Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Rezerwat znikaczy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Rezerwat Znikaczy im. M. Rabnott
Park znajdujący się na południu Somerset, na włościach należących do rodu Abbottów jest pierwszym i jednocześnie największym rezerwatem znikaczy w całej Anglii. Ptaki te, ze względu na ich niewielki rozmiar i niezwykłą szybkość przed wiekami wykorzystywano zamiast zniczy podczas rozgrywek Quidditcha. Dopiero Modesta Rabnott jako pierwsza czarownica zwróciła uwagę na ochronę praw zwierząt i obroniła znikacza wypuszczonego podczas jednego z meczy w 1269 roku. Dziś wielohektarowy park zamieszkują dziesiątki albo nawet setki tych maleńkich stworzeń, błyszczących pomiędzy gałęziami drzew niczym krople żywicy. Pomiędzy drzewami wiją się żwirowe ścieżki, z których można z bliska obserwować niezwykle szybkie stworzenia. Jednak przez wzgląd na ścisłą ochronę ptaków, na teren rezerwatu mogą wejść tylko pracownicy przeszkoleni w opiece, a także członkowie rodu Abbott i ich goście. Co jest oczywiste, zakłócanie spokoju ptaków, próby łapania czy krzywdzenia są surowo zakazane; panujące zasady są ściśle przestrzegane przez wyczulonych na wszelkie odchylenia pracowników.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.06.18 18:52, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Odetchnął, kiedy odjął różdżkę, wyglądało na to, że włożyli w swój wysiłek dość mocy, by ukoić rządzącą tym miejscem złą siłę. Biała magia zwalczała czarną, spychała ją na granice, w końcu - wyparła - obydwoje mogli odpocząć, ale Brendan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to jeszcze nie jest koniec. To nigdy nie kończyło się w ten sposób, anomalia walczyła, wpływając na rzeczywistość w sposób, którego miał nigdy nie zrozumieć. Broniła się, wykorzystując jako tarczę świat fauny, flory, lub rzeczy martwych, szukając sprzymierzeńców wszędzie tam, gdzie być ich nie powinno. Stanął prosto, lekko opuszczając różdżkę i z wysoko zadartą brodą rozglądał się po okolicy, czujnie wypatrując niebezpieczeństwa.
- Wiem - odpowiedział Maxine bez zająknięcia, bo to nie aurorzy ciągnęli Zakon, choć rzeczywiście było ich tam wielu, na jego czele stała gwardia, pośród których znajdowali się również czarodzieje innych profesji. W rzeczy samej wiedział, że wśród Zakonników dało się znaleźć przynajmniej kilkoro czarodziejów, którzy podchodzili do sprawy z właściwą jej powadze determinacją i rozwagą, nie traktując ich stowarzyszenia wyłącznie towarzysko. Ale wierzył również, że tych, którzy woleli zajmować się plotkami, było wśród nich znacznie więcej. Desmond mogła wykazywać się zapałem, ale jeśli tylko ten zapał utrzyma - prędko zorientuje się, jak wielu czarodziejów go nie podziela.
- Imperiusa jest w stanie rzucić człowiek - podjął, nie odpowiadając co prawda na jej pytanie - bo odpowiedzi nie znał, mogli jej próbować udzielać mądrzejsi od niego - ale ciągnąc myśl dalej, wnikając w tematy coraz bardziej przerażające - i przytłaczające. - Człowiek, który ma rozum i myśli - Wnioski płynące z tej wyprawy - były niechciane. - Jeśli anomalia potrafi uczynić to samo, ale z większą mocą... - czy już jesteśmy zgubieni? czy warto było łudzić się jakąkolwiek nadzieją? Tak naprawdę nie sądził, by miało to jakiekolwiek znaczenie, zgubieni czy nie - będą walczyć do końca. Wtem jednak - dobiegł go dziwaczny, drażniący dźwięk; Brendan odwrócił głowę za odgłosem i przeklął - wpierw na głos, choć dokończył w myślach. - Co to jest? - Wyglądało jak zmutowana osa, podobna do tej, przed którą krył się na Picadilly Circus - wówczas skutecznie; teraz nie mogło stać się inaczej. Nie mógł wiedzieć, czy ten owad będzie podatny na jakiekolwiek zaklęcia - tamta osa nie była - zdecydował więc wypróbować sprawdzoną taktykę. Odwrócił się w kierunku Maxine i skinął jej głową, wysyłając za pobliskie drzewo- samemu wskakując za jedne znajdujących się nieco dalej - mocno przylegając plecami do jego kory i oddychając powoli, chcąc uspokoić i zminimalizować swoje ruchy. Nie wypowiedział przy tym ani słowa, niepotrzebny hałas mógł zwrócić na nich jeszcze bardziej niepotrzebną uwagę przerośniętych owadów.
- Wiem - odpowiedział Maxine bez zająknięcia, bo to nie aurorzy ciągnęli Zakon, choć rzeczywiście było ich tam wielu, na jego czele stała gwardia, pośród których znajdowali się również czarodzieje innych profesji. W rzeczy samej wiedział, że wśród Zakonników dało się znaleźć przynajmniej kilkoro czarodziejów, którzy podchodzili do sprawy z właściwą jej powadze determinacją i rozwagą, nie traktując ich stowarzyszenia wyłącznie towarzysko. Ale wierzył również, że tych, którzy woleli zajmować się plotkami, było wśród nich znacznie więcej. Desmond mogła wykazywać się zapałem, ale jeśli tylko ten zapał utrzyma - prędko zorientuje się, jak wielu czarodziejów go nie podziela.
- Imperiusa jest w stanie rzucić człowiek - podjął, nie odpowiadając co prawda na jej pytanie - bo odpowiedzi nie znał, mogli jej próbować udzielać mądrzejsi od niego - ale ciągnąc myśl dalej, wnikając w tematy coraz bardziej przerażające - i przytłaczające. - Człowiek, który ma rozum i myśli - Wnioski płynące z tej wyprawy - były niechciane. - Jeśli anomalia potrafi uczynić to samo, ale z większą mocą... - czy już jesteśmy zgubieni? czy warto było łudzić się jakąkolwiek nadzieją? Tak naprawdę nie sądził, by miało to jakiekolwiek znaczenie, zgubieni czy nie - będą walczyć do końca. Wtem jednak - dobiegł go dziwaczny, drażniący dźwięk; Brendan odwrócił głowę za odgłosem i przeklął - wpierw na głos, choć dokończył w myślach. - Co to jest? - Wyglądało jak zmutowana osa, podobna do tej, przed którą krył się na Picadilly Circus - wówczas skutecznie; teraz nie mogło stać się inaczej. Nie mógł wiedzieć, czy ten owad będzie podatny na jakiekolwiek zaklęcia - tamta osa nie była - zdecydował więc wypróbować sprawdzoną taktykę. Odwrócił się w kierunku Maxine i skinął jej głową, wysyłając za pobliskie drzewo- samemu wskakując za jedne znajdujących się nieco dalej - mocno przylegając plecami do jego kory i oddychając powoli, chcąc uspokoić i zminimalizować swoje ruchy. Nie wypowiedział przy tym ani słowa, niepotrzebny hałas mógł zwrócić na nich jeszcze bardziej niepotrzebną uwagę przerośniętych owadów.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Czuła, że im się udało; tym razem nie pozwoliła sobie na błąd, tym razem - podołała postawionemu przez profesor Bagshot zadaniu. Opanowali tę magię, poskromili. Maxine była świadoma, że podstawą ich sukcesu były umiejętności Brendana, jego doświadczenie i moc, lecz czuła się z siebie dumna - miała wreszcie ku temu powód.
- Tak, słuszna uwaga... - odezwała się po krótkim zastanowieniu; rzeczywiście nie pomyślała o tym w ten sposób. Pominęła wolę i intencje, skupiając się na samej skali mocy; dotychczas anomalie zdawały się oddziaływać na magię bardzo chaotycznie. Z tego co Maxine było wiadomo, to nie dało się przewidzieć następnego wybuchu, uczeni nie mogli zamknąć anomalii w kilku prawach, czy numerologogicznych schematach. Wciąż niewiele o nie nie wiedzieli, zbadać się tego nie dało - i to chyba było najbardziej przerażające. Musieli stawiać czoła chaosowi, którego nie sposób było przewidzieć - jak się powinni więc do tego przygotować?
- ... to jesteśmy w ciemnej... dziurze - dokończyła za niego; na usta cisnęło się brzydkie słowo, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili. Myśl o tym, że źródło anomalii mogło kierować się czymś na kszałt inteligencji - była przerażajca. Nie sądziła, aby mieli wówczas szanse; było ich zbyt niewielu, a moc, która doprowadziła do wybuchu magii przed tygodniami - była ogromna.
Na znak Brendana rzuciła się za najbliższe, dość szerokie drzewo, starając się przy tym nie robić zbyt wiele hałasu; była szybka i zwinna, jak to szukająca, a do tego niewysoka i szczupła - szeroki pień w zupełności ją zasłonił. Starała się uspokoić oddech, choć to nie było łatwe; nie znała się na magicznych stworzeniach, nie potrafiła z nimi radzić. Na pytanie Brendana nie umiała udzielić odpowiedzi; stworzenia wyglądały jak osy, lecz osami z pewnością nie były - i z pewnością nie chciała się przekonać o tym, czy kąsają bardziej boleśnie. Złowrogie bzyczenie trwało jeszcze nieznośnie długie sekundy, a może minuty? Nie wiedziała ile czasu spędzili za tymi drzewami, trwając w bezruchu, lecz gdy w końcu bzyczenie ustało, odczekali jeszcze chwilę; widział, że Brendan wychyla ię zza pnia, by sprawdzić, czy teren jest czysty - na jego znak i ona powróciła na ścieżkę.
- Nie wiem co to było, ale lepiej się już stąd wynośmy... - zaproponowała cicho; czuła, że magia anomalii została przez nich ustabilizowana, poskromiona.
Nawet złote znikacze drgnęły nagle, zatrzepotały skrzydełkami - tyle je widzieli, bo zniknęły w koronach drzew, umykając przed ludzkimi spojrzeniami. Maxine odetchnęła z ulgą. Odnieśli sukces, chociaż dziś - nie mogli jednak tego świętować, nie mogli spocząć na laurach.
To był jedynie mały krok do przodu, a droga wciąż pozostawała cholernie długa.
| ztx2
- Tak, słuszna uwaga... - odezwała się po krótkim zastanowieniu; rzeczywiście nie pomyślała o tym w ten sposób. Pominęła wolę i intencje, skupiając się na samej skali mocy; dotychczas anomalie zdawały się oddziaływać na magię bardzo chaotycznie. Z tego co Maxine było wiadomo, to nie dało się przewidzieć następnego wybuchu, uczeni nie mogli zamknąć anomalii w kilku prawach, czy numerologogicznych schematach. Wciąż niewiele o nie nie wiedzieli, zbadać się tego nie dało - i to chyba było najbardziej przerażające. Musieli stawiać czoła chaosowi, którego nie sposób było przewidzieć - jak się powinni więc do tego przygotować?
- ... to jesteśmy w ciemnej... dziurze - dokończyła za niego; na usta cisnęło się brzydkie słowo, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili. Myśl o tym, że źródło anomalii mogło kierować się czymś na kszałt inteligencji - była przerażajca. Nie sądziła, aby mieli wówczas szanse; było ich zbyt niewielu, a moc, która doprowadziła do wybuchu magii przed tygodniami - była ogromna.
Na znak Brendana rzuciła się za najbliższe, dość szerokie drzewo, starając się przy tym nie robić zbyt wiele hałasu; była szybka i zwinna, jak to szukająca, a do tego niewysoka i szczupła - szeroki pień w zupełności ją zasłonił. Starała się uspokoić oddech, choć to nie było łatwe; nie znała się na magicznych stworzeniach, nie potrafiła z nimi radzić. Na pytanie Brendana nie umiała udzielić odpowiedzi; stworzenia wyglądały jak osy, lecz osami z pewnością nie były - i z pewnością nie chciała się przekonać o tym, czy kąsają bardziej boleśnie. Złowrogie bzyczenie trwało jeszcze nieznośnie długie sekundy, a może minuty? Nie wiedziała ile czasu spędzili za tymi drzewami, trwając w bezruchu, lecz gdy w końcu bzyczenie ustało, odczekali jeszcze chwilę; widział, że Brendan wychyla ię zza pnia, by sprawdzić, czy teren jest czysty - na jego znak i ona powróciła na ścieżkę.
- Nie wiem co to było, ale lepiej się już stąd wynośmy... - zaproponowała cicho; czuła, że magia anomalii została przez nich ustabilizowana, poskromiona.
Nawet złote znikacze drgnęły nagle, zatrzepotały skrzydełkami - tyle je widzieli, bo zniknęły w koronach drzew, umykając przed ludzkimi spojrzeniami. Maxine odetchnęła z ulgą. Odnieśli sukces, chociaż dziś - nie mogli jednak tego świętować, nie mogli spocząć na laurach.
To był jedynie mały krok do przodu, a droga wciąż pozostawała cholernie długa.
| ztx2
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
12.08.1956r
Nie tak dawno opanowano tutaj walkę z szalejącymi anomaliami. Od tej pory pracownicy rezerwatu robili co mogli, by uspokoić poddenerwowane ptaki i jak najbardziej ograniczyć straty w tym zagrożonym, chronionym od wielu lat gatunku. W końcu wezwano także ją - lecznica Lady Prewett zyskiwała na uznaniu, o Julii wiadomym było iż wie jak obchodzić się ze zwierzętami. Pojawiła się na miejscu niedługo po otrzymaniu listu. Była akurat w lecznicy - w której od jakiegoś czasu był znacznie większy ruch. Wybuchające anomalie atakują ludzi, jednak także zwierzęta nie są bezpieczne - najróżniejsze zwierzęta. W klatkach stale pełno jest wszelkiego rodzaju ptactwa, psowatych, kotowatych, w boksach znajdują się większe zwierzęta, ledwo aetonan rażony gromem z jasnego nieba, który nie miał żadnych logicznych uzasadnień zostanie oddany właścicielom, a jego miejsce zajmie hipogryf oparzony płomieniem który zjawił się niewiadomo skąd.
Nie była jednak zmęczona. Lubiła swoją pracę, lubiła lecznicę, było w niej coś co dawało jej spokój ducha. Oczywiście - nigdy nie zaprzeczy iż dbanie o ludzi w tych ciężkich chwilach jest najważniejsze, jednak nie to było jej powołaniem i zawodem. Nie wiedziała o ludziach tyle ile wiedziała o zwierzętach, zajmowała się więc tym w czym była najlepsza. I pracowała. Dużo pracowała.
Szczególnie pomoc była potrzebna właśnie w rezerwatach - gdzie zgromadzone zwierzęta często w przerażeniu szkodziły same sobie. Stado często działało doskonale, w tak niepewnych sytuacjach jak te z którymi mieli obecnie do czynienia nic jednak nie było pewne, nic nie działało tak jak powinno, a wiele podręczników można było metaforycznie jak i dosłownie po prostu spalić.
Z tą myślą właśnie wchodziła do rezerwatu, gdzie choć anomalia już zniknęła i dało się wręcz wyczuć coś dobrego w atmosferze - zupełnie jakby czarna magia została zastąpiona czymś szczególnie pozytywnym - zwierzęta nadal były w wyraźnym szoku.
Reagowały na ludzi nerwowo. Odkąd weszła, trudno było jej dostrzec jakiegokolwiek ptaka, nie przejmowała się tym jednak nadmiernie i robiła swoje. Nie musiała łapać kolejnych okazów, wolała ustrzec się przed korzystaniem z magii jeśli nie było to absolutnie konieczne. Czarowanie przestało być równoznaczne z bezpieczeństwem, kiedy mogła rezygnowała więc z korzystania z różdżki na rzecz chwytania się eliksirów. Zakupiła ich całe mnóstwo na rzecz lecznicy, niekiedy ich działanie oznaczało dłuższe oczekiwanie niż w wypadku czarów, kalkulacja nadal jednak wychodziła na plus.
Nie musiała ich łapać, chciała jednak przyjrzeć się im z bliska. Siadła w końcu na trawie i starała się uzbroić w cierpliwość. Rozglądała się uważnie, usiłując nie poruszać nadmiernie, a przynajmniej nie wykonywać gwałtownych ruchów mogących spłoszyć imponująco szybkie ptaki. Lata wykorzystywania ich w quidditchu uzbroiło je w nieufność oraz zdolności ukrywania, to pewne.
Mineło trochę czasu, nim pierwszy, odważniejszy osobnik mignął gdzieś niedaleko. To było jednak zbyt mało czasu. Zwierzęta te przez całe lata szkoliły się w unikaniu ludzi nie po to, by tak po prostu zaświergolić nad jej głową w chwilę po tym jak magiczna fala zburzyła na jakiś czas ich delikatny świat.
Wysypała niewielki kopczyk ziarna przed siebie - przed wyjściem zadbała o to, by składał się z ziaren najbardziej odpowiednich, które powinny skusić te małe, delikatne istoty. Nadal jednak musiała uzbroić się w wielką cierpliwość. Gdy pierwszy odważniejszy znalazł się przy pożywieniu jakie ułożyła jakieś dwa metry od siebie, mogła go obserwować. Nie miała zamiaru go dotykać. To szczególnie delikatne zwierzęta, które nie raz już umierały przez po prostu zbyt mocne ściśnięcie dłoni.
Nic dziwnego, że ich ochrona stała się tak szalenie restrykcyjna, choć dla niej wiązało się to z trudniejszym zadaniem.
Nie wierciła się, była ostrożna. Po chwili pojawił się jeszcze jeden - a to było już więcej szczęścia, niż mogła oczekiwać. Najpierw obserwowała jak jedzą - były nerwowe, jadły zbyt szybko. Wielkie szczęście, że zdecydowała się na maleńkie ziarenka, obawiając się właśnie tej nerwowości. Opierzenie było jakby odrobinkę zbyt blade, nie były tak okrąglutkie jak przedtem, jakby nerwy wpłynęły na ich sylwetki, ale także gęstość opierzenia. Przez chwilę skupiła się na ich skrzydłach, starała się zaobserwować czy obracają się jak powinny, czy są w stanie okręcić dokładne koło. Pierwszy z osobników jakie zjawiły się przed nią po chwili wzbił się jednak do lotu, poruszony najwidoczniej nagłym powiewem wiatru i wykonał ten właśnie ruch.
Cicho odetchnęła z ulgą. Obserwowała kolejne osobniki, choć niewiele z nich zdecydowało się pojawić, co wcale jej nie szokowało.
Wszystkie wykazywały podobne problemy. Nie natrafiła na problemy ze skrzydełkami, a tego bała się najbardziej - najtrudniej byłoby zająć się takim osobnikiem bez korzystania z różdżki czy łapania go, a tego bardzo chciała uniknąć, nie chcąc jeszcze bardziej znerwicować i tak już przerażonych zwierząt.
O problemach ze skrzydłami niczego też jej nie doniesiono, będzie jednak pamiętała by pracownikom rezerwatu nakazać obserwację znikaczy pod tym względem. Skrzydła są zadziwiająco silne, jednak przez swoją mobilność także niestety łatwe do uszkodzenia. Poprosi ich także, by przeszli cały rezerwat uważnie, by sprawdzić czy żaden okaz nie leży gdzieś na ziemi nie mogąc się wzbić do lotu, choć nie wątpiła iż to już zrobiono. Abbotowie jak się przekonała, zatrudnili prawdziwych znawców i bardzo dbali o zwierzęta których rezerwat założono tu przed laty.
Wszystko co ona mogła na tę chwilę zrobić to podanie zwierzętom ziarna nasączonego eliksirem który powinien ukoić ich nerwy oraz przyspieszyć regenerację. To zadziwiające, jak dobrze zniosły tę koszmarną anomalię jaka tu wybuchła, choć być może właśnie ta dziwna, pozytywna atmosfera im w tym pomogła? Miałoby sens.
Podniosła się powoli i ostrożnie, choć to wystarczyło by tych kilka ptaków które odważyły się zjawić uciekło w popłochu. Ruszyła powoli na spacer - uważnie patrząc pod nogi na wypadek, gdyby miała trafić na bardziej ranny okaz, nie spiesząc się, wykonując łagodne, płynne ruchy. W odpowiednich miejscach pozostawała maleńkie kupki ziarna chcąc, by każdy z ptaków dostał po trosze, jednak nie mogąc tego w inny sposób dopilnować. Na szczęście nie są to jednak żarłoczne stworzenia, nie zdarza im się raczej jeść więcej niż to potrzebne.
Ziarna były najlepsze, jakie tylko mogła dostać, by skusić je właśnie do nich, a nie między roślinność z której zazwyczaj korzystają. Przez kilka dni taka właśnie dieta będzie dla nich najlepsza - jednak nie zbyt długo, by nie uzależnić ich organizmów. Jej celem jest jedynie przyspieszenie ich regeneracji, ukojenie nerwów. Niewątpliwie już za kilka dni rezerwat będzie można bez obaw otworzyć.
Porcję ziarna rozstawiała w dziuplach, w okolicach drzew, na gałęziach gdzie ptaki będą mogły czuć się bezpiecznie. Nie dotykała jedzenia dla ptaków nie chcąc, by nabrało ono jej zapachu, wysypywała prosto z przygotowanych fiolek. Było ono wilgotne, przez nasączenie eliksirem, to jednak nie powinno stanowić problemu dla zwierząt.
Rezerwat był przyjemny, w tej chwili cudownie odosobniony, choć z tego co wiedziała na codzień nie bywa inaczej. Jedynie pracownicy, Abbottowie oraz goście - choć Julia zamierzała zalecić by przez kolejnych kilka dni poprzestać jedynie na pracownikach.
Gdy przygotowane ziarna rozłożyła już odpowiednio w całym parku - co zajęło dość sporo czasu, trzeba przyznać, rezerwat był imponująco duży - ruszyła w końcu do wyjścia, choć w trakcie tego niespiesznego spaceru mogła dostrzec, że niektóre ptaki już teraz skusiły się na jej ziarno. Żółta plamka w jakiejś dziupli, inna na gałęzi. Dziobały i odlatywały, a Julia mogła jedynie mieć nadzieję że zgodnie z jej przewidywaniami szybko dojdą do siebie.
Wychodząc nie omieszkała wspomnieć pracownikom rezerwatu by kilka osób przeszło jeszcze ostrożnie w poszukiwaniu ewentualnych rannych ptaków oraz by za dwa czy trzy dni podać zwierzętom jeszcze jedną porcję ziarna którą zostawiła.
zt.
Nie tak dawno opanowano tutaj walkę z szalejącymi anomaliami. Od tej pory pracownicy rezerwatu robili co mogli, by uspokoić poddenerwowane ptaki i jak najbardziej ograniczyć straty w tym zagrożonym, chronionym od wielu lat gatunku. W końcu wezwano także ją - lecznica Lady Prewett zyskiwała na uznaniu, o Julii wiadomym było iż wie jak obchodzić się ze zwierzętami. Pojawiła się na miejscu niedługo po otrzymaniu listu. Była akurat w lecznicy - w której od jakiegoś czasu był znacznie większy ruch. Wybuchające anomalie atakują ludzi, jednak także zwierzęta nie są bezpieczne - najróżniejsze zwierzęta. W klatkach stale pełno jest wszelkiego rodzaju ptactwa, psowatych, kotowatych, w boksach znajdują się większe zwierzęta, ledwo aetonan rażony gromem z jasnego nieba, który nie miał żadnych logicznych uzasadnień zostanie oddany właścicielom, a jego miejsce zajmie hipogryf oparzony płomieniem który zjawił się niewiadomo skąd.
Nie była jednak zmęczona. Lubiła swoją pracę, lubiła lecznicę, było w niej coś co dawało jej spokój ducha. Oczywiście - nigdy nie zaprzeczy iż dbanie o ludzi w tych ciężkich chwilach jest najważniejsze, jednak nie to było jej powołaniem i zawodem. Nie wiedziała o ludziach tyle ile wiedziała o zwierzętach, zajmowała się więc tym w czym była najlepsza. I pracowała. Dużo pracowała.
Szczególnie pomoc była potrzebna właśnie w rezerwatach - gdzie zgromadzone zwierzęta często w przerażeniu szkodziły same sobie. Stado często działało doskonale, w tak niepewnych sytuacjach jak te z którymi mieli obecnie do czynienia nic jednak nie było pewne, nic nie działało tak jak powinno, a wiele podręczników można było metaforycznie jak i dosłownie po prostu spalić.
Z tą myślą właśnie wchodziła do rezerwatu, gdzie choć anomalia już zniknęła i dało się wręcz wyczuć coś dobrego w atmosferze - zupełnie jakby czarna magia została zastąpiona czymś szczególnie pozytywnym - zwierzęta nadal były w wyraźnym szoku.
Reagowały na ludzi nerwowo. Odkąd weszła, trudno było jej dostrzec jakiegokolwiek ptaka, nie przejmowała się tym jednak nadmiernie i robiła swoje. Nie musiała łapać kolejnych okazów, wolała ustrzec się przed korzystaniem z magii jeśli nie było to absolutnie konieczne. Czarowanie przestało być równoznaczne z bezpieczeństwem, kiedy mogła rezygnowała więc z korzystania z różdżki na rzecz chwytania się eliksirów. Zakupiła ich całe mnóstwo na rzecz lecznicy, niekiedy ich działanie oznaczało dłuższe oczekiwanie niż w wypadku czarów, kalkulacja nadal jednak wychodziła na plus.
Nie musiała ich łapać, chciała jednak przyjrzeć się im z bliska. Siadła w końcu na trawie i starała się uzbroić w cierpliwość. Rozglądała się uważnie, usiłując nie poruszać nadmiernie, a przynajmniej nie wykonywać gwałtownych ruchów mogących spłoszyć imponująco szybkie ptaki. Lata wykorzystywania ich w quidditchu uzbroiło je w nieufność oraz zdolności ukrywania, to pewne.
Mineło trochę czasu, nim pierwszy, odważniejszy osobnik mignął gdzieś niedaleko. To było jednak zbyt mało czasu. Zwierzęta te przez całe lata szkoliły się w unikaniu ludzi nie po to, by tak po prostu zaświergolić nad jej głową w chwilę po tym jak magiczna fala zburzyła na jakiś czas ich delikatny świat.
Wysypała niewielki kopczyk ziarna przed siebie - przed wyjściem zadbała o to, by składał się z ziaren najbardziej odpowiednich, które powinny skusić te małe, delikatne istoty. Nadal jednak musiała uzbroić się w wielką cierpliwość. Gdy pierwszy odważniejszy znalazł się przy pożywieniu jakie ułożyła jakieś dwa metry od siebie, mogła go obserwować. Nie miała zamiaru go dotykać. To szczególnie delikatne zwierzęta, które nie raz już umierały przez po prostu zbyt mocne ściśnięcie dłoni.
Nic dziwnego, że ich ochrona stała się tak szalenie restrykcyjna, choć dla niej wiązało się to z trudniejszym zadaniem.
Nie wierciła się, była ostrożna. Po chwili pojawił się jeszcze jeden - a to było już więcej szczęścia, niż mogła oczekiwać. Najpierw obserwowała jak jedzą - były nerwowe, jadły zbyt szybko. Wielkie szczęście, że zdecydowała się na maleńkie ziarenka, obawiając się właśnie tej nerwowości. Opierzenie było jakby odrobinkę zbyt blade, nie były tak okrąglutkie jak przedtem, jakby nerwy wpłynęły na ich sylwetki, ale także gęstość opierzenia. Przez chwilę skupiła się na ich skrzydłach, starała się zaobserwować czy obracają się jak powinny, czy są w stanie okręcić dokładne koło. Pierwszy z osobników jakie zjawiły się przed nią po chwili wzbił się jednak do lotu, poruszony najwidoczniej nagłym powiewem wiatru i wykonał ten właśnie ruch.
Cicho odetchnęła z ulgą. Obserwowała kolejne osobniki, choć niewiele z nich zdecydowało się pojawić, co wcale jej nie szokowało.
Wszystkie wykazywały podobne problemy. Nie natrafiła na problemy ze skrzydełkami, a tego bała się najbardziej - najtrudniej byłoby zająć się takim osobnikiem bez korzystania z różdżki czy łapania go, a tego bardzo chciała uniknąć, nie chcąc jeszcze bardziej znerwicować i tak już przerażonych zwierząt.
O problemach ze skrzydłami niczego też jej nie doniesiono, będzie jednak pamiętała by pracownikom rezerwatu nakazać obserwację znikaczy pod tym względem. Skrzydła są zadziwiająco silne, jednak przez swoją mobilność także niestety łatwe do uszkodzenia. Poprosi ich także, by przeszli cały rezerwat uważnie, by sprawdzić czy żaden okaz nie leży gdzieś na ziemi nie mogąc się wzbić do lotu, choć nie wątpiła iż to już zrobiono. Abbotowie jak się przekonała, zatrudnili prawdziwych znawców i bardzo dbali o zwierzęta których rezerwat założono tu przed laty.
Wszystko co ona mogła na tę chwilę zrobić to podanie zwierzętom ziarna nasączonego eliksirem który powinien ukoić ich nerwy oraz przyspieszyć regenerację. To zadziwiające, jak dobrze zniosły tę koszmarną anomalię jaka tu wybuchła, choć być może właśnie ta dziwna, pozytywna atmosfera im w tym pomogła? Miałoby sens.
Podniosła się powoli i ostrożnie, choć to wystarczyło by tych kilka ptaków które odważyły się zjawić uciekło w popłochu. Ruszyła powoli na spacer - uważnie patrząc pod nogi na wypadek, gdyby miała trafić na bardziej ranny okaz, nie spiesząc się, wykonując łagodne, płynne ruchy. W odpowiednich miejscach pozostawała maleńkie kupki ziarna chcąc, by każdy z ptaków dostał po trosze, jednak nie mogąc tego w inny sposób dopilnować. Na szczęście nie są to jednak żarłoczne stworzenia, nie zdarza im się raczej jeść więcej niż to potrzebne.
Ziarna były najlepsze, jakie tylko mogła dostać, by skusić je właśnie do nich, a nie między roślinność z której zazwyczaj korzystają. Przez kilka dni taka właśnie dieta będzie dla nich najlepsza - jednak nie zbyt długo, by nie uzależnić ich organizmów. Jej celem jest jedynie przyspieszenie ich regeneracji, ukojenie nerwów. Niewątpliwie już za kilka dni rezerwat będzie można bez obaw otworzyć.
Porcję ziarna rozstawiała w dziuplach, w okolicach drzew, na gałęziach gdzie ptaki będą mogły czuć się bezpiecznie. Nie dotykała jedzenia dla ptaków nie chcąc, by nabrało ono jej zapachu, wysypywała prosto z przygotowanych fiolek. Było ono wilgotne, przez nasączenie eliksirem, to jednak nie powinno stanowić problemu dla zwierząt.
Rezerwat był przyjemny, w tej chwili cudownie odosobniony, choć z tego co wiedziała na codzień nie bywa inaczej. Jedynie pracownicy, Abbottowie oraz goście - choć Julia zamierzała zalecić by przez kolejnych kilka dni poprzestać jedynie na pracownikach.
Gdy przygotowane ziarna rozłożyła już odpowiednio w całym parku - co zajęło dość sporo czasu, trzeba przyznać, rezerwat był imponująco duży - ruszyła w końcu do wyjścia, choć w trakcie tego niespiesznego spaceru mogła dostrzec, że niektóre ptaki już teraz skusiły się na jej ziarno. Żółta plamka w jakiejś dziupli, inna na gałęzi. Dziobały i odlatywały, a Julia mogła jedynie mieć nadzieję że zgodnie z jej przewidywaniami szybko dojdą do siebie.
Wychodząc nie omieszkała wspomnieć pracownikom rezerwatu by kilka osób przeszło jeszcze ostrożnie w poszukiwaniu ewentualnych rannych ptaków oraz by za dwa czy trzy dni podać zwierzętom jeszcze jedną porcję ziarna którą zostawiła.
zt.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Była dzisiaj bardzo zabiegana. Zmobilizowała pół pobliskiej wsi do pomocy przy poszukiwaniach zaginionej osoby. W przeciwieństwie do sprawy niejakiego Wadocka, szmuglera oraz złodzieja, tutaj wielu wystąpiło ze swojego domu, żeby poświęcić choć odrobinę swojego czasu na wolontariacką pomoc. Wszyscy w ciemnych płaszczach przechadzali się po deszczowych ulicach, nieraz cali mokrzy od wody. Pogoda nie sprzyjała tym bardziej liczyła się każda sekunda, gdyż zaginiona, Flora Cattermole miała ledwie dziewięć lat. Najintensywniej poszukiwała jej matka - zaglądała w każdy kąt, chodziła każdą ścieżką, którą mogła podążać jej mała córeczka. Policjantów na miejscu pojawiło się wielu, używali magii by móc odnaleźć choć znak dziecka w okolicy. Wydawał się to próżny trud, a każda minuta zmniejszała możliwość odnalezienia dziewczynki w pełni sił. Pogoda nie sprzyjała, w takich warunkach mogło stać się wszystko, a anomalie wcale nie ułatwiały zadania. W końcu mała nie miała jeszcze jedenastu lat - mogła roztaczać wokół siebie naprawdę nieprzyjemne magiczne skutki.
Marcella podchodziła do tej sprawy bardzo osobiście. Sama mieszkała przecież z dziećmi siostry, dwoma łobuzami, którzy ciągle mogli zrobić sobie coś nieodpowiedniego. Gdy wyobrażała sobie swój strach, jeśli to jeden z nich zniknąłby w burzliwy wieczór, postawiłaby w gotowość całe Bargaly, jeśli nawet nie Newton Steward, by tylko znaleźć choć mały trop. Bezsilność w takiej sytuacji musiała być okropna.
Z zeznań świadków dowiedziała się, że ostatnio dziewczynka bawiła się na łące niedaleko wsi - wraz z koleżanką skakały po kałużach, by zrobić jak największe chlupnięcie. Niesamowite, że dziecku tak łatwo przychodzi odnajdowanie zabawy w momentach, w których dorośli chowali się w swoich ciepłych domach.
Akurat jeszcze raz przesłuchiwała koleżankę dziewczynki - małą mugolkę imieniem Catherine, gdy otrzymała sowę z powiadomieniem, że podczas oględzin miejsca, w którym prawdopodobnie użyta była czarna magia aurorzy odnaleźli coś, co może pomóc w sprawie odnalezienia dziewczynki. Marcella czym prędzej dosiadła swojej miotły, nikt nawet nie próbował jej przestrzec przed tym, co mogło się stać, jeśli w takich warunkach jej dosiądzie. W końcu akurat w poruszaniu się na niej była prawdziwym mistrzem. Nie zapomniała o swoich goglach, które miały chronić oczy i poprawiać jej wzrok podczas lotu - mała wada wzroku powodowała, że niektóre odległe obiekty były dla niej zamazane, a podczas lotu jest to akurat dosyć znamienne.
Wyruszyła sama, wiedząc, że na miejscu spotka ekipę zajmującą się swoją sprawą. Dostała się na teren rezerwatu w paręnaście minut, droga nie była daleka. Gdyby miała być, zapewne jednak wybrałaby świstoklika!
Wylądowała w okolicy grupy, która rozpaliła swiatło Lumos Maxima, by w burzy być widocznymi dla nadlatującej czarownicy. Kaptur nie chronił jej specjalnie przed burzą - była przemoczona, nawet pomimo swojego skórzanego, brązowego płaszcza. Chłodu jednak specjalnie nie czuła.
- Dobry wieczór. - przywitała się.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Pogoda nie dawała im wytchnienia, czyniąc pracę jeszcze bardziej ponurą. Nie sposób było zapomnieć kto w teorii był nad wszystkimi aurorami, jak skutecznie potrafił utrudniać im zwalczanie najniebezpieczniejszych czarnoksiężników związanych z lordem Voldemortem. Nie żeby niezależni nie byli groźni, ale trochę bledli w porównaniu z Rycerzami.
Obecna sprawa pokierowała Artura Longbottoma do rezerwatu znikaczy imienia Modesty Rabnott w Sumerset. Całe szczęście, że te złociste ptaszki nie są już barbarzyńsko wykorzystywane w irracjonalnej grze zwanej quidditchem. Bowman Wright z Doliny Godryka wykuł dla zagrożonego gatunku zastępstwo w postaci złotego znicza, będącego dopełnieniem idiotyzmu tej gry, ale przynajmniej ułatwiającemu ochronę niegdyś występującego w całej Europie stworzenia. Longbottoma nie sprowadziły jednak znikacze, ani tym bardziej quidditch. Sprowadziła go zagadka.
Sprawa zaginięcia dziewczynki z pozoru należała do kompetencji magicznej policji, kolejne nieszczęście w tych niespokojnych czasach. Zbyt wiele rodzin tego doświadczyło, powoli normą stawały się dziwne zniknięcia krewnych. Ten konkretny przypadek miał w sobie niecodzienną szczyptę mroku, a z czarną magią nierozerwalnie związani byli aurorzy.
Ekipa zabezpieczyła teren, nie dopuszczając w pobliże nikogo niepowołanego. Zimny deszcz kąsał, kontrastując, a jego krople połyskiwały w świetle wyczarowanego światła. Wtem dostrzegł kogoś nadlatującego na miotle, podobnie jak oni odzianego w płaszcz chroniący przed nieprzyjemną pogodą. Zachował pozorny spokój, ale nie pozwalał sobie na utratę czujności, zbyt wiele było przypadków śmiałych ataków na aurorów, gdzieś wyparowała odrobina bezpieczeństwa.
- Dobry wieczór - odpowiedział na przywitanie. - Z kim mam przyjemność? - zapytał grzecznie, ale już po chwili dopasował głos, umacniając osąd kawałkiem twarzy widocznym w świetle Lumos Maximy. - Hej, Mercella - odparł zauważalnie rozluźniony. - Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach. Nic tak nie wywołuje bezsilności dorosłych jak zaginięcia dzieci - wymówił na głos jej wcześniejsze przemyślenia. Westchnął, wskazując zabezpieczony przedmiot, z tej odległości ledwie małą plamkę wśród traw. - Powinnaś to zobaczyć
Obecna sprawa pokierowała Artura Longbottoma do rezerwatu znikaczy imienia Modesty Rabnott w Sumerset. Całe szczęście, że te złociste ptaszki nie są już barbarzyńsko wykorzystywane w irracjonalnej grze zwanej quidditchem. Bowman Wright z Doliny Godryka wykuł dla zagrożonego gatunku zastępstwo w postaci złotego znicza, będącego dopełnieniem idiotyzmu tej gry, ale przynajmniej ułatwiającemu ochronę niegdyś występującego w całej Europie stworzenia. Longbottoma nie sprowadziły jednak znikacze, ani tym bardziej quidditch. Sprowadziła go zagadka.
Sprawa zaginięcia dziewczynki z pozoru należała do kompetencji magicznej policji, kolejne nieszczęście w tych niespokojnych czasach. Zbyt wiele rodzin tego doświadczyło, powoli normą stawały się dziwne zniknięcia krewnych. Ten konkretny przypadek miał w sobie niecodzienną szczyptę mroku, a z czarną magią nierozerwalnie związani byli aurorzy.
Ekipa zabezpieczyła teren, nie dopuszczając w pobliże nikogo niepowołanego. Zimny deszcz kąsał, kontrastując, a jego krople połyskiwały w świetle wyczarowanego światła. Wtem dostrzegł kogoś nadlatującego na miotle, podobnie jak oni odzianego w płaszcz chroniący przed nieprzyjemną pogodą. Zachował pozorny spokój, ale nie pozwalał sobie na utratę czujności, zbyt wiele było przypadków śmiałych ataków na aurorów, gdzieś wyparowała odrobina bezpieczeństwa.
- Dobry wieczór - odpowiedział na przywitanie. - Z kim mam przyjemność? - zapytał grzecznie, ale już po chwili dopasował głos, umacniając osąd kawałkiem twarzy widocznym w świetle Lumos Maximy. - Hej, Mercella - odparł zauważalnie rozluźniony. - Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach. Nic tak nie wywołuje bezsilności dorosłych jak zaginięcia dzieci - wymówił na głos jej wcześniejsze przemyślenia. Westchnął, wskazując zabezpieczony przedmiot, z tej odległości ledwie małą plamkę wśród traw. - Powinnaś to zobaczyć
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zeszła z miotły, którą zaczęła trzymać w lewej ręce, niewiodącej. Wiedziała, że skoro pojawili się tutaj aurorzy, sprawa musiała być już trudna. Za każdym razem, gdy oni się tutaj pojawiali, wiedziała, że sprawa robi się skomplikowana. A to było jedynie zaginięcie dziewczynki, co mogło ich tutaj sprowadzić?
Chciała się dowiedzieć jak najszybciej. Im szybciej znajdą jakikolwiek ślad tym większe prawdopodobieństwo, że dziewczynkę znajdą żywą. Czarna magia to paskudny rodzaj magii, trudno jest przewidzieć co się mogło stać, gdy ona wchodziła w grę. Często wymagała ofiary... Zaczęła przewidywać najgorsze.
- Artur. - wypowiedziała łagodnym tonem i potraktowała aurora lekkim, sympatycznym uśmiechem na powitanie. Byli w pracy, oczywiście, ale to nie zwalniało ich z prostych, zwyczajnych uprzejmości wobec siebie. Figg dbała o relacje w pracy, zwłaszcza po spotkaniu na wzgórzach. Nie czuła oczywiście zagrożenia ze strony Longbottoma, jednak było tam więcej ludzi, którzy nie powinni wiedzieć o istnieniu Arabelli. Nie wiedziała jak to może się skończyć, do kogo to może trafić. Na swoim przykładzie doskonale wiedziała, że ludzie to paple, a Morgan najbardziej...
Kiwnęła głową, widząc ciemny przedmiot kilka kroków od nich. Im podchodziła bliżej tym bardziej wyczuwała tą przedziwną atmosferę. Jakby gęstsza wokoło. Przymknęła oczy. Postawiła krok blisko na tyle, by zobaczyć, że była to lalka. Dziecięca lalka w ciemnej sukience i z jasnymi włoskami z żółtej włóczki. Na ciemnym materialne ubranka odbijała się odbijająca na czerwono runa. Stwierdziła, że nie chce podchodzić bliżej, już stąd mogła domyślić się, że na przedmiot została nałożona klątwa. Przełknęła ślinę zdenerwowana... Klątwy przecież niosły za sobą jakiś koszt. Nie mogła wiedzieć na razie, że świadek, który próbował lalkę podnieść został potraktowany klątwą Golliata, ale wiedziała, że z takimi rzeczami nie wolno zadzierać. Jeśli oberwie nie będzie przecież mogła nijak pomóc w dalszych poszukiwaniach, a to zwiastowało bardzo nieprzyjemny scenariusz. - Co o tym sądzisz? - spytała. Wiedziała, że ta lalka należała do zaginionej. Jej matka powiedziała, że mała miała taką przy sobie, gdy zaginęła.
Chciała się dowiedzieć jak najszybciej. Im szybciej znajdą jakikolwiek ślad tym większe prawdopodobieństwo, że dziewczynkę znajdą żywą. Czarna magia to paskudny rodzaj magii, trudno jest przewidzieć co się mogło stać, gdy ona wchodziła w grę. Często wymagała ofiary... Zaczęła przewidywać najgorsze.
- Artur. - wypowiedziała łagodnym tonem i potraktowała aurora lekkim, sympatycznym uśmiechem na powitanie. Byli w pracy, oczywiście, ale to nie zwalniało ich z prostych, zwyczajnych uprzejmości wobec siebie. Figg dbała o relacje w pracy, zwłaszcza po spotkaniu na wzgórzach. Nie czuła oczywiście zagrożenia ze strony Longbottoma, jednak było tam więcej ludzi, którzy nie powinni wiedzieć o istnieniu Arabelli. Nie wiedziała jak to może się skończyć, do kogo to może trafić. Na swoim przykładzie doskonale wiedziała, że ludzie to paple, a Morgan najbardziej...
Kiwnęła głową, widząc ciemny przedmiot kilka kroków od nich. Im podchodziła bliżej tym bardziej wyczuwała tą przedziwną atmosferę. Jakby gęstsza wokoło. Przymknęła oczy. Postawiła krok blisko na tyle, by zobaczyć, że była to lalka. Dziecięca lalka w ciemnej sukience i z jasnymi włoskami z żółtej włóczki. Na ciemnym materialne ubranka odbijała się odbijająca na czerwono runa. Stwierdziła, że nie chce podchodzić bliżej, już stąd mogła domyślić się, że na przedmiot została nałożona klątwa. Przełknęła ślinę zdenerwowana... Klątwy przecież niosły za sobą jakiś koszt. Nie mogła wiedzieć na razie, że świadek, który próbował lalkę podnieść został potraktowany klątwą Golliata, ale wiedziała, że z takimi rzeczami nie wolno zadzierać. Jeśli oberwie nie będzie przecież mogła nijak pomóc w dalszych poszukiwaniach, a to zwiastowało bardzo nieprzyjemny scenariusz. - Co o tym sądzisz? - spytała. Wiedziała, że ta lalka należała do zaginionej. Jej matka powiedziała, że mała miała taką przy sobie, gdy zaginęła.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Artur spojrzał uważnie na obiekt, niepozorną lalkę, która jednak skupiła uwagę tak wielu dorosłych. Też utrzymywał odpowiednią odległość, zupełnie jakby w każdej chwili zabawka miała się na nich rzucić.
- Trudno powiedzieć, nie można wykluczyć anomalii, a przez nie wszystko stało się bardziej... chaotyczne - wyznał. - Skomplikowane - dodał po chwili, jakby miało to wyjaśnić całą spraw. - Czekamy jeszcze na opinię łamaczy klątw, ale wiemy, że świadek przy próbie podniesienia lalki doświadczył klątwy Golliata. Został odepchnięty tam - wyjaśnił, wskazując najbliższe drzewo. - Na szczęście skończyło się na złamaniu i kilku siniakach - wyznał lekko, w końcu w świecie czarodziejów coś takiego jak złamanie kości nie należało to problematycznych urazów. Anomalie utrudniły korzystanie z leczących zaklęć, ale nadal pomocne pozostawały eliksiry. Może to główna zaleta alchemii, miała w sobie coś stałego, umożliwiającego poleganie na niezwykłych specyfikach w każdej okazji.
Różdżki robią się coraz bardziej zawodne, odbierając fundament bezpieczeństwa czarodziejów, ich najważniejszą ochronę. Bez nich byli właściwie stawali się bardziej nieporadnymi mugolami, niemogącymi konkurować z kimś obytym w życiu bez czarów. W pewnym sensie magia uczyniła ich zbyt wygodnickimi, mniej zaradnymi od niemagicznych. Właściwie rozwój magicznego świata postępował niezwykle wolno, wypadając bardzo blado w zestawieniu z osiągnięciami z ostatnich stu lat niemagicznych braci.
Wykonał kilka kroków po łuku, chcąc nieco zmienić perspektywę, może tym razem dostrzeże coś nowego.
- Na pewno to lalka należąca do zaginionej, właściwie nasz jedyny ślad - kontynuował. - Pracowałaś już przy zaginięciach dzieci? - zapytał, wiedziony głównie ciekawością.
Nie wątpił w umiejętności panny Figg, choć nie miał okazji za często z nią współpracować. Zdążyła sobie jednak wypracować pewną renomę. Mowa tu tylko o pracy w Ministerstwie Magii, w końcu nie bez znaczenia pozostawał Zakon Feniksa. Wiedział, że może na niej polegać.
- Masz jakieś pomysły? - zagadał, zbliżając się w jej kierunku. -
- Trudno powiedzieć, nie można wykluczyć anomalii, a przez nie wszystko stało się bardziej... chaotyczne - wyznał. - Skomplikowane - dodał po chwili, jakby miało to wyjaśnić całą spraw. - Czekamy jeszcze na opinię łamaczy klątw, ale wiemy, że świadek przy próbie podniesienia lalki doświadczył klątwy Golliata. Został odepchnięty tam - wyjaśnił, wskazując najbliższe drzewo. - Na szczęście skończyło się na złamaniu i kilku siniakach - wyznał lekko, w końcu w świecie czarodziejów coś takiego jak złamanie kości nie należało to problematycznych urazów. Anomalie utrudniły korzystanie z leczących zaklęć, ale nadal pomocne pozostawały eliksiry. Może to główna zaleta alchemii, miała w sobie coś stałego, umożliwiającego poleganie na niezwykłych specyfikach w każdej okazji.
Różdżki robią się coraz bardziej zawodne, odbierając fundament bezpieczeństwa czarodziejów, ich najważniejszą ochronę. Bez nich byli właściwie stawali się bardziej nieporadnymi mugolami, niemogącymi konkurować z kimś obytym w życiu bez czarów. W pewnym sensie magia uczyniła ich zbyt wygodnickimi, mniej zaradnymi od niemagicznych. Właściwie rozwój magicznego świata postępował niezwykle wolno, wypadając bardzo blado w zestawieniu z osiągnięciami z ostatnich stu lat niemagicznych braci.
Wykonał kilka kroków po łuku, chcąc nieco zmienić perspektywę, może tym razem dostrzeże coś nowego.
- Na pewno to lalka należąca do zaginionej, właściwie nasz jedyny ślad - kontynuował. - Pracowałaś już przy zaginięciach dzieci? - zapytał, wiedziony głównie ciekawością.
Nie wątpił w umiejętności panny Figg, choć nie miał okazji za często z nią współpracować. Zdążyła sobie jednak wypracować pewną renomę. Mowa tu tylko o pracy w Ministerstwie Magii, w końcu nie bez znaczenia pozostawał Zakon Feniksa. Wiedział, że może na niej polegać.
- Masz jakieś pomysły? - zagadał, zbliżając się w jej kierunku. -
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lalka wydawała się zupełnie normalna, jednak nikt nie próbował ukryć na niej znaku czarnej magii. Zupełnie tak, jakby starał się całej siły, żeby nikt nie był w stanie znaleźć tej lalki, zbadać jej, mogła mieć na sobie ważne dowody.
- Anomalie zazwyczaj nie zostawiają po sobie klątw. A nawet jeśli, musiałaby być to anomalia z czyjejś różdżki, więc ktoś musiał mieć tę lalkę. Wezwaliście łamaczy klątw? - spytała dla upewnienia się. Musieli zdjąć czar z dowodu, żeby sprawdzić czy ktoś nie zostawił po sobie magicznego śladu. Miała nadzieję, że nie zostawił - a jeśli już, że to była dziewczynka. Co innego jeśli byłoby to porwanie, byłoby to wtedy naprawdę nieprzyjemne. Jakby zaginięcia dzieci w ogóle były przyjemne. Niestety dziecko było zaginione już od ponad siedmiu godzin, a nie widziano jej już prawie piętnaście. Jeśli znalazła się w rękach kogoś kto chciał ją skrzywdzić, miał zdecydowanie już zbyt wiele czasu, by tego dokonać.
Westchnęła przeciągle, podnosząc się ponownie z kucania do postawy w pełni stojącej i wsunęła dłonie w kieszenie płaszcza. Trochę przemarzły nawet pomimo wsuniętych na nie rękawiczek.
- Mam wrażenie, że ostatnio nie robię nic innego. - mruknęła. Ta pogoda nie sprzyjała ani trochę beztroskim dziecięcym zabawom, niemal połowa zgłoszeń dotyczyła zaginięć dzieci, bo ledwie godzina bez odezwania się i rodzice panikowali o bezpieczeństwo swoich pociech. - Martwię się, że to nie będzie taka prosta sprawa. Ani taka z dobrym zakończeniem.
Czarne myśli ostatnio towarzyszyły jej coraz częściej, ale Artur mógł poczuć się naprawdę wyjątkowy, ponieważ postanowiła się nimi podzielić z mężczyzną. Zazwyczaj trzymała je całkowicie dla siebie, budując fasadę osoby, która zawsze widzi tylko dobre strony nawet najgorszych zajść. Wiedziała przecież, że panika jest zaraźliwa, podobnie jak silny pesymizm. Jeśli zaczęłaby na głos snuć swoje czarne przeczucia, zaraz wszyscy wokół również zaczęliby je przejmować.
- Musimy zaczekać na łamaczy...
- Anomalie zazwyczaj nie zostawiają po sobie klątw. A nawet jeśli, musiałaby być to anomalia z czyjejś różdżki, więc ktoś musiał mieć tę lalkę. Wezwaliście łamaczy klątw? - spytała dla upewnienia się. Musieli zdjąć czar z dowodu, żeby sprawdzić czy ktoś nie zostawił po sobie magicznego śladu. Miała nadzieję, że nie zostawił - a jeśli już, że to była dziewczynka. Co innego jeśli byłoby to porwanie, byłoby to wtedy naprawdę nieprzyjemne. Jakby zaginięcia dzieci w ogóle były przyjemne. Niestety dziecko było zaginione już od ponad siedmiu godzin, a nie widziano jej już prawie piętnaście. Jeśli znalazła się w rękach kogoś kto chciał ją skrzywdzić, miał zdecydowanie już zbyt wiele czasu, by tego dokonać.
Westchnęła przeciągle, podnosząc się ponownie z kucania do postawy w pełni stojącej i wsunęła dłonie w kieszenie płaszcza. Trochę przemarzły nawet pomimo wsuniętych na nie rękawiczek.
- Mam wrażenie, że ostatnio nie robię nic innego. - mruknęła. Ta pogoda nie sprzyjała ani trochę beztroskim dziecięcym zabawom, niemal połowa zgłoszeń dotyczyła zaginięć dzieci, bo ledwie godzina bez odezwania się i rodzice panikowali o bezpieczeństwo swoich pociech. - Martwię się, że to nie będzie taka prosta sprawa. Ani taka z dobrym zakończeniem.
Czarne myśli ostatnio towarzyszyły jej coraz częściej, ale Artur mógł poczuć się naprawdę wyjątkowy, ponieważ postanowiła się nimi podzielić z mężczyzną. Zazwyczaj trzymała je całkowicie dla siebie, budując fasadę osoby, która zawsze widzi tylko dobre strony nawet najgorszych zajść. Wiedziała przecież, że panika jest zaraźliwa, podobnie jak silny pesymizm. Jeśli zaczęłaby na głos snuć swoje czarne przeczucia, zaraz wszyscy wokół również zaczęliby je przejmować.
- Musimy zaczekać na łamaczy...
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
- Trafna uwaga, ale nie znamy jeszcze ich dokładnych możliwości. To trochę jakby obcować z mugolską bronią - stwierdził, w końcu zawiłości niemagicznej technologii potrafiły być niejasne jak anomalie. Z drugiej strony, wiedza na temat mugolskich "zabawek" gdzieś tam była, można po nią sięgnąć, zrozumieć reguły i nawet zacząć stosować. Z anomaliami nie było tak dobrze. - Tak, tylko nie wiadomo kiedy raczą się pojawić - rzucił z odrobiną niesmaku w głosie, choć w głębi ducha rozumiał, łamacze klątw mieli dużo pracy, a pośpiech w ich przypadku mógł skończyć się tragicznie. - Mówi się, że łamacz klątw myli się dwa razy. Pierwszy raz, gdy postanawia zostać łamaczem - zażartował bez większego przekonania w siłę tego humoru. Jakoś przy tej sprawie humor nie chciał współpracować.
Westchnął chwilę po Marcelli, tak udzielał się ten nastrój.
- Mam podobnie. Tęsknię za normalniejszymi czasami, gdy dzieci bardziej omijały takie parszywe sprawy. Teraz nikt nie może być bezpieczny, a zwłaszcza one mogą być narażone... to może naiwne podejście, ale powinny móc być w spokoju dziećmi nim się o nie upomni nieubłagana dorosłość - wyznał własne przemyślenia, doceniając szczerość Figg. - Przydałoby się jakieś dobre zakończenie - mruknął.
Zerknął na towarzyszkę, ciekaw co jej teraz może chodzić po głowie. Sam, poza normalnym w takich sytuacjach niepokojem, nie mógł się pozbyć skojarzenia z dziećmi, która pod swoją opieką miał Zakon Feniksa. Oczywiście o tym nie wspominał, jakakolwiek informacja na temat Zakonu musiała pozostać tajemnicą przed niewtajemniczonymi.
W pewnym sensie dobrze było zobaczyć nieoptymistyczną Marcellę. Nie chodzi o to, że Artur cieszył się z takiego obrotu spraw, tylko sama taka świadomość, że nawet ona miewa czarne myśli była w pewnym sensie... budująca? Sprawiała, że jakoś lepiej znosiło się własne, w końcu były czymś normalnym, skoro nawet Marcysi udzielało się takie czarnowidztwo.
- Mam nadzieję, że cokolwiek uda im się pomóc - rzucił. - Mówiłem ci kiedyś, że sam myślałem nad zostaniem łamaczem klątw? - zagadał, chcąc choć na moment oderwać się od ponurej sprawy.
Westchnął chwilę po Marcelli, tak udzielał się ten nastrój.
- Mam podobnie. Tęsknię za normalniejszymi czasami, gdy dzieci bardziej omijały takie parszywe sprawy. Teraz nikt nie może być bezpieczny, a zwłaszcza one mogą być narażone... to może naiwne podejście, ale powinny móc być w spokoju dziećmi nim się o nie upomni nieubłagana dorosłość - wyznał własne przemyślenia, doceniając szczerość Figg. - Przydałoby się jakieś dobre zakończenie - mruknął.
Zerknął na towarzyszkę, ciekaw co jej teraz może chodzić po głowie. Sam, poza normalnym w takich sytuacjach niepokojem, nie mógł się pozbyć skojarzenia z dziećmi, która pod swoją opieką miał Zakon Feniksa. Oczywiście o tym nie wspominał, jakakolwiek informacja na temat Zakonu musiała pozostać tajemnicą przed niewtajemniczonymi.
W pewnym sensie dobrze było zobaczyć nieoptymistyczną Marcellę. Nie chodzi o to, że Artur cieszył się z takiego obrotu spraw, tylko sama taka świadomość, że nawet ona miewa czarne myśli była w pewnym sensie... budująca? Sprawiała, że jakoś lepiej znosiło się własne, w końcu były czymś normalnym, skoro nawet Marcysi udzielało się takie czarnowidztwo.
- Mam nadzieję, że cokolwiek uda im się pomóc - rzucił. - Mówiłem ci kiedyś, że sam myślałem nad zostaniem łamaczem klątw? - zagadał, chcąc choć na moment oderwać się od ponurej sprawy.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 15 marca, po kostkowej katastrofie Scarletty
– Michael, żyjesz? – spytała i podeszła do mężczyzny, gdy pracownica rezerwatu odeszła, zostawiając ich z niezbyt ciekawym zadaniem. – Na Boga, tak mi głupio! Wybacz, że nas w to wplątałam, to był mój pomysł! – mówiła, zdecydowanie szybciej, niż zwykle, jakby chciała zakryć nerwowość słowotokiem, co dawało wręcz odwrotny efekt.
Rozejrzała się wokół nerwowo. Mieli wszystko, czego potrzebowali do odbycia kary. Sprzątanie samo w sobie nie było właściwie aż tak złe, Gwen nie miała nic przeciwko bycia w otoczeniu przyrody, ale czuła się po prostu głupio. Powinni wybrać jakieś miejsce, w którym nie chroni się zwierząt. Jakieś takie… zwyklejsze. Bez dodatkowych praw. Głupio postąpiła, że postanowiła trenować ze Scalettą właśnie tutaj. Powinna przewidzieć, że to się źle skończy.
Czemu wiecznie musiała mieć takiego pecha bądź podejmować tak głupie decyzje? Albo i jedno, i drugie? To było przynajmniej irytujące. Czuła coraz większą potrzebę bycia poważaną, nie tylko w kwestii swojej sztuki. Robiła wszystko, aby stać się we własnych oczach dobą i utalentowaną czarownicą, a potem zdarzało się takie coś! Była przekonana, że Michael teraz już nigdy więcej nigdzie z nią nie pójdzie.
– Tu chyba nie ma zbyt wiele bałaganu… z różdżkami powinniśmy się szybko uwinąć… w miarę. Ale trochę śmieci tu jest, że też ludzie nie myślą i wyrzucają papierki wszędzie – mruknęła niezbyt pewnie. – Och, naprawdę, przepraszam! – zaczęła znowu, spoglądając na Scalettę. – Możesz się ruszyć? Czekaj… może uda mi się ściągnąć zaklęcie, ale…
Przygryzła wargę, wyciągnęła różdżkę i wycelowała ją w buty byłego ślizgona.
Finite Incantatem – pomyślała, próbując przelać w te słowa całe swoje skupienie. Nie była jednak pewna, czy uda jej się poradzić z nieudanym czarem Michaela. Wciąż brakowało jej zdolności (dlatego przecież trenowali!), a gdy magia płatała figle, potrafiła być naprawdę irytująca. Dlatego czasem Gwen wolała zwykłe, mugolskie metody. Może zajmowały więcej czasu, ale w większości przypadków były pewniejsze i bardziej bezpieczne. W końcu nawet teraz, gdy anomalie zaczynały odchodzić w zapomnienie, magia potrafiła pokazać, jak bardzo jest niebezpieczna.
– Michael, żyjesz? – spytała i podeszła do mężczyzny, gdy pracownica rezerwatu odeszła, zostawiając ich z niezbyt ciekawym zadaniem. – Na Boga, tak mi głupio! Wybacz, że nas w to wplątałam, to był mój pomysł! – mówiła, zdecydowanie szybciej, niż zwykle, jakby chciała zakryć nerwowość słowotokiem, co dawało wręcz odwrotny efekt.
Rozejrzała się wokół nerwowo. Mieli wszystko, czego potrzebowali do odbycia kary. Sprzątanie samo w sobie nie było właściwie aż tak złe, Gwen nie miała nic przeciwko bycia w otoczeniu przyrody, ale czuła się po prostu głupio. Powinni wybrać jakieś miejsce, w którym nie chroni się zwierząt. Jakieś takie… zwyklejsze. Bez dodatkowych praw. Głupio postąpiła, że postanowiła trenować ze Scalettą właśnie tutaj. Powinna przewidzieć, że to się źle skończy.
Czemu wiecznie musiała mieć takiego pecha bądź podejmować tak głupie decyzje? Albo i jedno, i drugie? To było przynajmniej irytujące. Czuła coraz większą potrzebę bycia poważaną, nie tylko w kwestii swojej sztuki. Robiła wszystko, aby stać się we własnych oczach dobą i utalentowaną czarownicą, a potem zdarzało się takie coś! Była przekonana, że Michael teraz już nigdy więcej nigdzie z nią nie pójdzie.
– Tu chyba nie ma zbyt wiele bałaganu… z różdżkami powinniśmy się szybko uwinąć… w miarę. Ale trochę śmieci tu jest, że też ludzie nie myślą i wyrzucają papierki wszędzie – mruknęła niezbyt pewnie. – Och, naprawdę, przepraszam! – zaczęła znowu, spoglądając na Scalettę. – Możesz się ruszyć? Czekaj… może uda mi się ściągnąć zaklęcie, ale…
Przygryzła wargę, wyciągnęła różdżkę i wycelowała ją w buty byłego ślizgona.
Finite Incantatem – pomyślała, próbując przelać w te słowa całe swoje skupienie. Nie była jednak pewna, czy uda jej się poradzić z nieudanym czarem Michaela. Wciąż brakowało jej zdolności (dlatego przecież trenowali!), a gdy magia płatała figle, potrafiła być naprawdę irytująca. Dlatego czasem Gwen wolała zwykłe, mugolskie metody. Może zajmowały więcej czasu, ale w większości przypadków były pewniejsze i bardziej bezpieczne. W końcu nawet teraz, gdy anomalie zaczynały odchodzić w zapomnienie, magia potrafiła pokazać, jak bardzo jest niebezpieczna.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 28.12.19 14:51, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
- O ja pieprzę - powiedział, próbując ruszyć nogami. Kilka stóp dalej znajdowała się ta upierdliwa baba; zmierzała z powrotem w kierunku, z którego przyszła. Już planował zdjąć buty, kiedy to usłyszał głos Gwen.
- Jeszcze tak - odpowiedział z wyraźną miną niezadowolenia. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że zaistniała sytuacja jest winą Gwen, stąd też od razu zakwestionował każde ze słów, przecząco kręcąc głową.
- Daj spokój Gwen, to wcale nie twoja wina. - Ze swojej ciepłej, beżowej kurtki z wszytym od środka kożuchem wyjął papierosy. - Zresztą kogo obchodzą jakieś ptaki? - Podpalił jednego z nich, zaciągając się dymem. Sterczał tak w jednym miejscu, rozglądając się po okolicy. Skoro to rezerwat, w którym znajdują się jakieś chronione gatunki zwierząt, czemu wszędzie było tyle śmieci? Zdawało się jednak, że mogło skończyć się to znacznie gorzej; póki co cała sytuacja jeszcze go śmieszyła, choć wizja biegania z workiem na śmieci w skarpetkach po tej zimnej i mokrej ziemi trochę zmieniła jego nastawienie. Bynajmniej nie był zły, raczej sfrustrowany wynikiem wypowiedzianej przez siebie inkantacji, jednocześnie będąc rozbawionym faktem zajmowanej przez siebie pozycji. Na pewno nie było jednak potrzeby przejmowania się zadanym poleceniem - we dwójkę ogarną wszystko w szybkim tempie.
- Tak, sprzątanie mam opanowane do perfekcji. Z magią i bez niej - stwierdził z uśmiechem, sugerując raczej wątpliwość względem tychże słów. Nie żeby faktycznie się na tym nie znał; miał po prostu problem z utrzymaniem porządku. Starał się jednak regularnie poświęcać czas tej czynności, coby to nie zaniedbać zbytnio swojej nory. Choć często gości w niej nie przyjmował, nie gustował w życiu pośród syfu.
- Czekaj... - mruknął tylko, gasząc niedopałek o posadzkę. Nim się obejrzał, Grey potraktowała jego obuwie Finite Incantatem; zaklęcie zadziałało, wszak Scaletta po sekundzie był już oswobodzony w swoich ruchach.
- Cholera Gwen, dziękuję. - Złapał za leżący w pobliżu worek na śmieci, wrzucając do niego trzymaną w dłoni końcówkę fajki.
- Czuję się jak przestępca... - Nawiązał do kary w postaci pracy społecznej, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Cóż za hipokryta, z premedytacją zgrywa przed dziewczyną oddanego i posłusznego obywatela. - Albo kloszard.
- Jeszcze tak - odpowiedział z wyraźną miną niezadowolenia. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że zaistniała sytuacja jest winą Gwen, stąd też od razu zakwestionował każde ze słów, przecząco kręcąc głową.
- Daj spokój Gwen, to wcale nie twoja wina. - Ze swojej ciepłej, beżowej kurtki z wszytym od środka kożuchem wyjął papierosy. - Zresztą kogo obchodzą jakieś ptaki? - Podpalił jednego z nich, zaciągając się dymem. Sterczał tak w jednym miejscu, rozglądając się po okolicy. Skoro to rezerwat, w którym znajdują się jakieś chronione gatunki zwierząt, czemu wszędzie było tyle śmieci? Zdawało się jednak, że mogło skończyć się to znacznie gorzej; póki co cała sytuacja jeszcze go śmieszyła, choć wizja biegania z workiem na śmieci w skarpetkach po tej zimnej i mokrej ziemi trochę zmieniła jego nastawienie. Bynajmniej nie był zły, raczej sfrustrowany wynikiem wypowiedzianej przez siebie inkantacji, jednocześnie będąc rozbawionym faktem zajmowanej przez siebie pozycji. Na pewno nie było jednak potrzeby przejmowania się zadanym poleceniem - we dwójkę ogarną wszystko w szybkim tempie.
- Tak, sprzątanie mam opanowane do perfekcji. Z magią i bez niej - stwierdził z uśmiechem, sugerując raczej wątpliwość względem tychże słów. Nie żeby faktycznie się na tym nie znał; miał po prostu problem z utrzymaniem porządku. Starał się jednak regularnie poświęcać czas tej czynności, coby to nie zaniedbać zbytnio swojej nory. Choć często gości w niej nie przyjmował, nie gustował w życiu pośród syfu.
- Czekaj... - mruknął tylko, gasząc niedopałek o posadzkę. Nim się obejrzał, Grey potraktowała jego obuwie Finite Incantatem; zaklęcie zadziałało, wszak Scaletta po sekundzie był już oswobodzony w swoich ruchach.
- Cholera Gwen, dziękuję. - Złapał za leżący w pobliżu worek na śmieci, wrzucając do niego trzymaną w dłoni końcówkę fajki.
- Czuję się jak przestępca... - Nawiązał do kary w postaci pracy społecznej, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Cóż za hipokryta, z premedytacją zgrywa przed dziewczyną oddanego i posłusznego obywatela. - Albo kloszard.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Rezerwat znikaczy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset