Dynia na parę
Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:52, w całości zmieniany 3 razy
Świat dyni od zawsze przyciągał czarodziejów każdego stanu, by mogli spróbować fantastycznych smaków i zapachów sycących zmysły. Uczta drugiego rodzaju zwabiła tutaj Victorię, dla której była to niebanalna okazja doznania inspiracji w stworzeniu nowej kompozycji perfum. Natomiast Peony niezniechęcona zimnem, przyodziana w gruby, ciepły płaszcz, wybrała się do Świata dyni wiedziona zielarskimi pasjami oraz plotką, jakoby właściciele tego przybytku wyhodowali ogromny okaz. Informacje na temat wzrostu rośliny z pewnością pomogłyby jej mandragorom osiągnąć równie imponujące rozmiary. Widząc jednak podstarzałego czarodzieja, pogrążonego w rozmowie z panną Parkinson, nie mogła zaprzepaścić szansy.
Ku ogólnemu zaskoczeniu, staruszek nie opierał się przed pokazaniem swojej dumy. Zaprowadził panie do drugiego pomieszczenia, gdzie na niewielkiej skrzynce tkwiła ogromna dynia zajmująca większość dostępnej przestrzeni. Niestety nie dane mu było opowiedzieć o osiągnięciu, bowiem w pewnej chwili okaz dyni poruszył się, spadł ze skrzynki i eksplodował, znacząc miąższem wszystko, co znajdowało się w zasięgu wybuchu.
Ani Victoria, ani Peony nie oczekiwały czegoś takiego, a już z całą pewnością nie spodziewały się, że to one zostaną obarczone winą za to przykre zdarzenie. Donośne oskarżenia staruszka stawiały je pod ścianą wraz z dwiema opcja: pokorne przyjęcie na siebie winy i posprzątanie bałaganu albo wyperswadowanie mężczyźnie winy, którą je obarczył. A może obie panie wpadną na jeszcze jedno rozwiązanie problemu?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Pojawiłam się tam, ale jak się okazało, nie byłam jedyna. W końcu jednak udało mi się dostać do mężczyzny, który chyba był właścicielem tego obiektu. Zaczęłam mu opowiadać o swoim pomyśle o swojej pasji, a on wyglądał na wielce zadowolonego tym, że jego dynie mogą mieć tak znaczący wpływ na rozwój czarodziejskiej mody. Już mieliśmy iść, gdzie dostałabym kilka próbek, aby móc na nich pracować, ponieważ mężczyzna miał wiele różnych rodzajów tego przysmaku, kiedy pojawiła się obok nas kobieta, zdecydowanie zainteresowana tym wielkim okazem, który udało mu się wyhodować. Chętnie ruszyłam za nimi, chcąc również przekonać się cóż to za wielki okaz. A był naprawdę okazały, wieli, pomarańczowy, dyniowaty. I nagle, ni z tego ni z owego spadł na ziemie, rozpadając się na milion kawałków i brudząc wszystko do około, także niezwykle drogi płaszcz, jaki miałam na sobie.
Wraz z pierwszymi krzykami i oskarżeniami wiedziałam już, że swoich obiecanych próbek nie dostanę. Mężczyzna zaczął obarczać nas winą, jakobyśmy to my zawiniły, zwalając jego cudowną dynię na ziemie. Ale ani ja, ani też nie zauważyłam, aby kobieta obok mnie, nie dotknęłyśmy tej dyni, stojąc dobre kilka metrów od niej.
Na początku nie mogłam uwierzyć w to co słyszałam. Jakiś stary mężczyzna o wątpliwej krwi miał czelność na mnie krzyczeć? Na mnie? Na szlachciankę ze znakomitego rodu?
- Niech pan przestanie unosić na mnie głos! Czy wie pan z kim ma pan do czynienia? - zapytałam zirytowana. - Mówi coś panu nazwisko Parkinson? Zdaje pan sobie sprawę z tego, jakie wielkie wpływy trzymamy w swoich dłoniach? Proszę się zastanowić, czy chce się pan tak narażać…
Nie patrząc na niego zaczęłam zrzucać ze swoich ubrań kawałki dyń. Już zastanawiałam się jak mam wrócić do domu, aby nie dać się przyłapać w takim stanie. Sprzątać tego na pewno nie miałam zamiaru, nie byłam sprzątaczką czy służącą, która miałaby zawracać sobie tym głowę. Ugodziłoby to w moją dumę.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Usuwając kolejne kawałki dyni i ich pestek ze swojego ubrania słuchałam słów kobiety. I ona postanowiła postraszyć trochę mężczyznę. Kiwałam lekko głową, słuchając jej słów i popierając, że na pewno tego tak nie zostawią. Uniosłam głowę, gdy zapytała się mnie, czy coś słyszę. Byłam chyba za bardzo zajęta swoim płaszczem, by usłyszeć jakieś śmiechy. Ruszyłam niepewnie za kobietą, rozglądając się dookoła. Nie minęła chwila, a mężczyzna znowu zaczął na nie krzyczeć. Westchnęłam cicho, odwracając się w jego stronę i mierząc go wzrokiem.
- Niechże się pan uspokoi, czy mam wezwać straż i oskarżyć pana o napaść na moją osobę? Bo się pan tak wydziera, że mam wrażenie, że gdyby pan mógł, to zaraz by nas pobił - powiedziałam oschle.
Miałam nadzieję, że to go chociaż na chwilę uspokoi. Sama weszłam pomiędzy beczki, im znajdywałam się bliżej, tym byłam bardziej przekonana, że faktycznie coś słychać. Odwróciłam się w stronę kobiety, z kieszeni płaszcza wyciągając różdżkę. Nie miałam przecież pojęcia co to jest i czy nie będzie chciało nam w ostatniej chwili zrobić krzywdy.
- Wydaje mi się, że gdzieś w tamtym kącie - wskazałam różdżką owe miejsce.
Poczekałam na kobietę, wtedy obie zaczęłyśmy zbliżać się do tamtego miejsca. Co jakiś czas słychać było ciche chichranie się. Jakiś młodziutki głosik, chociaż w okolicach tych beczek zdecydowanie nie brzmiał zbyt dobrze. Wręcz trochę strasznie, w tej swojej dziecinności.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Ruszyłam wraz z kobietą, w stronę źródła chichotu. Im bliżej się przesuwałyśmy, tym dokładniej słychać było, że owy śmiech należy do dziecka. Czyżby jakiś smarkacz robił sobie żarty? Jak można być tak bardzo nie wychowanym? Nim jednak doszłam do jakiegoś sensownego wniosku, w naszą stronę poleciały kolejne kawałki dyni, a ja tak jak przypuszczałam, miałam do czynienia ze zwykłym dzieciakiem. Odskoczyłam w bok, ochraniając się od większego ubrudzenia, by zaraz chcąc ruszyć za młodzieńcem. Gdy jednak obróciłam się już w jego stronę, stał on obok starszego mężczyzny. Byli razem?
- Co to ma znaczyć? - zapytałam zdziwiona.
Mężczyzna próbował nam się jakoś tłumaczyć, bąkał coś o siostrzeńcu, ale że to nie jego wina, a na pewno nasza, chociaż nie potrafił dokładnie ustalić dlaczego. Gdy wiedział już, że jego tłumaczenia do nas nie docierają, znowu zaczął na nas krzyczeć, że on nie pozwoli nam wyjść, mamy mu za tę dynię zapłacić, za to że ją zniszczyłyśmy, że on nam pokaże. Jednak obie już go chyba nie słuchałyśmy. Stałam, uśmiechając się kpiąco, jeżeli mężczyzna myślał, że uda mu się wrobić w coś szlachciankę, to się grubo mylił.
- Niechże się pan nie kłopocze, pańskie zdanie nie jest nic warte przy moim jednym słowie - skwitowałam, nad zwyczaj uprzejmym głosem. - Chyba powinnyśmy już pójść.
Zwróciłam się do kobiety. Nie miałam jednak zamiaru tak zostawić tej całej akcji. Jego dynia była promowana nawet w Proroku Codziennym, niezwykle się pewnie ucieszą z kolejnej plotki, jak to starszy mężczyzna wykorzystywał swoich gości, aby zmusić ich do płacenia za zniszczony obiekt.
- Trzeba uświadomić zwiedzających, że już nie mają czego zwiedzać - rzuciłam jeszcze.
Powoli ruszyłam, chcąc ominąć mężczyznę i wyjść z pomieszczenia. Zatrzymałam się jednak w połowie, czekając na kobietę. Siedzimy w tym przecież razem.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Informacja zaraz rozniosła się po sali, część osób od razu zaczęło opuszczać to miejsce, inni chcieli zostać, jednak widząc jaki tłum się wylewa na zewnątrz, ruszyli razem z nimi. Skwitowałam to lekkim uśmiechem. Jak dobrze, że nie musiałyśmy każdemu z osobna wszystkiego tłumaczyć. Wszystko szybko się rozniesie i obawiam się, że owy mężczyzna jako hodowca dyń jest już skończony.
Na słowa mojej towarzyszki, uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Faktycznie, udało nam się - odpowiedziałam, już spokojnie.
Cała złość ze mnie opadła, może nie udało mi się znaleźć tego co potrzebowałam oraz wracam do domu z plamami dyni na swoim płaszczu, to jednak odkrycie prawdy oraz wyjawienie jej tym wszystkim ludziom, napawała mnie pewnego rodzaju satysfakcjom.
- Skorzystam z kominka, póki wolny. Nie mam zamiaru pokazywać się ludziom w… takim stanie - uniosłam lekko kąciki ust do góry, strzepując z siebie kolejne pestki dyni.
Gdyby ktokolwiek zobaczył mnie w tak brudnym stroju, od razu pojawiłabym się na pierwszych stronach Czarownicy, z jakimś zgryźliwym komentarzem, wolałam tego uniknąć. I chociaż nie przepadałam za kominkiem, to w tym momencie był moją jedyną deską ratunku. Jeszcze ostatni raz spojrzałam na kobietę, kiwając jej lekko głową na pożegnanie, a następnie skierowałam się w stronę kominka, gdzie po chwili zniknęłam w zielonym dymie.
zt obie
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Pogoda naprawdę im się udała. Może i to był kwiecień, ale jak się okazuje raczej w tym roku ma być dość łagodny. Nie widział się z Pomką już jakiś czas, więc na pewno przyda im się tego typu wyjście. a już tym bardziej jeśli ze słowem "wyjście" łączy się słowo "jedzenie". Co jak co, ale jeśli chodzi o apetyt to dopasowali się tym do siebie.
Zawsze martwił się o swoje rodzeństwo, a już szczególnie o siostry. Nie to żeby był szowinistą. Jego siostry nieraz lepiej skopałyby komuś tyłek niż on sam, po prostu najwidoczniej tak już miał każdy starszy brat. Zawsze będzie się niepokoił o te małe wredoty.
Przyszedł trochę wcześniej, wszedł do lokalu i zajął im miejsce. Ich rodzeństwo zawsze było niewiarygodnie ze sobą zżyte, a niektóre zdarzenia zbliżyły ich do siebie jeszcze bardziej. Nigdy nie zapomni im wszystkim jak wiele dla niego zrobili. Szczególnie Pom, poświęciła dla niego naprawdę wiele. chyba nigdy nie będzie w stanie im się za to wszystko odwdzięczyć. Ostatnio dużo się działo w jego życiu i zapewne w jej również. To co dzieje się obecnie w Anglii to jakiś obłęd. Nigdy nie było tak źle, a przynajmniej nie pamiętał aby było. Teraz jeszcze do tego doszła ta cała sprawa z policją antymugolską, która rządziła się jakby co najmniej czyścili buty samej Pani Minister. Skorumpowane Ministerstwo też niczego nie ułatwiało. Tylko ślepy nie zauważyłby, że sytuacja ta nie prezentuje się za dobrze. Grindelwald na stanowisku dyrektora Hogwartu, to istne szaleństwo. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze te cale morderstwa i zaginięcia.
Oni wszyscy z kolei wpakowani są w sam środek tego cyrku. Nie chciał stać bezczynnie. Zresztą, nie tylko on. Rozmawiał już nieraz z Raidenem o obecnej sytuacji, ale z drugiej strony, co mają niby zrobić? Wypełniać rozkazy osób, które może nie są nawet po tej samej stronie co oni? Nie pozostało im raczej nic innego. To wszystko gryzie go od kiedy tylko wszystko zaczęło się w Anglii sypać, choć teraz nie wie nawet kiedy dokładnie to się stało. Może już od dawna nie ma czego ratować? Nie przyszedł jednak tu myśleć o tych wszystkich rzeczach. Ma zjeść coś dobrego i spędzić miłe popołudnie z siostrą. To jego zadanie na dziś.
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
- Penny! - witam się entuzjastycznie. Nawet nachylam się do ciebie chcąc zamknąć twoją szyję w niedźwiedzim uścisku. Wiszę tak dłużej niż powinnam, ale to nie moja wina, że spotkania z rodziną dostarczają tyle emocji! Zupełnie nie myślę o przeszłości, chociaż pamiętam ile razem przeszliśmy, jak wiele cierpienia dane nam było zasmakować. Było, minęło, i pomimo bólu dotykającego świadomości o śmierci kochanej siostry, trzeba żyć dalej - najlepiej jak potrafimy.
- Nareszcie pokryły nam się terminy - śmieję się zasiadając naprzeciwko. Torebkę przerzucam przez oparcie krzesła, a płaszczem ją przykrywam. Siadam na twardym drewnie, opierając przedramiona na kancie stołu. - Same zawirowania w tym Hogwarcie. I wiosna niemal w pełni, tyle roślin muszę zasadzić! - zaczynam trajkotać, a chwilę później przychodzi kelner wręczając nam karty. Jedną z nich zaczynam niedbale studiować.
- A jak tam u was w departamencie? Pewnie masa pracy, co? - zagaduję, unosząc na chwilę wzrok na twoją twarz. Zaraz ten ponownie ląduje na zapisanych pergaminach w menu. Nawet nie ośmielam się sugerować potrzeby informacji również o biurze aurorów, to byłoby jednak zbyt podejrzane, dlatego w tym momencie milczę jak zaklęta.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Nie musiał długo czekać na siostrę. Dość mocno uświadomiła go o swojej obecności w momencie, gdy przerwała mu przesypywanie łyżeczką cukru w cukierniczce co doprowadziło w ostateczności do wysypania na stolik połowę jej zawartości.
- Ciebie też dobrze widzieć Pom. - Zaśmiał się zdecydowanie zbyt głośno i uścisnął siostrę. Naprawdę dość długo się nie widzieli. Trochę z jego winy, ale o tym lepiej nie wspominać. Wypuścił ją z objęć usadawiając się ponownie wygodnie na krześle i próbując dłonią posprzątać to co narobił z raczej marnym skutkiem.
Uśmiechnął się w kierunku siostry zauważając tym samym mężczyzn siedzącego przy stoliku za nią i bacznie obserwującego zdejmującą płaszcz Pomone. Ich spojrzenia się spotkały, a wzrok Aspena jasno dawał do zrozumienia, że któryś z nich za niedługo nie będzie w stanie patrzeć. Mężczyzna odwrócił się, dopił szybko zawartość filiżanki, zapłacił i wyszedł z lokalu. Jaka szkoda... Aspen ponownie przeniósł wzrok na siostrę z jeszcze większym uśmiechem wypływającym na usta niż wcześniej.
Martwił się o Pom. Hogwartem rządził teraz Grindelwald. Nawet Ministerstwo nie było stanie skutecznie go nadzorować. Raczej nikt nie powinien mieć wątpliwości, że ten mężczyzna nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Nawet po zdobyciu Hogwartu, nawet po śmierci Albusa Dumbledora. Człowiek, który zaznał smaku władzy, będzie pragnął jej jeszcze więcej.
- Raczej nie jesteś zasmucona z tego powodu. - Przerwał swoje "małe porządki" zauważając kelnerkę podającą mu kartę, która dość sceptycznie obserwowała jego poczynania. Uśmiechnął się do niej przepraszająco zabierając od niej kartę i obserwując jak ta odchodzi.
- Masa pracy to zdecydowanie mało powiedziane. Całe Ministerstwo ma dużo roboty. Wszyscy chodzą jak na szpilkach. - Miesiąc dopiero się zaczął, a już miał go po dziurki w nosie. Lubi swoją pracę, to prawda, ale to co dzieję się ostatnio przerasta wszystkich. Zdecydowanie zbyt dużo martwych ludzi i zaginięć w tak krótkim czasie.
- W dodatku ludzie zaczęli w końcu zauważać, że Pani Minister nie do końca sobie z tym wszystkim radzi. - Powiedział lekko przyciszonym głosem, aby nie przyciągać ciekawskich spojrzeń. W zasadzie kto byłby w stanie sobie z tym wszystkim poradzić? Miał nadzieję, że nie czeka ich kolejna wolna. Nie chciałby, aby jego bratanek musiał żyć w takich niepewnych czasach.
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Nie mogę jednak powiedzieć, że się nie cieszę. Cieszę się niesamowicie z tego spotkania, chcąc czerpać z niego garściami. Naprawdę miło cię widzieć. Nawet, jeśli ty nieszczególnie cieszysz się z widoku innych gości tego miejsca. Aż się obracam zastanawiając się na co tak patrzysz i och, od razu rozumiem o co chodzi. Wywracam oczami siadając ociężale na krześle.
- Oj Penny! - rzucam oburzona. Kręcę z niezadowoleniem głową. - Nie jesteśmy już dziećmi, na Merlina - dodaję, ale pewnie patrzę się podobnie na kelnerkę, która za długo ci się przygląda. Widocznie zaborczość oraz instynkt opiekuńczy mamy we krwi.
- Z konieczności sadzenia roślin rzeczywiście nie jestem zasmucona. Hogwart to zupełnie inna bajka… - mruczę naprawdę przejęta. Wzdycham boleśnie, po czym przysuwam do siebie menu, które pieczołowicie wertuję. Mają tu tyle wspaniałych rzeczy, że aż trudno wybrać tą właściwą. Twoje słowa nie uspokajają mnie ani trochę, wręcz przeciwnie - serce podchodzi mi do gardła, unoszę na ciebie zmartwiony wzrok.
- Obiecaj mi, że będziecie na siebie uważać z Raidenem - proszę, na chwilę przytrzymując twoją dłoń. To ważne. Boję się o nas, o was, o jutro. Czy nadejdzie? Mam dużo negatywnych myśli, które muszę czym prędzej zutylizować - nie nadają się one na spotkanie z bratem.
- Ach, Wilhelmina, fanka raptuśnikowych cukierków - wzdycham po raz kolejny, naturalnie ściszając głos. - Weźmy jak najwięcej dyniowego placka, żeby osłodzić sobie życie. I dużo dyniowego ponczu, żeby przełknąć te czasy, w których przyszło nam żyć - dodaję bez entuzjazmu, niejako decydując się już na zamówienie. - Penny, powiedz mi… dlaczego ty jeszcze nie masz żony? Na co czekasz? - wyrzucam najcięższy kaliber. Ostatecznie uważam, że jesteśmy rodziną, możemy ze sobą szczerze rozmawiać. Bez fochów oraz gniewu. A ja, znów to powtórzę - martwię się. Kto przekaże nazwisko oraz wspaniałe geny dalej?
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Gdyby siedział teraz w głowie Pom zapewne zgodziłby się z nią. Po tym jak jakimś cudem wyszedł cało ze swojej choroby obiecał sobie, że będzie więcej czasu poświęcał rodzinie. I tak właśnie było. Przez jakiś czas... Gdy później znów wrócił do pełnej formy i mógł ponownie pracować w zawodzie rodzina ponownie zeszła na drugi plan. Bo przecież trzymanie we względnej kupie tego całego gruzowiska zwanego Czarodziejską Anglią jest ważniejsze niż rodzina. Czy, aby na pewno?
Słysząc jej uwagę oburzył się równie mocno co ona mierząc ją wzrokiem.
- Dla mnie moje siostry zawsze będą tymi małymi dziewczynkami w warkoczach. - Powiedział z przekonaniem w głosie, aby zaraz później swoją poważną maskę zastąpić szerokim uśmiechem. Jego siostry zasługują na to co najlepsze, a jeśli chodzi o to, to on zdecyduje o tym co, a raczej kto jest dla nich najlepszy. A przynajmniej w ten otóż sposób się oszukuje... Co jak co, ale swoich siostrzyczek nie przegada.
- Masz tam jakieś problemy? - Zapytał zmartwiony przyglądając się Pom. Od kiedy to Hogwartem rządzi nowy "dyrektor" nie może przestać martwić się o siostrę. Nigdy nie wiadomo na jaki pomysł może wpaść ten wariat. Zresztą, ma on sporo wrogów, a w jego konflikty chcący, bądź nie, mogą zostać wmieszane dzieci oraz personel szkoły.
- Zawsze na siebie uważamy. - Powiedzmy... zależy jak bardzo się w jakąś sprawę zaangażujemy. A jeśli chodzi o to, bywa różnie.
Słysząc kolejne słowa siostry zaśmiał się cicho z rozbawieniem kręcąc głową.
- Obawiam się, że nie mam przy sobie wystarczającej ilości galeonów. - Mówiąc to jednak poprosił o podejście kelnerkę i wraz z siostrą złożyli nie małe zamówienie.
Na szczęście kelnerka odeszła wystarczająco daleko, aby nie musieć usłyszeć pytania, torpedy jego siostry i nie umrzeć ze śmiechu, w tym samym momencie, w którym by on umierał ze wstydu.
- Mógłbym cię zapytać o to samo, tylko zamieniając słowo "żona" na "męża". - Powiedział z wyrzutem, aby następnie głośno wypuścić powietrze z ust.
- Kiedyś może nadarzy się okazja. - Kiedyś, może... To nie tak, że nie chciałby. Chce! Ma już swoje lata, naprawdę chciałby założyć rodzinę. Po prostu nie za dobrze umie w kontakty damsko - męskie.
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Strona 1 z 20 • 1, 2, 3 ... 10 ... 20