Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
...
Wnętrze sklepu
Zaraz po przejściu przez drzwi rzuca się w oczy kontuar, niegdyś ponoć szklany, przezroczysty, umożliwiający zobaczenie najróżniejszych, czarno magicznych eksponatów. Dziś? Zakurzony, pokryty stylową pajęczyną, głównie od środka, praktycznie nie ukazujący niczego. Jedynie niewyraźne kształty, bliżej niezidentyfikowane obiekty znajdują się w nim. Kontuar doskonale chroni dalsze rejony sklepu, otoczone ciemnością, zazwyczaj niedostępne dla klientów. Dookoła pełno gablotek, szaf, komód, komódek, każda zastawiona po brzegi niebezpiecznymi, lecz jakże interesującymi przedmiotami. Wszędzie klasyczny wystrój, kurz, brud, pajęczyny i rozkładające się owady.
Przedłużająca się cisza z wolna dawała Claire do zrozumienia, iż może rzeczywiście sklep został opuszczony, bądź prowadzi go wybitnie głucha osoba. Mógł także pełnić rolę pułapki, wszak każda niewprawiona w podstępach oraz łasa na błyskotki istota, usłyszawszy w odpowiedzi ciszę, napchałaby kieszenie magicznymi przedmiotami i wzięła nogi za pas. Wszystko potoczyłoby się szybko, zaalarmowany właściciel wyrósłby spod ziemi i wyciągnął konsekwencje wobec gagatka, na myśl czego kącik ust panny Fancourt drgnął w uśmiechu, rozbawiony (nie)komiczną sytuacją. Już z pewnym poczuciem zawodu zaczęła przekopywać w umyśle inne, podobne temu miejsca, w których mogłaby szukać pomocy, kiedy z krainy fantazji wyrwał ją stukot kroków zbliżającego się pracownika.
- Wnioskując po wystroju wnętrz, zamknięty jest od wieków. - Albo ktoś zapomniał zdjąć dekoracji z Nocy Duchów… Nie kryjąc ironicznej nuty w tonie głosu, dopiero wtedy skupiła wzrok na wnikającym za kontuar mężczyźnie. Przystojna twarz niezbyt pasowała do zastanego wnętrza sklepu, zwłaszcza biorąc pod uwagę elegancki strój. Dzięki swej niezwykłej spostrzegawczości szybko znalazła elementy wyróżniające czarodzieja od przeciętnych mieszkańców Nokturnu. Materiał jego stroju bił szlachetnością, a nie płowiałą szmatą, zaś spinki do mankietów błyszczały złotem. Tylko umieszczonego na sygnecie wzoru nie była w stanie rozpoznać, nie z tej odległości, bez lepszego przyjrzenia się. Zresztą nie musiała, z dwóch nazwisk sygnujących sklep z czarnomagicznymi przedmiotami tylko jedno mogło poszczycić się pozycją na liście angielskich rodów szlachetnych.
- Cenię sobie spokój i prywatność, a w dzisiejszych czasach coraz częściej słyszy się o tych, którzy za nic mają sobie cudzą własność - odezwała się po chwili, wracając spojrzeniem do oczu Edgara. Przestąpiła kilka kolejnych kroków, zatrzymując się przy kontuarze, aby i własne dłonie oprzeć na drewnianej ladzie. - Jako że trudno dziś o wykwalifikowanych geomantów szukam inspiracji. Czy znajdę coś niezwykłego w pańskim sklepie, lordzie Burke? - Ciemne tęczówki zawisły nań wyczekująco, a męska twarz i jej zaczęła z wolna wydawać się znajoma. Rzadko bywała w tym miejscu, więc spotkanie na Nokturnie raczej nie wchodziło w grę. Elegancji strój wskazywał na to, że on także nie często opuszczał cztery ściany własnej rezydencji, więc prawdopodobieństwo zapoznania poza granicami Anglii ponownie spadało. Naraz na myśl Claire przyszedł dawny przyjaciel, lord Bulstrode, który swą postawą i wiecznie idealnie ułożoną fryzurą również nie pasował do greckich ruin, a jednak to tam mieli okazję zacieśnić relację. Czyżby podobnych jemu poszukiwaczy przygód było więcej?
- Wnioskując po wystroju wnętrz, zamknięty jest od wieków. - Albo ktoś zapomniał zdjąć dekoracji z Nocy Duchów… Nie kryjąc ironicznej nuty w tonie głosu, dopiero wtedy skupiła wzrok na wnikającym za kontuar mężczyźnie. Przystojna twarz niezbyt pasowała do zastanego wnętrza sklepu, zwłaszcza biorąc pod uwagę elegancki strój. Dzięki swej niezwykłej spostrzegawczości szybko znalazła elementy wyróżniające czarodzieja od przeciętnych mieszkańców Nokturnu. Materiał jego stroju bił szlachetnością, a nie płowiałą szmatą, zaś spinki do mankietów błyszczały złotem. Tylko umieszczonego na sygnecie wzoru nie była w stanie rozpoznać, nie z tej odległości, bez lepszego przyjrzenia się. Zresztą nie musiała, z dwóch nazwisk sygnujących sklep z czarnomagicznymi przedmiotami tylko jedno mogło poszczycić się pozycją na liście angielskich rodów szlachetnych.
- Cenię sobie spokój i prywatność, a w dzisiejszych czasach coraz częściej słyszy się o tych, którzy za nic mają sobie cudzą własność - odezwała się po chwili, wracając spojrzeniem do oczu Edgara. Przestąpiła kilka kolejnych kroków, zatrzymując się przy kontuarze, aby i własne dłonie oprzeć na drewnianej ladzie. - Jako że trudno dziś o wykwalifikowanych geomantów szukam inspiracji. Czy znajdę coś niezwykłego w pańskim sklepie, lordzie Burke? - Ciemne tęczówki zawisły nań wyczekująco, a męska twarz i jej zaczęła z wolna wydawać się znajoma. Rzadko bywała w tym miejscu, więc spotkanie na Nokturnie raczej nie wchodziło w grę. Elegancji strój wskazywał na to, że on także nie często opuszczał cztery ściany własnej rezydencji, więc prawdopodobieństwo zapoznania poza granicami Anglii ponownie spadało. Naraz na myśl Claire przyszedł dawny przyjaciel, lord Bulstrode, który swą postawą i wiecznie idealnie ułożoną fryzurą również nie pasował do greckich ruin, a jednak to tam mieli okazję zacieśnić relację. Czyżby podobnych jemu poszukiwaczy przygód było więcej?
Edgar powiódł spojrzeniem po wnętrzu sklepu, choć przecież znał go doskonale. Prawdę mówiąc, już dawno temu przestał zauważać panujący tu brud. Niemalże dorastał w otoczeniu kurzu i tych wszystkich pajęczyn, które miały nadawać miejscu specyficzną aurę tajemnicy. Domyślał się, że dekoracje spełniały swoją rolę – sklep funkcjonował nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat, mając za klientów dużą część elity magicznego społeczeństwa. Niewielu gości śmiało zwrócić na to uwagę, przynajmniej nie ci, którzy niewiele wiedzieli o działaniu czarnej magii. – Coś by pani zmieniła? – Nie zamierzał wprowadzać zaproponowanych przez nią zmian, niemniej postanowił się z nią chwilę podroczyć. Spryskała wnętrze różanymi perfumami? Rozłożyła dywan pod ich stopami? Nokturn rządził się swoimi prawami, których kobieta nie musiała rozumieć. Choć im również zdarzało się zbłądzić do sklepu w poszukiwaniu wrażeń, ostatnio nawet częściej niż zazwyczaj.
– Jeżeli o to chodzi, nie mogła pani... – szybki rzut oka na jej dłonie, oparte o ciemne drewno kontuaru – ...panna trafić w lepsze miejsce – stwierdził, a głos przez cały czas miał dość cichy i stonowany, jakby nie chciał nim zaburzać spokoju tego miejsca. Spokoju tylko pozornego, bo przedmioty na zakurzonych półkach przechowywały w sobie zaskakująco dużo magii. – Zapewniamy dyskrecję wszystkim klientom – zapewnił, przesuwając dłonie na krawędź kontuaru. Od podejrzanych czarodziejów, którzy z pewnością wykorzystywali zakupione tu przedmioty do niecnych celów, po młodych gniewnych lordów, podekscytowanych samą wizją zakupu czegoś rzadkiego i nielegalnego. Edgar skłamałby, mówiąc, że nigdy tych ludzi nie oceniał – krytykował ich poczynania i wybory, ale nie dzielił się tymi myślami na głos. Wszyscy Burke'owie zdawali sobie sprawę, że zaufanie jakim ich darzono, było niezbędne w tym zawodzie. Głupio byłoby je stracić przez zbyt długi język.
– Inspiracji? – Uniósł nieznacznie brew w wyrazie zdziwienia. Właśnie dlatego nigdy nie przepadał stać za kontuarem, a już szczególnie w młodości, kiedy miał to nakazane. Nie lubił niezdecydowanej klienteli, która zdawała się szukać niesprecyzowanych wrażeń, a on przecież nie potrafił czytać ludziom w myślach. – Gwarantuję, że mamy w asortymencie wiele niezwykłych przedmiotów. Zależy czego panna szuka – wzruszył ramionami, nie podejrzewając kobiety o posiadanie szczególnie bogatej wiedzy na temat czarnej magii i wszystkiego co z nią związane. Wyszedł zza lady i stanął przed wysokim regałem, rozglądając się za niedużym czarnym kuferkiem. W końcu go spostrzegł: delikatnie wyjął przedmiot spod innego pudełka, ścierając dłonią warstwę kurzu.
– To jest ciekawe – stwierdził, otwierając wieko. W środku znajdowała się delikatna srebrna bransoleta. – Wymusza posłuszeństwo wobec osoby obdarowującej. W przypadku sprzeciwu przedmiot się nagrzewa i staje coraz cięższy. Nie da się go zdjąć – wytłumaczył pokrótce, zerkając na kobietę. Klątwa nie należała do szczególnie skomplikowanych, ale biżuteria sama w sobie była misternie wykonana, przynajmniej według Edgara. – Radzę tego nie dotykać – pouczył kobietę, zdejmując jeszcze z półki za sobą drugie, dużo mniejsze pudełko, w którym znajdowała się para złotych kolczyków. Otworzył je i podsunął bliżej. – Te kolczyki z kolei przyspieszają proces starzenia – Klątwa Zazdrośnicy, popularna wśród pań. Posiadał w sklepie kilka prawdziwych rarytasów, ale nie były one przeznaczone dla przypadkowych oczu, nie leżały też w widocznym miejscu. Wydawało mu się jednak, że przedstawiona biżuteria w zupełności zadowoli nieznajomą, tak jak wiele innych osób przed nią, szukających w sklepie Borgin&Burke dodatkowej porcji wrażeń. Zamilkł, wyczekująco spoglądając na kobietę. Czy to były wystarczająco niezwykłe przedmioty?
– Jeżeli o to chodzi, nie mogła pani... – szybki rzut oka na jej dłonie, oparte o ciemne drewno kontuaru – ...panna trafić w lepsze miejsce – stwierdził, a głos przez cały czas miał dość cichy i stonowany, jakby nie chciał nim zaburzać spokoju tego miejsca. Spokoju tylko pozornego, bo przedmioty na zakurzonych półkach przechowywały w sobie zaskakująco dużo magii. – Zapewniamy dyskrecję wszystkim klientom – zapewnił, przesuwając dłonie na krawędź kontuaru. Od podejrzanych czarodziejów, którzy z pewnością wykorzystywali zakupione tu przedmioty do niecnych celów, po młodych gniewnych lordów, podekscytowanych samą wizją zakupu czegoś rzadkiego i nielegalnego. Edgar skłamałby, mówiąc, że nigdy tych ludzi nie oceniał – krytykował ich poczynania i wybory, ale nie dzielił się tymi myślami na głos. Wszyscy Burke'owie zdawali sobie sprawę, że zaufanie jakim ich darzono, było niezbędne w tym zawodzie. Głupio byłoby je stracić przez zbyt długi język.
– Inspiracji? – Uniósł nieznacznie brew w wyrazie zdziwienia. Właśnie dlatego nigdy nie przepadał stać za kontuarem, a już szczególnie w młodości, kiedy miał to nakazane. Nie lubił niezdecydowanej klienteli, która zdawała się szukać niesprecyzowanych wrażeń, a on przecież nie potrafił czytać ludziom w myślach. – Gwarantuję, że mamy w asortymencie wiele niezwykłych przedmiotów. Zależy czego panna szuka – wzruszył ramionami, nie podejrzewając kobiety o posiadanie szczególnie bogatej wiedzy na temat czarnej magii i wszystkiego co z nią związane. Wyszedł zza lady i stanął przed wysokim regałem, rozglądając się za niedużym czarnym kuferkiem. W końcu go spostrzegł: delikatnie wyjął przedmiot spod innego pudełka, ścierając dłonią warstwę kurzu.
– To jest ciekawe – stwierdził, otwierając wieko. W środku znajdowała się delikatna srebrna bransoleta. – Wymusza posłuszeństwo wobec osoby obdarowującej. W przypadku sprzeciwu przedmiot się nagrzewa i staje coraz cięższy. Nie da się go zdjąć – wytłumaczył pokrótce, zerkając na kobietę. Klątwa nie należała do szczególnie skomplikowanych, ale biżuteria sama w sobie była misternie wykonana, przynajmniej według Edgara. – Radzę tego nie dotykać – pouczył kobietę, zdejmując jeszcze z półki za sobą drugie, dużo mniejsze pudełko, w którym znajdowała się para złotych kolczyków. Otworzył je i podsunął bliżej. – Te kolczyki z kolei przyspieszają proces starzenia – Klątwa Zazdrośnicy, popularna wśród pań. Posiadał w sklepie kilka prawdziwych rarytasów, ale nie były one przeznaczone dla przypadkowych oczu, nie leżały też w widocznym miejscu. Wydawało mu się jednak, że przedstawiona biżuteria w zupełności zadowoli nieznajomą, tak jak wiele innych osób przed nią, szukających w sklepie Borgin&Burke dodatkowej porcji wrażeń. Zamilkł, wyczekująco spoglądając na kobietę. Czy to były wystarczająco niezwykłe przedmioty?
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzenie mężczyzny sięgające okolicznych półek było nad wyraz wymowne, świadczące o tym, że lord Burke niezbyt przykłada wagę do wystroju sklepu. Wygląd czarodzieja wskazywał na to, iż mógł należeć do estetów, jednak bardziej ceniących sobie praktyczność, niż mnogość zdobień. Oczy o barwie burzowego nieba zdawały się być obojętne na otaczającą je przestrzeń. Czy to dlatego, że był niewrażliwy na uwagi, a może wręcz przeciwnie, utrzymywał w ten sposób fason, nie chcąc przyznawać się do żadnych słabości? Claire przestąpiła z jednej nogi na drugą, na zadane pytanie również rozglądając się po półkach. Do czego to doszło, by ktoś pytał ją o sugestie w kwestii wnętrz? Państwo Fancourt znieśliby się gromkim śmiechem, jednocześnie karmiąc złudliwą nadzieją, że oto nadszedł czas, by pierworodna stała się kobietą godną miana innego, niż wyłącznie starej panny.
- Rozumiem, że pańscy klienci cenią sobie prywatność, ale sądzę przetarcie szyb szmatą czy pozbycie się kurzu mogłoby pozytywnie wpłynąć na odbiór tego miejsca - stwierdziła po chwili krótkiego namysłu, nie mając wciąż pewności czy lord Burke aby na pewno chciał słyszeć jej zdanie w tym temacie. - No chyba że taki był cel, by nikt nie chciał przesiadywać tu zbyt długo, to udało się bezbłędnie - dodała z przekąsem, wracając ciemnym spojrzeniem do twarzy czarodzieja. Sklep przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu mógł być też wyłącznie przykrywką dla interesów dziejących się na zapleczu, gdzie dobijano prawdziwych biznesów, co wcale nie byłoby dziwne, biorąc pod uwagę wątpliwą moralność osób, krążących w okolicy. Tylko skoro tak, to po co sygnować taki lokal własnym nazwiskiem?
Odwróciła się za mężczyzną, uważnie obserwując każdy z jego kroków, kiedy wychodząc zza kontuaru sięgał wzrokiem po zastawionym różnorodnymi przedmiotami regałem. Ledwie zauważenie ściągnęła ze sobą brwi, gdy poprawił się, nie dostrzegając na jej dłoni obrączki, a więc jednak przykładał wagę do szczegółów - to dobrze. Od razu przeniosła wzrok na wnętrze pierwszego pudełka, odruchowo splatając ręce na plecach. Zaklęte przedmioty miały to do siebie, że kusiły swoją mocą, przyciągając charakterystycznym dla siebie magnetyzmem, niczym błysk w trawie zachłanną srokę.
- Bardzo dokładne wykonanie - stwierdziła, przyglądając się nieco dłużej srebrnej bransolecie, która mimo walorów estetycznych, nie do końca odpowiadała potrzebom Claire. - Wszystkie artefakty są importowane, czy zaklinacie je też na miejscu? - Własne umiejętności w nakładaniu klątw wciąż pozostawały wiele do życzenia, a głód wiedzy naciskał tym mocniej, kiedy orientowała się, że nie wszystko jest w stanie zrobić samodzielnie. Niechętnie korzystała z pomocy, częściej chcąc zdobyć informacje i na własnej skórze przetestować praktykę, niż zlecać wykonanie innym, lecz przede wszystkim lubiła wiedzieć jakie ma możliwości.
Z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem, zaciskając usta w wąską linijkę na widok kolczyków. Klątwa Zazdrośnicy była jej dobrze znana, krążyło wszak wokół niej wiele żartów, jakoby marniejący, tracący na prestiżu zaklinacze, mieli na zamówienie zdesperowanych kobiet kreślić wyłącznie runę Ehwaz na różnorakiej biżuterii, wręczanej później w fałszywej sympatii nielubianym koleżankom. Mogła być bardziej konkretna w określaniu swoich poszukiwań, nic dziwnego, że została potraktowana jak pierwsza z brzegu, niedoświadczona kobieta.
Jakże urocze…
- Przepraszam, nie chcę marnować pańskiego czasu - zastrzegła od razu, choć na jej rozbawionej twarzy nie można było dostrzec speszonego cienia. Choć czarodziej mógł sprawiać wrażenie sympatycznego, z kim spędzenie kilku dodatkowych minut nie okaże się być ciosem dla jakże napiętego grafiku, to ceniła sobie klarowność tematu i stawianie spraw jasno. - Gdy wspomniałam o geomantach, miałam na myśli klątwy ściśle związane z miejscami - wyjaśniła, przeczuwając że lord Burke mógł tu dziś być wyłącznie w drodze wyjątku i o czarnej magii wiedzieć tyle, co nic. Wolałaby zamienić kilka słów z kimś bardziej kompetentnym, ale najwidoczniej poza nim nie było tu nikogo więcej. - Czy prócz samych zaklętych artefaktów posiadacie w sprzedaży także księgi? Szczególnie zastanawiają mnie innowacyjne możliwości łączenia ze sobą run, jak choćby Jera i Tiwaz, by sprawdzić czy Klątwa Krwi wzmocniona o właściwości pogłębiające zmęczenie fizyczne uniemożliwi intruzowi opuszczenie pułapki o własnych siłach.
- Rozumiem, że pańscy klienci cenią sobie prywatność, ale sądzę przetarcie szyb szmatą czy pozbycie się kurzu mogłoby pozytywnie wpłynąć na odbiór tego miejsca - stwierdziła po chwili krótkiego namysłu, nie mając wciąż pewności czy lord Burke aby na pewno chciał słyszeć jej zdanie w tym temacie. - No chyba że taki był cel, by nikt nie chciał przesiadywać tu zbyt długo, to udało się bezbłędnie - dodała z przekąsem, wracając ciemnym spojrzeniem do twarzy czarodzieja. Sklep przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu mógł być też wyłącznie przykrywką dla interesów dziejących się na zapleczu, gdzie dobijano prawdziwych biznesów, co wcale nie byłoby dziwne, biorąc pod uwagę wątpliwą moralność osób, krążących w okolicy. Tylko skoro tak, to po co sygnować taki lokal własnym nazwiskiem?
Odwróciła się za mężczyzną, uważnie obserwując każdy z jego kroków, kiedy wychodząc zza kontuaru sięgał wzrokiem po zastawionym różnorodnymi przedmiotami regałem. Ledwie zauważenie ściągnęła ze sobą brwi, gdy poprawił się, nie dostrzegając na jej dłoni obrączki, a więc jednak przykładał wagę do szczegółów - to dobrze. Od razu przeniosła wzrok na wnętrze pierwszego pudełka, odruchowo splatając ręce na plecach. Zaklęte przedmioty miały to do siebie, że kusiły swoją mocą, przyciągając charakterystycznym dla siebie magnetyzmem, niczym błysk w trawie zachłanną srokę.
- Bardzo dokładne wykonanie - stwierdziła, przyglądając się nieco dłużej srebrnej bransolecie, która mimo walorów estetycznych, nie do końca odpowiadała potrzebom Claire. - Wszystkie artefakty są importowane, czy zaklinacie je też na miejscu? - Własne umiejętności w nakładaniu klątw wciąż pozostawały wiele do życzenia, a głód wiedzy naciskał tym mocniej, kiedy orientowała się, że nie wszystko jest w stanie zrobić samodzielnie. Niechętnie korzystała z pomocy, częściej chcąc zdobyć informacje i na własnej skórze przetestować praktykę, niż zlecać wykonanie innym, lecz przede wszystkim lubiła wiedzieć jakie ma możliwości.
Z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem, zaciskając usta w wąską linijkę na widok kolczyków. Klątwa Zazdrośnicy była jej dobrze znana, krążyło wszak wokół niej wiele żartów, jakoby marniejący, tracący na prestiżu zaklinacze, mieli na zamówienie zdesperowanych kobiet kreślić wyłącznie runę Ehwaz na różnorakiej biżuterii, wręczanej później w fałszywej sympatii nielubianym koleżankom. Mogła być bardziej konkretna w określaniu swoich poszukiwań, nic dziwnego, że została potraktowana jak pierwsza z brzegu, niedoświadczona kobieta.
Jakże urocze…
- Przepraszam, nie chcę marnować pańskiego czasu - zastrzegła od razu, choć na jej rozbawionej twarzy nie można było dostrzec speszonego cienia. Choć czarodziej mógł sprawiać wrażenie sympatycznego, z kim spędzenie kilku dodatkowych minut nie okaże się być ciosem dla jakże napiętego grafiku, to ceniła sobie klarowność tematu i stawianie spraw jasno. - Gdy wspomniałam o geomantach, miałam na myśli klątwy ściśle związane z miejscami - wyjaśniła, przeczuwając że lord Burke mógł tu dziś być wyłącznie w drodze wyjątku i o czarnej magii wiedzieć tyle, co nic. Wolałaby zamienić kilka słów z kimś bardziej kompetentnym, ale najwidoczniej poza nim nie było tu nikogo więcej. - Czy prócz samych zaklętych artefaktów posiadacie w sprzedaży także księgi? Szczególnie zastanawiają mnie innowacyjne możliwości łączenia ze sobą run, jak choćby Jera i Tiwaz, by sprawdzić czy Klątwa Krwi wzmocniona o właściwości pogłębiające zmęczenie fizyczne uniemożliwi intruzowi opuszczenie pułapki o własnych siłach.
Odpowiedź kobiety była bezczelna, ale Edgar nie zwykł przejmować się takimi błahostkami. Westchnął więc cicho, przenosząc wzrok z dorodnej pajęczyny gdzieś w rogu na twarz męczącej klientki. W końcu sam ją o to zapytał. – Nie wiem czy pozytywny odbiór tego miejsca nie kłóci się z jego interesami – odparł, bo czy pomieszczenie, w którym jest jasno i kolorowo powinno zajmować się najczarniejszą ze wszystkich dziedzin magii? Tu miała panować tajemnicza i nieprzyjemna aura, sprzyjająca tak specyficznym zakupom. Bardziej wyrafinowani klienci byli zapraszani dalej, gdzie panował już bezwzględny porządek. – Mniej więcej – skwitował, nie mając zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję. Przede wszystkim nie lubił długich rozmów, a już z pewnością nie z obcym człowiekiem na taki temat. Dlatego też przekierował konwersację na inne tory, choć nie tak płynnie, jak zapewne by się po nim spodziewano. Pokazał klientce pierwsze dwa przedmioty, które uznał za interesujące dla większości osób jej pokroju. Wydawało mu się, że któryś z nich trafi w jej gusta lub przynajmniej pokieruje dalej w odpowiednią stronę i w końcu znajdą to, czego potrzebuje, lub rozstaną się bez dalszego zawracania sobie głowy. I po części ten plan się udał, choć nie tak, jak Edgar się spodziewał. Uniósł pytająco brew, a po pomieszczeniu rozniósł się cichy trzask zamykanego pudełeczka z kolczykami. Teraz już wiedział, że Klątwa Zazdrośnicy jej nie zadowoli.
– Cieszę się, nie lubię marnować czasu – odparł, przysuwając oba ciemne pudełka na swoją stronę kontuaru. Odłożył je na niższą półkę, skrytą przed wścibskimi oczami klienteli. Zapewne rano ktoś odłoży je na swoje miejsce.
Wyprostował się, milcząc przez krótką chwilę, jakby ważąc następne słowa. Wyglądało na to, że jednak źle ją ocenił na początku. – Mogła panna od tego zacząć – mruknął niezadowolony, choć jednocześnie poczuł ulgę, że nie będzie musiał dalej wyciągać ładnych błyskotek. – Oczywiście – odparł. – Możemy też sprowadzić konkretne pozycje na zamówienie – dodał, choć po wyjściu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów stało się to bardziej pracochłonne. – Nie spotkałem się jeszcze ze wzmacnianiem Klątwy Krwi w ten sposób – przyznał, zamyślając się na chwilę. – Opuszczenie terenu po takim osłabieniu jest trudne samo w sobie. Raczej spotykałem się z użyciem runy ehwaz, by jeszcze bardziej wzmocnić osłabienie organizmu. Pani pomysł w zasadzie dąży do tego samego, ale od drugiej strony – zauważył, ożywając nieznacznie, lecz w końcu zeszli na temat, który faktycznie znał i którym się interesował. A zagwozdka, która została przed niego rzucona, wcale nie była taka prosta jak mogłoby się wydawać. – Można jeszcze spróbować z runą laguz, choć nie mają tak podobnego kształtu, podobnego kąta między ramionami. Możliwe, że tiwaz stworzy jednak stabilniejsze połączenie – stwierdził, odbijając się od kontuaru. – Proszę poczekać, przyniosę księgi – zniknął za drewnianymi drzwiami. Podszedł do regału, który uginał się od ciężaru wielkich tomiszczy. Edgar sięgnął jednak po o wiele mniejszą, niepozorną książeczkę. Wydana zaledwie rok temu przez norweskiego badacza, niezbyt znanego, choć z głową pełną pomysłów. Chwycił też za dużo starszą pozycję, i proporcjonalnie o tyle większą, tym razem szkockiego specjalisty, który opisywał w niej swoje podróże po magicznych zakątkach Europy. Książka bardziej przypominała dziennik niż rozprawę naukową, ale spostrzeżenia pisarza dawały do myślenia. Przynajmniej Edgar wysoko oceniał obie pozycje. – Na początek mogę zaproponować te – powiedział, wyłaniając się z ciemności zaplecza. Teraz strój kobiety wydawał się naturalny, kobieta wyzwolona, takie najczęściej trafiały do tego zawodu.
– Cieszę się, nie lubię marnować czasu – odparł, przysuwając oba ciemne pudełka na swoją stronę kontuaru. Odłożył je na niższą półkę, skrytą przed wścibskimi oczami klienteli. Zapewne rano ktoś odłoży je na swoje miejsce.
Wyprostował się, milcząc przez krótką chwilę, jakby ważąc następne słowa. Wyglądało na to, że jednak źle ją ocenił na początku. – Mogła panna od tego zacząć – mruknął niezadowolony, choć jednocześnie poczuł ulgę, że nie będzie musiał dalej wyciągać ładnych błyskotek. – Oczywiście – odparł. – Możemy też sprowadzić konkretne pozycje na zamówienie – dodał, choć po wyjściu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów stało się to bardziej pracochłonne. – Nie spotkałem się jeszcze ze wzmacnianiem Klątwy Krwi w ten sposób – przyznał, zamyślając się na chwilę. – Opuszczenie terenu po takim osłabieniu jest trudne samo w sobie. Raczej spotykałem się z użyciem runy ehwaz, by jeszcze bardziej wzmocnić osłabienie organizmu. Pani pomysł w zasadzie dąży do tego samego, ale od drugiej strony – zauważył, ożywając nieznacznie, lecz w końcu zeszli na temat, który faktycznie znał i którym się interesował. A zagwozdka, która została przed niego rzucona, wcale nie była taka prosta jak mogłoby się wydawać. – Można jeszcze spróbować z runą laguz, choć nie mają tak podobnego kształtu, podobnego kąta między ramionami. Możliwe, że tiwaz stworzy jednak stabilniejsze połączenie – stwierdził, odbijając się od kontuaru. – Proszę poczekać, przyniosę księgi – zniknął za drewnianymi drzwiami. Podszedł do regału, który uginał się od ciężaru wielkich tomiszczy. Edgar sięgnął jednak po o wiele mniejszą, niepozorną książeczkę. Wydana zaledwie rok temu przez norweskiego badacza, niezbyt znanego, choć z głową pełną pomysłów. Chwycił też za dużo starszą pozycję, i proporcjonalnie o tyle większą, tym razem szkockiego specjalisty, który opisywał w niej swoje podróże po magicznych zakątkach Europy. Książka bardziej przypominała dziennik niż rozprawę naukową, ale spostrzeżenia pisarza dawały do myślenia. Przynajmniej Edgar wysoko oceniał obie pozycje. – Na początek mogę zaproponować te – powiedział, wyłaniając się z ciemności zaplecza. Teraz strój kobiety wydawał się naturalny, kobieta wyzwolona, takie najczęściej trafiały do tego zawodu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak pozytywny odbiór tego miejsca miałby kłócić się z jego interesami? Czy czarna magia nie została wreszcie wprowadzona do kanonu przedmiotów obowiązkowych w Hogwarcie? Czy nowy, panujący obecnie ład nie sprzyjał rozwojowi nauki w tej dziedzinie, zachęcając coraz to młodsze pokolenia do parania się każdą magią, nie tylko tą uznaną powszechnie za niegroźną dla nastoletnich umysłów? Za czasów pobytu Claire w szkole magii i czarodziejstwa program nauczania nie był tak rozwinięty, a pierwsze tajniki czarnej magii poznała o wiele później, już podczas ekspedycji, na którą to niechętnie ją wysłano ze względu na obawy o słabości kobiecej płci. Teraz, po dziesięciu latach od tamtego momentu, nastawienie do tych tajemnych arkanów nie powinno być już tak sceptyczne i niechętne. Nie powinno, a więc dlaczego wciąż ukrywać się za sztucznymi pajęczynami?
- To sklep sygnowany pańskim nazwiskiem, a więc i do pana należy decyzja z czym ma być kojarzony. - Czyżby udało jej się nieświadomie nadepnąć na odcisk? Nastawienie lorda Burke sugerowało, że albo się z nią nie zgadzał, będąc zadowolonym z wystroju lokalu i oburzonym z faktu, iż ktoś mógł go krytykować, albo i zgadzał, lecz przytakiwanie obcej kobiecie godziło w jego dumę. Choć czasem można było odnieść odmienne wrażenie, pannie Fancourt nie zależało na złośliwościach dla samego sprawiania innym przykrości, to była domena Cilliana. Zgodziła się na porzucenie tematu, podobne pogawędki uznając za zbędne.
Dostrzegła błysk zainteresowania w błękitnym spojrzeniu, po wcześniejszym spochmurnieniu na wieść, iż to nie błyskotki były przedmiotem jej zainteresowania. Czyżby zdążyła już zdobyć ujemne punkty i stać się niechcianym klientem?
- Ma pan rację - przytaknęła, kryjąc zdziwienie wywołane znajomością starożytnych run u swojego rozmówcy. A więc jednak nie jest tu przypadkiem… - Przy laguz można by ją dodatkowo wspomóc othalą, mając na uwadze pierwotne instynkty i to, czym kieruje się ofiara w sytuacji kryzysowej. - W momencie, w którym człowiek znajduje się pod wpływem klątwy, instynkt nakazuje ucieczkę bądź obronę. W przypadku istoty mugolskiego pochodzenia, naturalny będzie bieg, w przypadku czarodzieja będzie to próba korzystania z magii. Zabezpieczenia należało nakładać z uwzględnieniem tego, kto może próbować dostać się do chronionego miejsca.
Oprowadziła mężczyznę wzrokiem, kiedy znikał za drzwiami. Opierając jedną dłoń o drewnianą ladę, bębniła nań rytmicznie palcami w oczekiwaniu aż lord Burke powróci z nowymi propozycjami, a gdy tylko wyłonił się z powrotem z zaplecza, omiotła spojrzeniem oba tomiszcza.
- Oh o tej słyszałam. - Wskazała dłonią starszą księgę pióra szkockiego autora. - Przyznaję, że to za sprawą rozważań Kenricka Fraisera zaczęłam się bardziej rozglądać, zamiast iść wciąż tymi samymi ścieżkami. - W podróże czarodzieja wprowadził ją dawny nauczyciel, polecając nigdy nie zawierzać wyłącznie jednemu źródłowi. Pełno było w świecie osób, które traktowały swoją pracę jako jedyną słuszną, starała się ich unikać szerokim łukiem. Zaraz utkwiła wzrok w niewielkim tomie norweskiego badacza i przysunęła książkę bliżej siebie, sprawdziła spis treści, by następnie pobieżnie przebiec wzrokiem po kilku przypadkowych stronach w poszukiwaniu czegoś, co przykuje jej wzrok. - Brakuje mi czasem przestrzeni, by zwyczajnie przetestować daną kombinację. - Nakładanie klątw miało to do siebie, że aby sprawdzić czy coś działa, ktoś musiał poddać się jej wpływowi. W obecnych czasach niejeden stwierdziłby, iż ochotników można znaleźć wielu, zaglądając do jednej z mugolskich wiosek, ale panna Fancourt nie chciała być kojarzona z tymi bezwzględnymi czarodziejami, którzy traktowali innych jak gorszych sobie. - A pan? Stosował kiedyś połączenia własnego autorstwa? Działały? - zainteresowała się, odwracając wzrok od książki. Czy lord Burke należał do tych, którzy wywyższali się nad resztę, pławiąc się w przeświadczeniu o byciu lepszym? Choć na takiego nie wyglądał, to parając się czarną magią musiał stosować podwójne standardy.
- To sklep sygnowany pańskim nazwiskiem, a więc i do pana należy decyzja z czym ma być kojarzony. - Czyżby udało jej się nieświadomie nadepnąć na odcisk? Nastawienie lorda Burke sugerowało, że albo się z nią nie zgadzał, będąc zadowolonym z wystroju lokalu i oburzonym z faktu, iż ktoś mógł go krytykować, albo i zgadzał, lecz przytakiwanie obcej kobiecie godziło w jego dumę. Choć czasem można było odnieść odmienne wrażenie, pannie Fancourt nie zależało na złośliwościach dla samego sprawiania innym przykrości, to była domena Cilliana. Zgodziła się na porzucenie tematu, podobne pogawędki uznając za zbędne.
Dostrzegła błysk zainteresowania w błękitnym spojrzeniu, po wcześniejszym spochmurnieniu na wieść, iż to nie błyskotki były przedmiotem jej zainteresowania. Czyżby zdążyła już zdobyć ujemne punkty i stać się niechcianym klientem?
- Ma pan rację - przytaknęła, kryjąc zdziwienie wywołane znajomością starożytnych run u swojego rozmówcy. A więc jednak nie jest tu przypadkiem… - Przy laguz można by ją dodatkowo wspomóc othalą, mając na uwadze pierwotne instynkty i to, czym kieruje się ofiara w sytuacji kryzysowej. - W momencie, w którym człowiek znajduje się pod wpływem klątwy, instynkt nakazuje ucieczkę bądź obronę. W przypadku istoty mugolskiego pochodzenia, naturalny będzie bieg, w przypadku czarodzieja będzie to próba korzystania z magii. Zabezpieczenia należało nakładać z uwzględnieniem tego, kto może próbować dostać się do chronionego miejsca.
Oprowadziła mężczyznę wzrokiem, kiedy znikał za drzwiami. Opierając jedną dłoń o drewnianą ladę, bębniła nań rytmicznie palcami w oczekiwaniu aż lord Burke powróci z nowymi propozycjami, a gdy tylko wyłonił się z powrotem z zaplecza, omiotła spojrzeniem oba tomiszcza.
- Oh o tej słyszałam. - Wskazała dłonią starszą księgę pióra szkockiego autora. - Przyznaję, że to za sprawą rozważań Kenricka Fraisera zaczęłam się bardziej rozglądać, zamiast iść wciąż tymi samymi ścieżkami. - W podróże czarodzieja wprowadził ją dawny nauczyciel, polecając nigdy nie zawierzać wyłącznie jednemu źródłowi. Pełno było w świecie osób, które traktowały swoją pracę jako jedyną słuszną, starała się ich unikać szerokim łukiem. Zaraz utkwiła wzrok w niewielkim tomie norweskiego badacza i przysunęła książkę bliżej siebie, sprawdziła spis treści, by następnie pobieżnie przebiec wzrokiem po kilku przypadkowych stronach w poszukiwaniu czegoś, co przykuje jej wzrok. - Brakuje mi czasem przestrzeni, by zwyczajnie przetestować daną kombinację. - Nakładanie klątw miało to do siebie, że aby sprawdzić czy coś działa, ktoś musiał poddać się jej wpływowi. W obecnych czasach niejeden stwierdziłby, iż ochotników można znaleźć wielu, zaglądając do jednej z mugolskich wiosek, ale panna Fancourt nie chciała być kojarzona z tymi bezwzględnymi czarodziejami, którzy traktowali innych jak gorszych sobie. - A pan? Stosował kiedyś połączenia własnego autorstwa? Działały? - zainteresowała się, odwracając wzrok od książki. Czy lord Burke należał do tych, którzy wywyższali się nad resztę, pławiąc się w przeświadczeniu o byciu lepszym? Choć na takiego nie wyglądał, to parając się czarną magią musiał stosować podwójne standardy.
Nie dało się nie zwrócić uwagi na to, że kobieta ożyła, kiedy temat zszedł na klątwy. Swobodnie poruszała się w problematyce run i rzucała z nimi jak z rękawa, proponując dość oryginalne sposoby ich połączeń. Edgar sam musiał się dłużej zastanowić, próbując sobie wyobrazić działanie każdej z nich – kobieta pewnie spędziła wiele wieczorów na rozmyślaniach, on próbował złapać problem ad hoc. – Samo laguz jak najbardziej, ale jeżeli myśli pani o połączeniu tych dwóch pomysłów, nie jestem pewny, czy trzy runy to nie byłoby za dużo jak na jedną klątwę – zauważył, będąc raczej zwolennikiem starej szkoły, by korzystać z niewielkiej ilości run, ale za to silnych i dokładnie połączonych. Wiedział jednak, że coraz więcej osób skłania się ku zgoła innej teorii, by właśnie łączyć jak najwięcej run w jednym miejscu i tym samym znacznie utrudnić, czy też nawet uniemożliwić, złamanie klątwy.
Obserwował w ciszy jak kobieta przegląda zaproponowane przez niego księgi. Na zapleczu było ich więcej, ale wolał prezentować je stopniowo, by nie zarzucić klientki tuzinem możliwości. – Rozumiem, że jeździła pani na wyprawy? – Zagadnął, wnioskując z jej opinii na temat książki Kenricka Freisera. Oparł się plecami o regał za kontuarem, krzyżując dłonie na piersi. – Zajmuje się pani też klątwami nanoszonymi na przedmioty czy specjalizuje się pani typowo w klątwach obszarowych? – Dopytywał, ale miał w tym swój cel. Przydałaby mu się kolejna zdolna różdżka wśród pracowników sklepu i z pewnością mógłby zaoferować w zamian odpowiednią przestrzeń. Nie nawykł jednak zatrudniać ludzi z ulicy. – Czeka pani na pozwolenie? – Zaśmiał się gorzko, bo jeżeli bardzo by jej zależało, znalazłaby ochotników bez liku. Nie uznałby jej za bezwzględną czarownicę, a jedynie taką, która znajduje środki do celu.
– Oczywiście – odparł, bo kimże był prawdziwy specjalista, jeżeli nie zdarzało mu się czasem eksperymentować. – Niestety nie zawsze – dodał, czując jak podświadomie swędzą go niewielkie blizny na całym ciele, których nabawił się w młodości właśnie przez taką pychę i nieuwagę. Podrapał się po ramieniu przez cienki materiał koszuli. – Każdy kto twierdzi inaczej kłamie w żywe oczy – westchnął, spoglądając na wiszący zegar za jej plecami. – Choć bardziej specjalizuję się w łamaniu klątw niż ich nakładaniu. A pani? – Odbił piłeczkę, spoglądając wyczekująco na odpowiedź.
Obserwował w ciszy jak kobieta przegląda zaproponowane przez niego księgi. Na zapleczu było ich więcej, ale wolał prezentować je stopniowo, by nie zarzucić klientki tuzinem możliwości. – Rozumiem, że jeździła pani na wyprawy? – Zagadnął, wnioskując z jej opinii na temat książki Kenricka Freisera. Oparł się plecami o regał za kontuarem, krzyżując dłonie na piersi. – Zajmuje się pani też klątwami nanoszonymi na przedmioty czy specjalizuje się pani typowo w klątwach obszarowych? – Dopytywał, ale miał w tym swój cel. Przydałaby mu się kolejna zdolna różdżka wśród pracowników sklepu i z pewnością mógłby zaoferować w zamian odpowiednią przestrzeń. Nie nawykł jednak zatrudniać ludzi z ulicy. – Czeka pani na pozwolenie? – Zaśmiał się gorzko, bo jeżeli bardzo by jej zależało, znalazłaby ochotników bez liku. Nie uznałby jej za bezwzględną czarownicę, a jedynie taką, która znajduje środki do celu.
– Oczywiście – odparł, bo kimże był prawdziwy specjalista, jeżeli nie zdarzało mu się czasem eksperymentować. – Niestety nie zawsze – dodał, czując jak podświadomie swędzą go niewielkie blizny na całym ciele, których nabawił się w młodości właśnie przez taką pychę i nieuwagę. Podrapał się po ramieniu przez cienki materiał koszuli. – Każdy kto twierdzi inaczej kłamie w żywe oczy – westchnął, spoglądając na wiszący zegar za jej plecami. – Choć bardziej specjalizuję się w łamaniu klątw niż ich nakładaniu. A pani? – Odbił piłeczkę, spoglądając wyczekująco na odpowiedź.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powstrzymała się przed komentarzem, słysząc wniosek jakoby trzy runy, to było za dużo, jak na jedną klątwę. Na błyskotkę wręczaną nielubianej koleżance pewnie tak, podobnie z zabezpieczeniem domu przed pomniejszymi złodziejaszkami, którzy próbują dorobić się na wojnie, tyle że kombinacje, z jakimi przychodzi mierzyć się pannie Fancourt nierzadko dalekie są od straganowych, cygańskich przekleństw.
- Najczęściej przychodzi mi pracować z przedmiotami. Goblińskich artefaktów okazuje się być pod dostatkiem - wspomniała o swoich pracodawcach, tylko sugestywnie wskazując na Bank Gringotta, nie wiedząc jaki stosunek miał do nich lord Burke. Skrzętnie ukryła także swoje niezadowolenie związane z brakiem w ostatnim czasie ekspedycji. Była szczerze przekonana, że teraz trwał najlepszy czas na podobne wyjazdy, szabrowanie niechronionych terenów, łamanie barier o słabszych zabezpieczeniach. Zamiast pogrążać się w niezadowoleniu korzystała z otrzymanego czasu na szlifowanie własnych umiejętności, by być już gotową na każdą nadchodzącą ewentualność.
Ciemne brwi powędrowały ku górze, a usta nieznacznie zacisnęły się w wąską linijkę. Nie mogła dziwić się szyderskiej próbie, miała przed sobą czarodzieja szlachetnej krwi, a ci szlachetni byli wyłącznie z tytułu, zwłaszcza w kręgach osób związanych z czarną magią. - Lubię się odpowiednio przygotować. Kreślenie run bez posiadania pewności, że potencjalnie może osiągnąć oczekiwany skutek wydaje się być skrajnie nierozsądne. Zwłaszcza kiedy można sprawdzić czy ktoś próbował już podobnych kombinacji. - Wymownie sięgnęła wzrokiem ku książkom. Wielu było takich, co to miotali zaklęciami na wszystkie strony, pysznie wierząc we własne umiejętności, Claire nie chciała być jedną z nich, nawet pod gorzkim śmiechem lorda Burke.
- Również - rzuciła krótko w odpowiedzi na zadane pytanie. - Mój nauczyciel zwykł powtarzać, że bez znajomości czarnej magii nie sposób być dobrym łamaczem klątw. Trzeba poznać jej zawiłości, sięgnąć do niuansów, a ja lubię ciekawostki. - Stąd żywe zainteresowanie skomplikowanymi łączeniami kolejnych run. Nakreślenie ich na pergaminie mogło wyglądać świetnie w teorii, jednak tylko dzięki sprawdzeniu tego w praktyce można było mieć pewność, że dana kombinacja osiągnie oczekiwany skutek. Nie powiodła wzrokiem za mężczyzną, by dostrzec jak sugestywnie sięga wskazówek zegara, ale sama nie zamierzała spędzać tu zbyt wiele czasu, zwłaszcza że spoczywające na interesującym ją tytule spojrzenie zdawało się być usatysfakcjonowane, a temat rozmowy schodził w prywatne rejony.
- Wezmę tę. - Wskazała na książkę norweskiego autora. Sięgnęła do sakiewki, zostawiając na blacie sklepowego kontuaru odliczone monety, zakupiony wolumin niewielkich rozmiarów chowając do kieszeni. - Dziękuję, lordzie Burke, liczę że wkrótce znów będzie nam dane wymienić się doświadczeniami. - Skinieniem głowy pożegnała czarodzieja, skusiwszy się nawet na uśmiech. Mimo przykrego pierwszego wrażenia związanego z beznadziejnym wystrojem lokalu Claire musiała przyznać, że właściciel w istocie zna się na rzeczy. Ceniła sobie konkretnych ludzi i dążenie do rozwiązania sprawy bez godzinnej pogadanki na nieistotne tematy. Wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza opuściła sklep na Śmiertelnym Nokturnie, zapisując w pamięci, by zawitać tu w najbliższym czasie.
| zt
- Najczęściej przychodzi mi pracować z przedmiotami. Goblińskich artefaktów okazuje się być pod dostatkiem - wspomniała o swoich pracodawcach, tylko sugestywnie wskazując na Bank Gringotta, nie wiedząc jaki stosunek miał do nich lord Burke. Skrzętnie ukryła także swoje niezadowolenie związane z brakiem w ostatnim czasie ekspedycji. Była szczerze przekonana, że teraz trwał najlepszy czas na podobne wyjazdy, szabrowanie niechronionych terenów, łamanie barier o słabszych zabezpieczeniach. Zamiast pogrążać się w niezadowoleniu korzystała z otrzymanego czasu na szlifowanie własnych umiejętności, by być już gotową na każdą nadchodzącą ewentualność.
Ciemne brwi powędrowały ku górze, a usta nieznacznie zacisnęły się w wąską linijkę. Nie mogła dziwić się szyderskiej próbie, miała przed sobą czarodzieja szlachetnej krwi, a ci szlachetni byli wyłącznie z tytułu, zwłaszcza w kręgach osób związanych z czarną magią. - Lubię się odpowiednio przygotować. Kreślenie run bez posiadania pewności, że potencjalnie może osiągnąć oczekiwany skutek wydaje się być skrajnie nierozsądne. Zwłaszcza kiedy można sprawdzić czy ktoś próbował już podobnych kombinacji. - Wymownie sięgnęła wzrokiem ku książkom. Wielu było takich, co to miotali zaklęciami na wszystkie strony, pysznie wierząc we własne umiejętności, Claire nie chciała być jedną z nich, nawet pod gorzkim śmiechem lorda Burke.
- Również - rzuciła krótko w odpowiedzi na zadane pytanie. - Mój nauczyciel zwykł powtarzać, że bez znajomości czarnej magii nie sposób być dobrym łamaczem klątw. Trzeba poznać jej zawiłości, sięgnąć do niuansów, a ja lubię ciekawostki. - Stąd żywe zainteresowanie skomplikowanymi łączeniami kolejnych run. Nakreślenie ich na pergaminie mogło wyglądać świetnie w teorii, jednak tylko dzięki sprawdzeniu tego w praktyce można było mieć pewność, że dana kombinacja osiągnie oczekiwany skutek. Nie powiodła wzrokiem za mężczyzną, by dostrzec jak sugestywnie sięga wskazówek zegara, ale sama nie zamierzała spędzać tu zbyt wiele czasu, zwłaszcza że spoczywające na interesującym ją tytule spojrzenie zdawało się być usatysfakcjonowane, a temat rozmowy schodził w prywatne rejony.
- Wezmę tę. - Wskazała na książkę norweskiego autora. Sięgnęła do sakiewki, zostawiając na blacie sklepowego kontuaru odliczone monety, zakupiony wolumin niewielkich rozmiarów chowając do kieszeni. - Dziękuję, lordzie Burke, liczę że wkrótce znów będzie nam dane wymienić się doświadczeniami. - Skinieniem głowy pożegnała czarodzieja, skusiwszy się nawet na uśmiech. Mimo przykrego pierwszego wrażenia związanego z beznadziejnym wystrojem lokalu Claire musiała przyznać, że właściciel w istocie zna się na rzeczy. Ceniła sobie konkretnych ludzi i dążenie do rozwiązania sprawy bez godzinnej pogadanki na nieistotne tematy. Wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza opuściła sklep na Śmiertelnym Nokturnie, zapisując w pamięci, by zawitać tu w najbliższym czasie.
| zt
|10.06.1958
Kształtowanie liści i elementów roślinnych zawsze było najtrudniejsze. Pochylając się nad delikatną formą srebra, rylcem o diamentowym zakończeniu, lady Burke kształtowała wijące się łodygi bluszczu wokół ametystu jaki miał znaleźć się w talizmanie. Małe dzieło sztuki jakim miał stać się naszyjnik trzymała pod lupą, dzięki której widziała wszelkie szczegóły tworzonego zdobienia. Odchyliła się nieznacznie, aby rozmasować zesztywniały kark. Zerknęła na zegarek, a ten wskazywał, że od ponad godziny pochylała się nad jednym detalem. Z każdym kolejnym zamówieniem była coraz lepsza w swoim fachu. Patrząc wstecz na swoje pierwsze dzieła nie miałaby śmiałości teraz ich pokazać, uważała, że są toporne i bez polotu. W tej chwili skupiała się najdrobniejszych detalach, co sprawiało, że praca nad zamówieniami schodziła jej dwa razy dłużej. W tym właśnie momencie do pracowni zszedł jeden z pracowników informując, że przybył klient, który chce rozmawiać tylko z lady Burke. Młoda czarownica poprawiła mankiety koszuli, po drodze zerknęła w lustro jak się prezentuje i zadowolona ze swojej nienagannej postawy ruszyła do głównego wnętrza sklepu.
Przy ladzie czekał mężczyzna, dość chudy o wysokim czole i podłużnym podbródku. Jasnoniebieskie oczy były głęboko osadzone, a na długim nosie tkwiły okulary spod których spoglądał na wychodzącą z zaplecza niewysoką czarownicę.
-Lady Burke - ukłonił się nisko, wyciągając zza szaty zwinięte kartki papieru. -Dziękuję, że mnie pani przyjęła, to dla mnie bardzo ważne. Agustus Blarwoorth, do usług.
-Miło mi pana poznać, panie Blarwoorth, w czym mogę pomóc. - Primrose przystanęła po drugiej stronie czekając, aż mężczyzna wyjawi powód swojego przyjścia, a dokładniej jego szczegóły. Zawsze wysłuchiwała dokładnie klientów, badała ich potrzeby i tego czego szukali w sklepie na Nokturnie. Nie każdy bowiem wiedział czego może się spodziewać, ale każdy z nich zadawał wiele pytań.
-Lady Burke, odnalazłem w moim domu, takie oto rysunki czy też szkice amuletów. Były one w mojej rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale zaginęły. Pragnąłbym je odtworzyć. - Mężczyzna położył na blacie rzeczone kartki, jakie natrafił w rodzinnych skrytkach. Już po samym papierze Primrose mogła śmiało stwierdzić, że przeleżały dość długi czas w ukryciu. Szkice były w miarę dokładne, przedstawiały głównie brosze lub zapięcia do płaszcza, ale był również zwykły woreczek z odpowiednimi składnikami, związany i zabezpieczony runą. Jeden z prostszych talizmanów, które sama na początku w głównej mierze tworzyła nim zainteresowała się wyrobem jubilerskim.
-Czy może mi ja pan opisać, rysunki są dokładne, ale mówią wszystkiego. - Odwróciła kartki papieru licząc, że może tam zapisano jakich kamieni użytko oraz składników czy run. Niestety, to były tylko szkice wyglądu, a nie składu, co znacznie utrudniało pracę. Odtworzyć wygląd mogła, ale musiała znać siłę i moc talizmanów.
-Oczywiście. - Czarodziej poprawił okulary na nosie, po jego skroni spłynęła kropla potu. Mogła to kłaść na karb gorącego lata, ale w sklepie było dość chłodno i przyjemnie. Wobec tego, mężczyzna nie był stałym bywalcem Nokturnu, wręcz przeciwnie musiał przyjść gnany potrzebą i pragnieniem odtworzenia rodzinnych pamiątek. -Brosza była na pewno z dodatkiem złota, ale zmieszana z miedzią, tak sądzę. Miała zawsze kierować zagubionego wprost do domu. Moja babka, opowiadała jak wielokrotnie pomogła dzieciom, kiedy te się zagubiły. - Chudym palcem wskazał brosze w kształcie małego psa. Symbolika była dość jasna, kamienie zaś znajdowały się tam gdzie zwierzę miało oczy. -Zapinki były chyba z dodatkiem srebra, ale nie jestem pewien. Miały metaliczny połysk i miały chronić przed urokami. - Jasnoniebieskie oczy spoczęły na twarzy lady Burke, jakby czarodziej obawiał się tego co właśnie powiedział, ale spojrzenie arystokratki pozostało spokojne, a na ustach błąkał się delikatny i pełen profesjonalizmu uśmiech. Zachęciła człowieka, aby mówił dalej. -Pamiętam jedynie, że zapięcie miało ciemno niebieski kamień.
-Jest pan pewien, że nie uda się odnaleźć tych rzeczy? - Wolała się upewnić, że mężczyzna nie przyszedł tu na darmo, ponieważ to co jej opisał plus szkice wskazywały na dość drogie przedmioty. Szczerze wątpiła, że było w nich użyte dużo złota i srebra, nie był to tani kruszec, a człowiek ten, choć schludnie ubrany, tak nie wyglądał na kogoś bardzo majętnego.
-Raczej nie ma takiej możliwości, lady Burke. Opuszczaliśmy dom w pośpiechu…
Wojna doświadczyła wszystkich, zapewne uciekając przed bojówkami buntowników zgubili cenne pamiątki, a to myśl ta sprawiała, że aż się zagotowało w kobiecie. Przeklinała wojnę i to w imię jakich ideałów została wywołana. Porządni ludzie wciąż cierpieli, nadal żyli w strachu, tracili dorobki całego życia.
-W takim razie, panie Blardworth, z tego co pan opisuje oraz co widzę na rysunkach. Mamy do czynienia z wyrobami jubilerskimi. Uprzedzam od razu, że nie będzie to tanie zamówienie. Z rysunków jestem wstanie odtworzyć rzeczone przedmioty, co zaś do materiałów z jakich zostały wykonane, mogę jedynie zakładać na podstawie pańskich słów, ponieważ w szkicach nie ma o nich wzmianki. - Powoli zaczęła wdrażać czarodziej w całoś sytuacji i tego czego powinien się spodziewać. -Brosza, to zapewne runa zwana powszechnie, runą pogodnej drogi, zawsze pozwala znaleźć ją do domu i ułatwia teleportację, nawet w chwili silnego wzburzenia. - Odwróciła się, aby spomiędzy półek wyciągnąć odpowiednie składniki, a dokładniej ich próbki. -Wykonuje się ją z cyny i róży piaskowej, oprócz tego można dodać odrobinę złota lub miedzi. Oprócz tego, niebieski kamień mógł być tanzanitem lub akwamaryną. - Wskazała na obydwa kamienie. -Czy któryś wygląda jak ten, który pan pamięta? - Mężczyzna pochylił się nad ladą, prawie czubkiem nosa dotykając kamieni. Długo im się przyglądał, aż w końcu wskazał na tanzanit. Z tej dwójki, to właśnie on był droższym wyborem. -Drugi talizman, z pana opisu wnioskuję, że był to talizman zwany runą silnej pawęży. Jego tworzy się ze złota, co nie pasuje mi do opisu koloru, więc możliwe, że to jednak była runa, która nie chroniła przed urokiem, a wspomagała leczenie. - Nie kojarzyła żadnego talizmanu ochronnego, który nie miał w sobie domieszki złota i był ochronnym. Czarodziej spojrzał na Primrose z wyraźnym wahaniem w spojrzeniu.
-Zależy mi na kształcie i wyglądzie. Może mieć inne znaczenie…
-A czego pan potrzebuje? - Zapytała, a widząc jego zmieszanie posłała mu pokrzepiający uśmiech. -Kto najczęściej będzie go nosił?
-Moja żona, chciałbym aby miała zawsze przy sobie.
-Czym się żona zajmuje, panie Blarworth?
-Ma mały sklepik z eliksirami, maściami.
-Mogę w takim razie zasugerować stworzenie w zapięciu runy czystej wody? - Sięgnęła po spis talizmanów, aby przedstawić ten jeden mężczyźnie. -Wspomaga w tworzeniu eliksirów, skoro żona się tym zajmuje, na pewno będzie wdzięczna za taki dar.
Czarodziej przez chwilę rozmyślał, aby ostatecznie kiwnąć głową zgadzając się na pomysł jaki został mu przedstawiony. Primrose zamknęła księgę i zebrała szkice.
-Kiedy mogę spodziewać się realizacji zmówienia? - Dopytał jeszcze gdy lady Burke sięgała po swój notes. Zajrzała w kalendarz jaki w nim prowadziła.
-Nie wcześniej jak za dea tygodnie, panie Blarworth, czy pasuje panu taki termin?
-Oczywiście.
-Woli pan przesyłkę na adres domowy czy przyjdzie pan po odbiór do sklepu?
-Jeżeli to nie problem, proszę o wysyłkę. - Wydukał z siebie mężczyzna. Tego się spodziewała widząc jak niepewnie się czuł w okolicy. Kiwnęła jedynie głową zapisują wszystko dokładnie, a na końcu podając cenę. Czarodziej westchnął cicho, ale na nią przystał. I tak zeszła nic o tym nie mówiąc, ale mogła podawać zbyt niskiej kwoty, ponieważ wtedy miałaby dwa razy więcej zamówień, a fama, że u lady Burke można tanio rozniosłaby się z szybkością najnowszego modelu miotły. Musiała pilnować, aby jej usługi były najlepszej jakości, a to szło wraz z ceną. Ludzie nie płacili tylko za materiały, ale również za jej czas i umiejętności, które cały czas podnosiła i ulepszała. Kiedy mężczyzna opuścił sklep udała się na zaplecze celem sprawdzenia, które składniki musi zamówić, aby móc zlecenie zrealizować. Przez wojenną zawieruchę niektóre składniki szły dwa razy wolniej więc musiała zamówić je jeszcze dzisiaj, aby mieć pewność, że się wyrobi z zamówieniem. Dwa tygodnie to mało czasu, powinna dać sobie zdecydowanie więcej, ale słowo się rzekło, a tego lady Burke zwykła dotrzymywać.
|zt
Kształtowanie liści i elementów roślinnych zawsze było najtrudniejsze. Pochylając się nad delikatną formą srebra, rylcem o diamentowym zakończeniu, lady Burke kształtowała wijące się łodygi bluszczu wokół ametystu jaki miał znaleźć się w talizmanie. Małe dzieło sztuki jakim miał stać się naszyjnik trzymała pod lupą, dzięki której widziała wszelkie szczegóły tworzonego zdobienia. Odchyliła się nieznacznie, aby rozmasować zesztywniały kark. Zerknęła na zegarek, a ten wskazywał, że od ponad godziny pochylała się nad jednym detalem. Z każdym kolejnym zamówieniem była coraz lepsza w swoim fachu. Patrząc wstecz na swoje pierwsze dzieła nie miałaby śmiałości teraz ich pokazać, uważała, że są toporne i bez polotu. W tej chwili skupiała się najdrobniejszych detalach, co sprawiało, że praca nad zamówieniami schodziła jej dwa razy dłużej. W tym właśnie momencie do pracowni zszedł jeden z pracowników informując, że przybył klient, który chce rozmawiać tylko z lady Burke. Młoda czarownica poprawiła mankiety koszuli, po drodze zerknęła w lustro jak się prezentuje i zadowolona ze swojej nienagannej postawy ruszyła do głównego wnętrza sklepu.
Przy ladzie czekał mężczyzna, dość chudy o wysokim czole i podłużnym podbródku. Jasnoniebieskie oczy były głęboko osadzone, a na długim nosie tkwiły okulary spod których spoglądał na wychodzącą z zaplecza niewysoką czarownicę.
-Lady Burke - ukłonił się nisko, wyciągając zza szaty zwinięte kartki papieru. -Dziękuję, że mnie pani przyjęła, to dla mnie bardzo ważne. Agustus Blarwoorth, do usług.
-Miło mi pana poznać, panie Blarwoorth, w czym mogę pomóc. - Primrose przystanęła po drugiej stronie czekając, aż mężczyzna wyjawi powód swojego przyjścia, a dokładniej jego szczegóły. Zawsze wysłuchiwała dokładnie klientów, badała ich potrzeby i tego czego szukali w sklepie na Nokturnie. Nie każdy bowiem wiedział czego może się spodziewać, ale każdy z nich zadawał wiele pytań.
-Lady Burke, odnalazłem w moim domu, takie oto rysunki czy też szkice amuletów. Były one w mojej rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale zaginęły. Pragnąłbym je odtworzyć. - Mężczyzna położył na blacie rzeczone kartki, jakie natrafił w rodzinnych skrytkach. Już po samym papierze Primrose mogła śmiało stwierdzić, że przeleżały dość długi czas w ukryciu. Szkice były w miarę dokładne, przedstawiały głównie brosze lub zapięcia do płaszcza, ale był również zwykły woreczek z odpowiednimi składnikami, związany i zabezpieczony runą. Jeden z prostszych talizmanów, które sama na początku w głównej mierze tworzyła nim zainteresowała się wyrobem jubilerskim.
-Czy może mi ja pan opisać, rysunki są dokładne, ale mówią wszystkiego. - Odwróciła kartki papieru licząc, że może tam zapisano jakich kamieni użytko oraz składników czy run. Niestety, to były tylko szkice wyglądu, a nie składu, co znacznie utrudniało pracę. Odtworzyć wygląd mogła, ale musiała znać siłę i moc talizmanów.
-Oczywiście. - Czarodziej poprawił okulary na nosie, po jego skroni spłynęła kropla potu. Mogła to kłaść na karb gorącego lata, ale w sklepie było dość chłodno i przyjemnie. Wobec tego, mężczyzna nie był stałym bywalcem Nokturnu, wręcz przeciwnie musiał przyjść gnany potrzebą i pragnieniem odtworzenia rodzinnych pamiątek. -Brosza była na pewno z dodatkiem złota, ale zmieszana z miedzią, tak sądzę. Miała zawsze kierować zagubionego wprost do domu. Moja babka, opowiadała jak wielokrotnie pomogła dzieciom, kiedy te się zagubiły. - Chudym palcem wskazał brosze w kształcie małego psa. Symbolika była dość jasna, kamienie zaś znajdowały się tam gdzie zwierzę miało oczy. -Zapinki były chyba z dodatkiem srebra, ale nie jestem pewien. Miały metaliczny połysk i miały chronić przed urokami. - Jasnoniebieskie oczy spoczęły na twarzy lady Burke, jakby czarodziej obawiał się tego co właśnie powiedział, ale spojrzenie arystokratki pozostało spokojne, a na ustach błąkał się delikatny i pełen profesjonalizmu uśmiech. Zachęciła człowieka, aby mówił dalej. -Pamiętam jedynie, że zapięcie miało ciemno niebieski kamień.
-Jest pan pewien, że nie uda się odnaleźć tych rzeczy? - Wolała się upewnić, że mężczyzna nie przyszedł tu na darmo, ponieważ to co jej opisał plus szkice wskazywały na dość drogie przedmioty. Szczerze wątpiła, że było w nich użyte dużo złota i srebra, nie był to tani kruszec, a człowiek ten, choć schludnie ubrany, tak nie wyglądał na kogoś bardzo majętnego.
-Raczej nie ma takiej możliwości, lady Burke. Opuszczaliśmy dom w pośpiechu…
Wojna doświadczyła wszystkich, zapewne uciekając przed bojówkami buntowników zgubili cenne pamiątki, a to myśl ta sprawiała, że aż się zagotowało w kobiecie. Przeklinała wojnę i to w imię jakich ideałów została wywołana. Porządni ludzie wciąż cierpieli, nadal żyli w strachu, tracili dorobki całego życia.
-W takim razie, panie Blardworth, z tego co pan opisuje oraz co widzę na rysunkach. Mamy do czynienia z wyrobami jubilerskimi. Uprzedzam od razu, że nie będzie to tanie zamówienie. Z rysunków jestem wstanie odtworzyć rzeczone przedmioty, co zaś do materiałów z jakich zostały wykonane, mogę jedynie zakładać na podstawie pańskich słów, ponieważ w szkicach nie ma o nich wzmianki. - Powoli zaczęła wdrażać czarodziej w całoś sytuacji i tego czego powinien się spodziewać. -Brosza, to zapewne runa zwana powszechnie, runą pogodnej drogi, zawsze pozwala znaleźć ją do domu i ułatwia teleportację, nawet w chwili silnego wzburzenia. - Odwróciła się, aby spomiędzy półek wyciągnąć odpowiednie składniki, a dokładniej ich próbki. -Wykonuje się ją z cyny i róży piaskowej, oprócz tego można dodać odrobinę złota lub miedzi. Oprócz tego, niebieski kamień mógł być tanzanitem lub akwamaryną. - Wskazała na obydwa kamienie. -Czy któryś wygląda jak ten, który pan pamięta? - Mężczyzna pochylił się nad ladą, prawie czubkiem nosa dotykając kamieni. Długo im się przyglądał, aż w końcu wskazał na tanzanit. Z tej dwójki, to właśnie on był droższym wyborem. -Drugi talizman, z pana opisu wnioskuję, że był to talizman zwany runą silnej pawęży. Jego tworzy się ze złota, co nie pasuje mi do opisu koloru, więc możliwe, że to jednak była runa, która nie chroniła przed urokiem, a wspomagała leczenie. - Nie kojarzyła żadnego talizmanu ochronnego, który nie miał w sobie domieszki złota i był ochronnym. Czarodziej spojrzał na Primrose z wyraźnym wahaniem w spojrzeniu.
-Zależy mi na kształcie i wyglądzie. Może mieć inne znaczenie…
-A czego pan potrzebuje? - Zapytała, a widząc jego zmieszanie posłała mu pokrzepiający uśmiech. -Kto najczęściej będzie go nosił?
-Moja żona, chciałbym aby miała zawsze przy sobie.
-Czym się żona zajmuje, panie Blarworth?
-Ma mały sklepik z eliksirami, maściami.
-Mogę w takim razie zasugerować stworzenie w zapięciu runy czystej wody? - Sięgnęła po spis talizmanów, aby przedstawić ten jeden mężczyźnie. -Wspomaga w tworzeniu eliksirów, skoro żona się tym zajmuje, na pewno będzie wdzięczna za taki dar.
Czarodziej przez chwilę rozmyślał, aby ostatecznie kiwnąć głową zgadzając się na pomysł jaki został mu przedstawiony. Primrose zamknęła księgę i zebrała szkice.
-Kiedy mogę spodziewać się realizacji zmówienia? - Dopytał jeszcze gdy lady Burke sięgała po swój notes. Zajrzała w kalendarz jaki w nim prowadziła.
-Nie wcześniej jak za dea tygodnie, panie Blarworth, czy pasuje panu taki termin?
-Oczywiście.
-Woli pan przesyłkę na adres domowy czy przyjdzie pan po odbiór do sklepu?
-Jeżeli to nie problem, proszę o wysyłkę. - Wydukał z siebie mężczyzna. Tego się spodziewała widząc jak niepewnie się czuł w okolicy. Kiwnęła jedynie głową zapisują wszystko dokładnie, a na końcu podając cenę. Czarodziej westchnął cicho, ale na nią przystał. I tak zeszła nic o tym nie mówiąc, ale mogła podawać zbyt niskiej kwoty, ponieważ wtedy miałaby dwa razy więcej zamówień, a fama, że u lady Burke można tanio rozniosłaby się z szybkością najnowszego modelu miotły. Musiała pilnować, aby jej usługi były najlepszej jakości, a to szło wraz z ceną. Ludzie nie płacili tylko za materiały, ale również za jej czas i umiejętności, które cały czas podnosiła i ulepszała. Kiedy mężczyzna opuścił sklep udała się na zaplecze celem sprawdzenia, które składniki musi zamówić, aby móc zlecenie zrealizować. Przez wojenną zawieruchę niektóre składniki szły dwa razy wolniej więc musiała zamówić je jeszcze dzisiaj, aby mieć pewność, że się wyrobi z zamówieniem. Dwa tygodnie to mało czasu, powinna dać sobie zdecydowanie więcej, ale słowo się rzekło, a tego lady Burke zwykła dotrzymywać.
|zt
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|13.08.1958
Z samego rana sprawdziła czy talizman można uznać za dobrze wykonany. Nie kryła zadowolenia kiedy okazało się, że nie dość, że wyglądał świetnie to jeszcze jego właściwości były dobrze wzmocnione i zapieczętowane przez runę. Okazało się, że połączenie złota z podkową centaura oraz róży piaskowej ze śnieżnym obsydianem po raz kolejny okazało się najlepszym wyborem. Już się nie obawiała, że połączenie nie będzie trwałe, a jednak było mocne oraz niezwykle stabilne, ujmując talizman w dłonie czuła jego moc i siłę jaką mógł dawać osobie, która wie jak go wykorzystać. Należało teraz napisać list do Imogen że talizman jest gotowy do odebrania, sięgnęła więc po pióro oraz pergamin by nakreślić wiadomość do czarownicy. Kiedy wysłała FitzRoya z listem do Imogen zabrała się za pakowanie przedmiotu. Wśród wielu pudełeczek mniej lub bardziej ozdobnych sięgnęła po ten w kolorze szmaragdowej zieleni. Miał to być pierścień, przypominający pamiątkę rodzinną, dla samej Imogen, ale nie znaczyło to, że nie powinna go zapakować. Wyłożyła wnętrze miękką gąbką obszytą atłasem i ułożyła na nim brosze w kształcie róży i wtopionym z nim talizmanem. Dołożyła małą karteczkę z opisem talizmanu oraz zaświadczeniem o jakości artefaktu opatrzony odręcznym podpisem Primrose. Następnie zamknęła pudełeczko związując je na koniec srebrną taśmą, tak zapakowany wyrób zaniosła do sklepu, gdzie położyła wśród innych paczek czekających na odbiór. Doczepiła karteczkę z inicjałami odbiorcy, która zostanie zniszczona zaraz po wydaniu pudełeczka i tożsamość kupca zostanie zachowana w całkowitej tajemnicy przed tymi, którzy zdecydują się szperać w sprawach Borgina i Burke’a. Mało prawdopodobne aby tak się miało zdarzyć, ale wolała nie ryzykować głupio i kusić losu. Zawsze szczycili się tym, że klienci mogli nie obawiać się zdradzenia ich tajemnic. Zielone pudełeczko wyróżniało się na tle szarych i czarnych paczek leżących na półce. Jednak lady Burke uważała, że nie tylko sam wyrób się liczy ale również opakowanie w jakim jest przekazywane. Kiedy pojawił się chłopiec na posyłki natychmiast wysłała go z paczką do Imogen.
|Przekazuję talizman Runy szczególnej krwi Imogen Travers
Z samego rana sprawdziła czy talizman można uznać za dobrze wykonany. Nie kryła zadowolenia kiedy okazało się, że nie dość, że wyglądał świetnie to jeszcze jego właściwości były dobrze wzmocnione i zapieczętowane przez runę. Okazało się, że połączenie złota z podkową centaura oraz róży piaskowej ze śnieżnym obsydianem po raz kolejny okazało się najlepszym wyborem. Już się nie obawiała, że połączenie nie będzie trwałe, a jednak było mocne oraz niezwykle stabilne, ujmując talizman w dłonie czuła jego moc i siłę jaką mógł dawać osobie, która wie jak go wykorzystać. Należało teraz napisać list do Imogen że talizman jest gotowy do odebrania, sięgnęła więc po pióro oraz pergamin by nakreślić wiadomość do czarownicy. Kiedy wysłała FitzRoya z listem do Imogen zabrała się za pakowanie przedmiotu. Wśród wielu pudełeczek mniej lub bardziej ozdobnych sięgnęła po ten w kolorze szmaragdowej zieleni. Miał to być pierścień, przypominający pamiątkę rodzinną, dla samej Imogen, ale nie znaczyło to, że nie powinna go zapakować. Wyłożyła wnętrze miękką gąbką obszytą atłasem i ułożyła na nim brosze w kształcie róży i wtopionym z nim talizmanem. Dołożyła małą karteczkę z opisem talizmanu oraz zaświadczeniem o jakości artefaktu opatrzony odręcznym podpisem Primrose. Następnie zamknęła pudełeczko związując je na koniec srebrną taśmą, tak zapakowany wyrób zaniosła do sklepu, gdzie położyła wśród innych paczek czekających na odbiór. Doczepiła karteczkę z inicjałami odbiorcy, która zostanie zniszczona zaraz po wydaniu pudełeczka i tożsamość kupca zostanie zachowana w całkowitej tajemnicy przed tymi, którzy zdecydują się szperać w sprawach Borgina i Burke’a. Mało prawdopodobne aby tak się miało zdarzyć, ale wolała nie ryzykować głupio i kusić losu. Zawsze szczycili się tym, że klienci mogli nie obawiać się zdradzenia ich tajemnic. Zielone pudełeczko wyróżniało się na tle szarych i czarnych paczek leżących na półce. Jednak lady Burke uważała, że nie tylko sam wyrób się liczy ale również opakowanie w jakim jest przekazywane. Kiedy pojawił się chłopiec na posyłki natychmiast wysłała go z paczką do Imogen.
|Przekazuję talizman Runy szczególnej krwi Imogen Travers
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
13 październik
Trzynaście razy wyciągnęła rękę po coś, co zamierzała schować w swojej torebce cudem hamując się w ostatnim momencie. Z początku nie połączyła ze sobą faktów nie mając pojęcia skąd wzięła się w niej absurdalna potrzeba wzięcia czegoś dla siebie. Nie, nie wzięcia. Samo zabranie czegoś nie było problem - a może bardziej kupienie. Galeonów jej nie brakowało. Miała swoje pieniądze, Manannan też nie żałował jej za nic - a przeważnie też niczego nie potrzebowała. Jeśli szło o biżuterię, to bez skrupułów sięgała po tą rodową - nie widziała sensu w udawanie skromnej, czy samodzielnej. Winna nosić najlepsze kryształy jakie posiadali Traversowie - tak robiła w domu i tak zamierzała robić też w tym nowym. Czasem decydowała się na nowy zakup ubrań, ale i te posiadała w ilości odpowiednio logicznej. Nie musiała więc czuć tej absurdalnej rodzącej się w niej potrzeby zabrania czegoś bez uiszczania za to opłaty. Nie powinna - nie miała ku temu najmniejszego, logicznego powodu. A jednak czuła to wyraźnie, niemal mrowiące w dłoniach pragnienie schowania czegoś do kieszeni lekkiego płaszcza który miała na sobie. To przez to rozkojarzenie i nieustanną walkę ze sobą na ulicy Pokątnej nie doszła do konkluzji wcześniej całkowicie zapominając o tym że wcześniej stała się ofiarą czaru. Czaru, który pozornie nic nie zrobił, nic nie zmienił, nic nie przyniósł choć teraz zdawało się to coraz jaśniejsze. Co jeśli to nie było zwykle zaklęcie, a coś gorszego - albo innego? Co jeśli czegoś dotknęła nieopatrznie przenosząc na siebie przekleństwo? Potrzebowała pomocy i to szybko, możliwie jak najszybciej, zanim jej palce owiną się wokół czegoś co po prostu weźmie.
Dlatego skierowała swoje kroki na Nokturn - a raczej znalazła najbliższy kominek, by teleportować się prosto do niego. Liczyła, że trafi tam na Xaviera, Craiga albo Primrose i powoli streści im własny problem a ci odnajdą dla niej rozwiązanie. Wyszła z kominka, rozglądając się wokół w ciszy, przesuwając się pomiędzy półkami i chyba fakt, że była tak blisko znalezienia rozwiązania sprawił, że kompletnie nie zauważyła pierwszego medalika, który zsunęła z wystawy i wsunęła w kieszeń czując jak absurdalnie jej ciało wypełnia się adrenaliną. Słodką, urzekającą, upajająca. Sprawiając, że chciała więcej. Nie, nie chciała. Ale ta myśl została już za nią. Rozejrzała się wokół, nikt do niej nie wyszedł. Nie jeszcze, dlatego zaczęła przesuwać się przy szafkach i gablotach. Była tutaj już wcześniej - i zdawała sobie sprawę, że najniebezpieczniejsze przedmioty znajdowały się zamknięte. Ale i te mogły być przeklęte. To jej jednak nie zatrzymało, kiedy wsuwała w kieszeń jedną rzecz za drugą, łapiąc je przez chusteczkę. I nim się obejrzała zrozumiała, że jeśli naprawdę chciała je ukraść ( abstrakcyjnie, jej logiczność odeszła, teraz chciała już tylko doprowadzić sprawę do końca, zabrać wszystko do siebie zanim ktoś ją złapie). Wystarczy, Melisande - spróbujmy tyle - podpowiedział jej jakiś diabli głosik, obracając ją na pięcie. Serce tłukło się jak szalone, kiedy szybkim krokiem zmierzała ku wejściu do sklepu, by dokładnie kilka kroków przed nim powstrzymała ją jednostka wślizguje się do środka. Zamarła. A nagły ruch, który uczyniła szarpnął nadwyrężoną kieszenią. Najpierw usłyszała - a może to tylko jej wyobraźnia - pękające nici kieszeni płaszcza. A ledwie chwilę później pomiędzy ich stopy wypadły wszystkie te rzeczy, które zabrała; dzwoniące w zderzeniu z powierzchnią metale. Zadziwiająca ilość, jak na niewielką przestrzeń w którą wszystko upychała - nic więc dziwnego, że kieszeń pękła w szwach - czyż nie?
Trzynaście razy wyciągnęła rękę po coś, co zamierzała schować w swojej torebce cudem hamując się w ostatnim momencie. Z początku nie połączyła ze sobą faktów nie mając pojęcia skąd wzięła się w niej absurdalna potrzeba wzięcia czegoś dla siebie. Nie, nie wzięcia. Samo zabranie czegoś nie było problem - a może bardziej kupienie. Galeonów jej nie brakowało. Miała swoje pieniądze, Manannan też nie żałował jej za nic - a przeważnie też niczego nie potrzebowała. Jeśli szło o biżuterię, to bez skrupułów sięgała po tą rodową - nie widziała sensu w udawanie skromnej, czy samodzielnej. Winna nosić najlepsze kryształy jakie posiadali Traversowie - tak robiła w domu i tak zamierzała robić też w tym nowym. Czasem decydowała się na nowy zakup ubrań, ale i te posiadała w ilości odpowiednio logicznej. Nie musiała więc czuć tej absurdalnej rodzącej się w niej potrzeby zabrania czegoś bez uiszczania za to opłaty. Nie powinna - nie miała ku temu najmniejszego, logicznego powodu. A jednak czuła to wyraźnie, niemal mrowiące w dłoniach pragnienie schowania czegoś do kieszeni lekkiego płaszcza który miała na sobie. To przez to rozkojarzenie i nieustanną walkę ze sobą na ulicy Pokątnej nie doszła do konkluzji wcześniej całkowicie zapominając o tym że wcześniej stała się ofiarą czaru. Czaru, który pozornie nic nie zrobił, nic nie zmienił, nic nie przyniósł choć teraz zdawało się to coraz jaśniejsze. Co jeśli to nie było zwykle zaklęcie, a coś gorszego - albo innego? Co jeśli czegoś dotknęła nieopatrznie przenosząc na siebie przekleństwo? Potrzebowała pomocy i to szybko, możliwie jak najszybciej, zanim jej palce owiną się wokół czegoś co po prostu weźmie.
Dlatego skierowała swoje kroki na Nokturn - a raczej znalazła najbliższy kominek, by teleportować się prosto do niego. Liczyła, że trafi tam na Xaviera, Craiga albo Primrose i powoli streści im własny problem a ci odnajdą dla niej rozwiązanie. Wyszła z kominka, rozglądając się wokół w ciszy, przesuwając się pomiędzy półkami i chyba fakt, że była tak blisko znalezienia rozwiązania sprawił, że kompletnie nie zauważyła pierwszego medalika, który zsunęła z wystawy i wsunęła w kieszeń czując jak absurdalnie jej ciało wypełnia się adrenaliną. Słodką, urzekającą, upajająca. Sprawiając, że chciała więcej. Nie, nie chciała. Ale ta myśl została już za nią. Rozejrzała się wokół, nikt do niej nie wyszedł. Nie jeszcze, dlatego zaczęła przesuwać się przy szafkach i gablotach. Była tutaj już wcześniej - i zdawała sobie sprawę, że najniebezpieczniejsze przedmioty znajdowały się zamknięte. Ale i te mogły być przeklęte. To jej jednak nie zatrzymało, kiedy wsuwała w kieszeń jedną rzecz za drugą, łapiąc je przez chusteczkę. I nim się obejrzała zrozumiała, że jeśli naprawdę chciała je ukraść ( abstrakcyjnie, jej logiczność odeszła, teraz chciała już tylko doprowadzić sprawę do końca, zabrać wszystko do siebie zanim ktoś ją złapie). Wystarczy, Melisande - spróbujmy tyle - podpowiedział jej jakiś diabli głosik, obracając ją na pięcie. Serce tłukło się jak szalone, kiedy szybkim krokiem zmierzała ku wejściu do sklepu, by dokładnie kilka kroków przed nim powstrzymała ją jednostka wślizguje się do środka. Zamarła. A nagły ruch, który uczyniła szarpnął nadwyrężoną kieszenią. Najpierw usłyszała - a może to tylko jej wyobraźnia - pękające nici kieszeni płaszcza. A ledwie chwilę później pomiędzy ich stopy wypadły wszystkie te rzeczy, które zabrała; dzwoniące w zderzeniu z powierzchnią metale. Zadziwiająca ilość, jak na niewielką przestrzeń w którą wszystko upychała - nic więc dziwnego, że kieszeń pękła w szwach - czyż nie?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zmarszczyła nos. Zdecydowanym krokiem skreśliła kolejny akapit notatek. Podkreśliła wzajemnie negujące się układy run. Przekartkowała starsze zapiski, by upewnić się, czy przypadkiem nie przegapiła jakiejś kluczowej zmiennej, szczegółu zatraconego w trakcie ciągłego przepisywania jednej i tej samej inskrypcji. Wszystko jednak zgadzało się co do joty, żadnego symbolu nie przekręciła ani nie rozmazała. Obróciła pióro w rękach. Zagwozdka zdecydowanie nie tkwiła w runach, nie, tym razem skryła się w wiążących je splotach, zapalniku i nośniku energii zarazem - w czarnej magii. Gudrun podniosła głowę znad wysłużonego biurka. Za oknem sunęły już ostatnie strzępy porannej mgły. Pokątna powoli otrząsała się z nocnego marazmu, Nokturn, mając w nosie ustanowione godziny policyjne, zapewne już od dawna tętnił życiem. Zebrała notatki w pedantycznie równy zgrabny stosik, wsunęła krzesło pod biurko i strzepnęła z zakładanego płaszcza niewidzialny kurz. Decyzja została podjęta. Wprawdzie Borgin&Burke znajdował się nie po drodze do najbliższego klienta, od umówionego spotkania dzielił ją jednak jeszcze szmat czasu. A rozpracowanie tego przeklętego pucharu wymagało zdecydowanie wnikliwszych badań i zaklęć rozpoznawczych. Na skrytym w głębi zaplecza pierwowzorze, nie zaś na jego teoretycznym modelu. Nie pozostawi przecież rozbebeszonej zagadki bez rozwiązania.
Ze skrytymi w głębokich kieszeniach płaszcza zapiskami i pełną - w ten przyjemny, nie ciążący, a odrywający człowieka od ziemi sposób - głową, ruszyła przez zawilgłe ulice Londynu. Ciemna plama na tle buroszarych ulic i buroszarych tłumów. Niewiele trzeba było, by wtopić się w masę, nawet gdy ta płynnie przechodziła z szerokich trotuarów w obskurne alejki. Wystarczyło wiedzieć (bądź sprawiać wrażenie, iż się wie) dokąd się idzie. To uchylić ronda kapelusza i mignąć znajomą twarzą, to zaciągnąć go mocniej na głowę. Raz przylgnąć do kamienic, zaś innym razem, pewnym krokiem wysforować na sam środek ulicy. Gudrun wypełniała kolejne etapy tego pomniejszego, dziwacznego rytuału, już w pełni intuicyjnie, niczym leśniczy bez chwili zastanowienia przemierzający znajome grzęzawisko. Nim się więc obejrzała, już widziała, nie, wiedziała że znajduje się tuż pod swojskim szyldem, i mogłaby sobie tak wiedząc, nie widząc dotrzeć aż do samego zaplecza, gdzie wreszcie na nowo skupiłaby się na otaczającej rzeczywistości. Mogłaby, gdyby wcześniej z ni to zamyślenia, ni to ciasnych torów pamięci mięśniowej nie wyrwałby ją łoskot metalowych drobiazgów.
Mrugnęła, niespiesznie, nie skupiając jednak wzroku na… kim właściwie? Kliencie? Z własnym umówiła się przecież po drugiej stronie miasta, zaś ci przychodzący po konkretne czarnomagiczne artefakty brzęczeli monetami na blacie, nie zaś drobnicą na podłodze. Ze złodziejem? Blada twarz pozostawała bez wyrazu, lecz w kącikach oczu Borgin mignęły niemal dobrotliwe iskierki. Okradać Borgin&Burke cóż za lekkomyślny pomysł. Nawet przez materiał cienkich rękawiczek czuła fakturę tamaryszkowego drewna, zimnego, czekającego na tchnięcie w nie odrobiny życia. Zerknęła na rozsypane fanty i nic nie robiąc sobie z obecności potencjalnego oprycha, się schyliła. Dopiero ująwszy w dłonie zaśniedziały, owinięty w chusteczkę łańcuszek, uniosła minimalnie brwi. — Równie dobrze mogłabyś to wziąć gołymi rękami — mruknęła swym płaskim i zobojętniałym, niepasującym ani do wysokiej sylwetki, ani do zastanej sytuacji, tonem. Pogładziła wygrawerowaną na zapięciu runę gebo. Widoczna jak na dłoni, wręcz krzyczała klątwa podarunku. Co za amatorka. Amatorka, przed którą wytarte rękawiczki z widłowężej skóry byłyby równie bezużyteczne co ten strzępek materiału. Ścisnęła drobny łańcuszek w garści. Ostatni raz rzuciła okiem po rozrzuconych bibelotach - pozbawionych punktów wspólnych, nieukładających się w żadną spójną historię, całkowicie przypadkowych - po czym uniosła wzrok.
Rozchylone powieki zamarły w bezruchu. Ramiona delikatnie się spięły na widok, ledwo, bo ledwo, ale jednak znajomej twarzy. Mrugnęła raz, drugi, w równych interwałach. Jakim, na Odyna, cudem jakaś podrzędna złodziejka może nosić twarz… — lady — szept tchnął dziwnym do opisania chłodem, mogącym maskować zarówno kpinę, jak i zdumienie. W niedopowiedzeniu próbował odnaleźć namiastkę bezpieczeństwa.
Ze skrytymi w głębokich kieszeniach płaszcza zapiskami i pełną - w ten przyjemny, nie ciążący, a odrywający człowieka od ziemi sposób - głową, ruszyła przez zawilgłe ulice Londynu. Ciemna plama na tle buroszarych ulic i buroszarych tłumów. Niewiele trzeba było, by wtopić się w masę, nawet gdy ta płynnie przechodziła z szerokich trotuarów w obskurne alejki. Wystarczyło wiedzieć (bądź sprawiać wrażenie, iż się wie) dokąd się idzie. To uchylić ronda kapelusza i mignąć znajomą twarzą, to zaciągnąć go mocniej na głowę. Raz przylgnąć do kamienic, zaś innym razem, pewnym krokiem wysforować na sam środek ulicy. Gudrun wypełniała kolejne etapy tego pomniejszego, dziwacznego rytuału, już w pełni intuicyjnie, niczym leśniczy bez chwili zastanowienia przemierzający znajome grzęzawisko. Nim się więc obejrzała, już widziała, nie, wiedziała że znajduje się tuż pod swojskim szyldem, i mogłaby sobie tak wiedząc, nie widząc dotrzeć aż do samego zaplecza, gdzie wreszcie na nowo skupiłaby się na otaczającej rzeczywistości. Mogłaby, gdyby wcześniej z ni to zamyślenia, ni to ciasnych torów pamięci mięśniowej nie wyrwałby ją łoskot metalowych drobiazgów.
Mrugnęła, niespiesznie, nie skupiając jednak wzroku na… kim właściwie? Kliencie? Z własnym umówiła się przecież po drugiej stronie miasta, zaś ci przychodzący po konkretne czarnomagiczne artefakty brzęczeli monetami na blacie, nie zaś drobnicą na podłodze. Ze złodziejem? Blada twarz pozostawała bez wyrazu, lecz w kącikach oczu Borgin mignęły niemal dobrotliwe iskierki. Okradać Borgin&Burke cóż za lekkomyślny pomysł. Nawet przez materiał cienkich rękawiczek czuła fakturę tamaryszkowego drewna, zimnego, czekającego na tchnięcie w nie odrobiny życia. Zerknęła na rozsypane fanty i nic nie robiąc sobie z obecności potencjalnego oprycha, się schyliła. Dopiero ująwszy w dłonie zaśniedziały, owinięty w chusteczkę łańcuszek, uniosła minimalnie brwi. — Równie dobrze mogłabyś to wziąć gołymi rękami — mruknęła swym płaskim i zobojętniałym, niepasującym ani do wysokiej sylwetki, ani do zastanej sytuacji, tonem. Pogładziła wygrawerowaną na zapięciu runę gebo. Widoczna jak na dłoni, wręcz krzyczała klątwa podarunku. Co za amatorka. Amatorka, przed którą wytarte rękawiczki z widłowężej skóry byłyby równie bezużyteczne co ten strzępek materiału. Ścisnęła drobny łańcuszek w garści. Ostatni raz rzuciła okiem po rozrzuconych bibelotach - pozbawionych punktów wspólnych, nieukładających się w żadną spójną historię, całkowicie przypadkowych - po czym uniosła wzrok.
Rozchylone powieki zamarły w bezruchu. Ramiona delikatnie się spięły na widok, ledwo, bo ledwo, ale jednak znajomej twarzy. Mrugnęła raz, drugi, w równych interwałach. Jakim, na Odyna, cudem jakaś podrzędna złodziejka może nosić twarz… — lady — szept tchnął dziwnym do opisania chłodem, mogącym maskować zarówno kpinę, jak i zdumienie. W niedopowiedzeniu próbował odnaleźć namiastkę bezpieczeństwa.
Absurdalne.
Jej logiczna i do bólu stąpająca po ziemi natura doskonale wiedziała, że jej zachowanie jest właśnie takie. Abstrakcyjne, kompletnie nie pasujące do niczego, co sobą prezentowała ani kim była. Wraz z mijającym czasem zdawała się nawet odnaleźć przyczyny, które wywoływały w niej właśnie takie działanie, ale nawet z tą wiedzą…
…nie potrafiła się powstrzymać. Jej dłonie działy same napędzane siłą która pojawiła się nagle. Potrzeba, która rozgorzała we wnętrzu niczym ogień - trudna do ugaszenia w którykolwiek sposób. Dlatego znalazła się w tym miejscu - w nim próbując poszukiwać ratunku, zanim skompromituję się całkiem a wieść o tym, że była złodziejką rozejdzie się w jej towarzystwie jako najlepsza i najnowsza z plotek. A jednocześnie wędrując między regałami, widząc niewielkie świecidełka jej ciało zareagowało instynktownie. Budząc nową, całkowicie niezrozumiałą adrenalinę sprawiając, że poczuła się dobrze, żywo, na krawędzi której nigdy nie powinna przejść - a dziś przekroczyła całkiem (choć brakowało jej ku temu materialnie logicznych powodów, mogła mieć przecież wszystko, czego zapragnie).
Oczywiście, że powinna przewidzieć - założyć może nawet - że podejmowanie się przedsięwzięcia, na którym nie znała się wcale, miało nikłą szansę powodzenia. Ale ogarnięta tą dziwną koniecznością, nakazem wewnątrz niej samej, ignorowała je z premedytacją i całkiem. Dlatego fakt, że jej kieszeń poddała się ciężarowi na który go naraziła przyjęła z jednoczesnym zaskoczeniem, ale i czymś, co było właściwie całkiem logiczne i realne. Mimo to zamarła, czując jak zamiera też jej serce całkiem, mając świadomość że teraz już z całą pewnością nie była sama w głównej izbie sklepu. Wzięła powoli wdech w płuca, jakby głośniejsze go nabranie miało zwrócić na nią uwagę - kompletnie zapominając, że przecież jest całkowicie i dobrze widoczna. Nie schyliła się, by podnieść z podłogi zabrane fanty ale wypowiadane głośno słowa sprawiły że drgnęła nagle, jakby trafiło w nią zaklęcie pozwalając odzyskać władzę nad ciałem. Wyprostowała się, stając pewnie, dłonie splatając ze sobą. Wargi zaciskając w wąskiej linii, mięsień na policzku drgnął. Była wściekła - na siebie, na intruza, który wszedł w jej paradę; bo przecież była już tak blisko, by wynieść wszystko za drzwi sklepu. Działanie, było niemal udane - zgubiła ją nie dająca się kontrolować dzisiaj pazerność.
Absurdalne.
Wzięła kolejny wdech w wewnętrznie rozedrgany organ. Bo nie tego obawiała się, że została złapana, a tego jakie konsekwencje przyjdą dalej. Problem polegał na tym, że jej działania rzutowały nie tylko na nią. Przez lata nauczyła się odgrywać siebie idealnie, a teraz, przed jedno marne zaklęcie miała właśnie stracić wszystko na co pracowała. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie miny Manannana kiedy dowie się o tym, czego właśnie próbowała. Musiała znaleźć wyjście - nie tylko jakieś, ale logiczne i odpowiednio… dokładnie. Na razie po prostu stała w milczeniu obserwując kolejne działania kobiety, próbując sobie przypomnieć gdzie ją spotkała. Nie zajęło jej to wiele, w myślach wyłuskała nawet imię, które wypowiadała Imogen, kiedy udało im się uciec z walącego się lasu.
- ...Travers. - uzupełniła uprzejmym chłodem mimowolnie zadzierając brodę. - Dziękuję za tą informację, panno Gudrun. Skorzystam z niej następnym razem, kiedy będę dokonywać… zakupów. - wyjaśniła płynnie. Nie drgnęła jej nawet powieka, kiedy wypowiadała tak oczywiste kłamstwo. - Zechce mi panna wyjawić, co sprowadza ją w progi miejsca które opieką otacza bliska mi rodzina? - półkłamstwo, choć wcale nie nieprawda. Wiedziała że i Craig i Xavier bywają tutaj. Spokrewnieni byli przez matki - a jak na ich świat, to nawet całkiem blisko. Ot, po prostu robiła tak od zawsze - jak mała rozkapryszona dziewczynka. Nie była tu często, więc jej wcześniej nie widziała - nie miała też pojęcia, jakie nazwisko nosiła znajdująca się obok kobieta. Wchodziła, brała co chciała a rachunki regulował ktoś potem - nie każdy tak działał? Dziwne. Nie mogła przecież - niezależenie od tego, jak mocno ukochała blondynkę jej szwagierka - obcej przyznać się do tego, że kradła przez wymierzone zaklęcie. Może i czyny miała absurdalne, ale świadomości nic jej nie zaburzała - rozumiała, jak niewiarygodnie to brzmiało.
Jej logiczna i do bólu stąpająca po ziemi natura doskonale wiedziała, że jej zachowanie jest właśnie takie. Abstrakcyjne, kompletnie nie pasujące do niczego, co sobą prezentowała ani kim była. Wraz z mijającym czasem zdawała się nawet odnaleźć przyczyny, które wywoływały w niej właśnie takie działanie, ale nawet z tą wiedzą…
…nie potrafiła się powstrzymać. Jej dłonie działy same napędzane siłą która pojawiła się nagle. Potrzeba, która rozgorzała we wnętrzu niczym ogień - trudna do ugaszenia w którykolwiek sposób. Dlatego znalazła się w tym miejscu - w nim próbując poszukiwać ratunku, zanim skompromituję się całkiem a wieść o tym, że była złodziejką rozejdzie się w jej towarzystwie jako najlepsza i najnowsza z plotek. A jednocześnie wędrując między regałami, widząc niewielkie świecidełka jej ciało zareagowało instynktownie. Budząc nową, całkowicie niezrozumiałą adrenalinę sprawiając, że poczuła się dobrze, żywo, na krawędzi której nigdy nie powinna przejść - a dziś przekroczyła całkiem (choć brakowało jej ku temu materialnie logicznych powodów, mogła mieć przecież wszystko, czego zapragnie).
Oczywiście, że powinna przewidzieć - założyć może nawet - że podejmowanie się przedsięwzięcia, na którym nie znała się wcale, miało nikłą szansę powodzenia. Ale ogarnięta tą dziwną koniecznością, nakazem wewnątrz niej samej, ignorowała je z premedytacją i całkiem. Dlatego fakt, że jej kieszeń poddała się ciężarowi na który go naraziła przyjęła z jednoczesnym zaskoczeniem, ale i czymś, co było właściwie całkiem logiczne i realne. Mimo to zamarła, czując jak zamiera też jej serce całkiem, mając świadomość że teraz już z całą pewnością nie była sama w głównej izbie sklepu. Wzięła powoli wdech w płuca, jakby głośniejsze go nabranie miało zwrócić na nią uwagę - kompletnie zapominając, że przecież jest całkowicie i dobrze widoczna. Nie schyliła się, by podnieść z podłogi zabrane fanty ale wypowiadane głośno słowa sprawiły że drgnęła nagle, jakby trafiło w nią zaklęcie pozwalając odzyskać władzę nad ciałem. Wyprostowała się, stając pewnie, dłonie splatając ze sobą. Wargi zaciskając w wąskiej linii, mięsień na policzku drgnął. Była wściekła - na siebie, na intruza, który wszedł w jej paradę; bo przecież była już tak blisko, by wynieść wszystko za drzwi sklepu. Działanie, było niemal udane - zgubiła ją nie dająca się kontrolować dzisiaj pazerność.
Absurdalne.
Wzięła kolejny wdech w wewnętrznie rozedrgany organ. Bo nie tego obawiała się, że została złapana, a tego jakie konsekwencje przyjdą dalej. Problem polegał na tym, że jej działania rzutowały nie tylko na nią. Przez lata nauczyła się odgrywać siebie idealnie, a teraz, przed jedno marne zaklęcie miała właśnie stracić wszystko na co pracowała. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie miny Manannana kiedy dowie się o tym, czego właśnie próbowała. Musiała znaleźć wyjście - nie tylko jakieś, ale logiczne i odpowiednio… dokładnie. Na razie po prostu stała w milczeniu obserwując kolejne działania kobiety, próbując sobie przypomnieć gdzie ją spotkała. Nie zajęło jej to wiele, w myślach wyłuskała nawet imię, które wypowiadała Imogen, kiedy udało im się uciec z walącego się lasu.
- ...Travers. - uzupełniła uprzejmym chłodem mimowolnie zadzierając brodę. - Dziękuję za tą informację, panno Gudrun. Skorzystam z niej następnym razem, kiedy będę dokonywać… zakupów. - wyjaśniła płynnie. Nie drgnęła jej nawet powieka, kiedy wypowiadała tak oczywiste kłamstwo. - Zechce mi panna wyjawić, co sprowadza ją w progi miejsca które opieką otacza bliska mi rodzina? - półkłamstwo, choć wcale nie nieprawda. Wiedziała że i Craig i Xavier bywają tutaj. Spokrewnieni byli przez matki - a jak na ich świat, to nawet całkiem blisko. Ot, po prostu robiła tak od zawsze - jak mała rozkapryszona dziewczynka. Nie była tu często, więc jej wcześniej nie widziała - nie miała też pojęcia, jakie nazwisko nosiła znajdująca się obok kobieta. Wchodziła, brała co chciała a rachunki regulował ktoś potem - nie każdy tak działał? Dziwne. Nie mogła przecież - niezależenie od tego, jak mocno ukochała blondynkę jej szwagierka - obcej przyznać się do tego, że kradła przez wymierzone zaklęcie. Może i czyny miała absurdalne, ale świadomości nic jej nie zaburzała - rozumiała, jak niewiarygodnie to brzmiało.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spojrzenie bladoniebieskich oczu czujnie sunęło po rysach prawie nieznajomej. Po łagodnym łuku brwiowym, zgrabnym nosie, nozdrzach to rozszerzających się i zwężających w rytm głośnych wydechów, niewielkim pieprzyku widniejącym pod zaciśniętymi ustami. Obserwacje doskonale zazębiały się ze wspomnieniami, ledwie migawkami z fatalnej Nocy Tysiąca Gwiazd. Zadbana szata, upięcie włosów, wreszcie ton głosu - uprzejmy, w ten dziwny alarmistyczny sposób - oraz postawa - pewna i dumna, gotowa górować nad rozmówcą nawet jeśli różnica wzrostu wymuszała zadarcie głowy - jasno wskazywały na wysoki status rozmówczyni. Bądź na kunszt kłamczyni. Gudrun powstrzymała się przed zmarszczeniem brwi. Niewzruszona, kamienna maska była w tym przedziwnym momencie jej jedyną przewagą, tarczą, na której nie mogła pojawić się choćby najmniejsza rysa czy odbłysk pogłębiającego się zagubienia zdumienia. Włożenie takiego wysiłku w przebranie dla kilku czarnomagicznych bibelotów było… absurdalne. Podobnie jak przywłaszczenie sobie na tę okazję akurat personaliów lady Travers, postaci na tyle ważnej, by przykrywką narazić się niewłaściwym czarodziejom, lecz niewystarczająco opatrzonej w Borgin&Burke, by nie wzbudzić podejrzeń. Nie przygotowanie sobie żadnego przekonującego alibi. Przybycie siecią Fiuu? Delikatnie przechyliła głowę odnotowując, iż buty niedoszłej złodziejki nie były choćby muśnięte nokturnowskim błockiem i brudem. A jednak Traversówna ewidentnie planowała ewakuować się głównym wejściem, narażając się tym samym na wzrok przechodniów. Absurd na absurdzie.
— Zakupów? — szepnęła beznamiętnie, powoli na nowo prostując głowę i nawiązując kontakt wzrokowy. Cicho, bez nagany czy oceny, może nawet odrobinę tępo, jakby tym cichym powtórzeniem próbowała zyskać na czasie, równocześnie wręczając go rozmówczyni. Na pewno nie jesteś w stanie wymyślić kreatywniejszej wymówki? Zręczniej odwrócić kota ogonem?
Ciągle mnąc łańcuszek w dłoni, pewnym ruchem, nogą, nie widząc potrzeby odwracania się do klientki plecami, zamknęła za sobą drzwi. Dzwoneczek czysto zadźwięczał, obwieszczając ich pomyślne zatrzaśnięcie. — Obowiązki, rodzinna powinność — odparła krótko i treściwie. Niespiesznie przełożyła naszyjnik z ręki do ręki, jego minimalny, ale wciąż odczuwalny ciężar uspokajał. — Musiałam przeoczyć moment, w którym przemalowano szyld z Borgin&Burke na Borgin&Travers, proszę wybaczyć. — Kąciki ust ani drgnęły, głos nie zmienił ani o jotę, jedynie spięte ramiona nieznacznie opadły, trudno powiedzieć czy w wyrazie skruchy, czy w konsekwencji rozluźnienia się pod wpływem własnej złośliwostki. — Czarodziej przyzwyczajony do swych czterech ścian traci czujność. — Łańcuszek trafił wreszcie do kieszeni płaszcza, lewej, tej samej w której tkwiła różdżka. Po dłuższej chwili niemego wahania wyciągnęła ją. — Accio — rzuciła szybko na rozsypane drobiazgi, cierpliwie sprowadzając je sztuka po sztuce między swe dłonie. Przy czym za każdym razem wypowiadała inkantację z równą pieczołowitością, wręcz przesadnie akcentując ruchy swego nadgarstka, niby w naocznym świadectwie nieszkodliwości rzucanych czarów.
Wreszcie, obciążona nieporęcznymi bibelotami, niespiesznie wyminęła wyprężoną lady. Odgrodziła dostęp do drzwi, ruszyła ku półkom z zamiarem doprowadzenia ich do porządku. Tutejszego porządku. Puste, niezakurzone przestrzenie, ślady dawnej obecności znikały przykryte idealnie pasującymi przedmiotami. Drobna biżuteria trafiła na dawno zepsutą rękę Glorii. Kilka rzemieni, szczurzych paliczków i splugawionych amuletów do oddzielnych, obleczonych pajęczyną niczym bielmem gablot. Gudrun, bardziej niż na wyłapaniu ruchu skupiona na nasłuchiwaniu dzwoneczka, zerkała na lady ledwie kątem oka. Po części ciekawa czy dama wykorzysta daną okazję i po złodziejsku zerwie się do ucieczki, po części jednak coraz bardziej zobojętniała. W końcu zrobiła co do niej należało - odzyskała i zabezpieczyła towar. Zaś obowiązek chwytania pomniejszych złodziejaszków należał już do innych, z pewnością odpowiednio do tego przygotowanych. Burke’owie nie powinni mieć trudność z uzyskaniem od Ministerstwa informacji co do adresu z którego zostało wykonane ostatnie połączenie z tutejszą siecią Fiuu, a staranny raport Borgin powinien… Gudrun zacisnęła usta. Staranny raport, w który jej pracodawcy by uwierzyli, powinien znacząco pomóc. Zatrzymała się wpół ruchu, ścisnęła w dłoni jeden z ostatnich, nieodłożonych drobiazgów. Przecież by uwierzyli. Nigdy nie dałam im powodu do wątpienia w moją poczytalność.
Jeszcze.
— Subiekci, powinni pojawić się za pół godziny, jeśli jednak zależy lady na szybkim zakupie mogę osobiście doradzić bardziej jakościowe akcesoria — przerwała ciszę, ostrożnym poprawieniem przykurzonego świecznika, próbując zamaskować swoje nagłe zawahanie. — Oraz zaoferować kilka zaklęć diagnostycznych. Nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby z racji naszej nieuwagi, nasi bliscy klienci zostali omyłkowo przeklęci. — Odłożywszy ostatni przedmiot, łagodnie odwróciła się ku świeżo mianowanej klientce. Zapraszającym gestem wskazała izbę sklepu. To właśnie widmo klątwy zapędzało w jej progi rzeszę klientów. Może więc tym razem pozwoli ono na utrzymanie potencjalnego oszusta w ryzach? Przynajmniej na czas dokładnego zbadania sprawy.
— Zakupów? — szepnęła beznamiętnie, powoli na nowo prostując głowę i nawiązując kontakt wzrokowy. Cicho, bez nagany czy oceny, może nawet odrobinę tępo, jakby tym cichym powtórzeniem próbowała zyskać na czasie, równocześnie wręczając go rozmówczyni. Na pewno nie jesteś w stanie wymyślić kreatywniejszej wymówki? Zręczniej odwrócić kota ogonem?
Ciągle mnąc łańcuszek w dłoni, pewnym ruchem, nogą, nie widząc potrzeby odwracania się do klientki plecami, zamknęła za sobą drzwi. Dzwoneczek czysto zadźwięczał, obwieszczając ich pomyślne zatrzaśnięcie. — Obowiązki, rodzinna powinność — odparła krótko i treściwie. Niespiesznie przełożyła naszyjnik z ręki do ręki, jego minimalny, ale wciąż odczuwalny ciężar uspokajał. — Musiałam przeoczyć moment, w którym przemalowano szyld z Borgin&Burke na Borgin&Travers, proszę wybaczyć. — Kąciki ust ani drgnęły, głos nie zmienił ani o jotę, jedynie spięte ramiona nieznacznie opadły, trudno powiedzieć czy w wyrazie skruchy, czy w konsekwencji rozluźnienia się pod wpływem własnej złośliwostki. — Czarodziej przyzwyczajony do swych czterech ścian traci czujność. — Łańcuszek trafił wreszcie do kieszeni płaszcza, lewej, tej samej w której tkwiła różdżka. Po dłuższej chwili niemego wahania wyciągnęła ją. — Accio — rzuciła szybko na rozsypane drobiazgi, cierpliwie sprowadzając je sztuka po sztuce między swe dłonie. Przy czym za każdym razem wypowiadała inkantację z równą pieczołowitością, wręcz przesadnie akcentując ruchy swego nadgarstka, niby w naocznym świadectwie nieszkodliwości rzucanych czarów.
Wreszcie, obciążona nieporęcznymi bibelotami, niespiesznie wyminęła wyprężoną lady. Odgrodziła dostęp do drzwi, ruszyła ku półkom z zamiarem doprowadzenia ich do porządku. Tutejszego porządku. Puste, niezakurzone przestrzenie, ślady dawnej obecności znikały przykryte idealnie pasującymi przedmiotami. Drobna biżuteria trafiła na dawno zepsutą rękę Glorii. Kilka rzemieni, szczurzych paliczków i splugawionych amuletów do oddzielnych, obleczonych pajęczyną niczym bielmem gablot. Gudrun, bardziej niż na wyłapaniu ruchu skupiona na nasłuchiwaniu dzwoneczka, zerkała na lady ledwie kątem oka. Po części ciekawa czy dama wykorzysta daną okazję i po złodziejsku zerwie się do ucieczki, po części jednak coraz bardziej zobojętniała. W końcu zrobiła co do niej należało - odzyskała i zabezpieczyła towar. Zaś obowiązek chwytania pomniejszych złodziejaszków należał już do innych, z pewnością odpowiednio do tego przygotowanych. Burke’owie nie powinni mieć trudność z uzyskaniem od Ministerstwa informacji co do adresu z którego zostało wykonane ostatnie połączenie z tutejszą siecią Fiuu, a staranny raport Borgin powinien… Gudrun zacisnęła usta. Staranny raport, w który jej pracodawcy by uwierzyli, powinien znacząco pomóc. Zatrzymała się wpół ruchu, ścisnęła w dłoni jeden z ostatnich, nieodłożonych drobiazgów. Przecież by uwierzyli. Nigdy nie dałam im powodu do wątpienia w moją poczytalność.
Jeszcze.
— Subiekci, powinni pojawić się za pół godziny, jeśli jednak zależy lady na szybkim zakupie mogę osobiście doradzić bardziej jakościowe akcesoria — przerwała ciszę, ostrożnym poprawieniem przykurzonego świecznika, próbując zamaskować swoje nagłe zawahanie. — Oraz zaoferować kilka zaklęć diagnostycznych. Nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby z racji naszej nieuwagi, nasi bliscy klienci zostali omyłkowo przeklęci. — Odłożywszy ostatni przedmiot, łagodnie odwróciła się ku świeżo mianowanej klientce. Zapraszającym gestem wskazała izbę sklepu. To właśnie widmo klątwy zapędzało w jej progi rzeszę klientów. Może więc tym razem pozwoli ono na utrzymanie potencjalnego oszusta w ryzach? Przynajmniej na czas dokładnego zbadania sprawy.
- Zakupów. - powtórzyła bez zająknięcia, uprzejmie, potwierdzając ze spokojem bo jej towarzyszka zdawała się nie dowierzać - albo nie dosłyszeć. Cóż, każdą z tych przyczyn należało możliwie jak najszybciej zneutralizować. Ot, robiła zakupy, nic więcej. Nie jej winą było przecież, że ludzie z niższych warstw społecznych dokonywali tego w inny sposób. Bo tego, że w jej towarzyszce nie płynęła błękitna krew była pewna - bywalców salonów znała z imienia i nazwiska - gotowa, by nie wykazać się niewiedzą. Ignorancja nie była najlepsza. Zgrywanie odrobinę ułomnej umysłowo - albo wybitnie rozpieszczonej galenami - idiotki przychodziło Melisande z trudem, kłócąc się z jej wewnętrzną naturą. A jednocześnie przyłapana na gorącym uczynku broniła się rękami i nogami nie chcąc przyznać się do tego, że trafiło ją nieznane zaklęcie, które (jak sądziła, bo pewności nadal nie miała) zmuszało ją by zabierała ze sobą rzeczy. Nie ważne jakie, nie ważne po co. Po prostu je brała. Brała bo chciała - jak rozkapryszona księżniczka, córeczka tatusia nie przejmująca się ceną, bo przecież ktoś za nią zapłaci. Powstrzymała wewnętrzne westchnięcie. Nie uciekała spojrzeniem, lata spędzone na arystokratycznych spędach nauczyły ją, jak utrzymać uplecioną maskę, niezależnie od wszystkiego. Nie wyjawiać zbyt wiele, pozwolić innym tworzyć własne domysły i opinie, sprawić by zastanawiali się nigdy nie będąc całkiem pewnymi własnych wniosków. Nie przejmowała się, że jej słowa nie brzmiały jak najlepiej skrojona wymówka. Bo właśnie w obranej przez nią ścieżce nie miały tak brzmieć - zwyczajnie, nie miała też czasu, by dobrą upleść naprędce. Wybrała więc inną drogą, niewygodną, kującą są irytująco pod bok, postanawiając trzymać się jej z uporem wzbudzającym podziw, a może i nawet zmieniającym proste i marne kłamstwo w najzwyczajniejszą prawdę.
Ciemne brwi uniosły się w uprzejmym zainteresowaniu, krótka odpowiedź mówiła wiele. I zrozumienie dotarło do Melisande ledwie chwilę po tym, jak między nimi zawisły słowa. Rodzinna powinność zdawała się jasno świadczyć o personaliach kobiety - teraz, odkrytych już całkiem. Musiała urodzić się wśród Borginów, albo w nich wżenić. Może nieopatrznie nazywała ją od początku panną? Wzrok w końcu przesunął się na przerzucany z ręki do ręki naszyjnik, poszukując obrączki na palcu. Pozornie wyglądało jakby jej uwagę zwrócił irytujący, powtarzalny ruch, całkiem bystre spojrzenie nie znalazło znaku przynależności wracając do twarzy kobiety.
Kolejne zimno przecinające zgłoski ich przestrzeń z początku wlały w Melisande niezrozumienie, któremu pozwoliła wypłynąć na twarz - głównie dlatego, że pasowało do roli, którą obrała wcześniej. Ale wraz z kolejnymi słowami i nazwiskami, na twarz wstąpiło rozbawienie, by w końcu uniosła rękę zasłaniając usta dłonią obleczoną drogimi pierścieniami, by roześmiać się melodyjnie. Machnęła nią chwilę później nonszalancko. - Nie aż tak bliską, panno Borgin, ale bliską dostatecznie. Moja maman i maman lorda Xaviera i Craiga są siostrami. - wyjaśniła uprzejmie oplatając słowa rodzicielek francuskimi zgłoskami - bo to przecież tłumaczyło już wszystko - zarówno z wcześniej jak i z później, czyż nie? W tonie, który brzmiał niemal równoznacznie z właściwie, to prawie mój sklep przecież.
Trwała w wytrwałym milczeniu splatając dłonie przed sobą, kiedy czarownica rzucała raz po raz zaklęcie zbierając wszystkie rozrzucone na posadzce dobra. Nie poruszyła się, nie schyliła też by podnieść którekolwiek z nich, nie wyciągnęła też różdżki - do obrony, czy pomocy; nie miało znaczenia. Po prostu stała, podążając za jej ruchami ciemnym spojrzeniem w cierpliwości nie przestąpiwszy nawet raz z nogi na nogę okazując zdenerwowanie. Z tym samym milczeniem odprowadziła ją wzrokiem, kiedy minęła ją ruszając między półki nawet przez chwilę nie myśląc nad tym, by rzucić się do ucieczki. Nic mocniej nie mogłoby poświadczyć o jej przewinie niż próba zniknięcia ze sklepu tak szybko, jak to możliwe. Czekała więc. Na co dokładnie? Sama nie była pewna na co stworzona przez nią wersja siebie na tą konkretną potrzebę czekała - może na możliwość kontynuowania własnych zakupów. Nie odchrząknęła jednak pośpieszająco, jedynie stała uprzejmie obserwując działania których podejmowała się Gudrun. Kiedy odezwała się ponownie, Melisande stała praktycznie w niezmienionej pozie, jedynie odwróciła się w kierunku w którym znajdowała się kobieta.
- Oh, hm, z chęcią zakupię coś poza tym, co panna właśnie odłożyła - o ile w istocie będzie to coś wartościowego. - odpowiedziała jej z kamienną twarzą, całkowicie poważnie, choć nie umiała nie pomyśleć, że Manannan popłacze się ze śmiechu jeśli kiedyś usłyszy o całym zajściu i nie da jej o tym zapomnieć szybko. Wypomni jej każdy galeon który dzisiaj wyda, ale nie ze względu na skąpstwo o które kiedyś posądziła go Cordelia, a absurd kolejnej sytuacji której stała się główną aktorką. - Posiadacie coś o szczególnych właściwościach? - zapytała uprzejmie, gotowa na zakup. Oczywiście, że była gotowa. Mogła przecież zapłacić. Pieniądze nie były problemem. Problemem były jej własne ręce, które świerzbiły by ściągnąć z półki coś co zmieści w kieszeń.
Jej brwi uniosły się w kulturalnym niezrozumieniu zaklęcia diagnostyczne? Rozejrzała się po półkach na które powróciły zebrane przez nią wcześniej przedmioty. A tęczówkami chwilę później na nowo zawisła na jasnowłosej kobiecie. - Oczywiście, że nie. - zgodziła się z nią rozciągając wargi w urzekającym, dziękczynnym uśmiechu z łagodnym przejęciem. - Mój mąż byłby niepocieszony, gdybym wróciła do domu z przekleństwem. - orzekła swobodnie kierując kroki w stronę wskazaną jej przez Gurdun, przechodząc do wybranej części sklepu. Ostatnie co zamierzała zrobić, to poddać się ucieczce. Ale musiała zacisnąć mocniej rękę na nadgarstku, żeby utrzymać obie w ryzach, kiedy ponownie pojawiła się w niej chęć sięgnięcia po niewielki medalion znajdujący się zaraz obok, ledwie na wyciągnięcie ręki. - Czym się właściwie zajmuje panna, panno Borgin? W ramach tych rodzinnej powinności? - zapytała uprzejmie, w ramach luźnej konwersacji ani słowem nie zająknąwszy się o tym, że została wcześniej trafiona zaklęciem. Powinna, jej logiczna natura podpowiadała, że to był najwłaściwszy moment, ale za daleko weszła już we własne kłamstwo by mogła się teraz wycofać. Duma, jej na to nie pozwoliła, nawet jeśli miała wrócić do domu z kawałkami nic nie znaczących dla nich świecidełek.
Ciemne brwi uniosły się w uprzejmym zainteresowaniu, krótka odpowiedź mówiła wiele. I zrozumienie dotarło do Melisande ledwie chwilę po tym, jak między nimi zawisły słowa. Rodzinna powinność zdawała się jasno świadczyć o personaliach kobiety - teraz, odkrytych już całkiem. Musiała urodzić się wśród Borginów, albo w nich wżenić. Może nieopatrznie nazywała ją od początku panną? Wzrok w końcu przesunął się na przerzucany z ręki do ręki naszyjnik, poszukując obrączki na palcu. Pozornie wyglądało jakby jej uwagę zwrócił irytujący, powtarzalny ruch, całkiem bystre spojrzenie nie znalazło znaku przynależności wracając do twarzy kobiety.
Kolejne zimno przecinające zgłoski ich przestrzeń z początku wlały w Melisande niezrozumienie, któremu pozwoliła wypłynąć na twarz - głównie dlatego, że pasowało do roli, którą obrała wcześniej. Ale wraz z kolejnymi słowami i nazwiskami, na twarz wstąpiło rozbawienie, by w końcu uniosła rękę zasłaniając usta dłonią obleczoną drogimi pierścieniami, by roześmiać się melodyjnie. Machnęła nią chwilę później nonszalancko. - Nie aż tak bliską, panno Borgin, ale bliską dostatecznie. Moja maman i maman lorda Xaviera i Craiga są siostrami. - wyjaśniła uprzejmie oplatając słowa rodzicielek francuskimi zgłoskami - bo to przecież tłumaczyło już wszystko - zarówno z wcześniej jak i z później, czyż nie? W tonie, który brzmiał niemal równoznacznie z właściwie, to prawie mój sklep przecież.
Trwała w wytrwałym milczeniu splatając dłonie przed sobą, kiedy czarownica rzucała raz po raz zaklęcie zbierając wszystkie rozrzucone na posadzce dobra. Nie poruszyła się, nie schyliła też by podnieść którekolwiek z nich, nie wyciągnęła też różdżki - do obrony, czy pomocy; nie miało znaczenia. Po prostu stała, podążając za jej ruchami ciemnym spojrzeniem w cierpliwości nie przestąpiwszy nawet raz z nogi na nogę okazując zdenerwowanie. Z tym samym milczeniem odprowadziła ją wzrokiem, kiedy minęła ją ruszając między półki nawet przez chwilę nie myśląc nad tym, by rzucić się do ucieczki. Nic mocniej nie mogłoby poświadczyć o jej przewinie niż próba zniknięcia ze sklepu tak szybko, jak to możliwe. Czekała więc. Na co dokładnie? Sama nie była pewna na co stworzona przez nią wersja siebie na tą konkretną potrzebę czekała - może na możliwość kontynuowania własnych zakupów. Nie odchrząknęła jednak pośpieszająco, jedynie stała uprzejmie obserwując działania których podejmowała się Gudrun. Kiedy odezwała się ponownie, Melisande stała praktycznie w niezmienionej pozie, jedynie odwróciła się w kierunku w którym znajdowała się kobieta.
- Oh, hm, z chęcią zakupię coś poza tym, co panna właśnie odłożyła - o ile w istocie będzie to coś wartościowego. - odpowiedziała jej z kamienną twarzą, całkowicie poważnie, choć nie umiała nie pomyśleć, że Manannan popłacze się ze śmiechu jeśli kiedyś usłyszy o całym zajściu i nie da jej o tym zapomnieć szybko. Wypomni jej każdy galeon który dzisiaj wyda, ale nie ze względu na skąpstwo o które kiedyś posądziła go Cordelia, a absurd kolejnej sytuacji której stała się główną aktorką. - Posiadacie coś o szczególnych właściwościach? - zapytała uprzejmie, gotowa na zakup. Oczywiście, że była gotowa. Mogła przecież zapłacić. Pieniądze nie były problemem. Problemem były jej własne ręce, które świerzbiły by ściągnąć z półki coś co zmieści w kieszeń.
Jej brwi uniosły się w kulturalnym niezrozumieniu zaklęcia diagnostyczne? Rozejrzała się po półkach na które powróciły zebrane przez nią wcześniej przedmioty. A tęczówkami chwilę później na nowo zawisła na jasnowłosej kobiecie. - Oczywiście, że nie. - zgodziła się z nią rozciągając wargi w urzekającym, dziękczynnym uśmiechu z łagodnym przejęciem. - Mój mąż byłby niepocieszony, gdybym wróciła do domu z przekleństwem. - orzekła swobodnie kierując kroki w stronę wskazaną jej przez Gurdun, przechodząc do wybranej części sklepu. Ostatnie co zamierzała zrobić, to poddać się ucieczce. Ale musiała zacisnąć mocniej rękę na nadgarstku, żeby utrzymać obie w ryzach, kiedy ponownie pojawiła się w niej chęć sięgnięcia po niewielki medalion znajdujący się zaraz obok, ledwie na wyciągnięcie ręki. - Czym się właściwie zajmuje panna, panno Borgin? W ramach tych rodzinnej powinności? - zapytała uprzejmie, w ramach luźnej konwersacji ani słowem nie zająknąwszy się o tym, że została wcześniej trafiona zaklęciem. Powinna, jej logiczna natura podpowiadała, że to był najwłaściwszy moment, ale za daleko weszła już we własne kłamstwo by mogła się teraz wycofać. Duma, jej na to nie pozwoliła, nawet jeśli miała wrócić do domu z kawałkami nic nie znaczących dla nich świecidełek.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niezmiennie wbijała w szlachciankę czujne spojrzenie. Nasłuchiwała najcichszych szmerów sklepu, równocześnie próbując wyłapać choćby najmniejsze, skrywające się między zgłoskami niuanse. Rzeczywistość jednak pozostawała spójna. Obraz - pchniętych przez przeciąg drzwi do zaplecza, dumnej arystokratki, wyginających się w wyuczony łuk ust - nienagannie zgrywał się z wypełniającymi obskurny sklepik dźwiękami - ledwo słyszalnym skrzypieniem, wyraźnie wybrzmiewającymi słowami. Im dłużej analizowała sytuację, tym mniej rys dostrzegała. Absurd, zamiast nabrzmiewać zdawał się spowszechnieć, alogiczne dziury zanikać bądź przynajmniej mniej kuć w oczy. Powstrzymała się przed zmarszczeniem brwi. Jakże łatwo byłoby pod wpływem kolejnych francuskich słówek i zgrabnych zdań wejść w odgórnie przypisaną, trochę zapomnianą, lecz dalej znajomą rolę, puścić w zapomnienie gorączkowo wypełnianą, teraz smętnie rozprutą, kieszeń i brzdęk rozsypywanych świecidełek. Po prostu obsłużyć, nabić zapłatę, wrócić do prawdziwych obowiązków i zapomnieć. Ruszyć starymi, ciasnymi torami i zbytnio się nie rozglądać, nie myśleć. Byłoby, gdyby tylko nie ciekawski, z nawyku doszukujący się wszędzie luk, umysł.
Po cóż lady były te przypadkowe bibeloty? Czy wiedziała o właściwościach choćby połowy z nich? Gdzie jej się spieszyło? Czemu przestało? Czy zapowiedziała komuś swą wizytę? Czy już wcześniej odbywały się tu podobne procedery? Piętrzące się pytania szumiały Gudrun w głowie. Zdumienie, wyraźne, wręcz podane na tacy oraz dźwięczny śmiech w pokrętny sposób wzbudzały nieufność. Obcojęzyczne wtrącenia, zazwyczaj przynoszące ukojenie, teraz jednak wypowiadane przez nie tą lady, drażniły. Borgin minimalnie zacisnęła szczęki. Spodziewanie się po wszystkich Traversównach bycia czystym wcieleniem Imosi zakrawało przecież o czysty absurd, czemu więc… Powstrzymała się przed westchnieniem. Jakaś zapomniana, współdzielona z Burke’ami babka, tym właśnie niedoszła złodziejka legitymizowała swoje panoszenie się po sklepie i nieskrępowane wypytywanie jego stałych pracowników. Nie istniało chyba bardziej szlacheckie zachowanie.
Metodycznie przyzywane w objęcia Borgin drobiazgi, zmusiły ją wreszcie do niezbyt eleganckiego wepchnięcia różdżki pod pachę. W obliczu kolejnych rewelacji stoicka posada nowoprzybyłej - brak widocznego spięcia czy choćby zerknięcia w kierunku broni - dziwiła już jedynie minimalnie. Doszukiwanie się gróźb w każdym choćby najbłachszym zdaniu czy uznawanie wszystkich wokół za potencjalnych napastników przystawało raczej do zaułków nokturnu niż do salonów. Nawet jeśli kataklizm wstrząsnął posadami obydwu światów.
Przetarła zaśniedziały świecznik, wyprostowała knoty nadgryzionych zębem czasu świec. Wpółświadomie znajdowała swoim dłoniom zajęcie. Kątem oka zerknęła ku lady - niezmiennie nie poruszonej, wyprostowanej niczym kariatyda. Ciekawe ileż godzin wystawnych sabatów wytrwała w podobnej pozie? Czy jej cierpliwość była jedynie zgrabną maską, tarczą kryjącą niepewność i rozedrganie czy może wynikała z dogłębnego spokoju i pewności siebie bądźtresury przyzwyczajenia? A może obydwa naraz? Cisza oraz pytania, nawet te pozbawione odpowiedzi łagodziły delikatnie nadszarpnięte nerwy.
— Ostatnio trafiła nam się wyjątkowa dostawa dwukierunkowych luster weneckich z możliwością zaklęcia w ich wnętrzu do trzech istot — po dłuższej chwili namysłu Gudrun wyłuskała z pamięci najbardziej spektakularny i zarazem niegodzący we wrażliwość stereotypowej szlachetnie urodzonej damy artefakt. — Jesteśmy jeszcze w trakcie opracowywania procedur odzyskiwania raz uwięzionych istot, lecz jestem pewna, iż w imię bliskich znajomości udałoby się rodowi lady wynegocjować jedno z nich. — Kiwnęła głową bardziej do siebie niż do rozmówczyni, zaabsorbowana kolejnymi przychodzącymi jej na myśl towarami. Nadszarpnięte najpierw wojną, później zaś kataklizmem kieszenieoraz zaginięcie większości klientów mocno odbiły się również na zarobkach Gudrun. Kawa stawała się coraz niklejszym wspomnieniem, lecz… jeden niespodziewany przypływ gotówki, ot odrobinę podbita cena, mogła to przecież zmienić. Musi tylko dobrze poprowadzić tę rozmowę. — Jeśli jednak woli lady bardziej kompaktowe akcesoria, mamy pod dostatkiem biżuterii zdolnej spętać podarowanych bądź wzmocnić - oczywiście kosztem energii magicznej pobliskich czarodziejów - twoje — krótki zwrot na ty przemknął, nim Borgin zdążyła się spostrzec. Z trudem powstrzymała się przed ugryzieniem się w nienawykły do ciągłych, grzecznościowych formuł język. — atuty. — Zrobienie tego po fakcie jedynie dobitniej podkreśliłoby zaistniałe faux-pas. — Nasi dobrze postawieni klienci również cenią sobie łzy nimf prosto ze źródeł Sekwany, zaś ci szlachetni - oferowane przez nas krwawe pieczęcie. Zna lady zastosowanie tych dwóch ostatnich akcesoriów? — monotonnie kontynuowała, dopiero przy ostatnim słowie przypomniawszy sobie o konieczności zaakcentowania pytania.
Skupiła wzrok na arystokratce na dłuższą chwilę, próbując dokładniej przypomnieć sobie jej męża oraz jego rodzinne powiązania z Imogen. Z pamięci powoli wyłoniło się wspomnienie marynarza, starszego od nich, brata? Tak prawie na pewno brata. Co oznaczało, iż stojąca przed nią szlachcianka była… bratową Imosi? — Rachunkowością — odpowiedziała powoli, trochę asekurancko. — Głównie jednak zajmuję się klątwołamactwem na zlecenie — nutka dumy wyraźnie wybiła się na tle dotąd jednostajnie płaskiego tonu.
Rozejrzała się niespiesznie za jakimś siedziskiem do zaoferowania, jednak w oczy rzucił się jej jedynie leżący pod ścianą kufer. Machnięciem różdżki przywołała go do siebie, strzepnęła z niego co większe strzępy pajęczyn i oszczędnym gestem wskazała. Nie przejmując się zbytnio czy lady postanowiła usiąść, czy pozostać na stojąco Gudrun ujęła pewniej tamaryszkowe drewno. Namierzała i rozbrajała klątwy wręcz codziennie. Inkantowanie Hexa Revelio przy każdej okazji było już wręcz jej małym zawodowym zboczeniem. Czemu by więc tym razem nie podjąć się jakiegoś trudniejszego zaklęcia? Minimalnie zmarszczyła nos. Lady Travers mogła trochę zadzierać nosa nie znaczyło to jednak automatycznie, iż nie posiadała ona jakiejkolwiek wiedzy na temat magii defensywnej. Tłumaczenie się bądź branie udziału w awanturze o bezpodstawne rzucanie zaklęć demaskujących, było zaś ostatnim, na co Gudrun miała dziś ochotę. Wzięła spokojniejszy, głębszy wdech. Skupiła się na lewej ręce. Zacisnęła usta, by przypadkiem inkantacja się nie wymsknęła i dobitnie wybrzmiała jedynie w jej myślach, a nie w świecie. Veritas Claro. Zakręciła nadgarstkiem. Raz, drugi. Raz zbyt powolnie, za drugim zbyt zamaszyście. Skóra rękawiczek się napięła. Chwila i skryte pod nią knykcie by zbielały. — Hexa Revelio — szepnęła, bezbłędnie. Skanalizowane cząsteczki magii posłusznie się rozproszyły, powietrze jednak tak jak się spodziewała, pozostawało wokół lady niezmiennie klarowne. Kiwnęła głową.
— Wdzięczna robota — dodała trochę głośniej. Bladoniebieskie oczy zaiskrzyły się trochę pogodniej. Będzie musiała się doszkolić z bardziej zaawansowanych, niepowiązanych ściśle z jej dziedziną zaklęć oraz niewerbalnych czarów, lecz przynajmniej te ściśle jej wychodziły bezproblemowo. Wzrok samoistnie zsunął się na pierścienie lady, rodowe, najpewniej konstruowane na zamówienie bądź przywiezione z zamorskich podróży. Wyłowione ze starych przeklętych wraków. — Zazwyczaj im błyskotki piękniejsze tym wredniejsze zabezpieczenia posiada… ły. — Podniosła wzrok, gotowa do rzucenia kolejnego zaklęcia. — Mąż opowiada czasami lady o pochodzeniu i historiach kryjących się za przyniesionymi z podróży drobiazgami? — Historie z odległych krain, to zawsze był dobry temat do rozmów. Sposób na odpędzenie potencjalnej nudy i upewnienie się, iż lady nie wyjdzie w połowie kolejnego zaklęcia. — Specialis Revelio.
rzuty na Veritas Claro i Hexa Revelio
Po cóż lady były te przypadkowe bibeloty? Czy wiedziała o właściwościach choćby połowy z nich? Gdzie jej się spieszyło? Czemu przestało? Czy zapowiedziała komuś swą wizytę? Czy już wcześniej odbywały się tu podobne procedery? Piętrzące się pytania szumiały Gudrun w głowie. Zdumienie, wyraźne, wręcz podane na tacy oraz dźwięczny śmiech w pokrętny sposób wzbudzały nieufność. Obcojęzyczne wtrącenia, zazwyczaj przynoszące ukojenie, teraz jednak wypowiadane przez nie tą lady, drażniły. Borgin minimalnie zacisnęła szczęki. Spodziewanie się po wszystkich Traversównach bycia czystym wcieleniem Imosi zakrawało przecież o czysty absurd, czemu więc… Powstrzymała się przed westchnieniem. Jakaś zapomniana, współdzielona z Burke’ami babka, tym właśnie niedoszła złodziejka legitymizowała swoje panoszenie się po sklepie i nieskrępowane wypytywanie jego stałych pracowników. Nie istniało chyba bardziej szlacheckie zachowanie.
Metodycznie przyzywane w objęcia Borgin drobiazgi, zmusiły ją wreszcie do niezbyt eleganckiego wepchnięcia różdżki pod pachę. W obliczu kolejnych rewelacji stoicka posada nowoprzybyłej - brak widocznego spięcia czy choćby zerknięcia w kierunku broni - dziwiła już jedynie minimalnie. Doszukiwanie się gróźb w każdym choćby najbłachszym zdaniu czy uznawanie wszystkich wokół za potencjalnych napastników przystawało raczej do zaułków nokturnu niż do salonów. Nawet jeśli kataklizm wstrząsnął posadami obydwu światów.
Przetarła zaśniedziały świecznik, wyprostowała knoty nadgryzionych zębem czasu świec. Wpółświadomie znajdowała swoim dłoniom zajęcie. Kątem oka zerknęła ku lady - niezmiennie nie poruszonej, wyprostowanej niczym kariatyda. Ciekawe ileż godzin wystawnych sabatów wytrwała w podobnej pozie? Czy jej cierpliwość była jedynie zgrabną maską, tarczą kryjącą niepewność i rozedrganie czy może wynikała z dogłębnego spokoju i pewności siebie bądź
— Ostatnio trafiła nam się wyjątkowa dostawa dwukierunkowych luster weneckich z możliwością zaklęcia w ich wnętrzu do trzech istot — po dłuższej chwili namysłu Gudrun wyłuskała z pamięci najbardziej spektakularny i zarazem niegodzący we wrażliwość stereotypowej szlachetnie urodzonej damy artefakt. — Jesteśmy jeszcze w trakcie opracowywania procedur odzyskiwania raz uwięzionych istot, lecz jestem pewna, iż w imię bliskich znajomości udałoby się rodowi lady wynegocjować jedno z nich. — Kiwnęła głową bardziej do siebie niż do rozmówczyni, zaabsorbowana kolejnymi przychodzącymi jej na myśl towarami. Nadszarpnięte najpierw wojną, później zaś kataklizmem kieszenie
Skupiła wzrok na arystokratce na dłuższą chwilę, próbując dokładniej przypomnieć sobie jej męża oraz jego rodzinne powiązania z Imogen. Z pamięci powoli wyłoniło się wspomnienie marynarza, starszego od nich, brata? Tak prawie na pewno brata. Co oznaczało, iż stojąca przed nią szlachcianka była… bratową Imosi? — Rachunkowością — odpowiedziała powoli, trochę asekurancko. — Głównie jednak zajmuję się klątwołamactwem na zlecenie — nutka dumy wyraźnie wybiła się na tle dotąd jednostajnie płaskiego tonu.
Rozejrzała się niespiesznie za jakimś siedziskiem do zaoferowania, jednak w oczy rzucił się jej jedynie leżący pod ścianą kufer. Machnięciem różdżki przywołała go do siebie, strzepnęła z niego co większe strzępy pajęczyn i oszczędnym gestem wskazała. Nie przejmując się zbytnio czy lady postanowiła usiąść, czy pozostać na stojąco Gudrun ujęła pewniej tamaryszkowe drewno. Namierzała i rozbrajała klątwy wręcz codziennie. Inkantowanie Hexa Revelio przy każdej okazji było już wręcz jej małym zawodowym zboczeniem. Czemu by więc tym razem nie podjąć się jakiegoś trudniejszego zaklęcia? Minimalnie zmarszczyła nos. Lady Travers mogła trochę zadzierać nosa nie znaczyło to jednak automatycznie, iż nie posiadała ona jakiejkolwiek wiedzy na temat magii defensywnej. Tłumaczenie się bądź branie udziału w awanturze o bezpodstawne rzucanie zaklęć demaskujących, było zaś ostatnim, na co Gudrun miała dziś ochotę. Wzięła spokojniejszy, głębszy wdech. Skupiła się na lewej ręce. Zacisnęła usta, by przypadkiem inkantacja się nie wymsknęła i dobitnie wybrzmiała jedynie w jej myślach, a nie w świecie. Veritas Claro. Zakręciła nadgarstkiem. Raz, drugi. Raz zbyt powolnie, za drugim zbyt zamaszyście. Skóra rękawiczek się napięła. Chwila i skryte pod nią knykcie by zbielały. — Hexa Revelio — szepnęła, bezbłędnie. Skanalizowane cząsteczki magii posłusznie się rozproszyły, powietrze jednak tak jak się spodziewała, pozostawało wokół lady niezmiennie klarowne. Kiwnęła głową.
— Wdzięczna robota — dodała trochę głośniej. Bladoniebieskie oczy zaiskrzyły się trochę pogodniej. Będzie musiała się doszkolić z bardziej zaawansowanych, niepowiązanych ściśle z jej dziedziną zaklęć oraz niewerbalnych czarów, lecz przynajmniej te ściśle jej wychodziły bezproblemowo. Wzrok samoistnie zsunął się na pierścienie lady, rodowe, najpewniej konstruowane na zamówienie bądź przywiezione z zamorskich podróży. Wyłowione ze starych przeklętych wraków. — Zazwyczaj im błyskotki piękniejsze tym wredniejsze zabezpieczenia posiada… ły. — Podniosła wzrok, gotowa do rzucenia kolejnego zaklęcia. — Mąż opowiada czasami lady o pochodzeniu i historiach kryjących się za przyniesionymi z podróży drobiazgami? — Historie z odległych krain, to zawsze był dobry temat do rozmów. Sposób na odpędzenie potencjalnej nudy i upewnienie się, iż lady nie wyjdzie w połowie kolejnego zaklęcia. — Specialis Revelio.
rzuty na Veritas Claro i Hexa Revelio
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź