Wnętrze sklepu
Lista rzeczy ze sklepiku MG, które fabularnie są dostępne w sklepie:
- Oko Ślepego - przedmiot nielegalny
- Amulet wyciszenia
- Łapacz snów
- Metamorfamulet
- Pierścień z kamieniem księżycowym
- Czosnkowy amulet
- Królicza łapka
- Przypominajka
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:36, w całości zmieniany 2 razy
Znowu tłumy wyrastają przede mną i mnożą się przed oczami, ale już po chwili znikają, rozpływają się jak duchy. Trafiają tu przypadkiem, z ciekawości, ale mimo usilnych, acz stonowanych starań, nie zostają na dłużej. Nie ma w nich krzty ciekawości, odrobiny zainteresowania starą magią, jaką wykrzesuję dla nielicznego grona amatorów amuletów - przestaje to mnie dziwić, lecz niepomiernie smuci. Minęły lata, lecz nie przestaję odczuwać żalu, gdy w przedmiotach za szkłem dostrzega się wyłącznie tanie błyskotki. Biżuterię przez małe "b", tandety, bo rzadko ozdobionej szlachetnymi kamieniami. Kłuje ten brak zrozumienia i nawet wyższość, którą mogę się karmić przestaje mnie nasycać. Już nie walczę, bo płytkość pochłonęła olbrzymią ilość ofiar, a z katatonicznego stanu szarości niewielu potrafi się wyrwać.
Stoję przy kasie, nie nękany bólem kręgosłupa, ale i tak doskwiera mi niewygoda bezczynności. Wolę męczyć swe oczy nad tworzeniem, aniżeli prezentować wyroby gotowe, ale bezpośredni kontakt jest nie mniej ważny. Amulety czują i nie mogę, nawet nie chcę powierzać mego sklepu w obce ręce. Jedynie Valhakisowie posiadają odpowiednie predyspozycje, by zajmować się tak wyrafinowaną sztuką, nawet jeśli zdaje się ona prostym zawieraniem transakcji handlowych. Nic bardziej mylnego, ale nie koryguję błędów, skrupulatnie odliczając monety i pakując wybrane wyroby w drewniane szkatułki lub jedwabne woreczki. Każdy rodzaj ozdoby należy przechowywać inaczej, ale skąd ci ignoranci mogą o tym wiedzieć?
Budzę się do życia na kolejny dzwoneczek u drzwi; odwracam głowę, wpatrując się w drobną figurkę młodej dziewczyny. Bladej, dziwnej, budzącej sprzeczne emocje: od niepokoju po sympatię. Czego ode mnie chce?
Bez słowa przyglądam się naszyjnikowi, rozpoznając na pierwszy rzut oka amulet wyciszenia, nie mówię nic. Dopiero po dłuższych oględzinach, zainteresowanie formą znika, uwaga blednie, a ja sam odzywam się głębokim tonem, z wyraźnym obcym akcentem:
-Muszę go zobaczyć - rzeczę, wykładając z szuflady maleńką lupę. Każda niedoskonałość może być przyczyną dezaktywacji nałożonego zaklęcia, każda rysa, pęknięcie może wpływać na działanie amuletu - od jak dawna pani służy? - pytam kontrolnie, jeszcze raz zerkając na zielony kamień, wiszący jeszcze na dziewczęcej szyi.
Zsunął z głowy kaptur, narażając się na chłód i krople deszczu rozbijające się na kędzierzawej głowie, spływające z ciemnych kosmyków włosów na twarz wciąż noszącą ślady po pocałunkach afrykańskiego słońca. Ciemniało, ulicami kładły się długie cienie, a drewno różdżki zdawało się palić poprzez gruby materiał szaty. Nowe zarządzenie Ministerstwa dotyczące zakazu używania czarów na Pokątnej wciąż wprawiało Theseusa w gorzkie zdumienie, godząc w poczucie wolności i praw należnych mu z racji pochodzenia, jak szumnie stwierdzał, strosząc urażony piórka. Zmiany trawiące matkę Anglię wzbudzały w nim głęboki niepokój, dopraszając się uwagi tam gdzie zwykle jej skąpił - wymogły one jego przedwczesny powrót z morskich wojaży, którym z zapałem oddawał się od przeszło pół roku, udając iż mglisty dżdżysty Londyn nie istnieje, tak samo jak jego problemy.
Pogrążony w myślach nie zauważył głębokiej kałuży znajdującej się na drodze, wchodząc w nią z impetem i rozchlapując brudną wodę wokół siebie, mocząc nie tylko buty ale i nogawki spodni. Zaklął, unosząc stopę i potrząsając nią, jakby mogło to pomóc w osuszeniu obuwia. Wystarczyłby jeden ruch różdżką aby zaradzić zaistniałej sytuacji! Zgrzytnął ze złością zębami, godząc się z myślą, iż w progach Asteriona zawita ciągnąc za sobą mokry ślad niczym gumochłon. Prezentował się pewnie również niewiele lepiej od tego obślizgłego stworzenia, co zwykle nie obchodziłoby go w najmniejszych nawet stopniu, mając jednak do czynienia z panem Valhakis wolałby przedstawiać sobą widok choćby zahaczający o określenie godny. Starszy czarodziej należał do nielicznej grupy, z której zdaniem się liczył, pragnąc uchodzić w jego oczach za osobę lepszą niż był w rzeczywistości - nie tylko na polu zawodowym, ale także prywatnym.
Marszcząc ogorzałe czoło przystanął przed drzwiami sklepu z amuletami, mając nadzieję, że zastanie w nim właściciela. Nie zapowiedział się, dość spontanicznie podejmując decyzję o dzisiejszej wizycie, której wychodząc rano z domu wcale nie miał w planach, uznając iż czasu wystarczy mu ledwie na wizytę w porcie i uporanie się z najpilniejszą dokumentacją, której stosy piętrzyły się w kajucie Wdowy. Godzinami podpisywał pisma adresowane do Ministerstwa, ubiegając się o zgody na odłów poszczególnych gatunków magicznych stworzeń zamieszkujących rejony Wielkiej Brytanii, tracąc przy tym nerwy i czas - szczerze nienawidził tej części swojej pracy. Może powinien zatrudnić kogoś kto zająłby się tą całą papierologią? Z tą myślą przekroczył próg sklepu, zatrzaskując za sobą głośno drzwi i burząc ciszę panującą w pomieszczeniu. Dłonią przeczesał mokre włosy, rozglądając się wokół, chciwie łowiąc spojrzeniem piękno przedmiotów znajdujących się wręcz na wyciągnięcie ręki. W sklepie Valhakisa czuł się niczym dziecko w sklepie z łakociami, nie wiedząc po co wyciągnąć wpierw dłoń, chcąc mieć wszystko. Doceniał nie tylko kunszt wykonania i piękno, potrafił spojrzeć głębiej, dostrzegając pracę włożoną w zaklęcie poszczególnych fragmentów biżuterii. Szalenie intrygująca dziedzina magii, zwykł mawiać, przesuwając pomiędzy palcami kolejny amulet prezentowany przez Asteriona. Dzisiaj jednak nie zjawił się aby dokonać zakupu, nie miał także przy sobie drobiazgów przywiezionych z ostatniego rejsu - w końcu prawie do ostatniej chwili nie wiedział gdzie zaprowadzą go nogi. Pragnął złożyć uszanowanie, zaznaczyć swoją ponowną obecność w kraju.
Żył więc tutaj, niosąc ze sobą powiew egzotyczności, nieco orientu, wprowadzający dodatkowe kolory w szarość Anglii. On sam również ostatnio rozbłysł, nową energią, nowymi siłami witalnymi, nowym entuzjazmem. Kwitnął, przeżywał drugą młodość, pierwsze zakochanie, przed którym jeszcze się zapierał, aczkolwiek doskonale wiedział, iż cierpi właśnie na tę, niezwykle trudną do zwalczenia gorączkę. Której jednak wcale nie leczył, wręcz przeciwnie - podsycał, dążąc do kolejnych spotkań, następnych zbliżeń, wyczekując chwili rozmowy oraz tych bardziej intymnych. Opiekuńczych gestów, jakimi przygarniał ją do siebie, czułego odgarniania z jej twarzy zabłąkanych kosmyków, pocałunków, kiedy smakował jej słodkich warg, przesyconych zapachem jaśminu.
Dopiero dźwięczenie niewielkiego dzwoneczka przy drzwiach wyrwało Asteriona z głębokiego zamyślenia: poderwał się ze stołka, na którym siedział pochylony nad drewnianą figurką, aby zajrzeć kto właśnie odwiedził jego sklep. Czyżby lord Prewett przybył odebrać zamówienie? A może to jeden z specjalnych klientów, nigdy nie zdradzający nazwiska, za to z sakiewką wypchaną brzęczącymi galeonami?
Pomyłka jeszcze nigdy nie wywołała u Asteriona większej radości - początkowo nie poznał przemoczonego do suchej nitki młodzieńca, jednak kiedy ten odwrócił głowę, zapewne wiedziony odgłosem kroków, w jednej chwili zorientował się, iż ma przed sobą młodego Traversa we własnej osobie.
-Theseusie - odezwał się ze wzruszeniem, ściskając mocno jego dłoń (kiedy stał się tak silny?) i przyciskając do siebie, jak długo niewidzianego syna. I rzeczywiście: ojcowskie uczucia przepełniły Asteriona wartkim strumieniem, gdy odsunął się o krok, by zmierzyć Traversa oceniającym wzrokiem - Teraz, gdy masz już własny statek myślisz, że wolno Ci się nie meldować? - zapytał żartobliwie, grożąc mu palcem - ostatni list, który otrzymał od Theseusa nosił listopadową datę, ale wszak Travers już dawno przestał być chłopcem. I nie miał wobec Valhakisa żadnych zobowiązań - Opowiadaj - zażądał, wyciągając spod lady kufle oraz dwie butelki porteru starego Sue. Trzymał go specjalnie na podobne okazje, a i wierzył, że Theseus, jak rasowy żeglarz, przy mocnym trunku okaże się bardziej rozmowny.
- Na morzu czas inaczej płynie - odpowiedział beztrosko, ściągając z ramion przemoczoną pelerynę i rażąc oczy granatową koszulą, która wyglądałaby całkiem przyzwoicie, gdyby nie pomarańczowe ośmiorniczki wyhaftowane na mankietach i lewej piersi. O zgrozo, był właścicielem pokaźnej kolekcji podobnych potworków - lubił je, mimo że matka (zupełnie słusznie) twierdziła, iż przystoją one bardziej kuglarzowi niż młodemu arystokracie. - Dobrze wyglądasz - ocenił, przyglądając się mężczyźnie dłuższą chwilę, zanim przewiesił pelerynę przez oparcie krzesła. Nie było to tylko grzecznościowe stwierdzenie, Asterion faktycznie zdawał mu się być bardziej ożywiony, jakby wstąpiły w niego nowe pokłady energii. A może tylko mu się wydawało? Nie widzieli się przecież ponad pół roku, może to zwykła radość ze spotkania przez niego przemawiała? Potarł podbródek palcami, nie spuszczając z czarodzieja spojrzenia brązowych oczu.
- Wróciłem zaledwie przed tygodniem... - zaczął, opadając na jeden z foteli i wpierając się w niego mocno plecami, wyciągając nogi przed siebie i ewidentnie czując się bardzo swobodnie w towarzystwie Valhakisa. Ile podobnych rozmów mieli już za sobą? Kiedy to Theseus wracał na Wyspę i posłusznie meldował się w sklepie z amuletami, zasiadając przy kuflu wybornego piwa i snując swoje morskie opowieści. Był to jeden z jego ulubionych momentów, na które niecierpliwie czekał schodząc z trapu Wdowy. - To było coś zupełnie nowego, pierwszy raz wszystko na mojej głowie - wyznał, wydając się przy tym lekko zamyślony, niepewny jak młodziak dzielący się swoimi wątpliwościami. - Ale chyba poszło mi całkiem nieźle, gdyby nie zaistniała sytuacja pewnie jeszcze zostałbym przy afrykańskich brzegach, ostatnio, nie mam zielonego pojęcia dlaczego, tebo zyskało sporą popularność - zmarszczył lekko ciemne brwi jak zawsze kiedy wspominał niewidzialne stworzenie spędzające mu nie raz sen z powiek. - Ale rachunkowość, Asterionie! Koszmar. Przez pierwsze dwa miesiące moje księgi przypominały pergaminy pierwszoklasisty, wszystko poprzekreślane i liczone na nowo. Koszmar - powtórzył, kręcąc mokrą głową i opowiadając dość chaotycznie o swoich początkach jako kapitana i właściciela całego interesu. Nie było łatwo, jednak nie należał do osób, które szybko się zniechęcały, gdy na czymś prawdziwie mu zależało parł bezwzględnie do przodu, nie patrząc na przeszkody. - Ale czy ci nie przeszkadzam? Zjawiłem się tak bez zapowiedzi... - przerwał, reflektując się nagle.
Spędzał w sklepie więcej czasu aniżeli we własnym domu, spokój ducha odnajdując jedynie w pracy - oraz w krótkich, wyrwanych spotkaniach z Deirdre. Rzadko jednak bawili wspólnie u wybrzeży Durham, gdzie Asterion czuł się nieproszonym gościem. Ciężki oddech sąsiadów na karku, czujne spojrzenia, napięcie panujące między nim a rodziną Europy... Wolał zamknąć się w klitce na Pokątnej, w ciasnej, zagraconej piwniczce i pośród rozmaitych pudełek wypełnionych półproduktami tworzyć kolejne amulety i uciekać myślami do kobiety, którą powoli zaczynał uważać za swoją. Mimo że nie wyrzekli żadnych wiążących słów, nie dowiedli symbolicznie swego przywiązania, Asterion niemalże podświadomie wspominał Deirdre jako partnerkę. Ukochaną. I nie przypadkiem spod jego spracowanych dłoni wydostawały się coraz to nowe talizmany, mające za zadanie sprowadzić miłość, usidlić ją, zatrzymać, skusić. Topazy, ametysty - nie hamował się zupełnie, dając upust fantazji oraz przepełniającej go energii, która mogła przysłużyć się również innym. Nie mógł być bardziej szczęśliwy; niespodziewane pojawienie się w progach jego sklepu Theseusa wyłącznie podkręciło rozpierające Valhakisa uczucie radości.
-Liczysz go cumowaniami do kolejnego portu? Bo przecież nie trzymasz kobiet na pokładzie - spytał lekko, bez wyraźnej nagany w głosie. Może i mógłby być ojcem Theseusa, lecz nie zamierzał prawić mu kazań. Z łatwością wskazywał mu niektóre ścieżki, lecz to były wyłącznie sugestie i nie zmuszał chłopaka do ich przestrzegania. Młodość dawała mu pewne przywileje, z których i on kiedyś skrzętnie korzystał, toteż dopytywał go żartobliwie, doskonale zdając sobie sprawę ze szlacheckich obowiązków, jakie zapewne wkrótce ukrócą wolność jego ulubieńca - pamiętaj, że to przynosi pecha - przestrzegł go jeszcze z idealnie poważnym wyrazem twarzy. W kieszeni roboczego fartucha odnalazł rzemyk z zawieszonym ametystem - prosty wyrób, który zrzucił na podołek Traversa z nieznacznym uśmiechem - ale to powinno pomóc - stwierdził, machnięciem różdżki wyczarowując drugie krzesło, na którym rozparł się równie wygodnie, co siedzący przed nim młodzieniec.
-Nie będę ukrywać, że tak też się czuję - wyznał, nie podając jednak przyczyny swego pobudzenia. On sam również to dostrzegał: stojąc przed lustrem nie wiedział już zmęczonego życiem mężczyzny o przygarbionych półwiecznym doświadczeniem ramionach, a niemalże młodzika. Ciepłe, ciemnobrązowe oczy ponownie się roziskrzyły, na dojrzałej twarzy znacznie częściej gościł uśmiech, sylwetka stała się sprężysta, kroki raźniejsze.
-Jest trudne do pochwycenia i bardzo cenne. Nie tylko ty uwielbiasz wyznania, Theseusie - stwierdził Valhakis, smakując ciemnego piwa. Długo leżakowała w butelkach czekając na stosowną okazję, ale Asterion nie żałował swojej cierpliwości. Należało uczcić szczęśliwy powrót Traversa, a nie wypadało uczynić tego inaczej, jak wznieść toast za jego przybycie oraz równie pomyślne wiatry w przyszłości - Zostaw księgi. Zajmij się tym, co robisz najlepiej. Finansjerę przeznacz specjaliście, a sam zaangażuj się w pracę w terenie. W planowanie rejsów. Jestem pewny, że załoga ci to wybaczy, a może nawet będzie wdzięczna - zakpił, pod drwiną ukrywając przyjacielską radę. Wiedział, jak zdeterminowany jest Thesues, lecz znał także zawiłości prowadzenia biznesu. A kierowanie statkiem wbrew pozorom stanowiło otwartą walkę z interesami, a prócz tego z nieprzychylną pogodą. Firma na morzu: Valhakis nie miał wątpliwości, iż funkcjonuje to właśnie w ten sposób.
-Jestem rad, że cię widzę, Theseusie. Całego i zdrowego. Przynajmniej na własne oczy mogę się upewnić, iż żadna bestia niczego ci nie urwała - zaprzeczył, przepijając do młodzieńca wciąż pełnym kuflem - jak długo zabawisz w Anglii? - zagaił, kierowany raczej ciekawością aniżeli chęcią zysku i ubicia kolejnego korzystnego interesu z żeglarzem.
- Jakbyś tam był - odparł swobodnie, rozluźniając palce i chwytając w nie mankiet koszuli, który zmiął niecierpliwie. Dawniej nie krępował się rozmawiać z Asterionem na właściwie żaden temat, opowiadając mu z zapałem o swoich przygodach i słuchając wszystkich uwag padających z ust mężczyzny będącego dla niego poniekąd mentorem. Cenił tę znajomość ponad zwyczajową miarę, uznając ją jako schedę po kapitanie równie wartościową, co Wdowa będąca dla niego czymś więcej niż tylko źródłem utrzymania. - Wdowa nie bywa zazdrosna - pokręcił głową, odnosząc się do przesądu, według którego wpuszczenie na pokład statku kobiety miało przynieść nieszczęście. - Kapryśna owszem, jednak nie zazdrosna. Wie, że nie ma konkurencji - zwykle marynarze personifikowali statki z kobietami, stąd też część morskich tradycji, których Theseus chętnie by przestrzegał, choćby ze względu na samą wygodę. Zdecydowanie łatwiej dowodziło się statkiem, gdy nie pałętały się po nim roszczeniowe damy, których obecność rozpraszała żeglarzy i drażniła ich kapitana, dla którego dyscyplina na pokładzie była gwarantem bezpiecznego kursu. - Jednak przezorny zawsze ubezpieczony, dzięki wielkie - dodał, unosząc do oczu ametyst i przyglądając mu się chwilę, aby zaraz przewiesić prosty rzemyk przez szyję, dodając go do kilku innych kamieni, z którymi rzadko kiedy się rozstawał.
- Interes kwitnie? - zapytał, unosząc nieznacznie brew i zamyślając się nad przyczyną nagłego ożywienia Asteriona, dla którego przecież sklep był dobrem wyższym. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że powodem wyśmienitego samopoczucia mężczyzny może być rozpalające się uczucie do kobiety. Chyba nigdy nie widział Valhakisa z żadną przedstawicielką płci pięknej, którą ten chciałby i mógłby zwać swoją. Poznał go już jako statecznego wdowca i ojca, i jakoś dziwnie naiwnie nie sądził żeby ten stan rzeczy miał się zmienić, choć przecież Asterion był w kwiecie wieku. Patrzył na niego trochę przez pryzmat dziecka, dla którego życie uczuciowe rodzica pozostaje poza granicami świadomości.
- Tak, masz rację, będę musiał kogoś takiego znaleźć. Sam nie mam głowy do tych wszystkich liczb - zamoczył wargi w ciemnym piwie, rozkoszując się goryczką wprawiającą zmysły w przyjemne drżenie. Upił kilka dużych łyków, zanim ponownie się odezwał, marszcząc brew i śmiejąc się po chwili. - Nie mam wątpliwości, że będzie wdzięczna. Nie tryskałem najlepszym humorem po spędzeniu kilku godzin na przeliczaniu dochodów i wydatków, co odbijało się i na nich - przyznał szczerze i bez najmniejszego skrępowania, wcale nie ukrywając, że jego humorki miały znaczący wpływ na morale załogi, mimo że nie było to rzeczą ani dobrą ani pożądaną. Wszyscy jednak wiedzieli, że gniewem wybuchał równie szybko, co śmiechem, przez co dąsy młodocianego kapitana nigdy nie trwały długo. Poza tym umiał je wynagrodzić i to hojnie, przez co był raczej lubiany wśród żeglarzy, choć na ich szacunek wciąż pracował, starając się odnaleźć w roli pana i władcy, którą piastował na rozkołysanym falami statku.
- Też się cieszę, że cię widzę i to najwyraźniej w lepszej formie niż kiedy się rozstawaliśmy! - uniósł kufel w stronę starszego czarodzieja, uśmiechając się pod nosem. - Pół roku? - odpowiedź padła bez namysłu, udzielał jej średnio kilka razy dziennie za każdym razem starając się przy tym nie krzywić. - Może dłużej. Obowiązki względem rodu przed wszystkimi innymi. Szczególnie teraz - dodał, ponownie unosząc kufel i spłukując jego zawartością gardło, jakby chcąc utopić w niej słowa, które musiały przejść mu przez usta.
-Znam cię nie od dziś - przytaknął i choć nadal się uśmiechał, jego spojrzenie stało się odrobinę podejrzliwe. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek Travers był równie małomówny lub omijał szerokim łukiem temat kobiet, nie tyle przechwalając się, ile zaznaczając wyraźny rozłam między Angielkami, a orientalnymi pięknościami. Co kraj, to obyczaj? - i nie sądzę, by twój charakterek uległ tak krótko po usamodzielnieniu - dodał przyjaźnie, raczej z nasilającą się dumą z udanej wyprawy swego podopiecznego aniżeli z nagany nad złym prowadzeniem.
-[b]Oby nie wpadła w oko komuś innemu - zauważył racjonalnie, nagle zmieniając temat o sto osiemdziesiąt stopni. Nie podejrzewał, by Theseus dobrał sobie złą załogę, niebezpiecznych i szemranych kompanów rejsu (bo czyż podczas takiej wyprawy mimowolnie nie powierzało się swego życia w ręce towarzyszy?), ale po szerokim świecie przecież pływali i tacy, którzy wykazywali się zbytnim zamiłowaniem do cudzych kobiet. Albo statków - Uważaj na pirackie okręty. Rzadko się słyszy o napaściach, ale to prędzej dlatego, że po ich ataku rzadko ostaje ktoś, kto mógłby opowiadać. W tych rejonach, gdzie się zapuszczasz podobno stanowią okropną plagę - powiedział, w zadumie pocierając brodę, powoli obrastającą kłującym zarostem. Machnął ręką na podziękowanie Theseusa, nie widząc w tym podarunku niczego szczególnego. Ot, przyjacielski gest jakich nie szczędził swoim bliskim, zwłaszcza, jeśli miał zapewnić im bezpieczeństwo lub łut szczęścia. On sam wyjątkowo nie pozostawał pod wpływem żadnego magicznego kamienia, nie miał nałożonej żadnej runy, a wbrew temu przechodził przez najwspanialszy okres swego życia. Ponownie, bo przypominało to Asterionowi odkrywanie zakazanych tajemnic magii. Identyczny dreszcz podniecenia i podekscytowania, identyczna niecierpliwość, identyczne pragnienie. Dlatego zaśmiał się dźwięcznie, głęboko i przecząco, kręcąc głową w odpowiedzi na n a i w n e pytanie Traversa.
-Wychodzę na prostą po drobnych problemach z ubiegłego półrocza - odparł, uśmiechając się szeroko, wręcz nieprawdopodobnie emanując radością. Rzadko okazywaną przez Asteriona w tak widzialnej formie - aczkolwiek przyczyna jest inna. Pewnie wyda ci się to zupełnie nierealne - dodał, spoglądając kątem oka na młodzieńca, wygodnie rozpartego w wytartym fotelu i beztrosko popijającego ciemny porter - zakochałem się. I jeśli się nie mylę, Deirdre jest w twoim wieku - wyjawił, nieco zaniepokojony reakcją Theseusa. Nie zdradził jeszcze personaliów swej tajemniczej partnerki córkom, więc to Travers pierwszy miał poznać jego sekret. Co, jeśli uzna go za zwyrodnialca?
Lekki powrót do świata cyfr oraz skomplikowanej mechaniki tyczącej się organizacyjnej sfery morskich wypraw nie okazał się łatwy, lecz przynajmniej pozwalał Asterionowi na częściowe osłonięcie się przed osądzeniem przez młodzieńca.
-Znam kilka osób, które mogą się nadać - przypomniał sobie - i wydaje mi się, że praca na morzu nie byłaby im straszna - dodał, już rekomendująco, wiedząc że potencjalni kandydaci wręcz marzą o wyrwaniu się z chmurnej Brytanii - przypuszczam, że poza tym raczej nie mają na co narzekać. Mało który młody szlachcic brudzi sobie ręce ciężką pracą na pokładzie. To budzi szacunek - skomentował; sam również aprobował postępowanie Theseusa. Wiedział, że rodziło się to z pasji, ale i tak podziwiał jego zapał. Nie bał się roboty, a nic tak nie zespalało załogi jak bezpośrednie zaangażowanie kapitana. Zasługiwał na ten tytuł.
-Starczy, by uporządkować sprawy niecierpiące zwłoki - przyznał -a potem? Obmyślasz już kolejny kurs? Co tym razem? Wybrzeża Afryki, Australia, czy może inne, bardziej dzikie rejony? - spytał, szczerze zaintrygowany.
Nie zmniejszające się nawet w chwili, w której dopadł do drzwi sklepu z amuletami. Śliskie od potu ręce ześlizgnęły się po klamce, z którą mocował się bezradnie dłuższą chwilę, dopiero po chwili orientując się, że należało ją pociągnąć a nie popchnąć. Purpurowy od pośpiechu i wstydu, wpadł do środka i zatrzymał się w samym centrum pomieszczenia, sięgając gwałtownie do kieszonki szaty. Wyszarpnął z niej sfatygowaną, postrzępioną chustkę we wzory fruwających smoków, i otarł nią spocone, wysokie czoło, akcentujące jedynie łysinę. Zerknął nerwowo na rozmawiających mężczyzn, słusznie uznając, że to ten starszy i postawniejszy należy do grona sprzedawców. Poczuł się przy nim dziwnie miękki: Hieronim sięgał mu najwyżej do ramienia, był przysadzisty i przypominał zdenerwowanego, spasionego szczurka. Szczurka uprzejmego; nie przerwał bowiem konwersacji - był z natury nadmiernie uprzejmy - tylko odkaszlnął cichutko, wpatrując się w ladę utrapionym wzrokiem.
Asterion mógłby poświęcić Theseusowi dużo czasu i już mitygował się, do nieco nieprofesjonalnego zamknięcia sklepu (wyjątkowa sytuacja, powrót do domu wyczekiwanego syna), kiedy dzwone u drzwi ledwo słyszalnie zabrzęczał, a do środka wtoczył się niski, przysadzisty mężczyzna wraz z towarzystwem charakterystycznego, londyńskiego zapachu ulicy.
-Wybacz - rzucił do Theseusa, nie prosząc go jednak o wyjście, a o czas - musiał należycie zająć się klientem, lecz nie zamierzał wypraszać Traversa. Powstał z miejsca i zbliżył się do nieco nerwowego (co było tego przyczyną?) mężczyzny, niezauważenie skrywając za ladą pustą już butelkę ciemnego porteru.
-Czym mogę służyć? - spytał uprzejmie, melodyjnie, z wyraźnym greckim akcentem, jaki to zwykle serwował osobom niepewnym, czy trafiły we właściwe miejsce.[/b]
Dopiero, gdy zadarł głowę do góry - cóż za upokorzenie - by spojrzeć na grecki profil mężczyzny, omiótł spojrzeniem resztę pomieszczenia. Egzotyka tego miejsca wydała mu się złudna i podkreślająca tylko kapryśną, deszczową aurę mijającego miesiąca. Miał nadzieję, że Valhakis mógł sprzedać mu trochę tej słonecznej aury, którą zamierzał podarować swojej ukochanej żonie na trzydziestą rocznicę ślubu. Nosił się z zamiarem obdarowania jej amuletem już od jakiegoś czasu, ale, rzecz jasna, zapomniał o tym święcie i dlatego też urywał się z pracy, by móc dotrzeć do domu o przewidywalnym czasie i zrobić ukochanej Helene miłą niespodziankę. Denerwował się nad wyrost, bardziej swoim zapominalstwem niż ewentualnym fiaskiem podarunku, a dodatkową nerwowość podkreślał fakt niezbyt pokaźnych funduszy.
Mrugał nerwowo, chowając wilgotną od potu chustkę do kieszeni szaty, i zaplótł grube, drobne rączki na pokaźnym brzuchu.
- Ja...ja szukam prezentu dla żony. Rocznica ślubu - odparł od razu, uciekając spojrzeniem od twarzy Valhakisa do licznych przeszklonych gablotek. - Ale zupełnie nie mam pomysłu. Chciałbym coś, co sprawi jej przyjemność i będzie, no, wie pan, ładne. Kobiety lubią ładne rzeczy - mamrotał dość niewyraźnie pod nosem, zataczając wzrokiem krąg po sklepie i powracając do brązowych ślepi Valhakisa. Zerkał w nie ufnie, z jakąś śliską nadzieją, że mężczyzna wskaże mu odpowiedni przedmiot, który zachwyci jego małżonkę. - No i...powinienem pewnie powiedzieć, że nie stać mnie na rzeczy z górnej półki, wie pan, jak to jest - dodał jeszcze ciszej i mniej wyraźnie, rozplątując spocone dłonie i wycierając je o napiętą na pokaźnym brzuchu szatę.
-Mam dla pana coś idealnego - powiedział natychmiast, właściwie bez zastanowienia, z zafrasowaniem otwierając szuflady hebanowego sekretarzyka, za którym stał - wykonałem tylko jedną sztukę, to unikat, myślę, że zachwyci pana żonę - stwierdził, wyjmując ostrożnie drewniane pudełko, w którym na wyściełanym aksamicie spoczywały drobne kolczyki z bladozielonymi kamieniami w oprawie starego srebra - to prasolit, kamień półszlachetny - wyjaśnił, zachęcając mężczyznę, by dokładnie obejrzał biżuterię - urzeczywistnia ideały miłości, także intymnej. Wyostrza zmysły na dojrzałość uczuć. Jeśli pana żona będzie je nosić, na pewno dostrzeże pańskie starania - powiedział z przekonaniem, sięgając zaraz po pergamin i pisząc krótką liczbę na skrawku pergaminu, nie skory do psucia atmosfery zachwytu wspomnieniem złota. Nieco spuścił z ceny, tracił niewiele, ale podejrzewał, że zysk wróci do niego z nawiązką.
- Piękne, doprawdy, piękne - ponowił mamrotanie, wyciągając pulchną rękę, by bladym, mięsistym palcem przesunąć po lśniących kamieniach. Ukochana zapewne nie pogardziłaby diamentem, ale na to nie było go stać. Na razie. I zapewne w przyszłości też; nieco zmarkotniał, a smutek pogłębiła jedynie kwota, podsunięta mu na kawałku pergaminu. Tłusta twarzyczka nieco się wydłużyła. Nie zamierzał zostawić tu aż tylu galeonów, ale skoro powiedziało się A...to wstydem byłoby proszenie o coś jeszcze tańszego. Chwilę namyślał się nad podjęciem decyzji, lecz w końcu westchnął i z sztuczną wielkopańskością machnął dłonią, jakby ten duży wydatek nie stanowił dla niego żadnego problemu. - Proszę zapakować - rzucił łagodnie, obserwując pewne ruchy różdżki Valhakisa, a gdy podarunek znalazł się już w pięknym, magicznym opakowaniu, Hieronim wyciągnął z kieszeni szaty woreczek z pieniędzmi. Skrupulatnie odmierzył galeony i podał je mężczyźnie, dokonując być może najdroższej transakcji ostatniego dziesięciolecia. Oby mu się to opłaciło a jego miłość oddała mu z nawiązką straty materialne. Przycisnął podarunek do piersi, po czym kiwnął głową sprzedawcy i opuścił sklepik z poczuciem dobrze wypełnionego, małżeńskiego obowiązku, nie mogąc doczekać się chwili, w której jego najdroższa żona ubierze kolczyki i obdarzy go radosnym uśmiechem.
zt x2
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Zaburzenia magii wywróciły czarodziejski świat do góry nogami. Mnóstwo anomalii udało się w porę opanować, zapobiegając tragediom, lecz w wielu innych miejscach zachwiana równowaga stanowiła niemałe zagrożenie. Problemy z czarami nie ominęły sklepu rodziny Valhakis, która nie będąc w stanie uporać się z rozgrywającym tam piekłem musiała w porę się ewakuować. Ministerstwo rozłożyło ręce i uznało ten obszar za niebezpieczny, zamykając mały lokal na Pokątnej. Plotki głosiły, że w wyniku wybuchu magii moc amuletów została uwolniona, sprowadzając na świat najprawdziwsze demony. Przez okna dostrzegano cienie postaci bez twarzy, sunące sylwetki pozbawione ciała. Każdy kto tam wszedł stawał jednak oko w oko z przedziwną, człekokształtną istotą, bez oczu, nosa i ust, z palcami sklejonymi ze sobą, przez co zakończenia przypominały sterczące na boki kikuty, a powykrzywiane na boki stopy niezdarnie prowadziły stworzenie na przybysza. Były niebezpieczne i bardzo realne. Słyszano o kilku przypadkach groźnych ataków, lecz nic nie zostało potwierdzone w obawie przed sankcjami Ministerstwa Magii.
Tuż po wejściu do sklepu z amuletami, przesuwające się po ścianach cienie nagle zatrzymywały się, wyczuwając czyjąś obecność i błyskawicznie transmutowały się w realne, przerażające postaci, które mimo swojej nieporadności były szybkie i zwinne. Każde zaklęcie atakujące przelatywało przez nie, bowiem w ramach samoobrony na ułamek sekundy przeistaczały się w swą niematerialną formę.
Wymaganie: Poprawne rzucenie przeciwzaklęcia: Inumbravi.
Niepowodzenie skutkuje odebraniem 20 punktów żywotności z powodu ataku przedziwnych tworów.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Kiedy stabilizowanie magii tego miejsca przebiegało pomyślnie i już nic nie wskazywało na to, by coś miało czarodziejom przeszkodzić, zza kontuaru błysnęły kolorowe łuny, a przedziwny pisk rozdźwięczał w uszach czarodziejów. Trzy amulety, które znajdowały się na szafce posiadały klejnoty w kolorach pasujących do arystokratycznych rodów. Po wzięciu amuletów do ręki zaczęły drżeć i ciągnąć w stronę jednej z gablot, a przeraźliwy pisk z każdą chwilą się wzmagał. Magiczne klejnoty musiały zostać odłożone na miejsce — każdy na odpowiadające swojemu kolorowi, ucharakteryzowane na rodowe pamiątki poszczególnych dawnych, zapomnianych już rodów szlacheckich.
Wymaganie: Poprawne rozlokowanie amuletów w gablocie, aby przestały piszczeć. ST wynosi 60. Do rzutu kością należy doliczyć bonus biegłości historia magii.
Niepowodzenie będzie skutkować ogłuszeniem, a później utratą świadomości (i 200 punktów żywotności). Aby naprawianie magii zostało doprowadzone skutecznie do końca przynajmniej jeden z czarodziejów musi pozostać świadomy, przytomny i zdolny do działania.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.05.18 21:33, w całości zmieniany 3 razy
Nie spodziewałem się otrzymać żadnego listu od Konstantego. Poznaliśmy się stosunkowo niedawno i choć od razu nawiązaliśmy nić porozumienia, nie podejrzewałem, że tak zaniepokoi się moim zdrowiem. Muszę przyznać, że to naprawdę miłe - widzieć jak innym na tobie zależy. Nie potrafiłem mu odmówić spotkania, szczególnie, że z jego listu bił smutek i niepokój. Najwidoczniej wcale nie kłamał i faktycznie potrzebował ze mną porozmawiać, choć cały czas mnie to dziwiło. Dlaczego akurat ja? Nie przeszkadzało mi to, po prostu nie do końca to rozumiałem.
Dzień strasznie mi się dłużył, więc kiedy zaczęła nadchodzić godzina spotkania, postanowiłem wyjść Konstantemu na przeciw. Narzuciłem na siebie zielony sweter, nie przejmując się tym, że kompletnie nie pasował do moich niebieskich spodni. Był już wieczór i zrobiło się chłodno, choć w zasadzie nie powinno o tej porze roku. Szedłem spokojnie przez opustoszałą ulicę Pokątną, tęskniąc za jej dawnym gwarem. Przez ostatnie wydarzenia ludzie woleli siedzieć w domu i wcale im się nie dziwiłem. Sam czułem się bezpieczniej w swoich czterech ścianach, ewentualnie na dole w lodziarni, ale postanowiłem nie dać się zwariować i żyć jak wcześniej. Szczególnie, że w domu czekała na mnie siostra, która nie miała pojęcia o istnieniu zakonu i wielu czyhających niebezpieczeństwach. Czasami zazdrościłem jej tej niewiedzy.
Kiedy wyszedłem zza zakrętu, pomału zaczęła się przede mną pojawiać znajoma sylwetka. Pomachałem Konstantynowi z oddali, by nie miał wątpliwości, że nie jestem podejrzanym funkcjonariuszem policji antymugolskiej, a jego brachem z zakonu. - To ta roślinka? - Zapytałem zamiast powitania, bo doniczka była pierwszą rzeczą na jaką zwróciłem uwagę. Nie napisałem o tym w listach, żeby nie robić mu przykrości, ale gryząca magiczna muchołówka brzmiała dla mnie dość niebezpiecznie. Nie byłem pewny czy chciałbym ją posiadać, szczególnie w lodziarni na witrynie. Nie chciałem jednak wszystkiego skreślać jedynie przez własną niewiedzę i postanowiłem dać tej roślinie szansę. - Dobrze cię widzieć - dodałem, uśmiechając się pokrzepiająco, po czym zawróciłem się na pięcie i zacząłem iść spokojnym krokiem w kierunku z którego przyszedłem. Zgodnie z obietnicą chciałem dać mu na spróbowanie najnowszy smak lodów, z którego byłem dumny niemalże jak ojciec z własnego dziecka. Może było to naiwne - w takich okolicznościach umawiać się na lody, ale wychodziłem z założenia, że nie możemy bez przerwy płakać w kącie sypialni. Przynajmniej ja musiałem zachować choć odrobinę normalności, inaczej byłoby mi ciężko. - Czy podczas pobytu w szpitalu słyszałeś coś o tych anomaliach? Ktoś wie dlaczego się pojawiły? - Zapytałem nagle, a po wyrazie mojej twarzy było widać, że długo czekałem na zadanie tego pytania. Ciekawiło mnie to i niepokoiło zarazem. Próbowałem odnaleźć wzmianki o podobnych sytuacjach w opasłych kronikach, ale na nic nie natrafiłem. Zdawało się, że coś takiego przytrafiło się czarodziejom pierwszy raz. I jak na zawołanie, kiedy przechodziliśmy obok sklepu z amuletami, zauważyłem coś nieodpowiedniego. Jakieś... cienie, które z początku wydały mi się właścicielem, ale szybko zorientowałem się, że to nie miało nic wspólnego z człowiekiem. Zatrzymałem Konstantyna, kładąc dłoń na jego ramieniu, drugą ręką wskazując dziwną anomalię. - Tam dzieje się coś niepokojącego - powiedziałem, podchodząc bliżej okna, a to co zobaczyłem sprawiało wrażenie stworów wyjętych wprost z najgorszego koszmaru. Mimo to spojrzałem na Kostka, a on mógł być pewny, co miałem na myśli. Wejść tam i zrobić z tym porządek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
but a good man
Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 19.08.17 17:46, w całości zmieniany 2 razy
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Opuścił dom dość zadowolony, biorąc pod uwagę okoliczności, i około pół godziny przed umówioną godziną znalazł się na Pokątnej. Trzymając w ramionach małą, ozdobną doniczkę, przechadzał się, zapominając na chwilę o wszystkim, co go trapiło. Bardzo dawno nie odwiedzał tej ulicy, miał jednak nieodparte wrażenie, że coś było nie tak, coś się zmieniło. Starał się nie skupiać na negatywach, spędził trochę czasu przyglądając się książkom na witrynie księgarni, w której niegdyś zaopatrywał się w podręczniki szkolne, powąchał kwiaty, sprzedawane na małym straganie — kobieta ze zgrozą obserwowała jego magiczną muchołówkę, doprawdy nie wiedział czemu — i kiedy miał się już kierować do znanej mu lodziarni, zobaczył jak macha do niego Florean. Nie sposób było go przegapić w jego zielonym sweterku. Nie dość, że jego imię wiązało się z kwiatami, to jeszcze ubrał dziś na siebie zielony kolor. To wróżyło dobrze, a akurat na wróżbach młody Ollivander trochę się znał.
— Floreanie! — Odmachał mu, starając się nie upuścić trzymanego prezentu. Obdarowywał wszystkich, najwyraźniej nie zauważając, że czasami wybierane przez niego gatunki nie wprawiają jego znajomych w zachwyt. Dla niego ta roślinka była tak samo wspaniała jak taka zwyczajna róża.
Pokiwał głową, uśmiechając się łagodnie. — Oto Florean II. Nie patrz tak na mnie, to imię po prostu pasowało. Nie mógł się nazywać po prostu Florean, bo mogłoby to powodować pewne nieporozumienia. Ktoś mógłby, na przykład, przyjść do waszej lodziarni by odwiedzić to maleństwo, a wypowiedziałby twoje imię i niepotrzebnie byłbyś kłopotany — wyjaśnił spokojnie, podnosząc okaz trochę wyżej, aby go w końcu podać swojemu towarzyszowi. Roślina wyglądała trochę niemrawo, nie wydawała się w tym momencie specjalnie niebezpieczna. — Tak więc, oto on. Potrzebuje wody rano i wieczorem, a także posiłku w postaci much, bądź innych owadów raz dziennie. W lecie powinien poradzić sobie sam, zima może być problemem. Jakby co, ciągle zajmuję się badaniem tego gatunku. Gdybyś zauważył coś przydatnego, daj mi znać. — Dopiero kiedy skończył swój wywód, zobaczył trochę zakłopotaną minę mężczyzny. W rewanżu, również uśmiechnął się do niego pokrzepiająco i nawet poklepał go po ramieniu. Nawet nie spodziewał się, że już na początku spotkania tak łatwo będzie mu przerzucić myśli na łagodniejsze tory, powrócić do swoich starych zwyczajów, które rozbawiały jego rodzeństwo podczas deszczowych chwil. Wierzył, iż ciągłe skupianie się na smutkach nie prowadziło do niczego dobrego. Nie sztuką było być szczęśliwym, gdy wszystko szło dobrze. Wysiłkiem trzeba było odnaleźć nadzieję, kiedy życie rzucało im kłody pod nogi.
Miły nastrój nie mógł trwać wiecznie. Oboje wiedzieli, że niewiążące tematy do rozmowy zaraz się skończą i będzie trzeba powrócić do rzeczywistości:
— Przepraszam. Tamten dzień jest dla mnie jedną wielką rozmazaną plamą. Naprawdę niewiele pamiętam, chyba nawet z nikim nie rozmawiałem — zaczął mówić, a na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Chciał być pomocny, na coś się przydać, jednakże to było zbyt trudne. — Miałem nadzieję, że może ty coś wiesz? Ja mogę najwyżej zgadywać. — zakończył, po czym przeczesał palcami włosy, które ciepły, wiosenny wiatr niemiłosiernie rozwiewał. Spojrzał w stronę swojego rozmówcy w oczekiwaniu; było jednak niemal pewne, iż zadał to pytanie, bo sam nie posiadał informacji na temat pochodzenia i sensu tych anomalii. Zanim zdążyła między nimi na dobre zapaść cisza, Florean zwrócił jego uwagę na sklep, obok którego przechodzili.
Już miał powiedzieć, że to pewnie klienci krzątają się po wnętrzu, ale coś go powstrzymało. To, co widział, zdawało się być cieniem, który żył własnym życiem, nieograniczony ruchami swojego właściciela. Z zewnątrz ciężko było dokładnie określić z czym mieli do czynienia, było to jednak dziwne, nieludzkie, widok ten pozostawiał po sobie uczucie chłodu. Nawet szyba w dotyku przypominała bryłę lodu... Zgadzał się z Fortescue, coś było nie tak. Po wymianie krótkich spojrzeń, skwitował:
— Chodźmy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Ostatnio zmieniony przez Constantine Ollivander dnia 16.08.17 11:37, w całości zmieniany 1 raz
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5