Muzeum Quidditcha
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Muzeum Quidditcha
Qudditch traktowany jest przez wielu czarodziejów śmiertelnie poważnie - toteż nic dziwnego, że już wiele wieków temu powstało w Londynie muzeum obrazujące jego historię, rozwój technologiczny mioteł oraz upamiętniające ważniejsze mecze.
Choć wielu postulowało za ulokowaniem go na ulicy Pokątnej, finalnie gmach muzeum znalazł się niedaleko sławetnej londyńskiej biblioteki, pośród licznych czarodziejskich ambasad i niemagicznych galerii sztuki. Obłożony licznymi zaklęciami ochronnymi, na dodatek odwrócony do ulicy tyłem, budynek chroniony jest przez wścibskimi mugolami bez konieczności przenoszenia go do mniej uczęszczanej dzielnicy lub chowaniem pod iluzją rudery. By się do niego dostać, trzeba skręcić w niewielką, opustoszałą uliczkę, która dla mugoli jest ślepym zaułkiem, zaś dla czarodziejów - skrywa w głębi doskonale widoczne, potężne drewniane drzwi.
Tuż za nimi znajduje się kasa, gdzie można zakupić bilety, a tym samym zyskać możliwość przejścia dalej, do licznych sal tematycznych, w których można zobaczyć - między innymi - model średniowiecznej miotły, dziennik mieszkającej na Queerditch Marsh Geertie Keddle czy dwunastowieczny gobelin przedstawiający tradycyjne polowanie na znikacza. Całe wnętrze muzeum jest przestronne i schludne, o wysoko zawieszonych sufitach i dopasowanej do tematyki wystaw kolorystyce. Każdego dnia odwiedzają je dziesiątki czarodziejów, by obejrzeć nowe drogocenne eksponaty lub uczestniczyć w spotkaniach z ekspertami od Qudditcha, czy reprezentantami rodzimych drużyn.
Choć wielu postulowało za ulokowaniem go na ulicy Pokątnej, finalnie gmach muzeum znalazł się niedaleko sławetnej londyńskiej biblioteki, pośród licznych czarodziejskich ambasad i niemagicznych galerii sztuki. Obłożony licznymi zaklęciami ochronnymi, na dodatek odwrócony do ulicy tyłem, budynek chroniony jest przez wścibskimi mugolami bez konieczności przenoszenia go do mniej uczęszczanej dzielnicy lub chowaniem pod iluzją rudery. By się do niego dostać, trzeba skręcić w niewielką, opustoszałą uliczkę, która dla mugoli jest ślepym zaułkiem, zaś dla czarodziejów - skrywa w głębi doskonale widoczne, potężne drewniane drzwi.
Tuż za nimi znajduje się kasa, gdzie można zakupić bilety, a tym samym zyskać możliwość przejścia dalej, do licznych sal tematycznych, w których można zobaczyć - między innymi - model średniowiecznej miotły, dziennik mieszkającej na Queerditch Marsh Geertie Keddle czy dwunastowieczny gobelin przedstawiający tradycyjne polowanie na znikacza. Całe wnętrze muzeum jest przestronne i schludne, o wysoko zawieszonych sufitach i dopasowanej do tematyki wystaw kolorystyce. Każdego dnia odwiedzają je dziesiątki czarodziejów, by obejrzeć nowe drogocenne eksponaty lub uczestniczyć w spotkaniach z ekspertami od Qudditcha, czy reprezentantami rodzimych drużyn.
Raiden nie przepadał za quidditchem. W sumie dopiero pod koniec marca na tym całym amatorskim spędzie, gdzie grała Sophia zobaczył naprawdę zapalonych graczy. W Hogwarcie raczej nie kwapił się, żeby obserwować tych zaślepionych miotłami sprzątaczy, którzy fruwali po niebie. Miał lepsze rzeczy do roboty, od których adrenalina też mogła skakać. Zabawne, że to właśnie z jednymi z fanatyków spędził tamten dzień. Nate, syn Peony był niezwykle ześwirowany na tym punkcie, a Artis oczywiście musiała wspomnieć, że ze wszystkich facetów świata musiała trafić na takiego, który w ogóle nie znał zasad tej gry. Bo przecież naprawdę nie wszyscy czarodzieje musieli być zapalonymi fanami tej gry. Tak samo jak wszystkie prostytutki nie musiały być kobietami. To porównanie wywołało w nim odruch wymiotny. Ale taka właśnie była prawda. Raiden zajął się więc myśleniem o tym, dlaczego tu był. A właśnie... To było bardzo dobre pytanie. Wezwanie, które dostał sugerowało, że ktoś wdarł się na teren muzeum i chociaż nic nie ukradł, grasował po nim całą noc i to jeszcze niewykryty przez żadne alarmy czy zaklęcia. Interesujące było dla niego nie jak to zrobił, ale jakim ten ktoś musiał być idiotą, żeby włamywać się do muzeum quidditcha... Do Banku Gringotta oczywiście że by zrozumiał, ale tutaj? Mimo wszystko przybył do jednej z dalszych dzielnic jaką była Royal Borough of Kensington and Chelsea. Nie często dostawali stąd wezwania, ale nie pracował przecież na oddziale w Wielkiej Brytanii zbyt długo. No i nie wysyłano go do takich spraw. Cóż. Najwidoczniej dzisiaj ktoś stwierdził, że przyda mu się coś prostego ze względu na chaos i nawał stresu, który ostatnio został dosłownie w niego władowany. Porwania dzieci zawsze doprowadzały go do białej gorączki i nie był wtedy dobrym współpracownikiem. Może był to też sposób żeby się go chwilowo pozbyć z biura policyjnego, chociaż długo tam nie siedział? Nie miało to znaczenia. Chwila oddechu każdemu się przyda. A przynajmniej tak sądził nim wszedł do środka do muzeum, by skierować się do odpowiedniej sali, gdzie włamywacz podobno się znalazł zaraz po wejściu przez... Okno.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
10.08
Zmieniał się świat. Percepcja coraz mocniej zakrzywiona, zwierciadło nie pokazywało tego, co powinno - lub w prześmiewczej, karykaturalnej formie. Trudno było połapać się kto był wrogiem, kto zaś przyjacielem i wszyscy ci, którzy nie należeli do Zakonu Feniksa byli podejrzani podwójnie. Podwójnie, bowiem nawet w szeregach organizacji nie wszystko wyglądało tak, jak powinno. Nastroje zmieniały się wraz ze światem, przechylając szalę zwycięstwa to na jedną, to na drugą stronę - Cyrus nie spodziewał się, że jego przyjaciel obierze dla siebie całkowicie inną drogę. Snape zastanawiał się czy nie iść w jego ślady, wszakże ugrupowanie wydawało mu się całkowicie niezorganizowane, ba, pogrążone w chaosie na równi z zastaną dookoła rzeczywistością, jednakże alchemik zdławił w sobie poczucie zagrożenia oraz cierpkość niepodjętych decyzji, łudząc się jeszcze, że był w stanie funkcjonować wśród tych ludzi bez wyrzutów sumienia. I bez goryczy porażki, jakiej ostatnio smakował dość często. Nawet nie ostatnio - za każdym razem, kiedy mężczyzna spoglądał wstecz, w swoją przeszłość, dostrzegał wyłącznie przegraną. Żałość, upadek, upodlenie - te wszystkie negatywne cechy, o których wolało się nie myśleć. Jednakże on nie potrafił nie myśleć, myślenie było wszystkim, co posiadał. Zdławił w sobie kolejne promienie zdenerwowania, kolejne zażenowanie malujące się czerwienią na policzkach. Dźwigał się ponownie każdego dnia, starając się osiągnąć sukces, nawet jeśli przeżycie było jedynym, czym mógł się pochwalić. Nie miał dorobku, nie miał rodziny - bieda aż świszczała w uszach, więc Cyrus zabijał ją zajęciami.
Nie chciał myśleć o Leanne oraz Festiwalu Lata - miał pojawić się tam tylko w celu wzięcia udziału w alchemicznym konkursie. Poszło mu fatalnie, gorzej niźli się spodziewał. Kolejny policzek od losu smakował właściwie tak samo jak poprzednie, bowiem Snape powoli przyzwyczajał się do pecha snującego się za nim niczym cień. Później umówił się z dostawcą ingrediencji na terenach Weymouth i zamiast szukać mężczyzny chociażby i pod kamieniem, to czarodziej wdał się w bezsensowną tradycję połowów wianków, co oznaczało spędzenie wieczoru z Tonks. Czuł się dziwnie, chociaż niedostrzeżenie wśród tłumu znajomej, rudowłosej czarownicy odebrał za dobrą monetę. Obawiał się ich przypadkowego spotkania oraz tego, że nie będzie w stanie zapanować nad targającymi nim uczuciami, dlatego też unikał okazji w jakich mogłoby dojść do niefortunnego zderzenia.
W najśmielszych snach nie przypuszczałby, że natknie się na nią zupełnym przypadkiem - w miejscu, w którym nie spodziewałby się dostrzec jej czarnych oczu. Nie spodziewał się zatem ataku; podróż do muzeum Quidditcha podyktowana była celami naukowymi. Mówiono, że niewielka anomalia dosięgnęła również to miejsce i chociaż wyciszona, to nadal działy się tam dziwne zjawiska. Cyrusowi nie trzeba było dwa razy powtarzać - skoro niemożliwym było, żeby zginął, to postanowił zbadać owe tajemnicze miejsce. Przytrzymał się lampy po wyjściu z Błędnego Rycerza, a kiedy mroczki przed oczami zniknęły, ruszył powolnym krokiem do wnętrza budynku. Musiał prezentować się zaiste niecodziennie kiedy lawirował między eksponatami z pergaminem w notesie oraz ołówkiem, kreśląc zapalczywie jakieś zdania. Zaabsorbowany oględzinami budynku oraz własnymi obliczeniami nawet nie dostrzegł grupki przechadzających się dzieciaków, którzy śmiali się i dokazywali ignorując zagrożenie jakie sprawiali w takim małym tłumie. Nie spostrzegł również więcej niż znajomej twarzy, wdzięcznych ruchów oraz kpiących ust znajdujących się gdzieś w przestrzeni jego świata.
On znajdował się w innym.
Zmieniał się świat. Percepcja coraz mocniej zakrzywiona, zwierciadło nie pokazywało tego, co powinno - lub w prześmiewczej, karykaturalnej formie. Trudno było połapać się kto był wrogiem, kto zaś przyjacielem i wszyscy ci, którzy nie należeli do Zakonu Feniksa byli podejrzani podwójnie. Podwójnie, bowiem nawet w szeregach organizacji nie wszystko wyglądało tak, jak powinno. Nastroje zmieniały się wraz ze światem, przechylając szalę zwycięstwa to na jedną, to na drugą stronę - Cyrus nie spodziewał się, że jego przyjaciel obierze dla siebie całkowicie inną drogę. Snape zastanawiał się czy nie iść w jego ślady, wszakże ugrupowanie wydawało mu się całkowicie niezorganizowane, ba, pogrążone w chaosie na równi z zastaną dookoła rzeczywistością, jednakże alchemik zdławił w sobie poczucie zagrożenia oraz cierpkość niepodjętych decyzji, łudząc się jeszcze, że był w stanie funkcjonować wśród tych ludzi bez wyrzutów sumienia. I bez goryczy porażki, jakiej ostatnio smakował dość często. Nawet nie ostatnio - za każdym razem, kiedy mężczyzna spoglądał wstecz, w swoją przeszłość, dostrzegał wyłącznie przegraną. Żałość, upadek, upodlenie - te wszystkie negatywne cechy, o których wolało się nie myśleć. Jednakże on nie potrafił nie myśleć, myślenie było wszystkim, co posiadał. Zdławił w sobie kolejne promienie zdenerwowania, kolejne zażenowanie malujące się czerwienią na policzkach. Dźwigał się ponownie każdego dnia, starając się osiągnąć sukces, nawet jeśli przeżycie było jedynym, czym mógł się pochwalić. Nie miał dorobku, nie miał rodziny - bieda aż świszczała w uszach, więc Cyrus zabijał ją zajęciami.
Nie chciał myśleć o Leanne oraz Festiwalu Lata - miał pojawić się tam tylko w celu wzięcia udziału w alchemicznym konkursie. Poszło mu fatalnie, gorzej niźli się spodziewał. Kolejny policzek od losu smakował właściwie tak samo jak poprzednie, bowiem Snape powoli przyzwyczajał się do pecha snującego się za nim niczym cień. Później umówił się z dostawcą ingrediencji na terenach Weymouth i zamiast szukać mężczyzny chociażby i pod kamieniem, to czarodziej wdał się w bezsensowną tradycję połowów wianków, co oznaczało spędzenie wieczoru z Tonks. Czuł się dziwnie, chociaż niedostrzeżenie wśród tłumu znajomej, rudowłosej czarownicy odebrał za dobrą monetę. Obawiał się ich przypadkowego spotkania oraz tego, że nie będzie w stanie zapanować nad targającymi nim uczuciami, dlatego też unikał okazji w jakich mogłoby dojść do niefortunnego zderzenia.
W najśmielszych snach nie przypuszczałby, że natknie się na nią zupełnym przypadkiem - w miejscu, w którym nie spodziewałby się dostrzec jej czarnych oczu. Nie spodziewał się zatem ataku; podróż do muzeum Quidditcha podyktowana była celami naukowymi. Mówiono, że niewielka anomalia dosięgnęła również to miejsce i chociaż wyciszona, to nadal działy się tam dziwne zjawiska. Cyrusowi nie trzeba było dwa razy powtarzać - skoro niemożliwym było, żeby zginął, to postanowił zbadać owe tajemnicze miejsce. Przytrzymał się lampy po wyjściu z Błędnego Rycerza, a kiedy mroczki przed oczami zniknęły, ruszył powolnym krokiem do wnętrza budynku. Musiał prezentować się zaiste niecodziennie kiedy lawirował między eksponatami z pergaminem w notesie oraz ołówkiem, kreśląc zapalczywie jakieś zdania. Zaabsorbowany oględzinami budynku oraz własnymi obliczeniami nawet nie dostrzegł grupki przechadzających się dzieciaków, którzy śmiali się i dokazywali ignorując zagrożenie jakie sprawiali w takim małym tłumie. Nie spostrzegł również więcej niż znajomej twarzy, wdzięcznych ruchów oraz kpiących ust znajdujących się gdzieś w przestrzeni jego świata.
On znajdował się w innym.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat zdawał się stanąć w miejscu. I choć nie tyczyło się tego zewnętrznego, gdzie wszelkie nieszczęścia oraz pomyślności zdawały się uderzać ze zdwojoną siłą, odkąd Wielką Brytanię nawiedziła plaga anomalii — tak ten wewnętrzny, całkowicie i niepodważalnie należący do niewielkiego stworzenia, o włosach pocałowanych przez ogień, zastygł niespodziewanie w bezruchu. I zastygł on nader niefortunnie, zakleszczając się między niemym zrezygnowaniem osiadającym smutkiem w nieprzeniknionej czerni oczu a płochą radością uciekającą na wzór fal smagających plażę, gotową umknąć spod wyciągniętej w jej stronę dłoni, gdy tylko opuszki ośmielą się próbować wen zanurzyć. Było to nader niekomfortowe, dosyć niecodzienne można by rzec i dziewczę za nic nie potrafiło poruszyć tego duchowego przestoju, trwając w swoistym niebycie od samego ranka. Może było to spowodowane wieczornym zrywem emocji, gdy w towarzystwie swojej kochanej przyjaciółki Stephanie, mogła wypowiedzieć — wykrzyczeć, wypłakać, wyparskać, rozpaczać — wszystkie obawy oraz nieprzyjemności zalegające na dnie jej serca na głos, okraszając to nielichą ilością wina, lodów czekoladowych oraz takowych ciastek. I kiedy świt powitał ją promieniami słońca czule muskającymi twarz oraz różowym futerkiem pufka, wtulonym w zagłębienie jej szyi — doznała swoistego wypalenia oraz lekkiego pulsowania między skroniami. O ile na to drugie mogła zaradzić niemal od razu, tak to pierwsze ciągnęło się za nią nieprzyjemnym ciężarem, który nie zelżał nawet wtedy, gdy wkraczała, stukając głośno wysokimi obcasami uroczych szpilek między mury szpitala św. Munga. Praca, która dotąd sprawiała jej wiele satysfakcji, tego dnia była udręką, z której nie mogła wcześniej uciec, choć stanowczo odmówiła dodatkowych nadgodzin, wymawiając się jakże przekonującym `nie` oraz spojrzeniem na tyle wymownym, że rozmówca odwrócił się w niemym zawstydzeniu, machając uzdrowicielce ręką na pożegnanie. Tak oto została sama, stanowczo zbyt pusta i to nie w przyjemnym sensie, nastawionym głównie na dbałość pod względem fizyczności. Była pusta, po prostu, a to nie podobało się jej w żadnym wypadku. Dlatego też najlepszym sposobem na wszelkie smutki i znoje, było rozpieszczanie się do granic możliwości, byleby na powrót wykrzesać z siebie jakąkolwiek iskrę. Sprawianie sobie przyjemności Rowan zresztą traktowała w nader pokraczny sposób, albowiem nie ograniczał się on do brylowania pośród sklepowych wystaw, czy zaspokajaniu kubków smakowych słodyczami, taplaniu się w wannie przez prawdziwie nieprzyzwoitą ilość czasu, bądź zagłębianiu się w odmęty tanich romansideł. Nie, nie, nie. Prawdziwie szczerą radość mógł przynieść rudzielcowi tylko i wyłącznie quiddich, a z racji braku rozgrywek tego dnia oraz niezbyt mocnym chęciom, by nawiedzić Rię oraz Max na treningu, mogła skierować się tylko do jednego miejsca.
Przechadzała się z jednej sali do drugiej niespiesznie, wyłapując znajome elementy z wystaw oraz odkrywając co nowsze eksponaty, uświetniające daną kolekcję. Pochylała się nad starodawnymi miotłami, wczytując się w ich historię, przystawała przy gobelinach, podziwiając kunszt oraz lekko zazdroszcząc, bowiem jej makramy zwykły ostawać się zazwyczaj nie dłużej niż trzy miesiące, a co dopiero myśleć o setkach lat. Ale jakby nie patrzeć, była dosyć marna szansa, by ktokolwiek w przyszłości miał wystawiać jej dzieła w muzeum, także co tam. Z lekko zmarszczonymi brwiami oraz uśmiechem przyjęła biegające wokół dzieci, niepokojem zdradzając się tylko, gdy zacisnęła kurczowo dłoń na torebce. Przez anomalie najmłodsi członkowie społeczeństwa wydawali się nad wyraz niebezpieczni, lecz wykluczanie ich z życia codziennego wydawało się nazbyt okrutne. Minuty upływał leniwie, wewnętrzny świat nie ruszył się nawet o milimetr, jednak spokój, jaki odczuwała, wydawał się lepszy niż to, z czym miała styczność ledwie kilka godzin temu. Zabawne, jak łatwo został on zburzony, gdy dwójka dzieci bawiąc się drzwiami do sali, z której wychodziło się płynnie do kolejnej, w pewnym momencie je zamknęło i ostatnim co dane było Red zobaczyć, to dziewczynka kichająca...kulą ognia? Tąpnięcie o drewno przerażonego smyka mogła doskonale usłyszeć nawet z takiej odległości, jaka ją od nich dzieliła, a magia w połączeniu z anomaliami musiała zadziałać na młodego chłopca, bowiem drzwi zostały skute lodem. Grubym lodem. Mimowolnie rozchyliła wargi w zdumieniu, zbliżając się do zablokowanego wyjścia. Ale...co? Jak? Dlaczego? Została tu uwięziona? Sama? Samiuteńka? Przecież to wprost niemożliwe. Przecież...
— ...Co? — zdołała tylko wypowiedzieć w swej bezradności, nim zagubionym wzrokiem jęła sunąć po sali z gobelinami. A kiedy czerń ślepi zatrzymała się na zbyt znajomej sylwetce, poczuła dosyć bolesne szarpnięcie w piersi. Och, nie. Nie, nie, nie. Tak oto jej świat ruszył na nowo. O ironio, poruszony przez ostatnią osobę, której spodziewała się ujrzeć. Najwyraźniej to nie był szczęśliwy dzień dla panny Sprout.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Rozkoszował się pozorną, zamkniętą na innych samotnością oraz informacjami jakie zdobywał. Budował w głowie dalekosiężne plany, wymyślał rozwiązania i chłonął wspaniałość nauki kiedy nagle wszystko poszło nie tak. Świat upomniał się o Cyrusa, sprowadzając go doń nie tylko ciałem, lecz również pogrążonym w myślach umyśle. Najpierw kichnięcie, później trzaśnięcie drzwiami - obrócił głowę ku dźwiękom jakoś tak automatycznie, chociaż wciąż nieprzytomnie. Zamrugał kilka razy nim zareagował. Przyspieszył kroku chcąc z sali po prostu wyjść, jednakże nieuśpione eliksirem słodkiego snu dzieci stworzyły dlań pułapkę. Skutą lodem, zamykając wrota do wyjścia z muzeum. Na amen. Zatrwożył się, że będzie musiał zostać tutaj bardzo długo nim zawezwana zostanie pomoc - miał plan na spożytkowanie czasu. Niestety nie został w pomieszczeniu sam. Cichy, dziwnie znajomy tembr głosu dotarł do jego uszu, a kiedy spojrzenia ciemnych oczu spotkały się, Snape'a przeszedł dreszcz. Biegł zawzięcie po kręgosłupie, włosy stanęły dęba, a gardło momentalnie zamieniło się w Saharę. Ale jak? Skąd? Dlaczego? Badał spojrzeniem twarz kobiety, jej włosy, posturę - to ona. Upewnił się w swoim najgorszym przypuszczeniu, zaś koszmar urzeczywistnił się, nie będąc już jedynie wytworem jego wyobraźni, czy raczej sennych widziadeł. Był tutaj, wraz z nim, w muzeum Quidditcha. Alchemik bał się podejść oraz dotknąć fragmentu ubrania czarownicy, lecz domyślał się, że jego palce napotkałyby na opór dając jasno do zrozumienia, że stojąca nieopodal postać posiadała materialne ciało.
Serce biło boleśnie w piersi - przyspieszyło znacząco, nogi odmówiły posłuszeństwa. Stał tak w bezradności dobrą chwilę nim odzyskał zdolność myślenia. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć, wyparować; przez kilka długich sekund rozważał opcję rozszczepienia teleportacyjnego, byleby tylko znaleźć się jak najdalej stąd.
Nie chciał tu być. Nie chciał oglądać znajomej, zachwycającej twarzy, nie chciał oddychać tym samym, słodkim powietrzem - dusił się. Zrobił najpierw kilka chwiejnych kroków w tył, żeby nerwowo rozejrzeć się po sali. Inne wyjście? Okna? Cokolwiek? Drżącymi dłońmi schował notes do obszernej kieszeni szaty, wciąż uparcie milcząc.
Co mógłby jej powiedzieć? Że wbiła mu nóż w serce, że lekką nogą zadeptała wszystko, co było dla niego istotne? I co dałoby to uzewnętrznianie się? Nic. Może odrobinę pogardy oraz kolejną dozę pretensji ze strony Rowan, na którą Cyrus nie był gotowy. Tak jak na to spotkanie po tylu miesiącach. Sądził, że zdołał się pogodzić z tym, że kobieta zniknęła, nie istniejąc w jego przestrzeni życiowej. Jednakże organizm mówił mu coś zgoła innego. Oczywiście, że wyobrażał sobie zbyt wiele - gdyby nie to, ich znajomość urwałaby się zwyczajnie, bez konsekwencji. Niestety Snape nie potrafił zapanować nad uczuciami jakie pojawiły się w jego sercu. Wszakże Sprout wzbudziła w nim coś, czego od dawna nie czuł i czego odczuwać się bał uważając, że po tym, co miało miejsce, nie był tego godzien. I los dał mu jasno do zrozumienia, że to była prawda. Teraz zaś bawi się w najlepsze skazując mężczyznę na pastwienie się wygrywanymi w duszy emocjami. Nie chciał tego.
Dlatego z dużą dozą determinacji zbliżył się wreszcie do drzwi. - Halo? Jest tam ktoś? Zostaliśmy uwięzieni - krzyczał, dotykając rękoma zimnego, grubego lodu pokrywającego powierzchnię wrót. Bał się sięgnąć po różdżkę, racząc ich tym samym kolejną partią anomalii. Chciał tylko stąd wyjść - naprawdę dusił się wspomnieniami.
Serce biło boleśnie w piersi - przyspieszyło znacząco, nogi odmówiły posłuszeństwa. Stał tak w bezradności dobrą chwilę nim odzyskał zdolność myślenia. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć, wyparować; przez kilka długich sekund rozważał opcję rozszczepienia teleportacyjnego, byleby tylko znaleźć się jak najdalej stąd.
Nie chciał tu być. Nie chciał oglądać znajomej, zachwycającej twarzy, nie chciał oddychać tym samym, słodkim powietrzem - dusił się. Zrobił najpierw kilka chwiejnych kroków w tył, żeby nerwowo rozejrzeć się po sali. Inne wyjście? Okna? Cokolwiek? Drżącymi dłońmi schował notes do obszernej kieszeni szaty, wciąż uparcie milcząc.
Co mógłby jej powiedzieć? Że wbiła mu nóż w serce, że lekką nogą zadeptała wszystko, co było dla niego istotne? I co dałoby to uzewnętrznianie się? Nic. Może odrobinę pogardy oraz kolejną dozę pretensji ze strony Rowan, na którą Cyrus nie był gotowy. Tak jak na to spotkanie po tylu miesiącach. Sądził, że zdołał się pogodzić z tym, że kobieta zniknęła, nie istniejąc w jego przestrzeni życiowej. Jednakże organizm mówił mu coś zgoła innego. Oczywiście, że wyobrażał sobie zbyt wiele - gdyby nie to, ich znajomość urwałaby się zwyczajnie, bez konsekwencji. Niestety Snape nie potrafił zapanować nad uczuciami jakie pojawiły się w jego sercu. Wszakże Sprout wzbudziła w nim coś, czego od dawna nie czuł i czego odczuwać się bał uważając, że po tym, co miało miejsce, nie był tego godzien. I los dał mu jasno do zrozumienia, że to była prawda. Teraz zaś bawi się w najlepsze skazując mężczyznę na pastwienie się wygrywanymi w duszy emocjami. Nie chciał tego.
Dlatego z dużą dozą determinacji zbliżył się wreszcie do drzwi. - Halo? Jest tam ktoś? Zostaliśmy uwięzieni - krzyczał, dotykając rękoma zimnego, grubego lodu pokrywającego powierzchnię wrót. Bał się sięgnąć po różdżkę, racząc ich tym samym kolejną partią anomalii. Chciał tylko stąd wyjść - naprawdę dusił się wspomnieniami.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moment, w którym ich oczy się spotkały, można by śmiało przyrównać do huku fal zawzięcie rozbijających się o strome, nieruchome klify opanowania. Do złocistych wstęg piorunów, uderzających jakże okrutnie w wyciągnięte drewniane ramiona drzew, krzesające iskry, rozprzestrzeniające nieokiełznaną pożogę we wnętrzu. Do huraganu, porywającego siłą dmącego wiatru wszelkie pozytywne zrywy emocji. Zaciętymi kroplami deszczu, godząc w kruchą powłokę duszy, wystawiając ją tym samym na działanie zimna oraz ogromnego, przeszywającego strachu. Strachu zmuszającego serce do przyspieszonych uderzeń o pręty klatki piersiowej, wywołującego panikę zaciskającą lodowate palce wokół ściśniętego gardła oraz wzniecającego niemal natychmiastową potrzebę opuszczenia pomieszczenia, w którym aktualnie przebywali. Chciała wykonać krok do tyłu, wpleść smukłe palce w ogniste kosmyki włosów, w bezradności szeptać ledwo słyszalne nie, nie, nie. Bo to przecież było niemożliwe, nieprawdopodobne i pod wieloma względami nad wyraz bezlitosne. Jak bezwzględnym musiał być wszechświat, by śmiał umieścić ponownie ze sobą te dwie persony, które nigdy nie powinny się raz jeszcze na siebie natknąć? Nie cofa się jednak wciąż stoi nieruchomo, jakby ktoś podle przykleił obcasy przeuroczych szpilek zaklęciem trwałego przylepca. Przez jej umysł przemyka szarża myśli, sprzecznych oraz podszytych znaczną nutą zdenerwowania, zahaczającego niemalże o histerię. Rozchyla wargi, tylko po to by mogła zaraz zacisnąć je w wąską linię. Milczy, bo wie, że nic co powie, nie będzie wystarczające. Że w jego oczach, tych mądrych oczach barwy gorzkiej czekolady, nigdy już nie będzie wystarczająca. Będzie wyrzutem, bolesną zadrą majaczącą w meandrach pamięci, by mogła być w końcu wymazaną, błędem przepełnionym niemijającym żalem. Czerwoną linią przekreślającą szansę na...na właściwie na co? Nigdy chyba tak do końca nie dojrzała do odpowiedzi, zbyt zapatrzona w swe cele oraz własną naiwność, teraz zaś niedane będzie jej już nigdy tego odkryć.
Więc milczy, zastanawiając się, kiedy Cyrus wrócił do kraju, dlaczego nie pozostał we Francji, gdzie mógłby wieść życie genialnego alchemika z jakąś francą na boku, przyjmującą z wdzięcznością jego nazwisko? Czemu szczury milczały i dlaczego ona, Red czuje się tak zdruzgotana jego pojawieniem? Czy to wstyd, za popełniony błąd kierowany dobrocią serca oraz egoistyczną potrzebą ochrony? A może lęk przed konsekwencjami, które przecież muszą nadejść? Wykpić głupotę, zadeptać zaufanie, które nigdy nie zostanie na nowo stworzone. Wzdryga się, kiedy mężczyzna unosi głos, podświadomie sądząc, że to w nią wbije oskarżycielskie słowa na wzór sztyletów — i żadna wiedza medyczna, nie będzie wystarczająca, by mogła zatamować krwawienie. Jednak Snape nie jest taki, wie, że nie jest i przeraża ją fakt, jak doskonale wie, jaki jest. Zamiast tego pragnie odejść. Zniknąć, tak jak ona zniknęła i to powinno być dobre. Problem w tym, że nie jest. Uzdrowicielka przez chwilę spogląda w stronę drzwi, tylko po to, by móc z cichym westchnieniem podejść do pojedynczej ławki w sali i usiąść nań, zakładając przy tym nogę na nogę, łokieć kładzie na kolanie, zaś brodę opiera na otwartej dłoni. Ma przykre wrażenie, że lód osiadający na drzwiach nie ustąpi zbyt prędko, a próba pozbycia się go zaklęciem może skończyć się dosyć marnie. Więc siedzi, czernią ślepi, mierząc sylwetkę towarzysza, rejestruje wszystkie zmiany, jakie w nim zaszły, pozostawiając wszelkie niedopowiedzenia oraz usprawiedliwienia martwej ciszy.
Więc milczy, zastanawiając się, kiedy Cyrus wrócił do kraju, dlaczego nie pozostał we Francji, gdzie mógłby wieść życie genialnego alchemika z jakąś francą na boku, przyjmującą z wdzięcznością jego nazwisko? Czemu szczury milczały i dlaczego ona, Red czuje się tak zdruzgotana jego pojawieniem? Czy to wstyd, za popełniony błąd kierowany dobrocią serca oraz egoistyczną potrzebą ochrony? A może lęk przed konsekwencjami, które przecież muszą nadejść? Wykpić głupotę, zadeptać zaufanie, które nigdy nie zostanie na nowo stworzone. Wzdryga się, kiedy mężczyzna unosi głos, podświadomie sądząc, że to w nią wbije oskarżycielskie słowa na wzór sztyletów — i żadna wiedza medyczna, nie będzie wystarczająca, by mogła zatamować krwawienie. Jednak Snape nie jest taki, wie, że nie jest i przeraża ją fakt, jak doskonale wie, jaki jest. Zamiast tego pragnie odejść. Zniknąć, tak jak ona zniknęła i to powinno być dobre. Problem w tym, że nie jest. Uzdrowicielka przez chwilę spogląda w stronę drzwi, tylko po to, by móc z cichym westchnieniem podejść do pojedynczej ławki w sali i usiąść nań, zakładając przy tym nogę na nogę, łokieć kładzie na kolanie, zaś brodę opiera na otwartej dłoni. Ma przykre wrażenie, że lód osiadający na drzwiach nie ustąpi zbyt prędko, a próba pozbycia się go zaklęciem może skończyć się dosyć marnie. Więc siedzi, czernią ślepi, mierząc sylwetkę towarzysza, rejestruje wszystkie zmiany, jakie w nim zaszły, pozostawiając wszelkie niedopowiedzenia oraz usprawiedliwienia martwej ciszy.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Sztorm rozszalał się na dobre, roztrzaskując wszelką naiwność. Fale wzbierały nieustępliwie zalewając gardło Cyrusa - dlaczego pomimo tego zostawało tak boleśnie suche, niezdolne do przełknięcia kropli śliny? - utrudniając mu dalsze nawoływanie. Próbował walczyć, lecz był w tej walce osamotniony. Jak przez całe swoje życie. Wziął udział w wielu różnych bataliach i zawsze był pozostawiony sam sobie. Wtedy, kiedy jako pierwszy z rodzeństwa odkrywał tajniki magii, wtedy, kiedy bił się w imieniu brata i wtedy, gdy zawalił się cały świat po raz pierwszy i po raz drugi i Snape został zmuszony do wewnętrznej walki o samego siebie. Gdyby nie to, nie żyłby już dawno, zapomniany przez wszystkich. Prócz tych kilku, najważniejszych w jego życiu osób - policzalnych na palcach jednej ręki. Uzmysławiał to sobie dobitniej z każdą upływającą sekundą i alchemik wiedział już co było tego powodem. Czy raczej kto. Niczym pasożyt Rowan wysysała z niego wszelką pewność siebie, wywlekając na wierzch uczucia, które miały odejść w zapomnienie. Osiadłe na dnie podświadomości oraz serca wezbrały na nowo, atakując wściekle wnętrze przerażonego ich działaniem mugolaka. Wielokrotnie próbował zatrzymać podobne emocje - słał listy, rozmyślał nad powodem, dla którego Sprout postanowiła zepsuć wszystko, co on zbudował. Może faktycznie bez jej wiedzy oraz przyzwolenia, lecz równie dobrze mogła utrzymywać go w bańce ułudy lub stopniowo ograniczać kontakt - czy tak byłoby lepiej? Na pewno sprawiedliwiej. Tak jak wyjaśnienia.
Jak już wreszcie dotarło do oszołomionego umysłu Cyrusa, że opuszczenie tego miejsca opóźni się w czasie, zaryzykował kolejne spojrzenie na rudowłosą - w jednej chwili opanowała go nieuzasadniona złość. Usiadła licząc na co, na cud? Powinna mu pomóc, na pewno zależało jej na wyjściu w równym stopniu co jemu - dopiero potem dotarło do niego, że i ona nie dałaby rady nic z tym zrobić. Musieli zaczekać na pomoc, o ile ta kiedyś nadejdzie.
Wysnute wnioski nie pozwoliły alchemikowi na uspokojenie rozszalałej pogody. Zaciskał zęby nie chcąc, żeby żadne niepowołane słowo nie opuściło boleśnie zaciśniętego przełyku. Spodziewał się wtedy, że Rowan zechce mu coś powiedzieć, wyjaśnić cokolwiek, skoro zostali na siebie skazani. Nic. Odpowiedziała mu martwa, przerażająca cisza. Pomimo wydarzeń z przeszłości Snape nie chciał dopuścić do siebie myśli jakoby Sprout miała być okrutnym, złym człowiekiem pastwiącym z lubością nad innymi. Teraz zaczął mieć wątpliwości. Może nie dostrzegł pełnych ust wygiętych w szyderczym uśmiechu, jednakże to o niczym nie świadczyło.
Myśli gnały stadnie niczym szarańcza trzminorków; mężczyzna nakręcał się samoistnie, wymyślając coraz okrutniejsze powody, dla których cała ta sytuacja miała miejsce. Może czystokrwista czarownica dołączyła się do ruchu fanatyków gardzących mugolakami? Stąd to szybkie urwanie kontaktu? Nigdy nie spodziewał się czegoś podobnego, sądząc naiwnie, że uczennica Hogwartu, a później stażystka uzdrowicielstwa, serwowała mu wyłącznie szczerość. To nie była prawda, wszakże papier może przyjąć wszystko - natomiast słowa pozostawały pustymi słowami. Może hobbystycznie była aktorką?
- Jestem szlamą - rzucił w końcu na głos, donośnie, z mocą, chociaż niemal wypluł to obelżywe słowo, jakie słyszał w szkole codziennie - i zbliżył się. - Powiedz to wreszcie wprost - zażądał stanowczo, chociaż drgała mu szczęka. Z powodu złości, frustracji, determinacji, rozpaczy. Przyznaj wreszcie kim jesteś naprawdę. Chciał to usłyszeć, wiedząc, że nareszcie będzie mógł zamknąć ten etap. Uwolnić się od snucia przypuszczeń, gdybać nad przyszłością, która się nie ziści. Przekreślić Rowan raz na zawsze, odciąć się od przeszłości. Może na to nie zasługiwał? Zrobił coś tak potwornego, że kobieta udzieliła mu kary? Miał się tak męczyć do końca swoich dni? Taki miała cel? Wpatrywał się w nią zawzięcie, świdrując wzrokiem, chcąc wychwycić wszystkie oznaki kłamstwa lub nienawiści, jaką do niego żywiła. Nie mogło być innego wytłumaczenia.
A on wciąż nie rozumiał.
Jak już wreszcie dotarło do oszołomionego umysłu Cyrusa, że opuszczenie tego miejsca opóźni się w czasie, zaryzykował kolejne spojrzenie na rudowłosą - w jednej chwili opanowała go nieuzasadniona złość. Usiadła licząc na co, na cud? Powinna mu pomóc, na pewno zależało jej na wyjściu w równym stopniu co jemu - dopiero potem dotarło do niego, że i ona nie dałaby rady nic z tym zrobić. Musieli zaczekać na pomoc, o ile ta kiedyś nadejdzie.
Wysnute wnioski nie pozwoliły alchemikowi na uspokojenie rozszalałej pogody. Zaciskał zęby nie chcąc, żeby żadne niepowołane słowo nie opuściło boleśnie zaciśniętego przełyku. Spodziewał się wtedy, że Rowan zechce mu coś powiedzieć, wyjaśnić cokolwiek, skoro zostali na siebie skazani. Nic. Odpowiedziała mu martwa, przerażająca cisza. Pomimo wydarzeń z przeszłości Snape nie chciał dopuścić do siebie myśli jakoby Sprout miała być okrutnym, złym człowiekiem pastwiącym z lubością nad innymi. Teraz zaczął mieć wątpliwości. Może nie dostrzegł pełnych ust wygiętych w szyderczym uśmiechu, jednakże to o niczym nie świadczyło.
Myśli gnały stadnie niczym szarańcza trzminorków; mężczyzna nakręcał się samoistnie, wymyślając coraz okrutniejsze powody, dla których cała ta sytuacja miała miejsce. Może czystokrwista czarownica dołączyła się do ruchu fanatyków gardzących mugolakami? Stąd to szybkie urwanie kontaktu? Nigdy nie spodziewał się czegoś podobnego, sądząc naiwnie, że uczennica Hogwartu, a później stażystka uzdrowicielstwa, serwowała mu wyłącznie szczerość. To nie była prawda, wszakże papier może przyjąć wszystko - natomiast słowa pozostawały pustymi słowami. Może hobbystycznie była aktorką?
- Jestem szlamą - rzucił w końcu na głos, donośnie, z mocą, chociaż niemal wypluł to obelżywe słowo, jakie słyszał w szkole codziennie - i zbliżył się. - Powiedz to wreszcie wprost - zażądał stanowczo, chociaż drgała mu szczęka. Z powodu złości, frustracji, determinacji, rozpaczy. Przyznaj wreszcie kim jesteś naprawdę. Chciał to usłyszeć, wiedząc, że nareszcie będzie mógł zamknąć ten etap. Uwolnić się od snucia przypuszczeń, gdybać nad przyszłością, która się nie ziści. Przekreślić Rowan raz na zawsze, odciąć się od przeszłości. Może na to nie zasługiwał? Zrobił coś tak potwornego, że kobieta udzieliła mu kary? Miał się tak męczyć do końca swoich dni? Taki miała cel? Wpatrywał się w nią zawzięcie, świdrując wzrokiem, chcąc wychwycić wszystkie oznaki kłamstwa lub nienawiści, jaką do niego żywiła. Nie mogło być innego wytłumaczenia.
A on wciąż nie rozumiał.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie rozumiała. Nie potrafiła wprost pojąć, dlaczego pomimo długich lat praktyk, nie jest w stanie na powrót wznieść potężnych kamiennych ścian zrodzonych z obojętności. Ignorancją otoczyć swego serca, które, chociaż nie trzepotało rozpaczliwie w piersi, niczym u nazbyt egzaltowanej panienki, tak boleśnie zaciskało się, wywołując kolejny napływ dyskomfortu oraz oszałamiającej wprost paniki. A przecież wiedziała, doskonale zdawała sobie sprawę, iż to nie powinno być takie trudne. Zdystansować się od wszystkiego, co miało właśnie miejsce. Na chłodno ocenić sytuację, by w końcu móc wybrać najdogodniejsze wyjście, pozwalające jednocześnie uniknąć wszelkich konsekwencji swych działań i nieprzyjemności z nimi związanych. Nie uczyniła tego jednak, stopniowo czując, jak bezradność na wzór wzburzonych wód obejmuje niewielkie ciało uzdrowicielki, jak zamyka się nad nią, tym samym nie pozwalając na ucieczkę w głąb siebie. Pozostawiona więc na pastwę własnych emocji, wprawiających duszę w nerwowe drgania, mogła bezwiednie wodzić spojrzeniem za męską sylwetką, przed którą nie miała jak się bronić. Dotychczasowa brawura, wiara w słuszność podjętej decyzji oraz ta przeklęta pewność, którą przelewała w najplugawsze słowa, jakie mogła tylko stworzyć, wprost na szorstki pergamin — rozprysły się na tysiące elementów, gdy pojęła jaki obraz musiała przyjąć w umyśle alchemika. Potwora. Groteskowej kreatury niebaczącej na lata, lata, które poświęcili wspólnej znajomości. I nie tylko to, nieprawdaż?
Nie mogła przecież nie zauważyć jego wzroku coraz częściej kierowanego ku niej, ciepła zalegającego w kącikach ust, kiedy po raz kolejny zmuszony był wysłuchiwać jej pełnych złości narzekań na przełożonych. Nie była gotowa przyznać sama przed sobą, co mogłoby to oznaczać, bo ona była przecież... Zaciska dłonie w pięści, czując, jak półksiężyce paznokci wżynają się we wrażliwą skórę. Czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Zastanawia się z goryczą, musiała przyjąć na siebie falę nienawiści, zachować, chociaż resztki godności i obiecać sobie solennie, że nigdy więcej tutaj nie zawita. Brzmiało to żałośnie, ale właśnie taka była w tym momencie — żałosna oraz nieszczęśliwa, bezradna i milcząca. Zbyt tchórzliwa, aby mogła przerwać ciążącą ciszę i zbyt uczciwa, by chciała karmić go wymówkami. Nie posiadała ich, a prawda brzmiała nazbyt głupio, naiwnie i bezsensownie. A przecież tylko to miała. Więc nie odzywa się, bólem fizycznym próbując zagłuszyć ten bardziej psychiczny. Przynajmniej do czasu, aż Cyrus zabiera głos.
Niedowierzanie zalega w czarnych niczym noc, szeroko otwartych oczach dziewczęcia. Rozchyla wargi, obserwując, jak zbliża się w jej stronę. Najeżony drapieżnik, próbujący osaczyć swoją ofiarę. A potem to czuje, znajome ciepło powoli rozpalającego się gniewu. Jak...Jak...Jak on mógł powiedzieć coś takiego? Jakim prawem? Dlaczego?...Jak...
— Jak śmiesz! — syczy, zrywając się na równe nogi. Nienaturalnie blada twarz wykrzywia się pod wpływem odczuwanej wściekłości, która przy całym tym chaosie uczuć, gotowa jest się przerodzić w prawdziwą furię — Jak śmiesz — powtarza, pokonując z lekkością dystans ich dzielący. Palcem wskazującym dźga znacznie wyższego od niej mężczyznę, wychodząc odważnie na spotkanie czekoladowym tęczówkom — Jak śmiesz sam siebie tak nazywać...ty...ty... — wręcz wrzała, trzęsąc się wprost z nagromadzonych emocji. I Snape mógłby uwierzyć w całą tę nienawiść, jaką mógł odczuwać wobec niego rudzielec, gdyby nie jej głos załamujący się niemalże przy ostatnim słowie. Jak mógł, jak śmiał, dlaczego? Złość krążyła w żyłach, lecz znajomy aromat ziół i papierosowego dymu sprowadził Red na ziemię. Zamarła, w oszołomieniu orientując się jak blisko siebie teraz byli. Wystarczył głębszy oddech, by mogła na nowo skomponować mieszaninę zapachów, jaką się otaczał. Gdyby mocniej wbiła palec w fałdy ciemnych szat, niemalże mogłaby poczuć ciepło drugiego ciała. Nie. Nie, nie, nie. Niebezpieczne. To było zbyt niebezpieczne. Musiała się odsunąć, oddalić, czym prędzej zwiększyć dystans między nimi, zanim wypowie o jedno słowo za dużo. Zanim za bardzo się zdradzi. Próbuje więc wykonać krok do tyłu, bo nic więcej jej nie pozostało.
Nie mogła przecież nie zauważyć jego wzroku coraz częściej kierowanego ku niej, ciepła zalegającego w kącikach ust, kiedy po raz kolejny zmuszony był wysłuchiwać jej pełnych złości narzekań na przełożonych. Nie była gotowa przyznać sama przed sobą, co mogłoby to oznaczać, bo ona była przecież... Zaciska dłonie w pięści, czując, jak półksiężyce paznokci wżynają się we wrażliwą skórę. Czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Zastanawia się z goryczą, musiała przyjąć na siebie falę nienawiści, zachować, chociaż resztki godności i obiecać sobie solennie, że nigdy więcej tutaj nie zawita. Brzmiało to żałośnie, ale właśnie taka była w tym momencie — żałosna oraz nieszczęśliwa, bezradna i milcząca. Zbyt tchórzliwa, aby mogła przerwać ciążącą ciszę i zbyt uczciwa, by chciała karmić go wymówkami. Nie posiadała ich, a prawda brzmiała nazbyt głupio, naiwnie i bezsensownie. A przecież tylko to miała. Więc nie odzywa się, bólem fizycznym próbując zagłuszyć ten bardziej psychiczny. Przynajmniej do czasu, aż Cyrus zabiera głos.
Niedowierzanie zalega w czarnych niczym noc, szeroko otwartych oczach dziewczęcia. Rozchyla wargi, obserwując, jak zbliża się w jej stronę. Najeżony drapieżnik, próbujący osaczyć swoją ofiarę. A potem to czuje, znajome ciepło powoli rozpalającego się gniewu. Jak...Jak...Jak on mógł powiedzieć coś takiego? Jakim prawem? Dlaczego?...Jak...
— Jak śmiesz! — syczy, zrywając się na równe nogi. Nienaturalnie blada twarz wykrzywia się pod wpływem odczuwanej wściekłości, która przy całym tym chaosie uczuć, gotowa jest się przerodzić w prawdziwą furię — Jak śmiesz — powtarza, pokonując z lekkością dystans ich dzielący. Palcem wskazującym dźga znacznie wyższego od niej mężczyznę, wychodząc odważnie na spotkanie czekoladowym tęczówkom — Jak śmiesz sam siebie tak nazywać...ty...ty... — wręcz wrzała, trzęsąc się wprost z nagromadzonych emocji. I Snape mógłby uwierzyć w całą tę nienawiść, jaką mógł odczuwać wobec niego rudzielec, gdyby nie jej głos załamujący się niemalże przy ostatnim słowie. Jak mógł, jak śmiał, dlaczego? Złość krążyła w żyłach, lecz znajomy aromat ziół i papierosowego dymu sprowadził Red na ziemię. Zamarła, w oszołomieniu orientując się jak blisko siebie teraz byli. Wystarczył głębszy oddech, by mogła na nowo skomponować mieszaninę zapachów, jaką się otaczał. Gdyby mocniej wbiła palec w fałdy ciemnych szat, niemalże mogłaby poczuć ciepło drugiego ciała. Nie. Nie, nie, nie. Niebezpieczne. To było zbyt niebezpieczne. Musiała się odsunąć, oddalić, czym prędzej zwiększyć dystans między nimi, zanim wypowie o jedno słowo za dużo. Zanim za bardzo się zdradzi. Próbuje więc wykonać krok do tyłu, bo nic więcej jej nie pozostało.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ze spokojnego, przerażonego znajdowaniem się Rowan tak blisko niego chłopca przeobraził się w kipiącego ze złości mężczyznę. Krew wrzała w żyłach niestrudzenie, brutalnością znacząc pod skórą wygięte ślady, natomiast po kanalikach nerwowych rozprowadzając prawdziwą destrukcję. Ból, gniew, dyskomfort - odczuwał to wszystko, taplając się w emocjonalnym brodziku niemal po czubek głowy i nie mogąc złapać oddechu. Płuca dziwnie skurczyły się, nie łapiąc do środka żadnego powietrza. Klatka piersiowa unosiła się oraz opadała w szaleńczym tempie, wprost proporcjonalnym do gonitwy myśli rozgrywającej się w głowie Cyrusa. Pragnął Sprout zniszczyć i ukochać jednocześnie, szamocąc się w ciele szlamy - uznając, że to mogło być jedynym wytłumaczeniem dla tak skandalicznego zachowania rudowłosej. Czym innym mógł zawinić? Rozpaczliwie poszukiwał w głowie każdych możliwych rozwiązań trudnej zagadki, jednakże im intensywniej nad tym myślał, tym mniej rozumiał. Wreszcie zaniechał trudnych procederów przyprawiających alchemika o tępe pulsowanie w czaszce, wybierając najprostszą z możliwych dróg. Coś wybrać musiał, żeby nie zwariować rwąc przy tym włosy garściami. Znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie skoro ono nie zechciało znaleźć się w zasięgu rozumienia Snape'a - siedząca nieopodal czarownica wszystko psuła. Znęcała się nad nim, lecz oto nadszedł dzień, w którym powiedział dość. Dość stania z boku, kulenia się w sobie, niezrozumiałych wyrzutów sumienia uderzających weń z zawrotną siłą. Nie chciał być chłopcem do bicia - nie, już nie. Tylko dlatego z przyjemnego, wystraszonego młodzieńca o dobrym sercu zmienił się w kogoś, kogo nie rozpoznawał. Stanowczego czarodzieja łaknącego wiedzy, wmawiającego sobie, że ta należała mu się jak nic innego.
Z jednej strony łudził się, że Rowan wreszcie pęknie i przyciśnięta do ściany gwałtownością zachowania Cyrusa wyśpiewa mu wszystko, co chciał usłyszeć - z drugiej doskonale wiedział, że nie podda się bez walki. Spodziewał się tak egzaltowanej reakcji, chociaż celował raczej w kłótnię optującą o domniemaną niewinność uzdrowicielki. Doczekał się czegoś zgoła odmiennego, chociaż tak cudownie przewidywalnego; znał ją na tyle, żeby wiedzieć o gorącym temperamencie rudzielca, lecz nie wszystko potoczyło się według pobożnych życzeń mugolaka. Zacisnął usta w wąską linię i w milczeniu obserwował reakcje czarownicy. W momencie, w którym jej palce dotknęły jego ubrania na torsie, drgnął lekko - iluzorycznie oparzony tymże dotykiem przypominającym rozżarzony węgiel. Nie cofnął się jednak ani o krok, starając się wytrzymać zarówno oskarżenia jak i ciężar tej bliskości, jaka zaczęła mieć między nimi miejsce. Do nozdrzy dotarł doskonale znany aromat cierpkich mandarynek oraz słodyczy miodu, momentalnie przywołując zakopane toną nieszczęścia wspomnienia. Trudne, tęskne, nasycone barwami, o których pragnął zapomnieć - tak jak odcinał się od wszelkiego zła pozostawionego gdzieś hen za sobą w czasach, kiedy jeszcze Rowan nawet nie znał.
Snape starał się ustalić jak wiele w tym wszystkim było gry aktorskiej, a jaki procent stanowiła rozkoszna szczerość - o ile w ogóle była obecna w tym tragicznym przedstawieniu. Dostrzegł spłoszenie kobiety, ledwie zauważalne w ciemnej toni źrenic, lecz tyle wystarczyło, żeby zrobić coś zgoła głupiego. Niewiele myśląc - czy raczej nie myśląc wcale - szarpnął ją za oba ramiona przyciągając do siebie, nim w ogóle zdążyła uciec. Ten gest bolał dużo bardziej niż oskarżycielski palec utopiony w gęstwinie materiału, jednakże masochistyczna natura Cyrusa niewiele sobie z tego robiła. - Powiedz w końcu - wycedził cicho do jej ucha, zabarwiając ton głosu stanowczością, o którą się nigdy nie podejrzewał. Tak samo jak tego, co właśnie robił. Nie powinien. Powinien wcisnąć się w kąt oraz biernie czekać na ratunek. Jak wiele emocji wzbudzała w nim Sprout? Tak wiele, że nie był w stanie ich wszystkich zliczyć oraz zinterpretować, lecz skoro już tu tkwili, samotnie, bez nadziei na ucieczkę, to musiał z niej to wreszcie wydusić. Nie zniósłby zmarnowanej szansy.
Z jednej strony łudził się, że Rowan wreszcie pęknie i przyciśnięta do ściany gwałtownością zachowania Cyrusa wyśpiewa mu wszystko, co chciał usłyszeć - z drugiej doskonale wiedział, że nie podda się bez walki. Spodziewał się tak egzaltowanej reakcji, chociaż celował raczej w kłótnię optującą o domniemaną niewinność uzdrowicielki. Doczekał się czegoś zgoła odmiennego, chociaż tak cudownie przewidywalnego; znał ją na tyle, żeby wiedzieć o gorącym temperamencie rudzielca, lecz nie wszystko potoczyło się według pobożnych życzeń mugolaka. Zacisnął usta w wąską linię i w milczeniu obserwował reakcje czarownicy. W momencie, w którym jej palce dotknęły jego ubrania na torsie, drgnął lekko - iluzorycznie oparzony tymże dotykiem przypominającym rozżarzony węgiel. Nie cofnął się jednak ani o krok, starając się wytrzymać zarówno oskarżenia jak i ciężar tej bliskości, jaka zaczęła mieć między nimi miejsce. Do nozdrzy dotarł doskonale znany aromat cierpkich mandarynek oraz słodyczy miodu, momentalnie przywołując zakopane toną nieszczęścia wspomnienia. Trudne, tęskne, nasycone barwami, o których pragnął zapomnieć - tak jak odcinał się od wszelkiego zła pozostawionego gdzieś hen za sobą w czasach, kiedy jeszcze Rowan nawet nie znał.
Snape starał się ustalić jak wiele w tym wszystkim było gry aktorskiej, a jaki procent stanowiła rozkoszna szczerość - o ile w ogóle była obecna w tym tragicznym przedstawieniu. Dostrzegł spłoszenie kobiety, ledwie zauważalne w ciemnej toni źrenic, lecz tyle wystarczyło, żeby zrobić coś zgoła głupiego. Niewiele myśląc - czy raczej nie myśląc wcale - szarpnął ją za oba ramiona przyciągając do siebie, nim w ogóle zdążyła uciec. Ten gest bolał dużo bardziej niż oskarżycielski palec utopiony w gęstwinie materiału, jednakże masochistyczna natura Cyrusa niewiele sobie z tego robiła. - Powiedz w końcu - wycedził cicho do jej ucha, zabarwiając ton głosu stanowczością, o którą się nigdy nie podejrzewał. Tak samo jak tego, co właśnie robił. Nie powinien. Powinien wcisnąć się w kąt oraz biernie czekać na ratunek. Jak wiele emocji wzbudzała w nim Sprout? Tak wiele, że nie był w stanie ich wszystkich zliczyć oraz zinterpretować, lecz skoro już tu tkwili, samotnie, bez nadziei na ucieczkę, to musiał z niej to wreszcie wydusić. Nie zniósłby zmarnowanej szansy.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas upływał w rytmie rozpaczliwie bijącego serca oraz rozdzierającej umysł świadomości swego obecnego położenia. Bo nie zdołała wyłapać tego momentu, subtelnej zmiany, gdzie z drapieżnika przeistoczyła się w drżącą ofiarę, spoglądającą w bezradności na swego oprawcę. Czekając biernie na swój koniec, smakowała gorycz osiadającą na języku i żal, który kąsał boleśnie wnętrze młodziutkiej uzdrowicielki — lecz będzie on niczym, wiedziała to doskonale. Będzie on niczym, w porównaniu z agonią ostrych kłów metaforycznie zaciskających się na delikatnej szyi dziewczęcia, rozrywających miękką tkankę z łatwością oraz siłą, jaką mogła tchnąć czysta i niczym nieskrępowana nienawiść. Spodziewała się więc ataku, z dumnie zadartym podbródkiem, obawą zaklętą w czeluściach ciemnych oczu oraz paznokciach wbijanych niemalże krwawo we wnętrze niewielkich dłoni, jednak żaden gest oraz próżne próby niemego podniesienia się na duchu, nie przygotowały Rowan na nadchodzący cios. Szlama. Słowo gęste w swej prostocie, ciężkie, budzące niesmak i odrazę — nie wobec osoby, w której stronę są kierowane, a ku idei, jaka się kryje za tak obelżywą nazwą. Ma ochotę skulić się, skamleć żałośnie, nieśmiale przypominając o tych wszystkich bliskich, którymi zwykła się otaczać nie bacząc na czystość ich krwi (bo na jej rękach każda krew wyglądała tak samo), nie robi tego. Mężczyzna stojący przed nią, tak prosto oraz pewnie, tchnący wściekłością i niezadowoleniem zaklętym w linii ust, posiada na wskroś bystry umysł oraz naturę, zmuszającą go do analizowania wszystkiego, czego przyszło mu doświadczać. Skąd więc pewność, iż nie uzna, że jest z nim po prostu coś nie tak? Że jest gorszy od tych wszystkich osób mugolskiej krwi, wciąż będących częścią życia rudowłosej niewiasty? A przecież to nie byłoby prawdą, bo z nim zawsze było tak. Cyrus zawsze był zbyt tak, dlatego też Red zdobywa się na żałosny zryw, pojedyncze kłapnięcie szczęk przed drapieżnikiem, mające ukazać, iż w rzeczywistości ma on do czynienia z kimś większym i silniejszym niż śmiałby przypuszczać. Dlatego też atakuje, pozwalając złości przejąć kontrolę, ognisty temperament na wzór niepowstrzymanej pożogi rozprzestrzenia się po jej ciele i gdy tylko ma to miejsce, kiedy przestrzeń osobista zostaje naruszona, już wie, że przegrała. Zwycięstwo najwyraźniej nigdy nie było jej pisane w tym przypadku.
Cofa się, oddychając ciężko poprzez natłok emocji oraz nagłą słabość odczuwaną w nogach, kiedy tragizm rzeczywistości osiada na jej ramionach niezmierzonym ciężarem. Pragnie wymknąć się, zachować dystans oraz przywrócić jasność skołatanym zmysłom. Zamiera jednak raptownie, gdy smukłe palce zaciskają się na jej ciele, marszcząc delikatny materiał zielonej sukienki, a podłoże umyka spod jej stóp, tylko po to by nozdrza mogły zanurzyć się w ciemnych fałdach szaty alchemika. Powinna go odepchnąć, fuczeć gniewnie na wzór rozzłoszczonej kotki, za to, że przyciągnął ją do siebie, za to, że ich światy na powrót zderzyły się ze sobą przez okrutny los i całkowity przypadek. Nie potrafi, zaciska ręce na pochwyconej w początkowym zaskoczeniu ubraniu Snape'a, zamiast oddalić się, zbliża się nieco bardziej. Tonie w aromacie ziół, papierosowego dymu, zapachu skóry i kurzu. Mimowolnie rozluźnia się, odnajdując spokój oraz ukojenie dla rozszalałej wściekłości w ostatnim miejscu, w którym mogłaby się spodziewać.
— ...ty gumochłonowy móżdżku — szepce słabo, drżąc przy tym wyraźnie. Zakleszczona w uścisku bruneta, z jego ciepłym oddechem omiatającym ucho i nazbyt znajomą obecnością, pozwala sobie na kilka sekund trwania przy nim. Wsłuchania się w bicie serca Cyrusa, nim na dobre pozwoli mu się odepchnąć. Odetnie się, pozbywając się z pamięci Red niczym nieprzydatnego grata, zaśmiecającego przestrzeń pamięci. Dobrze, w porządku, może to zrobić, a przede wszystkim pozwoli mu to zrobić. Unosi głowę, czubkiem nosa sunie po linii żuchwy towarzysza, pochylonego nad nią z racji znacznej różnicy wzrostu. Nie powinna tego robić, nie powinno ich też tutaj zresztą być.
— Nie — odpowiada wreszcie, zbierając w sobie całą odwagę, jaka zdołała się ostać w organizmie dziewczęcia. Było to trudne, mierzyć się z konsekwencjami własnych czynów, nawet jeśli podyktowane były one dobrymi chęciami. Jednak Rowan wiedziała, że dobre chęci nie ukoją poczucia zdrady. Nie zasklepią zadanych ran, nie złączą rozerwanego zaufania, nie napełnią satysfakcją kogoś, kto roił w swej ponadprzeciętnie bystrej głowie najczarniejsze scenariusze. Dobre chęci bowiem były proste w swej trudności, naiwne, żałosne, puste oraz bezwartościowe, w porównaniu z ceną, jaką przyszło za nią zapłacić — Nie chcę cię tak nazywać — dodaje, wiedząc, iż nie tego oczekiwał. Spodziewał się łzawej historii, łatwej wymówki mogącej pozwolić mu na pokiwanie głową w chwilowym zaspokojeniu ciekawości, szansy na zamknięcie niewygodnego rozdziału — Nie chcę też słuchać, jak sam się tak nazywasz — mówi ciszej, jakby sam fakt, że mógłby brać w tym momencie jej zdanie za coś...za cokolwiek, było nazbyt nierealne. Mimowolnie unosi dłoń, opuszkami muskając skraj odsłoniętej szyi Cyrusa, jednocześnie wychodząc na spotkanie ciemnym tęczówkom. Ich spojrzenia na powrót splatają się ze sobą, w chwilowym zrywie brawury jest gotowa napotkać obrzydzenie skierowane w jej stronę, nienawiść, zawód oraz rozgoryczenie. I tylko jakaś jej część, nieco wycofana oraz dosyć cyniczna, przeklina moment, w którym z drapieżnika przerodziła się w bezbronną ofiarę. Kiedy nadejdzie atak, usłyszy tylko głuchy trzask. Pytaniem zaś będzie, czy trzask będzie to skręconego karku, czy może jednak czegoś zgoła innego?
Cofa się, oddychając ciężko poprzez natłok emocji oraz nagłą słabość odczuwaną w nogach, kiedy tragizm rzeczywistości osiada na jej ramionach niezmierzonym ciężarem. Pragnie wymknąć się, zachować dystans oraz przywrócić jasność skołatanym zmysłom. Zamiera jednak raptownie, gdy smukłe palce zaciskają się na jej ciele, marszcząc delikatny materiał zielonej sukienki, a podłoże umyka spod jej stóp, tylko po to by nozdrza mogły zanurzyć się w ciemnych fałdach szaty alchemika. Powinna go odepchnąć, fuczeć gniewnie na wzór rozzłoszczonej kotki, za to, że przyciągnął ją do siebie, za to, że ich światy na powrót zderzyły się ze sobą przez okrutny los i całkowity przypadek. Nie potrafi, zaciska ręce na pochwyconej w początkowym zaskoczeniu ubraniu Snape'a, zamiast oddalić się, zbliża się nieco bardziej. Tonie w aromacie ziół, papierosowego dymu, zapachu skóry i kurzu. Mimowolnie rozluźnia się, odnajdując spokój oraz ukojenie dla rozszalałej wściekłości w ostatnim miejscu, w którym mogłaby się spodziewać.
— ...ty gumochłonowy móżdżku — szepce słabo, drżąc przy tym wyraźnie. Zakleszczona w uścisku bruneta, z jego ciepłym oddechem omiatającym ucho i nazbyt znajomą obecnością, pozwala sobie na kilka sekund trwania przy nim. Wsłuchania się w bicie serca Cyrusa, nim na dobre pozwoli mu się odepchnąć. Odetnie się, pozbywając się z pamięci Red niczym nieprzydatnego grata, zaśmiecającego przestrzeń pamięci. Dobrze, w porządku, może to zrobić, a przede wszystkim pozwoli mu to zrobić. Unosi głowę, czubkiem nosa sunie po linii żuchwy towarzysza, pochylonego nad nią z racji znacznej różnicy wzrostu. Nie powinna tego robić, nie powinno ich też tutaj zresztą być.
— Nie — odpowiada wreszcie, zbierając w sobie całą odwagę, jaka zdołała się ostać w organizmie dziewczęcia. Było to trudne, mierzyć się z konsekwencjami własnych czynów, nawet jeśli podyktowane były one dobrymi chęciami. Jednak Rowan wiedziała, że dobre chęci nie ukoją poczucia zdrady. Nie zasklepią zadanych ran, nie złączą rozerwanego zaufania, nie napełnią satysfakcją kogoś, kto roił w swej ponadprzeciętnie bystrej głowie najczarniejsze scenariusze. Dobre chęci bowiem były proste w swej trudności, naiwne, żałosne, puste oraz bezwartościowe, w porównaniu z ceną, jaką przyszło za nią zapłacić — Nie chcę cię tak nazywać — dodaje, wiedząc, iż nie tego oczekiwał. Spodziewał się łzawej historii, łatwej wymówki mogącej pozwolić mu na pokiwanie głową w chwilowym zaspokojeniu ciekawości, szansy na zamknięcie niewygodnego rozdziału — Nie chcę też słuchać, jak sam się tak nazywasz — mówi ciszej, jakby sam fakt, że mógłby brać w tym momencie jej zdanie za coś...za cokolwiek, było nazbyt nierealne. Mimowolnie unosi dłoń, opuszkami muskając skraj odsłoniętej szyi Cyrusa, jednocześnie wychodząc na spotkanie ciemnym tęczówkom. Ich spojrzenia na powrót splatają się ze sobą, w chwilowym zrywie brawury jest gotowa napotkać obrzydzenie skierowane w jej stronę, nienawiść, zawód oraz rozgoryczenie. I tylko jakaś jej część, nieco wycofana oraz dosyć cyniczna, przeklina moment, w którym z drapieżnika przerodziła się w bezbronną ofiarę. Kiedy nadejdzie atak, usłyszy tylko głuchy trzask. Pytaniem zaś będzie, czy trzask będzie to skręconego karku, czy może jednak czegoś zgoła innego?
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Grunt pod stopami Cyrusa osuwał się coraz bardziej, powodując większe uczucie palącego dyskomfortu - tuszował to pozorną pewnością siebie, władczością oraz rozkazami, jakie wydawał rudowłosej kobiecie. Tak znajomej, bliskiej oraz dalekiej jednocześnie, zdystansowanej, obcej. Kiedyś naiwnie sądził, że zdołał poznać niepozornego rudzielca, pełnego wewnętrznego ognia, bystrości oraz temperamentu, jakiego nie powstydziłby się żaden czarodziej. Jednakże wszystko zniknęło wraz z ulotnieniem się Rowan z życia doświadczonego bagażem doświadczeń alchemika. Nie pozostało mu nic innego jak pogodzić się z okrutnym losem oraz tym, że nie był dla niej wystarczająco dobry. Jednakże nigdy nie otrzymawszy zapewnienia wprost, że nic z ich znajomości nie będzie, każdego dnia gnębił się z niewiedzą dotyczącą nagłego zniknięcia uzdrowicielki. Przecież mogli chociażby rozluźnić kontakt - tak byłoby przynajmniej jasno. Sprawiedliwie. Niestety los nie obchodził się z ludźmi sprawiedliwie i ta cecha najwidoczniej była dla panny Sprout czymś nieznanym oraz niezrozumiałym. Zraniła go dogłębnie, zaś kiedy opatrzność pozwoliła jej na wyjaśnienie, na zrzucenie z siebie ciężaru winy oraz próbę naprawienia tego, co zepsuła, to ona odrzucała każdą pomocną dłoń. Tkwiła w upartości nie rzucając żadnego światła na przedstawioną sprawę - i Snape nie rozumiał. Nie pojmował w czym tkwił problem. Z góry założył, że to on musiał być powodem nagłego urwania się ich znajomości.
Powinien przyjąć to z klasą oraz podniesioną głową, zostawić stojącą przed nim czarownicę w spokoju, lecz nie mógł. Napędzany destrukcyjnymi emocjami pragnął usłyszeć te kilka słów bolesnej prawdy. Jednocześnie chciał mieć ją blisko siebie, wdychać znajomy, słodki zapach i czuć bijące odeń ciepło. Gubił się w plątaninie uczuć wyzwalanych przez jego organizm i sam nie wiedział już do czego dążył. Zamierzał poznać prawdę, jednakże Rowan nie poczuwała się w obowiązku do powiedzenia mu czegokolwiek. Na wydźwięk wyzwiska zadrżały mu brwi, usta zacisnęły się w wąską linię, lecz nie powiedział niczego więcej - nie dlatego, że nie chciał. Raczej powstrzymał się przed powiedzeniem o kilku słów za dużo.
Właściwie zastanawiał się czy nie wyrzucić z siebie wszystkiego zamiast ciągle dopytywać, w zamian otrzymując nędzną pustkę, bezlitosną ciszę. Jednakże gesty Sproutówny, jej słowa, jej jeszcze większa bliskość sparaliżowała go we wszelakich podniosłych planach - załamał się pod naporem niespodziewanej czułości. Mąciła mu w głowie oraz manipulowała - do tego wniosku właśnie doszedł. Zamierzała po prostu zatrzymać do odpowiednio daleko; może nie pod względem fizycznym, lecz na pewno psychicznym oraz emocjonalnym. Wiedziała, że przestanie drążyć, że rozpuści się w tym kontakcie jak cukier w ciepłej kawie - niezaprzeczalnie i nieodwołalnie. Uczyni go bezbronnym, w beznadziei. Stojącym przed nią ze spiętymi mięśniami, z rozpaczliwie wyrywającym się z klatki piersiowej sercem, z zaciśniętymi ramionami wokół drobnej sylwetki. Co miał zrobić? Wydusić z niej prawdę siłą, zacisnąć dłoń na gardle? To nie odniosłoby żadnych skutków, poza byciem moralnie wątpliwymi.
Stał więc tak zamrożony nie wiedząc co zrobić. Chciał zatrzymać ją dla siebie, lecz nie mógł - przecież tego nie chciała. To dlatego od niego uciekła. Zamierzała żyć sama lub po prostu kogoś miała, zaś on, Cyrus Snape, nie nadawał się nawet na zwykłego kolegę, którego spotyka się od czasu do czasu gdzieś na mieście. Nie pragnęła go ani zobaczyć, ani dowiedzieć się co u niego - tylko dlaczego w takim razie nie odepchnęła go, nie krzyczała i nie wierzgała? Nie umiał zrozumieć, chociaż podobno nie był najgłupszy. Przełknął ślinę, usiłując nie drżeć pod wpływem miłego mu dotyku oraz przejmującej złości wypełniającej go od środka. Nic. Nie zasługiwał na słowa wyjaśnienia.
Wtedy usłyszał hałas za drzwiami. Prawdopodobnie obsługa muzeum została powiadomiona o skutych lodem drzwiach uniemożliwiających wyjście gościom. Spojrzał w tamtym kierunku - tracił czas. Zaraz wrota otworzą się z donośnym skrzypnięciem, a wraz z nim z jego życia odejdzie Rowan. Znów. - Zaraz ponownie będziesz wolna - powiedział więc, puszczając rudowłosą. Zrobił też kilka kroków w tył. Nie mógł jej do niczego zmuszać, kiedyś podjęła decyzję - musiał wierzyć, że dobrą, że tego właśnie chciała. W przeciwnym razie wyjaśniłaby mu o co chodziło i razem mogliby znaleźć rozwiązanie. - Mogę mieć jedynie nadzieję, że przynajmniej twoje życie nie jest niekończącą się frustracją spowodowaną niewiedzą - dodał po chwili, uśmiechając się. Karykaturalnie. - Nie wiem czy czytałaś moje listy. Tak czy inaczej - życzę ci jak najlepiej - zakończył, nie przestając manifestować swojej radości absurdalnym, sztucznym uśmiechem. Co innego miał jej powiedzieć? Skoro nie chciała podjąć dialogu - nie mógł jej do tego zmusić. Musiał dalej męczyć się z niewiedzą i przeżywać miniony koszmar codziennie na nowo.
Powinien przyjąć to z klasą oraz podniesioną głową, zostawić stojącą przed nim czarownicę w spokoju, lecz nie mógł. Napędzany destrukcyjnymi emocjami pragnął usłyszeć te kilka słów bolesnej prawdy. Jednocześnie chciał mieć ją blisko siebie, wdychać znajomy, słodki zapach i czuć bijące odeń ciepło. Gubił się w plątaninie uczuć wyzwalanych przez jego organizm i sam nie wiedział już do czego dążył. Zamierzał poznać prawdę, jednakże Rowan nie poczuwała się w obowiązku do powiedzenia mu czegokolwiek. Na wydźwięk wyzwiska zadrżały mu brwi, usta zacisnęły się w wąską linię, lecz nie powiedział niczego więcej - nie dlatego, że nie chciał. Raczej powstrzymał się przed powiedzeniem o kilku słów za dużo.
Właściwie zastanawiał się czy nie wyrzucić z siebie wszystkiego zamiast ciągle dopytywać, w zamian otrzymując nędzną pustkę, bezlitosną ciszę. Jednakże gesty Sproutówny, jej słowa, jej jeszcze większa bliskość sparaliżowała go we wszelakich podniosłych planach - załamał się pod naporem niespodziewanej czułości. Mąciła mu w głowie oraz manipulowała - do tego wniosku właśnie doszedł. Zamierzała po prostu zatrzymać do odpowiednio daleko; może nie pod względem fizycznym, lecz na pewno psychicznym oraz emocjonalnym. Wiedziała, że przestanie drążyć, że rozpuści się w tym kontakcie jak cukier w ciepłej kawie - niezaprzeczalnie i nieodwołalnie. Uczyni go bezbronnym, w beznadziei. Stojącym przed nią ze spiętymi mięśniami, z rozpaczliwie wyrywającym się z klatki piersiowej sercem, z zaciśniętymi ramionami wokół drobnej sylwetki. Co miał zrobić? Wydusić z niej prawdę siłą, zacisnąć dłoń na gardle? To nie odniosłoby żadnych skutków, poza byciem moralnie wątpliwymi.
Stał więc tak zamrożony nie wiedząc co zrobić. Chciał zatrzymać ją dla siebie, lecz nie mógł - przecież tego nie chciała. To dlatego od niego uciekła. Zamierzała żyć sama lub po prostu kogoś miała, zaś on, Cyrus Snape, nie nadawał się nawet na zwykłego kolegę, którego spotyka się od czasu do czasu gdzieś na mieście. Nie pragnęła go ani zobaczyć, ani dowiedzieć się co u niego - tylko dlaczego w takim razie nie odepchnęła go, nie krzyczała i nie wierzgała? Nie umiał zrozumieć, chociaż podobno nie był najgłupszy. Przełknął ślinę, usiłując nie drżeć pod wpływem miłego mu dotyku oraz przejmującej złości wypełniającej go od środka. Nic. Nie zasługiwał na słowa wyjaśnienia.
Wtedy usłyszał hałas za drzwiami. Prawdopodobnie obsługa muzeum została powiadomiona o skutych lodem drzwiach uniemożliwiających wyjście gościom. Spojrzał w tamtym kierunku - tracił czas. Zaraz wrota otworzą się z donośnym skrzypnięciem, a wraz z nim z jego życia odejdzie Rowan. Znów. - Zaraz ponownie będziesz wolna - powiedział więc, puszczając rudowłosą. Zrobił też kilka kroków w tył. Nie mógł jej do niczego zmuszać, kiedyś podjęła decyzję - musiał wierzyć, że dobrą, że tego właśnie chciała. W przeciwnym razie wyjaśniłaby mu o co chodziło i razem mogliby znaleźć rozwiązanie. - Mogę mieć jedynie nadzieję, że przynajmniej twoje życie nie jest niekończącą się frustracją spowodowaną niewiedzą - dodał po chwili, uśmiechając się. Karykaturalnie. - Nie wiem czy czytałaś moje listy. Tak czy inaczej - życzę ci jak najlepiej - zakończył, nie przestając manifestować swojej radości absurdalnym, sztucznym uśmiechem. Co innego miał jej powiedzieć? Skoro nie chciała podjąć dialogu - nie mógł jej do tego zmusić. Musiał dalej męczyć się z niewiedzą i przeżywać miniony koszmar codziennie na nowo.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To było takie proste. Zatopić się w cieple dwóch, wstrząsanych skrajnymi emocjami ciał, wdychać znajomy aromat karmiący stęsknioną pamięć. Zapomnieć na kilka uderzeń skołatanego serca o wszelkich bolączkach oraz podłościach dokonanych, po prostu trwać. A przecież nie tak powinno być, nie tak powinno to wyglądać — jednak mężczyzna, oplatający drobną sylwetkę ciężarem swych ramion, po raz kolejny wkradł się do życia rudzielca niepostrzeżenie, wszelki opór oraz postawione barykady unieszkodliwiając głęboką barwą głosu, gorącym oddechem muskającym ucho. Czuła się bezbronna oraz absolutnie bezradna, wiedząc przecież doskonale, iż nie taki był jego zamiar. Pragnął popchnąć ją na samą granicę, wywołać gwałtowną reakcję przyćmiewającą zdrowy rozsądek, zmuszającą do wyznań, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Oczekiwał...w zasadzie czego? Czy naprawdę czuł, że jest gotowy na prawdę, która była bardziej błaha od jego oczekiwań zakrapianych beznadzieją? Czy rzeczywiście sądził, iż było łatwym przyznać się do własnych błędów, nawet jeśli ugodzona duma nie podsycała prób uniemożliwienia tego, a głęboki wstyd? Świat Cyrusa zdawał się tonąć w czerni oraz bieli, oscylować wokół przyczyny przeistaczającej się niemalże natychmiastowo w rozwiązanie. Kierował się umysłem, niemal nigdy nie dopuszczał do głosu uczuć, pozostawiając wszystko domysłom. Ale przecież Rowan nie była w tym przypadku lepsza, przekonana o słuszności i zarazem tragiczności podjętej przez siebie decyzji, ataków alchemika nie postrzegała jako próbę naprawy tego, co miało — co właściwie miało? — miejsce między nimi. Bardziej brała je za słuszne ciosy, podsycane przez jadowitą nienawiść godzącą prosto w jej jakże żałosne jestestwo. Poddać ją udręce, za te wszystkie rozczarowania oraz desperację zaklętą w listach.
Kiedy tkwili w uścisku, serce przy sercu, oddech przy skórze, pragnęła wyszeptać wszystko, co ją dręczyło. Każdy powód, każdą decyzję, przerywając rozpaczliwym: przepraszam, przepraszam, przepraszam — nie mogła tego uczynić, nie potrafiła. Obiecała przecież sobie, iż tutaj to się zakończy, choć smukłe palce wciąż uporczywie zaciskały się na materiale szaty czarodzieja, nie chcąc go za nic wypuścić. Żałowała własnych postępków, wobec których musiała być konsekwentna, najbardziej zaś żałowała własnych złudzeń, iż była kimś na tyle znaczącym, że przez dokonaną zdradę będzie w stanie zmusić go do opuszczenia nie tylko panienki Sprout, ale i samej Wielkiej Brytanii. Cóż za wysokie mniemanie o sobie, pomyślała z goryczą, przymykając jeszcze na moment oczy. To zaraz się rozpadanie, a oni znikną ze swych orbit. Więc unosi wrażliwe płatki powiek, czerń spojrzenia zderza się z czekoladowymi tęczówkami, ile są w stanie przekazać bez słów zakłócających ciszę sali? Niewiele, rozchyla wargi tknięta nagłym impulsem, gdy hałas zza drzwi doprowadza do rozpadu.
Chłód uderza w dziewczę, z chwilą, gdy się od niej odsuwa, a gorycz znaczy wypowiedziane przezeń zdanie. Jednak nim Snape zdoła utworzyć między nimi dostatecznie daleki dystans, Red łapie w ostatnim desperackim zrywie jego dłoń. Ta wyślizguje się z jej ręki (ze wstrętem? niedowierzaniem? oburzeniem?), przez co łączą ich tylko splecione palce wskazujące.
— Co nazywasz wolnością? — pyta cicho, niemalże z niezrozumieniem. Nie rozumie, tak samo, jak nie rozumie siebie oraz czasów, w których przyszło im żyć. To nie jest proste, nic nie jest proste, choć jeszcze chwilę temu takim się zdawało. Kolejna wypowiedź mężczyzny była uderzeniem, przed którego siłą się skuliła. Ha. Hah. Więc dręczyła go niewiedza? Ha...Musiała się stąd wydostać, musiała gdzieś iść, bo...Merlinie...frustracja. Sfrustrowała go. Jeżeli Rowan Sprout była kiedykolwiek zraniona przez kogoś innego niźli samą siebie, to chyba był ten moment — To wciąż życie Cyrusie. To wciąż życie — niemalże cedzi, czując mdłości oraz obrzydzenie samą sobą. Puszcza ich palce splecione w ostatniej, żałosnej próbie utrzymania kontaktu. Odsuwa się, cofa o kilka kroków, unikając jego uśmiechu. Oplata się własnymi ramionami, twarz ku drzwiom kierując. Jeżeli tak bardzo był dociekliwy, dlaczego po prostu nie osaczył jej w szpitalu? Doskonale wiedział, gdzie pracowała — Czytałam — czytałam, czytałam, czytałam i czytałam — Wszystkie osiemdziesiąt siedem i pół — odpowiada cicho, spokojnie. Tylko wbijające się w ramiona paznokcie zdradzają emocje. Głęboki oddech, to zaraz się skończy. To zawsze miało się skończyć, czymkolwiek by nie było — Ja również Cyrusie życzę ci jak najlepiej, obyś był szczęśliwy i bezpieczny — kiedy to mówi, patrzy prosto na niego, również okraszając swą twarz fałszywym uśmiechem, ten jednak zamiera, gdy uświadamia sobie, co właśnie powiedziała. Knykcie niemal natychmiast przytyka do ust, płochliwie wzrokiem ucieka ku wyjściu. To nie są słowa, które mówi się ot tak. Nikt nikomu nie życzy bezpieczeństwa, nawet biorąc pod uwagę te okropne wieści z gazet, nie jeśli nie należy do sił porządkowych Ministerstwa, gdzie faktycznie można być zagrożonym. To było dziwne, jednak wierzyła naiwnie, iż Cyrus nie zdołał tego zarejestrować. Zbyt skupiony na swej roli osoby życzliwej mógł tego nie wyłapać. I jej wcześniejsze...Nie. Wszystko w porządku Ro, nie mógłby powiązać...Nie...nie mógłby, prawda? Prawda?
Musiała się napić. Teraz. Natychmiast. Dlatego też z ulgą wita otwierające się drzwi, zatroskane spojrzenie kustosza oraz rodziców trzymających swe pociechy w kurczowym uścisku. Widzi, jak któreś z nich otwiera już usta, ale ona nie słucha, nie chce, opuszcza pomieszczenie, powstrzymując łzy, powstrzymując chęć zniszczenia czegoś po drodze, nie zamierza rejestrować tego, jak ciemna sylwetka również podąża do wyjścia, lecz wyraźnie wolniej. Red przywołuje Błędnego, bo musi uciec, bo potrzebuje Rii, bo musi uciec od siebie, zanim popełni kolejny durny błąd.
| zt x2
Kiedy tkwili w uścisku, serce przy sercu, oddech przy skórze, pragnęła wyszeptać wszystko, co ją dręczyło. Każdy powód, każdą decyzję, przerywając rozpaczliwym: przepraszam, przepraszam, przepraszam — nie mogła tego uczynić, nie potrafiła. Obiecała przecież sobie, iż tutaj to się zakończy, choć smukłe palce wciąż uporczywie zaciskały się na materiale szaty czarodzieja, nie chcąc go za nic wypuścić. Żałowała własnych postępków, wobec których musiała być konsekwentna, najbardziej zaś żałowała własnych złudzeń, iż była kimś na tyle znaczącym, że przez dokonaną zdradę będzie w stanie zmusić go do opuszczenia nie tylko panienki Sprout, ale i samej Wielkiej Brytanii. Cóż za wysokie mniemanie o sobie, pomyślała z goryczą, przymykając jeszcze na moment oczy. To zaraz się rozpadanie, a oni znikną ze swych orbit. Więc unosi wrażliwe płatki powiek, czerń spojrzenia zderza się z czekoladowymi tęczówkami, ile są w stanie przekazać bez słów zakłócających ciszę sali? Niewiele, rozchyla wargi tknięta nagłym impulsem, gdy hałas zza drzwi doprowadza do rozpadu.
Chłód uderza w dziewczę, z chwilą, gdy się od niej odsuwa, a gorycz znaczy wypowiedziane przezeń zdanie. Jednak nim Snape zdoła utworzyć między nimi dostatecznie daleki dystans, Red łapie w ostatnim desperackim zrywie jego dłoń. Ta wyślizguje się z jej ręki (ze wstrętem? niedowierzaniem? oburzeniem?), przez co łączą ich tylko splecione palce wskazujące.
— Co nazywasz wolnością? — pyta cicho, niemalże z niezrozumieniem. Nie rozumie, tak samo, jak nie rozumie siebie oraz czasów, w których przyszło im żyć. To nie jest proste, nic nie jest proste, choć jeszcze chwilę temu takim się zdawało. Kolejna wypowiedź mężczyzny była uderzeniem, przed którego siłą się skuliła. Ha. Hah. Więc dręczyła go niewiedza? Ha...Musiała się stąd wydostać, musiała gdzieś iść, bo...Merlinie...frustracja. Sfrustrowała go. Jeżeli Rowan Sprout była kiedykolwiek zraniona przez kogoś innego niźli samą siebie, to chyba był ten moment — To wciąż życie Cyrusie. To wciąż życie — niemalże cedzi, czując mdłości oraz obrzydzenie samą sobą. Puszcza ich palce splecione w ostatniej, żałosnej próbie utrzymania kontaktu. Odsuwa się, cofa o kilka kroków, unikając jego uśmiechu. Oplata się własnymi ramionami, twarz ku drzwiom kierując. Jeżeli tak bardzo był dociekliwy, dlaczego po prostu nie osaczył jej w szpitalu? Doskonale wiedział, gdzie pracowała — Czytałam — czytałam, czytałam, czytałam i czytałam — Wszystkie osiemdziesiąt siedem i pół — odpowiada cicho, spokojnie. Tylko wbijające się w ramiona paznokcie zdradzają emocje. Głęboki oddech, to zaraz się skończy. To zawsze miało się skończyć, czymkolwiek by nie było — Ja również Cyrusie życzę ci jak najlepiej, obyś był szczęśliwy i bezpieczny — kiedy to mówi, patrzy prosto na niego, również okraszając swą twarz fałszywym uśmiechem, ten jednak zamiera, gdy uświadamia sobie, co właśnie powiedziała. Knykcie niemal natychmiast przytyka do ust, płochliwie wzrokiem ucieka ku wyjściu. To nie są słowa, które mówi się ot tak. Nikt nikomu nie życzy bezpieczeństwa, nawet biorąc pod uwagę te okropne wieści z gazet, nie jeśli nie należy do sił porządkowych Ministerstwa, gdzie faktycznie można być zagrożonym. To było dziwne, jednak wierzyła naiwnie, iż Cyrus nie zdołał tego zarejestrować. Zbyt skupiony na swej roli osoby życzliwej mógł tego nie wyłapać. I jej wcześniejsze...Nie. Wszystko w porządku Ro, nie mógłby powiązać...Nie...nie mógłby, prawda? Prawda?
Musiała się napić. Teraz. Natychmiast. Dlatego też z ulgą wita otwierające się drzwi, zatroskane spojrzenie kustosza oraz rodziców trzymających swe pociechy w kurczowym uścisku. Widzi, jak któreś z nich otwiera już usta, ale ona nie słucha, nie chce, opuszcza pomieszczenie, powstrzymując łzy, powstrzymując chęć zniszczenia czegoś po drodze, nie zamierza rejestrować tego, jak ciemna sylwetka również podąża do wyjścia, lecz wyraźnie wolniej. Red przywołuje Błędnego, bo musi uciec, bo potrzebuje Rii, bo musi uciec od siebie, zanim popełni kolejny durny błąd.
| zt x2
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 28.11
Ulewa nie ustępowała. Kiedy Lyanna leciała na miotle w kierunku Muzeum Quidditcha, z trudem utrzymywała kurs w podmuchach wiatru niosących ze sobą zimne krople. Mimo porządnej przeciwdeszczowej peleryny z kapturem czuła chłód i czasem miała wrażenie, że jeszcze trochę i ześlizgnie się z mokrej miotły. Choć warunki nie sprzyjały, pozostawała skupiona – musiała wypełnić misję i tym razem nie zawalić, jak podczas poprzednich. W sierpniu i październiku jej misje nie zakończyły się pełnym sukcesem, i choć w ostatnich dniach z powodzeniem naprawiła dwie anomalie z Sigrun, to wiedziała, że na tym nie może poprzestać. Nie wystarczyło tylko chodzić na spotkania i wyznawać odpowiednich poglądów, za przynależnością i deklaracjami musiały iść konkretne działania.
W końcu wylądowała w zaułku za budynkiem, gdzie miała zaczekać na Craiga Burke’a. Zdawała sobie sprawę z tego, że ich współpraca może być trudna. Kto wie, co naopowiadał mu Edgar Burke po ich misji w Holandii, poza tym Lyanna doskonale zdawała sobie sprawę, jak traktowali ją ludzie tego pokroju, kim dla nich była – z całą pewnością nie kimś równym. Poza tym Burke był śmierciożercą, więc tym bardziej wolałaby pokazać się z jak najlepszej strony, jako gorliwa służka Czarnego Pana, która mimo skazy na krwi jest wartościowym zwolennikiem nie wymigującym się od powierzonych jej zadań.
Czekając sprawdziła, czy w wewnętrznej kieszeni znajduje się różdżka oraz kilka fiolek z eliksirami. Na wszelki wypadek, bo nie wiadomo, czy nie napotkają jakichś komplikacji. Teoretycznie sprawa wydawała się prosta – mieli wejść do muzeum, a potem złożyć wizytę dyrektorowi, który podobno wyrażał się o nowej władzy w nieodpowiedni sposób i istniały podejrzenia, że mógł sprzyjać Longbottomowi. Należało więc się z nim rozmówić i udzielić mu swoistego ostrzeżenia, tym samym pokazując, że wiedzą o jego poglądach i mają na niego oko.
Kiedy Burke się pojawił, Zabini skinęła mu oszczędnie głową, a potem razem wślizgnęli się do wnętrza muzeum. Zbliżała się pora zamknięcia; specjalnie wybrali tę porę, żeby uniknąć zbyt wielu świadków. O tej porze muzeum się wyludniało i nie pozostało tu wielu zwiedzających; lepiej dla nich. Nawet jeśli obecna władza im sprzyjała, im mniej osób wiedziało o ich obecności tutaj tym lepiej.
- Miejmy nadzieję, że nie wyszedł dziś z pracy wcześniej – odezwała się już w korytarzu.
Spojrzała na Burke’a, mając świadomość, że znajdował się wyżej w hierarchii i to on będzie dziś wydawał rozkazy. Ta misja miała różnić się od poprzedniej, kiedy z Edgarem poszukiwali w Holandii szczątków dementora, a także jeszcze wcześniejszej, gdzie mieli sprawdzić pewne tropy wiodące do domu zmarłego Horacego Slughorna. Jak dotąd Lyanna jeszcze nie uczestniczyła w ostrzeganiu kogoś i przekonywaniu go do słusznych poglądów z ramienia rycerzy, ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
| mam przy sobie: różdżkę, eliksiry: eliksir niezłomności x1, maść z wodnej gwiazdy x1, kameleon x1, czuwający strażnik x1, eliksir grozy x1
Ulewa nie ustępowała. Kiedy Lyanna leciała na miotle w kierunku Muzeum Quidditcha, z trudem utrzymywała kurs w podmuchach wiatru niosących ze sobą zimne krople. Mimo porządnej przeciwdeszczowej peleryny z kapturem czuła chłód i czasem miała wrażenie, że jeszcze trochę i ześlizgnie się z mokrej miotły. Choć warunki nie sprzyjały, pozostawała skupiona – musiała wypełnić misję i tym razem nie zawalić, jak podczas poprzednich. W sierpniu i październiku jej misje nie zakończyły się pełnym sukcesem, i choć w ostatnich dniach z powodzeniem naprawiła dwie anomalie z Sigrun, to wiedziała, że na tym nie może poprzestać. Nie wystarczyło tylko chodzić na spotkania i wyznawać odpowiednich poglądów, za przynależnością i deklaracjami musiały iść konkretne działania.
W końcu wylądowała w zaułku za budynkiem, gdzie miała zaczekać na Craiga Burke’a. Zdawała sobie sprawę z tego, że ich współpraca może być trudna. Kto wie, co naopowiadał mu Edgar Burke po ich misji w Holandii, poza tym Lyanna doskonale zdawała sobie sprawę, jak traktowali ją ludzie tego pokroju, kim dla nich była – z całą pewnością nie kimś równym. Poza tym Burke był śmierciożercą, więc tym bardziej wolałaby pokazać się z jak najlepszej strony, jako gorliwa służka Czarnego Pana, która mimo skazy na krwi jest wartościowym zwolennikiem nie wymigującym się od powierzonych jej zadań.
Czekając sprawdziła, czy w wewnętrznej kieszeni znajduje się różdżka oraz kilka fiolek z eliksirami. Na wszelki wypadek, bo nie wiadomo, czy nie napotkają jakichś komplikacji. Teoretycznie sprawa wydawała się prosta – mieli wejść do muzeum, a potem złożyć wizytę dyrektorowi, który podobno wyrażał się o nowej władzy w nieodpowiedni sposób i istniały podejrzenia, że mógł sprzyjać Longbottomowi. Należało więc się z nim rozmówić i udzielić mu swoistego ostrzeżenia, tym samym pokazując, że wiedzą o jego poglądach i mają na niego oko.
Kiedy Burke się pojawił, Zabini skinęła mu oszczędnie głową, a potem razem wślizgnęli się do wnętrza muzeum. Zbliżała się pora zamknięcia; specjalnie wybrali tę porę, żeby uniknąć zbyt wielu świadków. O tej porze muzeum się wyludniało i nie pozostało tu wielu zwiedzających; lepiej dla nich. Nawet jeśli obecna władza im sprzyjała, im mniej osób wiedziało o ich obecności tutaj tym lepiej.
- Miejmy nadzieję, że nie wyszedł dziś z pracy wcześniej – odezwała się już w korytarzu.
Spojrzała na Burke’a, mając świadomość, że znajdował się wyżej w hierarchii i to on będzie dziś wydawał rozkazy. Ta misja miała różnić się od poprzedniej, kiedy z Edgarem poszukiwali w Holandii szczątków dementora, a także jeszcze wcześniejszej, gdzie mieli sprawdzić pewne tropy wiodące do domu zmarłego Horacego Slughorna. Jak dotąd Lyanna jeszcze nie uczestniczyła w ostrzeganiu kogoś i przekonywaniu go do słusznych poglądów z ramienia rycerzy, ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
| mam przy sobie: różdżkę, eliksiry: eliksir niezłomności x1, maść z wodnej gwiazdy x1, kameleon x1, czuwający strażnik x1, eliksir grozy x1
Właściwie, jeśli spojrzeć na to z punktu widzenia Burke'a, stale szalejąca burza była mu zdecydowanie na rękę. Ciemne chmury, zasnuwające niebo i nie przepuszczające zbyt wiele światła, stanowiły idealne tło dla podróżującego śmierciożercy. Trudniej było wypatrzeć ciemną smugę mgły mknącą przez ciemne niebo. Jeszcze lepiej było, gdy padał deszcz. Ulewa jemu nie była straszna, nie sięgało go ani zimno, ani woda, nie odczuwał warunków atmosferycznych w żaden sposób. A szansa na to, że ktoś uniesie głowę ku górze w czasie deszczu była minimalna. Burke mógł więc podróżować właściwie niezauważony, nawet za dnia, co zdecydowanie mu odpowiadało.
Miejsce, do którego dziś zmierzał, było mu w przeszłości bardzo bliskie. Jako dzieciak uwielbiający Quidditcha, odwiedzał je dość często - niestety, dzisiejsza wizyta miała się skupiać na czymś zupełnie innym niż nostalgiczny powrót do dziecięcych wspomnień. Burke, uskrzydlony sukcesem odniesionym na misji z Magnusem, miał dobre przeczucie co do dzisiejszego zadania. Poza tym, przeprowadzanie poważnych rozmów z odpowiednimi osobami było w jego zawodzie niemalże chlebem powszednim. Skupiał się na zadaniu, nie myślał wiele o tym, z kim przyszło mu współpracować. O Lyannie nie słyszał wcale zbyt dużo - wbrew pozorom, Edgar nie pochwalił mu się szczegółami dotyczących jego misji. Oczywiście, że tak czy siak uważał ją za gorszą od siebie. Była kobietą. Była półkrwi. Ale była też służką Czarnego Pana, więc tak długo jak znała swoje miejsce i wykonywała powierzone jej zadanie, zasługiwała na jakiś szacunek. O tym, czy miał spoglądać na nią przychylniej miały zadecydować wydarzenia z dzisiejszego wieczora.
- A tylko by spróbował - odmruknął na jej słowa, kiedy już znaleźli się wewnątrz budynku. Czuł się odrobinkę nostalgicznie, przemierzając te korytarze - nie pozwolił jednak sobie na rozprowadzenie jego uwagi. Szedł przed siebie pewnym krokiem, próbując udawać kogoś, kto miał z dyrektorem umówione spotkanie, kogoś, kto powinien się tu znaleźć. Nie było nic gorszego, niż gdyby zostali przyłapani na skradaniu się jak złodzieje. Aura pewności siebie, którą roztaczali, sprawiała, że ludzie uznawali ich obecność za naturalną kolej rzeczy. Idealny kamuflaż na widoku.
Do pokonania zostały im jeszcze jedne schody oraz dwa korytarze. Burke już miał skręcić w odpowiedni z nich, gdy musiał się nagle gwałtownie zatrzymać. Ciche przekleństwo cisnęło mu się na język, ale pozwolił sobie jedynie na nieco pogardliwe spojrzenie posłane grupce czarodziejów, która przecięła im drogę. Jego mina jednak już po chwili przybrała raczej wyraz lekkiej konsternacji i zaskoczenia, kiedy do jego uszu dotarły niewyraźne szepty, spośród których wyłowił doskonale znane sobie nazwisko Longbottoma. Aż zerknął na Lyannę, doszukując się u niej potwierdzenia, czy na pewno się nie przesłyszał.
Miejsce, do którego dziś zmierzał, było mu w przeszłości bardzo bliskie. Jako dzieciak uwielbiający Quidditcha, odwiedzał je dość często - niestety, dzisiejsza wizyta miała się skupiać na czymś zupełnie innym niż nostalgiczny powrót do dziecięcych wspomnień. Burke, uskrzydlony sukcesem odniesionym na misji z Magnusem, miał dobre przeczucie co do dzisiejszego zadania. Poza tym, przeprowadzanie poważnych rozmów z odpowiednimi osobami było w jego zawodzie niemalże chlebem powszednim. Skupiał się na zadaniu, nie myślał wiele o tym, z kim przyszło mu współpracować. O Lyannie nie słyszał wcale zbyt dużo - wbrew pozorom, Edgar nie pochwalił mu się szczegółami dotyczących jego misji. Oczywiście, że tak czy siak uważał ją za gorszą od siebie. Była kobietą. Była półkrwi. Ale była też służką Czarnego Pana, więc tak długo jak znała swoje miejsce i wykonywała powierzone jej zadanie, zasługiwała na jakiś szacunek. O tym, czy miał spoglądać na nią przychylniej miały zadecydować wydarzenia z dzisiejszego wieczora.
- A tylko by spróbował - odmruknął na jej słowa, kiedy już znaleźli się wewnątrz budynku. Czuł się odrobinkę nostalgicznie, przemierzając te korytarze - nie pozwolił jednak sobie na rozprowadzenie jego uwagi. Szedł przed siebie pewnym krokiem, próbując udawać kogoś, kto miał z dyrektorem umówione spotkanie, kogoś, kto powinien się tu znaleźć. Nie było nic gorszego, niż gdyby zostali przyłapani na skradaniu się jak złodzieje. Aura pewności siebie, którą roztaczali, sprawiała, że ludzie uznawali ich obecność za naturalną kolej rzeczy. Idealny kamuflaż na widoku.
Do pokonania zostały im jeszcze jedne schody oraz dwa korytarze. Burke już miał skręcić w odpowiedni z nich, gdy musiał się nagle gwałtownie zatrzymać. Ciche przekleństwo cisnęło mu się na język, ale pozwolił sobie jedynie na nieco pogardliwe spojrzenie posłane grupce czarodziejów, która przecięła im drogę. Jego mina jednak już po chwili przybrała raczej wyraz lekkiej konsternacji i zaskoczenia, kiedy do jego uszu dotarły niewyraźne szepty, spośród których wyłowił doskonale znane sobie nazwisko Longbottoma. Aż zerknął na Lyannę, doszukując się u niej potwierdzenia, czy na pewno się nie przesłyszał.
- Itemki:
- różdżka, maska śmierciożercy (na twarzy), antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 32), eliksir ochrony (1 porcje, stat. 21), eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21), eliksir euforii (1 porcja, stat. 32), eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32), fluoryt, pazur gryfa w bursztynie
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 26.03.19 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna niestety nie miała możliwości rozpłynąć się we mgle i przemieszczać się szybko i bez szwanku. Nie mogła też się teleportować, czego brak bardzo jej doskwierał, bo łatwiej byłoby zniknąć i pojawić się gdzieś indziej bez konieczności szybowania na miotle w siekącym bezlitośnie deszczu, unikając błyskawic, które w każdej chwili mogły runąć z góry i zakończyć jej żywot. Musiała zachowywać daleko posuniętą ostrożność i lecieć dość nisko, na szczęście dzięki mgle mugolom naprawdę trudno byłoby ją wypatrzeć.
Gdy w końcu wylądowała, z jej płaszcza obficie spływała woda, i mimo nieprzemakalności materiału pod spodem również trzęsła się z zimna, choć na szczęście nie leciała długo, bo z obrzeży Londynu. Lot z oddalonej części kraju byłby o wiele bardziej nieprzyjemny i niebezpieczny.
Kiedyś także lubiła quidditcha, w Hogwarcie nawet grała przez jakiś czas jako szukająca w szkolnej drużynie, bo była drobna, zwinna i spostrzegawcza. Od tamtego czasu wyszła co prawda z formy, bo od ośmiu lat nie grała, ale od czasu zaniku teleportacji latała na miotle często. Szkoda, że musieli się tu zjawiać w takim celu, że dyrektor tego przybytku nie podzielał poglądów obecnej władzy i tęsknił za szlamolubnym Longbottomem, który mógł doprowadzić ich kraj i społeczeństwo do ruiny, nie mając poszanowania dla czystości krwi oraz dorobku starych rodzin. Lyanna może i z winy swojej plugawej, zdradzieckiej matki miała zmieszaną krew, ale dorastała w rodzinie czystokrwistej i nauczono ją odpowiednich wartości i poglądów, a także szacunku do wyżej urodzonych. Nigdy nie utożsamiała się z innymi mieszańcami, już w Hogwarcie trzymając się bliżej czystokrwistych pomimo tego, że gardziła nią jej własna rodzina, poza bratem, który jako jedyny akceptował kukułcze jajo. Uczono ją pogardy do szlam i mugoli, czuła niechęć do ich świata i odrażających machin, które tworzyli, i równie dużą niechęcią darzyła zdrajców krwi. Tych, którzy mieli to, czego jej poskąpił los, a jednak odwracali się od swoich rodzin oraz możliwości, które dawało im pochodzenie, by solidaryzować się z pospólstwem. Jak można było marnować taki dar jak czysta krew w imię przyjaźni ze szlamem?
Jeśli Diggory nie wymknął się ukradkiem wcześniej, mieli dużą szansę go dopaść i rozmówić się z nim w jego gabinecie. Ruszyli przez korytarze, mając przed sobą jasny cel. Zabini zachowywała się normalnie, starając się nie przyciągać uwagi swoim zachowaniem. Była pewna siebie, bo przecież wiedzieli, do kogo tu przyszli i po co. Ale właśnie wtedy ich drogę przecięła jakaś grupka zapewne opuszczających muzeum zwiedzających, zmuszając ich do chwilowego zatrzymania się. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Zabini również usłyszała padające nazwisko „Longbottom” oraz wzmiankę o jakimś spotkaniu. Grupka oddaliła się, rozmawiając o czym przyciszonymi głosami, zapewne nieświadoma tego, kogo właśnie minęła.
- Tak, też to słyszałam – odezwała się, dostrzegając spojrzenie Burke’a. Co, jeśli ci ludzie także mieli coś wspólnego z działalnością przeciwko władzy i ich organizacji? Może nawet spiskowali razem z Diggorym i właśnie wracali od niego? To spotkanie, o którym mówili, mogło być czymś ważnym, ale Zabini nie zapominała też o ich głównym celu. Nie mogli zapomnieć o spotkaniu z dyrektorem tylko po to, by śledzić grupkę młodzików, która mogła, ale wcale nie musiała mieć nic wspólnego z prolongbottomowskim podziemiem. – Niewykluczone, że spiskują z Diggorym. Może właśnie od niego wracają, ale równie dobrze to może być zbieg okoliczności – podsunęła cicho; aktualnie znowu byli w korytarzu sami. Czekała jednak na rozkazy, bo to do Craiga należała decyzja, co dalej: czy idą do Diggory’ego zgodnie z planem, czy może sprawdzają nową poszlakę, która mogła okazać się chybiona. Mogli też się rozdzielić, ale w tym przypadku Zabini również musiała respektować hierarchię i decyzja nie należała do niej.
Gdy w końcu wylądowała, z jej płaszcza obficie spływała woda, i mimo nieprzemakalności materiału pod spodem również trzęsła się z zimna, choć na szczęście nie leciała długo, bo z obrzeży Londynu. Lot z oddalonej części kraju byłby o wiele bardziej nieprzyjemny i niebezpieczny.
Kiedyś także lubiła quidditcha, w Hogwarcie nawet grała przez jakiś czas jako szukająca w szkolnej drużynie, bo była drobna, zwinna i spostrzegawcza. Od tamtego czasu wyszła co prawda z formy, bo od ośmiu lat nie grała, ale od czasu zaniku teleportacji latała na miotle często. Szkoda, że musieli się tu zjawiać w takim celu, że dyrektor tego przybytku nie podzielał poglądów obecnej władzy i tęsknił za szlamolubnym Longbottomem, który mógł doprowadzić ich kraj i społeczeństwo do ruiny, nie mając poszanowania dla czystości krwi oraz dorobku starych rodzin. Lyanna może i z winy swojej plugawej, zdradzieckiej matki miała zmieszaną krew, ale dorastała w rodzinie czystokrwistej i nauczono ją odpowiednich wartości i poglądów, a także szacunku do wyżej urodzonych. Nigdy nie utożsamiała się z innymi mieszańcami, już w Hogwarcie trzymając się bliżej czystokrwistych pomimo tego, że gardziła nią jej własna rodzina, poza bratem, który jako jedyny akceptował kukułcze jajo. Uczono ją pogardy do szlam i mugoli, czuła niechęć do ich świata i odrażających machin, które tworzyli, i równie dużą niechęcią darzyła zdrajców krwi. Tych, którzy mieli to, czego jej poskąpił los, a jednak odwracali się od swoich rodzin oraz możliwości, które dawało im pochodzenie, by solidaryzować się z pospólstwem. Jak można było marnować taki dar jak czysta krew w imię przyjaźni ze szlamem?
Jeśli Diggory nie wymknął się ukradkiem wcześniej, mieli dużą szansę go dopaść i rozmówić się z nim w jego gabinecie. Ruszyli przez korytarze, mając przed sobą jasny cel. Zabini zachowywała się normalnie, starając się nie przyciągać uwagi swoim zachowaniem. Była pewna siebie, bo przecież wiedzieli, do kogo tu przyszli i po co. Ale właśnie wtedy ich drogę przecięła jakaś grupka zapewne opuszczających muzeum zwiedzających, zmuszając ich do chwilowego zatrzymania się. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Zabini również usłyszała padające nazwisko „Longbottom” oraz wzmiankę o jakimś spotkaniu. Grupka oddaliła się, rozmawiając o czym przyciszonymi głosami, zapewne nieświadoma tego, kogo właśnie minęła.
- Tak, też to słyszałam – odezwała się, dostrzegając spojrzenie Burke’a. Co, jeśli ci ludzie także mieli coś wspólnego z działalnością przeciwko władzy i ich organizacji? Może nawet spiskowali razem z Diggorym i właśnie wracali od niego? To spotkanie, o którym mówili, mogło być czymś ważnym, ale Zabini nie zapominała też o ich głównym celu. Nie mogli zapomnieć o spotkaniu z dyrektorem tylko po to, by śledzić grupkę młodzików, która mogła, ale wcale nie musiała mieć nic wspólnego z prolongbottomowskim podziemiem. – Niewykluczone, że spiskują z Diggorym. Może właśnie od niego wracają, ale równie dobrze to może być zbieg okoliczności – podsunęła cicho; aktualnie znowu byli w korytarzu sami. Czekała jednak na rozkazy, bo to do Craiga należała decyzja, co dalej: czy idą do Diggory’ego zgodnie z planem, czy może sprawdzają nową poszlakę, która mogła okazać się chybiona. Mogli też się rozdzielić, ale w tym przypadku Zabini również musiała respektować hierarchię i decyzja nie należała do niej.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Muzeum Quidditcha
Szybka odpowiedź