Dynia na parę
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dynia na parę
Do budynku prowadzi spokojna wiejska dróżka zaczarowana magią, która odstrasza mugoli. Trudno pomylić go z jakimkolwiek innym, już na zewnątrz da się zauważyć olbrzymie zapasy wielkich pękatych dyni.
Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Wewnątrz restauracji można dostać właściwie wszystko, co można zrobić z dynią: od ponczu, poprzez ciasto i smakołyki, na zupach i wykwintnych daniach skończywszy. Dania z dyni cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czarodziejów, a co ważne - oprócz restauracji w Świecie Dyni znajduje się również sklep, w którym można zakupić dla siebie nie tylko słodycze oraz konfitury, ale nawet ozdoby wykonane z tego wyjątkowego dla czarodziejów owocu.
Szczególnie tłoczno jest tutaj w okolicach Nocy Duchów, ale dyniowe smakołyki smakują równie dobrze przez cały rok.
Wnętrze utrzymane jest w schludnej estetyce przydrożnej gospody, a choć ceny nie należą do najniższych, ruch nie słabnie już od niemal stu lat istnienia tego miejsca.
Miejsce to nawiedziły anomalie, które niedawno przetoczyły się przez cały kraj. Przed Nocą Duchów 1956 r., po ustabilizowaniu tego miejsca, nadano mu nowe życie i nową nazwę. "Dynia na parę" została wybrana przez zwycięzców konkursu na dyniowy lampion, Josepha Wrighta i Florence Fortescue. Od tamtej pory też rolę kelnera pełni Chłopiec, Który Był Kiedyś Strachem Na Wróble imieniem Heath - został ożywiony przez dziecięcą magię anomalii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:52, w całości zmieniany 3 razy
Heath miał to do siebie, że nie zwykł zbyt długo wspominać niemiłych zdarzeń. Nawet jeśli Gwen martwiła się, że chłopiec był świadkiem jej kłótni z Anthony’m to nie musiała się zbytnio martwić, za parę dni by już o niej nie pamiętał. Chociaż uczestniczenie w jakiejś ciekawej zabawie na pewno ten proces przyspieszy.
Mały Macmillan dość mocno przeżywał dzisiejszą wycieczkę, cały dzień nie mówił o niczym innym. To w sumie nie było nic niezwykłego w jego przypadku. Wszystkie wydarzenia tego typu wydawały mu się czymś niesamowitym.
Chłopiec przez całą drogę do Świata Dyni był dość grzeczny. Jak na razie nie włączył mu się jego typowy „wędrowniczek” dzięki któremu co i rusz znikał swoim opiekunkom z oczu. No, ale nie jest powiedziane, że tak się nie stanie. Lepiej żeby Gwen miała go na oku tak na wszelki wypadek.
Najbardziej zainteresowały go stosy z dyni przed lokalem. Nie wiedział, że może być ich tyle na raz! To jeszcze w tylu różnych kształtach, wielkościach i odcieniach. Trochę oszołomiony tym widokiem posłusznie wszedł razem z Gwen do środka. –Mhm- odpowiedział tylko i dał się poprowadzić do wskazanego wcześniej stolika. Po drodze Gwen przywitała się z jakimś czarodziejem, którego Heath wcześniej nie widział. Przyjrzał mu się tylko dokładnie i z powrotem podjął przerwany marsz w stronę upatrzonego wcześniej przez Gwen stolika.
-Hmmm- zamyślił się nad słowami rudowłosej czarownicy –Sam nie wiem- wyznał-straszny uśmiech to jest chyba taki… zwyczajny, prawda?- wszystkie dynie jakie kojarzył były ozdobione w ten charakterystyczny wyszczerz. Niby fajnie to wyglądało, ale Heath wolałby żeby ich dynia była niepowtarzalna. –Dynia musi być straszna!- no przecież do tego służyła, co nie? A przynajmniej Heath straszył domowników w Puddlemere. –O!- wpadł mu do głowy pomysł [/b] – a gdyby zrobić ją w pająki i nietoperze?[/b]- zaproponował Gwen. Co prawda nie wiedział jakby taka dynia ostatecznie miała wyglądać, ale pająki i nietoperze były trochę straszne, prawda?
|Jestem z Gwen
Mały Macmillan dość mocno przeżywał dzisiejszą wycieczkę, cały dzień nie mówił o niczym innym. To w sumie nie było nic niezwykłego w jego przypadku. Wszystkie wydarzenia tego typu wydawały mu się czymś niesamowitym.
Chłopiec przez całą drogę do Świata Dyni był dość grzeczny. Jak na razie nie włączył mu się jego typowy „wędrowniczek” dzięki któremu co i rusz znikał swoim opiekunkom z oczu. No, ale nie jest powiedziane, że tak się nie stanie. Lepiej żeby Gwen miała go na oku tak na wszelki wypadek.
Najbardziej zainteresowały go stosy z dyni przed lokalem. Nie wiedział, że może być ich tyle na raz! To jeszcze w tylu różnych kształtach, wielkościach i odcieniach. Trochę oszołomiony tym widokiem posłusznie wszedł razem z Gwen do środka. –Mhm- odpowiedział tylko i dał się poprowadzić do wskazanego wcześniej stolika. Po drodze Gwen przywitała się z jakimś czarodziejem, którego Heath wcześniej nie widział. Przyjrzał mu się tylko dokładnie i z powrotem podjął przerwany marsz w stronę upatrzonego wcześniej przez Gwen stolika.
-Hmmm- zamyślił się nad słowami rudowłosej czarownicy –Sam nie wiem- wyznał-straszny uśmiech to jest chyba taki… zwyczajny, prawda?- wszystkie dynie jakie kojarzył były ozdobione w ten charakterystyczny wyszczerz. Niby fajnie to wyglądało, ale Heath wolałby żeby ich dynia była niepowtarzalna. –Dynia musi być straszna!- no przecież do tego służyła, co nie? A przynajmniej Heath straszył domowników w Puddlemere. –O!- wpadł mu do głowy pomysł [/b] – a gdyby zrobić ją w pająki i nietoperze?[/b]- zaproponował Gwen. Co prawda nie wiedział jakby taka dynia ostatecznie miała wyglądać, ale pająki i nietoperze były trochę straszne, prawda?
|Jestem z Gwen
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Nie miała dzieciństwa. Wyobraźnia nigdy nie pozwoliłaby Clarze na snucie irracjonalnych, abstrakcyjnych wizji obchodzenia rodzinnych świąt, w tym również Nocy Duchów. Nie umiałaby przywołać ani jednej szczęśliwej chwili z rodzinnego domu - tak samo jak uśmiechu rodziców bądź wspólnego spędzania czasu. Obojętnie czy chodziłoby o rozpakowywanie prezentów w świąteczny poranek czy oczywiste dzisiaj drążenie dyni oraz jedzenie pysznych łakoci na kanapie pod kocem; wszystko to wyglądałoby zbyt karykaturalnie. Tak nierealnie, że aż niemożliwie.
Jednak nie zamierzała płakać, roztkliwiać się nad losem - w końcu Hogwart nauczył Waffling wielu rzeczy, między innymi uciechy z wielu kalendarzowych okazji. Spędzanie wesołych uroczystości w gronie pedagogów oraz koleżanek z dormitorium bądź tego samego roku również było ciekawe i całkiem przyjemne. Czarownica zapragnęła nagle ożywić zamierzchłe wspomnienia, choć przecież nie wydarzyły się tak dawno. Miała dopiero dwadzieścia lat, szkołę skończyła przed ledwie paru laty - nie zapomniała ani magicznej atmosfery wypełniającej każdy zakamarek budynku ani uczucia świątecznego podekscytowania, gdy wraz z innymi dziewczętami oczekiwały na rozpoczęcie danego wydarzenia. Clarence zamierzała poczuć to na nowo, w zupełnie innym wydaniu, choć świadomość napotkania tłumu obcych ludzi nie napawała kobiety spokojem, ale… przecież lubiła nowości, wyjście do świata pełnego nieznajomych czekało na nią prędzej czy później. Do tej pory podróżowała, musząc korzystać z komunikacji werbalnej, nierzadko z osobnikami, z jakimi nigdy nie chciałaby mieć do czynienia - pomimo tych niedogodności przezwyciężała własne słabości, dlaczego nie mogła zrobić tego samego właśnie dziś?
Przecież miała być u boku Willy, której przecież nie widziała parę miesięcy - co samo w sobie okazało się karygodną przewiną. Lubiła ekscentryczność panny Lovegood i ciepło jakie od niej biło; to aż dziw, że ktoś zechciał zrobić czarownicy krzywdę. Oczywiście rozumiała chęć poszerzania horyzontów oraz nauki, ale to było grubą przesadą, godzącą w nietykalność drugiego człowieka. Okropieństwo.
Clara wolała nie koncentrować się na smutnych bądź przerażających sprawach, ostatecznie nie przybyły tutaj w celu ubolewania nad czymkolwiek. Obie żyły i powinny korzystać z tego życia jak najwięcej. Z tego powodu uśmiechnęła się delikatnie nim przekroczyła próg Świata Dyni - pachnącego słodkością wypieków i przydymioną wonią ciepłego wosku świec. Przywitała się ze wszystkimi znajomymi, jakich odnalazła po drodze, aż wreszcie wypatrzyła w tłumie sylwetkę koleżanki. Blond czupryna siedząca przy jednym z dalszych stolików zwróciła uwagę szatynki, której uśmiech poszerzył się nieznacznie - chwilę później siadała już naprzeciwko. - Cześć, miło cię widzieć - powitała kobietę dość entuzjastycznie. - Masz jakieś zdolności manualne? Ja żadnych - zaśmiała się cicho; wyjątkowo nie przejmując się nieśmiałością. - Mam nadzieję, że będziemy się świetnie bawić - przyznała, zdradzając swoje nastawienie do wydarzenia. Żadnego marudzenia, za to sto procent werwy wraz z chęciami do kreatywnych rozwiązań, jak na Krukonkę przystało!
Jednak nie zamierzała płakać, roztkliwiać się nad losem - w końcu Hogwart nauczył Waffling wielu rzeczy, między innymi uciechy z wielu kalendarzowych okazji. Spędzanie wesołych uroczystości w gronie pedagogów oraz koleżanek z dormitorium bądź tego samego roku również było ciekawe i całkiem przyjemne. Czarownica zapragnęła nagle ożywić zamierzchłe wspomnienia, choć przecież nie wydarzyły się tak dawno. Miała dopiero dwadzieścia lat, szkołę skończyła przed ledwie paru laty - nie zapomniała ani magicznej atmosfery wypełniającej każdy zakamarek budynku ani uczucia świątecznego podekscytowania, gdy wraz z innymi dziewczętami oczekiwały na rozpoczęcie danego wydarzenia. Clarence zamierzała poczuć to na nowo, w zupełnie innym wydaniu, choć świadomość napotkania tłumu obcych ludzi nie napawała kobiety spokojem, ale… przecież lubiła nowości, wyjście do świata pełnego nieznajomych czekało na nią prędzej czy później. Do tej pory podróżowała, musząc korzystać z komunikacji werbalnej, nierzadko z osobnikami, z jakimi nigdy nie chciałaby mieć do czynienia - pomimo tych niedogodności przezwyciężała własne słabości, dlaczego nie mogła zrobić tego samego właśnie dziś?
Przecież miała być u boku Willy, której przecież nie widziała parę miesięcy - co samo w sobie okazało się karygodną przewiną. Lubiła ekscentryczność panny Lovegood i ciepło jakie od niej biło; to aż dziw, że ktoś zechciał zrobić czarownicy krzywdę. Oczywiście rozumiała chęć poszerzania horyzontów oraz nauki, ale to było grubą przesadą, godzącą w nietykalność drugiego człowieka. Okropieństwo.
Clara wolała nie koncentrować się na smutnych bądź przerażających sprawach, ostatecznie nie przybyły tutaj w celu ubolewania nad czymkolwiek. Obie żyły i powinny korzystać z tego życia jak najwięcej. Z tego powodu uśmiechnęła się delikatnie nim przekroczyła próg Świata Dyni - pachnącego słodkością wypieków i przydymioną wonią ciepłego wosku świec. Przywitała się ze wszystkimi znajomymi, jakich odnalazła po drodze, aż wreszcie wypatrzyła w tłumie sylwetkę koleżanki. Blond czupryna siedząca przy jednym z dalszych stolików zwróciła uwagę szatynki, której uśmiech poszerzył się nieznacznie - chwilę później siadała już naprzeciwko. - Cześć, miło cię widzieć - powitała kobietę dość entuzjastycznie. - Masz jakieś zdolności manualne? Ja żadnych - zaśmiała się cicho; wyjątkowo nie przejmując się nieśmiałością. - Mam nadzieję, że będziemy się świetnie bawić - przyznała, zdradzając swoje nastawienie do wydarzenia. Żadnego marudzenia, za to sto procent werwy wraz z chęciami do kreatywnych rozwiązań, jak na Krukonkę przystało!
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Trochę to trwało. Przekonanie Joeya, że to może być niezła zabawa. Właściwie to chyba była tym faktem nieco zaskoczona. Do tej pory, na które zawody albo konkurs Florence by nie próbowała go wyciągnąć, mężczyzna zgadzał się niemal od razu - albo wręcz to on wychodził z propozycją, aby wzięli w nich udział. No, ale finalnie stanęło na jej. Chociaż tak naprawdę to Joseph nie miał wyboru. Florence się uparła i już. Nie była może dusigroszem, ale perspektywa stołowania się za darmo w lokalu, gdzie podają takie rarytasy jak tutaj, była dla Florence prawdziwie smakowitym kąskiem! Ha, dosłownie! Ale tak naprawdę to nie napalała się jakoś specjalnie na wygraną, zdecydowanie bardziej liczyła się dla niej zabawa, podczas której - jak się spodziewała - nie obejdzie się bez obrzucania się nawzajem pestkami dyni. Mogłaby sobie rękę dać uciąć, że prędzej czy później właśnie do czegoś takiego dojdzie.
- No już nie rób takiej cierpiętniczej miny, zobaczysz, będzie fajnie! - kiedy podążali zaczarowaną dróżką, prowadzącą do lokalu, Florence dała przyjacielowi kuksańca. Panna Fortescue może nie miała specjalnych zdolności manualnych jeśli chodzi o rzeźbienie dyni, ale zawsze bardzo lubiła ten zwyczaj. Bardziej od niej lubił go chyba tylko Florean, który też za każdym razem cieszył się na Noc Duchów niemal jak dziecko. No, ale to był Florek.
Kiedy wkroczyli do lokalu ich oczom ukazał się już wcale niemały tłumek. Florence rozejrzała się, próbując wypatrzyć w tłumie jakieś znajome twarze - i właściwie bardzo prędko zarejestrowała obecność kilku takowych. Nic jednak nie mogła poradzić na lekkie skrzywienie, które pojawiło się na jej twarzy, kiedy dostrzegła persony, których nie darzyła zbytnią sympatią. Z tego też powodu nie podeszła do Lily, by przywitać się z nią osobiście, a jedynie pomachała jej z drugiego końca sali. Nie zdecydowała się nawet podejść do Eileen, ale jej również podesłała uprzejmy uśmiech.
- Czy to nie jest twój brat? - mruknęła do Josepha, zerkając w stronę wielkiego brodacza, którego zapamiętała ze ślubu pani Bartius - chociaż nie mogła powiedzieć, żeby było to wspomnienie w stu procentach przyjemne.
| Jestem z Josephem
- No już nie rób takiej cierpiętniczej miny, zobaczysz, będzie fajnie! - kiedy podążali zaczarowaną dróżką, prowadzącą do lokalu, Florence dała przyjacielowi kuksańca. Panna Fortescue może nie miała specjalnych zdolności manualnych jeśli chodzi o rzeźbienie dyni, ale zawsze bardzo lubiła ten zwyczaj. Bardziej od niej lubił go chyba tylko Florean, który też za każdym razem cieszył się na Noc Duchów niemal jak dziecko. No, ale to był Florek.
Kiedy wkroczyli do lokalu ich oczom ukazał się już wcale niemały tłumek. Florence rozejrzała się, próbując wypatrzyć w tłumie jakieś znajome twarze - i właściwie bardzo prędko zarejestrowała obecność kilku takowych. Nic jednak nie mogła poradzić na lekkie skrzywienie, które pojawiło się na jej twarzy, kiedy dostrzegła persony, których nie darzyła zbytnią sympatią. Z tego też powodu nie podeszła do Lily, by przywitać się z nią osobiście, a jedynie pomachała jej z drugiego końca sali. Nie zdecydowała się nawet podejść do Eileen, ale jej również podesłała uprzejmy uśmiech.
- Czy to nie jest twój brat? - mruknęła do Josepha, zerkając w stronę wielkiego brodacza, którego zapamiętała ze ślubu pani Bartius - chociaż nie mogła powiedzieć, żeby było to wspomnienie w stu procentach przyjemne.
| Jestem z Josephem
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Noc duchów. Przecież codziennie przeżywała kolejną na nowo. Wystarczyło tylko, by zamknęła oczy, a duchy powracały do jej snów - czy może właściwszym było określenie - koszmarów. Sceptycyzm, chyba on właśnie bił od niej najmocniej na propozycję Lupina. A może on ostatnio bił od niej najmocniej w ogóle. Trudno było jej jednoznacznie stwierdzić. Miała nie iść, wykręcić się przed wejściem i zostawić z niczym bo właśnie taki miała kaprys. Zostawić kogoś. Ale chyba przewidział jej całkiem prosty plan, bo wciągnął do do środka lokalu trzymając mocno za nadgarstek. A właściwie to wlókł ją już wcześniej, pilnując by nie rozmyła się za którymś zakrętem nim się obejrzy. Zgrzytnęła zębami marszcząc gniewnie brwi gdy przekroczyli próg Świata Dyni. Nie, zdecydowanie nie tutaj powinna teraz być. Prychnęła na jego słowa niczym rozjuszona kotka. Rozchmurzyć się, jeszcze czego. Była tutaj wbrew własnej woli, którą on miał - jak się okazało - w głębokim poważaniu i jeszcze kazał jej się rozchmurzyć.
- Oh, pewnie, mogło się okazać że to konkurs śpiewania. - mruknęła cyniczne, marszcząc nos w niezadowoleniu. Chyba nie był na tyle głupi, by zabierac ją kiedyś na taki. Piała jak kogut i zdecydowanie nie powinna dzielić się ze światem swoim talentem muzycznym. - Nie. - odmawia spokojnie, gdy wędrują przez lokal dalej a broda unosi się ku górze. Zaraz jednak wywraca oczami spodziewając się, że wspaniałe w określeniu Lupina nie zwiastuje niczego dobrego. A na dalszy potok słów westchnęła cierpiętniczo.
- Zastanowiłabym się, czy chcesz mi wręczać nóż. - zastrzegła spokojnie wyciągając dłoń. - W tej chwili mocniej mam ochotę wbić ci go w oko niż w dynię. - szeroki, karykaturalny uśmiech wspiął się na jej wargi, gdy przechylała lekko głowę.
Westchnęła raz jeszcze, przesuwając spojrzeniem po sali. Uśmiechnęła się lekko do Maxine i uniosła dłoń by pozdrowić Elkę i Poppy. Jej wzrok zatrzymał się na dłużej na Skamanderze a brwi powędrowały do góry.
- Z własnej woli się tu znalazłeś, Skamander? - zapytała korzystając z okazji że nie znajduje się tak daleko. Zerknęła na Bena, a potem znów na niego nie bardzo rozumiejąc. Ale chyba dzisiaj średnio chciało jej się próbować zrozumieć - wolała gotową odpowiedź. A tak właściwie to chyba wolałaby stąd wyjść. Ale wątpiła, że Lupin pozwoli jej odejść zanim - ku jego uciesze - nie zmasakruje jakiejś dyni.
| z Lupinem jestem
- Oh, pewnie, mogło się okazać że to konkurs śpiewania. - mruknęła cyniczne, marszcząc nos w niezadowoleniu. Chyba nie był na tyle głupi, by zabierac ją kiedyś na taki. Piała jak kogut i zdecydowanie nie powinna dzielić się ze światem swoim talentem muzycznym. - Nie. - odmawia spokojnie, gdy wędrują przez lokal dalej a broda unosi się ku górze. Zaraz jednak wywraca oczami spodziewając się, że wspaniałe w określeniu Lupina nie zwiastuje niczego dobrego. A na dalszy potok słów westchnęła cierpiętniczo.
- Zastanowiłabym się, czy chcesz mi wręczać nóż. - zastrzegła spokojnie wyciągając dłoń. - W tej chwili mocniej mam ochotę wbić ci go w oko niż w dynię. - szeroki, karykaturalny uśmiech wspiął się na jej wargi, gdy przechylała lekko głowę.
Westchnęła raz jeszcze, przesuwając spojrzeniem po sali. Uśmiechnęła się lekko do Maxine i uniosła dłoń by pozdrowić Elkę i Poppy. Jej wzrok zatrzymał się na dłużej na Skamanderze a brwi powędrowały do góry.
- Z własnej woli się tu znalazłeś, Skamander? - zapytała korzystając z okazji że nie znajduje się tak daleko. Zerknęła na Bena, a potem znów na niego nie bardzo rozumiejąc. Ale chyba dzisiaj średnio chciało jej się próbować zrozumieć - wolała gotową odpowiedź. A tak właściwie to chyba wolałaby stąd wyjść. Ale wątpiła, że Lupin pozwoli jej odejść zanim - ku jego uciesze - nie zmasakruje jakiejś dyni.
| z Lupinem jestem
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kiedy Florence mu powiedziała o konkursie rzeźbienia w dyni... szczerze mówiąc nie był zachwycony pomysłem uczestnictwa w czymś takim. Po pierwsze: co to niby za konkurs? Gdyby to było rzeźbienie na czas, albo rzucanie tymi rzeźbami z dyni kto dalej... gdyby dało się w tej konkurencji zdobywać punkty i faktycznie być pierwszym, żeby nikt nie mógł podważyć tego zwycięstwa - to w porządku. Ale Joe obawiał się, że to nie będzie tak wyglądało. Że przyjdzie jakiś wymoczkowaty sędzia i wybierze rzeźbę, która podoba mu się najbardziej. No właśnie - jemu - a każdy ma inny gust, prawda? Kto jak kto, ale Joseph znał się na wygrywaniu i prawdziwa wygrana nie mogła się opierać na czyimś guście, ot co.
Poza tym mógł publicznie tańczyć, śpiewać i układać wiersze... ale rzeźbić? Robił to zawsze tylko i wyłącznie dla swojej własnej przyjemności, nie pokazywał swoich dzieł, a jeśli już, to z pewnością nie po to, by poddać je jakiejkolwiek ocenie. Między innymi dlatego, że w rzeźbieniu w mniemaniu Josepha wcale nie chodziło o efekt końcowy.
Nie, nie był zachwycony pomysłem babrania się w pomarańczowym, pękatym warzywie i dał to przyjaciółce do zrozumienia, a jednak ta nie odpuszczała. Nie mógł tego pojąć. Tak samo jak tego - jak można coś takiego uważać za dobrą zabawę. Wszyscy będą siedzieć i dłubać w dyni i jeszcze patrzeć innym na ręce - gdzie tu frajda? Gdzie rywalizacja? Chyba, że faktycznie to będzie rzeźbienie na czas, wtedy to spoko.
Nagroda też nie wydawała mu się specjalnie kusząca. Jeszcze stać go było na jedzenie, a najczęściej i tak nie miał czasu, żeby coś przekąsić w ciągu dnia - akurat będzie szukał w swoim grafiku chwili, żeby przybyć właśnie do Świata Dyni na obiad... już to widział. Ani więc "rywalizacja", ani "zabawa", ani "nagroda" go nie przekonały do wzięcia udziału w babraniu się w dyni. Zrobiła to... Florence. I jej determinacja, żeby go tu zaciągnąć. Wyraźnie jej zależało... a dla przyjaźni trzeba się poświęcać, nie? Więc ostatecznie się zgodził bez specjalnego entuzjazmu, za to rozbawiony postawą przyjaciółki.
- Ludzie zobaczą mnie wśród tych warzyw i jeszcze pomyślą, że się wprawiam do zostania kurą domową - odpowiedział Florence, ale choć miało zabrzmieć markotnie, to i tak uśmiechał się wesoło. Skoro miało jej to sprawić radość, to nie zamierzał tu kręcić nosem.
Nie sądził, że impreza będzie specjalnie popularna, dlatego lekko się zdziwił po wejściu do lokalu. Ludu było co niemiara, na dodatek - nieźle znanego mu ludu. W pierwszej chwili wychwycił sylwetkę brata, któremu pomachał wesoło. Tylko kiedy jego spojrzenie padło na towarzysza Benjamina (nie, nie Kudłacza) - Skamandera - Joseph skrzywił się malowniczo, zupełnie się z tym nie kryjąc. Nie mógł zrozumieć jak można się zadawać z typem, który tak niegodnie potraktował ich kuzynkę. Benjaminowi jednak najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadzało. Ech, czasami Joe żałował, że jego brat był tak naiwny i niemądry... z drugiej strony zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Na szczęście szybko jego spojrzenie padło na Matt'a Rozpruwacza, któremu kiwnął głową, ale nie podszedł do niego, coby nie przerywać mu bajerowania rudej panny, z którą najwyraźniej przyszedł. A skoro już o pannach mowa... jak można się było spodziewać po artystycznym charakterze zawodów, panien było zdecydowanie więcej. Że też Florence nie użyła właśnie tego argumentu do przekonania go do przyjścia... niesamowite!
Przyjaciółka z pewnością nie będzie tym zachwycona, ale blond pukle panny Desmond momentalnie przykuły spojrzenie Wrighta, a oczy mu błysnęły tak samo jak zęby w szelmowskim uśmiechu.
- Max, jak miło, że wpadłaś zmasakrować jakieś warzywko! Chyba się dziś poleje krew - zawołał niemal przez całą salę. Specjalnie, a jakże, przecież nie byłby sobą, gdyby darował sobie uszczypliwość w stosunku do niej.
Do Eileen uśmiechnął się zaś promiennie i skinął na Florkę głową, by z nim podeszła do pani Bartius.
- Dziękuję za wszystkie wskazówki! Znalazłem tego Barclay'a bez większych problemów i... - zawiesił tryumfalnie głos. - Kometa 210, najwspanialsza gęś na świecie, zamieszkała ze mną. Nawet nie mogę opisać jak jestem wdzięczny za waszą pomoc, naprawdę - oświadczył ze szczerym wzruszeniem. - Jestem waszym dłużnikiem, więc... nie wahajcie się mnie prosić o cokolwiek, zrobię co w mojej mocy, żeby spłacić ten dług - dodał i bez najmniejszego skrępowania skłonił się przed Eileen w pas. Jej towarzyszce skinął grzecznie głową, po czym już dłużej im nie przeszkadzał prowadząc Florence do jednego z nielicznych już wolnych stolików. Zupełnym zbiegiem okoliczności był to stolik obok tego zajmowanego przez Just.
- Hej, piękna - przywitał się z nią pogodnie, by zaraz nachylić ku niej dosłownie na ułamek sekundy. Ot, z boku mogło to wyglądać jak niewinne i przyjacielskie pocałowanie w policzek, ale w zasadzie nim nie było.
- Mam go mieć na oku? - zapytał szeptem mając na myśli tego typka, który siedział razem z nią przy stoliku. Wprawdzie wyglądał odrobinę znajomo... ale Joe jakoś nie potrafił przypasować imienia do jego twarzy. Właśnie dlatego zaraz potem wyciągnął do mężczyzny rękę.
- Joseph Wright - przedstawił się - a to moja droga przyjaciółka, panna Florence Fortescue - przedstawił również Flo, której zaraz potem szarmancko odsunął krzesło. - Już ja się postaram, żebyś dziś wygrała - puścił do Florence oko, kiedy sam zajmował wolne miejsce. Szczerze? Chyba zaczynało mu się tu podobać...
| z Flo i z dwoma nożykami i dłutem
Poza tym mógł publicznie tańczyć, śpiewać i układać wiersze... ale rzeźbić? Robił to zawsze tylko i wyłącznie dla swojej własnej przyjemności, nie pokazywał swoich dzieł, a jeśli już, to z pewnością nie po to, by poddać je jakiejkolwiek ocenie. Między innymi dlatego, że w rzeźbieniu w mniemaniu Josepha wcale nie chodziło o efekt końcowy.
Nie, nie był zachwycony pomysłem babrania się w pomarańczowym, pękatym warzywie i dał to przyjaciółce do zrozumienia, a jednak ta nie odpuszczała. Nie mógł tego pojąć. Tak samo jak tego - jak można coś takiego uważać za dobrą zabawę. Wszyscy będą siedzieć i dłubać w dyni i jeszcze patrzeć innym na ręce - gdzie tu frajda? Gdzie rywalizacja? Chyba, że faktycznie to będzie rzeźbienie na czas, wtedy to spoko.
Nagroda też nie wydawała mu się specjalnie kusząca. Jeszcze stać go było na jedzenie, a najczęściej i tak nie miał czasu, żeby coś przekąsić w ciągu dnia - akurat będzie szukał w swoim grafiku chwili, żeby przybyć właśnie do Świata Dyni na obiad... już to widział. Ani więc "rywalizacja", ani "zabawa", ani "nagroda" go nie przekonały do wzięcia udziału w babraniu się w dyni. Zrobiła to... Florence. I jej determinacja, żeby go tu zaciągnąć. Wyraźnie jej zależało... a dla przyjaźni trzeba się poświęcać, nie? Więc ostatecznie się zgodził bez specjalnego entuzjazmu, za to rozbawiony postawą przyjaciółki.
- Ludzie zobaczą mnie wśród tych warzyw i jeszcze pomyślą, że się wprawiam do zostania kurą domową - odpowiedział Florence, ale choć miało zabrzmieć markotnie, to i tak uśmiechał się wesoło. Skoro miało jej to sprawić radość, to nie zamierzał tu kręcić nosem.
Nie sądził, że impreza będzie specjalnie popularna, dlatego lekko się zdziwił po wejściu do lokalu. Ludu było co niemiara, na dodatek - nieźle znanego mu ludu. W pierwszej chwili wychwycił sylwetkę brata, któremu pomachał wesoło. Tylko kiedy jego spojrzenie padło na towarzysza Benjamina (nie, nie Kudłacza) - Skamandera - Joseph skrzywił się malowniczo, zupełnie się z tym nie kryjąc. Nie mógł zrozumieć jak można się zadawać z typem, który tak niegodnie potraktował ich kuzynkę. Benjaminowi jednak najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadzało. Ech, czasami Joe żałował, że jego brat był tak naiwny i niemądry... z drugiej strony zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Na szczęście szybko jego spojrzenie padło na Matt'a Rozpruwacza, któremu kiwnął głową, ale nie podszedł do niego, coby nie przerywać mu bajerowania rudej panny, z którą najwyraźniej przyszedł. A skoro już o pannach mowa... jak można się było spodziewać po artystycznym charakterze zawodów, panien było zdecydowanie więcej. Że też Florence nie użyła właśnie tego argumentu do przekonania go do przyjścia... niesamowite!
Przyjaciółka z pewnością nie będzie tym zachwycona, ale blond pukle panny Desmond momentalnie przykuły spojrzenie Wrighta, a oczy mu błysnęły tak samo jak zęby w szelmowskim uśmiechu.
- Max, jak miło, że wpadłaś zmasakrować jakieś warzywko! Chyba się dziś poleje krew - zawołał niemal przez całą salę. Specjalnie, a jakże, przecież nie byłby sobą, gdyby darował sobie uszczypliwość w stosunku do niej.
Do Eileen uśmiechnął się zaś promiennie i skinął na Florkę głową, by z nim podeszła do pani Bartius.
- Dziękuję za wszystkie wskazówki! Znalazłem tego Barclay'a bez większych problemów i... - zawiesił tryumfalnie głos. - Kometa 210, najwspanialsza gęś na świecie, zamieszkała ze mną. Nawet nie mogę opisać jak jestem wdzięczny za waszą pomoc, naprawdę - oświadczył ze szczerym wzruszeniem. - Jestem waszym dłużnikiem, więc... nie wahajcie się mnie prosić o cokolwiek, zrobię co w mojej mocy, żeby spłacić ten dług - dodał i bez najmniejszego skrępowania skłonił się przed Eileen w pas. Jej towarzyszce skinął grzecznie głową, po czym już dłużej im nie przeszkadzał prowadząc Florence do jednego z nielicznych już wolnych stolików. Zupełnym zbiegiem okoliczności był to stolik obok tego zajmowanego przez Just.
- Hej, piękna - przywitał się z nią pogodnie, by zaraz nachylić ku niej dosłownie na ułamek sekundy. Ot, z boku mogło to wyglądać jak niewinne i przyjacielskie pocałowanie w policzek, ale w zasadzie nim nie było.
- Mam go mieć na oku? - zapytał szeptem mając na myśli tego typka, który siedział razem z nią przy stoliku. Wprawdzie wyglądał odrobinę znajomo... ale Joe jakoś nie potrafił przypasować imienia do jego twarzy. Właśnie dlatego zaraz potem wyciągnął do mężczyzny rękę.
- Joseph Wright - przedstawił się - a to moja droga przyjaciółka, panna Florence Fortescue - przedstawił również Flo, której zaraz potem szarmancko odsunął krzesło. - Już ja się postaram, żebyś dziś wygrała - puścił do Florence oko, kiedy sam zajmował wolne miejsce. Szczerze? Chyba zaczynało mu się tu podobać...
| z Flo i z dwoma nożykami i dłutem
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W lokalu goście zaczęli gromadzić się tłumnie - w środku otrzymaliście poczęstunek, którym był kawałek przepysznej tarty z dynią oraz kubek ciepłej herbaty przystrojonej goździkami. Po krótkim czasie obsługa lokalu zaczęła zapraszać na zewnątrz. Był piękny dzień, słońce świeciło ciepło, a wiatr wydawał się tak delikatny, że można go było pomylić z wiosennym.
Przed gospodą ułożono w tym czasie duży okrągły stół, na którym leżało osiem dyń różnych wielkości, trzy duże, trzy niewielkie i dwie przeciętne. Oprócz tego na stole znajdowały się też podstawowe narzędzia - noże i dłutka dla tych, którzy zapomnieli wziąć swoich z domu. Wokół tego stołu ustawiono dziewięć innych, podłużnych - było ich dokładnie tyle, ile par zgłoszonych do konkursu. Na każdym ze stołów znajdował się numerek. Właścicielka lokalu, którą była starsza przysadzista czarownica, z jakiegoś powodu nie chcąca rozstać się ze swoim wałkiem, powitała was z radosnym uśmiechem.
- Dziękujemy za tak liczne przybycie! - powitała was na początek - Wszystkie pary proszone są o zajęcie miejsc. Festiwal Dyni lada moment ruszy pełną parą!
Aby zająć miejsce, należy wyraźnie wskazać w poście numer zajętego stołu, przy jednym stole zasiąść może tylko jedna para.
- Jak zapewne już wiecie, nagrodą za zwycięstwo są darmowe obiady podawane przez pełen rok - do Nocy Duchów, jaka zastanie nas w 1957 roku, a także prawo do wyboru nowej nazwy dla naszego miejsca. Świętujemy dziś nie tylko przygotowania do Halloween, ale i oswobodzenie naszej gospody spod wpływu anomalii - i chcemy odciąć się od tego, co minęło. Czeka was dzisiaj trudne zadanie, stworzenie własnej - doskonałej! - lampy wcale nie jest proste. Zostaniecie poddani próbie nie tylko zdolności manualnych, ale i próbie charakteru. Nasze dynie są najsmaczniejsze w całym kraju - do dyspozycji oddaliśmy wam doskonały szczep czarodyni, która jest pyszna nawet na surowo. A wy: będziecie się musieli powstrzymać, aby jej nie zjeść! - Zaniosła się rubasznym śmiechem. - To od podziwiania naszych okazów rozpoczniecie swoje zadanie, na początek: wybierzecie dla siebie dynie, które wspólnie wyrzeźbicie! Uważajcie - najpiękniejsze okazy wpadną w ręce najszybszych! Znakiem do startu będzie uderzenie wałka.
- Raz, dwa... trzy! - Wałek krewkiej staruszki uderzył w stół z dyniami, a hałas poniósł się tak daleko, że z pobliskich pól uprawnych dyni wzleciały wrony.
Wyboru dyni dokonujcie spośród trzech rodzajów dyni:
- dużej, w której trudniej jest rzeźbić równo, ale która wygląda bardziej okazale: dającej modyfikator -10 do rzutu na rzeźbę, ale +1 do końcowej punktacji;
- średniej: niemającej modyfiaktorów;
- oraz małej, w której łatwiej jest wykonać proste cięcie, ale która nie wygląda zbyt okazale: dającej modyfikator +10 do rzutu na rzeźbę, ale -1 do końcowej punktacji.
Na stole leży 8 dyni: 3 duże, 3 małe i 2 średnie. Kto pierwszy ten lepszy - po dynie lepiej jest się śpieszyć; za szybkość waszych ruchów odpowiada rzut na zwinność (k100+2xZ). Postaci zostaną ocenione pod koniec tury zgodnie z wynikiem ich rzutów. Jako pierwsze dynie pochwycą postaci z najwyższym wynikiem, jako kolejne postaci z wynikami niższymi, o ile dynie wybranego gatunku jeszcze będą na stole. Postaciom, które dyni nie zdążą pochwycić, dynia zostanie rozlosowana spośród tych, które zostaną na stole.
Ponadto, najlepiej rzeźbi się w dyni, która nie jest zbyt miękka. Ocenić miąższ dyni bez rozcinania jej nie jest wcale łatwo. Rozpoznanie dobrej dyni warunkuje rzut na zielarstwo o ST 60. W przypadku sukcesu postaci, która dynię złapała, jej zdobycz gwarantuje dodatkowe +1 punktu do końcowego rankingu.
Rzucać na szybkość mogą obie postaci z pary - ale tylko szybsza z nich zdobędzie dynię. Wówczas obie postaci rzucają również na zielarstwo na swój wybór.
Jedna z postaci może też poświęcić swój rzut na szybkość, a zamiast tego jedynie pokierować drugą postać z pary, aby wybrała najlepszą dynię - wówczas postać kierująca rzuca wyłącznie na zielarstwo.
Druga postać z pary, jeśli ma takie życzenie, może też ograniczyć się do kibicowania.
Heath, od tej pory na wydarzeniu obowiązują cię anomalie opisane jako Dzieci w Dyni, nie anomalie, którymi rzucasz zazwyczaj.
Czas na odpis: 48h.
Lily i Matt: 0
Gwen i Heath: 0
Poppy i Eileen: 0
Randall i Just: 0
Ben&Kudłacz i Anthony: 0
Marcella i Shelta: 0
Maeve i Maxine: 0
Willow i Clarence: 0
Florence i Joseph: 0
Gwen i Heath siedzieli w lokalu. Słysząc, co chłopiec ma jej do powiedzenia, uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Oczywiście, że musi! Hmmm… co powiesz na strasznego nietoperza nad cmentarzem? – spytała półgłosem. – Na pewno przerazimy wszystkich wokół! – stwierdziła Gwen.
Była pewna, że ich dynia będzie podobała jej się najbardziej ze wszystkich. W końcu był z nią Heath, ten dzielny pięciolatek nie mógł jej zawieść!
Westchnęła, widząc anomalię: cóż, już dawno żadna się chłopcu nie przytrafiła, w końcu musiały powrócić. Na całe szczęście ta wyglądała na w miarę niegroźną, więc nie przejęła się nią zbytnio, nauczona wcześniejszymi spotkaniami ze swoim uczniem.
Gdy obsługa zaczęła zapraszać ich na zewnątrz, Gwen znów dała znać Heathowi, by wstali. Malarka pilnowała, aby chłopiec nie oddalał się od niej, ale tym razem nie trzymała go za rękę. Chwilę później usiedli przy stoliku o numerze dwa. Na twarzy malarki malował się uśmiech: wyglądało na to, że całe wydarzenie zapowiada się naprawdę sympatycznie. Miała nadzieję, że jej podopieczny podziela jej odczucia.
W trakcie przemowy organizatora, rudowłosa pochyliła się ku uchu chłopca:
– Heath, łap najpierw średnie, potem duże. Na nich zrobimy większy wzór. I biegiem. Umiesz szybko biegać, nie?
Gdy dano sygnał, Gwen natychmiast ruszyła, planując łapać dokładnie te dynie, o jakich powiedziała Heathowi.
| Siedzimy przy stoliku nr 2. W pierwszej kolejności próbuję złapać średnią dynię. Pierwszy rzut na zwinność, drugi na zielarstwo (nie mam wykupionej biegłości).
– Oczywiście, że musi! Hmmm… co powiesz na strasznego nietoperza nad cmentarzem? – spytała półgłosem. – Na pewno przerazimy wszystkich wokół! – stwierdziła Gwen.
Była pewna, że ich dynia będzie podobała jej się najbardziej ze wszystkich. W końcu był z nią Heath, ten dzielny pięciolatek nie mógł jej zawieść!
Westchnęła, widząc anomalię: cóż, już dawno żadna się chłopcu nie przytrafiła, w końcu musiały powrócić. Na całe szczęście ta wyglądała na w miarę niegroźną, więc nie przejęła się nią zbytnio, nauczona wcześniejszymi spotkaniami ze swoim uczniem.
Gdy obsługa zaczęła zapraszać ich na zewnątrz, Gwen znów dała znać Heathowi, by wstali. Malarka pilnowała, aby chłopiec nie oddalał się od niej, ale tym razem nie trzymała go za rękę. Chwilę później usiedli przy stoliku o numerze dwa. Na twarzy malarki malował się uśmiech: wyglądało na to, że całe wydarzenie zapowiada się naprawdę sympatycznie. Miała nadzieję, że jej podopieczny podziela jej odczucia.
W trakcie przemowy organizatora, rudowłosa pochyliła się ku uchu chłopca:
– Heath, łap najpierw średnie, potem duże. Na nich zrobimy większy wzór. I biegiem. Umiesz szybko biegać, nie?
Gdy dano sygnał, Gwen natychmiast ruszyła, planując łapać dokładnie te dynie, o jakich powiedziała Heathowi.
| Siedzimy przy stoliku nr 2. W pierwszej kolejności próbuję złapać średnią dynię. Pierwszy rzut na zwinność, drugi na zielarstwo (nie mam wykupionej biegłości).
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 05.03.19 1:27, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23, 68
'k100' : 23, 68
Nie było w sumie źle - fajne towarzystwo (w końcu tyle znajomych i brat!), poczęstunek za darmo (Joe pochłonął tartę w ekspresowym tempie - raz, że była pyszna, a dwa... w sumie to przypomniał sobie, że jest bez obiadu, a na śniadanie zjadł... jabłko?), a potem wszyscy przenieśli się na zewnątrz.
Joe od razu ruszył w stronę dyń, coby wybrać najlepszą, ale Florence w ostatniej chwili go powstrzymała. No tak... Czy naprawdę żadna, ale to żadna impreza nie mogła się obyć bez tych wszystkich nudnych przemówień? Że nam miło, że fajnie, że uczcimy coś teraz, że nagroda, że... uch! Wyłączył się dokładnie przy słowie "dziękujemy" i jak zwykle zamiast słuchać, rozglądał się wokół, kręcił, wypatrywał już najlepszą z dyń do rzeźbienia i zagadywał Florkę, która raz po raz go uciszała, przy ich stoliku (nr 3).
Dopiero dźgnięty przez przyjaciółkę łokciem w bok otrząsnął się z nieuważania i to w samą porę:
"Raz, dwa... trzy!" - zawołała kobiecina, a Josephowi nie trzeba było mówić, co ma robić, bo choć nie słuchał, to do wyścigów był w końcu stworzony i skoczył niczym rączy rumak.
- Najlepsze są małe i miękkie! - krzyknął jeszcze dla zgrywy i zmyłki i pognał prosto po jedną z największych dyń.
Jak rzeźbić to z rozmachem! Wiedział, że takie największe dynie zazwyczaj nie należą do najsmaczniejszych - mama mu kiedyś o tym wspominała i jakimś cudem to zakodował w głowie - ale przecież nie mieli jej jeść, tylko zrobić z niej piękną, spektakularną i powalającą wszystkich latarnię godną pierwszego miejsca, więc... im większa, tym lepsza. Istotniejszym było, żeby nie wziąć zbyt dojrzałego i miękkiego warzywa, bo prędzej zrobią z niego miazgę niż dzieło sztuki, dlatego na prędko obmacał największe okazy, by wybrać ten najodpowiedniejszy do żłobienia. Byle szybciej i byle sprawniej, żeby go inni nie ubiegli, a potem już tylko pozostało dumnie zanieść łup na blat przed Florence.
Stolik nr 3
Dynia duża
1. rzut na zwinność
2. rzut na zielarstwo I - ST 60
Joe od razu ruszył w stronę dyń, coby wybrać najlepszą, ale Florence w ostatniej chwili go powstrzymała. No tak... Czy naprawdę żadna, ale to żadna impreza nie mogła się obyć bez tych wszystkich nudnych przemówień? Że nam miło, że fajnie, że uczcimy coś teraz, że nagroda, że... uch! Wyłączył się dokładnie przy słowie "dziękujemy" i jak zwykle zamiast słuchać, rozglądał się wokół, kręcił, wypatrywał już najlepszą z dyń do rzeźbienia i zagadywał Florkę, która raz po raz go uciszała, przy ich stoliku (nr 3).
Dopiero dźgnięty przez przyjaciółkę łokciem w bok otrząsnął się z nieuważania i to w samą porę:
"Raz, dwa... trzy!" - zawołała kobiecina, a Josephowi nie trzeba było mówić, co ma robić, bo choć nie słuchał, to do wyścigów był w końcu stworzony i skoczył niczym rączy rumak.
- Najlepsze są małe i miękkie! - krzyknął jeszcze dla zgrywy i zmyłki i pognał prosto po jedną z największych dyń.
Jak rzeźbić to z rozmachem! Wiedział, że takie największe dynie zazwyczaj nie należą do najsmaczniejszych - mama mu kiedyś o tym wspominała i jakimś cudem to zakodował w głowie - ale przecież nie mieli jej jeść, tylko zrobić z niej piękną, spektakularną i powalającą wszystkich latarnię godną pierwszego miejsca, więc... im większa, tym lepsza. Istotniejszym było, żeby nie wziąć zbyt dojrzałego i miękkiego warzywa, bo prędzej zrobią z niego miazgę niż dzieło sztuki, dlatego na prędko obmacał największe okazy, by wybrać ten najodpowiedniejszy do żłobienia. Byle szybciej i byle sprawniej, żeby go inni nie ubiegli, a potem już tylko pozostało dumnie zanieść łup na blat przed Florence.
Stolik nr 3
Dynia duża
1. rzut na zwinność
2. rzut na zielarstwo I - ST 60
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 25
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 25
Wywróciła oczami na słowa Matta, nie zamierzając teraz wdawać się w dyskusje o tym, że jeśli chce latać na tych maszynach śmierci, może to robić z każdym innym, ale nie z nią, o czym doskonale wie od wielu lat. Siadła po prostu, rozglądając się trochę przy tym.
W lokalu pojawiło się sporo ludzi. Lil z uśmiechem pomachała do Marcy, a jak przekręciła się troszkę mocniej, wyhaczyła też Flo, która odeszła się przywitać. Gdzieś w tłumie zauważyła jeszcze Just, ale już przestała się rozglądać i spojrzała znowu na Matta.
- Umh... - w pierwszej chwili chciała go wyśmiać, ale przypomniała sobie ile kosztowało ich jedzenie na mieście co chwila. Bo nie każdy obiad rozwalała, czasem był całkiem przeciętny, ale jednak zdarzało jej się to dość często, a czasem już Matt jej nie ufał i podstępem lub marudzeniem po prostu ciągnął ją gdzieś i tak w sumie nawet w tanich miejscach się zbierało. A darmowy kucharz to dobra opcja. - Daj mi przemyśleć, gdzie schowam dumę na ten moment, okej?
Zaśmiała się cicho, bo w sumie nawet ją to bawiło, ale nie była pewna czy da radę się przemóc.
- Można też po prostu kupić trochę produktów i je Bertiemu wysłać. - i niech im zrobi słoiki. Jak mama. Zaraz dostali z resztą poczęstunek, tarta była przepyszna, a Lil kochała słodkości, więc bardziej ucieszyć jej nie mogli.
- Mmmmmmm... a coś takiego myślisz, że nam zrobi? - wymruczała z zadowoleniem, rozkoszując się każdym kąskiem i popijając przy tym herbatę. W końcu jednak obsługa zaprosiła ich na zewnątrz.
Tam przywitała ich niska kobiecinka trochę przypominająca Lily jedną z sąsiadek. Wydawała jej się strasznie urocza, Lil uśmiechnęła się szeroko na żarcik i zaraz zaczął się bieg do dyń.
- Matt, ta duża! - zawołała, nawet nie próbując go gonić. - Ta bardziej płaska, tak! - dodała jeszcze, bo wydawało jej się że może być w miarę miękka, może nie będą musieli walczyć o każdy ucięty fragmencik.
Stolik nr 4!
Rzut na zielarstwo, biegłość na I!
W lokalu pojawiło się sporo ludzi. Lil z uśmiechem pomachała do Marcy, a jak przekręciła się troszkę mocniej, wyhaczyła też Flo, która odeszła się przywitać. Gdzieś w tłumie zauważyła jeszcze Just, ale już przestała się rozglądać i spojrzała znowu na Matta.
- Umh... - w pierwszej chwili chciała go wyśmiać, ale przypomniała sobie ile kosztowało ich jedzenie na mieście co chwila. Bo nie każdy obiad rozwalała, czasem był całkiem przeciętny, ale jednak zdarzało jej się to dość często, a czasem już Matt jej nie ufał i podstępem lub marudzeniem po prostu ciągnął ją gdzieś i tak w sumie nawet w tanich miejscach się zbierało. A darmowy kucharz to dobra opcja. - Daj mi przemyśleć, gdzie schowam dumę na ten moment, okej?
Zaśmiała się cicho, bo w sumie nawet ją to bawiło, ale nie była pewna czy da radę się przemóc.
- Można też po prostu kupić trochę produktów i je Bertiemu wysłać. - i niech im zrobi słoiki. Jak mama. Zaraz dostali z resztą poczęstunek, tarta była przepyszna, a Lil kochała słodkości, więc bardziej ucieszyć jej nie mogli.
- Mmmmmmm... a coś takiego myślisz, że nam zrobi? - wymruczała z zadowoleniem, rozkoszując się każdym kąskiem i popijając przy tym herbatę. W końcu jednak obsługa zaprosiła ich na zewnątrz.
Tam przywitała ich niska kobiecinka trochę przypominająca Lily jedną z sąsiadek. Wydawała jej się strasznie urocza, Lil uśmiechnęła się szeroko na żarcik i zaraz zaczął się bieg do dyń.
- Matt, ta duża! - zawołała, nawet nie próbując go gonić. - Ta bardziej płaska, tak! - dodała jeszcze, bo wydawało jej się że może być w miarę miękka, może nie będą musieli walczyć o każdy ucięty fragmencik.
Stolik nr 4!
Rzut na zielarstwo, biegłość na I!
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Bywam dość przewidujący. Przecież wiem, że nie chce tu być. Ale za to ja chcę, żeby tu była. Tak po prostu. Lubię mieć kogoś pod ręką, do kłótni, do szyderstw, do smutków i kpin, bo radości ciężko już uświadczyć. Udawanie normalności nie jest naszą mocną stroną, dlatego staram się być jak najbardziej nienormalny. Taki, że od tego szaleństwa robi się już niedobrze. Kątem oka dostrzegam, że mój plan działa. Just jak zawsze jest zniesmaczona i poirytowana, ale mi to w zasadzie pasuje. Koncentruje się dzięki temu na mnie, kierując na moją osobę całą złość. Tak trzeba. Pomagać innym kiedy ci inni wcale tej pomocy nie chcą. Na pewno tylko udają. Tak jak Betty. Ciekawe czy dojrzę ją podczas zbliżającej się nocy duchów, czy odnajdę jej sylwetkę w doczesnym życiu. Czy dostrzegę zawód w jej martwych oczach.
Teraz to jednak nieważne, bo to tylko przygotowania do tej specjalnej okazji. Trochę dyń, zabaw nożem i odprężenie spływające z robienia tak błahych rzeczy w porównaniu do konieczności ratowania świata. Nic nie może pójść nie tak - czyli pójdzie wszystko.
- Wygralibyśmy nawet konkurs śpiewania. A jeśli nie, to zrzuciłbym winę na ciebie za słaby support - stwierdzam bezlitośnie, ale przecież wiesz Tonks, że tylko się zgrywam. Zawsze tylko się zgrywam. Nie noszę w sobie żadnych emocji przecież. Jestem pusty jak wydmuszka. - Nie to nie - mruczę wzruszając ramionami. Za to ja sobie nie odmówię. Wybrałeś świetny alkohol Randy, smakuje wybornie. Kilka łyków wystarczy, żeby nastroić się odpowiednio na długi czas trwania konkursu, przepełnionego różnego kalibru złośliwościami.
- Jestem spokojny, bo wiem, że tego nie zrobisz. Jak na kursie znów będziemy współpracować to przyda ci się moje widzenie stereoskopowe, nie jednooczne - wygłaszam krótką przemowę argumentującą fakt, że robiąc krzywdę mi zrobiłaby krzywdę sobie. Lepiej nie ryzykować Just, mówię ci.
Rany, ile tu znajomych twarzy, nawet Marcelina przyszła. Niestety już mniej podoba mi się pomysł z podejściem do Skamandera. Zrobiła to specjalnie. Kiwam głową na przywitanie mężczyznom, po czym ciągnę towarzyszkę na zewnątrz, gdzie ma się odbyć konkurs. - Później sobie popsiapiółkujecie - zapewniam solennie, chociaż mam nadzieję, że to się nie ziści. Albo przynajmniej zdążę uciec, nie mam ochoty psuć sobie nastroju widokiem parszywej gęby Antka.
- Słyszałaś panią, czas wybrać dynię - mówię ponaglająco, kiedy właścicielka skończyła wyjaśniać zasady zabawy. - I chodźmy do dziewiątki, będzie najbliżej do ucieczki - proponuję Just, licząc, że moja argumentacja przekona ją do wybrania właśnie tego miejsca. Dopiero stamtąd biegnę po średnią dynię, mając nadzieję, że alkohol nie spowolnił znacząco mojej reakcji. Potem nie ukrywam, że liczę na szybką ekspertyzę twardości warzywa, więc rzucam pytające spojrzenie Tonks. Oby to ta okazała się naszym wyśnionym egzemplarzem. Ja nie umiem w rośliny ni w ząb.
Rzucam na zwinność
Teraz to jednak nieważne, bo to tylko przygotowania do tej specjalnej okazji. Trochę dyń, zabaw nożem i odprężenie spływające z robienia tak błahych rzeczy w porównaniu do konieczności ratowania świata. Nic nie może pójść nie tak - czyli pójdzie wszystko.
- Wygralibyśmy nawet konkurs śpiewania. A jeśli nie, to zrzuciłbym winę na ciebie za słaby support - stwierdzam bezlitośnie, ale przecież wiesz Tonks, że tylko się zgrywam. Zawsze tylko się zgrywam. Nie noszę w sobie żadnych emocji przecież. Jestem pusty jak wydmuszka. - Nie to nie - mruczę wzruszając ramionami. Za to ja sobie nie odmówię. Wybrałeś świetny alkohol Randy, smakuje wybornie. Kilka łyków wystarczy, żeby nastroić się odpowiednio na długi czas trwania konkursu, przepełnionego różnego kalibru złośliwościami.
- Jestem spokojny, bo wiem, że tego nie zrobisz. Jak na kursie znów będziemy współpracować to przyda ci się moje widzenie stereoskopowe, nie jednooczne - wygłaszam krótką przemowę argumentującą fakt, że robiąc krzywdę mi zrobiłaby krzywdę sobie. Lepiej nie ryzykować Just, mówię ci.
Rany, ile tu znajomych twarzy, nawet Marcelina przyszła. Niestety już mniej podoba mi się pomysł z podejściem do Skamandera. Zrobiła to specjalnie. Kiwam głową na przywitanie mężczyznom, po czym ciągnę towarzyszkę na zewnątrz, gdzie ma się odbyć konkurs. - Później sobie popsiapiółkujecie - zapewniam solennie, chociaż mam nadzieję, że to się nie ziści. Albo przynajmniej zdążę uciec, nie mam ochoty psuć sobie nastroju widokiem parszywej gęby Antka.
- Słyszałaś panią, czas wybrać dynię - mówię ponaglająco, kiedy właścicielka skończyła wyjaśniać zasady zabawy. - I chodźmy do dziewiątki, będzie najbliżej do ucieczki - proponuję Just, licząc, że moja argumentacja przekona ją do wybrania właśnie tego miejsca. Dopiero stamtąd biegnę po średnią dynię, mając nadzieję, że alkohol nie spowolnił znacząco mojej reakcji. Potem nie ukrywam, że liczę na szybką ekspertyzę twardości warzywa, więc rzucam pytające spojrzenie Tonks. Oby to ta okazała się naszym wyśnionym egzemplarzem. Ja nie umiem w rośliny ni w ząb.
Rzucam na zwinność
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Dynia na parę
Szybka odpowiedź