Strasznie wszędobylskie stworzenia, nie dziwi, że koziorożec wdrapał się do gwiazd i został gwiazdozbiorem - powiedział z uśmiechem.
Dwadzieścia czy dwadzieścia sześć lat, to i tak bardzo mało czasu, aby poznać bogactwo kultur na świecie. Tyle jeszcze pozostało do odkrycia, niesamowitych historii do poznania. Nawiązując do Sokratesa, Artur wiedział, że nic nie wie. Uczucie to jednak motywowało, jeszcze wiele przed nim.
- Chyb tak nie robią, przynajmniej z dzieciństwa sobie nie przypominam - przyznał niepewnie, choć winne tu mogło być środowisko, w którym dorastał. Jaki szlachcic pokazywałby swojemu synowi kozy? - Prędzej robiono tak z magicznymi stworzeniami, ale chyba nigdy nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Wolę obserwować zwierzęta w naturze - wyznał, głaszcząc przy tym jedną z kóz. - To jest popularne wśród dzieci? - dopytywał, w końcu kozy wydawały mu się dość pospolite, a dzieci potrafiły szybko się nudzić.
Ruszyli do środka, a Longbottom, jako dżentelmen, podał towarzyszce chusteczkę.
Uwagę Gwen przyciągnął nieznany Arturowi ptak, który przypominał grubszą i zabawniejszą wersję kury. Ruszył za nią, przerywając podziwianie chwały wielkiego morsa.
- Nie przypomina gołębia - stwierdził sceptycznie. - Rodziny w królestwie zwierząt potrafią być bardzo różnorodne. Chyba gdzieś słyszałem o tym ptaku, ale po raz pierwszy widzę jak wyglądał - wyznał, nie mając zamiaru kryć się z niewiedzą, w końcu chciał się tu czegoś nauczyć. - 1662, wymarł niecałe trzysta lat temu. Jest tu napisane, że zostały wybite przez ludzi - mówił z pozoru obojętnie, ale trochę było mu żal wymarcia gatunku, do tego tak pociesznie wyglądającego. - "Alicja w Krainie Czarów" - powtórzył intrygująco brzmiący tytuł, prawdopodobnie mugolskie dzieło. Sięgnął po niewielki notes i długopisem (swoim niedawnym nabytkiem) zapisał kolejną mugolską pozycję do nadrobienia. - Nie znałem tego, to jakaś mugolska książka? Dobrze kojarzę, że opowiada o dziewczynce z Ameryki, która trafiła do magicznej krainy i podróżuje w towarzystwie Stracha na Wróble, Blaszanego Drwala oraz Tchórzliwego Lwa? - spytał, nie będąc świadomym własnej pomyłki.
Zrezygnował z dokarmiania kóz, zostawiając to zadanie Gwen.
- Chyba są w stanie zjeść wszystko... to na swój sposób imponujące - przyznał z przesadnie udawanym podziwem. - Niezły wyczyn, nie była to przypadkiem tak naprawdę górska kozica? - spytał z rozbawieniem. - Słyszałem o koziorożcach, które są w stanie poruszać się po prawie pionowej ścianie tamy. Wiesz jak często spadają? - Artur spojrzał uważnie na towarzyszkę. - Tylko raz - nie mógł powstrzymać się od niezbyt wyszukanego żartu. - Wybacz, o czym to ja mówiłem... - zamyślił się na moment. - Właśnie, mitologia. Polecam, tamtejsza kultura potrafi być bardzo zajmująca, a ich mity nieoczywiste i kreatywne - zapewnił z pełnym przekonaniem, przypominając sobie jak opowiadał jeden z nich Heathowi Macmillanowi. - W greckiej też pojawiają się kozy, choćby Amaltea, która wykarmiła małego Zeusa i z jej ułamanego rogu powstał Róg Obfitości. Strasznie wszędobylskie stworzenia, nie dziwi, że koziorożec wdrapał się do gwiazd i został gwiazdozbiorem - powiedział z uśmiechem.
Dwadzieścia czy dwadzieścia sześć lat, to i tak bardzo mało czasu, aby poznać bogactwo kultur na świecie. Tyle jeszcze pozostało do odkrycia, niesamowitych historii do poznania. Nawiązując do Sokratesa, Artur wiedział, że nic nie wie. Uczucie to jednak motywowało, jeszcze wiele przed nim.
- Chyb tak nie robią, przynajmniej z dzieciństwa sobie nie przypominam - przyznał niepewnie, choć winne tu mogło być środowisko, w którym dorastał. Jaki szlachcic pokazywałby swojemu synowi kozy? - Prędzej robiono tak z magicznymi stworzeniami, ale chyba nigdy nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Wolę obserwować zwierzęta w naturze - wyznał, głaszcząc przy tym jedną z kóz. - To jest popularne wśród dzieci? - dopytywał, w końcu kozy wydawały mu się dość pospolite, a dzieci potrafiły szybko się nudzić.
Ruszyli do środka, a Longbottom, jako dżentelmen, podał towarzyszce chusteczkę.
Uwagę Gwen przyciągnął nieznany Arturowi ptak, który przypominał grubszą i zabawniejszą wersję kury. Ruszył za nią, przerywając podziwianie chwały wielkiego morsa.
- Nie przypomina gołębia - stwierdził sceptycznie. - Rodziny w królestwie zwierząt potrafią być bardzo różnorodne. Chyba gdzieś słyszałem o tym ptaku, ale po raz pierwszy widzę jak wyglądał - wyznał, nie mając zamiaru kryć się z niewiedzą, w końcu chciał się tu czegoś nauczyć. - 1662, wymarł niecałe trzysta lat temu. Jest tu napisane, że zostały wybite przez ludzi - mówił z pozoru obojętnie, ale trochę było mu żal wymarcia gatunku, do tego tak pociesznie wyglądającego. - "Alicja w Krainie Czarów" - powtórzył intrygująco brzmiący tytuł, prawdopodobnie mugolskie dzieło. Sięgnął po niewielki notes i długopisem (swoim niedawnym nabytkiem) zapisał kolejną mugolską pozycję do nadrobienia. - Nie znałem tego, to jakaś mugolska książka? Dobrze kojarzę, że opowiada o dziewczynce z Ameryki, która trafiła do magicznej krainy i podróżuje w towarzystwie Stracha na Wróble, Blaszanego Drwala oraz Tchórzliwego Lwa? - spytał, nie będąc świadomym własnej pomyłki.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
O tym niebezpieczeństwie Gwen wiedziała aż za dobrze. Ile to razy zapominała, gdzie w ogóle szła, bo jakieś nowo odkryte miejsce wydało się jej najpiękniejszym na świecie? Ile to razy gubiła się na Pokątnej, idąc za zapachem ciasta jabłkowego, który okazał się sprzedawanym na ulicy, podejrzanym eliksirem, którego lepiej nie ruszać? Gwen nie należała do tych szczególnie ostrożnych, choć nie wynikało to z jej wewnętrznej odwagi, a raczej artystycznego nieładu, który wiecznie panował w jej duszy i umyśle, popychając ją do nieprzemyślanych czynów.
Zaśmiała się z żartu Arthura. Słysząc, jak mężczyzna opowiada o greckiej mitologii, przytaknęła.
– Faktycznie! – powiedziała. – Muszę sobie odświeżyć te historie. Tak dawno je poznawałam… a teraz brakuje mi czasu na takie rzeczy. – Westchnęła. Nie da się w końcu pamiętać o wszystkim, prawda? Szczególnie, gdy ma się tak roztrzepany charakter jak Gwen. – Skąd tyle na ten temat wiesz? – spytała, śmiejąc się cicho.
Głaszcząc kozę, zaczęła odpowiadać na kolejne pytanie znajomego.
– Jak widać. – Rozejrzała się wokół. Przy zagrodach ze zwierzętami stały liczne rodziny. – Pewnie stąd te inne gatunki… Jak mówiłam, dzieci z miasta niekoniecznie mają często okazję, by podziwiać choćby kozy. – Wzruszyła ramionami.
Gwen zamyśliła się, słysząc, że dodo nijak ma się do gołębia.
– Czy ja wiem… zobacz, mają jakby coś podobnego w kształcie ciała. Gołębie też są takie… okrągłe. Tylko lżejsze. Ten ptak nie wygląda na latającego, jest bardziej jak kura.
Westchnęła. Faktycznie, jej też nie podobała się myśl, że to przez jej gatunek stała się taka krzywda, ale w końcu cóż mogła zrobić? Była tylko młodą dziewczyną, nieżyjącą w tamtych czasach. A nawet, gdyby zmiana przeszłości była możliwa to czy aby na pewno powinni w nią ingerować? To chyba nie było takie proste.
Pokręciła głową, śmiejąc się.
– Nie, nie… Pomieszałeś! Chyba chodzi ci o „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, ale tego nie czytałam… tylko mama mi opowiadała. „Alicja” opowiada o dziewczynce, która wpada do króliczej nory i przenosi się do absurdalnego, magicznego świata, w której jest taki gadający i znikający kot. I szalony kapelusznik. To taka… kreatywna, szalona historia. – Słychać było, że Gwen czuje się emocjonalnie związana z tą książką.
Zaśmiała się z żartu Arthura. Słysząc, jak mężczyzna opowiada o greckiej mitologii, przytaknęła.
– Faktycznie! – powiedziała. – Muszę sobie odświeżyć te historie. Tak dawno je poznawałam… a teraz brakuje mi czasu na takie rzeczy. – Westchnęła. Nie da się w końcu pamiętać o wszystkim, prawda? Szczególnie, gdy ma się tak roztrzepany charakter jak Gwen. – Skąd tyle na ten temat wiesz? – spytała, śmiejąc się cicho.
Głaszcząc kozę, zaczęła odpowiadać na kolejne pytanie znajomego.
– Jak widać. – Rozejrzała się wokół. Przy zagrodach ze zwierzętami stały liczne rodziny. – Pewnie stąd te inne gatunki… Jak mówiłam, dzieci z miasta niekoniecznie mają często okazję, by podziwiać choćby kozy. – Wzruszyła ramionami.
Gwen zamyśliła się, słysząc, że dodo nijak ma się do gołębia.
– Czy ja wiem… zobacz, mają jakby coś podobnego w kształcie ciała. Gołębie też są takie… okrągłe. Tylko lżejsze. Ten ptak nie wygląda na latającego, jest bardziej jak kura.
Westchnęła. Faktycznie, jej też nie podobała się myśl, że to przez jej gatunek stała się taka krzywda, ale w końcu cóż mogła zrobić? Była tylko młodą dziewczyną, nieżyjącą w tamtych czasach. A nawet, gdyby zmiana przeszłości była możliwa to czy aby na pewno powinni w nią ingerować? To chyba nie było takie proste.
Pokręciła głową, śmiejąc się.
– Nie, nie… Pomieszałeś! Chyba chodzi ci o „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, ale tego nie czytałam… tylko mama mi opowiadała. „Alicja” opowiada o dziewczynce, która wpada do króliczej nory i przenosi się do absurdalnego, magicznego świata, w której jest taki gadający i znikający kot. I szalony kapelusznik. To taka… kreatywna, szalona historia. – Słychać było, że Gwen czuje się emocjonalnie związana z tą książką.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Podróże wiązały się ryzykiem, ale zdecydowanie były tego warte. Artur zwiedził całą Wielką Brytanię wzdłuż i wszerz, kierowany różnymi zainteresowaniami. Niestety praca oraz obowiązki skutecznie ograniczały dalsze wyprawy, a wizje takie jak zwiedzanie USA wydawały się teraz czystą abstrakcją. Był uwiązany tutaj, przynajmniej na razie.
- Doskonale rozumiem. Ostatnio czuję, że wszystkim brakuje czasu, koło dziejów obraca się bezlitośnie szybko - wyznał w odpowiedzi. - To nic takiego, mało praktyczna wiedza - odparł skromnie, samemu nie powstrzymując przy tym śmiechy. - Nie jestem ekspertem, zwyczajnie interesuję się mitologią, a akurat nordycka jest moją ulubioną - wyjaśnił, nie chcąc wychodzić na bufona, który stara się zabłysnąć mało znanymi informacjami. Lubił do rozmów wtrącać ciekawostki, ale nigdy nie chodziło w tym o jakąś formę wywyższania się. - Sporo na temat mitologii czytałem, nawet ostatnio opowiadałem Heathowi mit jako bajkę na dobranoc - pochwalił się. - To pięcioletni syn mojego kuzyna od strony Macmillanów - wyjaśnił po chwili, przypominając sobie, że przecież z Gwen nie znali się długo, więc skąd mogłaby to wiedzieć. Zapominał czasem o tym fakcie, nie byli przecież wieloletnimi znajomymi, ale łatwo było się pomylić, tak naturalnie i swobodnie rozmawiało mu się z panną Grey.
Wyjaśnienie obecności kóz było satysfakcjonujące, dzieci miewały tę rzadką wśród dorosłych zaletę - potrafiły docenić coś zwyczajnego, z czym nie miały na co dzień do czynienia.
Dalej stali przed dodo, zajęci rozważaniem na temat tego wymarłego gatunku.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to rzeczywiście - stwierdził bez większego przekonania. - Był to gatunek endemiczny, więc miał duże szanse na wymarcie nawet bez ludzkiej ingerencji - zastanawiał się na głos, samemu nie stawiając tych słów jako swoje stanowisko, bardziej jako zagadnienie, które na myśl mu przyszło po zapoznaniu się z historią dodo.
Z zainteresowaniem słuchał o "Alicji", czując emocje bijące od Gwen. Książka musiała być dla niej ważna, może miała na nią duży wpływ, tak jak na Artura "Baśnie Barda Beedle'a".
- Na pewno przeczytam - zapewnił. - Brzmi interesująco. Lubię mugolskie spojrzenie na magię, często potrafi być, choć pewnie takie stwierdzenie wydaje dziwne, bardziej tajemnicze i magiczne od naszego - zwierzył się z własnych przemyśleń.
Przeszli kilka kroków i stanęli przed kolejnym eksponatem, zupełnie różnym od niegroźnego dodo.
- Megalania - rozpoznał model, przedstawiający warana żyjącego w plejstoceńskiej Australii. Była postrachem Aborygenów, z bardzo prostego względu - ta jaszczurka mogła mieć nawet ponad siedem metrów. - Niesłusznie warana z Komoda mugole nazywają "smokiem", jego krewniaczka bardziej na to zasługuje - zauważył. - Warany z Komodo to zabawny gatunek, w pewnym sensie jadowity - wyznał, obserwując pokryte łuskami cielsko wymarłego gada, który musiał przekazać tytuł największej jaszczurki. - Nie produkuje jadu, chyba tylko helodermy współcześnie tak robią, ale ich ślina jest pełna bakterii, potrafią one zabić nawet woła.
- Doskonale rozumiem. Ostatnio czuję, że wszystkim brakuje czasu, koło dziejów obraca się bezlitośnie szybko - wyznał w odpowiedzi. - To nic takiego, mało praktyczna wiedza - odparł skromnie, samemu nie powstrzymując przy tym śmiechy. - Nie jestem ekspertem, zwyczajnie interesuję się mitologią, a akurat nordycka jest moją ulubioną - wyjaśnił, nie chcąc wychodzić na bufona, który stara się zabłysnąć mało znanymi informacjami. Lubił do rozmów wtrącać ciekawostki, ale nigdy nie chodziło w tym o jakąś formę wywyższania się. - Sporo na temat mitologii czytałem, nawet ostatnio opowiadałem Heathowi mit jako bajkę na dobranoc - pochwalił się. - To pięcioletni syn mojego kuzyna od strony Macmillanów - wyjaśnił po chwili, przypominając sobie, że przecież z Gwen nie znali się długo, więc skąd mogłaby to wiedzieć. Zapominał czasem o tym fakcie, nie byli przecież wieloletnimi znajomymi, ale łatwo było się pomylić, tak naturalnie i swobodnie rozmawiało mu się z panną Grey.
Wyjaśnienie obecności kóz było satysfakcjonujące, dzieci miewały tę rzadką wśród dorosłych zaletę - potrafiły docenić coś zwyczajnego, z czym nie miały na co dzień do czynienia.
Dalej stali przed dodo, zajęci rozważaniem na temat tego wymarłego gatunku.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to rzeczywiście - stwierdził bez większego przekonania. - Był to gatunek endemiczny, więc miał duże szanse na wymarcie nawet bez ludzkiej ingerencji - zastanawiał się na głos, samemu nie stawiając tych słów jako swoje stanowisko, bardziej jako zagadnienie, które na myśl mu przyszło po zapoznaniu się z historią dodo.
Z zainteresowaniem słuchał o "Alicji", czując emocje bijące od Gwen. Książka musiała być dla niej ważna, może miała na nią duży wpływ, tak jak na Artura "Baśnie Barda Beedle'a".
- Na pewno przeczytam - zapewnił. - Brzmi interesująco. Lubię mugolskie spojrzenie na magię, często potrafi być, choć pewnie takie stwierdzenie wydaje dziwne, bardziej tajemnicze i magiczne od naszego - zwierzył się z własnych przemyśleń.
Przeszli kilka kroków i stanęli przed kolejnym eksponatem, zupełnie różnym od niegroźnego dodo.
- Megalania - rozpoznał model, przedstawiający warana żyjącego w plejstoceńskiej Australii. Była postrachem Aborygenów, z bardzo prostego względu - ta jaszczurka mogła mieć nawet ponad siedem metrów. - Niesłusznie warana z Komoda mugole nazywają "smokiem", jego krewniaczka bardziej na to zasługuje - zauważył. - Warany z Komodo to zabawny gatunek, w pewnym sensie jadowity - wyznał, obserwując pokryte łuskami cielsko wymarłego gada, który musiał przekazać tytuł największej jaszczurki. - Nie produkuje jadu, chyba tylko helodermy współcześnie tak robią, ale ich ślina jest pełna bakterii, potrafią one zabić nawet woła.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szli już powoli w stronę muzeum, gdy Gwen usłyszała rewelacje na temat Heatha. Zaskoczona, przystanęła na chwilę.
– Znam Heatha! – niemal wykrzyknęła. – Uczę go rysunku. To naprawdę twój kuzyn? Ten świat jest tak mały.
To naprawdę było zadziwiające, szczególnie dla Gwen. Mugoli w Londynie było bardzo, bardzo wielu. Niełatwo było trafić na znajomego innego znajomego, a co dopiero mówić o członku rodziny. W przypadku czarodziejów niebywałe zaś było to, jak wielu z nich było ze sobą w jakiś sposób spokrewnionych. To naprawdę cały czas ją zaskakiwało. Z resztą, jak wszystko w tym magicznym świecie. Była tak niezwykłą szczęściarą, że mogła żyć w obydwu na raz!
Przytaknęła głową. Nie miała pojęcia, co oznacza słowo „endemiczny”, a wolała się nie przyznawać Arturowi, że nie ma pojęcia. Gdy tylko wróci do domu, na pewno otworzy słownik i sprawdzi, by w przyszłości nie narażać się na tego typu sytuacje.
Zmarszczyła brwi, słysząc o mugolskim spojrzeniu na magię.
– Ale… – zaczęła, początkowo trochę niepewnie – ono jest przecież normalne. To znaczy… każdy ma inne spojrzenie na magię. Na przykład czytałam ostatnio taką książkę… nazywała się „Hobbit”. Tam autor stworzył zupełnie odrębny świat. To było ciekawe – przyznała. – „Alicja” i Czarnoksiężnik” to dużo prostsze bajki dla dzieci. Skoro wszystkie opowieści to i tak kłamstwo, czemu nie kłamać na wielką skalę? – spytała filozoficzne.
Gdy podeszli do kolejnego okazu, Gwen poczuła się naprawdę zaskoczona wielkością modelu, a każde słowo mężczyzny wprowadzało ją w coraz to większe zdumienie.
– Była piękna – powiedziała. – Naprawdę? Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Waran z Komodo… to taka jaszczurka jak ta, tylko mniejsza? – dopytała. Nie ma co ukrywać: malarka lubiła zwierzątka, ale nie zdobyła nigdy na ich temat większej wiedzy.
– Ciekawe, czy gdyby mugole mogli zbadać smoki, uznaliby je za jaszczurki czy zupełnie za coś innego? Mam wrażenie, że mimo wszystko w kwalifikacji gatunków są lepsi od czarodziejów… Może to dlatego, że po prostu zwrócili uwagę na większą ilość zwierząt?
W końcu z tego co wiedziała, stworzenia uznane z jakiegoś powodu za „magiczne” i ukrywane przed mugolami miały bardzo ograniczoną liczbę. A ilość gatunków tych „niemagicznych” stworzeń wydawała się jej nieograniczona.
– Znam Heatha! – niemal wykrzyknęła. – Uczę go rysunku. To naprawdę twój kuzyn? Ten świat jest tak mały.
To naprawdę było zadziwiające, szczególnie dla Gwen. Mugoli w Londynie było bardzo, bardzo wielu. Niełatwo było trafić na znajomego innego znajomego, a co dopiero mówić o członku rodziny. W przypadku czarodziejów niebywałe zaś było to, jak wielu z nich było ze sobą w jakiś sposób spokrewnionych. To naprawdę cały czas ją zaskakiwało. Z resztą, jak wszystko w tym magicznym świecie. Była tak niezwykłą szczęściarą, że mogła żyć w obydwu na raz!
Przytaknęła głową. Nie miała pojęcia, co oznacza słowo „endemiczny”, a wolała się nie przyznawać Arturowi, że nie ma pojęcia. Gdy tylko wróci do domu, na pewno otworzy słownik i sprawdzi, by w przyszłości nie narażać się na tego typu sytuacje.
Zmarszczyła brwi, słysząc o mugolskim spojrzeniu na magię.
– Ale… – zaczęła, początkowo trochę niepewnie – ono jest przecież normalne. To znaczy… każdy ma inne spojrzenie na magię. Na przykład czytałam ostatnio taką książkę… nazywała się „Hobbit”. Tam autor stworzył zupełnie odrębny świat. To było ciekawe – przyznała. – „Alicja” i Czarnoksiężnik” to dużo prostsze bajki dla dzieci. Skoro wszystkie opowieści to i tak kłamstwo, czemu nie kłamać na wielką skalę? – spytała filozoficzne.
Gdy podeszli do kolejnego okazu, Gwen poczuła się naprawdę zaskoczona wielkością modelu, a każde słowo mężczyzny wprowadzało ją w coraz to większe zdumienie.
– Była piękna – powiedziała. – Naprawdę? Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Waran z Komodo… to taka jaszczurka jak ta, tylko mniejsza? – dopytała. Nie ma co ukrywać: malarka lubiła zwierzątka, ale nie zdobyła nigdy na ich temat większej wiedzy.
– Ciekawe, czy gdyby mugole mogli zbadać smoki, uznaliby je za jaszczurki czy zupełnie za coś innego? Mam wrażenie, że mimo wszystko w kwalifikacji gatunków są lepsi od czarodziejów… Może to dlatego, że po prostu zwrócili uwagę na większą ilość zwierząt?
W końcu z tego co wiedziała, stworzenia uznane z jakiegoś powodu za „magiczne” i ukrywane przed mugolami miały bardzo ograniczoną liczbę. A ilość gatunków tych „niemagicznych” stworzeń wydawała się jej nieograniczona.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 1 z 2 • 1, 2
Muzeum Hornimana
Szybka odpowiedź