Wzgórza rezerwatu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wzgórza rezerwatu
Rozległe tereny rezerwatu rozciągają się także na pobliskie wzgórza. Cała przestrzeń trzech najbliższych wzniesień została odpowiednio zabezpieczona zarówno przed mugolami jak i przed nieproszonymi gośćmi, którzy mogliby zabłąkać się na te tereny. Potężne zaklęcia chronią Peak District, nie pozwalając dotrzeć na jego teren nikomu niepowołanemu: dostać się do rezerwatu można jedynie główną bramą, znajdującą się tuż przy głównych zabudowaniach. Stamtąd najszybciej przeteleportować się na wzgórza, choć większość pracowników woli po prostu - dla kondycji i możliwości przyglądania się zachwycającym okazom smoków - wejść na wzgórza, gdzie znajduje się punkt widokowy oraz miejsce żerowania trójogonów edalskich. One także nie mogą uciec poza teren wzgórza. Na swobodne loty wypuszczane są tylko osobniki wychowane w rezerwacie, czyli te, które nie sprawiają zagrożenia... chociaż i tak przebywanie tutaj podczas ich lotów nie należy do najbezpieczniejszych zadań a punkt widokowy, przeznaczony dla gości rezerwatu, chroniony jest silnymi zaklęciami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.12.17 8:06, w całości zmieniany 1 raz
Proszę wybaczyć? To ostatnie czego się spodziewał w tym momencie ze strony kobiety, która najwyraźniej musiała się już uspokoić i przez to trochę spokorniała. Nie lubił kiedy odwiedzający rezerwat wyładowywali na nim swoje negatywne emocje, jakby nie rozumiejąc tego, że on jako smokolog ma najniebezpieczniejszą pracę (zaraz po Aurorach), do tego stresującą. Nic nie spływało po nim niczym woda po kaczce. Nie brakowało rzezy, którymi się martwił.
— W takim razie proszę się nie oddalać — Polecił kobiecie. Zapobiegawczo, bo raczej nie będzie do tego skłonna po tym, co przeżyła na wzgórzach rezerwatu. I dobrze. Na drugi raz się nauczy i przy odrobinie szczęścia będzie omijać ten rezerwat szerokim łukiem. A gdyby chciała przyjść to też nie wiadomo, czy zostałaby wpuszczona po raz kolejny na teren tej placówki badawczej.
— Odwiedzający rezerwat czarodzieje mogą obserwować naszych podopiecznych nawet w porze karmienia. Z punktu obserwacyjnego. Nikt z odwiedzających nie jest wpuszczany na wybieg dla smoków niezależnie od okoliczności — Wytłumaczył kobiecie istotną zależność, wyprowadzając tym samym ją z błędu. Naprawdę myślała, że wpuszczanie gości do smoczego leża to powszechna praktyka? Gdyby to robili to podobne incydenty z ratowaniem gości rezerwatu albo nawet z atakami ich podopiecznych na czarodziejów.
Gdy dotarli już do części administracyjnej, gestem zaprosił kobietę do jednego z biur. Wskazał jej krzesło stojące naprzeciwko pierwszego lepszego biurka. Sam nie usiadł na drugim takim meblu, gdyż kobieta poprosiła go coś do picia. Gdyż, jak twierdziła, była spragniona. Udał się do kuchni, aby tam napełnić kubek wodą z czajnika i po chwili postawił go przed kobietą tak by mogła ugasić pragnienie.
— Proszę, przyniosłem wodę — Po spełnieniu jej prośby, zajął drugi taki mebel, sięgając po arkusz pergaminu i odkorkował kałamarz, by zanurzyć w nim zaostrzony koniec gęsiego pióra.
— Pani godność? Kto panią wpuścił na ten teren i dlaczego? Dlaczego pani przebywała tam sama? — Skierował do niej te pytania, mające na celu rzucenie więcej światła na ten cały incydent i umożliwiające mu wykonywanie pozostałych obowiązków smokologa. Jak się można spodziewać, oczekiwał ze strony czarownicy zarówno szczerości, jak i współpracy. Liczył, że będzie szanować jego czas.
— W takim razie proszę się nie oddalać — Polecił kobiecie. Zapobiegawczo, bo raczej nie będzie do tego skłonna po tym, co przeżyła na wzgórzach rezerwatu. I dobrze. Na drugi raz się nauczy i przy odrobinie szczęścia będzie omijać ten rezerwat szerokim łukiem. A gdyby chciała przyjść to też nie wiadomo, czy zostałaby wpuszczona po raz kolejny na teren tej placówki badawczej.
— Odwiedzający rezerwat czarodzieje mogą obserwować naszych podopiecznych nawet w porze karmienia. Z punktu obserwacyjnego. Nikt z odwiedzających nie jest wpuszczany na wybieg dla smoków niezależnie od okoliczności — Wytłumaczył kobiecie istotną zależność, wyprowadzając tym samym ją z błędu. Naprawdę myślała, że wpuszczanie gości do smoczego leża to powszechna praktyka? Gdyby to robili to podobne incydenty z ratowaniem gości rezerwatu albo nawet z atakami ich podopiecznych na czarodziejów.
Gdy dotarli już do części administracyjnej, gestem zaprosił kobietę do jednego z biur. Wskazał jej krzesło stojące naprzeciwko pierwszego lepszego biurka. Sam nie usiadł na drugim takim meblu, gdyż kobieta poprosiła go coś do picia. Gdyż, jak twierdziła, była spragniona. Udał się do kuchni, aby tam napełnić kubek wodą z czajnika i po chwili postawił go przed kobietą tak by mogła ugasić pragnienie.
— Proszę, przyniosłem wodę — Po spełnieniu jej prośby, zajął drugi taki mebel, sięgając po arkusz pergaminu i odkorkował kałamarz, by zanurzyć w nim zaostrzony koniec gęsiego pióra.
— Pani godność? Kto panią wpuścił na ten teren i dlaczego? Dlaczego pani przebywała tam sama? — Skierował do niej te pytania, mające na celu rzucenie więcej światła na ten cały incydent i umożliwiające mu wykonywanie pozostałych obowiązków smokologa. Jak się można spodziewać, oczekiwał ze strony czarownicy zarówno szczerości, jak i współpracy. Liczył, że będzie szanować jego czas.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Nie zamierzam się oddalać — zapewniła z goryczą. — Nie po doświadczeniu na wybiegu. Dziękuję za szybką reakcję, tam na wzgórzu...
Wróciła myślami do minionych chwil. Gdy po krótkim, intensywnym biegu ona i mężczyzna osiągnęli bezpieczną przystań punktu widokowego, nie dotarło do niej jeszcze, jak wdzięczna jest za szybkie myślenie nieznajomego i wydawane donośnym głosem, konkretne komendy. — Chyba zapamięta mnie pan jako jednego z mniej atrakcyjnych gości — dodała przewrotnie. Łowiła komplementy? Może. A może pod woalą flirciarstwa przyznawała, że zawiniła. — To nie jest mój najlepszy dzień. — Przekroczyli próg biura, więc uznała, że szczegółowe wyjaśnienia z jej strony nie mogą dłużej czekać. — Zdaję sobie sprawę, że to żadne wytłumaczenie, chciałabym jednak zaznaczyć, że nie działałam... w pełni sił. Moją świadomość zaburzyły troski i zmartwienia... I cóż, osoba, która pokierowała mnie przez furtkę wprost na wybieg zapewne nie dostrzegła mojej niedyspozycji. — Tu pozwoliła sobie na skwaszoną minę, dobrze oddającą, co myślała o tamtym delikwencie. Zaraz jednak jej twarz rozjaśniła się wdzięcznością, gdy smokolog podał jej szklankę wody. — Dziękuję. — Upiła łyk. — Nie wiem, jak się nazywał. Coś na R? Młody, wysoki. Hmm, nieco niższy od pana, ale wysoki. Jasne włosy, pognieciona koszula. Nosił ciemnopomaranczową kamizelkę.
Przerwała, by znów się napić. Nie umknęło jej, że mężczyzna, poza oczywistym notowaniem jej słów, uważnie śledzi każdy jej gest.
— Dlaczego przebywałam tam sama? Nie wiedziałam, że znajduję się w miejscu, gdzie potrzebowałabym czyjegoś towarzystwa.
Umilkła. Jej rozmówca patrzył na nią znacząco, aż w końcu po kilku długich sekundach westchnęła: — Nazywam się Huxley.
Wszelkie ewentualne dalsze rozmowy zostały zawczasu zakłócone przybyciem głośnej obecności. Wpierw usłyszeli chichoty i mamrotania, a dopiero po chwili zobaczyli, kto wydawał tę kakofonię dźwięków.
— O. To on, to właśnie on.
W progu biura stał wysoki, głupio uśmiechnięty młodzieniec. W ręku trzymał otwartą i na wpół wypitą butelkę drogiej czarodziejskiej whisky.
Volans znał tego czarodzieja. Regbert Rusell, młody stażysta, pochodzący z zamożnej rodziny, ale starający się - jak dumnie ogłaszał na prawo i lewo - żyć na własny rachunek. (Krąży plotka, że rodzice odmówili finansowania Regberta, póki ten 'nie wróci na drogę praworządności i nie przestanie zadawać się z pannami lekkich obyczajów'. Volans o tym nie wie, jeśli nie zwykł plotkować.)
Tak, jak Rain rozpoznała Regberta, on rozpoznał ją. Durnowaty uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, kiedy młodzian zakrzyknął:
— Najjaśniejsza lady, słońc-neczko mojego nieba! — Zataczając się i chwiejąc, ruszył pomału bliżej ku dwojgu trzeźwych czarodziejów. — Dzięki za kasę, takiej dobrej whisky nie piłem odkkąd ojciecjegomać-... Znaczy. Odkąd szanowny pan papa... Eeee... Co ja miałem?...
Pytająco-oskarżające spojrzenie dodawało twarzy smokologa seksapilu, ale niestety Rain nie mogła jak na razie powziąć żadnych kroków w kierunku eksploracji tej myśli.
— Zależało mi na odwiedzeniu rezerwatu, kiedy nie pałętają się tam turyści. — Wzruszyła ramionami.
Wróciła myślami do minionych chwil. Gdy po krótkim, intensywnym biegu ona i mężczyzna osiągnęli bezpieczną przystań punktu widokowego, nie dotarło do niej jeszcze, jak wdzięczna jest za szybkie myślenie nieznajomego i wydawane donośnym głosem, konkretne komendy. — Chyba zapamięta mnie pan jako jednego z mniej atrakcyjnych gości — dodała przewrotnie. Łowiła komplementy? Może. A może pod woalą flirciarstwa przyznawała, że zawiniła. — To nie jest mój najlepszy dzień. — Przekroczyli próg biura, więc uznała, że szczegółowe wyjaśnienia z jej strony nie mogą dłużej czekać. — Zdaję sobie sprawę, że to żadne wytłumaczenie, chciałabym jednak zaznaczyć, że nie działałam... w pełni sił. Moją świadomość zaburzyły troski i zmartwienia... I cóż, osoba, która pokierowała mnie przez furtkę wprost na wybieg zapewne nie dostrzegła mojej niedyspozycji. — Tu pozwoliła sobie na skwaszoną minę, dobrze oddającą, co myślała o tamtym delikwencie. Zaraz jednak jej twarz rozjaśniła się wdzięcznością, gdy smokolog podał jej szklankę wody. — Dziękuję. — Upiła łyk. — Nie wiem, jak się nazywał. Coś na R? Młody, wysoki. Hmm, nieco niższy od pana, ale wysoki. Jasne włosy, pognieciona koszula. Nosił ciemnopomaranczową kamizelkę.
Przerwała, by znów się napić. Nie umknęło jej, że mężczyzna, poza oczywistym notowaniem jej słów, uważnie śledzi każdy jej gest.
— Dlaczego przebywałam tam sama? Nie wiedziałam, że znajduję się w miejscu, gdzie potrzebowałabym czyjegoś towarzystwa.
Umilkła. Jej rozmówca patrzył na nią znacząco, aż w końcu po kilku długich sekundach westchnęła: — Nazywam się Huxley.
Wszelkie ewentualne dalsze rozmowy zostały zawczasu zakłócone przybyciem głośnej obecności. Wpierw usłyszeli chichoty i mamrotania, a dopiero po chwili zobaczyli, kto wydawał tę kakofonię dźwięków.
— O. To on, to właśnie on.
W progu biura stał wysoki, głupio uśmiechnięty młodzieniec. W ręku trzymał otwartą i na wpół wypitą butelkę drogiej czarodziejskiej whisky.
Volans znał tego czarodzieja. Regbert Rusell, młody stażysta, pochodzący z zamożnej rodziny, ale starający się - jak dumnie ogłaszał na prawo i lewo - żyć na własny rachunek. (Krąży plotka, że rodzice odmówili finansowania Regberta, póki ten 'nie wróci na drogę praworządności i nie przestanie zadawać się z pannami lekkich obyczajów'. Volans o tym nie wie, jeśli nie zwykł plotkować.)
Tak, jak Rain rozpoznała Regberta, on rozpoznał ją. Durnowaty uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, kiedy młodzian zakrzyknął:
— Najjaśniejsza lady, słońc-neczko mojego nieba! — Zataczając się i chwiejąc, ruszył pomału bliżej ku dwojgu trzeźwych czarodziejów. — Dzięki za kasę, takiej dobrej whisky nie piłem odkkąd ojciecjegomać-... Znaczy. Odkąd szanowny pan papa... Eeee... Co ja miałem?...
Pytająco-oskarżające spojrzenie dodawało twarzy smokologa seksapilu, ale niestety Rain nie mogła jak na razie powziąć żadnych kroków w kierunku eksploracji tej myśli.
— Zależało mi na odwiedzeniu rezerwatu, kiedy nie pałętają się tam turyści. — Wzruszyła ramionami.
I show not your face but your heart's desire
Była to odpowiedź, którą chciał usłyszeć z ust kobiety. Po tym wszystkim zdecydowanie powinna z nim współpracować.
— Doskonale. Zapewnienie bezpieczeństwa osobom odwiedzającym rezerwat należy do moich obowiązków — Nie miało dla niego znaczenia to, że przebywała w miejscu niedostępnym dla osób niebędących pracownikami rezerwatu. Dotąd taka sytuacja nie zdarzyła się na jego dyżurze. Jednak, skoro już miała miejsce to musiał dowiedzieć się jak do tego doszło i zamierzał do końca opanować tę sytuację. Ktoś musiał być za to odpowiedzialny. I zamierzał znaleźć tego kogoś.
Słowa, które padły z ust kobiety, skłoniły go do uniesienia brwi w wyrazie zaskoczenia. Nie kategoryzował w żaden sposób czarodziejów odwiedzających rezerwat. Przychodząc każdego dnia do pracy pozostawał skupiony na swoich obowiązkach. Nie oceniał w żaden sposób atrakcyjności kobiet.
— Nie mnie to oceniać — Stwierdził zdawkowo, starając się zakończyć tę niestosowną dyskusję. Nie skomentował również uwagi o nienajlepszym dniu. Ten incydent również popsuł mu dzień. Ta kobieta opuści rezerwat, wkrótce o tym zapomni i najpewniej nigdy tu nie wróci. Z własnej woli, a jeśli spróbuje to najpewniej nie zostanie wpuszczona na teren rezerwatu.
— W jakim konkretnie celu znalazła się na padoku? — Zapytał poważnie ze zmarszczonymi brwiami. Przez myśl mu przeszło, że ta kobieta jest słabowita na umyśle i dlatego zachowywała się tak nierozważnie. Pozostawała jeszcze kwestia pracownika rezerwatu, odpowiedzialnego za to wszystko.
Tyle mógł dla niej zrobić. Po zajęciu miejsca zamienił się ponownie w słuch.
— Nie podał pani swoich personaliów? Hmm... niech pomyślę... — Zapytał rzeczowo, aby następnie dotknąć miękkim końcem pióra prawego policzka. Pracownicy rezerwatu stanowili zbiór naprawdę różnorakich indywiduów. Starał sobie przypomnieć, ilu stażystów pasuje do tego opisu.
— Jak już wspominałem, żaden z odwiedzających to miejsce czarodziejów, może poruszać się tylko po częściach przeznaczonych dla gości i tylko w towarzystwie smokologa. Padok nie jest takim miejscem. Rozumie to pani? — Powtórzył już z pewnym naciskiem, znużony koniecznością powtarzania tego samego po raz kolejny. Starał się wszystko skrupulatnie notować. Ostry koniec dzierżonego przez niego pióra sunął w ślad za jego dłonią, pozostawiając na arkuszu pergaminu zgrabne litery. Zanotował również nazwisko kobiety.
Już otwierał usta, by powiedzieć to co miał do powiedzenia, gdy usłyszał za sobą chichot i mamrotania. Ich oczom okazał się jeden ze stażystów, który pozostawał odpowiedzialny za ten incydent. Życie prywatne stażystów nie interesowało go. Regbert Rusell przynosił więcej szkód, niż pożytku i naprawdę nie wiedział, kto i dlaczego go przyjął na staż oraz dlaczego nie zakończył przyuczania go do tego zawodu. Uderzył go widok trzymanej w dłoniach czarodzieja na wpół opróżnioną butelkę ognistej whisky. Ten pijacki bełkot wystarczył, by obejrzał się na panią Huxley z dezaprobatą. O tym ona nie raczyła wspomnieć.
— Dlaczego pani zataiła przede mną fakt, że przekupiła pani tego stażystę? Ile pani mu zapląciła? — Nie pytał dlaczego to zrobiła. Powiedziała mu. Ale dlatego to ukrywała? To było niedopuszczalne. Nie było na to żadnego usprawiedliwienia.
— Regbert, na Merlina! Ty jest pijany. To rezerwat, a nie speluna. Siadaj. Mamy do pogadania. Accio butelka whisky! — Zagrzmiał w jego stronę. Mógł wydawać mu polecenia, z czego skorzystał. Odłożył pióro i dobył różdżki by rzucić tego zaklęcie celem wyrwania mu z rąk butelki, która uległa jego woli i wyślizgnęło z jego rąk b wylądować na biurko.
Rzucam k100 na Accio (ST 40) + 21 OPCM - Klik
— Doskonale. Zapewnienie bezpieczeństwa osobom odwiedzającym rezerwat należy do moich obowiązków — Nie miało dla niego znaczenia to, że przebywała w miejscu niedostępnym dla osób niebędących pracownikami rezerwatu. Dotąd taka sytuacja nie zdarzyła się na jego dyżurze. Jednak, skoro już miała miejsce to musiał dowiedzieć się jak do tego doszło i zamierzał do końca opanować tę sytuację. Ktoś musiał być za to odpowiedzialny. I zamierzał znaleźć tego kogoś.
Słowa, które padły z ust kobiety, skłoniły go do uniesienia brwi w wyrazie zaskoczenia. Nie kategoryzował w żaden sposób czarodziejów odwiedzających rezerwat. Przychodząc każdego dnia do pracy pozostawał skupiony na swoich obowiązkach. Nie oceniał w żaden sposób atrakcyjności kobiet.
— Nie mnie to oceniać — Stwierdził zdawkowo, starając się zakończyć tę niestosowną dyskusję. Nie skomentował również uwagi o nienajlepszym dniu. Ten incydent również popsuł mu dzień. Ta kobieta opuści rezerwat, wkrótce o tym zapomni i najpewniej nigdy tu nie wróci. Z własnej woli, a jeśli spróbuje to najpewniej nie zostanie wpuszczona na teren rezerwatu.
— W jakim konkretnie celu znalazła się na padoku? — Zapytał poważnie ze zmarszczonymi brwiami. Przez myśl mu przeszło, że ta kobieta jest słabowita na umyśle i dlatego zachowywała się tak nierozważnie. Pozostawała jeszcze kwestia pracownika rezerwatu, odpowiedzialnego za to wszystko.
Tyle mógł dla niej zrobić. Po zajęciu miejsca zamienił się ponownie w słuch.
— Nie podał pani swoich personaliów? Hmm... niech pomyślę... — Zapytał rzeczowo, aby następnie dotknąć miękkim końcem pióra prawego policzka. Pracownicy rezerwatu stanowili zbiór naprawdę różnorakich indywiduów. Starał sobie przypomnieć, ilu stażystów pasuje do tego opisu.
— Jak już wspominałem, żaden z odwiedzających to miejsce czarodziejów, może poruszać się tylko po częściach przeznaczonych dla gości i tylko w towarzystwie smokologa. Padok nie jest takim miejscem. Rozumie to pani? — Powtórzył już z pewnym naciskiem, znużony koniecznością powtarzania tego samego po raz kolejny. Starał się wszystko skrupulatnie notować. Ostry koniec dzierżonego przez niego pióra sunął w ślad za jego dłonią, pozostawiając na arkuszu pergaminu zgrabne litery. Zanotował również nazwisko kobiety.
Już otwierał usta, by powiedzieć to co miał do powiedzenia, gdy usłyszał za sobą chichot i mamrotania. Ich oczom okazał się jeden ze stażystów, który pozostawał odpowiedzialny za ten incydent. Życie prywatne stażystów nie interesowało go. Regbert Rusell przynosił więcej szkód, niż pożytku i naprawdę nie wiedział, kto i dlaczego go przyjął na staż oraz dlaczego nie zakończył przyuczania go do tego zawodu. Uderzył go widok trzymanej w dłoniach czarodzieja na wpół opróżnioną butelkę ognistej whisky. Ten pijacki bełkot wystarczył, by obejrzał się na panią Huxley z dezaprobatą. O tym ona nie raczyła wspomnieć.
— Dlaczego pani zataiła przede mną fakt, że przekupiła pani tego stażystę? Ile pani mu zapląciła? — Nie pytał dlaczego to zrobiła. Powiedziała mu. Ale dlatego to ukrywała? To było niedopuszczalne. Nie było na to żadnego usprawiedliwienia.
— Regbert, na Merlina! Ty jest pijany. To rezerwat, a nie speluna. Siadaj. Mamy do pogadania. Accio butelka whisky! — Zagrzmiał w jego stronę. Mógł wydawać mu polecenia, z czego skorzystał. Odłożył pióro i dobył różdżki by rzucić tego zaklęcie celem wyrwania mu z rąk butelki, która uległa jego woli i wyślizgnęło z jego rąk b wylądować na biurko.
Rzucam k100 na Accio (ST 40) + 21 OPCM - Klik
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Teraz już rozumiem — odparła krótko. Mogła protestować, próbować dalszych wyjaśnień, bo nie chciała w niczyich oczach uchodzić za niespełna rozumu. Zamilkła jednak, a zmusiły ją do tego dwie kwestie. Po pierwsze – wiedziała, że ten, kto się tłumaczy, z góry jest na przegranej pozycji. Po drugie – sama nie była do końca pewna, co kierowało nią wcześniej. Multum emocji, pochopne decyzje, skupianie się na wra-że-niu, uroku chwili… Będzie musiała poświęcić kilka kolejnych wieczorów na rozwiązanie zagadki, jaką było jej własne zachowanie…
Poprawiła się na krześle, założyła nogę na nogę, by dodać sobie nieco animuszu.
— Drogi panie — zaczęła pomału i urwała. Zamyśliła się na chwilę, by w końcu stwierdzić: — Mógłby się mi pan przedstawić, tak swoją drogą... Wracając zaś do pańskich zarzutów… Nie tyle zataiłam jakąkolwiek informację, co nie zdążyłam przejść do tej części opowieści. Pojawienie się pijaczyny przerwało mój wywód.
Na chmurne spojrzenie przesłuchującego ją mężczyzny odpowiedziała niewinnym trzepotaniem rzęs.
– A co do moralnej oceny mego czynu: ma pan prawo do oburzenia. Ja zaś mam prawo do własnych przekonań, a wierzę, że cel uświęca środki i w takim przekonaniu działałam. Tyle w ramach komentarza.
Spod ciężkich powiek obserwowała, jak smokolog karci młodego stażystę. W duchu aprobowała surowy ton wyższego rangą pracownika.
— Zgrabne Accio. Przyznam jednak, że wolę podziwiać pańską rękę dzierżącą pióro. – Już i tak robi z siebie coś na kształt pośmiewiska. Dlaczegóż by nie powiedzieć wszystkiego, co krąży jej po głowie?... (Hm. Nie, lepiej nie. Nawet szaleństwo ma swoje granice. Komentarz na temat pióra będzie musiał wystarczyć.)
Posłała rozmócy promienny uśmiech, mając nadzieję, że chociaż uda jej się nieco (bardziej?) go skonfundować swoim zachowaniem.
Regbert tymczasem głośno zapłakał, uświadomiwszy sobie, że szyjka butelki nie pieści już wnętrza jego dłoni:
— Nieeeee!
Nie był jednak aż tak wstawiony, jak można by przypuszczać. Bowiem po chwili do jego zamroczonego alkoholową mgłą umysłu dotarło echo rozsądku. Wodził mętnym wzrokiem między Rain a Volansem, by w końcu zawiesić go ciężko na mężczyźnie.
— Panie Moore. Miło pana… Erm. Dzieńdby, melduję na rozkaz.
Wyłapał jedno z wypowiedzianych przez Volansa słówek i uczepił się go jak tonący brzytwy:
– Tak! Tak! Nie żadna speluna. Nie no, skąd. Tutaj to nie. Jak już to może na mieście, eee... Tak! Tam na rogu. Grają taką muzyczkę całkiem, całkiem.
Jego wzrok uciekł w stronę Rain, zahaczając o jej dekolt.
— Zatańczymy, gwiazdeczko? Zzzzatańczyłaś se już ze smokiem?
Poprawiła się na krześle, założyła nogę na nogę, by dodać sobie nieco animuszu.
— Drogi panie — zaczęła pomału i urwała. Zamyśliła się na chwilę, by w końcu stwierdzić: — Mógłby się mi pan przedstawić, tak swoją drogą... Wracając zaś do pańskich zarzutów… Nie tyle zataiłam jakąkolwiek informację, co nie zdążyłam przejść do tej części opowieści. Pojawienie się pijaczyny przerwało mój wywód.
Na chmurne spojrzenie przesłuchującego ją mężczyzny odpowiedziała niewinnym trzepotaniem rzęs.
– A co do moralnej oceny mego czynu: ma pan prawo do oburzenia. Ja zaś mam prawo do własnych przekonań, a wierzę, że cel uświęca środki i w takim przekonaniu działałam. Tyle w ramach komentarza.
Spod ciężkich powiek obserwowała, jak smokolog karci młodego stażystę. W duchu aprobowała surowy ton wyższego rangą pracownika.
— Zgrabne Accio. Przyznam jednak, że wolę podziwiać pańską rękę dzierżącą pióro. – Już i tak robi z siebie coś na kształt pośmiewiska. Dlaczegóż by nie powiedzieć wszystkiego, co krąży jej po głowie?... (Hm. Nie, lepiej nie. Nawet szaleństwo ma swoje granice. Komentarz na temat pióra będzie musiał wystarczyć.)
Posłała rozmócy promienny uśmiech, mając nadzieję, że chociaż uda jej się nieco (bardziej?) go skonfundować swoim zachowaniem.
Regbert tymczasem głośno zapłakał, uświadomiwszy sobie, że szyjka butelki nie pieści już wnętrza jego dłoni:
— Nieeeee!
Nie był jednak aż tak wstawiony, jak można by przypuszczać. Bowiem po chwili do jego zamroczonego alkoholową mgłą umysłu dotarło echo rozsądku. Wodził mętnym wzrokiem między Rain a Volansem, by w końcu zawiesić go ciężko na mężczyźnie.
— Panie Moore. Miło pana… Erm. Dzieńdby, melduję na rozkaz.
Wyłapał jedno z wypowiedzianych przez Volansa słówek i uczepił się go jak tonący brzytwy:
– Tak! Tak! Nie żadna speluna. Nie no, skąd. Tutaj to nie. Jak już to może na mieście, eee... Tak! Tam na rogu. Grają taką muzyczkę całkiem, całkiem.
Jego wzrok uciekł w stronę Rain, zahaczając o jej dekolt.
— Zatańczymy, gwiazdeczko? Zzzzatańczyłaś se już ze smokiem?
I show not your face but your heart's desire
Nareszcie doszli do jakiegoś konsensu. Rychło w czas. Ile go to nerwów kosztowało. Musiał wykazać się nie lada cierpliwością i profesjonalizmem. Naprawdę chciał, by ta kobieta znalazła się poza murami rezerwatu i by nigdy nie wróciła.
— Mam na imię Volans — Odrzekł po chwili wymownego milczenia. Przedstawianie się po nazwisku okazywało się nad wyraz problematyczne i mogło wpędzić go w nie lada tarapaty. Jakby miał mało problemów na głowie. Z całą pewnością nieszczególnie wierzył w wersję zdarzeń, którą to usiłowała mu przedstawić, starając się wypaść przy tym przekonująco.
— W świetle pani rażącego zachowania, będącego poważnym naruszeniem zasad obowiązujących na terenie rezerwatu jestem zobowiązany wnieść do przełożonych o zakaz wstępu do tego miejsca, zaś panią odprowadzić do wyjścia — Poinformował poważnym tonem, ignorując te wszystkie uwagi kierowane w jego stronę. Nie czas i miejsce na to. Jeśli tej kobiecie było życie niemiłe i chciała doświadczyć wszystkich uroków pracy smokologów to niech poszuka sobie leża jakiegoś dzikiego smoka. Tym samym nie przysporzyłaby mu lub innym pracownikom poważnych kłopotów. I nie robiłaby z siebie pośmiewiska. Nie śmiał wypowiedzieć tych słów na głos, bo jeszcze, nie daj Merlinie, pani Huxley odebrałaby te słowa zbyt dosłownie i jeszcze przekułaby zamiar w czyn.
Odebranie Regbertowi butelki whisky było dopiero dopiero początkiem. Pozostawał zupełnie niewzruszony tym jakże żałosnym płaczem. To nie było adekwatne zachowanie z jego strony.
— Russell, idę teraz odprowadzić panią Huxley do wyjścia. Pani Huxley, proszę za mną. Gdy wrócę, lepiej bym cię tutaj zastał. A to pomoże ci otrzeźwieć. Balneo — Zakomunikował mu z gniewną miną. Na to złożyło się również to, że czarodziej nie wykazał się stosowną dyskrecją i zwrócił się do niego po nazwisku. Tego chciał uniknąć.
Poprosił również kobietę o opuszczenie tego budynku na terenie rezerwatu. Powinna z nim współpracować. Wstając i odchodząc od biurka, sięgnął po butelkę z alkoholem. Nie zamierzał zostawiać jej w tym samym pomieszczeniu ze stażystą. Gdy przechodził tuż obok niego, wzniósł raz jeszcze różdżkę by użyć na nim zaklęcia, dzięki któremu z jej końca chlusnęła mu w twarz zimna woda w ilości nieprzekraczającej jednego wiadra.
Rzucam k100 na Balneo (ST 15) + 21 OPCM - Klik
— Mam na imię Volans — Odrzekł po chwili wymownego milczenia. Przedstawianie się po nazwisku okazywało się nad wyraz problematyczne i mogło wpędzić go w nie lada tarapaty. Jakby miał mało problemów na głowie. Z całą pewnością nieszczególnie wierzył w wersję zdarzeń, którą to usiłowała mu przedstawić, starając się wypaść przy tym przekonująco.
— W świetle pani rażącego zachowania, będącego poważnym naruszeniem zasad obowiązujących na terenie rezerwatu jestem zobowiązany wnieść do przełożonych o zakaz wstępu do tego miejsca, zaś panią odprowadzić do wyjścia — Poinformował poważnym tonem, ignorując te wszystkie uwagi kierowane w jego stronę. Nie czas i miejsce na to. Jeśli tej kobiecie było życie niemiłe i chciała doświadczyć wszystkich uroków pracy smokologów to niech poszuka sobie leża jakiegoś dzikiego smoka. Tym samym nie przysporzyłaby mu lub innym pracownikom poważnych kłopotów. I nie robiłaby z siebie pośmiewiska. Nie śmiał wypowiedzieć tych słów na głos, bo jeszcze, nie daj Merlinie, pani Huxley odebrałaby te słowa zbyt dosłownie i jeszcze przekułaby zamiar w czyn.
Odebranie Regbertowi butelki whisky było dopiero dopiero początkiem. Pozostawał zupełnie niewzruszony tym jakże żałosnym płaczem. To nie było adekwatne zachowanie z jego strony.
— Russell, idę teraz odprowadzić panią Huxley do wyjścia. Pani Huxley, proszę za mną. Gdy wrócę, lepiej bym cię tutaj zastał. A to pomoże ci otrzeźwieć. Balneo — Zakomunikował mu z gniewną miną. Na to złożyło się również to, że czarodziej nie wykazał się stosowną dyskrecją i zwrócił się do niego po nazwisku. Tego chciał uniknąć.
Poprosił również kobietę o opuszczenie tego budynku na terenie rezerwatu. Powinna z nim współpracować. Wstając i odchodząc od biurka, sięgnął po butelkę z alkoholem. Nie zamierzał zostawiać jej w tym samym pomieszczeniu ze stażystą. Gdy przechodził tuż obok niego, wzniósł raz jeszcze różdżkę by użyć na nim zaklęcia, dzięki któremu z jej końca chlusnęła mu w twarz zimna woda w ilości nieprzekraczającej jednego wiadra.
Rzucam k100 na Balneo (ST 15) + 21 OPCM - Klik
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rain z satysfakcją patrzyła, jak smokolog, Volans rozprawia się z Russellem. Regbercie Russell, teraz dostaniesz za swoje, pomyślała zadowolona. Wstała z krzesła, poprawiła nieistniejące fałdki na przodzie sukni. Powoli, powolutku, żeby jeszcze przez moment obserwować głupawą minę stażysty, patrzącego z tęsknotą na butelkę whisky. Nim ruszyła za Volansem w stronę wyjścia z budynku, dopiła swoją wodę i odłożyła szklankę na blat.
— Rozumiem — odparła krótko, gdy mężczyzna poinformował ją o zakazie wstępu
Był bardzo rzeczowy i ani na chwilę nie udało jej się odwieść go od konsekwentnego realizowania własnych obowiązków. W jakiś sposób imponowało jej to bardziej nawet, niż to, jak pomógł jej wcześniej na wzgórzu.
Uśmiechnęła się, gdy w stronę zapitego Regberta posłane zostało otrzeźwiające Balneo. Może wkrótce Russell zacznie sobie uświadamiać, że właśnie traci coś jeszcze poza butelką alkoholu. O tak, Rain nie miała wątpliwości, że młodzieniec długo już nie popracuje w rezerwacie.
Wreszcie i ona, i Volans opuścili część administracyjną. W milczeniu mijali kolejne budynki. Po jednej stronie ścieżki rozciągał się widok na - teraz odległe - wzgórza. Rain starała się nie wędrować tam wzrokiem.
Została odprowadzona do wyjścia i poza granice rezerwatu. Stamtąd deportowała się szybko, na odchodne posyłając skonsternowanemu Volansowi buziaka w powietrzu.
.
Droga z powrotem do części administracyjnej zajęła Volansowi niespełna dwie minuty. Otworzył drzwi, zastanawiając się, czy po taktowany zaklęciem Russell nieco już oprzytomniał...
Okazało się, że to nie był chyba dzień, w którym los miałby okazać najstarszemu z rodzeństwa Moore trochę zrozumienia. Volans zastał Regberta leżącego na biurku, pochlipującego coś cicho. Woda skapywała mu z włosów wprost na rozłożone na blacie kartki.
Zorientowawszy się, że Volans wrócił, Regbert spróbował się podnieść, ale tylko dziwnie machnął dwoma górnymi kończynami, jęknął i na powrót ułożył się niemal bezwładnie na biurku.
— Panie Moore, tak nie wolno. Ja wiem, że nie mam może tej... Rodziny. Rodziny do wykarmienia. — Dramatyczna pauza średnio Regbertowi wyszła, bo minę miał mało poważną i wciąż leżał z głową na biurku. — Chcę eee... tak samo miłe taktowanie jak na przykład ten. No. O, stary Pinkstone.
— Rozumiem — odparła krótko, gdy mężczyzna poinformował ją o zakazie wstępu
Był bardzo rzeczowy i ani na chwilę nie udało jej się odwieść go od konsekwentnego realizowania własnych obowiązków. W jakiś sposób imponowało jej to bardziej nawet, niż to, jak pomógł jej wcześniej na wzgórzu.
Uśmiechnęła się, gdy w stronę zapitego Regberta posłane zostało otrzeźwiające Balneo. Może wkrótce Russell zacznie sobie uświadamiać, że właśnie traci coś jeszcze poza butelką alkoholu. O tak, Rain nie miała wątpliwości, że młodzieniec długo już nie popracuje w rezerwacie.
Wreszcie i ona, i Volans opuścili część administracyjną. W milczeniu mijali kolejne budynki. Po jednej stronie ścieżki rozciągał się widok na - teraz odległe - wzgórza. Rain starała się nie wędrować tam wzrokiem.
Została odprowadzona do wyjścia i poza granice rezerwatu. Stamtąd deportowała się szybko, na odchodne posyłając skonsternowanemu Volansowi buziaka w powietrzu.
.
Droga z powrotem do części administracyjnej zajęła Volansowi niespełna dwie minuty. Otworzył drzwi, zastanawiając się, czy po taktowany zaklęciem Russell nieco już oprzytomniał...
Okazało się, że to nie był chyba dzień, w którym los miałby okazać najstarszemu z rodzeństwa Moore trochę zrozumienia. Volans zastał Regberta leżącego na biurku, pochlipującego coś cicho. Woda skapywała mu z włosów wprost na rozłożone na blacie kartki.
Zorientowawszy się, że Volans wrócił, Regbert spróbował się podnieść, ale tylko dziwnie machnął dwoma górnymi kończynami, jęknął i na powrót ułożył się niemal bezwładnie na biurku.
— Panie Moore, tak nie wolno. Ja wiem, że nie mam może tej... Rodziny. Rodziny do wykarmienia. — Dramatyczna pauza średnio Regbertowi wyszła, bo minę miał mało poważną i wciąż leżał z głową na biurku. — Chcę eee... tak samo miłe taktowanie jak na przykład ten. No. O, stary Pinkstone.
I show not your face but your heart's desire
Z nieukrywaną ulgą patrzył jak pani Huxley przekracza bramy rezerwatu. Z nadzieją, że ta kobieta nigdy tu nie wróci. W istocie, był skonsternowany. Na wszystko był czas i miejsce. Po godzinach pracy mógł spotykać się z kobietami. Smoki potrzebowały pełnej uwagi swoich opiekunów. Jemu było mile zdrowie i życie. Najlepiej by to ostatnie było jak najdłuższe i wolne od większości trosk. Najwięcej zmartwień przysparzała mu ta przeklęta wojna.
Wszystkiego się spodziewał się, wszystko mógł zrozumieć. Podczas jego chwilowej nieobecności problematyczny stażysta zaległ na biurku, pochlipując żałośnie. Jeszcze woda, którą na niego wylał, skapywała na leżące na biurku arkusze pergaminu. Zacisnął wargi w wąska linię.
— Jeśli coś mnie mówisz to na stojąco — Upomniał go surowym tonem, wskazując dłonią pobliski kawałek podłogi. — Zachowałeś niezwykle nieodpowiedzialnie! Wpuściłeś osobę niebędącą pracownikiem rezerwatu na wybieg dla smoków i to jeszcze w porze karmienia! Gdybym nie był tam obecny i gdybym nie zauważył tej kobiety, ona zostałaby zjedzona przez trójogona edalskiego! Naraziłeś ją na wielkie niebezpieczeństwo. Swoim postępowaniem naraziłeś na szwank dobre imię rezerwatu i swoje własne — Rzadko krzyczał na kogokolwiek, zwłaszcza na stażystów. Oni mieli prawo popełniać błędy, gdyż się uczyli. Takich błędów nie zamierzał jednak tolerować u każdego, niezależnie od zajmowanego stanowiska. Nie lubił krzyczeć na innych, jednak teraz nie szczędził ostrych słów pod adresem Russella. Żywo przy tym gestykulował.
— Przyjąłeś od tej kobiety pieniądze i upiłeś się na terenie rezerwatu. Od pracowników oczekuje się bezwzględnej trzeźwości. Gdyby to ode mnie zależało, byłbyś w drodze do domu już teraz. Nie myśl, że to wszystko ujdzie ci to na sucho. Jestem zobowiązany powiadomić o tym przełożonego. Od niego zależy to, czy zostanie ci udzielona nagana czy zostaniesz stąd wyrzucony. Idź już. Doprowadź się do porządku. Muszę sporządzić raport z tego incydentu — Nie omieszkał się poruszyć również i tej kwestii. Regbert nie uniknie konsekwencji, gdy dowie się o tym incydencie nestor rodu zarządzającego tym rezerwatem. On nie uchybił w żaden sposób swoim obowiązkom, ale nie będzie zachwycony, jeśli odłamki na niego polecą.
Regbert bezskutecznie próbował znaleźć jakiekolwiek argumenty, które mógłby wykorzystać na swoją obronę. Ostatecznie posłuchał polecenia smokologa i opuścił to pomieszczenie. Moore z ciężkim westchnięciem zasiał przy biurku i spisał obszerny raport z tego incydentu oraz zasugerował udzielenie nagany stażyście lub dyscyplinarne zakończenie jego stażu.
[koniec sesji]
Wszystkiego się spodziewał się, wszystko mógł zrozumieć. Podczas jego chwilowej nieobecności problematyczny stażysta zaległ na biurku, pochlipując żałośnie. Jeszcze woda, którą na niego wylał, skapywała na leżące na biurku arkusze pergaminu. Zacisnął wargi w wąska linię.
— Jeśli coś mnie mówisz to na stojąco — Upomniał go surowym tonem, wskazując dłonią pobliski kawałek podłogi. — Zachowałeś niezwykle nieodpowiedzialnie! Wpuściłeś osobę niebędącą pracownikiem rezerwatu na wybieg dla smoków i to jeszcze w porze karmienia! Gdybym nie był tam obecny i gdybym nie zauważył tej kobiety, ona zostałaby zjedzona przez trójogona edalskiego! Naraziłeś ją na wielkie niebezpieczeństwo. Swoim postępowaniem naraziłeś na szwank dobre imię rezerwatu i swoje własne — Rzadko krzyczał na kogokolwiek, zwłaszcza na stażystów. Oni mieli prawo popełniać błędy, gdyż się uczyli. Takich błędów nie zamierzał jednak tolerować u każdego, niezależnie od zajmowanego stanowiska. Nie lubił krzyczeć na innych, jednak teraz nie szczędził ostrych słów pod adresem Russella. Żywo przy tym gestykulował.
— Przyjąłeś od tej kobiety pieniądze i upiłeś się na terenie rezerwatu. Od pracowników oczekuje się bezwzględnej trzeźwości. Gdyby to ode mnie zależało, byłbyś w drodze do domu już teraz. Nie myśl, że to wszystko ujdzie ci to na sucho. Jestem zobowiązany powiadomić o tym przełożonego. Od niego zależy to, czy zostanie ci udzielona nagana czy zostaniesz stąd wyrzucony. Idź już. Doprowadź się do porządku. Muszę sporządzić raport z tego incydentu — Nie omieszkał się poruszyć również i tej kwestii. Regbert nie uniknie konsekwencji, gdy dowie się o tym incydencie nestor rodu zarządzającego tym rezerwatem. On nie uchybił w żaden sposób swoim obowiązkom, ale nie będzie zachwycony, jeśli odłamki na niego polecą.
Regbert bezskutecznie próbował znaleźć jakiekolwiek argumenty, które mógłby wykorzystać na swoją obronę. Ostatecznie posłuchał polecenia smokologa i opuścił to pomieszczenie. Moore z ciężkim westchnięciem zasiał przy biurku i spisał obszerny raport z tego incydentu oraz zasugerował udzielenie nagany stażyście lub dyscyplinarne zakończenie jego stażu.
[koniec sesji]
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wzgórza rezerwatu
Szybka odpowiedź