Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Przystań
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przystań
Niewielka przystań miesząca się w miasteczku portowym to główne miejsce spacerów mieszkańców. Można tu wynająć drewnianą łódkę ze sternikiem, ale marynarze niechętnie wpuszczają na swoje wody żółtodziobów. Najpiękniejsze są tu wschody oraz zachody słońca. Na pomoście czas chętnie spędzają rodziny z małym dziećmi, również mugolskie, urządzając tu pikniki. W tym miejscu nie wolno się kąpać, a nad porządkiem czuwa zawsze jakiś wilk morski. Prawdziwy relaks można poczuć na jednej z ławek znajdujących się niedaleko brzegu. Kilka z nich skrytych jest w cieniu, pozwalając schronić ciało przed ostrym słońcem. Zieleń oraz szum wody odpręży nawet najbardziej zestresowanego człowieka. W oddali można obserwować statki towarowe kursujące między Anglią a innymi krajami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Symbolika miała dla niego ogromne znaczenie. Zawsze zwracał uwagę na to, jakimi znakami się otaczał. Jak wielu wierzył w moc symboli, podobnie jak wielu wierzyło w przesądy. Przywołał lekki uśmiech na usta, choć jego oczy niewiele mówiły. Marynarze mieli swoje własne zabobony, które miały dla nich ogromne znaczenie. Nie należało wypływać w rejs w piątek, gwizdanie przywoływało sztorm, a ścinanie włosów wywoływało gniew boga mórz. Tak samo jak kobiety przynosiły pecha, wszak statek traktowany był jak najważniejsza kochanka, która z zazdrości mogłaby się mścić.
- Zanim zostanie zwodowany, oczywiście. - odparł w końcu. Nie był zbyt przesądny, nie zwracał na to szczególnej uwagi, ale może dlatego, że nie był wyjątkowo zaprawionym marynarzem, który na statku przebił tysiące fal, a może nie było jego drugim domem. Smocze Ogrody owszem – traktował jako drugi dom, jako azyl i miejsce, do którego należała spora część jego serca. Morze jednak ciągnęło go do siebie, dlatego poznał… co nieco na ten temat, chciał spróbować, zobaczyć, zapoczątkować coś zupełnie nowego. Pewien czas temu zdał sobie sprawę, że jest kowalem własnego losu i pisze swoją własną historię. Bądź co bądź, większość jego życia polegała na życiu w cieniu, niewychylaniu się i skupianiu na tym, aby zadowolić kogoś innego. Zawsze na swoje poczynania patrzył przez pryzmat kogoś innego, wyższego dobra czy zadowolenia czyichś wymagań. Zadanie nie było proste, ale przez lata wyrobił się, wiedział też, że w życiu nie liczyli się tylko inni, on sam również miał znaczenie.
- Oczywiście, że chciałbym, aby nasze dzieci miały o nas jak najlepsze zdanie, gdy nas już zabraknie. – odparł spokojnie i zwiesił spojrzenie na mewie, która dziobała zdechłą rybę. Zamknął na moment oczy, powinien powiedzieć jej prawdę? Wiedza o tym była dla niego męcząca, do tej pory zwierzył się jedynie Tristanowi i nie wiedział sam do końca co powinien o tym myśleć. Upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje i swobodnej rozmowy przeniósł spojrzenie na jej tęczówki. – Mam brata, bękarta. – mruknął w końcu, obserwując przez moment jej relacje. – Mój ojciec nie wiedział o jego istnieniu. Diana dowiedziała się po śmierci Anselma. Pomogła tej kobiecie, wspierała rozwój tego chłopca. Poznałem go, on sam znał prawdę dużo wcześniej ode mnie. Mam żal do matki, że mnie oszukiwała przez te wszystkie lata. – mruknął. To w pewnym sensie go załamywało. Popłynął z początkiem roku w rejs, który miał pozwolić mu zebrać własne myśli, a skończyło się katastrofą i jeszcze większym mętlikiem w głowie. Stracił zaufanie dla najbliższej mu osoby, nie wiedział już co ma zrobić, jak się zachować. Zamiast upragnionego spokoju, znalazł się na wzburzonym morzu, podczas najgorszego sztormu, jaki mógł kiedykolwiek istnieć.
- Zawsze pragnąłem mieć rodzeństwo. Obserwowałem Tristana i jego siostry, zazdrościłem im tego, że mają siebie. Nigdy nie dali mi odczuć tego, że jestem… z tego drugiego syna. Dlatego fakt, że mam brata i to cztery lata młodszego ode mnie rozbił mnie całkowicie. Z pełną świadomością, że Kenneth w zasadzie nienawidzi mnie tak samo mocno, jak każdego innego Rosiera. – wyjaśnił jej spokojnie i przymknął na moment powieki. – Ojciec mógł go zaakceptować, uznać… Wierzę, że zrobiłby to, bo z matką nie mogli mieć więcej dzieci. Kenneth miałby tytuł Lorda, mieszkałby w Chateau, wychowywał się razem z nami. - wziął głębszy oddech i spojrzał jej w oczy. Jeszcze nie miał okazji uzewnętrznić się w ten sposób. Nie miał okazji powiedzieć jej tak wiele. Niemniej jednak, Corinne była jego żoną, powinien dzielić się z nią wszystkim, jeśli nie chciał, aby to małżeństwo było jedynie umownym papierkiem.
Wsłuchał się w jej deklarację. Była dumna z niego, z tego, że mogła być jego żoną? Nieczęsto słyszał takie słowa, w zasadzie nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek ktokolwiek mówił do niego w ten sposób. Została w pewnym sensie zmuszona do tego, żeby zostać Lady Rosier i trwać u jego boku. Nie miała zapewne ochoty, sama wyznała, że obawiała się go na samym początku ich znajomości. Cóż mogło to o nim świadczyć? Jaki obraz w swojej głowie widziała, kiedy przed ślubem przychodził jej na myśl jej przyszły mąż? Musieli oboje dołożyć wszelkich starań, aby to małżeństwo nie było jedynie strzępem papieru, na którym oboje złożyli swoje podpisy, akceptując warunki umowy.
- Będę do Ciebie wracał. – szepnął cicho, zanim pocałowała go… nie spodziewał się tej wylewności, nie spodziewał się namiętności tego pocałunku, ani tego, że Corinne zdecyduje się na ten krok. Uśmiechnął się i kiedy w końcu odsunęli się od siebie spojrzał jej prosto w oczy. – Ty też do mnie wracaj.
- Zanim zostanie zwodowany, oczywiście. - odparł w końcu. Nie był zbyt przesądny, nie zwracał na to szczególnej uwagi, ale może dlatego, że nie był wyjątkowo zaprawionym marynarzem, który na statku przebił tysiące fal, a może nie było jego drugim domem. Smocze Ogrody owszem – traktował jako drugi dom, jako azyl i miejsce, do którego należała spora część jego serca. Morze jednak ciągnęło go do siebie, dlatego poznał… co nieco na ten temat, chciał spróbować, zobaczyć, zapoczątkować coś zupełnie nowego. Pewien czas temu zdał sobie sprawę, że jest kowalem własnego losu i pisze swoją własną historię. Bądź co bądź, większość jego życia polegała na życiu w cieniu, niewychylaniu się i skupianiu na tym, aby zadowolić kogoś innego. Zawsze na swoje poczynania patrzył przez pryzmat kogoś innego, wyższego dobra czy zadowolenia czyichś wymagań. Zadanie nie było proste, ale przez lata wyrobił się, wiedział też, że w życiu nie liczyli się tylko inni, on sam również miał znaczenie.
- Oczywiście, że chciałbym, aby nasze dzieci miały o nas jak najlepsze zdanie, gdy nas już zabraknie. – odparł spokojnie i zwiesił spojrzenie na mewie, która dziobała zdechłą rybę. Zamknął na moment oczy, powinien powiedzieć jej prawdę? Wiedza o tym była dla niego męcząca, do tej pory zwierzył się jedynie Tristanowi i nie wiedział sam do końca co powinien o tym myśleć. Upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje i swobodnej rozmowy przeniósł spojrzenie na jej tęczówki. – Mam brata, bękarta. – mruknął w końcu, obserwując przez moment jej relacje. – Mój ojciec nie wiedział o jego istnieniu. Diana dowiedziała się po śmierci Anselma. Pomogła tej kobiecie, wspierała rozwój tego chłopca. Poznałem go, on sam znał prawdę dużo wcześniej ode mnie. Mam żal do matki, że mnie oszukiwała przez te wszystkie lata. – mruknął. To w pewnym sensie go załamywało. Popłynął z początkiem roku w rejs, który miał pozwolić mu zebrać własne myśli, a skończyło się katastrofą i jeszcze większym mętlikiem w głowie. Stracił zaufanie dla najbliższej mu osoby, nie wiedział już co ma zrobić, jak się zachować. Zamiast upragnionego spokoju, znalazł się na wzburzonym morzu, podczas najgorszego sztormu, jaki mógł kiedykolwiek istnieć.
- Zawsze pragnąłem mieć rodzeństwo. Obserwowałem Tristana i jego siostry, zazdrościłem im tego, że mają siebie. Nigdy nie dali mi odczuć tego, że jestem… z tego drugiego syna. Dlatego fakt, że mam brata i to cztery lata młodszego ode mnie rozbił mnie całkowicie. Z pełną świadomością, że Kenneth w zasadzie nienawidzi mnie tak samo mocno, jak każdego innego Rosiera. – wyjaśnił jej spokojnie i przymknął na moment powieki. – Ojciec mógł go zaakceptować, uznać… Wierzę, że zrobiłby to, bo z matką nie mogli mieć więcej dzieci. Kenneth miałby tytuł Lorda, mieszkałby w Chateau, wychowywał się razem z nami. - wziął głębszy oddech i spojrzał jej w oczy. Jeszcze nie miał okazji uzewnętrznić się w ten sposób. Nie miał okazji powiedzieć jej tak wiele. Niemniej jednak, Corinne była jego żoną, powinien dzielić się z nią wszystkim, jeśli nie chciał, aby to małżeństwo było jedynie umownym papierkiem.
Wsłuchał się w jej deklarację. Była dumna z niego, z tego, że mogła być jego żoną? Nieczęsto słyszał takie słowa, w zasadzie nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek ktokolwiek mówił do niego w ten sposób. Została w pewnym sensie zmuszona do tego, żeby zostać Lady Rosier i trwać u jego boku. Nie miała zapewne ochoty, sama wyznała, że obawiała się go na samym początku ich znajomości. Cóż mogło to o nim świadczyć? Jaki obraz w swojej głowie widziała, kiedy przed ślubem przychodził jej na myśl jej przyszły mąż? Musieli oboje dołożyć wszelkich starań, aby to małżeństwo nie było jedynie strzępem papieru, na którym oboje złożyli swoje podpisy, akceptując warunki umowy.
- Będę do Ciebie wracał. – szepnął cicho, zanim pocałowała go… nie spodziewał się tej wylewności, nie spodziewał się namiętności tego pocałunku, ani tego, że Corinne zdecyduje się na ten krok. Uśmiechnął się i kiedy w końcu odsunęli się od siebie spojrzał jej prosto w oczy. – Ty też do mnie wracaj.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
Przystań
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent