Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Nadmorski szlak
-Tylko nie stary! - ciskam się w udawanej furii i urazie, bo to niby taki drażliwy temat. Mi jednak lata i powiewa; przeważnie czuję się młodo, wyglądam młodo i chociaż na ostatnie piętro naszego dworu nie wejdę już po schodach bez zadyszki, to drastycznych przejawów dziadzenia u siebie nie obserwuję. Tu i tam parę srebrnych włosów, ale - chyba już kiedyś o tym wspominałem - to wyłącznie dodaje mi uroku.
-Jakie rody wchodzą w grę? Poznałeś już jakąś kandydatkę? Która panna jest następna w kolejce do złożenia jej wizyty? - zasypuję Traversa pytaniami. Niech mówi szeroko, muszę tworzyć sobie bazę pod ewentualne wymijanie tematu i miganie się od przymusowych zaręczyn. Przez - hoho - piętnaście lat udaje mi się to nieźle i choć powoli wizja żony traci na swoim okrucieństwie, to aranżowany mariaż nadal wywołuje we mnie wewnętrznego bełta - zgolenie brwi to całkiem niezły sposób na kupienie sobie czasu. Tak tylko mówię - dodaję niefrasobliwie, odgarniając włosy, opadające mi na czoło. Czy to już czas na barbera?
-Nie lepiej ćwiczyć na sobie? Ofensywa, defensywa, rozwijasz się wtedy przestronnie. Stare dobre crucio też potrafi nauczyć pokory - odzywam się, bo przypuszczam, że po takie klątwy marynarze ze statku Haverlocka sięgają również. Cóż - ja też je znam, choć me umiejętności pokryte są grubą warstwą patyny i rdzewieją pierwszorzędnie. Blaszany drwal bez serca, oto ja, bo faktycznie braknie mi uczucia do tej magii, poznanej jakoś mimochodem - i kto to zbierał? Podobno penisy olbrzymów dobrze działają na potencję. Sprawdziłeś te plotki? - pytam, bo sam, mimo obrzydzenia chętnie bym to zweryfikował. Po uprzednich... testach. Czasami ćpańsko i pijaństwo niestety wychodzą na wierzch, a ja, no właśnie, na wysokości zadania nie staję. Ale że jestem dżentelmenem, nieprzyjemne skutki dotykają tylko i wyłącznie mnie. Stawianie się w pozycji dawcy też satysfakcjonuje. Do pewnego stopnia.
-Ugh - wzdrygam się i to wcale nie teatralnie - nie pałam zbytnią sympatią do gadów - wyjaśniam. Obślizgłe, ohydne, smoki-wannabe. Nie ufam zwierzętom, które mają taki dziwny rozstaw oczu i zbyt dużo zębów w szczęce - a wziąłeś kła na pamiątkę? - pytam, bo właściwie - czemu nie? Trofeum albo bibelot do kolekcji. Moja dusza zbieracza raczej by się nie powstrzymała. Od tej krowy też sobie coś wezmę - może dzwonek, który ma na szyi i dzwoni nim przeraźliwie, jakby w jakimś kościele bili na święto? Z mojej różdżki tryska promień, który materializuje się świetlistym lassem i owija się wokół szyi krnąbrnego zwierzęcia. Krowa nadal szarżuje, ja napinam mięśnie i...ooo. Ooo. Choć trzymam z całych sił i zapieram się jak mogę, to mućka dosłownie ciągnie mnie za sobą i oto wiwjam za nią, ryjąc butami w ziemi. Co za pojebany kulig. Na szczęście do akcji wkracza Haverlock i pięknie unieruchamia zwierzę. Spętane jak baleron łypie na nas z żalem w dużych oczach i ryczy - już nie wściekle, a zawodząco. Prawie mi przykro.
-Zmieniłem zdanie. To szatan, nie krowa - oznajmiam, otrzepując swoje ubranie. Gdyby lasso było z konopnego szczura, dorobiłbym się pięknych krwawych pręgów na dłoniach. Ocieram dłonią spoconą z wysiłku twarz, a tu nagle, zza zakrętu wypada zziajany chłopak w słomkowym kapeluszu i patrzy to na mnie, to na Traversa, to na krowę w wyrazie głębokiego szoku tym obrazkiem.
-To twoja krowa? - pytam uprzejmie, bo młodzian chyba potracił język w gębie.
-A juści moja, psze pana - mówi, zachowując strategiczną odległość, jakby się bał, że i jego potraktujemy podobnie do zwierzęcia - zwiała mi z pastwiska i szukam jej cosik już od godziny - dodaje, szarpiąc za swoją koszulę.
-Myślę, że możemy ci ją oddać, prawda, Hav? - zagaduję Traversa. Chyba nie będziemy bawić się kosztem pastuszka. A może? - ona stąd nie ucieknie. Zaniesiesz nasze szable na górę i możesz sobie po nią wrócić - decyduję, szable ciężkie, my zziajani - masz coś do jedzenia? - pytam, bo zaczynam czuć ssanie w żołądku. Nie przygotowałem się na taką przygodę, przyznaję.
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
- Popierające obecnego Ministra. - Ach, przecież to było oczywiste! Traversowie, teraz otwarcie popierający ruch antymugolski musieli znaleźć odpowiednie sojusze. - Do tej pory poznałem jedną, lady Malfoy. O ile pamiętam, jest chrześniaczką Ministra Malfoya. - Odpowiedział, ciężko jednak było zgadnąć, co też o tym wszystkim sądzi. W zasadzie sam nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, co myśli na temat nudnej, jasnowłosej lady. - Prowadzę interesy w Indiach i Iranie, mała wycieczka to też dobry sposób, na kupienie sobie czasu. - Mruknął ni to propozycją, ni to kolejnym pomysłem. Ostatnimi czasy na pokładzie słodkiej Lucy Lou bywał by pływać najdalej na krańce Norwegii bądź Francji czy Hiszpanii. Od kilku miesięcy nie wypłynął na długi rejs, obowiązki, psidwacza mać, trzymały go w Cromer.
- Lordowi nie przystoi pojedynkować się z chołotą. - Zacytował doskonale mu znane słowa, jakie nie raz padały z ust jego ojca oraz nestora. Bądź co bądź, niezależnie od umiejętności, nadal pozostawał lordem, doskonale znanym na ziemiach w Norfolk… A słów nestora nawet Haverlock nie puszczał na wiatr. - Nie wiem, któryś z chłopaków. - Zaczął, by w przyjaznym geście szturchnąć kumpla w ramię. - Ja nie muszę ich sprawdzać, radzę sobie bez wspomagaczy. -Niebieskie oczy z zaciekawieniem powiodły po Lestrange. No, czyżby on jednak potrzebował wspomagaczy? Co prawda nie była to sprawa Traversa, ten jednak plotki lubił. Oj, bardzo lubił.
- No, wziąłem. - Wilczy uśmiech pojawił się na ustach młodego lorda - Wszystkie zęby, razem z gadem. - Wyjaśnił dlaczego zadowolenie pojawiło się na jego twarzy. W końcu wielkie, przestronne akwarium znajdujące się w Corbeic Castle samo się nie zapełni. Travers wiedział, że i widok okazałych, egzotycznych ryb również wprawi gości w zachwyt poświadczając o bogactwach oraz morskiej potędze jego rodu.
Ach ta krowa! Podobne przygody mogłyby sprawić, że lord Travers częściej i chętniej pojawiałby się na wsi! W końcu o kondycję fizyczną trzeba było dbać, a taka porcja ćwiczeń oraz adrenaliny była czymś, co mogłoby przypaść mu do gustu. Nigdy nie był fanem typowych, nudnych sportów. Szermierka, wyścigi na aetoanach oraz hipokampach czy wszelkie niebezpieczeństwa były czymś, co wyjątkowo silnie przyciągało zainteresowanie Haverlocka.
Na szczęście, tym razem magia go posłuchała i już chwilę później krówka leżała tak, związana niczym piękna, wołowa wędlinka. Ach, aż się zrobił głodny od tej całej przygody!
Uśmiech zniknął jednak z jego ust, gdy tylko jakiś chłopak pojawił się na horyzoncie. No czy naprawdę, każdy musiał przerywać mu zabawę? Przecież mogli krowę rozwiązać, podjudzić magią i urządzić rundę drugą bitwy, tym razem na kopyta i szabelki!
- No możemy, niech będzie. - Rzucił, pozwalając Lestrange grać pierwsze skrzypce w rozmowie z pachołkiem. Sam lord Travers zajął się butelczyną z Ognistą whisky, niemal słysząc jak ta woła go syrenim głosem. Kiwnął głową z uznaniem, gdy Francis zaciągnął chłopaka do niesienia broni, nie byłby jednak sobą, gdyby co dokładnie dziesięć kroków nie ganił pasterza, że to nie tak je niesie; że je popsuje; że musi uważać na części, których nawet nie było chcąc odbić sobie przerwaną bitwę na szabelki i kopyta.
Na szczęście pachołek przyniósł im trochę sera oraz chleba, dzięki czemu mogli nabrać sił przed potyczką na broń stalową.
/z.t x2
I understand the language of waves
Kiedy jeszcze świtało, a nabrzeżne powietrze z chłodem rozbijało się o pobliskie klifowiska zniechęcając przerośnięte gady do szybowania - szybował on. Nisko, nad skalnymi wzniesieniami, rzadko rozesłanymi drzewami prowadził skrzydlatego wierzchowca przeczesując teren pod sobą w poszukiwaniu... właściwie nie miał pojęcia. Od zaginięcia Samuela minęło ponad trzy tygodnie. Opowieść jego siostry jednoznacznie sugerowała koniec którego nie kwestionował. Wśród innych traktował go jak martwego, nieistniejącego. Nie żywił nadziei. Nie wierzył, że znajdzie go gdzieś pod kamieniem, że wyrośnie przed nim znikąd. Był o tym przekonany. Nie wiedział skąd ta pewność. Może spowodowane to było strachem przed tym, że rozczarowanie po raz kolejny rozedrze go od wewnątrz tak, jak w przypadku Bones. Może to jakaś abstrakcyjna intuicja o którą się nie posądzał, podszept rozbijającego się echem o skalne klify morza będącego jedynym faktycznym świadkiem tego co się tamtej nocy wydarzyło. Nie wiedział. Tak jak nie potrafił odpowiedzieć na pytanie dlaczego znów tu jest. Jakaś krzta dziecięcej naiwności, egoistyczna pobudka każąca mu szukać nienamacalnego ukojenia...? Znał już niemalże na pamięć każdy skrawek kredowo-białych klifów, nabrzeża, wiedział które groty są zamieszkałe przez smoki, a które pozbawione łuskowatych lub nie domowników, umiał wskazać najbliższe skalne wnęki, mogące dać schronienie wiekowe drzewa. Powinien przestać. Cokolwiek go tu przyciągało - powinien zacząć to ignorować.
Zmrużył zmęczone wiatrem, a z czasem i blaskiem wschodzącego słońca oczy decydując się wylądować w okolicach szlaku po jego bardziej zdziczałej stronie. Zszedł z gniadego wierzchowca na ziemię. Sierść zwierzęcia pobłyskiwała od potu podobnie jak czoło byłego aurora. Odsuną się od głównej ścieżki w stronę dzikiej łąki na której oswobodził eatonana z nadmiaru uprzęży dając mu chwilę wytchnienia. Nie obawiał się, że zwierze się oddali - mógł być i był pewien, że te będzie trzymało się blisko niego. Konie Skamanderów nie porzucały swoich jeźdźców. Szczególnie gdy tym był właśnie jeden z nich. Trzymając siodło pod ramieniem, podpierając je na biodrze szedł wolnym krokiem w kierunku cienia.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 11.09.20 21:01, w całości zmieniany 2 razy
W swoją podróż nie udała się rowerem, tylko na miotle, która w połączeniu z rześkim powietrzem stanowiła nie tylko idealny rozruch, ale przy okazji próbę silnej woli, gdy równie dobrze mogła przecież przejść się na spacer po pobliskim lesie powolnym, leniwym krokiem. Nigdy jednak nie szła na łatwiznę, upatrując w swoim rzuceniu się z motyką na słońce możliwości poprawy nastroju. Czuła się dzisiaj nadzwyczaj niepocieszona, nie znała jednak do końca konkretnego powodu takiego samopoczucia. Lecąc prosto przed siebie wsłuchiwała się w kojące dźwięki przyrody. W pewnej chwili jednak, znajdując się blisko ziemi, nie dostrzegła kryjącego się nieopodal w cieniu Skamandera, lecz aetonana, który pozbawiony jakiejkolwiek uprzęży obskubywał pobliski krzaczek. Wprawdzie nie słyszała, by na terenach angielskich widywane były dzikie stada skrzydlatych koni i chociaż w pierwszej chwili pomyślała, że trafiła na taki przypadek, zwierzę niespecjalnie ani zainteresowane ani przejęte jej obecnością nie poruszyło się ze swojego miejsca. W drugim skojarzeniu – w które nawet nie wierzyła – uznała, że być może komuś uciekł, czy został porzucony; ludzie bywali naprawdę dziwni. Nie mając jednak zamiaru wchodzić mu w drogę, wylądowała w bezpiecznej odległości i... już po chwili ubiła sobie cztery litery o ścieżkę, a jedynie usłany runem rów lekko zamortyzował bolesny upadek i wplątanie się zwiewnej sukienki w ostrzy krzew.
it never stops.
W pierwszej kolejności chwycił różdżkę. W drugiej - ostrożnie przyczaił się na kuckach, wychylił się by niezauważonym zwrócić uwagę na przyczynę zamieszania. Dość niefortunną biorąc pod uwagę, że zaistniałą tuż obok niego. Czy aby to na pewno przypadek...? Uniósł jasne brwi wyżej, kiedy to w kobiecej sylwetce zaplątanej przez kolczasty krzew rozpoznał Penelope. Nie wiedział, jak powinien nazwać podobne zrządzenie losu. Przez chwilę nie pewny był również tego, co powinien zrobić. Przynajmniej dopóki jego podopieczny zaciekawiony obecnością nowego człowieka nie zaczął się do niego zbliżać jak gdyby podejmując niewygodną decyzję za właściciela.
- Spokojnie, nic ci nie zrobi - odezwał się nie chcąc by kobieta wystraszyła się zbliżającego się do niej masywnego zwierzęcia. Gestem dłoni przyłożył palec do ust nakazując jej powstrzymanie się od nadmiernie głośnych dźwięków zdziwienia - Echo w tej okolicy strasznie się niesie, uważaj - by nieopatrznie nie pozwolić czemuś nieprzemyślanemu, za głośnemu ulecieć ponad klify - Co ty robisz tak daleko od Somerset, Penny i co za lądowanie... - ostrożnie podszedł do rowu w którym wylądowała. Stojąc na skarpie wyciągnął w jej kierunku lewą rękę. W prawej ciągle trzymał różdżkę. Choć jego postawa pozornie wyglądała na przyjacielską i lekką, tak jednak pod skórą krew biegła, a bystre spojrzenie próbowało przegryźć się przez uzdrowicielkę niemal na wylot. Właśnie, Penny, co ty tu robisz...? - Nic ci nie jest...? - dorzucił kontrolnie, kiwnięciem głowy sugerując by się jednak mimo wszystko odsunęli od ścieżki.
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A na skalnej półce przyczepionej do stromego zbocza; postać B bezpiecznie na szczycie klifu. Postać A, wołając o pomoc, dość prędko zwróciła uwagę postaci B, która była jedyną osobą zdolną do wyratowania potrzebującej z opresji.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Wspólnymi siłami udało wam się w końcu stanąć bezpiecznie obok siebie i chociaż początkowo nie mogliście od siebie oderwać wzroku, zrozumieliście, że jesteście z daleka od jakiegokolwiek szlaku. Na szczęście duch pasterza właśnie przeganiał swoje równie transparentne owieczki i wskazał wam malowniczą dróżkę prowadzącą na łąkę stykającą się z poziomem morza. Czekała was długa, ale romantyczna wędrówka pod gwiazdami.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
O tym, że to nie była najlepsza życiowa decyzja domyśliłem się, gdy szarpnęło mnie za pępek i wypluło gdzieś na totalny wygwizdów.
- No kurwa... - jęknąłem tym razem na głos i zdecydowanie mniej entuzjastycznie. No ale hej, co se zjadłem to już moje więc nie ma co rozpaczać. Już miałem tak właściwie zmierzać w głąb lądu wydłubując sobie z pomiędzy zębów resztki smakołyka, kiedy do moich uszu doszedł głos. Uniosłem wyżej brwi i tak właściwie miałem ochotę to zignorować no ale no nie będę taki burak - noce były dość chłodne, długie, a nawoływanie było wyraźnie kobiece. Postanowiłem więc wybadać sytuację i tym sposobem znalazłem się na krawędzi klifu poniżej którego na skalnej półce znajdowała się, no cholera, miłość mojego życia.
- O rany... Wpadłaś mi w oko ale mogłaś i w ramiona, Aniele - wołam zawadiacko stojąc ponad nią - Zaraz nadrobimy, nie ruszaj się z miejsca, mała - Dodaję już troskliwiej i no złażę z tego klifu do niej co nie stanowi dla mnie większego wyczynu. Po różdżkę nie sięgnąłem nie chcąc się spektakularnie rozszczepić z emocji przed jej oczętami.
somehow i always do
Pieniądze się zgadzały. Nikt jej nie oszukał i dobrze. W międzyczasie pojawił się przed nią klient i zażądał spojrzenia w karty. Przytaknęła, bo zależało jej na każdym groszu. Poszła na zaplecze po swoją talię tarota. Schowała go do kieszeni… i wtedy zauważyła ciastko na stole, obok księgi z rachunkami. Właściwie to najpierw je zwęszyła. Pomimo tego, że miała do czynienia z tartaletką, która powinna pachnieć inaczej niż na kadzidło i stare pieniądze… ta przyciągała jej uwagę. Rozmyślała chwilę czy powinna ją zjeść, ale nie mogła się powstrzymać. Kto nie zjadłby czegoś słodkiego w takiej sytuacji jaka miała miejsce w Anglii? Może to jej ukochane „dzieci” chciały poprawić jej humor?
Nie zjadła nawet całego ciastka, a poczuła natychmiastowe szarpnięcie. Nim mrugnęła – znalazła się w drugim, zupełnie nieznanym jej miejscu. Była przerażona, bo nie spodziewała się czegoś takiego, a na pewno nie po zjedzeniu ciastka! W dodatku znalazła się bardzo blisko przepaści, na półce skalnej. Nim dostrzegła kogokolwiek – wrzasnęła głośno i pisnęła. Nie chciała umrzeć, na Merlina!
Szybko uspokoił ją głos nad nią. Natychmiast spojrzała w tę stronę i poczuła niespodziewany napływ wstydu. Ostatni raz czuła, że w kimkolwiek się zakochała jakieś… kilkadziesiąt lat temu. Było to dziwne uczucie, szczególnie dla kogoś takiego jak Matilda; szczególnie w takim wieku jak ona. Motylki w brzuchu, poczucie nieśmiałości, obawa o to czy druga osoba odzwierciedlała jej uczucia, szczególnie kiedy spotkali się w tak niecodziennej sytuacji. Czy jej kok dobrze się trzymał? Czy nie pobrudziła swojej czarnej sukni? Czy aby dobrze dzisiaj rano zrobiła makijaż? Oby nie wyglądała staro…
Spoglądała w górę na znacznie młodszego od siebie mężczyznę. Normalnie obraziłaby się na tego typu tekst, który w mgnieniu oka ułożył młodzieniec… ale teraz nie była zła. Właściwie była oczarowana jego słowami i podziwiała go za odwagę. Czy to znaczyło, że nie miał nic przeciwko jej wiekowi? Na jej twarzy pojawił się dawno niewidziany rumieniec. Wpatrywała się swoimi wyjątkowo ciemnymi oczami. Chciał jej pomóc! Czuła się jak nastolatka! No i w końcu ktoś ją nazwał „małą”, ale nie żeby zwrócić uwagę na jej wzrost, tylko jak gdyby chciał ją odmłodzić!
Po raz pierwszy od dawna nie musiała przejmować się starym gadem i pijakiem Boylem! Do diabła z nim! I do diabła z Parszywym!
– J-j-jasne, tylko proszę uważać – odpowiedziała z silnie niemieckim akcentem, spoglądając jak schodzi na dół, do niej. Gdyby to od niej zależało – wcale nie musieliby wychodzić z tego miejsca, nawet jeżeli nie było tutaj zbyt przyjemnie, a ona chyba odkryła swój lęk wysokości.
nectar and balm
Śniada jestem, lecz piękna.
- No heeeeej... - rzuciłem przeciągle, leniwie, szpanersko. Wyprostowałem z wolna kolana podnosząc się z kucków na równe nogi. Nieustannie przy tym spoglądałem w jej oczy, jak zahipnotyzowany. Zbliżyłem się o krok by znalazła się w zasięgu mojej dłoni. W sensie jej bioderko - bo to po nim prześlizgnęła się moja parszywa ręka, zsunęła jej się za plecy i przyciągnęła do mnie tak blisko, jak tylko mogła. Tylko ja mogłem być krawędzią przy której można było jej stać.
Ukontentowany z bliskości uśmiecham się jak głupi do sera - Właśnie tak... Teraz jesteś tam gdzie powinnaś być od samego początku - pouczam z gorliwością charakterystyczną tylko dla mnie i w tym momencie będącej w pełni tylko i wyłącznie serwowaną dla niej. Zgarnąłem ze skóry o ciepłej barwie zbłąkany kosmyk, który miał mi nie przysłaniać obrazu jej rumianej twarzy. Zabolało mnie to, że na jej twarzy odciśnięte było nadmierne zmęczenie. Gdybym był na miejscu starego Boyle'a nie pozwoliłbym na to - Chyba się myliłem... Powiedziałem ci Aniele, lecz jesteś tak gorąca, że to bankowo piekło skomle za tobą z tęsknoty - zapewniłem dzieląc się wrażeniami bo poważnie, nie czułem jakkolwiek, że temperatura bliska zeru - Ja bym skomlał - rzucam niewybredny komentarz przyglądając się jej również z czułością - Zabiorę cię stąd. Wezmę cię na plecy i wespnę - oznajmiam bo to przecież miał być pryszcz.
somehow i always do
Podziwiała młodzieńca, który wyjątkowo zwinnie do niej zszedł. Był niczym kot. Zwinny i jakoś strasznie odważny. Nie było takich wielu. A mężczyźni, których poznawała nie poświęciliby się dla niej w ten sposób. Boyle, na przykład, pewnie by ją tutaj zostawił. Zachowanie Botta przypominało jej to trochę o pierwszym zmarłym mężu, choć jego odwaga była głupia i raczej związana z hazardem.
Czuła się dziwnie, ale przyjemnie. Dawno nie odczuwała zakochania. Wpatrywała się w swojego wybawiciela jak w szpak w galeona. Był ideałem mężczyzny pod każdym względem, ale jednocześnie peszył ją swoją idealnością. Nie wiedziała jak reagować, zabrakło jej języka w gębie i jedynie badała go wzrokiem. Czy powinna cokolwiek zrobić albo powiedzieć? Rzucić się w ramiona i udawać, że wcale nie była zamężna? Nie uciekała od niego, bo ani nie było gdzie, ani nie chciała uciekać. Wobec innych spanikowałaby od razu, ale on nie był jak inni. Nie protestowała nawet wtedy, kiedy przeszedł dłonią po jej biodrze. Innych zdzieliłaby po twarzy i dorzuciła kilka niemieckich przekleństw, ale tutaj nie mogła. Tylko drobne westchnienie wydostało się z jej ust, kiedy przyciągnął ją do siebie. Nie potrafiła nie zarzucić ramion wokół jego szyi.
To było trochę tak, jak gdyby znalazła się we śnie. Zaczerwieniła się w tym samym momencie, kiedy zaczął obsypywać ją swoimi odważnymi tekstami i komplementami. Nikt do niej nigdy tak nie mówił. Nikt nie odważył się do niej mówić w ten sposób. Dalej błądziła wzrokiem po jego twarzy i wciąż niedowierzała temu, co się stało. On naprawdę nie miał nic przeciwko jej wiekowi. Prawda? I naprawdę zwracał jej to samo uczucie, którego ona nie mogła tak śmiało wymówić jak on, bo bała się czy aby nie dostałaby niespodziewanego kosza.
– D-dziękuję – odpowiedziała po chwili szoku. Naprawde nie wiedziała co mu odpowiedzieć. – Pan też jest... bardzo przystojny i męski. – Oby nie zamierzał się za nią obrażać na takie słowa! Nie przeżyłaby tego!
Nie miała pojęcia jak mieli się wydostać. Właściwie po co mieli się wydostawać, skoro odnaleźli się w takiej sytuacji i byli teraz razem. Ale on miał już plan. Oczywiście, że tak. Tacy bohaterowie zawsze mieli jakiś plan. Przytaknęła mu jedynie, ale zawstydziła się w tym samym momencie, kiedy miała wspiąć się na plecy.
– Strasznie się boję – dodała, zerkając w przepaść, a następnie zwyczajnie przybiła się do niego jeszcze bliżej, uznając że tylko on mógł ocalić ją od spadnięcia.
nectar and balm
Śniada jestem, lecz piękna.
- Dla ciebie Matt, turkaweczko - poprawiam ją by nie tworzyła między nami niepotrzebnego dystans - Zresztą jaki ze mnie pan, kiedy mam przede mną stoi moja Pani - dodaję bezwstydnie, z namaszczeniem i czcią. Oczywistym chyba było, że była dla mnie boginią ku której wznosić miałem wiernie modły. Od dziś na wieki.
- Nie puszczę cię. Złap mnie za szyję. O tak właśnie i... hop! - przykucnąłem by mojemu maleństwu łatwiej było zamontować się na moich plecach, opleść ramionkami wokół szyi, a potem podciągnąłem materiał spódnicy by chwyci ją pod uda i podrzuciłem ją energetycznie na grzbiecie. Zaśmiałem się przy tym doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mogło ją to spłoszyć. Spodziewałem się więc jęku przestrachu, lecz przede wszystkim tego, że uczepi się mnie jeszcze ciaśniej - Hahaha... - śmiałem się dalej, kiedy to podrzuciłem ją na plecach tak, jakbym układał sobie w wygodniejszy sposób plecak wyczekując z jej strony urokliwego obruszenia lub wdzięcznego rozweselenia - Hehe... No już, już...! Nie pozwolę ci spaść, Dorthy - dodaję już spokojniej by zapewnić miłość swojego życia, że z tym zapewnieniem się nie zgrywam - No, zapleć się skarbie, będzie mi troszkę łatwiej - mruczę poprawiając jej uda tak by oparły się na moich biodrach, skrzyżowały łydkami na podbrzuszu - Jak coś będzie nie tak to mrucz, kocie. Jeżeli się boisz możesz zamknąć oczy - proszę ją, jak i proponuję, a potem zabieram się za wspinaczkę w górę. Nie była dla mnie żadnym obciążeniem. Tak sprawnie jak zszedłem to równie sprytnie się więc wspinałem. Potrafiłem znaleźć zagłębieniach i wypustkach skalnych podporę, a moje silne ramiona z wprawą podciągały nasz ciężar aż na sam szczyt.
- Jesteśmy już na szczycie. Jeżeli chcesz, mogę cię tak nieść. Tak długo jakbyś chciała - nie miałbym nic przeciwko. Mogłem prowadzić ją na barana pod gwiazdami w strumieniu duchowych owieczek, które się po drodze napatoczyły
somehow i always do
'Kupidynek' :
Boyle, na przykład, nigdy nie mówił do niej w taki sposób. Nigdy nie zamierzał mówić do niej w taki sposób. Nigdy nie mówił jej komplementów, chyba że czegoś chciał (i nie było to żądanie związane z emocjami, a z pracą lub pieniędzmi, lub jakimś szemranym interesem). Była dla niego jedynie instrumentem do zgarnięcia pieniędzy i pilnowania interesu. Wiedziała o tym, choć wcześniej się oszukiwała, w nadziei, że może po tylu latach znajdą wspólny język i choćby będą się szanować. Teraz jednak nie chciała już go znaleźć. O tak, zamierzała zrobić piekło swojemu mężowi, bo na jego miejscu pojawił się młody, silny i odważny czarodziej.
Uśmiechnęła się, co było dość rzadkim widokiem na jej twarzy, kiedy zmniejszyli dystans. Bez oporu zarzuciła swoje ręce wokół jego szyi i wskoczyła na barana. W myślach powtarzała sobie jedynie, żeby suknia nie stała się dla nich, a właściwie dla niego, problemem. Nie chciała sprawiać mu kłopotów i tak wiele dla niej zrobił tego wieczoru. Pisnęła dopiero wtedy, kiedy porzucił ją na plecach, trochę przerażona możliwością spadnięcia. Zaraz jednak zrozumiała, że przy Matcie nie musiała obawiać się o to obawiać. Sam to powiedział i zwyczajnie mu w to wierzyła.
Na chwilę zapomniała się, szczególnie w zetknięciu z wyjątkowo silnymi mięśniami mężczyzny. Zamknęła oczy, zgodnie z propozycją. Nigdy nie czuła się tak bezpiecznie. Przez wiele lat żyła w ciągłym strachu o dach nad głową i kawałek chleba, później o finanse i własną reputację. Teraz nie musiała się bać. Nawet jeżeli przy innej okazji wbijałaby pewnie swoje pazury w wybawiciela, teraz zwyczajnie ufała. Na moment nawet otworzyła jedno oko, żeby zerknąć w stronę przepaści, ale szybko je zamknęła i mocniej wtuliła się w plecy Botta.
– Nie chciałabym, żebyś się męczył – odpowiedziała mu już na samym szczycie i dopiero wtedy spojrzała przed siebie. Martwiła się. Owszem, był silny, ale i największy zapaśnik musiał kiedyś odpocząć. Z drugiej strony jego propozycja sprawiła, że poczuła dziwną chęć na przytaknięcie. Nawet pierwszy mąż nie nosił jej w ten sposób, a był znacznie milszy od Boyle’a, więc… dziwnie ją to kusiło, żeby naprawdę poczuć się tak, jak gdyby miała znowu osiemnaście lat.
Już miała zmienić zdanie, kiedy usłyszała okropny fałsz przed nimi. Lewitująca dynia była wyjątkowo nieuprzejma, skoro odważyła się przerywać im randkę. Dorothea zwyczajnie się zdenerwowała. Co za nietakt! Typowa mina niezadowolenia wróciła na jej twarz. Sytuacja stała się tym bardziej nieprzyjemna, kiedy powtarzała jedną i tę samą zwrotkę w kółko, a przy tym zaczęła się kurczyć. Skoro tak bardzo domagała się złapania… to dlaczego by tego nie zrobić.
– Engiorgio! – rzuciła, wyjmując chwilę wcześniej różdżkę spod spódnicy i wycelowała prosto w intruza. Zaraz ją powiększy i sprawi.
nectar and balm
Śniada jestem, lecz piękna.
'k100' : 1
Kiedy już wzrok przyzwyczaił się do pomarańczowego blasku, Dorea mogła dostrzec pod nogami ostrygi wraz z nieprzemakalnym pergaminem z instrukcją.
| Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent