Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Long Mynd
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Long Mynd
Pasmo górskie, rozciągające się na długości około siedmiu mil pomiędzy granicą walijską i drugą najwyższą górą w regionie, Stiperstones, na zachodzie a wzgórzami Stretton i wapienną skarpą Wenlock Edge na wschodzie. Na terenach wschodnich przeważają wysoko ulokowane doliny, wyjątkowo pięknie prezentujące się jesienią, gdy bogato porastające je wrzosowiska barwią się najsoczystszymi barwami - to tędy przebiega większość okolicznych szlaków, idealnych do wycieczek konnych i pieszych wędrówek. Tereny zachodnie są znacznie mniej przyjazne, strome zbocza prowadzą do koryta górskiej rzeki Onny, która powyżej Ludlow wpływa do Tamizy i dookoła której chętnie skupiają się hodowane przez ród Averych trolle rzeczne. Ze względu na stworzenia, jak i nałożone przed dekadami zaklęcia ochronne, rozsądniej jest nie zapuszczać się w te rejony bez towarzystwa któregoś z lordów Shropshire.
| dzień, dwa? przed misją sułtana mego serca i zaraz po niedoszłym gibanku
Zaciskałam dłoń na lejcach ostrożnie sterując swoim wierzchowcem, co jakiś czas przeczesując wzrokiem okolicę, jakbym chciała się upewnić, że przyjście tu nie okaże się błędem. Rzecz jasna nie ze względu na Perseusa czy możliwość obsmarowania mnie przez jakiś plotkarskie gazety, przeglądane przez pudrowe landryny salonowe o móżdżku wielkości orzeszka - broń mnie Merlinie bym kiedykolwiek zaprzątała sobie moją piękną główkę takimi nic niewartymi bzdetami) lecz na zamieszkujące te tereny zwierzęta? stworzenia? cokolwiek by tu nie mieszało, niezbyt rozsądnym posunięciem z mojej strony mogło okazać się moja samotna przejażdżka konna, nawet jeśli jej celem było spotkanie się zukochanym przyjacielem.
Robiło się coraz chłodniej, grudzień zbliżał się nieubłaganie a jego nadejście zwiastowały zarówno mroźne podmuchy wiatru, zdającego się przeszywać nawet najgrubszy splot materiału jak i coraz niżej spadające temperatury, nawet leniwe promienie listopadowego słońca nie były w stanie chociażby lekko ogrzać któregokolwiek ze śmiałków pragnącego wychylić swój czubek arystokratycznego nosa poza mury zamku. Mieliśmy więc szczęście? Czy to zwykły zbieg okoliczności sprawił, że dzień który Lord Avery wybrał na nasze spotkanie, okazał się być pozbawionym wietrznych zamachów na życie czarodziejów? Nie żebym miała coś przeciwko. Jazda konna podczas hulającego powietrza, deszczu czy burzy nie napawała optymizmem a co dopiero zachęcała do jej czynienia. Tak więc poza faktem (który dość oczywiście sterował moim nastrojem) że jechałam na spotkanie jednej z najważniejszych osób w moim życiu, która zaledwie kilka dni wcześniej zaczęła znaczyć jeszcze więcej niż dotychczas (przez co mój żołądek był ściśnięty uniemożliwiając wcześniejsze spożycie jakiegokolwiek posiłku), dodatkowy wpływ na mój niezwykle dobry humor składały się jeszcze dwie rzeczy: powrót Morticii do domu i (jakież to banalne) cudowna pogoda - słońce, bezchmurne niebo i żadnych podmuchów targających moje blond loczki.
Mijałam kolejne pagórki, zastanawiając się czy nie byłoby lepiej gdybym po prostu teleportowała się prosto w ramiona Perseusa. Moja twarz oblała się drobnym rumieńcem; każda myśl czy powrót do wspomnień z tamtej nocy powodowały u mnie podobną reakcję. Jednocześnie czułam ekscytację i szczęście ale też pewien rodzaj niepokoju. Bo tak właściwie co my na Merlina wyprawiamy! Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak... Nie ma powrotu. Wzięłam głęboki oddech, próbując przywrócić się do porządku, widząc w oddali sylwetkę należącą do Lorda Averego. Serce mimowolnie przyśpieszyło pompowanie krwi (może powinnam powiedzieć wina?), co w tej zdumiewającej ciszy, która dopiero teraz zdawała docierać do mojej świadomości - wcześniej zagłuszana przez natłok myśli, było dość dobrze słyszalne. Mój drogi przyjaciel przy odrobinie skupienia zdoła usłyszeć to szalone dudnienie jednego z ważniejszych organów mojego ciała. Przygryzłam nieco wargi, zbliżając się do mojego Persusa a kiedy znalazłam się w odpowiedniej odległości, z gracją zeskoczyłam z rumaka i nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłam się w najczulsze ramiona na ziemi. O pocałunek również nie kazałam mu błagać, bez problemu znalazłam drogę do ust bruneta, delikatnie wpijając się w jego wargi - jednocześnie przelewając w tym drobnym a zarazem tak ogromnym geście, całą swoją gorycz tęsknoty jaka zalewała moje ciało od naszego ostatniego spotkania.
- Stęskniłam się za Tobą. - Szepnęłam mu do ucha, zaraz po tym jak zdecydowałam się od niego oderwać.
Zaciskałam dłoń na lejcach ostrożnie sterując swoim wierzchowcem, co jakiś czas przeczesując wzrokiem okolicę, jakbym chciała się upewnić, że przyjście tu nie okaże się błędem. Rzecz jasna nie ze względu na Perseusa czy możliwość obsmarowania mnie przez jakiś plotkarskie gazety, przeglądane przez pudrowe landryny salonowe o móżdżku wielkości orzeszka - broń mnie Merlinie bym kiedykolwiek zaprzątała sobie moją piękną główkę takimi nic niewartymi bzdetami) lecz na zamieszkujące te tereny zwierzęta? stworzenia? cokolwiek by tu nie mieszało, niezbyt rozsądnym posunięciem z mojej strony mogło okazać się moja samotna przejażdżka konna, nawet jeśli jej celem było spotkanie się z
Robiło się coraz chłodniej, grudzień zbliżał się nieubłaganie a jego nadejście zwiastowały zarówno mroźne podmuchy wiatru, zdającego się przeszywać nawet najgrubszy splot materiału jak i coraz niżej spadające temperatury, nawet leniwe promienie listopadowego słońca nie były w stanie chociażby lekko ogrzać któregokolwiek ze śmiałków pragnącego wychylić swój czubek arystokratycznego nosa poza mury zamku. Mieliśmy więc szczęście? Czy to zwykły zbieg okoliczności sprawił, że dzień który Lord Avery wybrał na nasze spotkanie, okazał się być pozbawionym wietrznych zamachów na życie czarodziejów? Nie żebym miała coś przeciwko. Jazda konna podczas hulającego powietrza, deszczu czy burzy nie napawała optymizmem a co dopiero zachęcała do jej czynienia. Tak więc poza faktem (który dość oczywiście sterował moim nastrojem) że jechałam na spotkanie jednej z najważniejszych osób w moim życiu, która zaledwie kilka dni wcześniej zaczęła znaczyć jeszcze więcej niż dotychczas (przez co mój żołądek był ściśnięty uniemożliwiając wcześniejsze spożycie jakiegokolwiek posiłku), dodatkowy wpływ na mój niezwykle dobry humor składały się jeszcze dwie rzeczy: powrót Morticii do domu i (jakież to banalne) cudowna pogoda - słońce, bezchmurne niebo i żadnych podmuchów targających moje blond loczki.
Mijałam kolejne pagórki, zastanawiając się czy nie byłoby lepiej gdybym po prostu teleportowała się prosto w ramiona Perseusa. Moja twarz oblała się drobnym rumieńcem; każda myśl czy powrót do wspomnień z tamtej nocy powodowały u mnie podobną reakcję. Jednocześnie czułam ekscytację i szczęście ale też pewien rodzaj niepokoju. Bo tak właściwie co my na Merlina wyprawiamy! Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak... Nie ma powrotu. Wzięłam głęboki oddech, próbując przywrócić się do porządku, widząc w oddali sylwetkę należącą do Lorda Averego. Serce mimowolnie przyśpieszyło pompowanie krwi (może powinnam powiedzieć wina?), co w tej zdumiewającej ciszy, która dopiero teraz zdawała docierać do mojej świadomości - wcześniej zagłuszana przez natłok myśli, było dość dobrze słyszalne. Mój drogi przyjaciel przy odrobinie skupienia zdoła usłyszeć to szalone dudnienie jednego z ważniejszych organów mojego ciała. Przygryzłam nieco wargi, zbliżając się do mojego Persusa a kiedy znalazłam się w odpowiedniej odległości, z gracją zeskoczyłam z rumaka i nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłam się w najczulsze ramiona na ziemi. O pocałunek również nie kazałam mu błagać, bez problemu znalazłam drogę do ust bruneta, delikatnie wpijając się w jego wargi - jednocześnie przelewając w tym drobnym a zarazem tak ogromnym geście, całą swoją gorycz tęsknoty jaka zalewała moje ciało od naszego ostatniego spotkania.
- Stęskniłam się za Tobą. - Szepnęłam mu do ucha, zaraz po tym jak zdecydowałam się od niego oderwać.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miał plan i ten plan diabli wzięli. Tyle wizji świetnych rozwiązań mignęło mu przed oczami niczym ogon komety, zbyt szybko znikającej na nieboskłonie, by dojrzeć cokolwiek konkretnego i chociaż Avery względnie zachowywał spokój, jego wnętrzności tańczyły kankana, gdy tylko pomyślał o niej. Niby kierunek, w którym zmierzały ich relacje, był aż nazbyt oczywisty, a jednak wszystko spowijała gęsta mgła niejasnych ścieżek, jakimi mogły się potoczyć ich dalsze losy. Perseus nie lubi tego stanu, od zawsze cenił sobie wysoko klarowność sytuacji i chociaż zaledwie jakiś czas temu nakazał Lilith przemyślenie wszystkiego na spokojnie, świadomość, że wszystko znajduje się poza jego kontrolą, napawała go dziwną mieszanką uczuć, bynajmniej nie do końca pozytywnych.
Zero oczekiwań, zero rozczarowań; zasada tak prosta, a tak wygodna, że nie pozostawało nic innego do zrobienia, jak tylko podporządkowanie jej całego życia. Dlaczego więc taplał się w pretensjonalnym bagnie, deliberując bez końca nad tym, czy na pewno dobrze robili i czy nie będą tego żałować? Ostatnie spotkanie było wszak przełomowe, otworzyło Avery'emu oczy i uświadomiło, jak ślepy był do tej pory, lecz po całkiem uzasadnionej fazie wdzięczności za oświecenie, nadeszła charakterystyczna faza wszechogarniającej irytacji - dlaczego doznał olśnienia tak późno, prawie za późno? Czy naprawdę niezbędne były te wszystkie naiwne miłostki, zaręczyny i kandydatki pretendujące do szczycenia się mianem lady Avery, by w końcu dostrzegł, że tą, którą prawdziwie chciał, miał od zawsze pod nosem?
Miał wino, ale zrezygnował z niego, dochodząc do wniosku, że byłoby to igraniem z losem, podczas gdy wyraźnie zaznaczył, że chce wszystko rozegrać należycie i zgodnie z zasadami decorum, z którego zadrwili już wcześniej. Miał kwiaty, lecz porzucił je tuż przed wyjściem z domu, stwierdzając ostatecznie, że daleko mu do romantyka deklamującego z przejęciem ckliwe francuskie wiersze, a skoro panna Greengrass była jedną z osób, które znały go jak własną kieszeń, z pewnością nie oczekiwała nagle wielkich gestów, które normalnie skwitowałaby wybuchem dźwięcznego śmiechu. Ograniczył się do absolutnego minimum, zupełnie tak, jakby dzisiejsze spotkanie nie różniło się wcale od wszystkich innych odbytych - w gruncie rzeczy tak właśnie było, przecież chciał stuprocentowej naturalności, bez nadęcia, bez zamieszania, żeby Lilith miała pełny pogląd na wszystko, nim sprawy zostaną wyrwane z ich rąk i przejęte przez niecierpliwych nestorów - dlatego też ściągnął lejce rumaka przywdzianego czaprakiem naznaczonym rodowym herbem i pogalopował w kierunku miejsca, które było punktem ich spotkań od momentu, w którym jako czteroletni berbeć zapędził się na swojej miotełce na zakazane terytoria rodu Greengrassów. Usta szlachcica wygięły się we wdzięcznym uśmiechu, jeszcze zanim zbliżył się do dobrze znanej mu sylwetki. Zeskoczył miękko z końskiego grzbietu, by szybkim krokiem przemierzyć odległość dzielącą go od blondynki i zamknąć ją w szczelnym uścisku, zupełnie jakby nie widzieli się pół wieku, a nie zaledwie kilkadziesiąt godzin. Przez parę wypełnionych milczeniem chwil po prostu unosił dłonią ku górze podbródek Lilith, by całować ją bezwstydnie w ramach przywitania.
Brakowało mi ciebie utkwiło mu gdzieś na końcu języka, gdy odsunął się nieznacznie, by omieść uważnym spojrzeniem twarz panny Greengrass. Wiedziała, musiała wiedzieć.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowa na ambitną wycieczkę krajoznawczą - oznajmił zamiast tego, niemalże z namaszczeniem zagarniając za jej ucho pasmo jasnych włosów. Uśmiechnął się lekko. Spotykając się tu, na skraju hrabstw, właśnie z nią, czuł się znowu tak, jakby cofnęli się w czasie o dwie dekady i znowu wypowiadali wojnę całemu światu, wierząc święcie w to, że sami wiedzą lepiej.
Zero oczekiwań, zero rozczarowań; zasada tak prosta, a tak wygodna, że nie pozostawało nic innego do zrobienia, jak tylko podporządkowanie jej całego życia. Dlaczego więc taplał się w pretensjonalnym bagnie, deliberując bez końca nad tym, czy na pewno dobrze robili i czy nie będą tego żałować? Ostatnie spotkanie było wszak przełomowe, otworzyło Avery'emu oczy i uświadomiło, jak ślepy był do tej pory, lecz po całkiem uzasadnionej fazie wdzięczności za oświecenie, nadeszła charakterystyczna faza wszechogarniającej irytacji - dlaczego doznał olśnienia tak późno, prawie za późno? Czy naprawdę niezbędne były te wszystkie naiwne miłostki, zaręczyny i kandydatki pretendujące do szczycenia się mianem lady Avery, by w końcu dostrzegł, że tą, którą prawdziwie chciał, miał od zawsze pod nosem?
Miał wino, ale zrezygnował z niego, dochodząc do wniosku, że byłoby to igraniem z losem, podczas gdy wyraźnie zaznaczył, że chce wszystko rozegrać należycie i zgodnie z zasadami decorum, z którego zadrwili już wcześniej. Miał kwiaty, lecz porzucił je tuż przed wyjściem z domu, stwierdzając ostatecznie, że daleko mu do romantyka deklamującego z przejęciem ckliwe francuskie wiersze, a skoro panna Greengrass była jedną z osób, które znały go jak własną kieszeń, z pewnością nie oczekiwała nagle wielkich gestów, które normalnie skwitowałaby wybuchem dźwięcznego śmiechu. Ograniczył się do absolutnego minimum, zupełnie tak, jakby dzisiejsze spotkanie nie różniło się wcale od wszystkich innych odbytych - w gruncie rzeczy tak właśnie było, przecież chciał stuprocentowej naturalności, bez nadęcia, bez zamieszania, żeby Lilith miała pełny pogląd na wszystko, nim sprawy zostaną wyrwane z ich rąk i przejęte przez niecierpliwych nestorów - dlatego też ściągnął lejce rumaka przywdzianego czaprakiem naznaczonym rodowym herbem i pogalopował w kierunku miejsca, które było punktem ich spotkań od momentu, w którym jako czteroletni berbeć zapędził się na swojej miotełce na zakazane terytoria rodu Greengrassów. Usta szlachcica wygięły się we wdzięcznym uśmiechu, jeszcze zanim zbliżył się do dobrze znanej mu sylwetki. Zeskoczył miękko z końskiego grzbietu, by szybkim krokiem przemierzyć odległość dzielącą go od blondynki i zamknąć ją w szczelnym uścisku, zupełnie jakby nie widzieli się pół wieku, a nie zaledwie kilkadziesiąt godzin. Przez parę wypełnionych milczeniem chwil po prostu unosił dłonią ku górze podbródek Lilith, by całować ją bezwstydnie w ramach przywitania.
Brakowało mi ciebie utkwiło mu gdzieś na końcu języka, gdy odsunął się nieznacznie, by omieść uważnym spojrzeniem twarz panny Greengrass. Wiedziała, musiała wiedzieć.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowa na ambitną wycieczkę krajoznawczą - oznajmił zamiast tego, niemalże z namaszczeniem zagarniając za jej ucho pasmo jasnych włosów. Uśmiechnął się lekko. Spotykając się tu, na skraju hrabstw, właśnie z nią, czuł się znowu tak, jakby cofnęli się w czasie o dwie dekady i znowu wypowiadali wojnę całemu światu, wierząc święcie w to, że sami wiedzą lepiej.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Ujęłam jego twarz w dłonie, tak delikatnie jakbym właśnie dotykała czegoś kruchego a mój wzrok utkwił w błękitnych tęczówkach Perseusa, w których teraz nie mogłam się doszukać ni cienia chłodu jaki zazwyczaj im towarzyszył. Patrzył na mnie inaczej. Jego spojrzenie było tak specyficzne, zarezerwowane tylko dla mnie. Każdy z nas takie posiada i obdarowuje nim tylko jedną osobą w swoim życiu, znaczącą znacznie więcej niż którakolwiek z pozostałych. Nie bez powodu więc mówi się, że oczy nigdy nie kłamią. Posłałam mu jeden z cieplejszych uśmiechów i zanim odpowiedziałam na jego pytanie, wspięłam się delikatnie na palce by pocałować go po raz kolejny. Musiała mocno się powstrzymywać, by nie rzucić się na niego niczym dziki kot na swoją ofiarę i choć miałam cholerną ochotę tak właśnie postąpić, postanowiłam trzymać się z góry założonego planu.
- Zależy jakie tereny będziemy zwiedzać... - Zaczęłam, cofając się o jeden krok i tym samym zwiększając odległość między nami. - Twoje? Czy moje? - Dokończyłam odpowiedź, która właściwie okazała się zadziornym pytaniem z mojej strony, ale cóż poradzę, nie mogłam się powstrzymać. Miałam wrażenie, że mój drogi przyjaciel (hubby to be) wychwycił tą jakże delikatną dwuznaczność skrywaną za moimi słowami, co właściwe wprawiło mnie w prowokacyjny nastrój i ochotę na małe torturowanie Sułtana mego serca. Posłałam mu jeszcze znaczące spojrzenie zwieńczone równie znaczącym co łobuzerskim uśmiechem, po czym odwróciłam się powoli by swe następne kroki skierować w stronę rumaka.
Swoją drogą byłam ciekawa, co takie Perseus pragnie mi pokazać czego jeszcze nie widziałam - przecież znam te tereny od dziecka. Czy to nie tu nasze drogi skrzyżowały się po raz pierwszy? Kiedy to czteroletni Avery zapędził się na me ziemie? Zabawne. Kto by pomyślał, że niewinny dziecięcy wybryk doprowadzi do podobnej sytuacji. Zerknęłam więc przez ramię, upewniając się czy mój wybranek spogląda w moją stronę czy może podobnie jak ja (udaje że) sprawdza konia.
- Jest jeszcze na tych ziemiach coś czego nie widziałam? Miejsca w którym nie byłam? - Pytanie se skierowałam w stronę mężczyzny, oczywiście w swym zahaczającym o złośliwą nutę tonie. - Czyżbyś zataił coś przed swoją najlepszą przyjaciółką? - Tym razem oderwałam się od sprawdzania uprzęży i odwróciłam do Perseusa, bacznie przyglądając się jego sylwetce. Nie chodziło mi o fakt, że Lord Avery mógłby zataić przede mną jakąś znaczącą kwestie (ups, chyba obydwoje przez przypadek zatajamy), chciałam po prostu zażartować. W końcu nasze młodociane lata spędzone zostały na potajemnych schadzkach w tych okolicach.
- Zależy jakie tereny będziemy zwiedzać... - Zaczęłam, cofając się o jeden krok i tym samym zwiększając odległość między nami. - Twoje? Czy moje? - Dokończyłam odpowiedź, która właściwie okazała się zadziornym pytaniem z mojej strony, ale cóż poradzę, nie mogłam się powstrzymać. Miałam wrażenie, że mój drogi przyjaciel (hubby to be) wychwycił tą jakże delikatną dwuznaczność skrywaną za moimi słowami, co właściwe wprawiło mnie w prowokacyjny nastrój i ochotę na małe torturowanie Sułtana mego serca. Posłałam mu jeszcze znaczące spojrzenie zwieńczone równie znaczącym co łobuzerskim uśmiechem, po czym odwróciłam się powoli by swe następne kroki skierować w stronę rumaka.
Swoją drogą byłam ciekawa, co takie Perseus pragnie mi pokazać czego jeszcze nie widziałam - przecież znam te tereny od dziecka. Czy to nie tu nasze drogi skrzyżowały się po raz pierwszy? Kiedy to czteroletni Avery zapędził się na me ziemie? Zabawne. Kto by pomyślał, że niewinny dziecięcy wybryk doprowadzi do podobnej sytuacji. Zerknęłam więc przez ramię, upewniając się czy mój wybranek spogląda w moją stronę czy może podobnie jak ja (udaje że) sprawdza konia.
- Jest jeszcze na tych ziemiach coś czego nie widziałam? Miejsca w którym nie byłam? - Pytanie se skierowałam w stronę mężczyzny, oczywiście w swym zahaczającym o złośliwą nutę tonie. - Czyżbyś zataił coś przed swoją najlepszą przyjaciółką? - Tym razem oderwałam się od sprawdzania uprzęży i odwróciłam do Perseusa, bacznie przyglądając się jego sylwetce. Nie chodziło mi o fakt, że Lord Avery mógłby zataić przede mną jakąś znaczącą kwestie (ups, chyba obydwoje przez przypadek zatajamy), chciałam po prostu zażartować. W końcu nasze młodociane lata spędzone zostały na potajemnych schadzkach w tych okolicach.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lekki uśmiech wygiął jego pełne usta, nim te ponownie zetknęły się z miękkimi wargami Lilith, przedłużając powitanie o jeszcze parę ulotnych chwil. Zupełnie otwarcie i bez zażenowania przesunął spojrzeniem po regularnych do bólu rysach jej twarzy i chociaż już po chwili Avery zrobił krok wstecz, oczywistym pozostawało to, że podoba mu się to, co widzi - i ten jeden jedyny raz nie miał nic przeciwko temu, by idealnie wpisywać się w ramy typu, którego zawsze szczerze nienawidził; typu oczywistego. Ale czy i przewidywalnego? Czy po dwóch dekadach stopniowego, lecz systematycznego łamania swoich własnych zasad i odsłaniania przed znająca praktycznie każdy mechanizm jego zachowania panną Greengrass więcej tajemnic, niż by sobie życzył, było to w ogóle możliwe, by zaskoczył ją w jakikolwiek sposób?
- Tylko te najlepsze - najlepsze, okoliczne, podlegające, te tutaj, obejmujące więcej ziemi, niż jesteś w stanie dojrzeć naokoło siebie - Moje. Ale może twoje też - odpowiedział odrobinę enigmatycznie, poklepując szyję swojego rumaka, jakby ociągając się z ponownym spojrzeniem na Lilith. Może zahaczą o Staffordshire, a może szlachcianka za jakiś czas nazwie Shropshire swoim? Kwestia interpretacji.
Może tak to właśnie miało wyglądać; ich relacje przypominały jedno wielkie pasmo wybryków, a uważny obserwator mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że kompletny przypadek rządził losami dwójki młodych dziedziców, ten jednak komentarz zdecydowanie podniósłby ciśnienie lordowi Avery, który wolał widzieć swój życiorys jako pasmo determinujących go decyzji i wyborów, a nie serię niekontrolowanych zdarzeń i mniej lub bardziej potulnie akceptowanych konsekwencji. Docisnął popręg, nim pozwolił sobie na kolejny krótki uśmiech, wywołany słowami panny Greengrass.
- Chyba nie sądziłaś, że ograbię się całkowicie z każdej możliwości zrobienia niespodzianki - w jego głosie zatańczyła kpiarska nuta, dość skutecznie złagodzona przez dziwną miękkość barytonu. Odchrząknął. - "Zatajanie" naładowane jest pejoratywnym znaczeniem, zdecydowanie lepiej brzmi "zostawianie na lepszy moment" - i może ten moment właśnie nadszedł? Puścił lejce luźno, całkowicie przekonany o tym, że jego koń zajmie się gorliwym skubaniem trawy, zamiast próbami cwałowania w kierunku słońca i ponownie zmniejszył odległość dzielącą go od Lilith. Tym razem jednak nie pochylał się zachłannie nad jej kształtnymi ustami, lecz ulokował dłonie na wysokości jej talii, by szybkim ruchem wsadzić ją na koński grzbiet; nie miał wątpliwości co do tego, że była doskonale zdolna do samodzielnego wskoczenia na siodło, to był po prostu impuls. A właśnie z impulsami Perseusowi zawsze było najciężej walczyć. - Ruszajmy, o tej porze dnia będzie najlepsza widoczność - zakomenderował, wracając do swojego rumaka, by już po chwili również znaleźć się w siodle i nieznacznym dociśnięciem łydek zachęcić zwierzę pierw do kłusu, a następnie rytmicznego galopu, kierującego się jak najdalej od granicy hrabstw, w kierunku terenów, których odwiedzanie ze względu na wysokie ryzyko zabłądzenia i trafienia w okolice zamieszkiwane przez trolle jest gorąco odradzane osobom niezaznajomionym ze Shropshire. Oczywiście, że ulubione miejsce Avery'ego musiało być powiązane z dużym wskaźnikiem śmiertelności.
- Tylko te najlepsze - najlepsze, okoliczne, podlegające, te tutaj, obejmujące więcej ziemi, niż jesteś w stanie dojrzeć naokoło siebie - Moje. Ale może twoje też - odpowiedział odrobinę enigmatycznie, poklepując szyję swojego rumaka, jakby ociągając się z ponownym spojrzeniem na Lilith. Może zahaczą o Staffordshire, a może szlachcianka za jakiś czas nazwie Shropshire swoim? Kwestia interpretacji.
Może tak to właśnie miało wyglądać; ich relacje przypominały jedno wielkie pasmo wybryków, a uważny obserwator mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że kompletny przypadek rządził losami dwójki młodych dziedziców, ten jednak komentarz zdecydowanie podniósłby ciśnienie lordowi Avery, który wolał widzieć swój życiorys jako pasmo determinujących go decyzji i wyborów, a nie serię niekontrolowanych zdarzeń i mniej lub bardziej potulnie akceptowanych konsekwencji. Docisnął popręg, nim pozwolił sobie na kolejny krótki uśmiech, wywołany słowami panny Greengrass.
- Chyba nie sądziłaś, że ograbię się całkowicie z każdej możliwości zrobienia niespodzianki - w jego głosie zatańczyła kpiarska nuta, dość skutecznie złagodzona przez dziwną miękkość barytonu. Odchrząknął. - "Zatajanie" naładowane jest pejoratywnym znaczeniem, zdecydowanie lepiej brzmi "zostawianie na lepszy moment" - i może ten moment właśnie nadszedł? Puścił lejce luźno, całkowicie przekonany o tym, że jego koń zajmie się gorliwym skubaniem trawy, zamiast próbami cwałowania w kierunku słońca i ponownie zmniejszył odległość dzielącą go od Lilith. Tym razem jednak nie pochylał się zachłannie nad jej kształtnymi ustami, lecz ulokował dłonie na wysokości jej talii, by szybkim ruchem wsadzić ją na koński grzbiet; nie miał wątpliwości co do tego, że była doskonale zdolna do samodzielnego wskoczenia na siodło, to był po prostu impuls. A właśnie z impulsami Perseusowi zawsze było najciężej walczyć. - Ruszajmy, o tej porze dnia będzie najlepsza widoczność - zakomenderował, wracając do swojego rumaka, by już po chwili również znaleźć się w siodle i nieznacznym dociśnięciem łydek zachęcić zwierzę pierw do kłusu, a następnie rytmicznego galopu, kierującego się jak najdalej od granicy hrabstw, w kierunku terenów, których odwiedzanie ze względu na wysokie ryzyko zabłądzenia i trafienia w okolice zamieszkiwane przez trolle jest gorąco odradzane osobom niezaznajomionym ze Shropshire. Oczywiście, że ulubione miejsce Avery'ego musiało być powiązane z dużym wskaźnikiem śmiertelności.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Wbijałam w niego swój wzrok, bacznie przysłuchując się każdemu słowu które wypływało z jego ust. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który w zadziorny sposób znaczył się coraz wyraźniej na moich karminowych ustach. Był chyba jedyną osobą, której z taką łatwością przychodziło wprawianie mnie w podobny nastrój, co choć z jednej strony było szalenie cudowną sprawą mogło nieść ze sobą również i przykre konsekwencje. Nagle, pod wpływem tych właśnie myśli, moje ciało przeszył niespodziewany dreszcz a żołądek zaczął wiązać się w supeł. Czyżby dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo jestem zgubiona? Wszystko to, przed czym tak zaciekle broniłam się przez te wszystkie lata, zaledwie w ułamku sekundy - podszytej sporą ilością wina - stało się wszystkim czego pragnęłam. Spoglądałam na człowieka, który do tej pory był jedynie (a przynajmniej tej wersji wolałam się trzymać) moim przyjacielem, druhem towarzyszącej mi w każdych momentach mojego życia, zarówno w tych dobrych jak i złych, ramionami chroniącymi mnie przed wszystkim co złe, moją ostoją i azylem... a teraz? Kroczyliśmy po cienkim lodzie, kładąc na szali naprawdę (czy więc nie za dużo?) wiele. Strach związany z utratą Lorda Avery'ego był moją zmorą praktycznie od zawsze, skąd więc we mnie tyle pewności o słuszności naszego działania? Może dlatego, że już nie raz ani nie dwa, postawiliśmy na swoim i nawet obopólna nienawiść naszych rodów nie mogła wpłynąć na zerwanie naszych relacji.
Odpłynęłam, znowu. Miałam chyba tendencję do nadmiernego rozmyślania w kółko tego samego, co wbrew pozorom wcale nie polepszało danej sytuacji. Na ziemię sprowadził mnie dopiero miękki głos Perseusa.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - Rzuciłam, odruchowo zagarniając kosmyk blond włosów za ucho, który niepostrzeżenie zsunął mi się na twarz. Szybko jednak doprowadziłam się do odpowiedniego stanu. - Właściwie nie powinno mnie to dziwić, odkrywanie wszystkich kart nie leży w Twoim zwyczaju. - Zdążyłam jedynie dodać, kiedy to dłonie młodego szlachcica zacisnęły się na mojej tali i ku mojemu zdziwieniu, posadzić mnie w siodle. Może to właśnie ten chwilowy szok nie pozwolił mi na odfuknięcie na ten jakże bezczelny gest ze strony Perseusa. Czy ja mu wyglądałam na różową landrynkę która bez pomocy mężczyzny nie jest w stanie odpowiednio postawić kroku? Zmrużyłam więc oczy i posłałam mu jedno ze swych słynnych spojrzeń pod tytułem "Jak śmiesz Avery", którym obarczałam go za każdym razem gdy porywał się na podobne gesty ale na znaczącym spojrzeniu się skończyło. Właściwie, jeśli by się nad tym chwilę zastanowić to (o zgrozo) mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że nawet mi się to podobało.
Chwyciłam mocniej lejce, poprawiając się w siodle i rzucając ostatni raz okiem na stan rumaka, chcąc upewnić się, że podczas galopu nic mnie nie zaskoczy.
- Mam nadzieję, że to co dla mnie przygotowałeś jest warte tak wczesnej pobudki. - Dodałam jeszcze a złośliwa nuta zatańczyła w moim głosie. Może nie należałam do cukiereczków kanapowych ale w moich żyłach wciąż płynęła arystokratyczna krew, zasługiwałam na najlepsze, czyż nie? Posłałam mu jeszcze łobuzerski uśmiech, po czym krótkim cmoknięciem i wbiciem pięt w bok konia, zmusiłam go do wystartowania.
Odpłynęłam, znowu. Miałam chyba tendencję do nadmiernego rozmyślania w kółko tego samego, co wbrew pozorom wcale nie polepszało danej sytuacji. Na ziemię sprowadził mnie dopiero miękki głos Perseusa.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - Rzuciłam, odruchowo zagarniając kosmyk blond włosów za ucho, który niepostrzeżenie zsunął mi się na twarz. Szybko jednak doprowadziłam się do odpowiedniego stanu. - Właściwie nie powinno mnie to dziwić, odkrywanie wszystkich kart nie leży w Twoim zwyczaju. - Zdążyłam jedynie dodać, kiedy to dłonie młodego szlachcica zacisnęły się na mojej tali i ku mojemu zdziwieniu, posadzić mnie w siodle. Może to właśnie ten chwilowy szok nie pozwolił mi na odfuknięcie na ten jakże bezczelny gest ze strony Perseusa. Czy ja mu wyglądałam na różową landrynkę która bez pomocy mężczyzny nie jest w stanie odpowiednio postawić kroku? Zmrużyłam więc oczy i posłałam mu jedno ze swych słynnych spojrzeń pod tytułem "Jak śmiesz Avery", którym obarczałam go za każdym razem gdy porywał się na podobne gesty ale na znaczącym spojrzeniu się skończyło. Właściwie, jeśli by się nad tym chwilę zastanowić to (o zgrozo) mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że nawet mi się to podobało.
Chwyciłam mocniej lejce, poprawiając się w siodle i rzucając ostatni raz okiem na stan rumaka, chcąc upewnić się, że podczas galopu nic mnie nie zaskoczy.
- Mam nadzieję, że to co dla mnie przygotowałeś jest warte tak wczesnej pobudki. - Dodałam jeszcze a złośliwa nuta zatańczyła w moim głosie. Może nie należałam do cukiereczków kanapowych ale w moich żyłach wciąż płynęła arystokratyczna krew, zasługiwałam na najlepsze, czyż nie? Posłałam mu jeszcze łobuzerski uśmiech, po czym krótkim cmoknięciem i wbiciem pięt w bok konia, zmusiłam go do wystartowania.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może pisany był im los myślicieli - niby byli razem, lecz myśli obojga uciekały w sobie tylko znanych kierunkach, a oni milczeli, uśmiechając się promiennie, choć lekko nieprzytomnie. Czy ich głowy były już napchane idealistycznymi wizjami, na które tak łatwo jest się porwać, gdy człowieka dopada zwariowana lekkość bytu, wywołana zdradzieckim zrywem serca, pompującym w żyły chore ilości niezbadanych substancji chemicznych, które według powszechnych wierzeń odpowiedzialne były za emocje, a które przekłamywały obraz rzeczywistości tak okrutnie i bezlitośnie, że nie mogły powstawać w zdrowym organizmie? Uczucia to słabość, a słabość trzeba eliminować, mawiał zawsze ojciec Perseusa, wbijając mu w pamięć tę jedną lekcję, do której nie chciał się teraz stosować. Czy każda słabość była chorobą? Czy uczucia można było uznać za zarazę, ścinającą z nóg podstępniej niż jakakolwiek inna dolegliwość czysto fizyczna?
Jeśli tak - nie chciał zdrowieć.
- Nie będziesz żałować tego, że nie gramy w otwarte karty - nie teraz, nie tym razem. Ekscytacja rośnie w miarę odkrywania kolejnych kart, a najbardziej rozpalającym elementem nie była figura, a grzbiet karty - obiecujący wiele i równie wiele odbierający, jeśli liczyło się na coś innego. Jak będzie w tym wypadku? Avery zaśmiał się cicho z wielce wymownej miny panny Greengrass, lecz jej spojrzenie przypominające rozwścieczonego puchatego króliczka nie zrobiło na nim zbyt wielkiego wrażenia; a nawet jeśli czyn ten kosztowałby go sekundowym zmrożeniem każdej komórki ciała i tak rzekłby z pełnym przekonaniem, że było warto.
- Pod koniec dnia sama zadecydujesz czy nie lepiej jednak było wylegiwać się w pościeli od świtu do zmierzchu - zaśmiał się krótko, prowadząc konia w kierunku mniej przetartego szlaku, wciąż utrzymując się na jednej wysokości z Lilith. Chociaż bez większych problemów był w stanie wyobrazić ją sobie zagrzebaną w jedwabnej pościeli, na miękkich poduszkach wypchanych prawdziwym, delikatnym pierzem, śmiejącą się rozkosznie na samą sugestię, że może jednak pora wstać i dołączyć do grona żywych, sam najprawdopodobniej dostałby cholery, gdyby zbyt długo gnił w łóżku. Samotnie, rzecz jasna. - Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt przywiązana do myśli, że będziemy tylko galopować. Właściwie to w planach jest lepsza perspektywa, z góry - oznajmił lekkim tonem po dłuższej chwili jazdy na wskroś wzgórza, trasą boczną, nieuczęszczaną zbyt często (właściwie nigdy) przez maruderów i bohaterów, którzy postanowili się zapuścić wgłąb nieprzyjaznych dla obcych terenów. To właśnie tu, na skraju skarpy, która jesienią zawsze pokrywała się soczystym fioletem wrzosowisk, stały uwiązane i ukryte przed wścibskimi oczami dwa aetonany, wypożyczone wcześniej ze stajni - o zgrozo - Carrowów. Czego się nie robi, dla miłego popołudnia. Avery zatrzymał rumaka zdecydowanym ściągnięciem lejc, by po raz kolejny miękko zeskoczyć na podłoże o średnio atrakcyjnej barwie i spojrzeć wyczekująco na Lilith. - Gotowa na złapanie wiatru we włosy? - zapytał, a w jego głosie rozbrzmiała nuta wyzwania. Nie miał wątpliwości, że je podejmie.
Jeśli tak - nie chciał zdrowieć.
- Nie będziesz żałować tego, że nie gramy w otwarte karty - nie teraz, nie tym razem. Ekscytacja rośnie w miarę odkrywania kolejnych kart, a najbardziej rozpalającym elementem nie była figura, a grzbiet karty - obiecujący wiele i równie wiele odbierający, jeśli liczyło się na coś innego. Jak będzie w tym wypadku? Avery zaśmiał się cicho z wielce wymownej miny panny Greengrass, lecz jej spojrzenie przypominające rozwścieczonego puchatego króliczka nie zrobiło na nim zbyt wielkiego wrażenia; a nawet jeśli czyn ten kosztowałby go sekundowym zmrożeniem każdej komórki ciała i tak rzekłby z pełnym przekonaniem, że było warto.
- Pod koniec dnia sama zadecydujesz czy nie lepiej jednak było wylegiwać się w pościeli od świtu do zmierzchu - zaśmiał się krótko, prowadząc konia w kierunku mniej przetartego szlaku, wciąż utrzymując się na jednej wysokości z Lilith. Chociaż bez większych problemów był w stanie wyobrazić ją sobie zagrzebaną w jedwabnej pościeli, na miękkich poduszkach wypchanych prawdziwym, delikatnym pierzem, śmiejącą się rozkosznie na samą sugestię, że może jednak pora wstać i dołączyć do grona żywych, sam najprawdopodobniej dostałby cholery, gdyby zbyt długo gnił w łóżku. Samotnie, rzecz jasna. - Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt przywiązana do myśli, że będziemy tylko galopować. Właściwie to w planach jest lepsza perspektywa, z góry - oznajmił lekkim tonem po dłuższej chwili jazdy na wskroś wzgórza, trasą boczną, nieuczęszczaną zbyt często (właściwie nigdy) przez maruderów i bohaterów, którzy postanowili się zapuścić wgłąb nieprzyjaznych dla obcych terenów. To właśnie tu, na skraju skarpy, która jesienią zawsze pokrywała się soczystym fioletem wrzosowisk, stały uwiązane i ukryte przed wścibskimi oczami dwa aetonany, wypożyczone wcześniej ze stajni - o zgrozo - Carrowów. Czego się nie robi, dla miłego popołudnia. Avery zatrzymał rumaka zdecydowanym ściągnięciem lejc, by po raz kolejny miękko zeskoczyć na podłoże o średnio atrakcyjnej barwie i spojrzeć wyczekująco na Lilith. - Gotowa na złapanie wiatru we włosy? - zapytał, a w jego głosie rozbrzmiała nuta wyzwania. Nie miał wątpliwości, że je podejmie.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Uśmiech był jedyną formą odpowiedzi, jaką póki co zamierzałam go obdarzyć. Sama zdecydujesz czy było warto Lily... Czy wszystko to czego się podjęłaś będzie warte tego wszystkiego co postanowiłaś złożyć na szali. Na samym końcu każdego z nas czekało będzie rozliczenie z dotychczasowych poczynań. Bilans zysków i strat, który dla naszego własnego dobra powinien wskazywać więcej tego pierwszego niż drugiego. Jak każdy więc, miałam nadzieję że to co robię przyniesie upragnione oczekiwania, w efekcie obdarowując mnie czymś niezwykle cennym, co w ostatecznym rozrachunku da wartość dodatnią a nie ujemną. Wszak od czasów naszego dzieciństwa niewiele się zmieniło. Wciąż uparcie wierzyłam, że nam się uda, że razem jesteśmy w stanie stawić czoła wszelkim przeciwnością losu, że naszą dwójkę łączy więź silniejsza niż pozostałe. Wierzyłam w Perseusa. Czy słusznie? To dopiero miało się okazać. Oczywiście przyszłość, choć w pewnym stopniu możliwa do ujarzmienia, ustawienia pod odpowiednim kątem, zgodnie z naszymi oczekiwaniami i pragnieniami - w pewnym stopniu nadal pozostawała niejasna i wręcz niemożliwa do przewidzenia. Nie pozostawało nam więc nic innego jak wkroczyć w nią razem, śmiało odbierając to co przyszykował dla nas los. Jesteś więc gotowy Perseusu? Jesteś gotowy wkroczyć ze mną na tę pełną zawiłości i niepewności ścieżkę, na której być może znajdziemy to czego od tak dawna szukamy?
- Nie specjalnie. Chętnie więc poznam inną perspektywę tegoż krajobrazu a wizja z góry brzmi szalenie intrygująco, mój drogi. - Odparłam kładąc nacisk na ostatnie słowa tego zdania kiedy to w końcu dogalopowaliśmy w wyznaczone miejsce i spokojnie mogliśmy opuścić grzbiety naszych wierzchowców. Zanim jednak skupiłam swój wzrok na dwóch Aetonanach, powiodłam nim po linii horyzontu, nabierając przy tym dużo większą ilość powietrza, niż przeciętnie potrzebowałam. Wspomnienia dzieciństwa odżywały w tym miejscu, przepuszczając przez moją głowę obrazy tak żywe, jak gdyby wydarzenia te miały miejsce zaledwie wczoraj a nie paręnaście już, lat wcześniej.
- Uwielbiam tu przychodzić. - Szepnęłam niemal niesłyszalnie, po chwili jednak odwracając się do mojego towarzysza i przerzucając swój wzrok to na Perseusa, to na skrzydlate stworzenia. Ostatni raz dosiadałam takie na polowaniu na początku listopada, jednak wtedy pędziliśmy po pewnym gruncie a nie szybowali w przestworzach. Na mojej twarzy jednak zamiast cienia niepewności czy strachu pojawił się dobrze już znany mojemu przyjacielowi, łobuzerski uśmiech.
- Żartujesz sobie? - Spytałam, robiąc krok w jego stronę. - Ja zawsze jestem gotowa na tego typu atrakcję! - Wypaliłam, racząc Perseusa nieco kpiącym uśmiechem. - Pytanie czy Ty jesteś gotów zmierzyć się ze mną w podniebnych przestworzach. - Zaczęłam a kpinę w moim głosie zastąpiła tajemnicza nuta, zwiastująca najpewniej jakiś dziki pomysł, który właśnie przyszedł mi do głowy. Prawdopodobnie skrajnie nieodpowiedzialny i dość niebezpieczny, jednakże jaki ciekawy. Poziom adrenaliny na pewno sięgnie wysoko ale przecież o to chodzi prawda?
- Ścigajmy się, Avery. - Szepnęłam mu do ucha.
- Nie specjalnie. Chętnie więc poznam inną perspektywę tegoż krajobrazu a wizja z góry brzmi szalenie intrygująco, mój drogi. - Odparłam kładąc nacisk na ostatnie słowa tego zdania kiedy to w końcu dogalopowaliśmy w wyznaczone miejsce i spokojnie mogliśmy opuścić grzbiety naszych wierzchowców. Zanim jednak skupiłam swój wzrok na dwóch Aetonanach, powiodłam nim po linii horyzontu, nabierając przy tym dużo większą ilość powietrza, niż przeciętnie potrzebowałam. Wspomnienia dzieciństwa odżywały w tym miejscu, przepuszczając przez moją głowę obrazy tak żywe, jak gdyby wydarzenia te miały miejsce zaledwie wczoraj a nie paręnaście już, lat wcześniej.
- Uwielbiam tu przychodzić. - Szepnęłam niemal niesłyszalnie, po chwili jednak odwracając się do mojego towarzysza i przerzucając swój wzrok to na Perseusa, to na skrzydlate stworzenia. Ostatni raz dosiadałam takie na polowaniu na początku listopada, jednak wtedy pędziliśmy po pewnym gruncie a nie szybowali w przestworzach. Na mojej twarzy jednak zamiast cienia niepewności czy strachu pojawił się dobrze już znany mojemu przyjacielowi, łobuzerski uśmiech.
- Żartujesz sobie? - Spytałam, robiąc krok w jego stronę. - Ja zawsze jestem gotowa na tego typu atrakcję! - Wypaliłam, racząc Perseusa nieco kpiącym uśmiechem. - Pytanie czy Ty jesteś gotów zmierzyć się ze mną w podniebnych przestworzach. - Zaczęłam a kpinę w moim głosie zastąpiła tajemnicza nuta, zwiastująca najpewniej jakiś dziki pomysł, który właśnie przyszedł mi do głowy. Prawdopodobnie skrajnie nieodpowiedzialny i dość niebezpieczny, jednakże jaki ciekawy. Poziom adrenaliny na pewno sięgnie wysoko ale przecież o to chodzi prawda?
- Ścigajmy się, Avery. - Szepnęłam mu do ucha.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ta okolica, górzysta, poprzecinana licznymi dolinami i korytem rwącej rzeki, zamieszkiwana przez najmniej przyjazne stworzenia w regionie (trolle rzeczne - nie ród Avery, chociaż to kwestia interpretacji), była jego ulubionym miejscem na ziemi. Błędem byłoby powiedzenie, że zawsze ją doceniał należycie, lecz rok spędzony na wygnaniu podróżowaniu po świecie uświadomił mu to, jak wysoce cenił sobie rodzinną okolicę i jak bardzo przywiązany był do swojego dziedzictwa.
- Byłbym doprawdy rozczarowany, gdybyś nie zaproponowała przyjacielskiej rywalizacji - zaśmiał się, odprowadzając konie do aetonanów i zamieniając je rolami; upewnił się, że rumaki są należycie unieruchomione, po czym jednego z ich skrzydlatych krewnych, przyozdobionego czaprakiem z herbem Averych, zaprowadził na miejsce, w którym stała Lilith i puścił jego lejce dopiero gdy szlachcianka wskoczyła zgrabnie na grzbiet zwierzęcia. Sam uczynił podobnie z drugim aetonanem, którego krótkim cmoknięciem i dociśnięciem łydek zachęcił do energicznego kłusowania w stronę ostrego spadu skarpy, miejsca idealnego do wzbicia się w przestworza. - Za dwa dni ruszam na misję - oznajmił w przypływie geniuszu, że może jednak wypadałoby poinformować lady Greengrass o zbliżającej się wielkimi krokami nieobecności i przerwie w kontaktach. Jakże wygodnym zbiegiem okoliczności było to, że mógł używać słowa "misja", by to kojarzone było z jego ściśle tajną działalnością służbową i ucinało wszelkiego rodzaju pytania, chociaż w gruncie rzeczy zbliżające się zadanie miało zupełnie odmienny charakter i niewiele wspólnego z Ministerstwem. - Nie wiem jak długo mnie nie będzie, ale mam nadzieję, że nie będziesz usychać z tęsknoty - dodał, a charakterystyczna kpiąca nuta w jego głosie miała wydźwięk niemalże... czuły? Wielkie nieba. Avery wbił spojrzenie w horyzont, zastanawiając się nad wyborem najlepszej trasy. Chociaż powietrze momentami przeszywało już chłodem, pogoda nad wyraz dopisywała. Kto wie, może to był jeden z ostatnich słonecznych dni w tym roku?
- Możemy wystartować tutaj, a następnie przelecieć nad rzeką Severn i Wenlock Edge w kierunku Preen Manor. Cis będzie chyba dobrą metą - zaproponował, zerkając w stronę Lilith w oczekiwaniu na zaaprobowanie tego planu. - Nie muszę chyba cię prosić, byś nie leciała zbyt nisko, prawda? - zapytał po chwili, może ocierając się o oczywistość, lecz wolał się upewnić teraz, niż później musieć się mierzyć z tragedią. Wiedział aż za dobrze, jak niebezpieczni potrafią być podopieczni jego rodu, gdy tuż nad ich pustymi głowami śmigają irytujące, roześmiane dystraktory.
- Byłbym doprawdy rozczarowany, gdybyś nie zaproponowała przyjacielskiej rywalizacji - zaśmiał się, odprowadzając konie do aetonanów i zamieniając je rolami; upewnił się, że rumaki są należycie unieruchomione, po czym jednego z ich skrzydlatych krewnych, przyozdobionego czaprakiem z herbem Averych, zaprowadził na miejsce, w którym stała Lilith i puścił jego lejce dopiero gdy szlachcianka wskoczyła zgrabnie na grzbiet zwierzęcia. Sam uczynił podobnie z drugim aetonanem, którego krótkim cmoknięciem i dociśnięciem łydek zachęcił do energicznego kłusowania w stronę ostrego spadu skarpy, miejsca idealnego do wzbicia się w przestworza. - Za dwa dni ruszam na misję - oznajmił w przypływie geniuszu, że może jednak wypadałoby poinformować lady Greengrass o zbliżającej się wielkimi krokami nieobecności i przerwie w kontaktach. Jakże wygodnym zbiegiem okoliczności było to, że mógł używać słowa "misja", by to kojarzone było z jego ściśle tajną działalnością służbową i ucinało wszelkiego rodzaju pytania, chociaż w gruncie rzeczy zbliżające się zadanie miało zupełnie odmienny charakter i niewiele wspólnego z Ministerstwem. - Nie wiem jak długo mnie nie będzie, ale mam nadzieję, że nie będziesz usychać z tęsknoty - dodał, a charakterystyczna kpiąca nuta w jego głosie miała wydźwięk niemalże... czuły? Wielkie nieba. Avery wbił spojrzenie w horyzont, zastanawiając się nad wyborem najlepszej trasy. Chociaż powietrze momentami przeszywało już chłodem, pogoda nad wyraz dopisywała. Kto wie, może to był jeden z ostatnich słonecznych dni w tym roku?
- Możemy wystartować tutaj, a następnie przelecieć nad rzeką Severn i Wenlock Edge w kierunku Preen Manor. Cis będzie chyba dobrą metą - zaproponował, zerkając w stronę Lilith w oczekiwaniu na zaaprobowanie tego planu. - Nie muszę chyba cię prosić, byś nie leciała zbyt nisko, prawda? - zapytał po chwili, może ocierając się o oczywistość, lecz wolał się upewnić teraz, niż później musieć się mierzyć z tragedią. Wiedział aż za dobrze, jak niebezpieczni potrafią być podopieczni jego rodu, gdy tuż nad ich pustymi głowami śmigają irytujące, roześmiane dystraktory.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Posłałam Perseusowi łobuzerski uśmiech, po czym samej wbiłam pięty w boki wierzchowca nakazując mu zerwać się do galopu. Już miałam rzucić w jego stronę kolejną kąśliwą, prowokującą uwagę, która możliwie chociaż na chwilę wyprowadziłaby go z równowagi, dając mi tym samym odrobinę przewagi, kiedy to Lord Avery postanowił uraczyć mnie dość nieoczekiwanym... wyznaniem? Ściągnęłam brwi, odwracając wzrok od horyzontu i przenosząc go na twarz mojego przyjaciela, który nie zdawał się być przejęty ów faktem ani trochę. Ja za to poczułam dziwny ucisk w żołądku. Dlaczego? Przecież nie od dziś wiedziałam, czym zajmuje się Perseus. Podobnie więc, lub może nawet nieco częściej niż ja (mimo, że przy końcu - wciąż byłam na kursie) bywał on na misjach - niestety niewiele mniej niebezpiecznych. W końcu jednak uraczyłam go ciepłym uśmiechem, na chwile pozbywając się kpiącej maski.
- Z pewnością te parę dni bez Ciebie będzie dla mnie udręką... Obiecaj mi proszę, że wrócisz do mnie w jednym kawałku... - Odpowiedziałam a w tonie mojego głosu pobrzmiewała nuta czułości. Najchętniej zwisłabym teraz u jego szyi i obdarowała go drobnymi pocałunkami, dodając do tego jakieś poetyckie deklaracje miłości - niestety pędziłam na wierzchu skrzydlatego konia i na podobne gesty mogłam pokusić się dopiero, kiedy nasze stopy ponownie zetkną się z ziemią. Kiwnęłam jedynie głową, w geście zgody i potwierdzenia, że rozumiem co do mnie mówi, po czym chwyciłam mocniej lejce i ubodłam zwierzę w bok.
- Spokojnie. Skończenie jako pokarm dla trolli nie byłoby zbyt spektakularną śmiercią - a na to jak sam wiesz, nie mogłabym sobie pozwolić. - Posłałam mu typowy dla mnie, ironiczny uśmieszek. Aetonan z pełną gracją odbił się od skarpy i przeszył powietrze, rozwijając ogromne skrzydła. Wiatr czesał moje kosmyki, pozostawiając je jednak w pewnym nieładzie, który póki co nie tyle co mi nie przeszkadzał, co miałam nieco ważniejsze sprawy na głowie - wygrać wyścig.
- Przygotuj się na przegraną Avery! - Krzyknęłam rozbawiona, popędzając swego rumaka do szybszego lotu. Widoki, zarówno te przed jaki pod nami zapierały dech w piersiach i gdyby nie fakt, że moja duma nie mogła pozwolić mi na zajęcie drugiego miejsca w tej naszej małej rywalizacji, zapewne cały lot spędzilabym na podziwianiu świata z góry.
- Z pewnością te parę dni bez Ciebie będzie dla mnie udręką... Obiecaj mi proszę, że wrócisz do mnie w jednym kawałku... - Odpowiedziałam a w tonie mojego głosu pobrzmiewała nuta czułości. Najchętniej zwisłabym teraz u jego szyi i obdarowała go drobnymi pocałunkami, dodając do tego jakieś poetyckie deklaracje miłości - niestety pędziłam na wierzchu skrzydlatego konia i na podobne gesty mogłam pokusić się dopiero, kiedy nasze stopy ponownie zetkną się z ziemią. Kiwnęłam jedynie głową, w geście zgody i potwierdzenia, że rozumiem co do mnie mówi, po czym chwyciłam mocniej lejce i ubodłam zwierzę w bok.
- Spokojnie. Skończenie jako pokarm dla trolli nie byłoby zbyt spektakularną śmiercią - a na to jak sam wiesz, nie mogłabym sobie pozwolić. - Posłałam mu typowy dla mnie, ironiczny uśmieszek. Aetonan z pełną gracją odbił się od skarpy i przeszył powietrze, rozwijając ogromne skrzydła. Wiatr czesał moje kosmyki, pozostawiając je jednak w pewnym nieładzie, który póki co nie tyle co mi nie przeszkadzał, co miałam nieco ważniejsze sprawy na głowie - wygrać wyścig.
- Przygotuj się na przegraną Avery! - Krzyknęłam rozbawiona, popędzając swego rumaka do szybszego lotu. Widoki, zarówno te przed jaki pod nami zapierały dech w piersiach i gdyby nie fakt, że moja duma nie mogła pozwolić mi na zajęcie drugiego miejsca w tej naszej małej rywalizacji, zapewne cały lot spędzilabym na podziwianiu świata z góry.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lilith Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k10' : 7, 1, 7, 5, 2
'k10' : 7, 1, 7, 5, 2
Chora ilość pewności siebie wypełniająca każdą komórkę jego ciała nie pozwalała Perseusowi na odczuwanie niepokoju w związku ze zbliżającym się zadaniem. A przynajmniej nie teraz - tylko człowiek niespełna rozumu wierzyłby naiwnie w to, że wszystko zawsze będzie się układać po jego myśli, a wszelkie możliwe niebezpieczeństwa czy niepowodzenia będą go omijać szerokim łukiem. Praca Avery'ego była cholernie ryzykowna, lecz - co za tym idzie - niezwykle satysfakcjonująca. Lubił wyzwania, lubił dreszcz adrenaliny, lubił czuć swoją moc i widzieć skutki swoich działań, których podjęłoby się wyjątkowo wąskie grono. Czy lata poświęcone kursom i wykonywaniu coraz poważniejszych obowiązków uodporniły go w wystarczającym stopniu, by powiedzieć, że okiełznał prymitywne ludzkie instynkty i teraz był już w stanie podchodzić do wszystkiego z chłodną głową, a nie bijącym w szaleńczym tempie sercem?
- Zobaczę co da się zrobić - rzucił w odpowiedzi tak lekko, jakby rozprawiał o pogodzie, a nie wyprawie, na której mogło się zdarzyć dosłownie wszystko. Błysnął zębami w szerokim uśmiechu, skupiając się ponownie w stu procentach na swojej uroczej towarzyszce i galopowaniu w kierunku zbocza w szarży mającej w sobie w oczach postronnego obserwatora coś z próby samobójczej - czy gdyby aetonany nie rozwinęły skrzydeł, nie runęliby prosto w dół przepaści?
- Jakież byłoby to gorzkie rozczarowanie, skończyć w tak żałosny sposób bez jakiejkolwiek publiki - wyraził swoje zniesmaczenie podobnym scenariuszem, nawet nie próbując kryć rozbawienia. Po paru sekundach galopu wbił pięty w boki zwierzęcia tuż za popręgiem, a aetonan rozwinął skrzydła, by po kilku silnych uderzeniach znacznie zwiększyć wysokość. Avery odetchnął pełnią płuc, zupełnie jakby dopiero teraz mógł to uczynić swobodnie. Pęd powietrza na twarzy i zmniejszające się do śmiesznych rozmiarów obiekty u ich stóp przypominały mu niegdyś pochłaniające go bez reszty miotlarstwo.
- Przekonajmy się więc, jak dobrze znasz tę trasę - zaśmiał się z rzuconego wyzwania, którego jednak nie zamierzał przegrywać walkowerem. Pochylił się nad szyją aetonana, by zmniejszyć stawiany opór i mknąć do przodu jeszcze szybciej. Na podziwianie widoków przyjdzie pora w drodze powrotnej.
- Zobaczę co da się zrobić - rzucił w odpowiedzi tak lekko, jakby rozprawiał o pogodzie, a nie wyprawie, na której mogło się zdarzyć dosłownie wszystko. Błysnął zębami w szerokim uśmiechu, skupiając się ponownie w stu procentach na swojej uroczej towarzyszce i galopowaniu w kierunku zbocza w szarży mającej w sobie w oczach postronnego obserwatora coś z próby samobójczej - czy gdyby aetonany nie rozwinęły skrzydeł, nie runęliby prosto w dół przepaści?
- Jakież byłoby to gorzkie rozczarowanie, skończyć w tak żałosny sposób bez jakiejkolwiek publiki - wyraził swoje zniesmaczenie podobnym scenariuszem, nawet nie próbując kryć rozbawienia. Po paru sekundach galopu wbił pięty w boki zwierzęcia tuż za popręgiem, a aetonan rozwinął skrzydła, by po kilku silnych uderzeniach znacznie zwiększyć wysokość. Avery odetchnął pełnią płuc, zupełnie jakby dopiero teraz mógł to uczynić swobodnie. Pęd powietrza na twarzy i zmniejszające się do śmiesznych rozmiarów obiekty u ich stóp przypominały mu niegdyś pochłaniające go bez reszty miotlarstwo.
- Przekonajmy się więc, jak dobrze znasz tę trasę - zaśmiał się z rzuconego wyzwania, którego jednak nie zamierzał przegrywać walkowerem. Pochylił się nad szyją aetonana, by zmniejszyć stawiany opór i mknąć do przodu jeszcze szybciej. Na podziwianie widoków przyjdzie pora w drodze powrotnej.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'k10' : 2, 3, 10, 2, 10
'k10' : 2, 3, 10, 2, 10
Łobuzerski uśmiech jakim go uraczyłam zdawał się być ostatnim swego rodzaju, kierowanym w jego stronę. Szybko bowiem okazało się, że aetoan Perseusa był dużo szybszy a on sam panował nad nim znacznie lepiej niż ja. Choć mknęliśmy obok siebie, głośnym świstem przecinając powietrze, co chwilę wyprzedzając się nieznacznie - czym oczywiście tylko podbijaliśmy chęć wygranej jeszcze bardziej - nie mogłam odpędzić od siebie niepokojących myśli, związanych z nadchodzącą wyprawą Perseusa. Wprawdzie wiedziałam czym pała się miłość mojego życia, jednak widmo ostatnich wydarzeń, zdawało się prześladować mnie nie tylko w snach, dając o sobie znak również na jawie. Nic też dziwnego, że w pewnym momencie moja stopa nie trafiła w strzemię, powodując tym samym dosyć nieciekawą sytuację w której to gdyby nie fakt, że trzymałam się kurczowo lejcy, z pewnością wyrżnęłabym w sposób co najmniej efektowny o pobliskie skały. Koniec końców, zdołałam jednak okiełznać rumaka (i siebie), zająć godną pozycję na jego wierzchu i dokończyć wyścig. Nie mogłam uwierzyć w to, że przegrywam(!) - czyżby młody arystokrata postanowił być stu procentowym mężczyzną i pokazać mi, że moje miejsce znajduje się zupełnie gdzie indziej (uwaga spojler: kuchnia)? Dźgałam zwierze w boki i ponaglałam je do szybszego lotu, jednak na niewiele się to zdało; po zaledwie kilkunastu minutach walki w powietrzu - wzajemnym prześciganiu się, zagradzaniu drogi i próbach nieczystych zagrywek - musiałam uznać zwycięstwo Perseusa. Z gorzkim grymasem na twarzy, posadziłam swojego wierzchowca na równinie, niemal natychmiast z niego zeskakując i swoje kroki kierując prosto w stronę mojego rywala.
- To nie fair! Nie dałeś mi żadnych forów! - Warknęłam nieco głośniej, z każdym kolejnym krokiem zbliżając się w jego stronę. - Zawsze ze mną wygrywasz! - Dodałam, zachowując nadąsany wyraz twarzy. Zachowywałam się zupełnie tak, jak dziecko pozbawione złudzeń na temat istnienia magicznego ducha podrzucającego prezenty pod choinkę. Cierpki smak porażki był jedynym jaki mogłam w tej chwili odczuć. Honor jednak nie pozwalał mi na strojenie fochów, lecz krótkie zapytanie, od którego zapewne zależał mój przyszły los (nie od dziś wiadomo, że Perseus uwielbiał wykorzystywać podobne okazje).
- Czego chcesz więc w ramach nagrody? - Spytałam, próbując ukryć swoje rozgoryczenie i złość, nie na Lorda Avery'ego lecz na samą siebie, że w tak prosty sposób dałam się pokonać. - Śmiało, powiedz mi czego chcesz. Przecież nigdy nie rywalizowaliśmy ze sobą dla czystej satysfakcji. Zawsze czaiło się za tym jakieś swoiste pragnienie. - Wymruczałam wprost do jego ucha, zaczynając tym samym swoją małą grę, która zresztą tak bardzo ostatnimi czasy lubiłam z nim toczyć.
- To nie fair! Nie dałeś mi żadnych forów! - Warknęłam nieco głośniej, z każdym kolejnym krokiem zbliżając się w jego stronę. - Zawsze ze mną wygrywasz! - Dodałam, zachowując nadąsany wyraz twarzy. Zachowywałam się zupełnie tak, jak dziecko pozbawione złudzeń na temat istnienia magicznego ducha podrzucającego prezenty pod choinkę. Cierpki smak porażki był jedynym jaki mogłam w tej chwili odczuć. Honor jednak nie pozwalał mi na strojenie fochów, lecz krótkie zapytanie, od którego zapewne zależał mój przyszły los (nie od dziś wiadomo, że Perseus uwielbiał wykorzystywać podobne okazje).
- Czego chcesz więc w ramach nagrody? - Spytałam, próbując ukryć swoje rozgoryczenie i złość, nie na Lorda Avery'ego lecz na samą siebie, że w tak prosty sposób dałam się pokonać. - Śmiało, powiedz mi czego chcesz. Przecież nigdy nie rywalizowaliśmy ze sobą dla czystej satysfakcji. Zawsze czaiło się za tym jakieś swoiste pragnienie. - Wymruczałam wprost do jego ucha, zaczynając tym samym swoją małą grę, która zresztą tak bardzo ostatnimi czasy lubiłam z nim toczyć.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mknęli przed siebie, ponad martwymi o tej porze roku wrzosowiskami, skalistymi urwiskami i pomniejszymi dorzeczami Severn, z okolic których niosły się wcale nie tak ciche pomruki trolli - nie ma to jak romantyczna randka. Parokrotnie silniejszy podmuch powietrza zmuszał ich do zwolnienia, kilka razy wykonali ostre zwroty przy akompaniamencie wdzięcznych parsknięć aetonanów, które wydawały się być uszczęśliwione sposobnością do rozwinięcia skrzydeł i szybowania w przestworzach. A potem Lilith się zachwiała. Ręka Avery'ego momentalnie wystrzeliła w jej kierunku, jakby chciał pochwycić ją za szaty w razie upadku, do którego całe szczęście nie doszło, a popołudnie obyło się bez korzystania z zaklęć neutralizujących skutki nieplanowanego zderzenia z podłożem. Może powinni przystopować lub wręcz zakończyć wyścig? Najprawdopodobniej. Nie uczynili tego jednak, a młody szlachcic tylko odrobinę powstrzymywał swojego rumaka - znał przecież trasę nieporównywalnie lepiej, wiedział dokładnie, w którym miejscu zawsze do głosu dochodzi silniejszy prąd powietrza, który można było wykorzystać jako swoistego rodzaju doping, wiedział też, w którym miejscu dolina jest na tyle rozpięta, by można było zanurkować w dół, na złamanie karku, mogłoby się zdawać. Wykorzystał tę wiedzę, by jako pierwszy wylądować w pobliżu rozłożystego cisa z głuchym tąpnięciem i poczekać na lady Greengrass z uśmiechem zwycięzcy rozciągającym usta.
- Chyba nie oczekiwałaś taryfy ulgowej - zareagował ze śmiechem na jej oburzenie, znając ją przecież na tyle lepiej, by wiedzieć, że podkładanie jej się tylko wzbudziłoby złość. Tą cechę mieli wspólną. - Kwestia wprawy. Jeszcze kiedyś wygrasz ze mną bez forów i zwycięstwo to będzie smakowało nieporównywalnie dobrze - dodał po chwili, chcąc załagodzić rozgoryczenie szlachcianki. Pnij się w górę, Lilith, pnij się w górę uparcie i konsekwentnie, dąż do perfekcji na każdej płaszczyźnie, jeszcze będziesz śmiać się beztrosko na samym szczycie. Zeskoczył miękko z grzbietu aetonana, by zbliżyć się do Lilith.
Wiesz, czego chcę. Te słowa same cisnęły mu się na język, gdy z wciąż niesłabnącym uśmiechem ujął w palce podbródek dziewczyny i pochylił się nad nią, by bez śladów najmniejszego skrępowania pocałować jej ubarwione grymasem niezadowolenia usta. Nie myliła się, zawsze oczekiwał czegoś w zamian. Ale szczerze, czy nie tak właśnie działała ludzka psychika? Kłamcami musieli być ci, którzy zwali się bezinteresownymi, ten gatunek już dawno wyginął - od zawsze przecież był skazany na wymarcie.
- Na początek pójdziesz ze mną na obiad do moich rodziców, już pewnie czekają - wszystko przecież było już zaplanowane i przygotowane, łącznie z łazienką gościnną, w której panna Greengrass miała się wykąpać po emocjonującej przejażdżce, łącznie z sukniami, spośród których miała wybrać którąś do wystawnego posiłku razem z Septimą i Juliusem, poinformowanych zawczasu o wizycie. - A później się zobaczy - skwitował ten jakże elokwentny przekaz nieznacznym wzruszeniem ramionami. Nim ponownie znaleźli się na końskich grzbietach, by ruszyć do rodzinnej posiadłości Averych i tym razem mieć już czas na zachwycenie się widokami, skończył już udawać, że interesuje go tylko parę kolejnych godzin czasu Lilith.
| zt x 2
- Chyba nie oczekiwałaś taryfy ulgowej - zareagował ze śmiechem na jej oburzenie, znając ją przecież na tyle lepiej, by wiedzieć, że podkładanie jej się tylko wzbudziłoby złość. Tą cechę mieli wspólną. - Kwestia wprawy. Jeszcze kiedyś wygrasz ze mną bez forów i zwycięstwo to będzie smakowało nieporównywalnie dobrze - dodał po chwili, chcąc załagodzić rozgoryczenie szlachcianki. Pnij się w górę, Lilith, pnij się w górę uparcie i konsekwentnie, dąż do perfekcji na każdej płaszczyźnie, jeszcze będziesz śmiać się beztrosko na samym szczycie. Zeskoczył miękko z grzbietu aetonana, by zbliżyć się do Lilith.
Wiesz, czego chcę. Te słowa same cisnęły mu się na język, gdy z wciąż niesłabnącym uśmiechem ujął w palce podbródek dziewczyny i pochylił się nad nią, by bez śladów najmniejszego skrępowania pocałować jej ubarwione grymasem niezadowolenia usta. Nie myliła się, zawsze oczekiwał czegoś w zamian. Ale szczerze, czy nie tak właśnie działała ludzka psychika? Kłamcami musieli być ci, którzy zwali się bezinteresownymi, ten gatunek już dawno wyginął - od zawsze przecież był skazany na wymarcie.
- Na początek pójdziesz ze mną na obiad do moich rodziców, już pewnie czekają - wszystko przecież było już zaplanowane i przygotowane, łącznie z łazienką gościnną, w której panna Greengrass miała się wykąpać po emocjonującej przejażdżce, łącznie z sukniami, spośród których miała wybrać którąś do wystawnego posiłku razem z Septimą i Juliusem, poinformowanych zawczasu o wizycie. - A później się zobaczy - skwitował ten jakże elokwentny przekaz nieznacznym wzruszeniem ramionami. Nim ponownie znaleźli się na końskich grzbietach, by ruszyć do rodzinnej posiadłości Averych i tym razem mieć już czas na zachwycenie się widokami, skończył już udawać, że interesuje go tylko parę kolejnych godzin czasu Lilith.
| zt x 2
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Long Mynd
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire