Dynia na parę
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dynia na parę
Do budynku prowadzi spokojna wiejska dróżka zaczarowana magią, która odstrasza mugoli. Trudno pomylić go z jakimkolwiek innym, już na zewnątrz da się zauważyć olbrzymie zapasy wielkich pękatych dyni.
Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:52, w całości zmieniany 3 razy
Miał rację – powinni szukać w ich decyzjach i ich ruchach czegoś, co pozwoliłoby im choć przez chwilę czuć się bliżej nich. Bliżej Rycerzy Walpurgii, bliżej wroga – dokładnie tak, jak mówiło słynne w wielu kręgach powiedzenie. Nie musiała zastanawiać się nad jego słowami długo, żeby wiedzieć, jak wiele dla niej znaczyły. Rozmowy z nim, dokładnie jak rozmowy z ojcem, odkrywały te rejony jej samej, których nigdy nie poznała. Albo których poznać nie chciała. Przyklejali jej świadomość wprost do ciała, sprawiali, że wiedziała więcej, czuła więcej. Była gotowa na więcej.
Kochała ich obu. Nie wiedziała nic o romantycznej miłości, nic o uczuciach wywołujących efekty uboczne znane z głupich opowieści młodych panienek. Ale czy tylko taka istniała na świecie pełnym dziwów?
Stały wyraz twarzy i zamknięty umysł były mieszanką, która pozwalała jej nigdy nie zdradzać swoich przemyśleń, tych najbardziej intymnych i tych całkiem trywialnych. Mówiła tylko o tym, o czym mówić chciała – z własnej woli.
– Oprócz wiary pozostaje nam działanie. I dobrze, że nie siedzimy biernie w miejscu. Jak niektórzy – niemal prychnęła pod nosem, przypominając sobie ostatnie spotkanie i jedną ofiarę, którą to spotkanie miało. Nie degustowała dalej ciasta. Miała nadzieję, że kiedy pracownicy tu wrócą, coś z nim zrobią. Niekoniecznie nową dostawę dyniowych placków. – Nikt. Nawet mój ojciec, nie mówiłam mu, kiedy wychodzę spotkać się z Selwynem. Ale wiedział, gdzie będziemy. Kamień musiał mieścić się w dłoni. Znasz historię o Trzech Braciach Barda Beedle’a?
Wierzyła w to, że wszystkie opowieści miały w sobie ziarno prawdy. Poprzednie myśli uleciały z jej umysłu jak przestraszone myszy. Zdradzony. Wystarczyło to jedno słowo. To jedno zdanie. Zakon został zdradzony.
– Jak to się stało? I kiedy? – spytała głośniej niż zamierzała, żywo pokazując wzbierający się w niej nie tylko zaczątek gniewu, ale przede wszystkim niepokój, który chciała nim zatuszować. Pytań tłukło jej się po głowie znacznie więcej. Jakie informacje wyciekły? Były ofiary? W jakich okolicznościach to nastąpiło?
Pokręciła głową. Misja w Nurmengardzie była omawiana tylko przez nią i Selwyna, nikt o niej nie wiedział, z nikim nie dzieliła się szczegółami, przeświadczona o tym, że im więcej osób wiedziało, tym większy sztuczny tłum się robił. Nie potrzebowali udziału osób trzecich. Znali cel – był jasny i klarowny. Gdyby nie przeciwności, gdyby nie Rycerze, jak śmieli się nazywać, wyszliby stamtąd z okruchem kamienia w dłoni.
Chciała się stąd wydostać, więc podjęła krok w stronę wyjścia. Mogli teraz zostawić to miejsce w spokoju, niech nabierze spokoju, nabierze starej siły, równowagi. Magia przestała mu doskwierać. Nawet dyniom. Palce nieco mocniej zacisnęły się na różdżce, a brwi drgnęły ku mostkowi nosa, kiedy tak jawnie zapytał o Vincenta. Czuła się, jakby właśnie w tym jednym momencie rozwarł jej powłoki skórne, dotarł do mięśni, do kości, rozpłatał ją całą tylko po to, żeby pokazać światłu dziennemu, co w sobie skrywała. Ten jeden drobny element, jedną składową całości.
– Człowiekiem – odparła. Czarodziejem, sobą. To jedno słowo tak doskonale go opisywało. Był taki jak ona, jak Brendan, jak każdy inny. – Tchórzem, owszem, kiedyś, tak go oceniałam, kiedy zostawiał mnie na pastwę starszych drani z naszego podwórka. Potem był już człowiekiem. Dzisiaj wiem, że uciekał od ojca, od jego ręki. Nie demonizuję go, ale sam wiesz, jaki jest. Vincent nie był kimś, kto był w stanie wytrzymać taką presję. Więc uciekł, żeby się ratować. Teraz go rozumiem.
Bo przecież sama niedawno uciekłam.
Spojrzała na niego, wcześniej jakby celowo unikając jego wzroku. Lepiej mówiło jej się, kiedy nie widziała przed sobą nikogo. Lżejsze tematy sprawiały, że szukała nie tyle jego uwagi, co obecności. Na jej usta również wpełzł uśmiech, tak niezwyczajny dla siebie, mało tego, nawet się zaśmiała. Kobieco, dziwnie obco. Nic nie zmieniło się w jej męskim obyciu, ale zawsze jej powtarzano, że śmiech miała po matce.
– Więc nie musisz się o nią bać. Doskonale sobie radzi – odparła, wskazując mu drogę. Obejrzała się jeszcze za siebie, na miejsce, które całkiem niedawno było istnym polem bitwy. Zostawiali Świat Dyni w dobrym akcencie. Czystym. – Chodźmy stąd, zanim ktoś nas oskarży o sianie porządku w Londynie.
Uśmiech zbladł, było jednak coś zmienionego w jej oczach. Coś dobrego, jasny ognik, roziskrzone pstryknięcie krzesiwem. I choć ten jasny płomień miał niedługo zgasnąć, za takimi chwilami tęskniło się potem całe życie.
| zt
Kochała ich obu. Nie wiedziała nic o romantycznej miłości, nic o uczuciach wywołujących efekty uboczne znane z głupich opowieści młodych panienek. Ale czy tylko taka istniała na świecie pełnym dziwów?
Stały wyraz twarzy i zamknięty umysł były mieszanką, która pozwalała jej nigdy nie zdradzać swoich przemyśleń, tych najbardziej intymnych i tych całkiem trywialnych. Mówiła tylko o tym, o czym mówić chciała – z własnej woli.
– Oprócz wiary pozostaje nam działanie. I dobrze, że nie siedzimy biernie w miejscu. Jak niektórzy – niemal prychnęła pod nosem, przypominając sobie ostatnie spotkanie i jedną ofiarę, którą to spotkanie miało. Nie degustowała dalej ciasta. Miała nadzieję, że kiedy pracownicy tu wrócą, coś z nim zrobią. Niekoniecznie nową dostawę dyniowych placków. – Nikt. Nawet mój ojciec, nie mówiłam mu, kiedy wychodzę spotkać się z Selwynem. Ale wiedział, gdzie będziemy. Kamień musiał mieścić się w dłoni. Znasz historię o Trzech Braciach Barda Beedle’a?
Wierzyła w to, że wszystkie opowieści miały w sobie ziarno prawdy. Poprzednie myśli uleciały z jej umysłu jak przestraszone myszy. Zdradzony. Wystarczyło to jedno słowo. To jedno zdanie. Zakon został zdradzony.
– Jak to się stało? I kiedy? – spytała głośniej niż zamierzała, żywo pokazując wzbierający się w niej nie tylko zaczątek gniewu, ale przede wszystkim niepokój, który chciała nim zatuszować. Pytań tłukło jej się po głowie znacznie więcej. Jakie informacje wyciekły? Były ofiary? W jakich okolicznościach to nastąpiło?
Pokręciła głową. Misja w Nurmengardzie była omawiana tylko przez nią i Selwyna, nikt o niej nie wiedział, z nikim nie dzieliła się szczegółami, przeświadczona o tym, że im więcej osób wiedziało, tym większy sztuczny tłum się robił. Nie potrzebowali udziału osób trzecich. Znali cel – był jasny i klarowny. Gdyby nie przeciwności, gdyby nie Rycerze, jak śmieli się nazywać, wyszliby stamtąd z okruchem kamienia w dłoni.
Chciała się stąd wydostać, więc podjęła krok w stronę wyjścia. Mogli teraz zostawić to miejsce w spokoju, niech nabierze spokoju, nabierze starej siły, równowagi. Magia przestała mu doskwierać. Nawet dyniom. Palce nieco mocniej zacisnęły się na różdżce, a brwi drgnęły ku mostkowi nosa, kiedy tak jawnie zapytał o Vincenta. Czuła się, jakby właśnie w tym jednym momencie rozwarł jej powłoki skórne, dotarł do mięśni, do kości, rozpłatał ją całą tylko po to, żeby pokazać światłu dziennemu, co w sobie skrywała. Ten jeden drobny element, jedną składową całości.
– Człowiekiem – odparła. Czarodziejem, sobą. To jedno słowo tak doskonale go opisywało. Był taki jak ona, jak Brendan, jak każdy inny. – Tchórzem, owszem, kiedyś, tak go oceniałam, kiedy zostawiał mnie na pastwę starszych drani z naszego podwórka. Potem był już człowiekiem. Dzisiaj wiem, że uciekał od ojca, od jego ręki. Nie demonizuję go, ale sam wiesz, jaki jest. Vincent nie był kimś, kto był w stanie wytrzymać taką presję. Więc uciekł, żeby się ratować. Teraz go rozumiem.
Bo przecież sama niedawno uciekłam.
Spojrzała na niego, wcześniej jakby celowo unikając jego wzroku. Lepiej mówiło jej się, kiedy nie widziała przed sobą nikogo. Lżejsze tematy sprawiały, że szukała nie tyle jego uwagi, co obecności. Na jej usta również wpełzł uśmiech, tak niezwyczajny dla siebie, mało tego, nawet się zaśmiała. Kobieco, dziwnie obco. Nic nie zmieniło się w jej męskim obyciu, ale zawsze jej powtarzano, że śmiech miała po matce.
– Więc nie musisz się o nią bać. Doskonale sobie radzi – odparła, wskazując mu drogę. Obejrzała się jeszcze za siebie, na miejsce, które całkiem niedawno było istnym polem bitwy. Zostawiali Świat Dyni w dobrym akcencie. Czystym. – Chodźmy stąd, zanim ktoś nas oskarży o sianie porządku w Londynie.
Uśmiech zbladł, było jednak coś zmienionego w jej oczach. Coś dobrego, jasny ognik, roziskrzone pstryknięcie krzesiwem. I choć ten jasny płomień miał niedługo zgasnąć, za takimi chwilami tęskniło się potem całe życie.
| zt
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Cicho westchnął, słysząc jej prychnięcie; zasadniczo na ostatnim spotkaniu to jemu zarzucono bezczynność - mniej więcej kilka chwil po tym, jak Jayden wyszedł, wyzywając go od morderców. Żałował, że to tak wyglądało - że więcej pomiędzy nimi było nienawiści niż chęci walki i solidarności. Że budowały się radujące wroga podziały. Że tracili ludzi. Dezercja zawsze była przejawem tchórzostwa, nie inaczej tym razem - Zakon zrzeszał czarodziejów, pośród których wielu nigdy nie walczyło pośród których wielu się do tej walki nie nadawało. To był najlepszy czas, żeby się ich pozbyć, odsiać ziarno od plewy i zostawić przy sobie tych, którzy na pewno - i naprawdę - chcieli. Skinął głową, naturalnie znał tę baśń - ale nie mogli wiedzieć, ile było w niej prawdy ani które z informacji można było przekuć w prawdę.
- Nie wierzę w zbiegi okoliczności - jeśli szukali kamienia podobnie jak oni, mieli na to mniej więcej tyle samo miesięcy. Jeśli w istocie kamień powiązany był z anomaliami, mogli szukać go aż od początku maja - tymczasem znaleźli się w Numergardzie tego samego dnia i o tej same porze, co rycerze. Było to bardziej niż podejrzane. - Jesteś pewna, ze nikt was nie śledził? - Nigdy nie można było być tego pewnym. Można było mieć oczy dookoła głowy i poruszać się bezszelestnym kocim krokiem, kilka wygłuszających zaklęć i więcej niż jedno zaklęcie kamuflujące mogło uczynić czarodzieja całkowicie nienanoszalnym. - Ciebie albo Alexa - Ten drugi był łatwiejszym celem. Odkąd stracił pamięć bez wątpienia był bardziej zagubiony, nie rozpoznawał twarzy, które przed paroma tygodniami mogły mu się wydawać oczywiste. Dezorientacja sprzyjała otępieniu zmysłów, zranionego wroga prościej było podejść. Banały, ich nieprzyjaciel zdawał sobie z nich sprawę.
- Na samym początku - kontynuował myśl, sądząc, że Jackie znała tę historię; nie było go wtedy pośród Zakonników, ale Garrett zdążył opowiedzieć mu tę historię - kiedy jeszcze był. - Jeden pośród trójki założycieli zaufał Avery'emu - Te słowa wydawały się absurdalne z poziomu przyszłości, ale być może w czasach, kiedy to się działo, aż tak absurdalnymi nie było. Pomiędzy nimi przebywał Carrow, któremu nie mogli odmówić lojalności ani rozsądku. - Krwi nie oszukasz, wydał ich rycerzom - Nie ufał arystokratom - nie tych o jasno określonej, niechlubnej historii. Nie tych, którzy pławili się w sławie tych, którzy rozlewali mugolską krew. Być może sami zasłużyli sobie na tę zdradę własną głupotą, ale to jedynie pokazywało, że wciąż się tą głupotą kierowali. - To dlatego Samantha nas wtedy zaatakowała - Kuzynka, do mordu na której się przyznał, nie szukała jego, szukała Garretta; nie mogła wiedzieć o nim, który minął się z Perseusem u progu Zakonu. Ale nie wszyscy wtedy przeżyli.
Wysłuchał jej opowieści o bracie w zaklętym milczeniu, nikt nie mógł mieć wątpliwości co do tego, że nie każdy się do walki nadawał. Próba przeobrażenia z wrażliwej miernoty skutecznego brygadzisty w jakiejkolwiek jednostce nie mogła skończyć się sukcesem. Kieran próbował ratować swoje dziedzictwo - nie dziwił się temu - córka nigdy nie była dla ojca tym, co syn, nawet jeśli Jackie zastępowała go całkowicie odwagą, brawurą i walecznością. Nie skomentował jej słów, nie był dobry w pocieszaniu - słuchał jej z pełną uwagą, skinąwszy głową, ale nie potrafił znaleźć w ustach słów, które mogłyby dać jej pocieszenia. Nie sądził zresztą, by takie istniały. Skinął jej głową, leniwie zsuwając się z taboretu i nieśpiesznym krokiem ruszając za nią ku wyjściu z pubu; nie śpieszył się, anomalia mogła jeszcze dać o sobie znać - a on chciał mieć pewność, że w tym miejscu miał już zapanować spokój. Skwitował jej słowa lekkim uśmiechem - tak, był pewien, że Neala da sobie radę. Pomimo sennej wizji, która towarzyszyła mu w trakcie próby - a w której musiał ją ukarać za to, że radziła sobie nawet zbyt dobrze. Ale przysięgła. Przysięgła na wszystkie sasanki świata. Tacy jak oni nie krzywoprzysiężyli - nigdy. Miała naprawdę ładny śmiech - patrzył na nią, kiedy rozchyliła usta. Perlisty, tak dziwnie kontrastujący z jej zachowaniem, a tak mocno podkreślający fakt, że była córką, nie synem.
Przepuścił Jackie przodem, wychodząc z pubu tuż za nią - w milczeniu obserwując jej sylwetkę; wspomnienie próby postawiło przed nim więcej niż jedną wątpliwość - jego losy splotły się z losami tych, którzy stawali do walki wraz z nim; zaczynał się nimi przejmować, martwić, lękać. Emocje nie były przyjaciółmi podczas wojny, ale ich brak czynił z ludzi to, czym byli ich wrogowie: potworów.
- Bywaj, Jackie - powiedział cicho, kiedy jej sylwetka ginęła już pośród pobliskich drzew, za gęstą mgłą, która osadziła się nad krajobrazem wraz ze zmierzchającym zmrokiem. Nie miał do domu daleko, poprawił kołnierz i włożywszy dłonie do kieszeni, spacerem ruszył ku zabudowom miasta.
/zt
- Nie wierzę w zbiegi okoliczności - jeśli szukali kamienia podobnie jak oni, mieli na to mniej więcej tyle samo miesięcy. Jeśli w istocie kamień powiązany był z anomaliami, mogli szukać go aż od początku maja - tymczasem znaleźli się w Numergardzie tego samego dnia i o tej same porze, co rycerze. Było to bardziej niż podejrzane. - Jesteś pewna, ze nikt was nie śledził? - Nigdy nie można było być tego pewnym. Można było mieć oczy dookoła głowy i poruszać się bezszelestnym kocim krokiem, kilka wygłuszających zaklęć i więcej niż jedno zaklęcie kamuflujące mogło uczynić czarodzieja całkowicie nienanoszalnym. - Ciebie albo Alexa - Ten drugi był łatwiejszym celem. Odkąd stracił pamięć bez wątpienia był bardziej zagubiony, nie rozpoznawał twarzy, które przed paroma tygodniami mogły mu się wydawać oczywiste. Dezorientacja sprzyjała otępieniu zmysłów, zranionego wroga prościej było podejść. Banały, ich nieprzyjaciel zdawał sobie z nich sprawę.
- Na samym początku - kontynuował myśl, sądząc, że Jackie znała tę historię; nie było go wtedy pośród Zakonników, ale Garrett zdążył opowiedzieć mu tę historię - kiedy jeszcze był. - Jeden pośród trójki założycieli zaufał Avery'emu - Te słowa wydawały się absurdalne z poziomu przyszłości, ale być może w czasach, kiedy to się działo, aż tak absurdalnymi nie było. Pomiędzy nimi przebywał Carrow, któremu nie mogli odmówić lojalności ani rozsądku. - Krwi nie oszukasz, wydał ich rycerzom - Nie ufał arystokratom - nie tych o jasno określonej, niechlubnej historii. Nie tych, którzy pławili się w sławie tych, którzy rozlewali mugolską krew. Być może sami zasłużyli sobie na tę zdradę własną głupotą, ale to jedynie pokazywało, że wciąż się tą głupotą kierowali. - To dlatego Samantha nas wtedy zaatakowała - Kuzynka, do mordu na której się przyznał, nie szukała jego, szukała Garretta; nie mogła wiedzieć o nim, który minął się z Perseusem u progu Zakonu. Ale nie wszyscy wtedy przeżyli.
Wysłuchał jej opowieści o bracie w zaklętym milczeniu, nikt nie mógł mieć wątpliwości co do tego, że nie każdy się do walki nadawał. Próba przeobrażenia z wrażliwej miernoty skutecznego brygadzisty w jakiejkolwiek jednostce nie mogła skończyć się sukcesem. Kieran próbował ratować swoje dziedzictwo - nie dziwił się temu - córka nigdy nie była dla ojca tym, co syn, nawet jeśli Jackie zastępowała go całkowicie odwagą, brawurą i walecznością. Nie skomentował jej słów, nie był dobry w pocieszaniu - słuchał jej z pełną uwagą, skinąwszy głową, ale nie potrafił znaleźć w ustach słów, które mogłyby dać jej pocieszenia. Nie sądził zresztą, by takie istniały. Skinął jej głową, leniwie zsuwając się z taboretu i nieśpiesznym krokiem ruszając za nią ku wyjściu z pubu; nie śpieszył się, anomalia mogła jeszcze dać o sobie znać - a on chciał mieć pewność, że w tym miejscu miał już zapanować spokój. Skwitował jej słowa lekkim uśmiechem - tak, był pewien, że Neala da sobie radę. Pomimo sennej wizji, która towarzyszyła mu w trakcie próby - a w której musiał ją ukarać za to, że radziła sobie nawet zbyt dobrze. Ale przysięgła. Przysięgła na wszystkie sasanki świata. Tacy jak oni nie krzywoprzysiężyli - nigdy. Miała naprawdę ładny śmiech - patrzył na nią, kiedy rozchyliła usta. Perlisty, tak dziwnie kontrastujący z jej zachowaniem, a tak mocno podkreślający fakt, że była córką, nie synem.
Przepuścił Jackie przodem, wychodząc z pubu tuż za nią - w milczeniu obserwując jej sylwetkę; wspomnienie próby postawiło przed nim więcej niż jedną wątpliwość - jego losy splotły się z losami tych, którzy stawali do walki wraz z nim; zaczynał się nimi przejmować, martwić, lękać. Emocje nie były przyjaciółmi podczas wojny, ale ich brak czynił z ludzi to, czym byli ich wrogowie: potworów.
- Bywaj, Jackie - powiedział cicho, kiedy jej sylwetka ginęła już pośród pobliskich drzew, za gęstą mgłą, która osadziła się nad krajobrazem wraz ze zmierzchającym zmrokiem. Nie miał do domu daleko, poprawił kołnierz i włożywszy dłonie do kieszeni, spacerem ruszył ku zabudowom miasta.
/zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
W lokalu było już sporo osób, kiedy przyszli, więcej niż MacDonald by się spodziewala. Choć Lily na prawdę chciała wygrać roczne obiady serwowane przez kogoś kto w przeciwieństwie do niej potrafi gotować, nie robiła sobie wielkiej nadziei. Niby wiedziała jak z kawałka drewna zrobić krzesło, ale rzeźbienie oczu w dyni to jednak inna sprawa. No, ale ostatecznie brakowało jej ostatnio zajęcia nie związanego z meblarstwem i chętnie się od tonksowego warsztatu na chwilkę oderwie. Może i ona i rzeźbienie strasznych rzeczy nie idą z sobą w parze, ale w sumie ma tu Matta, on może nadrabiać za element straszności. Z resztą chciała przyjść, Matt chciał przyjść (choć pewnie bardziej chciał się wymigać od obiadu który mu zaproponowała, choć no, przecież niekiedy dania jej wychodziły całkiem okej!) więc teraz stali po środku, rozglądając się za jakimś wolnym stolikiem.
- Jest, o, tam! - pokazała i zaraz zaczęła się przesuwać we wlaściwym kierunku, wymijając kolejne pary i grupki, troszkę przy tym wypatrując znajomych twarzy bo i nie wątpiła, że te się pojawią. - Mówiłam, żeby przyjść chwilkę wcześniej.
Zamarudziła sobie chyba dla zasady, choć uśmiechnęła się przy tym. Miała na prawdę dobry humor, zaraz zajęła swoje krzesło.
W sumie to jak się przyglądała Mattowi to miała ochotę znowu zapytać czy aby na pewno dobrze się czuje i chce tu być ale nie chciała go irytować. Był w sumie jakiś taki blady i rozproszony był, Lil miała tylko nadzieję, że się nie rozłoży i jeszcze nie pozaraża jej i ludzi dookoła. W życiu by nie podejrzewała, że to może mieć jakikolwiek związek z fazami księżyca, wilkami, lasem czy innymi takimi, maksimum co przyszło jej do głowy to przeziębienie. W sumie już jesień, ciężka pora.
I choć ogólnie dzień zapowiadał się przyjemnie, oczywiście nie mogła nie rozglądać się odrobinkę nerwowo. Kiedy szli między dyniami przed budynkiem, złapała się Matta mocniej, teraz siedziała i chciała już dłubać w warzywie, a jednak coś kazało jej ciągle uwazać, bo co jeśli zagrożenie nie zniknęło w pełni? Bardzo starała się jednak być w tym względnie chociaż dyskretna.
przyszłam z Mattem
- Jest, o, tam! - pokazała i zaraz zaczęła się przesuwać we wlaściwym kierunku, wymijając kolejne pary i grupki, troszkę przy tym wypatrując znajomych twarzy bo i nie wątpiła, że te się pojawią. - Mówiłam, żeby przyjść chwilkę wcześniej.
Zamarudziła sobie chyba dla zasady, choć uśmiechnęła się przy tym. Miała na prawdę dobry humor, zaraz zajęła swoje krzesło.
W sumie to jak się przyglądała Mattowi to miała ochotę znowu zapytać czy aby na pewno dobrze się czuje i chce tu być ale nie chciała go irytować. Był w sumie jakiś taki blady i rozproszony był, Lil miała tylko nadzieję, że się nie rozłoży i jeszcze nie pozaraża jej i ludzi dookoła. W życiu by nie podejrzewała, że to może mieć jakikolwiek związek z fazami księżyca, wilkami, lasem czy innymi takimi, maksimum co przyszło jej do głowy to przeziębienie. W sumie już jesień, ciężka pora.
I choć ogólnie dzień zapowiadał się przyjemnie, oczywiście nie mogła nie rozglądać się odrobinkę nerwowo. Kiedy szli między dyniami przed budynkiem, złapała się Matta mocniej, teraz siedziała i chciała już dłubać w warzywie, a jednak coś kazało jej ciągle uwazać, bo co jeśli zagrożenie nie zniknęło w pełni? Bardzo starała się jednak być w tym względnie chociaż dyskretna.
przyszłam z Mattem
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jeżeli ktoś mi mówi,że istnieje impreza w której za machanie nożem można było wygrać roczną wyżerkę tonie było mocy bym się na niej nie pojawił. Nawet takim klawym pomyłem wydało mi się wyposażenie się w prywatny, dobrze leżący w łapie nóż bo przecież nie będę się bawił jakimś szczerbatym gównem, co nie? Dodatkowym plusem było to, że mogłem wyjść gdzieś z w towarzystwie Lily, lecz również wymigać się od obiadu. Normalnie sytuacja win-win-win i tak właściwie tryskałbym większym entuzjazmem, gdyby mnie trochę klątwa mnie masakrowała sprawiając, że gdy już się pojawiłem na miejscu to tak trochę nie bardzo mi się już tu podobało. Ludzi było bowiem faktycznie dużo. Przelewałem swoją uwagę miedzy ich obcymi sylwetkami orientując się z niemałym zawiasem, że Lil pokazuje paluchem wolny stolik. Ruszyliśmy w jego kierunku dryfując miedzy ludźmi - Bylibyśmy chwilę wcześniej gdybyśmy, tak jak mówiłem, użyli miotły - odmarudziłem jej dla tej samej zasady niestety chyba przez to wilkołacze roztargnienie wypadłem nieco bardziej przekonywająco niż powinienem. Zasiadłem przy stoliku
- Myślisz, że będziemy mogli zabrać je ze sobą skrawki? Bert by je jakoś sensownie przetworzył - no ej,w sumie darmowe warzywo i kucharz który za darmo by je przyrządził. Brzmiało jak trochę cebulacka nagroda pocieszenia w razie co.
|Z Lil + wycyganię jakiś bonus jak się pochwalę że mam prywatny, osobisty nóż kupiony ze sklepiku MG w ekwitunku KP? [bylobrzydkobedzieladnie]
- Myślisz, że będziemy mogli zabrać je ze sobą skrawki? Bert by je jakoś sensownie przetworzył - no ej,w sumie darmowe warzywo i kucharz który za darmo by je przyrządził. Brzmiało jak trochę cebulacka nagroda pocieszenia w razie co.
|Z Lil + wycyganię jakiś bonus jak się pochwalę że mam prywatny, osobisty nóż kupiony ze sklepiku MG w ekwitunku KP? [bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 03.03.19 18:20, w całości zmieniany 1 raz
Po ostatniej niezbyt szczęśliwej dla Heatha lekcji Gwen zdecydowała, że chce jakoś przeprosić swojego ucznia. Przecież to nie jego wina, że jego wujek i malarka pokłócili się ze sobą. To dziecko naprawdę nie powinno być świadkiem takiej kłótni dorosłych! Gdy dowiedziała się więc o przyjęciu organizowanym w Świecie Dyni natychmiast pomyślała właśnie o nim. Spytała się guwernantki chłopca, czy może zabrać go i pomóc mu stworzyć jego wymarzoną dynię, a ta nie miała nic przeciwko.
Weszła więc do lokalu, trzymając pięciolatka za rękę.
– Dzień dobry – rzuciła do wszystkich zebranych. – Chodźmy może na razie do tamtego stolika – zaproponowała, pokazując znajdujące się na uboczu miejsce. Nie chciała, aby Heath zginął jej w tłumie. W końcu tego dnia w pełni za niego odpowiadała.
Gwen miała na sobie tematyczny strój. Pod rozpiętym płaszczem miała na sobie czarną koszulkę oraz spódnicę z wysokim stanem sięgającą do kolan. Ta ozdobiona była w dynie i czarne koty, które mogły zwrócić uwagę chłopca. Z resztą, po to ją wybrała. Mieli w końcu razem stworzyć najpiękniejsza dynię, a odpowiednia kreacja pomagała w znalezieniu inspiracji. Na nogach miała proste, czarne buciki oraz ciemne rajstopy.
Przez ramię miała przewieszoną torebkę, w której ukryła różdżkę. Nie tylko ona tam z resztą spoczywała: Gwen zabrała też ze sobą dwa noże oraz kilka ostro zakończonych dłut, które mogły im się przydać przy wykańczaniu detali dyni. W końcu zdarzało jej się rzeźbić i w jej domu nie brakowało przyrządów do wykonywania różnorakich artystycznych czynności.
Ciekawe, jak wypadnie całe to wydarzenie? Oby było miło i oby rodzina Heatha znów nie robiła jej jakiś problemów. Idąc w stronę stolika zauważyła poznanego jakiś czas temu Matta razem z nieznaną jej dziewczyną.
– Cześć, Matt! – pomachała do niego, niepewna, czy mężczyzna usłyszy ją w całym tym harmiderze.
Gdy usiedli przy stoliku, malarka ponownie pochyliła się w stronę chłopca.
– Jaki mamy plan? Standardowy straszny uśmiech, czy może wytniemy kota? Albo czarownicę na miotle? Chcesz straszyć kogoś dynią, czy wolisz, by ładnie wyglądała? – Uniosła brew.
| towarzyszy mi Heath. Mam przy sobie dwa noże oraz kilka wybranych, ostro zakończonych dłut.
Weszła więc do lokalu, trzymając pięciolatka za rękę.
– Dzień dobry – rzuciła do wszystkich zebranych. – Chodźmy może na razie do tamtego stolika – zaproponowała, pokazując znajdujące się na uboczu miejsce. Nie chciała, aby Heath zginął jej w tłumie. W końcu tego dnia w pełni za niego odpowiadała.
Gwen miała na sobie tematyczny strój. Pod rozpiętym płaszczem miała na sobie czarną koszulkę oraz spódnicę z wysokim stanem sięgającą do kolan. Ta ozdobiona była w dynie i czarne koty, które mogły zwrócić uwagę chłopca. Z resztą, po to ją wybrała. Mieli w końcu razem stworzyć najpiękniejsza dynię, a odpowiednia kreacja pomagała w znalezieniu inspiracji. Na nogach miała proste, czarne buciki oraz ciemne rajstopy.
Przez ramię miała przewieszoną torebkę, w której ukryła różdżkę. Nie tylko ona tam z resztą spoczywała: Gwen zabrała też ze sobą dwa noże oraz kilka ostro zakończonych dłut, które mogły im się przydać przy wykańczaniu detali dyni. W końcu zdarzało jej się rzeźbić i w jej domu nie brakowało przyrządów do wykonywania różnorakich artystycznych czynności.
Ciekawe, jak wypadnie całe to wydarzenie? Oby było miło i oby rodzina Heatha znów nie robiła jej jakiś problemów. Idąc w stronę stolika zauważyła poznanego jakiś czas temu Matta razem z nieznaną jej dziewczyną.
– Cześć, Matt! – pomachała do niego, niepewna, czy mężczyzna usłyszy ją w całym tym harmiderze.
Gdy usiedli przy stoliku, malarka ponownie pochyliła się w stronę chłopca.
– Jaki mamy plan? Standardowy straszny uśmiech, czy może wytniemy kota? Albo czarownicę na miotle? Chcesz straszyć kogoś dynią, czy wolisz, by ładnie wyglądała? – Uniosła brew.
| towarzyszy mi Heath. Mam przy sobie dwa noże oraz kilka wybranych, ostro zakończonych dłut.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zbliżał się trzydziesty pierwszy października, a zarazem Noc Duchów, jedno z najważniejszych dla czarodziejów świąt. Powinno być, tak jak festiwal lata, świętem radosnym i beztroskim, pełnym zabawy i psikusów, lecz Poppy szczerze wątpiła, aby było tak w tym roku. Wojna zbierała krwawe żniwo, mroziła krew w żyłach i zniechęcała do wychylania nosa poza własne cztery ściany. Nie mogli się jednak w nich zamknąć na wieczność, inaczej powariowaliby do reszty. Nie dało się udawać, że żyją normalnie, bo tak przecież nie było - każdy musiał ostrożnie stawiać kroki i uważać na każdym rogu, potrzebowali jednak chwil radosnych i choć pozornie beztroskich, aby zachować psychiczną równowagę. Festiwal Lata dobrze wszystkim zrobił.
Namówiła Eileen Bartius, serdeczną przyjaciółkę, aby wybrała się do Świata Dyni wraz z nią. Widywały się zdecydowanie rzadziej i tęskniła za nią okropnie! Odkąd Eileen nosiła pod sercem życie potrzebowała odpoczynku i spokoju. Poppy aprobowała decyzję o rezygnacji pracy gajowej, której obowiązki to ciężki kawałek chleba. Starała się odwiedzać przyjaciółkę w domu państwa Bartiusz w Hogsmeade, jednakże praca związana z badaniami nad eliksirem samoregeneracji pochłaniała cały jej wolny czas. Cieszyła się, że Eileen przystała na jej propozycję.
Panna Pomfrey, ubrana w odświętną, kremową sukienkę, z włosami związanymi żółtą wstążką w koński ogon, najpierw, odpowiednio wcześniej, udała się do Hogsmeade, aby odebrać Eileen. Ostrożności nigdy za wiele, a ciąża była już zaawansowana. Obie wsiadły do Błędnego Rycerza. Był pełen czarodziejów podnieconych zabawą, która miała odbyć się w lokalu słynącym z dyniowych wyrobów. Nikt nie kwapił się, by ustąpić ciężarnej, Poppy stanęła więc nad jednym młodzieńcem i uraczyła go pouczającą pogadanką na temat szacunku i dobrego wychowania, nie zwracając uwagi na zaczerwienioną panią Bartius - Eileen mogła w końcu usiąść. Może trud Poppy był daremny, bo zaledwie kwadrans później byli już w Londynie, ale co, jeśli szalony Prang zahamowałby zbyt gwałtownie, a zielarka upadłaby na podłogę? To mogło być szalenie niebezpieczne!
Na całe szczęście dotarły na miejscu całe i zdrowe. Poppy trzymała Eileen pod rękę prowadząc ją do środka.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! Uwielbiam noc duchów. Ciocia zawsze przygotowywała naprawdę odświętną kolację na ten wieczór, uczty w Hogwarcie też były magiczne... - westchnęła z rozczuleniem Poppy, gdy przekroczyły próg Świata Dyni.
W torebeczce miała dwa ostre noże, które nadadzą się do krojenia dyni. Nie zależało jej na wygranej, stać ją było przecież na obiady, gdyby więc udało im się zwyciężyć, przekazałaby ją komuś naprawdę potrzebującemu.
| przychodzę w parze z Eileen, mam dwa noże!
Namówiła Eileen Bartius, serdeczną przyjaciółkę, aby wybrała się do Świata Dyni wraz z nią. Widywały się zdecydowanie rzadziej i tęskniła za nią okropnie! Odkąd Eileen nosiła pod sercem życie potrzebowała odpoczynku i spokoju. Poppy aprobowała decyzję o rezygnacji pracy gajowej, której obowiązki to ciężki kawałek chleba. Starała się odwiedzać przyjaciółkę w domu państwa Bartiusz w Hogsmeade, jednakże praca związana z badaniami nad eliksirem samoregeneracji pochłaniała cały jej wolny czas. Cieszyła się, że Eileen przystała na jej propozycję.
Panna Pomfrey, ubrana w odświętną, kremową sukienkę, z włosami związanymi żółtą wstążką w koński ogon, najpierw, odpowiednio wcześniej, udała się do Hogsmeade, aby odebrać Eileen. Ostrożności nigdy za wiele, a ciąża była już zaawansowana. Obie wsiadły do Błędnego Rycerza. Był pełen czarodziejów podnieconych zabawą, która miała odbyć się w lokalu słynącym z dyniowych wyrobów. Nikt nie kwapił się, by ustąpić ciężarnej, Poppy stanęła więc nad jednym młodzieńcem i uraczyła go pouczającą pogadanką na temat szacunku i dobrego wychowania, nie zwracając uwagi na zaczerwienioną panią Bartius - Eileen mogła w końcu usiąść. Może trud Poppy był daremny, bo zaledwie kwadrans później byli już w Londynie, ale co, jeśli szalony Prang zahamowałby zbyt gwałtownie, a zielarka upadłaby na podłogę? To mogło być szalenie niebezpieczne!
Na całe szczęście dotarły na miejscu całe i zdrowe. Poppy trzymała Eileen pod rękę prowadząc ją do środka.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! Uwielbiam noc duchów. Ciocia zawsze przygotowywała naprawdę odświętną kolację na ten wieczór, uczty w Hogwarcie też były magiczne... - westchnęła z rozczuleniem Poppy, gdy przekroczyły próg Świata Dyni.
W torebeczce miała dwa ostre noże, które nadadzą się do krojenia dyni. Nie zależało jej na wygranej, stać ją było przecież na obiady, gdyby więc udało im się zwyciężyć, przekazałaby ją komuś naprawdę potrzebującemu.
| przychodzę w parze z Eileen, mam dwa noże!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Noc duchów zawsze wzbudza wiele emocji i chociaż staram się wykrzesać z siebie coś więcej niż szyderczy uśmiech przyklejony do niezwykle przystojnej gęby, to jest raczej średnio. Nie czuję ekscytacji towarzyszącej mi od zawsze, ale przecież przez ten rok wiele się zmieniło. Duchy jednoznacznie kojarzą się ze zmarłymi - ci zaś niekoniecznie zasługują na miano pogrzebanych bez życia elementów świata doczesnego. Tęsknimy za nimi, potrzebujemy ich i te uczucia rozrywają serca na strzępy. Jednak coś gdzieś tam w środku podpowiada mi, że trzeba w końcu ruszyć dalej. Nie zapomnieć, ale oswoić się ze smutkiem oraz strachem. Ugłaskać destrukcyjne demony przeszłości, pozwolić im na pogrzebanie i… zrelaksować się chociaż odrobinę. Tak tyci, tyci. W końcu od czego ma się skołatany umysł łaknący rozrywki? Ostatnio zażywałem jej mniej niż wypada - a przecież wypada dobrze się bawić bez względu na wszystko. Na rozdzierającą duszę wojnę, coraz szerszy okręg żniwa śmierci oraz chaos w całej Wielkiej Brytanii. Widocznie dziś nikt nie chce o tym myśleć, woląc świętować święto… dyni. To one mają mieć dziś bezwzględne pierwszeństwo, być patronem tej nocy, główną atrakcją oraz… pewnie smakowitą przekąską. Niczego innego nie spodziewałbym się po Świecie Dyni odradzającego się z popiołów ostatniego zniszczenia. To niesamowite jak anomalie niszczą nasz świat.
Nie było prosto wyciągnąć Just na wspólne spędzenie tego wieczora. Wiecznie jakieś wymówki, dąsy i sceptycyzm, zupełnie niepotrzebnie. Przecież nie ma nic bardziej relaksującego od masakrowania wielkiego, pomarańczowego warzywa niebezpiecznym nożem. Można przecież wyrzeźbić dosłownie wszystko - a nawet każdego. I potem zadać ostateczny cios.
- Oj rozchmurz się, Tonks - mówię do kobiety, kiedy niemalże wlokę ją za sobą w kierunku lokalu. - Pomyśl sobie, że zawsze może być gorzej - rzucam bardzo optymistycznym spostrzeżeniem, po czym wyjmuję zza szaty piersiówkę. Niestety taką zwykłą, bez samonapełniania, wielka szkoda. - Masz, golnij sobie dla kurażu - dodaję kilka kroków później, wciąż z bezczelnym uśmiechem, bo przecież wiem, że Just go uwielbia. To ten numer cztery, najpiękniejszy na świecie. - Poza tym patrz, mam dla ciebie coś wspaniałego - kontynuuję monolog, nie przejmując się ewentualnymi wykrzywieniami usteczek czy ostentacyjnym wywracaniem oczami. Te gesty to ja znam już na pamięć, nic mnie już nie zdziwi. - Zabrałem dla ciebie nóż. To nie byle jaki nóż, to mistrzowski nóż. Kroiłem nim dziś pomidora na kanapkę, smakowała bajecznie. Tylko mistrz kuchni i jego najdoskonalsza oręż jest w stanie wyczarować coś tak wspaniałego. Myślę, że przyniesie ci szczęście podczas wycinania fantazyjnych elementów dyniowych - kończę wywód, niezwykle dumny z siebie, że jestem taki miły, szarmancki i jeszcze do tego pomyślałem o kimś innym niż o sobie. Moja towarzyszka na pewno jest mną zachwycona, tylko brakuje jej słów.
Kroimy z Just Tonks
Nie było prosto wyciągnąć Just na wspólne spędzenie tego wieczora. Wiecznie jakieś wymówki, dąsy i sceptycyzm, zupełnie niepotrzebnie. Przecież nie ma nic bardziej relaksującego od masakrowania wielkiego, pomarańczowego warzywa niebezpiecznym nożem. Można przecież wyrzeźbić dosłownie wszystko - a nawet każdego. I potem zadać ostateczny cios.
- Oj rozchmurz się, Tonks - mówię do kobiety, kiedy niemalże wlokę ją za sobą w kierunku lokalu. - Pomyśl sobie, że zawsze może być gorzej - rzucam bardzo optymistycznym spostrzeżeniem, po czym wyjmuję zza szaty piersiówkę. Niestety taką zwykłą, bez samonapełniania, wielka szkoda. - Masz, golnij sobie dla kurażu - dodaję kilka kroków później, wciąż z bezczelnym uśmiechem, bo przecież wiem, że Just go uwielbia. To ten numer cztery, najpiękniejszy na świecie. - Poza tym patrz, mam dla ciebie coś wspaniałego - kontynuuję monolog, nie przejmując się ewentualnymi wykrzywieniami usteczek czy ostentacyjnym wywracaniem oczami. Te gesty to ja znam już na pamięć, nic mnie już nie zdziwi. - Zabrałem dla ciebie nóż. To nie byle jaki nóż, to mistrzowski nóż. Kroiłem nim dziś pomidora na kanapkę, smakowała bajecznie. Tylko mistrz kuchni i jego najdoskonalsza oręż jest w stanie wyczarować coś tak wspaniałego. Myślę, że przyniesie ci szczęście podczas wycinania fantazyjnych elementów dyniowych - kończę wywód, niezwykle dumny z siebie, że jestem taki miły, szarmancki i jeszcze do tego pomyślałem o kimś innym niż o sobie. Moja towarzyszka na pewno jest mną zachwycona, tylko brakuje jej słów.
Kroimy z Just Tonks
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Dynie. Jedne z najlepszych warzyw, które kiedykolwiek chadzały po ziemi - a raczej kiełkowały z niej, by kilka miesięcy poźniej zamienić się w pękate pyszności, zalegające na polach i działkach. Przyciągały wzrok intensywną barwą, stanowiły też doskonały dodatek do zup, a zapiekane w kociołku wraz z mięsiwem dopełniały smaku ulubionego dania każdego Wrighta. Nic więc dziwnego, że reprezentant tej rodziny nie przepuścił okazji, by wziąć udział w celebracji święta Dyni. Po ciężkich tygodniach należało mu się odrobinę wytchnienia, postanowił więc udać się do restauracji i spędzić tam miłe chwile na rywalizacji, która nie wiązała się z ryzykiem utraty oka, przytomności lub zdrowych zmysłów podczas długich tortur zaklęciami Niewybaczalnymi. Wyruszał w okolice Londynu od razu z smoczego rezerwatu w Peak District, miał więc ze sobą Kudłacza, który radośnie wirował wokół jego nóg, gdy Benjamin dumnie wkraczał na teren Świata Dyni. Tuż za drewnianą tabliczką zapraszającą na włości natknął się na Anthony'ego, którego poprzedniego popołudnia zaprosił do wspólnej zabawy. Wystosował list trochę na ślepo, tak naprawdę pragnąc zaprosić Macmillana, ale gdy sowa przyniosła informację zwrotną od Skamandera, i tak się ucieszył - nie miał wielu okazji, by porozmawiać z aurorem, a już po wydarzeniach ze Stonehenge los poskąpi im szans na spotkanie.
- Dobrze wyglądasz, brachu - powitał go mocnym klępnięciem w plecy, po czym, razem z nim, ruszył ku gromadzącemu się tłumowi. Pomachał wesoło Poppy oraz Eileen, uśmiechnął się też do Tonks i Randalla, poklepując jednocześnie uspokajająco Kudłacza, który, węsząc tyle nowych zapachów, skakał wokół niego, gotów oddalić się w nieznane, gdy tylko pan spuści go z oka. - Chyba mogę mieć tu psa, co nie? W sumie - moglibyśmy wyryć podobiznę kudłacza na dyni, to byłoby coś - podzielił się z Anthonym artystycznym pomysłem, marszcząc na moment brwi. - No chyba, że wolisz wyrzeźbić Stonehenge, ale znając twoje skłonności, to szybko musielibyśmy roztrzaskać dynię w drobny mak - dorzucił dychawicznym szeptem, mrugając do Skamandera porozumiewawczo, licząc na wybuch wesołości oraz śmiechu. Ten żart był wręcz wyborny, a Ben nie mógł czekać dłużej, dlatego roześmiał się przyjaźnie z własnego kawału, raz jeszcze klepiąc Antka po plecach.
| przychodzę z Antkiem S - i Kudłaczem
- Dobrze wyglądasz, brachu - powitał go mocnym klępnięciem w plecy, po czym, razem z nim, ruszył ku gromadzącemu się tłumowi. Pomachał wesoło Poppy oraz Eileen, uśmiechnął się też do Tonks i Randalla, poklepując jednocześnie uspokajająco Kudłacza, który, węsząc tyle nowych zapachów, skakał wokół niego, gotów oddalić się w nieznane, gdy tylko pan spuści go z oka. - Chyba mogę mieć tu psa, co nie? W sumie - moglibyśmy wyryć podobiznę kudłacza na dyni, to byłoby coś - podzielił się z Anthonym artystycznym pomysłem, marszcząc na moment brwi. - No chyba, że wolisz wyrzeźbić Stonehenge, ale znając twoje skłonności, to szybko musielibyśmy roztrzaskać dynię w drobny mak - dorzucił dychawicznym szeptem, mrugając do Skamandera porozumiewawczo, licząc na wybuch wesołości oraz śmiechu. Ten żart był wręcz wyborny, a Ben nie mógł czekać dłużej, dlatego roześmiał się przyjaźnie z własnego kawału, raz jeszcze klepiąc Antka po plecach.
| przychodzę z Antkiem S - i Kudłaczem
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zeszły miesiąc nie był łaskawy dla tej zwariowanej parki. Nie udało im się spotkać w równonoc, były zajęte swoimi zwyczajnymi zajęciami. Normalne dorosłe życie bardzo źle wpływało na przyjaźnie. Kiedyś każda godzina niespędzona z daną koleżanka na hogwarckich korytarzach już równała się obrażeniu... Dzisiaj jednak ważne było, że można było widzieć jakieś żywe ciało. Bardzo trafnie, te martwe zbyt często spotykały oczy Figg. Ważne były chwile wytchnienia. Cieszyła się więc, że spotkania z Vane często rozpoczynały się tak samo - od listu, w którym jedna narzekała na zbyt przytłaczającą pracę, a druga wtedy odpowiadał - ja też!
I ten schemat działał. Czasami bawiły się jak dzieci, czasami trochę bardziej kulturalnie, ale zawsze ten czas był odpoczynkiem i nie wydawał się Figg zmarnowany. Dzisiaj było wyjątkowo. Miały ostatecznie przygotować się do Święta Duchów.
Marcella nie rozumiała jakim cudem mugole zmienili święto trzydziestego pierwszego października w taką formę jaka była teraz. Wydawało się, że składali hołd wszystkiemu, co ich kultura mogła uznawać za magiczne. Przynajmniej na tyle na ile mogli o tym wiedzieć. Wśród czarodziejów jednak królowały stare tradycje, w dodatku Figgowie często również kultywowali tradycje celtyckie, a Noc Duchów zamiennie nazywali z Zimowymi Nocami, co w praktyce świętowania właściwie nic nie zmieniało. Nadal obecne były rodzinne, wielkie uczty, na które Marcella zapraszała wszystkich znajomych. Musiały nadrobić z Shel ostatnią wtopę z przesileniem... Ale na szczęście będzie jeszcze dużo okazji do uświęcenia drzewka odpowiednio. Noc Duchów była jednak wyjątkowa, gdy zapadał zmrok, rozmawiali ze swoimi przodkami, których duchy kryły się w lesie.
Nie do końca była nastawiona na wygraną. Raczej przyszła tutaj, żeby się bawić, niż robić wielką konkurencję. Z resztą jej zdolności manualne były dosyć biedne... Co dało się szybko zauważyć i Shelly na pewno o tym wiedziała.
- Wzięłaś coś ze sobą? - spytała dziewczyna, po czym ze skórzanego plecaka wyciągnęła nożyk - raczej niewielki, bardziej precyzyjny. Był zawinięty w bawełnianą szmatkę, bo znając siebie, gdyby tylko zanurzyła dłoń we wnętrzu plecaka, natychmiast zraniłaby się ostrzem.
| Gram z Sheltą Vane, ale ona przyniesie swój nóż
I ten schemat działał. Czasami bawiły się jak dzieci, czasami trochę bardziej kulturalnie, ale zawsze ten czas był odpoczynkiem i nie wydawał się Figg zmarnowany. Dzisiaj było wyjątkowo. Miały ostatecznie przygotować się do Święta Duchów.
Marcella nie rozumiała jakim cudem mugole zmienili święto trzydziestego pierwszego października w taką formę jaka była teraz. Wydawało się, że składali hołd wszystkiemu, co ich kultura mogła uznawać za magiczne. Przynajmniej na tyle na ile mogli o tym wiedzieć. Wśród czarodziejów jednak królowały stare tradycje, w dodatku Figgowie często również kultywowali tradycje celtyckie, a Noc Duchów zamiennie nazywali z Zimowymi Nocami, co w praktyce świętowania właściwie nic nie zmieniało. Nadal obecne były rodzinne, wielkie uczty, na które Marcella zapraszała wszystkich znajomych. Musiały nadrobić z Shel ostatnią wtopę z przesileniem... Ale na szczęście będzie jeszcze dużo okazji do uświęcenia drzewka odpowiednio. Noc Duchów była jednak wyjątkowa, gdy zapadał zmrok, rozmawiali ze swoimi przodkami, których duchy kryły się w lesie.
Nie do końca była nastawiona na wygraną. Raczej przyszła tutaj, żeby się bawić, niż robić wielką konkurencję. Z resztą jej zdolności manualne były dosyć biedne... Co dało się szybko zauważyć i Shelly na pewno o tym wiedziała.
- Wzięłaś coś ze sobą? - spytała dziewczyna, po czym ze skórzanego plecaka wyciągnęła nożyk - raczej niewielki, bardziej precyzyjny. Był zawinięty w bawełnianą szmatkę, bo znając siebie, gdyby tylko zanurzyła dłoń we wnętrzu plecaka, natychmiast zraniłaby się ostrzem.
| Gram z Sheltą Vane, ale ona przyniesie swój nóż
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Sama nie była do końca pewna, co tu robi i czy nie powinna poświęcić tego czasu na coś zgoła innego - wszak jeszcze nie dopracowała raportu o aktywności wilkołaków, rodzice wysłali jej sowę z zaproszeniem na obiad, zaś nieliczne poszlaki, które udało jej się zdobyć, a które mogłyby pozwolić jej na zbliżenie się do zabójcy Caleba, wciąż pozostawały dla niej zagadką. Mimo to zmierzała w stronę Świata Dyni, próbując wyobrazić sobie, ilu czarodziejów uznało, że wzięcie udziału w konkursie to doskonały pomysł; nie mogli, nie powinni dać się zastraszyć, zabarykadować w domach i z niepokojem oczekiwać końca walk, niemniej jednak Maeve nie była w stanie pozbyć się dość uciążliwej myśli - czyż zbiorowisko to, którego zaraz staną się częścią, nie stanowiło idealnej okazji do ataku? Objawienia swej siły, wprowadzenia jeszcze większego chaosu? Przecież ledwie kilka dni temu zrównano Stonehenge z ziemią...
Były już coraz bliżej, gdy dziewczynie udało wyrwać się z zadumy - również dlatego, że potknęła się o wystający kamień. Odruchowo złapała się ramienia idącej obok Maxine, by w ostatniej chwili odzyskać równowagę i uchronić się przed upadkiem. Westchnęła ciężko, posłała jej blady, przepraszający uśmiech i poprawiła zsuwającą się z ramienia torebkę. - Wybacz, jeśli ścisnęłam za mocno - mruknęła, próbując pochwycić spojrzenie towarzyszki; o czym myślała? Czy miała jej za złe małomówność, widoczne gołym okiem zniechęcenie? Maeve zdawała sobie sprawę z faktu, że nie była tego dnia towarzyszką idealną, nie chciała jednak rezygnować z okazji do spotkania; ostatnie wydarzenia tym bardziej uświadomiły jej, że powinna zadbać o relacje z innymi, tymi najbliższymi, jak i trochę dalszymi. - Opracowujesz plan wygranej? Wymyślasz najlepszy wzór, którym zaskarbimy sobie uwagę komisji? A może ćwiczyłaś cały ubiegły tydzień, by zachwycić wszystkich nie tylko precyzją, ale i szybkością wykonania lampionu? - zagadnęła harpię nieco na siłę, niedbale odgarniając opadające na twarz włosy, spoglądając kątem oka ku twarzy towarzyszki, a później - ku idącym obok nich czarodziejom. W środku musiały być już prawdziwe tłumy. - Jakby co, to wzięłam dwa noże - dodała jeszcze, gdy znalazły się tuż przed budynkiem; Maeve nigdy wcześniej nie widziała tyle dyń naraz.
| przychodzę z Maxine, mam dwa nożyki
Były już coraz bliżej, gdy dziewczynie udało wyrwać się z zadumy - również dlatego, że potknęła się o wystający kamień. Odruchowo złapała się ramienia idącej obok Maxine, by w ostatniej chwili odzyskać równowagę i uchronić się przed upadkiem. Westchnęła ciężko, posłała jej blady, przepraszający uśmiech i poprawiła zsuwającą się z ramienia torebkę. - Wybacz, jeśli ścisnęłam za mocno - mruknęła, próbując pochwycić spojrzenie towarzyszki; o czym myślała? Czy miała jej za złe małomówność, widoczne gołym okiem zniechęcenie? Maeve zdawała sobie sprawę z faktu, że nie była tego dnia towarzyszką idealną, nie chciała jednak rezygnować z okazji do spotkania; ostatnie wydarzenia tym bardziej uświadomiły jej, że powinna zadbać o relacje z innymi, tymi najbliższymi, jak i trochę dalszymi. - Opracowujesz plan wygranej? Wymyślasz najlepszy wzór, którym zaskarbimy sobie uwagę komisji? A może ćwiczyłaś cały ubiegły tydzień, by zachwycić wszystkich nie tylko precyzją, ale i szybkością wykonania lampionu? - zagadnęła harpię nieco na siłę, niedbale odgarniając opadające na twarz włosy, spoglądając kątem oka ku twarzy towarzyszki, a później - ku idącym obok nich czarodziejom. W środku musiały być już prawdziwe tłumy. - Jakby co, to wzięłam dwa noże - dodała jeszcze, gdy znalazły się tuż przed budynkiem; Maeve nigdy wcześniej nie widziała tyle dyń naraz.
| przychodzę z Maxine, mam dwa nożyki
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Potrzebowała oddechu i chwili zapomnienia. Lubiła się bawić, a w ostatnich tygodniach nie było ku temu zbyt welu okazji. W całym kraju działo się coraz gorzej, ciężkie chmury nieszczęść ani myślały ustąpić, dlatego Maxine starała się wyrwać od losu choć kilka chwil szczęścia. Mlodsza siostra nie dała się namówić na wspólne odwiedziny Świata Dyni, wymówiła się pracą nad mapami nieba, ale Max przeczuwała, że chodzi o coś innego, ze Jean znów zamyka się w sobie. Bała się tego wszystkiego? Wątpiła, przecież jeszcze nie tak dawno temu podjęła kurs aurorski. Mimo wszystko wolała, by pozostała w domu, może to lepsze wyjście - tam była przynajmniej bezpieczniejsza.
Zastanawiała się kogo powinna była namówić na wspólną wizytę na przedmieściach Londynu, gdy akurat spotkała pannę Clearwater. Znały się jeszcze z lat szkolnych, doskonale pamiętała chwilę, w której nieco zbyt sztywna Krukonka odebrała Gryfonom punkty (może i sprawiedliwie, ale wtedy niezbyt ją to obchodziło), a później otrzymała ratunek z różdżki Maxine, gdy kilku nieprzyjemnych Ślizgonów próbowało napaść dziewczynę na szkolnym korytarzu. Trudno było je nazwać serdecznymi przyjaciółkami, lecz Maxine lubiła jej spokojne towarzystwo. Wydawała się tak spokojna i poukładana, że aż się to udzielało i Harpii. Spotkawszy ją na Pokątnej kilka dni wcześniej wysunęła propozycję wspólnej zabawy, a Maeve przystała na do chętnie.
- Och, daj spokój! - żachnęła się blondynka, pomagając koleżance złapać równowagę. - Wiesz ile razy tak mnie łapią podczas meczu, by odciągnąć mnie od znicza? Zapewniam, że gracze quidditcha mają zdecydowanie silniejszy uścisk od ciebie, a wciąż jestem cała - zaśmiała się, prowadząc dziewczynę ścieżką wiodącą do przybytku słynącego z dyń.
Była tu już kilkukrotnie. Dawno temu by zasmakować dyniowych wyrobów. W czerwcu, gdy utknęła przez cholernego pecha w kominku podłączonym do Sieci Fiuu. Gdyby nie Jessa upieczono by ją jak kurczaka. A potem latem, gdy Świat Dyni dręczyła anomalia. Nie udało im jej Desmond poskromić, wiedziała jednak kto za tym stał i cieszyła się, że przybytek mógł powrócić do normalnego funkcjonowania dzięki Zakonowi Feniksa.
- Eee, nie. Nie jestem tak dobra w planowaniu. Chociaż najchętniej wycięłabym znicza, co ty na to? - odpowiedziała pogodnym tonem, podejmując rozmowę. - Czy w ogóle można opracować taktykę wycinania dyni? - zastanowiła się.
Wszedłszy do środka lokalu rozejrzała się uważnie; wyłowiła kilka znajomych twarzy, pomachała więc do każdego. - To dobrze, bo ja zapomniałam - odetchnęła z ulgą, z pełnym wdzięczności geście kładąc dłoń na ramieniu Maeve.
Zastanawiała się kogo powinna była namówić na wspólną wizytę na przedmieściach Londynu, gdy akurat spotkała pannę Clearwater. Znały się jeszcze z lat szkolnych, doskonale pamiętała chwilę, w której nieco zbyt sztywna Krukonka odebrała Gryfonom punkty (może i sprawiedliwie, ale wtedy niezbyt ją to obchodziło), a później otrzymała ratunek z różdżki Maxine, gdy kilku nieprzyjemnych Ślizgonów próbowało napaść dziewczynę na szkolnym korytarzu. Trudno było je nazwać serdecznymi przyjaciółkami, lecz Maxine lubiła jej spokojne towarzystwo. Wydawała się tak spokojna i poukładana, że aż się to udzielało i Harpii. Spotkawszy ją na Pokątnej kilka dni wcześniej wysunęła propozycję wspólnej zabawy, a Maeve przystała na do chętnie.
- Och, daj spokój! - żachnęła się blondynka, pomagając koleżance złapać równowagę. - Wiesz ile razy tak mnie łapią podczas meczu, by odciągnąć mnie od znicza? Zapewniam, że gracze quidditcha mają zdecydowanie silniejszy uścisk od ciebie, a wciąż jestem cała - zaśmiała się, prowadząc dziewczynę ścieżką wiodącą do przybytku słynącego z dyń.
Była tu już kilkukrotnie. Dawno temu by zasmakować dyniowych wyrobów. W czerwcu, gdy utknęła przez cholernego pecha w kominku podłączonym do Sieci Fiuu. Gdyby nie Jessa upieczono by ją jak kurczaka. A potem latem, gdy Świat Dyni dręczyła anomalia. Nie udało im jej Desmond poskromić, wiedziała jednak kto za tym stał i cieszyła się, że przybytek mógł powrócić do normalnego funkcjonowania dzięki Zakonowi Feniksa.
- Eee, nie. Nie jestem tak dobra w planowaniu. Chociaż najchętniej wycięłabym znicza, co ty na to? - odpowiedziała pogodnym tonem, podejmując rozmowę. - Czy w ogóle można opracować taktykę wycinania dyni? - zastanowiła się.
Wszedłszy do środka lokalu rozejrzała się uważnie; wyłowiła kilka znajomych twarzy, pomachała więc do każdego. - To dobrze, bo ja zapomniałam - odetchnęła z ulgą, z pełnym wdzięczności geście kładąc dłoń na ramieniu Maeve.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Willy w dzieciństwie zawsze lubiła wycinać dynie, rzeźbiąc w ich powierzchniach rozmaite wzory, często nieforemne, zwłaszcza z początku, i zapalając w środku lampiony. Później, przez siedem lat nauki w Hogwarcie, spędzała Noc Duchów właśnie w szkole, a Wielka Sala zawsze była na ten dzień przystrojona dyniami. O wydarzeniu organizowanym przez Świat Dyni usłyszała mimochodem w ogrodzie magizoologicznym, kiedy podsłuchała jak kilku zwiedzających rozmawia o swoich planach wybrania się tam, i uznała że to całkiem niezły pomysł na powspominanie czegoś, co lubiła robić jako dziecko, a od lat nie miała ku temu okazji.
Ale do dobrej zabawy potrzebne było równie dobre towarzystwo, postanowiła więc zaprosić Clarę, dawną szkolną koleżankę, z którą w dorosłości nie widywała się aż tak znowu często – ale może to będzie dobra okazja, by odnowić starą znajomość? Ostatni raz widziała ją jeszcze przed swoim sierpniowym zniknięciem, czyli już szmat czasu temu. Zniknęła dwa miesiące z kawałkiem temu, ale miała wrażenie, jakby minęło tego czasu znacznie więcej. Nie chciała jednak, by to wyglądało tak, że ignoruje swoich znajomych, więc nawiązała kontakt, pytając Clary, czy nie miałaby ochoty wybrać się z nią i wspólnie pobawić się w rzeźbienie w dyniach, co musiało być świetną zabawą nawet w dorosłości.
Ubrała się wygodnie i tak, jak najbardziej lubiła, czyli dość kolorowo. W torbie miała ze sobą dwa nieduże nożyki, których można było użyć do rzeźbienia w dyni; zwinęła je z domowej kuchni. Miała tylko nadzieję, że nie każą im nic z tych dyń gotować, bo niezbyt dobrze jej to wychodziło, zdecydowanie wolała artystyczne rzeźbienie.
Kiedy pojawiła się na miejscu w lokalu było już całkiem sporo ludzi, a atmosfera wydawała się dość radosna i miła. Rozejrzała się po wnętrzu w poszukiwaniu wolnego stolika, dostrzegając w tłumie parę znajomych twarzy. Pomachała Gwen, którą nie tak dawno oprowadzała po ogrodzie magizoologicznym, ale na widok znajomej twarzy Maxine miała ochotę oblać się rumieńcem i czmychnąć, wciąż pamiętając co między nimi zaszło piątego października. I choć nie żywiła do kobiety absolutnie żadnej urazy, wiedząc że obie padły ofiarą sprytnie podanej im amortencji, obawiała się, jak ona przyjęłaby jej widok.
Zajęła więc możliwie oddalony stolik, zamierzając poczekać na Clarę.
| przychodzę z Clarence, mam dwa niewielkie nożyki
Ale do dobrej zabawy potrzebne było równie dobre towarzystwo, postanowiła więc zaprosić Clarę, dawną szkolną koleżankę, z którą w dorosłości nie widywała się aż tak znowu często – ale może to będzie dobra okazja, by odnowić starą znajomość? Ostatni raz widziała ją jeszcze przed swoim sierpniowym zniknięciem, czyli już szmat czasu temu. Zniknęła dwa miesiące z kawałkiem temu, ale miała wrażenie, jakby minęło tego czasu znacznie więcej. Nie chciała jednak, by to wyglądało tak, że ignoruje swoich znajomych, więc nawiązała kontakt, pytając Clary, czy nie miałaby ochoty wybrać się z nią i wspólnie pobawić się w rzeźbienie w dyniach, co musiało być świetną zabawą nawet w dorosłości.
Ubrała się wygodnie i tak, jak najbardziej lubiła, czyli dość kolorowo. W torbie miała ze sobą dwa nieduże nożyki, których można było użyć do rzeźbienia w dyni; zwinęła je z domowej kuchni. Miała tylko nadzieję, że nie każą im nic z tych dyń gotować, bo niezbyt dobrze jej to wychodziło, zdecydowanie wolała artystyczne rzeźbienie.
Kiedy pojawiła się na miejscu w lokalu było już całkiem sporo ludzi, a atmosfera wydawała się dość radosna i miła. Rozejrzała się po wnętrzu w poszukiwaniu wolnego stolika, dostrzegając w tłumie parę znajomych twarzy. Pomachała Gwen, którą nie tak dawno oprowadzała po ogrodzie magizoologicznym, ale na widok znajomej twarzy Maxine miała ochotę oblać się rumieńcem i czmychnąć, wciąż pamiętając co między nimi zaszło piątego października. I choć nie żywiła do kobiety absolutnie żadnej urazy, wiedząc że obie padły ofiarą sprytnie podanej im amortencji, obawiała się, jak ona przyjęłaby jej widok.
Zajęła więc możliwie oddalony stolik, zamierzając poczekać na Clarę.
| przychodzę z Clarence, mam dwa niewielkie nożyki
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trochę się zastanawiał nad tym, co kierowało Benjaminem i jak powinien odczytać jego listowne zaproszenie na Celebrację Dyni. Sam pomysł tła integracji wydawał mu się dość abstrakcyjny i może właśnie z tego powodu ostatecznie na nią przystał wierząc, że agresywna zmiana otoczenia wyjdzie mu na dobre. Do tej pory ograniczał się do kontemplowania we własnych czterech ścianach nad sobą samym oraz okazyjnych wieczornych spacerów gdy ból leczących się obrażeń słabł. Podsycany ponurym cieniem niepokoju osłabiony umysł aurora zapewniał mu w tym czasie samotności wyjątkowo zmyślną rozrywkę. wypadałoby ją odstawić. Przed wyjściem z domu złapała go na moment wątpliwość co do tego, czy Wright był odpowiednim towarzystwem. Ostatecznie jednak postanowił się zawierzyć jego decyzji podpierając się jakoś o kompetencje Bena jako zwierzchnika, któremu był podległy myśląc, że zaproszenie z jego strony jest częścią jakiejś chęci powołania do życia Skamadera. Nie zdawał sobie sprawę, że w rzeczywistości była to gafa rosłego czarodzieja która skończyła się posłaniem sowy do niewłaściwego odbiorcy.
Widząc, że Ben do niego podchodzi podniósł rękę w geście odległego pozdrowienia by zaraz musieć się znieść na wyżyny swojej koordynacji by utrzymać się na nogach po tym jak Wright z entuzjazmem sporego cielęcia pchnął go swoim pozdrowieniem do przodu.
- Dzięki - wykrztusił z siebie po tym, jak okazało się, że płuca wciąż znajdowały się na odpowiednim miejscu. Chciał coś powiedzieć o prezencji swojego towarzysza. Pochwalić ją tak jak to wypadało, lecz patrząc na szpetne zabliźnioną ranę karykaturalnie poszerzające jego uśmiech - darował sobie. Spuścił wzrok na psa zastanawiając się nad jego pytaniem.
- Mieć możesz, jednak jeżeli będzie wciąż podekscytowany w ten sposób to nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Większość z uczestników wydarzenia będzie miała w rękach nóż, a on wygląda na takiego co się lubi plątać pod nogami - nie czarnowidził, jednak z jego perspektywy obecność czworonoga w tym miejscu nie należała do zbyt odpowiedzialnych. Zwłaszcza, jeżeli Wright zamierzał poświecić swoją uwagę i entuzjazm na rzeźbienie dyni, a nie pilnowanie psa. Nie wyglądał też na takiego, który by potępiał jego decyzję. Nie jego zwierzę, nie jego zmartwienie.
Nie spodziewał się kolejnego klepnięcia w plecy. Te sprawiło, że autentycznie jęknął z bólu, gdy niedźwiedzia łapą wylądowała zbyt blisko niedoleczonego barku sprawiając, że Anthony aż się przygarbił.
- Ciekawe. Co ty niby wiesz o jakichkolwiek moich skłonnościach? - uniósł brew wyżej spoglądając nieprzychylnie na Wrighta i jego nietrafiony komentarz, który poruszył nutę sfrustrowania. W przeciwieństwie do niego wcale się nie uśmiechnął, nie ściszył głosu - Nie bawią mnie takie przytyki, Wright. Jeżeli czerpiesz z nich przyjemność zostaw sobie je dla siebie - postawił sprawę jasno nie chcąc by w tej kwestii pojawiły się dziś jakieś niedomówienia. Sprawniej osadzonym ramieniem rozmasowywał ożywioną bezmyślnym entuzjazmem kontuzję. Celebracja Dyni miała być najwyraźniej dla Anthonego ciężką próbą.
|Z Benem
Widząc, że Ben do niego podchodzi podniósł rękę w geście odległego pozdrowienia by zaraz musieć się znieść na wyżyny swojej koordynacji by utrzymać się na nogach po tym jak Wright z entuzjazmem sporego cielęcia pchnął go swoim pozdrowieniem do przodu.
- Dzięki - wykrztusił z siebie po tym, jak okazało się, że płuca wciąż znajdowały się na odpowiednim miejscu. Chciał coś powiedzieć o prezencji swojego towarzysza. Pochwalić ją tak jak to wypadało, lecz patrząc na szpetne zabliźnioną ranę karykaturalnie poszerzające jego uśmiech - darował sobie. Spuścił wzrok na psa zastanawiając się nad jego pytaniem.
- Mieć możesz, jednak jeżeli będzie wciąż podekscytowany w ten sposób to nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Większość z uczestników wydarzenia będzie miała w rękach nóż, a on wygląda na takiego co się lubi plątać pod nogami - nie czarnowidził, jednak z jego perspektywy obecność czworonoga w tym miejscu nie należała do zbyt odpowiedzialnych. Zwłaszcza, jeżeli Wright zamierzał poświecić swoją uwagę i entuzjazm na rzeźbienie dyni, a nie pilnowanie psa. Nie wyglądał też na takiego, który by potępiał jego decyzję. Nie jego zwierzę, nie jego zmartwienie.
Nie spodziewał się kolejnego klepnięcia w plecy. Te sprawiło, że autentycznie jęknął z bólu, gdy niedźwiedzia łapą wylądowała zbyt blisko niedoleczonego barku sprawiając, że Anthony aż się przygarbił.
- Ciekawe. Co ty niby wiesz o jakichkolwiek moich skłonnościach? - uniósł brew wyżej spoglądając nieprzychylnie na Wrighta i jego nietrafiony komentarz, który poruszył nutę sfrustrowania. W przeciwieństwie do niego wcale się nie uśmiechnął, nie ściszył głosu - Nie bawią mnie takie przytyki, Wright. Jeżeli czerpiesz z nich przyjemność zostaw sobie je dla siebie - postawił sprawę jasno nie chcąc by w tej kwestii pojawiły się dziś jakieś niedomówienia. Sprawniej osadzonym ramieniem rozmasowywał ożywioną bezmyślnym entuzjazmem kontuzję. Celebracja Dyni miała być najwyraźniej dla Anthonego ciężką próbą.
|Z Benem
Find your wings
Trzydziesty pierwszy października wyznaczał mniej więcej połowę piątego miesiąca – czuła się dobrze, chociaż rankami ból pleców doskwierał o wiele bardziej niż zazwyczaj, a sen zazwyczaj urywał się jeszcze przed wschodem słońca. Miała jednak energię do pracowania w ciągu dnia – dbania o kwiaty, czytania książek o macierzyństwie (kończyła trzecią) i, na czym spędzała zdecydowanie najwięcej czasu, pieczenia i gotowania. I do jedzenia. Miała wrażenie, że jest głodna przez cały czas! Być może dlatego zdawała się być nieco… bardziej okrągła niż przed ciążą. Wydawało jej się, że przytyła zdecydowanie za dużo, ale matka mówiła, że absolutnie normalnie.
Która matka nie cieszyłaby się, że jej dziecko je za trzech, kiedy pamiętała czasy, gdy nie jadło niemal wcale?
Mimo tej całej energii wciąż jakby… obawiała się wychodzenia z domu. Bała się, że przyjdzie moment, kiedy poczuje się gorzej i nie będzie obok nikogo, kto mógłby jej pomóc. Bo zdarzało jej się wcześniej, że zwyczajnie było jej słabo, miała koszmarne mdłości, brakowało jej oddechu. Obecność Poppy zadziałała krzepiąco i Świat Dyni stał się od razu nieco mniej straszny. Kiedy wyszła z domu, była nawet wdzięczna przyjaciółce za to, że ją wyciągnęła – świeże powietrze dobrze jej zrobi.
Podróż Błędnym Rycerzem okazała się być sporym wyzwaniem. Kierowca nie należał do ostrożnych, a cały pojazd był tak zbudowany i zaklęty, żeby zawozić czarodziejów jak najszybciej do odpowiednich miejsc. Oczywiście szedł za tym dyskomfort i niebezpieczeństwo, ale niektórzy nauczyli się jak sobie z tym radzić. Wolałaby spędzić te kilka minut siedząc… tylko problem leżał w tym, że nie było wolnych miejsc. I wtedy Poppy wkroczyła do akcji. Eileen nie wiedziała, kto jest bardziej czerwony na twarzy – ona czy ten młody czarodziej?
– Młodsze pokolenia trzeba edukować – poklepała Poppy po przedramieniu, gdy wyszły już z autobusu. Wzięła kilka głębszych wdechów, w Rycerzu zrobiło się dziwnie duszno. – Och, tak, uczty w Hogwarcie z okazji Nocy Duchów były cudowne. Prawie Bezgłowy Nick tak się zawsze cieszył. I Biała Dama stawała się nawet nieco bardziej… otwarta. Dobrze, że Grindelwalda już nie ma, to wszystko wróci do normy.
Wnętrze Świata Dyni słodko pachniało. Słyszała dziwnie znajome głowy. Za chwilę wiedziała już skąd – kiedy się obejrzała, zobaczyła Bena machającego w ich stronę. Odpowiedziała mu tym samym gestem udekorowanym serdecznym uśmiechem.
– Spójrz, Ben tam jest – szturchnęła delikatnie Poppy. – I o… znam go chyba. Ten, z kim przyszedł. Jest dziwnie do kogoś podobny.
Zmarszczyła brwi. W ciąży robiły jej się w głowie czarne dziury.
| jestem z Poppy! ona ma noże i pewnie nie zawaha się ich użyć
Która matka nie cieszyłaby się, że jej dziecko je za trzech, kiedy pamiętała czasy, gdy nie jadło niemal wcale?
Mimo tej całej energii wciąż jakby… obawiała się wychodzenia z domu. Bała się, że przyjdzie moment, kiedy poczuje się gorzej i nie będzie obok nikogo, kto mógłby jej pomóc. Bo zdarzało jej się wcześniej, że zwyczajnie było jej słabo, miała koszmarne mdłości, brakowało jej oddechu. Obecność Poppy zadziałała krzepiąco i Świat Dyni stał się od razu nieco mniej straszny. Kiedy wyszła z domu, była nawet wdzięczna przyjaciółce za to, że ją wyciągnęła – świeże powietrze dobrze jej zrobi.
Podróż Błędnym Rycerzem okazała się być sporym wyzwaniem. Kierowca nie należał do ostrożnych, a cały pojazd był tak zbudowany i zaklęty, żeby zawozić czarodziejów jak najszybciej do odpowiednich miejsc. Oczywiście szedł za tym dyskomfort i niebezpieczeństwo, ale niektórzy nauczyli się jak sobie z tym radzić. Wolałaby spędzić te kilka minut siedząc… tylko problem leżał w tym, że nie było wolnych miejsc. I wtedy Poppy wkroczyła do akcji. Eileen nie wiedziała, kto jest bardziej czerwony na twarzy – ona czy ten młody czarodziej?
– Młodsze pokolenia trzeba edukować – poklepała Poppy po przedramieniu, gdy wyszły już z autobusu. Wzięła kilka głębszych wdechów, w Rycerzu zrobiło się dziwnie duszno. – Och, tak, uczty w Hogwarcie z okazji Nocy Duchów były cudowne. Prawie Bezgłowy Nick tak się zawsze cieszył. I Biała Dama stawała się nawet nieco bardziej… otwarta. Dobrze, że Grindelwalda już nie ma, to wszystko wróci do normy.
Wnętrze Świata Dyni słodko pachniało. Słyszała dziwnie znajome głowy. Za chwilę wiedziała już skąd – kiedy się obejrzała, zobaczyła Bena machającego w ich stronę. Odpowiedziała mu tym samym gestem udekorowanym serdecznym uśmiechem.
– Spójrz, Ben tam jest – szturchnęła delikatnie Poppy. – I o… znam go chyba. Ten, z kim przyszedł. Jest dziwnie do kogoś podobny.
Zmarszczyła brwi. W ciąży robiły jej się w głowie czarne dziury.
| jestem z Poppy! ona ma noże i pewnie nie zawaha się ich użyć
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Na dziś pracę skończyła nieco szybciej niż zamierzała. Nie z powodu skrupulatności i szalonego tempa. Zwyczajnie udało jej się dojść do etapu obliczeń od których mogła odejść i w miarę z marszu kolejnego dnia połapać się co dalej. Zadowolona z siebie przyodziała codzienną, wygodna sukienkę w odcieniu dojrzalej pomarańczy bo przecież Celebracja Dyni w Świecie Dyni do czegoś zobowiązywała, duh. Następnie korzystając z łańcucha świstoklików dotarła do Londynu. Zmierzając w stronę miejsca spotkania z Figg było widać już z oddali jak tryska entuzjazmem i przejęciem. Zbliżające się święto duchów było jednym z jej ulubionych. Struganie dyni będące do niego swoistym prologiem. Było ważne, jednak nie traktowała tego jakoś śmiertelnie poważnie, czy też sztywno. Takie wydarzenia miały jednoczyć żywych, a charakter zabawy ogłoszony przez Świat Dyni tym właśnie był. Shelta zamierzała wiec bezapelacyjnie wziąć w niej udział wspierając właścicieli przybytku energią wraz z...
- Figg! - pomachała do wypatrzonej przyjaciółki leciutko podskakując. Feria sprężynowych kosmyków bujała się entuzjastycznie na głowie właścicielki aż ta nie straciła sił. Trwało to jakieś siedem odbić od ziemi, po których podbiegła do koleżanki - I jak...? - podskoczyła brwiami czyniąc przed posterunkową piruet mający wzbić w powietrze rąbek pomarańczowej sukienki - Myślisz, że usłyszę od kogoś deklarację pragnienia pokrojenia mnie na kawałeczki? - mruknęła kokieteryjnie mrużąc powieki niczym rasowa femme fatale. Niestety nie wytrzymała z tą pozą zbyt długo. Zakryła łapką usta z których pragnęło wydostać się parsknięcie, a brązowe tęczówki zatoczyły teatralny okrąg.
- Ta jest. Mam ze sobą... kanapki z twarogiem. Tak na wszelki wypadek, jak nam się dynia przeje potem. Bo zostaniemy po wszystkim coś zjeść, co?
|Z Marcellą!
- Figg! - pomachała do wypatrzonej przyjaciółki leciutko podskakując. Feria sprężynowych kosmyków bujała się entuzjastycznie na głowie właścicielki aż ta nie straciła sił. Trwało to jakieś siedem odbić od ziemi, po których podbiegła do koleżanki - I jak...? - podskoczyła brwiami czyniąc przed posterunkową piruet mający wzbić w powietrze rąbek pomarańczowej sukienki - Myślisz, że usłyszę od kogoś deklarację pragnienia pokrojenia mnie na kawałeczki? - mruknęła kokieteryjnie mrużąc powieki niczym rasowa femme fatale. Niestety nie wytrzymała z tą pozą zbyt długo. Zakryła łapką usta z których pragnęło wydostać się parsknięcie, a brązowe tęczówki zatoczyły teatralny okrąg.
- Ta jest. Mam ze sobą... kanapki z twarogiem. Tak na wszelki wypadek, jak nam się dynia przeje potem. Bo zostaniemy po wszystkim coś zjeść, co?
|Z Marcellą!
angel heart | devil mind
Dynia na parę
Szybka odpowiedź