Ptaszarnia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Ptaszarnia
Woliera należąca i pielęgnowana głównie przez panienkę Baudelaire, która spędza tu bardzo dużo czasu. Kiedyś była to oranżeria, aktualnie przebudowana została na ptaszarnię, z racji pasji młodej dziewczyny do ornitologii. Znajdują się tu liczne gatunki ptaków magicznych i niemagicznych, głównie ozdobnych, ale wypatrzyć można też gdzieś oprócz świergotników lelka wróżebnika, czy zwykłe mugolskie słowiki. Zawsze panuje tu temperatura wyższa niż w pozostałej części domu, a tło wypełniają serenady śpiewów i skrzeków ptaków.
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie miała w zwyczaju się denerwować, ale dzisiaj było to nieuniknione. Weszła do oranżerii, tylko w celu uprzątnięcia przestrzeni. Zajęcia się kwiatami, chociaż nimi w mniejszym stopniu niż hodowanymi ptakami. Jakiś instynkt pchnął ją od razu w kierunku domku swoich podopiecznych. Powitał ją śpiew ptaków. Dla wielu byłaby to zwykła, urzekająca serenada. W Clementine wywołała ona zaś niepokój.
Nie odchodź, tylko nie odchodź. Bądź z nami Ptaki niespokojne latały powodując, że pęd powietrza uderzył Clementine w twarz, kiedy weszła do środka skontrolować sytuację. Furkot skrzydeł wprawiał ją w niecodzienny strach, kiedy pomyślała o hodowanym przez siebie przyjacielu, bo każdego ptaka, który tu dorastał, bądź którym się opiekowała, traktowała jak swojego. Wszystkim poświęcała cały swój czas i siły. Nic dziwnego, że kiedy znalazła się pomiędzy zaniepokojonymi zwierzętami, przejmowała w coraz większym stopniu ciążącą tutaj atmosferę obawy.
— Ciii, spokojnie
Wiedziała, że nawet opanowanie w jej delikatnie brzmiącym tonie nie będzie w stanie sprowadzić faktycznego spokoju na to miejsce, ale musiała spróbować. Wypuściła część z ptaków, pozwalając im złapać powietrze, opanować nerwy. Patrzenie na dogorywającego innego osobnika wprawiało je w bardzo nerwowy nastrój. Nie było co się dziwić. Clementine uważnie pokonywała każdy kolejny krok, idąc za radami ptaków, w kierunku odpowiedniej pryczki ptaka. Ten jednak nie stał na swoim drążku, a padł już na dno swojego siedziska. Baudelaire dotykając jego piersi, poczuła pod palcami ledwie poruszającą się przestrzeń. Dech ptaszek, jeszcze nie za duży, bo młody osobnik, miał słaby.
— Co jest, malutki?
Chciała się tylko do niego odzywać. Nie próbowała naprawdę dowiedzieć się co się dzieje. To badała delikatnie palcami. Przesuwała je bardzo wrażliwymi ruchami wzdłuż miękkich piórek. Ciało ptaka wydzielało nadzwyczajnie dużo ciepła, które uciekało z drobnego tułowia. Najbardziej z grzbietu. Clementine musiała zdjąć z siebie swoje nakrycie, okrywając stworzenie miękkim materiałem, którego w żaden sposób dla tej istotki by nie pożałowała. Gładząc go lekko po brzuszku, tylko pokrzepiająco, starając się utrzymać samopoczucie chorego, podniosła go do góry. Tuląc go do piersi chciała się dowiedzieć co się z nim działo. Przyjęła go pod swoją opiekę kilka tygodni temu. Miał wtedy jedynie złamane skrzydełko. Ktoś musiał go wytrącić z gniazda matki, bo znalazła go na drodze pomiędzy jaśminowymi drzewami w parku w Mole Valley, niedaleko jej rodzinnej posiadłości. Kwilił cicho w cieniu drzew, czekając na pomoc. Jeszcze kilka dni temu powrócił do swojej kondycji, powoli zaczynał już ruszać skrzydełkiem. Na razie nie był jeszcze w stanie przeżyć na zewnątrz, latać dalej niż na kilkanaście centymetrów, w porywach do kilku metrów, ale jego stan się poprawiał. Rozprostowywał już skrzydła prawie bez bólu. Przy pomocy odpowiednich specyfików – eliksirów i magii leczniczej, Clementine była w stanie pomóc mu samodzielnie. Teraz wstrzymywała powietrze w obawie, że coś mogła zrobić źle. Ale przecież na swoich ptakach znała się lepiej niż jakikolwiek uzdrowiciel jakiego znała.
— Będzie dobrze — zanuciła mu piosenkę, jaką zwykle śpiewała swoim ptakom do snu. Traktowała je trochę jak dzieci, ale była pewna, ze właśnie takiej kobiecej wrażliwości one potrzebowały. Właśnie tak wyobrażała sobie, że opiekowałaby się nią matka, gdyby dożyła żeby się nią zająć. Aż dziwne, że tą emocjonalność i wyczucie potrafiła zastosowywać w kontaktach z ludźmi i zwierzętami. Miała w sobie pewną niewyuczoną eteryczność, którą dzieliła się ze wszystkimi. Odetchnęła z wolna, nie chcąc niepokoić zwierzęcia na swoich dłoniach. Ptaki w zadziwiający sposób, chociaż część osób miała je za głupie, rozumiały pewne rzeczy, być może instynktownie. Takie przypadki jak Hanok, były nawet ponadprzeciętnie inteligentne. Być może wpływ na to miała magia w powietrzu, a może i zwierzęta w jakimś stopniu chowały ją w sobie? Nieszczęśnik, który najwyraźniej przeżył dzisiaj straszną noc, drżał w rękach Clementine. Czuła jego łagodne bicie serc, niepewne. Miała świadomość że ono biło jeszcze słabiej niż jej własne. Teraz jednak to łupało mocno w piersi, podnosząc poziom jej zaniepokojenia. Próbowała panować nad emocjami. Przystanęła, uspoajajac i oczyszczając myśli. Tak, jak potrafiła zrobić to najlepiej.
Śpiewała dalej, przenosząc się z ptakiem na rękach poza ptaszarnię. Opuściła ją z bólem serca, nie chciała pozostawiać pozostałych podopiecznych samych sobie. Chciałaby ich wszystkich uspokoić, odprężyć się razem z nimi, ale w tym momencie stan stworzonka na jej rękach był ważniejszy. Ptaszek spróbował się odezwać, ale z jego dzióbka wyrwały się dźwięki, których nawet Clementine nie zrozumiała. Zawiesiła na chwilę ton, dając mu coś powiedzieć, ale słyszała go tradycyjnie, tak jak każdy słyszałby ptaki. Głosik miał słaby, nie docierał tak głęboko do uszu, jak zwykle śpiew, jaki cechował tego rodzaju gatunek.
Przyśpieszyła kroku, odnajdując w salonie miejsce do ułożenia zwierzęcia. Napoiła je, zastosowała na jego ciałku podstawowe zaklęcia wzmacniające organizm, a chwilę później posmarowała dziwną, specyficznie pachnącą maścią skrzydełko, które jakiś czas temu opatrywała. Zaniosłaby ptaka do uzdrowiciela, ale każdy jeden, jakiego znała, wyśmiałby ją za to, że karze mu zajmować się zwierzętami. Zoologów nie znała, zresztą ojciec nie pozwoliłby jej opuścić posiadłości. Zabierając to stworzenie z pod jaśminowego drzewa, wzięła za niego pełną odpowiedzialność dlatego teraz niepokoiła się, że mogła zawieść siebie i to stworzonko, gdyby nie udało jej się tej pięknej istocie wyjść na prostą. Jak mogę Ci pomóc? — pytała samą siebie w myślach. Mogła próbować podać mu jakiś eliksir, ale bez obecności ojca nie była w stanie poprawnie rozpoznać stanu ptaka, ani nawet czy eliksiry przynosiłyby mu ulgę czy może raczej działałyby neutralnie, albo co gorzej – pogarszałyby jego stan. Usłyszała za sobą nieznaczny szelest. To ich domowy skrzat wyszedł, ciekawski ze swojego ukrycia. Czuła za sobą jego obecność, chociaż nie skrzatka nie robiła dużo hałasu. Wciągnęła powietrze do płuc, opierając drżącą dłoń na stoliku obok chorego ptaszka i zacisnęła lekko palce. Chwilę później je rozluźniła. Drżenie dłoń, z racji jej nadzwyczajnego opanowania, ustało. Poprosiła Sissi o pomoc.
— Sissi, czy mogłabyś mi powiedzieć co widzisz?
Sissi musiała, ale Sissi nawet gdyby nie była zobowiązana umową wobec Clementine i jej ojca, spełniłaby prośbę Baudelaire. Lubiła dziewczynę. Ta okazywała jej zawsze łagodność. Tak samo jak jej matka. Rodrick ją przerażał, Rodricka nie lubiła i chociaż oficjalnie on był jej właścicielem, wolałaby żeby to Clementine przejęła ją, wzięła „pod swoje skrzydła”. Jakże, obecnie, ironiczne słowa. Sissi, z tej sympatii właśnie zaczęła mówić. Wspięła się za pozwoleniem panieni Baudelaire na kanapę. Swoimi wielkimi oczyma wpatrywała się w ptaka. Nie znała profesjonalnego słownictwa. Nie potrafiłaby dokładnie nazwać swoich myśli, ale starała się jak najwierniej odzwierciedlić obraz, jaki miała przed oczyma. Tak aby i Clementine mogła go zobaczyć. Panienka Baudelaire wsłuchując się w te słowa powoli osuwała się na kanapę obok niej. Przymknęła powieki, delikatnie spuszczając twarz. Wyglądała na smutną. Kiedy nieznacznie uchyliła powieki, z jej ust kolejny raz spływała melodia, tym razem bardziej nastrojowa, melancholijna, pozbawiona fałszujących nut i niepokoju. Nie potrafiła nic już zrobić dla tego małego stworzonka. Wzięła go na ręce, przechodząc wraz z nim obok fortepianu, otuliła go szczelniej materiałem. Skrzatka szła za nimi, siadając razem z Clementine na siedzisku. Była to pierwsza melodia, jaką Clementine miała odwagę zagrać na fortepianie podarowanym, stworzonym dla niej przez Niego. Melodia była smutna, ale też w jakiś sposób pokrzepiajaca, niosąca nadzieję. Spokojna, przez co uspokajała. Clementine wygrywała go długo. Powoli ze śpiewu przeszła w nucenie, a następnie w ciche mruczenie, aż w końcu tylko grała.
Mały ptaszek umarł zdecydowanie za szybko. Dopiero, kiedy jego serduszko przestało bić, z policzków Clementine spłynęły łzy. Ten świat bywał niekiedy naprawdę bardzo okrutny. Panienka Bauddelaire starała się pozostać spokojna, otarła policzki, ale te cały czas nachodziły nowymi strugami łez.
— Przepraszam… — mruknęła slabym, drżącym głosem, ale jeszcze zrozumiałym i dźwięcznym — Przepraszam… — drugi raz, słowa wypowiedziala jednak prawie niemo, mocząc piękne, własnoręcznie robione przez Remiego Lestrange’a klawisze pierwszą falą łez. Ochrzchciła go, ale wolałaby, żeby zrobiła to wesołą melodią.
To był jeden z dni, które Clementine zapamięta na długo. I towarzyszące jej emocje, smutku, żalu, zawodu, bezsilności i niewyobrażalnej pustki, kiedy była świadkiem odejścia pierwszej istoty w jej towarzystwie. Nigdy wcześniej jeszcze nie była świadkiem śmierci. Każde odejście bolało. Nawet tych najdrobniejszych. Szczególnie ich. Byli przecież bezbronni i niewinni. I tak mało wiedzieli o świecie.
| zt
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kardynał wirgiński to bardzo piękny, ugodowy ptak. Można go umieścić w jednej wolierze, a nawet w jednej klatce wraz z innymi gatunkami ptakow ozdobnych. Clementine o tym wie, a mimo to, ma dziwne wrażenie, że dzisiaj, opieka nad nimi będzie trudniejsza. Nie potrafi tego wyjaśnić. Dopiero od niedawna posiada parkę tych ptaków. Nie wie, skąd to przeczucie, że nie powinna tymczasowo na długo opuszczać swojej oranżerii. Spędza więc większość dnia tam, obserwując wolny tryb życia swoich podopiecznych. Tymczasowo nie widzi żadnych nieporozumień, ale wyczuwa, że coś niedługo się wydarzy. Ma rację, tylko chwilowo jeszcze o tym nie wie. Ptaki, zachowują się troszeczkę inaczej. Krążą tylko wokół siebie. Nie są tak samo przyjazne. Ich achowanie wywołuje niepokój wśród pozostałych gatunków. Panienka Baudelaire nie może nie zauważyć, ze ostatnio wszystkie jej ptaki są bardziej zdystansowane do kardynałów. Domyśla się, że nadszedł okres lęgowy. Parka chce zostać sama. Odgradzają się od innych, widocznie zajęte sobą. Młoda samiczka buduje gniazdo, całymi dniami. Clementine nie opuszcza woliery. Powoli zaczyna jej się robić duszno, ledwie łapie tu oddech. Zdrowie nie pozwala jej na tak długie wizyty w tym miejscu, choćby mogła i chciała spędzić tu cały dzień. Pojawienie się rano, a dochodziło już popołudnie, znaczyło tyle, że powinna się udać na krótki spoczynek. Mimo to, chce mieć swoich podopiecznych pod opieką. Pozostaje w miejscu, chwytając się za pierś, łapiąc głębsze oddechy. Niektóre z co bardziej zaniepokojonych ptaków, podfruwają do niej. Od tak, pogadać, co nie zdarza się często. Nie wszystkie niepokoją się jej stanem, ale niektóre…
Aquarell jest bardzo przejęta. To bardzo niewielki kanarek. Clementine ma ją tylko na chwilkę. Ktoś prosił, żeby poprawiła jej samopoczucie, bo ostatnio jej śpiew nie jest już tak zjawiskowy jak kiedyś. Aqua przywiązała się już do Clementine, Bauelaire do niej też. Pożegnanie się nigdy nie jest łatwe. Rudowłosa uśmiecha się do niej łagodnie, gładząc ją po jej gładkim upierzeniu.
— Wszystko dobrze — uspokaja ją. Aqua jeszcze chwilę nie rusza się z miejsca, zapewniana przez Clementine, że czuje się w porządku, w końcu odpuszcza. Nie całkiem jednak. Chociaż się oddala, śpiewa Clementine pokrzepiającą, podnoszącą siły witalne melodię. Emmie nie może się nadziwić, jak wiele dobrej energii przekazują jej te ptaki. Teraz jednak, martwi się. Martwi się o to, czy w tym przyjazdnym stadzie nie zrodzi się konflikt. Kardynały są coraz bardziej zniesmaczone do dzielenia woliery z innymi ptakami. Clementine zaczyna się zastanawiać, czy nie ma sposobu, żeby wyodrębnić dla nich oddzielną przestrzeń. Czy jest to w ogóle możliwe. Po kilku dniach, kiedy sytuacja się zaostrza zwłaszcza kiedy gniazdo jest już prawie gotowe, a ptaki zaczynają ze sobą kopulować, panienka Baudelaire zamyka je w magicznym zaklęciu, specjalnie prosząc o to ojca. Sama nie ma dostatecznie sporej wiedzy magicznej. Ojciec, projektant magicznych ogrodów w łatwy sposób zamyka przestrzeń roślinnością. Clementine nie wie jak mu dziękować. Kardynały wydają się spokojniejsze. Mogą w spokoju wydać na świat swoje potomstwo. Kilka dni później w gnieździe widać jaja. Clementine nie potrafi ujrzeć tego na własne oczy, ale Aqua opowiada jej, jaką radość słyszała parki świeżo upieczonych rodziców. Podobno jest pięć jaj. To bardzo zdrowo. Mimo obaw rudowłosej, okazuje się, że okres lęgowy przebiegł całkiem zdrowo. Normalnie mogą być to trzy czy cztery jaja, pięć to maksimum. Dziewczynę napawa duma z jej podopiecznych. Wygląda na to, że wolierę poszerzy grono kilku kolejnych kardynałów wirgińskich. Małe kardynaliki, jak dowiaduje się po wizycie w londyńskiej ptaszarni, nie mogą dorastać z innymi ptakami ozdobnymi. Mają zupełnie odrębny sposób żywienia się. Dlatego niedługo (bo zamknięta przestrzeń roślinności była tylko chwilowym rozwiązaniem), zapewnia im mniejszą co prawda klatkę, w środku woliery, ale odgrodzoną od innych ptaków. Magiczne ogrodzenie sprawia, że klatka nie wydaje się tak niewielka. Clementine słyszała kiedyś o zaklęciu powiększającym przestrzenie. Gdyby tylko potrafiła takiego użyć… gdyby dało się na rynku kupić tak umagicznione klatki, aby jej ptaki miały dla siebie więcej wolnej przestrzeni. Clementine martwi się, że nie potrafią odpowiednio rozwinąć skrzydeł. Rozumie ich ból. Sama też czasami wydaje się zamknięta. Ostatnio zaczyna dużo chorować. Pogoda jest podstępna, łatwo złapać przeziębienie, a Clemmie ze swoją słabą odpornością, spędza wiele dni w łóżku, przykuta do niego.
Dlatego, czując to nieszczęście swoich podopiecznych, dowiaduje się, czy nie ma możliwości zorganizować takich przedmiotów dla swoich ptaków. Na razie jednak nic jej o tym nie wiadomo. Pozostawia temat niezamknięty. Większym problemem niż pojedyncze klatki jest wąska przestrzeń całej woliery. Ta wydawała się wystarczająca dla kilku ptaków, później kilkunastu, ale Clementine powoli zaczyna ich przyjmować coraz więcej. Nie ma serca żegnać się z żadnymi z nich. W tym momencie prowadzi bardzo absorbującą rozmowę z Aquarell. Aquarell znów przestaje śpiewać. Popada w nastroje, w których nie chce umilać nikomu czasu. Reaguje tak, wiedząc, że panienka Baudelaire zmuszona będzie niedługo ją oddać. Clementine nie chce, ale to może nie być jej wybór. Obiecuje sobie, że w przyszłości poszerzy swoją działalność, ale nie dla zysków, a dla dobra swoich podopiecznych, żeby nie musiała więcej wybierać pomiędzy rozsądkiem, a tym, co podpowiada jej serce.
— Och, Aqua — wzdycha pewnego razu do swojej kanarki, zanim zaczyna nucić spokojną, pożegnalną melodię. Aqua wie, ze to pożegnanie, ale Clementine ma nadzieję, że nie na długo. Poradziła sobie dzielnie z problemem dojrzewających kardynalików, poradzi sobie ze zbyt małą wolierą. Obiecuje Aquarell, że jeszcze się spotkają, żeby nie tęskniła za nią. Znalazła jej bardzo dobrą wolierę. Sporą, z dobrą opieką, obiecała, że będzie ją tam odwiedzać. Chciała wypuścić ją na wolność, ale kanarek zbyt długo żył w niewoli, żeby się zgodzić. Dobrze jej było wśród czarodziei. Tylko obok Clementine najlepiej.
— Będę przychodzić i opowiadać Ci jak rodzina kardynalików, dobrze?
Aqua jest troskliwym osobnikiem. Zdążyła już, mimo swoich wcześniejszych spadków nastrojów, zaprzyjaźnić się z większością ptaków wolierze. Clementine bardzo wnikliwie śledziła jej historię pod jej opieką. Była pewna, że ta wrażliwa ptaszyna, w głębi duszy jest bardziej otwarta na nowe znajomości i silniejsza niż niektórzy po niej zakładają. Potrafi znieść rozłąkę. Mimo tęsknoty.
Opowieści Clementine o jej rodzinie, jaką pozostawi w wolierze, będą dla niej na pewno dużym wsparciem. Nie tylko historią zasmucającą ją z uwagi na fakt, co zostawia za sobą.
— Idziemy? — pyta łagodnie, przenosząc ją w mniejszej klatce w nowe miejsce. Tam, gdzie powinna się jej zdaniem zaklimatyzować. Długo szukała odpowiednich warunków dla swojej drogiej Aquy. W końcu odnosi ją do profesjonalnej ptaszarni. Zgodnie ze swoją obietnicą, odwiedza ją bardzo często. Opowiada jej jak małe kardynaliki powoli przerzucają się z jedzenia, które zdobywają dla nich rodzice, na nasiona. Dojrzewają. Aqua lubi słuchać o rozwoju innych ptaków. Sama dojrzewa. Dojrzewają jej emocje i jej życie. Clementine cieszy się, kiedy po wielu terapeutycznych odwiedzinach u swojej „przyjaciółki”, bo wszystkich swoich ptasich podopiecznych nazywa „przyjaciółmi” słyszy, że Aqua znalazła sobie partnera. Jej śpiew, jest teraz jeszcze bardziej zniewalający. Wiążący. Kiedy się go usłyszy, hipnotyzuje w takim stopniu, ze nie sposób go przegapić. Clementine jednak wie, że Aquarell zawdzięcza to tylko sobie. Niektórzy nie zdają sobie sprawę, że ptaki naprawdę czują więcej, niż się po nich zakłada. Mówi się, że są nieinteligentnymi zwierzętami. To dlatego, że często nikt nie próbuje zrozumieć ich emocji. Clementine ma ten atut, że potrafi z nimi rozmawiać. Wie, co czuja, jak czują, zna ich opowieści, potrafi rozróżniać ich temperamenty. Nie tylko z ich słów, z zachowań, nawet z trzepotu skrzydeł, a w największym stopniu z ich śpiewu. Śpiew ptaków zdradzał o nich więcej niż oczy o ludziach.
Śpiew Aquy, że była szczęśliwym ptakiem, a to, nie mogłoby uczynić Clementine bardziej zadowolonej. Jednak decyzja o przeniesieniu jej do ptaszarni nie była tak ryzykowna. Rudowłosa wiedziała, że ten drobny, niewielki, niewinny i troskliwy kanarek jest przez wielu niedoceniany.
| zt
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pierwszy raz przyszłam tu sama bez bezpośredniego towarzystwa mojej pracodawczyni. Mówię "bez bezpośredniego" bo pośrednio ciągle mi towarzyszyła poprzez swoją imaginację. Tak. Idąc ku ptaszarni wyobrażałam sobie, że mi towarzyszy. Dzięki temu czułam się pewniej i mniej niezręcznie. Bo wszystko tu było takie piękne, a ja taka szara. Aż z pewnym wyrzutem spojrzałam na moje jeździeckie obuwie wychylające się z pod rąbka poblakłe od prania spódnicy. No i do tego momentu wszystko szło gładko. A potem sobie wyobraziłam jak to ta drobna dziewuszka, zamiast przejść ze mną przez te szerokie drzwi uderza w ich futrynę. Zamarłam. Boże Drogi. Jakim ja podświadomie złym człowiekiem jestem, że myślę w ten sposób o mojej łagodnej pracodawczyni...
Poczuciem winy przekraczam próg ptaszarni i ciężko wzdychając domykam drzwi. Stoję tak zasępiona kilka sekund, a potem klaskam w dłonie. Postanowiłam - potem ją za to przeproszę ale najpierw...
- Jedzenie! - zarządzam i kieruję się w miejsce w którym jest składowane. Clementine wydała mi odpowiednie rozporządzenia co do kwestii komu i ile czego. Wyciągam swój notesik w którym to wszystko pięknie zapiałam. Zabawne jak myśl o jedzeniu (nawet nie swoim) potrafi poprawić humor!
Poczuciem winy przekraczam próg ptaszarni i ciężko wzdychając domykam drzwi. Stoję tak zasępiona kilka sekund, a potem klaskam w dłonie. Postanowiłam - potem ją za to przeproszę ale najpierw...
- Jedzenie! - zarządzam i kieruję się w miejsce w którym jest składowane. Clementine wydała mi odpowiednie rozporządzenia co do kwestii komu i ile czego. Wyciągam swój notesik w którym to wszystko pięknie zapiałam. Zabawne jak myśl o jedzeniu (nawet nie swoim) potrafi poprawić humor!
| 15 luty
Zapowiadał się dzisiaj słoneczne popołudnie. Mimo iż po wczorajszej wizycie w Mungu mógł zostać dzień dłużej w pokoju, to stwierdził, że siedzenie w niczym jemu nie pomoże. Postanowił więc wykorzystać fakt, że powinien odwiedzić - i to dosyć dawno, bo w grudniu - Clementine. Miał nadzieję, że listy ją jakoś uspokoiły, ale mimo wszystko powinien ją odwiedzić. Obawiał się tylko jej ojca, który czujnie teraz opiekuje się swą córką.
Dlatego rudzielec przyszedł do niej, a nie on ją zaprosił na jakieś spacery. Nie chciał mocno złościć Rodrica, a jak będzie miał nas na oku, to może będzie nieco spokojniejszy. W końcu rudzielec nie planował rozrabiać.
Mieli spotkać się w ptaszarni, kiedy Emmie będzie już po posiłku. Tak to jest, kiedy zjawia się bez wcześniejszej zapowiedzi, ale mówi się trudno. Rudzielec nie miał nic przeciwko, y posiedzieć wśród ptaków i roślin, by się dostatecznie rozluźnić. Nagle jego widok zagrodziły pewna dziewczyna, która była skupiona na swych notatkach. Chwila... Chyba ją rozpoznaje, bo jakżeby on nie miał rozpoznać Sally. Zdziwił się jej widokiem, lecz spostrzegł, że była skupiona na swych notatkach. Miał ochotę jej zabrać i ją przepytać z tego, ale wtedy byłby remis. A rudzielec nie lubi remisów, tylko woli wygrywać. Więc musi robić dziś dwa ruchy. Wyjął różdżkę, którego snop skierował na dziewczynę, a w myślach wypowiedział starannie zaklęcie.
Balneo Uśmiechnął się wesoło obserwując, jak strumień wody spada na głowę dziewczyny. Ba, nawet i cicho zachichotał.
Miss mokrego podkoszulka znów na posterunku. - rzucił czując, ja wyrównuje rachunek na uderzenie, które jemu zafundowała parę lat temu. Piekło może przez chwilę, ale to pokazało rudzielcowi, że wykonał zły ruch i musi czekać na swoją kolej.
I czekał, opłacało się to nawet, by ujrzeć jej mokre włosy.
Zapowiadał się dzisiaj słoneczne popołudnie. Mimo iż po wczorajszej wizycie w Mungu mógł zostać dzień dłużej w pokoju, to stwierdził, że siedzenie w niczym jemu nie pomoże. Postanowił więc wykorzystać fakt, że powinien odwiedzić - i to dosyć dawno, bo w grudniu - Clementine. Miał nadzieję, że listy ją jakoś uspokoiły, ale mimo wszystko powinien ją odwiedzić. Obawiał się tylko jej ojca, który czujnie teraz opiekuje się swą córką.
Dlatego rudzielec przyszedł do niej, a nie on ją zaprosił na jakieś spacery. Nie chciał mocno złościć Rodrica, a jak będzie miał nas na oku, to może będzie nieco spokojniejszy. W końcu rudzielec nie planował rozrabiać.
Mieli spotkać się w ptaszarni, kiedy Emmie będzie już po posiłku. Tak to jest, kiedy zjawia się bez wcześniejszej zapowiedzi, ale mówi się trudno. Rudzielec nie miał nic przeciwko, y posiedzieć wśród ptaków i roślin, by się dostatecznie rozluźnić. Nagle jego widok zagrodziły pewna dziewczyna, która była skupiona na swych notatkach. Chwila... Chyba ją rozpoznaje, bo jakżeby on nie miał rozpoznać Sally. Zdziwił się jej widokiem, lecz spostrzegł, że była skupiona na swych notatkach. Miał ochotę jej zabrać i ją przepytać z tego, ale wtedy byłby remis. A rudzielec nie lubi remisów, tylko woli wygrywać. Więc musi robić dziś dwa ruchy. Wyjął różdżkę, którego snop skierował na dziewczynę, a w myślach wypowiedział starannie zaklęcie.
Balneo Uśmiechnął się wesoło obserwując, jak strumień wody spada na głowę dziewczyny. Ba, nawet i cicho zachichotał.
Miss mokrego podkoszulka znów na posterunku. - rzucił czując, ja wyrównuje rachunek na uderzenie, które jemu zafundowała parę lat temu. Piekło może przez chwilę, ale to pokazało rudzielcowi, że wykonał zły ruch i musi czekać na swoją kolej.
I czekał, opłacało się to nawet, by ujrzeć jej mokre włosy.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Clementine przychodzi do ptaszarni nie spodziewając się spotkać jednocześnie dwóch osób w środku. Chciałaby zaproponować coś swoim gosciom, bo nawet Sally jak gościa traktowała, ale nie wypadało przychodzić z jakimiś przysmakami do ptaszarni, gdzie panował specyficzny klimat. Dlatego przygotowany poczęstunek zostawia w salonie, licząc na to, ze będą mieli okazję się tam później znaleźć. Nie chce żeby Barry długo czekał, dlatego szybko zjada obiad. Rodrickowi tłumaczy, ze nie jest głodna i nie kłamie, bo kiedy pomyśli o Weasleyu, który na nią czeka, przestaje jej się chcieć jeść. Wychodząc całuje ojca w policzek i mówi, że będzie w ptaszarni, gdyby chciał ją odwiedzić. Wkracza do swojej woliery, szukając oznak obecności rudzielca. Do jej uszu dociera wymiana zdań pomiędzy dwoma osobami, a w ich trakcie dźwięk rozlewanej wody.
— Ojejku — odzywa się, nie wiedząc co się stało — skąd się tu wzięła woda?
Podchodzi bliżej, słysząc, jak ptaki reagują nagłym ożywieniem na to, co dzieje się wokół nich. Caro przyfruwa do niej żeby siąść jej na ramieniu i dzióbkiem dotknąć jej policzka, w ramach powitania. Emmie uśmiecha się lekko, mrucząc coś cichutko pod nosem, a ptaszek odfruwa na swoją żerdkę.
Przepraszam, że tak krótko, śpieszyłam się. XD
— Ojejku — odzywa się, nie wiedząc co się stało — skąd się tu wzięła woda?
Podchodzi bliżej, słysząc, jak ptaki reagują nagłym ożywieniem na to, co dzieje się wokół nich. Caro przyfruwa do niej żeby siąść jej na ramieniu i dzióbkiem dotknąć jej policzka, w ramach powitania. Emmie uśmiecha się lekko, mrucząc coś cichutko pod nosem, a ptaszek odfruwa na swoją żerdkę.
Przepraszam, że tak krótko, śpieszyłam się. XD
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Patrze w mój kajecik nucąc sobie pod nosem wesoło tak jak te wszystkie ptaszki wkoło.
- Nawet nie czuję, jak rymuję~ praskam pod nosem z powodu mych myśli, a potem wydaję z siebie przeraźliwy skrzek. Podskakuję w miejscu ręce wyginając na boki. Robię rybie miny, kiedy resztki wody spływają mi po twarzy i wchłaniają się w niebieski sweter. Zaskoczona patrzę najpierw w górę szukając luki w dachu, a potem rozglądam się szukając sprawcy. Nie trudne to, bo ten zaraz się odzywa. W pierwszym momencie patrze na niego wyrazem twarzy przepełnionym szokiem i zdezorientowaniem. Mrużę oczy przekrzywiając nieco głowę.
- Weassley...? - W pierwszej chwili gdy zdaję sobie sprawę kogo moje oczy widzą czuję wzbierające na sercu ciepło. Potem wstyd i rozżalenie związane z odrzuceniem, a na końcu złość, którą wyrażam spektakularnie (przynajmniej w moim odczuciu) gromiąc go wzrokiem.
- TY MAŁPO RUDA - artykułuję nie myśląc długo i za wiele. Niestety na nic ambitniejszego w tym momencie mnie nie stać bo ciągle jestem w szoku i tak cieknę w pozycji "krzyża" zaraz jednak emocje jak zwykle biorą górę i ciskam w tego Pryszcza moim kajetem by zmazać z niego ten parszywy uśmiech. Wtem słyszę głos mojej pracodawczyni. Za późno jednak jest by powstrzymać cokolwiek. Teraz, gdy Clementine przywróciła mnie o rzeczywistości mogę jedynie zblazowanym wzrokiem patrzeć na ten frunący notes mając nadzieję, że trafię łotra i niczego nie potłukę.
- Nawet nie czuję, jak rymuję~ praskam pod nosem z powodu mych myśli, a potem wydaję z siebie przeraźliwy skrzek. Podskakuję w miejscu ręce wyginając na boki. Robię rybie miny, kiedy resztki wody spływają mi po twarzy i wchłaniają się w niebieski sweter. Zaskoczona patrzę najpierw w górę szukając luki w dachu, a potem rozglądam się szukając sprawcy. Nie trudne to, bo ten zaraz się odzywa. W pierwszym momencie patrze na niego wyrazem twarzy przepełnionym szokiem i zdezorientowaniem. Mrużę oczy przekrzywiając nieco głowę.
- Weassley...? - W pierwszej chwili gdy zdaję sobie sprawę kogo moje oczy widzą czuję wzbierające na sercu ciepło. Potem wstyd i rozżalenie związane z odrzuceniem, a na końcu złość, którą wyrażam spektakularnie (przynajmniej w moim odczuciu) gromiąc go wzrokiem.
- TY MAŁPO RUDA - artykułuję nie myśląc długo i za wiele. Niestety na nic ambitniejszego w tym momencie mnie nie stać bo ciągle jestem w szoku i tak cieknę w pozycji "krzyża" zaraz jednak emocje jak zwykle biorą górę i ciskam w tego Pryszcza moim kajetem by zmazać z niego ten parszywy uśmiech. Wtem słyszę głos mojej pracodawczyni. Za późno jednak jest by powstrzymać cokolwiek. Teraz, gdy Clementine przywróciła mnie o rzeczywistości mogę jedynie zblazowanym wzrokiem patrzeć na ten frunący notes mając nadzieję, że trafię łotra i niczego nie potłukę.
The member 'Sally Moore' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Słysząc swe nazwisko, nic więcej nie mógł zrobić, jak zasłonić swe usta, które nie mógłby powstrzymać parsknięcia z jej właśnie powodu. Teraz naprawdę dobrze wyglądała. Do twarzy jej z wodą. Może gdyby tak przyszła wtedy, kiedy chciała zmienić ich losy, to by się zgodził, może. Albo po prostu musiałaby stać się rudą dziewczyną, bo wtedy to takie jego pociągały. Nie żeby teraz tak nie było, ale ostatnio doszły nowe smaki, więc jest trudniej powiedzieć o jego preferencjach.
Widzi, jak próbując ratować cokolwiek, co może mieć w tej chwili, rzuca w niego własnym notesem. Rudzielec postanowił nie pochylać się - jak pewnie przypuszczała że to zrobi, tylko spróbował złapać jej notes. Zaraz jeszcze dobiegł głos Clementine.
- Nic takiego, twoja nowa podopieczna wpadła przypadkiem do fontanny i narobiła nieco bałaganu. Lecz spokojnie, nie wywrócisz się. - powiedział spokojnym głosem jednocześnie zerkając na zbliżający się notes.
k3
1 - łapię ręką
2 - odbija mi się o żebra
3 - dostaję w nos, ale i tak łapię ręką
Widzi, jak próbując ratować cokolwiek, co może mieć w tej chwili, rzuca w niego własnym notesem. Rudzielec postanowił nie pochylać się - jak pewnie przypuszczała że to zrobi, tylko spróbował złapać jej notes. Zaraz jeszcze dobiegł głos Clementine.
- Nic takiego, twoja nowa podopieczna wpadła przypadkiem do fontanny i narobiła nieco bałaganu. Lecz spokojnie, nie wywrócisz się. - powiedział spokojnym głosem jednocześnie zerkając na zbliżający się notes.
k3
1 - łapię ręką
2 - odbija mi się o żebra
3 - dostaję w nos, ale i tak łapię ręką
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Barry Weasley' has done the following action : rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Clementine nie podzielała zdania Barry’ego, że nic się nie dzieje. Ptaki źle reagowały na gwałtowne czynności obecnych w wolierze. Gwałtowne ruchy wywoływały stres. Emmie słyszała popiskiwania niektórych ptaszków. Caro oddaliła się możliwie jak najbardziej od źródła hałasu, wlatując tym samym w nie swój rewir. U większości obecnych tu ptaków wzbudziły te zmiany poruszenie. Najpierw świergotały na Barry’ego i Sally, a później na siebie nawzajem. Tym samym wszystkie z nich się rozbudziły. Jastrząb jej ojca przeleciał nad głową Sally, wzbijając jej włosy w górę pędem swoich skrzydeł i wywołanym tym wiatrem. Przysiadł na gałęzi jednego z kilku drzewek, a zaraz wydając z siebie krytyczny skrzek.
— Walrus, ciiii…
Clementine podeszła do niego, chcąc go uspokoić, ale ptak znacznie lepiej reagował na jej ojca. Przystanęła, więc w niewielkiej odległości od niego.
— Jestem spokojna, Barry. Obawiam się jednak, że moi podopieczni mogą nie czuć tego samego spokoju — odezwała się ciepło, chociaż powinna skarcić tą dwójkę za wprowadzanie tu rumoru.
— Mogę liczyć na waszą pomoc w uspokojeniu ich?
Obecnie w wolierze znajduje się 9 ptaków. Każdy z was ma do uspokojenia 3 z nich. Rzućcie dwoma kościami. ‘k100’ i ‘k3’.
1-25– uspokajanie ptaków idzie Ci tragicznie. Ptaki widzą w Tobie zagrożenie. Nie potrafią opanować stresu. W efekcie swojego spłoszenia, uciekając od Ciebie, nie zważają na przeszkody, na jakie natykają się po drodze. Ranią więc sobie skrzydła. Rzut kością ‘k3’ powie Ci ile z trzech ptaków poraniło sobie skrzydła, bądź powyrywało piórka.
26-50 – nie udaje Ci się uspokoić żadnego ptaka. Zanim podchodzisz do chociaż jednego z nich, żeby opanować chaos, wszystkie ulatują Ci w trzech różnych kierunkach, dalej spłoszone i rozproszone po całym wnętrzu woliery. Zignoruj kość ‘k3’.
51-75 – udaje Ci się uzyskać zaufanie kilku z ptaków, które masz oswoić. Z początku uciekają od Ciebie, ale w końcu przysiadają na krzewach, patrząc na Ciebie z podejrzliwością, ale już nie strachem. Kość ‘k3’ powie Ci ile z trzech ptaków udało Ci się uspokoić.
76-100 – jesteś urodzonym zaklinaczem ptaków. Jak tylko podjąłeś próbę uspokojenia ich, nie tylko przestały przed Tobą uciekać, ale w zaufaniu przysiadły na krzewach, obserwując Cie bardzo spokojnie, szybko wnioskując, że wywołany stres był tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Zignoruj kość ‘k3’.
Bonus do rzutu: opieka nad magicznymi stworzeniami
— Walrus, ciiii…
Clementine podeszła do niego, chcąc go uspokoić, ale ptak znacznie lepiej reagował na jej ojca. Przystanęła, więc w niewielkiej odległości od niego.
— Jestem spokojna, Barry. Obawiam się jednak, że moi podopieczni mogą nie czuć tego samego spokoju — odezwała się ciepło, chociaż powinna skarcić tą dwójkę za wprowadzanie tu rumoru.
— Mogę liczyć na waszą pomoc w uspokojeniu ich?
Obecnie w wolierze znajduje się 9 ptaków. Każdy z was ma do uspokojenia 3 z nich. Rzućcie dwoma kościami. ‘k100’ i ‘k3’.
1-25– uspokajanie ptaków idzie Ci tragicznie. Ptaki widzą w Tobie zagrożenie. Nie potrafią opanować stresu. W efekcie swojego spłoszenia, uciekając od Ciebie, nie zważają na przeszkody, na jakie natykają się po drodze. Ranią więc sobie skrzydła. Rzut kością ‘k3’ powie Ci ile z trzech ptaków poraniło sobie skrzydła, bądź powyrywało piórka.
26-50 – nie udaje Ci się uspokoić żadnego ptaka. Zanim podchodzisz do chociaż jednego z nich, żeby opanować chaos, wszystkie ulatują Ci w trzech różnych kierunkach, dalej spłoszone i rozproszone po całym wnętrzu woliery. Zignoruj kość ‘k3’.
51-75 – udaje Ci się uzyskać zaufanie kilku z ptaków, które masz oswoić. Z początku uciekają od Ciebie, ale w końcu przysiadają na krzewach, patrząc na Ciebie z podejrzliwością, ale już nie strachem. Kość ‘k3’ powie Ci ile z trzech ptaków udało Ci się uspokoić.
76-100 – jesteś urodzonym zaklinaczem ptaków. Jak tylko podjąłeś próbę uspokojenia ich, nie tylko przestały przed Tobą uciekać, ale w zaufaniu przysiadły na krzewach, obserwując Cie bardzo spokojnie, szybko wnioskując, że wywołany stres był tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Zignoruj kość ‘k3’.
Bonus do rzutu: opieka nad magicznymi stworzeniami
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Clementine Baudelaire' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Krew się we mnie gotuje słysząc jak kłamie. Kiedyś bym zdusiła to w sobie i przemilczała, lecz dziś nie miałam już ku temu powodu. Chciałam zaraz więc podnieść oskarżycielsko głos, po tym jak mój notes )(niestety) nie znalazł się na jego twarzy, lecz bliskość Clementine przywraca mnie do rzeczywistości. Spochmurniały wzrok przenoszę więc z Barrego w przestrzeń by widzieć i słyszeć zaniepokojone ptactwo. Słabo mi się robi, gdy myślę o swej ignorancji tym bardziej, że obok stoi moja pracodawczyni. Miałam jej pomagać, a nie dodawać zmartwień. W obliczu tego wszystkiego Barry przestaje dla mnie istnieć, moja własna egzystencja staje się bez znaczenia. Nie chcę by jakieś zwierze przeze mnie ucierpiało.
The member 'Sally Moore' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Rudzielec nie widział powodów, dla których mógłby mówić prawdę, zwłaszcza w kwestii osoby, która rzuciła jemu w żebra własny notatnik. Po chwili złapał go oczywiście i spoczął na nim swój wzrok. Przewrócił pierwsze kartki, kiedy nagle całe ptastwo zaczęło hałasować. Gdyby nie to, że jest w gościnie, i to u Clementine, to by pewnie odsunął się i stał z boku. No dobra, może by coś zrobił, o ile nie byłoby Sally, a tak to przez chwilę obserwował, jak Clementine uspokoiła swe trzy ptaki, a Sally nawet i jednego jakimś cudem uspokoiła. A miał nadzieję, że i ten jej odleci. Ostatecznie rudzielec postanowił pomóc płci pięknej, więc schował notes tymczasowo do kieszeni i próbował na tyle, ile jego wiedza wyglądała - uspokoić cały ten harmider. Oczywiście woli koty, lecz gdyby tutaj zjawił się jakiś kociak, to byłoby jeszcze gorzej niż teraz. W końcu koty z natury lubią polować na ptaki.
- One tak zawsze są niespokojne? - zadał pytanie kierując do Emmie, jednak nie zerkał na nią, tylko na swe ptaki. Był ciekaw czy one tak zawsze są płochliwe czy może dziś mają taki humor.
- One tak zawsze są niespokojne? - zadał pytanie kierując do Emmie, jednak nie zerkał na nią, tylko na swe ptaki. Był ciekaw czy one tak zawsze są płochliwe czy może dziś mają taki humor.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ptaszarnia
Szybka odpowiedź