Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
...
Wnętrze sklepu
Zaraz po przejściu przez drzwi rzuca się w oczy kontuar, niegdyś ponoć szklany, przezroczysty, umożliwiający zobaczenie najróżniejszych, czarno magicznych eksponatów. Dziś? Zakurzony, pokryty stylową pajęczyną, głównie od środka, praktycznie nie ukazujący niczego. Jedynie niewyraźne kształty, bliżej niezidentyfikowane obiekty znajdują się w nim. Kontuar doskonale chroni dalsze rejony sklepu, otoczone ciemnością, zazwyczaj niedostępne dla klientów. Dookoła pełno gablotek, szaf, komód, komódek, każda zastawiona po brzegi niebezpiecznymi, lecz jakże interesującymi przedmiotami. Wszędzie klasyczny wystrój, kurz, brud, pajęczyny i rozkładające się owady.
Auriga też się tego nie spodziewała, chociaż może powinna; była przecież w sklepie Burke’ów, z którym większość członków familii było powiązanych w dalszym czy bliższym stopniu, a Craig przecież także nosił dumnie to nazwisko. Mimo wszystko, gdy zobaczyła mężczyznę wychodzącego z zaplecza, zdziwiła się równie mocno, jak on, a nawet trochę wystraszyła. W pierwszym odruchu chciała zgarnąć pakunki, pobiec do kominka i udawać, że nigdy jej tu nie było – bo co, jeżeli lord nie zechce mieć do czynienia z kobietą, która zajmuje się czymś więcej niż tylko wyszywaniem? Co wtedy? Oczywiście, tego kwiatu było pół światu, jednakże wydawało jej się, że tutaj jest już bardzo blisko celu. Nie chciała odpuszczać, gdy już tyle wysiłku włożyła w to wszystko.
Lady Slughorn nie uciekła jednak. Zamarła przy ladzie z kamiennym wyrazem twarzy, stopniowo rozluźniając się w miarę wypowiedzi Craiga. Wydawał się pozytywnie nastawiony – ale wciąż pozostawało ryzyko. Czy powinna skłamać? Wahała się kilka sekund nad odpowiedzią, w końcu jednak zdecydowała się na prawdę i na potraktowanie lorda jak zwykłego handlowca. Ona chciała coś sprzedać, on to kupował. Nie ma co się stresować, nawet jeżeli był to Craig – stres nie sprzyjał interesom.
— Tak, chociaż w sklepie osobiście jestem po raz pierwszy — wyjawiła tonem sugerującym niezobowiązującą rozmowę o pogodzie, rozglądając się po wnętrzu raz jeszcze. — Intrygująca atmosfera.
Uśmiechnęła się delikatnie.
— Zna się lord na eliksirach? Mam tutaj — Odpakowała pierwszą z paczuszek, zrywając szary, niepozorny papier i ukazując fiolkę z intensywnie czerwonym płynem — Agonię. Klarowna, zapach słabo wyczuwalny, mówią, że bez smaku, piękny, szkarłatny kolor. Musiałam natrudzić się, by zdobyć oko smoka i nie wzbudzić podejrzeń Ministerstwa. Poniżej dwustu galeonów nie zejdę — oznajmiła Auriga twardo.
Lady Slughorn nie uciekła jednak. Zamarła przy ladzie z kamiennym wyrazem twarzy, stopniowo rozluźniając się w miarę wypowiedzi Craiga. Wydawał się pozytywnie nastawiony – ale wciąż pozostawało ryzyko. Czy powinna skłamać? Wahała się kilka sekund nad odpowiedzią, w końcu jednak zdecydowała się na prawdę i na potraktowanie lorda jak zwykłego handlowca. Ona chciała coś sprzedać, on to kupował. Nie ma co się stresować, nawet jeżeli był to Craig – stres nie sprzyjał interesom.
— Tak, chociaż w sklepie osobiście jestem po raz pierwszy — wyjawiła tonem sugerującym niezobowiązującą rozmowę o pogodzie, rozglądając się po wnętrzu raz jeszcze. — Intrygująca atmosfera.
Uśmiechnęła się delikatnie.
— Zna się lord na eliksirach? Mam tutaj — Odpakowała pierwszą z paczuszek, zrywając szary, niepozorny papier i ukazując fiolkę z intensywnie czerwonym płynem — Agonię. Klarowna, zapach słabo wyczuwalny, mówią, że bez smaku, piękny, szkarłatny kolor. Musiałam natrudzić się, by zdobyć oko smoka i nie wzbudzić podejrzeń Ministerstwa. Poniżej dwustu galeonów nie zejdę — oznajmiła Auriga twardo.
Gość
Gość
Przez sekundę zdawało mu się, że Auriga ma zamiar po prostu uciec. Po chwili jednak myśl ta szybko uleciała mu z głowy, uznał więc, że po prostu to sobie uroił. Jak by to miało niby wyglądać? Dumna członkini rodu Slughorn uciekająca przed kimś w panice? Tak się nie godziło. Szlachta zawsze winna stawać twarzą w twarz z niespodziewanym. I wychodzić zwycięsko z takich spotkań.
Cóż, lady Slughorn tego nie wiedziała, ale Craig był przyzwyczajony do faktu, że kobiety czasem... pracowały. I nie chodzi tu tylko o wyszywanie, hobbystyczne pielęgnowanie ogródka czy tworzenie perfum. Miał na myśli konkretny zawód - w końcu jego siostra była koronerem. Chociaż zdecydowanie nie popierał tej decyzji, wiedział, że jego siostra tego pragnęła - poza tym, na dobrą sprawę nie była to praca typowo fizyczna. A jeśli sprawiała jej przyjemność... Chociaż co mogło być przyjemnego w badaniu trupów?
Poza tym, przecież on sam osobiście sporadycznie zamawiał eliksiry u Evelyn!
Lady Auriga zrobiła więc zdecydowanie lepszą rzecz, nie dając się ponieść panice i po prostu przejść z tą niecodzienną dla niej sytuacją do porządku dziennego. A Craig tylko podszedł do lady, kulturalnie słuchając - w końcu nasz klient, nasz pan, prawda?
- Dziękuję. Miło słyszeć, że się pani podoba. - odpowiedział. On także postanowił traktować Aurigę jak zwykłego handlowca, chociaż nie mógł przy tym nie podziwiać szczegółów jej urody i zdecydowania w jej głosie. Niemal od razu przeszła do rzeczy. To nieco rozbawiło Craiga - ta pewność siebie, ta zuchwałość.
- Eliksiry to, szczerze powiedziawszy, ostatnia z dziedzin na której się znam. Potrafię powiedzieć tylko co który robi. - uśmiechnął się pod nosem. Może nie powinien zdradzać swojej słabości, niemniej nie zamierzał się tu oskubać! Nawet tak urodziwej damie jak Auriga.
- Wybacz, pani, ale to zdecydowanie za wysoka cena. Nasz ród już wkrótce będzie miał bardzo ułatwiony dostęp do smoczych ingrediencji, w sumie to już ma. - lada moment miał się przecież odbyć ślub Quentina i Darcy! Craig nie sądził, by jego kuzyn nie wykorzystał takiej okazji do zdobycia składników pochodzących od smoków. - Wiedz jednak, że fakt iż prowadzisz naszą rodziną interesy musi oznaczać że twój kunszt tworzenia wywarów jest doskonały, a to trzeba cenić. Mogę zaoferować więc sto pięćdziesiąt. - odpowiedział.
On też zamierzał grać twardo, a co! Co powiesz, panienko? Dasz się wciągnąć do małej potyczki słownej?
Cóż, lady Slughorn tego nie wiedziała, ale Craig był przyzwyczajony do faktu, że kobiety czasem... pracowały. I nie chodzi tu tylko o wyszywanie, hobbystyczne pielęgnowanie ogródka czy tworzenie perfum. Miał na myśli konkretny zawód - w końcu jego siostra była koronerem. Chociaż zdecydowanie nie popierał tej decyzji, wiedział, że jego siostra tego pragnęła - poza tym, na dobrą sprawę nie była to praca typowo fizyczna. A jeśli sprawiała jej przyjemność... Chociaż co mogło być przyjemnego w badaniu trupów?
Poza tym, przecież on sam osobiście sporadycznie zamawiał eliksiry u Evelyn!
Lady Auriga zrobiła więc zdecydowanie lepszą rzecz, nie dając się ponieść panice i po prostu przejść z tą niecodzienną dla niej sytuacją do porządku dziennego. A Craig tylko podszedł do lady, kulturalnie słuchając - w końcu nasz klient, nasz pan, prawda?
- Dziękuję. Miło słyszeć, że się pani podoba. - odpowiedział. On także postanowił traktować Aurigę jak zwykłego handlowca, chociaż nie mógł przy tym nie podziwiać szczegółów jej urody i zdecydowania w jej głosie. Niemal od razu przeszła do rzeczy. To nieco rozbawiło Craiga - ta pewność siebie, ta zuchwałość.
- Eliksiry to, szczerze powiedziawszy, ostatnia z dziedzin na której się znam. Potrafię powiedzieć tylko co który robi. - uśmiechnął się pod nosem. Może nie powinien zdradzać swojej słabości, niemniej nie zamierzał się tu oskubać! Nawet tak urodziwej damie jak Auriga.
- Wybacz, pani, ale to zdecydowanie za wysoka cena. Nasz ród już wkrótce będzie miał bardzo ułatwiony dostęp do smoczych ingrediencji, w sumie to już ma. - lada moment miał się przecież odbyć ślub Quentina i Darcy! Craig nie sądził, by jego kuzyn nie wykorzystał takiej okazji do zdobycia składników pochodzących od smoków. - Wiedz jednak, że fakt iż prowadzisz naszą rodziną interesy musi oznaczać że twój kunszt tworzenia wywarów jest doskonały, a to trzeba cenić. Mogę zaoferować więc sto pięćdziesiąt. - odpowiedział.
On też zamierzał grać twardo, a co! Co powiesz, panienko? Dasz się wciągnąć do małej potyczki słownej?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 27 kwietnia
Była lekko poddenerwowana. Sytuacja na początku Nokturnu podniosła jej ciśnienie, spłyciła oddech i uruchomiła bojaźliwą stronę osobowości. Salome rozglądała się niepewnie nie chcąc natknąć się na kolejne problemy. Co prawda udało jej się bez większych przeszkód przedrzeć przez uliczki, jednak nagła myśl o konsekwencjach jakie mogły ją czekać skutecznie zdusiła wojowniczego ducha. Przecież nikomu nie powiedziała gdzie idzie. Gdyby dorwał ją tamten pies i, nie daj Merlinie, postanowił się rzucić do gardła, nikt nie wiedziałby gdzie jej szukać. Wykrwawiałaby się zupełnie sama, niezdatna do opatrzenia rany i podjęcia wędrówki w drugą stronę. Ach, mogła uważać na zajęciach z uzdrowicielstwa, nie licząc jedynie na szczęśliwe przebrnięcie przez kolejne klasy. Wykazała się dziecinną naiwnością i głupotą, o czym pewnie zapomni gdy adrenalina spadnie do normalnego poziomu.
Kilka chwil zajęło jej unormowanie oddechu, poprawienie upięcia włosów i upewnienie się, że policzki utraciły rumieniec podekscytowania wymieszanego z podenerwowaniem. Dopiero wtedy zdecydowała się na kontynuowanie „poszukiwań”.
Borgin i Burke frontalnie nie różnił się od reszty okolicznych sklepów. Wiedziona ciekawością zwiedziła już dwa podobne, w których feeria różnorodności zawróciła jej w głowie, zaś przesiąknięte słodyczą kurzu powietrze spłyciło oddech. Nim wstąpiła, rozejrzała się po ulicy wiedziona jakimś niezrozumiałym, nieznanym impulsem. Zupełnie jakby przemycała smocze jajo za pazuchą szaty, pragnąc wymienić je na róg buchorożca. Cicho przestąpiła próg, wolno i delikatnie zamykając za sobą drzwi wejściowe. Rozległo się nieprzyjemne brzęczenie dzwonka, przecinające leniwą ciszę wnętrza jak ostrze pierzynę. W sklepie nie było nikogo, a przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. Szklany, pełen pajęczyn kontuar nie oddzielał jej od sprzedawcy, zaś żaden zbłąkany klient nie plątał się pomiędzy regałami czy nie wyzierał z szafy. Salome skrycie odetchnęła, napełniając płuca ciężkim powietrzem pełnym aromatu stęchlizny i czarnej magii. Nie znała się na jej aspektach, toteż poczuła mrowienie podekscytowania w okolicy kręgosłupa, gdy poczyniła pierwszy krok w stronę słojów po wylew zapchanych skurczonymi główkami i zwiędłymi, zasuszonymi paluchami o brudnych paznokciach. Czerwone maski z ptasimi dziobami zawieszone tuż nad jej głową zdawały się śledzić perłowymi ślepiami każdy jej ruch, przez co poczuła nieprzyjemny ciężar na karku. Splotła ręce przed sobą, na wysokości brzucha, pilnując się by nie sięgnąć po coś i nieopatrznie nie stać się ofiarą złego uroku. Stary goblin w poprzednim sklepie gorąco przestrzegał ją przed ruszaniem czegokolwiek, uciążliwie skrzecząc przy każdym kroku o głupocie młodych kobiet i ich masochistycznych zapędach autodestrukcyjnych, krok w krok pilnując Salome zupełnie, jakby chciała nabrać garść złotych pierścieni i uciec. Odebrana jej gwałtem swoboda działania teraz na nowo rozgaszczała się w trzewiach wciąż posłuszna zdrowemu rozsądkowi. Przecież była świadoma, że prócz niekoniecznie legalnego źródła przedmioty tu wystawione cechowały się również pewnego rodzaju… Zagrożeniem dla każdego.
Była lekko poddenerwowana. Sytuacja na początku Nokturnu podniosła jej ciśnienie, spłyciła oddech i uruchomiła bojaźliwą stronę osobowości. Salome rozglądała się niepewnie nie chcąc natknąć się na kolejne problemy. Co prawda udało jej się bez większych przeszkód przedrzeć przez uliczki, jednak nagła myśl o konsekwencjach jakie mogły ją czekać skutecznie zdusiła wojowniczego ducha. Przecież nikomu nie powiedziała gdzie idzie. Gdyby dorwał ją tamten pies i, nie daj Merlinie, postanowił się rzucić do gardła, nikt nie wiedziałby gdzie jej szukać. Wykrwawiałaby się zupełnie sama, niezdatna do opatrzenia rany i podjęcia wędrówki w drugą stronę. Ach, mogła uważać na zajęciach z uzdrowicielstwa, nie licząc jedynie na szczęśliwe przebrnięcie przez kolejne klasy. Wykazała się dziecinną naiwnością i głupotą, o czym pewnie zapomni gdy adrenalina spadnie do normalnego poziomu.
Kilka chwil zajęło jej unormowanie oddechu, poprawienie upięcia włosów i upewnienie się, że policzki utraciły rumieniec podekscytowania wymieszanego z podenerwowaniem. Dopiero wtedy zdecydowała się na kontynuowanie „poszukiwań”.
Borgin i Burke frontalnie nie różnił się od reszty okolicznych sklepów. Wiedziona ciekawością zwiedziła już dwa podobne, w których feeria różnorodności zawróciła jej w głowie, zaś przesiąknięte słodyczą kurzu powietrze spłyciło oddech. Nim wstąpiła, rozejrzała się po ulicy wiedziona jakimś niezrozumiałym, nieznanym impulsem. Zupełnie jakby przemycała smocze jajo za pazuchą szaty, pragnąc wymienić je na róg buchorożca. Cicho przestąpiła próg, wolno i delikatnie zamykając za sobą drzwi wejściowe. Rozległo się nieprzyjemne brzęczenie dzwonka, przecinające leniwą ciszę wnętrza jak ostrze pierzynę. W sklepie nie było nikogo, a przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. Szklany, pełen pajęczyn kontuar nie oddzielał jej od sprzedawcy, zaś żaden zbłąkany klient nie plątał się pomiędzy regałami czy nie wyzierał z szafy. Salome skrycie odetchnęła, napełniając płuca ciężkim powietrzem pełnym aromatu stęchlizny i czarnej magii. Nie znała się na jej aspektach, toteż poczuła mrowienie podekscytowania w okolicy kręgosłupa, gdy poczyniła pierwszy krok w stronę słojów po wylew zapchanych skurczonymi główkami i zwiędłymi, zasuszonymi paluchami o brudnych paznokciach. Czerwone maski z ptasimi dziobami zawieszone tuż nad jej głową zdawały się śledzić perłowymi ślepiami każdy jej ruch, przez co poczuła nieprzyjemny ciężar na karku. Splotła ręce przed sobą, na wysokości brzucha, pilnując się by nie sięgnąć po coś i nieopatrznie nie stać się ofiarą złego uroku. Stary goblin w poprzednim sklepie gorąco przestrzegał ją przed ruszaniem czegokolwiek, uciążliwie skrzecząc przy każdym kroku o głupocie młodych kobiet i ich masochistycznych zapędach autodestrukcyjnych, krok w krok pilnując Salome zupełnie, jakby chciała nabrać garść złotych pierścieni i uciec. Odebrana jej gwałtem swoboda działania teraz na nowo rozgaszczała się w trzewiach wciąż posłuszna zdrowemu rozsądkowi. Przecież była świadoma, że prócz niekoniecznie legalnego źródła przedmioty tu wystawione cechowały się również pewnego rodzaju… Zagrożeniem dla każdego.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nokturn nie był miejscem dla wszystkich. Mroczne uliczki, ślepe zaułki i nieustająca mgła osiadająca na zniszczonych, brudnych brukach. Częste, przerażające krzyki rozchodzące się wraz z wiatrem wzdłuż przecznic i łoskoty skrzydeł wielkich, czarnych jak smoła kruków wyraźnie zaznaczających swoją obecność. Cała ta aura mogła w przechodniu wzbudzić nutkę strachu wraz z jeżącymi się na rękach włosami i spowodować wzrost adrenaliny, który niekoniecznie był dobrym sposobem uniknięcia kłopotów. Mieszkańcy zwracali uwagę na dziwne zachowania, nietypowy ubiór, a przede wszystkim oczy, które bojaźliwie błądziły po sklepowych witrynach w nadziei odnalezienia czegoś niekoniecznie zgodnego z czarodziejskim prawem. W niebezpiecznych czasach coraz częściej unikano interesów z nieznajomymi sobie osobami toteż obcy byli bardzo niemile widziani i to najczęściej właśnie oni zostawali wciągnięci w sidła Śmiertelnego Nokturnu już na zawsze.
Zapewne była nieświadoma tego, iż ów pies był jej najmniejszym zmartwieniem. Istniała nadzieja, że ktoś by się nad nią zlitował i pomógł opatrzeć rany zabierając do tutejszej lecznicy, choć wtem pojawiłoby się ryzyko, iż ów miejsce stałoby się symbolicznym gwoździem do trumny. Jednak dano by jej szansę, prawda? Natomiast gdyby oprawcami okazali się czarodzieje to momentalnie cała aleja stałaby się ślepa i głucha na jakiekolwiek wołanie o pomoc, ponieważ nikt tutaj nie angażował się w problemy osób trzecich nie chcąc narażać siebie i swojej rodziny na kłopoty. Proste i logiczne równanie, choć Drew przeszedłby obojętnie nawet, jeśli wykrwawiała się w towarzystwie psiego agresora. Nie lubił brudzić sobie rąk.
Jego dzień nie należał do szczególnie interesujących, czy bujnych w nowe odkrycia i dylematy. Ostatnimi czasy miał problemy z odnalezieniem w sobie tej samej iskry, która jeszcze niedawno płonęła nieustannie i zagrzewała do nowych wypraw bogatych w doświadczenia, ale przede wszystkim świeże tropy. Pasmo niepowodzeń przygasiło jego zapał, choć wewnętrzna ambicja nie dawała o sobie zapomnieć, wręcz nakazując brnąć dalej w temat jakoby w odpowiednim czasie miał stać się dla niego istną żyłą galeonów. Właściwie nigdy nie był szalenie nakręcony na pełne kieszenie, albowiem preferował inwestycje, bądź kupno nowych kolekcji starej ognistej, która niczym patron miała go w opiece każdego dnia i nocy. Postawione cele nie plasowały na czele swej hierarchii chęci wzbogacenia się, a zdobycie niepodważalnego szacunku i bycie zapamiętanym – na tym zależało mu najbardziej.
Wczorajszego wieczora powrócił z dalekiej Bułgarii, gdzie miał spotkać się ze starym, dobrym kolegą - kontrahentem, którego zapoznał mieszkając jeszcze w Rosji. Miał dla Drew pewne ciekawe informacje, lecz ze względu na fakt, iż był poszukiwany istniało ryzyko przejęcia sowy toteż najlepszym było spotkanie się osobiście. Nigdy go nie zawiódł w kwestii marnowania czasu, więc podjęcie decyzji o podróży było machinalne zważywszy dodatkowo na aktualne niepowodzenia. Potrzebował powiewu świeżości, nutki adrenaliny i choć malutkiego sukcesu, by ponownie wskrzesić w sobie tyle samo samozaparcia i cierpliwości, którymi cechował się jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Może nawet udałoby się obudzić ciut więcej?
Idąc wzdłuż ulicy dzierżył w swej dłoni zdobycz z wczorajszej eskapady – księgę obitą krwistoczerwoną skórą, na której grzbiecie znajdowały się ostre wypustki stanowiące jakoby pułapkę na każdego kto bezmyślnie chciał ją chwycić. Czarne kolce usytułowane w parach we wszystkich rogach łączył nieznany mu znak, który zajmował praktycznie całą przednią powierzchnię okładki. Po otworzeniu i orientacyjnym przewertowaniu pierwszych stron pisanych nieznaną mu łaciną uważał, iż musiał być to dziennik należący do pasjonata magicznych stworzeń. Powodem tego były liczne szkice nieznanych mu kreatur, których nie znał, albowiem miał jedynie szczątkową wiedzę w ów dziedzinie. Znalezisko okazało mu się zbędne zatem najlepszym i najszybszym sposobem pozbycia się go była sprzedaż w sklepie, który już nieraz posiadał w swym asortymencie artefakty z jego podróży. Mieli prosty i przejrzysty układ, co podobało mu się najbardziej.
Chwyciwszy za klamkę otworzył ją i wszedł do środka z tym swoim nonszalanckim wyrazem twarzy nie wyrażającym niczego więcej jak kpinę mieszaną ze znudzeniem. Liczył, że dobiją targu i czym prędzej będzie mógł wrócić na strych, by prześledzić nowy skoroszyt pełen run i trudnych do rozgryzienia symbolów. Kątem oka dostrzegł spłoszone jagnię, które najwyraźniej się zgubiło, jednak nawet nie poświęcił jej chwili uwagi, albowiem byłoby to istną stratą czasu. Podszedł do lady i rzuciwszy księgę na jej powierzchnię czekał, aż w końcu któryś z jaśniepanów zechce zainteresować się klientelą na terenie własnego sklepu. Nie udało mu się ukryć skrzywienia, kiedy ponownie osiadający kurz opanował swym stęchłym zapachem jego nozdrza.
Zapewne była nieświadoma tego, iż ów pies był jej najmniejszym zmartwieniem. Istniała nadzieja, że ktoś by się nad nią zlitował i pomógł opatrzeć rany zabierając do tutejszej lecznicy, choć wtem pojawiłoby się ryzyko, iż ów miejsce stałoby się symbolicznym gwoździem do trumny. Jednak dano by jej szansę, prawda? Natomiast gdyby oprawcami okazali się czarodzieje to momentalnie cała aleja stałaby się ślepa i głucha na jakiekolwiek wołanie o pomoc, ponieważ nikt tutaj nie angażował się w problemy osób trzecich nie chcąc narażać siebie i swojej rodziny na kłopoty. Proste i logiczne równanie, choć Drew przeszedłby obojętnie nawet, jeśli wykrwawiała się w towarzystwie psiego agresora. Nie lubił brudzić sobie rąk.
Jego dzień nie należał do szczególnie interesujących, czy bujnych w nowe odkrycia i dylematy. Ostatnimi czasy miał problemy z odnalezieniem w sobie tej samej iskry, która jeszcze niedawno płonęła nieustannie i zagrzewała do nowych wypraw bogatych w doświadczenia, ale przede wszystkim świeże tropy. Pasmo niepowodzeń przygasiło jego zapał, choć wewnętrzna ambicja nie dawała o sobie zapomnieć, wręcz nakazując brnąć dalej w temat jakoby w odpowiednim czasie miał stać się dla niego istną żyłą galeonów. Właściwie nigdy nie był szalenie nakręcony na pełne kieszenie, albowiem preferował inwestycje, bądź kupno nowych kolekcji starej ognistej, która niczym patron miała go w opiece każdego dnia i nocy. Postawione cele nie plasowały na czele swej hierarchii chęci wzbogacenia się, a zdobycie niepodważalnego szacunku i bycie zapamiętanym – na tym zależało mu najbardziej.
Wczorajszego wieczora powrócił z dalekiej Bułgarii, gdzie miał spotkać się ze starym, dobrym kolegą - kontrahentem, którego zapoznał mieszkając jeszcze w Rosji. Miał dla Drew pewne ciekawe informacje, lecz ze względu na fakt, iż był poszukiwany istniało ryzyko przejęcia sowy toteż najlepszym było spotkanie się osobiście. Nigdy go nie zawiódł w kwestii marnowania czasu, więc podjęcie decyzji o podróży było machinalne zważywszy dodatkowo na aktualne niepowodzenia. Potrzebował powiewu świeżości, nutki adrenaliny i choć malutkiego sukcesu, by ponownie wskrzesić w sobie tyle samo samozaparcia i cierpliwości, którymi cechował się jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Może nawet udałoby się obudzić ciut więcej?
Idąc wzdłuż ulicy dzierżył w swej dłoni zdobycz z wczorajszej eskapady – księgę obitą krwistoczerwoną skórą, na której grzbiecie znajdowały się ostre wypustki stanowiące jakoby pułapkę na każdego kto bezmyślnie chciał ją chwycić. Czarne kolce usytułowane w parach we wszystkich rogach łączył nieznany mu znak, który zajmował praktycznie całą przednią powierzchnię okładki. Po otworzeniu i orientacyjnym przewertowaniu pierwszych stron pisanych nieznaną mu łaciną uważał, iż musiał być to dziennik należący do pasjonata magicznych stworzeń. Powodem tego były liczne szkice nieznanych mu kreatur, których nie znał, albowiem miał jedynie szczątkową wiedzę w ów dziedzinie. Znalezisko okazało mu się zbędne zatem najlepszym i najszybszym sposobem pozbycia się go była sprzedaż w sklepie, który już nieraz posiadał w swym asortymencie artefakty z jego podróży. Mieli prosty i przejrzysty układ, co podobało mu się najbardziej.
Chwyciwszy za klamkę otworzył ją i wszedł do środka z tym swoim nonszalanckim wyrazem twarzy nie wyrażającym niczego więcej jak kpinę mieszaną ze znudzeniem. Liczył, że dobiją targu i czym prędzej będzie mógł wrócić na strych, by prześledzić nowy skoroszyt pełen run i trudnych do rozgryzienia symbolów. Kątem oka dostrzegł spłoszone jagnię, które najwyraźniej się zgubiło, jednak nawet nie poświęcił jej chwili uwagi, albowiem byłoby to istną stratą czasu. Podszedł do lady i rzuciwszy księgę na jej powierzchnię czekał, aż w końcu któryś z jaśniepanów zechce zainteresować się klientelą na terenie własnego sklepu. Nie udało mu się ukryć skrzywienia, kiedy ponownie osiadający kurz opanował swym stęchłym zapachem jego nozdrza.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Cisza i harmonia jakie panowały w rozlazłym brzuścu sklepu napełniły Salome spokojem. O ile wcześniej faktycznie oglądała się za siebie wiedziona nieprzyjemnym uczuciem bycia obserwowaną zza winkla, teraz mogła odetchnąć i oddać się kontemplacji zbiorów, które ciężko było jej nawet nazwać, a co dopiero określić ich przydatność. Gdyby chociaż wiedziała czego szuka, mogłaby zawęzić obszar zainteresowań i skupić się na jednym celu. Była jednak pod tym względem prawdziwą kobietą z powołaniem, toteż wszystko co odznaczało się mocno wyeksponowanym indywidualizmem bądź bogatą, dobrze skrojoną ornamentyką wpadało jej w oko. Ledwie trzymała ręce przy sobie, pragnąc dotknąć eksponatów i przytulić je do małych dłoni by odpowiednio wyczuć teksturę zewnętrza i bogactwo wnętrza.
Przez firankę pajęczyn i brudne, okurzone szkło wpadało niewiele światła. Potęgowało to poczucie szarości wnętrza sklepu, co w zestawieniu z asortymentem nadawało mu charakteru mrocznej, niedostępnej dla człowieka oazy. Wchodzący z kozim impetem Drew zakłócił wrażenie Salome, zmuszając ją do poderwania głowy, co w efekcie zaowocowało nieprzyjemnym uczuciem w karku, rozlewającym się wertykalnie bolesną falą. Spłoszona niby sarna przy wodopoju potoczyła wzrokiem w jego kierunku, na krótko osadzając spojrzenie na jego zaciętej twarzy. Nawet jej nie zapamiętała – krótki kontakt wzrokowy nie wystarczył by Macnair zakotwiczył się wystarczająco pewnie w płyciźnie jej pamięci. Szybko odwróciła wzrok w kierunku małej szklanej kuli osadzonej na podeście z lwich łap o ładnym, poziomym warstwowaniu onyxu arabskiego. Artefakt umościł sobie wygodne gniazdko tuż pod girlandami z chochliczych kręgosłupów, zaraz obok ozdobnej, antycznej kamei z krwawnika ulokowanej za grubym, spękanym szkłem. Stosowna adnotacja na przytwierdzonej do witrynki płytce oznajmiała, iż jest to „przedmiot o dużej, nadanej magicznej żywotności pozyskiwanej z ludzkich ofiar, którego żarłoczność ukierunkować można poprzez bezpośredni kontakt, toteż nie zaleca się sięgania po niego”. Salome wstrzymała oddech sycąc oczy pięknym przedstawieniem uczty, na której odziane w proste suknie Rzymianki raczyły się rybami, daktylami i kielichami, zapewne wina. Kamea była zjawiskowa – ciężko było zanegować jej elegancję, szyk i precyzję wykonania. Zacisnęła usta w wąską linię dziękując opatrzności za klątwę ciążącą na przedmiocie, gdyż jako kobieta lubująca się w niezwykłych, rzadko spotykanych ozdobach już prawie sięgała do sakiewki.
Jej uwagę przykuło dopiero nerwowe stukanie nieznajomego mężczyzny o kontuar. Prawie o nim zapomniała. Pomimo prawdziwego wejścia smoka był raczej niepozorny. Wzdychał, sapał i przewracał oczami (co zauważyła dopiero gdy sama podniosła na niego wzrok) jednak nie otwierał ust w próbach podjęcia zbytecznej konwersacji, co uczyniłaby zapewne klientela każdego innego sklepu na innej ulicy. Nokturn rządził się własnymi prawami przez co, jak sama musiała przyznać, Salome prawie co krok dziwowała się i zastanawiała. Nie nawykła do tak uległego wycofania, chociaż zachowanie takie było jej na rękę bardziej niż ekscentryczny, emocjonalny ekshibicjonizm. Dzięki temu wiedziała, że na tej jednej wycieczce nie poprzestanie.
Bardziej jednak od zaciętej, nieprzyjemnej twarzy delikwenta, jego ubioru czy zachowania zainteresował kobietę przedmiot, który ten ze sobą przyniósł. Książka była niezwykła co widać było na pierwszy rzut oka. Czerwona skóra opinała się na sklejonych stronicach zaciskając okowami niedostępną dla byle czytelnika treść. Kunszt introligatorski wybijał się pięknie ukrytym szwem i niebagatelną, choć oszczędną oprawą. Czerń kolców wyznaczała prostokątne ramy dla tłoczonej w oprawie wywerny, która oplatając się dookoła ludzkiej postaci układała jeden z łbów na wyciągniętej dłoni, drugi zaś na kośćcu harpii. Nie było to trudne do odczytania dla wprawionego oka z odległości tego metra, czy dwóch jakie ich dzieliły. Salome mimowolnie wstrzymała oddech, pierwej blednąc, a następnie oblewając się rumieńcem ekscytacji. Na Merlina i jego znoszone skarpety – czyżby właśnie trafiła na De Natura Animalium, którego dwanaście ksiąg pochłonęła w latach szkolnych niby lekturę młodzieżowego romansu? Dużo słyszała o osiemnastoksiągu Claudiusa Aelianusa. Za życia prawił on o charakterystyce zwierząt sposobnych spotkać na ojczystym terenie, co stanowiło znakomite, choć poparte niewielką liczbą naukowych teorii źródło wiedzy zarówno o zwierzętach jak i ludzkiej percepcji tamtych czasów. Dopiero wieki później nieznane skryptorium przepisało dzieło Rzymianina, opasając je barwioną krwawo bydlęcą skórą i dodając wcześniej niepublikowany dziennik traktujący właśnie o wywernach, minotaurach i syrenach. Prawdziwy biały kruk magizoologicznej literatury, który ginąc w otchłani czasu poważnie uszczerbił stan wiedzy magicznej. Och, och, czyżby miała takie szczęście? Jeżeli księga nie była podróbką spisaną na kolanie w celu dorobienia się na fałszerstwie, mogła być właśnie świadkiem niezwykłego przełomu. Salome chciała zajrzeć do środka. Zgłębić treść i zachwycić się rycinami. Pragnęła mieć sposobność dotknąć stronic i zweryfikować ich autentyczność, by móc wysupłać na nią ostatniego knuta z sakiewki i zabrać do domu. Nerwowo zadrżała, przerzucając ciężar ciała pomiędzy nogami. Nie miała w sobie wystarczająco dużo pewności by po prostu podejść i podjąć temat. Uprzednio mężczyzna otaksował ją wzrokiem jak małą dziewczynkę i nawet nie zaszczycił uwagą, toteż myślenie iż teraz łaskawie na nią spojrzy i uraczy zainteresowaniem było jak próba tresury poltergeista. Bezcelowe i śmieszne, póki wciąż tkwiło w głowie. Despiau zerknęła w kierunku gęstniejącego cienia skąd spodziewała się sunącego ekspedienta. Dobrze było jej czuć się samotną, chociaż wiedziała że tak naprawdę nie byłaby w stanie niezauważona kręcić się po sklepie. Zsunęła z policzka zbłądzony kosmyk przesuwając pion ciała w kierunku Macnaira. Nie wiedziała jak podjąć rozmowę by nie wyszło to sztucznie i by mężczyzna nie odniósł przykrego wrażenia naprzykrzającej się dzierlatki. Raz przybierała zdecydowaną minę gotowa postąpienia kroku naprzód, raz spuszczała wzrok i wpatrywała się w dolne gabloty pełne trucheł pająków i tajemniczych skrzynek o mosiężnych okuciach. Po dłuższym namyśle po prostu odwróciła się bokiem do nieznajomego czekając aż sprawa sama się rozwiąże. Nadmierna ekscytacja sprowadziłaby na nią kolejne kłopoty, czego wolałaby tym razem uniknąć.
Przez firankę pajęczyn i brudne, okurzone szkło wpadało niewiele światła. Potęgowało to poczucie szarości wnętrza sklepu, co w zestawieniu z asortymentem nadawało mu charakteru mrocznej, niedostępnej dla człowieka oazy. Wchodzący z kozim impetem Drew zakłócił wrażenie Salome, zmuszając ją do poderwania głowy, co w efekcie zaowocowało nieprzyjemnym uczuciem w karku, rozlewającym się wertykalnie bolesną falą. Spłoszona niby sarna przy wodopoju potoczyła wzrokiem w jego kierunku, na krótko osadzając spojrzenie na jego zaciętej twarzy. Nawet jej nie zapamiętała – krótki kontakt wzrokowy nie wystarczył by Macnair zakotwiczył się wystarczająco pewnie w płyciźnie jej pamięci. Szybko odwróciła wzrok w kierunku małej szklanej kuli osadzonej na podeście z lwich łap o ładnym, poziomym warstwowaniu onyxu arabskiego. Artefakt umościł sobie wygodne gniazdko tuż pod girlandami z chochliczych kręgosłupów, zaraz obok ozdobnej, antycznej kamei z krwawnika ulokowanej za grubym, spękanym szkłem. Stosowna adnotacja na przytwierdzonej do witrynki płytce oznajmiała, iż jest to „przedmiot o dużej, nadanej magicznej żywotności pozyskiwanej z ludzkich ofiar, którego żarłoczność ukierunkować można poprzez bezpośredni kontakt, toteż nie zaleca się sięgania po niego”. Salome wstrzymała oddech sycąc oczy pięknym przedstawieniem uczty, na której odziane w proste suknie Rzymianki raczyły się rybami, daktylami i kielichami, zapewne wina. Kamea była zjawiskowa – ciężko było zanegować jej elegancję, szyk i precyzję wykonania. Zacisnęła usta w wąską linię dziękując opatrzności za klątwę ciążącą na przedmiocie, gdyż jako kobieta lubująca się w niezwykłych, rzadko spotykanych ozdobach już prawie sięgała do sakiewki.
Jej uwagę przykuło dopiero nerwowe stukanie nieznajomego mężczyzny o kontuar. Prawie o nim zapomniała. Pomimo prawdziwego wejścia smoka był raczej niepozorny. Wzdychał, sapał i przewracał oczami (co zauważyła dopiero gdy sama podniosła na niego wzrok) jednak nie otwierał ust w próbach podjęcia zbytecznej konwersacji, co uczyniłaby zapewne klientela każdego innego sklepu na innej ulicy. Nokturn rządził się własnymi prawami przez co, jak sama musiała przyznać, Salome prawie co krok dziwowała się i zastanawiała. Nie nawykła do tak uległego wycofania, chociaż zachowanie takie było jej na rękę bardziej niż ekscentryczny, emocjonalny ekshibicjonizm. Dzięki temu wiedziała, że na tej jednej wycieczce nie poprzestanie.
Bardziej jednak od zaciętej, nieprzyjemnej twarzy delikwenta, jego ubioru czy zachowania zainteresował kobietę przedmiot, który ten ze sobą przyniósł. Książka była niezwykła co widać było na pierwszy rzut oka. Czerwona skóra opinała się na sklejonych stronicach zaciskając okowami niedostępną dla byle czytelnika treść. Kunszt introligatorski wybijał się pięknie ukrytym szwem i niebagatelną, choć oszczędną oprawą. Czerń kolców wyznaczała prostokątne ramy dla tłoczonej w oprawie wywerny, która oplatając się dookoła ludzkiej postaci układała jeden z łbów na wyciągniętej dłoni, drugi zaś na kośćcu harpii. Nie było to trudne do odczytania dla wprawionego oka z odległości tego metra, czy dwóch jakie ich dzieliły. Salome mimowolnie wstrzymała oddech, pierwej blednąc, a następnie oblewając się rumieńcem ekscytacji. Na Merlina i jego znoszone skarpety – czyżby właśnie trafiła na De Natura Animalium, którego dwanaście ksiąg pochłonęła w latach szkolnych niby lekturę młodzieżowego romansu? Dużo słyszała o osiemnastoksiągu Claudiusa Aelianusa. Za życia prawił on o charakterystyce zwierząt sposobnych spotkać na ojczystym terenie, co stanowiło znakomite, choć poparte niewielką liczbą naukowych teorii źródło wiedzy zarówno o zwierzętach jak i ludzkiej percepcji tamtych czasów. Dopiero wieki później nieznane skryptorium przepisało dzieło Rzymianina, opasając je barwioną krwawo bydlęcą skórą i dodając wcześniej niepublikowany dziennik traktujący właśnie o wywernach, minotaurach i syrenach. Prawdziwy biały kruk magizoologicznej literatury, który ginąc w otchłani czasu poważnie uszczerbił stan wiedzy magicznej. Och, och, czyżby miała takie szczęście? Jeżeli księga nie była podróbką spisaną na kolanie w celu dorobienia się na fałszerstwie, mogła być właśnie świadkiem niezwykłego przełomu. Salome chciała zajrzeć do środka. Zgłębić treść i zachwycić się rycinami. Pragnęła mieć sposobność dotknąć stronic i zweryfikować ich autentyczność, by móc wysupłać na nią ostatniego knuta z sakiewki i zabrać do domu. Nerwowo zadrżała, przerzucając ciężar ciała pomiędzy nogami. Nie miała w sobie wystarczająco dużo pewności by po prostu podejść i podjąć temat. Uprzednio mężczyzna otaksował ją wzrokiem jak małą dziewczynkę i nawet nie zaszczycił uwagą, toteż myślenie iż teraz łaskawie na nią spojrzy i uraczy zainteresowaniem było jak próba tresury poltergeista. Bezcelowe i śmieszne, póki wciąż tkwiło w głowie. Despiau zerknęła w kierunku gęstniejącego cienia skąd spodziewała się sunącego ekspedienta. Dobrze było jej czuć się samotną, chociaż wiedziała że tak naprawdę nie byłaby w stanie niezauważona kręcić się po sklepie. Zsunęła z policzka zbłądzony kosmyk przesuwając pion ciała w kierunku Macnaira. Nie wiedziała jak podjąć rozmowę by nie wyszło to sztucznie i by mężczyzna nie odniósł przykrego wrażenia naprzykrzającej się dzierlatki. Raz przybierała zdecydowaną minę gotowa postąpienia kroku naprzód, raz spuszczała wzrok i wpatrywała się w dolne gabloty pełne trucheł pająków i tajemniczych skrzynek o mosiężnych okuciach. Po dłuższym namyśle po prostu odwróciła się bokiem do nieznajomego czekając aż sprawa sama się rozwiąże. Nadmierna ekscytacja sprowadziłaby na nią kolejne kłopoty, czego wolałaby tym razem uniknąć.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sklep Borgina & Burke tylko z pozoru mógł wydawać się wylęgarnią gryzoni, moli oraz kurzu, albowiem dla wszystkich wytrwałych zawsze znajdował się wyjątkowy kąsek warty uwagi i dłuższego zainteresowania. Czarna magia wisiała w powietrzu i niczym mgła osiadała na barkach klientów, lecz większość była na tyle przyzwyczajona, iż nawet nie zakłócało to ich atencji. Na próżno było tutaj rozglądać się za czymś pożytecznym do wzmacniania w sobie umiejętności z innych kategorii magii, gdyż takowe artefakty stanowiły jedynie ułamek całego asortymentu. Niezłamane klątwy działające na zainteresowanego w postaci palących oczu, dłoni, sklepieniu warg tudzież brakiem możliwości złapania oddechu były codziennością, dlatego naprawdę trzeba było uważać i przede wszystkim zachować czujność. Niewielu o tym pamiętało ściągając na siebie gniew zaklętego przedmiotu torując sobie szybką drogę do grobu, bądź utraty majątku na znalezienie odpowiedniego sposobu pozbycia się przekleństwa.
Drew niejednokrotnie miał do czynienia z tego typu czarną magią i choć przeważnie działał zapobiegawczo testując znaleziony egzemplarz to zdarzało mu się popełnić błąd i na szczęście nieszczególnie groźnie uszkodzić. Współpracował z medykami i łamaczami uroków, lecz mimo to niektóre były tak dopieszczone i wybitnie dobrze nałożone, iż na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka doświadczony potentat nie mógł się zorientować. Układało to wyraźną teorię, iż nie każdy pragnął oddać to, co należało do niego, choć minęły setki lat od jego śmierci. Prywatność zawsze była bardzo cenioną wartością, ale czasem Macnair sądził, iż mocno w tym aspkecie przesadzano – szczególnie w kwestii odkryć, które niczym tajemnice pragnięto zabrać do grobu.
Nie zwrócił uwagi na jej wzrok, a tym bardziej go nie odwzajemnił kwitując kpiącym wyrazem twarzy, gdyż ustawiał się pierwszy w metaforycznej kolejce ślepych i głuchych w świecie Nokturnu. Trzymał się z daleka od ciekawskich oczu oraz uszu, więc nie zachowywał się jak hipokryta chyba, że coś mogło mieć wspólnego z jego interesami. Kiedy jednak ludzie byli mu zupełnie obcy pozostawiał ich samych sobie bez zwracania uwagi, szukania zaczepki i wzbudzania swego rodzaju niepewności, czy aby na pewno są incognito. Próby szantażu, wyłudzenia informacji były największym grzechem owego półświatka rządzącego się swoimi prawami, więc na pozór respektował je każdy częsty gość i mieszkaniec – bez wyjątków.
Pewnego razu spędził w sklepie kilka kwadransów nad przeglądnięciem całego asortymentu, a w szczególności ksiąg, które mogły zawierać interesujące go wskazówki i runy, które niewielu czarodziejów potrafiło odczytać z taką perfekcją. Był beznadziejny w magii leczniczej i jeszcze gorszy w eliksirach, ale sztuka czytania w starożytnych językach była jego asem w rękawie z uwagi na wykonywaną profesję. Sporą część tropów jakie udało mu się złapać w ostatnich latach zaczerpnął z tych najstarszych datą manuskryptów, dlatego nieustannie pogłębiał swą wiedzę w ów dziedzinie. Jego obsesja na punkcie nauki – czytania i umiejętności już dawno przerodziła się w chorą fascynację, będącą priorytetem w codziennym życiu. Czas, który marnował na nieudane misje tudzież irytujące spotkania zaklinał, gdyż mógł spędzić go z księgą albo różdżką w dłoni zapewniając sobie o wiele więcej frajdy idącej w parze z nowymi doświadczeniami.
Zastukał ponownie palcami z pojawiającą się już irytacją balansującą na cieniutkiej linii cierpliwości. Miał z tyłu głowy kwestię tego, iż mogli być wezwaniu do jakiegoś artefaktu, ale czy naprawdę musieli teleportować się tam wszyscy i na dodatek akurat wtedy, jak zapragnął ponownie zawitać w ich progach? Nie mieli przyjacielskich stosunków – właściwie nawet nigdy nie rozmawiali na inny temat jak interesy, toteż nie czuł w sobie musu informowania ich o swojej wizycie. Przewrócił ponownie oczami obracając się tyłem do brudnej lady, o którą oparł dolną część pleców i krzyżując ramiona na piersi zaczął rozglądać się po wnętrzu. Nic tutaj nie pasowało, wszystko wydawało się pochodzić z innej epoki i rodu, a mimo to znajdowało swoje miejsce na odpowiedniej półce. Czasem zastanawiał się, czy mieli jakiś swój tajemny sposób na układanie ów przedmiotów, czy tylko rzucali wszystko gdzie popadnie, a klient miał sobie radzić. Zaśmiał się pod nosem na tą myśl zapewne wyglądając przy tym jak idiota, lecz zupełnie mu to nie przeszkadzało, gdyż opinią drugiej osoby przestał przejmować się już za czasów szkolnych, kiedy to jego status majątkowy i dar zostały wystawione na prawdziwą próbę odporności na szyderstwa.
Czuł zbliżającą się osobę na co dowodem był fakt coraz wyraźniejszego, cichego łoskotu oddechu wypełniającego jego uszy. Nie miał ochoty na pogawędki, a podchody niczym na Wielkiej Sali przyprawiały go o mdłości, toteż obrócił głowę w kierunku zainteresowanej i unosząc brew wykrzywił swą twarz w znudzonym wyrazie. -Długo jeszcze zamierzasz plądrować mnie wzrokiem niczym szukający znicza?- zmierzył ją kpiącym wzrokiem, a następnie potrząsnął głową. Nie kojarzył dziewczyny widząc ją tu pierwszy raz i choć właściwie powinien ją ostrzec przed nocnymi eskapadami za Pokątną, to nie czuł się w obowiązku. Wyglądała na góra piętnaście lat, a szczupła, drobna budowa zdawała się to tylko potwierdzać. -Zaraz oprzesz się o mnie ramieniem, złapiesz za kolano i powiesz parę czułych słówek?- posłał jej krótki, szelmowski uśmiech by po chwili zdecydowanym ruchem obrócić się w stronę lady z nadzieją, że ekspedient przyjdzie, przyleci, pojawi się – obojętnie, prędzej niżeli miał w zwyczaju.
Drew niejednokrotnie miał do czynienia z tego typu czarną magią i choć przeważnie działał zapobiegawczo testując znaleziony egzemplarz to zdarzało mu się popełnić błąd i na szczęście nieszczególnie groźnie uszkodzić. Współpracował z medykami i łamaczami uroków, lecz mimo to niektóre były tak dopieszczone i wybitnie dobrze nałożone, iż na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka doświadczony potentat nie mógł się zorientować. Układało to wyraźną teorię, iż nie każdy pragnął oddać to, co należało do niego, choć minęły setki lat od jego śmierci. Prywatność zawsze była bardzo cenioną wartością, ale czasem Macnair sądził, iż mocno w tym aspkecie przesadzano – szczególnie w kwestii odkryć, które niczym tajemnice pragnięto zabrać do grobu.
Nie zwrócił uwagi na jej wzrok, a tym bardziej go nie odwzajemnił kwitując kpiącym wyrazem twarzy, gdyż ustawiał się pierwszy w metaforycznej kolejce ślepych i głuchych w świecie Nokturnu. Trzymał się z daleka od ciekawskich oczu oraz uszu, więc nie zachowywał się jak hipokryta chyba, że coś mogło mieć wspólnego z jego interesami. Kiedy jednak ludzie byli mu zupełnie obcy pozostawiał ich samych sobie bez zwracania uwagi, szukania zaczepki i wzbudzania swego rodzaju niepewności, czy aby na pewno są incognito. Próby szantażu, wyłudzenia informacji były największym grzechem owego półświatka rządzącego się swoimi prawami, więc na pozór respektował je każdy częsty gość i mieszkaniec – bez wyjątków.
Pewnego razu spędził w sklepie kilka kwadransów nad przeglądnięciem całego asortymentu, a w szczególności ksiąg, które mogły zawierać interesujące go wskazówki i runy, które niewielu czarodziejów potrafiło odczytać z taką perfekcją. Był beznadziejny w magii leczniczej i jeszcze gorszy w eliksirach, ale sztuka czytania w starożytnych językach była jego asem w rękawie z uwagi na wykonywaną profesję. Sporą część tropów jakie udało mu się złapać w ostatnich latach zaczerpnął z tych najstarszych datą manuskryptów, dlatego nieustannie pogłębiał swą wiedzę w ów dziedzinie. Jego obsesja na punkcie nauki – czytania i umiejętności już dawno przerodziła się w chorą fascynację, będącą priorytetem w codziennym życiu. Czas, który marnował na nieudane misje tudzież irytujące spotkania zaklinał, gdyż mógł spędzić go z księgą albo różdżką w dłoni zapewniając sobie o wiele więcej frajdy idącej w parze z nowymi doświadczeniami.
Zastukał ponownie palcami z pojawiającą się już irytacją balansującą na cieniutkiej linii cierpliwości. Miał z tyłu głowy kwestię tego, iż mogli być wezwaniu do jakiegoś artefaktu, ale czy naprawdę musieli teleportować się tam wszyscy i na dodatek akurat wtedy, jak zapragnął ponownie zawitać w ich progach? Nie mieli przyjacielskich stosunków – właściwie nawet nigdy nie rozmawiali na inny temat jak interesy, toteż nie czuł w sobie musu informowania ich o swojej wizycie. Przewrócił ponownie oczami obracając się tyłem do brudnej lady, o którą oparł dolną część pleców i krzyżując ramiona na piersi zaczął rozglądać się po wnętrzu. Nic tutaj nie pasowało, wszystko wydawało się pochodzić z innej epoki i rodu, a mimo to znajdowało swoje miejsce na odpowiedniej półce. Czasem zastanawiał się, czy mieli jakiś swój tajemny sposób na układanie ów przedmiotów, czy tylko rzucali wszystko gdzie popadnie, a klient miał sobie radzić. Zaśmiał się pod nosem na tą myśl zapewne wyglądając przy tym jak idiota, lecz zupełnie mu to nie przeszkadzało, gdyż opinią drugiej osoby przestał przejmować się już za czasów szkolnych, kiedy to jego status majątkowy i dar zostały wystawione na prawdziwą próbę odporności na szyderstwa.
Czuł zbliżającą się osobę na co dowodem był fakt coraz wyraźniejszego, cichego łoskotu oddechu wypełniającego jego uszy. Nie miał ochoty na pogawędki, a podchody niczym na Wielkiej Sali przyprawiały go o mdłości, toteż obrócił głowę w kierunku zainteresowanej i unosząc brew wykrzywił swą twarz w znudzonym wyrazie. -Długo jeszcze zamierzasz plądrować mnie wzrokiem niczym szukający znicza?- zmierzył ją kpiącym wzrokiem, a następnie potrząsnął głową. Nie kojarzył dziewczyny widząc ją tu pierwszy raz i choć właściwie powinien ją ostrzec przed nocnymi eskapadami za Pokątną, to nie czuł się w obowiązku. Wyglądała na góra piętnaście lat, a szczupła, drobna budowa zdawała się to tylko potwierdzać. -Zaraz oprzesz się o mnie ramieniem, złapiesz za kolano i powiesz parę czułych słówek?- posłał jej krótki, szelmowski uśmiech by po chwili zdecydowanym ruchem obrócić się w stronę lady z nadzieją, że ekspedient przyjdzie, przyleci, pojawi się – obojętnie, prędzej niżeli miał w zwyczaju.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Mogła to zignorować. Drew był bezpośredni jak avada i zdawał się pomimo wcześniejszego wrażenia mieć podobne pole rażenia. Mogła zatem puścić w niepamięć jego słowa, udać że wcale nie są tu sami, a on nie pozwolił sobie na komentarz mający ją na celu jeżeli nie urazić, to przynajmniej onieśmielić. Mogła przejść do porządku dziennego z tym, że chwilowo zwrócił na nią uwagę i podjął wątek, który być może zamierzała zaproponować, a być może miała jedynie nadzieję, że sam wypłynie. Mogła nie zwrócić uwagi na to, że komentarz miał w sobie posmak bury za to, że postanowiła oddychać w jego towarzystwie. Mogła milczeć, odwrócić się na pięcie i odejść spokojnie, zupełnie jakby jej to wcale nie dotyczyło. Wyjść ze sklepu, wrócić do domu i zapomnieć, że kiedykolwiek spotkała posiadacza w chwili obecnej najbardziej rozpraszającego tonu na świecie. Pełnego wyższości, wróżby śmierci i ironii doskonale zespolonej z ugrzecznionym brakiem wulgaryzmów. Po dwóch dniach stwierdziłaby, że była to najlepsza decyzja od wciśnięcia Mulciberowi książki i preludium do bezpiecznej przyszłości bez ciężaru kolejnego uprzejmego niczym bogin znajomego.
Mogła i trwała w tym przekonaniu dobre dziesięć sekund nim podniosła ponownie wzrok na Macnaira i przeszyła go zdecydowanym, chłodnym spojrzeniem szaro-błękitnych tęczówek. Nie była wszak szarą gąską, którą można było ganiać po polu z patykiem i śmiać się z samego faktu, że ucieka przerażona. Nie po to przeżyła tyle upokorzeń by teraz spuścić głowę, przytulić brodę do mostka i dać się wygnać komuś, kogo imienia nawet nie znała. Komuś kogo najbardziej interesującą część stanowił nie wygląd czy charakter, a przedmiot jaki przyniósł ze sobą. Przywołała na twarz takie samo uprzejme zainteresowanie jakim obdarzył ją przez ułamek sekundy Drew odpowiadając mu równie zajadliwym, lecz o ton cichszym komentarzem: - Nie sądzę by było to konieczne, ponieważ nie wygląda pan na kogoś, kto miałby do zaoferowania coś w zamian za moje czułości.
Uniosła nieznacznie kącik ust, zmieniając grymas na nieco spokojniejszy, ale wciąż pozbawiony wcześniejszej niepewności. – Jeżeli jednak jest pan tym zainteresowany to niestety muszę pana rozczarować - nie tędy droga. – Nie była osobą pozwalającą sobie na poufałość w stosunku do nieznajomych. Nawet jeżeli ktoś był od niej widocznie słabszy, młodszy, czy bardziej przestraszony ona wciąż zachowywała dystans zupełnie jakby wywodziła się z wyższych sfer, a poczucie wyższości wyssała ze szlacheckiej piersi. Nie był to bowiem zwrot ugrzeczniony, stanowiący gest szacunku wobec rozmówcy. Miał on przypomnieć nieznajomemu że nie pili ze sobą, nie byli sobie przedstawieni i nie zacieśnili relacji na tyle, by móc sobie pozwalać na podobne grubiaństwo.
- Chciałam… Nie, to nieistotne. Proszę w spokoju załatwić własne sprawy. - Przez chwilę wyglądała jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, wycofała się jednak o kilka kroków i oparła ramieniem o kawałek pustej ściany przy regale ze skurczonymi główkami. Nie zdejmowała z niego wzroku, sznurując usta w wąską linię i pozostając w bezpiecznej sferze cichych obserwacji. Była ciekawa jak rozwinie się sprawa książki, nie chciała być jednak jeszcze narażona na potrzebę rozmowy. Skoro i tak już wyczuł jej zainteresowanie, sposobniej będzie powoli doprowadzać go do białej gorączki by później wykorzystać moment i zaatakować – tym razem rozważnie, spokojnie. Zadarła brodę do góry, raz jeszcze upewniła się że nic niepotrzebnego nie spada jej na twarz i milcząco, bez większej ekscytacji zagłębiła się w milczącej sztuce jawnej obserwacji. Zerkała to na Drew, to na czerwoną kuszącą jak sam jednorożec książkę.
Mógł uznać ją za szaloną. Mógł zebrać się i wyjść, bądź cierpliwie poczekać aż sprzedawca zwróci na niego uwagę. Mógł podejść, zmuszając ją tym samym do kolejnych kroków w celu wycofania się, bądź mógł nadal udawać że nie istnieje. Mógł przewrócić oczami i zapomnieć że nie jest tu sam.
Ona zaś oddychała zdecydowanie ciszej i spokojniej.
Mogła i trwała w tym przekonaniu dobre dziesięć sekund nim podniosła ponownie wzrok na Macnaira i przeszyła go zdecydowanym, chłodnym spojrzeniem szaro-błękitnych tęczówek. Nie była wszak szarą gąską, którą można było ganiać po polu z patykiem i śmiać się z samego faktu, że ucieka przerażona. Nie po to przeżyła tyle upokorzeń by teraz spuścić głowę, przytulić brodę do mostka i dać się wygnać komuś, kogo imienia nawet nie znała. Komuś kogo najbardziej interesującą część stanowił nie wygląd czy charakter, a przedmiot jaki przyniósł ze sobą. Przywołała na twarz takie samo uprzejme zainteresowanie jakim obdarzył ją przez ułamek sekundy Drew odpowiadając mu równie zajadliwym, lecz o ton cichszym komentarzem: - Nie sądzę by było to konieczne, ponieważ nie wygląda pan na kogoś, kto miałby do zaoferowania coś w zamian za moje czułości.
Uniosła nieznacznie kącik ust, zmieniając grymas na nieco spokojniejszy, ale wciąż pozbawiony wcześniejszej niepewności. – Jeżeli jednak jest pan tym zainteresowany to niestety muszę pana rozczarować - nie tędy droga. – Nie była osobą pozwalającą sobie na poufałość w stosunku do nieznajomych. Nawet jeżeli ktoś był od niej widocznie słabszy, młodszy, czy bardziej przestraszony ona wciąż zachowywała dystans zupełnie jakby wywodziła się z wyższych sfer, a poczucie wyższości wyssała ze szlacheckiej piersi. Nie był to bowiem zwrot ugrzeczniony, stanowiący gest szacunku wobec rozmówcy. Miał on przypomnieć nieznajomemu że nie pili ze sobą, nie byli sobie przedstawieni i nie zacieśnili relacji na tyle, by móc sobie pozwalać na podobne grubiaństwo.
- Chciałam… Nie, to nieistotne. Proszę w spokoju załatwić własne sprawy. - Przez chwilę wyglądała jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, wycofała się jednak o kilka kroków i oparła ramieniem o kawałek pustej ściany przy regale ze skurczonymi główkami. Nie zdejmowała z niego wzroku, sznurując usta w wąską linię i pozostając w bezpiecznej sferze cichych obserwacji. Była ciekawa jak rozwinie się sprawa książki, nie chciała być jednak jeszcze narażona na potrzebę rozmowy. Skoro i tak już wyczuł jej zainteresowanie, sposobniej będzie powoli doprowadzać go do białej gorączki by później wykorzystać moment i zaatakować – tym razem rozważnie, spokojnie. Zadarła brodę do góry, raz jeszcze upewniła się że nic niepotrzebnego nie spada jej na twarz i milcząco, bez większej ekscytacji zagłębiła się w milczącej sztuce jawnej obserwacji. Zerkała to na Drew, to na czerwoną kuszącą jak sam jednorożec książkę.
Mógł uznać ją za szaloną. Mógł zebrać się i wyjść, bądź cierpliwie poczekać aż sprzedawca zwróci na niego uwagę. Mógł podejść, zmuszając ją tym samym do kolejnych kroków w celu wycofania się, bądź mógł nadal udawać że nie istnieje. Mógł przewrócić oczami i zapomnieć że nie jest tu sam.
Ona zaś oddychała zdecydowanie ciszej i spokojniej.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Względnie bezpośredniego człowieka uznawano jako niewychowanego, pełnego wyższości okalanej pewnością siebie i szczerego do mniej moralnego bólu, który wchodził w pięty każdemu urażonemu prawdą o samym sobie. Oczywiście istniało wiele form ów prostolinijności, ale nie dało się tym samym ukryć, że Macnair posiadał właściwie każdą z nich, nie mając żadnych skrupułów w ich nadużywaniu. Nie odnajdował problemu w gorzkiej solenności, ironii wobec nieznajomej osoby tudzież wypowiedzeniu tego, co mu ślina na język przyniosła przez nieustannie pracujący na najwyższych obrotach umysł. Rozglądał się oceniając i analizując, bo dawał wiarę jedynie temu, co sam mógł dostrzec własnymi oczami.
Dziewczyna przebywająca w sklepie nie wzbudziła w nim żadnych większych emocji poza ciekawością odnośnie obecności i nudą spowodowaną brakiem lorda Burke za ladą. Marnowanie czasu było dla niego najgorszym z możliwych zajęć toteż preferował spędzić ów chwilę na możliwe najbardziej skrupulatnej kalkulacji korzyści, których mógłby spodziewać się ze strony owej kobiety. Fakt przebywania w dość nietypowym i mrocznym sklepie był dla niego wyraźnym znakiem, że nie należała do prawych czarodziejów, a co za tym szło mogła mieć przydatne umiejętności, czy chociaż kontakty. Zainteresowanie przedmiotem jakiego chciał się pozbyć potęgowało przeczucie, iż mogła być pożyteczna i na tyle majętna, aby opłacić mu kolejne, prywatne zlecenia. W końcu większość interesantów zdobywał w podobny sposób – zupełnym przypadkiem.
Kącik ust mężczyzny powędrował ku górze, a w oku można było dostrzec błysk, gdy mroczna aura coraz bardziej okalała sklepowe wnętrza. Panująca atmosfera zdawała się gęstnieć, jakoby ktoś pod wpływem emocji dokładał jej pełnymi garściami bez względu na konsekwencje. Nie tracił skupienia ani na moment, a pobłażliwy – wręcz znużony wzrok przybrał na zaciętości rzucającej wyzwanie dzielnie prawiącej dziewczynie. W jego mniemaniu była młoda i z uwagi na swą obecność rozpieszczona, bo który z rodziców bezkarnie puszczałby własne dziecko na pożarcie wilkom w alejkach minorowego Nokturnu? Nie ingerował w to, bo daleki był od wchodzenia butami w czyjąś przestrzeń osobistą, więc ani razu nie wspomniał o swoich podejrzeniach. Właściwie prawda była mu na nic przydatna, bo jeśli dziewczyna miała okazać się solidnym kupcem to palenie mostów wolał zostawić na później.
-Śmiem twierdzić, że jeszcze niejednokrotnie będzie musiała panienka odszczekać ów słowa.- uśmiechnął się przebiegle odwracając bokiem do lady, o którą oparł się na wyciągniętej ręce. Może i był zwykłym dupkiem w odzywkach oraz zachowaniu, jednak pewien rodzaj szacunku posiadał, który wyraźnie zaznaczał, iż należy zawsze stać przodem do rozmówcy. -Zatem jak kręta jest ta droga i gdzie mogę znaleźć wskazówki do jej labiryntu?- jego twarz przybrała fałszywie pytający wyraz, bo niby chciał znać odpowiedzieć, ale miał świadomość, iż nic mu po niej.
Macnair nie miał wzorów. Wychowywał się w domu przesiąkniętym kłamstwem i obojętnością, więc poza podstawowymi elementami dobrej etykiety, którą musiał prezentować na salonach, był ubogi w ów wiedzę. Nigdy o to nie dbał, zawsze był zdania, że majątek nie czynił człowieka nikim lepszym, bo przede wszystkim na piedestale stawiała go płynąca w żyłach krew. To przyczyniło się do posiadanych przez niego braków, jakich nie zamierzał wypełniać zbędną mu nauką i szlacheckimi zwyczajami.
-Chciała mi panienka jednak dać to buzi?- zaśmiał się kpiąco pod nosem kręcąc przy tym nieznacznie głową, jakoby sam nie wierzył w to co właśnie powiedział. Obojętne mu było jej zdanie toteż nawet nie zamierzał przepraszać w nadziei na zapomnienie win. Właściwie, gdyby nie odnosiła się do niego ‘per pan’ to zachowałby się jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie i dalej traktował ów dziewczynę jak zbłądzone jagnię – mówiąc bezpośrednio, bez kulturalnych wstawek.
Wbrew oczekiwaniom wcale nie zrezygnował z wzrokowego kontaktu, albowiem go także interesowało jak ów sytuacja się rozwinie, a co lepsze ile będzie w stanie oddać za chociażby muśnięcie książki opuszkami palców. Widział zaintrygowane spojrzenie – już dawno je dostrzegł.
Dziewczyna przebywająca w sklepie nie wzbudziła w nim żadnych większych emocji poza ciekawością odnośnie obecności i nudą spowodowaną brakiem lorda Burke za ladą. Marnowanie czasu było dla niego najgorszym z możliwych zajęć toteż preferował spędzić ów chwilę na możliwe najbardziej skrupulatnej kalkulacji korzyści, których mógłby spodziewać się ze strony owej kobiety. Fakt przebywania w dość nietypowym i mrocznym sklepie był dla niego wyraźnym znakiem, że nie należała do prawych czarodziejów, a co za tym szło mogła mieć przydatne umiejętności, czy chociaż kontakty. Zainteresowanie przedmiotem jakiego chciał się pozbyć potęgowało przeczucie, iż mogła być pożyteczna i na tyle majętna, aby opłacić mu kolejne, prywatne zlecenia. W końcu większość interesantów zdobywał w podobny sposób – zupełnym przypadkiem.
Kącik ust mężczyzny powędrował ku górze, a w oku można było dostrzec błysk, gdy mroczna aura coraz bardziej okalała sklepowe wnętrza. Panująca atmosfera zdawała się gęstnieć, jakoby ktoś pod wpływem emocji dokładał jej pełnymi garściami bez względu na konsekwencje. Nie tracił skupienia ani na moment, a pobłażliwy – wręcz znużony wzrok przybrał na zaciętości rzucającej wyzwanie dzielnie prawiącej dziewczynie. W jego mniemaniu była młoda i z uwagi na swą obecność rozpieszczona, bo który z rodziców bezkarnie puszczałby własne dziecko na pożarcie wilkom w alejkach minorowego Nokturnu? Nie ingerował w to, bo daleki był od wchodzenia butami w czyjąś przestrzeń osobistą, więc ani razu nie wspomniał o swoich podejrzeniach. Właściwie prawda była mu na nic przydatna, bo jeśli dziewczyna miała okazać się solidnym kupcem to palenie mostów wolał zostawić na później.
-Śmiem twierdzić, że jeszcze niejednokrotnie będzie musiała panienka odszczekać ów słowa.- uśmiechnął się przebiegle odwracając bokiem do lady, o którą oparł się na wyciągniętej ręce. Może i był zwykłym dupkiem w odzywkach oraz zachowaniu, jednak pewien rodzaj szacunku posiadał, który wyraźnie zaznaczał, iż należy zawsze stać przodem do rozmówcy. -Zatem jak kręta jest ta droga i gdzie mogę znaleźć wskazówki do jej labiryntu?- jego twarz przybrała fałszywie pytający wyraz, bo niby chciał znać odpowiedzieć, ale miał świadomość, iż nic mu po niej.
Macnair nie miał wzorów. Wychowywał się w domu przesiąkniętym kłamstwem i obojętnością, więc poza podstawowymi elementami dobrej etykiety, którą musiał prezentować na salonach, był ubogi w ów wiedzę. Nigdy o to nie dbał, zawsze był zdania, że majątek nie czynił człowieka nikim lepszym, bo przede wszystkim na piedestale stawiała go płynąca w żyłach krew. To przyczyniło się do posiadanych przez niego braków, jakich nie zamierzał wypełniać zbędną mu nauką i szlacheckimi zwyczajami.
-Chciała mi panienka jednak dać to buzi?- zaśmiał się kpiąco pod nosem kręcąc przy tym nieznacznie głową, jakoby sam nie wierzył w to co właśnie powiedział. Obojętne mu było jej zdanie toteż nawet nie zamierzał przepraszać w nadziei na zapomnienie win. Właściwie, gdyby nie odnosiła się do niego ‘per pan’ to zachowałby się jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie i dalej traktował ów dziewczynę jak zbłądzone jagnię – mówiąc bezpośrednio, bez kulturalnych wstawek.
Wbrew oczekiwaniom wcale nie zrezygnował z wzrokowego kontaktu, albowiem go także interesowało jak ów sytuacja się rozwinie, a co lepsze ile będzie w stanie oddać za chociażby muśnięcie książki opuszkami palców. Widział zaintrygowane spojrzenie – już dawno je dostrzegł.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Salome westchnęła. Klatka piersiowa wraz z ramionami uniosła się ciężko i opadła, gdy kobieta wydychała z siebie nadmiar powietrza przybierając minę nie tylko zmęczoną, ale prawie zawiedzioną odpowiedzią nieznajomego. Jeżeli chciał zapozować wobec niej na silną, pewną siebie osobę bez skrupułów potrafiącą wygłaszać swoje myśli i komentarze, zabierał się do tego od najgorszej z możliwych stron. Splotła ramiona na brzuchu i postukała paznokciem o miękki, gruby materiał rękawa. Niecierpliwie przeniosła wzrok na zapomniany przez chwilę wolumin, by z prędkością geparda powrócić nim do twarzy Drew.
- Drogi panie, ja nie jestem psidwakiem by szczekać. Proszę nie folgować swoim kaprysom i wymysłom, bowiem pewne rzeczy są poza pana zasięgiem nieistotne jak mocno by się pan starał. – tym samym ucięła temat własnych wdzięków i ich rozpowszechniania, jako że uznała go za zbyt niebezpieczny. Nie było niczego co mogłaby zaoferować mężczyźnie nawet jako – po prostu – kobieta. Nie była ani wyzwolona jak zagraniczne kurtyzany, ani pewna tego co mogłaby osiągnąć jedynie pretendując do miana zdobyczy. W głowie siedział jej ciągle mały, skulony potworek o twarzy Jeana i brzydko wytykając palcem powtarzał, jak bardzo niewarta jest starań, jak bardzo brzydka i nieżyciowa. To było głęboko w niej. Nie do zauważenia dla pierwszej z brzegu osoby, która przyjrzy jej się bez głębszej analizy. Nie do wykrycia dla kogoś, kto nawet nie znał jej imienia, a co dopiero usposobienia i historii.
Nie zezłościła się jednak i po krótkiej chwili pozwoliła masce zdegustowania postawą Macnaira opaść, ujawniając delikatny, nienachalny uśmieszek rozlewający się dołeczkiem na lewym policzku. Dwukrotnie stuknęła paznokciem przedramię, przejeżdżając miękko jego końcówką po wierzchniej warstwie ubioru. Chwilowo było to dla niej jak ćwiczenia oddechowe – bez zwracania na siebie uwagi mogła przywołać się do porządku skupiając uwagę na liczeniu niewinnych razów, które sama sobie wymierzyła. Spłynęła wzrokiem na tłoczoną okładkę i drugi raz westchnęła, tym razem bez uniesienia i ogólnego zbierania się w sobie. Lekko, cicho, prawie że niezauważalnie.
- Nie sądzę by mój całus był dla pana jakąkolwiek walutą czy osiągnięciem. Wygląda pan na takiego, dla którego to codzienność, dlatego grzecznie proszę o przeniesienie zainteresowania na inne możliwości. Na ten przykład na sposobność wyniesienia stąd bez opłaty tej przepięknej planszy szachowej, którą dostrzegłam pod witryną. – Zmiana tematu odbywała się na poziomie prawdziwego zucha. Salome nawet na chwilę nie odwróciła wzroku od mężczyzny, zaś cała jej sylwetka krzyczała zapewne „zainteresuj się, odejdź. Porzuć książkę na chwilę i zajmij czymś innym”. Był to może słaby blef, jednak dopiero się rozgrzewała. Potrafiła tak ujmująco kłamać o własnym samopoczuciu i przeżyciach że nieraz sama siebie oszukiwała, toteż drętwa próba odwrócenia jego uwagi była jedynie jak słaby początek gry wstępnej. Och, zdecydowanie nie skłaniała się ku dalszym przepychankom na tematy w bezczelny sposób naruszające jej prywatność i dobre imię. Ostatnie wydarzenia nauczyły ją, że nigdy nie może być pewna kogo przedstawią jej osoby znajome, toteż nie spodziewała się sposobności okrycia woalką milczenia swoich niewątpliwie udanych pokazów interakcji. Bała się, że Drew wychynie następnym razem niby gryf znad koron drzew i zrzuci na nią śmierdzący ładunek wstydu, toteż zaczęła ważyć słowa już od momentu markowania swojego oburzenia. W jakiś pokrętny sposób wydawało jej się to logiczne. Przeszła zatem do kontrataku:
- Ciekawa książka. Nie spełniła swojej roli, czy może dopiero ma zyskać własne funkcje? – Tym razem wyszło jej to o dziwo bezbłędnie. Wyglądała zupełnie jakby nie interesowała się książką, a jedynie chciała wzbudzić fałszywe odczucie politycznej poprawności zachowanej wobec nieznajomego. Jakby bardzo chciała by uznał ją za miłą, zaś kwestia przedmiotu nie miała stanowić żadnej wartości. Zapewne gdyby nie fakt że nakryto ją zawczasu myk by się udał i Drew wyśpiewałby piękne trele na temat swojego skarbu. Liczyła na jakąkolwiek informację pozwalającą jej chociaż odrobinkę, chociaż o kroczek przybliżyć się do wnętrza woluminu. Ach, aż świerzbiły ją palce. Gdyby była szybsza i zwinniejsza mogłaby ją pochwycić w dłonie i najzwyczajniej w świecie uciec, była jednak jedynie przeciętną, prostą młodą kobietą. Praca w stresie niekoniecznie jej służyła.
- Drogi panie, ja nie jestem psidwakiem by szczekać. Proszę nie folgować swoim kaprysom i wymysłom, bowiem pewne rzeczy są poza pana zasięgiem nieistotne jak mocno by się pan starał. – tym samym ucięła temat własnych wdzięków i ich rozpowszechniania, jako że uznała go za zbyt niebezpieczny. Nie było niczego co mogłaby zaoferować mężczyźnie nawet jako – po prostu – kobieta. Nie była ani wyzwolona jak zagraniczne kurtyzany, ani pewna tego co mogłaby osiągnąć jedynie pretendując do miana zdobyczy. W głowie siedział jej ciągle mały, skulony potworek o twarzy Jeana i brzydko wytykając palcem powtarzał, jak bardzo niewarta jest starań, jak bardzo brzydka i nieżyciowa. To było głęboko w niej. Nie do zauważenia dla pierwszej z brzegu osoby, która przyjrzy jej się bez głębszej analizy. Nie do wykrycia dla kogoś, kto nawet nie znał jej imienia, a co dopiero usposobienia i historii.
Nie zezłościła się jednak i po krótkiej chwili pozwoliła masce zdegustowania postawą Macnaira opaść, ujawniając delikatny, nienachalny uśmieszek rozlewający się dołeczkiem na lewym policzku. Dwukrotnie stuknęła paznokciem przedramię, przejeżdżając miękko jego końcówką po wierzchniej warstwie ubioru. Chwilowo było to dla niej jak ćwiczenia oddechowe – bez zwracania na siebie uwagi mogła przywołać się do porządku skupiając uwagę na liczeniu niewinnych razów, które sama sobie wymierzyła. Spłynęła wzrokiem na tłoczoną okładkę i drugi raz westchnęła, tym razem bez uniesienia i ogólnego zbierania się w sobie. Lekko, cicho, prawie że niezauważalnie.
- Nie sądzę by mój całus był dla pana jakąkolwiek walutą czy osiągnięciem. Wygląda pan na takiego, dla którego to codzienność, dlatego grzecznie proszę o przeniesienie zainteresowania na inne możliwości. Na ten przykład na sposobność wyniesienia stąd bez opłaty tej przepięknej planszy szachowej, którą dostrzegłam pod witryną. – Zmiana tematu odbywała się na poziomie prawdziwego zucha. Salome nawet na chwilę nie odwróciła wzroku od mężczyzny, zaś cała jej sylwetka krzyczała zapewne „zainteresuj się, odejdź. Porzuć książkę na chwilę i zajmij czymś innym”. Był to może słaby blef, jednak dopiero się rozgrzewała. Potrafiła tak ujmująco kłamać o własnym samopoczuciu i przeżyciach że nieraz sama siebie oszukiwała, toteż drętwa próba odwrócenia jego uwagi była jedynie jak słaby początek gry wstępnej. Och, zdecydowanie nie skłaniała się ku dalszym przepychankom na tematy w bezczelny sposób naruszające jej prywatność i dobre imię. Ostatnie wydarzenia nauczyły ją, że nigdy nie może być pewna kogo przedstawią jej osoby znajome, toteż nie spodziewała się sposobności okrycia woalką milczenia swoich niewątpliwie udanych pokazów interakcji. Bała się, że Drew wychynie następnym razem niby gryf znad koron drzew i zrzuci na nią śmierdzący ładunek wstydu, toteż zaczęła ważyć słowa już od momentu markowania swojego oburzenia. W jakiś pokrętny sposób wydawało jej się to logiczne. Przeszła zatem do kontrataku:
- Ciekawa książka. Nie spełniła swojej roli, czy może dopiero ma zyskać własne funkcje? – Tym razem wyszło jej to o dziwo bezbłędnie. Wyglądała zupełnie jakby nie interesowała się książką, a jedynie chciała wzbudzić fałszywe odczucie politycznej poprawności zachowanej wobec nieznajomego. Jakby bardzo chciała by uznał ją za miłą, zaś kwestia przedmiotu nie miała stanowić żadnej wartości. Zapewne gdyby nie fakt że nakryto ją zawczasu myk by się udał i Drew wyśpiewałby piękne trele na temat swojego skarbu. Liczyła na jakąkolwiek informację pozwalającą jej chociaż odrobinkę, chociaż o kroczek przybliżyć się do wnętrza woluminu. Ach, aż świerzbiły ją palce. Gdyby była szybsza i zwinniejsza mogłaby ją pochwycić w dłonie i najzwyczajniej w świecie uciec, była jednak jedynie przeciętną, prostą młodą kobietą. Praca w stresie niekoniecznie jej służyła.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie ukrywał rozbawienia, którego powodem były słowa przepełnione swego rodzaju goryczą ze szczyptą nieukazanej złości. Wyglądała na oazę spokoju nawet przez moment nie zdradzając niecierpliwości buzującej w żyłach, choć z wypowiedzi można było wywnioskować, iż chciała jak najszybciej pozbyć się niewygodnego rozmówcy. Zadanie wydawało się proste, lecz w chwili pragnienia uzyskania księgi znajdującej się w jego dłoniach wszystko się komplikowało. Oczywistym było, że znalezisko stanowiło jedynie przedmiot handlu, albowiem nie interesowała go jego zawartość, lecz nie od razu zrozumiał dlaczego tak naprawdę nawiązała z nim wzrokowy kontakt i przez wzgląd na to zakpił z dziewczyny. Nigdy nie należał do czarodziejów szczególnie ułożonych, mających w swym rękawie masę komplementów wpływających pozytywnie na relacje, ani też tych szlachetnie wychowanych, dla których element kultury osobistej świadczył o etykiecie całego rodu. Mimo to potrafił zachować niezbędne podstawy, aby kontrahenci traktowali go z należytym szacunkiem i nie traktowali kolejnych biznesowych spotkań jako przykry przymus.
-Trafiła panienka w czuły punkt.- skrzywił się fałszywie, a następnie oparł wewnętrzną część dłoni o klatkę piersiową w okolicy lewej części żeber na znak rzekomego bólu. -Jedyne co jest poza moim zasięgiem to przeszłość, której nie można zmienić.- zwieńczył pewnym siebie tonem, choć po chwili sam zaśmiał się ze swoich słów, które wydały mu się iście wyniosłe. Rzadko prawił pouczające, tudzież metaforyczne frazy toteż nie potrafił ukryć kpiny zalewającej całą, zmęczoną twarz. W ostrych, męskich rysach można było dostrzec trudy z jakimi w ostatnich dniach przyszło mu się zmierzyć, co dodatkowo podkreślały podkrążone oczy i kilkudniowy zarost. Mało sypiał poświęcając całe zaangażowanie lekturze opiewającej o starożytne runy, z którą mimo doświadczenia ciężko było być za pan brat. Mnóstwo czasu zajęło mu doszukiwanie się ukrytych aluzji oraz przesłań mających wpływ na dalsze losy poszukiwań artefaktu, który obrał za główny cel.
-Grzecznie panienka prosi będąc na Nokturnie? Istny antonim.- pokręcił głową ze zniecierpliwioną miną, bo nadal nie mógł pogodzić się z tym, iż niektórzy szukają choć pokładów dobra i elegancji wśród tych krętych, oplecionych mrokiem uliczek. Niejednokrotnie spotkał się z komentarzami dalece odbiegającymi od realiów miejsca, gdzie nikt nie zwracał uwagi na otoczenie, wygląd, język, a przede wszystkim czyny. Kraina tabu, anegdotycznego efektu motyla. -Z pewnością nie jest niczym poza moim zasięgiem.- posłał jej pełen ironii uśmiech w nawiązaniu do rzekomego całusa oraz wcześniejszej dygresji na temat jego możliwości. Pewność siebie nie pozwalała choć na moment zaburzyć pewnych obrazów, dlatego twardo stał przy swoim, iż nie istniał dla niego czyn niemożliwy do osiągnięcia.
Pozwolił sobie powędrować wzrokiem do szachowej planszy, która nie wywołała w nim nawet grama zainteresowania. Nie był fanem tego typu rozrywki, jak i żadnej innej nie przynoszącej owoców, dlatego też od razu powrócił spojrzeniem do dziewczęcych oczu. -Gram tylko po ognistej i nie za darmo.- skwitował jej pomysł na przedmiot kradzieży, a może nawet prezentu po czym ponownie oparł dolną część pleców o zakurzoną ladę. Rzuciwszy na nią trzymaną przez siebie księgę skrzyżował ręce na piersi mając już dość oczekiwania na gospodarza. Czas to pieniądz, więc ten który spędzał na docieraniu się z przypadkową kobietą uważał za totalnie zmarnowany.
Ściągnąwszy brwi starał się ukryć zaintrygowanie odnośnie pytania, które mu zadała, ale dzięki temu powolutku, cegiełka po cegiełce, zaczęła cała ta kuriozalna sytuacja układać się w spójną całość. -Zwykły szmelc znaleziony w piwnicy starego obłąkańca. Zapełniony obrazkami i notatkami nie mającymi żadnego sensu.- skłamał wiedząc, że jeśli dziewczyna faktycznie jest zainteresowana książką to będzie znała jej wartość i być może nawet zawartość. Skupiwszy się na jej twarzy starał się odczytać buzujące wewnątrz emocje, które w przejrzysty i prosty sposób mogły zdradzić cenę znaleziska. -Skoro nie ma chętnych to pozostaje mi się jej pozbyć.- rzucił krótkie spojrzenie w stronę wejścia pracowniczego, a następnie po krótkim westchnięciu wysunął różdżkę z klarownym zamiarem. Nie zamierzał dłużej marnować czasu.
-Trafiła panienka w czuły punkt.- skrzywił się fałszywie, a następnie oparł wewnętrzną część dłoni o klatkę piersiową w okolicy lewej części żeber na znak rzekomego bólu. -Jedyne co jest poza moim zasięgiem to przeszłość, której nie można zmienić.- zwieńczył pewnym siebie tonem, choć po chwili sam zaśmiał się ze swoich słów, które wydały mu się iście wyniosłe. Rzadko prawił pouczające, tudzież metaforyczne frazy toteż nie potrafił ukryć kpiny zalewającej całą, zmęczoną twarz. W ostrych, męskich rysach można było dostrzec trudy z jakimi w ostatnich dniach przyszło mu się zmierzyć, co dodatkowo podkreślały podkrążone oczy i kilkudniowy zarost. Mało sypiał poświęcając całe zaangażowanie lekturze opiewającej o starożytne runy, z którą mimo doświadczenia ciężko było być za pan brat. Mnóstwo czasu zajęło mu doszukiwanie się ukrytych aluzji oraz przesłań mających wpływ na dalsze losy poszukiwań artefaktu, który obrał za główny cel.
-Grzecznie panienka prosi będąc na Nokturnie? Istny antonim.- pokręcił głową ze zniecierpliwioną miną, bo nadal nie mógł pogodzić się z tym, iż niektórzy szukają choć pokładów dobra i elegancji wśród tych krętych, oplecionych mrokiem uliczek. Niejednokrotnie spotkał się z komentarzami dalece odbiegającymi od realiów miejsca, gdzie nikt nie zwracał uwagi na otoczenie, wygląd, język, a przede wszystkim czyny. Kraina tabu, anegdotycznego efektu motyla. -Z pewnością nie jest niczym poza moim zasięgiem.- posłał jej pełen ironii uśmiech w nawiązaniu do rzekomego całusa oraz wcześniejszej dygresji na temat jego możliwości. Pewność siebie nie pozwalała choć na moment zaburzyć pewnych obrazów, dlatego twardo stał przy swoim, iż nie istniał dla niego czyn niemożliwy do osiągnięcia.
Pozwolił sobie powędrować wzrokiem do szachowej planszy, która nie wywołała w nim nawet grama zainteresowania. Nie był fanem tego typu rozrywki, jak i żadnej innej nie przynoszącej owoców, dlatego też od razu powrócił spojrzeniem do dziewczęcych oczu. -Gram tylko po ognistej i nie za darmo.- skwitował jej pomysł na przedmiot kradzieży, a może nawet prezentu po czym ponownie oparł dolną część pleców o zakurzoną ladę. Rzuciwszy na nią trzymaną przez siebie księgę skrzyżował ręce na piersi mając już dość oczekiwania na gospodarza. Czas to pieniądz, więc ten który spędzał na docieraniu się z przypadkową kobietą uważał za totalnie zmarnowany.
Ściągnąwszy brwi starał się ukryć zaintrygowanie odnośnie pytania, które mu zadała, ale dzięki temu powolutku, cegiełka po cegiełce, zaczęła cała ta kuriozalna sytuacja układać się w spójną całość. -Zwykły szmelc znaleziony w piwnicy starego obłąkańca. Zapełniony obrazkami i notatkami nie mającymi żadnego sensu.- skłamał wiedząc, że jeśli dziewczyna faktycznie jest zainteresowana książką to będzie znała jej wartość i być może nawet zawartość. Skupiwszy się na jej twarzy starał się odczytać buzujące wewnątrz emocje, które w przejrzysty i prosty sposób mogły zdradzić cenę znaleziska. -Skoro nie ma chętnych to pozostaje mi się jej pozbyć.- rzucił krótkie spojrzenie w stronę wejścia pracowniczego, a następnie po krótkim westchnięciu wysunął różdżkę z klarownym zamiarem. Nie zamierzał dłużej marnować czasu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Poezja, śmiem twierdzić, lubuje się w kontaktach z panem, skoro tak pięknie potrafi pan ubarwić nawet zwyczajny, prześmiewczy komentarz. – Usta zamarły, zaciśnięte w grymasie niebywałego wręcz oburzenia. Wąska, jasna linia warg zdawała się ginąć w kolorycie twarzy, nadając Salome wyrazu ułomnej w aparat mowy. Nie trwało to jednak długo. Zryw pewnego rodzaju złości, jakkolwiek silny, odszedł w niepamięć pozostawiając po sobie jedynie gorzki posmak, gdy ubierała się w jeden z uśmiechów zarezerwowanych dla kobiecych kłamstewek. Nie unosząc się już na nietakt nieznajomego zmalała o cal, a jej twarz zabarwiła się pogodnymi, wygładzonymi rysami gdy przechylała głowę świdrując go wzrokiem z zawziętością. Studiowała twarz Drew – jego mimikę, emocje widoczne w oczach i zachowaniu, a także wszelkie odstępstwa od normy sugerujące wzmożone procesy myślowe i w efekcie rodzenie nieprawdy. Dobrze wiedziała że właśnie rozgrywa się pomiędzy nimi mała, nienazwana gierka polegająca na jednoczesnym uprzejmym flircie, tajemniczości i wyciąganiu z drugiej osoby paru przydatnych informacji. Chociaż przegrywała z kretesem jako młodsza i mniej doświadczona, jej umiejętność obłudy w słowie nie pozwalała jej się denerwować. Zimny pot nie rosił jej czoła gdy lawirowała doborem słów pomiędzy taktem i brakiem subtelności.
- Bywam uprzejma niezależnie od pory i miejsca. W moich stronach nazywamy do dobrym wychowaniem, zaś krzewienie ogłady nawet w takich miejscach zdaje się być obowiązkiem. Nie ucieknę zatem przed odpowiedzialnością niezależnie od tego, jak bardzo pana to rozbawi. – Zadarła brodę w geście pełnym wyższości wobec nieokrzesanego prostaka jakim jawił jej się Macnair. Jej etykieta nie zależała od miejsca tylko okoliczności. Maniery nabyte we Francji kwitły tu niby pąki orientalnych kwiatów, a ich podziwianie zdawało się być rozrywką dla mężczyzny zupełnie jakby trzymał w zamknięciu dzikie zwierzę. Prawdę powiedziawszy nie była w tej chwili sobą. Przecież i ona pozwalała sobie na zluzowanie obroży konwenansów, a jedynie smagana biczem jego ostrego języka nabierała zapału do wstrzemięźliwości, ceregieli i ceremoniałów. Mógł tego nie zauważyć, jednak to on stworzył ją taką, pozwalając się wraz z każdym kolejnym słowem wpasować Salome w skórę damy z wyższych sfer, którą wobec statusu majątkowego i obyczajów nie była. Z niegasnącym zainteresowaniem obserwowała wszelkie poczynania Drew, dużą uwagą obdarowując księgę, którą przyniósł ze sobą. Błogosławionym przez Merlina zrządzeniem losu sklepikarze byli zbyt zajęci by poświęcić im uwagę, dlatego mogła korzystać chociaż przez chwilę zdawało jej się że jest coraz dalej celu, obierając zupełnie przeciwny, niezamierzony kurs. – Z satysfakcją stwierdzam, że jednak pewne rzeczy są poza zasięgiem nawet jeżeli wydają się panu całkiem możliwe i łatwe. Życie nie rozpieszcza. – Uśmiechnęła się zajadle. Czego jak czego, ale swoich odpowiedzi była pewna. Nie żywiła przecież wobec niego żadnych uczuć, co zamykało furtkę dla ewolucji pewnych rejonów. Jego niezbywalna pewność i pewien rodzaj narcyzmu robiły na niej wrażenie. Jak mocno musiał być zapatrzony w siebie skoro nie potrafił po prostu, najzwyczajniej w świecie przyznać jej racji i zakończyć tym samym głupią farsę? Zachowywali się jak dzieci podczas kłótni o łopatkę. Macnair najwyraźniej nie wiedział jeszcze, że gra kończy się kiedy właściciel zabiera piłkę do domu.
- Och, zatem księga niewarta uwagi, a już z pewnością trudu włożonego w przeniesienie jej tutaj. – kłamał, czy może faktycznie nie doceniał domniemanej wartości przedmiotu? Salome nie była głupia – nie spodziewała się po kimś wizyty w czarnomagicznym sklepie bez choćby najmniejszego procentu wiary w znalezisko. Nie wydawał się być amatorem traktującym z namaszczeniem byle kamień o kształcie idealnej kuli. Nie wiedziała czemu miałby wciskać jej nieprawdę chociaż nieufność wobec ludzi, a przede wszystkim mężczyzn nakazywała jej czujność. Brew drgnęła jej gdy mężczyzna wyciągnął różdżkę. Jej ręka była w pogotowiu.
- Osobiście lubię czytać, zaś wyzwania napawają mnie ekscytacją. Prawdę powiedziawszy im lektura cięższa, tym bardziej zajmująca. Jeżeli faktycznie księga nie jest panu niezbędna, zaś jej treść nie przedstawia realnej wartości, to ja z ogromną chęcią za symboliczną opłatą odciążę pana z trudów zachodu. Jestem pewna że w mojej biblioteczce dożyje ona dalszych sędziwych lat i być może kiedyś ktoś jednak się nią zachwyci. – nadała wypowiedzi spokojny, nieco flegmatyczny ton. Ukoiła oddech spływając go i wyzbywając się z reakcji uniesienia adrenaliną, W głębi siebie ze zniecierpliwieniem przebierała nogami. Wciąż nie mogła zbliżyć się do obiektu swych westchnień, odgrodzona od niego postawnym ciałem nieznajomego. Nie w smak było jej skrępowanie ruchów, a tym bardziej wizja rychłego końca egzystencji woluminu. Nie mogła przecież wskoczyć pomiędzy niego a Drew, zasłaniając książkę własną piersią i krzycząc dziarskie „odpuść pan!” odpychając go rękami uderzającymi o tors. Tragikomedia w wykonaniu Salome istniała i całkiem realnie odcisnęła piętno na jej historii, nie był to jednak moment stosowny do jej odprawienia. Kobieta niczym olśnienia doznała szczękościsku, jednak mocne postanowienie sprawiania pewnych pozorów twardo trzymało ją w miejscu. Odetchnęła głęboko przez nos gdy zaległa pomiędzy nimi cisza rozdźwięczała przeraźliwym echem. Nie odezwała się po jego śmiałym, prowokującym wyznaniu. Nie przegra tej bitwy chociaż wciąż nie znała ceny. Kolejny z uprzejmych uśmiechów zagościł na jej twarzy jakby miała zamiar zmyć złe wrażenie jakie na nim wywarła samym gestem.
- Bywam uprzejma niezależnie od pory i miejsca. W moich stronach nazywamy do dobrym wychowaniem, zaś krzewienie ogłady nawet w takich miejscach zdaje się być obowiązkiem. Nie ucieknę zatem przed odpowiedzialnością niezależnie od tego, jak bardzo pana to rozbawi. – Zadarła brodę w geście pełnym wyższości wobec nieokrzesanego prostaka jakim jawił jej się Macnair. Jej etykieta nie zależała od miejsca tylko okoliczności. Maniery nabyte we Francji kwitły tu niby pąki orientalnych kwiatów, a ich podziwianie zdawało się być rozrywką dla mężczyzny zupełnie jakby trzymał w zamknięciu dzikie zwierzę. Prawdę powiedziawszy nie była w tej chwili sobą. Przecież i ona pozwalała sobie na zluzowanie obroży konwenansów, a jedynie smagana biczem jego ostrego języka nabierała zapału do wstrzemięźliwości, ceregieli i ceremoniałów. Mógł tego nie zauważyć, jednak to on stworzył ją taką, pozwalając się wraz z każdym kolejnym słowem wpasować Salome w skórę damy z wyższych sfer, którą wobec statusu majątkowego i obyczajów nie była. Z niegasnącym zainteresowaniem obserwowała wszelkie poczynania Drew, dużą uwagą obdarowując księgę, którą przyniósł ze sobą. Błogosławionym przez Merlina zrządzeniem losu sklepikarze byli zbyt zajęci by poświęcić im uwagę, dlatego mogła korzystać chociaż przez chwilę zdawało jej się że jest coraz dalej celu, obierając zupełnie przeciwny, niezamierzony kurs. – Z satysfakcją stwierdzam, że jednak pewne rzeczy są poza zasięgiem nawet jeżeli wydają się panu całkiem możliwe i łatwe. Życie nie rozpieszcza. – Uśmiechnęła się zajadle. Czego jak czego, ale swoich odpowiedzi była pewna. Nie żywiła przecież wobec niego żadnych uczuć, co zamykało furtkę dla ewolucji pewnych rejonów. Jego niezbywalna pewność i pewien rodzaj narcyzmu robiły na niej wrażenie. Jak mocno musiał być zapatrzony w siebie skoro nie potrafił po prostu, najzwyczajniej w świecie przyznać jej racji i zakończyć tym samym głupią farsę? Zachowywali się jak dzieci podczas kłótni o łopatkę. Macnair najwyraźniej nie wiedział jeszcze, że gra kończy się kiedy właściciel zabiera piłkę do domu.
- Och, zatem księga niewarta uwagi, a już z pewnością trudu włożonego w przeniesienie jej tutaj. – kłamał, czy może faktycznie nie doceniał domniemanej wartości przedmiotu? Salome nie była głupia – nie spodziewała się po kimś wizyty w czarnomagicznym sklepie bez choćby najmniejszego procentu wiary w znalezisko. Nie wydawał się być amatorem traktującym z namaszczeniem byle kamień o kształcie idealnej kuli. Nie wiedziała czemu miałby wciskać jej nieprawdę chociaż nieufność wobec ludzi, a przede wszystkim mężczyzn nakazywała jej czujność. Brew drgnęła jej gdy mężczyzna wyciągnął różdżkę. Jej ręka była w pogotowiu.
- Osobiście lubię czytać, zaś wyzwania napawają mnie ekscytacją. Prawdę powiedziawszy im lektura cięższa, tym bardziej zajmująca. Jeżeli faktycznie księga nie jest panu niezbędna, zaś jej treść nie przedstawia realnej wartości, to ja z ogromną chęcią za symboliczną opłatą odciążę pana z trudów zachodu. Jestem pewna że w mojej biblioteczce dożyje ona dalszych sędziwych lat i być może kiedyś ktoś jednak się nią zachwyci. – nadała wypowiedzi spokojny, nieco flegmatyczny ton. Ukoiła oddech spływając go i wyzbywając się z reakcji uniesienia adrenaliną, W głębi siebie ze zniecierpliwieniem przebierała nogami. Wciąż nie mogła zbliżyć się do obiektu swych westchnień, odgrodzona od niego postawnym ciałem nieznajomego. Nie w smak było jej skrępowanie ruchów, a tym bardziej wizja rychłego końca egzystencji woluminu. Nie mogła przecież wskoczyć pomiędzy niego a Drew, zasłaniając książkę własną piersią i krzycząc dziarskie „odpuść pan!” odpychając go rękami uderzającymi o tors. Tragikomedia w wykonaniu Salome istniała i całkiem realnie odcisnęła piętno na jej historii, nie był to jednak moment stosowny do jej odprawienia. Kobieta niczym olśnienia doznała szczękościsku, jednak mocne postanowienie sprawiania pewnych pozorów twardo trzymało ją w miejscu. Odetchnęła głęboko przez nos gdy zaległa pomiędzy nimi cisza rozdźwięczała przeraźliwym echem. Nie odezwała się po jego śmiałym, prowokującym wyznaniu. Nie przegra tej bitwy chociaż wciąż nie znała ceny. Kolejny z uprzejmych uśmiechów zagościł na jej twarzy jakby miała zamiar zmyć złe wrażenie jakie na nim wywarła samym gestem.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Raczej nie jestem fanem przelewania na papier nic nie wartych wersów, które mają służyć jako pokarm dla śniących o niebieskich migdałach. Preferuję konkrety, wiedzę.- stwierdził zgodnie z prawdą, bo odkąd sięgał pamięcią daleki był od przeglądania tomów nic nie wnoszącej do życia poezji. Oczywiście wyłapał nutę sarkazmu w głosie dziewczyny, ale wyszedł z założenia, iż podtrzymanie ironicznego tonu ów rozmowy nie przeniesie jej na niewygodny grunt dla nich obojga. W końcu nie należał do iście kulturalnych dżentelmenów, a także jego etykieta daleka była od ideału. To powodowało, iż na Nokturnie czuł się naprawdę swobodnie, albowiem nikt nie patrzył na jego ręce, a tym bardziej nie miał awersji odnośnie języka; przynajmniej do ów niefortunnego dnia. Przez wzgląd na młodzieńcze lata stronił od salonów oraz bankietów słynących z bogactwa i lukrowanych dyskusji, od których z daleka można było wyczuć woń fałszu zgrabnie otoczonego obłudą. Zbędne mu było sztuczne podnoszenie własnej wartości, a także łechtanie ego poprzez zwracanie się do niego per lordzie. Nie był nim, gdyż jego rodzina już dawno straciła szlacheckie przywileje, roztrwoniła rodowe bogactwo i skupiła na afiszowaniu wyimaginowanego wizerunku. Drew był zupełnie inny.
-Zatem radzę wrócić w swoje strony razem z dobrym wychowaniem. Doliny ogłady z pewnością są dla panienki przyjaźniejszym miejscem.- posłał jej nienaganny uśmiech, choć nie było w nim krzty szczerości. Naigrawał się z dziewczyny, bo odniósł wrażenie, że nie do końca miała świadomość gdzie zaprowadziły ją nogi, a młodzieńczy, nienaganny wygląd dodatkowo utwierdził go w tym przekonaniu. Mogła nie wiedzieć- w końcu sam akcent wskazywał na fakt, iż angielskie granice nie były miejscem jej urodzenia i pewnie gdyby tylko chciał mógłby poświęcić chwilę na rozwiązanie pochodzeniowej zagadki, ale nie dało się ukryć, iż było mu to zupełnie obojętne. Przydomek francuskiego pieska do niej pasował, zatem moment namysłu z pewnością przyniósłby właściwą odpowiedź.
Przewróciwszy oczami westchnął głęboko na słowa, które tak zajadle chciały ugodzić jego ego. Oczywiście całe ich zadanie umarło w zarodku, gdyż stało się niemożliwym do wykonania jeszcze przed dokładnym zrozumieniem sensu wypowiedzi. Pewność siebie ułożyła zbyt grubą warstwę na poczuciu własnej wartości, więc przebicie się przez nią wymagało czegoś więcej jak wyrazów puszczanych w eter. -Nie musi mnie panienka oceniać własną, niską miarą. Skoro życie nie rozpieszcza pozostaje mi tylko współczuć.- rozłożył bezradnie ręce, choć wspomnianego uczucia nawet nie znał i tym bardziej nie doświadczył. Nigdy nie zastanawiał się nad ilością słodkości w codziennym życiu, ale jedno było pewne- wszystko zawdzięczał sobie samemu, nikt mu nic nie dał; przynajmniej nie za darmo.
Obserwował uważnie drobne ruchy – drżenie wargi, nieznaczne uniesienie brwi i choć nie mógł do końca odczytać jej zamiarów oraz myśli, to czuł że ów znalezisko było warte świeczki. Sklep słynął z rozmaitości w swoim asortymencie, ale nie zdawała się skupić na nich choć jednej, dłuższej chwili, co wznieciło w nim malutki smak triumfu. Uwielbiał chełpić się swoimi sukcesami, a posiadanie czegoś pożądanego przez innych było zdecydowanie jednym z nich. -Zatem jest panienka strażnikiem twórczości? Przechowuje nic nie warte dzieła w nadziei, że potomni znajdą w nim coś więcej jak zbierającą kurz okładkę?- zacisnął wargi w kpiącym wyrazie, bo bawiła go rzekomo niezainteresowana postawa dziewczyny. Była skłonna zapłacić za jego znalezisko i choć w każdej innej sytuacji pozbyłby się zbędnego mu towaru jak najszybciej to w ów chwili miał ochotę utrzeć szatynce nosa za niebywale zuchwałą postawę.
Zacisnąwszy palce na różdżce wolnym ruchem skierował jej kraniec na księgę. Wyginając wargi w złowieszczym wyrazie pozwolił jej nieco bardziej odczytać zamiary, które w końcu nie miały przynieść korzystnego dla niej rezultatu, a mu dać satysfakcję. Cała otoczka ów sytuacji była kompletnie kuriozalna, bo przecież przyszedł tutaj zarobić, a dając ponieść się własnej arogancji i złośliwości spontanicznie postanowił wyjść z pustymi rękami. - Incendio- starał się, aby jego zaklęcie usłyszeć można było głośno i wyraźnie, a po chwili zobaczyć efekty, gdy niewielki płomień zajął wierzchnią warstwę nieznanej lektury wypełnionej odręcznymi dopiskami. Oczy szatyna rozbłysły w ognistym świetle pozornie wydając się jeszcze ciemniejsze niżeli były w rzeczywistości, a uśmiech nie schodził z twarzy podkreślając paskudny aspekt własnej osobowości. Mijały sekundy i ku jego niewidocznemu zdziwieniu księga wydawała się być… nienaruszona.
-Zatem radzę wrócić w swoje strony razem z dobrym wychowaniem. Doliny ogłady z pewnością są dla panienki przyjaźniejszym miejscem.- posłał jej nienaganny uśmiech, choć nie było w nim krzty szczerości. Naigrawał się z dziewczyny, bo odniósł wrażenie, że nie do końca miała świadomość gdzie zaprowadziły ją nogi, a młodzieńczy, nienaganny wygląd dodatkowo utwierdził go w tym przekonaniu. Mogła nie wiedzieć- w końcu sam akcent wskazywał na fakt, iż angielskie granice nie były miejscem jej urodzenia i pewnie gdyby tylko chciał mógłby poświęcić chwilę na rozwiązanie pochodzeniowej zagadki, ale nie dało się ukryć, iż było mu to zupełnie obojętne. Przydomek francuskiego pieska do niej pasował, zatem moment namysłu z pewnością przyniósłby właściwą odpowiedź.
Przewróciwszy oczami westchnął głęboko na słowa, które tak zajadle chciały ugodzić jego ego. Oczywiście całe ich zadanie umarło w zarodku, gdyż stało się niemożliwym do wykonania jeszcze przed dokładnym zrozumieniem sensu wypowiedzi. Pewność siebie ułożyła zbyt grubą warstwę na poczuciu własnej wartości, więc przebicie się przez nią wymagało czegoś więcej jak wyrazów puszczanych w eter. -Nie musi mnie panienka oceniać własną, niską miarą. Skoro życie nie rozpieszcza pozostaje mi tylko współczuć.- rozłożył bezradnie ręce, choć wspomnianego uczucia nawet nie znał i tym bardziej nie doświadczył. Nigdy nie zastanawiał się nad ilością słodkości w codziennym życiu, ale jedno było pewne- wszystko zawdzięczał sobie samemu, nikt mu nic nie dał; przynajmniej nie za darmo.
Obserwował uważnie drobne ruchy – drżenie wargi, nieznaczne uniesienie brwi i choć nie mógł do końca odczytać jej zamiarów oraz myśli, to czuł że ów znalezisko było warte świeczki. Sklep słynął z rozmaitości w swoim asortymencie, ale nie zdawała się skupić na nich choć jednej, dłuższej chwili, co wznieciło w nim malutki smak triumfu. Uwielbiał chełpić się swoimi sukcesami, a posiadanie czegoś pożądanego przez innych było zdecydowanie jednym z nich. -Zatem jest panienka strażnikiem twórczości? Przechowuje nic nie warte dzieła w nadziei, że potomni znajdą w nim coś więcej jak zbierającą kurz okładkę?- zacisnął wargi w kpiącym wyrazie, bo bawiła go rzekomo niezainteresowana postawa dziewczyny. Była skłonna zapłacić za jego znalezisko i choć w każdej innej sytuacji pozbyłby się zbędnego mu towaru jak najszybciej to w ów chwili miał ochotę utrzeć szatynce nosa za niebywale zuchwałą postawę.
Zacisnąwszy palce na różdżce wolnym ruchem skierował jej kraniec na księgę. Wyginając wargi w złowieszczym wyrazie pozwolił jej nieco bardziej odczytać zamiary, które w końcu nie miały przynieść korzystnego dla niej rezultatu, a mu dać satysfakcję. Cała otoczka ów sytuacji była kompletnie kuriozalna, bo przecież przyszedł tutaj zarobić, a dając ponieść się własnej arogancji i złośliwości spontanicznie postanowił wyjść z pustymi rękami. - Incendio- starał się, aby jego zaklęcie usłyszeć można było głośno i wyraźnie, a po chwili zobaczyć efekty, gdy niewielki płomień zajął wierzchnią warstwę nieznanej lektury wypełnionej odręcznymi dopiskami. Oczy szatyna rozbłysły w ognistym świetle pozornie wydając się jeszcze ciemniejsze niżeli były w rzeczywistości, a uśmiech nie schodził z twarzy podkreślając paskudny aspekt własnej osobowości. Mijały sekundy i ku jego niewidocznemu zdziwieniu księga wydawała się być… nienaruszona.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zupełnie niepotrzebnie brał ją dosłownie. Zupełnie jakby nie orientował się, gdzie przebiegała granica pomiędzy interpretacją i rozumieniem każdego pojedynczego słowa. Gdzie należy bawić się znaczeniem i pozwolić leniwie płynącej opowieści wybrzmiewać bez przeszkód. Byłaby się zaśmiała, gdyby nie okoliczności. Wygięła jedynie kącik ust, natychmiastowo kryjąc ironiczny uśmieszek za kolejną maską zdruzgotania poziomem tej rozmowy.
- Pan mnie najwyraźniej nie docenia, ponieważ nie sądzę by na tym etapie znajomości już chciał dla mnie jak najlepiej. Dzięki opatrzności sama decyduję o tym gdzie i kiedy się pojawiam, acz uwagę zachowam. Oby okazała się tak prawdziwa jak przekonanie, z którym ją pan rodził.
Bywała już w kilku nieodpowiednich dla damy miejscach. Hołdowała przekonaniu, że aby żyć pełnią życia należy nie bać się tego, co nie stanowi bezpośredniego zagrożenia. Nie mogła odmówić sobie przemierzania mroku ulicy i gawędy z każdym, kto był w stanie dotrzymać jej kroku. Nie chciała źle dla siebie i nie szukała zwady, dążąc jedynie do poznania i właściwego osądu sytuacji bez uciekania się do stereotypów. Gdyby Gloria zobaczyła ją rozmawiającą z Macnairem w sklepie pełnym czarnomagicznych zabawek, zapewne natychmiast za rękę zaprowadziłaby ją z powrotem do ukochanych muzeów sztuki i parków pełnych klatek z dzikimi bestiami. Obcowanie z najbardziej zajadłą nawet kreaturą uważała bowiem za bezpieczniejsze niż ludzką, pierwotną naturę otoczoną możliwością występku. Bała się o swoje oczko w głowie jak każda matka, Salome nie miała w sobie jednak pokory charakterystycznej dla ułożonych panienek. Być może nie była najbardziej otwartą osobą na świecie i skrywała za maską uśmiechu wiele straszliwych i przygnębiających sekretów, przejęła jednak odkrywczą naturę Maxima, co nie pozwalało jej przejść obojętnie.
Nawet nie była tego świadoma przez wzgląd na wciąż lichą wiedzę apropo własnej rodziny, jednak była w tej chwili bardziej Greybackiem niż francuskim pieskiem, jak byłby rad wołać ją Drew.
- Jestem miłośnikiem wszystkiego co niesie ze sobą jakikolwiek przekaz. Mądrość ukryta w dobrze materialnym nigdy nie jest ani marnotrawstwem czasu, ani zbędnym bibelotem. Nie wszystko może się w życiu przydać, jednak nadmiar literatury, jakkolwiek niezrozumiała by nie była, nikomu jeszcze nie zaszkodził. Polecam panu przeczytać kilka książek – odmieni to pańskie życie. – Zadrwiła, rzucając cień dezaprobaty na ton jakiego użył. Zdawał się mieć za lepszego od niej, za lepszego niż ktokolwiek na świecie. W ogóle nie dopuszczał do siebie myśli że mogą być na podobnym poziomie intelektualnym. Jawnie, choć owijając w poezję wypowiedzi, naigrywał się z niej jakby była małą gąską, którą trzeba trzasnąć po kuprze i nawrócić do stadka jej podobnych. Wiedziała że rodziło się to z przekonania, iż miejsce kobiety jest w domu przy gromadce dzieci i nawet go za to nie winiła, chociaż pięści same jej się zaciskały na jego bezczelność. Matka zawsze powtarzała jej, że umiejętność temperowania charakteru w sytuacjach stresowych jest nieocenionym osiągnięciem dobrego wychowania. Salome odetchnęła studząc swój zapał, zupełnie niegotowa na pokaz głupoty w wykonaniu nieznajomego.
Gdy stuknął różdżką o okładkę – zamarła. Rozwarła powieki w niemym zaskoczeniu, powtarzając sobie w głowie że przecież nie może być aż takim pechowcem i szczęściarą jednocześnie. Niedowierzała, na karb nerwów zrzucając halucynacje, jakie podsuwał jej mózg. Dopiero gdy ogień zajął zewnętrze książki, Salome pośpieszyła kroku wciskając się między mężczyznę i płonące znalezisko, odpychając go własnym ciałem i starając się jednocześnie nie popłakać.
- Czy pan się z trollem na rozumy pozamieniał? W dzieciństwie mantykora siadła panu na głowę?! – Uniosła głos wyciągając różdżkę z kieszeni szaty. Nie, nie, nie, nie, nie. Nie mógł zniszczyć czegoś, czego nie da się odtworzyć. Nie było przecież żadnej dokładnej kopii, żadnej przedstawiającej wartość następczyni. Salome w świetle płomieni nabrała niezdrowego kolorytu blednąc na czole i czerwieniejąc na policzkach. Co za palant, gbur i nicpoń! Życzyła go sobie więcej nie zobaczyć na oczy. –Aguamenti. – Odparowała krótko, nerwowo wyciągając różdżkę w kierunku książki. Nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że ta pali się jednak nie płonie. Widziała jedynie możliwość bezpowrotnej jej utraty, na co nie chciała patrzeć bezczynnie. Och, jak wielką miała nadzieję, że nerwy nie zjedzą jej przy mężczyźnie!
- Pan mnie najwyraźniej nie docenia, ponieważ nie sądzę by na tym etapie znajomości już chciał dla mnie jak najlepiej. Dzięki opatrzności sama decyduję o tym gdzie i kiedy się pojawiam, acz uwagę zachowam. Oby okazała się tak prawdziwa jak przekonanie, z którym ją pan rodził.
Bywała już w kilku nieodpowiednich dla damy miejscach. Hołdowała przekonaniu, że aby żyć pełnią życia należy nie bać się tego, co nie stanowi bezpośredniego zagrożenia. Nie mogła odmówić sobie przemierzania mroku ulicy i gawędy z każdym, kto był w stanie dotrzymać jej kroku. Nie chciała źle dla siebie i nie szukała zwady, dążąc jedynie do poznania i właściwego osądu sytuacji bez uciekania się do stereotypów. Gdyby Gloria zobaczyła ją rozmawiającą z Macnairem w sklepie pełnym czarnomagicznych zabawek, zapewne natychmiast za rękę zaprowadziłaby ją z powrotem do ukochanych muzeów sztuki i parków pełnych klatek z dzikimi bestiami. Obcowanie z najbardziej zajadłą nawet kreaturą uważała bowiem za bezpieczniejsze niż ludzką, pierwotną naturę otoczoną możliwością występku. Bała się o swoje oczko w głowie jak każda matka, Salome nie miała w sobie jednak pokory charakterystycznej dla ułożonych panienek. Być może nie była najbardziej otwartą osobą na świecie i skrywała za maską uśmiechu wiele straszliwych i przygnębiających sekretów, przejęła jednak odkrywczą naturę Maxima, co nie pozwalało jej przejść obojętnie.
Nawet nie była tego świadoma przez wzgląd na wciąż lichą wiedzę apropo własnej rodziny, jednak była w tej chwili bardziej Greybackiem niż francuskim pieskiem, jak byłby rad wołać ją Drew.
- Jestem miłośnikiem wszystkiego co niesie ze sobą jakikolwiek przekaz. Mądrość ukryta w dobrze materialnym nigdy nie jest ani marnotrawstwem czasu, ani zbędnym bibelotem. Nie wszystko może się w życiu przydać, jednak nadmiar literatury, jakkolwiek niezrozumiała by nie była, nikomu jeszcze nie zaszkodził. Polecam panu przeczytać kilka książek – odmieni to pańskie życie. – Zadrwiła, rzucając cień dezaprobaty na ton jakiego użył. Zdawał się mieć za lepszego od niej, za lepszego niż ktokolwiek na świecie. W ogóle nie dopuszczał do siebie myśli że mogą być na podobnym poziomie intelektualnym. Jawnie, choć owijając w poezję wypowiedzi, naigrywał się z niej jakby była małą gąską, którą trzeba trzasnąć po kuprze i nawrócić do stadka jej podobnych. Wiedziała że rodziło się to z przekonania, iż miejsce kobiety jest w domu przy gromadce dzieci i nawet go za to nie winiła, chociaż pięści same jej się zaciskały na jego bezczelność. Matka zawsze powtarzała jej, że umiejętność temperowania charakteru w sytuacjach stresowych jest nieocenionym osiągnięciem dobrego wychowania. Salome odetchnęła studząc swój zapał, zupełnie niegotowa na pokaz głupoty w wykonaniu nieznajomego.
Gdy stuknął różdżką o okładkę – zamarła. Rozwarła powieki w niemym zaskoczeniu, powtarzając sobie w głowie że przecież nie może być aż takim pechowcem i szczęściarą jednocześnie. Niedowierzała, na karb nerwów zrzucając halucynacje, jakie podsuwał jej mózg. Dopiero gdy ogień zajął zewnętrze książki, Salome pośpieszyła kroku wciskając się między mężczyznę i płonące znalezisko, odpychając go własnym ciałem i starając się jednocześnie nie popłakać.
- Czy pan się z trollem na rozumy pozamieniał? W dzieciństwie mantykora siadła panu na głowę?! – Uniosła głos wyciągając różdżkę z kieszeni szaty. Nie, nie, nie, nie, nie. Nie mógł zniszczyć czegoś, czego nie da się odtworzyć. Nie było przecież żadnej dokładnej kopii, żadnej przedstawiającej wartość następczyni. Salome w świetle płomieni nabrała niezdrowego kolorytu blednąc na czole i czerwieniejąc na policzkach. Co za palant, gbur i nicpoń! Życzyła go sobie więcej nie zobaczyć na oczy. –Aguamenti. – Odparowała krótko, nerwowo wyciągając różdżkę w kierunku książki. Nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że ta pali się jednak nie płonie. Widziała jedynie możliwość bezpowrotnej jej utraty, na co nie chciała patrzeć bezczynnie. Och, jak wielką miała nadzieję, że nerwy nie zjedzą jej przy mężczyźnie!
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Salome Despiau' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Wszystko i wszystkich brał dosłownie. Nie trudził się balansowaniem między kolejnymi wersami w poszukiwaniu ich ukrytego sedna tudzież przekazu, albowiem wtem mógł opierać się jedynie o własne domysły, które nie zawsze były zgodne z faktami. Liczył się dla niego czas, dlatego szanował bezpośredniość i prostotę w słowach, mających za cel dobicie targu, bądź uzupełnienie dyskusji. Oczywiście przytrafiały mu się sytuacje, w których musiał odkrywać osobowość, bądź zamiary przeciwnika jedynie na podstawie szczątkowych informacji, ale wtedy czuł, iż ów gra była warta świeczki i stąd wkładał w nią ogrom zaangażowania. Na ogół unikał bezwartościowej atencji zajmującej umysł i skupiał się na własnych zadaniach, które w żaden sposób nie nawiązywały do trywialnych dialogów z przypadkowymi ludźmi.
Kiwając głową na jej słowa starał się dać do zrozumienia, iż nadal czynnie uczestniczył w ich małej przepychance słownej, choć tak naprawdę już dawno się z tego wyłączył. Jego myśli krążyły wokół zdobytej księgi; tego ile była warta i co tak naprawdę wypełniało jej liczne strony. Wiele dodanych, autorskich uwag z pewnością podnosiło cenę i czyniło znalezisko jeszcze bardziej łakomym kąskiem, mimo, iż mogły być tylko nic nie wartymi uwagami amatora, który starał się na swój sposób całość zapamiętać. Kupujący ponosił pewne ryzyko, lecz czy to właśnie takowe nie czyniło czarnomagicznych zakupów wyjątkowymi?
Przewrócił oczami kręcąc przy tym głową, gdyż chyba naprawdę trafił się wyjątkowo uparty przypadek, który nie rozumiał, iż Nokturn nie był miejscem dla wyzwolonych, zbyt pewnych siebie panienek. Daleki był od pouczania jej, a tym bardziej zapraszania do opuszczenia mrocznej dzielnicy, ale to właśnie przez tego typu osoby, które wręcz na siłę chciały ukazać swą niezależność, umiejętności i odwagę, o ów uliczkach krążyło wiele plotek. Często zguby hart ducha mydlił im oczy czyniąc jeszcze łatwiejszym celem rzekomo nie mającym nic do stracenia, co działało niczym wabik na lokalnych zbirów dalekich od życia zgodnie z prawem. Liczne porwania, uszkodzenia ciała, bądź psychiczne krzywdy nie dotyczyły tutejszych; wniosek był prosty. -Obawiam się, że będzie zbyt późno na przyznanie mi racji, albowiem podobnie jak smoki trupy głosu nie mają.- wzruszył ramionami pozostawiając ów słowa do autointerpretacji, którą przecież tak wyniośle zachwalała.
Pozwolił sobie oderwać od niej wzrok tylko wtem, gdy wytknęła mu ewidentny brak oczytania, co przecież na każdej podstawie mijało się z prawdą. Całe dnie potrafił spędzać z literaturą w dłoni, która zapewniała mu nową wiedzę i dodatkowe informacje umożliwiające podjęcie kolejnych kroków w licznych wyprawach. Ludzką mądrość zamykał w pergaminach stanowiących bezsprzecznie najcenniejszą kulturalną i naukową wartość oraz wychodził z założenia, iż tylko Ci co pragnęli poznać jej zakamarki byli w stanie dokonać wielkich rzeczy. -Obawiam się, iż zabrakłoby dla mnie tytułów, a bajek nie czytam, co chyba akurat jest panienki specjalnością. Przykro mi zatem, ale listą faworytów raczej nie wymienimy się, gdyż obawiam się o pani mózgowe zwoje, które takiego natłoku informacji mogłyby nie przyjąć. Co za dużo to nie zdrowo.- posłał jej pełen kpiny uśmiech, bo choć złośliwa uwaga w żaden sposób go nie godziła, to nie wyobrażał sobie pozostawić ów kwestii bez komentarza.
Satysfakcja jaką pragnął osiągnąć z każdą chwilą zmieniała się w niemałe osłupienie, choć nie dawał takowego po sobie poznać. Jego żelazny wyraz twarzy nawet na moment nie uległ zmianie, a ironicznie zadarte kąciki ust nadal utrzymywały się na tej samej wysokości. Nigdy nie pokazywał po sobie, iż coś poszło nie po jego myśli, choć ów sytuacja faktycznie totalnie zbiła go z tropu; czyżby księga była zaklęta? Zaś może jest o wiele bardziej wartościowa niżeli sądził na początku? Gdy jego uszu dobiegł spanikowany skrzekot zaśmiał się donośnie, bo naprawdę wyglądała jakby ktoś pragnął odebrać jej ulubioną zabawkę. -Nigdy nie miałem tak intymnego momentu z mantykorą, ale z chęcią wysłucham panienki historię.- zagaił w jej kierunku zaraz przed tym, jak nieudolnie rzucone zaklęcie rozbłysnęło nikłym światłem z krańca różdżki z czarnego bzu. Mogłoby się wydawać, iż to one spowodowało coraz mniejszy płomień, który w końcu zaczął dogasać pozostawiając księgę w nienaruszonym stanie. Dlaczego zdecydowano nałożyć akurat te czary ochronne? Kim był właściciel ów wiedzy? Nurtowało go mnóstwo pytań, choć przed dziewczyną nawet na moment nie przestał grać pewnego własnego znaleziska. -Jak widać zabawy z mantykorą pozbawiły panienki pojęcia o chociażby najprostszych zaklęciach?- uśmiechnął się szelmowsko nie decydując na chociażby odrobinę litości. Cały Macnair.
Kiwając głową na jej słowa starał się dać do zrozumienia, iż nadal czynnie uczestniczył w ich małej przepychance słownej, choć tak naprawdę już dawno się z tego wyłączył. Jego myśli krążyły wokół zdobytej księgi; tego ile była warta i co tak naprawdę wypełniało jej liczne strony. Wiele dodanych, autorskich uwag z pewnością podnosiło cenę i czyniło znalezisko jeszcze bardziej łakomym kąskiem, mimo, iż mogły być tylko nic nie wartymi uwagami amatora, który starał się na swój sposób całość zapamiętać. Kupujący ponosił pewne ryzyko, lecz czy to właśnie takowe nie czyniło czarnomagicznych zakupów wyjątkowymi?
Przewrócił oczami kręcąc przy tym głową, gdyż chyba naprawdę trafił się wyjątkowo uparty przypadek, który nie rozumiał, iż Nokturn nie był miejscem dla wyzwolonych, zbyt pewnych siebie panienek. Daleki był od pouczania jej, a tym bardziej zapraszania do opuszczenia mrocznej dzielnicy, ale to właśnie przez tego typu osoby, które wręcz na siłę chciały ukazać swą niezależność, umiejętności i odwagę, o ów uliczkach krążyło wiele plotek. Często zguby hart ducha mydlił im oczy czyniąc jeszcze łatwiejszym celem rzekomo nie mającym nic do stracenia, co działało niczym wabik na lokalnych zbirów dalekich od życia zgodnie z prawem. Liczne porwania, uszkodzenia ciała, bądź psychiczne krzywdy nie dotyczyły tutejszych; wniosek był prosty. -Obawiam się, że będzie zbyt późno na przyznanie mi racji, albowiem podobnie jak smoki trupy głosu nie mają.- wzruszył ramionami pozostawiając ów słowa do autointerpretacji, którą przecież tak wyniośle zachwalała.
Pozwolił sobie oderwać od niej wzrok tylko wtem, gdy wytknęła mu ewidentny brak oczytania, co przecież na każdej podstawie mijało się z prawdą. Całe dnie potrafił spędzać z literaturą w dłoni, która zapewniała mu nową wiedzę i dodatkowe informacje umożliwiające podjęcie kolejnych kroków w licznych wyprawach. Ludzką mądrość zamykał w pergaminach stanowiących bezsprzecznie najcenniejszą kulturalną i naukową wartość oraz wychodził z założenia, iż tylko Ci co pragnęli poznać jej zakamarki byli w stanie dokonać wielkich rzeczy. -Obawiam się, iż zabrakłoby dla mnie tytułów, a bajek nie czytam, co chyba akurat jest panienki specjalnością. Przykro mi zatem, ale listą faworytów raczej nie wymienimy się, gdyż obawiam się o pani mózgowe zwoje, które takiego natłoku informacji mogłyby nie przyjąć. Co za dużo to nie zdrowo.- posłał jej pełen kpiny uśmiech, bo choć złośliwa uwaga w żaden sposób go nie godziła, to nie wyobrażał sobie pozostawić ów kwestii bez komentarza.
Satysfakcja jaką pragnął osiągnąć z każdą chwilą zmieniała się w niemałe osłupienie, choć nie dawał takowego po sobie poznać. Jego żelazny wyraz twarzy nawet na moment nie uległ zmianie, a ironicznie zadarte kąciki ust nadal utrzymywały się na tej samej wysokości. Nigdy nie pokazywał po sobie, iż coś poszło nie po jego myśli, choć ów sytuacja faktycznie totalnie zbiła go z tropu; czyżby księga była zaklęta? Zaś może jest o wiele bardziej wartościowa niżeli sądził na początku? Gdy jego uszu dobiegł spanikowany skrzekot zaśmiał się donośnie, bo naprawdę wyglądała jakby ktoś pragnął odebrać jej ulubioną zabawkę. -Nigdy nie miałem tak intymnego momentu z mantykorą, ale z chęcią wysłucham panienki historię.- zagaił w jej kierunku zaraz przed tym, jak nieudolnie rzucone zaklęcie rozbłysnęło nikłym światłem z krańca różdżki z czarnego bzu. Mogłoby się wydawać, iż to one spowodowało coraz mniejszy płomień, który w końcu zaczął dogasać pozostawiając księgę w nienaruszonym stanie. Dlaczego zdecydowano nałożyć akurat te czary ochronne? Kim był właściciel ów wiedzy? Nurtowało go mnóstwo pytań, choć przed dziewczyną nawet na moment nie przestał grać pewnego własnego znaleziska. -Jak widać zabawy z mantykorą pozbawiły panienki pojęcia o chociażby najprostszych zaklęciach?- uśmiechnął się szelmowsko nie decydując na chociażby odrobinę litości. Cały Macnair.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź