Wnętrze księgarni
Strona 18 z 18 • 1 ... 10 ... 16, 17, 18
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze księgarni
Księgarnia Esy i Floresy to miejsce, w którym miłośnik literatury poczuje się jak w prawdziwym raju. W głównej sali Esów mieszczą się część z ladami sprzedażowymi uwalanymi wiecznie książkami oraz wyspy z księgami wystawionymi w promocji. To tutaj odbywają się również recytacje literackie oraz spotkania ze sławnymi pisarzami świata magicznego. Oprócz podręczników szkolnych i specjalistycznych ksiąg (od eliksirów i magii obronnej, po poradniki radzące, jak wypędzić gnomy z ogrodu lub umówić się na randkę z wilą - według autora, wystarczy pięć prostych kroków), znajdują się tam regały zastawione awanturniczymi powieściami przygodowymi, a nawet komiksami. W Esach i Floresach panuje cisza i porządek, a poszukiwane książki znajdziesz nawet bez pomocy usłużnego sprzedawcy. W dziale uroków są wyłącznie tomy z zaklęciami "na wrogów", pod hasłem "historia" odnajdziesz jedynie woluminy traktujące o wiekach minionych. Dla osoby mugolskiego pochodzenia dziwne może wydawać się wypełnianie półek książkami bez słów, tomikami wielkości znaczków pocztowych, czy uzbrojonymi w olbrzymie zębiska, lecz taka jest czarodziejska literatura - ma trafić w gusta nawet najbardziej wymagającego konesera.
Kiedy tylko przekroczył próg księgarni, od razu jego myśli cofnęły się o kilka miesięcy wstecz. To przecież właśnie tutaj przyszedł, kiedy wrócił na dobre z Francji i postanowił kupić swojej siostrze prezent z tamtych stron. I wtedy było to właśnie tanie romansidło - nie zamierzał jednak tego gatunku w żaden sposób bronić, sam uważał go za totalny chłam. Wtedy potrzebna mu była tylko okładka. Za każdym razem, gdy jego siostra dostawała od niego książkę w prezencie, był to tom traktujący o czarnej magii, ubrany w okładkę badziewnego romansu. Mieli taki zwyczaj już od lat - i dzięki temu jego siostra mogła spokojnie przechowywać te zakazane lektury pod samym nosem swoich teściów, którzy raczej nie popierali takich pomysłów. Bo kto normalny z własnej i nieprzymuszonej woli sięgałby właśnie po romansidła?
Dziś nie przyszedł tu po tego typu książkę. Mimowolnie jednak ruszył w kierunku regału, gdzie ustawione były właśnie takie pozycje. I zaszedłby prosto tam, gdyby kątem oka nie dostrzegł ruchu. Nic dziwnego, był w końcu w księgarni - ale twarz osoby, którą przyuważył wydała mu się znajoma. Nie znał jej zbyt dobrze, ale po sekundzie odnalazł w pamięci jej imię.
- Dobry wieczór, lady Bulstrode - spojrzał na nią z góry z lekkim zaciekawieniem. Jak to było, że ilekroć już zdecydował się wstąpić właśnie do tej księgarni, zawsze natykał się na jakąś szlachciankę? - Nie najgorzej, panienko, chociaż przez tę pogodę wszystkiego się człowiekowi odechciewa. - nawet on miał powoli dosyć wciąż padającego deszczu i chmur zasnuwających całe niebo. Anglia od zawsze była krajem, gdzie pogodę można było określić jako "nie najciekawszą", ale anomalie, które od początku listopada zaczęły ich nękać, były już naprawdę uciążliwe. Podejrzenia Uny względem jego osoby były więc w pewnym sensie słuszne - najchętniej siedziałby teraz w Durham, grzejąc się przy jednym z wielkich kominków, zamiast szwendać się po Pokątnej.
- Moja matka i kuzynka poprosiły mnie o kilka pozycji. - wyjaśnił pokrótce. Dobrze, że wiedział, w jakich książkach gustuje jego matka, inaczej miałby duży problem. Tytania z resztą pewnie bardzo wyraźnie dałaby mu do zrozumienia, że prezent jest nietrafiony, więc przez lata musiał się nauczyć, jak dobierać podarki - A ty, lady? Nie obawiasz się wychodzić w taką pogodę z posiadłości? - przy obecnych anomaliach wszystko mogło się zdarzyć.
Dziś nie przyszedł tu po tego typu książkę. Mimowolnie jednak ruszył w kierunku regału, gdzie ustawione były właśnie takie pozycje. I zaszedłby prosto tam, gdyby kątem oka nie dostrzegł ruchu. Nic dziwnego, był w końcu w księgarni - ale twarz osoby, którą przyuważył wydała mu się znajoma. Nie znał jej zbyt dobrze, ale po sekundzie odnalazł w pamięci jej imię.
- Dobry wieczór, lady Bulstrode - spojrzał na nią z góry z lekkim zaciekawieniem. Jak to było, że ilekroć już zdecydował się wstąpić właśnie do tej księgarni, zawsze natykał się na jakąś szlachciankę? - Nie najgorzej, panienko, chociaż przez tę pogodę wszystkiego się człowiekowi odechciewa. - nawet on miał powoli dosyć wciąż padającego deszczu i chmur zasnuwających całe niebo. Anglia od zawsze była krajem, gdzie pogodę można było określić jako "nie najciekawszą", ale anomalie, które od początku listopada zaczęły ich nękać, były już naprawdę uciążliwe. Podejrzenia Uny względem jego osoby były więc w pewnym sensie słuszne - najchętniej siedziałby teraz w Durham, grzejąc się przy jednym z wielkich kominków, zamiast szwendać się po Pokątnej.
- Moja matka i kuzynka poprosiły mnie o kilka pozycji. - wyjaśnił pokrótce. Dobrze, że wiedział, w jakich książkach gustuje jego matka, inaczej miałby duży problem. Tytania z resztą pewnie bardzo wyraźnie dałaby mu do zrozumienia, że prezent jest nietrafiony, więc przez lata musiał się nauczyć, jak dobierać podarki - A ty, lady? Nie obawiasz się wychodzić w taką pogodę z posiadłości? - przy obecnych anomaliach wszystko mogło się zdarzyć.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może odnosiła mylne wrażenie, ale rzadko arystokraci podejmowali się samodzielnej fatygi do księgarni. Arystokratki częściej niż panowie zapuszczały się w te strony – nie miały zazwyczaj pracy na głowie ani innych kluczowych dla rodziny interesów na głowie, więc nieco się nudziły, co dla Uny było zupełnie zrozumiałe. Oczywiście w zamkowych bibliotekach roiło się od książek, ale ile czasu można spędzić, przeglądając w kółko to samo?
Nawet przywiązującej dużą wagę do tradycji młodej Bulstrode czasem brakowało jakiejś bardziej zaskakującej literatury, kiedy cały zbiór z rodowej biblioteki znała lepiej niż ktokolwiek. Wiedziała, jak co się kończy, gdzie się zaczyna, jak się potoczy... Czasem potrafiło to być po prostu nużące wiedzieć, co się za moment zdarzy, bo nie było w tym ani szczypty zabawy.
To najpewniej dlatego w sklepach z książkami widziała świeższy dom, który co rusz wypełniał się nowymi duszami. Co najlepsze – każdy członek lądując w sakiewce któregoś klienta, rozpoczynał nową przygodę. Dość utopijnie spoglądała na takie miejsca – zdawała sobie z tego sprawę – ale taka była jej natura. Jedni pałali najczystszą miłością do leśnych polan, a drudzy... cóż, do regałów pełnych książek.
Brązowowłosa skinęła głową w ramach przyznania zgody. Pogoda w istocie naprzykrzała się jej nie jeden raz w ciągu ostatnich miesięcy.
– To prawda, ta pogoda bywa naprawdę uciążliwa. – odpowiedziała z uśmiechem. Mokre ubrania nie służyły nikomu, tak samo ubrudzone błotem buty. Zabawne że we wszelkich historiach miłosnych to deszcz był definicją romantyczności!
Wysłuchała jego odpowiedzi uważnie. Osobiście uważała, że to całkiem urocze tak poświęcać się dla najbliższych – zwłaszcza dla najbliższych kobiet. Nadzwyczaj często widziała idealny teatr odgrywany przez rodziny na salonach, gdzie dama była bardziej traktowana jak ozdoba niż żona, matka czy po prostu członek rodziny. Wielu uznałoby takie zachowanie za okazanie respektu, Una jednak nie, bo taka rola oznaczałaby, że była tylko rzeczą, zabawką.
Może naiwnie wierzyła w to, że znajdzie się ktoś, kto nie będzie ją tak traktował, ale chciała w to wierzyć. Nic innego jej nie pozostało. Nie mogła doszczętnie dać się uprzedmiotowić. To by ostatecznie ją zniszczyło.
– Rozumiem. To godne podziwu, jeżeli mogę tak to ująć. – odrzekła ze spokojem, ale ukontentowana. – Powiedziałabym nawet, że byłabym dumna, mając takiego brata.
... albo syna, ale to by ciutkę zabrzmiało dziwnie, więc na "bracie" skończyła. Tak przynajmniej mógł odebrać jej wypowiedź jako pewny komplement. I ani trochę nie kłamała – gdyby Leonard był taki jak jej rozmówca to teraz na pewno nie byłaby w księgarni sama.
Na wzmiankę o tym, czy "się nie obawia", zamrugała, po czym uśmiechnęła się i zakryła usta dłonią. Jeśli bałaby się kilku kropel wody, nie mogłaby nigdy sięgnąć nawet po czarnomagiczną wiedzę. A była z tej dziedziny całkiem dobra na zajęciach.
– Och nie, skądże znowu. Pogoda mi niestraszna. – zaśmiała się promieniście. – Widziałam gorsze rzeczy niż to.
... na przykład zbrodnie Grindenwalda. A przynajmniej kilka z nich, jak zrobienie z uczniów beznamiętnych kukieł czy zaprowadzenie kompletnego chaosu w renomowanej szkole. – pomyślała ze zgrozą.
Była już dorosła, a mimo to nadal przeklinała dzień, w którym nowy dyrektor przekroczył mury Hogwartu. Rozpamiętywała przeszłość, rozdrapywała rany, zamiast dać im się zabliźnić. Gorycz budowana przez lata nie mogła jednak tak łatwo zgasnąć, nawet jeśli Una otwarcie jej nie pokazywała. Z każdym kolejnym rokiem odrobinę przymierała, choć dalej była na tyle silna, by wedrzeć się w kobiece myśli.
Swoją drogą, skoro już tu byli, może trochę dłużej by porozmawiali? Od wydarzenia w Stonehenge nie była na praktycznie żadnych przyjęciu i ograniczone kontakty towarzyskie mogły przełożyć się na jej złoty język. Zagadnęła więc życzliwie:
– Potrzebuje lord pomocy przy ich znalezieniu? Często tu bywam, będę bardziej niż ucieszona, mogąc pomóc.
Nawet jeżeli przyszedł tu, żeby kupić prezent dla krewnych, mogła równie dobrze mu pomóc. Fakt, nie była sprzedawczynią, ale hej, często bywała w tej księgarni. Niemal rozpoznawała każdą półkę z zamkniętymi oczami!
Nawet przywiązującej dużą wagę do tradycji młodej Bulstrode czasem brakowało jakiejś bardziej zaskakującej literatury, kiedy cały zbiór z rodowej biblioteki znała lepiej niż ktokolwiek. Wiedziała, jak co się kończy, gdzie się zaczyna, jak się potoczy... Czasem potrafiło to być po prostu nużące wiedzieć, co się za moment zdarzy, bo nie było w tym ani szczypty zabawy.
To najpewniej dlatego w sklepach z książkami widziała świeższy dom, który co rusz wypełniał się nowymi duszami. Co najlepsze – każdy członek lądując w sakiewce któregoś klienta, rozpoczynał nową przygodę. Dość utopijnie spoglądała na takie miejsca – zdawała sobie z tego sprawę – ale taka była jej natura. Jedni pałali najczystszą miłością do leśnych polan, a drudzy... cóż, do regałów pełnych książek.
Brązowowłosa skinęła głową w ramach przyznania zgody. Pogoda w istocie naprzykrzała się jej nie jeden raz w ciągu ostatnich miesięcy.
– To prawda, ta pogoda bywa naprawdę uciążliwa. – odpowiedziała z uśmiechem. Mokre ubrania nie służyły nikomu, tak samo ubrudzone błotem buty. Zabawne że we wszelkich historiach miłosnych to deszcz był definicją romantyczności!
Wysłuchała jego odpowiedzi uważnie. Osobiście uważała, że to całkiem urocze tak poświęcać się dla najbliższych – zwłaszcza dla najbliższych kobiet. Nadzwyczaj często widziała idealny teatr odgrywany przez rodziny na salonach, gdzie dama była bardziej traktowana jak ozdoba niż żona, matka czy po prostu członek rodziny. Wielu uznałoby takie zachowanie za okazanie respektu, Una jednak nie, bo taka rola oznaczałaby, że była tylko rzeczą, zabawką.
Może naiwnie wierzyła w to, że znajdzie się ktoś, kto nie będzie ją tak traktował, ale chciała w to wierzyć. Nic innego jej nie pozostało. Nie mogła doszczętnie dać się uprzedmiotowić. To by ostatecznie ją zniszczyło.
– Rozumiem. To godne podziwu, jeżeli mogę tak to ująć. – odrzekła ze spokojem, ale ukontentowana. – Powiedziałabym nawet, że byłabym dumna, mając takiego brata.
... albo syna, ale to by ciutkę zabrzmiało dziwnie, więc na "bracie" skończyła. Tak przynajmniej mógł odebrać jej wypowiedź jako pewny komplement. I ani trochę nie kłamała – gdyby Leonard był taki jak jej rozmówca to teraz na pewno nie byłaby w księgarni sama.
Na wzmiankę o tym, czy "się nie obawia", zamrugała, po czym uśmiechnęła się i zakryła usta dłonią. Jeśli bałaby się kilku kropel wody, nie mogłaby nigdy sięgnąć nawet po czarnomagiczną wiedzę. A była z tej dziedziny całkiem dobra na zajęciach.
– Och nie, skądże znowu. Pogoda mi niestraszna. – zaśmiała się promieniście. – Widziałam gorsze rzeczy niż to.
... na przykład zbrodnie Grindenwalda. A przynajmniej kilka z nich, jak zrobienie z uczniów beznamiętnych kukieł czy zaprowadzenie kompletnego chaosu w renomowanej szkole. – pomyślała ze zgrozą.
Była już dorosła, a mimo to nadal przeklinała dzień, w którym nowy dyrektor przekroczył mury Hogwartu. Rozpamiętywała przeszłość, rozdrapywała rany, zamiast dać im się zabliźnić. Gorycz budowana przez lata nie mogła jednak tak łatwo zgasnąć, nawet jeśli Una otwarcie jej nie pokazywała. Z każdym kolejnym rokiem odrobinę przymierała, choć dalej była na tyle silna, by wedrzeć się w kobiece myśli.
Swoją drogą, skoro już tu byli, może trochę dłużej by porozmawiali? Od wydarzenia w Stonehenge nie była na praktycznie żadnych przyjęciu i ograniczone kontakty towarzyskie mogły przełożyć się na jej złoty język. Zagadnęła więc życzliwie:
– Potrzebuje lord pomocy przy ich znalezieniu? Często tu bywam, będę bardziej niż ucieszona, mogąc pomóc.
Nawet jeżeli przyszedł tu, żeby kupić prezent dla krewnych, mogła równie dobrze mu pomóc. Fakt, nie była sprzedawczynią, ale hej, często bywała w tej księgarni. Niemal rozpoznawała każdą półkę z zamkniętymi oczami!
How long ago did I die?
Where was I buried?
Istotnie, mężczyźni zwykle zajmowali się kwestiami raczej biznesowymi, związanymi z polityką rodu, z rodzinną hodowlą, sztuką, handlem. Burke częściej niż książki czytał teraz listy przewozowe - nad czym sam trochę ubolewał, bo przecież lubił czytać także powieści. Od pewnego czasu jednak jego wyobraźnia rozwinęła się znacznie, chociaż nie w kierunku, jaki spotkałby się z aprobatą Craiga. Czytanie przed snem historii trzymających w napięciu nie było dla niego wskazane, niestety. Nic więc dziwnego, że przestał zaglądać także Esów i Floresów, skoro nie miał nawet chwili aby porządnie zagłębić się w lekturach zgromadzonych w rodowej bibliotece.
- "Godne podziwu"? - Burke uniósł lekko jedną brew. Odbierał to zupełnie inaczej. Dla lordów Durham to właśnie rodzina miała główną wartość. Uchodzili za odludków, mało przyjemny, oziębły ród, który nie dopuszcza do siebie nikogo obcego. Rzadko odwiedzali sabaty. Oszczędni w gestach, byli powiązani ze swoimi krewniakami więzią nierozerwalną. Coś tak prostego, jak odebranie zamówionej przez Letycję książki było dla niego rzeczą naturalną. W ich rodzinie nigdy nie doszło do czegoś takiego jak rozłam. Kobiety które przyjmowali do siebie przez pewien czas może i były traktowane z dystansem, wkrótce jednak one także stawały się integralną częścią Durham - Nie rozumiem co jest tak godnego podziwu w przysłudze wyświadczonej członkowi rodziny.
Nie wiedział rzecz jasna o raczej chłodnej relacji łączącej Unę z jej bratem. Gdyby wiedział, zapewne pokiwałby z lekkim politowaniem głową. To było nie do pomyślenia, aby podobna przepaść dzieliła jego oraz jego siostrę.
- Nie miałem na myśli pogody - odpowiedział, precyzując nieco bardziej swoją odpowiedź. Być może deszcze były uciążliwe, nie sądził jednak, by ktoś mógł się ich bać. No, chyba że małe dzieci. Na czarodziejów czekało jednak znacznie więcej niebezpieczeństw, niż ulewa, która nie chce odpuścić. Burke nie był do końca świadomy o czym dokładnie Una mówiła. Nie był nigdy świadkiem terroru Grindelwalda w szkole. Gdy ten przeklęty, szalony czarodziej zasiadł na stołku dyrektora Hogwartu, Craig już od paru lat pomieszkiwał we Francji. Po cichu jednak wątpił, by to o czym mówiła, mogło zrobić wrażenie na nim samym. - Cieszy mnie jednak, że nie należy lady do strachliwych. - dodał jeszcze. Sam nie bardzo lubił, kiedy Letycja lub jego matka wybierały się same do Londynu. Nawet gdy trzymały się tylko magicznej jego części. Mimo wszystko, choćby trzymały się z dala od mugoli, wciąż mogło im się przytrafić coś niespodziewanego i niebezpiecznego.
- Myślałem nad jakimś tomikiem poezji. Matka ostatnio zaczytywała się w Ballady słonowodne Masefielda. Miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć kolejny z jego tomików. Chętnie wysłucham jednak propozycji, jeśli masz jakieś inne pomysły, lady - uznał, że nie zaszkodzi mu zdać się na wiedzę Uny. Na szczęście dla Letycji nie musiał szukać książki, ekspedientka na pewno miała wybrany wcześniej przez pannę Burke tomik, który tylko czekał na odebranie.
- "Godne podziwu"? - Burke uniósł lekko jedną brew. Odbierał to zupełnie inaczej. Dla lordów Durham to właśnie rodzina miała główną wartość. Uchodzili za odludków, mało przyjemny, oziębły ród, który nie dopuszcza do siebie nikogo obcego. Rzadko odwiedzali sabaty. Oszczędni w gestach, byli powiązani ze swoimi krewniakami więzią nierozerwalną. Coś tak prostego, jak odebranie zamówionej przez Letycję książki było dla niego rzeczą naturalną. W ich rodzinie nigdy nie doszło do czegoś takiego jak rozłam. Kobiety które przyjmowali do siebie przez pewien czas może i były traktowane z dystansem, wkrótce jednak one także stawały się integralną częścią Durham - Nie rozumiem co jest tak godnego podziwu w przysłudze wyświadczonej członkowi rodziny.
Nie wiedział rzecz jasna o raczej chłodnej relacji łączącej Unę z jej bratem. Gdyby wiedział, zapewne pokiwałby z lekkim politowaniem głową. To było nie do pomyślenia, aby podobna przepaść dzieliła jego oraz jego siostrę.
- Nie miałem na myśli pogody - odpowiedział, precyzując nieco bardziej swoją odpowiedź. Być może deszcze były uciążliwe, nie sądził jednak, by ktoś mógł się ich bać. No, chyba że małe dzieci. Na czarodziejów czekało jednak znacznie więcej niebezpieczeństw, niż ulewa, która nie chce odpuścić. Burke nie był do końca świadomy o czym dokładnie Una mówiła. Nie był nigdy świadkiem terroru Grindelwalda w szkole. Gdy ten przeklęty, szalony czarodziej zasiadł na stołku dyrektora Hogwartu, Craig już od paru lat pomieszkiwał we Francji. Po cichu jednak wątpił, by to o czym mówiła, mogło zrobić wrażenie na nim samym. - Cieszy mnie jednak, że nie należy lady do strachliwych. - dodał jeszcze. Sam nie bardzo lubił, kiedy Letycja lub jego matka wybierały się same do Londynu. Nawet gdy trzymały się tylko magicznej jego części. Mimo wszystko, choćby trzymały się z dala od mugoli, wciąż mogło im się przytrafić coś niespodziewanego i niebezpiecznego.
- Myślałem nad jakimś tomikiem poezji. Matka ostatnio zaczytywała się w Ballady słonowodne Masefielda. Miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć kolejny z jego tomików. Chętnie wysłucham jednak propozycji, jeśli masz jakieś inne pomysły, lady - uznał, że nie zaszkodzi mu zdać się na wiedzę Uny. Na szczęście dla Letycji nie musiał szukać książki, ekspedientka na pewno miała wybrany wcześniej przez pannę Burke tomik, który tylko czekał na odebranie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może była jeszcze zbyt młoda i jeszcze nie za wiele wiedziała o świecie. Miała w końcu kilkanaście lat, dopiero co skończyła szkołę. Mogła czegoś nie wiedzieć, czegoś nie rozumieć, choć sama wychodziła z założenia, że raczej się nie myli. Wszak była dziedziczką bardzo mądrego rodu – dla jej rodziny pomyłki mogły się więc okazać tragiczne w skutkach. Musiała pilnować, by się tak nie stało.
Zupełnie nie spodziewała się, że mówi w niezrozumiały sposób. Na ogół mówiła prosto, jednak gdy się zamyślała, rzeczywiście miała do tego tendencje. Poza tym zdaje się, że melancholia wzięła górę i była trochę zbyt szczera z rozmówcą. Czas to naprostować.
– Ach, po prostu uważam, że to miłe. Sama taki gest niezwykle doceniam. – odpowiedziała z uśmiechem, usiłując ukryć zakłopotanie. – Domyślam się, że to po prostu wymaga fatygi... A nie każdy przepada za książkami.
... zwłaszcza wśród mężczyn.
W Hogwarcie wielokrotnie spotykała chłopców wolących latanie na miotle od stert pergaminów. Kojarzyły się im z nauką, a oni unikali tego jak ognia. Naiwne, ale jednak. I oczywiście nikogo nie dyskryminowała, po prostu... Wspomnienia robiły swoje. Wszyscy traktowali ją czasem jak typową prymuskę, bo jak to można siedzieć ciągle z nosem w książkach! Ale to właśnie była jej pasja, nie mogła tego zmienić.
Coś jej świtało w głębi głowy, że może nie o to chodzić. W końcu poszła do księgarni bez asysty, w pełni spodziewała się, że otrzyma reprymendę po przyjściu do domu. Nastały niebezpieczne czasy, rozumiała potrzebę dodatkowego towarzystwa, ale jednocześnie nie potrafiła oddać jednej z ostatnich cząstek niezależności, jakie miała.
– Tak przeczuwałam... – westchnęła z lekkim zrezygnowaniem. – No nic, spróbuję nacieszyć się trochę tym otoczeniem, póki mogę. – Spojrzała kątem oka w stronę książek z utęsknieniem.
Musiała uważać na słowa, jednak naprawdę nie zdziwiłaby się, gdyby w ramach kary nie mogła przez tydzień wychodzić poza teren zamku. Kochała nestora jak to swojego przodka, ale miejscami jej zdaniem przesadzał. Dziwiła się mu zatem, aczkolwiek nie zmieniało to faktu że musiała go bezwzględnie słuchać. Moała jedynie nadzieję, że nie każe jej poślubić kogoś zbyt inteligentnego ani zbyt bezmyślnego – jednym typem ciężko się steruje, a drugi okropnie irytuje.
– Czy ja wiem, czy nie jestem taka strachliwa... Powiedziałabym raczej, że moje wyjście to kwestia bardziej zepchnięcia lęku na bok niż czystego aktu odwagi. – odparła skromnie, cofając niesforny kosmyk za ucho. Taka była prawda – wyszła samotnie, nie dlatego że się nie bała, tylko dlatego że chciała choć na moment zaznać wolności. Zamek był jej domem, ale nawet w domu można zacząć się po jakimś czasie dusić. Nie była w swojej opinii odważna, tylko złakniona niezależności i zagubiona.
Pokiwała głową w zrozumieniu. Kojarzyła tytuł, jednak nie ze względu na swoją wiedzę – po prostu mijała go zawsze, idąc na dział z literaturą. Sama wolała powieści, więc raczej nie zagłębiała się w poezję.
– Tak, wiem nawet, gdzie dokładnie jest. – Tylko przytomnością umysłu powstrzymała się od szerszego uśmiechu, unosząc lekko kąciki ust. Znała każdy najmniejszy kąt tej księgarni, mogłaby się równać na tym polu z ekspedientką. – Dosłownie dwa kroki od nas, o tutaj.
Zrobiła dwa kroki w lewą stronę i pogładziła ręką grzbiet którejś książki. Otworzyła jedną z nich, by podać ją arystokracie. Na półce prezentowała się dumnie cała seria, nie wątpiła więc, że będzie to szeroki wybór.
– Jest tego sporo, więc lord na pewno coś znajdzie. – Zostawiała mu pełną dowolność, w końcu kto lepiej znał panią matkę lorda Burke'a niż on sam? – Co do rekomendacji to nie mogę niestety wskazać nic z dziedziny poematów, bo nie za bardzo w nich gustuję... ale jeżeli chodzi o książki ogółem to mam kilka swoich ulubionych. Więc lord wybaczy, zaraz wrócę.
Uśmiechnęła się promieniście, po czym ruszyła ku trzem pokaźnym książkom z niepozornym okładkami. Nie wyglądały szczególnie, jednak ich treść była naprawdę fascynująca. Dotąd nigdy takich nie czytała, niemal w zupełności zmieniły jej światopogląd.
– Po tytule zgaduję, że lorda pani matka naprawdę lubi tematykę mórz i oceanów, więc... – Podała mu uradowana trzy grube książki. – Te powinny być odpowiednie. Są częściowo opracowane na faktach, ale zawierają też szczyptę fantazji. Mam jeszcze kilka ulubionych, które mogłyby się nadawać, ale myślę, że te są najadekwatniejsze.
Była w swoim żywiole. Nie wątpiła w swoje umiejętności – każdy z tych utworów przeczytała co najmniej cztery razy. Były prawdziwie cudowne, jeśli ktoś pasjonował się podróżami albo po prostu doceniał kunszt stylu autora.
Zupełnie nie spodziewała się, że mówi w niezrozumiały sposób. Na ogół mówiła prosto, jednak gdy się zamyślała, rzeczywiście miała do tego tendencje. Poza tym zdaje się, że melancholia wzięła górę i była trochę zbyt szczera z rozmówcą. Czas to naprostować.
– Ach, po prostu uważam, że to miłe. Sama taki gest niezwykle doceniam. – odpowiedziała z uśmiechem, usiłując ukryć zakłopotanie. – Domyślam się, że to po prostu wymaga fatygi... A nie każdy przepada za książkami.
... zwłaszcza wśród mężczyn.
W Hogwarcie wielokrotnie spotykała chłopców wolących latanie na miotle od stert pergaminów. Kojarzyły się im z nauką, a oni unikali tego jak ognia. Naiwne, ale jednak. I oczywiście nikogo nie dyskryminowała, po prostu... Wspomnienia robiły swoje. Wszyscy traktowali ją czasem jak typową prymuskę, bo jak to można siedzieć ciągle z nosem w książkach! Ale to właśnie była jej pasja, nie mogła tego zmienić.
Coś jej świtało w głębi głowy, że może nie o to chodzić. W końcu poszła do księgarni bez asysty, w pełni spodziewała się, że otrzyma reprymendę po przyjściu do domu. Nastały niebezpieczne czasy, rozumiała potrzebę dodatkowego towarzystwa, ale jednocześnie nie potrafiła oddać jednej z ostatnich cząstek niezależności, jakie miała.
– Tak przeczuwałam... – westchnęła z lekkim zrezygnowaniem. – No nic, spróbuję nacieszyć się trochę tym otoczeniem, póki mogę. – Spojrzała kątem oka w stronę książek z utęsknieniem.
Musiała uważać na słowa, jednak naprawdę nie zdziwiłaby się, gdyby w ramach kary nie mogła przez tydzień wychodzić poza teren zamku. Kochała nestora jak to swojego przodka, ale miejscami jej zdaniem przesadzał. Dziwiła się mu zatem, aczkolwiek nie zmieniało to faktu że musiała go bezwzględnie słuchać. Moała jedynie nadzieję, że nie każe jej poślubić kogoś zbyt inteligentnego ani zbyt bezmyślnego – jednym typem ciężko się steruje, a drugi okropnie irytuje.
– Czy ja wiem, czy nie jestem taka strachliwa... Powiedziałabym raczej, że moje wyjście to kwestia bardziej zepchnięcia lęku na bok niż czystego aktu odwagi. – odparła skromnie, cofając niesforny kosmyk za ucho. Taka była prawda – wyszła samotnie, nie dlatego że się nie bała, tylko dlatego że chciała choć na moment zaznać wolności. Zamek był jej domem, ale nawet w domu można zacząć się po jakimś czasie dusić. Nie była w swojej opinii odważna, tylko złakniona niezależności i zagubiona.
Pokiwała głową w zrozumieniu. Kojarzyła tytuł, jednak nie ze względu na swoją wiedzę – po prostu mijała go zawsze, idąc na dział z literaturą. Sama wolała powieści, więc raczej nie zagłębiała się w poezję.
– Tak, wiem nawet, gdzie dokładnie jest. – Tylko przytomnością umysłu powstrzymała się od szerszego uśmiechu, unosząc lekko kąciki ust. Znała każdy najmniejszy kąt tej księgarni, mogłaby się równać na tym polu z ekspedientką. – Dosłownie dwa kroki od nas, o tutaj.
Zrobiła dwa kroki w lewą stronę i pogładziła ręką grzbiet którejś książki. Otworzyła jedną z nich, by podać ją arystokracie. Na półce prezentowała się dumnie cała seria, nie wątpiła więc, że będzie to szeroki wybór.
– Jest tego sporo, więc lord na pewno coś znajdzie. – Zostawiała mu pełną dowolność, w końcu kto lepiej znał panią matkę lorda Burke'a niż on sam? – Co do rekomendacji to nie mogę niestety wskazać nic z dziedziny poematów, bo nie za bardzo w nich gustuję... ale jeżeli chodzi o książki ogółem to mam kilka swoich ulubionych. Więc lord wybaczy, zaraz wrócę.
Uśmiechnęła się promieniście, po czym ruszyła ku trzem pokaźnym książkom z niepozornym okładkami. Nie wyglądały szczególnie, jednak ich treść była naprawdę fascynująca. Dotąd nigdy takich nie czytała, niemal w zupełności zmieniły jej światopogląd.
– Po tytule zgaduję, że lorda pani matka naprawdę lubi tematykę mórz i oceanów, więc... – Podała mu uradowana trzy grube książki. – Te powinny być odpowiednie. Są częściowo opracowane na faktach, ale zawierają też szczyptę fantazji. Mam jeszcze kilka ulubionych, które mogłyby się nadawać, ale myślę, że te są najadekwatniejsze.
Była w swoim żywiole. Nie wątpiła w swoje umiejętności – każdy z tych utworów przeczytała co najmniej cztery razy. Były prawdziwie cudowne, jeśli ktoś pasjonował się podróżami albo po prostu doceniał kunszt stylu autora.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Skinął głową na znak, że rozumie. Była to cenna wiedza na przyszłość, jeśli kiedykolwiek nadarzy się okazja, aby wręczyć lady Bulstrode jakiś podarek, prawdopodobnie będzie to właśnie książka. Problemem będzie jednak natrafienie na pozycję, której Una do tej pory nie trzymała w swoich rękach. Jeśli była tak oczytana, łatwo będzie trafić na powtórkę - chociaż o tym Craig nie był do końca świadomy.
- To chyba zależy także od tego, jakie to książki - zauważył. Świat nauki zdominowany był przecież przez mężczyzn. To oni zaczytywali się w numerologię, starożytne runy, alchemię i astronomię. Burke także się do nich zaliczał - jego wiedza o runach nie była może wybitna, ale znał je dość dobrze. Mężczyźni posiadali więc ogromną wyobraźnię, jednak zupełnie różną od tej, którą poszczycić się mogli powieściopisarze. Często jednak przychodziło im to dopiero z czasem.
- Na tym mniej więcej polega odwaga - odpowiedział na jej słowa, doskonale wiedząc też, co mówi. Nie istniał człowiek, który nie bał się niczego. Prawdziwa odwaga polegała na tym, aby pomimo strachu, zrobić to, co trzeba, lub czego się chce. On sam musiał przez długi czas walczyć ze swoimi lękami. Koszmary, które nawiedzały go od momentu powrotu z Azkabanu nadal dawały o sobie znać - a kiedy już go nawiedzały, wiedział, jak sobie z nimi radzić. No, ale jednak przezwyciężanie własnych mar nocnych, a lęk przed gniewem nestora i anomaliami to były dwie zupełnie różne rzeczy.
Gdy tylko Una wskazała mu półkę, na której ponoć znajdowały się inne tomiki Masefielda, Craig podszedł do regału, oglądając grzbiety z okładkami. Podobnie jak lady Bulstrode, zupełnie nie znał się na poezji. Kojarzył jedynie tytuły, które matka czytywała, bo zdarzało się, że widział ją z książką w dłoni, jak siadywała w salonie i zagłębiała się w lekturze. Już miał wyciągnąć jeden z nich, taki, który przykuł jego uwagę, ale zamarł, spoglądając na swoją rozmówczynię. Nieco zaskoczony ujrzał w jej rękach trzy książki z zupełnie innego działu. Na początku nie do końca wiedział, o co jej dokładnie chodzi. Pomogła mu już w końcu, wskazując miejsce wśród tysiąca tomików, gdzie mógł odnaleźć twórczość tego samego autora. Nie wspominał jednak przecież nic o powieściach.
- Nieszczególnie. I naprawdę doceniam chęci i starania, ale zostanę jednak przy poezji - spojrzał na książki, ale nie przyjął oferowanych przez nią tomów. Nie mógł też wyjść z podziwu, jak szybko Una zaczęła wysuwać przypuszczenia i domysły. Jeden tytuł książki, do tego poezji, kazał jej sądzić, że jego matka uwielbia morze i oceany. Fascynujące. I zupełnie nietrafione. Jego matka pochodziła z rodziny Crouchów - nie mogłaby chyba mieć mniej wspólnego z morzem. Lady Burke była kobietą starej daty. Nie przepadała za nowatorskimi dziełami, była też kobietą raczej praktyczną. W jej marzeniach nigdy nie znalazło się podróżowanie, bo wiedziała gdzie jest potrzebna i jakie jest jej zadanie. Różniły się zdecydowanie z Uną, której głowa wypełniona była najwyraźniej marzeniami, tłamszonymi przez świadomość tego, czego oczekuje się od lady. - Dziękuję. Jestem pewien, że to wspaniałe książki, ale na pewno moja matka nie potrafiłaby ich docenić - powiedział jeszcze na pocieszenie. Każdy miał inny gust, na to nic nie można było poradzić.
- To chyba zależy także od tego, jakie to książki - zauważył. Świat nauki zdominowany był przecież przez mężczyzn. To oni zaczytywali się w numerologię, starożytne runy, alchemię i astronomię. Burke także się do nich zaliczał - jego wiedza o runach nie była może wybitna, ale znał je dość dobrze. Mężczyźni posiadali więc ogromną wyobraźnię, jednak zupełnie różną od tej, którą poszczycić się mogli powieściopisarze. Często jednak przychodziło im to dopiero z czasem.
- Na tym mniej więcej polega odwaga - odpowiedział na jej słowa, doskonale wiedząc też, co mówi. Nie istniał człowiek, który nie bał się niczego. Prawdziwa odwaga polegała na tym, aby pomimo strachu, zrobić to, co trzeba, lub czego się chce. On sam musiał przez długi czas walczyć ze swoimi lękami. Koszmary, które nawiedzały go od momentu powrotu z Azkabanu nadal dawały o sobie znać - a kiedy już go nawiedzały, wiedział, jak sobie z nimi radzić. No, ale jednak przezwyciężanie własnych mar nocnych, a lęk przed gniewem nestora i anomaliami to były dwie zupełnie różne rzeczy.
Gdy tylko Una wskazała mu półkę, na której ponoć znajdowały się inne tomiki Masefielda, Craig podszedł do regału, oglądając grzbiety z okładkami. Podobnie jak lady Bulstrode, zupełnie nie znał się na poezji. Kojarzył jedynie tytuły, które matka czytywała, bo zdarzało się, że widział ją z książką w dłoni, jak siadywała w salonie i zagłębiała się w lekturze. Już miał wyciągnąć jeden z nich, taki, który przykuł jego uwagę, ale zamarł, spoglądając na swoją rozmówczynię. Nieco zaskoczony ujrzał w jej rękach trzy książki z zupełnie innego działu. Na początku nie do końca wiedział, o co jej dokładnie chodzi. Pomogła mu już w końcu, wskazując miejsce wśród tysiąca tomików, gdzie mógł odnaleźć twórczość tego samego autora. Nie wspominał jednak przecież nic o powieściach.
- Nieszczególnie. I naprawdę doceniam chęci i starania, ale zostanę jednak przy poezji - spojrzał na książki, ale nie przyjął oferowanych przez nią tomów. Nie mógł też wyjść z podziwu, jak szybko Una zaczęła wysuwać przypuszczenia i domysły. Jeden tytuł książki, do tego poezji, kazał jej sądzić, że jego matka uwielbia morze i oceany. Fascynujące. I zupełnie nietrafione. Jego matka pochodziła z rodziny Crouchów - nie mogłaby chyba mieć mniej wspólnego z morzem. Lady Burke była kobietą starej daty. Nie przepadała za nowatorskimi dziełami, była też kobietą raczej praktyczną. W jej marzeniach nigdy nie znalazło się podróżowanie, bo wiedziała gdzie jest potrzebna i jakie jest jej zadanie. Różniły się zdecydowanie z Uną, której głowa wypełniona była najwyraźniej marzeniami, tłamszonymi przez świadomość tego, czego oczekuje się od lady. - Dziękuję. Jestem pewien, że to wspaniałe książki, ale na pewno moja matka nie potrafiłaby ich docenić - powiedział jeszcze na pocieszenie. Każdy miał inny gust, na to nic nie można było poradzić.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli tak głębiej by się nad tym zastanowić to rzeczywiście wszystko zależało od doboru książki. W dzisiejszym świecie było ich tak wiele, że niewątpliwie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Oczywiście – jeżeli dobrze szukał. Bez szukania nie można było przecież niczego znaleźć.
– Uchm, to prawda. Coś w tym jest. – odparła, kiwając głową. – Gdyby dano mi gatunek, którego nie lubię i w dodatku okaz okazałby się wyjątkowo niski jakościowo, na pewno bym się nieco zraziła.
W Hogwarcie jej też czasem kazano czytać coś, co niekoniecznie lubiła. Zwykle były to opasłe tomiszcza podręczników, choć i zdarzały się książki z biblioteki potrzebne do wypracowań. Nieszczególnie za nimi przepadała, były przestarzałe i mdłe, lecz być może teraz sytuacja się poprawiła. Wiele potrafiło się zmienić w ciągu jednego jedynego roku.
Zarumieniła się delikatnie na policzkach, słysząc pochwałę. Może faktycznie była odważna? Sama już nie wiedziała. To że chciała walczyć o to, co było dla niej ważne to było jedno, ale czy można było uznać to za odwagę? Większość tych, których napotykała na drodze, powiedziałaby, że to po prostu samolubne. Ale Lord Burke chyba uważał inaczej...?
– Dziękuję. – odpowiedziała grzecznie, po chwili jednak zawiesiła głos. – Chociaż chciałabym znać zawsze konkretną granicę między odwagą a brawurą. Czasami to strasznie problematyczne.
Tak naprawdę zawsze balansowała na krawędzi: z jednej strony nadopiekuńcza matka chcąca osłonić Unę i jej brata przed każdą potencjalną krzywdą, z drugiej zaś... chęć niezależności, która narodziła się u młodej Bulstrode w uczniowskich latach. Pełniąc funkcję prefekta i należąc do Klubu Ślimaka, naprawdę uwielbiała uczucie bycia potrzebną i autonomiczną. Nie była tylko i wyłącznie ozdobą w herbie swojego domu.
Być może zareagowała zbyt mocno, jednak nie chciała się ani trochę narzucać. Cała ta sytuacja wyszła samowolnie... Gdyby nie spotkali się w księgarni, tylko w innym miejscu, na pewno wszyscy zobaczyliby dobrze zachowany wizerunek dystyngowanej damy. Nie zorientowaliby się, jak jest ekscentryczną osobowością, a w dodatku molem książkowym.
Zamrugała zdziwiona, by po chwili zaśmiać się z zakłopotania. Zdecydowanie przesadziła.
– Aach, no tak, przepraszam... – Odstawiła książki na przypadkową półkę. Nie martwiła się, że dołoży tym ekspedientce pracy – całkiem długo znała Unę, więc Bulstrode domyślała się, że ten jeden raz najpewniej jej wybaczy. Opcjonalnie mogła jej zapłacić za dodatkowy wysiłek, co jej szkodziło? – Czasem kiedy jestem w "towarzystwie" wielu książek troszeczkę mnie... "ponosi". To moja pasja.
Arystokrata spostrzegła, że musiała wydawać się teraz swojemu rozmówcy strasznie dziwna. Ale przecież była młoda, pragnęła czerpać z życia garściami... A dopóki jej zainteresowania nie uwłaczały rodowi i szlacheckiej społeczności to czemu miałaby zaprzestać ich realizacji?
– Muszę zdawać się dziwna. Mam nadzieję, że lorda nie przytłoczyłam. Zwykle się tak nie zachowuję. – rzekła z uśmiechem zażenowania. – I tak swoją drogą to mam jedną prośbę do lorda: Jestem wdzięczna, że lord nie oznajmił głośno, że się ośmieszyłam, ale... Niech lord też nikomu o tym nie mówi, bardzo proszę. Niech to będzie taka nasza, powiedzmy, "tajemnica".
Nie było to zachowanie wybitnie wykraczające poza reguły, ale wolałaby, żeby nikomu o tym nie mówił. Straciłaby troszkę swojego obrazu eleganckiej, spokojnej, rozsądnej damy.
– Rozumiem to, jak nikt inny. – Uniosła kąciki ust na odpowiedź. Jej samej ciężko byłoby przeczytać coś, do czego nie jest przekonana. Stare rzeczy to bezpieczne rzeczy, nigdy nie zawodziły. – Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie – to miłe że lord dał mi szansę pomóc, mimo że jestem dzisiaj dosyć... niecodzienna.
I nawet jeśli cała ich rozmowa okazałaby się fałszem, toczyło się ją wyjątkowo przyjemnie. Tyle Una mogła na pewno orzec.
– I słowo daję, że gdy następnym razem się spotkamy, najpewniej mnie lord nie pozna. Zazwyczaj jestem zupełnie inna. – Zmrużyła oczy, uśmiechając się, jakby rzucała mu wyzwanie. Dla postronnych wyglądało to normalnie, dla niej jednak miało to znaczenie. Na ogół nie uśmiechała się w ten sposób i tyle.
– A tymczasem, jeśli lord pozwoli... – Wzięła przypadkową książkę z pobliskiego działu literatury. – Pójdę dokonać zakupu. Liczę, że jeszcze się zobaczymy?
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Uchm, to prawda. Coś w tym jest. – odparła, kiwając głową. – Gdyby dano mi gatunek, którego nie lubię i w dodatku okaz okazałby się wyjątkowo niski jakościowo, na pewno bym się nieco zraziła.
W Hogwarcie jej też czasem kazano czytać coś, co niekoniecznie lubiła. Zwykle były to opasłe tomiszcza podręczników, choć i zdarzały się książki z biblioteki potrzebne do wypracowań. Nieszczególnie za nimi przepadała, były przestarzałe i mdłe, lecz być może teraz sytuacja się poprawiła. Wiele potrafiło się zmienić w ciągu jednego jedynego roku.
Zarumieniła się delikatnie na policzkach, słysząc pochwałę. Może faktycznie była odważna? Sama już nie wiedziała. To że chciała walczyć o to, co było dla niej ważne to było jedno, ale czy można było uznać to za odwagę? Większość tych, których napotykała na drodze, powiedziałaby, że to po prostu samolubne. Ale Lord Burke chyba uważał inaczej...?
– Dziękuję. – odpowiedziała grzecznie, po chwili jednak zawiesiła głos. – Chociaż chciałabym znać zawsze konkretną granicę między odwagą a brawurą. Czasami to strasznie problematyczne.
Tak naprawdę zawsze balansowała na krawędzi: z jednej strony nadopiekuńcza matka chcąca osłonić Unę i jej brata przed każdą potencjalną krzywdą, z drugiej zaś... chęć niezależności, która narodziła się u młodej Bulstrode w uczniowskich latach. Pełniąc funkcję prefekta i należąc do Klubu Ślimaka, naprawdę uwielbiała uczucie bycia potrzebną i autonomiczną. Nie była tylko i wyłącznie ozdobą w herbie swojego domu.
Być może zareagowała zbyt mocno, jednak nie chciała się ani trochę narzucać. Cała ta sytuacja wyszła samowolnie... Gdyby nie spotkali się w księgarni, tylko w innym miejscu, na pewno wszyscy zobaczyliby dobrze zachowany wizerunek dystyngowanej damy. Nie zorientowaliby się, jak jest ekscentryczną osobowością, a w dodatku molem książkowym.
Zamrugała zdziwiona, by po chwili zaśmiać się z zakłopotania. Zdecydowanie przesadziła.
– Aach, no tak, przepraszam... – Odstawiła książki na przypadkową półkę. Nie martwiła się, że dołoży tym ekspedientce pracy – całkiem długo znała Unę, więc Bulstrode domyślała się, że ten jeden raz najpewniej jej wybaczy. Opcjonalnie mogła jej zapłacić za dodatkowy wysiłek, co jej szkodziło? – Czasem kiedy jestem w "towarzystwie" wielu książek troszeczkę mnie... "ponosi". To moja pasja.
Arystokrata spostrzegła, że musiała wydawać się teraz swojemu rozmówcy strasznie dziwna. Ale przecież była młoda, pragnęła czerpać z życia garściami... A dopóki jej zainteresowania nie uwłaczały rodowi i szlacheckiej społeczności to czemu miałaby zaprzestać ich realizacji?
– Muszę zdawać się dziwna. Mam nadzieję, że lorda nie przytłoczyłam. Zwykle się tak nie zachowuję. – rzekła z uśmiechem zażenowania. – I tak swoją drogą to mam jedną prośbę do lorda: Jestem wdzięczna, że lord nie oznajmił głośno, że się ośmieszyłam, ale... Niech lord też nikomu o tym nie mówi, bardzo proszę. Niech to będzie taka nasza, powiedzmy, "tajemnica".
Nie było to zachowanie wybitnie wykraczające poza reguły, ale wolałaby, żeby nikomu o tym nie mówił. Straciłaby troszkę swojego obrazu eleganckiej, spokojnej, rozsądnej damy.
– Rozumiem to, jak nikt inny. – Uniosła kąciki ust na odpowiedź. Jej samej ciężko byłoby przeczytać coś, do czego nie jest przekonana. Stare rzeczy to bezpieczne rzeczy, nigdy nie zawodziły. – Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie – to miłe że lord dał mi szansę pomóc, mimo że jestem dzisiaj dosyć... niecodzienna.
I nawet jeśli cała ich rozmowa okazałaby się fałszem, toczyło się ją wyjątkowo przyjemnie. Tyle Una mogła na pewno orzec.
– I słowo daję, że gdy następnym razem się spotkamy, najpewniej mnie lord nie pozna. Zazwyczaj jestem zupełnie inna. – Zmrużyła oczy, uśmiechając się, jakby rzucała mu wyzwanie. Dla postronnych wyglądało to normalnie, dla niej jednak miało to znaczenie. Na ogół nie uśmiechała się w ten sposób i tyle.
– A tymczasem, jeśli lord pozwoli... – Wzięła przypadkową książkę z pobliskiego działu literatury. – Pójdę dokonać zakupu. Liczę, że jeszcze się zobaczymy?
[bylobrzydkobedzieladnie]
How long ago did I die?
Where was I buried?
- Tego nawet ja nie potrafię jednoznacznie oddzielić - wyrzekł znów coś, co chyba można było nawet określić jako pocieszenie. Granica pomiędzy tymi dwoma pojęciami była ruchoma - w zależności od okoliczności, nawet podniesienie wzroku mogło być uznane za akt odwagi. W innym zaś za zwyczajną brawurę i głupotę. Na tę ostatnią także trzeba było uważać. Czasami udowadnianie - zarówno sobie jak i innym - że jest się odważnym, mogło się skończyć konsekwencjami sięgającymi zdecydowanie dalej, niż się początkowo zakładało. O zyskach już w ogóle nie wspominając.
W ciszy obserwował, jak Una odstawia książki na półkę. Czy pomyślał sobie, że jest dziwna? Starał się stronić od tego typu ocen już na początku, chociaż ciężko było nie wyrobić sobie jakiejś opinii. W jego oczach Una wydała mu się raczej dość samotna. Szlachcianka spędzająca tyle czasu wśród książek, ale jednocześnie rzucająca niemal wszystko, aby tylko zamienić parę słów z kojarzoną przez siebie osobą. Pragnąca podzielić się swoimi zainteresowaniami, być może zarazić rozmówcę tematem. Niestety, nie mógł spełnić jej oczekiwań. Gdy wróciła do niego i zaczęła gorąco przepraszać, Burke spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Na co dzień podobne zachowanie pewnie wywołałoby w nim raczej irytację, ale Craig postanowił niedawno, że musi zdecydowanie mniej się denerwować. Byle niedogodność lub nietypowe zdarzenie, takie jak to dzisiejsze, nie było przecież od razu powodem do złości. Miał na to jeszcze czas, gdyby lady Bulstrode była uparta i na siłę próbowała wcisnąć mu te książki lub narzucić swoje towarzystwo. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
- Nie powiem - odrzekł, nie zastanawiając się jednak, czy faktycznie zachowa tę tajemnicę. Nie dlatego, że zamierzał się nią z kimś koniecznie podzielić. Bardziej dlatego, jak niewiele dla niego znaczyła sama ta wpadka. Unę ledwo kojarzył z sabatów. Prawdopodobnie w niedługi czas po opuszczeniu księgarni zwyczajnie zapomni o tej sytuacji. - Ale na przyszłość postaraj się najpierw słuchać, co mówi do ciebie rozmówca i nie wyskakiwać z pochopnymi pomysłami - udzielił jej jeszcze rady, tym razem jednak wypowiedzianej chłodniejszym tonem. Była lady, a jak sama na pewno wiedziała, takie zachowania nie były pozytywnie przyjmowane przez szlachtę. Craig przez moment miał wrażenie, że spogląda na dziecko - wyrośnięte, oczytane, ale mimo wszystko dziecko. Samotne dziecko, które bardzo pragnęło znaleźć kogoś do wspólnej zabawy. Niestety, on nie był tym kimś.
- Będę cię trzymać za słowo, lady. Jestem pewien, że wkrótce nadarzy się sposobność - uznał. Zbliżał się koniec roku, to oznaczało że w środowisku szlachty na pewno zostanie zorganizowany jakiś bal. Wtedy Una będzie miała okazję się wykazać. Przepuścił ją między regałami, dając jej dojść do kasy. Sam chwycił wcześniej wybrany tomik poezji i również udał się w tamtym kierunku. Odebrał także książkę zamówioną przez Letycję, uiszczając odpowiednią zapłatę. Opuszczając księgarnię, zerknął jeszcze raz na lady Bulstrode. Czy faktycznie miała się zaprezentować w przyszłości jako przykładna szlachcianka, to miało okazać się już wkrótce, na sabacie w Hampton Court.
zt x2
W ciszy obserwował, jak Una odstawia książki na półkę. Czy pomyślał sobie, że jest dziwna? Starał się stronić od tego typu ocen już na początku, chociaż ciężko było nie wyrobić sobie jakiejś opinii. W jego oczach Una wydała mu się raczej dość samotna. Szlachcianka spędzająca tyle czasu wśród książek, ale jednocześnie rzucająca niemal wszystko, aby tylko zamienić parę słów z kojarzoną przez siebie osobą. Pragnąca podzielić się swoimi zainteresowaniami, być może zarazić rozmówcę tematem. Niestety, nie mógł spełnić jej oczekiwań. Gdy wróciła do niego i zaczęła gorąco przepraszać, Burke spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Na co dzień podobne zachowanie pewnie wywołałoby w nim raczej irytację, ale Craig postanowił niedawno, że musi zdecydowanie mniej się denerwować. Byle niedogodność lub nietypowe zdarzenie, takie jak to dzisiejsze, nie było przecież od razu powodem do złości. Miał na to jeszcze czas, gdyby lady Bulstrode była uparta i na siłę próbowała wcisnąć mu te książki lub narzucić swoje towarzystwo. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
- Nie powiem - odrzekł, nie zastanawiając się jednak, czy faktycznie zachowa tę tajemnicę. Nie dlatego, że zamierzał się nią z kimś koniecznie podzielić. Bardziej dlatego, jak niewiele dla niego znaczyła sama ta wpadka. Unę ledwo kojarzył z sabatów. Prawdopodobnie w niedługi czas po opuszczeniu księgarni zwyczajnie zapomni o tej sytuacji. - Ale na przyszłość postaraj się najpierw słuchać, co mówi do ciebie rozmówca i nie wyskakiwać z pochopnymi pomysłami - udzielił jej jeszcze rady, tym razem jednak wypowiedzianej chłodniejszym tonem. Była lady, a jak sama na pewno wiedziała, takie zachowania nie były pozytywnie przyjmowane przez szlachtę. Craig przez moment miał wrażenie, że spogląda na dziecko - wyrośnięte, oczytane, ale mimo wszystko dziecko. Samotne dziecko, które bardzo pragnęło znaleźć kogoś do wspólnej zabawy. Niestety, on nie był tym kimś.
- Będę cię trzymać za słowo, lady. Jestem pewien, że wkrótce nadarzy się sposobność - uznał. Zbliżał się koniec roku, to oznaczało że w środowisku szlachty na pewno zostanie zorganizowany jakiś bal. Wtedy Una będzie miała okazję się wykazać. Przepuścił ją między regałami, dając jej dojść do kasy. Sam chwycił wcześniej wybrany tomik poezji i również udał się w tamtym kierunku. Odebrał także książkę zamówioną przez Letycję, uiszczając odpowiednią zapłatę. Opuszczając księgarnię, zerknął jeszcze raz na lady Bulstrode. Czy faktycznie miała się zaprezentować w przyszłości jako przykładna szlachcianka, to miało okazać się już wkrótce, na sabacie w Hampton Court.
zt x2
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
20 kwietnia
Edgar uwielbiał poszerzać swoją wiedzę. Zgłębianie tematów, które go interesowały było – poza pracą – głównym zajęciem Harrisona. Lubował się w czytaniu książek, wyjaśniających bardziej skomplikowane wątki. Ostatnio zaczytywał się w historii magii. Równie przyjemne, jak czytanie, było dla mężczyzny wymienianie poglądów na temat danego zagadnienia, czy też dyskusja o całej książce z innymi. Ostatnimi czasy prowadził niezwykle ciekawą korespondencję listowną z pewnym mężczyzną, którego imienia nie znał. Podpisywał się pseudonimem podobnie, jak Edgar. Byli dla siebie anonimowi, a równocześnie w jakiś sposób bliscy, wszak interesowały ich te same dziedziny. Historia magii, numerologia, nauka – na te tematy mogli korespondować bez przerwy, choć o swoim życiu prywatnym nie wiedzieli prawie nic. Harrisonowi taka sytuacja z jednej strony odpowiadała. Nie lubił bowiem wpuszczać do swojego świata zbyt wielu nowych osób, choć z drugiej, musiał przyznać, że jego rozmówca był człowiekiem na tyle interesującym, że chciałby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Tutaj nasuwało się jednak pytanie – czy ta wiedza pchnęłaby ich znajomość do przodu, czy może do tyłu?
Tego ciepłego, kwietniowego dnia, kiedy promienie wiosennego słońca dodawały pogrążonemu w wojnie światu trochę bardziej przyjazny wygląd, Edgar wybrał się do księgarni. Miał zamiar kupić pewną pozycję, którą polecił mu ten właśnie anonimowy korespondent, z którym dzielił tak wiele wspólnych zainteresowań. Księga dotyczyła historii magii i była podobno bardzo obszerna, a przez to pełna wartościowej wiedzy. Kiedy Harrison dotarł na miejsce, na wejściu powitał go zapach papieru. Zaraz po palonym drewnie, była to ulubiona woń mężczyzny, przywodząca mu na myśl wszystko, co miłe. Powoli kroczył alejkami księgarni. Mijał dział eliksirów, magii obronnej i kilka innych, by w końcu dotrzeć do działu o historii. Z kieszeni wyjął złożony na 4 części list od swojego korespondenta, w którym ten podał tytuł książki, którą Edgar zamierzał kupić. Wolał wziąć go ze sobą –nie chciał bowiem pomylić autora i dokonać zakupu nie tej pozycji. Omiótł kartkę wzrokiem, aż dotarł do miejsca, w którym wymieniona była nazwa książki. Harrison schował list do kieszeni i podniósł wzrok, by jej poszukać. Pozycji było mnóstwo. W nazwiskach można było przebierać i pewnie każdy znalazłby coś dla siebie. W końcu trafił na tą, której szukał, a na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech. Zakup nowej książki zawsze wiązał się dla Edgara z przypływem pozytywnej energii. Wiedział wszak, że już za kilka godzin wejdzie w posiadanie cennej wiedzy, co w końcu było dla mężczyzny na wagę złota.
Edgar uwielbiał poszerzać swoją wiedzę. Zgłębianie tematów, które go interesowały było – poza pracą – głównym zajęciem Harrisona. Lubował się w czytaniu książek, wyjaśniających bardziej skomplikowane wątki. Ostatnio zaczytywał się w historii magii. Równie przyjemne, jak czytanie, było dla mężczyzny wymienianie poglądów na temat danego zagadnienia, czy też dyskusja o całej książce z innymi. Ostatnimi czasy prowadził niezwykle ciekawą korespondencję listowną z pewnym mężczyzną, którego imienia nie znał. Podpisywał się pseudonimem podobnie, jak Edgar. Byli dla siebie anonimowi, a równocześnie w jakiś sposób bliscy, wszak interesowały ich te same dziedziny. Historia magii, numerologia, nauka – na te tematy mogli korespondować bez przerwy, choć o swoim życiu prywatnym nie wiedzieli prawie nic. Harrisonowi taka sytuacja z jednej strony odpowiadała. Nie lubił bowiem wpuszczać do swojego świata zbyt wielu nowych osób, choć z drugiej, musiał przyznać, że jego rozmówca był człowiekiem na tyle interesującym, że chciałby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Tutaj nasuwało się jednak pytanie – czy ta wiedza pchnęłaby ich znajomość do przodu, czy może do tyłu?
Tego ciepłego, kwietniowego dnia, kiedy promienie wiosennego słońca dodawały pogrążonemu w wojnie światu trochę bardziej przyjazny wygląd, Edgar wybrał się do księgarni. Miał zamiar kupić pewną pozycję, którą polecił mu ten właśnie anonimowy korespondent, z którym dzielił tak wiele wspólnych zainteresowań. Księga dotyczyła historii magii i była podobno bardzo obszerna, a przez to pełna wartościowej wiedzy. Kiedy Harrison dotarł na miejsce, na wejściu powitał go zapach papieru. Zaraz po palonym drewnie, była to ulubiona woń mężczyzny, przywodząca mu na myśl wszystko, co miłe. Powoli kroczył alejkami księgarni. Mijał dział eliksirów, magii obronnej i kilka innych, by w końcu dotrzeć do działu o historii. Z kieszeni wyjął złożony na 4 części list od swojego korespondenta, w którym ten podał tytuł książki, którą Edgar zamierzał kupić. Wolał wziąć go ze sobą –nie chciał bowiem pomylić autora i dokonać zakupu nie tej pozycji. Omiótł kartkę wzrokiem, aż dotarł do miejsca, w którym wymieniona była nazwa książki. Harrison schował list do kieszeni i podniósł wzrok, by jej poszukać. Pozycji było mnóstwo. W nazwiskach można było przebierać i pewnie każdy znalazłby coś dla siebie. W końcu trafił na tą, której szukał, a na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech. Zakup nowej książki zawsze wiązał się dla Edgara z przypływem pozytywnej energii. Wiedział wszak, że już za kilka godzin wejdzie w posiadanie cennej wiedzy, co w końcu było dla mężczyzny na wagę złota.
Poszukiwania nowych pozycji do zgłębienia było niezwykle satysfakcjonującym zajęciem. Czasem mógł spędzić godziny w księgarni na przeglądaniu nowych pozycji, ale również i tych starszych - w końcu było mnóstwo, w innych kulturach uznawanych za klasyki, książek, które były warte sięgnięcia po nie, a które właśnie dotyczyły tego, co było kiedyś.
Z czegoś potrzebowali się w końcu uczyć, prawda? Od przodków, przyjmując to co było i analizować na podstawie tego, co może się wydarzyć - wyciągać błędy i uczyć się, bo tak jak wszystkie kultury, niezależnie od miejsca, zdawały się posiadać identyczne elementy tak i sama historia musiała być ucieleśnieniem najczystszego szaleństwa, kiedy po raz kolejny się powtarzała.
To co było, to co będzie, ale również i to co jest - czy można było to naginać pod siebie? A jeśli tak to w jaki sposób, aby przerwać to co było czystym szaleństwem, kiedy powtarzało się bez przerwania. Dlaczego rodzajów magii było tak wiele - a każdej z nich można było stosować w zupełnie inny sposób, łącząc ją i eksperymentując? W końcu iluzje można było tworzyć przy pomocy transmutacji - ale na ile były to wyłącznie iluzje, jeśli jednocześnie przy użyciu zaklęć transmutacyjnych i minerałów kosmicznych można było stworzyć mechanizm pozwalający naginać czasoprzestrzeń w podobny sposób do samej teleportacji w inne miejsce? To nie była iluzja czy ułuda - cząsteczki magii rzeczywiście wpływały na przedmiot, a raczej na przedmioty i same miejsca.
Zamyślił się dłuższą chwilę, kiedy wchodził do księgarni. Ruszył doskonale sobie znanym kierunkiem na działy ksiąg nie fabularnych, a właśnie tych rozwodzących się na tematy bardziej zaawansowane. Gdzieś w tle, zaledwie kątem oka dostrzegł sylwetki dwóch młodych panien zachowujących się dość głośno i popadających w zachwyt nad jedną z fabularnych opowieści romantycznych, jednak nie poświęcił nawet odrobiny uwagi, aby dokładnie się im przyjrzeć czy zapamiętać głos. Zamiast tego ruszył dalej między półkami i regałami, w końcu wychodząc zza jednego i wpadając na innego klienta księgarni.
Spojrzał zaskoczony na mężczyznę i zaraz pochylił się, dostrzegając że wytrącił mu z dłoni książkę.
- Najmocniej pana przepraszam za swoją nierozwagę... - zaczął, dostrzegając na moment okładkę, a później nazwisko. Uśmiechnął się lekko, zaraz prostując i wręczając mężczyźnie książkę z powrotem. - Niezwykle interesująca książka, muszę przyznać że Profesor Vane poruszył zagadnienia w niekonwencjonalny sposób, okiem prawdziwie obiektywnym jak na uczonego i badacza przystało. Zastanawia się pan nad zakupem? Na pewno to pozycja, z którą warto się zapoznać - dopytał w kwestii egzemplarza O pochodzeniu magii, nie mogąc się powstrzymać przed poznaniem opinii innych na ten temat.
Sam dość późno znalazł czas na zgłębienie tej lektury - bo zaledwie koło dwóch czy nawet trzech miesięcy od jej ukazania się. A jednak na książki, które poruszały interesujące zagadnienie z różnych perspektyw, warto było poświęcić czas, nawet jeśli nie można było przeczytać ich zawsze w dniu samej premiery. Dlatego były tak fascynujące i interesujące - bo wiedza raz na nich spisana, nie prędko przechodziła w stan nieważnej. - Och, proszę wybaczyć moją śmiałość, nie często spotyka się osobiście czarodziejów podzielających gusta czytelnicze - przyznał, zaraz w eleganckim geście wyciągając dłoń do mężczyzny, aby mu się przedstawić. Choć im dłużej przyglądał mu się - tym bardziej zdawało się, że skądś go znał i kojarzył. Miał już do czynienia z tym mężczyzną? Nie był pewny, gdzie dokładnie widział już jego twarz. - Oyvind Borgin - przedstawił się jednak przyjaźnie.
Z czegoś potrzebowali się w końcu uczyć, prawda? Od przodków, przyjmując to co było i analizować na podstawie tego, co może się wydarzyć - wyciągać błędy i uczyć się, bo tak jak wszystkie kultury, niezależnie od miejsca, zdawały się posiadać identyczne elementy tak i sama historia musiała być ucieleśnieniem najczystszego szaleństwa, kiedy po raz kolejny się powtarzała.
To co było, to co będzie, ale również i to co jest - czy można było to naginać pod siebie? A jeśli tak to w jaki sposób, aby przerwać to co było czystym szaleństwem, kiedy powtarzało się bez przerwania. Dlaczego rodzajów magii było tak wiele - a każdej z nich można było stosować w zupełnie inny sposób, łącząc ją i eksperymentując? W końcu iluzje można było tworzyć przy pomocy transmutacji - ale na ile były to wyłącznie iluzje, jeśli jednocześnie przy użyciu zaklęć transmutacyjnych i minerałów kosmicznych można było stworzyć mechanizm pozwalający naginać czasoprzestrzeń w podobny sposób do samej teleportacji w inne miejsce? To nie była iluzja czy ułuda - cząsteczki magii rzeczywiście wpływały na przedmiot, a raczej na przedmioty i same miejsca.
Zamyślił się dłuższą chwilę, kiedy wchodził do księgarni. Ruszył doskonale sobie znanym kierunkiem na działy ksiąg nie fabularnych, a właśnie tych rozwodzących się na tematy bardziej zaawansowane. Gdzieś w tle, zaledwie kątem oka dostrzegł sylwetki dwóch młodych panien zachowujących się dość głośno i popadających w zachwyt nad jedną z fabularnych opowieści romantycznych, jednak nie poświęcił nawet odrobiny uwagi, aby dokładnie się im przyjrzeć czy zapamiętać głos. Zamiast tego ruszył dalej między półkami i regałami, w końcu wychodząc zza jednego i wpadając na innego klienta księgarni.
Spojrzał zaskoczony na mężczyznę i zaraz pochylił się, dostrzegając że wytrącił mu z dłoni książkę.
- Najmocniej pana przepraszam za swoją nierozwagę... - zaczął, dostrzegając na moment okładkę, a później nazwisko. Uśmiechnął się lekko, zaraz prostując i wręczając mężczyźnie książkę z powrotem. - Niezwykle interesująca książka, muszę przyznać że Profesor Vane poruszył zagadnienia w niekonwencjonalny sposób, okiem prawdziwie obiektywnym jak na uczonego i badacza przystało. Zastanawia się pan nad zakupem? Na pewno to pozycja, z którą warto się zapoznać - dopytał w kwestii egzemplarza O pochodzeniu magii, nie mogąc się powstrzymać przed poznaniem opinii innych na ten temat.
Sam dość późno znalazł czas na zgłębienie tej lektury - bo zaledwie koło dwóch czy nawet trzech miesięcy od jej ukazania się. A jednak na książki, które poruszały interesujące zagadnienie z różnych perspektyw, warto było poświęcić czas, nawet jeśli nie można było przeczytać ich zawsze w dniu samej premiery. Dlatego były tak fascynujące i interesujące - bo wiedza raz na nich spisana, nie prędko przechodziła w stan nieważnej. - Och, proszę wybaczyć moją śmiałość, nie często spotyka się osobiście czarodziejów podzielających gusta czytelnicze - przyznał, zaraz w eleganckim geście wyciągając dłoń do mężczyzny, aby mu się przedstawić. Choć im dłużej przyglądał mu się - tym bardziej zdawało się, że skądś go znał i kojarzył. Miał już do czynienia z tym mężczyzną? Nie był pewny, gdzie dokładnie widział już jego twarz. - Oyvind Borgin - przedstawił się jednak przyjaźnie.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Edgar zmierzał w stronę wyjścia, gdy z zamyślenia wyrwał go dźwięk spadającej książki. Do tego jego upatrzonej książki, która zetknęła się z ziemią, bo ktoś właśnie na niego wpadł.
- Wszystko w porządku. - nieznacznie uniósł kąciki ust, kierując wzrok na okładkę. - Ach, tak, chciałbym ją kupić. Historia magii leży w kręgu moich zainteresowań, dlatego ta właśnie pozycja przyciągnęła moją uwagę. - oznajmił i mimochodem zerknął na cenę, przylepioną do dołu okładki. - Nie należy co prawda do najtańszych, ale jak to mówią, wiedza jest bezcenna i uważam, że nie powinno się na niej oszczędzać. - Co by nie mówić, Harrisonowi nie było żal pieniędzy, przeznaczonych na książki. Nawet w sobie kryzysu, starał się nabywać ważniejsze pozycje, by zawsze być na bieżąco z interesującymi go kwestiami. - Tym bardziej, że ten tytuł został mi kilka dni temu polecony przez człowieka, z którego zdaniem się liczę. Stwierdził, iż na pewno mi się spodoba, więc biorę w ciemno. Miałem szczęście trafić na kogoś, kogo gust jest niezwykle zbliżony do mojego. - stwierdził zgodnie z prawdą. Wiedział w końcu, że właściwie każda polecona książka polecona przez Nøkkena - bo tak podpisywał się jego listowny korespondent- była trafem w dziesiątkę. - A pan? Wnioskuję, że pan też jest pasjonatem historii magii? - po raz pierwszy od początku tej konwersacji, bardziej uważnie spojrzał na swojego rozmówcę i po krótkiej chwili nieznajomy stał się znajomym. Na szczęście, lub nie, Edgara wyróżniała spostrzegawczość i dobra pamięć. Uprzejmy uśmiech, który do tej pory gościł na jego twarzy, ustąpił miejsca bardziej chłodnemu wyrazowi. Harrison rozpoznał bowiem w Øyvindzie człowieka, któremu niedgyś odmówił tłumaczenia pewnego tekstu o wątpliwie moralnym przekazie. Choć zwykle nie uciekał się do takich rozwiązań - w końcu kryzys ekonomiczny odczuwalny był i dla niego, to gdy zostało mu wyjaśnione, z jakim tekstem miałby pracować, powiedział kategoryczne nie. Nawet przez ułamek sekundy nie rozważał innej odpowiedzi. Była to bowiem książka czarnomagiczna, a od takiej wiedzy mężczyzna stronił. Po tymże incydencie pozostał mi z tylu głowy pewnego rodzaju niesmak, który natychmiast powrócił, kiedy spotkali się po raz kolejny. Nie rozumiał, dlaczego czarna magia wciąż jest rozpowszechniana. Setki ludzi codziennie przez nią giną. O ile lepszy i bardziej bezpieczny byłby świat, gdyby czarodzieje otworzyli w końcu oczy i zrozumieli, że nie tędy droga, że tylko działając dla wspólnego dobra, są w stanie coś zbudować?
- Edgar Harrison. - przedstawił się krótko, kiedy rozmówca podał swoje dane. - Mieliśmy już kiedyś okazję się poznać. - dodał po chwili zastanowienia. Nie był pewny, czy znali się z imienia i nazwiska, ale z pewnością już się kiedyś spotkali. Z jednej strony, trochę było Edgarowi szkoda, że ta miła pogawędka za chwilę zmieni pewnie ton na dużo mniej przyjemny. W końcu to, co mówił Øyvind było prawdą- nieczęsto dało się trafić na człowieka, z którym dzieliło się zainteresowania. Tym bardziej, że ludzie zwykli lubić książki nastawione typowo na akcję, łatwe emocje i doznania. Chcieli odprężyć się po ciężkim dniu pracy. Łaknęli czegoś, co by ich oderwało od tej ponurej, wojennej rzeczywistości i z jednej strony ciężko ich o to winić. Czasy były niespokojne i rzadko kto w wolnej chwili chciał zgłębiać tajniki historii magii na przykład. Ludzie potrzebowali odskoczni, ale Edgar miał w sobie pewnego rodzaju pociąg do wiedzy. Choć nie pogardził dobrą powieścią od czasu do czasu, zdecydowanie wolał pogłębiać interesujące go tematy i niezwykle ciężko było mu znaleźć kogoś, kto by takie podejście podzielał.
- Wszystko w porządku. - nieznacznie uniósł kąciki ust, kierując wzrok na okładkę. - Ach, tak, chciałbym ją kupić. Historia magii leży w kręgu moich zainteresowań, dlatego ta właśnie pozycja przyciągnęła moją uwagę. - oznajmił i mimochodem zerknął na cenę, przylepioną do dołu okładki. - Nie należy co prawda do najtańszych, ale jak to mówią, wiedza jest bezcenna i uważam, że nie powinno się na niej oszczędzać. - Co by nie mówić, Harrisonowi nie było żal pieniędzy, przeznaczonych na książki. Nawet w sobie kryzysu, starał się nabywać ważniejsze pozycje, by zawsze być na bieżąco z interesującymi go kwestiami. - Tym bardziej, że ten tytuł został mi kilka dni temu polecony przez człowieka, z którego zdaniem się liczę. Stwierdził, iż na pewno mi się spodoba, więc biorę w ciemno. Miałem szczęście trafić na kogoś, kogo gust jest niezwykle zbliżony do mojego. - stwierdził zgodnie z prawdą. Wiedział w końcu, że właściwie każda polecona książka polecona przez Nøkkena - bo tak podpisywał się jego listowny korespondent- była trafem w dziesiątkę. - A pan? Wnioskuję, że pan też jest pasjonatem historii magii? - po raz pierwszy od początku tej konwersacji, bardziej uważnie spojrzał na swojego rozmówcę i po krótkiej chwili nieznajomy stał się znajomym. Na szczęście, lub nie, Edgara wyróżniała spostrzegawczość i dobra pamięć. Uprzejmy uśmiech, który do tej pory gościł na jego twarzy, ustąpił miejsca bardziej chłodnemu wyrazowi. Harrison rozpoznał bowiem w Øyvindzie człowieka, któremu niedgyś odmówił tłumaczenia pewnego tekstu o wątpliwie moralnym przekazie. Choć zwykle nie uciekał się do takich rozwiązań - w końcu kryzys ekonomiczny odczuwalny był i dla niego, to gdy zostało mu wyjaśnione, z jakim tekstem miałby pracować, powiedział kategoryczne nie. Nawet przez ułamek sekundy nie rozważał innej odpowiedzi. Była to bowiem książka czarnomagiczna, a od takiej wiedzy mężczyzna stronił. Po tymże incydencie pozostał mi z tylu głowy pewnego rodzaju niesmak, który natychmiast powrócił, kiedy spotkali się po raz kolejny. Nie rozumiał, dlaczego czarna magia wciąż jest rozpowszechniana. Setki ludzi codziennie przez nią giną. O ile lepszy i bardziej bezpieczny byłby świat, gdyby czarodzieje otworzyli w końcu oczy i zrozumieli, że nie tędy droga, że tylko działając dla wspólnego dobra, są w stanie coś zbudować?
- Edgar Harrison. - przedstawił się krótko, kiedy rozmówca podał swoje dane. - Mieliśmy już kiedyś okazję się poznać. - dodał po chwili zastanowienia. Nie był pewny, czy znali się z imienia i nazwiska, ale z pewnością już się kiedyś spotkali. Z jednej strony, trochę było Edgarowi szkoda, że ta miła pogawędka za chwilę zmieni pewnie ton na dużo mniej przyjemny. W końcu to, co mówił Øyvind było prawdą- nieczęsto dało się trafić na człowieka, z którym dzieliło się zainteresowania. Tym bardziej, że ludzie zwykli lubić książki nastawione typowo na akcję, łatwe emocje i doznania. Chcieli odprężyć się po ciężkim dniu pracy. Łaknęli czegoś, co by ich oderwało od tej ponurej, wojennej rzeczywistości i z jednej strony ciężko ich o to winić. Czasy były niespokojne i rzadko kto w wolnej chwili chciał zgłębiać tajniki historii magii na przykład. Ludzie potrzebowali odskoczni, ale Edgar miał w sobie pewnego rodzaju pociąg do wiedzy. Choć nie pogardził dobrą powieścią od czasu do czasu, zdecydowanie wolał pogłębiać interesujące go tematy i niezwykle ciężko było mu znaleźć kogoś, kto by takie podejście podzielał.
Znajomość wielu języków często otwierała wrota świata literatury - a dodatkowo i on często był zachwycony książkami, które były kolekcjonowane przez lata w jego rodzinie. Pradziadkowie, dziadkowie, ale również i rodzice nauczyli go szacunku do słowa pisanego wraz z fascynacją i miłością do niego.
- Wiedza jest bezcenna, choć w dobie kryzysu rzeczywiście może być ciężej, kiedy wybór leży między słowem pisanym, a posiłkiem - przyznał, samemu mając szczęście, że nie martwił się zbyt mocno o swoją spiżarkę. Były dni, w których zjadł mniej - dostrzegał również brak kawy na półkach sklepowych czy nie zawsze pierwszej świeżości pieczywo w piekarniach, a także i ryb na marketach. Były to rzeczy uciążliwe, o których jeszcze przed wojną nawet by nie pomyślał - a dzisiaj to wszystko się zmieniało. A jednak, mimo wszystkich niewygód których doświadczał, Londyn wolny od mugoli stanowczo był czymś, co wynagradzało wszystkie niedogonienia.
Nie przykuł większej wagi do słów mężczyzny. W końcu wielu czarodziejów w świecie polecało sobie lektury - i on nabywał wiele książek właśnie tą drogą. - Jest to niezwykłe spojrzenie na zagadnienie historii magii, wciąż leży wiele niewiadomych w zachowaniu i pochodzeniu magii - przyznał z uśmiechem. - Oh, oczywiści. Choć bardziej sięgam w stronę starożytnych zapisków. To w nich często tkwi zapomniana dzisiaj wiedza, która pomaga nam lepiej zrozumieć dawne zastosowania magii - przyznał. - Dobrze jednak wiedzieć, że nie tylko naukowcy i badacze są zainteresowani tym tematem, ale również i czarodzieje sięgający po ich badania. Cieszy mnie również fakt, że Hogwart posiada tak doskonałych uczonych - z drugiej strony mam wrażenie, że szkolne mury mogą być znacznie ograniczające w tej kwestii, rozumie pan, w kwestii zgłębiania wiedzy i badań. Choć kto wie? Może dzięki temu jest wręcz łatwiej zgłębiać niektóre zagadnienia... Oh, proszę wybaczyć, nigdy nie miałem tak naprawdę okazji przebywania w Hogwarcie. Nie spodziewałbym się jednak niczego innego niż doskonale zaopatrzonej biblioteki, skoro jest to szkoła tak istotna dla edukacji angielskich czarodziejów, zastanawia mnie czy profesor Vane korzystał i z tych zbiorów podczas własnych badań - dodał spokojnie, zaraz jednak zastanawiając się przez dłuższą chwilę pierw nad imieniem i nazwiskiem mężczyzny - jakby starając sobie przypomnieć skąd też już je słyszał. Zaraz jednak jego kolejne słowa jakby uzmysłowiły mu, gdzie dokładnie mieli tę wątpliwej przyjemności okazję.
- Ah... proszę wybaczyć, rzadko zapamiętuję czarodziejów o zamkniętych umysłach - powiedział niechętnie, a jego uśmiech zaraz się rozmył. Nie byłby nigdy na tyle nieuważny, aby przynieść teksty zakazanych ksiąg do niezaufanego tłumacza - jednak co prawda, kontrowersyjne podręczniki do nauki czarnej magii pochodzące z Durmstrangu nie dla każdego Anglika były czymś, co powinno mieć prawo bytu.
Nigdy nie potwierdzał ani nie zaprzeczał swojej znajomości tej dziedziny magii - podobna informacja mogła wywołać lęk u innych, ale również sprawić, aby zyskał wielu przyjaciół co i wrogów. Były informacje, które dla dobra innych było warto trzymać w sekrecie. - Chyba, że zmienił pan zdanie co do tłumaczenia prostych tekstów? Doprawdy nie rozumiem wielkiego rabanu. Jeśli pańskie umiejętności tłumaczenia norweskiego nie były wystarczające, można było powiedzieć wprost o braku kwalifikacji - powiedział, zawsze kierując podobne reakcje na drugiego czarodzieja. Zagrywki na niskim poziomie, które wielu kuły. - Chociaż jeśli nic się nie zmieniło w pańskim podejściu, mógłbym zaproponować jednak odłożenie książki profesora Vane i skierowania się do czegoś bardziej przystępnego w treści.
- Wiedza jest bezcenna, choć w dobie kryzysu rzeczywiście może być ciężej, kiedy wybór leży między słowem pisanym, a posiłkiem - przyznał, samemu mając szczęście, że nie martwił się zbyt mocno o swoją spiżarkę. Były dni, w których zjadł mniej - dostrzegał również brak kawy na półkach sklepowych czy nie zawsze pierwszej świeżości pieczywo w piekarniach, a także i ryb na marketach. Były to rzeczy uciążliwe, o których jeszcze przed wojną nawet by nie pomyślał - a dzisiaj to wszystko się zmieniało. A jednak, mimo wszystkich niewygód których doświadczał, Londyn wolny od mugoli stanowczo był czymś, co wynagradzało wszystkie niedogonienia.
Nie przykuł większej wagi do słów mężczyzny. W końcu wielu czarodziejów w świecie polecało sobie lektury - i on nabywał wiele książek właśnie tą drogą. - Jest to niezwykłe spojrzenie na zagadnienie historii magii, wciąż leży wiele niewiadomych w zachowaniu i pochodzeniu magii - przyznał z uśmiechem. - Oh, oczywiści. Choć bardziej sięgam w stronę starożytnych zapisków. To w nich często tkwi zapomniana dzisiaj wiedza, która pomaga nam lepiej zrozumieć dawne zastosowania magii - przyznał. - Dobrze jednak wiedzieć, że nie tylko naukowcy i badacze są zainteresowani tym tematem, ale również i czarodzieje sięgający po ich badania. Cieszy mnie również fakt, że Hogwart posiada tak doskonałych uczonych - z drugiej strony mam wrażenie, że szkolne mury mogą być znacznie ograniczające w tej kwestii, rozumie pan, w kwestii zgłębiania wiedzy i badań. Choć kto wie? Może dzięki temu jest wręcz łatwiej zgłębiać niektóre zagadnienia... Oh, proszę wybaczyć, nigdy nie miałem tak naprawdę okazji przebywania w Hogwarcie. Nie spodziewałbym się jednak niczego innego niż doskonale zaopatrzonej biblioteki, skoro jest to szkoła tak istotna dla edukacji angielskich czarodziejów, zastanawia mnie czy profesor Vane korzystał i z tych zbiorów podczas własnych badań - dodał spokojnie, zaraz jednak zastanawiając się przez dłuższą chwilę pierw nad imieniem i nazwiskiem mężczyzny - jakby starając sobie przypomnieć skąd też już je słyszał. Zaraz jednak jego kolejne słowa jakby uzmysłowiły mu, gdzie dokładnie mieli tę wątpliwej przyjemności okazję.
- Ah... proszę wybaczyć, rzadko zapamiętuję czarodziejów o zamkniętych umysłach - powiedział niechętnie, a jego uśmiech zaraz się rozmył. Nie byłby nigdy na tyle nieuważny, aby przynieść teksty zakazanych ksiąg do niezaufanego tłumacza - jednak co prawda, kontrowersyjne podręczniki do nauki czarnej magii pochodzące z Durmstrangu nie dla każdego Anglika były czymś, co powinno mieć prawo bytu.
Nigdy nie potwierdzał ani nie zaprzeczał swojej znajomości tej dziedziny magii - podobna informacja mogła wywołać lęk u innych, ale również sprawić, aby zyskał wielu przyjaciół co i wrogów. Były informacje, które dla dobra innych było warto trzymać w sekrecie. - Chyba, że zmienił pan zdanie co do tłumaczenia prostych tekstów? Doprawdy nie rozumiem wielkiego rabanu. Jeśli pańskie umiejętności tłumaczenia norweskiego nie były wystarczające, można było powiedzieć wprost o braku kwalifikacji - powiedział, zawsze kierując podobne reakcje na drugiego czarodzieja. Zagrywki na niskim poziomie, które wielu kuły. - Chociaż jeśli nic się nie zmieniło w pańskim podejściu, mógłbym zaproponować jednak odłożenie książki profesora Vane i skierowania się do czegoś bardziej przystępnego w treści.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 18 z 18 • 1 ... 10 ... 16, 17, 18
Wnętrze księgarni
Szybka odpowiedź