Wnętrze sklepu
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze sklepu
Tuż po przekroczeniu progu wita cię przyjemny zapach cytrusów i morskiej bryzy – już w wejściu można poczuć, że sklep prowadzony jest przez rodzinę z południa Europy. Ściany pomieszczenia są białe, a gabloty mienią się blaskiem kolorowych kamieni, w których zaklęto zdrowie, szczęście i wszelką pomyślność. Przechadzając się między manekinami, komodami i stojakami uginającymi się od błyskotek, niemal w każdym punkcie możesz jednocześnie obserwować swoje odbicie za sprawą niezliczonej ilości luster rozsianych po sklepie. Pomimo dużej ilości mebli, klimat zdaje się być raczej elegancki i uporządkowany. We wnęce ustawiono plecione fotele o oparciach przywodzącym na myśl pawie ogony, na których każdy klient może odpocząć, rozkoszując się grecką kawą, która podawana jest na życzenie. Ze swobodą można wdać się w rozmowę z właścicielem czy jego córkami, które często pomagają w sklepie – każdy klient traktowany jest niezwykle indywidualnie. Valkahkisowie nie tylko sprzedają amulety – skupują również te niechciane, a także przyjmują zamówienia na wszelkie przeróbki. Jeśli więc znudził ci się twój pierścień z kamieniem księżycowym, a zawsze marzyłeś o medalionie, który będzie miał w sobie jego właściwości, trafiłeś pod dobry adres. Dostać można tutaj niemal wszystko – od rzeczy najprostszych, jak przypominajki czy królicze łapki, aż po przedmioty o niezwykle zaawansowanym działaniu, często wykonywanymi indywidualnie dla potrzeb klienta.
Lista rzeczy ze sklepiku MG, które fabularnie są dostępne w sklepie:
- Oko Ślepego - przedmiot nielegalny
- Amulet wyciszenia
- Łapacz snów
- Metamorfamulet
- Pierścień z kamieniem księżycowym
- Czosnkowy amulet
- Królicza łapka
- Przypominajka
Lista rzeczy ze sklepiku MG, które fabularnie są dostępne w sklepie:
- Oko Ślepego - przedmiot nielegalny
- Amulet wyciszenia
- Łapacz snów
- Metamorfamulet
- Pierścień z kamieniem księżycowym
- Czosnkowy amulet
- Królicza łapka
- Przypominajka
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:36, w całości zmieniany 2 razy
Omal nie parsknąłem śmiechem, słysząc imię podarowanego mi kwiatka. Od razu przed oczami stanął mi inny Florean, olbrzym, którego notabene ratowałem wspólnie z Ollivanderem. Najwidoczniej osobom z tego rodu faktycznie spodobało się moje imię skoro z taką przyjemnością nadawali je stworom i roślinom. - Rozumiem - powiedziałem, starając się utrzymać poważny wyraz twarzy, ale pojawiające się w głowie wspomnienia z poprzedniej misji znacznie mi to utrudniały. Szczególnie, kiedy przypomniałem sobie o brokacie, którym Titus obsypał zaginionego olbrzyma. Z chęcią opowiedziałbym Constantinowi całą historię, ale ściany miały uszy i nie chciałem ryzykować. Postanowiłem podzielić się z nim tą fascynującą opowieścią jak tylko przekroczymy próg mojej lodziarni. Tam czułem się bezpiecznie, choć wiedziałem, że wypadałby rzucić na to miejsce kilka obronnych zaklęć. A jeżeli nie na to miejsce to chociaż na mieszkanie, które również obecnie nie było w żaden sposób chronione. Tymczasem odebrałem od Constantina donicę, przyznam się, zrobiłem to z pewnym niepokojem. Nie znałem się na zielarstwie, a fakt, że ta roślina gryzła wcale mi nie pomagał. Nie potrafiłem jednak odmówić, zawsze miałem z tym problem, więc tak czy siak Ollivander mógł być pewny, że jego prezent wyląduje na sklepowej witrynie. - Dziękuję - powiedziałem, przyglądając się dokładniej całej tej muchołówce, która w zasadzie nie prezentowała się w tym momencie tak groźnie jak w mojej wyobraźni. Nie była aż taka duża, nie była też szczególnie ciężka - ot, kwiatek. Podniosłem jednak wzrok na Constantine'a, kiedy zaczął tłumaczyć jak się nią zaopiekować, a ja próbowałem zapamiętać jego każde słowo. - Mam dla niego łapać muchy? - Upewniłem się, nie będąc pewnym czy dobrze go zrozumiałem. Skoro kwiat nie potrafił zebrać sobie w zimę owadów jak ja miałem to zrobić? Przecież nie wydzielałem żadnych olejków, które by je do mnie przyciągały. Zerknąłem jeszcze raz na małego Floreana, już widząc jak reaguje na niego Florence. A może to wcale nie był taki zły pomysł? Bzyczące nad uchem muchy nigdy nie pomagały w jedzeniu lodów, a ta niepozorna roślinka mogła się z przyjemnością ich pozbyć z lokalu. Tak, zaczynałem widzieć w muchołówce sens.
Natomiast wciąż nie widziałem sensu w majowych anomaliach. Czarodzieje zmagali się z niesforną magią jak za czasów sprzed Hogwartu, kiedy jeszcze nie potrafili nad nią zapanować. Nie rozumiałem skąd się wzięły, a strasznie mnie to interesowało, poza tym chciałem położyć temu kres. Oczywiście nie byłem w stanie zrobić tego samemu, tak czy inaczej najpierw musieliśmy poznać powód. Nieco zmarkotniałem, usłyszawszy jego odpowiedź na moje pytanie. Pokiwałem jednak ze zrozumieniem głową; stracił wzrok, nie w głowie było mu przejmowanie się metafizyką magicznych anomalii. - Niestety nic nie wiem. Myślałem, że tobie udało się czegoś dowiedzieć w szpitalu - wzruszyłem ramionami. Przez ostatnie dni nie wychodziłem w żadne publiczne miejsca, nie miałem więc okazji podsłuchać jakichkolwiek przydatnych rozmów. Ślęczałem jedynie nad książkami, w tym zawsze byłem dobry, ale nawet to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Wmawiałem sobie, że jestem jedynie niewielkim (dosłownie i w przenośni) lodziarzem z Pokątnej i nie mnie zajmować się tak poważnymi sprawami. Że na tym świecie istniały większe umysły, które w tym momencie głowiły się nad tajemniczym szaleństwem magii i znajdą sposób jak nad nimi zapanować. W tym momencie błądziliśmy w ciemności, z trudem naprawiając pojedyncze miejsca. Jak ten sklep. Spojrzałem na Constantina, chcąc upewnić się do jego decyzji. Chciałem powiedzieć, że to może być niebezpieczne - ostatecznie nic nie powiedziałem, bo przecież Ollivander z pewnością doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Odstawiłem Floreana II na ziemię, po czym wyjąłem z kieszeni swoją różdżkę i mocno zacisnąłem na niej swoje palce. Otworzyłem drzwi, starając się zachowywać jak najciszej, ale niepokojące cienie i tak nagle się zatrzymały, prawdopodobnie wyczuwając naszą obecność. Zerknąłem na Constantina, nie ukrywając strachu, kiedy cienie zmaterializowały się w cielistą formę. Wyglądały strasznie i zapewne wybiegłbym stąd z krzykiem gdyby nie odsiecz, z której powróciłem zaledwie parę dni temu. Tam miałem do czynienia z hordą inferiusów, przerażające cienie nie mogły być od nich gorsze. Uniosłem różdżkę i choć czułem jak przestraszone serce mocno bije w mojej klatce piersiowej, powiedziałem pewnym głosem - Inumbravi Contra
Natomiast wciąż nie widziałem sensu w majowych anomaliach. Czarodzieje zmagali się z niesforną magią jak za czasów sprzed Hogwartu, kiedy jeszcze nie potrafili nad nią zapanować. Nie rozumiałem skąd się wzięły, a strasznie mnie to interesowało, poza tym chciałem położyć temu kres. Oczywiście nie byłem w stanie zrobić tego samemu, tak czy inaczej najpierw musieliśmy poznać powód. Nieco zmarkotniałem, usłyszawszy jego odpowiedź na moje pytanie. Pokiwałem jednak ze zrozumieniem głową; stracił wzrok, nie w głowie było mu przejmowanie się metafizyką magicznych anomalii. - Niestety nic nie wiem. Myślałem, że tobie udało się czegoś dowiedzieć w szpitalu - wzruszyłem ramionami. Przez ostatnie dni nie wychodziłem w żadne publiczne miejsca, nie miałem więc okazji podsłuchać jakichkolwiek przydatnych rozmów. Ślęczałem jedynie nad książkami, w tym zawsze byłem dobry, ale nawet to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Wmawiałem sobie, że jestem jedynie niewielkim (dosłownie i w przenośni) lodziarzem z Pokątnej i nie mnie zajmować się tak poważnymi sprawami. Że na tym świecie istniały większe umysły, które w tym momencie głowiły się nad tajemniczym szaleństwem magii i znajdą sposób jak nad nimi zapanować. W tym momencie błądziliśmy w ciemności, z trudem naprawiając pojedyncze miejsca. Jak ten sklep. Spojrzałem na Constantina, chcąc upewnić się do jego decyzji. Chciałem powiedzieć, że to może być niebezpieczne - ostatecznie nic nie powiedziałem, bo przecież Ollivander z pewnością doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Odstawiłem Floreana II na ziemię, po czym wyjąłem z kieszeni swoją różdżkę i mocno zacisnąłem na niej swoje palce. Otworzyłem drzwi, starając się zachowywać jak najciszej, ale niepokojące cienie i tak nagle się zatrzymały, prawdopodobnie wyczuwając naszą obecność. Zerknąłem na Constantina, nie ukrywając strachu, kiedy cienie zmaterializowały się w cielistą formę. Wyglądały strasznie i zapewne wybiegłbym stąd z krzykiem gdyby nie odsiecz, z której powróciłem zaledwie parę dni temu. Tam miałem do czynienia z hordą inferiusów, przerażające cienie nie mogły być od nich gorsze. Uniosłem różdżkę i choć czułem jak przestraszone serce mocno bije w mojej klatce piersiowej, powiedziałem pewnym głosem - Inumbravi Contra
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dostrzegając powstrzymywany uśmiech, który błąkał się po ustach Floreana, uznał zapewne, że próbuje on uchować swoje zadowolenie i zachwyt. Imię pasowało doskonale, był przekonany, iż niedługo będą stanowić wspaniały duet. Na pewno lepszy niż gdyby właściciel lodziarni miał trzymać w swoim lokalu jakiegoś olbrzyma. Tej historii jednak Constantine nie znał, a wysłuchałby z przyjemnością jacy to Ollivanderowie są jednomyślni w kwestii doboru imion.
Od kiedy wstąpił do Zakonu, pojawiły się sekrety; zawsze szczery i otwarty młody badacz musiał nauczyć się unikać pewnych tematów nie tylko w miejscach publicznych, ale nawet przy swoich bliskich. Tak jak Fortescue chciał chronić swoją siostrę przed zagrożeniami, jakie wiązały się z ich organizacją, tak i on trzymał to dla siebie, nie chcąc bardziej narażać swojej rodziny. Mieli wystarczająco wiele trosk i bez tego — rodzeństwo cierpiące od narodzin na klątwę Ondyny, śmierć najmłodszej siostry, sytuacja, zmuszająca ich do wyboru strony w tej wojnie. Był jeszcze jeden niewielki, samolubny powód, do którego sam przed sobą nie chciał się przyznawać. Rosła w nim obawa, że próbowaliby go powstrzymać przed dalszym angażowaniem się, przed wystawianiem się i wszystkim, co się wiązało z walką o jego ideały. Chciał im oszczędzić wyboru. W ten sposób nie mogliby się obwiniać, jeżeli coś by mu się stało.
Mimo jego łagodnej natury oraz pogody ducha, którą prezentował przed światem, Constantine wiedział, że to już nie jest gra. To nie partia szachów, figury nie będą mogły powstać, gdy zostaną zbite. Był na to gotowy, w końcu wyzywał na pojedynek los od kiedy tylko się urodził. On mógł kształtować swoje przeznaczenie i pragnął, aby było tego warte. Jego myśli tego dnia nie krążyły jednak wokół tak trudnych kwestii, skupiał się raczej na teraźniejszości. Nie zastanawiał się wcześniej nad tym, czy łapanie much mogło być problemem. Dopiero, kiedy poruszył to jego rozmówca, musiał chwilę pomyśleć.
— Wiesz, właściwie mógłbyś sobie do tego sprawić żabę. Żaby łapią muchy, prawda? — uznał, przybierając jednak zadumaną minę. To też nie do końca pasowało, przecież taki płaz sam na pewno chętnie by zjadł owada zanim się nim dzielić. — Na Pokątnej na pewno jest jakiś sklep ze składnikami, może tam znajdziesz coś dla Floreana II. Jeżeli nie, to wybiorę się na jakąś wyprawę do ciepłych krajów i na prześlę ci stamtąd co trzeba. — Na pewno coś z tych zaproponowanych rozwiązań będzie mogło wejść w życie. Ostatni raz poklepał roślinkę to jej części, którą wcześniej uznawał za główkę, i już. Był pewien, że odnajdzie swój dom na wystawie lodziarni. Przechodzący ludzie będą mogli ją podziwiać, już nigdy nie będzie samotna.
Żałował, iż nie potrafił tak samo łatwo wymyślić, co powodowało te anomalie. Próbował zaczerpnięć wiedzy od swoich znajomych badaczy, aczkolwiek oni żyli w tak wielkim oderwaniu od rzeczywistości, że nie sposób było odróżnić ich teorie od rzetelnej wiedzy. Skoro korespondencja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, spędził też noc nad księgami w bibliotece Silverdale, jednakże przypadki, o których czytał zawsze były wyjątkowe, unikatowe, niemożliwe do zaaplikowania w innej sytuacji. Swoją nadzieję pokładał w członkach Zakonu; kto inny miał to rozwiązać? Jak na razie, na tym froncie była cisza. Dlatego chciał się spotkać na osobności z Floreanem, licząc, że uda im się wymienić kilka słów bez konieczności narażania się osobom postronnym.
— Cóż, zastanawiałem się czy to jakieś przesilenie magii albo... koniec świata? Niestety żadnej z tych opcji nie mogę poprzeć nawet jednym solidnym argumentem. I na co mi te książki, niczego się z nich nie dowiedziałem. — Ostatnie zdanie wypowiedział trochę bardziej do siebie. Z jego słów wypływała rezygnacja, nie frustracja, ponieważ oceniając realistycznie, szanse na to, że to właśnie on na coś wpadnie były niewielkie. Nie był Ulyssesem ani wielkim herosem. Był sobą, a najlepsze, co mógł zrobić to się starać.
Może właśnie była ku temu okazja.
Przed przekroczeniem progu, wziął głęboki oddech. Policzył do dziesięciu, a kiedy kończył, był już otoczony chmurą cieni. Nie mógł pozwolić swojemu sercu na wahanie, musiał pozostać opanowany. Wyobraźnia niemal od razu zaczęła robić swoje, zdawało mu się, że czuje oślizgły dotyk tych makabrycznych, koszmarnych postaci, ale ratował się tym, że wzrok wbijał w swojego towarzysza. Uświadamiał mu, że to oni byli r e a l n i. Oni byli czarodziejami, a te mary nie mogły ich zastraszyć. Nawet nie zauważył, iż mocno zaciska pięści i szczękę. Powoli skierował dłoń po różdżkę, nie spuszczając uwagi z otoczenia. Zanim zdążył ją pewnie chwycić, Florean wypowiedział zaklęcie, które najwyraźniej nie zadziałało jak trzeba. Widział jak atakują go te przedziwne twory. W dwóch krokach pokonał ich dzielącą odległość i złapał go za ramię.
— Wszystko w porządku? A niech to. — Zamknął na chwilę oczy, by odzyskać nad sobą panowanie. Widział krew, widział, że to nie będzie takie łatwe jak się spodziewał. Przywołał spokojne, łagodne obrazy w swoim umyśle, wypychając cały ten mrok. Potrafił poradzić sobie bez zmysłu widzenia, nie miał zamiaru poddać się jakimś duchom, ba, może wytworom jego wyobraźni.
— Inumbravi Contra.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Od kiedy wstąpił do Zakonu, pojawiły się sekrety; zawsze szczery i otwarty młody badacz musiał nauczyć się unikać pewnych tematów nie tylko w miejscach publicznych, ale nawet przy swoich bliskich. Tak jak Fortescue chciał chronić swoją siostrę przed zagrożeniami, jakie wiązały się z ich organizacją, tak i on trzymał to dla siebie, nie chcąc bardziej narażać swojej rodziny. Mieli wystarczająco wiele trosk i bez tego — rodzeństwo cierpiące od narodzin na klątwę Ondyny, śmierć najmłodszej siostry, sytuacja, zmuszająca ich do wyboru strony w tej wojnie. Był jeszcze jeden niewielki, samolubny powód, do którego sam przed sobą nie chciał się przyznawać. Rosła w nim obawa, że próbowaliby go powstrzymać przed dalszym angażowaniem się, przed wystawianiem się i wszystkim, co się wiązało z walką o jego ideały. Chciał im oszczędzić wyboru. W ten sposób nie mogliby się obwiniać, jeżeli coś by mu się stało.
Mimo jego łagodnej natury oraz pogody ducha, którą prezentował przed światem, Constantine wiedział, że to już nie jest gra. To nie partia szachów, figury nie będą mogły powstać, gdy zostaną zbite. Był na to gotowy, w końcu wyzywał na pojedynek los od kiedy tylko się urodził. On mógł kształtować swoje przeznaczenie i pragnął, aby było tego warte. Jego myśli tego dnia nie krążyły jednak wokół tak trudnych kwestii, skupiał się raczej na teraźniejszości. Nie zastanawiał się wcześniej nad tym, czy łapanie much mogło być problemem. Dopiero, kiedy poruszył to jego rozmówca, musiał chwilę pomyśleć.
— Wiesz, właściwie mógłbyś sobie do tego sprawić żabę. Żaby łapią muchy, prawda? — uznał, przybierając jednak zadumaną minę. To też nie do końca pasowało, przecież taki płaz sam na pewno chętnie by zjadł owada zanim się nim dzielić. — Na Pokątnej na pewno jest jakiś sklep ze składnikami, może tam znajdziesz coś dla Floreana II. Jeżeli nie, to wybiorę się na jakąś wyprawę do ciepłych krajów i na prześlę ci stamtąd co trzeba. — Na pewno coś z tych zaproponowanych rozwiązań będzie mogło wejść w życie. Ostatni raz poklepał roślinkę to jej części, którą wcześniej uznawał za główkę, i już. Był pewien, że odnajdzie swój dom na wystawie lodziarni. Przechodzący ludzie będą mogli ją podziwiać, już nigdy nie będzie samotna.
Żałował, iż nie potrafił tak samo łatwo wymyślić, co powodowało te anomalie. Próbował zaczerpnięć wiedzy od swoich znajomych badaczy, aczkolwiek oni żyli w tak wielkim oderwaniu od rzeczywistości, że nie sposób było odróżnić ich teorie od rzetelnej wiedzy. Skoro korespondencja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, spędził też noc nad księgami w bibliotece Silverdale, jednakże przypadki, o których czytał zawsze były wyjątkowe, unikatowe, niemożliwe do zaaplikowania w innej sytuacji. Swoją nadzieję pokładał w członkach Zakonu; kto inny miał to rozwiązać? Jak na razie, na tym froncie była cisza. Dlatego chciał się spotkać na osobności z Floreanem, licząc, że uda im się wymienić kilka słów bez konieczności narażania się osobom postronnym.
— Cóż, zastanawiałem się czy to jakieś przesilenie magii albo... koniec świata? Niestety żadnej z tych opcji nie mogę poprzeć nawet jednym solidnym argumentem. I na co mi te książki, niczego się z nich nie dowiedziałem. — Ostatnie zdanie wypowiedział trochę bardziej do siebie. Z jego słów wypływała rezygnacja, nie frustracja, ponieważ oceniając realistycznie, szanse na to, że to właśnie on na coś wpadnie były niewielkie. Nie był Ulyssesem ani wielkim herosem. Był sobą, a najlepsze, co mógł zrobić to się starać.
Może właśnie była ku temu okazja.
Przed przekroczeniem progu, wziął głęboki oddech. Policzył do dziesięciu, a kiedy kończył, był już otoczony chmurą cieni. Nie mógł pozwolić swojemu sercu na wahanie, musiał pozostać opanowany. Wyobraźnia niemal od razu zaczęła robić swoje, zdawało mu się, że czuje oślizgły dotyk tych makabrycznych, koszmarnych postaci, ale ratował się tym, że wzrok wbijał w swojego towarzysza. Uświadamiał mu, że to oni byli r e a l n i. Oni byli czarodziejami, a te mary nie mogły ich zastraszyć. Nawet nie zauważył, iż mocno zaciska pięści i szczękę. Powoli skierował dłoń po różdżkę, nie spuszczając uwagi z otoczenia. Zanim zdążył ją pewnie chwycić, Florean wypowiedział zaklęcie, które najwyraźniej nie zadziałało jak trzeba. Widział jak atakują go te przedziwne twory. W dwóch krokach pokonał ich dzielącą odległość i złapał go za ramię.
— Wszystko w porządku? A niech to. — Zamknął na chwilę oczy, by odzyskać nad sobą panowanie. Widział krew, widział, że to nie będzie takie łatwe jak się spodziewał. Przywołał spokojne, łagodne obrazy w swoim umyśle, wypychając cały ten mrok. Potrafił poradzić sobie bez zmysłu widzenia, nie miał zamiaru poddać się jakimś duchom, ba, może wytworom jego wyobraźni.
— Inumbravi Contra.
[bylobrzydkobedzieladnie]
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Ostatnio zmieniony przez Constantine Ollivander dnia 04.09.17 23:28, w całości zmieniany 5 razy
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Constantine Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Niestety, ani jednemu, ani drugiemu czarodziejowi nie udało się przemienić postaci w bezbronne cienie, Zakonnicy zostali przez nie zaatakowani. Florean, w wyniku ataku stracił 20 punktów żywotności, a jego ręce pokryły brzydkie krwawe, ale niegroźne szramy. Constantine nie posiadał dostatecznych umiejętności, by spróbować swoich sił w transmutacji, zaklęcie nie wyszło, ale energia, którą próbował skierować w cienie, sprzężeniem zwrotnym wróciła do niego samego. Nastąpił nagły, niespodziewany odrzut czarodzieja od swojej różdżki, która poturlała się po podłodze w drugą stronę pokoju, była złamana w kilku miejscach i niezdatna do czarowania. Ollivander upadł na podłogę, tracąc 190 punktów żywotności, a wraz z nimi przytomność.
Jeśli w kolejnych postach nie opuścicie tej lokacji zjawią się służby porządkowe — przebywanie w tym miejscu jest nielegalne i grozi za to osadzenie w Tower.
Jeśli w kolejnych postach nie opuścicie tej lokacji zjawią się służby porządkowe — przebywanie w tym miejscu jest nielegalne i grozi za to osadzenie w Tower.
- Nie musisz nigdzie dla mnie jeździć! - Powiedziałem szybko, bo jeszcze tego brakowało, żeby Kostek specjalnie dla mnie przywoził egzotyczne owady. Czułbym się strasznie niekomfortowo, nawet jeżeli taki wyjazd byłby dla niego niczym innym jak kolejną przygodą i najlepszym odpoczynkiem. - W Anglii mamy much dostatek, dam sobie radę- zapewniłem, kiwając pewnie głową, żeby sobie nie pomyślał, że mówię to tak o. Zresztą jak wypowiedziałem te słowa to uwierzyłem, że faktycznie dam radę wychować podarowaną mi muchołówkę. Obiecałem sobie, że będzie dzielnie rosnąć i nie narobię wstydu, kiedy Constantine wpadnie za parę tygodni do lodziarni. Nie ujrzy uschniętej rośliny, nie doprowadzę do tego. Wierzyłem, że chociaż raz mi się uda, czego nie można było powiedzieć o naprawianiu anomalii. Z początku faktycznie wierzyłem w powodzenie naszej akcji, ale kiedy tylko wypowiedziałem zaklęcie, zadziało się coś niecodziennego. Zaklęcie nie wyszło, ja poczułem nagłe osłabienie, a cienie rzuciły się na mnie jakby dosłownie chciały mnie zjeść. Przestraszyłem się, ale to zadziało się tak szybko, że nawet nie zdążyłem zareagować. Atak jednak się skończył niemalże tak szybko jak się zaczął. Podniosłem się na nieco trzęsące nogi, nie zauważając krwawych szram na swoich dłoniach ani nawet nie czując metalicznej krwi na swoich ustach. Spojrzałem za to na Constantina, który wypowiedział tę samą formułę, ale świetlisty promień zamiast zaatakować potwory w przedziwny sposób odwrócił się przeciwko niemu. - Nie! - Zdołałem jedynie krzyknąć, jakby miało to zatrzymać cienie przed atakiem, po czym szybko do niego podbiegłem. - Kostek - położyłem dłonie na jego ramionach i zacząłem nim potrząsać, musiał się jak najszybciej przebudzić. Zerknąłem przez ramię na krążące cienie, które zdawały się przestać zwracać na nas uwagę. - Kostek - powtórzyłem, a w moim głosie pojawiła się nuta desperacji. Musiałem jak najszybciej go stąd wydostać, lada chwila mogła tutaj wpaść policja antymugolska i nas zaaresztować. A przynajmniej mnie, on zapewne dzięki swojemu nazwisku miał jakieś koneksje. Tak czy inaczej to nie był moment na długie rozmyślania. Złapałem go pod ramiona, po prostu wyciągając ze sklepu. Nie było to szczególnie proste zadanie, był ode mnie o głowę wyższy i zapewne o tę głowę również cięższy, ale adrenalina krążąca w moich żyłach dodała mi sił. Kiedy tylko znaleźliśmy się przed budynkiem, postarałem się, żeby jak najszybciej trafił do szpitala.
A Florean II został na chodniku.
|ztx2
A Florean II został na chodniku.
|ztx2
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 11 maja
Nie powinien się tak starać. Nie powinien, tyle razy już nadział się na tą niedorzeczną cechę charakteru, nakazującą mu traktować osoby mądrzejsze od siebie - a niewiele istot zasługiwało na to określenie - z niedorzecznym szacunkiem, ale ciągle popełniał ten sam błąd, doprowadzający go najczęściej na skraj zażenowania. Próba naprawienia magii w towarzystwie Minerwy jawiła mu się jako doskonały pomysł: wiedział, że jej wiedza z zakresu transmutacji jest więcej niż zadowalająca a sama dziewczyna należy do tych odważnych i nie bojących się wyzwań. Co więc mogło pójść nie tak? Oprócz oczywistych odpowiedzi, bazujących głównie na perspektywie pojmania przez Służby Kontroli Magicznej, ewentualnie bolesnego zgonu w starciu z czarnomagiczną siłą, Wright nie wpadł na to, że pierwsze niebezpieczeństwo sprowadzi na siebie samodzielnie, zbytnio przygotowując się do niezobowiązującego spotkania.
Najpierw wyprał koszulę, jedyną, jaką wyciągnął z Nokturnu, w magicznym proszku złego typu - nadawała się do wyrzucenia. Później, drugą, należącą do Tonks, spróbował powiększyć - anomalia wypaliła w niej dziurę nie do naprawienia. Do trzech razy sztuka: sztuka wątpliwie udana, bowiem jasnoróżowa koszula Margaux owszem, udała się powiększyć, ale niestety Benjamin wyprasował ją z przesadną drobiazgowością, dzięki temu przypominała raczej przestrzenną rzeźbę. Nawet wsunięta na jego umięśnione ciało prezentowała się dość żałośnie, kwadratowa w miejscach, w których nie powinna taka być, ze złotymi, dziewczęcymi guziczkami i śladem po żelazku na lewym boku - śladem, którego nie zauważył. Nie, żeby przejmował się swoim wyglądem, ruszali przecież na bitwę z ohydnymi anomaliami, ale pojawiając się późnego wieczoru na rogu Pokątnej czuł się trochę niepewnie. Chciał zrobić dobre wrażenie, potwierdzić swój doskonały stan, utwierdzić Minnie w przekonaniu, że zasługiwał na drugą szansę - nie wiedząc nawet, czy przez ostatni natłok obowiązków miała w ogóle szansę poznać dzieje Wrighta marnotrawnego.
Czekał na McGonagall z dość zafrasowaną miną, oparty o ścianę nieodległego sklepu - ćmił papierosa, drugą dłonią mozolnie próbując wyprostować dziwnie i kanciasto wybrzuszoną na piersi koszulę, której nierówny kancik mógł wybić komuś oko. Czuł się zmęczony i chociaż zdołał po pracy w rezerwacie wziąć szybki prysznic, to i tak zapachu zgnilizny i śmierci nie dało się tak łatwo zmyć ze skóry - miał świadomość, że prezentuje się marnie, a jasnoróżowa koszula tylko podkreślała niezdrową bladość zwykle ogorzałej twarzy. Nie w takim stanie chciał zaprezentować się Minerwie, ale przecież widziała go już w podobnej sytuacji: pamiętał dokładnie jej ciepłą dłoń, lekki uśmiech, włosy umykające spod czapki, chłodny wiatr, odległe odgłosy toczącej się zimowej zabawy. Westchnął ciężko na to wspomnienie; co też przychodziło mu do głowy, czas skupić się na czekającym ich zadaniu a nie użalać się nad sobą i rozpamiętywać jak uroczo wyglądała piegowata buzia Minnie skontrastowana ze śnieżną scenerią.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie powinien się tak starać. Nie powinien, tyle razy już nadział się na tą niedorzeczną cechę charakteru, nakazującą mu traktować osoby mądrzejsze od siebie - a niewiele istot zasługiwało na to określenie - z niedorzecznym szacunkiem, ale ciągle popełniał ten sam błąd, doprowadzający go najczęściej na skraj zażenowania. Próba naprawienia magii w towarzystwie Minerwy jawiła mu się jako doskonały pomysł: wiedział, że jej wiedza z zakresu transmutacji jest więcej niż zadowalająca a sama dziewczyna należy do tych odważnych i nie bojących się wyzwań. Co więc mogło pójść nie tak? Oprócz oczywistych odpowiedzi, bazujących głównie na perspektywie pojmania przez Służby Kontroli Magicznej, ewentualnie bolesnego zgonu w starciu z czarnomagiczną siłą, Wright nie wpadł na to, że pierwsze niebezpieczeństwo sprowadzi na siebie samodzielnie, zbytnio przygotowując się do niezobowiązującego spotkania.
Najpierw wyprał koszulę, jedyną, jaką wyciągnął z Nokturnu, w magicznym proszku złego typu - nadawała się do wyrzucenia. Później, drugą, należącą do Tonks, spróbował powiększyć - anomalia wypaliła w niej dziurę nie do naprawienia. Do trzech razy sztuka: sztuka wątpliwie udana, bowiem jasnoróżowa koszula Margaux owszem, udała się powiększyć, ale niestety Benjamin wyprasował ją z przesadną drobiazgowością, dzięki temu przypominała raczej przestrzenną rzeźbę. Nawet wsunięta na jego umięśnione ciało prezentowała się dość żałośnie, kwadratowa w miejscach, w których nie powinna taka być, ze złotymi, dziewczęcymi guziczkami i śladem po żelazku na lewym boku - śladem, którego nie zauważył. Nie, żeby przejmował się swoim wyglądem, ruszali przecież na bitwę z ohydnymi anomaliami, ale pojawiając się późnego wieczoru na rogu Pokątnej czuł się trochę niepewnie. Chciał zrobić dobre wrażenie, potwierdzić swój doskonały stan, utwierdzić Minnie w przekonaniu, że zasługiwał na drugą szansę - nie wiedząc nawet, czy przez ostatni natłok obowiązków miała w ogóle szansę poznać dzieje Wrighta marnotrawnego.
Czekał na McGonagall z dość zafrasowaną miną, oparty o ścianę nieodległego sklepu - ćmił papierosa, drugą dłonią mozolnie próbując wyprostować dziwnie i kanciasto wybrzuszoną na piersi koszulę, której nierówny kancik mógł wybić komuś oko. Czuł się zmęczony i chociaż zdołał po pracy w rezerwacie wziąć szybki prysznic, to i tak zapachu zgnilizny i śmierci nie dało się tak łatwo zmyć ze skóry - miał świadomość, że prezentuje się marnie, a jasnoróżowa koszula tylko podkreślała niezdrową bladość zwykle ogorzałej twarzy. Nie w takim stanie chciał zaprezentować się Minerwie, ale przecież widziała go już w podobnej sytuacji: pamiętał dokładnie jej ciepłą dłoń, lekki uśmiech, włosy umykające spod czapki, chłodny wiatr, odległe odgłosy toczącej się zimowej zabawy. Westchnął ciężko na to wspomnienie; co też przychodziło mu do głowy, czas skupić się na czekającym ich zadaniu a nie użalać się nad sobą i rozpamiętywać jak uroczo wyglądała piegowata buzia Minnie skontrastowana ze śnieżną scenerią.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Make my messes matter, make this chaos count.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 06.09.17 12:48, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnio na nic nie miała czasu. Poczuła się dość pewnie, żeby wrócić do pracy, dopiero, kiedy zmieniła się władza i usunięto komiczną policję antymugolską. Nie wierzyła w zmiany, a prześladowania wcale się nie skończyły - miała jednak nadzieję, że nie będzie się już musiała obawiać porwania w miejscu pracy. Jej ojciec był mugolem, a wokół zaczynało się robić coraz bardziej niebezpiecznie. Po powrocie czekał ją stos dokumentów, mnóstwo raportów do napisania i jeszcze więcej petentów do przyjęcia, pojawiali się ludzie chcący uzyskać informacje odnośnie wilkołaków - świadkowie przemian wywołanych anomaliami, ale nie tylko. Wszystko, czego nie zrobiła w trakcie krótkiego i niezbyt dyskretnego urlopu musiała nadrobić teraz, spóźniała się na praktycznie każde spotkanie, przesiadując w Ministerstwie jeszcze dłużej niż zwykle. Nie lubiła, kiedy ktoś musiał na nią czekać - a teraz musiała się z tym pogodzić.
Ubrana w brzoskwiniowy wiosenny płaszczyk, który zakrywał białą koszulę wsuniętą do granatowej spódnicy dostrzegła swojego towarzysza wspartego o pobliski mur. Benjamin, dawno go nie widziała. Wiedziała, oczywiście, że wiedziała, o jego perypetiach, choć nie znała ich przyczyny. Nikogo o to nigdy nie miała odwagi zapytać, nie wydawało się jej też, żeby było to do końca jej sprawą - najistotniejszy wydawał jej się fakt, że Benjamin do nich wrócił. I to w wielkim stylu, pani profesor dopuściła go do próby, którą przeszedł pomyślnie - zasilając szeregi Gwardii. Jeśli mógł tym powrotem wzbudzić cokolwiek - to wyłącznie podziw, był odważny, waleczny i miał szlachetne serce. Zbłądził, ale okazał skruchę - gdyby ludzie nie błądzili, nie byliby ludźmi. Wiatr porywał pszeniczne włosy, a niski obcasik półbutów głośno stukał przy przyśpieszonym krokiem, kiedy na jej usianej piegami twarzy rozkwitł blady powitalny uśmiech. Bała się, byłaby głupia, gdyby się nie bała - ale odwagą nie było nie odczuwać strachu, a potrafić stawić swoim strachom czoła.
- Dzień dobry, Benjaminie - powitała go więc, a jej uwadze nie umknął strój gwardzisty - różowy kolor i kobiece ozdoby wydały jej się urzekające, podobnie jak krzywy prasunek. Margie z całą pewnością nie pomagała mu w pracach domowych. - Dobrze wyglądasz - dodała, bo jednak koszula z całą pewnością sprawiała wrażenie takiej, którą próbował uczynić elegancką - a czy to nie chęci były najważniejsze? Wiedziała, że przechodził ciężkie chwile. Wszyscy przechodzili, prowadzili wojnę - ale to między innymi na nim spoczywała za tę wojnę, za wzloty i upadki, największa odpowiedzialność. Widziała nastroje gwardzistów na spotkaniu Zakonu i wcale się im nie dziwiła - to oni poprowadzili ludzi na odsiecze, to oni czuli, że zawiedli, choć ocalili tak wielu. - Żałuję, że nie możemy tego samego powiedzieć o wnętrzu sklepu - dodała, kątem oka dostrzegając cienie odbijające się za szybami, przeszedł ją dreszcz - choć nie była pewna, dlaczego. Miała umysł naukowca, widywała duchy w Hogwarcie - czymkolwiek były te stwory, nikt nie potwierdził, że rzeczywiście komukolwiek zrobiły krzywdę. Przeczytała kilka artykułów w Proroku zanim się tutaj wybrali. Zresztą - Benjamin był doskonałym wojownikiem, czy coś mogło pójść nie tak? Mogło, ale myślenie o tym w niczym nie pomoże. - Powinniśmy zaczynać? - upewniła się, nim razem skierowali się pod próg. Benjamin otworzył drzwi jako pierwszy, Minnie weszła tuż za nim, ostrożnie rozglądając się wokół. Cienie przesuwające się wzdłuż ścian wydłużały się i przyjmowały humanoidalne kształty, Minnie mocno uchwyciła różdżkę - wiedziała, że mogli pozbyć się ich w tylko jeden sposób: zdążyła się na to przygotować wcześniej. Karykaturalne maszkary wydawały się przerażające, zatrzymywały oddech i przyśpieszały bicie serca, sprawiały, że miała ochotę cofnąć się z powrotem w kierunku progu. Nie zrobiła tego jednak, zamiast tego mocniej ujęła w dłoń różdżkę, z ostrożnością obserwując proces materializacji straszliwej istoty tuż przed nimi. Musiała trafić na odpowiedni moment, nie za szybko, nie za wolno; na pewno się uda. - Inumbravi - wyrecytowała płynnie, kierując promień zaklęcia na cudaczne stworzenie, które najwyraźniej gotowało się już do ataku.
Ubrana w brzoskwiniowy wiosenny płaszczyk, który zakrywał białą koszulę wsuniętą do granatowej spódnicy dostrzegła swojego towarzysza wspartego o pobliski mur. Benjamin, dawno go nie widziała. Wiedziała, oczywiście, że wiedziała, o jego perypetiach, choć nie znała ich przyczyny. Nikogo o to nigdy nie miała odwagi zapytać, nie wydawało się jej też, żeby było to do końca jej sprawą - najistotniejszy wydawał jej się fakt, że Benjamin do nich wrócił. I to w wielkim stylu, pani profesor dopuściła go do próby, którą przeszedł pomyślnie - zasilając szeregi Gwardii. Jeśli mógł tym powrotem wzbudzić cokolwiek - to wyłącznie podziw, był odważny, waleczny i miał szlachetne serce. Zbłądził, ale okazał skruchę - gdyby ludzie nie błądzili, nie byliby ludźmi. Wiatr porywał pszeniczne włosy, a niski obcasik półbutów głośno stukał przy przyśpieszonym krokiem, kiedy na jej usianej piegami twarzy rozkwitł blady powitalny uśmiech. Bała się, byłaby głupia, gdyby się nie bała - ale odwagą nie było nie odczuwać strachu, a potrafić stawić swoim strachom czoła.
- Dzień dobry, Benjaminie - powitała go więc, a jej uwadze nie umknął strój gwardzisty - różowy kolor i kobiece ozdoby wydały jej się urzekające, podobnie jak krzywy prasunek. Margie z całą pewnością nie pomagała mu w pracach domowych. - Dobrze wyglądasz - dodała, bo jednak koszula z całą pewnością sprawiała wrażenie takiej, którą próbował uczynić elegancką - a czy to nie chęci były najważniejsze? Wiedziała, że przechodził ciężkie chwile. Wszyscy przechodzili, prowadzili wojnę - ale to między innymi na nim spoczywała za tę wojnę, za wzloty i upadki, największa odpowiedzialność. Widziała nastroje gwardzistów na spotkaniu Zakonu i wcale się im nie dziwiła - to oni poprowadzili ludzi na odsiecze, to oni czuli, że zawiedli, choć ocalili tak wielu. - Żałuję, że nie możemy tego samego powiedzieć o wnętrzu sklepu - dodała, kątem oka dostrzegając cienie odbijające się za szybami, przeszedł ją dreszcz - choć nie była pewna, dlaczego. Miała umysł naukowca, widywała duchy w Hogwarcie - czymkolwiek były te stwory, nikt nie potwierdził, że rzeczywiście komukolwiek zrobiły krzywdę. Przeczytała kilka artykułów w Proroku zanim się tutaj wybrali. Zresztą - Benjamin był doskonałym wojownikiem, czy coś mogło pójść nie tak? Mogło, ale myślenie o tym w niczym nie pomoże. - Powinniśmy zaczynać? - upewniła się, nim razem skierowali się pod próg. Benjamin otworzył drzwi jako pierwszy, Minnie weszła tuż za nim, ostrożnie rozglądając się wokół. Cienie przesuwające się wzdłuż ścian wydłużały się i przyjmowały humanoidalne kształty, Minnie mocno uchwyciła różdżkę - wiedziała, że mogli pozbyć się ich w tylko jeden sposób: zdążyła się na to przygotować wcześniej. Karykaturalne maszkary wydawały się przerażające, zatrzymywały oddech i przyśpieszały bicie serca, sprawiały, że miała ochotę cofnąć się z powrotem w kierunku progu. Nie zrobiła tego jednak, zamiast tego mocniej ujęła w dłoń różdżkę, z ostrożnością obserwując proces materializacji straszliwej istoty tuż przed nimi. Musiała trafić na odpowiedni moment, nie za szybko, nie za wolno; na pewno się uda. - Inumbravi - wyrecytowała płynnie, kierując promień zaklęcia na cudaczne stworzenie, które najwyraźniej gotowało się już do ataku.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Pojawienie się u jego boku Minnie zdecydowanie wpłynęło na morale Benjamina. Nie do końca rozumiał, co takiego kryło się w tej filigranowej - jak na jego gabaryty - sylwetce, sprawiając, że niezmiernie przejmował się swoją posturą i zachowaniem, ale bez wątpienia wpływała na niego zbawiennie. Powstrzymał smarkanie w rękaw, zaprzestał też snuć tragiczne wizje finału tego wieczoru: po prostu uśmiechnął się do niej słabo, zaciągając się po raz ostatni papierosem. - No, dzięki - odparł niezwykle kulturalnie, jeszcze raz próbując wygładzić krzywo wyprasowaną koszulę. Zagryziony w ustach papieros został przecięty przez zęby na pół; żarząca się końcówka spadła na brudny bruk Pokątnej, na szczęście nie zahaczając o długie włosy Minnie - brakowało tylko dziewczęcia z głową w płomieniach. Wright niezbyt elegancko wypluł filtr, przygaszając jednocześnie butem skrzący się wśród brudu ognik. Mogli iść dalej, zmierzyć się z czarną magią, z potworami, z nieznajomymi czarami. - Ty też wyglądasz nieźle - mruknął, tylko na taki komplement było go stać w tym stanie ducha, lecz już sekundę po wypowiedzeniu tych słów pożałował pochlebstwa. Jasny płaszczyk, związany w pasie, podkreślał wąziutką talię Minerwy, może powinien skonkretyzować swój zachwyt; trudno, stracił swoją szansę. Uniósł w dziwnym grymasie krzaczaste brwi, po czym westchnął głęboko, rozdzierająco, wyciągając z kieszeni skórzanej kurtki różdżkę. - Zupełnie nie umiem w transmutację - zaznaczył od razu, kiwając głową na propozycję przejścia do rzeczy - jak i przejścia do sklepu, do jego wnętrza. Ostrożnie nacisnął klamkę, wchodząc do środka jako pierwszy. Nie czuł potrzeby ostrzegania Minerwy przed niebezpieczeństwem jak i rzucania jakimiś szowinistycznymi tekstami o schowaniu się za jego plecami: uważał McGonagall za silną kobietę, mądrą Zakonniczkę; nie potrzebowała wskazówek ani wątpliwego ojcowania, ustawiającego ją w pozycji słabszej. Wybrali się tutaj razem, bo traktował ją jako godną sojuszniczkę, przewyższającą go znacznie wiedzą na temat magii. Także tej paskudnej, czarnej, materializującej się przed ich oczami ohydnymi marami. Kikuty, twarze pozbawione oczu i ust. Czarna magia w najbardziej plugawej postaci. Krążyły wokół półek, lśniły w półmroku, emanując okropną, mroczną aurą - Wright głośno przełknął ślinę, trzymając różdżkę w pogotowiu, przejęty strachem, lecz przywykł już do takich okropieństw. Bardziej martwił się o Minerwę, lecz ta bez problemu uniosła swoją różdżkę, inkantując zaklęcie. Mary zatrzymały się, spowolniły, a w końcu - rozmyły się w dziwnym cieniu. McGonagall zareagowała szybko i bezbłędnie; Wright zerknął na nią w niemym podziwie, nieco rozchylając spierzchnięte usta. - To było coś - podsumował krótko, robiąc kilka kroków przed Minerwę. W powietrzu dalej wibrowała czarna magia, którą przesiąknął sklep, wszystkie artefakty i amulety - znajdowali się w sercu anomalii, sercu bijącym wrogą, mroczną melodię, którą należało zmienić wedle wytycznych Bathildy Bagshot. - Zaczynamy? - zerknął kontrolnie na Minerwę, sprawdzając, czy tak udane zaklęcie nie nadwyrężyło jej sił. Sądził, że podoła naprawia magii sam, ale pomoc kobiety byłaby nieoceniona: wiedział, jak potężną jest czarodziejką. Uniósł wysoko różdżkę, skupiając się na sugestiach przekazanych mu przez panią profesor, skupiając się na dobrej magii, na zaklęciach ochronnych, jakie ćwiczył przez tyle lat - zaledwie wczoraj inkantacje zadziałały a dobra moc opanowała katedrę, powstrzymując eskalację mrocznych mocy. Dziś także powinno się im udać, wierzył to całym sercem, skoncentrowanym na poprawnych ruchach różdżką, mających doprowadzić do uleczenia magii w tym miejscu.
| naprawiamy metodą zakonu feniksa
| naprawiamy metodą zakonu feniksa
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Mimo sytuacji - tych wszystkich strasznych rzeczy, które ich otaczały, które ciągnęły się za nimi od dnia, w którym Zakonnicy powrócili z nie do końca fortunnych odsieczy, ale i później - mimo śmierci tak wielu ludzi i odejścia tak wielu Zakonników, mimo dziwnych cieni za szybą pobliskiego sklepu, Minerwa uśmiechnęła się szczerze, ukazując zęby - wyznanie Benjamina ją rozbawiło, tak po prostu. Może się zgrywał, może ironizował odnośnie własnego wyglądu, może żartował, nie była tego pewna, ale to nie miało żadnego znaczenia - rozbawienie uniosło kąciki jej ust do góry. Wkrótce podziękowała skinieniem głowy za wysublimowany komplement, dopiero, kiedy ruszyli, dostrzegając ślad po żelazku na koszuli Bena, który pomógł jej podtrzymać ten uśmiech o kilka chwil dłużej. Dzięki Morgano - przynajmniej mogła skupić się na tym, zamiast na przemożnej chęci podniesienia rzuconego przez Wrighta peta na chodnik i ambiwalencją związaną z jego zaślinieniem, nigdy nie lubiła nieporządku, a śmiecenie ulicy było niegrzeczne. Udało się jej jednak zatrzymać ręce przy sobie aż do minięcia progu złowieszczego dziś sklepu Valhakisów.
Nie była pewna, czy to się uda. Transmutacja była jej pasją, ale zwykle korzystała z niej w zaciszu swojego pokoju lub rozprawiała o niej czysto teoretycznie, użycie jej naprzeciw zagrożenia - i to tak niecodziennego - może nie było już dla niej nowością, ale wciąż pozostawało czymś, do czego trudno było jej się przyzwyczaić. Szybko bijące serce z wolna wracało do dawnego tempa, kiedy dziwny stwór przeobraził się z powrotem w mglisty cień, który w żaden sposób nie mógł już im zagrozić. A jednak - jego obecność wydawała się oczywista, cienie wciąż tańczyły na ścianach i w każdej chwili mogły po raz kolejny podjąć próbę ataku - bez pewności, czy po raz kolejny uda jej się trafić w odpowiedni moment równie skutecznie. Czym ten stwór w ogóle był? Przypominał senną marę, makabryczny rysunek z książki dla niegrzecznych dzieci. Nierealny i dziwny. Obcy. Na dłużej zatrzymała na cieniu wzrok, ocucona dopiero dźwiękiem poruszających się kroków Benjamina.
- Pewnie dlatego przyszedłeś tutaj akurat ze mną - odparła dopiero po fakcie, zgrabnie kłaniając się, jak przed publicznością, po tym imponującym pokazie, choć ledwie się wyprostowała, odruchowo sięgnęła wzrokiem przez ramię, za siebie, upewniając się, czy cienie wciąż pozostały cieniami. Wiedziała, że nie znał się na transmutacji, Ben wciąż był potężnym czarodziejem. Dość potężnym, by po jej zaklęciu uporządkować tę przestrzeń samodzielnie, ale nie chciała stać z boku biernie i patrzeć, to nie była zwykła magia, otaczała ich najplugawsza odmiana czarnoksięskich mocy. I nie rzucali zwykłych zaklęć, kontrola tej magii, podejmowana zgodnie z zaleceniami profesor Bagshot, wydawała jej się z teoretycznego punktu widzenia - bardzo dokładnie się temu przyjrzała wczorajszego wieczoru - znacznie bardziej wyczerpująca i trudniejsza, od zwykłych zaklęć. Skinęła krótko głową towarzyszowi, powinni wziąć się do pracy; natychmiast, to mogło tutaj wrócić w każdej chwili. Uniosła różdżkę - wtórując jego ruchom i lekko zaciskając z nerwów zębów sięgnęła po najbielszą magię, chcąc przepędzić z tego miejsca zło. Kumulacja energii przez krótki moment otaczała ich bladą aurą, bez wątpienia silniejszą przy Gwardziście, aż jasny blask objął całą przestrzeń w okół, ostatecznie błyskając jak grom; Minnie dopiero teraz poczuła zmęczenie. - To musi wystarczyć - szepnęła, w kilku sekundach chwili dzielącej ich przed dalszymi wydarzeniami, pomyślnymi lub nie.
Nie była pewna, czy to się uda. Transmutacja była jej pasją, ale zwykle korzystała z niej w zaciszu swojego pokoju lub rozprawiała o niej czysto teoretycznie, użycie jej naprzeciw zagrożenia - i to tak niecodziennego - może nie było już dla niej nowością, ale wciąż pozostawało czymś, do czego trudno było jej się przyzwyczaić. Szybko bijące serce z wolna wracało do dawnego tempa, kiedy dziwny stwór przeobraził się z powrotem w mglisty cień, który w żaden sposób nie mógł już im zagrozić. A jednak - jego obecność wydawała się oczywista, cienie wciąż tańczyły na ścianach i w każdej chwili mogły po raz kolejny podjąć próbę ataku - bez pewności, czy po raz kolejny uda jej się trafić w odpowiedni moment równie skutecznie. Czym ten stwór w ogóle był? Przypominał senną marę, makabryczny rysunek z książki dla niegrzecznych dzieci. Nierealny i dziwny. Obcy. Na dłużej zatrzymała na cieniu wzrok, ocucona dopiero dźwiękiem poruszających się kroków Benjamina.
- Pewnie dlatego przyszedłeś tutaj akurat ze mną - odparła dopiero po fakcie, zgrabnie kłaniając się, jak przed publicznością, po tym imponującym pokazie, choć ledwie się wyprostowała, odruchowo sięgnęła wzrokiem przez ramię, za siebie, upewniając się, czy cienie wciąż pozostały cieniami. Wiedziała, że nie znał się na transmutacji, Ben wciąż był potężnym czarodziejem. Dość potężnym, by po jej zaklęciu uporządkować tę przestrzeń samodzielnie, ale nie chciała stać z boku biernie i patrzeć, to nie była zwykła magia, otaczała ich najplugawsza odmiana czarnoksięskich mocy. I nie rzucali zwykłych zaklęć, kontrola tej magii, podejmowana zgodnie z zaleceniami profesor Bagshot, wydawała jej się z teoretycznego punktu widzenia - bardzo dokładnie się temu przyjrzała wczorajszego wieczoru - znacznie bardziej wyczerpująca i trudniejsza, od zwykłych zaklęć. Skinęła krótko głową towarzyszowi, powinni wziąć się do pracy; natychmiast, to mogło tutaj wrócić w każdej chwili. Uniosła różdżkę - wtórując jego ruchom i lekko zaciskając z nerwów zębów sięgnęła po najbielszą magię, chcąc przepędzić z tego miejsca zło. Kumulacja energii przez krótki moment otaczała ich bladą aurą, bez wątpienia silniejszą przy Gwardziście, aż jasny blask objął całą przestrzeń w okół, ostatecznie błyskając jak grom; Minnie dopiero teraz poczuła zmęczenie. - To musi wystarczyć - szepnęła, w kilku sekundach chwili dzielącej ich przed dalszymi wydarzeniami, pomyślnymi lub nie.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Idąc przodem, by wprowadzić Minerwę do wnętrza zarażonego czarną magią sklepu, nie mógł dostrzec jej uroczego uśmiechu, lecz może pozbawienie kolejnego promyczka optymizmu zadziałało zbawiennie na męskie skupienie. Był przejęty i przygnębiony; wczorajsze uleczenie anomalii opanowali bez problemu, lecz w mugolskiej katedrze nie mieli do czynienia z tak namacalnymi potworami, zasiedlającymi mroczne pomieszczenie. Zapomniał o niedopasowanej kolorystycznie koszuli, zapomniał o pewnym zawstydzeniu, po prostu obserwując jak jeden ze stworów zastawia im drogę a potem, wraz z koszmarną rodzinką, rozpływa się w powietrzu, umożliwiając im ruszenie dalej. Zgrabny ukłon Minnie nie umknął uważnemu spojrzeniu - wywołał na twarzy Benjamina lekki uśmiech; dobrze, że była świadoma magicznego talentu, dzięki pewności siebie mogła pracować nad sobą jeszcze ciężej a jej mądrość przysłuży się Zakonowi Feniksa. Wright znał jedynie marne podstawy tej trudnej sztuki, tym bardziej doceniał gładko rzucone zaklęcie transmutacyjne. Początkowe powodzenie nie oznaczało jednak całkowitego sukcesu, musieli skupić się na okiełznaniu wibrującej w powietrzu czarnej magii. Wright bez problemu skoncentrował się na odpowiednich ruchach różdżki, myśląc tylko o postawionym przez nich zadaniu, nieco poddenerwowany; kątem oka zaobserwował, że Minerwa dołączała do niego i...I gdy już sądził, że wszystko się uda a ciężkie, duszące powietrze rozświetli się tak, jak zadziało się to wczorajszego wieczoru, cały świat zatrząsł się w posadach tak potężnie, że Jaimie z trudem utrzymał się na nogach. Coś poszło nie tak, widocznie skumulowana w amuletach moc nie dała się tak łatwo okiełznać a zniwelowanie zagrożenia w postaci mrocznych stworów tylko rozjuszyło tajemniczą, plugawą siłę. Wright wyczuł zagrożenie instynktownie, być może wiedziony instynktem Gwardzisty, być może dzięki latom treningu w unikaniu nadlatujących prawie bezszelestnie tłuczków. Powietrze ociepliło się i zaczęło wibrować, magia mogła wybuchnąć w każdym momencie - i z pewnością nie zaczeka aż usuną się z drogi zniszczenia.
Ben nie miał czasu krzyknąć ani w inny sposób ostrzec McGonagall. Odwrócił się gwałtownie jeszcze zanim kobieta zdołała opuścić różdżkę i szarpnął ją gwałtownie za ramię, nie prowadząc, a wręcz ciągnąć w stronę wyjścia. Ruszył biegiem, dziękując Merlinowi za drobne kształty i niewielki ciężar Minnie, która nie sprawiała problemu w gwałtownym opuszczeniu budynku. Tuż za sobą słyszał przerażający świst, dźwięk pękającego szkła i łomot poprzewracanych gablot - niewiele myśląc, gdy znaleźli się tuż przy progu, mało elegancko i z całych sił wypchnął Minerwę na ulicę. Potężny podmuch wybuchającej magii smagnął go po plecach, boleśnie przewracając na brudny bruk - Wright stęknął głucho, ale po szybkiej i pobieżnej ocenie swych obrażeń uznał, że nie dość, że nie połamał sobie kości, to tylko odrobinę nadwyrężył bark, dokuczający mu od czasu Próby. W uszach ciągle mu dzwoniło a zęby dziwnie drżały w zakrwawionych dziąsłach, lecz zebrał się z ziemi dość szybko, zerkając w bok, by upewnić się, że Minnie za bardzo nie ucierpiała.
- Co za parszywe bydlę - mruknął, otrzepując spodnie z pyłu - miał rzecz jasna na myśli kapryśną anomalię a nie przejętą towarzyszkę. - Jesteś cała? - spytał zaraz potem, przyglądając się uważnie Minerwie i ponad jej ramieniem zerkając na ponownie pogrążony w mroku sklep. Cóż, nie udało się - miał nadzieję, że niedługo inny Zakonnik stawi czoła marom i ohydnej, niestabilnej magii, nie dającej się tak łatwo okiełznać. Serce Wrighta biło w napędzanym adrenaliną rytmie, nie chciał wracać jeszcze do mieszkania ani zostawiać Minerwy w poczuciu porażki - Myślę, że przydałaby ci się szklaneczka czegoś mocniejszego - zaproponował z pewną stanowczością, kiwając głową w bok, w stronę niskiego, dyskretnego przejścia na jedną z bocznych ulic. Musieli zmyć się stąd jak najszybciej, za chwilę na ulicy zaroi się tu od jełopów z Służb Kontroli Magicznej, którzy zapewne zatrzymają każdego przypadkowego przechodnia - schowanie się w zapełnionym pubie było rozsądną decyzją. Nie czekając na ewentualne zaprzeczenie Minnie, delikatnie acz zdecydowanie popchnął ją w stronę z pozoru ślepego zaułka, ostrożnie zerkając przez ramię, by upewnić się, że nikt nie wskaże służbom miejsca, w którym zniknęli podejrzani.
| ztx2, zmieniamy lokację
Ben nie miał czasu krzyknąć ani w inny sposób ostrzec McGonagall. Odwrócił się gwałtownie jeszcze zanim kobieta zdołała opuścić różdżkę i szarpnął ją gwałtownie za ramię, nie prowadząc, a wręcz ciągnąć w stronę wyjścia. Ruszył biegiem, dziękując Merlinowi za drobne kształty i niewielki ciężar Minnie, która nie sprawiała problemu w gwałtownym opuszczeniu budynku. Tuż za sobą słyszał przerażający świst, dźwięk pękającego szkła i łomot poprzewracanych gablot - niewiele myśląc, gdy znaleźli się tuż przy progu, mało elegancko i z całych sił wypchnął Minerwę na ulicę. Potężny podmuch wybuchającej magii smagnął go po plecach, boleśnie przewracając na brudny bruk - Wright stęknął głucho, ale po szybkiej i pobieżnej ocenie swych obrażeń uznał, że nie dość, że nie połamał sobie kości, to tylko odrobinę nadwyrężył bark, dokuczający mu od czasu Próby. W uszach ciągle mu dzwoniło a zęby dziwnie drżały w zakrwawionych dziąsłach, lecz zebrał się z ziemi dość szybko, zerkając w bok, by upewnić się, że Minnie za bardzo nie ucierpiała.
- Co za parszywe bydlę - mruknął, otrzepując spodnie z pyłu - miał rzecz jasna na myśli kapryśną anomalię a nie przejętą towarzyszkę. - Jesteś cała? - spytał zaraz potem, przyglądając się uważnie Minerwie i ponad jej ramieniem zerkając na ponownie pogrążony w mroku sklep. Cóż, nie udało się - miał nadzieję, że niedługo inny Zakonnik stawi czoła marom i ohydnej, niestabilnej magii, nie dającej się tak łatwo okiełznać. Serce Wrighta biło w napędzanym adrenaliną rytmie, nie chciał wracać jeszcze do mieszkania ani zostawiać Minerwy w poczuciu porażki - Myślę, że przydałaby ci się szklaneczka czegoś mocniejszego - zaproponował z pewną stanowczością, kiwając głową w bok, w stronę niskiego, dyskretnego przejścia na jedną z bocznych ulic. Musieli zmyć się stąd jak najszybciej, za chwilę na ulicy zaroi się tu od jełopów z Służb Kontroli Magicznej, którzy zapewne zatrzymają każdego przypadkowego przechodnia - schowanie się w zapełnionym pubie było rozsądną decyzją. Nie czekając na ewentualne zaprzeczenie Minnie, delikatnie acz zdecydowanie popchnął ją w stronę z pozoru ślepego zaułka, ostrożnie zerkając przez ramię, by upewnić się, że nikt nie wskaże służbom miejsca, w którym zniknęli podejrzani.
| ztx2, zmieniamy lokację
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
stąd
Właściwie nie dziwiła się, że ponownie jej coś nie wyszło. Może zwyczajnie naprawa magii w Dziale Ksiąg Zakazanych razem z Brendanem była zwykłym przypadkiem nie zaś pokazem jej umiejętności? Może zwyczajnie był jeszcze zbyt słaba i porywała się z motyką na słońce? Ale nie mogła przecież pozostać w bezruchu, on sprawiał że myśli i wspomnienia przychodziły do niej same a nie była w stanie w nich trwać. Zbyt wiele znajdowało się pod znakiem zapytania, lub zbyt wiele przynosiło żałość smutek, by pozwolić im dotrzeć do siebie. Potrzebowała ruchu i zajęcia, bo tylko to zdawało jej się jeszcze trzymać ją w jakiejkolwiek formie.
Rzuciła zaklęcie, a potem obserwowała jak Eileen nakłada pastę na oparzenia, których i ona doznała. Zastanawiała się, czy będzie chciała spróbować jeszcze raz - zaryzykować. Mogła odmówić - Just nie byłaby z tego powodu smutna, czy zła. Każdy szacował ryzyko którego chciał się podjąć i nikt nie powinien za to być oceniany. Bo też nikt nie mógł za nikogo innego przeżyć życia. A każdy powinien je przeżywać głównie w zgodzie z sobą, by później móc spoglądać w lustro. Jeszcze raz obejrzała się na rezerwat, a potem wcisnęła obie dłonie w kieszenie, sprawdzając lewą ręką czy fiolka wypełniona Wiecznym Płomieniem podarowanym przez Cyrusa nadal tam jest cała i gotowa do użycia.
- Tak. Sklep z Amuletami. - powiedziała tylko wiedząc, że Eileen dokładnie wie o jakim miejscu mówi. Niewiele później znajdowały się już na miejscu. Po ulicach krażyły plotki o tym sklepie a Ministerstwo nie było sobie z nim w stanie poradzić. Możliwie, że im się uda. Możliwe, że będzie zupełnie odwrotnie. Miały za chwilę otrzymać swoją odpowiedź. Pchnęła drzwi do sklepu z amuletami kątem oka dostrzegając cień przemykający po ścianie - najpierw jeden a potem kolejny. Cienie zatrzymały się nagle, transmutując w pokraczne maszkary, które mimo swojego wyglądu nadal zdawały się być szybki i zwinne. Wiedziała też, że zaklęcia zwyczajnie przez nie przelecą, musiały coś na to poradzić.
- Inumbravi. - wypowiedziała płynnie licząc na to, że różdżka jej posłucha i obie będą mogły spróbować naprawić magię w tym miejscu. Trzeba było coś poradzić na chaos rozprzestrzeniający się po miejscach i ulicach.
| żywotność 215/232
Właściwie nie dziwiła się, że ponownie jej coś nie wyszło. Może zwyczajnie naprawa magii w Dziale Ksiąg Zakazanych razem z Brendanem była zwykłym przypadkiem nie zaś pokazem jej umiejętności? Może zwyczajnie był jeszcze zbyt słaba i porywała się z motyką na słońce? Ale nie mogła przecież pozostać w bezruchu, on sprawiał że myśli i wspomnienia przychodziły do niej same a nie była w stanie w nich trwać. Zbyt wiele znajdowało się pod znakiem zapytania, lub zbyt wiele przynosiło żałość smutek, by pozwolić im dotrzeć do siebie. Potrzebowała ruchu i zajęcia, bo tylko to zdawało jej się jeszcze trzymać ją w jakiejkolwiek formie.
Rzuciła zaklęcie, a potem obserwowała jak Eileen nakłada pastę na oparzenia, których i ona doznała. Zastanawiała się, czy będzie chciała spróbować jeszcze raz - zaryzykować. Mogła odmówić - Just nie byłaby z tego powodu smutna, czy zła. Każdy szacował ryzyko którego chciał się podjąć i nikt nie powinien za to być oceniany. Bo też nikt nie mógł za nikogo innego przeżyć życia. A każdy powinien je przeżywać głównie w zgodzie z sobą, by później móc spoglądać w lustro. Jeszcze raz obejrzała się na rezerwat, a potem wcisnęła obie dłonie w kieszenie, sprawdzając lewą ręką czy fiolka wypełniona Wiecznym Płomieniem podarowanym przez Cyrusa nadal tam jest cała i gotowa do użycia.
- Tak. Sklep z Amuletami. - powiedziała tylko wiedząc, że Eileen dokładnie wie o jakim miejscu mówi. Niewiele później znajdowały się już na miejscu. Po ulicach krażyły plotki o tym sklepie a Ministerstwo nie było sobie z nim w stanie poradzić. Możliwie, że im się uda. Możliwe, że będzie zupełnie odwrotnie. Miały za chwilę otrzymać swoją odpowiedź. Pchnęła drzwi do sklepu z amuletami kątem oka dostrzegając cień przemykający po ścianie - najpierw jeden a potem kolejny. Cienie zatrzymały się nagle, transmutując w pokraczne maszkary, które mimo swojego wyglądu nadal zdawały się być szybki i zwinne. Wiedziała też, że zaklęcia zwyczajnie przez nie przelecą, musiały coś na to poradzić.
- Inumbravi. - wypowiedziała płynnie licząc na to, że różdżka jej posłucha i obie będą mogły spróbować naprawić magię w tym miejscu. Trzeba było coś poradzić na chaos rozprzestrzeniający się po miejscach i ulicach.
| żywotność 215/232
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź