Dynia na parę
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dynia na parę
Do budynku prowadzi spokojna wiejska dróżka zaczarowana magią, która odstrasza mugoli. Trudno pomylić go z jakimkolwiek innym, już na zewnątrz da się zauważyć olbrzymie zapasy wielkich pękatych dyni.
Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:52, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Już dwukrotnie podejmowałem próbę zwalczenia szalejących anomalii. Nie udało się - to jednak nie oznaczało, że zamierzałem się poddać. Wierzę, że w końcu dam radę - nie tylko ja, a właśnie my, Zakon Feniksa. Szczególnie, że z Bertiem zawsze tworzyliśmy zgrany zespół. Wszystko zaczęło się parę lat temu przez znajomość z Anastazją, kiedy jeszcze pracowałem w Ministerstwie Magii i pomału stawałem się zgorzkniałym urzędnikiem, i pomimo wszystkich przeciwności losu trwało nadal. Ba! Nawet znaleźliśmy wspólną pasję, która jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. To odważne słowa, ale chyba traktuję Bertiego jak rodzinę.
Wyjątkowo zostawiłem w szafie jaskrawe i wzorzyste ubrania, tym razem wybierając coś bardziej stonowanego. Ciemne spodnie i ciemna bluza z kapturem - chciałem być bardziej incognito. W woreczku ze skóry wsiąkiewki trzymałem dwie niewielkie fiolki z dwoma eliksirami, które dostałem od lady Prewett: eliksir niezłomności i eliksir ożywiający. Dokładnie przeczytałem obie etykietki, ale i tak nie byłem pewny ich działania. Jeszcze nigdy nie miałem okazji do korzystania z eliksirów bojowych, ten temat był dla mnie tak samo obcy jak gra na klawesynie. Niemniej musiałem nauczyć się z nich korzystać i nabrać do nich zaufania, bo z pewnością były przydatne. Chociaż miałem też nadzieję, że pozostaną bezpieczne w moim woreczku i nie będę zmuszony do wypicia żadnego z nich.
- Niekoniecznie - odparłem, w ostatniej chwili uchylając się przed lecącymi resztkami dyni, a i tak parę pestek spadło mi na ramię. W tym momencie Bertie wykazał się umiejętnościami godnymi szacunku, na co tylko kiwnąłem głową z podziwem. Nie powiedziałem jednak nic więcej; w końcu nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując sobie przypomnieć, jak miło wyglądał przed wybuchem anomalii. - Nie sądziłem, że kiedyś będę się bał warzyw - powiedziałem cicho, bojąc się, że jeżeli powiem coś głośniej to usłyszą to zaczarowane warzywa i dostanę od nich po głowie. Głupie, irracjonalne, ale silniejsze ode mnie.
Wyjątkowo zostawiłem w szafie jaskrawe i wzorzyste ubrania, tym razem wybierając coś bardziej stonowanego. Ciemne spodnie i ciemna bluza z kapturem - chciałem być bardziej incognito. W woreczku ze skóry wsiąkiewki trzymałem dwie niewielkie fiolki z dwoma eliksirami, które dostałem od lady Prewett: eliksir niezłomności i eliksir ożywiający. Dokładnie przeczytałem obie etykietki, ale i tak nie byłem pewny ich działania. Jeszcze nigdy nie miałem okazji do korzystania z eliksirów bojowych, ten temat był dla mnie tak samo obcy jak gra na klawesynie. Niemniej musiałem nauczyć się z nich korzystać i nabrać do nich zaufania, bo z pewnością były przydatne. Chociaż miałem też nadzieję, że pozostaną bezpieczne w moim woreczku i nie będę zmuszony do wypicia żadnego z nich.
- Niekoniecznie - odparłem, w ostatniej chwili uchylając się przed lecącymi resztkami dyni, a i tak parę pestek spadło mi na ramię. W tym momencie Bertie wykazał się umiejętnościami godnymi szacunku, na co tylko kiwnąłem głową z podziwem. Nie powiedziałem jednak nic więcej; w końcu nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując sobie przypomnieć, jak miło wyglądał przed wybuchem anomalii. - Nie sądziłem, że kiedyś będę się bał warzyw - powiedziałem cicho, bojąc się, że jeżeli powiem coś głośniej to usłyszą to zaczarowane warzywa i dostanę od nich po głowie. Głupie, irracjonalne, ale silniejsze ode mnie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
II etap, naprawa magii metodą neutralną
Dynie leciały w ich kierunku, zbliżały się z każdą sekundą bardziej, były już blisko, jednak... udało się. Zaklęcie było na tyle silne i celne, by z lecących w ich stronę dyń faktycznie zrobić dyniowy pudding, który bardzo szybko opadł na ziemię, brudząc ich tylko resztkami. Na słowa Floreana, Bertie jedynie lekko wzruszył ramionami.
- Nie próbowałeś brukselki ciotki Róży. - skrzywił się lekko na wyjątkowo nieprzyjemne wspomnienie krewniaczki, która cóż tu wiele mówiąc, nie miała ręki do warzyw podawanych na talerzu. To dopiero warzywa wzbudzające lęk. Bertie robił to nie do końca świadomie, jednak swoim zwyczajem oddalał myśli od powagi sytuacji, trzymając się głupot. Uważał, by niczym nie oberwać, idąc rozglądał się, jednak wyśmiewając problem łatwiej było mu się z nim mierzyć, przynajmniej póki jeszcze miał taką możliwość. Jak ze wszystkim z resztą - Florean jako przyjaciel zapewne dawno już to zauważył. Gdy docierali na miejsce zaczął jednak zachowywać się spokojniej, poważniej. Tutaj potrzebne było pełne skupienie uwagi na otoczeniu.
Dotarli w końcu do gospodarstwa. Kilka dyń wybuchło jeszcze w oddali, im jednak już nic nie zagrażało, przynajmniej póki co. Rozejrzał się dookoła, przypominając sobie to miejsce sprzed wybuchu - wtedy miewało mnóstwo gości, sam Bertie chętnie wpadał tutaj od czasu do czasu. Nie pora jednak na sentymenty.
- Zaczynamy? - spojrzał na Floreana, unosząc różdżkę. Jeszcze nigdy tego nie robił. Zogniskować energię na jej źródle. Starał się skupić na magii. Na energii krążącej dookoła nich, na silnej magii która była niemal wyczuwalna.
Doprowadzić ją do porządku.
Zaczął powoli poruszać różdżką. Obaj wiedzieli co robić. W teorii omawiali to dość długo, słuchali o tym także na spotkaniach Zakonu, a jednak praktyka - cóż, jest o wiele bardziej wymagająca. Praktyka weryfikuje.
Otoczyć, przytłoczyć białą magią. Skupił się jak tylko mógł na tym właśnie zadaniu. Energia krążąca dookoła oraz Florean działający w tej chwili z nim byli jedynym o czym myślał, jedynym co zbierało jego uwagę. Musi się udać.
(20 + 15 = 35, łącznie potrzebujemy wyrzucić 105!)
Dynie leciały w ich kierunku, zbliżały się z każdą sekundą bardziej, były już blisko, jednak... udało się. Zaklęcie było na tyle silne i celne, by z lecących w ich stronę dyń faktycznie zrobić dyniowy pudding, który bardzo szybko opadł na ziemię, brudząc ich tylko resztkami. Na słowa Floreana, Bertie jedynie lekko wzruszył ramionami.
- Nie próbowałeś brukselki ciotki Róży. - skrzywił się lekko na wyjątkowo nieprzyjemne wspomnienie krewniaczki, która cóż tu wiele mówiąc, nie miała ręki do warzyw podawanych na talerzu. To dopiero warzywa wzbudzające lęk. Bertie robił to nie do końca świadomie, jednak swoim zwyczajem oddalał myśli od powagi sytuacji, trzymając się głupot. Uważał, by niczym nie oberwać, idąc rozglądał się, jednak wyśmiewając problem łatwiej było mu się z nim mierzyć, przynajmniej póki jeszcze miał taką możliwość. Jak ze wszystkim z resztą - Florean jako przyjaciel zapewne dawno już to zauważył. Gdy docierali na miejsce zaczął jednak zachowywać się spokojniej, poważniej. Tutaj potrzebne było pełne skupienie uwagi na otoczeniu.
Dotarli w końcu do gospodarstwa. Kilka dyń wybuchło jeszcze w oddali, im jednak już nic nie zagrażało, przynajmniej póki co. Rozejrzał się dookoła, przypominając sobie to miejsce sprzed wybuchu - wtedy miewało mnóstwo gości, sam Bertie chętnie wpadał tutaj od czasu do czasu. Nie pora jednak na sentymenty.
- Zaczynamy? - spojrzał na Floreana, unosząc różdżkę. Jeszcze nigdy tego nie robił. Zogniskować energię na jej źródle. Starał się skupić na magii. Na energii krążącej dookoła nich, na silnej magii która była niemal wyczuwalna.
Doprowadzić ją do porządku.
Zaczął powoli poruszać różdżką. Obaj wiedzieli co robić. W teorii omawiali to dość długo, słuchali o tym także na spotkaniach Zakonu, a jednak praktyka - cóż, jest o wiele bardziej wymagająca. Praktyka weryfikuje.
Otoczyć, przytłoczyć białą magią. Skupił się jak tylko mógł na tym właśnie zadaniu. Energia krążąca dookoła oraz Florean działający w tej chwili z nim byli jedynym o czym myślał, jedynym co zbierało jego uwagę. Musi się udać.
(20 + 15 = 35, łącznie potrzebujemy wyrzucić 105!)
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Nie planowałem ubrania pomarańczowej koszuli, ale teraz tego nie żałuję - rozpryśnięte kawałki dyni idealnie wpasowały się w mój dzisiejszy strój. Chociaż i tak wolałbym nie zostać drugi raz ofiarą tych przetworów - bądź co bądź były niebezpieczne! Dostanie taką po głowie z pewnością gwarantowało utratę przytomności, co do tego jestem pewny! Na szczęście Bertie okazał się utalentowanym czarodziejem i udało mu się je opanować, przynajmniej na chwilę, ale może nam wystarczy. - Nie, niestety nie miałem okazji - zaśmiałem się, chociaż wydaje mi się, że kiedyś poznałem ciotkę Różę. Cóż, sam mam bardzo małą rodzinę, która w tym momencie w zasadzie ogranicza się tylko do mojej siostry bliźniaczki. Poznawanie rodziny Bottów było dla mnie przygodą, a rozpoznawanie wszystkich ciotek, wujków i kuzynów dość żmudną i trudną pracą. Ciotka Róża brzmi znajomo, ale nie dałbym sobie uciąć ręki czy na pewno ją kiedykolwiek widziałem na oczy. A teraz było już na to za późno, zresztą przez ostatnie lata znacznie odsunąłem się od Bottów, chociaż mieliśmy zostać rodziną. Cóż, najwidoczniej tak nam było pisane.
- Tak, zaczynamy - sam siebie zaskoczyłem tą pewnością głosu, która zabrzmiała w mojej odpowiedzi. Jeszcze nigdy nie dotarłem do tego etapu przy opanowywaniu anomalii, więc nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Niby wiedziałem wszystko w teorii, ale w praktyce... W ogóle przez całe życie byłem teoretykiem, a ostatnimi czasy starałem się przekładać swą wiedzę na prawdziwe życie. Cały czas szanuje historię magii i kocham książki, ale nie mogę powiedzieć, żeby to były wystarczające umiejętności w życiu. Trzeba znać się na zaklęciach, bez tego ani rusz. Skupiłem się na ognisku magii, który z pewnością gdzieś tu był - to dało się wyczuć, te lekkie wibracje, niemalże powodujące na ciele gęsią skórkę. Wpatrywałem się w jeden punkt przed sobą - tak było mi się łatwiej skoncentrować - poruszając spokojnie różdżką w ustalony rytm. Kątem oka widział, że Bertie robi dokładnie to samo. Musiało im się udać.
- Tak, zaczynamy - sam siebie zaskoczyłem tą pewnością głosu, która zabrzmiała w mojej odpowiedzi. Jeszcze nigdy nie dotarłem do tego etapu przy opanowywaniu anomalii, więc nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Niby wiedziałem wszystko w teorii, ale w praktyce... W ogóle przez całe życie byłem teoretykiem, a ostatnimi czasy starałem się przekładać swą wiedzę na prawdziwe życie. Cały czas szanuje historię magii i kocham książki, ale nie mogę powiedzieć, żeby to były wystarczające umiejętności w życiu. Trzeba znać się na zaklęciach, bez tego ani rusz. Skupiłem się na ognisku magii, który z pewnością gdzieś tu był - to dało się wyczuć, te lekkie wibracje, niemalże powodujące na ciele gęsią skórkę. Wpatrywałem się w jeden punkt przed sobą - tak było mi się łatwiej skoncentrować - poruszając spokojnie różdżką w ustalony rytm. Kątem oka widział, że Bertie robi dokładnie to samo. Musiało im się udać.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Były nawet chwile, kiedy Bott prawił, iż to Florean powinien stać się Bottem, a nie Anastasia Fortescue. Oczywiście te dość kontrowersyjne tezy biegły jedynie dookoła żartów, choć sam Bertie ostatecznie chyba mówił jednak pół-poważnie. Trudno było oddawać komuś siostrę tak po prostu! Pociechą było to, że widział iż ta para będzie razem szczęśliwa, wierzył w to i ufał Floreanowi. I chętnie wciągnąłby go do Bociej familii, nie ważne jak bardzo Matt miałby być niepocieszony. To jednak minione dzieje, minione w bardzo gorzki sposób. Teraz są w innym miejscu, w innej rzeczywistości. Teraz trwa wojna, która odciąga uwagę Bertiego od zaginionej siostry, nie w pełni jednak dość skutecznie. Teraz magia dookoła nich szaleje - jak tutaj, w Świecie Dyni. Musieli ją naprawić i właśnie usiłowali. Z całych sił, z całą magią jaką w sobie mieli.
Robił co mógł. Jak zawsze, kiedy chodziło o misję Zakonu, dawał z siebie sto procent i jeszcze troszeczkę, walczył ze sobą o najlepsze możliwe skupienie, usiłował dobrze wyczuć właściwe miejsce. Magia wibrowała przy nich w powietrzu dość przerażająco, jednak nic prócz tego się nie działo.
W końcu opuścił różdżkę, usiłując zrozumieć, co robi nie tak - i nie zamierzał się poddawać. Do chwili w której magia nie zaczęła drżeć znacznie mocniej, aż chwilami czuł pulsowanie wyraźnie na skórze, a dynie dookoła zaczęły się unosić i opadać szybko, niewątpliwie gotowe w każdej chwili wystrzelić w ich stronę. Nie było szans, by obronili się przed taką ilością. Zacisnął mocno dłoń na różdżce wściekły na siebie - zawiedli. Nie dali rady.
- Musimy się wynosić.
Stwierdził pełen złości na taki stan rzeczy, jednak wiedział iż nie jest to ostatnie miejsce w którym spróbuje dokonać naprawy. Być może dalej razem z Fortescue, zapewne jeszcze tej samej nocy. Ruszył czym prędzej w kierunku wyjścia, oglądając się na Floreana tylko raz - czy na pewno także wyruszył. W końcu razem dotarli do miejsca w którym porzucili miotły i wspólnie oddalili się od miejsca któremu nie dali rady pomóc.
zt x 2
Robił co mógł. Jak zawsze, kiedy chodziło o misję Zakonu, dawał z siebie sto procent i jeszcze troszeczkę, walczył ze sobą o najlepsze możliwe skupienie, usiłował dobrze wyczuć właściwe miejsce. Magia wibrowała przy nich w powietrzu dość przerażająco, jednak nic prócz tego się nie działo.
W końcu opuścił różdżkę, usiłując zrozumieć, co robi nie tak - i nie zamierzał się poddawać. Do chwili w której magia nie zaczęła drżeć znacznie mocniej, aż chwilami czuł pulsowanie wyraźnie na skórze, a dynie dookoła zaczęły się unosić i opadać szybko, niewątpliwie gotowe w każdej chwili wystrzelić w ich stronę. Nie było szans, by obronili się przed taką ilością. Zacisnął mocno dłoń na różdżce wściekły na siebie - zawiedli. Nie dali rady.
- Musimy się wynosić.
Stwierdził pełen złości na taki stan rzeczy, jednak wiedział iż nie jest to ostatnie miejsce w którym spróbuje dokonać naprawy. Być może dalej razem z Fortescue, zapewne jeszcze tej samej nocy. Ruszył czym prędzej w kierunku wyjścia, oglądając się na Floreana tylko raz - czy na pewno także wyruszył. W końcu razem dotarli do miejsca w którym porzucili miotły i wspólnie oddalili się od miejsca któremu nie dali rady pomóc.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wysoko nad łanami zbóż, których wątłymi kłosami leniwie kołysał wiatr, lśniła srebrna tarcza księżyca. Niepełna, choć zaokrąglała się z wolna, już za kilka dni mając osiągnąć doskonały okrągł kształt; pełnia dla Sigrun miała jednak zupełnie inne znaczenie, nie wiązała się z romantycznymi schadzki, srebrzysty blask nie przywodził na myśl miłosnych wspomnień. Już za kilka nocy krwiożercze bestie wychyną na żer, a ona znów stawi im czoła; już nie z ramienia Ministerstwa Magii, lecz łowców na rozkazach lorda Avery. Ostatnia pełnia była owocna, udało im się odnaleźć stwora i pojmać go; wiedziała, że byli z niej zadowoleni i nie zamierzała dawać im powodów, aby się to zmieniło. Miała nadzieję pojawić się we wskazanym miejscu z kuszą na plecach i różdżką w dłoni; chyba, że coś pokrzyżuje jej plany.
Na przykład dzisiejsza noc. Znów pchała się tam, gdzie nie teoretycznie nie powinna, lecz w praktyce miała taki obowiązek - bo zobowiązała się służyć Czarnemu Panu i pragnęła robić to coraz lepiej; chciała w końcu odnieść sukces i zamierzała o to walczyć. Nieistotne ile porażek spotkało ją po drodze. Rany po pajęczych ukąszeniach zagoiły się już dawno; maści od Cassandry pozwoliły zapomnieć o bólu, lecz to ból fizyczny Sigrun doskwierał, lecz urażona duma. W Malinowym Lesie ani ona, ani Nott się nie popisali; czuła wstyd i naburmuszała się na myśl, że młody chłopak i mężczyzna krzyczący o różowej wacie cukrowej zwiali im z taką łatwością.
Westchnęła ciężko, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. Siedziała na drewnianym płocie przy wiejskiej drodze, która wiodła do gospody specjalizującej się w wyrobach z dyni; dowiedziawszy się o nim stwierdziła, że energia anomalii ma dość makabryczne poczucie humoru, skoro osadzała się w podobnych miejscach. Mordercze sukienki, rozwścieczone dynie - co jeszcze? Noc była gorąca i parna, aż za bardzo; chwyciła palcami lewej dłoni za materiał ciemnej, lekkiej koszuli, którą miała na sobie i powachlowała się nią, próbując ulżyć sobie w cierpieniu. Nie przepadała za skwarem, przyniesionym przez sierpień; w długiej spódnicy i koszuli, choć uszytych z lekkich materiałów, było jej aż nazbyt gorąco. Czas się dłużył, lecz w końcu dostrzegła znajomą sylwetkę Caelana; minęło kilka tygodni od ich ostatniej wyprawy ku anomaliom - chyba jednak żadne z nich nie chciało jej wspominać. Zakończyła się absolutnym niepowodzeniem.
Zeskoczyła zgrabnie z płotu, sprawdzając, czy ma w kieszeni fiolkę z Czuwającym Strażnikiem - wolała być przezorna; zaczęli podążać wiejską drogą w stronę gospody, mijając bez zawahania ostrzeżenia i zakazy zbliżania się, które pozostawiło Ministerstwo Magii, licząc na rozsądek czarodziejów.
- Dlaczego nie widziałam cię podczas Festiwalu Lata? - spytała zaczepnie. - Nie wyprowadziłeś żony na spacer? - ciągnęła dalej, uśmiechając się ciut kpiąco jednym kącikiem ust; z wolna wracała do własnej normalności. Odzyskiwała energię i werwę, nie snując się już tak osowiała i przygnębiona jak przez pierwsze kilka tygodni lipca.
Nie mieli jednak wiele czasu na rozmowy. Dotarłszy na miejsce z uniesionymi różdżkami wkroczyli pomiędzy grządki, a wtedy warzywa uniosły się w powietrze - zmutowana dynia popędziła w ich kierunku, kierowane mocą anomalii.
- Confringo! - zawołała Rookwood, celując w nią różdżką; miała nadzieję, że warzywo nie stanie się przyczyną ich porażki.
| mam 1 fiolkę czuwającego strażnika przy sobie
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Słońce już dawno zaszło za horyzont, kiedy wyruszał ze swej posiadłości na spotkanie z Rookwood. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal było ciepło, zbyt ciepło, by mógł przywdziać swój płaszcz; Sigrun musiała wiedzieć, co robi, kiedy wybrała tak późną godzinę na walkę z kolejną anomalią. Mimo to, nie robił sobie wielkich nadziei na to, że tym razem pójdzie im lepiej, niż poprzednim. Z drugiej strony - nie zamierzał i, co ważniejsze, nie mógł się poddać. Każdy z Rycerzy, każdy ze Śmierciożerców wiedział, że im szybciej okiełznają szalejącą magię, im szybciej naprawią ją na swój sposób, tym lepiej. To była walka o lepsze jutro, dla nich, dla ich potomków. Walka na chwałę Czarnego Pana, który wskazał im ten właściwy kierunek i pokazał, że wystarczy chcieć, by móc przywrócić czarodziejskiej społeczności ład i porządek.
W końcu pojawił się na wiejskiej drodze, na której już czekała na niego Rookwood; swą miotłę schował w pobliskich zaroślach, gdzie nikt - zwłaszcza o tej porze - nie powinien jej znaleźć. Nieśpiesznie kierował się w stronę siedzącej na płotku Sigrun, próbując przygotować się na zaczepki, którymi z pewnością go uraczy. I nie pomylił się; najwyraźniej zapomniała już o niedawnych porażkach, skoro tak otwarcie prowokowała, próbowała wzbudzić w nim irytację, co wcale nie było takie proste.
- Rookwood - przywitał się nieśpiesznie; nie obawiał się, że ktoś podsłucha ich rozmowę, dlatego też pozwolił sobie na użycie jej nazwiska. Podwinął wyżej rękawy swej koszuli, rozpiął jeszcze jeden guzik pod szyją. - Rozumiem, że ty jesteś stałą bywalczynią takich imprez, jednak nie każdy musi mieć podobne gusta. - Uraczył ją bezemocjonalnym spojrzeniem swych niebieskich ślepi, nie angażując się zbytnio w tę słowną przepychankę, którą próbowała sprowokować. - Cieszę się, że jesteś na tyle niezależna, by samodzielnie wyprowadzać się na spacery. Na pewno było warto. Powiedz, kto wyłowił twój wianek? Może jakiś auror? - Był nadzwyczaj rozmowny, jednak nie dlatego, że udało jej się trafić w sedno. Temat jego żony denerwował go, oczywiście, to sprawiało, że starał się podchodzić do niego z dużą rezerwą. Jego czcigodna małżonka słowem nie wspomniała nawet o festiwalu lata; najprawdopodobniej nauczyła się już, że nie było sensu poruszać tego tematu. Albo nie chciała spędzać z nim więcej czasu, niż było to konieczne.
Nie czekając na odpowiedź Rookwood ruszył dalej, w stronę gospodarstwa, gdzie miały zaatakować ich oszalałe dynie. Sam już nie wiedział, czy gorsze były one, czy te zabójcze suknie, z którymi musieli się rozprawić ostatnio. Odruchowo sięgnął w kierunku głowy, by poprawić cylinder, wtedy jednak zorientował się, że nie założył go z uwagi na pogodę. Czy mogliby to już mieć za sobą? Chciał wrócić do miasta, napić się, zapomnieć o wszystkim.
Kiedy ujrzał pędzące w ich kierunku warzywa, ucieszył się, że nie przybyli tu wcześniej - teraz byli w pełni sił, oboje zdążyli odwiedzić Cassandrę, odpocząć, podleczyć doskwierające im tamtego wieczoru dolegliwości. Nim jednak zdążył rzucić odpowiednie zaklęcie, jego towarzyszka go ubiegła; spojrzał w jej kierunku i kiwnął krótko głową, bez słów dziękując za natychmiastową reakcję.
W końcu pojawił się na wiejskiej drodze, na której już czekała na niego Rookwood; swą miotłę schował w pobliskich zaroślach, gdzie nikt - zwłaszcza o tej porze - nie powinien jej znaleźć. Nieśpiesznie kierował się w stronę siedzącej na płotku Sigrun, próbując przygotować się na zaczepki, którymi z pewnością go uraczy. I nie pomylił się; najwyraźniej zapomniała już o niedawnych porażkach, skoro tak otwarcie prowokowała, próbowała wzbudzić w nim irytację, co wcale nie było takie proste.
- Rookwood - przywitał się nieśpiesznie; nie obawiał się, że ktoś podsłucha ich rozmowę, dlatego też pozwolił sobie na użycie jej nazwiska. Podwinął wyżej rękawy swej koszuli, rozpiął jeszcze jeden guzik pod szyją. - Rozumiem, że ty jesteś stałą bywalczynią takich imprez, jednak nie każdy musi mieć podobne gusta. - Uraczył ją bezemocjonalnym spojrzeniem swych niebieskich ślepi, nie angażując się zbytnio w tę słowną przepychankę, którą próbowała sprowokować. - Cieszę się, że jesteś na tyle niezależna, by samodzielnie wyprowadzać się na spacery. Na pewno było warto. Powiedz, kto wyłowił twój wianek? Może jakiś auror? - Był nadzwyczaj rozmowny, jednak nie dlatego, że udało jej się trafić w sedno. Temat jego żony denerwował go, oczywiście, to sprawiało, że starał się podchodzić do niego z dużą rezerwą. Jego czcigodna małżonka słowem nie wspomniała nawet o festiwalu lata; najprawdopodobniej nauczyła się już, że nie było sensu poruszać tego tematu. Albo nie chciała spędzać z nim więcej czasu, niż było to konieczne.
Nie czekając na odpowiedź Rookwood ruszył dalej, w stronę gospodarstwa, gdzie miały zaatakować ich oszalałe dynie. Sam już nie wiedział, czy gorsze były one, czy te zabójcze suknie, z którymi musieli się rozprawić ostatnio. Odruchowo sięgnął w kierunku głowy, by poprawić cylinder, wtedy jednak zorientował się, że nie założył go z uwagi na pogodę. Czy mogliby to już mieć za sobą? Chciał wrócić do miasta, napić się, zapomnieć o wszystkim.
Kiedy ujrzał pędzące w ich kierunku warzywa, ucieszył się, że nie przybyli tu wcześniej - teraz byli w pełni sił, oboje zdążyli odwiedzić Cassandrę, odpocząć, podleczyć doskwierające im tamtego wieczoru dolegliwości. Nim jednak zdążył rzucić odpowiednie zaklęcie, jego towarzyszka go ubiegła; spojrzał w jej kierunku i kiwnął krótko głową, bez słów dziękując za natychmiastową reakcję.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zapomniała o niedawnych porażkach. Były wciąż boleśnie żywe w jej pamięci i paliły dumę niby wciskane w skórę niedopałki papierosów, lecz nie zwykła chować głowy w piasek, czy snuć się z pełnymi smutku oczyma i zażenowaną miną. Nosiła głowę wysoko, była silna i wytrwała; zamierzała udowodnić swoją wartość i uczyć się na własnych błędach. Po prostu miała mniej poważne usposobienie, lubiła się śmiać i prowokować; w ostatnim czasie zwłaszcza Goyle'a, którego twarda powłoka tak mocno kusiła, aby ją skruszyć i wydobyć z niego silniejsze emocje.
Prychnęła kpiąco, gdy zasugerował jej bycie stałą bywalczynią festiwalów miłości i radości. - To tradycja - pouczyła go teatralnie wyniosłym tonem; nie widziała nic złego w tym, że się tam pojawiła, nie brała przecież udziału w konkurencjach dla głupich dziewczątek - miała już swoje lata i swój honor. Goyle pozostał jednak niewzruszony, a do tego celnie wbił jej szpilkę. Prychnęła jak rozjuszony kot, gdy wspomniał aurorów. - A czemu pytasz? Zazdrosny jesteś? - odparowała natychmiast marszcząc gniewnie brwi. - Ktoś z kimś warto było spędzić wieczór - dodała po chwili zadziwiająco pogodnie i lekko, a na pełne usta wychynął zadziorny uśmiech; nawet jeśli jeszcze nie był, to nie zaszkodzi aby był, mężczyźni mieli do tego skłonność. Ona także, najpewniej z tego powodu wyciągając temat czcigodnej małżonki; może to i lepiej, że nie ujrzała ich u wybrzeża Weymouth.
Ruszyła ścieżką dalej, zaciskając palce na różdżce; gdy znaleźli się pośród warzywnych grządek i zaatakowały ich warzywa, zareagowała natychmiast. Wiązka zaklęcia wyrwała się z cisowej różdżki, a zmutowana dynia eksplodowała na maleńkie kawałeczki; kilka z nich splamiło jej koszulę i skrzywiła się z niesmakiem. Było dość gorąco, nie chciała jeszcze lepić się od dyniowego soku; krople potu zrosiły jednak blade czoło nie tylko z powodu zbyt parnej i dusznej nocy, ale i z zdenerwowania. Kilkukrotnie dotarli już do źródła anomalii, lecz nie potrafili okiełznać jej niestabilnej energii. Wzięła kilka głębokich oddechów, gdy przekraczali próg przybytku, wkraczając w lepką ciemność, pulsującą od czarnej magii; przegnała z głowy niepotrzebne myśli, skupiając się na zadaniu. Powtórzyła w myślach znane już sobie instrukcje, których dotychczas nie potrafiła prawidłowo wykorzystać; pragnęła to zmienić, chciała aby tym razem się udało. Przed kilkoma tygodniami dokonała mordów dla Czarnego Pana, zdobyła czaszkę mugola, krew czarodzieja i jednorożca - lecz wciąż czekała. Musiała dowieść, że naprawdę była warta, musiała zdziałać więcej.
- Skupmy się - wyrzekła cicho, poważnie, bez ironii, bez drwiny; to było ważne, bardzo ważne.
Zaczęła pierwsza, unosząc różdżkę i skupiając całą swoją moc na poskromieniu energii anomalii; chciała ją ustabilizować, okiełznać, uspokoić - wziąć we władanie. Wiedziała, że sama nie jest w stanie tego zrobić, miała nadzieję, że Goyle bez zwłoki do niej dołączy i ich moce zsynchronizują się.
| naprawiamy metodą rycerzy walpurgii
Prychnęła kpiąco, gdy zasugerował jej bycie stałą bywalczynią festiwalów miłości i radości. - To tradycja - pouczyła go teatralnie wyniosłym tonem; nie widziała nic złego w tym, że się tam pojawiła, nie brała przecież udziału w konkurencjach dla głupich dziewczątek - miała już swoje lata i swój honor. Goyle pozostał jednak niewzruszony, a do tego celnie wbił jej szpilkę. Prychnęła jak rozjuszony kot, gdy wspomniał aurorów. - A czemu pytasz? Zazdrosny jesteś? - odparowała natychmiast marszcząc gniewnie brwi. - Ktoś z kimś warto było spędzić wieczór - dodała po chwili zadziwiająco pogodnie i lekko, a na pełne usta wychynął zadziorny uśmiech; nawet jeśli jeszcze nie był, to nie zaszkodzi aby był, mężczyźni mieli do tego skłonność. Ona także, najpewniej z tego powodu wyciągając temat czcigodnej małżonki; może to i lepiej, że nie ujrzała ich u wybrzeża Weymouth.
Ruszyła ścieżką dalej, zaciskając palce na różdżce; gdy znaleźli się pośród warzywnych grządek i zaatakowały ich warzywa, zareagowała natychmiast. Wiązka zaklęcia wyrwała się z cisowej różdżki, a zmutowana dynia eksplodowała na maleńkie kawałeczki; kilka z nich splamiło jej koszulę i skrzywiła się z niesmakiem. Było dość gorąco, nie chciała jeszcze lepić się od dyniowego soku; krople potu zrosiły jednak blade czoło nie tylko z powodu zbyt parnej i dusznej nocy, ale i z zdenerwowania. Kilkukrotnie dotarli już do źródła anomalii, lecz nie potrafili okiełznać jej niestabilnej energii. Wzięła kilka głębokich oddechów, gdy przekraczali próg przybytku, wkraczając w lepką ciemność, pulsującą od czarnej magii; przegnała z głowy niepotrzebne myśli, skupiając się na zadaniu. Powtórzyła w myślach znane już sobie instrukcje, których dotychczas nie potrafiła prawidłowo wykorzystać; pragnęła to zmienić, chciała aby tym razem się udało. Przed kilkoma tygodniami dokonała mordów dla Czarnego Pana, zdobyła czaszkę mugola, krew czarodzieja i jednorożca - lecz wciąż czekała. Musiała dowieść, że naprawdę była warta, musiała zdziałać więcej.
- Skupmy się - wyrzekła cicho, poważnie, bez ironii, bez drwiny; to było ważne, bardzo ważne.
Zaczęła pierwsza, unosząc różdżkę i skupiając całą swoją moc na poskromieniu energii anomalii; chciała ją ustabilizować, okiełznać, uspokoić - wziąć we władanie. Wiedziała, że sama nie jest w stanie tego zrobić, miała nadzieję, że Goyle bez zwłoki do niej dołączy i ich moce zsynchronizują się.
| naprawiamy metodą rycerzy walpurgii
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Uwagę o tradycji puścił mimo uszu; nikt tak do niego nie mówił odkąd skończył jedenaście lat. Nie obchodziły go takie tradycje, takie zabawy, które zakładały tańczenie dookoła ogniska, polowanie na wianki czy kurtuazyjne dyskusje na temat pogody. Jedynym, co mogłoby go zainteresować na tym osławionym festiwalu lata, był wyścig, no, może jeszcze Wiklinowy Mag - jednak to nadal było za mało, by przekonać go do przepychania się przez tłumy czarodziejów, które z pewnością pojawiły się u Prewettów. O ile wiedział, że jazda konna była poza jego zasięgiem, o tyle nie sądził, by ktoś, kto wygrał Maga, mógł się z nim równać w walce na pięści.
Przyglądał się Rookwood w spokoju, kiedy ta w końcu prychnęła jak rozjuszona kotka w odpowiedzi na jego niedbałe przytyki; co jak co, ale nie było trudno wyprowadzić ją z równowagi. Dość płynnie przeszła ona jednak od gniewnych grymasów do zadziornych uśmiechów, dużo pogodniejszych, sugestywnych komentarzy na temat tego, kto wyłowił jej wianek. Słowem nie odpowiedział na jej pytanie, ucinając tym samym temat domniemanej zazdrości; przelotnie zacisnął usta w wąską kreskę, dłonie złożyły się w pięści przy akompaniamencie cichego strzelania knykciami.
- Cieszę się, że się dobrze bawiłaś - odburknął w końcu kiedy odzyskał względną kontrolę nad swym głosem czy mimiką swej twarzy; był przy tym nieco bardziej oschły niż zwykle. Nie chciał już sobie wyobrażać Sigrun oczekującej na brzegu na swego przypadkowego towarzysza; musiał się skupić. Oboje musieli.
Było gorąco. Zbyt gorąco. Koszula lepiła mu się do pleców, różdżka ślizgała w dłoni, jednak nie miał zamiaru narzekać. Sigrun zajęła się już pierwszym z zagrożeń, gdy zniszczyła lecące w ich kierunku dynie. Teraz musieli zrobić to, co nie udało się poprzednim razem - opanować magię, która wymknęła się spod kontroli, nagiąć ją do swej woli i położyć kres anomalii, naprawić ją zgodnie z zaleceniami przekazanymi im przez Śmierciożerców.
Podążał krok w krok za Rookwood, czujnie rozglądając się dookoła; nie chciał spotkać tu żadnych innych czarodziejów, nie chciał też pojedynkować się w Świecie Dyni, gdzie czyhało już na nich wystarczająco wielu... przeciwników. Przekroczyli próg przybytku, by w końcu wyciągnąć przed siebie różdżki z zamiarem podjęcia kolejnej próby - oby tym razem mieli nieco więcej szczęścia.
Kiwnął towarzyszce głową; zgadzał się z nią w pełnej rozciągłości.
I w tym wypadku poszedł w jej ślady - skupił się na inkantacjach, na szalejącej dookoła sile. Wyobrażał ją sobie uległą, posłuszną, zdrową. Wierzył, że są w stanie tego dokonać. Zwłaszcza teraz, gdy zdążyli już wypocząć i dojść do siebie po ostatnich próbach.
Przyglądał się Rookwood w spokoju, kiedy ta w końcu prychnęła jak rozjuszona kotka w odpowiedzi na jego niedbałe przytyki; co jak co, ale nie było trudno wyprowadzić ją z równowagi. Dość płynnie przeszła ona jednak od gniewnych grymasów do zadziornych uśmiechów, dużo pogodniejszych, sugestywnych komentarzy na temat tego, kto wyłowił jej wianek. Słowem nie odpowiedział na jej pytanie, ucinając tym samym temat domniemanej zazdrości; przelotnie zacisnął usta w wąską kreskę, dłonie złożyły się w pięści przy akompaniamencie cichego strzelania knykciami.
- Cieszę się, że się dobrze bawiłaś - odburknął w końcu kiedy odzyskał względną kontrolę nad swym głosem czy mimiką swej twarzy; był przy tym nieco bardziej oschły niż zwykle. Nie chciał już sobie wyobrażać Sigrun oczekującej na brzegu na swego przypadkowego towarzysza; musiał się skupić. Oboje musieli.
Było gorąco. Zbyt gorąco. Koszula lepiła mu się do pleców, różdżka ślizgała w dłoni, jednak nie miał zamiaru narzekać. Sigrun zajęła się już pierwszym z zagrożeń, gdy zniszczyła lecące w ich kierunku dynie. Teraz musieli zrobić to, co nie udało się poprzednim razem - opanować magię, która wymknęła się spod kontroli, nagiąć ją do swej woli i położyć kres anomalii, naprawić ją zgodnie z zaleceniami przekazanymi im przez Śmierciożerców.
Podążał krok w krok za Rookwood, czujnie rozglądając się dookoła; nie chciał spotkać tu żadnych innych czarodziejów, nie chciał też pojedynkować się w Świecie Dyni, gdzie czyhało już na nich wystarczająco wielu... przeciwników. Przekroczyli próg przybytku, by w końcu wyciągnąć przed siebie różdżki z zamiarem podjęcia kolejnej próby - oby tym razem mieli nieco więcej szczęścia.
Kiwnął towarzyszce głową; zgadzał się z nią w pełnej rozciągłości.
I w tym wypadku poszedł w jej ślady - skupił się na inkantacjach, na szalejącej dookoła sile. Wyobrażał ją sobie uległą, posłuszną, zdrową. Wierzył, że są w stanie tego dokonać. Zwłaszcza teraz, gdy zdążyli już wypocząć i dojść do siebie po ostatnich próbach.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Dynia na parę
Szybka odpowiedź