Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przystań
Niewielka przystań miesząca się w miasteczku portowym to główne miejsce spacerów mieszkańców. Można tu wynająć drewnianą łódkę ze sternikiem, ale marynarze niechętnie wpuszczają na swoje wody żółtodziobów. Najpiękniejsze są tu wschody oraz zachody słońca. Na pomoście czas chętnie spędzają rodziny z małym dziećmi, również mugolskie, urządzając tu pikniki. W tym miejscu nie wolno się kąpać, a nad porządkiem czuwa zawsze jakiś wilk morski. Prawdziwy relaks można poczuć na jednej z ławek znajdujących się niedaleko brzegu. Kilka z nich skrytych jest w cieniu, pozwalając schronić ciało przed ostrym słońcem. Zieleń oraz szum wody odpręży nawet najbardziej zestresowanego człowieka. W oddali można obserwować statki towarowe kursujące między Anglią a innymi krajami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Należało się jej. Osobliwe powitanie, niezadowolony wyraz twarzy. Już w tym momencie lady Rosier poczuła się niekomfortowo w towarzystwie dawnej znajomej. Czy tak czuła się i ona, gdy przez te wszystkie lata szykanowano ją z powodu pochodzenia? Niepewnie, z chęcią do wycofania. Po co w ogóle do niej podchodziła i na co liczyła? Już w tym momencie mogła się odwrócić i uniesioną głową odejść, nie chcąc dopuścić do jakichkolwiek szykan. Problem polegał jednak na tym, że Evandra nie lubiła się wycofywać w takich sytuacjach. Nie wtedy, gdy czuła, że jest jej coś winna.
Przygryzła wargi i spuściła wzrok na skrzypiące deski pomostu. Nie zignorowała kąśliwej uwagi, pozwoliła, by zatriumfowała. Co na ten widok powiedziałaby Aquila, która przed laty próbowała wbić do jej głowy przekonanie o wyższości nad innymi? Co powiedziałby Tristan, który ledwie kilka dni temu przypominał o przywróceniu dawnego porządku? Evandra za bardzo skupiała się na opinii innych. Każdy jej ruch i każde słowo było dobierane z rozwagą, by nie zniszczyć skrupulatnie budowanego obrazu samej siebie. Wszyscy mieli wierzyć w jej nienaganną postawę, dobroć, miłość i lojalność względem konserwatywnych zasad, w imię których została wychowana. ”Zastanów się komu możesz ufać i w co wierzyć”, mówił Francis, gdy chciał ją ostrzec. Jak głośno powtarzać chwalebne hasła, kiedy nawet jej rodzony brat zdradza swe wątpliwości?
Emmie przeprosiny należały się jak nikomu innemu. Abstrahując już czystości krwi, która przez niektórych mogłaby być uznana za główny powód zgrzytu między pannami, to zwykła przyzwoitość nakazywała lojalność i szczerość wobec najbliższych. Gdyby jeszcze Evandra naprawdę uważała, że czarodziejom o krwi ze skazą należy się wyłącznie pogarda, mogłaby zrzucić ze swych wątłych ramion wyrzuty sumienia, lecz nie było to takie proste. Mogła się spodziewać wbitej szpilki, odwrócenia wzroku, zignorowania, jak i lawiny wulgaryzmów. Zawsze ceniła sobie bezpośredniość panny Frey, choć musiała przyznać, że w ostatnim czasie zdążyła się od tego odzwyczaić. Otaczając się głównie szlachetnie urodzonymi, była zmuszona do ciągłego tańca, żonglowania słowami, odgrywania ról. Mimo iż z czasem stało się to nieodłączną częścią jej życia, tak tęsknota za prostotą i luzem dawała się we znaki.
- A ty nie? - spytała, gdy z powrotem uniosła na nią wzrok, idealnie trafiając w momencie zwolnienia migawki. Zamrugała kilkakrotnie, nienawykła do bycia fotografowaną. Od razu zwróciła uwagę na intensywny kolor pomadki na ustach kobiety, tak bardzo odbiegający od jej dawnego wyglądu, który miał pozwolić na niezwracanie na siebie uwagi. Rzeczywiście wiele musiało się zmienić w jej życiu. Kiedy wiatr skierował papierosowy dym w jej stronę, zmarszczyła brwi. Obrzydliwe!
- Po czym wnioskujesz? - To przez wygląd, postawę czy sam fakt, że się do niej odezwała? Dorosła i surowa - czy takie wrażenie chciała sprawiać? W głębi serca była przecież tylko przestraszoną młodą kobietą, której głównym zadaniem było sprawianie pozorów. Jeśli inni przestaną wierzyć w szczerość jej uśmiechu, to co innego jej zostanie? Nie mogła do tego dopuścić. - Widzę, że zmieniłaś zainteresowania. Czy to nowa forma ukrywania się? - W przeciwieństwie do niej Emma nie lubiła stać na świeczniku. Zawsze nieśmiała i wycofana, nie chciała rzucać się w oczy. Wanda szanowała jej wybór, choć niejednokrotnie próbowała zachęcić ją do większej odwagi. Czy któreś z jej słów zostały w pamięci panny Frey? Niegdyś schowana w tylnym rzędzie chóru, dziś kryła się za aparatem fotograficznym. Powielanie schematów czy też chęć pozostania w dobrze znanych sobie rejonach?
Przygryzła wargi i spuściła wzrok na skrzypiące deski pomostu. Nie zignorowała kąśliwej uwagi, pozwoliła, by zatriumfowała. Co na ten widok powiedziałaby Aquila, która przed laty próbowała wbić do jej głowy przekonanie o wyższości nad innymi? Co powiedziałby Tristan, który ledwie kilka dni temu przypominał o przywróceniu dawnego porządku? Evandra za bardzo skupiała się na opinii innych. Każdy jej ruch i każde słowo było dobierane z rozwagą, by nie zniszczyć skrupulatnie budowanego obrazu samej siebie. Wszyscy mieli wierzyć w jej nienaganną postawę, dobroć, miłość i lojalność względem konserwatywnych zasad, w imię których została wychowana. ”Zastanów się komu możesz ufać i w co wierzyć”, mówił Francis, gdy chciał ją ostrzec. Jak głośno powtarzać chwalebne hasła, kiedy nawet jej rodzony brat zdradza swe wątpliwości?
Emmie przeprosiny należały się jak nikomu innemu. Abstrahując już czystości krwi, która przez niektórych mogłaby być uznana za główny powód zgrzytu między pannami, to zwykła przyzwoitość nakazywała lojalność i szczerość wobec najbliższych. Gdyby jeszcze Evandra naprawdę uważała, że czarodziejom o krwi ze skazą należy się wyłącznie pogarda, mogłaby zrzucić ze swych wątłych ramion wyrzuty sumienia, lecz nie było to takie proste. Mogła się spodziewać wbitej szpilki, odwrócenia wzroku, zignorowania, jak i lawiny wulgaryzmów. Zawsze ceniła sobie bezpośredniość panny Frey, choć musiała przyznać, że w ostatnim czasie zdążyła się od tego odzwyczaić. Otaczając się głównie szlachetnie urodzonymi, była zmuszona do ciągłego tańca, żonglowania słowami, odgrywania ról. Mimo iż z czasem stało się to nieodłączną częścią jej życia, tak tęsknota za prostotą i luzem dawała się we znaki.
- A ty nie? - spytała, gdy z powrotem uniosła na nią wzrok, idealnie trafiając w momencie zwolnienia migawki. Zamrugała kilkakrotnie, nienawykła do bycia fotografowaną. Od razu zwróciła uwagę na intensywny kolor pomadki na ustach kobiety, tak bardzo odbiegający od jej dawnego wyglądu, który miał pozwolić na niezwracanie na siebie uwagi. Rzeczywiście wiele musiało się zmienić w jej życiu. Kiedy wiatr skierował papierosowy dym w jej stronę, zmarszczyła brwi. Obrzydliwe!
- Po czym wnioskujesz? - To przez wygląd, postawę czy sam fakt, że się do niej odezwała? Dorosła i surowa - czy takie wrażenie chciała sprawiać? W głębi serca była przecież tylko przestraszoną młodą kobietą, której głównym zadaniem było sprawianie pozorów. Jeśli inni przestaną wierzyć w szczerość jej uśmiechu, to co innego jej zostanie? Nie mogła do tego dopuścić. - Widzę, że zmieniłaś zainteresowania. Czy to nowa forma ukrywania się? - W przeciwieństwie do niej Emma nie lubiła stać na świeczniku. Zawsze nieśmiała i wycofana, nie chciała rzucać się w oczy. Wanda szanowała jej wybór, choć niejednokrotnie próbowała zachęcić ją do większej odwagi. Czy któreś z jej słów zostały w pamięci panny Frey? Niegdyś schowana w tylnym rzędzie chóru, dziś kryła się za aparatem fotograficznym. Powielanie schematów czy też chęć pozostania w dobrze znanych sobie rejonach?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wiedziała, że osobliwym powitaniem zaserwowała Evandrze to, co ona serwowała jej w szkolnych latach. Utyki rówieśników, tak podobne do mugolskich przytyków jakie kierowano w stronę jej ojca, nie raz sprawiały, że panna Frey wolała się wycofać. Skryć w szkolnych korytarzach, uciec na błoniach, byleby wygłuszyć paskudną barwę głosów tych, podobnych dawnej znajomej. W tym wszystkim widziała pewne powiązania, które przyprawiłyby o ból głowy nie jednego szlachcica… Czy wysoko urodzeni, czy mugole, pewne schematy działań pozostawały dokładnie takie same.
Tonąc w rzeczywistości oddawała się sztuce. Pozwalała by twórczość unosiła ją ku niebu, jednocześnie boleśnie topiąc. Tak jak ona topiła smutki oraz echa przeszłości w podłym alkoholu. Czy i ona tak drastycznie zmieniła się od szkolnych lat? Nie wiedziała, lecz bagaż doświadczeń nieprzyjemnie ciążył na ramionach, nie raz odbierając kolejne godziny snu.
- Może tak, może nie… - Mruknęła, obojętnie wzruszając chudymi ramionami. Ostatnie lata były dziwnym kalejdoskopem czerni, melancholii, sztuki oraz silnego upojenia odbierającego siły by myśleć. Szła na przód, nie zaprzątając sobie głowy tak trywialnymi rzeczami, jak zmiany w jej własnym charakterze. Mimowolnie uniosła kącyki ust, gdy zauważyła jak Evandra unosi spojrzenie. Złapała to na taśmie, tego była niemal pewna. Kolejne dobre ujęcie, które raczej nigdy nie ujrzy dziennego światła. Panna Frey odrzuciła niedopałek pod nogi, by przydepnąć go podeszwą buta, po czym oblizała czerwone usta.
- Wyglądasz jak nauczycielka, Evandro. Jakby ktoś wbił cię w dziwne przebranie, karykaturalną wersję tego, co zapamiętałam. - Odpowiedziała, przekrzywiając delikatnie głowę na bok. Nie uważała swoich słów za powód do urazy, a nawet jeśli… Cóż, nigdy nie zwykła zastanawiać się nad tym, co opuszczało jej usta. Wypowiadała to, co siedziało w jej głowie, nie raz pakując się przy tym w kłopoty.
Czarne spojrzenie przesunęło się po otoczeniu w poszukiwaniu kolejnego, odpowiedniego do uwiecznienia widoku. Szybko jednak powróciło do towarzyszącej jej kobiety, uważanie ją lustrując.
- Och, oczywiście. Tacy jak ty z pewnością chcieliby, aby mi podobni czarodzieje poukrywali się w kątach. Sztuka nie sprzyja terrorowi, czyż nie? Lepiej uciszać, zamykać w podłych celach Tower i udawać, że nic się nie dzieje. - Mruknęła z pogardą w głosie. Znała wielu artystów którzy skończyli w Tower przez wypowiadanie swoich poglądów, dotyczących nowego porządku. Sztuka lubiła wzbudzać kontrowersje, wyrażać opinię artysty na temat tego, co obecnie działo się w świecie… A w ich świecie działo się wiele. Cholernie wiele. - Nie chowam się Evandro. To jedna z moich pasji. Robię zdjęcia temu, co się dzieje. Uwieczniam to, co uważam za warte uwiecznienia… Czasem wykonuję sesje na zlecenie, gdy mam mniej występów na scenie. - Odpowiedziała, a czarne oczy błysnęły ogniem. Uwielbiała sztukę we wszelkich formach, jedynie malarstwa unikając szerokim łukiem. I to jednak powoli ulegało zmianie. Przez lata nabrała pewności siebie, zwłaszcza w wyrażaniu tego co w niej siedziało za pomocą sztuki.
Panna Frey przygryzła czerwoną wargę, nie odrywając spojrzenia od twarzy towarzyszącej jej czarownicy.
- A ty? Zajmujesz się czymś, czy wygrzewasz się na kanapach dzianego męża? - Spytała, unosząc brew ku górze. Czytała w gazecie, takich zdarzeń nie zwykły one opuszczać.
Tonąc w rzeczywistości oddawała się sztuce. Pozwalała by twórczość unosiła ją ku niebu, jednocześnie boleśnie topiąc. Tak jak ona topiła smutki oraz echa przeszłości w podłym alkoholu. Czy i ona tak drastycznie zmieniła się od szkolnych lat? Nie wiedziała, lecz bagaż doświadczeń nieprzyjemnie ciążył na ramionach, nie raz odbierając kolejne godziny snu.
- Może tak, może nie… - Mruknęła, obojętnie wzruszając chudymi ramionami. Ostatnie lata były dziwnym kalejdoskopem czerni, melancholii, sztuki oraz silnego upojenia odbierającego siły by myśleć. Szła na przód, nie zaprzątając sobie głowy tak trywialnymi rzeczami, jak zmiany w jej własnym charakterze. Mimowolnie uniosła kącyki ust, gdy zauważyła jak Evandra unosi spojrzenie. Złapała to na taśmie, tego była niemal pewna. Kolejne dobre ujęcie, które raczej nigdy nie ujrzy dziennego światła. Panna Frey odrzuciła niedopałek pod nogi, by przydepnąć go podeszwą buta, po czym oblizała czerwone usta.
- Wyglądasz jak nauczycielka, Evandro. Jakby ktoś wbił cię w dziwne przebranie, karykaturalną wersję tego, co zapamiętałam. - Odpowiedziała, przekrzywiając delikatnie głowę na bok. Nie uważała swoich słów za powód do urazy, a nawet jeśli… Cóż, nigdy nie zwykła zastanawiać się nad tym, co opuszczało jej usta. Wypowiadała to, co siedziało w jej głowie, nie raz pakując się przy tym w kłopoty.
Czarne spojrzenie przesunęło się po otoczeniu w poszukiwaniu kolejnego, odpowiedniego do uwiecznienia widoku. Szybko jednak powróciło do towarzyszącej jej kobiety, uważanie ją lustrując.
- Och, oczywiście. Tacy jak ty z pewnością chcieliby, aby mi podobni czarodzieje poukrywali się w kątach. Sztuka nie sprzyja terrorowi, czyż nie? Lepiej uciszać, zamykać w podłych celach Tower i udawać, że nic się nie dzieje. - Mruknęła z pogardą w głosie. Znała wielu artystów którzy skończyli w Tower przez wypowiadanie swoich poglądów, dotyczących nowego porządku. Sztuka lubiła wzbudzać kontrowersje, wyrażać opinię artysty na temat tego, co obecnie działo się w świecie… A w ich świecie działo się wiele. Cholernie wiele. - Nie chowam się Evandro. To jedna z moich pasji. Robię zdjęcia temu, co się dzieje. Uwieczniam to, co uważam za warte uwiecznienia… Czasem wykonuję sesje na zlecenie, gdy mam mniej występów na scenie. - Odpowiedziała, a czarne oczy błysnęły ogniem. Uwielbiała sztukę we wszelkich formach, jedynie malarstwa unikając szerokim łukiem. I to jednak powoli ulegało zmianie. Przez lata nabrała pewności siebie, zwłaszcza w wyrażaniu tego co w niej siedziało za pomocą sztuki.
Panna Frey przygryzła czerwoną wargę, nie odrywając spojrzenia od twarzy towarzyszącej jej czarownicy.
- A ty? Zajmujesz się czymś, czy wygrzewasz się na kanapach dzianego męża? - Spytała, unosząc brew ku górze. Czytała w gazecie, takich zdarzeń nie zwykły one opuszczać.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Minęło zaledwie kilka lat od ich ostatniego spotkania, a ich życie zdążyło się już drastycznie zmienić. Sprawy lubiły się komplikować, a otaczający ludzie wykorzystywać okazje do własnych celów. Każdy musiał znaleźć swój sposób na radzenie sobie z przeciwnościami losu, a gdyby Evandra nie miała tak słabej głowy, zapewne również zaprzyjaźniłaby się butelką.
- Czyżbyś, prócz zatrzymywania czasu na fotografiach, zajmowała się także modą? - spytała, gdy ta skomentowała jej ubiór. - Może wobec tego dasz mi kilka rad na temat tego jak wprowadzić nieprzyzwoitość na salony? - Przelotne spojrzenie na spódnicę Emmy, która w kręgach lady Rosier uchodziłaby za zdecydowanie zbyt krótką. Musiała jednak przyznać, że zmiana długości nadawała sylwetce kobiecości. Czy ona sama odważyłaby się kiedyś zdecydować na taki krok? Zbyt długo tłukło się jej do głowy, co jest przyzwoite, a co nie. Granice były sztywno ustawione, ale nie każdy był z nich rozliczany.
Zmiana tonu w głosie Emmy uruchomiła w Evandrze czujność. Nie miała jeszcze okazji rozmawiać na temat konfliktu z tymi, którzy wspierali buntowników. Wątpliwości wolała zachować dla siebie, by wyciągnąć je wyłącznie w towarzystwie kogoś bliskiego i zaufanego. Panna Frey najwidoczniej nie chciała się zaliczać do tego kręgu.
- Jeśli mówiąc o podobnych tobie czarodziejach masz na myśli szaleńców, którzy za punkt honoru stawiają sobie rozbicie mojej rodziny, to tak, życzę im wszystkim zesłania do Tower - odparła sucho, a jedna z jej brwi powędrowała ku górze. - Jeśli według ciebie sztuką jest oczernianie takich, jak ja, to szczerze współczuję braku wyobraźni. - Dzielenie się poglądami, to jedno, ale wobec rzucania oszczerstw nie można było przejść obojętnie, zwłaszcza w świecie, w którym liczyła się nieposzlakowana opinia.
Co do malarstwa, mogły podać sobie dłonie. Podziwianie cudzych prac i próba ich interpretacji mogły zająć ją na krótki czas, ale zupełnie nie orientowała się w nazwach poszczególnych gatunków ani technik, o samodzielnym chwyceniu za pędzel nawet nie wspominając. Kiedy Emma zaczęła nabierać pewności siebie i w wyrażaniu własnej opinii, tak Evandra zrobiła krok w tył, posłusznie godząc się na to, co było jej przeznaczone, usilnie tłumiąc swoje przekonania. W ostatnich miesiącach zarzuciła też grę na harfie, na pewien czas rezygnując z jakiegokolwiek tworzenia.
- Mam swoje obowiązki. - Wizja Tristana zestawionego z tytułem dzianego męża rozbawił się tak, że z trudem utrzymała powagę. - Głównie jednak dbam o rodzinę. Mój syn zacznie wkrótce stawiać pierwsze kroki, ruszają przygotowania do ślubu krewnego i chcę zaangażować się w życie La Fantasmagorie. - Zrobiła kilka kolejnych kroków, kładąc dłonie na barierce. - Staram się robić wszystko, byle nie wygrzewać na kanapach. Myślisz, że chcę stać się jedną z plotkujących matron? - Zerknęła z ukosa na swoją rozmówczynię, starając się uchwycić jej spojrzenie. Zdawała sobie sprawę z tego, że niektórzy oddaliby wiele, by mieć takie problemy, jak ona, dlatego wciąż nie wychylała się i nie stawiała większego sprzeciwu. - Zdarza mi się znaleźć czas na spacer po okolicy, spotkać kogoś, z kim dawno nie było okazji do rozmowy. - Zaledwie dwa dni wcześniej doszło do niespodziewanego spotkania z profesorem Vanem, z którym to straciła kontakt kilka lat temu. Zawiązane niegdyś więzi zdążyły się już poluzować i przetrzeć, ale spoglądając wstecz nagle ogarnia wstyd. Zaniedbanie i niepewność czy wciąż wypada się odezwać? Przesunęła wzrokiem po ramionach kobiety, zatrzymując go na aparacie.
- Co według ciebie jest warte uwieczniania?
- Czyżbyś, prócz zatrzymywania czasu na fotografiach, zajmowała się także modą? - spytała, gdy ta skomentowała jej ubiór. - Może wobec tego dasz mi kilka rad na temat tego jak wprowadzić nieprzyzwoitość na salony? - Przelotne spojrzenie na spódnicę Emmy, która w kręgach lady Rosier uchodziłaby za zdecydowanie zbyt krótką. Musiała jednak przyznać, że zmiana długości nadawała sylwetce kobiecości. Czy ona sama odważyłaby się kiedyś zdecydować na taki krok? Zbyt długo tłukło się jej do głowy, co jest przyzwoite, a co nie. Granice były sztywno ustawione, ale nie każdy był z nich rozliczany.
Zmiana tonu w głosie Emmy uruchomiła w Evandrze czujność. Nie miała jeszcze okazji rozmawiać na temat konfliktu z tymi, którzy wspierali buntowników. Wątpliwości wolała zachować dla siebie, by wyciągnąć je wyłącznie w towarzystwie kogoś bliskiego i zaufanego. Panna Frey najwidoczniej nie chciała się zaliczać do tego kręgu.
- Jeśli mówiąc o podobnych tobie czarodziejach masz na myśli szaleńców, którzy za punkt honoru stawiają sobie rozbicie mojej rodziny, to tak, życzę im wszystkim zesłania do Tower - odparła sucho, a jedna z jej brwi powędrowała ku górze. - Jeśli według ciebie sztuką jest oczernianie takich, jak ja, to szczerze współczuję braku wyobraźni. - Dzielenie się poglądami, to jedno, ale wobec rzucania oszczerstw nie można było przejść obojętnie, zwłaszcza w świecie, w którym liczyła się nieposzlakowana opinia.
Co do malarstwa, mogły podać sobie dłonie. Podziwianie cudzych prac i próba ich interpretacji mogły zająć ją na krótki czas, ale zupełnie nie orientowała się w nazwach poszczególnych gatunków ani technik, o samodzielnym chwyceniu za pędzel nawet nie wspominając. Kiedy Emma zaczęła nabierać pewności siebie i w wyrażaniu własnej opinii, tak Evandra zrobiła krok w tył, posłusznie godząc się na to, co było jej przeznaczone, usilnie tłumiąc swoje przekonania. W ostatnich miesiącach zarzuciła też grę na harfie, na pewien czas rezygnując z jakiegokolwiek tworzenia.
- Mam swoje obowiązki. - Wizja Tristana zestawionego z tytułem dzianego męża rozbawił się tak, że z trudem utrzymała powagę. - Głównie jednak dbam o rodzinę. Mój syn zacznie wkrótce stawiać pierwsze kroki, ruszają przygotowania do ślubu krewnego i chcę zaangażować się w życie La Fantasmagorie. - Zrobiła kilka kolejnych kroków, kładąc dłonie na barierce. - Staram się robić wszystko, byle nie wygrzewać na kanapach. Myślisz, że chcę stać się jedną z plotkujących matron? - Zerknęła z ukosa na swoją rozmówczynię, starając się uchwycić jej spojrzenie. Zdawała sobie sprawę z tego, że niektórzy oddaliby wiele, by mieć takie problemy, jak ona, dlatego wciąż nie wychylała się i nie stawiała większego sprzeciwu. - Zdarza mi się znaleźć czas na spacer po okolicy, spotkać kogoś, z kim dawno nie było okazji do rozmowy. - Zaledwie dwa dni wcześniej doszło do niespodziewanego spotkania z profesorem Vanem, z którym to straciła kontakt kilka lat temu. Zawiązane niegdyś więzi zdążyły się już poluzować i przetrzeć, ale spoglądając wstecz nagle ogarnia wstyd. Zaniedbanie i niepewność czy wciąż wypada się odezwać? Przesunęła wzrokiem po ramionach kobiety, zatrzymując go na aparacie.
- Co według ciebie jest warte uwieczniania?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czarne spojrzenie uważniej przesunęło się po buzi towarzyszącej jej kobiety, gdy ta skomentowała jej ubiór. Panna Frey zwykła przejmować się swoim ubiorem jedynie, gdy miała wyjść na scenę. To co wypadało nie raz rozjeżdżało się z tym, co posiadała w szafie bądź dostała od pani Pinkstone. Jej skrytka świeciła pustkami, a zakupy u madame Malkin pozostawały dla niej w sferze rzeczy nieosiągalnych.
Kąciki ust Ems uniosły się delikatnie ku górze.
- Nie uważam swojego stroju za nieprzyzwoity… - Mruknęła, wywracając czarnymi oczami. Płaszcz skutecznie zakrywał wszelkie kawałki smagłej skóry, spódnica nie odkrywała zbyt wiele, nawet jeśli jej długość znacznie różniła się od stroju Evandry. - Sądzisz, że salony są gotowe na nieprzyzwoitość? - Spytała ze zwykłą ciekawością, po czym odruchowo oblizała czerwone usta. Przesadna pruderia większości panien wydawała jej się zabawna, zwłaszcza te kilka razy, gdy mogła ją obserwować. - Mogę ci co nieco pokazać, kto wie, może wprowadzisz nowe trendy? - Nie sądziła, aby Evandra posiadała w sobie tyle odwagi, aby wybić się z wymagań rodzinny, innej szlachty… I Merlin jeden wie, kogo jeszcze. Nie była jednak pewna, czy jej obecna opinia nie była zaburzona przez wydarzenia z przeszłości.
Brwi panny Frey zmarszczyły się. Nie podobało jej się to, co wyczyniało Ministerstwo, to było jasne. Widziała zbyt wiele podobieństw w postępowaniu czystokrwisstych czarodziejów jak i mugoli, którzy niegdyś prześladowali jej rodzinę. Daleko jej jednak było do zaangażowania się w konflikt i zabawy w partyzantkę.
- Co? - Mruknęła, nie do końca rozumiejąc jej tok myślenia. Nie była na egzekucji, nie miała najmniejszego pojęcia, co tam się wydarzyło. - Chodziło mi o artystów, Evandro. Mój przyjaciel stracił w zamieszkach młodszą siostrę. Napisał o tym piosenkę… I dzień po jej wykonaniu trafił do Tower. Siedzi tam od lipca… - Niezadowolenie pojawiło się na buzi artystki. Przymykanie w więzieniu za jedną, zwykłą piosenkę mającą być wyrazem tęsknoty za siostrą jawiło jej się jak łamanie wszelkich, podstawowych praw. Ciemne spojrzenie powędrowało gdzieś, w kierunku przyjemnie mruczących drzew, a przez jej twarz przebłysnęło wahanie. Finalnie przygryzła delikatnie dolną wargę, powracając spojrzeniem do towarzyszącej jej kobiety. - Ci, którym nie przyszło szlachetnie się urodzić, też mają uczucia. - Wypowiedziała z odrobiną żalu w głosie, nadal nosząc w sobie poczucie urazy względem minionych wydarzeń. Pogoda w pannie Frey zmieniała się niczym w dziwnym kalejdoskopie, za co sama dziewczyna zwykła winić krew swojego ojca. Temperamentnego, pewnego siebie, robiącego szybciej, niż przyszło mu pomyśleć. Emocje obecnego spotkania mieszały się z reminiscencjami szkolnych lat, a ciekawość przenikała się z dawnym zawodem.
- Gratulacje. - Odpowiedziała na wzmiankę o synu, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze. Problemy oraz obowiązki pani Rosier wydawały się jej, nie licząc opieki nad synem, tak cholernie trywialne. Gdzieś w środku Ems pojawiła się ciekawość - nigdy nie przyszło jej żyć w świecie, gdzie jej rodzina nie musiała martwić się o pieniądze. I była zwyczajnie ciekawa, jakim to jest uczuciem. - Skąd mam wiedzieć? Kiedyś powiedziałabym, że nie. Od czasu naszego ostatniego spotkania minęło wiele… To jak? Chcesz być plotkującą matroną? A może wolisz być klejnotem w koronie swojego męża? Obiektem lordowskich westchnięć? - Chwilowe zamyślenie pojawiło się w głosie panny Frey, która mimowolnie zrobiła kilka kroków w kierunku towarzyszącej jej kobiety. - Tym już pewnie jesteś. To może wolisz być postrachem wśród przyszłych kandydatek na żonę twojego syna? Albo… tą dziwną, ekscentryczną ciotką której nikt nie rozumie… - Kolejne, zapewne odrobinę dziwne pomysły ulatywały z ust panny Frey, która oparła się o barierkę tuż obok Evandry. - No, Wandzia, czego chcesz tak szczerze chcesz? - Spytała z błyskiem w czarnych oczach, obracając twarz tak, by przyglądać się jej profilowi. Ciekawiło ją, jak wiele mogło się zmienić w dawnej znajomej, nawet jeśli zapewne nie przyjdzie im się więcej spotkać. W końcu, nie była godna, czyż nie?
Kolejne pytanie wywołało uśmiech na twarzy Ems. Sztuka była czymś, co w ostatnich latach było jej silnikiem napędowym.
- Miejsca których melodia jest przyjemna, twarze wyrywające się z szarej masy... Nieoczywistości znajdujące się w oczywistych scenach, wyrywki z codzienności, zwłaszcza w ostatnich miesiącach... Lubię zdjęcia szczere, pokazujące prawdę. Lubię też oddawać charakter osoby gdy przychodzi mi ją fotografować... Zdjęcia są stałe, zupełnie inne od ulotnych melodii... - Uśmiech na jej ustach stał się szczerszy, a spojrzenie przysłonił pewien rodzaj rozmarzenia. Odnajdywała ukojenie w robieniu najróżniejszych zdjęć, by zbierać je w różne zbiory. - Mam całkiem sporą kolekcję zdjęć, mogę ci ją kiedyś pokazać. - Zaproponowała odrobinę niedbale, wzruszając chudymi ramionami... Niemal pewna, że Evandra propozycję odrzuci.
Kąciki ust Ems uniosły się delikatnie ku górze.
- Nie uważam swojego stroju za nieprzyzwoity… - Mruknęła, wywracając czarnymi oczami. Płaszcz skutecznie zakrywał wszelkie kawałki smagłej skóry, spódnica nie odkrywała zbyt wiele, nawet jeśli jej długość znacznie różniła się od stroju Evandry. - Sądzisz, że salony są gotowe na nieprzyzwoitość? - Spytała ze zwykłą ciekawością, po czym odruchowo oblizała czerwone usta. Przesadna pruderia większości panien wydawała jej się zabawna, zwłaszcza te kilka razy, gdy mogła ją obserwować. - Mogę ci co nieco pokazać, kto wie, może wprowadzisz nowe trendy? - Nie sądziła, aby Evandra posiadała w sobie tyle odwagi, aby wybić się z wymagań rodzinny, innej szlachty… I Merlin jeden wie, kogo jeszcze. Nie była jednak pewna, czy jej obecna opinia nie była zaburzona przez wydarzenia z przeszłości.
Brwi panny Frey zmarszczyły się. Nie podobało jej się to, co wyczyniało Ministerstwo, to było jasne. Widziała zbyt wiele podobieństw w postępowaniu czystokrwisstych czarodziejów jak i mugoli, którzy niegdyś prześladowali jej rodzinę. Daleko jej jednak było do zaangażowania się w konflikt i zabawy w partyzantkę.
- Co? - Mruknęła, nie do końca rozumiejąc jej tok myślenia. Nie była na egzekucji, nie miała najmniejszego pojęcia, co tam się wydarzyło. - Chodziło mi o artystów, Evandro. Mój przyjaciel stracił w zamieszkach młodszą siostrę. Napisał o tym piosenkę… I dzień po jej wykonaniu trafił do Tower. Siedzi tam od lipca… - Niezadowolenie pojawiło się na buzi artystki. Przymykanie w więzieniu za jedną, zwykłą piosenkę mającą być wyrazem tęsknoty za siostrą jawiło jej się jak łamanie wszelkich, podstawowych praw. Ciemne spojrzenie powędrowało gdzieś, w kierunku przyjemnie mruczących drzew, a przez jej twarz przebłysnęło wahanie. Finalnie przygryzła delikatnie dolną wargę, powracając spojrzeniem do towarzyszącej jej kobiety. - Ci, którym nie przyszło szlachetnie się urodzić, też mają uczucia. - Wypowiedziała z odrobiną żalu w głosie, nadal nosząc w sobie poczucie urazy względem minionych wydarzeń. Pogoda w pannie Frey zmieniała się niczym w dziwnym kalejdoskopie, za co sama dziewczyna zwykła winić krew swojego ojca. Temperamentnego, pewnego siebie, robiącego szybciej, niż przyszło mu pomyśleć. Emocje obecnego spotkania mieszały się z reminiscencjami szkolnych lat, a ciekawość przenikała się z dawnym zawodem.
- Gratulacje. - Odpowiedziała na wzmiankę o synu, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze. Problemy oraz obowiązki pani Rosier wydawały się jej, nie licząc opieki nad synem, tak cholernie trywialne. Gdzieś w środku Ems pojawiła się ciekawość - nigdy nie przyszło jej żyć w świecie, gdzie jej rodzina nie musiała martwić się o pieniądze. I była zwyczajnie ciekawa, jakim to jest uczuciem. - Skąd mam wiedzieć? Kiedyś powiedziałabym, że nie. Od czasu naszego ostatniego spotkania minęło wiele… To jak? Chcesz być plotkującą matroną? A może wolisz być klejnotem w koronie swojego męża? Obiektem lordowskich westchnięć? - Chwilowe zamyślenie pojawiło się w głosie panny Frey, która mimowolnie zrobiła kilka kroków w kierunku towarzyszącej jej kobiety. - Tym już pewnie jesteś. To może wolisz być postrachem wśród przyszłych kandydatek na żonę twojego syna? Albo… tą dziwną, ekscentryczną ciotką której nikt nie rozumie… - Kolejne, zapewne odrobinę dziwne pomysły ulatywały z ust panny Frey, która oparła się o barierkę tuż obok Evandry. - No, Wandzia, czego chcesz tak szczerze chcesz? - Spytała z błyskiem w czarnych oczach, obracając twarz tak, by przyglądać się jej profilowi. Ciekawiło ją, jak wiele mogło się zmienić w dawnej znajomej, nawet jeśli zapewne nie przyjdzie im się więcej spotkać. W końcu, nie była godna, czyż nie?
Kolejne pytanie wywołało uśmiech na twarzy Ems. Sztuka była czymś, co w ostatnich latach było jej silnikiem napędowym.
- Miejsca których melodia jest przyjemna, twarze wyrywające się z szarej masy... Nieoczywistości znajdujące się w oczywistych scenach, wyrywki z codzienności, zwłaszcza w ostatnich miesiącach... Lubię zdjęcia szczere, pokazujące prawdę. Lubię też oddawać charakter osoby gdy przychodzi mi ją fotografować... Zdjęcia są stałe, zupełnie inne od ulotnych melodii... - Uśmiech na jej ustach stał się szczerszy, a spojrzenie przysłonił pewien rodzaj rozmarzenia. Odnajdywała ukojenie w robieniu najróżniejszych zdjęć, by zbierać je w różne zbiory. - Mam całkiem sporą kolekcję zdjęć, mogę ci ją kiedyś pokazać. - Zaproponowała odrobinę niedbale, wzruszając chudymi ramionami... Niemal pewna, że Evandra propozycję odrzuci.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Garderoba Evandry przepełniona była licznymi sukniami, szatami i ozdobami. We wzorach i kolorach można było przebierać długimi godzinami, a mnogość różnorodnych opcji przyprawiała o zawrót głowy. Mogłaby codziennie wyglądać inaczej, gdyby nie zamiłowanie do błękitów i pereł.
- Zdecydowanie nie są - odparła, oczyma wyobraźni widząc już zaskoczone miny zapowietrzonych matron i oburzonych lordów, którzy zniesmaczeni sprzeciwiali się wszelkim wychodzącym poza ramy tradycji nowościom. - Choć przyznam, że chętnie zobaczyłabym reakcje na tak radykalne zmiany, to zostawię je młodym pannom. - W ustach dwudziestodwulatki mogło to brzmieć co najmniej zadziwiająco, lecz taka była kolej rzeczy. Choć dziewczęta musiały pokazać się z jak najlepszej strony, to przed zamążpójściem wybaczano im znacznie więcej, niż mężatkom. Zmieniały się oczekiwania, jak i priorytety. Potrzeba ściągania na siebie uwagi zwykle schodziła na dalszy plan, ale w przypadku Evandry nie zawsze było to takie oczywiste. Czy Emma nieświadomie trafiła w sedno? Zarówno czasach szkolnych, jak i teraz, Wanda lubiła być w samym sercu uwagi, przyciągać wzrok, być tematem rozmów, jednak szokowanie nie należało do jej metod. Choć skrycie myślała o tym, by dostać kiedyś możliwość noszenia krótszych spódnic dla wygody, to wychodzenie w nich na salony było w jej mniemaniu desperacja, której nie potrzebowała.
”Ci, którym nie przyszło szlachetnie się urodzić, też mają uczucia.” Nie trzeba było jej tego powtarzać, bo choć nie poszanowania do osób krwi mieszanej uczyła ją guwernantka, to Hogwart mocno zburzył utworzony w jej głowie obraz świata. Nie trzeba było daleko szukać, znajomość z panną Frey mogłaby tu być idealnym przykładem. Evandra nigdy jednak nie tłumaczyła jej, ani nikomu innemu problemu, z jakim przyszło jej się borykać. Nie zrozumieją.
Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą i zadarła nieco głowę, wciąż uważnie przyglądając się Emmie. Mogła odpowiedzieć jej zgodnie z prawdą, odsłonić się i zdradzić kilka szczegółów, tylko skąd pewność, że ta zachowa je dla siebie? Pewności nie było, czyste ryzyko, które mogło się wcale nie opłacać. Czy Emma mogła okazać się dla niej zagrożeniem? Czy jej emocjonalne, radykalne podejście do wolności słowa artystów nie przyniesie jej zguby w najmniej odpowiednim momencie? Evandra zaczęła dostrzegać pewne podobieństwa, które widziała już wcześniej, a które to ginęły pod natłokiem nakładanych na nie ograniczeń i zasad. Ich cele mogły być częściowo zbieżne, jednak drogi, jakie przyszło im obrać, zupełnie się od siebie różniły. Czy istniał świat, w którym mogłyby pozbyć się żelaznych kajdan i wspólnie zawalczyć o wyznawane ideały? Blondynka zamrugała kilkakrotnie, jakby miało jej to pomóc wyrzucić z głowy niechciane myśli. Herezje! - starała się doprowadzić do porządku jeszcze zanim palnie jakąś głupotę, której przyjdzie jej żałować. Zmarszczyła tylko brwi, próbując złapać się innej myśli - klejnot w koronie? Obiekt westchnień? Ekscentryczna ciotka - olaboga!
- Czego tak naprawdę chcę? - zastanowiła się na głos, parafrazując słowa panny Frey. Odwróciła się w jej stronę, trzymając wciąż na barierce jedną dłoń. Ryzyko było zbyt ekscytujące, by ot tak je zignorować. - Chciałabym zrozumieć. Od mowy ptaków, przez szum fal, po ruch gwiazd. Dotrzeć do źródła targających nami emocji, zobaczyć co je wywołuje, poznać wszystkie możliwe sposoby ich wyrażania. Zajrzeć do głów przodków, odkryć ich sekrety, zrozumieć dlaczego zdecydowali się na takie, a nie rozwiązania. Zobaczyć zachodzące między nami zależności, zinterpretować, sprawdzić co tak naprawdę stoi na przeszkodzie wrażliwości u tych, którzy zdają się jej nie posiadać. - Evandra przygryzła lekko dolną wargę. - Chciałabym pewnego dnia móc wytłumaczyć to swoim dzieciom. - Jak bardzo jej słowa różniły się od wyobrażenia Emmy? Czy naprawdę uważała ją za wydmuszkę, której jedynym życiowym celem jest wygrzewanie kanapy dzianego męża? Odpowiedziała na jej pytanie zgodnie z prawdą, ale nie wymagała od niej zrozumienia, w końcu nie wszyscy byli w stanie wznieść się ponad własne uprzedzenia.
- Pokaż - podchwyciła przekornie, wyłapując błysk w oku Emmy. Można było odnieść wrażenie, że łatwo było zainteresować czymś lady Rosier. Przywodziła uśmiech na twarz i z zaangażowaniem zadawała kolejne pytania, ale tylko ten, kto zdołał ją dobrze poznać wiedział, że to zwykła kurtuazja. Jak prawdziwie zaintrygować Evandrę? Jak zdobyć jej ciekawość, jak przekonać do swoich pasji? - Masz jakieś zdjęcia przy sobie? - Była przekonana o uzyskaniu odpowiedzi przeczącej, bo nawet jeśli kobieta rzeczywiście nosiła w torbie swoje prace, to ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że mówiła o nich wyłącznie na odczepkę.
- Zdecydowanie nie są - odparła, oczyma wyobraźni widząc już zaskoczone miny zapowietrzonych matron i oburzonych lordów, którzy zniesmaczeni sprzeciwiali się wszelkim wychodzącym poza ramy tradycji nowościom. - Choć przyznam, że chętnie zobaczyłabym reakcje na tak radykalne zmiany, to zostawię je młodym pannom. - W ustach dwudziestodwulatki mogło to brzmieć co najmniej zadziwiająco, lecz taka była kolej rzeczy. Choć dziewczęta musiały pokazać się z jak najlepszej strony, to przed zamążpójściem wybaczano im znacznie więcej, niż mężatkom. Zmieniały się oczekiwania, jak i priorytety. Potrzeba ściągania na siebie uwagi zwykle schodziła na dalszy plan, ale w przypadku Evandry nie zawsze było to takie oczywiste. Czy Emma nieświadomie trafiła w sedno? Zarówno czasach szkolnych, jak i teraz, Wanda lubiła być w samym sercu uwagi, przyciągać wzrok, być tematem rozmów, jednak szokowanie nie należało do jej metod. Choć skrycie myślała o tym, by dostać kiedyś możliwość noszenia krótszych spódnic dla wygody, to wychodzenie w nich na salony było w jej mniemaniu desperacja, której nie potrzebowała.
”Ci, którym nie przyszło szlachetnie się urodzić, też mają uczucia.” Nie trzeba było jej tego powtarzać, bo choć nie poszanowania do osób krwi mieszanej uczyła ją guwernantka, to Hogwart mocno zburzył utworzony w jej głowie obraz świata. Nie trzeba było daleko szukać, znajomość z panną Frey mogłaby tu być idealnym przykładem. Evandra nigdy jednak nie tłumaczyła jej, ani nikomu innemu problemu, z jakim przyszło jej się borykać. Nie zrozumieją.
Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą i zadarła nieco głowę, wciąż uważnie przyglądając się Emmie. Mogła odpowiedzieć jej zgodnie z prawdą, odsłonić się i zdradzić kilka szczegółów, tylko skąd pewność, że ta zachowa je dla siebie? Pewności nie było, czyste ryzyko, które mogło się wcale nie opłacać. Czy Emma mogła okazać się dla niej zagrożeniem? Czy jej emocjonalne, radykalne podejście do wolności słowa artystów nie przyniesie jej zguby w najmniej odpowiednim momencie? Evandra zaczęła dostrzegać pewne podobieństwa, które widziała już wcześniej, a które to ginęły pod natłokiem nakładanych na nie ograniczeń i zasad. Ich cele mogły być częściowo zbieżne, jednak drogi, jakie przyszło im obrać, zupełnie się od siebie różniły. Czy istniał świat, w którym mogłyby pozbyć się żelaznych kajdan i wspólnie zawalczyć o wyznawane ideały? Blondynka zamrugała kilkakrotnie, jakby miało jej to pomóc wyrzucić z głowy niechciane myśli. Herezje! - starała się doprowadzić do porządku jeszcze zanim palnie jakąś głupotę, której przyjdzie jej żałować. Zmarszczyła tylko brwi, próbując złapać się innej myśli - klejnot w koronie? Obiekt westchnień? Ekscentryczna ciotka - olaboga!
- Czego tak naprawdę chcę? - zastanowiła się na głos, parafrazując słowa panny Frey. Odwróciła się w jej stronę, trzymając wciąż na barierce jedną dłoń. Ryzyko było zbyt ekscytujące, by ot tak je zignorować. - Chciałabym zrozumieć. Od mowy ptaków, przez szum fal, po ruch gwiazd. Dotrzeć do źródła targających nami emocji, zobaczyć co je wywołuje, poznać wszystkie możliwe sposoby ich wyrażania. Zajrzeć do głów przodków, odkryć ich sekrety, zrozumieć dlaczego zdecydowali się na takie, a nie rozwiązania. Zobaczyć zachodzące między nami zależności, zinterpretować, sprawdzić co tak naprawdę stoi na przeszkodzie wrażliwości u tych, którzy zdają się jej nie posiadać. - Evandra przygryzła lekko dolną wargę. - Chciałabym pewnego dnia móc wytłumaczyć to swoim dzieciom. - Jak bardzo jej słowa różniły się od wyobrażenia Emmy? Czy naprawdę uważała ją za wydmuszkę, której jedynym życiowym celem jest wygrzewanie kanapy dzianego męża? Odpowiedziała na jej pytanie zgodnie z prawdą, ale nie wymagała od niej zrozumienia, w końcu nie wszyscy byli w stanie wznieść się ponad własne uprzedzenia.
- Pokaż - podchwyciła przekornie, wyłapując błysk w oku Emmy. Można było odnieść wrażenie, że łatwo było zainteresować czymś lady Rosier. Przywodziła uśmiech na twarz i z zaangażowaniem zadawała kolejne pytania, ale tylko ten, kto zdołał ją dobrze poznać wiedział, że to zwykła kurtuazja. Jak prawdziwie zaintrygować Evandrę? Jak zdobyć jej ciekawość, jak przekonać do swoich pasji? - Masz jakieś zdjęcia przy sobie? - Była przekonana o uzyskaniu odpowiedzi przeczącej, bo nawet jeśli kobieta rzeczywiście nosiła w torbie swoje prace, to ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że mówiła o nich wyłącznie na odczepkę.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Panna Frey pokiwała jedynie głową na słowa, dotyczące wyzywającej mody. Sama również nie sądziła, aby większość starszych roczników była gotowa na krótkie spódniczki, których ona nie bała się nosić. Dziadkowie mieszkali daleko, rodzina ojca przepadła bez śladu, a rodzice już dawno oddali swoje życie. Była na tym świecie sama, jedynie czasem słysząc słowa troski z ust pani Pinkstone. Zapewne zarówno jej ojciec jak i matka nie byliby zadowoleni na widok podobnych strojów, Emmie jednak było już wszystko jedno.
Brew dziewczyny powędrowała ku górze z wyraźnym zaciekawieniem, a Ems oblizała czerwone usta, w charakterystycznym dla siebie odruchu. Słowa padające z ust Evandry zdawały się nieprzyjemnie kontrastować z pudrowym różem jej głosu oraz młodym wiekiem. Z drugiej jednak strony… Emma nie miała pojęcia, jak wygląda codzienność arystokracji. Czy przypominali romską społeczność, w której przyszło jej dorastać? Jakie mieli wartości, po za chęcią rozlewu krwi? Nie wiedziała. Były w tym samym wieku, przez chwilę jednak Frey miała wrażenie, jakoby dzieliły ich długie lata. W czasie gdy ona pogrążała się w żałobie minionych wydarzeń, kolejnych drinkach oraz tworzonych dziełach, Evandra założyła własną rodzinę i wychowywała syna. Dwie codzienności, jakże okrutnie rozbieżne, zwłaszcza podczas przypadkowego spotkania po latach.
- Jesteś pewna? Wiesz, jak nie lubisz teściowej, istnieje możliwość, że zeszłaby na zawał… - Rzuciła pełnym rozbawienia tonem, chcąc naznaczyć żartobliwość swoich słów. W jej pojęciu atmosfera trochę zgęstniała, a panna Frey miała chęć by odrobinę ją rozluźnić niewybrednym żarcikiem, jakie często opuszczały jej usta. Ems uniosła dłonie ku górze, aby rozprostować zastałe kości. Nie oczekiwała konkretnej odpowiedzi, w zasadzie… Nie sądziła, iż uzyska jakąkolwiek odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. Z natury ciekawska artystka próbowała rozumieć punkt widzenia dawnej znajomej, być może zauważyć, czy cokolwiek ze znanej jej Evandry pozostało w tym ciele.
Ems przymknęła ciemne oczy wsłuchując się w przyjemną melodię głosu półwili. Słowa, jakie padły z jej ust przywodziły do wyobraźni wiele kuszących scenariuszy oraz jeszcze więcej, jeszcze bardziej pociągających możliwości wykorzystania podobnej wiedzy. W końcu… I to po części próbowała osiągnąć swoim śpiewem. Dobierała melodie oraz słowa tak, aby zapewnić publiczności chwile rozmarzonego oderwania się od wrzącej codzienności londyńskich ulic.
Czy rozumiała w pełni znaczenie tych słów? Nie była pewna, to jednak nie przeszkadzało jej, by przez chwilę pozachwycać się piękną ideą, roztoczoną przez panią Rosier. Zapewne ich interpretacja różniła się odrobinę od tej, należącej do Evandry, nie można jednak było się temu dziwić. Nawet gdyby dzieliły dokładnie te same przekonania, zapewne mogłyby nie podzielać pełnego zrozumienia.
- Ładnie ujęte, tak… Poetycko. - Odpowiedziała z zamyśleniem na ciemniej buzi, chwilę później posyłając dziewczynie ciepłe spojrzenie. - Mam nadzieję, że kiedyś uda ci się zrozumieć. - I nie kłamała. Reminiscencje dawnego zatargu nadal gdzieś w niej tkwiły, panna Frey nie życzyła jednak źle Evandrze, jawiącej się niczym żywy sentyment do dawnych, niekoniecznie w pełni lepszych lat.
- Kilka… - Smukła dłoń zatopiła się w niewielkiej torbie, aby wyjąć kilka odbitek. Zdjęcie kamienicy, w połowie zburzonej pod wpływem walk; dziecko bawiące się na zgliszczach spalonego domu; dwa koty wygrzewające się na parapecie; Niewielki kwiatek wyrastający ze ściany niskiego budynku; panorama Londynu, poprzeciana smugami dymu; zbliżenie na kobiece usta i smukłą szyję; Jakaś kobieta przed butikiem madame Malkin… Niewielkie kadry z codzienności, jakie niedawno wykonała.
- Więcej mam w domu… - Mruknęła, a psotny uśmiech zatańczył na czerwonych wargach. - Wpadnij do mnie. - Zaproponowała, przekręcając się tak, by ułożyć dłonie na barierce po obu stronach kobiety, na chwilę zamykając ją w niewielkiej przestrzeni. - Dobrze wiemy, że wiesz jak się wyślizgiwać na krótki okres czasu. Znajdź alibi, rzuć Capillus na włosy, wyjdź w innych ubraniach… Obiecuję, że włos z głowy ci nie spadnie. - Czarne oczy błysnęły wyzwaniem, zupełnie jak wtedy, gdy planowały wspólne lekcje śpiewu po za oczami innych uczniów. Wiedziała, że Evandra jeśli tylko będzie chciała, jest w stanie opracować odpowiedni plan. Ems jednak posiadała niewielkie wątpliwości, jeśli chodzi o jej chęci.
Brew dziewczyny powędrowała ku górze z wyraźnym zaciekawieniem, a Ems oblizała czerwone usta, w charakterystycznym dla siebie odruchu. Słowa padające z ust Evandry zdawały się nieprzyjemnie kontrastować z pudrowym różem jej głosu oraz młodym wiekiem. Z drugiej jednak strony… Emma nie miała pojęcia, jak wygląda codzienność arystokracji. Czy przypominali romską społeczność, w której przyszło jej dorastać? Jakie mieli wartości, po za chęcią rozlewu krwi? Nie wiedziała. Były w tym samym wieku, przez chwilę jednak Frey miała wrażenie, jakoby dzieliły ich długie lata. W czasie gdy ona pogrążała się w żałobie minionych wydarzeń, kolejnych drinkach oraz tworzonych dziełach, Evandra założyła własną rodzinę i wychowywała syna. Dwie codzienności, jakże okrutnie rozbieżne, zwłaszcza podczas przypadkowego spotkania po latach.
- Jesteś pewna? Wiesz, jak nie lubisz teściowej, istnieje możliwość, że zeszłaby na zawał… - Rzuciła pełnym rozbawienia tonem, chcąc naznaczyć żartobliwość swoich słów. W jej pojęciu atmosfera trochę zgęstniała, a panna Frey miała chęć by odrobinę ją rozluźnić niewybrednym żarcikiem, jakie często opuszczały jej usta. Ems uniosła dłonie ku górze, aby rozprostować zastałe kości. Nie oczekiwała konkretnej odpowiedzi, w zasadzie… Nie sądziła, iż uzyska jakąkolwiek odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. Z natury ciekawska artystka próbowała rozumieć punkt widzenia dawnej znajomej, być może zauważyć, czy cokolwiek ze znanej jej Evandry pozostało w tym ciele.
Ems przymknęła ciemne oczy wsłuchując się w przyjemną melodię głosu półwili. Słowa, jakie padły z jej ust przywodziły do wyobraźni wiele kuszących scenariuszy oraz jeszcze więcej, jeszcze bardziej pociągających możliwości wykorzystania podobnej wiedzy. W końcu… I to po części próbowała osiągnąć swoim śpiewem. Dobierała melodie oraz słowa tak, aby zapewnić publiczności chwile rozmarzonego oderwania się od wrzącej codzienności londyńskich ulic.
Czy rozumiała w pełni znaczenie tych słów? Nie była pewna, to jednak nie przeszkadzało jej, by przez chwilę pozachwycać się piękną ideą, roztoczoną przez panią Rosier. Zapewne ich interpretacja różniła się odrobinę od tej, należącej do Evandry, nie można jednak było się temu dziwić. Nawet gdyby dzieliły dokładnie te same przekonania, zapewne mogłyby nie podzielać pełnego zrozumienia.
- Ładnie ujęte, tak… Poetycko. - Odpowiedziała z zamyśleniem na ciemniej buzi, chwilę później posyłając dziewczynie ciepłe spojrzenie. - Mam nadzieję, że kiedyś uda ci się zrozumieć. - I nie kłamała. Reminiscencje dawnego zatargu nadal gdzieś w niej tkwiły, panna Frey nie życzyła jednak źle Evandrze, jawiącej się niczym żywy sentyment do dawnych, niekoniecznie w pełni lepszych lat.
- Kilka… - Smukła dłoń zatopiła się w niewielkiej torbie, aby wyjąć kilka odbitek. Zdjęcie kamienicy, w połowie zburzonej pod wpływem walk; dziecko bawiące się na zgliszczach spalonego domu; dwa koty wygrzewające się na parapecie; Niewielki kwiatek wyrastający ze ściany niskiego budynku; panorama Londynu, poprzeciana smugami dymu; zbliżenie na kobiece usta i smukłą szyję; Jakaś kobieta przed butikiem madame Malkin… Niewielkie kadry z codzienności, jakie niedawno wykonała.
- Więcej mam w domu… - Mruknęła, a psotny uśmiech zatańczył na czerwonych wargach. - Wpadnij do mnie. - Zaproponowała, przekręcając się tak, by ułożyć dłonie na barierce po obu stronach kobiety, na chwilę zamykając ją w niewielkiej przestrzeni. - Dobrze wiemy, że wiesz jak się wyślizgiwać na krótki okres czasu. Znajdź alibi, rzuć Capillus na włosy, wyjdź w innych ubraniach… Obiecuję, że włos z głowy ci nie spadnie. - Czarne oczy błysnęły wyzwaniem, zupełnie jak wtedy, gdy planowały wspólne lekcje śpiewu po za oczami innych uczniów. Wiedziała, że Evandra jeśli tylko będzie chciała, jest w stanie opracować odpowiedni plan. Ems jednak posiadała niewielkie wątpliwości, jeśli chodzi o jej chęci.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dwie codzienności, jakże okrutnie rozbieżne, należało przyznać, że Evandra również nie wiedziała jak wygląda życie inne od jej. Poza tym, że chodzili do pracy i często nie mieli własnej służby. Czasem zastanawiała się nad tym jak powstają podawane jej dania i że zupełnie nie wiedziałaby jak je samodzielnie odtworzyć. Skoro gotowanie było dla niej czymś tak niezrozumiałym, to ile innych codziennych umiejętności nie posiadała?
- Lady Rosier jest prawdziwie czarującą i ciepłą kobietą. Życzę jej wszystkiego, co najlepsze - zaśmiała się, bo o ile żart przywoływał wspomnienia ich wspólnego humoru z czasów Hogwartu, to w żadnym wypadku nie mogła powiedzieć o swojej teściowej złego słowa.
Nie musiały podzielać tego samego zdania, jeśli byłyby w stanie w pełni zaakceptować siebie nawzajem. Nie był to przecież powód do kłótni, a bardziej do wywołania dyskusji, dzięki której może byłyby w stanie zrozumieć się nieco lepiej. Poetyckość była za to osobistą ekspresją, bez której Evandra nie mogła się już obyć. W każdej chwili słyszała melodię duszy, marzyła by móc kiedyś być w stanie powtórzyć ją na harfie. To dzięki niej zaczęła dostrzegać to, czego inni nie byli w stanie - piękna. Im więcej zmian odkrywała, tym bardziej wstydziła się za siebie i podejmowane niegdyś decyzje. Później ganiła się za to w myślach, bo przecież każdy ma prawo się mylić. Dlaczego ja nie mogę?
Uśmiechnęła się, słysząc jej słowa, bo przecież i jej nie życzyła niczego złego. Po wzmiance o mężczyźnie zamkniętym w Tower zaczęła się nawet obawiać o jej bezpieczeństwo. Emma była przecież dobrą, utalentowaną czarownicą, jak mogłaby być uznana za członkinię rebelii, jedną z szaleńców?
Spuściła wzrok, przyjmując odbitki, by uważnie przyjrzeć się każdej z nich. Musiała przyznać, że widząc Emmę rozglądającą się za krajobrazem, nie takich kadrów się spodziewała. Gruzy londyńskich kamienic w zestawieniu z dzieckiem szczególnie chwyciły ją za serce, rozchyliwszy wargi wstrzymała na moment oddech. Jak to możliwe, że nikt się nim nie zajął, nie ochronił? Evandra zmarszczyła brwi, przekładając kolejne fotografie, by zatrzymać się ponownie przy zbliżeniu na szyję. Skąd tak wielka różnica w tematyce? Zerknęła przelotnie na Emmę, jakby szukając w niej odpowiedzi, ale przecież sama wcześniej mówiła, że na zdjęciach lubi szczerość. Ile niespodzianek jeszcze w sobie kryła, jak jeszcze może ją zaskoczyć? Oglądając tylko te kilka fotografii, momentalnie zapragnęła poznać ich historię. - Są... - No właśnie, jakie?, szukała odpowiedniego słowa. - Inspirujące - powiedziała otwarcie, potwierdzając przed samą sobą, że twórczość panny Frey działała - budziła ciekawość i odkrywała pragnienie poznania emocji, które za nimi stały. Czy nie było to właśnie to, o czym mówiła, że chce w swoim życiu? Czyżbyś miała w sobie więcej wrażliwości, niż chcesz pokazać?
Na moment zamknięta między ramionami Emmy, nie czuła się jak w potrzasku. Zawiesiła wzrok na uszminkowanych na czerwono ustach kobiety, jakie wyginały się przed nią w figlarnym uśmiechu.
- Chętnie - mruknęła w odpowiedzi, choć doskonale wiedziała, że wyślizgnięcie z Château Rose może nie być tak samo łatwe, jak z dormitorium Slytherinu. Mimo iż nie była nigdzie przypięta grubymi łańcuchami, to nie chciała okłamywać żadnego z domowników co do powodu wizyty u dawnej znajomej. Emma wyciągnęła do niej dłoń, choć wcale nie musiała. - Miło było cię znów zobaczyć. - Całą i zdrową. Korzystając z jakże drastycznie zmniejszonej między nimi odległości, ledwie musnęła wargami ciemny policzek panny Frey, drobny, spoufalony gest. - Polecam zaczekać na zachód słońca. - Nienachalnie wyswobodziła się spomiędzy ramion kobiety, wsuwając jej jeszcze w dłoń odbitki. Jak bardzo chciała, nie mogłaby wziąć ich ze sobą. Nie wszystkie fotografie pasowały do wytwornych wnętrz jej komnat, a tak jak wspomniała wcześniej Emma, sztuki nie powinno się zamykać, tylko przekazywać dalej w świat. Jeszcze jedno spojrzenie, będące złożoną obietnicą następnego spotkania, by zaraz po tym pozwolić jej wrócić do przerwanej pracy. Stukot obcasów na deskach drewnianego pomostu niósł się przez moment po marszczonej wiatrem tafli wody, by wreszcie zostawić pannę Frey w akompaniamencie szumu fal.
| zt x2
- Lady Rosier jest prawdziwie czarującą i ciepłą kobietą. Życzę jej wszystkiego, co najlepsze - zaśmiała się, bo o ile żart przywoływał wspomnienia ich wspólnego humoru z czasów Hogwartu, to w żadnym wypadku nie mogła powiedzieć o swojej teściowej złego słowa.
Nie musiały podzielać tego samego zdania, jeśli byłyby w stanie w pełni zaakceptować siebie nawzajem. Nie był to przecież powód do kłótni, a bardziej do wywołania dyskusji, dzięki której może byłyby w stanie zrozumieć się nieco lepiej. Poetyckość była za to osobistą ekspresją, bez której Evandra nie mogła się już obyć. W każdej chwili słyszała melodię duszy, marzyła by móc kiedyś być w stanie powtórzyć ją na harfie. To dzięki niej zaczęła dostrzegać to, czego inni nie byli w stanie - piękna. Im więcej zmian odkrywała, tym bardziej wstydziła się za siebie i podejmowane niegdyś decyzje. Później ganiła się za to w myślach, bo przecież każdy ma prawo się mylić. Dlaczego ja nie mogę?
Uśmiechnęła się, słysząc jej słowa, bo przecież i jej nie życzyła niczego złego. Po wzmiance o mężczyźnie zamkniętym w Tower zaczęła się nawet obawiać o jej bezpieczeństwo. Emma była przecież dobrą, utalentowaną czarownicą, jak mogłaby być uznana za członkinię rebelii, jedną z szaleńców?
Spuściła wzrok, przyjmując odbitki, by uważnie przyjrzeć się każdej z nich. Musiała przyznać, że widząc Emmę rozglądającą się za krajobrazem, nie takich kadrów się spodziewała. Gruzy londyńskich kamienic w zestawieniu z dzieckiem szczególnie chwyciły ją za serce, rozchyliwszy wargi wstrzymała na moment oddech. Jak to możliwe, że nikt się nim nie zajął, nie ochronił? Evandra zmarszczyła brwi, przekładając kolejne fotografie, by zatrzymać się ponownie przy zbliżeniu na szyję. Skąd tak wielka różnica w tematyce? Zerknęła przelotnie na Emmę, jakby szukając w niej odpowiedzi, ale przecież sama wcześniej mówiła, że na zdjęciach lubi szczerość. Ile niespodzianek jeszcze w sobie kryła, jak jeszcze może ją zaskoczyć? Oglądając tylko te kilka fotografii, momentalnie zapragnęła poznać ich historię. - Są... - No właśnie, jakie?, szukała odpowiedniego słowa. - Inspirujące - powiedziała otwarcie, potwierdzając przed samą sobą, że twórczość panny Frey działała - budziła ciekawość i odkrywała pragnienie poznania emocji, które za nimi stały. Czy nie było to właśnie to, o czym mówiła, że chce w swoim życiu? Czyżbyś miała w sobie więcej wrażliwości, niż chcesz pokazać?
Na moment zamknięta między ramionami Emmy, nie czuła się jak w potrzasku. Zawiesiła wzrok na uszminkowanych na czerwono ustach kobiety, jakie wyginały się przed nią w figlarnym uśmiechu.
- Chętnie - mruknęła w odpowiedzi, choć doskonale wiedziała, że wyślizgnięcie z Château Rose może nie być tak samo łatwe, jak z dormitorium Slytherinu. Mimo iż nie była nigdzie przypięta grubymi łańcuchami, to nie chciała okłamywać żadnego z domowników co do powodu wizyty u dawnej znajomej. Emma wyciągnęła do niej dłoń, choć wcale nie musiała. - Miło było cię znów zobaczyć. - Całą i zdrową. Korzystając z jakże drastycznie zmniejszonej między nimi odległości, ledwie musnęła wargami ciemny policzek panny Frey, drobny, spoufalony gest. - Polecam zaczekać na zachód słońca. - Nienachalnie wyswobodziła się spomiędzy ramion kobiety, wsuwając jej jeszcze w dłoń odbitki. Jak bardzo chciała, nie mogłaby wziąć ich ze sobą. Nie wszystkie fotografie pasowały do wytwornych wnętrz jej komnat, a tak jak wspomniała wcześniej Emma, sztuki nie powinno się zamykać, tylko przekazywać dalej w świat. Jeszcze jedno spojrzenie, będące złożoną obietnicą następnego spotkania, by zaraz po tym pozwolić jej wrócić do przerwanej pracy. Stukot obcasów na deskach drewnianego pomostu niósł się przez moment po marszczonej wiatrem tafli wody, by wreszcie zostawić pannę Frey w akompaniamencie szumu fal.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Opuszczał Londyn z ciężko bijącym sercem. Niespokojnie, szybko, mocno obijało się o żebra. Cały czas Smith obracał się za siebie, patrzył przez ramię, zlękniony, czy aby na pewno ktoś go nie zatrzyma. Magiczny patrol, czarnoksiężnik, ktokolwiek. Błysk jednej z lamp wziął za pędzące ku niemu zaklęcie i wyczarował tarczę. Tak na wszelki wypadek. Poczuł niewyobrażalną ulgę, kiedy dostał się na obrzeża stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie nie działały już czary uniemożliwiające teleportację. Nie czuł żalu. To nie było już to samo miasto, co kiedyś. To nie był Londyn. Nie tętniło życiem, nie było radosne, kolorowe. Teraz było zamknięte, surowe i niebezpieczne. Ulice spłynęły krwią, trup ścielił je gęsto, dokonywano publicznych egzekucji, ludzi wyłapywano i kontrolowano. Harry nie czuł się tu bezpiecznie, choć miał zarejestrowaną różdżkę.
Problem jednak w tym, że nigdzie nie czuł się już bezpiecznie.
W całym kraju nie było miejsca, gdzie mógłby usiąść i w spokoju tworzyć. Wojna zajrzy w każde okno, przekroczy każdy próg. Smith nie mógł tu spać spokojnie. Jednocześnie nie widział szansy na to, by było lepiej. Był święcie przekonany, że ta wojna była już przegrana i wkrótce upomni się także o niego - w końcu przyszedł na świat jako syn mugola. Sam nie nadawał się do walki, nie potrafił wojować, nawet nie próbował.
Stchórzył.
Po prostu stchórzył. Spakował walizkę, gitarę i sobie ulubione książki. Część rzeczy pozostawił w domu rodzinnym, gdzie rodzicom nie miał odwagi wyznać całej prawdy dokąd i na jak długo wyjeżdża. Napisał jedynie kilka listów do najbliższych. Nad listem do lady Rosier spędził cały wieczór, ostatecznie jednak zdecydował się go wysłać. Raz kozie śmierć. Niech wie, ze ją kocha.
Po opuszczeniu Londynu Harry skupił się na tym, aby przenieść się w zupełnie inne miejsce. Oddalone o wiele mil na południe do Londynu. Do przystani w Kent, gdzie miał wsiąść na statek odpływający do Nowego Świata. Do innego życia.
Harry nie był pewien, czy dobrze czyni. Miał głowę pełną wątpliwości i kilkukrotnie zmieniał zdanie, kiedy czekał na sygnał, by ruszyć do przystani. Znalazł człowieka orgniazującego takie rejsy, dla tych, którzy uciekali przed wojną. Harry nie wiedział jeszcze, że zaufał złemu człowiekowi. Dobrze by zrobił, gdyby zawrócił - ale nie zrobił tego.
Punkt dwunasta ruszył niepewnym krokiem w stronę przystani, gdzie dostrzegł maszt z sokołem - na ten statek miał wsiąść. Nie zdążył jednak. W połowie drogi w plecy trafiło go zaklęcie, które pozbawiło Smitha możliwości ruchu. W duchu rozpaczliwie walczył, miotał się, aby odzyskać władzę nad ciałem. Słyszał nad głową śmichy, krzyki innych, którzy mieli również wsiąść na ten statek. Szmalcownicy? Ludzie Cronusa Malfoya? Nieistotne. Harry leżał spetryfikowany na deskach, starając się skupić na szumie wody pod pomostem, zamiast na zielonych błyskach. Koło swej twarzy ujrzał czarny, wypastowany but, a po chwili błysnęło coś szmaragdowego - i nie było już nic.
| zt
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Opuściwszy dwór w towarzystwie ciotecznego brata skierowali się prosto w kierunku mariny w Dover, nie mieli daleko, mieszcząca się na klifach posiadłość górowała nieco nad miasteczkiem, pozostając jednak całkowicie niedostępną dla mugolskiego oka. Smagany nadmorskim wiatrem śnieg mieszał się z wodą deszczowych chmur, a przebłyskujące przez szare chmury słońce odbijało się w białych śnieżnych połaciach zebranych na polanach. Do miasta zeszli pieszo, on otulony czarnym płaszczem z wysokiej jakości wełny, z kapturem mocno zasuniętym za czoło, który miał chronić przed trudniejszymi warunkami atmosferycznymi. Zima była tego roku mroźna, a nic nie zapowiadało jej zakończenia, niezależnie od sytuacji - nie mogli dłużej zwlekać ze swoimi sprawami. Należało czym prędzej zająć się tym, co istotne. Co najistotniejsze - opanowanie sytuacji na tej części morza miało skutecznie pomóc w opanowaniu sytuacji na granicy całego kraju. Cieśnina znajdowała się pod jego nosem, czuł się za tę kwestię szczególnie odpowiedzialny.
- Kapitanem portu Dover jest Seamon Watson - zaczął, gdy stawiali pierwsze kroki, spacer nie był długi, ale nie musieli marnować tego i tak krótkiego czasu. - Piastuje tę funkcję od czterech lat, co oznacza mniej więcej tyle, że pamięta zapewne mojego ojca. Czas najwyższy, by poznał również nas. Prymulka twierdzi, że nie dostrzegła u niego żadnej podejrzanej aktywności, ale... sam wiesz jak mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Nie wydaje mi się, by próbował kombinować tuż pod naszym nosem, ma zbyt wiele do stracenia, pychą byłoby jednak kierować się wyłącznie przeczuciem. W końcu to właśnie pod latarnią bywa najciemniej - postawił kołnierz, by uchronić się przed szarpiącym wiatrem. Szli od strony morza, nie widział sensu w przemykaniu przez całe miasto, kiedy mieli cel swojej drogi tak blisko i w tak oczywistym miejscu.
- W swojej karierze stracił co najmniej dwa statki, w tym jeden na rzecz Amerykanów, co oznacza mniej więcej tyle, że jest przekupny jak niewielu. Mam jednak nadzieję, że parę sykli mu wystarczy. Nie wydam majątku na człowieka, któremu ufać nie mogę, i który niczym sobie na to zaufanie nie zasłużył. Musi w tej sytuacji zrozumieć, że współpraca z nami... będzie nie tyko opłacalna, będzie też jedyną koniecznością. - Czy to wciąż było możliwe? Musiało być. - Dobrze, że nie zwlekaliśmy zbyt długo, usunięcie go w tym momencie nie będzie jeszcze problemem, jeśli tylko okaże się, że się pomyliliśmy co do jego osoby - zastanowił się na głos, przecząco kręcąc głową. - Ale potraktujmy tę możliwość jako ostateczność. Kapitan wie wszystko i o wszystkich. Z pewnością wie zatem, kim jesteśmy my, tak jak wie, że lepiej mu będzie nie być naszym wrogiem. Trudno dziś o lojalność wśród ludzi, jeśli tylko jesteśmy w stanie wzbudzić w nim wdzięczność, będzie nasz. - Kącik jego ust drgnął niebezpiecznie, kiedy przed nimi zaczynały majaczyć wrota prowadzące do budynki stanowiącego zarządu portu Dover. - Chodźmy, oczekuje nas. Prymulka zapowiedziała wizytę - oznajmił, zrzucając ze skroni kaptur.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Powrót na brytyjską ziemię, do miejsca zwanego domem po kilkunastu dniach spędzonych na otwartym morzu był dla niego zbawienny. Edukująca na wielu płaszczyznach podróż była koniecznością, jeśli Mathieu miał stawiać kroki naprzód i dążyć do rozwoju. Podążanie własną drogą, odnajdywanie własnych ścieżek było koniecznością, w przeciwieństwie jego egzystencja obróci się w mierny pył i nie zostanie zapamiętana, proch, który rozniesie się nad kredowymi klifami i zniknie w odmętach słonej, morskiej wody.
Nie tego oczekiwał od życia.
Nie rozmawiał jeszcze z Tristanem o swych dalekosiężnych planach. Wiedział, że nie od razu wzniesiono największe fortyfikacje tego świata, a stawianie ich musiało poprzedzić osadzenie solidnych fundamentów, które udźwigną ciężar jaki miał na nich spocząć. Mathieu był pewien, że wszystko miało swój sens i początek, a odpowiednio poczynione kroki przyspieszą cały proces. Teraz to jednak odchodziło w niepamięć, bo obowiązki wobec Kentu i Rodu były kwestią priorytetową, o ile nie najważniejszą. Jeszcze nadejdzie odpowiednia pora na rozmowy i omówienie planów, a tych przecież było niemało.
Lekcja żeglugi i działalności jednostek zwanych flotą była bardzo istotna, dzięki temu Mathieu dostrzegł ważne kwestie i wyciągnął solidne wnioski z zajęć, który odbył na statku Brzask należącym do chlubnej floty Traversów. Marynarzom nie należało ufać, ich podejście do świata ograniczało się do własnego punktu widzenia i wyłapywaniu okazji, szukaniu odpowiednich dróg, aby wyjść z sytuacji jak najkorzystniej. Ta lekcja była jasna i oczywista, teraz tylko musiał w odpowiedni sposób przełożyć ją na otaczający ich świat i wspomóc Tristana w zadaniu, które właśnie mieli zrealizować.
- Czasem nawet intuicja bywa mylna. Kierują się zgoła innym postrzeganiem świata i z pewnością wybierze kierunek własnej korzyści. – odparł na słowa brata wciskając dłonie w kieszenie ciepłego płaszcza. Widział do czego byli zdolni, uznając własne zasady za bardziej wartościowe od jakichkolwiek innych. Ryzykownym posunięciem było kierowanie swoich sił w tą stronę, jednak na chwilę obecną było to jedyne sensowne wyjście z sytuacji. Przynajmniej dopóki Mathieu nie zbierze dostatecznej ilości środków, aby to zmienić. – Musi wiedzieć, że to jedyna możliwość, jaką stawia przed nim los. – odpowiedział, przesuwając wzrok po linii horyzontu. Czas wojny to nie czas na zastanawianie się i rozważanie alternatyw, to nie czas na półśrodki i bycie pobłażliwym. Zdradę traktować winni tylko w jeden słuszny sposób, a kto nie był z nimi, był przeciwko nim. Ostatnie miesiące bardzo zmieniły światopogląd Mathieu, wzmogły w nim brutalność i stosowanie koniecznych środków w każdej sytuacji, która tego wymagała. Jeśli kapitan portu nie postawi się po ich stronie, powinni niezwłocznie go usunąć. O zaufaniu nie było mowy, przynajmniej ze strony Mathieu, który być może i nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ale obserwacja i wysnuwanie wniosków od dawien dawna były jego mocną stroną.
Skinął głową Tristanowi i podobnie jak on – zsunął kaptur z głowy. Czy dzisiaj po raz kolejny będą mogli wznieść toast za sukces? Czy przyjdzie im spędzić kolejną noc na poszukiwaniu alternatyw i innych możliwości, jeśli plan zawiedzie? Oby udało się wszystko rozwiązać polubownie.
Nie tego oczekiwał od życia.
Nie rozmawiał jeszcze z Tristanem o swych dalekosiężnych planach. Wiedział, że nie od razu wzniesiono największe fortyfikacje tego świata, a stawianie ich musiało poprzedzić osadzenie solidnych fundamentów, które udźwigną ciężar jaki miał na nich spocząć. Mathieu był pewien, że wszystko miało swój sens i początek, a odpowiednio poczynione kroki przyspieszą cały proces. Teraz to jednak odchodziło w niepamięć, bo obowiązki wobec Kentu i Rodu były kwestią priorytetową, o ile nie najważniejszą. Jeszcze nadejdzie odpowiednia pora na rozmowy i omówienie planów, a tych przecież było niemało.
Lekcja żeglugi i działalności jednostek zwanych flotą była bardzo istotna, dzięki temu Mathieu dostrzegł ważne kwestie i wyciągnął solidne wnioski z zajęć, który odbył na statku Brzask należącym do chlubnej floty Traversów. Marynarzom nie należało ufać, ich podejście do świata ograniczało się do własnego punktu widzenia i wyłapywaniu okazji, szukaniu odpowiednich dróg, aby wyjść z sytuacji jak najkorzystniej. Ta lekcja była jasna i oczywista, teraz tylko musiał w odpowiedni sposób przełożyć ją na otaczający ich świat i wspomóc Tristana w zadaniu, które właśnie mieli zrealizować.
- Czasem nawet intuicja bywa mylna. Kierują się zgoła innym postrzeganiem świata i z pewnością wybierze kierunek własnej korzyści. – odparł na słowa brata wciskając dłonie w kieszenie ciepłego płaszcza. Widział do czego byli zdolni, uznając własne zasady za bardziej wartościowe od jakichkolwiek innych. Ryzykownym posunięciem było kierowanie swoich sił w tą stronę, jednak na chwilę obecną było to jedyne sensowne wyjście z sytuacji. Przynajmniej dopóki Mathieu nie zbierze dostatecznej ilości środków, aby to zmienić. – Musi wiedzieć, że to jedyna możliwość, jaką stawia przed nim los. – odpowiedział, przesuwając wzrok po linii horyzontu. Czas wojny to nie czas na zastanawianie się i rozważanie alternatyw, to nie czas na półśrodki i bycie pobłażliwym. Zdradę traktować winni tylko w jeden słuszny sposób, a kto nie był z nimi, był przeciwko nim. Ostatnie miesiące bardzo zmieniły światopogląd Mathieu, wzmogły w nim brutalność i stosowanie koniecznych środków w każdej sytuacji, która tego wymagała. Jeśli kapitan portu nie postawi się po ich stronie, powinni niezwłocznie go usunąć. O zaufaniu nie było mowy, przynajmniej ze strony Mathieu, który być może i nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ale obserwacja i wysnuwanie wniosków od dawien dawna były jego mocną stroną.
Skinął głową Tristanowi i podobnie jak on – zsunął kaptur z głowy. Czy dzisiaj po raz kolejny będą mogli wznieść toast za sukces? Czy przyjdzie im spędzić kolejną noc na poszukiwaniu alternatyw i innych możliwości, jeśli plan zawiedzie? Oby udało się wszystko rozwiązać polubownie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Spojrzał na Mathieu, wsłuchując się w jego słowa; zawsze był bardziej bezwzględny od brata, kierował się własną korzyścią w zasadzie od zawsze - niczego innego zresztą nie sugerował również tym razem, wierząc w możliwości przekupstwa tych ludzi lub postawienia ich pod ścianą. Morskie doświadczenie młodszego Rosiera niewątpliwie będzie atutem w pertraktacjach, Tristan liczył na to, że zdoła wykorzystać nabytą wiedzę i zagiąć kapitana zgrabnym wybiegiem.
- Zatem trafił swój na swego. Zobaczymy, który jest silniejszy - stwierdził zdecydowanie zbyt lekkim tonem, z nutką rozbawienia, unosząc nieznacznie w górę kącik ust, i on nie wyznawał wielu zasad - poza bezwzględną wiernością Czarnemu Panu. Wszystkie inne, włączając te, które miały trzymać go w ryzach jako arystokratę, naginał od dziecka, dopiero niedawno stabilizując swoją pozycję, wciąż jednak pozostając dalece na bakier ze zwyczajową obyczajnością. Czy francuska krew mogła w pełni tłumaczyć jego zachowania?
- My do pana Watsona - zapowiedział się, przestępując próg, nie czekając na odpowiedź ani nie zwalniając kroku idąc wprost przed siebie, w głąb pomieszczeń. - Nasza wizyta była zapowiedziana - dodał, nonszalancko unosząc dłoń, na której błysnął złoty sygnet lorda Kentu - przesunął go w kierunku kobiety za biurkiem, nawet na nią nie spoglądając. Jej krzesło odsunęło się z łoskotem, porwała się z miejsca, kłaniając się przed lordami w pas niezgrabnie i prowadząc ich dalej, odpowiednim korytarzem. Obejrzał się przez ramię na Mathieu, krótko krzyżując z nim spojrzenie, następnie podążając, szybkim krokiem, za truchtającą kobietą. Nie odezwała się co prawda słowem, ale dała po sobie poznać, że rozumiała pośpiech.
- Sir, witajcie, panowie - Mężczyzna, do którego doprowadziła ich kobieta, wstał zza biurka, kłaniając się nieznacznie bardziej wyuczonym gestem. - Beth, przynieś lordom... herbaty? kawy? czegoś mocniejszego? - dopytywał, spoglądając to na Tristana, to na Mathieu.
- Dla mnie wina - odparł bez zawahania, nie był to trunek marynarzy, ale w tym rozdaniu to nie marynarze rozkładali karty. - Domyśla się pan, po co tu przyszliśmy, panie Watson? - zapytał, nim kapitan zdążył ich zaprosić, zajmował już krzesło naprzeciw biurka. Nie podał mu ręki w powitalnym geście, uznając te grzecznościowe zwroty za zbyteczne. - Dover jest bliskie naszemu sercu, nasza rodzina dba o nie od setek lat. Słynne białe klify, urokliwa przystań, szumiące morze i majaczący widok Francji w oddali, nie bez powodu zależy nam na porządku - zarówno tutaj, jak i na pobliskich wodach. Chcieliśmy poznać człowieka, który utrzymuje ten porządek twardą ręką już tyle czasu. Pomówić, być może okazać wdzięczność, zapytać się, jak sprawy się mają... - Upewnić się, że za tym biurkiem siedzi właściwa osoba? Wpatrywał się w twarz kapitana bez przyjaznego grymasu, niewzruszenie, obco, bez życzliwości, na którą mógłby wskazać ton jego głosu. Przeniósł spojrzenie na Mathieu, lepiej od niego zdawał sobie sprawę z konieczności podjęcia pewnych działań na morzu - i z tego, jak one w chwili obecnej działały.
- Zatem trafił swój na swego. Zobaczymy, który jest silniejszy - stwierdził zdecydowanie zbyt lekkim tonem, z nutką rozbawienia, unosząc nieznacznie w górę kącik ust, i on nie wyznawał wielu zasad - poza bezwzględną wiernością Czarnemu Panu. Wszystkie inne, włączając te, które miały trzymać go w ryzach jako arystokratę, naginał od dziecka, dopiero niedawno stabilizując swoją pozycję, wciąż jednak pozostając dalece na bakier ze zwyczajową obyczajnością. Czy francuska krew mogła w pełni tłumaczyć jego zachowania?
- My do pana Watsona - zapowiedział się, przestępując próg, nie czekając na odpowiedź ani nie zwalniając kroku idąc wprost przed siebie, w głąb pomieszczeń. - Nasza wizyta była zapowiedziana - dodał, nonszalancko unosząc dłoń, na której błysnął złoty sygnet lorda Kentu - przesunął go w kierunku kobiety za biurkiem, nawet na nią nie spoglądając. Jej krzesło odsunęło się z łoskotem, porwała się z miejsca, kłaniając się przed lordami w pas niezgrabnie i prowadząc ich dalej, odpowiednim korytarzem. Obejrzał się przez ramię na Mathieu, krótko krzyżując z nim spojrzenie, następnie podążając, szybkim krokiem, za truchtającą kobietą. Nie odezwała się co prawda słowem, ale dała po sobie poznać, że rozumiała pośpiech.
- Sir, witajcie, panowie - Mężczyzna, do którego doprowadziła ich kobieta, wstał zza biurka, kłaniając się nieznacznie bardziej wyuczonym gestem. - Beth, przynieś lordom... herbaty? kawy? czegoś mocniejszego? - dopytywał, spoglądając to na Tristana, to na Mathieu.
- Dla mnie wina - odparł bez zawahania, nie był to trunek marynarzy, ale w tym rozdaniu to nie marynarze rozkładali karty. - Domyśla się pan, po co tu przyszliśmy, panie Watson? - zapytał, nim kapitan zdążył ich zaprosić, zajmował już krzesło naprzeciw biurka. Nie podał mu ręki w powitalnym geście, uznając te grzecznościowe zwroty za zbyteczne. - Dover jest bliskie naszemu sercu, nasza rodzina dba o nie od setek lat. Słynne białe klify, urokliwa przystań, szumiące morze i majaczący widok Francji w oddali, nie bez powodu zależy nam na porządku - zarówno tutaj, jak i na pobliskich wodach. Chcieliśmy poznać człowieka, który utrzymuje ten porządek twardą ręką już tyle czasu. Pomówić, być może okazać wdzięczność, zapytać się, jak sprawy się mają... - Upewnić się, że za tym biurkiem siedzi właściwa osoba? Wpatrywał się w twarz kapitana bez przyjaznego grymasu, niewzruszenie, obco, bez życzliwości, na którą mógłby wskazać ton jego głosu. Przeniósł spojrzenie na Mathieu, lepiej od niego zdawał sobie sprawę z konieczności podjęcia pewnych działań na morzu - i z tego, jak one w chwili obecnej działały.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie miał wątpliwości co do bezwzględności Tristana. Nie zawaha się pozbyć kapitana, który postawiłby się przeciwko nim. Według Mathieu takie rozwiązanie byłoby ostatecznością braną pod uwagę. Ktoś, kto piastował tak istotne stanowisko na ich ziemiach, musiał mieć świadomość z czym wiąże się jego działalność. Mathieu nie wątpił, że będą mieć do czynienia z rozsądnym mężczyzną, który podejmie odpowiednie decyzje i nie pozwoli sobie na głupie postępowanie. Bezwzględność swych działań zdążyli już udowodnić, pytanie brzmiało czy mężczyzna, z którym mieli dziś rozmawiać będzie uczył się na błędach innych, o których zdołał już zapomnieć świat.
To Tristan mówił, zaczynał rozmowy, prowadził wysublimowane dialogi. To on posiadał zdolność, której Mathieu brakowało. Zmienił się jednak, im mrok stawał się mu bliższy, tym dostrzegał więcej i otwierał oczy na otaczającą go rzeczywistość. Czy Kapitan dostrzeże drugie dno, które Lordowie Kentu nieśli za sobą. To nie odwiedziny na pyszną herbatę, a sprawdzenie lojalności, uzyskanie odpowiedzi, pewnego rodzaju zaprzysiężenie wobec nich. Zdążył się przyjrzeć pracy Kapitana, zaraz po tym jak olśniony postanowił skupić się na rozwinięciu floty, na sprawieniu, że hrabstwo tak drogie jego sercu będzie bezpieczne. Watson zapewne nawet nie podejrzewał, że Rosier interesuje się żeglugą, że opłynął kawał świata w ostatnim czasie i widział naprawdę wiele. Dlatego tu dzisiaj był, każde ich działanie miało solidne podstawy, nie bez powodu w Kent obywało się bez większych problemów. Pytanie w jaki sposób na sprawy zapatrywał się Kapitan?
- Dla mnie również. – odparł spytano o rodzaj napoju, który miał ochotę się napić. Tymczasem jednak skupiony był na dyplomatycznych słowach wypowiadanych przez Tristana. Musiał przyznać, że jego kuzyn był bezbłędny w sposobie wypowiadania się. Szkoda, że jemu samemu brakowało tego polotu, może gdyby za dziecka wykazywał więcej pokory i zdecydowanie słuchał na zajęciach byłoby inaczej.
- Zapewnienie bezpieczeństwa terenom całego hrabstwa jest dla nas najważniejsze, a Pana działania Panie Watson pokazują, że wie Pan co zrobić, aby tak pozostało. – zaczął spokojnym tonem, przybierając neutralny wyraz twarzy. Przybył tutaj wraz z Tristanem po to, aby wesprzeć go w działaniach. Mogli zaoferować wiele. Mathieu swoje statki planował dokować właśnie tutaj – w Dover. Trafią pod opiekę Kapitana, jednocześnie sprawiając, że będą sprawować nad nimi większą kontrolę. Przynajmniej taki właśnie miał zamiar. – Wczoraj to jedynie przeszłość pozostająca wspomnieniem w naszych umysłach, dziś jesteśmy w stanie podjąć działania, a jutro… zależy tylko od nas. Niewątpliwie dzisiaj wymusza na nas podjęcie nowych działań, porzucenia schematów. – wyjaśniał powoli, dążąc do tego co planował powiedzieć. Chciał, aby Kapitan oddał im swoją lojalność, w zamian za to będzie nie tylko sowicie wynagrodzony, ale również jego pozycja i renoma zostanie umocniona. Wszystko zależało od jego decyzji. – Z pewnością pływał Pan do portów Morza Karaibskiego. Wyjątkowe fregaty i galeony strzegą tych wód, wspomagane mniejszymi oddziałami. Brygi, szkunery. Każdy z portów, które dane mi było zobaczyć funkcjonuje niczym jeden organizm. Chciałbym wiedzieć… czy rozważa Pan rozwój, Panie Watson. Na zwiększenie możliwości portu w Dover, na zwiększenie swoich własnych możliwości? Na umocnienie ochrony całego hrabstwa? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Mathieu musiał najpierw zdobyć wiedzę na temat Kapitana, powiększyć ją w odpowiedni sposób, wszak miał oddać pod jego opiekę skarb, który niebawem zostanie zwodowany. To nie będzie byli jaki statek, to coś o wiele ważniejszego – przynajmniej dla niego. To ma być jego własne dziedzictwo, a do tego potrzeba odpowiednich sojuszy.
To Tristan mówił, zaczynał rozmowy, prowadził wysublimowane dialogi. To on posiadał zdolność, której Mathieu brakowało. Zmienił się jednak, im mrok stawał się mu bliższy, tym dostrzegał więcej i otwierał oczy na otaczającą go rzeczywistość. Czy Kapitan dostrzeże drugie dno, które Lordowie Kentu nieśli za sobą. To nie odwiedziny na pyszną herbatę, a sprawdzenie lojalności, uzyskanie odpowiedzi, pewnego rodzaju zaprzysiężenie wobec nich. Zdążył się przyjrzeć pracy Kapitana, zaraz po tym jak olśniony postanowił skupić się na rozwinięciu floty, na sprawieniu, że hrabstwo tak drogie jego sercu będzie bezpieczne. Watson zapewne nawet nie podejrzewał, że Rosier interesuje się żeglugą, że opłynął kawał świata w ostatnim czasie i widział naprawdę wiele. Dlatego tu dzisiaj był, każde ich działanie miało solidne podstawy, nie bez powodu w Kent obywało się bez większych problemów. Pytanie w jaki sposób na sprawy zapatrywał się Kapitan?
- Dla mnie również. – odparł spytano o rodzaj napoju, który miał ochotę się napić. Tymczasem jednak skupiony był na dyplomatycznych słowach wypowiadanych przez Tristana. Musiał przyznać, że jego kuzyn był bezbłędny w sposobie wypowiadania się. Szkoda, że jemu samemu brakowało tego polotu, może gdyby za dziecka wykazywał więcej pokory i zdecydowanie słuchał na zajęciach byłoby inaczej.
- Zapewnienie bezpieczeństwa terenom całego hrabstwa jest dla nas najważniejsze, a Pana działania Panie Watson pokazują, że wie Pan co zrobić, aby tak pozostało. – zaczął spokojnym tonem, przybierając neutralny wyraz twarzy. Przybył tutaj wraz z Tristanem po to, aby wesprzeć go w działaniach. Mogli zaoferować wiele. Mathieu swoje statki planował dokować właśnie tutaj – w Dover. Trafią pod opiekę Kapitana, jednocześnie sprawiając, że będą sprawować nad nimi większą kontrolę. Przynajmniej taki właśnie miał zamiar. – Wczoraj to jedynie przeszłość pozostająca wspomnieniem w naszych umysłach, dziś jesteśmy w stanie podjąć działania, a jutro… zależy tylko od nas. Niewątpliwie dzisiaj wymusza na nas podjęcie nowych działań, porzucenia schematów. – wyjaśniał powoli, dążąc do tego co planował powiedzieć. Chciał, aby Kapitan oddał im swoją lojalność, w zamian za to będzie nie tylko sowicie wynagrodzony, ale również jego pozycja i renoma zostanie umocniona. Wszystko zależało od jego decyzji. – Z pewnością pływał Pan do portów Morza Karaibskiego. Wyjątkowe fregaty i galeony strzegą tych wód, wspomagane mniejszymi oddziałami. Brygi, szkunery. Każdy z portów, które dane mi było zobaczyć funkcjonuje niczym jeden organizm. Chciałbym wiedzieć… czy rozważa Pan rozwój, Panie Watson. Na zwiększenie możliwości portu w Dover, na zwiększenie swoich własnych możliwości? Na umocnienie ochrony całego hrabstwa? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Mathieu musiał najpierw zdobyć wiedzę na temat Kapitana, powiększyć ją w odpowiedni sposób, wszak miał oddać pod jego opiekę skarb, który niebawem zostanie zwodowany. To nie będzie byli jaki statek, to coś o wiele ważniejszego – przynajmniej dla niego. To ma być jego własne dziedzictwo, a do tego potrzeba odpowiednich sojuszy.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Przeniósł spojrzenie z powrotem na portowego kapitana, kiedy oddał głos bratu, Tristan był dobry w przemawiającym do serca pustosłowiu, ale to wiedza Mathieu, którą nabrał w trakcie swoich morskich przepraw, miała pomóc ustalić detale tej umowy. Tristan znał historyczne księgi, czytał o wielkich bitwach, a dar charyzmy pozwalał mu zjednywać sobie ludzi, niewiele jednak rozumiał ze specyfiki walki na wodzie, niewiele wiedział o wodach i rządzących na nim prawach, geomagicznych i politycznych, doświadczenie Mathieu w tym zakresie, nawet jeśli świeże, musiało się okazać cenne. Ufał wszak jego osądowi i wierzył, że wykorzysta swoją wiedzę.
Kapitan z uwagą obserwował jednego i drugiego czarodzieja, nerwowość na jego twarzy wydawała się zauważalna; potrafił ją już rozpoznawać, bacznie przyglądał się mikroruchom i mikroekspresjom twarzy, bawiąc się trochę tym obrazkiem: jakby zastanawiał się, jak wiele potrafi dostrzec. Spodziewał się strachu, poparcie Rosierów na tych terenach było bezsprzeczne i całkowite, nawet jeśli kierował tym głównie strach, nie miłość oddanego ludu. I nie był to strach wzięty znikąd, dopuszczali się czynów okrutnych, bezwzględnych i strasznych. Ciepło Evandry niosło światło, ale ocieplało jedynie ścieżkę usłaną gnijącymi trupami.
- Zamierzamy wydać dużą ilość złota na wzmocnienie, naturalnie, funkcji obronnych wybrzeża - przytaknął Mathieu. - Nie bez powodu, cieśnina oddzielająca nas od Francji pełni w rym regionie kluczową rolę. Dover należy do miast, które na mocy traktatów sprawuje nad nią pieczę. Czas sięgnąć po to, co dane nam jest z mocy prawa - Uśmiechnął się z zadowoleniem, choć uśmiech ten nie sięgał oczu i nie miał w sobie nic z wesołości. - Kontynent wkrótce dostrzeże potęgę Lorda Voldemorta, lecz nim stanie się to w pełni, dostarcza, ku naszemu zaskoczeniu, środki promugolskim bojówkom Longbottoma. Pomaga w ucieczce tym, których ściga prawo. Nie chciałby pan, panie Watson, żeby ktokolwiek oskarżył pana o nielojalność albo łamanie prawa, prawda? - dopytał uprzejmie, chwytając nóżkę kieliszka wina, którego wpierw wyczul aromat, a potem dopiero skosztował. - Nienajgorsze - przyznał - Z Callais, prawda? - Prowansja, handel z Callais. Nie miał wątpliwości. - Będzie o nie łatwiej, gdy przejmiemy pełną kontrolę nad morzem w tym regionie. Francja jest gotowa współpracować - Cóż, będzie gotowa, jeszcze z nią nie mówił - Ale to pan, Panie Watson, jest w tej układance najważniejszą figurą. Przyjdzie panu sprawować pieczę nad całym przedsięwzięciem. Czy jest pan na to gotów? Mathieu, przedstawisz najbliższe wyzwania? - zapytał, odnosząc się do jego marynarskich doświadczeń, nie odejmując jednak wzroku od samego kapitana.
Kapitan zaś rozchylił nieznacznie usta, skuszony intratną propozycją zdawał się odsyłać strachy na bok. Wzrost znaczenia portu - a co za tym idzie jego pozycji - wydawały się dla niego kuszące.
- Nie jestem pewien, czy pan rozumie, panie Watson. Na terenie cieśniny nastąpią skoordynowane działania wojenne, muszę wiedzieć, że mamy tu ludzi, na których można polegać. I że pan będzie w stanie nad tymi ludźmi zapanować. Mamy rozsądnych chętnych na podobne stanowisko. Proszę nas przekonać, że wymiana pana posady nie ma większego sensu - zasugerował, nie mówił prawdy, nie miał innej osoby na to stanowisko, ale przyszedł tu po to, by upewnić się, że siedzący przed nimi człowiek pozostanie lojalnym. Przeniósł wzrok na Mathieu, czy był w stanie wskazać zagrożenia, z jakimi będzie trzeba zmierzyć się na morzu w trakcie początkowej fazy?
Kapitan z uwagą obserwował jednego i drugiego czarodzieja, nerwowość na jego twarzy wydawała się zauważalna; potrafił ją już rozpoznawać, bacznie przyglądał się mikroruchom i mikroekspresjom twarzy, bawiąc się trochę tym obrazkiem: jakby zastanawiał się, jak wiele potrafi dostrzec. Spodziewał się strachu, poparcie Rosierów na tych terenach było bezsprzeczne i całkowite, nawet jeśli kierował tym głównie strach, nie miłość oddanego ludu. I nie był to strach wzięty znikąd, dopuszczali się czynów okrutnych, bezwzględnych i strasznych. Ciepło Evandry niosło światło, ale ocieplało jedynie ścieżkę usłaną gnijącymi trupami.
- Zamierzamy wydać dużą ilość złota na wzmocnienie, naturalnie, funkcji obronnych wybrzeża - przytaknął Mathieu. - Nie bez powodu, cieśnina oddzielająca nas od Francji pełni w rym regionie kluczową rolę. Dover należy do miast, które na mocy traktatów sprawuje nad nią pieczę. Czas sięgnąć po to, co dane nam jest z mocy prawa - Uśmiechnął się z zadowoleniem, choć uśmiech ten nie sięgał oczu i nie miał w sobie nic z wesołości. - Kontynent wkrótce dostrzeże potęgę Lorda Voldemorta, lecz nim stanie się to w pełni, dostarcza, ku naszemu zaskoczeniu, środki promugolskim bojówkom Longbottoma. Pomaga w ucieczce tym, których ściga prawo. Nie chciałby pan, panie Watson, żeby ktokolwiek oskarżył pana o nielojalność albo łamanie prawa, prawda? - dopytał uprzejmie, chwytając nóżkę kieliszka wina, którego wpierw wyczul aromat, a potem dopiero skosztował. - Nienajgorsze - przyznał - Z Callais, prawda? - Prowansja, handel z Callais. Nie miał wątpliwości. - Będzie o nie łatwiej, gdy przejmiemy pełną kontrolę nad morzem w tym regionie. Francja jest gotowa współpracować - Cóż, będzie gotowa, jeszcze z nią nie mówił - Ale to pan, Panie Watson, jest w tej układance najważniejszą figurą. Przyjdzie panu sprawować pieczę nad całym przedsięwzięciem. Czy jest pan na to gotów? Mathieu, przedstawisz najbliższe wyzwania? - zapytał, odnosząc się do jego marynarskich doświadczeń, nie odejmując jednak wzroku od samego kapitana.
Kapitan zaś rozchylił nieznacznie usta, skuszony intratną propozycją zdawał się odsyłać strachy na bok. Wzrost znaczenia portu - a co za tym idzie jego pozycji - wydawały się dla niego kuszące.
- Nie jestem pewien, czy pan rozumie, panie Watson. Na terenie cieśniny nastąpią skoordynowane działania wojenne, muszę wiedzieć, że mamy tu ludzi, na których można polegać. I że pan będzie w stanie nad tymi ludźmi zapanować. Mamy rozsądnych chętnych na podobne stanowisko. Proszę nas przekonać, że wymiana pana posady nie ma większego sensu - zasugerował, nie mówił prawdy, nie miał innej osoby na to stanowisko, ale przyszedł tu po to, by upewnić się, że siedzący przed nimi człowiek pozostanie lojalnym. Przeniósł wzrok na Mathieu, czy był w stanie wskazać zagrożenia, z jakimi będzie trzeba zmierzyć się na morzu w trakcie początkowej fazy?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ledwie wczoraj zszedł z desek znamienitego statku o nazwie Brzask, niosąc wzbogacony doświadczeniami bagaż. Ktoś, kto nie brał udziału w wyprawie, słuchając niezliczonych opowieści i będąc aktywnym świadkiem sytuacji, które mogły zaistnieć na morzu – niewiele mógł wiedzieć na ten temat. Jego rola w dzisiejszym spotkaniu była zupełnie inna – do tej pory raczej nie bywał na tego typu rozmowach, z uwagi na fakt, że mówca z niego żaden. Zmienił się w ciągu ostatnich miesięcy, od kiedy wojna nabrała mocy. Uczestniczył w tym od początku i świadom był wszystkiego, co wiązało się z konfliktem. Tristan zabierając go tutaj doceniał jego wiedzę i doświadczenie, choć był dopiero na początkowym etapie tej podróży.
Z jednej strony mówili o funkcjach obronnych cieśniny, która historycznymi traktatami była pod pieczą Dover, z drugiej o konieczności wykorzystania tego, co prawnie im nadane. Działania zbrojne nabierały mocy, kwestią czasu było, aż wróg nadejdzie z kierunku rozległych wód. Zachowanie bezpieczeństwa cieśniny pomiędzy Anglią a Francją było kluczowe dla sojuszu. Wrogie jednostki nie miały prawa naruszać tej strefy i Mathieu chciałby, aby było to respektowane. Nie ważne ile szkunerów, brygów czy fregat miałoby utkwić na dnie cieśniny.
- Na mocy tych traktatów naszym obowiązkiem jest zabezpieczenie wód cieśnieny. – powtórzył po Tristanie, kiedy ten rozwinął temat transportu środków jednostkom promugolskim. Sytuacja nie do przyjęcia, w żadnym wypadku. Tym bardziej, że w najbliższym czasie wyzwań czekało ich całkiem sporo. Mathieu nie zamierzał swojej fregaty oddawać pod pieczę kogoś, kto nie będzie im lojalny. To właśnie ta lojalność była dla nich najistotniejszą kwestią, ale o tym później. Istotą był plan. – Fregaty bojowe powinny strzec naszych największych portów. Klipry i brygi muszą patrolować każdą strefę Cieśniny Kaletańskiej. Szczególnie wzmożoną kontrolę należałoby narzucić w momentach północnego i zachodniego wiatru. – dopowiedział. – Wrogie jednostki wspierane siłami natury napływające ze strony morza północnego do cieśniny będą miały ułatwioną kwestię. Podobnie te płynące od kanału La Manche. – powiedział, przesuwając na krótki moment wzrok z Pana Watsona na Tristana, a później ponownie wrócił do mężczyzny, u którego dzisiaj gościli. Miał okazję przekonać się na własnej skórze jak ogromne znaczenie podczas żeglugi miały siły natury. Wiatr targający krople słonej wody uderzał w twarz, odbierając dech, utrudniając widzenie. Gorzej mieli Ci, którym wiatr nie sprzyjał i stawiał opór żaglom. Z wiatrem było lżej. – Kontrole wszelkich dostaw. Bojówki Longbottoma nie mają prawa otrzymać wsparcia zza cieśniny. Na terytorium podlegającym traktatowi wszelkie statki handlowe winny zostać poddane kontroli. Powinniśmy wiedzieć skąd płyną, dokąd płyną… aby móc pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy odpowiadają za transgraniczną i zorganizowaną przestępczość. – wyjaśnił. To nie wszystko, co miał do powiedzenia, to dopiero początek. Wiele widział na morzu, zawsze był dobrym obserwatorem. W porcie w Lizbonie czy w portach na Morzu Karaibskim, widział w jaki sposób sprawowana jest piecza nad morskim terytorium, widział zabezpieczenia, wysłuchał opowieści kapitana i wyciągał wniosku. Wiedział, że do bycia biegłym w kwestiach morskiej żeglugi jest mu daleko, jednak rozwijanie się było jego priorytetem.
- Panie Watson… Wzmocnienie potencjału floty Dover i wszystkich miast portowych związanych traktatem odegra kluczową rolę. Dover powinno przodować w swych poczynaniach, aby pozostali dostrzegali port jako przykład. Aktywny i stały współudział w utrzymaniu porządku to istota, której powinniśmy się trzymać. – to wszystko wiązało się z faktem, że Dover sprawowało pieczę nad cieśniną w myśl traktatów, więc to właśnie Dover powinno przodować w swych działaniach i nakłonić inne porty, do stałej współpracy. Czy Pan Watson był w stanie temu sprostać? – Wyzwań jest wiele, panie Watson. Logistyka, rozwój, działania zbrojne oraz wiele innych, nieprzewidzianych, wszak sama wojna jest nieprzewidywalna. – dodał. Szala zwycięstwa musiała być przechylona na ich stronę. Port musiał być w rękach kogoś, kto będzie wiedział jak zachować się w kluczowych momentach.
Z jednej strony mówili o funkcjach obronnych cieśniny, która historycznymi traktatami była pod pieczą Dover, z drugiej o konieczności wykorzystania tego, co prawnie im nadane. Działania zbrojne nabierały mocy, kwestią czasu było, aż wróg nadejdzie z kierunku rozległych wód. Zachowanie bezpieczeństwa cieśniny pomiędzy Anglią a Francją było kluczowe dla sojuszu. Wrogie jednostki nie miały prawa naruszać tej strefy i Mathieu chciałby, aby było to respektowane. Nie ważne ile szkunerów, brygów czy fregat miałoby utkwić na dnie cieśniny.
- Na mocy tych traktatów naszym obowiązkiem jest zabezpieczenie wód cieśnieny. – powtórzył po Tristanie, kiedy ten rozwinął temat transportu środków jednostkom promugolskim. Sytuacja nie do przyjęcia, w żadnym wypadku. Tym bardziej, że w najbliższym czasie wyzwań czekało ich całkiem sporo. Mathieu nie zamierzał swojej fregaty oddawać pod pieczę kogoś, kto nie będzie im lojalny. To właśnie ta lojalność była dla nich najistotniejszą kwestią, ale o tym później. Istotą był plan. – Fregaty bojowe powinny strzec naszych największych portów. Klipry i brygi muszą patrolować każdą strefę Cieśniny Kaletańskiej. Szczególnie wzmożoną kontrolę należałoby narzucić w momentach północnego i zachodniego wiatru. – dopowiedział. – Wrogie jednostki wspierane siłami natury napływające ze strony morza północnego do cieśniny będą miały ułatwioną kwestię. Podobnie te płynące od kanału La Manche. – powiedział, przesuwając na krótki moment wzrok z Pana Watsona na Tristana, a później ponownie wrócił do mężczyzny, u którego dzisiaj gościli. Miał okazję przekonać się na własnej skórze jak ogromne znaczenie podczas żeglugi miały siły natury. Wiatr targający krople słonej wody uderzał w twarz, odbierając dech, utrudniając widzenie. Gorzej mieli Ci, którym wiatr nie sprzyjał i stawiał opór żaglom. Z wiatrem było lżej. – Kontrole wszelkich dostaw. Bojówki Longbottoma nie mają prawa otrzymać wsparcia zza cieśniny. Na terytorium podlegającym traktatowi wszelkie statki handlowe winny zostać poddane kontroli. Powinniśmy wiedzieć skąd płyną, dokąd płyną… aby móc pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy odpowiadają za transgraniczną i zorganizowaną przestępczość. – wyjaśnił. To nie wszystko, co miał do powiedzenia, to dopiero początek. Wiele widział na morzu, zawsze był dobrym obserwatorem. W porcie w Lizbonie czy w portach na Morzu Karaibskim, widział w jaki sposób sprawowana jest piecza nad morskim terytorium, widział zabezpieczenia, wysłuchał opowieści kapitana i wyciągał wniosku. Wiedział, że do bycia biegłym w kwestiach morskiej żeglugi jest mu daleko, jednak rozwijanie się było jego priorytetem.
- Panie Watson… Wzmocnienie potencjału floty Dover i wszystkich miast portowych związanych traktatem odegra kluczową rolę. Dover powinno przodować w swych poczynaniach, aby pozostali dostrzegali port jako przykład. Aktywny i stały współudział w utrzymaniu porządku to istota, której powinniśmy się trzymać. – to wszystko wiązało się z faktem, że Dover sprawowało pieczę nad cieśniną w myśl traktatów, więc to właśnie Dover powinno przodować w swych działaniach i nakłonić inne porty, do stałej współpracy. Czy Pan Watson był w stanie temu sprostać? – Wyzwań jest wiele, panie Watson. Logistyka, rozwój, działania zbrojne oraz wiele innych, nieprzewidzianych, wszak sama wojna jest nieprzewidywalna. – dodał. Szala zwycięstwa musiała być przechylona na ich stronę. Port musiał być w rękach kogoś, kto będzie wiedział jak zachować się w kluczowych momentach.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Watson wyglądał na zdeterminowanego, choć najpewniej to nie hart ducha ani poczucie obowiązku zapalało go do pracy, a chęć dobrego, choć niełatwego zarobku. Był wilkiem morskim, nim osiadł w porcie nieco pływał, z tego, co mówił jego życiorys, wielokrotnie znacznie dalej niż do Europy, zwiedzając kontynenty Ameryki, Afryki, a nawet Azji. Dziś miał podobno rodzinę, dużo młodszą żonę i dziecko w drodze. W czasach takich ja te zapewnienie bytu rodzinie wydaje się kwestią szczególnie naglącą, a świetlanej przyszłości dziecka - musiało być jeszcze bardziej interesujące.
Tristan oparł się pozornie wygodnie na krześle, próbując kolejnego łyku wina ze średniej półki. Nie było złe, dobre też nie, był przyzwyczajony do znacznie lepszych alkoholi, ale nie pił go z niesmakiem. W ciszy wsłuchiwał się w słowa Mathieu, nie wszystko z tego rozumiał, ale ufał mu.
- Nasi sojusznicy ciągną statki do cieśniny, ale zarządzanie ruchem w Dover będzie wymagało szczególnej finezji - westchnął, skinąwszy głową bratu, kiedy skończył mówić. - Po Cieśninie już pływają najlepsze statki kraju, flota Traversów - ale o tym kapitan z pewnością już wiedział, minęło nieco czasu od dnia zawarcia tego sojuszu, Melisande miała o to zadbać. - Ale koordynacja działań będzie wychodziła stąd. - Watson musiał wziąć pod uwagę zagrożenia, o których wspominał Mathieu; Tristan obserwował go z ostrożnością, lustrując jego twarz uważnym spojrzeniem. Przytakiwał na kolejne dyspozycje, przyjmując je do wiadomości. - Rola kapitana tego miejsca wzrośnie, panie Watson, wzrośnie zatem też nasze zainteresowanie pana tożsamością. Mam nadzieję, że jest pan tego świadomy - odpowiedział lekko, upijając kolejny łyk wina; na krześle siedział wygodnie rozparty, jak gdyby znajdował się na przyjacielskiej pogawędce, na którą nic, ani jego podejście, ani ton jego głosu, ani zapadła atmosfera, nie mogło wskazywać; pozorna uprzejmość nie umniejszała wadze słów, a tym bardziej cierniom, które się za nimi kryły. Kapitan Watson był wystarczająco rozsądnym człowiekiem, żeby zdawać sobie z tego sprawę. - Przyjazną dla nas banderą okażą się niebawem statki przemytników. Jest pan w stanie nawiązać z nimi wspólny język? - Zadarł nieznacznie brodę, swoim zwyczajem, gdy kapitan powoli kiwał glową.
- To bandyci, trzymanie ich pod butem nie różni się od trzymania pod butem głodnej i zmęczonej załogi, sir. Ale ich lojalność...
- Tym się zajmiemy - Zbył lekceważąco, to nie miał być problem tego człowieka. - Zorganizowana przestępczość, o której wspomina mój brat, jest w ostatnim czasie szczególnie niebezpieczna - zaznaczył, nieprzypadkowo mówiąc o tym chwilę po wskazaniu na sojuszników, nie chodziło przecież wcale o przestępców w tradycyjnym tego słowa znaczeniu i to musiało zostać podkreślone. - Ludzie niegodni swojego miejsca w czarodziejskim społeczeństwie robią się bardzo natarczywi. Nikt, kto nie jest w stanie wylegitymować się odpowiednimi dokumentami, nie pokona Cieśniny. Dziś, jutro, za miesiąc. Nasze działania zmierzają do przejęcia nad nią całkowitej kontroli - w celach obronnych, naturalnie. Dowództwo zostanie delegowane na pana - Kącik ust Tristana uniósł się nieznacznie, kiedy nie przestawał lustrować go spojrzeniem.
- Chciałbym zobaczyć pana dokumenty, panie Watson - oznajmił nagle, gdy Mathieu ucichł, wzrok kapitana przeniósł się z jednego lorda na drugiego, ale bez słowa podał je Tristanowi; przewrócił kartki książeczki, po czym niedbale oddał ją właścicielowi. Figurował jako czarodziej półkrwi, dobrze. - Pana rodzice... - zaczął, unosząc ku niemu spojrzenie, wyczekująco.
- Czarodzieje półkrwi od pokoleń, sir. Moja matka to Mathilde z domu Jersen, urodziła się tutaj, w Dover. To rodzina zajmująca się uprawą czyrakobulw. Ich uprawy są ceryfikowane od ponad stu lat - zapewnił, przełykając ślinę; Tristan przechylił głowę na drugą stronę, marszcząc brew. Skąd ta nerwowość, jeśli to prawda? - Pana babka... - zaczął, kojarzył to nazwisko - czy się mylił?
- Opiekowała się szklarnią Smoczych Ogrodów, sir - dodał bez zawahania, Tristan skinął głową. Jej nazwisko figurowało w kronikach, pamiętał je.
- Proszę się upewnić, że wśród pana ludzi nie ma nikogo, kto mógłby próbować nam przeszkodzić. W razie problemów to pana głowa za to odpowie - zakończył, przenosząc spojrzenie na Mathieu. Czy jest coś jeszcze, co powinni poruszyć?
Tristan oparł się pozornie wygodnie na krześle, próbując kolejnego łyku wina ze średniej półki. Nie było złe, dobre też nie, był przyzwyczajony do znacznie lepszych alkoholi, ale nie pił go z niesmakiem. W ciszy wsłuchiwał się w słowa Mathieu, nie wszystko z tego rozumiał, ale ufał mu.
- Nasi sojusznicy ciągną statki do cieśniny, ale zarządzanie ruchem w Dover będzie wymagało szczególnej finezji - westchnął, skinąwszy głową bratu, kiedy skończył mówić. - Po Cieśninie już pływają najlepsze statki kraju, flota Traversów - ale o tym kapitan z pewnością już wiedział, minęło nieco czasu od dnia zawarcia tego sojuszu, Melisande miała o to zadbać. - Ale koordynacja działań będzie wychodziła stąd. - Watson musiał wziąć pod uwagę zagrożenia, o których wspominał Mathieu; Tristan obserwował go z ostrożnością, lustrując jego twarz uważnym spojrzeniem. Przytakiwał na kolejne dyspozycje, przyjmując je do wiadomości. - Rola kapitana tego miejsca wzrośnie, panie Watson, wzrośnie zatem też nasze zainteresowanie pana tożsamością. Mam nadzieję, że jest pan tego świadomy - odpowiedział lekko, upijając kolejny łyk wina; na krześle siedział wygodnie rozparty, jak gdyby znajdował się na przyjacielskiej pogawędce, na którą nic, ani jego podejście, ani ton jego głosu, ani zapadła atmosfera, nie mogło wskazywać; pozorna uprzejmość nie umniejszała wadze słów, a tym bardziej cierniom, które się za nimi kryły. Kapitan Watson był wystarczająco rozsądnym człowiekiem, żeby zdawać sobie z tego sprawę. - Przyjazną dla nas banderą okażą się niebawem statki przemytników. Jest pan w stanie nawiązać z nimi wspólny język? - Zadarł nieznacznie brodę, swoim zwyczajem, gdy kapitan powoli kiwał glową.
- To bandyci, trzymanie ich pod butem nie różni się od trzymania pod butem głodnej i zmęczonej załogi, sir. Ale ich lojalność...
- Tym się zajmiemy - Zbył lekceważąco, to nie miał być problem tego człowieka. - Zorganizowana przestępczość, o której wspomina mój brat, jest w ostatnim czasie szczególnie niebezpieczna - zaznaczył, nieprzypadkowo mówiąc o tym chwilę po wskazaniu na sojuszników, nie chodziło przecież wcale o przestępców w tradycyjnym tego słowa znaczeniu i to musiało zostać podkreślone. - Ludzie niegodni swojego miejsca w czarodziejskim społeczeństwie robią się bardzo natarczywi. Nikt, kto nie jest w stanie wylegitymować się odpowiednimi dokumentami, nie pokona Cieśniny. Dziś, jutro, za miesiąc. Nasze działania zmierzają do przejęcia nad nią całkowitej kontroli - w celach obronnych, naturalnie. Dowództwo zostanie delegowane na pana - Kącik ust Tristana uniósł się nieznacznie, kiedy nie przestawał lustrować go spojrzeniem.
- Chciałbym zobaczyć pana dokumenty, panie Watson - oznajmił nagle, gdy Mathieu ucichł, wzrok kapitana przeniósł się z jednego lorda na drugiego, ale bez słowa podał je Tristanowi; przewrócił kartki książeczki, po czym niedbale oddał ją właścicielowi. Figurował jako czarodziej półkrwi, dobrze. - Pana rodzice... - zaczął, unosząc ku niemu spojrzenie, wyczekująco.
- Czarodzieje półkrwi od pokoleń, sir. Moja matka to Mathilde z domu Jersen, urodziła się tutaj, w Dover. To rodzina zajmująca się uprawą czyrakobulw. Ich uprawy są ceryfikowane od ponad stu lat - zapewnił, przełykając ślinę; Tristan przechylił głowę na drugą stronę, marszcząc brew. Skąd ta nerwowość, jeśli to prawda? - Pana babka... - zaczął, kojarzył to nazwisko - czy się mylił?
- Opiekowała się szklarnią Smoczych Ogrodów, sir - dodał bez zawahania, Tristan skinął głową. Jej nazwisko figurowało w kronikach, pamiętał je.
- Proszę się upewnić, że wśród pana ludzi nie ma nikogo, kto mógłby próbować nam przeszkodzić. W razie problemów to pana głowa za to odpowie - zakończył, przenosząc spojrzenie na Mathieu. Czy jest coś jeszcze, co powinni poruszyć?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Przystań
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent