Makowe ogrody
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Makowe ogrody
Makowe ogrody założone zostały pod koniec 1827 roku przez George'a Wilkinsa, znakomitego uzdrowiciela parającego się również alchemią. Zafascynowany mugolską medycyną, starał się z jednego z gatunków maków wytworzyć lek, który w połączeniu z magią miał przynosić ciężko chorym czarodziejom ulgę. Opium Wilkinsa, do którego dodawano prawdopodobnie również krew salamandry i jad boomslanga, miało jednak właściwości silnie uzależniające, co wywołało dezaprobatę wśród magomedyków i przyczyniło się do ostatecznego zaprzestania produkcji leku oraz zamknięcia ogrodów.
Kilkadziesiąt lat później wnuczka Wilkinsa zdecydowała się otworzyć ogrody makowe na nowo, tym razem w charakterze przepięknego parku pełnego altan porośniętych tymi niepozornymi kwiatami. W tej formie ogrody trwają do dziś, będąc wspaniałym miejscem do spacerów pod gołym niebem z dala od londyńskiego, wielkomiejskiego zgiełku. Choć aktualna właścicielka oficjalnie odcina się od narkotycznej przeszłości ogrodów, nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że jeśli wie się, gdzie go szukać, wciąż można bez problemów zdobyć znakomite opium pana Wilkinsa.
Kilkadziesiąt lat później wnuczka Wilkinsa zdecydowała się otworzyć ogrody makowe na nowo, tym razem w charakterze przepięknego parku pełnego altan porośniętych tymi niepozornymi kwiatami. W tej formie ogrody trwają do dziś, będąc wspaniałym miejscem do spacerów pod gołym niebem z dala od londyńskiego, wielkomiejskiego zgiełku. Choć aktualna właścicielka oficjalnie odcina się od narkotycznej przeszłości ogrodów, nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że jeśli wie się, gdzie go szukać, wciąż można bez problemów zdobyć znakomite opium pana Wilkinsa.
Była przekonana, że poprawnie poruszyła nadgarstkiem, inkantację wypowiedziała wyraźnie i z odpowiednim akcentem, jednakże mimo to nic się nie wydarzyło - do czasu. Ścieżka przed Poppy nie zmieniła się w lód, po którym można by było się przejechać na podeszwach butów jak po łyżwach (i cudem nie zaliczyć przy tym bolesnego upadku). Skrzywiła się nieznacznie, nie wiedząc, czy to jej własna niemoc, czy może zaburzenia magiczne. One jednak dały o sobie znać po raz wtóry już po chwili.
Panna Pomfrey poczuła nagłą ogarniającą ją niemoc, zacznie osłabienie. Zakręciło się jej w głowie, poczuła jak traci siły, a zaraz po tym coś ciepłego i lepkiego tuż pod nosem. Uniosła dłoń do twarzy, spojrzała na swoje palce - jawiła się na nich czerwona, świeża krew. Poczuła jak spływa na jej usta i brodę; odwróciła się od lorda Carrowa, by tego nie widział, wyciągając jednocześnie chusteczkę z kieszeni płaszcza. Przyłożyła ją do nosa, jednakże krwotok był ostry i minęła dłuższa chwila, nim nad nim zapanowała. Całą brodę i usta miała we krwi, czuła jej metaliczny, słony posmak na język. Chwilowa słabość przeminęła, lecz czuła się osłabiona, straciła nieco krwi. Nieśpiesznie odwróciła się ku Adrienowi, odnajdując jego twarz spojrzeniem: on również padł ofiarą własnej magii.
-Nie mamy ostatnio szczęścia... - wymamrotała Poppy.
Taka była prawa. Dwa dni wcześniej ich magia również dała im się we znaki. Pannę Pomfrey dotknęły objawy sinicy oraz upiorna migrena, a ostatecznie została przemieniona w fretkę. Magię zawsze uważała za błogosławieństwo, cieszyła się, że odziedziczyła to po ojcu, czarodzieju, jednakże od ponad tygodnia obawiała się magii używać. Zwłaszcza w Hogwarcie! Och, na Merlina, przecież tu chodziło o zdrowie uczniów. Każdego dnia się bała, że niechcący uczyni im krzywdę. Takie sytuacje jak ta, kiedy znowu dostawała krwotoku z nosa, lord Carrow również, wcale Poppy nie pocieszały. Czyniły ją tylko jeszcze bardziej niepewną.
-Energia tu jest wyjątkowo mocno zaburzona - powiedziała panna Pomfrey, energicznie wycierając brodę chusteczką.
Panna Pomfrey poczuła nagłą ogarniającą ją niemoc, zacznie osłabienie. Zakręciło się jej w głowie, poczuła jak traci siły, a zaraz po tym coś ciepłego i lepkiego tuż pod nosem. Uniosła dłoń do twarzy, spojrzała na swoje palce - jawiła się na nich czerwona, świeża krew. Poczuła jak spływa na jej usta i brodę; odwróciła się od lorda Carrowa, by tego nie widział, wyciągając jednocześnie chusteczkę z kieszeni płaszcza. Przyłożyła ją do nosa, jednakże krwotok był ostry i minęła dłuższa chwila, nim nad nim zapanowała. Całą brodę i usta miała we krwi, czuła jej metaliczny, słony posmak na język. Chwilowa słabość przeminęła, lecz czuła się osłabiona, straciła nieco krwi. Nieśpiesznie odwróciła się ku Adrienowi, odnajdując jego twarz spojrzeniem: on również padł ofiarą własnej magii.
-Nie mamy ostatnio szczęścia... - wymamrotała Poppy.
Taka była prawa. Dwa dni wcześniej ich magia również dała im się we znaki. Pannę Pomfrey dotknęły objawy sinicy oraz upiorna migrena, a ostatecznie została przemieniona w fretkę. Magię zawsze uważała za błogosławieństwo, cieszyła się, że odziedziczyła to po ojcu, czarodzieju, jednakże od ponad tygodnia obawiała się magii używać. Zwłaszcza w Hogwarcie! Och, na Merlina, przecież tu chodziło o zdrowie uczniów. Każdego dnia się bała, że niechcący uczyni im krzywdę. Takie sytuacje jak ta, kiedy znowu dostawała krwotoku z nosa, lord Carrow również, wcale Poppy nie pocieszały. Czyniły ją tylko jeszcze bardziej niepewną.
-Energia tu jest wyjątkowo mocno zaburzona - powiedziała panna Pomfrey, energicznie wycierając brodę chusteczką.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Promień zaklęcia z powodzeniem wydobył się z różdżki pociągając jednak za sobą widmo anomalii. Blade dłonie czarodzieja zabarwiły się na szarość, która pęłzła powoli wzdłuż ramienia pochłaniając nadgarstek i przedramię. Ostatecznie zaprzestała swej wędrówki, po tym jak pozbawiła kolorów łokieć uzdrowiciela. Na całej swej trasie wyskubała w szarej skórze nieprzyjemne dla oka bure wybroczyny. Adrien nie wpadł w panikę. Z typową uzdrowicielską ciekawością i skupieniem przyglądał się atakującego go po raz drugi zjawisku. Tym razem tak tego posunął się zdecydowanie dalej niż za pierwszym razem. Ta anomalia była niebezpieczna. Należałoby ją później zbadać. Jak na razie wyglądało to jedynie na manifestację symptomów, które jednak...się nasilały. Co jak za którymś razem się nie cofną, tylko pozostaną?
Wyciągnął chusteczkę, wycierając z jasnych wąsów krew. Popatrzył na Popy, która również się czyściła z posoki. Uśmiechnął się wyszukując w tej scenie mimo wszystko coś zabawnego.
- Czuję się trochę jak wampir. Tylko taki..bardziej postawny - zauważył, podnosząc zaraz spojrzenie na Poppy - Myślę, że wręcz przeciwnie - mamy go wiele. Trzeba tylko umieć patrzeć z odpowiedniej strony. W końcu udało nam się zebrać dziś sporo materiału dotyczącego wpływu anomalii na zaklęcia obszarowe. Wychodzi na to, że te bardzo chętnie przyciągają anomalie. Zwłaszcza tą przypominającą sinicę, jednak pomimo tego wygląda na to, że aura anomalii nie zakłóca głównego strumienia magicznego odpowiedzialnego za działanie uroku. To bardzo istotna informacja - wszystko jeszcze na świeżo spisze gdy tylko zasiądzie w swojej pracowni. Wówczas raz jeszcze przeanalizuje uzyskane efekty - I o to chodzi. Ratownicy często właśnie w takich warunkach spotykają potrzebujących. Obecnie są bezsilni, lecz mam nadzieję, że wkrótce to zmienimy - był o tym przekonany, nie widział innej możliwości - Teraz, póki jesteśmy na świeżo z pozyskanymi informacjami proponuję je spisać i potem na spokojnie raz je przeanalizować star się przy tym wyliczyć numerologiczną wartość wagi zaklęcia którego inkantacji poszukujemy. Przynajmniej mniej więcej
Wyciągnął chusteczkę, wycierając z jasnych wąsów krew. Popatrzył na Popy, która również się czyściła z posoki. Uśmiechnął się wyszukując w tej scenie mimo wszystko coś zabawnego.
- Czuję się trochę jak wampir. Tylko taki..bardziej postawny - zauważył, podnosząc zaraz spojrzenie na Poppy - Myślę, że wręcz przeciwnie - mamy go wiele. Trzeba tylko umieć patrzeć z odpowiedniej strony. W końcu udało nam się zebrać dziś sporo materiału dotyczącego wpływu anomalii na zaklęcia obszarowe. Wychodzi na to, że te bardzo chętnie przyciągają anomalie. Zwłaszcza tą przypominającą sinicę, jednak pomimo tego wygląda na to, że aura anomalii nie zakłóca głównego strumienia magicznego odpowiedzialnego za działanie uroku. To bardzo istotna informacja - wszystko jeszcze na świeżo spisze gdy tylko zasiądzie w swojej pracowni. Wówczas raz jeszcze przeanalizuje uzyskane efekty - I o to chodzi. Ratownicy często właśnie w takich warunkach spotykają potrzebujących. Obecnie są bezsilni, lecz mam nadzieję, że wkrótce to zmienimy - był o tym przekonany, nie widział innej możliwości - Teraz, póki jesteśmy na świeżo z pozyskanymi informacjami proponuję je spisać i potem na spokojnie raz je przeanalizować star się przy tym wyliczyć numerologiczną wartość wagi zaklęcia którego inkantacji poszukujemy. Przynajmniej mniej więcej
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W momencie, w którym lord Carrow zaproponował jej udział w swych badaniach nad nowym zaklęciem miała mieszane uczucia. Była jednako zaszczycona, że tak utalentowany i poważany czarodziej pragnie jej pomocy, obdarza ją zaufaniem i wiarą w jej umiejętności oraz wiedzę; uradowana, że będzie mogła przysłużyć jeszcze bardziej Zakonowi Feniksa, a jednostka badawcza to nie tylko słowa rzucane na wiatr, lecz nie potrafiła się wyzbyć nieprzyjemnych myśli. Od nocy pierwszego maja minęło zaledwie kilka dni, jednakże jasnym już było, że magia nie działa tak jak powinna, że energia w eterze została zaburzona. Nie znali jeszcze przyczyny, nie wiedzieli jakie to będzie nieść za sobą konsekwencje, lecz owe anomalie nie zwiastowały nic dobrego. Krzywdę potrafiły uczynić człowiekowi nawet najprostsze zaklęcia, a krwotok z nosa był psikusem w porównaniu z tym, co naprawdę mogło się stać. Pierwsze objawy sinicy, upiorne migreny, tracenie sił.
Eksperymentowanie z magią w takim momencie było jak igranie z ogniem.
Musieli to jednak uczynić, dla dobra Zakonu i reszty czarodziejskiej społeczności, dla tych, których przyjdzie im leczyć i ratować. Musieli podjąć ryzyko i brnąć w to dalej, choć zaledwie parzyli się dotkliwie raz po raz. Drugie spotkanie obfitowało w krew i ból, lecz dzisiaj przynajmniej coś osiągnęli. Uczynili duży krok do przodu, mając wiedzę jak zaburzenia magiczne wpływają na zaklęcia obszarowe.
-Masz rację - odparła Poppy, po chwili zastanowienia nad słowami Adriena. W istocie: byli bogatsi o doświadczenie z anomaliami i mogli przewidzieć jakie zaklęcia jakie przywołują objawy. A przynajmniej tak się Poppy zdawało, bo niczego nie mogli być naprawdę pewni.
-Oczywiście, spiszę odpowiedni raport - pokiwała głową, pozwalając ordynatorowi mówić. Nie chciała się w ten wywód wtrącać: był od niej starszy, mądrzejszy, bogatszy doświadczeniem, a ponadto starszym nie wypada przerywać.
Zgodnie z jego poleceniem, kiedy tylko opuścili Makowe Ogrody, a Poppy dostała w ręce kilka rolek pergaminu i orle pióro, starannym i drobnym pismem zapisała maczkiem wszystko, czego się dzisiaj dowiedzieli, czego doświadczyli, co odkryli i co podejrzewali, mając nadzieję, że w końcu odnajdą pewną prawidłowość i uczynią kolejny krok w stronę opracowania nowego zaklęcia.
| zt x 2
Eksperymentowanie z magią w takim momencie było jak igranie z ogniem.
Musieli to jednak uczynić, dla dobra Zakonu i reszty czarodziejskiej społeczności, dla tych, których przyjdzie im leczyć i ratować. Musieli podjąć ryzyko i brnąć w to dalej, choć zaledwie parzyli się dotkliwie raz po raz. Drugie spotkanie obfitowało w krew i ból, lecz dzisiaj przynajmniej coś osiągnęli. Uczynili duży krok do przodu, mając wiedzę jak zaburzenia magiczne wpływają na zaklęcia obszarowe.
-Masz rację - odparła Poppy, po chwili zastanowienia nad słowami Adriena. W istocie: byli bogatsi o doświadczenie z anomaliami i mogli przewidzieć jakie zaklęcia jakie przywołują objawy. A przynajmniej tak się Poppy zdawało, bo niczego nie mogli być naprawdę pewni.
-Oczywiście, spiszę odpowiedni raport - pokiwała głową, pozwalając ordynatorowi mówić. Nie chciała się w ten wywód wtrącać: był od niej starszy, mądrzejszy, bogatszy doświadczeniem, a ponadto starszym nie wypada przerywać.
Zgodnie z jego poleceniem, kiedy tylko opuścili Makowe Ogrody, a Poppy dostała w ręce kilka rolek pergaminu i orle pióro, starannym i drobnym pismem zapisała maczkiem wszystko, czego się dzisiaj dowiedzieli, czego doświadczyli, co odkryli i co podejrzewali, mając nadzieję, że w końcu odnajdą pewną prawidłowość i uczynią kolejny krok w stronę opracowania nowego zaklęcia.
| zt x 2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
17.07.1957
Od kiedy udało mu się zarejestrować różdżkę, bywał w Londynie coraz częściej. Krążył znanymi sobie uliczkami, obserwując zmiany, jakie w nim nastąpiły po wydarzeniach z kwietnia; jak wiele kamienic zniszczono i jak wielu mieszkańców musiało opuścić swoje domy. Czuł się jak wśród dzikich, niebezpiecznych zwierząt, które tylko czekały na jego potknięcie, by zatopić w nim swoje jadowite kły. Do stolicy wracał jednak przez wzgląd na rodzinną farmę, poszukując handlarzy potrzebnych im alchemicznych ingrediencji. Dziś dodatkowo zdecydował się zboczyć nieco z drogi i skorzystać z pięknej, letniej pogody. Zawsze chciał wybrać się do Ogrodu Magizoologicznego osadzonego w gmine w Londynie Zewnętrznym, ale za każdym razem, gdy się tu znajdował, przypominał sobie o długiej drodze zdobywania biletów wstępu. Niezrażony porażką - bo przecież i tak zawsze lepiej wybrać się tam z kimś, niż samemu! - zmienił swój kurs i pozwolił swoim stopom ponieść się do makowych ogrodów.
Wszedł na ich teren z zaciekawieniem rozglądając się po kolejnych alejkach. Kolorowe pąki zdobiły trawniki, nadając krajobrazowi iście polno-romantycznego charakteru. O tej porze roku większość wciąż była niedojrzała i przy wysuszeniu zaledwie dziesięciu główek można było otrzymać jedną dawkę tego spopularyzowanego przez mugoli leku. Znał jego narkotyczne właściwości, lecz to nie dlatego tak bardzo się nim interesował. W zeszłym miesiącu dokopał się do pewnych notatek, rzekomo należących do pana George’a Wilkinsa. Wątpił, że wyciągnie cokolwiek z jego wnuczki, więc zamiast doprowadzić do konfrontacji zdecydował się na badania na własną rękę. Poprawił przewieszoną przez ramię torbę, sięgając do wewnętrznej kieszeni brązowej marynarki, lupa była jednym z jego ulubionych narzędzi. Lubił zatrzymywać się na środku ścieżki i poświęcać kwadrans na obserwacji i analizie skrętoległych liści jaskrowców, zapisując ołówkiem luźne myśli w swoim notatniku. Wtem zerwał się wiatr, który zmusił Halberta do przytrzymania kapelusza i zmrużenia oczu. Niebo ponad jego głową powoli chmurzyło się, zwiastując nadchodzące opady. Czy zdąży wrócić do domu, zanim zastanie go burza?
W szumie okolicznych drzew przedostał się do niego damski okrzyk! Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał przez ramię w poszukiwaniu źródła niebezpieczeństwa. Przy porośniętej zielenią pergoli prowadzącej na ścieżkę stała jasnowłosa kobieta, z której rąk wysypały się pergaminy, a wiatr porwał je w kierunku Halberta. Nie potrafił przejść obojętnie obok cudzego nieszczęścia, starał się pomagać wszędzie tam, gdzie miał taką możliwość.
- Chwileczkę, pomogę! - zawołał, schylając się po leżące najbliżej niego kartki i zebrał je z ziemi z zamiarem wręczenia ich właścicielce. Wystarczyła ledwie chwila, by tym całym zamieszaniu ich dłonie spotkały się na jednej stronie. Przestraszony wizją speszonej, uciekającej panny sprawiła, że pospiesznie cofnął własną i uniósł wzrok na nieszczęśnicę. Spod pszenicznych kosmyków zerkało na niego błękitne spojrzenie. I stało się to, co Halbert bardzo dobrze znał - przepadł na zamkniętą w jednym uderzeniu serca wieczność, oczarowany niepowtarzalną aurą, jaka biła od napotkanej kobiety. Potrzebował chwili, zanim zdołał wydusić z siebie jakiekolwiek słowa.
- Jakże zaskakujące spotkanie! - uśmiechnął się szeroko, podnosząc się na równe nogi i od razu wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. Silny wiatr jak szybko się pojawił, tak też prędko zostawił ich samych. - Mam nadzieję, że żaden z zapisków nie uległ zniszczeniu, panno Baudelaire. Czy to ważne dokumenty? - Papierki wcale go nie interesowały, ale od czegoś trzeba było zacząć rozmowę. "Może od komplementu?!", przyszło mu na myśl z opóźnieniem.
Całkiem niedawny powrót do kraju nie okazał się taki prosty, jak zakładała. Ilość niedomkniętych przed wyjazdem spraw piętrzyła się i mściła na niej do teraz, jednak z całych sił starała się utrzymywać równowagę pomiędzy tym, co czekało na nią przez kilka miesięcy a tym, co miała zacząć robić. Nadeszło nowe – nie tylko w przypadku politycznych zawiłości, wojny, która zebrała żniwo i zdawała się nieco uspokajać, ale w jej krótkim życiu. Chociaż nie była zwolennikiem zmian, bardzo szybko się do nich adaptowała, z zaskakującą łatwością trzymając się swoich postanowień, w których, cóż, zazwyczaj nie była mistrzynią.
Dzisiejsze popołudnie spędzała poza domem, ledwo znajdując w wypełnionym po brzegi kalendarzu czas na chwilę odpoczynku pośród ogrodów. O ile wcześniej nie doceniała uroków angielskiej przyrody, o tyle teraz musiała przyznać, że na wiosnę i lato wszystko wydawało się o wiele milsze w obyciu niż w ubiegłym roku. W makowych ogrodach znalazła się jednak po raz pierwszy – i napawała się ciszą, spokojem od zgiełku centrum. Do czasu.
Krzyknęła. Ale jej krzyk nie przypominał pisku pannicy w tarapatach oczekującej na ratunek, lecz – dla niewielu zrozumiałe – soczyste, francuskie przekleństwo pełne zdenerwowania nagłą zmianą pogody. Nie była bowiem przygotowana na deszcz; gdy niebo pokryło się ciemnymi chmurami momentalnie pociągając za sobą zryw wiatru zadecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do domu. I kiedy już zbierała się, silniejszy podmuch wyrwał z jej dłoni nie tylko rozpisane projekty magicznych szat, ale i apaszkę, przewiązaną luźno wokół związanych w niedbały kok włosów. Bez namysłu rzuciła się w pogoń za kartkami, które poniewierały się już po całej okolicy, zatrzymując się kilka metrów dalej, tuż obok nieznajomego. Nie od razu rozpoznała mężczyznę, który wyszedł jej naprzeciw zbierając porozrzucany po ziemi pergamin. – Dziękuję, monsieur, ale chyba nie uda się wszystkiego ocalić... – ich dłonie zetknęły się, wywołując u niej przyjemny dreszcz. Bez tchu podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie, i zamilkła na moment bynajmniej spłoszona gestem, lecz wyraźnie pochłonięta nieznośną myślą, że twarz mężczyzny była całkiem znajoma, jednak nie na tyle, by od razu skojarzyła jego imię i okoliczności, w których się poznali. – To tylko nowe projekty; na szczęście jestem w stanie je odtworzyć z pamięci – skłamała nieco, niezbyt przekonująco i podniosła się, korzystając z ofiarowanej dłoni. – Musi mi pan wybaczyć, skąd się znamy? – spytała w końcu wprost, kompletując jednocześnie zebrane papiery w całość. Nie widziała w swoim pytaniu niczego złego i szczerze liczyła, że nie zostanie ono tak odebrane.
Dzisiejsze popołudnie spędzała poza domem, ledwo znajdując w wypełnionym po brzegi kalendarzu czas na chwilę odpoczynku pośród ogrodów. O ile wcześniej nie doceniała uroków angielskiej przyrody, o tyle teraz musiała przyznać, że na wiosnę i lato wszystko wydawało się o wiele milsze w obyciu niż w ubiegłym roku. W makowych ogrodach znalazła się jednak po raz pierwszy – i napawała się ciszą, spokojem od zgiełku centrum. Do czasu.
Krzyknęła. Ale jej krzyk nie przypominał pisku pannicy w tarapatach oczekującej na ratunek, lecz – dla niewielu zrozumiałe – soczyste, francuskie przekleństwo pełne zdenerwowania nagłą zmianą pogody. Nie była bowiem przygotowana na deszcz; gdy niebo pokryło się ciemnymi chmurami momentalnie pociągając za sobą zryw wiatru zadecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do domu. I kiedy już zbierała się, silniejszy podmuch wyrwał z jej dłoni nie tylko rozpisane projekty magicznych szat, ale i apaszkę, przewiązaną luźno wokół związanych w niedbały kok włosów. Bez namysłu rzuciła się w pogoń za kartkami, które poniewierały się już po całej okolicy, zatrzymując się kilka metrów dalej, tuż obok nieznajomego. Nie od razu rozpoznała mężczyznę, który wyszedł jej naprzeciw zbierając porozrzucany po ziemi pergamin. – Dziękuję, monsieur, ale chyba nie uda się wszystkiego ocalić... – ich dłonie zetknęły się, wywołując u niej przyjemny dreszcz. Bez tchu podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie, i zamilkła na moment bynajmniej spłoszona gestem, lecz wyraźnie pochłonięta nieznośną myślą, że twarz mężczyzny była całkiem znajoma, jednak nie na tyle, by od razu skojarzyła jego imię i okoliczności, w których się poznali. – To tylko nowe projekty; na szczęście jestem w stanie je odtworzyć z pamięci – skłamała nieco, niezbyt przekonująco i podniosła się, korzystając z ofiarowanej dłoni. – Musi mi pan wybaczyć, skąd się znamy? – spytała w końcu wprost, kompletując jednocześnie zebrane papiery w całość. Nie widziała w swoim pytaniu niczego złego i szczerze liczyła, że nie zostanie ono tak odebrane.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie musiał posługiwać się językiem francuskim, by zrozumieć wydarte z ust Solene przekleństwo. On także nie był przygotowany na deszcz, zresztą pochylony nad smukłymi łodyżkami i czerwieniącymi się płatkami kwiatów zapominał o całym otaczającym go świecie, dając się wciągnąć w niesamowite życie roślin. Teraz, gdy chwilowo wyrwał się z zamyślenia i rozejrzał po niebie, miał nadzieję, że uda mu się opuścić ogrody zanim przemoknie do ostatniej suchej nitki.
- Nowe projekty? - spytał, zerkając przelotnie na zebrane przez siebie strony. Pospieszne szkice i opisy niewiele mu mówiły, nie znał się też na panującej modzie, ale doceniał pracę projektantów. - Czy obecność natury sprzyja zbieraniu inspiracji? Jeśli tak, to gorąco polecam wybrać się poza Londyn, na przykład do Dorset. Roślinność ogrodów w Athelhampton wręcz zapiera dech w piersi. - O pięknie przyrody mógł mówić godzinami, zarzucać ciekawostkami i porównywać okazy. Ten, kto rozmawiał z nim po raz pierwszy mógł poczuć się przytłoczony nagromadzonymi informacjami, należało go więc prędko hamować, zanim się rozkręci na dobre.
Nie zdziwił się na zadane pytanie, nie mógł od niej wymagać pamiętania wszystkich, nawet przelotnie poznanych osób. Nic dziwnego, że go nie pamięta, skoro to głównie on wodził za nią wzrokiem, a nie ona za nim. Już chciał wyjaśnić okoliczności ich poznania, ale zaraz z tego pomysłu zrezygnował. Po raz pierwszy zobaczył ją kilka lat temu w słoneczny dzień w malowniczym ogrodzie, gdzie usłyszał jak jej śmiech miesza się z radosnym piskiem małej dziewczynki. Niewinna zabawa, dziecięca wyliczanka, taneczny krok, aż sam oparł się wtedy o pień drzewa, przyglądając się temu sielankowemu obrazkowi z nostalgią. Teraz nie wiedział po której ze stron stała panna Baudelaire i czy w dalszym ciągu miała tak dobry kontakt z rodziną Prewettów. Po pojawieniu się listów gończych Halbert sam miał pewne wątpliwości i do dziś nie wiedział co tak naprawdę może mówić i kogo unikać.
- Halbert Grey, pomagałem podczas choroby twojego dziadka - wyjaśnił najłatwiej jak potrafił, choć zaraz zorientował się, że mógł nie być ich jedynym dostawcą ingrediencji. Podał jej zebrane przez siebie dokumenty. - Jak on się miewa? - spytał licząc na to, że mężczyźnie udało się pokonać chorobę i że nie przywoła żadnych przykrych wspomnień.
Przejęty ich nieoczekiwanym spotkaniem nie rozejrzał się nawet wokół w poszukiwaniu reszty rozwianych przedmiotów. Wpatrywał się tylko w Solene, wyłapując pojedyncze promienie słońca, jakie przeczesywały kosmyki jej włosów. Czy kiedykolwiek wcześniej poznał tak hipnotycznie piękną kobietę? Z trudem przywoływał przed oczy wyobraźni sylwetki panien, jakie uznawał w swoim guście za atrakcyjne, tylko nagle żadna z nich nie wydawała mu się tak interesująca, jak panna Baudelaire.
- Nowe projekty? - spytał, zerkając przelotnie na zebrane przez siebie strony. Pospieszne szkice i opisy niewiele mu mówiły, nie znał się też na panującej modzie, ale doceniał pracę projektantów. - Czy obecność natury sprzyja zbieraniu inspiracji? Jeśli tak, to gorąco polecam wybrać się poza Londyn, na przykład do Dorset. Roślinność ogrodów w Athelhampton wręcz zapiera dech w piersi. - O pięknie przyrody mógł mówić godzinami, zarzucać ciekawostkami i porównywać okazy. Ten, kto rozmawiał z nim po raz pierwszy mógł poczuć się przytłoczony nagromadzonymi informacjami, należało go więc prędko hamować, zanim się rozkręci na dobre.
Nie zdziwił się na zadane pytanie, nie mógł od niej wymagać pamiętania wszystkich, nawet przelotnie poznanych osób. Nic dziwnego, że go nie pamięta, skoro to głównie on wodził za nią wzrokiem, a nie ona za nim. Już chciał wyjaśnić okoliczności ich poznania, ale zaraz z tego pomysłu zrezygnował. Po raz pierwszy zobaczył ją kilka lat temu w słoneczny dzień w malowniczym ogrodzie, gdzie usłyszał jak jej śmiech miesza się z radosnym piskiem małej dziewczynki. Niewinna zabawa, dziecięca wyliczanka, taneczny krok, aż sam oparł się wtedy o pień drzewa, przyglądając się temu sielankowemu obrazkowi z nostalgią. Teraz nie wiedział po której ze stron stała panna Baudelaire i czy w dalszym ciągu miała tak dobry kontakt z rodziną Prewettów. Po pojawieniu się listów gończych Halbert sam miał pewne wątpliwości i do dziś nie wiedział co tak naprawdę może mówić i kogo unikać.
- Halbert Grey, pomagałem podczas choroby twojego dziadka - wyjaśnił najłatwiej jak potrafił, choć zaraz zorientował się, że mógł nie być ich jedynym dostawcą ingrediencji. Podał jej zebrane przez siebie dokumenty. - Jak on się miewa? - spytał licząc na to, że mężczyźnie udało się pokonać chorobę i że nie przywoła żadnych przykrych wspomnień.
Przejęty ich nieoczekiwanym spotkaniem nie rozejrzał się nawet wokół w poszukiwaniu reszty rozwianych przedmiotów. Wpatrywał się tylko w Solene, wyłapując pojedyncze promienie słońca, jakie przeczesywały kosmyki jej włosów. Czy kiedykolwiek wcześniej poznał tak hipnotycznie piękną kobietę? Z trudem przywoływał przed oczy wyobraźni sylwetki panien, jakie uznawał w swoim guście za atrakcyjne, tylko nagle żadna z nich nie wydawała mu się tak interesująca, jak panna Baudelaire.
Znów była sama w kamienicy. Brat był w pracy, sąsiedzi chyba też. Wahadło zegara wybijało takt monotonii. Mieszkanie jak zwykle wydawało się w takich chwilach zdecydowanie za duże i paradoksalnie - klaustrofobiczne. Teraz, kiedy miała zarejestrowaną różdżkę, co ją właściwie powstrzymywało przed wyjściem...? Podjęła decyzję.
Przepełniona impulsywnym kaprysem, odwagą i śmiałością ubrała sukienkę w odcieniu żywej czerwieni. Jej najbardziej reprezentatywnym elementem była równie czerwona kokarda wiązana tuż pod szyją oraz lekko bufiaste i ciągnięte tasiemką tuż przy nadgarstkach rękawy. Lejący, rozkloszowany materiał sukienki prześlizgiwał się płynnym ruchem przy każdym, dziewczęcym kroku. Jej ciało łatwo ulegało chłodowi więc na ramionach ułożyła zimowy płaszcz z białego, króliczego futra. Sięgał niemalże kolan. Jasne włosy były rozpuszczone, rzęsy podkreślone czarnym tuszem, a usta różaną pomadką. Zatrzasnęła torebkę wraz z różdżką i wyszła z domu.
Powietrze na zewnątrz było ostre, żywe, przyjemne. Blade policzki szybko się zaróżowiły. Brough of Bexley była spokojną częścią Londynu. Jeszcze spokojniej było w makowym ogrodzie bo i tam skierowała swoje kroki, kiedy przeglądanie witryn wciąż prosperujących sklepików ją znużyło, a może bardziej zmęczyło. Szara rzeczywistość była dla niej przytłaczająca. Na szczęście potrafiła od niej uciekać.
Już po chwili przechadzała się przez jeden z kwietnych korytarzy nucąc pod nosem wymyślaną melodię. Magia pieściła wijące się wokół drabinek zielone pędy o czerwonych zwieńczeniach. Rośliny wznosiły się tworząc żywe ściany nie przysłaniające jednak nieba, a ona sama poczuła przypływ natchnienia. Czarownica rozpostarła ramiona dłonią iskając delikatne czerwone płatki czerpiąc z ich wyrazistej natury. Zupełnie jakby czerpała oddech opuszkami palców - Och, błagam o cyklon, niech nadejdzie w moja stronę. Niech zabierze mnie do nieba, gdzie wiatr znów niebieścieje... - zaczęła śpiewać pod nosem, przeciągając dłonią wyżej i wyżej, sięgając ponad głowę którą zadarła by spojrzeć na ponure angielskie niebo - Z dzikimi makami, biegnę szukając zawieruchy. Prowadzą mnie lniane oczy - patrz jak kwitną dla świata. A to wszystko...Oh, a to wszystko... - już dawno nie stała w miejscu, a tanecznym krokiem poruszała się na przód wykonując piruet, a potem drugi. Między palce zaplątał się kwietny kielich. Zatrzymała się by zbliżyć do niego nos - Z wolą opatrzności, wzniosę się ponad to wszystko...
Przepełniona impulsywnym kaprysem, odwagą i śmiałością ubrała sukienkę w odcieniu żywej czerwieni. Jej najbardziej reprezentatywnym elementem była równie czerwona kokarda wiązana tuż pod szyją oraz lekko bufiaste i ciągnięte tasiemką tuż przy nadgarstkach rękawy. Lejący, rozkloszowany materiał sukienki prześlizgiwał się płynnym ruchem przy każdym, dziewczęcym kroku. Jej ciało łatwo ulegało chłodowi więc na ramionach ułożyła zimowy płaszcz z białego, króliczego futra. Sięgał niemalże kolan. Jasne włosy były rozpuszczone, rzęsy podkreślone czarnym tuszem, a usta różaną pomadką. Zatrzasnęła torebkę wraz z różdżką i wyszła z domu.
Powietrze na zewnątrz było ostre, żywe, przyjemne. Blade policzki szybko się zaróżowiły. Brough of Bexley była spokojną częścią Londynu. Jeszcze spokojniej było w makowym ogrodzie bo i tam skierowała swoje kroki, kiedy przeglądanie witryn wciąż prosperujących sklepików ją znużyło, a może bardziej zmęczyło. Szara rzeczywistość była dla niej przytłaczająca. Na szczęście potrafiła od niej uciekać.
Już po chwili przechadzała się przez jeden z kwietnych korytarzy nucąc pod nosem wymyślaną melodię. Magia pieściła wijące się wokół drabinek zielone pędy o czerwonych zwieńczeniach. Rośliny wznosiły się tworząc żywe ściany nie przysłaniające jednak nieba, a ona sama poczuła przypływ natchnienia. Czarownica rozpostarła ramiona dłonią iskając delikatne czerwone płatki czerpiąc z ich wyrazistej natury. Zupełnie jakby czerpała oddech opuszkami palców - Och, błagam o cyklon, niech nadejdzie w moja stronę. Niech zabierze mnie do nieba, gdzie wiatr znów niebieścieje... - zaczęła śpiewać pod nosem, przeciągając dłonią wyżej i wyżej, sięgając ponad głowę którą zadarła by spojrzeć na ponure angielskie niebo - Z dzikimi makami, biegnę szukając zawieruchy. Prowadzą mnie lniane oczy - patrz jak kwitną dla świata. A to wszystko...Oh, a to wszystko... - już dawno nie stała w miejscu, a tanecznym krokiem poruszała się na przód wykonując piruet, a potem drugi. Między palce zaplątał się kwietny kielich. Zatrzymała się by zbliżyć do niego nos - Z wolą opatrzności, wzniosę się ponad to wszystko...
To co się działo w jego życiu w ostatnim czasie to był jakiś koszmar. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, spał w sypialni gościnnej, nie mając jeszcze odwagi wejść do pokoju, który dzielił z żoną. Starał się wypełniać sobie dni różnymi obowiązkami, ale nagle, jak wcześniej nigdy nie miał z tym problemu, tak teraz jak na złość okazywało się, że wszystko jest zrobione. Inwentaryzacja? Zrobiona. Zamówienie na alkohol? Zrobione. Raporty miesięczne? Zrobione. W domu co prawda czekały na niego dzieci. Kochał je całym sercem, ale chcąc nie chcąc przypominały mu one o stracie. Nie chciał tego na nie zwalać w żadnym wypadku, ale to wszystko go naprawdę przytłaczało.
Dzisiaj był ten dzień kiedy za nic w świecie nie mógł sobie znaleźć żadnego zajęcia w palarni ani w sklepie. Ubrał się więc i postanowił wyjść się przejść. Rzadko spacerował po Londynie, a kiedy mu się to zdarzało, jakimś cudem spotykał kogoś znajomego i wdawał się w rozmowę, która sprawiała, że nie myślał o złych rzeczach. Ubrał więc na siebie czarny, długi płaszcz podszywany ciepłym futrem, na szyi zawinął ciepły szalik, a na dłonie ubrał skórzane rękawiczki, po czym wsadzając papierosa w usta wyszedł ze sklepu. Kiedy szedł Nokturnem, tamtejsze szumowiny schodziły mu z drogi, był u siebie. Kilka minut później znalazł się już na ulicach Londynu i na spokojnie ruszył przed siebie. Nie wyznaczył sobie trasy. Przeważnie po prostu szedł przed siebie, a nogi niosły go same. Dzisiaj było dokładnie tak samo. Palił papierosa za papierosem odpalając kolejnego kiedy poprzedni tylko się skończył.
Dopiero po jakimś czasie zatrzymał sie i rozejrzał by dojść do wniosku, że dzisiaj nogi poniosły go do Makowych Ogrodów. Nie pamiętał kiedy tutaj ostatnio był i czy w ogóle kiedykolwiek tutaj był wcześniej, co byłoby dziwne z racje, że mak był jego rodowym kwiatem. Postanowił więc skorzystać z tej wizyty i ruszył alejką przed siebie odpalając kolejnego papierosa. Nie minęło kilka chwil kiedy na swojej drodze napotkał młodą damę. W normalnych warunkach z pewnością by ją po prostu ominął i poszedł dalej w swoją stronę, ale było w niej coś co go zaintrygowało. Być może była to swoista niewinność wymalowana na jej twarzy, a być może chodziło o coś innego. Z całą pewnością jednak fakt iż tańczyła oraz śpiewała w alejce pośród maków, zmusił zgorzkniałego Burke'a do zatrzymania się. Kiedy dziewczę zamilkło, zanim zdążył pomyśleć zaklaskał lekko w dłonie.
- To było piękne. - powiedział spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Dzisiaj był ten dzień kiedy za nic w świecie nie mógł sobie znaleźć żadnego zajęcia w palarni ani w sklepie. Ubrał się więc i postanowił wyjść się przejść. Rzadko spacerował po Londynie, a kiedy mu się to zdarzało, jakimś cudem spotykał kogoś znajomego i wdawał się w rozmowę, która sprawiała, że nie myślał o złych rzeczach. Ubrał więc na siebie czarny, długi płaszcz podszywany ciepłym futrem, na szyi zawinął ciepły szalik, a na dłonie ubrał skórzane rękawiczki, po czym wsadzając papierosa w usta wyszedł ze sklepu. Kiedy szedł Nokturnem, tamtejsze szumowiny schodziły mu z drogi, był u siebie. Kilka minut później znalazł się już na ulicach Londynu i na spokojnie ruszył przed siebie. Nie wyznaczył sobie trasy. Przeważnie po prostu szedł przed siebie, a nogi niosły go same. Dzisiaj było dokładnie tak samo. Palił papierosa za papierosem odpalając kolejnego kiedy poprzedni tylko się skończył.
Dopiero po jakimś czasie zatrzymał sie i rozejrzał by dojść do wniosku, że dzisiaj nogi poniosły go do Makowych Ogrodów. Nie pamiętał kiedy tutaj ostatnio był i czy w ogóle kiedykolwiek tutaj był wcześniej, co byłoby dziwne z racje, że mak był jego rodowym kwiatem. Postanowił więc skorzystać z tej wizyty i ruszył alejką przed siebie odpalając kolejnego papierosa. Nie minęło kilka chwil kiedy na swojej drodze napotkał młodą damę. W normalnych warunkach z pewnością by ją po prostu ominął i poszedł dalej w swoją stronę, ale było w niej coś co go zaintrygowało. Być może była to swoista niewinność wymalowana na jej twarzy, a być może chodziło o coś innego. Z całą pewnością jednak fakt iż tańczyła oraz śpiewała w alejce pośród maków, zmusił zgorzkniałego Burke'a do zatrzymania się. Kiedy dziewczę zamilkło, zanim zdążył pomyśleć zaklaskał lekko w dłonie.
- To było piękne. - powiedział spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Poprawił poły marynarki, którą założył na siebie jeszcze w komnacie. Srebrne guziki z symbolem róży zdobiły klapę, prezentując się na jak najwyższym poziomie. Czerwona róża, która zamierzał jej podarować w dniu urodzin była skromnym podarunkiem. Z jednej strony, chciał zwyczajnie sprawić jej przyjemność, a z drugiej wiedział, że nie pozbędzie się dziś swej podejrzliwości. Był gotów do drogi do Londynu, gdzie punktualnie o godzinie szesnastej miał spotkać się z Primrose. Na miejsce dotarł przed czasem i oczekiwał na nią przy wejściu do ogrodów. Zjawiła się bardzo punktualnie, a kiedy znalazła się bliżej powitał ją delikatnym uśmiechem.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, droga Primrose. – powiedział cicho, nachylając się, aby delikatnie pocałować jej policzek. Dopiero później wręczył jej różę, jako drobny prezent urodzinowy. Na ten właściwy będzie musiała jeszcze poczekać. – Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień upłynął Ci na przyjemnym świętowaniu. – dodał po chwili biorąc ją pod rękę. – Przejdźmy się.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Życie zdawało się testować siłę charakteru lady Burke każdego dnia. Ona jednak uparcie parła na przód starając się przeskakiwać każdą przeszkodę, znajdować rozwiązania i dążyć do wyznaczonego celu. Jak na prawdziwą arystokratkę przystało angażowała się społeczenie i gospodarczo w sprawy kraju. Kiedy inni walczyli z rebeliantami, przelewali krew na granicach, wyłapywali mącicieli ona prowadziła starcia z innym wrogiem: głodem, biedą, ubóstwem, brakiem miejsc pracy i zniszczonymi całymi miasteczkami. Należało podnieść ich z kolan, należało sprawić, że świat znów będzie przyjazny czarodziejom. Praca niezwykle mozolna, której wyniki nie były widoczne od razu.
Kuzyni chcieli powiększyć palarnię, stworzyć więcej miejsc pracy. Na Nokturnie ruch był jak zawsze, zamówienia spływały więc nie mogli narzekać na brak klientów. Należało zająć się Durham. Uruchomienie kopalni było celem niezwykle ambitnym tak samo jak czasochłonnym i kiedy nie objeżdżała hrabstwa, nie pochylała się nad artefaktami badając ich pochodzenie oraz cel, zajmowała się właśnie jedną z większych inwestycji. Liczne spotkania z kuzynami oraz znawcami ekonomii pomogły jej zrozumieć jak dokładnie działa cała machina gospodarcza, a tym samym przygotować się na rozmowy odnośnie kopalni. Mogła dać miejsca pracy, zatroszczyć się o lepszy byt mieszkańców Durham nie tylko poprzez ładne wyglądanie i uśmiechanie się do dzieci. Potrzebowała aktywnie działać i chociaż nie brakowało jej zajęć to obiecała pomóc też Odettcie w jej projektach, uważając, że pomysł jaki miała był godny wsparcia.
Tego dnia jednak postanowiła nie zajmować się sprawami pracy czy kopalni. Dzień urodzin miała spędzić na przyjemnościach, zwłaszcza, że Cassandra zwróciła jej uwagę na to, aby odpoczywała i dbała o własne zdrowie. Po miesiącu milczenia Mathieu odezwał się do niej ponownie zapraszając na wspólne spędzenie czasu.
Uśmiechnęła się do siebie widząc jakie miejsce wybrał. Ubrana w granatową, jedwabną bluzkę z bufiastymi rękawami, zwężanymi na nadgarstkach i wpuszczoną w zwiewne spódnico - spodnie pojawiła się w Makowych Ogrodach. Szeroki pas podkreślał smukłą talię otulając ją dobrej jakości materiałem. Na głowie miała kapelusz z szerokim rondem, a na ramionach pelerynę, która dopełniała całości zapięciem w kształcie srebrnej włóczni oplecionej przez węża - symbol rodowy. Zupełnie nieświadoma rozterek Mathieu zaczęła go wypatrywać. Żyła w przeświadczeniu, że mężczyzna ten akceptował ją taką jaka była, widział jej wartość i chciał wnieść ją do swojej rodziny. Nie podejrzewała, że mógłby się wahać i rozmyślać czy lady Burke nadaje się na jego żonę, skoro oznajmił, że tak właśnie jest. Czekała jedynie na to aż rozmówi się z jej bratem, aż wykaże, że nie są to tylko czcze słowa.
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się lekko zakłopotana gdy tak publicznie okazał jej swoje względy. Mógł ich każdy zobaczyć, ale przecież nie miała czego się obawiać. Przyjęła różę w dłonie, a gest ten był bardziej niż sugestywny. -Posłuchałam rady pewnej mądrej czarownicy i uznałam, że ten dzień spędzę na samych przyjemnościach. - Odpowiedziała z wyraźną lekkością w głosie. To była dobra decyzja aby wszelkie ważne sprawy odłożyć na bok. Ruszyła z Mathieu w głąb alejek. - To miłe, że o mnie pomyślałeś.
Kuzyni chcieli powiększyć palarnię, stworzyć więcej miejsc pracy. Na Nokturnie ruch był jak zawsze, zamówienia spływały więc nie mogli narzekać na brak klientów. Należało zająć się Durham. Uruchomienie kopalni było celem niezwykle ambitnym tak samo jak czasochłonnym i kiedy nie objeżdżała hrabstwa, nie pochylała się nad artefaktami badając ich pochodzenie oraz cel, zajmowała się właśnie jedną z większych inwestycji. Liczne spotkania z kuzynami oraz znawcami ekonomii pomogły jej zrozumieć jak dokładnie działa cała machina gospodarcza, a tym samym przygotować się na rozmowy odnośnie kopalni. Mogła dać miejsca pracy, zatroszczyć się o lepszy byt mieszkańców Durham nie tylko poprzez ładne wyglądanie i uśmiechanie się do dzieci. Potrzebowała aktywnie działać i chociaż nie brakowało jej zajęć to obiecała pomóc też Odettcie w jej projektach, uważając, że pomysł jaki miała był godny wsparcia.
Tego dnia jednak postanowiła nie zajmować się sprawami pracy czy kopalni. Dzień urodzin miała spędzić na przyjemnościach, zwłaszcza, że Cassandra zwróciła jej uwagę na to, aby odpoczywała i dbała o własne zdrowie. Po miesiącu milczenia Mathieu odezwał się do niej ponownie zapraszając na wspólne spędzenie czasu.
Uśmiechnęła się do siebie widząc jakie miejsce wybrał. Ubrana w granatową, jedwabną bluzkę z bufiastymi rękawami, zwężanymi na nadgarstkach i wpuszczoną w zwiewne spódnico - spodnie pojawiła się w Makowych Ogrodach. Szeroki pas podkreślał smukłą talię otulając ją dobrej jakości materiałem. Na głowie miała kapelusz z szerokim rondem, a na ramionach pelerynę, która dopełniała całości zapięciem w kształcie srebrnej włóczni oplecionej przez węża - symbol rodowy. Zupełnie nieświadoma rozterek Mathieu zaczęła go wypatrywać. Żyła w przeświadczeniu, że mężczyzna ten akceptował ją taką jaka była, widział jej wartość i chciał wnieść ją do swojej rodziny. Nie podejrzewała, że mógłby się wahać i rozmyślać czy lady Burke nadaje się na jego żonę, skoro oznajmił, że tak właśnie jest. Czekała jedynie na to aż rozmówi się z jej bratem, aż wykaże, że nie są to tylko czcze słowa.
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się lekko zakłopotana gdy tak publicznie okazał jej swoje względy. Mógł ich każdy zobaczyć, ale przecież nie miała czego się obawiać. Przyjęła różę w dłonie, a gest ten był bardziej niż sugestywny. -Posłuchałam rady pewnej mądrej czarownicy i uznałam, że ten dzień spędzę na samych przyjemnościach. - Odpowiedziała z wyraźną lekkością w głosie. To była dobra decyzja aby wszelkie ważne sprawy odłożyć na bok. Ruszyła z Mathieu w głąb alejek. - To miłe, że o mnie pomyślałeś.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Naprawdę był gotowy na ten krok? Przez moment przyglądał się jej sylwetce, a oczy nie wyrażały zupełnie nic. Był gotów uczynić ją swoją różą? Włączyć do rodziny, aby wspólnie mogli tworzyć jedność, walczyć o dziedzictwo i przyszłość rodu? Zastanawiał się przez długi czas. Siła Primrose była dla niego fascynującym zjawiskiem. Do tej pory na swej drodze spotykał kobiety, których miejscem był cień mężczyzny. Z jednej strony Lady Burke chciała z niego wyjść, pokazać światu siłę, którą mogą dysponować kobiety, a z drugiej…. Umykała gdzieś, nie chciała wychylać się, sama uważała własne zachowanie za hipokryzję. Umniejszała sobie przez to kim była, a była arystokratką ze znamienitego domu, której należnym było to, co miała. Ucieczka pojawiała się w jej myślach, sama przyznała się pisząc do niego w jednym z listów w zeszłym miesiącu. To kolejna kwestia wzbudzająca niepewność. Czy Primrose będzie w stanie udźwignąć brzemię, które spadnie na jej barki? Czy będzie w stanie godnie reprezentować ród Rosierów, jeśli uznaje swoje zachowanie za czystą hipokryzję i policzek w twarz, który wymierza cierpiącym z powodu wojny. Z jednej strony była silna, z drugiej była w niej niepewność.
Rosierowie byli silnym rodem, mieli swoje przyzwyczajenia, tradycje i styl życia, który niekoniecznie pasowałby do niej. Skoro problematycznym było spędzenie czasu na przyjęciu zorganizowanym w Wenus, jak strawiłaby codzienność różanego pałacu. Tradycje i konserwatywne podejście do wielu kwestii zmusiło go do przemyśleń. Przede wszystkim zawsze kierował się będzie lojalnością wobec rodziny, wychowania i tego, co przekazywanym było z pokolenia na pokolenie. A jeśli to wszystko rozpadnie się jak domek z kart, bo Primrose nie będzie potrafiła odnaleźć się w tej rzeczywistości?
Przywołał na twarz delikatny uśmiech, chcąc ukryć drążące go wątpliwości. Wypalały go od środka i mając świadomość, że trudna rozmowa jeszcze przed nimi… nie było łatwym skupić się całkowicie na przyjemnym świętowaniu. Robił jednak wszystko, aby łagodnie spojrzeć w jej szarozielone oczy i sprawić, aby ten dzień był dla niej przyjemniejszym.
- Wspaniała porada. Pracujesz bez wytchnienia, więc zasługujesz na odrobinę przyjemności. – stwierdził, prowadząc ją alejkami powolnym krokiem. Mieli spędzić ten czas wspólnie, odpoczywając od nużącej i męczącej codzienności. – Wątpiłaś we mnie? – spytał. Pamiętał o jej urodzinach, chciałby jednak, aby okoliczności były bardziej sprzyjającymi. Złożył jej obietnicę, ale zanim dojdzie do tej rozmowy minie jeszcze trochę czasu.
- Cóż takiego zaprząta Ci głowę, moja droga, że inni muszą zalecać Ci chwilę wytchnienia? – spytał, przesuwając wzrok na jej twarz. – Jesteś ostatnio bardzo zajęta… – stwierdził. Wiedział, że nie próżnowała, a zajęć miała niemało. Pytanie tylko co robiła… może to o wiele więcej, niż mogłoby mu się wydawać.
Rosierowie byli silnym rodem, mieli swoje przyzwyczajenia, tradycje i styl życia, który niekoniecznie pasowałby do niej. Skoro problematycznym było spędzenie czasu na przyjęciu zorganizowanym w Wenus, jak strawiłaby codzienność różanego pałacu. Tradycje i konserwatywne podejście do wielu kwestii zmusiło go do przemyśleń. Przede wszystkim zawsze kierował się będzie lojalnością wobec rodziny, wychowania i tego, co przekazywanym było z pokolenia na pokolenie. A jeśli to wszystko rozpadnie się jak domek z kart, bo Primrose nie będzie potrafiła odnaleźć się w tej rzeczywistości?
Przywołał na twarz delikatny uśmiech, chcąc ukryć drążące go wątpliwości. Wypalały go od środka i mając świadomość, że trudna rozmowa jeszcze przed nimi… nie było łatwym skupić się całkowicie na przyjemnym świętowaniu. Robił jednak wszystko, aby łagodnie spojrzeć w jej szarozielone oczy i sprawić, aby ten dzień był dla niej przyjemniejszym.
- Wspaniała porada. Pracujesz bez wytchnienia, więc zasługujesz na odrobinę przyjemności. – stwierdził, prowadząc ją alejkami powolnym krokiem. Mieli spędzić ten czas wspólnie, odpoczywając od nużącej i męczącej codzienności. – Wątpiłaś we mnie? – spytał. Pamiętał o jej urodzinach, chciałby jednak, aby okoliczności były bardziej sprzyjającymi. Złożył jej obietnicę, ale zanim dojdzie do tej rozmowy minie jeszcze trochę czasu.
- Cóż takiego zaprząta Ci głowę, moja droga, że inni muszą zalecać Ci chwilę wytchnienia? – spytał, przesuwając wzrok na jej twarz. – Jesteś ostatnio bardzo zajęta… – stwierdził. Wiedział, że nie próżnowała, a zajęć miała niemało. Pytanie tylko co robiła… może to o wiele więcej, niż mogłoby mu się wydawać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Młodość miała to do siebie, że jednego dnia uważała czyny za słuszne i właściwe by następnego kwestionować całe istnienie świata i jego struktur. Młodość jednocześnie chciała poznać świat, zdobywać go, a z drugiej strony trzymała pochodnię by go podpalić. Dzieliła się z Mathieu swoimi wątpliwościami i obawami, ponieważ mu ufała. Widziała w nim człowieka, który może stanowić jej podporę, opiekę i wsparcie. Tego, któremu może zawierzyć swoje myśli bez obaw, że ją wyśmieje czy zacznie kwestionować jej osobę. Zamiast tego liczyła, że będzie wraz z nią odkrywał co jeszcze świat ma do ukazania, będzie wskazywał swój punkt widzenia. Czy był gotów aby zrobić z niej Różę? Czy był gotów aby mieć u boku kobietę ciekawą świata, ambitną; chcącą połączyć wartości dwóch domów, dwóch rodzin mających zbudować silny sojusz na podwalinach dwóch nazwisk. Czy może potrzebował kobiety, która wyrzeknie się całkowicie tego kim jest, zapomni kto ja wychował i czego nauczył i stanie się ideałem Róży. Wydmuszką, sztucznym tworem, który zacznie więdnąć kiedy nie będzie podlewana. Miała nadzieję, że Mathieu patrząc jej w oczy widzi ją, nie zaś swoje odbicie w szarozielonych oczach.
-Zgadzam się. - Odpowiedziała swobodnie nie zdając sobie sprawy, że nie tylko ją paliły pytania. Nie tylko jej umysł dręczony był ciągłymi wątpliwościami. Od ich spotkania na klifach minęło wiele dni. Nie usłyszała od brata, że Mathieu poprosił o jej rękę, ale skoro dziś się spotkali być może szykuje grunt pod rozmowę. Nie chciała też pytać czarodzieja o to uznając, że jak złożył obietnicę to jej dotrzyma. W końcu, słowo szlacheckie nie dym, nie zostaje łatwo rozwiane. -Nie dałeś mi nigdy powodu abym w ciebie wątpiła. - Odparła uśmiechając się delikatnie do mężczyzny. -Nie bardziej niż zwykle. - Zauważyła ze spokojem i potoczyła wzrokiem po makach, które kwitły całym dywanem. Ich delikatne płatki zdawały się kruche i łatwe do znieszczenia, ale roślina ta skrywała swoja siłę i moc gdzie indziej. Była w tym pewna alegoria każdej Makowej Panny i Damy. -Jako członek Rycerzy Walpurgii mam więcej obowiązków, ale nie narzekam. Zależy mi na tym aby wspierać działania organizacji. Moim polem walki jest bieda, ubóstwo ekonomiczne oraz niewiedza. Czarna magia też czasami wdaje się we znaki. - Spojrzała na dłoń, która jeszcze jakiś czas temu nosiła ślady sinicy nim Cassandra przybyła wraz ze swoim lekarstwem. -Chcemy Durham zrobić miejscem dobrym do mieszkania, gdzie jest praca i można zapewnić byt rodzinie. Zależny nam na tym aby ludzie widzieli, że pomimo wojny, szkód jakie robią rebelianci to właśnie pod opieką lordów Durham mogą czuć się bezpiecznie.
Zależało jej aby pomimo ponurej opinii o rodzie Burke ludzie czuli, że to właśnie oni są w stanie zapewnić im dobre życie. Nie chciała dawać im zamków, chciała aby dom każdego mieszkańca hrabstwa był dla niego zamkiem. By nigdy się nie poddawali. Mogli wymagać lojalności, ale musieli dać coś w zamian. -Buduje się hrabstwo i lojalność jak buduje się dom, od fundamentów w górę. - Powiedziała z żarem w głosie. -Dając ludziom możliwość życia z tego co sami wypracują, otrzymujemy ich wierność.
-Zgadzam się. - Odpowiedziała swobodnie nie zdając sobie sprawy, że nie tylko ją paliły pytania. Nie tylko jej umysł dręczony był ciągłymi wątpliwościami. Od ich spotkania na klifach minęło wiele dni. Nie usłyszała od brata, że Mathieu poprosił o jej rękę, ale skoro dziś się spotkali być może szykuje grunt pod rozmowę. Nie chciała też pytać czarodzieja o to uznając, że jak złożył obietnicę to jej dotrzyma. W końcu, słowo szlacheckie nie dym, nie zostaje łatwo rozwiane. -Nie dałeś mi nigdy powodu abym w ciebie wątpiła. - Odparła uśmiechając się delikatnie do mężczyzny. -Nie bardziej niż zwykle. - Zauważyła ze spokojem i potoczyła wzrokiem po makach, które kwitły całym dywanem. Ich delikatne płatki zdawały się kruche i łatwe do znieszczenia, ale roślina ta skrywała swoja siłę i moc gdzie indziej. Była w tym pewna alegoria każdej Makowej Panny i Damy. -Jako członek Rycerzy Walpurgii mam więcej obowiązków, ale nie narzekam. Zależy mi na tym aby wspierać działania organizacji. Moim polem walki jest bieda, ubóstwo ekonomiczne oraz niewiedza. Czarna magia też czasami wdaje się we znaki. - Spojrzała na dłoń, która jeszcze jakiś czas temu nosiła ślady sinicy nim Cassandra przybyła wraz ze swoim lekarstwem. -Chcemy Durham zrobić miejscem dobrym do mieszkania, gdzie jest praca i można zapewnić byt rodzinie. Zależny nam na tym aby ludzie widzieli, że pomimo wojny, szkód jakie robią rebelianci to właśnie pod opieką lordów Durham mogą czuć się bezpiecznie.
Zależało jej aby pomimo ponurej opinii o rodzie Burke ludzie czuli, że to właśnie oni są w stanie zapewnić im dobre życie. Nie chciała dawać im zamków, chciała aby dom każdego mieszkańca hrabstwa był dla niego zamkiem. By nigdy się nie poddawali. Mogli wymagać lojalności, ale musieli dać coś w zamian. -Buduje się hrabstwo i lojalność jak buduje się dom, od fundamentów w górę. - Powiedziała z żarem w głosie. -Dając ludziom możliwość życia z tego co sami wypracują, otrzymujemy ich wierność.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czas na błędy minął bezpowrotnie, teraz każda decyzja musiała być podparta pewnością i świadomością podejmowanych kroków. Mathieu wiedział, że małżeństwo było nie tylko obowiązkiem, ale również wyzwaniem, któremu obie strony będą musiały sprostać. Kobietom od zarania dziejów stawiano znacznie większe wymagania odnośnie wstąpienia na nową drogę życia. To ona wchodziła w rodzinę swego męża i musiała dostosować się do panujących tam zasad, reguł czy zwyczajów. Życie nie było bajką, w której ojcowie opowiadali swoim małym księżniczką, że wokół nich będzie tylko róż, brokat i tęcza. Rosierowie byli konserwatywnym rodem, z wieloletnimi tradycjami i przede wszystkim, bardzo lojalnym wobec siebie. Mathieu zawsze na pierwszym miejscu postawi własną rodzinę. Jego żona będzie musiała zaakceptować ten fakt, mało tego, również stać się lojalną wobec nich, zawierzyć im wszystko, wszak nic więcej nie miałaby do stracenia. W Primrose widział silną kobietę, która będzie dążyła do tego, aby osiągnąć wiele, wierzył, że pasują do siebie, że są w stanie zgrać się i stworzyć rodzinę. Tristan zburzył podwaliny jego pewności co do tej decyzji. A co jeśli jej ambicja nie pozwoli jej się zatrzymać? Co, jeśli pochłonie ją całkowicie? To kłóciło się z wizją lojalności i tego, że pewnych rzeczy kobietom jednak nie wypadało robić. Czy za pewien czas nadal będą im przyświecać te same cele?
Mówiła mądrze i z sensem. Chcieli, aby Durham postrzegane było jako miejsce dobre do życia, gdzie Lordowie dbają o mieszkańców swych ziem, otaczając ich troską. Każdy działał wedle własnych zasad moralnych i choć Mathieu zgadzał się z tym całkowicie, wiedział też, że nie ma rzeczy całkiem czarnych i całkiem białych, a odcieni szarości jest cała gama, aż można się w niej zatracić. – To szlachetne podejście. – powiedział spokojnym głosem. Nadal było jednak mrzonką. Nie sądził, aby właśnie to chcieli osiągnąć swoim postępowaniem, jednak łudzenie się, że stworzą całkowicie bezpieczne miejsce było niezbyt dobrym pomysłem. W dzisiejszych czasach nie dało się takowego stworzyć, choćby nie wiadomo jak się upierać przy swoim postępowaniu. – To dobrze, że chcecie sprawić, aby Durham kwitło. – mruknął. Każdy chciałby żyć w szczęśliwym świecie, który nie nosi znamion wojny. Takie myślenie było jednak zbyt złudne i niebezpieczne, aby w ogóle je rozważać. Może też dlatego, że Mathieu preferował politykę strachu i wymuszania posłuszeństwa, a nie idyllę, która zwyczajnie nie istniała.
- Pamiętaj, że zawsze znajdą się tacy, których nie zadowoli takie rozwiązanie, a zdolni będą jedynie do buntu i podburzania ludzi. Nie jesteśmy w stanie z tym walczyć i choć pięknym byłoby myśleć, że budowanie pozycji jest jak niczym budowanie domu. Nawet najsolidniejsze podwaliny może zburzyć jeden słabszy kamień, a każde sklepienie może zaburzyć jeden nieprzyjemny sęk. – powiedział spokojnie. Nie sądził, że Primrose była aż taką marzycielką, aby wydawało jej się, że budowanie tego wszystkiego będzie wystarczające. Jako Lordowie byli na celowniku, każdy patrzył i wytykał kolejne błędy, a przecież takich być nie mogło. Musiała ostrożnie stawiać kroki w swej przyszłości. Chciała być nadzieją uciemiężonych? Nadzieją tych, którym życie dało w kość? Niemożliwym było osiągnięcie takie stanu, bo zawsze wytkną ją palcami, stwierdzając, że księżniczka żyjąca w pałacu nie ma pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwe życie.
- Co chciałabyś dziś robić w takim razie? Nie rozmawiajmy o trudach doczesnego świata, zróbmy coś… ciekawszego. – stwierdził po chwili. Nie po to się spotkali, aby brnąć w swoje własne wątpliwości i utwierdzać się w tym, o czym oboje nie chcieli teraz myśleć.
Mówiła mądrze i z sensem. Chcieli, aby Durham postrzegane było jako miejsce dobre do życia, gdzie Lordowie dbają o mieszkańców swych ziem, otaczając ich troską. Każdy działał wedle własnych zasad moralnych i choć Mathieu zgadzał się z tym całkowicie, wiedział też, że nie ma rzeczy całkiem czarnych i całkiem białych, a odcieni szarości jest cała gama, aż można się w niej zatracić. – To szlachetne podejście. – powiedział spokojnym głosem. Nadal było jednak mrzonką. Nie sądził, aby właśnie to chcieli osiągnąć swoim postępowaniem, jednak łudzenie się, że stworzą całkowicie bezpieczne miejsce było niezbyt dobrym pomysłem. W dzisiejszych czasach nie dało się takowego stworzyć, choćby nie wiadomo jak się upierać przy swoim postępowaniu. – To dobrze, że chcecie sprawić, aby Durham kwitło. – mruknął. Każdy chciałby żyć w szczęśliwym świecie, który nie nosi znamion wojny. Takie myślenie było jednak zbyt złudne i niebezpieczne, aby w ogóle je rozważać. Może też dlatego, że Mathieu preferował politykę strachu i wymuszania posłuszeństwa, a nie idyllę, która zwyczajnie nie istniała.
- Pamiętaj, że zawsze znajdą się tacy, których nie zadowoli takie rozwiązanie, a zdolni będą jedynie do buntu i podburzania ludzi. Nie jesteśmy w stanie z tym walczyć i choć pięknym byłoby myśleć, że budowanie pozycji jest jak niczym budowanie domu. Nawet najsolidniejsze podwaliny może zburzyć jeden słabszy kamień, a każde sklepienie może zaburzyć jeden nieprzyjemny sęk. – powiedział spokojnie. Nie sądził, że Primrose była aż taką marzycielką, aby wydawało jej się, że budowanie tego wszystkiego będzie wystarczające. Jako Lordowie byli na celowniku, każdy patrzył i wytykał kolejne błędy, a przecież takich być nie mogło. Musiała ostrożnie stawiać kroki w swej przyszłości. Chciała być nadzieją uciemiężonych? Nadzieją tych, którym życie dało w kość? Niemożliwym było osiągnięcie takie stanu, bo zawsze wytkną ją palcami, stwierdzając, że księżniczka żyjąca w pałacu nie ma pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwe życie.
- Co chciałabyś dziś robić w takim razie? Nie rozmawiajmy o trudach doczesnego świata, zróbmy coś… ciekawszego. – stwierdził po chwili. Nie po to się spotkali, aby brnąć w swoje własne wątpliwości i utwierdzać się w tym, o czym oboje nie chcieli teraz myśleć.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Czuła, że nie mówi jej wszystkiego, że coś wisi w powietrzu. Kiedyś gdy mówiła o rozwoju i możliwościach jakie stoją przed nią łapał temat i zachęcał ją aby działała dalej. Coś się zmieniło. Wyczuła, że w lakonicznych słowach kryje się jakaś uraza lub wątpliwość, o której nie chciał mówić. Nie musiała pytać aby podejrzewać, że przez ostatni miesiąc musiało wiele się zmienić.
Czyżby wrona nie była dla Róż? Odrzuciła od siebie tę myśl. Była wartościową kobietą, taką która reprezentuje sobą wiele cech, pożądanych i cenionych. Nie mogła pozwolić aby jej pewność siebie została podkopana niepewnościami lub obawami innych. Miała cel. Cel ten był odległy, ale nie niemożliwy do zrealizowania. Ambicje, które tak chętnie krytykowano napędzały rodziny, sprawiały, że te pięły się wyżej. Nie widziała w tym zagrożenia, a możliwości. Gdyby urodziła się mężczyzną, nikt nie miałby co do tego wątpliwości. Kobiety nie stanowiły już wsparcia, nie stanowiły ostoi, nie były wartością dla rodu. Stawały się zasobem, miały być posłuszne i nie daj Merlinie mogły chcieć od życia coś więcej.
-Nigdy nie sprawisz, że każdy będzie zadowolony. - Zgodziła się, bo przecież nie należała do tych co żyją mrzonkami. Tworzenie miejsca dobrego do mieszkania nie równało się z obietnicą całkowitego bezpieczeństwa i idylli. Zwyczajnie, mogli sprawić, że czarodzieje pod ich rządami będą mieli gdzie żyć, gdzie pracować i za co wyżywić rodzinę. Zapewnienie tych potrzeba sprawiało, że mogli patrzeć w przyszłość z nadzieją.-Jeżeli jeden sęk może zniszczyć cały dach, jeden kamień fundamenty to oznacza, że użyłeś złych materiałów. Wykonałeś niedokładną pracę - Nie spodobał się jej ton i uwaga jaką do niej skierował. Uznała jednak, że nie będzie nie uprzejma. Na pewno nie miał złych intencji, tylko chciał służyć radą, wskazać wszelkie możliwe problemy, na które należało się przygotować. -Mamy swoje obowiązki Mathieu, każdy z nas. I z tych obowiązków mam zamiar się wywiązać. - Poczucie odpowiedzialności za mieszkańców Durham było w niej bardzo silne. Taka była rola lordów. Mieli za zadanie opiekować się ziemią i społecznością jaka ją zamieszkuje.
Zerknęła na niego z ukosa.
-Co bym chciała robić? - Zapytała nie ukrywając swojego zdziwienia. -Sądziłam, że masz coś w zanadrzu przygotowane. - Dodała ze śmiertelną powagą w głosie, choć wcale takich oczekiwań nie miała. -Ponoć gdy dotrze się do samego serca parku można znaleźć skarb. Nikt nie wie czym on jest. - Przypomniała sobie ostatnie opowieści. -Możemy udać się też nad staw. - Wskazała kierunek wśród licznych alejek. -Jak sprawy mają się w smoczych ogrodach. Jakieś postępy? Wyklute nowe smoki? Informacje o innych rasach, które należy chronić?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Składając obietnicę Primrose był pewien uczucia, które zakiełkowało między nimi kilka miesięcy temu. Chciał, aby została jego żoną i dzieliła z nim swoje życie, aby została Lady Rosier, aby mogli budować wspólną silną przyszłość. Wiedział, że małżeństwo będzie oznaczało dla niej pewne wyrzeczenia i zmianę podejścia do wielu kwestii, stracił pewność, jak oboje odnosili się do wspólnej przyszłości i czy oboje chcieli tego samego. Może warto było się zastanowić, czy oboje będą w stanie odnaleźć w tym szczęście? To nie kwestia jego wahania, bo wiedział jak ważną kobietą dla niego była. Istotą problemu było to, czy będzie w stanie sprawić, że zmieniając jej życie nadal będzie szczęśliwa. Rozwojowy charakter, niezwykła ambicja, wszystko co w niej doceniał mogło zostać przytłumione. Jego lojalność wobec tradycji i lojalność wobec własnego rodu spędzała mu sen z powiek, sprawiając, że rozważania na temat odpowiedzialności za to małżeństwo stały się jeszcze trudniejsze. Mógł olać wszelkie uczucia i dopiąć swego, jednocześnie sprawiając, że Primrose stanie się najnieszczęśliwszą kobietą chodzącą po tej ziemi, zabić ostatnie cząstki jej pragnień i zrównać marzenia z ziemią. Był egoistą, ale nie potrafił stosować tego egoizmu wobec tych, na którym mu zależało, w tym właśnie na niej.
- Nie wszystko da się dostrzec w pierwszym spojrzeniu. – mruknął cicho, spoglądając gdzieś w dal. Nie dało się dostrzec sęków w drewnie, które powierzchownie wyglądało na zdrowe, nie dało się dostrzec kruchości kamienia, który w stosie wyglądał zupełnie tak, jak pozostałe. Tak samo nie dało się dostrzec prawdziwej twarzy człowieka, skrywanych głęboko emocji i rozterek, które targały jego życiem. Za wszelką cenę nie chciał, aby wyjątkowy dzień jej urodzin zamienił się w przykrą niespodziankę. Niemniej jednak, trudno było mu myśleć jasno i klarownie, kiedy wszystko zachodziło mrokiem cieni, utkanych z wątpliwości.
- Niespodzianka… – mruknął, choć bardziej do siebie. Nad stawem czekała łódka, na którą mieli oboje wsiąść i przepłynąć przyjemną wodę, która roztaczała się otoczona kwiatami maków. Wziął głęboki oddech i przeniósł na nią spojrzenie, choć jego oczy wydawały się przybierać dziś wyjątkowo nieprzyjemną, chłodną barwę. Zupełnie tak, jakby przez ostatnie tygodnie uleciał z nich cały blask. – Przejdźmy się nad staw. – powiedział, przywołując na twarz delikatny uśmiech, maskując prawdziwe uczucia, które nadal gdzieś drzemały, skrywane pod kolejnymi gestami.
- Wiele obowiązków w Smoczych Ogrodach bywa niezwykle przytłaczające. Pozornie nie zaistniały żadne zmiany, jednak wciąż mam nadzieję, że niebawem okażą się nas zaskoczyć. – tym razem dźwięk jego słów był spokojniejszy. Przyspieszył nieco kroku, kierując ich w stronę stawu, aż dotarli do niewielkiego drewnianego pomostu, do którego zacumowana była nieduża łódka. – Gotowa? – spytał, wskazując jej na miejsce docelowe podróży. Staw wśród maków wyglądał naprawdę urzekająco.
- Nie wszystko da się dostrzec w pierwszym spojrzeniu. – mruknął cicho, spoglądając gdzieś w dal. Nie dało się dostrzec sęków w drewnie, które powierzchownie wyglądało na zdrowe, nie dało się dostrzec kruchości kamienia, który w stosie wyglądał zupełnie tak, jak pozostałe. Tak samo nie dało się dostrzec prawdziwej twarzy człowieka, skrywanych głęboko emocji i rozterek, które targały jego życiem. Za wszelką cenę nie chciał, aby wyjątkowy dzień jej urodzin zamienił się w przykrą niespodziankę. Niemniej jednak, trudno było mu myśleć jasno i klarownie, kiedy wszystko zachodziło mrokiem cieni, utkanych z wątpliwości.
- Niespodzianka… – mruknął, choć bardziej do siebie. Nad stawem czekała łódka, na którą mieli oboje wsiąść i przepłynąć przyjemną wodę, która roztaczała się otoczona kwiatami maków. Wziął głęboki oddech i przeniósł na nią spojrzenie, choć jego oczy wydawały się przybierać dziś wyjątkowo nieprzyjemną, chłodną barwę. Zupełnie tak, jakby przez ostatnie tygodnie uleciał z nich cały blask. – Przejdźmy się nad staw. – powiedział, przywołując na twarz delikatny uśmiech, maskując prawdziwe uczucia, które nadal gdzieś drzemały, skrywane pod kolejnymi gestami.
- Wiele obowiązków w Smoczych Ogrodach bywa niezwykle przytłaczające. Pozornie nie zaistniały żadne zmiany, jednak wciąż mam nadzieję, że niebawem okażą się nas zaskoczyć. – tym razem dźwięk jego słów był spokojniejszy. Przyspieszył nieco kroku, kierując ich w stronę stawu, aż dotarli do niewielkiego drewnianego pomostu, do którego zacumowana była nieduża łódka. – Gotowa? – spytał, wskazując jej na miejsce docelowe podróży. Staw wśród maków wyglądał naprawdę urzekająco.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Makowe ogrody
Szybka odpowiedź