Makowe ogrody
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Makowe ogrody
Makowe ogrody założone zostały pod koniec 1827 roku przez George'a Wilkinsa, znakomitego uzdrowiciela parającego się również alchemią. Zafascynowany mugolską medycyną, starał się z jednego z gatunków maków wytworzyć lek, który w połączeniu z magią miał przynosić ciężko chorym czarodziejom ulgę. Opium Wilkinsa, do którego dodawano prawdopodobnie również krew salamandry i jad boomslanga, miało jednak właściwości silnie uzależniające, co wywołało dezaprobatę wśród magomedyków i przyczyniło się do ostatecznego zaprzestania produkcji leku oraz zamknięcia ogrodów.
Kilkadziesiąt lat później wnuczka Wilkinsa zdecydowała się otworzyć ogrody makowe na nowo, tym razem w charakterze przepięknego parku pełnego altan porośniętych tymi niepozornymi kwiatami. W tej formie ogrody trwają do dziś, będąc wspaniałym miejscem do spacerów pod gołym niebem z dala od londyńskiego, wielkomiejskiego zgiełku. Choć aktualna właścicielka oficjalnie odcina się od narkotycznej przeszłości ogrodów, nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że jeśli wie się, gdzie go szukać, wciąż można bez problemów zdobyć znakomite opium pana Wilkinsa.
Kilkadziesiąt lat później wnuczka Wilkinsa zdecydowała się otworzyć ogrody makowe na nowo, tym razem w charakterze przepięknego parku pełnego altan porośniętych tymi niepozornymi kwiatami. W tej formie ogrody trwają do dziś, będąc wspaniałym miejscem do spacerów pod gołym niebem z dala od londyńskiego, wielkomiejskiego zgiełku. Choć aktualna właścicielka oficjalnie odcina się od narkotycznej przeszłości ogrodów, nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że jeśli wie się, gdzie go szukać, wciąż można bez problemów zdobyć znakomite opium pana Wilkinsa.
Przez tych kilka chwil Rowan znów przypominała mu małą dziewczynkę, chowającą się w jego piersi kiedy ich młodszy brat postanowił nastraszyć ją gnomem znalezionym w ogrodzie. Nawet to odgryzienie się było takie swojskie, że nie potrafił się nie roześmiać cicho pod nosem. Odgarnął jej kosmyk za ucho, kiedy znów na niego spojrzała. Mogli wyglądać z boku jak para zakochanych, ale w sumie miał to gdzieś. Oboje potrzebowali odrobiny bliskości a poza tym, nie robili nic niestosownego.
- Zawsze do usług - odparł na jej uwagę o byciu wrednym. Cóż, był Burke, prawda? Bardzo nie pasowałby do rodziny, gdyby był potulną owcą. Czując ten pocałunek w policzek, uniósł delikatnie brew a potem też się uśmiechnął. No, no. Musieli się częściej wybierać na takie spacery.
Słuchając kolejnych słów siostry, Craig westchnął cicho i zasępił się. Doskonale wiedział o czym mówiła. On sam także dostrzegał te niepokoje. To nie był dobry czas, rozumiał więc jej obawy. Moment w którym twój własny dom przestaje być bezpiecznym miejscem jest czymś strasznym. Szczególnie gdy ma się tych, których chce się chronić. Gdy Craig wracał do Anglii, miał cichą nadzieję, że tu będzie lepiej niż we Francji. Mrok zaczął jednak toczyć również tutejsze ulice.
Przez dość długi czas nic nie mówił. Powolnym krokiem poprowadził siostrę ścieżką obok przepięknej, choć nadgryzionej delikatnie zębem czasu altance. Nie usiedli w niej, było za zimno by dziś po prostu przysiąść i cieszyć się rozmową. Patrzył przed siebie, na Tobiasa, który właśnie skupił się na obserwowaniu wiewiórki, która zawędrowała do makowego ogrodu. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na siostrę, gdy ta już skończyła mówić.
- Rowan, dobrze wiesz, że dla ciebie i swojego chrześniaka zrobię wszystko. - głos miał poważny, wzrok nieco zasępiony. To dość nieprawdopodobne jak potrafiła się zmienić jego twarz, kiedy się śmiał, a kiedy był całkowicie poważny. - Mogę ci przyrzec, że jeśli zajdzie taka potrzeba, zapewnię mu opiekę. Musisz jednak wziąć pod uwagę, że mnie może się coś stać równie szybko, a może i znacznie szybciej niż tobie.
Żywot rycerza wcale nie był usłany różami. Teraz miał chwilkę wytchnienia. Wkrótce jednak będzie musiał ponownie stawić się przed obliczem Czarnego pana. Jednego dnia mógł z uśmiechem wycierać Tobiasowi twarz po lodowym deserze by następnego zostać poważnie rannym w potyczce z aurorem.
- Yaxleyom prawdopodobnie nie spodoba się moje wtrącanie. - mruknął, kopiąc kamyk na ścieżce. Uniósł przy tym jednak kącik ust. Nie zamierzał rozpętywać wojny między rodzinami, niemniej skoro Rowan prosiła go o opiekę nad synem, rodzina jej męża będzie musiała zacisnąć zęby i jakoś znieść jego częste wizyty.
- Zawsze do usług - odparł na jej uwagę o byciu wrednym. Cóż, był Burke, prawda? Bardzo nie pasowałby do rodziny, gdyby był potulną owcą. Czując ten pocałunek w policzek, uniósł delikatnie brew a potem też się uśmiechnął. No, no. Musieli się częściej wybierać na takie spacery.
Słuchając kolejnych słów siostry, Craig westchnął cicho i zasępił się. Doskonale wiedział o czym mówiła. On sam także dostrzegał te niepokoje. To nie był dobry czas, rozumiał więc jej obawy. Moment w którym twój własny dom przestaje być bezpiecznym miejscem jest czymś strasznym. Szczególnie gdy ma się tych, których chce się chronić. Gdy Craig wracał do Anglii, miał cichą nadzieję, że tu będzie lepiej niż we Francji. Mrok zaczął jednak toczyć również tutejsze ulice.
Przez dość długi czas nic nie mówił. Powolnym krokiem poprowadził siostrę ścieżką obok przepięknej, choć nadgryzionej delikatnie zębem czasu altance. Nie usiedli w niej, było za zimno by dziś po prostu przysiąść i cieszyć się rozmową. Patrzył przed siebie, na Tobiasa, który właśnie skupił się na obserwowaniu wiewiórki, która zawędrowała do makowego ogrodu. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na siostrę, gdy ta już skończyła mówić.
- Rowan, dobrze wiesz, że dla ciebie i swojego chrześniaka zrobię wszystko. - głos miał poważny, wzrok nieco zasępiony. To dość nieprawdopodobne jak potrafiła się zmienić jego twarz, kiedy się śmiał, a kiedy był całkowicie poważny. - Mogę ci przyrzec, że jeśli zajdzie taka potrzeba, zapewnię mu opiekę. Musisz jednak wziąć pod uwagę, że mnie może się coś stać równie szybko, a może i znacznie szybciej niż tobie.
Żywot rycerza wcale nie był usłany różami. Teraz miał chwilkę wytchnienia. Wkrótce jednak będzie musiał ponownie stawić się przed obliczem Czarnego pana. Jednego dnia mógł z uśmiechem wycierać Tobiasowi twarz po lodowym deserze by następnego zostać poważnie rannym w potyczce z aurorem.
- Yaxleyom prawdopodobnie nie spodoba się moje wtrącanie. - mruknął, kopiąc kamyk na ścieżce. Uniósł przy tym jednak kącik ust. Nie zamierzał rozpętywać wojny między rodzinami, niemniej skoro Rowan prosiła go o opiekę nad synem, rodzina jej męża będzie musiała zacisnąć zęby i jakoś znieść jego częste wizyty.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Wiem... wiem również, że może być i tak, ale mam jakieś dziwne przeczucie...-Nie chciała go martwić, zresztą ona sama nie wierzyła w takie rzeczy, ale coś dziwnego, jakaś myśl z tyłu głowy cały czas była utkwiona w jej umyśle szepcząc jej niepokojąco, że coś złego się niedługo wydarzy-Będę czuć się lepiej wiedząc, że w razie czego będziesz przy nim.-Mocniej ścisnęła jego ramie na te słowa, śledząc dalej teraz biegającego za wiewiórką chłopca. Na słowa brata zacisnęła szczękę. Był to temat, którego jak ogień unikała. Tak bardzo chciałaby aby jej życie potoczyło się inaczej, z drugiej zaś strony nic by w nim nie zmieniła.
-To mój syn. Ma również w sobie geny naszej rodziny. Zresztą Longinus opiekę nad nim powierzył właśnie mi. Zbyt długo żyje na uboczu, jako pasożyt tej rodziny. Ja również mam coś do powiedzenia w kwestii jego wychowania i tego kto prócz mnie będzie sprawować nad nim opiekę.- Szanowała Yaxleyów i była im niezwykle wdzięczna za pomoc, ale wciąż w pewien sposób miała im za złe tą całą sytuacje. Podświadomie uważała ich za tych złych, którzy chcą odebrać jej dziecko, choć wiedziała dobrze, że do końca tak nie jest. Została postawiona pod ścianą, ale nigdy nie podjęłaby innej decyzji, w momencie, w którym została postawiona kilka lat temu po śmierci męża. Wybór między powrotem do panieńskiego nazwiska i utratą praw do swego dziecka, a byciem utrzymanką rodu, którego aktualnie nazwisko nosi i możliwość opieki nad synem, to nawet nie wybór. To z góry podjęta decyzja przez matkę. Wątpi aby którakolwiek kobieta postąpiła inaczej, a jeśli tak, to nie ma prawa takową się nawet nazywać.
-Będziesz kiedyś wspaniałym ojcem i mężem braciszku.-uśmiechnęła się szeroko w jego kierunku mocniej wtulając się w jego ramie niczym dziecko, którym w jego obecności się czuje. Wierzyła w to co powiedziała całym sercem. Jeśli Craig będzie takim ojcem jakim jest bratem ze świecą trzeba będzie szukać lepszego.
-Uważaj proszę na siebie.-Powiedziała głęboko spoglądając mu w oczy. Jej starszy brat znajdował się na jednym z miejsc na szczycie listy osób, o które się najbardziej martwi. Najchętniej poprosiłaby go o odejście z Rycerzy, ale wiedziała, że nie ma do tego najmniejszego prawa. Zresztą... wtedy obawiałaby się o niego jeszcze bardziej. Kto wie, gdyby nie Tobias prawdopodobnie i ona by do nich teraz przynależała, ale najwidoczniej los chciał inaczej. Doszli do końca alei gdzie przystanęli na chwile, a ona sama teraz trzymając brata za dłoń podeszła do jednej ze ścianek altany, wyciągnęła drugą, wolną rękę, po czym przejechała po kłączach i listkach rośliny dłonią. Szkoda, że jeszcze nie zakwitły. Kiedyś plotła z nich wianki, do których ubierania zmuszała braci. Młodszy robił to z szacunku do starszej siostry. Kazała to kazała, bez dyskusji, tym bardziej, że lepiej nie zadzierać z nią gdy była zdenerwowana. Drugi zaś z braci ubierał je tylko dla przyjemności siostry, która zawsze po tym obdarowywała go ciepłym uśmiechem. Z chęcią wróciłaby teraz do tych czasów. Dorosłość nie jest łatwa. To czas odpowiedzialności, nie beztroski.
-To mój syn. Ma również w sobie geny naszej rodziny. Zresztą Longinus opiekę nad nim powierzył właśnie mi. Zbyt długo żyje na uboczu, jako pasożyt tej rodziny. Ja również mam coś do powiedzenia w kwestii jego wychowania i tego kto prócz mnie będzie sprawować nad nim opiekę.- Szanowała Yaxleyów i była im niezwykle wdzięczna za pomoc, ale wciąż w pewien sposób miała im za złe tą całą sytuacje. Podświadomie uważała ich za tych złych, którzy chcą odebrać jej dziecko, choć wiedziała dobrze, że do końca tak nie jest. Została postawiona pod ścianą, ale nigdy nie podjęłaby innej decyzji, w momencie, w którym została postawiona kilka lat temu po śmierci męża. Wybór między powrotem do panieńskiego nazwiska i utratą praw do swego dziecka, a byciem utrzymanką rodu, którego aktualnie nazwisko nosi i możliwość opieki nad synem, to nawet nie wybór. To z góry podjęta decyzja przez matkę. Wątpi aby którakolwiek kobieta postąpiła inaczej, a jeśli tak, to nie ma prawa takową się nawet nazywać.
-Będziesz kiedyś wspaniałym ojcem i mężem braciszku.-uśmiechnęła się szeroko w jego kierunku mocniej wtulając się w jego ramie niczym dziecko, którym w jego obecności się czuje. Wierzyła w to co powiedziała całym sercem. Jeśli Craig będzie takim ojcem jakim jest bratem ze świecą trzeba będzie szukać lepszego.
-Uważaj proszę na siebie.-Powiedziała głęboko spoglądając mu w oczy. Jej starszy brat znajdował się na jednym z miejsc na szczycie listy osób, o które się najbardziej martwi. Najchętniej poprosiłaby go o odejście z Rycerzy, ale wiedziała, że nie ma do tego najmniejszego prawa. Zresztą... wtedy obawiałaby się o niego jeszcze bardziej. Kto wie, gdyby nie Tobias prawdopodobnie i ona by do nich teraz przynależała, ale najwidoczniej los chciał inaczej. Doszli do końca alei gdzie przystanęli na chwile, a ona sama teraz trzymając brata za dłoń podeszła do jednej ze ścianek altany, wyciągnęła drugą, wolną rękę, po czym przejechała po kłączach i listkach rośliny dłonią. Szkoda, że jeszcze nie zakwitły. Kiedyś plotła z nich wianki, do których ubierania zmuszała braci. Młodszy robił to z szacunku do starszej siostry. Kazała to kazała, bez dyskusji, tym bardziej, że lepiej nie zadzierać z nią gdy była zdenerwowana. Drugi zaś z braci ubierał je tylko dla przyjemności siostry, która zawsze po tym obdarowywała go ciepłym uśmiechem. Z chęcią wróciłaby teraz do tych czasów. Dorosłość nie jest łatwa. To czas odpowiedzialności, nie beztroski.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Może uciekała przed tym tematem, niemniej nie dało się go uniknąć. Jeśli już mieli porozmawiać na poważnie, trzeba było poruszyć szczególnie ten istotny aspekt. W szczególności, gdyby niepokoje Rowan się potwierdziły.
Westchnął cicho, zerkając na siostrę, kiedy ta przylgnęła do niego mocniej. W takich chwilach jak ta, bardzo się cieszył że ją ma, ale z drugiej strony, rad był również z faktu że ma... tylko ją. Oczywiście byli też rodzice, brat, cała zgraja kuzynostwa. Oni jednak potrafili o siebie zadbać. Rowan oczywiście też, wcale nie twierdził, żeby była nieporadna. Jednak z nią był znacznie bliżej i martwił się przez to proporcjonalnie mocniej. Gdyby w takich warunkach miał się jeszcze martwić o żonę, potem o ciężarną żonę a jeszcze później o swojego dziedzica...! Zastanawiał się jednak, czy dożyje ewentualnych zmian, uspokojenia sytuacji w społeczeństwie. Z jednej strony bardzo chciał odczekać z ożenkiem, z drugiej jednak mimo wszystko miał obowiązek wobec rodu.
- Zatem w kwestii Tobiasa będę na każde twoje zawołanie - obiecał jej. Co innego mógł powiedzieć? Był typowym Burke, rodzina i czystość krwi były dla niego rzeczami najważniejszymi. A mimo że chłopiec nosił nazwisko Yaxley, to jak zauważyła to Rowan, miał w sobie również krew Burke.
- Oby nie w takiej kolejności - odpowiedział, również posyłając jej lekki uśmiech.
Trochę się mimo wszystko bał ojcostwa. No, fakt, teraz już pomagał w opiece nad Tobiasem swojej siostrze, ale jednak to nie było jego dziecko. Własny dziedzic to odpowiedzialność znacznie większa. Czy okaże się dobrym rodzicem? Czy przekaże synowi prawidłowe wzorce?
Jeśli chodziło o odejście od Rycerzy... cóż, to po prostu nie wchodziło w grę. Nawet gdyby chciał. Gdyby tylko wyraził chęć odstąpienia... prawdopodobnie wtedy Rowan musiałaby się o niego martwić naprawdę. Albo od razu szukać mu miejsca na cmentarzu. Nie tylko musiałby się obawiać wtedy aurorów ale też pozostałych rycerzy. Oni nie wybaczyliby mu takiej zdrady.
- O mnie się nie martw. - odpowiedział, zerkając na nią. - Ach, byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie.
Zaśmiał się krótko, bo kobieta mogła się domyślić czym był prezent. Szczególnie w momencie kiedy wyciągnął spod płaszcza książkę, na okładce której widniało ruchome zdjęcie szczęśliwej, zakochanej pary. Ciekawe ile Rowan ma już takich w swojej biblioteczce? Czy nadal udawało jej się utrzymywać przed matką ich sekrecik? Czy Yaxleyowie się o nim dowiedzieli? Nie słyszał o żądnych burzach w rodzinie więc prawdopodobnie wszystko nadal było tajemnicą.
Westchnął cicho, zerkając na siostrę, kiedy ta przylgnęła do niego mocniej. W takich chwilach jak ta, bardzo się cieszył że ją ma, ale z drugiej strony, rad był również z faktu że ma... tylko ją. Oczywiście byli też rodzice, brat, cała zgraja kuzynostwa. Oni jednak potrafili o siebie zadbać. Rowan oczywiście też, wcale nie twierdził, żeby była nieporadna. Jednak z nią był znacznie bliżej i martwił się przez to proporcjonalnie mocniej. Gdyby w takich warunkach miał się jeszcze martwić o żonę, potem o ciężarną żonę a jeszcze później o swojego dziedzica...! Zastanawiał się jednak, czy dożyje ewentualnych zmian, uspokojenia sytuacji w społeczeństwie. Z jednej strony bardzo chciał odczekać z ożenkiem, z drugiej jednak mimo wszystko miał obowiązek wobec rodu.
- Zatem w kwestii Tobiasa będę na każde twoje zawołanie - obiecał jej. Co innego mógł powiedzieć? Był typowym Burke, rodzina i czystość krwi były dla niego rzeczami najważniejszymi. A mimo że chłopiec nosił nazwisko Yaxley, to jak zauważyła to Rowan, miał w sobie również krew Burke.
- Oby nie w takiej kolejności - odpowiedział, również posyłając jej lekki uśmiech.
Trochę się mimo wszystko bał ojcostwa. No, fakt, teraz już pomagał w opiece nad Tobiasem swojej siostrze, ale jednak to nie było jego dziecko. Własny dziedzic to odpowiedzialność znacznie większa. Czy okaże się dobrym rodzicem? Czy przekaże synowi prawidłowe wzorce?
Jeśli chodziło o odejście od Rycerzy... cóż, to po prostu nie wchodziło w grę. Nawet gdyby chciał. Gdyby tylko wyraził chęć odstąpienia... prawdopodobnie wtedy Rowan musiałaby się o niego martwić naprawdę. Albo od razu szukać mu miejsca na cmentarzu. Nie tylko musiałby się obawiać wtedy aurorów ale też pozostałych rycerzy. Oni nie wybaczyliby mu takiej zdrady.
- O mnie się nie martw. - odpowiedział, zerkając na nią. - Ach, byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie.
Zaśmiał się krótko, bo kobieta mogła się domyślić czym był prezent. Szczególnie w momencie kiedy wyciągnął spod płaszcza książkę, na okładce której widniało ruchome zdjęcie szczęśliwej, zakochanej pary. Ciekawe ile Rowan ma już takich w swojej biblioteczce? Czy nadal udawało jej się utrzymywać przed matką ich sekrecik? Czy Yaxleyowie się o nim dowiedzieli? Nie słyszał o żądnych burzach w rodzinie więc prawdopodobnie wszystko nadal było tajemnicą.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Zawsze będę.- uśmiechnęła się czule do niego. Nie ma dnia, w którym by się o niego nie martwiła. Będzie musiała sobie w tej kwestii trochę odpuścić. Za bardzo matkowała braciom, a byli już dorosłymi mężczyznami. Potrafią o siebie zadbać... ale czasem przy tej dwójce pozostaje jedynie wyrywanie sobie włosów z głowy.
Słysząc słowa Craiga zamaszyście odwróciła się w jego stronę, już się domyślając jaki podarek mógł mieć dla niej. Zaśmiała się perliście na widok książki, którą jak najszybciej pochwyciła. Pogładziła ją po okładce, przez chwilę przyglądając się uśmiechającej się teraz do siebie parze. Trochę już takich par jej się nazbierało. Otworzyła ją, wertując jej strony i śledząc je wzrokiem. Okładka pełniła swoją role bardzo dobrze i dopiero po treści można było rozpoznać, iż nie jest to typowy harlekin.
-Gdyby ktoś wiedział o tej stercie książek od ciebie trafilibyśmy do Azkabanu.-Powiedziała ni to żartem, ni poważnie sama nie wiedząc jakie konsekwencje za posiadanie takowych przedmiotów by dokładnie ponieśli. Nie interesowało ją to. Ten sekret i tak nigdy nie ujrzy światła dziennego. Biblioteka w Yaxley Manor jest dość spora, więc kilka romansideł na półce nie wzbudzają nawet podejrzeń, tym bardziej, ze żaden z tamtejszych domowników nie lubuje się w takiej lekturze. Najciemniej pod latarnią jak to mówią. Choć i tak nie omieszkała rzucić na treść książek zaklęcia maskujące. Tak na wszelki wypadek.
-Kiedyś w podzięce tym wszystkim biednym, bezdusznie wyrwanym przez ciebie kartkom z tych romansów, będę musiała je wszystkie przeczytać.-A to byłaby tragedia. Nienawidziła od zawsze tego ckliwego i jak dla niej jedynie dołującego gatunku literackiego. Nie chciała być kolejną panną zaczytującą się w te brednie i marzącą o księciu z bajki. Ma już takiego księcia, który słysząc śmiech matki odwrócił się z drugiego końca alejki i uśmiechał się przez chwile do niej aby ponownie wrócić do zabawy.
-Dziękuję ci bardzo.-Posłała mu najszczerszy uśmiech na jaki było ją tylko stać. Sama będzie musiała niedługo mu coś podarować, nawet wiedziała już co.-Ale z tego co wiem nie mam dziś przecież urodzin.-Zmarszczyła brwi wpatrując się z lekką konsternacją w książkę, po której okładce wciąż jeździła palcami.
Słysząc słowa Craiga zamaszyście odwróciła się w jego stronę, już się domyślając jaki podarek mógł mieć dla niej. Zaśmiała się perliście na widok książki, którą jak najszybciej pochwyciła. Pogładziła ją po okładce, przez chwilę przyglądając się uśmiechającej się teraz do siebie parze. Trochę już takich par jej się nazbierało. Otworzyła ją, wertując jej strony i śledząc je wzrokiem. Okładka pełniła swoją role bardzo dobrze i dopiero po treści można było rozpoznać, iż nie jest to typowy harlekin.
-Gdyby ktoś wiedział o tej stercie książek od ciebie trafilibyśmy do Azkabanu.-Powiedziała ni to żartem, ni poważnie sama nie wiedząc jakie konsekwencje za posiadanie takowych przedmiotów by dokładnie ponieśli. Nie interesowało ją to. Ten sekret i tak nigdy nie ujrzy światła dziennego. Biblioteka w Yaxley Manor jest dość spora, więc kilka romansideł na półce nie wzbudzają nawet podejrzeń, tym bardziej, ze żaden z tamtejszych domowników nie lubuje się w takiej lekturze. Najciemniej pod latarnią jak to mówią. Choć i tak nie omieszkała rzucić na treść książek zaklęcia maskujące. Tak na wszelki wypadek.
-Kiedyś w podzięce tym wszystkim biednym, bezdusznie wyrwanym przez ciebie kartkom z tych romansów, będę musiała je wszystkie przeczytać.-A to byłaby tragedia. Nienawidziła od zawsze tego ckliwego i jak dla niej jedynie dołującego gatunku literackiego. Nie chciała być kolejną panną zaczytującą się w te brednie i marzącą o księciu z bajki. Ma już takiego księcia, który słysząc śmiech matki odwrócił się z drugiego końca alejki i uśmiechał się przez chwile do niej aby ponownie wrócić do zabawy.
-Dziękuję ci bardzo.-Posłała mu najszczerszy uśmiech na jaki było ją tylko stać. Sama będzie musiała niedługo mu coś podarować, nawet wiedziała już co.-Ale z tego co wiem nie mam dziś przecież urodzin.-Zmarszczyła brwi wpatrując się z lekką konsternacją w książkę, po której okładce wciąż jeździła palcami.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- W takim razie zaraz będziesz siwa - pokręcił głową rozbawiony.
Chociaż wcale się jej nie dziwił. Gdyby wiedziała, jakie zadania czasem wyznaczano Rycerzom... zjeżyłby się jej z pewnością włos na głowie i na pewno próbowałaby przekonać brata by opuścił tę organizację. Ale cóż, jak sama zauważyła - był dorosły. Potrafił o siebie zadbać a także świadomie podejmował za siebie decyzje. A to, że nie opowiadał siostrze o wszystkim co robili poplecznicy Riddle'a, było swego rodzaju ochroną. Nie musiała o tym wiedzieć. Starczyło jej okropieństw w pracy.
Widząc uśmiech na jej twarzy, Craig od razu zapominał o wszelakich troskach. Zawsze uwielbiał przywozić Rowan te książki. Obserwować jej reakcję. Oglądać, jak cieszy się z prezentu a potem dyskutować z nią długo na temat zawartości tomu.
- To na pewno nie byłoby fajne - pokręcił głową - Ale gdybyśmy dostali celę obok siebie, może dałbym radę jakoś to znieść - zaśmiał się.
Miał zaufanie do siostry - skoro przez tyle lat udawało jej się utrzymać posiadanie tych książek w tajemnicy nawet przed matką, znaczyło to że bardzo dobrze ich pilnowała. Wiedział, że może być spokojny i że Rowan nie popełni jakiegoś głupstwa, zdradzając się z faktem istnienia takiej kolekcji.
Zaśmiał się szczerze z jej słów, również przyciągając na chwilę uwagę Tobiasa.
- A pewnie potem w ramach kary dla mnie że wybierałem takie a nie inne książki na poświęcenie, usiądziesz ze mną przy kominku i będziesz mi każdy z tych romansów streszczać? - wsadził ręce głębiej w kieszenie. Już widział tę scenę oczami wyobraźni - A czy brat potrzebuje powodu by dać siostrze prezent? Po prostu się ciesz i nie narzekaj. - puścił do niej oko, ruszając dalej powolnym spacerkiem.
Chociaż wcale się jej nie dziwił. Gdyby wiedziała, jakie zadania czasem wyznaczano Rycerzom... zjeżyłby się jej z pewnością włos na głowie i na pewno próbowałaby przekonać brata by opuścił tę organizację. Ale cóż, jak sama zauważyła - był dorosły. Potrafił o siebie zadbać a także świadomie podejmował za siebie decyzje. A to, że nie opowiadał siostrze o wszystkim co robili poplecznicy Riddle'a, było swego rodzaju ochroną. Nie musiała o tym wiedzieć. Starczyło jej okropieństw w pracy.
Widząc uśmiech na jej twarzy, Craig od razu zapominał o wszelakich troskach. Zawsze uwielbiał przywozić Rowan te książki. Obserwować jej reakcję. Oglądać, jak cieszy się z prezentu a potem dyskutować z nią długo na temat zawartości tomu.
- To na pewno nie byłoby fajne - pokręcił głową - Ale gdybyśmy dostali celę obok siebie, może dałbym radę jakoś to znieść - zaśmiał się.
Miał zaufanie do siostry - skoro przez tyle lat udawało jej się utrzymać posiadanie tych książek w tajemnicy nawet przed matką, znaczyło to że bardzo dobrze ich pilnowała. Wiedział, że może być spokojny i że Rowan nie popełni jakiegoś głupstwa, zdradzając się z faktem istnienia takiej kolekcji.
Zaśmiał się szczerze z jej słów, również przyciągając na chwilę uwagę Tobiasa.
- A pewnie potem w ramach kary dla mnie że wybierałem takie a nie inne książki na poświęcenie, usiądziesz ze mną przy kominku i będziesz mi każdy z tych romansów streszczać? - wsadził ręce głębiej w kieszenie. Już widział tę scenę oczami wyobraźni - A czy brat potrzebuje powodu by dać siostrze prezent? Po prostu się ciesz i nie narzekaj. - puścił do niej oko, ruszając dalej powolnym spacerkiem.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Oh, nie streszczę ich. Osobiście będę oglądać jak sam będziesz się w nich wszystkich zaczytywał braciszku.-Chyba rzeczywiście była sadystką, ale akurat małe dokuczanie rodzeństwu jedynie pomagało w wzmacnianiu ich wzajemnych relacji.-Nie narzekam. Zresztą nie śmiałabym. Dziękuję, ale nie mam niczego dla ciebie.-Idąc u boku brata jedynie pokręciła głową na jego gest. Faktycznie nic dla niego nie miała. Zaskoczył ją swoim powrotem tak bardzo, że nie miała nawet czasu choćby o tym pomyśleć. Na szczęście miała już pomysł co mu da.
-Dobrze, że wróciłeś. Szczególnie teraz. Teraz tylko na dniach wyczekuj listu od Nestora, a ja niewątpliwie wizyty Naszej matki żalącej się mi na swojego pierworodnego.-By dogryźć mu jeszcze bardziej ona również puściła mu oczko. Craig fakt faktem był teraz w dość nieciekawej sytuacji. Jako najstarszy syn musiał spełnić swój obowiązek, a był już w wieku, w którym powinien posiadać żonę. Ród czeka na nowych dziedziców, taka prawda, a jej brat będzie musiał pożegnać się ze swoim "sielankowym" stylem życia. Czując mocniejszy podmuch wiatru mocniej zakryła się płaszczem.
-Tobias!-Krzyknęła szukając wzrokiem syna, który po chwili już stał przy niej cały zaróżowiony i z gniazdem zamiast włosów na głowie. Z pobłażliwym uśmiechem lekko je przeczesała na co chłopiec zareagował jedynie oburzoną miną.
-Tak więc moi mężczyźni chyba już czas wracać do domu.-Powiedziała łapiąc brata pod ramie, zaś syna przyciągając do swojego boku i cała trójką udali się w kierunku wyjścia z ogrodu.
Oby maki zakwitły szybko tego roku.
|ztx2
[bylobrzydkobedzieladnie]
-Dobrze, że wróciłeś. Szczególnie teraz. Teraz tylko na dniach wyczekuj listu od Nestora, a ja niewątpliwie wizyty Naszej matki żalącej się mi na swojego pierworodnego.-By dogryźć mu jeszcze bardziej ona również puściła mu oczko. Craig fakt faktem był teraz w dość nieciekawej sytuacji. Jako najstarszy syn musiał spełnić swój obowiązek, a był już w wieku, w którym powinien posiadać żonę. Ród czeka na nowych dziedziców, taka prawda, a jej brat będzie musiał pożegnać się ze swoim "sielankowym" stylem życia. Czując mocniejszy podmuch wiatru mocniej zakryła się płaszczem.
-Tobias!-Krzyknęła szukając wzrokiem syna, który po chwili już stał przy niej cały zaróżowiony i z gniazdem zamiast włosów na głowie. Z pobłażliwym uśmiechem lekko je przeczesała na co chłopiec zareagował jedynie oburzoną miną.
-Tak więc moi mężczyźni chyba już czas wracać do domu.-Powiedziała łapiąc brata pod ramie, zaś syna przyciągając do swojego boku i cała trójką udali się w kierunku wyjścia z ogrodu.
Oby maki zakwitły szybko tego roku.
|ztx2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
/ 9 kwietnia
- Nie wiem czy już tutaj kiedyś byłeś. Wprawdzie nie jest to niebo nocą i daleko temu miejscu do blasku konstelacji, ale zajmowało ono ostatnim czasem większość moich myśli. - odparła kiedy zbliżali się do Makowych Ogrodów. Lorraine lubiła spędzać czas z ludźmi. Kiedy tego nie robiła miała wyrzuty sumienia, że pozwoliła sobie na ignorancję, która przecież była jej właściwie nieznana. Traktowała ich wszystkich jak rodzinę. Czuwała jak nad najukochańszymi dziećmi. Dziwne? Raczej typowe. Niełatwo było o dobrych ludzi w ich świecie. Mieli to szczęście, że w zasięgu dłoni mieli ich więcej niż ktokolwiek inny. Dla blondynki ludzie byli tym czym dla Jay'a były gwiazdy. Warte zgłębiania, poświęcenia i oderwania się od wszystkiego co złe i niepotrzebne. - Przychodziłam tu z matką kiedy byłam małym dzieckiem. Kolor maków przypomina mi dzieciństwo chociaż to ich zapach mnie tu przywiódł. Mam nadzieje, że nie masz mi za złe… piękne niebo jest tutaj dodatkiem. - dodała uśmiechając się do mężczyzny promiennie. Lorraine większość czasu spędzała w West Lulworth. Wcale nie narzekała. To było jej miejsce na ziemi. Ostoja. Raj, który sama sobie zbudowała kawałek po kawałku. Jednak od czasu do czasu zmierzała do miejsc, które koiły już nie tylko umysł i serce, ale też rozsądek i rozum. Łatwo jest wierzyć, że istnieje dobro, ale dopiero kiedy nauczymy się go zauważać możemy otrzymać potrzebny nam spokój. Szlachcianka spojrzała na jarzący się czerwienią tunel i uśmiech na jej ustach poszerzył się jeszcze bardziej. Miała w zwyczaju zachwycanie się najprostszymi rzeczami. Była szlachcianką więc wszystko co wspaniałe, okazałe i niezwykłe często dla niej było po prostu na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie była typem człowieka, któremu to co łatwe wystarczało. Wybierała trudne sytuacje i może właśnie to myślenie doprowadziło ją do małżeństwa, rodziny i zakonu. Merlin jej świadkiem, że nie istnieje nic cenniejszego niż własne przekonania. W jej mniemaniu i w mniemaniu prawa wszystko w ochronie samego siebie miało odniesienia do sprawiedliwości i spokoju życia. Odpłynęła na chwile we własnych myślach i pewnie gdyby była dzisiaj z kimś innym zaatakowałby ją wyrzuty sumienia, ale znała Jaya na tyle by wiedzieć, że ten prawdopodobnie nawet tego nie zauważył. Samemu też zdarzało mu się odpłynąć i Lorraine nigdy nie miała sumienia by ściągnąć go na ziemię. Liczyło się tylko jego własne odczucie i niczyje więcej. Spojrzała na czarodzieja i uniosła brew w troskliwym, pytającym geście. - Wszystko w porządku? - zapytała i pytanie nie tyczyło się tylko tej konkretnej chwili. Tyczyło się wszystkiego. Tyczyło się jego samopoczucia, ludzi, których spotkał na swojej drodze, Hogwartu i jego ukochanych gwiazd. Chciała wiedzieć.
- Nie wiem czy już tutaj kiedyś byłeś. Wprawdzie nie jest to niebo nocą i daleko temu miejscu do blasku konstelacji, ale zajmowało ono ostatnim czasem większość moich myśli. - odparła kiedy zbliżali się do Makowych Ogrodów. Lorraine lubiła spędzać czas z ludźmi. Kiedy tego nie robiła miała wyrzuty sumienia, że pozwoliła sobie na ignorancję, która przecież była jej właściwie nieznana. Traktowała ich wszystkich jak rodzinę. Czuwała jak nad najukochańszymi dziećmi. Dziwne? Raczej typowe. Niełatwo było o dobrych ludzi w ich świecie. Mieli to szczęście, że w zasięgu dłoni mieli ich więcej niż ktokolwiek inny. Dla blondynki ludzie byli tym czym dla Jay'a były gwiazdy. Warte zgłębiania, poświęcenia i oderwania się od wszystkiego co złe i niepotrzebne. - Przychodziłam tu z matką kiedy byłam małym dzieckiem. Kolor maków przypomina mi dzieciństwo chociaż to ich zapach mnie tu przywiódł. Mam nadzieje, że nie masz mi za złe… piękne niebo jest tutaj dodatkiem. - dodała uśmiechając się do mężczyzny promiennie. Lorraine większość czasu spędzała w West Lulworth. Wcale nie narzekała. To było jej miejsce na ziemi. Ostoja. Raj, który sama sobie zbudowała kawałek po kawałku. Jednak od czasu do czasu zmierzała do miejsc, które koiły już nie tylko umysł i serce, ale też rozsądek i rozum. Łatwo jest wierzyć, że istnieje dobro, ale dopiero kiedy nauczymy się go zauważać możemy otrzymać potrzebny nam spokój. Szlachcianka spojrzała na jarzący się czerwienią tunel i uśmiech na jej ustach poszerzył się jeszcze bardziej. Miała w zwyczaju zachwycanie się najprostszymi rzeczami. Była szlachcianką więc wszystko co wspaniałe, okazałe i niezwykłe często dla niej było po prostu na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie była typem człowieka, któremu to co łatwe wystarczało. Wybierała trudne sytuacje i może właśnie to myślenie doprowadziło ją do małżeństwa, rodziny i zakonu. Merlin jej świadkiem, że nie istnieje nic cenniejszego niż własne przekonania. W jej mniemaniu i w mniemaniu prawa wszystko w ochronie samego siebie miało odniesienia do sprawiedliwości i spokoju życia. Odpłynęła na chwile we własnych myślach i pewnie gdyby była dzisiaj z kimś innym zaatakowałby ją wyrzuty sumienia, ale znała Jaya na tyle by wiedzieć, że ten prawdopodobnie nawet tego nie zauważył. Samemu też zdarzało mu się odpłynąć i Lorraine nigdy nie miała sumienia by ściągnąć go na ziemię. Liczyło się tylko jego własne odczucie i niczyje więcej. Spojrzała na czarodzieja i uniosła brew w troskliwym, pytającym geście. - Wszystko w porządku? - zapytała i pytanie nie tyczyło się tylko tej konkretnej chwili. Tyczyło się wszystkiego. Tyczyło się jego samopoczucia, ludzi, których spotkał na swojej drodze, Hogwartu i jego ukochanych gwiazd. Chciała wiedzieć.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Każdy miał swój wyjątkowy dar. Dar, który mógł wykorzystywać nie tylko dla swoich korzyści, ale z odrobiną empatii mógł zawojować świat oferując swoją pomoc innym ludziom. Taką osobą niewątpliwie była lady Lorraine Prewett, która chyba magnetycznie przyciągała osoby dookoła swojego otoczenia. Nikt nie mógł przejść koło niej bez zwrócenia na nią uwagi. I nie dlatego że była wyjątkowa piękna, głośna czy po prostu charakterystyczna. Niektórzy mieli to coś. Jay nie potrafił powiedzieć z czym się to wiązało dokładnie, ale można było to wyczuć podskórnie. Nie znał jej od początku. Nie wiedział jaka była jako dziecko. Cokolwiek robiła nie miało to znaczenia, bo teraz była praktycznie idealna. Wręcz nierealna. Po prostu dobra. Ten współczesny świat potrzebował takich ludzi. Desperacko i można było jedynie cieszyć się, że postanowiła walczyć o to w co wierzyła i o co było warto. Vane'a uszczęśliwiła każda osoba w szeregach Zakonu Feniksa. Do Lorri miał pewien sentyment z tego prostego względu, że kiedyś gwiazdy po prostu go do niej poprowadziły. Tak po prostu znalazł ją. Jay lubił spędzać czas z ludźmi. To wcale nie tak że gwiazdy były ważniejsze od nich. To tak jakby ktoś miał wybierać między ukochaną matką i wspaniałym ojcem. Nie, tego nie dało się rozdzielić. Wszyscy żyli pod tymi samymi gwiazdami, dlatego cały wszechświat był jedną wielką całością. Nie było przypadków. Jayden zwyczajnie w nie nie wierzył.
Dlatego gdy dostał list od lady Prewett, przyjął jej zaproszenie na spotkanie. Ciągle go zaskakiwało, że wśród tylu ludzi, których znała, pamiętała o nim. Jego umysł nigdy nie pozwalał mu zagłębiać się dlaczego tak było, cieszył się tym co dostawał. A chwile spędzone z tą kobietą były niezwykle pouczające. Wydawało się, że blondynka ma odpowiedź na każde pytanie. Zupełnie jak matka w pierwszych latach życia swojego dziecka potrafiła wyjaśnić najtrudniejsze rzeczy w prosty sposób. Tak, by mała główka dziecka nie obciążała się za bardzo wiadomościami.
- Co ci leży na sercu? - spytał w końcu dość bezpośrednio, nie odpowiadając na jej słowa. Był kiedyś w makowych ogrodach, ale gdy był małym chłopcem i wyjątkowo ciotka Thea wzięła swoje córeczki, syna i właśnie JJa na spacer. Było to chyba jedyne wspomnienie które miał z tą kobietą. A teraz leżała na łożu śmierci... Rozejrzał się po ogrodzie i wrócił zaraz uwagą do swojej towarzyszki. Wyglądała na zmęczoną. Lorri mogła nie spodziewać się takiej reakcji, bo przecież to był on - astronom z głową w chmurach, który nie schodzi na ziemię. Ale mało osób wiedziało, że nie tylko gwiazdy potrafił obserwować. Gdy chciał, dostrzegał jak inni uczucia bliskich mu osób. W tym właśnie momencie widział to w oczach Lorraine. - Niebo zawsze będzie dla mnie najpiękniejsze - odparł cicho, gdy szli kawałek w milczeniu. Chyba oboje dali się ponieść własnym myślom, gdy padło pytanie z jej strony. Zerknął na nią. - Chciałbym, żeby było dobrze, Lorri - odparł ciężko, zagryzając prawy policzek. - Oddałbym wszystko, żeby tak było.
Gwiazdy miały się dobrze. Nic im przecież nie groziło, chociaż nie można było tego powiedzieć o świecie magii, gdzie nikt nie mógł czuć się teraz bezpiecznie. A Hogwart... Czy dalej był tym samym miejscem, co dawniej?
Dlatego gdy dostał list od lady Prewett, przyjął jej zaproszenie na spotkanie. Ciągle go zaskakiwało, że wśród tylu ludzi, których znała, pamiętała o nim. Jego umysł nigdy nie pozwalał mu zagłębiać się dlaczego tak było, cieszył się tym co dostawał. A chwile spędzone z tą kobietą były niezwykle pouczające. Wydawało się, że blondynka ma odpowiedź na każde pytanie. Zupełnie jak matka w pierwszych latach życia swojego dziecka potrafiła wyjaśnić najtrudniejsze rzeczy w prosty sposób. Tak, by mała główka dziecka nie obciążała się za bardzo wiadomościami.
- Co ci leży na sercu? - spytał w końcu dość bezpośrednio, nie odpowiadając na jej słowa. Był kiedyś w makowych ogrodach, ale gdy był małym chłopcem i wyjątkowo ciotka Thea wzięła swoje córeczki, syna i właśnie JJa na spacer. Było to chyba jedyne wspomnienie które miał z tą kobietą. A teraz leżała na łożu śmierci... Rozejrzał się po ogrodzie i wrócił zaraz uwagą do swojej towarzyszki. Wyglądała na zmęczoną. Lorri mogła nie spodziewać się takiej reakcji, bo przecież to był on - astronom z głową w chmurach, który nie schodzi na ziemię. Ale mało osób wiedziało, że nie tylko gwiazdy potrafił obserwować. Gdy chciał, dostrzegał jak inni uczucia bliskich mu osób. W tym właśnie momencie widział to w oczach Lorraine. - Niebo zawsze będzie dla mnie najpiękniejsze - odparł cicho, gdy szli kawałek w milczeniu. Chyba oboje dali się ponieść własnym myślom, gdy padło pytanie z jej strony. Zerknął na nią. - Chciałbym, żeby było dobrze, Lorri - odparł ciężko, zagryzając prawy policzek. - Oddałbym wszystko, żeby tak było.
Gwiazdy miały się dobrze. Nic im przecież nie groziło, chociaż nie można było tego powiedzieć o świecie magii, gdzie nikt nie mógł czuć się teraz bezpiecznie. A Hogwart... Czy dalej był tym samym miejscem, co dawniej?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorraine miała predyspozycję do zamartwiania się. Stąpała ciężko po ziemi od czasu do czasu pozwalając się unieść do chmur. Martwiła się o bliskich, o rodzinę i przyjaciół, a nawet o obcych, których spotykała na swojej drodze. Martwiła się bo to było jej znane. Odkąd jej brat zachorował i przez rozpacz stracił zmysły nauczyła się prawdziwie doceniać to wszystko co dane w życiu. Wiedziała jednak, że wszystko może się zmienić bo przecież tam gdzie pojawia się dobro musi w końcu pojawić się też zło. Równowaga była tym czego w życiu baliśmy się najmniej, a może ona właśnie tak myślała. Pomimo tego, że ciągle myślami krążyła wokół zmian to była szczęśliwa. Czasem i nawet najszczęśliwsza. Kiedyś usłyszała, że ludzie mądrzy nie mogą być szczęśliwy. W końcu wszystko rozumieją, wszystko wybaczają, potrafią postawić się w sytuacji innych i przemilczeć niektóre sprawy. Ludzie mądrzy płacą za samego siebie cierpieniem chociaż chyba tylko wtedy kiedy otaczają się ludźmi niepotrafiącymi tego docenić. Nie wiedziała co dzisiaj leżało jej na sercu. Było to uczucie, które towarzyszyło jej już od jakiegoś czasu. Może ten wewnętrzny spokój pomimo sytuacji uderzających w nich wszystkich ostatnim czasem? A może utracona pewność, że sobie poradzą? Nie chciała jej tracić. Wiedziała, że nie tylko siebie nią motywuje. Była zawsze uśmiechnięta, radosna, niosła przekonanie, że wszystko w końcu się ułoży. Tracąc to napełniłaby swój świat szarością, której szczerze nienawidziła. Szarością, której nie chciała oglądać. Wzruszyła ramionami delikatnie się przy tym uśmiechając. Co mogła powiedzieć? Oboje wiedzieli jak wiele ostatnio mieli do stracenia nawet jeśli chcieli by sprawy wyglądały inaczej. - Wiesz jak to jest ze szczęściem, Jay? - zapytała zatrzymując się na chwile i przejeżdżając palcami po jarzącym się czerwienią maku. - Wyczekujemy go, ale kiedy już przyjdzie i przyniesie nam spokój czekamy na zło, które przyszło razem z nim. Wierzymy w pozorność i chyba właśnie dlatego przypomniało mi się to miejsce. Ulegamy złudzeniom, prawda? - zapytała naprawdę oczekując odpowiedzi. Złudzenia w pewien sposób należały też do niego. W końcu czasami i niebo staje się błaznem i drwi z nas okropnie. Może jej wrażenie było mylne. Nie potrafiła tego stwierdzić. Zaatakowała ją nostalgia, której wcześniej nie znała, ale nie chciała jej odrzucić. Mieli te same obawy i jego słowa tylko potwierdziły to co przed ich spotkaniem kotłowało się w jej głowie. - Nic więcej co już robisz zrobić nie możesz. Nie stoimy biernie i nie przyglądamy się temu jak nasz świat płonie tylko stoimy w tym ogniu. Oddałeś już wystarczająco, Jay. - odparła z przekonaniem w głosie. Czy mogli zrobić coś więcej? Czy mogli w ogóle myśleć, że jest jeszcze coś do oddania? Domyślała się o czym mówi. - Hogwart? - krótkie pytanie i chociaż znała odpowiedź chciała to usłyszeć. Było jej szkoda tego miejsca. Zawsze żałowała, że tam nie chodziła chociaż w końcu Akademię też pokochała. Teraz nie posłałaby tam swoich dzieci za żadne skarby.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Rzadko kiedy się zamartwiał. Bardzo niewiele osób mogło zobaczyć kiedykolwiek Jaydena przybitego przez jakieś smutki, dającego nimi nad sobą zapanować i uniemożliwić dalszą pracę. Jego charakter i osobowość nie pozwalały jednak na marazm z byle powodu. A nawet jeśli się przejmował, to wciąż dostrzegał pozytywne strony danej sytuacji. Nieuleczalny optymista. Oczywiście ostatnie wydarzenia związane z referendum, ustanowieniem policji antymugolskiej i innych oburzających zachować względem członków magicznego społeczeństwa pochodzących z rodzin mugolskich niezwykle głęboko raniły jego serce, ale wierzył uparcie w to, że wszystko miało się dobrze skończyć. Może nie jutro, za dwa dni, za miesiąc, nawet nie za rok. Ale w końcu i czarodzieje i mugole mieli żyć w dobrych stosunkach obok siebie. Czuł, że tak będzie. Lorraine mogła się obawiać tej szarości, która jednak była częścią życia. Jak dobro również zło miało swój udział i nie można było wiecznie przed nim uciekać. Czasami, a nawet częściej niż dobro czyniło ludźmi silniejszymi, walczącymi, upartymi i niezwyciężonymi. Czy właśnie obawa przed tą szarością nie czyniła, że Lorri obawiała się tego, co jeszcze nie nadeszło zamiast cieszyć się tym, czym miała? Czy ciągłe wypatrywanie jedynie złego, nie było tak naprawdę dopuszczaniem go do siebie i marnowaniem cennych chwil?
- Nie - odezwał się chwilę po tym jak jego towarzyszka przestała mówić. Brzmiał niezwykle twardo i poważnie zupełnie jak nie on, ale czasem trzeba było być silnymi za innych, by i oni odnaleźli na powrót swoją odwagę. Szanował przestrzeń osobistą spotykanych osób, ale nie chciał, żeby lady Prewett dała się pochłonąć przez własne myśli. Bo to co słyszał, to nie była ona. Stanął przed nią, równocześnie zmuszając, by na niego patrzyła. - Złudzeniem jest twoje małżeństwo? Złudzeniem nazwiesz radość z patrzenia na swoje dzieci? A może złudzeniem jest nasza wiara w równość? To tak jak gdyby nikt ci nie powiedział, że nie będąc kochanym, jest się nieszczęśliwym człowiekiem, byłabyś szczęśliwa Wiem dlaczego teraz nad tym myślisz. Też to czuję, ale nie możemy się temu poddawać. To jeszcze jedno złudzenie: że zewnętrzne zdarzenia lub inni ludzie mogą cię zranić. Nie mogą. To ty im dajesz taką władzę nad sobą - umilkł na chwilę, dając sobie i jej czas na przemyślenia. Czuł, że nawet ktoś tak silny jak Lorri czasem ulegał wątpliwościom. I jak inni potrzebowali wsparcia. Nikt nie był niepokonany, ale wiara czyniła cuda. Nawet nie zauważył, gdy przeszli dalej, znów idąc ramię w ramię. Odetchnął delikatnie, znowu wracając do codziennego siebie. - Nie. Gdyby to było złudzenie, powinnaś odpuścić sobie wszystko co masz. Zostawić męża, dzieci... Zakon. Szczęście bierze się z tego, co człowiek ma w duszy. A ty masz wszystko co najcenniejsze.
Wszyscy mieli go za oderwanego od rzeczywistości, siedzącego w swoim kosmosie człowieka. Jednak czy to własnie dzięki temu nie nabierał dystansu do świata ludzi? Obiektywizm był dla JJa czymś tak naturalnym jak sól w wodach oceanu. I chociaż może nie zdawał sobie z tego sprawy, mógł dostrzec więcej niż inni. On mógł oddać siebie za to w co wierzył. Nie miał żony, dzieci. Nie to co Lorraine, która sądziła, że oddał już wystarczająco. Gdy spytała o Hogwart, nie odezwał się od razu. Jeszcze dłuższą chwilę milczeli, zanim odparł:
- Chciałbym uczyć twoje maluchy, ale nie posyłaj ich tam. Dzieci nie powinny tak szybko dorastać.
Hogwart odbierał teraz dzieciństwo uczniom. Czarna Magia na zajęciach, wojskowy reżim... Ci, którzy tam nie byli, nie mogli pojąć całkowicie tamtych wydarzeń. A patrzenie i stanie obok podczas tego wszystkiego sprawiało, że Jayden o wiele silniej chciał to zakończyć. Starał się być ostoją, chciał, żeby jego zajęcia były chwilowym zapomnieniem dla studentów. Miał nadzieję, że tak było.
- A co u nich? - zagadnął, mając w myślach rude główki, które widział tak dawno temu...
- Nie - odezwał się chwilę po tym jak jego towarzyszka przestała mówić. Brzmiał niezwykle twardo i poważnie zupełnie jak nie on, ale czasem trzeba było być silnymi za innych, by i oni odnaleźli na powrót swoją odwagę. Szanował przestrzeń osobistą spotykanych osób, ale nie chciał, żeby lady Prewett dała się pochłonąć przez własne myśli. Bo to co słyszał, to nie była ona. Stanął przed nią, równocześnie zmuszając, by na niego patrzyła. - Złudzeniem jest twoje małżeństwo? Złudzeniem nazwiesz radość z patrzenia na swoje dzieci? A może złudzeniem jest nasza wiara w równość? To tak jak gdyby nikt ci nie powiedział, że nie będąc kochanym, jest się nieszczęśliwym człowiekiem, byłabyś szczęśliwa Wiem dlaczego teraz nad tym myślisz. Też to czuję, ale nie możemy się temu poddawać. To jeszcze jedno złudzenie: że zewnętrzne zdarzenia lub inni ludzie mogą cię zranić. Nie mogą. To ty im dajesz taką władzę nad sobą - umilkł na chwilę, dając sobie i jej czas na przemyślenia. Czuł, że nawet ktoś tak silny jak Lorri czasem ulegał wątpliwościom. I jak inni potrzebowali wsparcia. Nikt nie był niepokonany, ale wiara czyniła cuda. Nawet nie zauważył, gdy przeszli dalej, znów idąc ramię w ramię. Odetchnął delikatnie, znowu wracając do codziennego siebie. - Nie. Gdyby to było złudzenie, powinnaś odpuścić sobie wszystko co masz. Zostawić męża, dzieci... Zakon. Szczęście bierze się z tego, co człowiek ma w duszy. A ty masz wszystko co najcenniejsze.
Wszyscy mieli go za oderwanego od rzeczywistości, siedzącego w swoim kosmosie człowieka. Jednak czy to własnie dzięki temu nie nabierał dystansu do świata ludzi? Obiektywizm był dla JJa czymś tak naturalnym jak sól w wodach oceanu. I chociaż może nie zdawał sobie z tego sprawy, mógł dostrzec więcej niż inni. On mógł oddać siebie za to w co wierzył. Nie miał żony, dzieci. Nie to co Lorraine, która sądziła, że oddał już wystarczająco. Gdy spytała o Hogwart, nie odezwał się od razu. Jeszcze dłuższą chwilę milczeli, zanim odparł:
- Chciałbym uczyć twoje maluchy, ale nie posyłaj ich tam. Dzieci nie powinny tak szybko dorastać.
Hogwart odbierał teraz dzieciństwo uczniom. Czarna Magia na zajęciach, wojskowy reżim... Ci, którzy tam nie byli, nie mogli pojąć całkowicie tamtych wydarzeń. A patrzenie i stanie obok podczas tego wszystkiego sprawiało, że Jayden o wiele silniej chciał to zakończyć. Starał się być ostoją, chciał, żeby jego zajęcia były chwilowym zapomnieniem dla studentów. Miał nadzieję, że tak było.
- A co u nich? - zagadnął, mając w myślach rude główki, które widział tak dawno temu...
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Twardy głos Vane'a lekko ją zaskoczył. Był osobą, która wbrew wszystkiemu żyła w świecie gwiazd. To niebo było dla niego wyznacznikiem i Lorraine doskonale wiedziała, że zwykłe przyziemne sprawy nie są dla niego aż tak ważne. Oczywiście nie uważała, że go to nie obchodzi. Znali się już na tyle by wiedziała, że mają podobne odczucia dotyczące świata, w którym przyszło im żyć. A jednak tym razem to nie ona pocieszała świat, to nie ona łapała tych spoglądających na szarość życia. Teraz to on podtrzymywał ją chociaż nawet nie zdawała sobie sprawy z istnienia tych wszystkich myśli w jej głowie. Wysłała list z myślą o spotkaniu; zwykłym spacerze, powrocie do wspomnień. Dziwne jak wiele spraw może rzucić na nas cień wątpliwości. Teraz patrzyła na mężczyznę wiedząc, że ma racje. Skinęła głową. Jej małżeństwo nie było złudzeniem. Jej dzieci nie były złudzeniem. Jej życie też nim nie było i właśnie dlatego i szczęście nie mogło nim być. A jednak nauczyli się by wypatrywać tego najgorszego, prawda? Kiedy ktoś mówi nam, że ma dla nas jakieś wieści zastanawiamy się czy będą one złe czy bardzo złe. Czy to wina ich świata czy może tego, że byli bardziej świadomi niż inni. To się nie liczyło. Na pewno już nie teraz. - Czasem jest tak łatwiej, wiesz? Dać władzę komuś… nie podejmować decyzji. Chociaż nie potrafiłabym ze spokojem patrzeć na to wszystko. Gdybyś mógł wymienić swoje życie? Zrobiłbyś to? - zapytała i zaraz szybko dodała. - Ja nie. Nawet jeśli mogłabym żyć długo przed tym wszystkim czy długo po tym wszystkich. Po coś tu jesteśmy… - oczywiście niepokój który czuła nadal się w niej tlił, ale zaczynała wracać do swojego racjonalnego myślenia o świecie jak o miejscu, które jej potrzebuje. Ich potrzebuje. W końcu zawsze jest jakiś cel. Czy to chęć zmiany, czy osobiste pobudki, czy nawet idea, która jest z naszą niezgodna. Słyszała dźwięk rozrywanego serca za każdym razem gdy jej wzrok padał na zło tak często teraz widoczne. Miał racje. Wiara czyniła cuda. To wszystko co się wokół nich działo było jednak potwierdzeniem tego, że czasem nasza wiara może być ulokowana w złym miejscu. - Żeby docenić szczęście trzeba pozwolić sobie by odczuć cierpienie. Słyszałam, że tak jest. To po prostu… - westchnęła, a jej usta uniosły się w delikatnym uśmiechu. - Czasami ten cały niepokój jaki odbija się od innych. Chyba każdy z nas ma czasem wątpliwości. - dodała. Nie chciała narzekać. Nie mogła na nic narzekać. W końcu to wszystko było jeszcze przed nimi. Ale niepewność była warunkowana nadchodzącymi wydarzeniami, a te niosły ze sobą wiele znaków zapytania. Na wspomnienie szkoły uśmiech zszedł jej z ust. - To straszne. To miejsce powinno być domem… tak jak kiedyś było. Nie mam zamiaru wysyłać tam ani Miriam ani Edwina chyba, że do tego czasu coś się zmieni i naprawdę mam taką nadzieje. Chciałabym, żeby mogły cieszyć się tym miejscem tak jak cieszył się ich ojciec czy nawet mój, ale nie będę ryzykować. Akademia jest równie cudownym miejscem. Jest bezpiecznym miejscem chociaż w naszym świecie to pojęcie jest już zbyt odległe. - dodała. Na pytanie o dzieci uśmiechnęła się. - Z każdym dniem wydają mi się inne. Ciągle mają głowę pełną pomysłów. Ostatnio przez cały dzień za wszystko przepraszały. Bardzo spodobało im się to słowo chyba. - wzruszyła ramionami. - Kiedy nas odwiedzisz? - zapytała spoglądając na mężczyznę z nutą mówiącą, że powinien to zrobić jak najszybciej.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie chciał, by się martwiła. By poddała się tej melancholii, którą słyszał w jej głosie. Była tam również nostalgia, którą nie do końca rozumiał. Ale nawet nie chciał rozumieć. Nie mogli się poddawać takim wątpliwym uczuciom, bo te były jak pijawki - gdy już raz kogoś dotknęły, powoli i niezauważenie wysysały energię z człowieka. Nie chciał, by przydarzyło się to również Lorraine. Była od zawsze pewnym filarem, nie do ruszenia i twardo stąpającym po ziemi. Dla niego była oparciem, gdy czuł się zagubiony lub gdy nawet nie wiedział, że tego potrzebował - potrafiła mu delikatnie coś zasugerować. To było naprawdę niesamowite. Dlatego słysząc pewną niepewność w jej głosie, nie potrafił zrozumieć, co nią kierowało. Wiedział, że lady Prewett miała wiele swoich spraw, wiele innych przyjaciół, którym wolała poświęcać uwagę. Dlaczego więc napisała właśnie do niego? Miał nadzieję, że wiedziała, że nie pozwoli jej oddalić się w świat wątpliwości.
- Myślę, że to tchórzostwo, Lorri i nie wierzę, że uważasz, że oddawanie komuś władzy nad swoim życiem jest... Łatwiejsze - prawie wyszeptał, pochylając głowę, nie chcąc patrzeć w stronę blondynki. Czekanie sprawiało ból. Zapomnienie sprawiało ból. Lecz nie moc podejmowania żadnej decyzji było najdotkliwszym cierpieniem. Stanie i bierne przypatrywanie się... Nie mógł sobie tego wyobrazić. - Nigdy bym się nie wyrzekł tego, co przeżyłem i czego się nauczyłem. Dlaczego pytasz? - dopiero wtedy odważył się na nią zerknąć, nie wiedząc do czego kobieta dążyła. Nigdy by nie zamienił swojego życia na żadne inne. Nawet jeśli oznaczało to współpracować z dawnymi astronomami i pionierami w tej dziedzinie. Nie miałby swojej rodziny, którą kochał ponad wszystko, uczniów, których uczył, satysfakcji z pracy. Nie czekał na zło, które może miało nadejść, a może i nie miało. Samym mówieniem o złym można było je przywołać. Dlaczego miałby się skupiać na negatywnych stronach, skoro w świecie było tak wiele pozytywu, które wcale nie było tak trudno dostrzec? Był znany z tego że cieszył się ze wszystkiego; z najdrobniejszych rzeczy, ale czy oznaczało to że się mylił? - Nie sądzę, że trzeba cierpieć, by docenić szczęście. Ludzie po prostu nie rozumieją, co mają na co dzień. Nie rozumieją, że drogą do szczęścia jest ich wnętrze i dostrzeganie go w codziennych sytuacjach. Sądzą,
że robienie z siebie męczenników doprowadzi ich na wyżyny. To nieprawda. Nie mówię, że nie doceniam cierpienia - często jest potrzebne, by zrozumieć niektóre rzeczy. Ale społeczeństwo trawione chorobą obojętności już tylko ból może poruszyć i otrząsnąć - dodał posępnie. - A co do wątpliwości... To co się dzieje jedynie mnie umacnia w tym, że mam rację.
Umilkł i dał jej mówić o Hogwarcie, a potem Akademii. Nigdy tam nie był i Lorri była pierwszą osobą, którą spotkał na swojej drodze, uczącą się w tamtym miejscu. A może nikt wcześniej o tym nie mówił? Jayden był roztrzepanym człowiekiem i nie dziwne, jeśli zwyczajnie nie zarejestrował takiej wzmianki w rozmowie. Zaraz jednak skupił się na wspomnieniu o dzieciach małżeństwa Prewett i wyobraził sobie te małe rudowłose łobuzy. Gdy zetknął się spojrzeniem z Lorraine i usłyszał pytanie, przetarł brodę w geście niepewności.
- Nie chcę się wam narzucać - odparł, uśmiechając się już ciepło i pozwalając, by powoli ciężar wcześniejszej rozmowy go opuszczał. Wyraz jego twarzy również się zmienił i Vane na powrót był tym samym mężczyzną co zawsze - uśmiechniętym z iskierkami ciekawości w oczach. - Jeszcze wystraszę ci dzieci - dodał, śmiejąc się już wesoło. No, tak. Bo kiedy ostatnio je widział?
- Myślę, że to tchórzostwo, Lorri i nie wierzę, że uważasz, że oddawanie komuś władzy nad swoim życiem jest... Łatwiejsze - prawie wyszeptał, pochylając głowę, nie chcąc patrzeć w stronę blondynki. Czekanie sprawiało ból. Zapomnienie sprawiało ból. Lecz nie moc podejmowania żadnej decyzji było najdotkliwszym cierpieniem. Stanie i bierne przypatrywanie się... Nie mógł sobie tego wyobrazić. - Nigdy bym się nie wyrzekł tego, co przeżyłem i czego się nauczyłem. Dlaczego pytasz? - dopiero wtedy odważył się na nią zerknąć, nie wiedząc do czego kobieta dążyła. Nigdy by nie zamienił swojego życia na żadne inne. Nawet jeśli oznaczało to współpracować z dawnymi astronomami i pionierami w tej dziedzinie. Nie miałby swojej rodziny, którą kochał ponad wszystko, uczniów, których uczył, satysfakcji z pracy. Nie czekał na zło, które może miało nadejść, a może i nie miało. Samym mówieniem o złym można było je przywołać. Dlaczego miałby się skupiać na negatywnych stronach, skoro w świecie było tak wiele pozytywu, które wcale nie było tak trudno dostrzec? Był znany z tego że cieszył się ze wszystkiego; z najdrobniejszych rzeczy, ale czy oznaczało to że się mylił? - Nie sądzę, że trzeba cierpieć, by docenić szczęście. Ludzie po prostu nie rozumieją, co mają na co dzień. Nie rozumieją, że drogą do szczęścia jest ich wnętrze i dostrzeganie go w codziennych sytuacjach. Sądzą,
że robienie z siebie męczenników doprowadzi ich na wyżyny. To nieprawda. Nie mówię, że nie doceniam cierpienia - często jest potrzebne, by zrozumieć niektóre rzeczy. Ale społeczeństwo trawione chorobą obojętności już tylko ból może poruszyć i otrząsnąć - dodał posępnie. - A co do wątpliwości... To co się dzieje jedynie mnie umacnia w tym, że mam rację.
Umilkł i dał jej mówić o Hogwarcie, a potem Akademii. Nigdy tam nie był i Lorri była pierwszą osobą, którą spotkał na swojej drodze, uczącą się w tamtym miejscu. A może nikt wcześniej o tym nie mówił? Jayden był roztrzepanym człowiekiem i nie dziwne, jeśli zwyczajnie nie zarejestrował takiej wzmianki w rozmowie. Zaraz jednak skupił się na wspomnieniu o dzieciach małżeństwa Prewett i wyobraził sobie te małe rudowłose łobuzy. Gdy zetknął się spojrzeniem z Lorraine i usłyszał pytanie, przetarł brodę w geście niepewności.
- Nie chcę się wam narzucać - odparł, uśmiechając się już ciepło i pozwalając, by powoli ciężar wcześniejszej rozmowy go opuszczał. Wyraz jego twarzy również się zmienił i Vane na powrót był tym samym mężczyzną co zawsze - uśmiechniętym z iskierkami ciekawości w oczach. - Jeszcze wystraszę ci dzieci - dodał, śmiejąc się już wesoło. No, tak. Bo kiedy ostatnio je widział?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała czy słowa, które kieruje w jej stronę są odzwierciedleniem pewności jaką ma w sobie czy chęci zawrócenia jej na właściwy tor. Wierzyła, że oboje doskonale zdają sobie sprawę z tego co trzeba zrobić i co poświęcić by ich świat wrócił na prawidłowy szlak. Dla niej zakon był rodziną. Jedną, wielką rodziną. Nie dzieliła swoich bliskich na lepszych lub gorszych bo każdy miał w jej głowie i w sercu oddzielne miejsce. Każdy był inny a więc Lorraine każdego traktowała bardzo indywidualnie. Chociaż każdy z nich miał swoje własne problemy, rzeczy, którymi nie chciałby się z nią dzielić ona chciała pomagać. Spojrzała na mężczyznę pozostając przez chwile w ciszy. Wiedziała, że to jest tchórzostwo i nigdy by po to nie sięgnęła, ale jakaś jej część doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to jest prostsze. - Wiem, że to tchórzostwo. - odparła, a kącik ust drgnął jej delikatnie w uśmiechu. - Po prostu wiem, że to jest prostsze, ale… no nigdy bym tak nie zrobiła po prostu chyba nie do końca rozumiem tych co wybierają tchórzostwo, ale nie rozmawiajmy o tym. Cudza moralność nie jest nam potrzebna. - dodała z machnięciem dłoni. Nikt nie powinien się dziwić, że w jej myślach pojawiają się znaki zapytania. O ile prościej by im było gdyby ludzie zamiast dać się omotać innym wzięliby sprawy w swoje ręce. Tchórzostwo nigdy nie było wyborem chociaż nie nazwane wprost daje ludziom dużo możliwości uniknięcia własnej autonomii. Arystokratka wzruszyła ramionami. - Tak po prostu. To chyba to moje trzecie oko chciałoby wiedzieć więcej. Przyszłość. - jej dar był całkowicie bezużyteczny, a przynajmniej ona go tak postrzegała. Bardzo rzadko zdarzało się tak, że dar przynosił osobie negatywne skutki działania. Że był ciężarem. Lorraine swojego daru nienawidziła. Ten bardzo rzadko przychodził do niej kiedy tego potrzebowała. Zwykle był nieproszonym gościem, a takie sytuacje powodowały, że żyła w ciągłym stresie, a już na pewno mają małe dzieci. Czy właśnie trzyma syna w ramionach? Czy pilnowała Miriam kiedy ta bawiła się przy brzegu? Czasem jednak ów dar się jej przydawał. Czasami dostrzegała coś co pomagało jej podjąć decyzje, a często nie było to takie proste. - Ja za to uważam, że czasem trzeba poznać cierpienie by później docenić napotkane szczęście. Ta obojętność moim zdaniem bierze się z przekonań ludzi iż ich życie już zawsze będzie tak wyglądać. Że wybierając drugą stronę będą mieć szanse na życie, które teraz mają. - pokręciła głową nie wierząc, że ludzie mogą myśleć w tak abstrakcyjny sposób. - Sam powiedziałeś, że czasem trzeba pocierpieć, żeby się ocknąć. Też tak uważam. - dodała. Wiedziała, że dobrze wybrali. Ich życie chociaż czasem było trudne to było ich własnym wyborem i Lorraine zawsze to powtarzała. Nigdy się nie zawahała. Odkąd tylko Archibald powiedział jej o wszystkim wiedziała, że właśnie to należy zrobić. - Jay… - zaczęła z westchnięciem. - Nigdy się nie narzucasz. Zawsze powtarzam, że drzwi do nas są zawsze dla ciebie otwarte. Nie możesz dać mi się prosić. - uśmiechnęła się szeroko. Chciała by ludzie o niej pamiętali. By ją odwiedzali. Zaśmiała się o wspomnienie o dzieciach. - Codziennie bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ich nie da się przestraszyć. Po prostu się nie da. Ich ciekawość całkowicie wygra ze strachem. - dodała. - Wierzę Jay, że to wszystko w końcu się skończy. - mruknęła przenosząc spojrzenie na błękitne niebo. - Może któregoś dnia i gwiazdy nas o tym poinformują.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Nie myśl o tym - odparł, nie rozumiejąc trochę jej toku myślenia. Po co myśleć nad czymś, czego się nie pojmuje lub co więcej nie chce się zrozumieć? Oboje znali wartość codziennych spraw, podejmowania decyzji. Od tych najprostszych po trudniejsze. Jak sama stwierdziła, nie było sensu o tym rozmawiać ani tym bardziej myśleć. Co też się kołatało w tej jasnowłosej głowie, że co chwilę sobie zaprzeczała? Wątpliwości przychodziły do każdego - to czy im ulegamy było jedynie naszym wyborem. Nikogo innego. Jayden nigdy nie chciał, by ktoś kierował jego życiem. Gdyby był szlachcicem, wszystko wyglądałoby zapewne inaczej. Możliwe że miałby żonę, dzieci, jednak byłyby one narzucone przez nestora, a Vane był zdecydowanie zbyt oderwany od ziemi i pragnący działać po swojemu, by się móc z czymś takim zgodzić. Dobrze że nie należał do grona arystokracji. Nie tylko głowa rodziny miała by z nim problemy, ale nieszczęśliwa wybranka na pewno również. Ptaków nie powinno zamykać się w klatkach, gdzie życie dla nich jest powolnym umieraniem, prawda? - Człowiek szczęśliwy jest zbyt zadowolony z teraźniejszości, by oddawać się zanadto rozmyślaniom o przyszłości - dodał, patrząc na Lorraine i posyłając jej szczery uśmiech. Nie powinni zajmować się domysłami. Przez myślenie o następnych wydarzeniach wybiegających wprzód, nie doceniało się trwających chwil. JJ nie wierzył w jasnowidzów, chociaż jego bliski przyjaciel nim był i była panna Abbott. Wolał obserwować niebo i nie zaglądać w przyszłość, której nikt nie powinien znać. Jeśli przyszłość zobaczyłaby, co ją czeka, nigdy by się nie wydarzyła. - Tak, ale nie każdy musi cierpieć, by docenić szczęście. Do kogoś przemówi gwałtowne szczęście i zrozumie, że zawsze je posiadał. Jeszcze inna osoba odkryje radość życia w czymś zaskakującym i niespodziewanym. Nie uważam, że cierpienie jest jedynym, czego nam potrzeba, by docenić dobrodziejstwa - odparł, czując nagły powiew powietrza, które niosło ze sobą spotęgowany zapach kwiatów rosnących dookoła. Przewrotnością losu było to, że z czegoś tak pięknego jak maki można było uczynić coś strasznego jak opium. Początkowo służące w celach medycznych, a potem jako silny i uzależniający narkotyk. Trzeba było przyznać, że człowiek miał prawdziwy talent do obracania piękna w szkaradę. Zaraz jednak wrócił na ziemię, słysząc słowa Lorraine, na które uśmiechnął się nieśmiało. Nigdy nie był człowiekiem, któremu łatwo było coś wyperswadować, jeśli chodziło o odwiedziny po długim czasie. Zawsze czuł się, że jego obecność będzie narzucaniem się. - To dobrze. Dzieci powinny być filarem naszego życia i chociaż sam ich nie mam, uwielbiam nauczać w Hogwarcie. Praca z nimi daje naprawdę wiele satysfakcji. Szczególnie gdy widzisz, że ta ciekawość jest rozwijana - umilkł, jednak tylko na chwilę. - Gwiazdy nie muszą nas o tym informować. Gdy wszystko się zmieni, zabraknie tych którzy teraz chodzą po ziemi, tylko one jedyne będą czuwać - odparł, zatrzymując się przy jednym wyjątkowo pięknym maku. Nie był szczególnie duży i okazały. Jako jeden z nielicznych jeszcze się nie otworzył, ale jego młode płatki szczelnie chroniły delikatne wnętrze. Ten widok uświadomił Jaydena, że i oni znaleźli się w podobnym położeniu - musieli chronić to, co było im drogie i nie bać nadchodzących wydarzeń.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Te cztery słowa wystarczyły by naprawdę przestała o tym myśleć. Nie chciała by ich spacer przerodził się w pełną niepewności konwersacje o wyborach jakich przyszło im dokonywać. Nigdy nie wątpiła jednak, że mężczyzna był w stanie udzielić jej odpowiedzi na męczące ją pytania. Pomimo tego, że jego głowa ciągle trwała w chmurach i wypatrywała nowych gwiazd to i tak nie towarzyszyłby im wszystkim w walce gdyby nie miał świadomości tego co robił. Chodziło o to by mieć obok coś co będzie przynosić ukojenie w najcięższych dniach. Całkowite pozwolenie na to by ogarnęła nas walka nawet jeśli w najlepszej sprawie nie jest dobre. Jay zamykał się w swoim niebie, w nauczaniu dzieci astronomii. Lorraine zamykała się w swoim raju; w West Lulworth. Zamykała się razem z dwójką przepięknych dzieci odkrywając świat każdego dnia. Z mężem, który pomimo ciągłej pracy w szpitalu zawsze znajdywał dla niej czas. Trwała w tym co dawał jej świat wiedząc, że bez tego byłoby jej ciężko. Chciała by każdy widział coś co mogło go motywować lub odprężać. Dawać kolejną nadzieje lub tylko pozwoliło złapać oddech. Wtedy było łatwiej chociaż nie wszystkich jej bliskich to przekonywało. Ona zawsze była optymistką. Uważała, że poddanie się negatywnym emocjom sprawia, że zbliżamy się do końca. Do przegranej. Wzruszyła ramionami. - To całkowicie nie tyczy się mnie. - bo chociaż nienawidziła własnego daru to i tak ulegała ciągłej chęci spoglądania w przyszłość. Sama w siebie też nie wierzyła więc nie mogłoby ją zaskoczyć iż on nie wierzy w jasnowidzów. Ciężko w nich wierzyć w końcu nikt nie powinien mieć władzy nad tym co się stanie i jak się stanie. Ludzie boją się rozmyślać o tym co może się wydarzyć i boją się konfrontować z myślami iż to już dawno jest przesądzone. Wszystkie drogi miały doprowadzić do tego właśnie rozwiązania. Jednak Lorraine uważała, że wszystko nawet i przyszłość może ulec zmianie. - Może i tak właśnie jest chociaż nasze czasy wcale mnie do tego nie przekonują, Jay. - mruknęła i zaraz machnęła ręką, a na jej ustach pojawił się zwykły, promienny uśmiech. - Przepraszam, że cię zarzuciłam moimi myślami. Nie jest tak, że zaprzątają one moje myśli przez cały czas, ale to kotłujące się irracjonalne wątpliwości. Tego nie da się uniknąć. - dodała. Była mu wdzięczna za to, że jej wysłuchał i wybił z głowy niektóre myśli. Musiał wiedzieć, że ona zrobiłaby dla niego to samo. O wiele łatwiej jest się pozbyć złych przemyśleń kiedy ktoś w tym pomaga. O wiele bardziej jednak niż o złych rzeczach wolała myśleć o tych dobrych. O ludziach przewijających się przez jej posiadłość, o dzieciach czekających na nią w domu, o apelacjach, które miała złożyć i o obowiązkach, które z szerokim uśmiechem na ustach wykonywała. Czasem to było trudne, pewnie częściej niż czasem, ale ona tak tego nie spostrzegała. Była kobietą wielu czynów. - Chciałabym, żeby po wszystkim Hogwart wrócił do swojej dawnej świetności. Żebyś naprawdę mógł uczyć dzieci z radością, a one przyjmowały tę wiedzę z równie pozytywnym uczuciem. Wiem, że to wcale nie jest takie proste w końcu teraz żyją w przestrachu i dlatego na pewno nie chciałabym oddać tam swoich dzieci. - dodała. Naprawdę nie chciała by jej dzieci musiały w murach szkoły być przestraszone. To co działo się z amurami w ogóle nie powinno ich dotykać. Pokiwała głową. Tak. One wszystkie będą trwać zawsze. Widziały już wystarczająco by wiedzieć, że to wszystko przeminie. - Obiecaj, że nie zapomnisz i w końcu nas odwiedzisz. - powtórzyła.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Makowe ogrody
Szybka odpowiedź