Magiczne Łódki
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Magiczne Łódki
Najbardziej romantyczne ze wszystkich miejsc w wesołym miasteczku. Oddalone od hałaśliwych atrakcji najczęściej zajmowane jest przez tych, którzy chcą odrobiny spokoju. Po dużej tafli jeziora pływają łódki, które można do siebie przywołać i udać się na krótki rejs. Oprócz pływania istnieje take możliwość wyłowienia złotej rybki, która na życzenie szczęśliwca, który wyciągnie ją z wody zamienia się w jedną z czterech rzeczy: pamiątkową tiarę, ruszającego się, pluszowego misia, niewiędnącą różę albo jodłującą kaczkę ufundowaną przez sponsora, firmę GAROLA. Rybkę łowi się przy pomocy umieszczonej w każdej łódce wędki. By sprawdzić czy połów się udał, należy rzucić kością k3.
1 - Wędka zebrała tylko odrobinę mułu, a złotego błysku jej łusek nie zobaczyłeś nawet na chwilę.
2 - Rybka połknęła przynętę, ale najwyraźniej za słabo, zerwała się zanim zdążyłeś ją wyciągnąć.
3 - Udało ci się wyłowić rybkę. Teraz tylko pozostaje zażyczyć sobie, w co ma się zmienić.
1 - Wędka zebrała tylko odrobinę mułu, a złotego błysku jej łusek nie zobaczyłeś nawet na chwilę.
2 - Rybka połknęła przynętę, ale najwyraźniej za słabo, zerwała się zanim zdążyłeś ją wyciągnąć.
3 - Udało ci się wyłowić rybkę. Teraz tylko pozostaje zażyczyć sobie, w co ma się zmienić.
Lokacja zawiera kostki
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:02, w całości zmieniany 1 raz
Nie odezwał się, ale myśli w głowie pędziły mu niczym górski potok. Alphard Black nie żył, a zatem należało napisać do kogoś z Zakonu, na pewno do Hannah, może nawet do Ministra - to cenna informacja. Alphard Black nie żył, a zatem Forsythia straciła kolejną już bliską osobę. Narzeczony, brat, kuzyn... Alphard Black nie żył, a Steffen-Zakonnik zastanawiał się już nad wagą tej wiadomości, zaś Steffen-przyjaciel nie był w stanie wykrzesać z siebie kondolencji. Forsythia zasługiwała na kogoś lepszego, a pozostali jej ojciec-potwór i kolega-tchórz.
Uważnie obserwował mimikę i gesty przyjaciółki, a w sercu kiełkowały mu straszne podejrzenia. Nie wiedział, nigdy nie wiedział, co pan Crabbe jej robił. Bał się go, chyba od zawsze, jeszcze zanim widział go w muzeum. Łudził się jednak, że kontrola, jaką sprawuje nad swoją córką jest tylko więzieniem psychicznym, klatką strachu. Gdyby wiedział... gdyby wiedział, że nawet na własne dziecko ten potwór podnosi rękę, już dawno byłby bardziej wzburzony, zaniepokojony, gotów do działania. Szczurza Jama, nowy domek, miała wiele pokojów, a dawna sypialnia Bertiego nadal stała pusta.
-N...nie wiesz? Forsythia, teraz... to ja się boję, o ciebie. Teraz, gdy już wiesz. - wyznał, łapiąc ją za dłonie. Jego własne drżały, ale i tak ścisnął rączki Forsythii, usiłując wlać w nią choć odrobinę ciepła, usiłując okazać troskę również gestem. Nerwowo spojrzał jej w oczy i aż drgnął, widząc w nich ogień. Strach ścisnął mu serce jeszcze mocniej. Nosił już w życiu wiele sekretów, ale jeszcze nigdy nosił tajemnicy pod dachem własnego domu. Czy Forsythia sobie poradzi...?
Forsythia położyła dłonie, tak dziwnie lodowate, na jego policzkach, a jej usta drgnęły w przedziwnym uśmiechu. Teraz Steff już naprawdę się bał, ale było już za późno, by się wycofać, by odmówić jej prośbie, jej rozkazowi.
-Widziałem, jak twój ojciec z premedytacją zrzuca narzeczonego, słyszałem jak tamten zadawał mu niewygodne pytania o poprzednią ofiarę... Przysięgam, że to prawda. - wyszeptał wyraźnie, raźno spoglądając jej w oczy. -Przepraszam, że milczałem tak długo i... i... możemy znaleźć świadka, mogę przysięgnąć naprawdę, jeśli tego potrzebujesz. Albo myślodsiewnię... - zaproponował cicho, z ciężarem winy przytłaczającym jego barki. Tak po prostu, milczał kilka miesięcy, a potem zarzucił coś takiego jej ojcu. A ona... nie protestowała.
-Forka, błagam, ale nie rób niczego głupiego... - pisnął cichutko, przerażony tym brakiem protestów, tym że nawet nie próbowała wyprzeć jego słów z pamięci. Obawiał się, że mu nie uwierzy, ale teraz bardziej bał się tego, że najwyraźniej mu wierzyła.
Uważnie obserwował mimikę i gesty przyjaciółki, a w sercu kiełkowały mu straszne podejrzenia. Nie wiedział, nigdy nie wiedział, co pan Crabbe jej robił. Bał się go, chyba od zawsze, jeszcze zanim widział go w muzeum. Łudził się jednak, że kontrola, jaką sprawuje nad swoją córką jest tylko więzieniem psychicznym, klatką strachu. Gdyby wiedział... gdyby wiedział, że nawet na własne dziecko ten potwór podnosi rękę, już dawno byłby bardziej wzburzony, zaniepokojony, gotów do działania. Szczurza Jama, nowy domek, miała wiele pokojów, a dawna sypialnia Bertiego nadal stała pusta.
-N...nie wiesz? Forsythia, teraz... to ja się boję, o ciebie. Teraz, gdy już wiesz. - wyznał, łapiąc ją za dłonie. Jego własne drżały, ale i tak ścisnął rączki Forsythii, usiłując wlać w nią choć odrobinę ciepła, usiłując okazać troskę również gestem. Nerwowo spojrzał jej w oczy i aż drgnął, widząc w nich ogień. Strach ścisnął mu serce jeszcze mocniej. Nosił już w życiu wiele sekretów, ale jeszcze nigdy nosił tajemnicy pod dachem własnego domu. Czy Forsythia sobie poradzi...?
Forsythia położyła dłonie, tak dziwnie lodowate, na jego policzkach, a jej usta drgnęły w przedziwnym uśmiechu. Teraz Steff już naprawdę się bał, ale było już za późno, by się wycofać, by odmówić jej prośbie, jej rozkazowi.
-Widziałem, jak twój ojciec z premedytacją zrzuca narzeczonego, słyszałem jak tamten zadawał mu niewygodne pytania o poprzednią ofiarę... Przysięgam, że to prawda. - wyszeptał wyraźnie, raźno spoglądając jej w oczy. -Przepraszam, że milczałem tak długo i... i... możemy znaleźć świadka, mogę przysięgnąć naprawdę, jeśli tego potrzebujesz. Albo myślodsiewnię... - zaproponował cicho, z ciężarem winy przytłaczającym jego barki. Tak po prostu, milczał kilka miesięcy, a potem zarzucił coś takiego jej ojcu. A ona... nie protestowała.
-Forka, błagam, ale nie rób niczego głupiego... - pisnął cichutko, przerażony tym brakiem protestów, tym że nawet nie próbowała wyprzeć jego słów z pamięci. Obawiał się, że mu nie uwierzy, ale teraz bardziej bał się tego, że najwyraźniej mu wierzyła.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wzruszyła ramionami, pozwalając, aby sięgnął jej dłoni. Czuła ich ciepło, choć miała wrażenie, że jej ciało nie mogło go przejąć. Broniło się przed nim, przyzwyczajone do chłodu. - Przywykłam już chyba, po prostu... A po stracie Perseusa... - zawahała się. Czy była gotowa wyznać coś takiego? Jeśli zrzucała już tak wielki ciężar? - Steff, ja... - nie mogła, głos utknął jej w gardle. Nie była w stanie mu tego powiedzieć, jeszcze sam by się winił. - To był ciężki okres. Bardzo ciężki - ucięła tę myśl. Jak miała mu powiedzieć, że chciała się zabić? Że w pewnym momencie przestało jej już zależeć tak bardzo, że była gotowa rzucić się do Tamizy. - Po prostu muszę uważać, by nie zostawać z nim sam na sam - wyjaśniła cicho, próbując chyba mu coś przekazać, ale sama nie wiedziała do końca co. Dawno nie mogło przed kimś tak się otworzyć, porozmawiać szczerze o swoim problemie, a choć kiwająca się z boku na bok łódka nie była do tego najwygodniejszym miejscem, tak Forsythia nie chciała wracać na brzeg. Nie chciała też wracać do domu. Nie chciała widzieć ojca. Nie dziś.
Słuchała go dalej, chociaż to bolało, tak stanowiło odpowiedź na wiele zagwozdek trapiących jej duszę od pół roku. Pozostała w takim razie ta jedna i ostania - czy Faustus zabił również jej brata? Czy poświęcił syna dla potęgi. Jej oczy na tę myśl znów wypełniły się łzami; płakała już z nadmiaru emocji. Mogę przysięgnąć naprawdę, jeśli tego potrzebujesz. Natychmiast pokręciła głową, wierzyła mu, a takie słowa utwierdziły ją jeszcze mocniej w jego szczerości. - Nie, nie trzeba... - wyszeptała, pocierając kciukami jego policzki. - Rozumiem czemu... milczałeś. Perseus też milczał - długo, aż po grób. - Melancholijnie rzekła, zerkając na światła migoczące przy pomoście. Wzięła głęboki oddech, a potem odsunęła się, aby przetrzeć rękawami oczy. - Spokojnie, ja nie... Steffen... ja czekałam... ja... - kręciła głową, jakby zaprzeczając sobie, przywołać, że nie powinna tego mówić. - Wiedziałam, do czego on jest zdolny, ale nie przypuszczałam, że... że mógł mnie tak okłamać - wydusiła to z siebie, spoglądając na Steffena. - Żyję całe życie w kłamstwie, Steff... Całe życie, a parę dni temu dowiedziałam się czegoś podobnego z innego źródła, a raczej... utwierdziłam się w pewnym fakcie. Ciągle próbowałam sobie wmówić, że on jest dobrym człowiekiem... ale... nie jest i... I były to słowa mojego brata. - Drżała od emocji i zimna, przepełniona lawą kipiącą wewnątrz, a skała jej powłoki powoli pękała. Chciała wyjaśnić własną reakcję, której tak naprawdę sama się bała. - Nie zrobię nic głupiego. Nie chcę mu mówić, że o tym wiem... jeszcze, póki nie... nie dowiem się wszystkiego - wyznała, tracąc swój entuzjazm? Lub może po prostu dziwne uczucie, którego nie potrafiła do końca określić, ani nazwać. - Dziękuję ci, Steffciu... za wszystko. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy - ścisnęła nieco mocniej jego ręce, a potem zgarbiła się zmęczona, spoglądając na mokre dno łódki. Chciała się położyć i odpocząć, wystudzić te wszystkie emocje, aby potem ze świeżą głową usiąść na spokojnie, ułożyć te wszystkie puzzle. - Oj... nie. Nie, nie, nie - cicho szeptała w panice i chwyciła białego misia, który w tym wszystkim wylądował na brudnych deskach.
Słuchała go dalej, chociaż to bolało, tak stanowiło odpowiedź na wiele zagwozdek trapiących jej duszę od pół roku. Pozostała w takim razie ta jedna i ostania - czy Faustus zabił również jej brata? Czy poświęcił syna dla potęgi. Jej oczy na tę myśl znów wypełniły się łzami; płakała już z nadmiaru emocji. Mogę przysięgnąć naprawdę, jeśli tego potrzebujesz. Natychmiast pokręciła głową, wierzyła mu, a takie słowa utwierdziły ją jeszcze mocniej w jego szczerości. - Nie, nie trzeba... - wyszeptała, pocierając kciukami jego policzki. - Rozumiem czemu... milczałeś. Perseus też milczał - długo, aż po grób. - Melancholijnie rzekła, zerkając na światła migoczące przy pomoście. Wzięła głęboki oddech, a potem odsunęła się, aby przetrzeć rękawami oczy. - Spokojnie, ja nie... Steffen... ja czekałam... ja... - kręciła głową, jakby zaprzeczając sobie, przywołać, że nie powinna tego mówić. - Wiedziałam, do czego on jest zdolny, ale nie przypuszczałam, że... że mógł mnie tak okłamać - wydusiła to z siebie, spoglądając na Steffena. - Żyję całe życie w kłamstwie, Steff... Całe życie, a parę dni temu dowiedziałam się czegoś podobnego z innego źródła, a raczej... utwierdziłam się w pewnym fakcie. Ciągle próbowałam sobie wmówić, że on jest dobrym człowiekiem... ale... nie jest i... I były to słowa mojego brata. - Drżała od emocji i zimna, przepełniona lawą kipiącą wewnątrz, a skała jej powłoki powoli pękała. Chciała wyjaśnić własną reakcję, której tak naprawdę sama się bała. - Nie zrobię nic głupiego. Nie chcę mu mówić, że o tym wiem... jeszcze, póki nie... nie dowiem się wszystkiego - wyznała, tracąc swój entuzjazm? Lub może po prostu dziwne uczucie, którego nie potrafiła do końca określić, ani nazwać. - Dziękuję ci, Steffciu... za wszystko. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy - ścisnęła nieco mocniej jego ręce, a potem zgarbiła się zmęczona, spoglądając na mokre dno łódki. Chciała się położyć i odpocząć, wystudzić te wszystkie emocje, aby potem ze świeżą głową usiąść na spokojnie, ułożyć te wszystkie puzzle. - Oj... nie. Nie, nie, nie - cicho szeptała w panice i chwyciła białego misia, który w tym wszystkim wylądował na brudnych deskach.
Spuścił wzrok, mocniej ściskając jej dłonie.
-Nie powinnaś się przyzwyczajać do czegoś takiego. - szepnął cichutko. To brzmiało niemal, jakby się z tym pogodziła. A nie można się godzić na zło, nie można! Tyle, że nie zawsze można z nim walczyć, szczególnie jeśli mieszka się z nim pod jednym dachem. Podniósł wzrok, gdy urwała - nagle tknęło go uczucie niepokoju, coś zaalarmowało go w jej głosie.
-...tak? - spytał cicho, nieco natarczywie. Potem, gdy przyznała, że nie może zostawać z ojcem sam na sam, wypalił coś czego nie planował. Choć może planował, już w swoim sercu? Czy naprawdę chciał wyznać jej coś takiego, a potem zostawić ją z tym samą? Jedyne, czego nie przewidział, to to, że nie zakwestionuje jego słów, że tak szybko mu uwierzy. Zupełnie, jakby sama coś przeczuwała. To dlatego nie rozpatrywał jeszcze oczywistego rozwiązania na poziomie intelektualnym i nie wymyślił, jak pogodzić je ze swoimi własnymi tajemnicami.
-Możesz zostać u mnie, tyle, ile potrzebujesz. - zaproponował na wpół spontanicznie. -Poza Londynem. - tyle, że to chyba droga bez powrotu, o czym na razie nie śmiał jej powiedzieć. Chyba, że Alex by im pomógł wymazał z jej głowy adres? -Ja... nie odszedłem nigdy od swojej rodziny, ale wiem od kogoś bliskiego, jak to jest. - szepnął, myśląc o Isabelli i o tym, jak los splótł jego ścieżki z dziewczynami z patologicznych rodzin. Nagle coś jeszcze go zaniepokoiło - co, jeśli stary Crabbe ich wspierał? Podobnie, jak lord Black? Wtedy Forsythia powinna wiedzieć jak najmniej, przynajmniej dopóki pozostawała w swoim rodzinnym domu.
-Forsythia, ja... - westchnął na dźwięk słów o Perseusie, ale urwał, wziął urywany oddech. Co miał jej powiedzieć, że jej kuzyn chciał go zabić? -N..nieważne. T..twój brat też coś o tym wiedział? - o jej ojcu, narzeczonym?
Forsythia cała drżała, reagowała dziwnie, emocjonalnie, panicznie. Steff podniósł prędko misia, przypatrując się jej z niepokojem.
-Spokojnie, tylko spokojnie. Nic pochopnie, hm? - poprosił, spoglądając na nią ze zmartwieniem. -Pamiętaj, że zawsze będę twoim przyjacielem, zawsze będę po twojej stronie. N... nawet gdyby...m... - głos mu lekko zadrżał. Nie, nie mógł jej przed tym ostrzegać, nie teraz. Może lepiej żyć bez pożegnania, jak Bertie. -T...to jak, nie boisz się szczurów? - zmienił prędko temat.
-Nie powinnaś się przyzwyczajać do czegoś takiego. - szepnął cichutko. To brzmiało niemal, jakby się z tym pogodziła. A nie można się godzić na zło, nie można! Tyle, że nie zawsze można z nim walczyć, szczególnie jeśli mieszka się z nim pod jednym dachem. Podniósł wzrok, gdy urwała - nagle tknęło go uczucie niepokoju, coś zaalarmowało go w jej głosie.
-...tak? - spytał cicho, nieco natarczywie. Potem, gdy przyznała, że nie może zostawać z ojcem sam na sam, wypalił coś czego nie planował. Choć może planował, już w swoim sercu? Czy naprawdę chciał wyznać jej coś takiego, a potem zostawić ją z tym samą? Jedyne, czego nie przewidział, to to, że nie zakwestionuje jego słów, że tak szybko mu uwierzy. Zupełnie, jakby sama coś przeczuwała. To dlatego nie rozpatrywał jeszcze oczywistego rozwiązania na poziomie intelektualnym i nie wymyślił, jak pogodzić je ze swoimi własnymi tajemnicami.
-Możesz zostać u mnie, tyle, ile potrzebujesz. - zaproponował na wpół spontanicznie. -Poza Londynem. - tyle, że to chyba droga bez powrotu, o czym na razie nie śmiał jej powiedzieć. Chyba, że Alex by im pomógł wymazał z jej głowy adres? -Ja... nie odszedłem nigdy od swojej rodziny, ale wiem od kogoś bliskiego, jak to jest. - szepnął, myśląc o Isabelli i o tym, jak los splótł jego ścieżki z dziewczynami z patologicznych rodzin. Nagle coś jeszcze go zaniepokoiło - co, jeśli stary Crabbe ich wspierał? Podobnie, jak lord Black? Wtedy Forsythia powinna wiedzieć jak najmniej, przynajmniej dopóki pozostawała w swoim rodzinnym domu.
-Forsythia, ja... - westchnął na dźwięk słów o Perseusie, ale urwał, wziął urywany oddech. Co miał jej powiedzieć, że jej kuzyn chciał go zabić? -N..nieważne. T..twój brat też coś o tym wiedział? - o jej ojcu, narzeczonym?
Forsythia cała drżała, reagowała dziwnie, emocjonalnie, panicznie. Steff podniósł prędko misia, przypatrując się jej z niepokojem.
-Spokojnie, tylko spokojnie. Nic pochopnie, hm? - poprosił, spoglądając na nią ze zmartwieniem. -Pamiętaj, że zawsze będę twoim przyjacielem, zawsze będę po twojej stronie. N... nawet gdyby...m... - głos mu lekko zadrżał. Nie, nie mógł jej przed tym ostrzegać, nie teraz. Może lepiej żyć bez pożegnania, jak Bertie. -T...to jak, nie boisz się szczurów? - zmienił prędko temat.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądała mu się z zatroskaną miną, jakby poczuła na sobie winę jego zmartwienia, a przecież robić tego nie chciała. Właśnie dlatego wolała siedzieć cicho, nie afiszować się ze swoim cierpieniem. - Nie powinnam, ale nie miałam wyboru - stwierdziła, choć zaraz potem pokręciła głową ze zrezygnowaniem. - Albo innego rozwiązania nie widziałam - poprawiła się, bo fakt był faktem, nie dostrzegała tych ścieżek, które teraz stały przed nią otworem.
Spuściła spojrzenie, zaciskając potem wargi, a w końcu zamykając oczy, jak gdyby toczyła wewnętrzną walkę. - Nie mogę - wypowiedziała ciężko. - A-ale... dziękuję, Steffciu... Nie mam słów, by opisać, jak bardzo jestem ci wdzięczna - wyszeptała, drżącym głosem. Musiała odmówić, nie mogła zniknąć - nie teraz. Musiała zadbać o Aquilę i jej bezpieczeństwo. Zresztą żyła w tym bałaganie już od tak wielu lat, że nie czuła przymusu do ucieczki. Czuła potrzebę do buntu. Walki. - Nie zostawię Aquili, nie teraz... Zresztą, mam nową pracę, wiesz? W weekendy... I gdy, próbuję funkcjonować jak oni, to... to radzę sobie. Praktycznie nie ma mnie w domu, przesiaduję w Ministerstwie, na mieście lub... właśnie w Kent. Radziłam sobie już tak długi czas... Milczę o tym co... co chciałabym powiedzieć względem tego co się dzieje, bo w Londynie nie znajdę zrozumienia, jednak... - parsknęła z lekkim obrzydzeniem. - Przywykłam. Ale pociesza mnie myśl, że... że mogę na ciebie liczyć, wiesz? Dałeś mi siłę, Steffciu - przyznała, przysuwając się bliżej i przez moment, czując, jakby rozmawiała ze swoim prawdziwym bratem. Nie pytając o pozwolenie, ułożyła głowę na jego ramieniu. - Hm? - mruknęła gdy wypowiedział jej imię. Nieważne, zbiło ją lekko z tropu, lecz nie chciała drążyć. - Wiedział o wielu... sprawach, ale nie o tym, o czym mi powiedziałeś - przyznała, a zaraz potem zawahała się, czy powinna mówić dalej. Tak bardzo chciała mu powiedzieć, podzielić się tym, uzyskać wsparcie, aby nie być osamotniona w swoich domysłach. - I... Och, Steffen... ja... ja myślę, że Persi... on... trapi mnie to od tak dawna, nie daje spokoju... że... mój ojciec... mógł... - dukała się, jakby powiedzenie tego na głos stanowiło dla niej ogromny problem. Westchnęła ciężko, bo było to znacznie trudniejsze do powiedzenia niż do myślenia. Wzruszyła ponownie ramionami zrezygnowana, chyba już nie miała naprawdę sił. Była to prawie piąta doba ze znikomą ilością snu, znikomą ilością jedzenia i znikomym odpoczynkiem od własnych myśli. Za dużo się działo...
Uniosła brwi, słysząc kolejne słowa i z pewnością znów by się rozkleiła gdyby nie fakt, że już nie miała czym płakać. - A ja twoją przyjaciółką, nawet jeśli... - oczywiście, że musiała rozładować atmosferę. - Nawet jeśli znów przestaniesz do mnie pisać. I odezwiesz się, po Merlin wie ilu tygodniach, zaczynając od "cholera" - zaśmiała się lekko, racząc Steffka kuksańcem w bok. Lekkim i delikatnym, zaledwie obrazującym gest. - A tak na poważnie, dziękuję ci, że napisałeś... odezwałeś się, naprawdę - westchnęła. Zmianę tematu przyjęła chętnie, lecz wtedy raptownie odsunęła się od przyjaciela, łapiąc go za ramiona. - Szczur. Jak to? W ogóle... jakim cudem? Jakoś... jestem z ciebie tak dumna, że to potrafisz i... i... - jej chwilowy entuzjazm opadał. - I na gacie Merlina, Steff... jeśli ktokolwiek cię przyłapie... - złapała się za czoło, pocierając je, jakby miało jej to pomóc w myśleniu. Zaraz potem dotarło do niej, jak niebezpieczną było to informacją, nie tylko dla niego, ale i dla niej.
Spuściła spojrzenie, zaciskając potem wargi, a w końcu zamykając oczy, jak gdyby toczyła wewnętrzną walkę. - Nie mogę - wypowiedziała ciężko. - A-ale... dziękuję, Steffciu... Nie mam słów, by opisać, jak bardzo jestem ci wdzięczna - wyszeptała, drżącym głosem. Musiała odmówić, nie mogła zniknąć - nie teraz. Musiała zadbać o Aquilę i jej bezpieczeństwo. Zresztą żyła w tym bałaganie już od tak wielu lat, że nie czuła przymusu do ucieczki. Czuła potrzebę do buntu. Walki. - Nie zostawię Aquili, nie teraz... Zresztą, mam nową pracę, wiesz? W weekendy... I gdy, próbuję funkcjonować jak oni, to... to radzę sobie. Praktycznie nie ma mnie w domu, przesiaduję w Ministerstwie, na mieście lub... właśnie w Kent. Radziłam sobie już tak długi czas... Milczę o tym co... co chciałabym powiedzieć względem tego co się dzieje, bo w Londynie nie znajdę zrozumienia, jednak... - parsknęła z lekkim obrzydzeniem. - Przywykłam. Ale pociesza mnie myśl, że... że mogę na ciebie liczyć, wiesz? Dałeś mi siłę, Steffciu - przyznała, przysuwając się bliżej i przez moment, czując, jakby rozmawiała ze swoim prawdziwym bratem. Nie pytając o pozwolenie, ułożyła głowę na jego ramieniu. - Hm? - mruknęła gdy wypowiedział jej imię. Nieważne, zbiło ją lekko z tropu, lecz nie chciała drążyć. - Wiedział o wielu... sprawach, ale nie o tym, o czym mi powiedziałeś - przyznała, a zaraz potem zawahała się, czy powinna mówić dalej. Tak bardzo chciała mu powiedzieć, podzielić się tym, uzyskać wsparcie, aby nie być osamotniona w swoich domysłach. - I... Och, Steffen... ja... ja myślę, że Persi... on... trapi mnie to od tak dawna, nie daje spokoju... że... mój ojciec... mógł... - dukała się, jakby powiedzenie tego na głos stanowiło dla niej ogromny problem. Westchnęła ciężko, bo było to znacznie trudniejsze do powiedzenia niż do myślenia. Wzruszyła ponownie ramionami zrezygnowana, chyba już nie miała naprawdę sił. Była to prawie piąta doba ze znikomą ilością snu, znikomą ilością jedzenia i znikomym odpoczynkiem od własnych myśli. Za dużo się działo...
Uniosła brwi, słysząc kolejne słowa i z pewnością znów by się rozkleiła gdyby nie fakt, że już nie miała czym płakać. - A ja twoją przyjaciółką, nawet jeśli... - oczywiście, że musiała rozładować atmosferę. - Nawet jeśli znów przestaniesz do mnie pisać. I odezwiesz się, po Merlin wie ilu tygodniach, zaczynając od "cholera" - zaśmiała się lekko, racząc Steffka kuksańcem w bok. Lekkim i delikatnym, zaledwie obrazującym gest. - A tak na poważnie, dziękuję ci, że napisałeś... odezwałeś się, naprawdę - westchnęła. Zmianę tematu przyjęła chętnie, lecz wtedy raptownie odsunęła się od przyjaciela, łapiąc go za ramiona. - Szczur. Jak to? W ogóle... jakim cudem? Jakoś... jestem z ciebie tak dumna, że to potrafisz i... i... - jej chwilowy entuzjazm opadał. - I na gacie Merlina, Steff... jeśli ktokolwiek cię przyłapie... - złapała się za czoło, pocierając je, jakby miało jej to pomóc w myśleniu. Zaraz potem dotarło do niej, jak niebezpieczną było to informacją, nie tylko dla niego, ale i dla niej.
Przypatrywał się Forsythii z coraz większą troską, ze zgrozą zdając sobie sprawę, że pan Crabbe nie stał się przecież potworem z dnia na dzień. Znali się niemalże od dziecka, a on zawsze lękał się trochę jej ojca, ale zobaczył w nim bezgraniczne zło dopiero wtedy, w muzeum. A ona...? Wiedziała, od zawsze? Cierpiała, w milczeniu? A on niczego nie zauważył? Co z niego za przyjaciel? I jeszcze była mu wdzięczna? Za naturalną ofertę gościny, którą i tak odrzuciła? Ciężar winy narastał w jego sercu, a dłonie drżały tak mocno, że odruchowo zaczął wyłamywać sobie palce. Klik, klik. To go uspokajało. Odrobinkę. A gdy nie mogło być już gorzej, gdy Forsythia zaakceptowała jego milczenie i rewelacje, gdy wyrzucił z siebie straszną tajemnicę - nadszedł kolejny cios.
-K..kkk....kent? - wymamrotał, szczękając zębami. Dlaczego nagle zrobiło mu się zimno - na wspomnienie gorącego, smoczego ognia? Gratulacje - chciał wykrztusić, ale mruknął tylko: -Uważaj na siebie.
Siłę? Czy miał w sobie w ogóle siłę? Uśmiechnął się blado, wzruszony, mrugając intensywnie.
-Rozumiem. Ja też... Gringott to nie Ministerstwo, ale też muszę tam milczeć. Być przykładnym urzędnikiem, szarym, cichym obywatelem. - westchnął, pomijając milczeniem, że po godzinach rozwalał katedry i mosty.
-Co cię trapi? - zapytał cicho, nienachalnie, łapiąc Forsythię za rękę. Mogła mu powiedzieć, jeśli chciała. Nie chciał jednak jej zmuszać. Sam miał wiele sekretów, do których nie mógł się przyznać, jeszcze nie. Ojciec i Perseus...? Ogarnęło go złe przeczucie, ale nie wywnioskował jeszcze niczego. W głębi duszy wciąż był idealistą i wierzył w świętości - a syn to przecież większa świętość niż zięć.
-To ja dziękuję. - szepnął ze wzruszeniem, a gardło ściskało mu się coraz mocniej. Chciałby ją zapewnić, że już nie zniknie - że będzie się odzywał, że wszystko będzie dobrze.
Ale nie mógł, a przed oczyma stawał mu Bertie. W uszach dudniły przekazane przez Zakonników słowa, że Hannah widziała jego głowę w Tower. Głowę! Zacisnął powieki, ale z oczu i tak popłynęły łzy.
-Jeśil się nie... będę, chcę..., będę się odzywał... - wykrztusił, przez łzy. -Ale jeśli nie, to... jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Forka. I co by się nie działo, to nie twoja wina, rozumiesz? - dodał, łapiąc oddech. -Wiesz, po Bertiem, ja... długo się obwiniałem. - szepnął ledwo słyszalnie. Bo to właśnie od niego chciałby usłyszeć. Że to, że go nie powstrzymał przed wypadem na Londyn to nie jego wina.
Mówiła o szczurach i dobrze, niech tłumaczy sobie jego poruszenie lękiem przed konsekwencjami nielegalnej animagii.
-Nikt mnie nie przyłapał, od szesnastego roku życia. - odparł butnie, usiłując się uśmiechnąć. -Wtedy nie myślałem o konsekwencjach. Nawet Bertie nie wiedział, wiesz jakie dowcipy mu robiłem? Potrafię też się z nimi komunikować, ze szczurami. Raz znokautowaliśmy razem jednego faceta, który chciał pobić mojego kolegę! Ale już nigdy więcej tego nie zrobię, lepiej nie przemieniać się na czyiś plecach. - chwycił za wiosła, usiłując wziąć się w garść, ale smutek nie odpuszczał. Tyle strat... Bertie, Perseus, zamordowany narzeczony, pan Howard, a nawet... nawet...
-Powinniśmy wracać. - zadecydował dziwnym tonem, a potem wypalił, z typową dla siebie dziwną miną. -To nie mógł być Zakon, Sythia, nie... wierzę. Twój kuzyn... Oni... my -...nie zabiliby nikogo, kto nie zaatakowałby pierwszy. - szepnął, odrzucając niepokojące myśli o Anthonym Skamandrze i jego trzęsieniu ziemi i zażarcie pragnąć w to wierzyć. Zresztą, to nie kwestia wiary, a wiedzy. Wiedziałby, gdyby ktoś z nich zabił Alpharda. Szkoda, że Forsythia nie mogła wiedzieć.
-K..kkk....kent? - wymamrotał, szczękając zębami. Dlaczego nagle zrobiło mu się zimno - na wspomnienie gorącego, smoczego ognia? Gratulacje - chciał wykrztusić, ale mruknął tylko: -Uważaj na siebie.
Siłę? Czy miał w sobie w ogóle siłę? Uśmiechnął się blado, wzruszony, mrugając intensywnie.
-Rozumiem. Ja też... Gringott to nie Ministerstwo, ale też muszę tam milczeć. Być przykładnym urzędnikiem, szarym, cichym obywatelem. - westchnął, pomijając milczeniem, że po godzinach rozwalał katedry i mosty.
-Co cię trapi? - zapytał cicho, nienachalnie, łapiąc Forsythię za rękę. Mogła mu powiedzieć, jeśli chciała. Nie chciał jednak jej zmuszać. Sam miał wiele sekretów, do których nie mógł się przyznać, jeszcze nie. Ojciec i Perseus...? Ogarnęło go złe przeczucie, ale nie wywnioskował jeszcze niczego. W głębi duszy wciąż był idealistą i wierzył w świętości - a syn to przecież większa świętość niż zięć.
-To ja dziękuję. - szepnął ze wzruszeniem, a gardło ściskało mu się coraz mocniej. Chciałby ją zapewnić, że już nie zniknie - że będzie się odzywał, że wszystko będzie dobrze.
Ale nie mógł, a przed oczyma stawał mu Bertie. W uszach dudniły przekazane przez Zakonników słowa, że Hannah widziała jego głowę w Tower. Głowę! Zacisnął powieki, ale z oczu i tak popłynęły łzy.
-Jeśil się nie... będę, chcę..., będę się odzywał... - wykrztusił, przez łzy. -Ale jeśli nie, to... jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Forka. I co by się nie działo, to nie twoja wina, rozumiesz? - dodał, łapiąc oddech. -Wiesz, po Bertiem, ja... długo się obwiniałem. - szepnął ledwo słyszalnie. Bo to właśnie od niego chciałby usłyszeć. Że to, że go nie powstrzymał przed wypadem na Londyn to nie jego wina.
Mówiła o szczurach i dobrze, niech tłumaczy sobie jego poruszenie lękiem przed konsekwencjami nielegalnej animagii.
-Nikt mnie nie przyłapał, od szesnastego roku życia. - odparł butnie, usiłując się uśmiechnąć. -Wtedy nie myślałem o konsekwencjach. Nawet Bertie nie wiedział, wiesz jakie dowcipy mu robiłem? Potrafię też się z nimi komunikować, ze szczurami. Raz znokautowaliśmy razem jednego faceta, który chciał pobić mojego kolegę! Ale już nigdy więcej tego nie zrobię, lepiej nie przemieniać się na czyiś plecach. - chwycił za wiosła, usiłując wziąć się w garść, ale smutek nie odpuszczał. Tyle strat... Bertie, Perseus, zamordowany narzeczony, pan Howard, a nawet... nawet...
-Powinniśmy wracać. - zadecydował dziwnym tonem, a potem wypalił, z typową dla siebie dziwną miną. -To nie mógł być Zakon, Sythia, nie... wierzę. Twój kuzyn... Oni... my -...nie zabiliby nikogo, kto nie zaatakowałby pierwszy. - szepnął, odrzucając niepokojące myśli o Anthonym Skamandrze i jego trzęsieniu ziemi i zażarcie pragnąć w to wierzyć. Zresztą, to nie kwestia wiary, a wiedzy. Wiedziałby, gdyby ktoś z nich zabił Alpharda. Szkoda, że Forsythia nie mogła wiedzieć.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nauczyła się cierpieć z zamkniętymi ustami, nie obwieszczając wszem i wobec tego, ile złego przysporzył jej ojciec. Lata cierpienia chowała głęboko pod płaszczem tajemnicy, zaciskając dzielnie szczękę, gdy kolejny raz jej policzek zakwitał czerwienią od twardej, ojcowskiej ręki. Nie chciała, aby ktokolwiek to zauważył, aby ktokolwiek się nią przejmował w takim stopniu, aby zaryzykować swoje własne życie i zdrowie.
Wniosła pytające spojrzenie, słysząc reakcję przyjaciela na swoją nowinę. Westchnęła ciężko, a potem pokręciła głową. – Uważam, ja naprawdę uważam. Tam… Nie jest źle, dużo się uczę, wiesz? Czasem nawet czuję się tam bezpieczniej niż w ministerstwie – parsknęła, nie dowierzając swoim własnym słowom. – Choć jak wiesz, smoki nigdy nie były moimi ulubionymi stworzeniami – przyznała, mówiąc już bardziej do siebie, niż Steffena. Później go słuchała, całkowicie odnajdując nić porozumienia z jego słowami. Oboje byli zmuszeni do milczenia, skrywania tego co też tak naprawdę siedziało w ich głowa, czym naprawdę chcieli podzielić się ze światem. Forsythia Crabbe, dumna córka Faustusa, przykładna urzędniczka, pracowita, uczynna i szara, cicha obywatelka, choć nieidealna kandydatka na żonę, którą chciałby zrobić z niej ojciec – bo jaka kobieta zajmuje się magicznymi stworzeniami? Tak ją chyba postrzegano, a przynajmniej tak jej się zdawało. Gra pozorów, w jakiej brała udział, wykańczała ją z dnia na dzień, o ile łatwiej jej było żyć w niewiedzy. Powiada się, że to prawda wyzwala i poniekąd tak jest, ale również pęta umysł kolejnymi wątpliwościami, które mogą doprowadzać do szaleństwa.
Potarła czule kciukiem dłoń Steffena, a sam gest dodał jej odrobinę odwagi do wypowiedzenia swojej teorii na głos. – Myślę, że Faustus mógł zabić Perseusa… - ściszyła głos, zdając sobie sprawę, jak jej słowa zostałyby najpewniej odebrane przez innych – takich, którzy zawsze stanęliby po stronie czarnoksiężnika. Kto wie? Być może nawet wsadziliby ją do szpitala dla dotkniętych chorobami drążącymi umysł. Ewentualnie zamknięto by jej jadaczkę na inny sposób, być może bardziej brutalny.
Po podziękowaniu wtuliła się delikatnie w Steffena, odnajdując w nim jakiś dziwny rodzaj spokoju. Był tym wesołym promyczkiem, który rozjaśniał najgorsze mroki, nawet te serwowane przez żałobne pieśni. Chciałaby móc pochwycić go, zatrzymać przy sobie, jednak nie byli prawdziwym rodzeństwem, nie miała więc do tego żadnego prawa. Niechętnie odsunęła się z uścisku, dostrzegając łzy na jego policzkach. Otarła je wciąż chorobliwie chłodnymi dłońmi, a potem przytrzymała jego twarz tak jak wcześniej. – Steffen – zaczęła poważnie. – Wiem, że chcesz, wierzę, że będziesz. Wystarczy mi notatka, że żyjesz, dobrze? – zapytała, a jej oczy drżały w strapieniu duszy. Kochała go jak rodzinę, jak młodszego brata, jak kuzyna, jak Rigela? Nie, Rigelowi nawet nie mogła powiedzieć takich słów, jakie mogła powierzyć Cattermole’owi. – Winy nie czują tylko najpodlejsi – stwierdziła z żalem. – A my mamy sumienie, Steffen. Dobrze to o nas świadczy – uśmiechnęła się blado, a ciemne studnie jej oczu, wciąż drżały, odbijając w sobie blask padający na niewielkie fale.
- Słucham? Nie powiedziałeś mi tego nawet… nawet… Steffen, ty nicponiu! – roześmiała się, ocierając tym razem swoje mokre policzki. – Ale skoro nawet Bertie nie wiedział, to tym razem ci wybaczę – stwierdziła dalej prześmiewczo. – Jak to komunikujesz się ze szczurami? Steffen… to tak zaawansowana magia. – Duma w jej głosie była niemal tak wielka, jak gdyby obwieściło jej to wszystko jej własne dziecko, którego rzecz jasna nie miała. Przez kilka chwil wrócił jej humor, przez kilka chwil rozbudziło się to czego brakowało jej od początku tej dziwnej lawiny wydarzeń. Później wrócił gorszy temat… i spuściła wzrok. – Też nie chcę w to wierzyć… lecz… och, Steffen mam tyle wątpliwości. Tyle sprzeczności próbuje dobić się do mego rozsądku, zagarniając ostatnie resztki trzeźwego myślenia – mruczała pod nosem, całkowicie nie wyłapując, że w słowach przyjaciela, mogłoby być coś nie tak. Była zbyt zmęczona, więc zaledwie pokiwała głową. – Ale tak, masz rację, powinniśmy wracać, choć tak bardzo nie chcę. Aquila mnie potrzebuje – dodała, prawie niczym mantrę, zupełnie jakby sama potrzebowała upewniać się tymi słowami, bo może… aż tak bardzo jej nie potrzebowała? Pozwoliła mu wiosłować, w tym czasie bacznie przyglądając się przyjacielowi, a także przesiadając się naprzeciw niego, tak, aby było mu łatwiej nabierać prędkości łódką. – Kiedy się jeszcze spotkamy? – zapytała w końcu, przerywając rytmiczny szum wody. Biorąc pod uwagę wcześniejsze słowa, wiedziała, że najpewniej jej nie odpowie, więc zaledwie pokręciła głową. – Przepraszam, ja po prostu… będę tęsknić – przyznała się, łapiąc zapobiegawczo krawędź drewnianej łódki, gdy uderzyli delikatnie o pomost.
| ztx2
Wniosła pytające spojrzenie, słysząc reakcję przyjaciela na swoją nowinę. Westchnęła ciężko, a potem pokręciła głową. – Uważam, ja naprawdę uważam. Tam… Nie jest źle, dużo się uczę, wiesz? Czasem nawet czuję się tam bezpieczniej niż w ministerstwie – parsknęła, nie dowierzając swoim własnym słowom. – Choć jak wiesz, smoki nigdy nie były moimi ulubionymi stworzeniami – przyznała, mówiąc już bardziej do siebie, niż Steffena. Później go słuchała, całkowicie odnajdując nić porozumienia z jego słowami. Oboje byli zmuszeni do milczenia, skrywania tego co też tak naprawdę siedziało w ich głowa, czym naprawdę chcieli podzielić się ze światem. Forsythia Crabbe, dumna córka Faustusa, przykładna urzędniczka, pracowita, uczynna i szara, cicha obywatelka, choć nieidealna kandydatka na żonę, którą chciałby zrobić z niej ojciec – bo jaka kobieta zajmuje się magicznymi stworzeniami? Tak ją chyba postrzegano, a przynajmniej tak jej się zdawało. Gra pozorów, w jakiej brała udział, wykańczała ją z dnia na dzień, o ile łatwiej jej było żyć w niewiedzy. Powiada się, że to prawda wyzwala i poniekąd tak jest, ale również pęta umysł kolejnymi wątpliwościami, które mogą doprowadzać do szaleństwa.
Potarła czule kciukiem dłoń Steffena, a sam gest dodał jej odrobinę odwagi do wypowiedzenia swojej teorii na głos. – Myślę, że Faustus mógł zabić Perseusa… - ściszyła głos, zdając sobie sprawę, jak jej słowa zostałyby najpewniej odebrane przez innych – takich, którzy zawsze stanęliby po stronie czarnoksiężnika. Kto wie? Być może nawet wsadziliby ją do szpitala dla dotkniętych chorobami drążącymi umysł. Ewentualnie zamknięto by jej jadaczkę na inny sposób, być może bardziej brutalny.
Po podziękowaniu wtuliła się delikatnie w Steffena, odnajdując w nim jakiś dziwny rodzaj spokoju. Był tym wesołym promyczkiem, który rozjaśniał najgorsze mroki, nawet te serwowane przez żałobne pieśni. Chciałaby móc pochwycić go, zatrzymać przy sobie, jednak nie byli prawdziwym rodzeństwem, nie miała więc do tego żadnego prawa. Niechętnie odsunęła się z uścisku, dostrzegając łzy na jego policzkach. Otarła je wciąż chorobliwie chłodnymi dłońmi, a potem przytrzymała jego twarz tak jak wcześniej. – Steffen – zaczęła poważnie. – Wiem, że chcesz, wierzę, że będziesz. Wystarczy mi notatka, że żyjesz, dobrze? – zapytała, a jej oczy drżały w strapieniu duszy. Kochała go jak rodzinę, jak młodszego brata, jak kuzyna, jak Rigela? Nie, Rigelowi nawet nie mogła powiedzieć takich słów, jakie mogła powierzyć Cattermole’owi. – Winy nie czują tylko najpodlejsi – stwierdziła z żalem. – A my mamy sumienie, Steffen. Dobrze to o nas świadczy – uśmiechnęła się blado, a ciemne studnie jej oczu, wciąż drżały, odbijając w sobie blask padający na niewielkie fale.
- Słucham? Nie powiedziałeś mi tego nawet… nawet… Steffen, ty nicponiu! – roześmiała się, ocierając tym razem swoje mokre policzki. – Ale skoro nawet Bertie nie wiedział, to tym razem ci wybaczę – stwierdziła dalej prześmiewczo. – Jak to komunikujesz się ze szczurami? Steffen… to tak zaawansowana magia. – Duma w jej głosie była niemal tak wielka, jak gdyby obwieściło jej to wszystko jej własne dziecko, którego rzecz jasna nie miała. Przez kilka chwil wrócił jej humor, przez kilka chwil rozbudziło się to czego brakowało jej od początku tej dziwnej lawiny wydarzeń. Później wrócił gorszy temat… i spuściła wzrok. – Też nie chcę w to wierzyć… lecz… och, Steffen mam tyle wątpliwości. Tyle sprzeczności próbuje dobić się do mego rozsądku, zagarniając ostatnie resztki trzeźwego myślenia – mruczała pod nosem, całkowicie nie wyłapując, że w słowach przyjaciela, mogłoby być coś nie tak. Była zbyt zmęczona, więc zaledwie pokiwała głową. – Ale tak, masz rację, powinniśmy wracać, choć tak bardzo nie chcę. Aquila mnie potrzebuje – dodała, prawie niczym mantrę, zupełnie jakby sama potrzebowała upewniać się tymi słowami, bo może… aż tak bardzo jej nie potrzebowała? Pozwoliła mu wiosłować, w tym czasie bacznie przyglądając się przyjacielowi, a także przesiadając się naprzeciw niego, tak, aby było mu łatwiej nabierać prędkości łódką. – Kiedy się jeszcze spotkamy? – zapytała w końcu, przerywając rytmiczny szum wody. Biorąc pod uwagę wcześniejsze słowa, wiedziała, że najpewniej jej nie odpowie, więc zaledwie pokręciła głową. – Przepraszam, ja po prostu… będę tęsknić – przyznała się, łapiąc zapobiegawczo krawędź drewnianej łódki, gdy uderzyli delikatnie o pomost.
| ztx2
7 listopada 1957
Będąc dzieciakiem uwielbiała takie miejsca, zawsze z niecierpliwością wyczekując dnia, gdy rodzice ulegali ciągłym namową i obiecywali dzień spędzony wśród atrakcji wesołego miasteczka. Tylko wtedy mogła wyrwać się z rodzinnego Blythburgha, które mimo że kochała całą sobą, było przytłaczające. Wszyscy wszystkich znali, a jako dziecko było się pod ciągłym, czujnym spojrzeniem rodziny, bądź sąsiadów. Swoboda okazywała się pozorna, co rozumiała dopiero z upływem lat, nawet jeśli uważała swoje dzieciństwo za udane i szczęśliwe w którym nie brakowało wiele do ideału, jakie może stworzyć się w oczach dziecka i utrzymać we wspomnieniach dorosłej kobiety. Przyszedł jednak czas, gdy w podobnych miejscach nie pojawiała się z dziecięcą radością, a jako ta, która z uwagą obserwuje małolata biegającego od karuzeli do karuzeli, śmiejącego się z widoku kucyków i proszącego o watę cukrową sprzedawaną na jednym ze stoisk. Na całe szczęście młodzik o poważnym wieku pięciu lat, nie był jej. Nie wiedziała, co ją naszło, że zgodziła się towarzyszyć przyjaciółce w tej ciężkiej wyprawie, lecz mijające godziny uświadamiały, że zdecydowanie nie miała formy, aby dotrzymać kroku nadpobudliwemu dziecku i to znów potwierdzało, że nie nadawała się na matkę. Chociaż była wyrozumiała, tak nie posiadała tej specyficznej cierpliwości, jaką wypadało okazywać latorośli i z wyraźnym powątpieniem słuchała argumentów, że do swojego podchodziło się inaczej. Nie zamierzała się przekonywać w najbliższym czasie, może nawet nigdy? Niezależność jej pasowała, swoboda przyjemnie nęciła. Mogła robić, co chciała i kiedy, oczywiście, jeśli akurat ów wolności nie ograniczały obowiązki innej kategorii.
Cicho odetchnęła, kiedy przyjaciółka wraz z młodym zdecydowała się wrócić już do domu, samej jednak pozostała. Chciała zahaczyć o jeszcze jedno miejsce, to, które przykuło uwagę w pewnym momencie, ale nie okazało się dość interesujące dla gówniarza. Niebo ciemniało sukcesywnie, dlatego, kiedy dotarła do swojej atrakcji, znajdującej się dość daleko od pozostałych, panował już przyjemny półmrok rozświetlany pojedynczymi, różnokolorowymi światełkami. Subtelne, całkowicie nienatarczywe światło podtrzymywało nastrój wesołego miasteczka, ale już mniej intensywnie. Podeszła bliżej tafli wody, ignorując pojedyncze osoby, które szukały tu spokoju, Ona za to pięknego widoku. Gwiazdy odbijające się w lustrze wody wyglądały zjawiskowo, a wraz z mijającymi minutami wrażenie nabierało na sile. Odwróciła wzrok, gdy obok ktoś stanął, a ciemne tęczówki prześlizgnęły się po męskiej sylwetce z uwagą. Mężczyzna był jej obcy, a może nie pamiętała, że kiedyś miała okazję Go poznać? Nie miało to znaczenia, nawet, gdy ich spojrzenia spotkały się, a ona na moment utonęła w zielonych tęczówkach. Miała słabość do jasnych oczu, były jedną z cech, które kupowały ją od razu i bez znaczenia, czy należały do kobiety czy mężczyzny. Nie uraczyła go jednak ani słowem, powracając wzrokiem do widoku, który pochłaniała przed chwilą.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Friedrich Schmidt wesołych miasteczek nie lubił. Irytowały go biegające wszędzie dzieci (co w surowym wychowaniu Schmidtów z pewnością nie miałoby miejsca), faerie barw, migające światła oraz ten cały tłum, jaki znajdował się w wesołych miasteczkach. Może, gdyby miał okazję przechadzać się tymi uliczkami po zamknięciu, bez nadmiernego towarzystwa wypracowałby sobie inną opinię, teraz jednak kwaśny grymas widniał na jego twarzy, gdy bystre spojrzenie zielonych oczu uważnie wodziło po otoczeniu. Szukał. Konkretnej osoby która dostarczyłaby mu konkretne informacje, mogące naprowadzić go na trop jednej z ofiar, jakich poszukiwał od dłuższego czasu. I mimo iż mugole oraz szlamy byli jedynie karaluchami tego świata, niektóre z nich potrafiły niezwykle dobrze się zaszyć. W końcu odnalazł odpowiednią osobę która, po kilku niezwykle siłowych argumentach nakierowała go na stoisko (czy jakkolwiek to się nazywało) z magicznymi łódkami. W czarnej koszuli oraz ciężkim, skórzanym płaszczu kroczył przez wesołe miasteczko.
Dzień powoli chylił się ku końcowi, światła delikatnie otulały otoczenie i kto wie, może gdyby to miejsce znajdowało się w jego ukochanym Wiedniu może by i przypadło mu do gustu. Stanął koło jednej z łódek, w niewielkiej odległości od interesującego go mężczyzny by uważnie mu się przyjrzeć. Nie powinien stanowić większego problemu. Wątły, z rozbieganym spojrzeniem zdawał się stanowić idealny okaz do wydobywania wiadomości, w dodatku bez wyciągania sakiewki ze złotem. Friedrich był pewien, że uda mu się go odpowiednio zastraszyć i zdobyć to, co go interesowało. I już miał ruszyć w jego kierunku, by zadać odpowiednie pytania, gdy zielone spojrzenie skrzyżowała się z brązowymi oczętami pewnej czarownicy. Zlustrował ją uważnie od stóp aż po czubek głowy z zainteresowaniem przyglądając się jej ślicznej buzi. Urody nie można było jej odmówić, tego był pewien. Kąciki jego ust delikatnie uniosły się ku górze, szybko jednak powróciły do surowego wyrazu, gdy ruszył w kierunku mężczyzny. Ten jednak zdawał się opacznie zrozumieć sytuację, niezwykle serdecznie zapraszając szmalcownika do łódki wraz z tajemniczą czarownicą. I chyba tylko jej piękne lico sprawiło, iż ten postanowił przyjąć zaproszenie, miast wyciągnąć mężczyznę za fraki i obić mu mordę. Sprawnie przeskoczył z pomostu do łódki, by wyciągnąć dłoń w kierunku czarownicy, chcąc pomóc jej wejść na pokład. A gdy tylko jej stopy znalazły się na pokładzie, magiczna łódka ruszyła w rejs ku środkowi zbiornika.
- Chyba zaszła niewielka pomyłka i połączono nas w parę. - Zaczął spokojnie, a słowa wypowiadane przez niego były okraszone mocnym, niemieckim akcentem. - Mam nadzieję, że ten incydent nie popsuł pani wieczoru. - Dodał z zaciekawieniem wlepiając w nią spojrzenie zielonych tęczówek. Taka kobieta z pewnością miała u swojego boku mężczyznę. Może i jej nie znał, lecz w swym męskim umyśle zdążył ją całkiem pozytywnie ocenić, głównie na podstawie przenikliwego, brązowego spojrzenia oraz urody, jaką się odznaczała. Z kieszeni płaszcza wyjął niewielką paczkę landrynek, by wyciągnąć ją w kierunku kobiety. - Landrynkę? - Zaproponował z nadal silnym akcentem. Temu podobne słodycze powoli stawały się towarem deifcytowym, nie raz niezwykle ciężkim do zdobycia.
Dzień powoli chylił się ku końcowi, światła delikatnie otulały otoczenie i kto wie, może gdyby to miejsce znajdowało się w jego ukochanym Wiedniu może by i przypadło mu do gustu. Stanął koło jednej z łódek, w niewielkiej odległości od interesującego go mężczyzny by uważnie mu się przyjrzeć. Nie powinien stanowić większego problemu. Wątły, z rozbieganym spojrzeniem zdawał się stanowić idealny okaz do wydobywania wiadomości, w dodatku bez wyciągania sakiewki ze złotem. Friedrich był pewien, że uda mu się go odpowiednio zastraszyć i zdobyć to, co go interesowało. I już miał ruszyć w jego kierunku, by zadać odpowiednie pytania, gdy zielone spojrzenie skrzyżowała się z brązowymi oczętami pewnej czarownicy. Zlustrował ją uważnie od stóp aż po czubek głowy z zainteresowaniem przyglądając się jej ślicznej buzi. Urody nie można było jej odmówić, tego był pewien. Kąciki jego ust delikatnie uniosły się ku górze, szybko jednak powróciły do surowego wyrazu, gdy ruszył w kierunku mężczyzny. Ten jednak zdawał się opacznie zrozumieć sytuację, niezwykle serdecznie zapraszając szmalcownika do łódki wraz z tajemniczą czarownicą. I chyba tylko jej piękne lico sprawiło, iż ten postanowił przyjąć zaproszenie, miast wyciągnąć mężczyznę za fraki i obić mu mordę. Sprawnie przeskoczył z pomostu do łódki, by wyciągnąć dłoń w kierunku czarownicy, chcąc pomóc jej wejść na pokład. A gdy tylko jej stopy znalazły się na pokładzie, magiczna łódka ruszyła w rejs ku środkowi zbiornika.
- Chyba zaszła niewielka pomyłka i połączono nas w parę. - Zaczął spokojnie, a słowa wypowiadane przez niego były okraszone mocnym, niemieckim akcentem. - Mam nadzieję, że ten incydent nie popsuł pani wieczoru. - Dodał z zaciekawieniem wlepiając w nią spojrzenie zielonych tęczówek. Taka kobieta z pewnością miała u swojego boku mężczyznę. Może i jej nie znał, lecz w swym męskim umyśle zdążył ją całkiem pozytywnie ocenić, głównie na podstawie przenikliwego, brązowego spojrzenia oraz urody, jaką się odznaczała. Z kieszeni płaszcza wyjął niewielką paczkę landrynek, by wyciągnąć ją w kierunku kobiety. - Landrynkę? - Zaproponował z nadal silnym akcentem. Temu podobne słodycze powoli stawały się towarem deifcytowym, nie raz niezwykle ciężkim do zdobycia.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Czuła na sobie to uważne spojrzenie, lustrujące ją bezczelnie, lecz jej jedyną reakcją była delikatnie uniesiona brew i nieco chłodniejszy wzrok. Nie uciekała przed takimi zagrywkami ze strony mężczyzn, nie kuliła ramion, nie rumieniła się z zawstydzenia z powodu przesadnej uwagi. Ilekroć prowokowała takie zachowania, wodząc za nos tych, którzy sami dawali sobą manipulować. Czy ten tutaj nieznajomy miałby jednym z nich? Szczerze wątpiła, zdawał się zbyt pewny siebie w samej postawie. Poza tym, że jakoś nie pasował do wesołego miasteczka i roześmianych czarodziejów kręcących się w okolicy. Podobnie odznaczał się na tle, tych zachwyconych półmrokiem otoczenia, romantyczną aurą przy zbiorniku wody. Im dłużej stał obok, tym bardziej korciło ją, aby naruszyć ciszę, lecz pozornie straciła swą okazję chwilę później. Nie podniosła już na niego spojrzenia, nie pozwoliła ciemnym tęczówką podążyć za nim, łapiąc się bardziej myśli, że wolała mieć obok siebie innego, nawet jeśli w duszy nie grał mu romantyzm. Zdławiła w sobie cichy śmiech na samą myśl, by po chwili stracić na ów dobrym humorze.
- Słucham? – rzuciła cicho, jakże błyskotliwie, gdy pracownik wesołego miasteczka, dość niespodziewanie zachęcił ją, aby wsiadła do niewielkiej łódki.- Nie… nie.- zdążyła jedynie wypowiedzieć, nadal jakoś niezbyt inteligentnie. Zaskoczona, straciła najwyraźniej umiejętność złożenia pełnego zdania, za co zaraz skarciła się w myślach. Nie chcąc robić scen i zwracać na siebie przesadnej uwagi gapiów, podeszła bliżej, by spojrzeć na tego, który ledwie chwilę wcześniej skupił na sobie jej uwagę. Przyjęła pomoc, zamykając delikatnie palce na jego dłoni i równie szybko kończąc ów niewinny dotyk, gdy stała już pewnie na pokładzie łódki. Zajęła wolne miejsce, nie mając ochoty wpaść do wody, gdy rozpoczął się krótki rejs.
- Najwyraźniej.- odparła na pozór niechętnie, lecz już po chwili na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.- To się jeszcze okaże, lecz póki co nie wydaje się taki straszny.- dodała, zdecydowanie łagodniej.- Interesujący akcent.- nie dało się tego nie usłyszeć, był mocny grając na słowach, które rodowici Anglicy wypowiadali miękko.- Od niedawna w Anglii? – nie była przesadnie wścibska, zwykle nie dopytując o zbyt wiele, bo i po co. Jednak chyba nie chciała, aby spędzone w swoim towarzystwie minuty zostały obleczone niechęcią oraz ciszą.
Zerknęła na wyciągniętą w jej kierunku paczkę landrynek.
- Dziękuję, ale nie.- odmówiła spokojnie, przenosząc znów uważne spojrzenie na twarz mężczyzny.- Proszę je zachować, nigdy nie wiadomo, kiedy nawet tak niepozorny słodycz okaże się nad wyraz cenny.- w obecnych czasach, gdy pułki świeciły pustkami, a cześć produktów stawała się rarytasem, zwykłe landrynki miały nawet większą wartość.
- Słucham? – rzuciła cicho, jakże błyskotliwie, gdy pracownik wesołego miasteczka, dość niespodziewanie zachęcił ją, aby wsiadła do niewielkiej łódki.- Nie… nie.- zdążyła jedynie wypowiedzieć, nadal jakoś niezbyt inteligentnie. Zaskoczona, straciła najwyraźniej umiejętność złożenia pełnego zdania, za co zaraz skarciła się w myślach. Nie chcąc robić scen i zwracać na siebie przesadnej uwagi gapiów, podeszła bliżej, by spojrzeć na tego, który ledwie chwilę wcześniej skupił na sobie jej uwagę. Przyjęła pomoc, zamykając delikatnie palce na jego dłoni i równie szybko kończąc ów niewinny dotyk, gdy stała już pewnie na pokładzie łódki. Zajęła wolne miejsce, nie mając ochoty wpaść do wody, gdy rozpoczął się krótki rejs.
- Najwyraźniej.- odparła na pozór niechętnie, lecz już po chwili na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.- To się jeszcze okaże, lecz póki co nie wydaje się taki straszny.- dodała, zdecydowanie łagodniej.- Interesujący akcent.- nie dało się tego nie usłyszeć, był mocny grając na słowach, które rodowici Anglicy wypowiadali miękko.- Od niedawna w Anglii? – nie była przesadnie wścibska, zwykle nie dopytując o zbyt wiele, bo i po co. Jednak chyba nie chciała, aby spędzone w swoim towarzystwie minuty zostały obleczone niechęcią oraz ciszą.
Zerknęła na wyciągniętą w jej kierunku paczkę landrynek.
- Dziękuję, ale nie.- odmówiła spokojnie, przenosząc znów uważne spojrzenie na twarz mężczyzny.- Proszę je zachować, nigdy nie wiadomo, kiedy nawet tak niepozorny słodycz okaże się nad wyraz cenny.- w obecnych czasach, gdy pułki świeciły pustkami, a cześć produktów stawała się rarytasem, zwykłe landrynki miały nawet większą wartość.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Brew szmalcownika powędrowała ku górze, gdy kobieta próbowała odmówić mężczyźnie, zarządzającemu wycieczką. Szczerze mówiąc, nie mógł się jej dziwić - okoliczności były niezwykle kiczowate, jak i sam pomysł z romantycznymi rejsami. Austriak nie był przyzwyczajony do takich rzeczy, wychowany w niezwykle zimnym domu pozbawionym matczynej miłości. Znał zasady, znał chłód ojca oraz ciężar jego słów, po których pamiątkę nosił nadal na szyi w postaci cienkiej blizny, nigdy nie mając okazji wypracować w sobie cieplejszych gestów bądź jakiegokolwiek zrozumienia do tych wszystkich bzdet powiązanych z romantyzmem... A przynajmniej tak było w jego pojęciu. Dawna miłość jeszcze z terenów Austrii posiadała odmienne zdanie, przynajmniej póki zbiegi losów ich nie poróżniły.
Bzdety, które w tym momencie nie powinny powracać do jego wspomnień. Friedrich usiadł wygodnie na niewielkiej desce, mającej był ławeczką w niewielkiej łódce, która spokojnie sunęła po cichym, spokojnym jeziorze przywodząc na myśl sielankę z jakichś kobiecych czytadeł.
I gdyby nie towarzystwo, zapewne rozpętałby tu piekło.
Brew szmalcownika ponownie powędrowała ku górze, gdy odpowiedź kobiety dotarła do jego uszu. Stwierdzenie, iż jego towarzystwo nie wydaje się strasznym wydawało mu się dziwnym. Nie do tego przywykł. W swej monotonnej codzienności doświadczał z goła innych reakcji na jego osobę; na tatuaże wystające spod rękawa jego koszuli, gdy oparł się wygodniej o burtę łódki; na chłód zielonego spojrzenia bystrych oczu.
- To się jeszcze okaże... - Powtórzył po niej, unosząc kąciki ust delikatnie ku górze, w dziwnej karykaturze uśmiechu jaki pojawił się na jej ustach, zielone spojrzenie ponownie lokując w jego twarzy. Cztery słowa niezwykle trudne do sklasyfikowania jeśli chodzi o intencję ich wypowiedzenia. - Interesujący dobór słów. Żywi pani jakieś oczekiwania co do tego zbiegu przypadków? Uprzejma rozmowa? Cisza nie przerywająca wieczoru? - Spytał, spojrzenia nie odrywając od twarzy nieznajomej. Skoro mieli spędzić kolejne minuty w swoim towarzystwie, mogli równie dobrze wyrazić swoje chęci co do kolejnych minut, choć obawiał się trochę, iż ta będzie oczekiwać od niego kwiecistej rozmowy - w tym nigdy nie posiadał talentu, nigdy nie przejmując w genach dary złotoustości, jaki przypadał większości Schmidtów. On zawsze wolał milczeć oraz uważnie obserwować. Parsknięcie rozbawienia wyrwało się z jego ust, gdy ciemnowłosa piękność określiła jego akcent jako interesujący, choć on raczej użyłby określenia jedyny przyjemny dla ucha.
- Niecałe pięć miesięcy, pochodzę z Wiednia. - Odpowiedział z wyraźną dumą w głosie. Austria wydawała mu się krajem najpiękniejszym, zaś Wiedeń miastem najwspanialszym, na całym wielkim świecie - nic nie było w stanie zmienić jego opinii w tym temacie, a pierś Austriaka ukuło przykre poczucie tęsknoty za rodzinnym miastem oraz ojczyzną. - A pani? Od dawna w Anglii? - Mruknął odbijając pałeczkę, z rozbawieniem czającym się w zielonych ślepiach. Podejrzewał, że wychowała się w Anglii - świadczył o tym chociażby niezwykle miękki akcent, który ciężko było usłyszeć u przedstawicieli innych krajów. A o tym doskonale wiedział, gdyż w rezydencji Schmidtów obcokrajowcy przewijali się regularnie, za sprawą dyplomatycznej kariery starego Schmidta.
Wzruszył ramieniem na odmowę kobiety, nie mając zamiaru jej zmuszać do niewielkiego poczęstunku. Miast tego wyjął miętowego cukierka, by wsunąć go do ust, chwilę później chowając paczuszkę w kieszeni. - Rozsądne podejście. - Zawyrokował w końcu, nie chcąc wdawać się w przechwałki, co by zdobycie podobnych produktów nie stanowiło dla niego większego problemu. Nie znali się i zapewne podobne szczegóły ją nie interesowały. - Friedrich Schmidt. - Przedstawił się, wyciągając szorstką dłoń w jej kierunku, nie chcąc zapominać o resztkach kultury oraz dobrego wychowania.
Bzdety, które w tym momencie nie powinny powracać do jego wspomnień. Friedrich usiadł wygodnie na niewielkiej desce, mającej był ławeczką w niewielkiej łódce, która spokojnie sunęła po cichym, spokojnym jeziorze przywodząc na myśl sielankę z jakichś kobiecych czytadeł.
I gdyby nie towarzystwo, zapewne rozpętałby tu piekło.
Brew szmalcownika ponownie powędrowała ku górze, gdy odpowiedź kobiety dotarła do jego uszu. Stwierdzenie, iż jego towarzystwo nie wydaje się strasznym wydawało mu się dziwnym. Nie do tego przywykł. W swej monotonnej codzienności doświadczał z goła innych reakcji na jego osobę; na tatuaże wystające spod rękawa jego koszuli, gdy oparł się wygodniej o burtę łódki; na chłód zielonego spojrzenia bystrych oczu.
- To się jeszcze okaże... - Powtórzył po niej, unosząc kąciki ust delikatnie ku górze, w dziwnej karykaturze uśmiechu jaki pojawił się na jej ustach, zielone spojrzenie ponownie lokując w jego twarzy. Cztery słowa niezwykle trudne do sklasyfikowania jeśli chodzi o intencję ich wypowiedzenia. - Interesujący dobór słów. Żywi pani jakieś oczekiwania co do tego zbiegu przypadków? Uprzejma rozmowa? Cisza nie przerywająca wieczoru? - Spytał, spojrzenia nie odrywając od twarzy nieznajomej. Skoro mieli spędzić kolejne minuty w swoim towarzystwie, mogli równie dobrze wyrazić swoje chęci co do kolejnych minut, choć obawiał się trochę, iż ta będzie oczekiwać od niego kwiecistej rozmowy - w tym nigdy nie posiadał talentu, nigdy nie przejmując w genach dary złotoustości, jaki przypadał większości Schmidtów. On zawsze wolał milczeć oraz uważnie obserwować. Parsknięcie rozbawienia wyrwało się z jego ust, gdy ciemnowłosa piękność określiła jego akcent jako interesujący, choć on raczej użyłby określenia jedyny przyjemny dla ucha.
- Niecałe pięć miesięcy, pochodzę z Wiednia. - Odpowiedział z wyraźną dumą w głosie. Austria wydawała mu się krajem najpiękniejszym, zaś Wiedeń miastem najwspanialszym, na całym wielkim świecie - nic nie było w stanie zmienić jego opinii w tym temacie, a pierś Austriaka ukuło przykre poczucie tęsknoty za rodzinnym miastem oraz ojczyzną. - A pani? Od dawna w Anglii? - Mruknął odbijając pałeczkę, z rozbawieniem czającym się w zielonych ślepiach. Podejrzewał, że wychowała się w Anglii - świadczył o tym chociażby niezwykle miękki akcent, który ciężko było usłyszeć u przedstawicieli innych krajów. A o tym doskonale wiedział, gdyż w rezydencji Schmidtów obcokrajowcy przewijali się regularnie, za sprawą dyplomatycznej kariery starego Schmidta.
Wzruszył ramieniem na odmowę kobiety, nie mając zamiaru jej zmuszać do niewielkiego poczęstunku. Miast tego wyjął miętowego cukierka, by wsunąć go do ust, chwilę później chowając paczuszkę w kieszeni. - Rozsądne podejście. - Zawyrokował w końcu, nie chcąc wdawać się w przechwałki, co by zdobycie podobnych produktów nie stanowiło dla niego większego problemu. Nie znali się i zapewne podobne szczegóły ją nie interesowały. - Friedrich Schmidt. - Przedstawił się, wyciągając szorstką dłoń w jej kierunku, nie chcąc zapominać o resztkach kultury oraz dobrego wychowania.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Przyglądała się jego twarzy, rysom przyciągającym uwagę. Dlatego nie umknęły jej zmiany w mimice, wyraźne zdziwienie, jakie odcisnęło znak również w spojrzeniu. Nie sądziła, że rzucone lekko słowa, wywołają podobną reakcję. Czyżby nigdy wcześniej nie usłyszał czegoś podobnego? Zabawne. Miała ochotę zapytać o to, dociekać, jak zwykle był odbierany przez otoczenie. Odpuściła jednak przecież nawet się nie znali, byli sobie obcy, stąd powściągnęła swą ciekawość. Przechyliła delikatnie głowę, pozwalając by włosy lekką falą opadły również na bok. Miał ładny uśmiech, specyficzny, lecz po prostu ładny.- Nauczyłam się, nie mieć zbyt wielkich oczekiwań wobec spotykanych osób. Pozwala to uniknąć rozczarowań i nieporozumień.- wyjaśniła spokojnie. Nie chciała go urazić, dlatego liczyła, że nie odbierze źle jej słów.- Miła rozmową jednak nie pogardzę, lecz nic na siłę.- dodała zaraz, uśmiechając się delikatnie. Lubiła rozmowy, ostrożne ciągnięcie za język swego rozmówcy, aby dowiedzieć się wielu rzeczy, jednak samej zdradzając maksymalnie mało. Tak już miała i mimo że próbowała zwalczyć podobne odruchy, częstokroć przegrywała z przyzwyczajeniami. Jednak jej dzisiejszy towarzysz wydawał się kimś, kto nie da się złapać w kobiecą pułapkę i pozostawało jej jedynie sprawdzić, na ile było to tylko wrażenie, a na ile fakt.
Uniosła delikatnie brew, utrzymując na pełnych ustach ten sam niezachwiany uśmiech, gdy usłyszała to rozbawione parsknięcie. Mężczyźni czasami ciekawili ją swymi reakcjami, często impulsywnymi i nieprzemyślanymi, a tym samym mówiącymi o nich wiele. Ten jednak zdawał się nieco bardziej skomplikowany, prawie tak samo, jak pewien inny przedstawiciel płci brzydkiej, który umiejętnie skupiał na sobie całą jej uwagę.- Rozumiem.- odparła, mogąc w końcu dopasować ów akcent do kraju.- Więc Austriak, ciekawe… nigdy nie miałam okazji nauczyć się niemieckiego, a zwłaszcza tego, którego używa się w rodzimym, Panu, kraju.- czasami naprawdę chciała, lecz mocny akcent, ciężka melodia słów sprawiała zbyt dużo problemu. To nie był delikatny francuski, który przyswoiła bez problemu i szlifowała przez lata szkoły oraz później. Zaśmiała się cicho, gdy w kontrze padło pytanie.- Od urodzenia z krótkimi przerwami, gdy sprzedałam dusze i serce Francji.- wyjaśniła, nawet jeśli pierwsza część była dość oczywista. Okolice skąd pochodziła, nie miały żadnej naleciałości dialektu, który teraz mocno wyróżniałby ją na tle innych londyńczyków, stąd nie wątpiła, że łatwo było określić ją jako angielkę po samym akcencie.
Skinęła delikatnie głową, gdy zwyczajnie przyjął jej odmowę oraz pochwalił podejście.
- Sytuacja zmusza do podobnych zachowań.- nie było, co ukrywać, że obecnie trzeba było spoglądać nieco inaczej na wcześniej ogólnodostępne rzeczy, podobnie jak na drobnostki, mogące niespodziewanie osiągnąć większe wartości. Spuściła ciemne spojrzenie na męską dłoń wyciągniętą w jej stronę, by zaraz powędrować znów na twarz mężczyzny.- Belvina Blythe.- przedstawiła się, by chwilę później uścisnąć dłoń Friedricha.- Miło poznać.- dodała miękko z delikatnym uśmieszkiem, który powrócił na jej usta.
Uniosła delikatnie brew, utrzymując na pełnych ustach ten sam niezachwiany uśmiech, gdy usłyszała to rozbawione parsknięcie. Mężczyźni czasami ciekawili ją swymi reakcjami, często impulsywnymi i nieprzemyślanymi, a tym samym mówiącymi o nich wiele. Ten jednak zdawał się nieco bardziej skomplikowany, prawie tak samo, jak pewien inny przedstawiciel płci brzydkiej, który umiejętnie skupiał na sobie całą jej uwagę.- Rozumiem.- odparła, mogąc w końcu dopasować ów akcent do kraju.- Więc Austriak, ciekawe… nigdy nie miałam okazji nauczyć się niemieckiego, a zwłaszcza tego, którego używa się w rodzimym, Panu, kraju.- czasami naprawdę chciała, lecz mocny akcent, ciężka melodia słów sprawiała zbyt dużo problemu. To nie był delikatny francuski, który przyswoiła bez problemu i szlifowała przez lata szkoły oraz później. Zaśmiała się cicho, gdy w kontrze padło pytanie.- Od urodzenia z krótkimi przerwami, gdy sprzedałam dusze i serce Francji.- wyjaśniła, nawet jeśli pierwsza część była dość oczywista. Okolice skąd pochodziła, nie miały żadnej naleciałości dialektu, który teraz mocno wyróżniałby ją na tle innych londyńczyków, stąd nie wątpiła, że łatwo było określić ją jako angielkę po samym akcencie.
Skinęła delikatnie głową, gdy zwyczajnie przyjął jej odmowę oraz pochwalił podejście.
- Sytuacja zmusza do podobnych zachowań.- nie było, co ukrywać, że obecnie trzeba było spoglądać nieco inaczej na wcześniej ogólnodostępne rzeczy, podobnie jak na drobnostki, mogące niespodziewanie osiągnąć większe wartości. Spuściła ciemne spojrzenie na męską dłoń wyciągniętą w jej stronę, by zaraz powędrować znów na twarz mężczyzny.- Belvina Blythe.- przedstawiła się, by chwilę później uścisnąć dłoń Friedricha.- Miło poznać.- dodała miękko z delikatnym uśmieszkiem, który powrócił na jej usta.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Los zdawał się być nieprzewidywalnym nawet dla takich osobników, jak niezwykle poukładany szmalcownik austriackiego pochodzenia. Ojciec zwykł mawiać, że odpowiednia organizacja pracy oraz dokładność w jej wykonywaniu jest kluczem do sukcesu, a słowa te wyryły się mocno w głowie mężczyzny, nawet jeśli jego praca sprawiała wrażenie zupełnie nie powiązanej z dokładnością oraz organizacją. On jednak był niezwykle dokładny w tropieniu, zadawaniu bólu oraz wyciąganiu odpowiednich informacji z ofiar, by sprawnie oczyszczać kraj jego matki ze szlamu, jednocześnie tym samym zapełniając swoją skrytkę kolejnymi monetami. Nie spodziewał się odstępstw od rutyny ciągnącej się od długich tygodni, a jednak los postanowił go zaskoczyć, stawiając na jego drodze nierozgarniętego pracownika lunaparku oraz śliczną, ciemnowłosą czarownicę.
Kąciki ust szmalcownika uniosły się delikatnie ku górze, a nuta rozbawienia błysnęła w zielonych ślepiach. Nie spodziewał się podobnej odpowiedzi, przepełnionej rozsądkiem, który rzadko odnajdywał w innych kobietach. Większość z nich zdawała się być głupiutka w swoich przekonaniach bądź irytująco w nich uparta, nawet jeśli nie były w stanie ich bardziej zrozumieć. Jednocześnie większość z nich paplała o tym samym, wyprowadzając szmalcownika z równowagi po bardzo, bardzo krótkim czasie.
- Interesujące podejście. Jednocześnie niezwykle rozsądne oraz racjonalne. - Wypowiedział głębokim, basowym głosem, niejako zgadzając się ze stwierdzeniem dziewczyny. Brak oczekiwań skutkował brakiem jakichkolwiek rozczarowań, to było pewne. On nauczył się tej lekcji w nieprzyjemny, niezwykle realny sposób, nadal nosząc w sobie złość na tego, który mu tej lekcji udzielił. To jednak nie było istotnym podczas tego spotkania, te myśli musiały pozostać w nim, niewypowiedziane nigdzie głośniej. - Uprzedzam, że nie jestem najlepszym rozmówcą. - Dodał jeszcze na wszelki wypadek, by przypadkiem nie rozczarować pięknej towarzyszki. Nic na siłę mówiła, on jednak doskonale wiedział, iż nie posiada daru pięknego przemawiania, jaki posiadał jego ojciec. Sam wolał obserwować. Dokładnie oraz uważnie, by później wyciągnąć z tego swoje wnioski.
Zielone ślepia błysnęły dziwnym blaskiem na wspomnienie ojczystych stron. Tęsknił za Wiedniem. Rodziną rezydencją oraz tamtym życiem, które mimo podobnej monotonii wydawało mu się lepsze od tego, jakie miał tutaj, nie był jednak w stanie powiedzieć, co kierowało tym poczuciem.
- Osobiście uważam, że niemiecki jest najprzyjemniejszym dla ucha. - Mruknął unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. Wiedział, że zapewne jego zdanie nie było obiektywnym, nie miał jednak zamiaru go zmieniać. O wiele bardziej wolał twarde, niemal ostre niemieckojęzyczne brzmienia od słów wypowiadanych miękko, niczym jakby ktoś posiadał kluchę w ustach, utrudniając zrozumienie kolejnych słów. Jego towarzyszka jednak nie sprawiała mu podobnych problemów, co przyjął z zadowoleniem - bywał ostatnio niezwykle spięty i kolejne powody do irytacji nie były mu potrzebne. - Nie język jednak określa kraj. Austria kryje w sobie znacznie więcej. - Dodał jeszcze w dziwnej kontemplacji. - Długo mieszkała pani we Francji? Co urzekło panią w tamtych stronach? - Spytał, nie był jednak pewien, czy jego pytania padają ze zwykłego zainteresowania czy raczej dla podtrzymania toczącej się między nimi rozmowy. Nigdy nie rozumiał, co ludzie widzieli w żabojadach, czy tej ich wielkiej kupie złomu. I chyba nigdy tego nie pojmie, uważając za bardziej pociągające strome zbocza Alp czy ciche, wiedeńskie uliczki. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Odpowiedział, uważając by nie ścisnąć jej dłoni zbyt mocno; nie wywołać w niej ukłucia bólu. - Dziwne miejsce na samotne spędzanie czasu... Co sprawiło, że wybrałaś akurat to wesołe miasteczko?- Spytał ponownie, niby od niechcenia, by następnie ująć w dłonie niewielką wędkę, którą niedbale zarzucił w wodę. Kto wie, może chociaż uda mu się odnaleźć jakieś interesujące zjawisko w wodzie? Bo interesujące towarzystwo z pewnością już odnalazł.
Kąciki ust szmalcownika uniosły się delikatnie ku górze, a nuta rozbawienia błysnęła w zielonych ślepiach. Nie spodziewał się podobnej odpowiedzi, przepełnionej rozsądkiem, który rzadko odnajdywał w innych kobietach. Większość z nich zdawała się być głupiutka w swoich przekonaniach bądź irytująco w nich uparta, nawet jeśli nie były w stanie ich bardziej zrozumieć. Jednocześnie większość z nich paplała o tym samym, wyprowadzając szmalcownika z równowagi po bardzo, bardzo krótkim czasie.
- Interesujące podejście. Jednocześnie niezwykle rozsądne oraz racjonalne. - Wypowiedział głębokim, basowym głosem, niejako zgadzając się ze stwierdzeniem dziewczyny. Brak oczekiwań skutkował brakiem jakichkolwiek rozczarowań, to było pewne. On nauczył się tej lekcji w nieprzyjemny, niezwykle realny sposób, nadal nosząc w sobie złość na tego, który mu tej lekcji udzielił. To jednak nie było istotnym podczas tego spotkania, te myśli musiały pozostać w nim, niewypowiedziane nigdzie głośniej. - Uprzedzam, że nie jestem najlepszym rozmówcą. - Dodał jeszcze na wszelki wypadek, by przypadkiem nie rozczarować pięknej towarzyszki. Nic na siłę mówiła, on jednak doskonale wiedział, iż nie posiada daru pięknego przemawiania, jaki posiadał jego ojciec. Sam wolał obserwować. Dokładnie oraz uważnie, by później wyciągnąć z tego swoje wnioski.
Zielone ślepia błysnęły dziwnym blaskiem na wspomnienie ojczystych stron. Tęsknił za Wiedniem. Rodziną rezydencją oraz tamtym życiem, które mimo podobnej monotonii wydawało mu się lepsze od tego, jakie miał tutaj, nie był jednak w stanie powiedzieć, co kierowało tym poczuciem.
- Osobiście uważam, że niemiecki jest najprzyjemniejszym dla ucha. - Mruknął unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. Wiedział, że zapewne jego zdanie nie było obiektywnym, nie miał jednak zamiaru go zmieniać. O wiele bardziej wolał twarde, niemal ostre niemieckojęzyczne brzmienia od słów wypowiadanych miękko, niczym jakby ktoś posiadał kluchę w ustach, utrudniając zrozumienie kolejnych słów. Jego towarzyszka jednak nie sprawiała mu podobnych problemów, co przyjął z zadowoleniem - bywał ostatnio niezwykle spięty i kolejne powody do irytacji nie były mu potrzebne. - Nie język jednak określa kraj. Austria kryje w sobie znacznie więcej. - Dodał jeszcze w dziwnej kontemplacji. - Długo mieszkała pani we Francji? Co urzekło panią w tamtych stronach? - Spytał, nie był jednak pewien, czy jego pytania padają ze zwykłego zainteresowania czy raczej dla podtrzymania toczącej się między nimi rozmowy. Nigdy nie rozumiał, co ludzie widzieli w żabojadach, czy tej ich wielkiej kupie złomu. I chyba nigdy tego nie pojmie, uważając za bardziej pociągające strome zbocza Alp czy ciche, wiedeńskie uliczki. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Odpowiedział, uważając by nie ścisnąć jej dłoni zbyt mocno; nie wywołać w niej ukłucia bólu. - Dziwne miejsce na samotne spędzanie czasu... Co sprawiło, że wybrałaś akurat to wesołe miasteczko?- Spytał ponownie, niby od niechcenia, by następnie ująć w dłonie niewielką wędkę, którą niedbale zarzucił w wodę. Kto wie, może chociaż uda mu się odnaleźć jakieś interesujące zjawisko w wodzie? Bo interesujące towarzystwo z pewnością już odnalazł.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Magiczne Łódki
Szybka odpowiedź