Liquid Paradise
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Liquid Paradise
Jako jeden z lepiej znanych lokali czarodziejskiego Londynu, "Liquid Paradise" cieszy się stosunkowo stałą klientelą i dobrą renomą. Pośród gości, będących w znakomitej większości przedstawicielami szeroko pojętej klasy średniej, nierzadko można dostrzec członków arystokracji czy też zwykłej klasy wyższej, dla których specjalnie wydzielono osobną część dużej sali, wybitnie pilnując, aby nie zawędrował do niej ktokolwiek niepowołany. Wysoko urodzonym często przypisuje się swoiste polowania na wschodzące gwiazdy, które można by wziąć pod swój patronat - "Paradise" słynie z występów na żywo, dawanych zwykle przez niemal całkowicie nieznanych (acz uprzednio dokładnie sprawdzonych!) artystów. Niejedna wielka osobistość współczesnego świata muzycznego przyznaje, że swoje pierwsze kroki do sławy stawiała właśnie w tym miejscu. Dla zwalczenia wrażenia nadmiernej podniosłości, przed wspomnianą sceną rozciąga się parkiet, na którym spragnione zabawy pary mogą do woli wywijać w tańcu. Z reguły jest on w większości zajęty przez młodych tancerzy, będących świeżo upieczonymi absolwentami Hogwartu. Rzadko kiedy, ba, właściwie nigdy nie widuje się tu w akcji jakichkolwiek arystokratów.
Z samą nazwą lokalu wiąże się też pewna legenda, która stale przyciąga coraz więcej osób. Otóż wielu zakłada, iż "Liquid Paradise" ma bezpośrednie powiązanie z Felix Felicis, którego kilka złotych kropel ma być rzekomo dodawane do co droższych z drinków, jakie się tu serwuje. Oczywiście jest to dalekie od prawdy, tym niemniej efekt placebo już niejednemu gościowi zawrócił w głowie na tyle, że rzeczywiście przez pewien czas jego życie nabrało trochę radości i powodzenia.
Z samą nazwą lokalu wiąże się też pewna legenda, która stale przyciąga coraz więcej osób. Otóż wielu zakłada, iż "Liquid Paradise" ma bezpośrednie powiązanie z Felix Felicis, którego kilka złotych kropel ma być rzekomo dodawane do co droższych z drinków, jakie się tu serwuje. Oczywiście jest to dalekie od prawdy, tym niemniej efekt placebo już niejednemu gościowi zawrócił w głowie na tyle, że rzeczywiście przez pewien czas jego życie nabrało trochę radości i powodzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:15, w całości zmieniany 1 raz
Za to on miał dosyć ciekawe dzieciństwo. Wrzała w nim krew, jednak szybko, już jako dziecko nauczył się manipulować emocjami, sprawiać, że ludzie w większości przypadków robili to, co chciał. Dzięki odpowiedniemu wykształceniu potrafił ładnie się wysławiać, wiedział także, jakich słów użyć…ć by dana osoba wykazała zainteresowanie jego osobą. Otwarcie nigdy się nie buntował, nie mógł tego zrobić z racji na swoją pozycję, w końcu bycie lordem do czegoś zobowiązuje. Musiał porzucić swoje największe marzenia, największe pasje, aby spełnić obowiązek, jaki został na niego nałożony. Szybko jednak odnalazł swoją pasję, zastępując ją pisaniem, spod pióra wychodziły zawsze wspaniałe sztuki, które obszernie opisywane w gazetach sprawiały, że Bastian w końcu powoli odnajdywał swoje miejsce. A jednak, czegoś mu w życiu brakowało.
Jego ród w końcu się nawrócił, dopóki wszystko nie weszło na nowe tory, Bastian ze swoimi poglądami nie mógł być taki otwarty, jak teraz, musiał uważać na każde swoje słowo, także nie patrzono na niego przychylnym okiem, z racji polityki, jaką ówcześnie miała jego rodzina. Teraz jednak wszyscy wiedzą, że z nim trzeba będzie się liczyć. Kto wie, może to właśnie on w przyszłości obejmie stery rodu i wprowadzi go w nową erę?
- Czasami warto podjąć ryzyko pani. Słyszałem wiele dobrego o tym miejscu, jednak sam nigdy osobiście nie miałem okazji się tutaj zatrzymać, dopiero dzisiaj znajduję dłuższą chwilę. – postukał paznokciem w kieliszek. Dopiero niedawno na nowo zainteresował się bywaniem w takich miejscach, po ostatnim Sabacie zaczął lubić nawet to życie dworskie, ostatnio był pochłonięty pracą, starał się zapomnieć o utraconej miłości, o tym, że ta którą kochało jego serce raz na zawsze odeszła, nie dając żadnego znaku życia. Jednak powoli zapominał, zaczął zachowywać się jak na lorda przystało, miejmy nadzieję, że po drodze nie popełni żadnego błędu.
Selwynów nie było wcale aż tak wielu. Liczył tą bliższą rodzinę. Z imienia znał jedynie jedną ze swoich kuzynek i zdrajcę, na którego wspomnienie aż ciarki przechodzą go po plecach. Kiedyś mieli dobre relacje, byli prawie jak bracia. Basatian nigdy by nie doprowadził do tego momentu, by zostać zdrajcą własnego rodu. Jego status jest dla młodego lorda naprawdę ważny, prawdopodobnie by się załamał, gdyby musiał porzucić całe dotychczasowe życie. Dlatego stara się teraz ze wszystkich sił pokazać innym, że nadaje się na lorda że z jego zdaniem należy się liczyć.
- Podczas naszego pierwszego spotkania zaintrygowałaś mnie pani. Dawno nie miałem styczności z kimś, kto tak idealnie wpasowuje się w obraz arystokracji. Dopiero od niedawna wracam na salony, zbytnio byłem zajęty pracą, by móc na nich przebywać. – potrząsnął głowa, upijając ze swojego kieliszka. – Jednak przyznam, że przyjemnie mi się rozmawiało, nawet jak próbowałaś wydobyć ze mnie informacje o mojej tożsamości. Mimo, że ci się to nie udało pani, naprawdę byłem pełen podziwu. – w niebieskich oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Te oczy zawsze go zdradzały, a w tej chwili nie mógł oderwać spojrzenia od jej twarzy. Naprawdę go intrygowała, była typową przedstawicielką arystokracji, młodą damą, z której zdaniem trzeba się liczyć. Kobiety potrafią być także niebezpieczne i ich nie należy bagatelizować. – Liczę więc na kolejne twoje towarzystwo pani w naszym środowisku. – kiwnął jej lekko głową. – I niestety, masz rację. Coraz częściej spotykam się z tym, o czym wspomniałaś. A to błąd, który może wiele kosztować, bo nas nie należy lekceważyć. – odparł, doskonale wiedząc, o czym mówi. Byli szlachtą, coś na kształt rodziny królewskiej czarodziejów. Ten, kto nie zdaje sobie z tego sprawy, powinien szybko zmienić zdanie, jeśli nie chce mieć nieprzyjemności. Przynajmniej z jego strony.
Nie potrafił znieść myśli, że przez fakt posiadania zdrajcy w rodzinie, jego ród może być uważany za zhańbiony. Dlatego stara się teraz ze wszystkich sił przywrócić jego dobre imię, sprawić, by zaczęto się w końcu z nimi liczyć. Nadchodzi coś naprawdę wielkiego, czuje to w kościach, wie że niedługo wszystko może się zmienić, a on sam będzie miał szansę na całkowitą zmianę swojego dotychczasowego życia.
- Odpowiem, że przywiodła mnie tutaj praca. – odstawił kieliszek na stół, umieszczając na nim dłoń, spokojnie wystukując bliżej nieodgadniony rytm paznokciem. – W okolicznym teatrze jest wystawiana moja najnowsza sztuka, jako jej autor wolałem, wiedzieć, czy wszystko jest tak, jak powinno być. – to będzie kolejna sztuka skupiająca się na czystości krwi, na tym, że jest to ważny element, o którym społeczeństwo zapomina. – Jeśli nie jestem zbyt natrętny pani, chciałbym cię zaprosić na premierę i usłyszeć twoją opinię jako pierwszą. Dodam, że zależy mi na tym. – kąciki warg mężczyzny uniosły się w lekkim uśmiechu.
Jego ród w końcu się nawrócił, dopóki wszystko nie weszło na nowe tory, Bastian ze swoimi poglądami nie mógł być taki otwarty, jak teraz, musiał uważać na każde swoje słowo, także nie patrzono na niego przychylnym okiem, z racji polityki, jaką ówcześnie miała jego rodzina. Teraz jednak wszyscy wiedzą, że z nim trzeba będzie się liczyć. Kto wie, może to właśnie on w przyszłości obejmie stery rodu i wprowadzi go w nową erę?
- Czasami warto podjąć ryzyko pani. Słyszałem wiele dobrego o tym miejscu, jednak sam nigdy osobiście nie miałem okazji się tutaj zatrzymać, dopiero dzisiaj znajduję dłuższą chwilę. – postukał paznokciem w kieliszek. Dopiero niedawno na nowo zainteresował się bywaniem w takich miejscach, po ostatnim Sabacie zaczął lubić nawet to życie dworskie, ostatnio był pochłonięty pracą, starał się zapomnieć o utraconej miłości, o tym, że ta którą kochało jego serce raz na zawsze odeszła, nie dając żadnego znaku życia. Jednak powoli zapominał, zaczął zachowywać się jak na lorda przystało, miejmy nadzieję, że po drodze nie popełni żadnego błędu.
Selwynów nie było wcale aż tak wielu. Liczył tą bliższą rodzinę. Z imienia znał jedynie jedną ze swoich kuzynek i zdrajcę, na którego wspomnienie aż ciarki przechodzą go po plecach. Kiedyś mieli dobre relacje, byli prawie jak bracia. Basatian nigdy by nie doprowadził do tego momentu, by zostać zdrajcą własnego rodu. Jego status jest dla młodego lorda naprawdę ważny, prawdopodobnie by się załamał, gdyby musiał porzucić całe dotychczasowe życie. Dlatego stara się teraz ze wszystkich sił pokazać innym, że nadaje się na lorda że z jego zdaniem należy się liczyć.
- Podczas naszego pierwszego spotkania zaintrygowałaś mnie pani. Dawno nie miałem styczności z kimś, kto tak idealnie wpasowuje się w obraz arystokracji. Dopiero od niedawna wracam na salony, zbytnio byłem zajęty pracą, by móc na nich przebywać. – potrząsnął głowa, upijając ze swojego kieliszka. – Jednak przyznam, że przyjemnie mi się rozmawiało, nawet jak próbowałaś wydobyć ze mnie informacje o mojej tożsamości. Mimo, że ci się to nie udało pani, naprawdę byłem pełen podziwu. – w niebieskich oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Te oczy zawsze go zdradzały, a w tej chwili nie mógł oderwać spojrzenia od jej twarzy. Naprawdę go intrygowała, była typową przedstawicielką arystokracji, młodą damą, z której zdaniem trzeba się liczyć. Kobiety potrafią być także niebezpieczne i ich nie należy bagatelizować. – Liczę więc na kolejne twoje towarzystwo pani w naszym środowisku. – kiwnął jej lekko głową. – I niestety, masz rację. Coraz częściej spotykam się z tym, o czym wspomniałaś. A to błąd, który może wiele kosztować, bo nas nie należy lekceważyć. – odparł, doskonale wiedząc, o czym mówi. Byli szlachtą, coś na kształt rodziny królewskiej czarodziejów. Ten, kto nie zdaje sobie z tego sprawy, powinien szybko zmienić zdanie, jeśli nie chce mieć nieprzyjemności. Przynajmniej z jego strony.
Nie potrafił znieść myśli, że przez fakt posiadania zdrajcy w rodzinie, jego ród może być uważany za zhańbiony. Dlatego stara się teraz ze wszystkich sił przywrócić jego dobre imię, sprawić, by zaczęto się w końcu z nimi liczyć. Nadchodzi coś naprawdę wielkiego, czuje to w kościach, wie że niedługo wszystko może się zmienić, a on sam będzie miał szansę na całkowitą zmianę swojego dotychczasowego życia.
- Odpowiem, że przywiodła mnie tutaj praca. – odstawił kieliszek na stół, umieszczając na nim dłoń, spokojnie wystukując bliżej nieodgadniony rytm paznokciem. – W okolicznym teatrze jest wystawiana moja najnowsza sztuka, jako jej autor wolałem, wiedzieć, czy wszystko jest tak, jak powinno być. – to będzie kolejna sztuka skupiająca się na czystości krwi, na tym, że jest to ważny element, o którym społeczeństwo zapomina. – Jeśli nie jestem zbyt natrętny pani, chciałbym cię zaprosić na premierę i usłyszeć twoją opinię jako pierwszą. Dodam, że zależy mi na tym. – kąciki warg mężczyzny uniosły się w lekkim uśmiechu.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele pewnie zależało od rodowej specyfiki. Elise była bardzo szablonową lady Nott, choć posiadała też pewne cechy rodziny swojej matki, szczególnie uwidaczniające się u niej w stanie emocjonalnego wzburzenia. Świat nie widywał jej takiej, ale ściany Ashfield Manor były świadkami niejednego wybuchu złości, zaś skrzaty musiały składać niejeden rozbity przez nią wazon. Szczególnie wybuchowa była w momentach, kiedy traciła kogoś bardzo sobie bliskiego, jak siostra, bliska kuzynka czy Percival. On teoretycznie żył, ale dla niej jako zdrajca był martwy. Zdrada była czymś niewybaczalnym, zwłaszcza popełniona w imię obrony plugawych szlam. Zostawił ją tak jak cały ród, ale złość długo jej nie opuszczała. Gdy coś przywoływało wspomnienia nadal się w niej tliła, choć nie tak płomiennie jak na początku. Teraz przeżywała szczyt w Stonehenge i jego konsekwencje bardziej w środku niż na zewnątrz, przed obcymi nie dając po sobie poznać, że cokolwiek ją trapiło. I teraz miała na twarzy perfekcyjną maskę, była piękną, czarującą lady, trzymającą plecy wyprostowane i podbródek dumnie uniesiony, jak tego od niej oczekiwano. Była coraz lepsza w stwarzaniu pozorów i panowaniu nad emocjami, a także zachowywaniu pewnych myśli dla siebie.
- Nie przepadam za ryzykiem, jest ono domeną mężczyzn – rzekła, sącząc powoli swoje wino. Ona sama nie lubiła ryzykować, wychylać się ani szukać kłopotów. Nie była też zbyt otwarta na nowości, uparcie tkwiąc w tym, co dobrze jej znane. Bała się kontrowersji, bardzo dbała o swoją reputację i nie chciała, by ktokolwiek choćby pomyślał, że mogłaby zrobić coś zakazanego, albo pojawić się w miejscu pełnym pospólstwa. To byłby przecież taki wstyd. Dlatego wolała bywać w miejscach których renoma była ustalona i pewna. Nie poszukiwała zakazanych owoców. A mężczyznom było o wiele więcej, więcej im też wybaczano.
Na pewno by się zdziwiła, gdyby wiedziała jak jej rozmówca przykłada niewielką wagę do rodzinnych więzi. Ona sama przykładała do tego ogromną wagę, dobrze obeznana ze swoją genealogią, a wszyscy Nottowie poza jej ciotką, która miała własną posiadłość gdzie organizowała sabaty, mieszkali razem w Ashfield Manor. Choć zdrajcę naturalnie skreśliła i przestała uważać za swoją rodzinę, z resztą rodu starała się podtrzymywać więź, podtrzymywała ją też z rodziną ze strony matki. Kuzynostwo Lestrange zawsze było jej bliskie. Elise była też najbardziej przystępna i ludzka wobec tych, z którymi łączyły ją więzy krwi. Tylko wobec krewnych potrafiła czasem odsunąć na bok swój egocentryzm i humorki, zaś wobec innych... no cóż, bywało różnie i zwykle nie miała skrupułów przed byciem fałszywą i wykorzystywaniem znajomości do swoich celów. Ale nawet jej miłość do rodziny była warunkowa, jak pokazywał przykład Percivala, którego z chwilą jego wydziedziczenia wyrzuciła ze swojego serca i znienawidziła go. Bo były rzeczy ważne i ważniejsze, a ród jako całość, a także wygodne życie w luksusach i dobra reputacja były ważniejsze niż jeden zdrajca krwi. Bardzo głęboko w środku tęskniła za nim i ich dawną relacją, ale nie chciała się do tego przyznawać nawet przed samą sobą, bo była to niegodna słabość.
Jego komplementy sprawiały jej przyjemność, podobało jej się to, że okazywał jej uwagę. Cieszyło ją też to, że nawrócony Selwyn postanowił powrócić na salony. Inni błądzący powinni brać z niego przykład.
- Tamta rozmowa i zastanawianie się nad pańską tożsamością urozmaiciły mi spacer po ogrodach, lordzie Selwyn – rzekła. – I teraz pańska obecność jest przyjemną odmianą, w miejscu takim jak to cudownie spotkać interesującego rozmówcę, kogoś o odpowiednim pochodzeniu, oczywiście – zaznaczyła; gdyby do jej stolika podszedł ktoś niższej krwi, szybko by go spławiła i dała mu odczuć swoją niechęć. Z reguły nie rozmawiała z ludźmi nieszlachetnej krwi, jeśli nie miała w tym interesu lub nie zmuszała jej do takiej interakcji inna sytuacja. – Pospólstwo zbyt mocno się panoszy, nad czym ubolewałam już w Hogwarcie – westchnęła, ubolewając nad żałosną i postępową ideą równości. Okropność. W dodatku Elise widziała w tej idei zagrożenie dla siebie i swojej uprzywilejowanej pozycji, co sprawiało, że była nastawiona wrogo i niechętnie wobec każdego, kto obnosił się z tak niegodnymi poglądami. – A do spotkania na pewno dojdzie. Moja ciotka regularnie organizuje sabaty, nie wspominając o innych przyjęciach wyższych sfer. Regularnie otrzymuję zaproszenia na rozmaite wydarzenia artystyczne oraz śluby bliskich i dalekich krewnych lub przyjaciół rodu. To stwarza wiele możliwości do bywania na salonach. Czy i lord ostatnio miał okazję gdzieś być, w czasie pomiędzy sylwestrowym sabatem a dniem dzisiejszym?
Była ciekawa wszelkich nowinek, w końcu kochała ploteczki i nie lubiła niczego przegapiać.
- Opowie lord coś więcej o swojej sztuce? – zapytała z zaintrygowaniem; schlebiało jej to, że był ciekaw jej opinii. Nottówna jak przystało na roszczeniową i egocentryczną osobę uważała, że to co myślała jest ważne, istotne i powinno, a wręcz musiało obchodzić ludzi. – Z przyjemnością przyjmę zaproszenie i zabiorę ze sobą również matkę i siostrę. Kiedy odbędzie się premiera?
Pogawędzili jeszcze jakiś czas, aż do powrotu jej siostry. Wtedy Elise przeprosiła mężczyznę i podziękowała mu za towarzystwo; teraz znów musiała zająć się rozmową z Ophelią, mimo że młody lord wydawał się ciekawszym towarzystwem. A później, gdy już zjadły, opuściły lokal wraz ze służką-przyzwoitką, która towarzyszyła im cały czas podczas dzisiejszego wyjścia.
| zt.
- Nie przepadam za ryzykiem, jest ono domeną mężczyzn – rzekła, sącząc powoli swoje wino. Ona sama nie lubiła ryzykować, wychylać się ani szukać kłopotów. Nie była też zbyt otwarta na nowości, uparcie tkwiąc w tym, co dobrze jej znane. Bała się kontrowersji, bardzo dbała o swoją reputację i nie chciała, by ktokolwiek choćby pomyślał, że mogłaby zrobić coś zakazanego, albo pojawić się w miejscu pełnym pospólstwa. To byłby przecież taki wstyd. Dlatego wolała bywać w miejscach których renoma była ustalona i pewna. Nie poszukiwała zakazanych owoców. A mężczyznom było o wiele więcej, więcej im też wybaczano.
Na pewno by się zdziwiła, gdyby wiedziała jak jej rozmówca przykłada niewielką wagę do rodzinnych więzi. Ona sama przykładała do tego ogromną wagę, dobrze obeznana ze swoją genealogią, a wszyscy Nottowie poza jej ciotką, która miała własną posiadłość gdzie organizowała sabaty, mieszkali razem w Ashfield Manor. Choć zdrajcę naturalnie skreśliła i przestała uważać za swoją rodzinę, z resztą rodu starała się podtrzymywać więź, podtrzymywała ją też z rodziną ze strony matki. Kuzynostwo Lestrange zawsze było jej bliskie. Elise była też najbardziej przystępna i ludzka wobec tych, z którymi łączyły ją więzy krwi. Tylko wobec krewnych potrafiła czasem odsunąć na bok swój egocentryzm i humorki, zaś wobec innych... no cóż, bywało różnie i zwykle nie miała skrupułów przed byciem fałszywą i wykorzystywaniem znajomości do swoich celów. Ale nawet jej miłość do rodziny była warunkowa, jak pokazywał przykład Percivala, którego z chwilą jego wydziedziczenia wyrzuciła ze swojego serca i znienawidziła go. Bo były rzeczy ważne i ważniejsze, a ród jako całość, a także wygodne życie w luksusach i dobra reputacja były ważniejsze niż jeden zdrajca krwi. Bardzo głęboko w środku tęskniła za nim i ich dawną relacją, ale nie chciała się do tego przyznawać nawet przed samą sobą, bo była to niegodna słabość.
Jego komplementy sprawiały jej przyjemność, podobało jej się to, że okazywał jej uwagę. Cieszyło ją też to, że nawrócony Selwyn postanowił powrócić na salony. Inni błądzący powinni brać z niego przykład.
- Tamta rozmowa i zastanawianie się nad pańską tożsamością urozmaiciły mi spacer po ogrodach, lordzie Selwyn – rzekła. – I teraz pańska obecność jest przyjemną odmianą, w miejscu takim jak to cudownie spotkać interesującego rozmówcę, kogoś o odpowiednim pochodzeniu, oczywiście – zaznaczyła; gdyby do jej stolika podszedł ktoś niższej krwi, szybko by go spławiła i dała mu odczuć swoją niechęć. Z reguły nie rozmawiała z ludźmi nieszlachetnej krwi, jeśli nie miała w tym interesu lub nie zmuszała jej do takiej interakcji inna sytuacja. – Pospólstwo zbyt mocno się panoszy, nad czym ubolewałam już w Hogwarcie – westchnęła, ubolewając nad żałosną i postępową ideą równości. Okropność. W dodatku Elise widziała w tej idei zagrożenie dla siebie i swojej uprzywilejowanej pozycji, co sprawiało, że była nastawiona wrogo i niechętnie wobec każdego, kto obnosił się z tak niegodnymi poglądami. – A do spotkania na pewno dojdzie. Moja ciotka regularnie organizuje sabaty, nie wspominając o innych przyjęciach wyższych sfer. Regularnie otrzymuję zaproszenia na rozmaite wydarzenia artystyczne oraz śluby bliskich i dalekich krewnych lub przyjaciół rodu. To stwarza wiele możliwości do bywania na salonach. Czy i lord ostatnio miał okazję gdzieś być, w czasie pomiędzy sylwestrowym sabatem a dniem dzisiejszym?
Była ciekawa wszelkich nowinek, w końcu kochała ploteczki i nie lubiła niczego przegapiać.
- Opowie lord coś więcej o swojej sztuce? – zapytała z zaintrygowaniem; schlebiało jej to, że był ciekaw jej opinii. Nottówna jak przystało na roszczeniową i egocentryczną osobę uważała, że to co myślała jest ważne, istotne i powinno, a wręcz musiało obchodzić ludzi. – Z przyjemnością przyjmę zaproszenie i zabiorę ze sobą również matkę i siostrę. Kiedy odbędzie się premiera?
Pogawędzili jeszcze jakiś czas, aż do powrotu jej siostry. Wtedy Elise przeprosiła mężczyznę i podziękowała mu za towarzystwo; teraz znów musiała zająć się rozmową z Ophelią, mimo że młody lord wydawał się ciekawszym towarzystwem. A później, gdy już zjadły, opuściły lokal wraz ze służką-przyzwoitką, która towarzyszyła im cały czas podczas dzisiejszego wyjścia.
| zt.
| 15 lutego
Pracował z samymi imbecylami. Naprawdę, samymi. Nie potrafił znaleźć z tymi ludźmi wspólnego języka, mimo usilnych chęci. Gdy on chciał rozmawiać o pierwszym Ministrze Magii, oni wybierali najładniejsze pośladki z poziomu pierwszego. Gdy dopiero co wygrał w Klubie Pojedynków i chciał się tym pochwalić, musiał wysłuchiwać o złamanej przez anomalie nodze. Kiedyś pojął próbę dyskusji o polityce, ale wtedy został zbyty opowieścią na temat zdradzającej żony. Nie dogadywał się ze współpracownikami, naprawdę nie, mimo bardzo usilnych starań.
Nie chciał jednak być całkiem wykluczony. Starał się, na ile mógł, zniżać do ich poziomu, choć to tylko zwiększało jego irytacje. Tak było poprzedniego wieczora, gdy we czwórkę siedzieli razem w kanciapie, słuchając znajdującego się w niej magicznego radia. Trzech z zebranych, w tym on, nie mieli żadnej kobiety. Gdy więc prowadzący program ogłosił konkurs dla każdego, komu brakuje miłości koledzy natychmiast uznali, że wzięcie udziału będzie świetnym pomysłem. Nie chcąc słyszeć słowa odmowy ze strony Dudley’a wszyscy wysłali zgłoszenia. Sheridan pocieszał się w duchu, że pewnie i tak nie wygra… a chłopaki przynajmniej byli zadowoleni. To niezwykłe, jak bezproblemowo da się czasem uszczęśliwić prostego człowieka.
Problem pojawił się, gdy godzinę później ogłoszono właśnie jego jako zwycięzcę. I wiedział, że jeśli nie pójdzie na tę powalentynkową randkę w ciemno to koledzy nie dadzą mu spokoju. Wziął się więc w garść i mając ochotę klnąc pod nosem, ubrał swoją wyjściową szatę, ułożył włosy… i ruszył, aby zmarnować swój wolny wieczór na darmowej kolacji z nieznaną panią w Liquid Paradise.
Był pierwszy. Czekał przy stoliku, siedząc wyprostowany jak drut. Rozglądał się nieco nerwowo po otoczeniu. Nie był jeszcze w tym miejscu i raczej nie miał zamiaru wracać. Lokal wydawał mu się wręcz sterylny, nieprzyjemny, a grana przez niewielki zespół jazzowa muzyka wyjątkowo nie wpadała mu w ucho. Miał ochotę błagać w duchu o koniec tego wieczora, byleby móc powiedzieć w pracy, że „odbębnił” obowiązek. Kobiety nigdy nie były jego mocną stroną. W końcu to nauka, a nie damskie uroki były kluczem do potęgi!
Pracował z samymi imbecylami. Naprawdę, samymi. Nie potrafił znaleźć z tymi ludźmi wspólnego języka, mimo usilnych chęci. Gdy on chciał rozmawiać o pierwszym Ministrze Magii, oni wybierali najładniejsze pośladki z poziomu pierwszego. Gdy dopiero co wygrał w Klubie Pojedynków i chciał się tym pochwalić, musiał wysłuchiwać o złamanej przez anomalie nodze. Kiedyś pojął próbę dyskusji o polityce, ale wtedy został zbyty opowieścią na temat zdradzającej żony. Nie dogadywał się ze współpracownikami, naprawdę nie, mimo bardzo usilnych starań.
Nie chciał jednak być całkiem wykluczony. Starał się, na ile mógł, zniżać do ich poziomu, choć to tylko zwiększało jego irytacje. Tak było poprzedniego wieczora, gdy we czwórkę siedzieli razem w kanciapie, słuchając znajdującego się w niej magicznego radia. Trzech z zebranych, w tym on, nie mieli żadnej kobiety. Gdy więc prowadzący program ogłosił konkurs dla każdego, komu brakuje miłości koledzy natychmiast uznali, że wzięcie udziału będzie świetnym pomysłem. Nie chcąc słyszeć słowa odmowy ze strony Dudley’a wszyscy wysłali zgłoszenia. Sheridan pocieszał się w duchu, że pewnie i tak nie wygra… a chłopaki przynajmniej byli zadowoleni. To niezwykłe, jak bezproblemowo da się czasem uszczęśliwić prostego człowieka.
Problem pojawił się, gdy godzinę później ogłoszono właśnie jego jako zwycięzcę. I wiedział, że jeśli nie pójdzie na tę powalentynkową randkę w ciemno to koledzy nie dadzą mu spokoju. Wziął się więc w garść i mając ochotę klnąc pod nosem, ubrał swoją wyjściową szatę, ułożył włosy… i ruszył, aby zmarnować swój wolny wieczór na darmowej kolacji z nieznaną panią w Liquid Paradise.
Był pierwszy. Czekał przy stoliku, siedząc wyprostowany jak drut. Rozglądał się nieco nerwowo po otoczeniu. Nie był jeszcze w tym miejscu i raczej nie miał zamiaru wracać. Lokal wydawał mu się wręcz sterylny, nieprzyjemny, a grana przez niewielki zespół jazzowa muzyka wyjątkowo nie wpadała mu w ucho. Miał ochotę błagać w duchu o koniec tego wieczora, byleby móc powiedzieć w pracy, że „odbębnił” obowiązek. Kobiety nigdy nie były jego mocną stroną. W końcu to nauka, a nie damskie uroki były kluczem do potęgi!
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Życie uczuciowe panny Burroughs… Nie istniało.
To było chyba najlepsze określenie. Frances zawsze skupiała się na nauce, w swej nieśmiałości zawsze bojąc się wykonać jakikolwiek krok w kierunku chłopców, którzy jej się podobali jednocześnie nie będąc na tyle pewną siebie, aby zauważyć podchody kolegów którym podobała się ona. Szła więc tak przez życie w towarzystwie nie mężczyzny, a zwykle książki.
Mimo to, nie narzekała na samotność, w zasadzie nawet odnajdując w niej przyjemność. Lubiła spędzać długie wieczory w wannie z książką i kieliszkiem wina, bądź w swojej niewielkiej pracowni, warząc kolejne eliksiry bądź szyjąc. I tylko czasem, czytając jakąś książkę odczuwała niewielką tęsknotę za kimś, kto potrafiłby ją zrozumieć i zaakceptować.
Walentynki spędziła przyjemnie podczas książkowych zakupów i późniejszym, wspólnym obiedzie ze swoim serdecznym przyjacielem, w zasadzie zapominając o jakiejkolwiek szczególności tego dnia. Wieczór spędziła z matką, która najwyraźniej postanowiła zadbać o życie miłosne swojej córki, wysyłając zgłoszenie do konkursu, organizowanego przez magiczną rozgłośnię radiową. Och, panna Burroughs nie była zadowolona! Do ostatniej jednak chwili miała nadzieję, że to nie jej przyjdzie kolacja w towarzystwie obcego mężczyzny. Nie wiedziała, jak powinno zachowywać się na randkach, gdyż nigdy nie miała okazji na żadną iść, a wizja kolacji w towarzystwie kogoś, kogo nie znała szczerze ją przerażała. Nigdy nie należała do otwartych osób, potrafiących poradzić sobie w każdej sytuacji. z nieszczęściem i wielkim wyrzutem kierowanym w matkę przyjęła świadomość, że padło właśnie na nią.
W pierwszym momencie, miała zamiar się nie pojawić. Najzwyczajniej w świecie nie przyjść na spotkanie, by zaoszczędzić sobie niezręczności i nerwów. I jedynie gdzieś na krawędzi umysłu stwierdziła, że cała sytuacja jest tak abstrakcyjna, że aż bajkowa. Ostatecznie do wyjścia zmusiła ją matka, ciotka i młodsza siostra, tak jakby cała ta trójca pracowała w zmowie, mającej na celu znalezienie towarzysza dla Frances… Która szczerze zaczynała bać się tego paktu.
Do lokalu przybyła równiutko minutę przed wyznaczoną godziną i nie było to przypadkiem. Tą minutę zajęło jej podejście do obsługi, uprzejme i dyskretne dopytanie się o to, który stolik został im przydzielony, by równo o wyznaczonej godzinie spotkania, stanąć przed stolikiem.
Ubrana w długą, granatową suknię, ozdobioną srebrnymi, błyszczącymi w kameralnym świetle gwiazdami powiodła miękkim spojrzeniem po buzi mężczyzny, z którym przyjdzie jej spędzić dzisiejszy wieczór.
- Dobry wieczór. - Wypowiedziała równie miękko, eterycznym pół-szeptem, a delikatne rumieńce przyozdobiły jej bladą buzię. Och, bo czy cała sytuacja nie była niezręczna? Dwójka nieznajomych ze świadomością, że oboje zgłosili się do tego samego, trochę dennego konkursu a na domiar wszystkiego, panna Burroughs nie miała najmniejszego pojęcia o randkowaniu. W trochę nerwowym geście dziewczyna splotła ze sobą dłonie, chyba pierwszy raz w życiu nie wiedząc, jak powinna się dalej zachować.
To było chyba najlepsze określenie. Frances zawsze skupiała się na nauce, w swej nieśmiałości zawsze bojąc się wykonać jakikolwiek krok w kierunku chłopców, którzy jej się podobali jednocześnie nie będąc na tyle pewną siebie, aby zauważyć podchody kolegów którym podobała się ona. Szła więc tak przez życie w towarzystwie nie mężczyzny, a zwykle książki.
Mimo to, nie narzekała na samotność, w zasadzie nawet odnajdując w niej przyjemność. Lubiła spędzać długie wieczory w wannie z książką i kieliszkiem wina, bądź w swojej niewielkiej pracowni, warząc kolejne eliksiry bądź szyjąc. I tylko czasem, czytając jakąś książkę odczuwała niewielką tęsknotę za kimś, kto potrafiłby ją zrozumieć i zaakceptować.
Walentynki spędziła przyjemnie podczas książkowych zakupów i późniejszym, wspólnym obiedzie ze swoim serdecznym przyjacielem, w zasadzie zapominając o jakiejkolwiek szczególności tego dnia. Wieczór spędziła z matką, która najwyraźniej postanowiła zadbać o życie miłosne swojej córki, wysyłając zgłoszenie do konkursu, organizowanego przez magiczną rozgłośnię radiową. Och, panna Burroughs nie była zadowolona! Do ostatniej jednak chwili miała nadzieję, że to nie jej przyjdzie kolacja w towarzystwie obcego mężczyzny. Nie wiedziała, jak powinno zachowywać się na randkach, gdyż nigdy nie miała okazji na żadną iść, a wizja kolacji w towarzystwie kogoś, kogo nie znała szczerze ją przerażała. Nigdy nie należała do otwartych osób, potrafiących poradzić sobie w każdej sytuacji. z nieszczęściem i wielkim wyrzutem kierowanym w matkę przyjęła świadomość, że padło właśnie na nią.
W pierwszym momencie, miała zamiar się nie pojawić. Najzwyczajniej w świecie nie przyjść na spotkanie, by zaoszczędzić sobie niezręczności i nerwów. I jedynie gdzieś na krawędzi umysłu stwierdziła, że cała sytuacja jest tak abstrakcyjna, że aż bajkowa. Ostatecznie do wyjścia zmusiła ją matka, ciotka i młodsza siostra, tak jakby cała ta trójca pracowała w zmowie, mającej na celu znalezienie towarzysza dla Frances… Która szczerze zaczynała bać się tego paktu.
Do lokalu przybyła równiutko minutę przed wyznaczoną godziną i nie było to przypadkiem. Tą minutę zajęło jej podejście do obsługi, uprzejme i dyskretne dopytanie się o to, który stolik został im przydzielony, by równo o wyznaczonej godzinie spotkania, stanąć przed stolikiem.
Ubrana w długą, granatową suknię, ozdobioną srebrnymi, błyszczącymi w kameralnym świetle gwiazdami powiodła miękkim spojrzeniem po buzi mężczyzny, z którym przyjdzie jej spędzić dzisiejszy wieczór.
- Dobry wieczór. - Wypowiedziała równie miękko, eterycznym pół-szeptem, a delikatne rumieńce przyozdobiły jej bladą buzię. Och, bo czy cała sytuacja nie była niezręczna? Dwójka nieznajomych ze świadomością, że oboje zgłosili się do tego samego, trochę dennego konkursu a na domiar wszystkiego, panna Burroughs nie miała najmniejszego pojęcia o randkowaniu. W trochę nerwowym geście dziewczyna splotła ze sobą dłonie, chyba pierwszy raz w życiu nie wiedząc, jak powinna się dalej zachować.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie miał pojęcia, czego spodziewał się po dziewczynie, która tego wieczora miała do niego przyjść. Randka w ciemno oznaczała, że równie dobrze mogła to być osiemdziesięcioletnia wdowa co piętnastolatka, która przypadkiem wyrwała się ze szkoły. Dudley nie miał ochoty na spotkanie ani z jedną, ani z drugą.
Podejrzewał z resztą, że w takim konkursie raczej nie biorą udziału porządne dziewczyny. Nie widział powodu, aby u jego boku mogła stać panna, która łut szczęścia przekłada ponad inteligencję i logiczne myślenie, choć też w swojej głowie to on zawsze był górą. Druga połówka Dudleya musiałaby być więc na tyle inteligentna, aby go nie zanudzić, ale na tyle głupia, by go nie zawstydzić. No i powinna być ładna. Jeśli miał awanoswać, potrzebował ładnej żony. Wymagania Sheridana nie były więc małe i chłopak w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Nie wróżył więc sobie szczęśliwej przyszłości z żoną i rodziną u boku.
Jakieś było jego zdziwienie, gdy w stronę jego stolika zaczęła kroczyć ONA. Blondwłosa, zadbana piękność, o perfekcyjnie ułożonych włosach i doskonałych kształtach. Dudley, nie wiedząc do końca, jak powinien się zachować, wstał na jej widok, otwierając szeroko oczy. Gdyby ciągle był w szkole, pewnie nawet nie odważyłby się do takiej dziewczyny odezwać.
Ale nie był w szkole, prawda? Był d o r o s ł y m mężczyzną, który wypatrywał awansu każdego dnia. A to, że przełożeni nie kwapili się, by taki awans mu dać było już inną bajką.
Och, ten głos! Jakby przemawiała istota nie z tego świata, nie kobieta! Tak miękki, tak czysty! W ten sposób nie mogła się przecież wypowiadać pierwsza lepsza kobieta. Frances musiała być prawdziwym diamentem w koronie… eee… swojej rodziny! Tak, niewątpliwie!
– Dobry wieczór, panno…? – zawiesił głos, pozwalając dziewczynie się przedstawić. – Miło pannę poznać, jestem Dudley Sheridan, do panny usług. – Skłonił się delikatnie. – Niech panna pozwoli, pomogę z krzesłem…
Kończąc mówić, natychmiast podszedł do krzesła panny Burroughs, z nerwów delikatnie ocierając się o jej ramię. Przeprosił natychmiast, odsuwając krzesło i stając z boku tak, by Frances mogła swobodnie usiąść. Nie wiedział, czy tak na pewno się robi, ale podpatrzył kilku starszych kolegów, którzy w ten sposób zapraszali do stolików dziewczęta w trakcie szkolnych wycieczek do Hogsmeade. Często kątem oka obserwował ich zmagania, gdy przesiadywał w Pubie pod Trzema Miotłami.
Podejrzewał z resztą, że w takim konkursie raczej nie biorą udziału porządne dziewczyny. Nie widział powodu, aby u jego boku mogła stać panna, która łut szczęścia przekłada ponad inteligencję i logiczne myślenie, choć też w swojej głowie to on zawsze był górą. Druga połówka Dudleya musiałaby być więc na tyle inteligentna, aby go nie zanudzić, ale na tyle głupia, by go nie zawstydzić. No i powinna być ładna. Jeśli miał awanoswać, potrzebował ładnej żony. Wymagania Sheridana nie były więc małe i chłopak w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Nie wróżył więc sobie szczęśliwej przyszłości z żoną i rodziną u boku.
Jakieś było jego zdziwienie, gdy w stronę jego stolika zaczęła kroczyć ONA. Blondwłosa, zadbana piękność, o perfekcyjnie ułożonych włosach i doskonałych kształtach. Dudley, nie wiedząc do końca, jak powinien się zachować, wstał na jej widok, otwierając szeroko oczy. Gdyby ciągle był w szkole, pewnie nawet nie odważyłby się do takiej dziewczyny odezwać.
Ale nie był w szkole, prawda? Był d o r o s ł y m mężczyzną, który wypatrywał awansu każdego dnia. A to, że przełożeni nie kwapili się, by taki awans mu dać było już inną bajką.
Och, ten głos! Jakby przemawiała istota nie z tego świata, nie kobieta! Tak miękki, tak czysty! W ten sposób nie mogła się przecież wypowiadać pierwsza lepsza kobieta. Frances musiała być prawdziwym diamentem w koronie… eee… swojej rodziny! Tak, niewątpliwie!
– Dobry wieczór, panno…? – zawiesił głos, pozwalając dziewczynie się przedstawić. – Miło pannę poznać, jestem Dudley Sheridan, do panny usług. – Skłonił się delikatnie. – Niech panna pozwoli, pomogę z krzesłem…
Kończąc mówić, natychmiast podszedł do krzesła panny Burroughs, z nerwów delikatnie ocierając się o jej ramię. Przeprosił natychmiast, odsuwając krzesło i stając z boku tak, by Frances mogła swobodnie usiąść. Nie wiedział, czy tak na pewno się robi, ale podpatrzył kilku starszych kolegów, którzy w ten sposób zapraszali do stolików dziewczęta w trakcie szkolnych wycieczek do Hogsmeade. Często kątem oka obserwował ich zmagania, gdy przesiadywał w Pubie pod Trzema Miotłami.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panna Burroughs w zasadzie nie była w stanie określić, jakie oczekiwania miała w stosunku do nieznajomego. Najbardziej chyba miała nadzieje, że mężczyzna nie pojawi się na zaaranżowanym spotkaniu. W to jednak wątpiła, niemal pewna, że wiele osób nie odmówiłoby darmowej kolacji w takim miejscu bądź miało w sobie jakąś dziwną przyzwoitość, która zmusiła i ją do przybycia na miejsce. A może nie będzie aż tak źle, jak się spodziewa? Może nieznajomy w swym charakterze będzie przypominał Steffena i całe spotkanie minie bez większych niezręczności, zapewne wywoływanych jej brakiem doświadczenia w tej materii? Nie wiedziała.
Przynajmniej miała na tyle szczęścia, że jej dzisiejszy towarzysz zdawał się być w zbliżonym do niej wieku i w niczym nie przypominał parszywych typów, jakich widywała na portowych ulicach co sprawiło, że prawie odetchnęła z ulgą. Ostatnie na co miała ochotę, to spędzenie wieczoru w towarzystwie gbura czekającego tylko na możliwość położenia łapsk na jej ciele.
Delikatny, trochę nieśmiały uśmiech rozjaśnił buzię panny Burroughs gdy mężczyzna się odezwał. Ach, może faktycznie, nie będzie aż tak źle? Musiała przyznać, że pan Sheridan zrobił na niej bardzo dobre pierwsze wrażenie. Schludny, grzeczny, pełen manier… Ach, gdyby tylko jeszcze posiadali wspólne tematy, nie mogłaby mieć matce za złe zgłoszenie ją do tego, trochę kiczowatego konkursiku.
- Franes Burroughs. - Przedstawiła się, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny, aby dopełnić wszelkich, jakże potrzebnych formalności. W końcu, czy to pierwsze wrażenie, nie jest najważniejsze? Jej wuj nie raz podkreślał wagę tego, jakie wrażenie wywołujemy na innych, pozostawało jej mieć nadzieję, że zrobiła na Dudley’u równie dobre wrażenie, co on na niej. - Mnie również miło pana poznać. - Odpowiedziała, posyłając mu kolejny, nieśmiały uśmiech. W zasadzie nie pewna, czy biorąc pod uwagę okoliczności powinna zwracać się do niego per pan czy może powinna przejść z nim na ty… Dopóki tego nie rozszyfruje, wolała pozostać przy bezpieczniejszej opcji. Drgnęła, gdy mężczyzna otarł się o jej ramię, a jej twarz ponownie przystroił delikatny rumieniec. Panna Burroughs jedynie kiwnęła głową na przeprosiny, po czym zajęła miejsce przy stole, dbając by materiał sukni o nic się nie zaczepił.
- Dziękuję. - Rzuciła, gdy mężczyzna pomógł jej z krzesłem… I nastała trochę niezręczna cisza. Och, o czym rozmawiało się na randkach? Zwłaszcza gdy towarzyszem była osoba, którą widziało się pierwszy raz na oczy? Szaroniebieskie spojrzenie zlustrowało uważnie buzię mężczyzny, by zatrzymać się w końcu na ciemnych oczach. Przyglądała się mu miękkim, nienachalnym spojrzeniem, po krótkiej chwili przejeżdżając spojrzeniem po otoczeniu.
- Był pan już kiedyś w tym lokalu? - Nieśmiałe pytanie padło z jej ust, gdy spojrzenie dziewczyny znów wróciło do twarzy Dudleya.
Przynajmniej miała na tyle szczęścia, że jej dzisiejszy towarzysz zdawał się być w zbliżonym do niej wieku i w niczym nie przypominał parszywych typów, jakich widywała na portowych ulicach co sprawiło, że prawie odetchnęła z ulgą. Ostatnie na co miała ochotę, to spędzenie wieczoru w towarzystwie gbura czekającego tylko na możliwość położenia łapsk na jej ciele.
Delikatny, trochę nieśmiały uśmiech rozjaśnił buzię panny Burroughs gdy mężczyzna się odezwał. Ach, może faktycznie, nie będzie aż tak źle? Musiała przyznać, że pan Sheridan zrobił na niej bardzo dobre pierwsze wrażenie. Schludny, grzeczny, pełen manier… Ach, gdyby tylko jeszcze posiadali wspólne tematy, nie mogłaby mieć matce za złe zgłoszenie ją do tego, trochę kiczowatego konkursiku.
- Franes Burroughs. - Przedstawiła się, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny, aby dopełnić wszelkich, jakże potrzebnych formalności. W końcu, czy to pierwsze wrażenie, nie jest najważniejsze? Jej wuj nie raz podkreślał wagę tego, jakie wrażenie wywołujemy na innych, pozostawało jej mieć nadzieję, że zrobiła na Dudley’u równie dobre wrażenie, co on na niej. - Mnie również miło pana poznać. - Odpowiedziała, posyłając mu kolejny, nieśmiały uśmiech. W zasadzie nie pewna, czy biorąc pod uwagę okoliczności powinna zwracać się do niego per pan czy może powinna przejść z nim na ty… Dopóki tego nie rozszyfruje, wolała pozostać przy bezpieczniejszej opcji. Drgnęła, gdy mężczyzna otarł się o jej ramię, a jej twarz ponownie przystroił delikatny rumieniec. Panna Burroughs jedynie kiwnęła głową na przeprosiny, po czym zajęła miejsce przy stole, dbając by materiał sukni o nic się nie zaczepił.
- Dziękuję. - Rzuciła, gdy mężczyzna pomógł jej z krzesłem… I nastała trochę niezręczna cisza. Och, o czym rozmawiało się na randkach? Zwłaszcza gdy towarzyszem była osoba, którą widziało się pierwszy raz na oczy? Szaroniebieskie spojrzenie zlustrowało uważnie buzię mężczyzny, by zatrzymać się w końcu na ciemnych oczach. Przyglądała się mu miękkim, nienachalnym spojrzeniem, po krótkiej chwili przejeżdżając spojrzeniem po otoczeniu.
- Był pan już kiedyś w tym lokalu? - Nieśmiałe pytanie padło z jej ust, gdy spojrzenie dziewczyny znów wróciło do twarzy Dudleya.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chwycił dłoń dziewczyny, składając na nim delikatny pocałunek. Dłoń delikatnie mu drżała, a w zachowaniu Sheridana pojawiło się pewne wahanie, ale przecież musiał zachowywać się szarmancko przy TAKIEJ damie! A tak ponoć się robi! Przynajmniej w książkach. Dudley nie dysponował zbyt wieloma życiowymi doświadczeniami.
– Frances…. Frances… brzmi jak francuskie miano. Niech zgadnę, panny przodkowie pochodzą z kraju winnej latorośli? – spytał, unosząc brew. Przecież takie piękno mogło wywodzić się tylko zza wody! Z kraju, który słynął z uroku, kultury i dobrego smaku.
Gdy jego randka usiadła, Dudley wrócił na swoje miejsce. Obawiał się, że z nerwów potknie się o swoje nogi, ale lata treningu zrobiły swoje. Ruch i postura chłopaka bez problemu zdradzały, że młodzieńcze lata spędził na treningach. Dudley może nie był szczególnie wysoki, ale na pewno nie był zupełnie przeciętny, przynajmniej jeśli chodziło o budowę ciała.
Pokręcił głową. Niestety, nie miał wiele czasu na zwiedzaniu podobnych miejsc. W czasach szkolnych nawet nie przyszłoby mu to do głowy, a do grudnia nie miał na takie przyjemności ani czasu, ani finansów. Choroba matki pochłaniała wszystko.
– Niestety. Ale jeśli jedzenie będzie tak dobre, jak wystrój i muzyka… – Nie dokończył, bo chyba nie było po co. Wprawdzie grający zespół dalej mu się nie podobał, ale przecież Frances nie musiała o tym wcale wiedzieć. – A panna? – spytał.
Chwilę później do stolika podeszła kelnerka. Dudley złożył zamówienie i grzecznie czekał, aż Frances zrobi to samo. I wtedy znów zapadła cisza.
O czym w ogóle powinien z nią rozmawiać? Była piękna, owszem. I chyba dobrze wychowana, wyglądała na kobietę z manierami. Ale co ją interesowało? O czym należy rozmawiać na takich randkach w ciemno? Ba! O czym w ogóle należy rozmawiać na randkach? Dudley zrobił się wyraźnie odrobinę bardziej nerwowy, niż chwilę temu. Szukał tematu, który nie zanudziłby dziewczyny, ale jednocześnie powiedziałby coś o niej, dał kolejny punkt zaczepienia… Nie chcąc jednak dopuścić, by cisza trwała zbyt długo, postanowił zadać najprostsze z możliwych pytań, o jedyną rzecz, która na tę chwilę właściwie ich łączyła.
– Panna też wzięła, jak mniemam, udział w tym konkursie? – zapytał, nieco nerwowo, nieco głupio, licząc, że Frances pociągnie temat dalej.
– Frances…. Frances… brzmi jak francuskie miano. Niech zgadnę, panny przodkowie pochodzą z kraju winnej latorośli? – spytał, unosząc brew. Przecież takie piękno mogło wywodzić się tylko zza wody! Z kraju, który słynął z uroku, kultury i dobrego smaku.
Gdy jego randka usiadła, Dudley wrócił na swoje miejsce. Obawiał się, że z nerwów potknie się o swoje nogi, ale lata treningu zrobiły swoje. Ruch i postura chłopaka bez problemu zdradzały, że młodzieńcze lata spędził na treningach. Dudley może nie był szczególnie wysoki, ale na pewno nie był zupełnie przeciętny, przynajmniej jeśli chodziło o budowę ciała.
Pokręcił głową. Niestety, nie miał wiele czasu na zwiedzaniu podobnych miejsc. W czasach szkolnych nawet nie przyszłoby mu to do głowy, a do grudnia nie miał na takie przyjemności ani czasu, ani finansów. Choroba matki pochłaniała wszystko.
– Niestety. Ale jeśli jedzenie będzie tak dobre, jak wystrój i muzyka… – Nie dokończył, bo chyba nie było po co. Wprawdzie grający zespół dalej mu się nie podobał, ale przecież Frances nie musiała o tym wcale wiedzieć. – A panna? – spytał.
Chwilę później do stolika podeszła kelnerka. Dudley złożył zamówienie i grzecznie czekał, aż Frances zrobi to samo. I wtedy znów zapadła cisza.
O czym w ogóle powinien z nią rozmawiać? Była piękna, owszem. I chyba dobrze wychowana, wyglądała na kobietę z manierami. Ale co ją interesowało? O czym należy rozmawiać na takich randkach w ciemno? Ba! O czym w ogóle należy rozmawiać na randkach? Dudley zrobił się wyraźnie odrobinę bardziej nerwowy, niż chwilę temu. Szukał tematu, który nie zanudziłby dziewczyny, ale jednocześnie powiedziałby coś o niej, dał kolejny punkt zaczepienia… Nie chcąc jednak dopuścić, by cisza trwała zbyt długo, postanowił zadać najprostsze z możliwych pytań, o jedyną rzecz, która na tę chwilę właściwie ich łączyła.
– Panna też wzięła, jak mniemam, udział w tym konkursie? – zapytał, nieco nerwowo, nieco głupio, licząc, że Frances pociągnie temat dalej.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Frances trochę ulżyło, gdy poczuła delikatne drżenie dłoni mężczyzny. Bo czy to nie oznaczało, że on również denerwuje się tym dziwnym spotkaniem w ciemno? Tak, z pewnością nie tylko ona denerwowała się spotkaniem, a ta świadomość działała na blondynkę kojąco, pozwalając odrobinę się jej rozluźnić.
Trochę pewniejszy uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy usłyszała nawiązanie do jakże pięknego kraju, jakim była Francja. I mimo iż panna Burroughs nie miała jeszcze okazji aby tam pojechać, uznała słowa mężczyzny za naprawdę spory komplement.
- Niestety, nic mi o tym nie wiadomo. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś, na obraz zawieszony na jednej ze ścian. Miała świadomość, że wielu czarodziei przywiązuje sporą wagę do kwestii pochodzenia i przodków, panna
Burroughs nigdy jednak nie drążyła tych tematów tkwiąc w przekonaniu, że wiedza oraz uczynki są dużo ważniejsze od krwi i przodków.
Uważnie słuchała słów Dudleya, czasem przejeżdżając wzrokiem na jakiś element wystroju, bądź obraz, który przykuł jej uwagę. Wystrój lokalu nie za bardzo przypadł jej do gustu, ale muzyka… Och, muzyka naprawdę się jej podobała. Miękkie, jazzowe brzmienia zdawały się idealnie pasować do okazji - odprężały, lecz nie pochłaniały całej uwagi.
- Również nie miałam okazji. - Och, miała wrażenie, że nie idzie jej zbyt dobrze. Bo czy nie zanudzała towarzysza dość okrojonymi, prostymi odpowiedziami? Z drugiej strony dodając, że nie chadza po takich miejscach głównie ze względu na pracę i inne obowiązki również mogła sprawić złe wrażenie. Przez jedną, krótką chwilę panna Burroughs żałowała, że nie postanowiła pójść po kilka rad do kogoś znajomego, przed dzisiejszym spotkaniem.
Gdy kelnerka podeszła do stołu, dziewczyna złożyła swoje zamówienie i… Nastała kolejna cisza. Frances zastanawiała się nad tematem, jaki mogliby poruszyć. Oczywiście mogłaby zacząć opowiadać o pracy, była jednak pewna, że każdy porządny mężczyzna (a na takiego pan Sheridan wyglądał) szybko zostałby zanudzony tym tematem. W końcu nie raz dało się słyszeć, że mężczyźni wolą kobiety głupiutkie, a panna Burroughs z pewnością do nich nie należała. I już otworzyła usta by coś powiedzieć, gdy Dudley również się odezwał. Policzki dziewczyny ponownie delikatnie się zarumieniły, a usta ułożyły się w delikatny uśmiech.
- Tak, lecz nie z własnej woli. - Odpowiedziała, szybko jednak dochodząc do wniosku, że musiało zabrzmieć to w dość… dziwny sposób. - Moja mama wysłała zgłoszenie. Jest kobietą staroświecką, wychodzącą z założenia, że młode panny powinny myśleć o zamążpójściu, a nie nauce. Nie potrafiła przegapić takiej okazji, a ja nie potrafiłam sprawić jej przykrości wycofując się z tego. - W szczerych słowach wyjaśniła, jak wygląda sytuacja, przy okazji zdradzając co nieco o sobie. Nie widziała sensu, aby okłamywać mężczyznę o tym, jak doszło do ich spotkania. - A jak było z panem, panie Sheridan? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze… W zasadzie nie sądząc, aby mężczyzna miał jakikolwiek problem w znalezieniu towarzyszki na wspólną kolację.
Trochę pewniejszy uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy usłyszała nawiązanie do jakże pięknego kraju, jakim była Francja. I mimo iż panna Burroughs nie miała jeszcze okazji aby tam pojechać, uznała słowa mężczyzny za naprawdę spory komplement.
- Niestety, nic mi o tym nie wiadomo. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś, na obraz zawieszony na jednej ze ścian. Miała świadomość, że wielu czarodziei przywiązuje sporą wagę do kwestii pochodzenia i przodków, panna
Burroughs nigdy jednak nie drążyła tych tematów tkwiąc w przekonaniu, że wiedza oraz uczynki są dużo ważniejsze od krwi i przodków.
Uważnie słuchała słów Dudleya, czasem przejeżdżając wzrokiem na jakiś element wystroju, bądź obraz, który przykuł jej uwagę. Wystrój lokalu nie za bardzo przypadł jej do gustu, ale muzyka… Och, muzyka naprawdę się jej podobała. Miękkie, jazzowe brzmienia zdawały się idealnie pasować do okazji - odprężały, lecz nie pochłaniały całej uwagi.
- Również nie miałam okazji. - Och, miała wrażenie, że nie idzie jej zbyt dobrze. Bo czy nie zanudzała towarzysza dość okrojonymi, prostymi odpowiedziami? Z drugiej strony dodając, że nie chadza po takich miejscach głównie ze względu na pracę i inne obowiązki również mogła sprawić złe wrażenie. Przez jedną, krótką chwilę panna Burroughs żałowała, że nie postanowiła pójść po kilka rad do kogoś znajomego, przed dzisiejszym spotkaniem.
Gdy kelnerka podeszła do stołu, dziewczyna złożyła swoje zamówienie i… Nastała kolejna cisza. Frances zastanawiała się nad tematem, jaki mogliby poruszyć. Oczywiście mogłaby zacząć opowiadać o pracy, była jednak pewna, że każdy porządny mężczyzna (a na takiego pan Sheridan wyglądał) szybko zostałby zanudzony tym tematem. W końcu nie raz dało się słyszeć, że mężczyźni wolą kobiety głupiutkie, a panna Burroughs z pewnością do nich nie należała. I już otworzyła usta by coś powiedzieć, gdy Dudley również się odezwał. Policzki dziewczyny ponownie delikatnie się zarumieniły, a usta ułożyły się w delikatny uśmiech.
- Tak, lecz nie z własnej woli. - Odpowiedziała, szybko jednak dochodząc do wniosku, że musiało zabrzmieć to w dość… dziwny sposób. - Moja mama wysłała zgłoszenie. Jest kobietą staroświecką, wychodzącą z założenia, że młode panny powinny myśleć o zamążpójściu, a nie nauce. Nie potrafiła przegapić takiej okazji, a ja nie potrafiłam sprawić jej przykrości wycofując się z tego. - W szczerych słowach wyjaśniła, jak wygląda sytuacja, przy okazji zdradzając co nieco o sobie. Nie widziała sensu, aby okłamywać mężczyznę o tym, jak doszło do ich spotkania. - A jak było z panem, panie Sheridan? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze… W zasadzie nie sądząc, aby mężczyzna miał jakikolwiek problem w znalezieniu towarzyszki na wspólną kolację.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dudley skinął głową, po czym uniósł ją wyżej, jakby chcąc zrobić wyjątkowo dobre wrażenie swoimi następnymi słowami.
– To musi się pani spytać swoich przodków, taka uroda i takie miano nie mogą być dziełem przypadku! – uznał elokwentnie, pusząc się niczym paw.
Miał nadzieję, że nie przesadził z komplementem. Naprawdę się na tym nie znał, ale podobne teksty rzucali chłopcy do dziewczyn, gdy był w ich towarzystwie, więc… może? Bacznie obserwował reakcję Frances, gotów załagodzić sytuacje, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja.
– To… to może zrobimy z wyjść tu wspólną tradycję, skoro to taki ładny lokal – zaproponował trochę niezręcznie, próbując zamaskować śmiechem prawdziwą propozycję. Spędzanie wieczoru przy takiej pannie mogło być przecież tylko czystą przyjemnością. Nawet jeśli jak na razie kolacja wydawała się całkiem niezręczna.
Wysłuchał panny Burroughs kiwając głową.
– Zamążpójście jest ważne dla społeczeństwa, z tym zgodzę się z pani mamą – powiedział. – ale to wiedza jest kluczem! Niech więc panna jej nie słucha, nauka zawsze wychodzi na dobre! Choć liczę, że tego wieczoru nie będzie panna źle wspominać – dodał natychmiast, nie chcąc, aby Frances pomyślała sobie, że ją wygania… czy coś. – Jakie lektury pannę najbardziej ujmują? Z jakich dziedzin? – spytał. W końcu i jego nauka pasjonowała. Może jednak nie będzie tak źle i znajdą jakiś wspólny temat?
Z reszta, był wdzięczny Frances, że udało jej się pociągnąć tę rozmowę choć trochę. Zapadłby się pod ziemię, gdyby musiał szukać kolejnego, sztucznego tematu rozmowy.
– Och, zabawna historia, wie panna! Siedzieliśmy z kolegami w pracy, oni samotni, ja też… to wpadli na pomysł, by się zgłosić do tego konkursu i… oto jestem – powiedział, skinając głową. Nie mógł się przecież przyznać, że wcale nie chciał tu być i dopiero teraz powoli zaczynał się przekonywać, że to wcale nie był taki głupi pomysł. Oczywiście, imbecylom z pracy nie miał zamiaru się do tego przyznawać.
Chwilę później kelnerka przyniosła do stolika zamówione dania. Przed Sheridanem stanęła ryba z jarzynami oraz chłodny sok. Chłopak nie miał zamiaru jednak zabierać się za jedzenie, dopóki Frances nie sięgnie po sztućce pierwsza. To przecież niegrzeczne, obżerać się przy kobiecie. Chociaż musiał przyznać, że gdy do jego nosa dotarł zapach potrawy, kiszki w jego żołądku zaczęły grać cichego marsza.
– To musi się pani spytać swoich przodków, taka uroda i takie miano nie mogą być dziełem przypadku! – uznał elokwentnie, pusząc się niczym paw.
Miał nadzieję, że nie przesadził z komplementem. Naprawdę się na tym nie znał, ale podobne teksty rzucali chłopcy do dziewczyn, gdy był w ich towarzystwie, więc… może? Bacznie obserwował reakcję Frances, gotów załagodzić sytuacje, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja.
– To… to może zrobimy z wyjść tu wspólną tradycję, skoro to taki ładny lokal – zaproponował trochę niezręcznie, próbując zamaskować śmiechem prawdziwą propozycję. Spędzanie wieczoru przy takiej pannie mogło być przecież tylko czystą przyjemnością. Nawet jeśli jak na razie kolacja wydawała się całkiem niezręczna.
Wysłuchał panny Burroughs kiwając głową.
– Zamążpójście jest ważne dla społeczeństwa, z tym zgodzę się z pani mamą – powiedział. – ale to wiedza jest kluczem! Niech więc panna jej nie słucha, nauka zawsze wychodzi na dobre! Choć liczę, że tego wieczoru nie będzie panna źle wspominać – dodał natychmiast, nie chcąc, aby Frances pomyślała sobie, że ją wygania… czy coś. – Jakie lektury pannę najbardziej ujmują? Z jakich dziedzin? – spytał. W końcu i jego nauka pasjonowała. Może jednak nie będzie tak źle i znajdą jakiś wspólny temat?
Z reszta, był wdzięczny Frances, że udało jej się pociągnąć tę rozmowę choć trochę. Zapadłby się pod ziemię, gdyby musiał szukać kolejnego, sztucznego tematu rozmowy.
– Och, zabawna historia, wie panna! Siedzieliśmy z kolegami w pracy, oni samotni, ja też… to wpadli na pomysł, by się zgłosić do tego konkursu i… oto jestem – powiedział, skinając głową. Nie mógł się przecież przyznać, że wcale nie chciał tu być i dopiero teraz powoli zaczynał się przekonywać, że to wcale nie był taki głupi pomysł. Oczywiście, imbecylom z pracy nie miał zamiaru się do tego przyznawać.
Chwilę później kelnerka przyniosła do stolika zamówione dania. Przed Sheridanem stanęła ryba z jarzynami oraz chłodny sok. Chłopak nie miał zamiaru jednak zabierać się za jedzenie, dopóki Frances nie sięgnie po sztućce pierwsza. To przecież niegrzeczne, obżerać się przy kobiecie. Chociaż musiał przyznać, że gdy do jego nosa dotarł zapach potrawy, kiszki w jego żołądku zaczęły grać cichego marsza.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Onieśmielona komplementem Frances przeniosła na chwilę spojrzenie gdzieś, na blat przykrytego ciemnoczerwonym obrusem stolika.
- Och, dziękuję. - Odpowiedziała nieco ciszej, przenosząc szaroniebieskie spojrzenie wprost w piwne oczy towarzysza. Wbrew powszechnej opinii, panna Burroughs należała do dość nieśmiałych, niezbyt pewnych siebie osóbek. Takie piękne komplementy wprawiały ją w niewielkie, acz trochę przyjemne zakłopotanie. Chwilę później posłała mężczyźnie delikatny uśmiech nie wiedząc, czy jej reakcja przypadkiem nie wyszła na niegrzeczną. Och, jakże ciężko się rozmawiało, nie znając w ogóle nowego rozmówcy!
Zaskoczyła ją kolejna propozycja, nie spodziewała się takiego obrotu spraw, chociażby przez niezręczność, jaką odznaczało się to dzisiejsze spotkanie… A raczej jego początek.
- Może… - Frances nie odrywała spojrzenia od ciemnych oczu. Nie zgadzała się, ani nie odmawiała, pozostawiając w bezpiecznym spektrum tajemniczości i niepodjętej decyzji. Tym słowem, chciała dać czas zarówno sobie, jak i mężczyźnie na zobaczenie, jak potoczy się ich spotkanie i czy w ogóle mieliby ochotę, na kolejne spotkanie. W końcu… niezbadane są wyroki losu, nieprawdaż?
Gdy Dudley zaczął odpowiadać, w pierwszej chwili dziewczynę nawiedziło wrażenie, że oto trafiła kogoś, dzielącego staroświeckie poglądy jej matki. Kogoś, z kim zapewne nie dogada się na dłuższą metę… Kolejne jego słowa sprawiły, że dziewczyna pojaśniała. Ożywiła się trochę, a jej oczy błysnęły czystym zaciekawieniem.
- Och, czyżbym miała do czynienia z człowiekiem nauki? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew. W jednej chwili nawiedziła ją nadzieja, że spotkanie nie przebiegnie aż w tak złej atmosferze. W końcu dwie osoby, dzielące podobne zafascynowania z pewnością powinny chociaż odrobinę się dogadać, czyż nie?
- To jak będę wspominać ten wieczór, w dużej mierze zależy również od pana. - Frances posłała mężczyźnie trochę śmielszy, ciepły uśmiech. Powoli, nerwy zaczynały opuszczać jej ciało, zwłaszcza gdy padło pytanie o coś, co uwielbiała chyba najbardziej na świecie. Nie musiała nawet długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Przede wszystkim skupiam się na lekturach traktujących o alchemii, eliksirach, astronomii czy zielarstwie z racji wykonywanego przeze mnie zawodu. Rzadziej sięgam po księgi traktujące o anatomii, różnorakich zaklęciach bądź zwykłe czytadła, gdy potrzebuję odpocząć od pracy. - W miarę zwięźle, starając się nie rozwodzić za bardzo o interesujących ją dziedzinach ( a potrafiła czasem się zapomnieć). Aż prosiło się zagłębić w poddziedziny, większe szczegóły i detale, nadal jednak nie była pewna, czy sprowadzanie randki na czysto zawodowe tematy będzie odpowiednim posunięciem.
- Interesujące… Muszę jednak przyznać, że rada jestem z tego towarzystwa. - Odpowiedziała na krótką historyjkę, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech. Faktycznie była zadowolona z towarzystwa, nawet jeśli pozostawało nadal trochę niezręczne. W końcu oboje mogli trafić o wiele gorzej, czyż nie?
Zamówienia przyszły, na talerzu przed panną Burroughs znajdowała się pieczona wołowina z wymyślną mieszanką sałat. Zawsze wolała mięso od ryb, mając ich najzwyczajniej dość, przez miejsce zamieszkania.
Frances upiła łyk lekkiego, słodkiego i niskoprocentowego wina, by sięgnąć po sztućce.
-A może, zwarzając na okoliczności, przejdziemy na ty - Nieśmiało zaproponowała, mając nadzieję, że ten niewielki zabieg pozwoli im trochę się rozluźnić. Po krótkim smacznego wsunęła kawałek swojego obiadu do ust.
- Och, dziękuję. - Odpowiedziała nieco ciszej, przenosząc szaroniebieskie spojrzenie wprost w piwne oczy towarzysza. Wbrew powszechnej opinii, panna Burroughs należała do dość nieśmiałych, niezbyt pewnych siebie osóbek. Takie piękne komplementy wprawiały ją w niewielkie, acz trochę przyjemne zakłopotanie. Chwilę później posłała mężczyźnie delikatny uśmiech nie wiedząc, czy jej reakcja przypadkiem nie wyszła na niegrzeczną. Och, jakże ciężko się rozmawiało, nie znając w ogóle nowego rozmówcy!
Zaskoczyła ją kolejna propozycja, nie spodziewała się takiego obrotu spraw, chociażby przez niezręczność, jaką odznaczało się to dzisiejsze spotkanie… A raczej jego początek.
- Może… - Frances nie odrywała spojrzenia od ciemnych oczu. Nie zgadzała się, ani nie odmawiała, pozostawiając w bezpiecznym spektrum tajemniczości i niepodjętej decyzji. Tym słowem, chciała dać czas zarówno sobie, jak i mężczyźnie na zobaczenie, jak potoczy się ich spotkanie i czy w ogóle mieliby ochotę, na kolejne spotkanie. W końcu… niezbadane są wyroki losu, nieprawdaż?
Gdy Dudley zaczął odpowiadać, w pierwszej chwili dziewczynę nawiedziło wrażenie, że oto trafiła kogoś, dzielącego staroświeckie poglądy jej matki. Kogoś, z kim zapewne nie dogada się na dłuższą metę… Kolejne jego słowa sprawiły, że dziewczyna pojaśniała. Ożywiła się trochę, a jej oczy błysnęły czystym zaciekawieniem.
- Och, czyżbym miała do czynienia z człowiekiem nauki? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew. W jednej chwili nawiedziła ją nadzieja, że spotkanie nie przebiegnie aż w tak złej atmosferze. W końcu dwie osoby, dzielące podobne zafascynowania z pewnością powinny chociaż odrobinę się dogadać, czyż nie?
- To jak będę wspominać ten wieczór, w dużej mierze zależy również od pana. - Frances posłała mężczyźnie trochę śmielszy, ciepły uśmiech. Powoli, nerwy zaczynały opuszczać jej ciało, zwłaszcza gdy padło pytanie o coś, co uwielbiała chyba najbardziej na świecie. Nie musiała nawet długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Przede wszystkim skupiam się na lekturach traktujących o alchemii, eliksirach, astronomii czy zielarstwie z racji wykonywanego przeze mnie zawodu. Rzadziej sięgam po księgi traktujące o anatomii, różnorakich zaklęciach bądź zwykłe czytadła, gdy potrzebuję odpocząć od pracy. - W miarę zwięźle, starając się nie rozwodzić za bardzo o interesujących ją dziedzinach ( a potrafiła czasem się zapomnieć). Aż prosiło się zagłębić w poddziedziny, większe szczegóły i detale, nadal jednak nie była pewna, czy sprowadzanie randki na czysto zawodowe tematy będzie odpowiednim posunięciem.
- Interesujące… Muszę jednak przyznać, że rada jestem z tego towarzystwa. - Odpowiedziała na krótką historyjkę, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech. Faktycznie była zadowolona z towarzystwa, nawet jeśli pozostawało nadal trochę niezręczne. W końcu oboje mogli trafić o wiele gorzej, czyż nie?
Zamówienia przyszły, na talerzu przed panną Burroughs znajdowała się pieczona wołowina z wymyślną mieszanką sałat. Zawsze wolała mięso od ryb, mając ich najzwyczajniej dość, przez miejsce zamieszkania.
Frances upiła łyk lekkiego, słodkiego i niskoprocentowego wina, by sięgnąć po sztućce.
-A może, zwarzając na okoliczności, przejdziemy na ty - Nieśmiało zaproponowała, mając nadzieję, że ten niewielki zabieg pozwoli im trochę się rozluźnić. Po krótkim smacznego wsunęła kawałek swojego obiadu do ust.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W pierwszej chwili zalał go zimny pot, a potem… tak, t r a f i ł! To był dobry komplement. Pogratulował w duchy sam w sobie. Ma się ten naturalny talent do wyrywania dziewcząt. To pewnie ojcowska krew. Czysta, czarodziejska. Dudley był przekonany, że przejął po ojcu wszystkie najlepsze cechy. Oj miał się czym chwalić! Taki szermierz jak jego przodek zdarzał się raz na kilkaset lat! A przynajmniej to sobie młody Sheridan wmawiał, próbując nadrobić podświadomą niepewność wynikającą z pochodzenia jego matki.
Następne „może” zabrzmiało w jego uszach niczym obietnica. Może… na pewno! Jeśli tylko jej nie zrazi, jeśli tylko to spotkanie się uda… kto wie, może za rok czy dwa to w tym miejscu się jej oświadczy? Ale to byłaby historia! Już widział siebie jako ministra magii, siedzącego w jakimś lokalu razem z wnukami oraz innymi dziećmi, opowiadającego historię swojego związku. Przypadkowe spotkanie, przeznaczenie łączące dwie dusze, potem tyle pięknych chwil. A następnie piękny ślub, zdrowe dzieci… No prosta droga człowieka sukcesu! Tak musiało być, nawet jeśli to nie Frances będzie kroczyć ku jego boku, gdy będzie zdobywał kolejne szczeble kariery. Ale właściwie czemu nie miałaby to być ona? Kolejne odpowiedzi sprawiły, że serce Sheridana zadrżało mocniej. Piękna i mądra jednocześnie – to przecież musi być doskonały materiał na żonę przyszłego ministra!
– Kimże jestem, by to określić, miła pani! – powiedział patetycznie, starając się wyjść na kogoś inteligentnego. Chciałby, by za takiego go miała, ale przecież to nie oznaczało, że musiał się tym puszyć. Szczególnie, że, przynajmniej na razie, nie mógł poświęcić pracy naukowej zbyt wiele czasu.
Uniósł brew, słysząc kolejne słowa Frances.
– A co muszę zrobić, aby panna dobrze wspominała tę noc? – spytał miękkim tonem, oczekując szczerej odpowiedzi. Naprawdę był ciekaw: co sprawiłoby, że panna Burroughs wspominałaby tę noc przez długie lata?
On sam nie znał się ani na alchemii, ani na zielarstwie, czy anatomii, ale to przecież nie było istotne. Zajmowali się innymi dziedzinami… to wręcz lepiej. Nie będą sobie wchodzili w drogę, a jedno od drugiego mogłoby się tyle nauczyć. Na Merlina, tworzyliby idealną parę.
– Alchemia… tak, tak, pasjonująca dziedzina! Wszak nie moja, ale pasjonująca! Pracuje pani jako alchemik, jak rozumiem? – spytał, licząc, że dziewczyna nie spyta go w odwecie, czym zajmuje się on sam. – Jeśli panna lubi czytać to zapraszam do mnie, mam całą bibliotekę, książek mądrych i mniej mądrych, z każdej możliwej dziedziny. Na pewno znajdzie panna coś dla siebie, a ja chętnie pomogę! – obiecał.
Jeśli chciała, mogła spędzić całe dnie na grzebaniu w jego ukochanych książkach. Pokazywałby jej każdą z osobna i opowiadał ich historie. Cóż to byłoby za fascynujące spotkanie! Książki, jako jedne z niewielu przedmiotów zawierających duszę, miały w sobie nieuchwytny romantyzm i magię, która niewątpliwie udzieliłaby się parze zakochanych. Bo w to, że byli już w sobie zakochani, Dudley wcale nie wątpił! A może po prostu nie rozpoznawał zachwytu od zauroczenia?
– Ja bardziej, droga towarzyszko! – powiedział, ponownie skinając głową. Niesforny, ciemny lok opadł mu na oko. Dudley poprawił go szybkim ruchem ręki. Nie chciał, by cokolwiek przysłaniało mu piękne lico Frances.
Skinął głową.
– Jeśli to ci nie przeszkadza, droga Frances – powiedział, unosząc stojące przed nim wino. – Za dzisiejszy wieczór! – Uniósł kieliszek nieco zbyt entuzjastycznie, niemal rozlewając zawartość.
Ugh, musiał się zbyt opanować. To nie było do niego podobne. Tak się rozochocić! A to miał być tylko zwykły, niezręczny wieczór!
Gdy panna zaczęła jeść, Dudley nie miał zamiaru sobie dłużej odmawiać. Sięgnął po sztućce i zaczął jeść.
Następne „może” zabrzmiało w jego uszach niczym obietnica. Może… na pewno! Jeśli tylko jej nie zrazi, jeśli tylko to spotkanie się uda… kto wie, może za rok czy dwa to w tym miejscu się jej oświadczy? Ale to byłaby historia! Już widział siebie jako ministra magii, siedzącego w jakimś lokalu razem z wnukami oraz innymi dziećmi, opowiadającego historię swojego związku. Przypadkowe spotkanie, przeznaczenie łączące dwie dusze, potem tyle pięknych chwil. A następnie piękny ślub, zdrowe dzieci… No prosta droga człowieka sukcesu! Tak musiało być, nawet jeśli to nie Frances będzie kroczyć ku jego boku, gdy będzie zdobywał kolejne szczeble kariery. Ale właściwie czemu nie miałaby to być ona? Kolejne odpowiedzi sprawiły, że serce Sheridana zadrżało mocniej. Piękna i mądra jednocześnie – to przecież musi być doskonały materiał na żonę przyszłego ministra!
– Kimże jestem, by to określić, miła pani! – powiedział patetycznie, starając się wyjść na kogoś inteligentnego. Chciałby, by za takiego go miała, ale przecież to nie oznaczało, że musiał się tym puszyć. Szczególnie, że, przynajmniej na razie, nie mógł poświęcić pracy naukowej zbyt wiele czasu.
Uniósł brew, słysząc kolejne słowa Frances.
– A co muszę zrobić, aby panna dobrze wspominała tę noc? – spytał miękkim tonem, oczekując szczerej odpowiedzi. Naprawdę był ciekaw: co sprawiłoby, że panna Burroughs wspominałaby tę noc przez długie lata?
On sam nie znał się ani na alchemii, ani na zielarstwie, czy anatomii, ale to przecież nie było istotne. Zajmowali się innymi dziedzinami… to wręcz lepiej. Nie będą sobie wchodzili w drogę, a jedno od drugiego mogłoby się tyle nauczyć. Na Merlina, tworzyliby idealną parę.
– Alchemia… tak, tak, pasjonująca dziedzina! Wszak nie moja, ale pasjonująca! Pracuje pani jako alchemik, jak rozumiem? – spytał, licząc, że dziewczyna nie spyta go w odwecie, czym zajmuje się on sam. – Jeśli panna lubi czytać to zapraszam do mnie, mam całą bibliotekę, książek mądrych i mniej mądrych, z każdej możliwej dziedziny. Na pewno znajdzie panna coś dla siebie, a ja chętnie pomogę! – obiecał.
Jeśli chciała, mogła spędzić całe dnie na grzebaniu w jego ukochanych książkach. Pokazywałby jej każdą z osobna i opowiadał ich historie. Cóż to byłoby za fascynujące spotkanie! Książki, jako jedne z niewielu przedmiotów zawierających duszę, miały w sobie nieuchwytny romantyzm i magię, która niewątpliwie udzieliłaby się parze zakochanych. Bo w to, że byli już w sobie zakochani, Dudley wcale nie wątpił! A może po prostu nie rozpoznawał zachwytu od zauroczenia?
– Ja bardziej, droga towarzyszko! – powiedział, ponownie skinając głową. Niesforny, ciemny lok opadł mu na oko. Dudley poprawił go szybkim ruchem ręki. Nie chciał, by cokolwiek przysłaniało mu piękne lico Frances.
Skinął głową.
– Jeśli to ci nie przeszkadza, droga Frances – powiedział, unosząc stojące przed nim wino. – Za dzisiejszy wieczór! – Uniósł kieliszek nieco zbyt entuzjastycznie, niemal rozlewając zawartość.
Ugh, musiał się zbyt opanować. To nie było do niego podobne. Tak się rozochocić! A to miał być tylko zwykły, niezręczny wieczór!
Gdy panna zaczęła jeść, Dudley nie miał zamiaru sobie dłużej odmawiać. Sięgnął po sztućce i zaczął jeść.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Usta blondynki rozciągnęły się tajemniczym uśmiechu. Och, odpowiedź zdawała się być prosta, wręcz banalna i pewnie oklepana, była jednak najlepszym sposobem aby panna Burroughs zapamiętała ten wieczór na długi czas. Tylko czy Dudley podoła temu, niewielkiemu wyzwaniu?
Delikatnie nachyliła się nad blatem stolika, by odrobinę zmniejszyć odległość jaka ich dzieliła, oczywiście tak, aby nie naruszyć jego przestrzeni osobistej.
- Niech mnie pan zaskoczy, panie Sheridan. - Równie miękko, delikatnie przyciszonym głosem odpowiedziała na pytanie, posyłając mężczyźnie spojrzenie, w którym dało się dostrzec ogniki niemego wyzwania. Ciekawiło ją, co przyjdzie mu do głowy, czy postanowi ją zaskoczyć i w jaki sposób chciałby tego dokonać. Czy był to swego rodzaju test? Możliwe, panna Burroughs raczej jednak nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Tak, pracuję jako alchemik w szpitalu Świętego Munga. - Odpowiedziała, kiwając przy tym delikatnie głową. Ach, uwielbiała swoją pracę! A świadomość, że pewnie nie zanudziłaby Dudleya gdyby weszła w jakąś alchemiczną dygresję, pomagała jej rozluźnić się w towarzystwie jego osoby. Czy to oznaczało, że ich spotkanie wcale nie szło najgorzej, a ona jakoś sobie radziła w tym, niecodziennym wydarzeniu?
- Och, bardzo chętnie zobaczyłabym tę bibliotekę! Oczywiście, jeśli nadarzyłaby się ku temu okazja. - W głosie panny Burroughs dało się usłyszeć nuty entuzjazmu. Uwielbiała biblioteki, zwłaszcza te, posiadające mało spotykane egzemplarze w swych zbiorach. W pasji tej dałaby się zaciągnąć w paszczę lwa, jeśli obiecałoby się jej w środku najrzadsze, najbardziej pożądane książkowe egzemplarze. Nie potrafiła nie zgodzić się na taką propozycję, nawet jeśli pójście do mieszkania nieznanego dobrze mężczyzny wydawało się decyzją pochopną i z pewnością nierozsądną! Och, gdyby usłyszał ją teraz brat bądź wuj, z pewnością udzieliliby jej długiego, skomplikowanego wykładu na ten temat.
Kolejny uśmiech okraszony rumieńcem na dziewczęcych policzkach powędrował w kierunku Dudleya. Nie spodziewała się, że na tym spotkaniu w ciemno, będzie spędzać czas nawet przyjemnie, a fakt, że jej towarzysz zdawał się podzielać jej zdanie, jedynie dodawał odrobiny śmiałości, jednocześnie odbierając stres, jaki zalągł się w niej przed spotkaniem.
Panna Burroughs uniosła kieliszek, by wznieść toast za dzisiejszy wieczór, nim jednak kieliszek wylądował przy jej ustach, Frances parsknęła cichym śmiechem, widząc jak jej towarzysz prawie rozlewa szkarłatne wino. A może faktycznie legendy o tym miejscu były prawdziwe i do trunku dolewano Felix Fidelis? Cóż, biorąc pod uwagę przebieg dzisiejszego wieczoru, z pewnością przychyliłaby się do tej teorii.
- Więc, jakie są Twoje dziedziny? - Spytała, gdzieś w połowie posiłku, naprawdę ciekawa, czym się zajmuje.
Delikatnie nachyliła się nad blatem stolika, by odrobinę zmniejszyć odległość jaka ich dzieliła, oczywiście tak, aby nie naruszyć jego przestrzeni osobistej.
- Niech mnie pan zaskoczy, panie Sheridan. - Równie miękko, delikatnie przyciszonym głosem odpowiedziała na pytanie, posyłając mężczyźnie spojrzenie, w którym dało się dostrzec ogniki niemego wyzwania. Ciekawiło ją, co przyjdzie mu do głowy, czy postanowi ją zaskoczyć i w jaki sposób chciałby tego dokonać. Czy był to swego rodzaju test? Możliwe, panna Burroughs raczej jednak nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Tak, pracuję jako alchemik w szpitalu Świętego Munga. - Odpowiedziała, kiwając przy tym delikatnie głową. Ach, uwielbiała swoją pracę! A świadomość, że pewnie nie zanudziłaby Dudleya gdyby weszła w jakąś alchemiczną dygresję, pomagała jej rozluźnić się w towarzystwie jego osoby. Czy to oznaczało, że ich spotkanie wcale nie szło najgorzej, a ona jakoś sobie radziła w tym, niecodziennym wydarzeniu?
- Och, bardzo chętnie zobaczyłabym tę bibliotekę! Oczywiście, jeśli nadarzyłaby się ku temu okazja. - W głosie panny Burroughs dało się usłyszeć nuty entuzjazmu. Uwielbiała biblioteki, zwłaszcza te, posiadające mało spotykane egzemplarze w swych zbiorach. W pasji tej dałaby się zaciągnąć w paszczę lwa, jeśli obiecałoby się jej w środku najrzadsze, najbardziej pożądane książkowe egzemplarze. Nie potrafiła nie zgodzić się na taką propozycję, nawet jeśli pójście do mieszkania nieznanego dobrze mężczyzny wydawało się decyzją pochopną i z pewnością nierozsądną! Och, gdyby usłyszał ją teraz brat bądź wuj, z pewnością udzieliliby jej długiego, skomplikowanego wykładu na ten temat.
Kolejny uśmiech okraszony rumieńcem na dziewczęcych policzkach powędrował w kierunku Dudleya. Nie spodziewała się, że na tym spotkaniu w ciemno, będzie spędzać czas nawet przyjemnie, a fakt, że jej towarzysz zdawał się podzielać jej zdanie, jedynie dodawał odrobiny śmiałości, jednocześnie odbierając stres, jaki zalągł się w niej przed spotkaniem.
Panna Burroughs uniosła kieliszek, by wznieść toast za dzisiejszy wieczór, nim jednak kieliszek wylądował przy jej ustach, Frances parsknęła cichym śmiechem, widząc jak jej towarzysz prawie rozlewa szkarłatne wino. A może faktycznie legendy o tym miejscu były prawdziwe i do trunku dolewano Felix Fidelis? Cóż, biorąc pod uwagę przebieg dzisiejszego wieczoru, z pewnością przychyliłaby się do tej teorii.
- Więc, jakie są Twoje dziedziny? - Spytała, gdzieś w połowie posiłku, naprawdę ciekawa, czym się zajmuje.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaskoczyć? Ale… ale czym? Choć Dudley nie dał tego po sobie poznać, nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby zaskoczyć Frances. Tak piękna kobieta na pewno miała wszystko na wyciągnięcie ręki! A, prawdę mówiąc, nie był do tego wieczoru szczególnie przygotowany. Przecież nawet nie chciał tu iść, nie wiedział, kogo spotka… Nie przyniósł nawet kwiatów!
Wtedy jednak do głowy przyszedł mu pomysł. Był przecież czarodziejem! Uśmiechnął się nie mniej tajemniczo, niż jego towarzyszka, wyciągnął różdżkę i wypowiedział inkantacje:
– Orchideus! – rzekł, chwytając drugą dłonią bukiet i chowając magiczny przedmiot do kieszeni. – Może tak, panno… przepraszam, Frances? – Starał się, aby jej imię w jego ustach brzmiało miękko, przyjemnie i iście francusko, jednak ponieważ wcale nie znał języka sąsiadów zza morza niezbyt mu to wyszło. Ale przynajmniej się starał!
Podał kwiaty Frances, a następnie pokiwał głową, słysząc słowa młodej kobiety.
– To zaprawdę dobre stanowisko – stwierdził. – W tak młodym wieku! Musisz być bardzo utalentowana. I pracowita.
Piękna, zdolna, rządna wiedzy, elegancka, dobrze wychowana… Zalety tej kobiety nie miały końca. Czyżby do końca życia miał je wymieniać niczym litanię?
Już miał proponować jej, że jeśli chce, może odwiedzić jego bibliotekę teraz, zaraz, w tej chwili! Gdy zorientował się, że to chyba nie jest propozycja adekwatna do sytuacji. Mimo wszystko, był dla panny kim niemal nieznanym, a nie wypadało, aby taka dama chodziła samotnie do domu kawalera.
– Jeśli tylko znajdziesz czas, możesz wysłać mi sowę – zaproponował. – Możesz wziąć ze sobą kogoś… siostrę, brata… matkę? Kto z twojego otoczenia również pasjonuje się literaturą? – spytał miękko.
Z kimś mogła przyjść bez obaw, że zostanie posądzona o puszczalstwo. A choć to nie było do końca na rękę Sheridanowi, chłopak był gotowy zaproponować cokolwiek, byle piękna i uzdolniona Frances nie straciła z nim kontaktu. Och, gdzie byłaś przez całe moje życie? – wzdychał w myślach zauroczony Dudley.
– Chyba nie tak niezwykłe, jak twoje – zaczął skromnie. – Zawsze pasjonowała mnie historia magii. To niezwykłe, ile prawd się w niej czai! Stąd też książki. Uważam, że bez znajomości literatury, nie da się jej poznać. – Właściwie to nie on uważał, a jego matka, ale… nie ważne. Teraz poglądy zmarłej były też jego poglądami. Czasami, gdy mu to odpowiadało. – Ale fascynuje mnie także sztuka magicznych pojedynków… to niezwykle powiązane z naszą historią zajęcie, a przy tym jakże pożyteczne! Bywasz w klubie? Choćby na widowni? Poza tym, zgodnie z zasadą, że w zdrowym ciele mieszka zdrowy duch, zdarza mi się dzierżyć szablę, szermierka to sport naprawdę doskonale rozwijający refleks – wymieniał swoje pasje z entuzjazmem w głosie. Próbował go tłumić, by nie wyjść zbyt nachalnie w oczach Frances, jednak naprawdę chciał się z nią podzielić tym, co lubił.Szczególnie, że przecież mieli niedługo zostać parą!
Wtedy jednak do głowy przyszedł mu pomysł. Był przecież czarodziejem! Uśmiechnął się nie mniej tajemniczo, niż jego towarzyszka, wyciągnął różdżkę i wypowiedział inkantacje:
– Orchideus! – rzekł, chwytając drugą dłonią bukiet i chowając magiczny przedmiot do kieszeni. – Może tak, panno… przepraszam, Frances? – Starał się, aby jej imię w jego ustach brzmiało miękko, przyjemnie i iście francusko, jednak ponieważ wcale nie znał języka sąsiadów zza morza niezbyt mu to wyszło. Ale przynajmniej się starał!
Podał kwiaty Frances, a następnie pokiwał głową, słysząc słowa młodej kobiety.
– To zaprawdę dobre stanowisko – stwierdził. – W tak młodym wieku! Musisz być bardzo utalentowana. I pracowita.
Piękna, zdolna, rządna wiedzy, elegancka, dobrze wychowana… Zalety tej kobiety nie miały końca. Czyżby do końca życia miał je wymieniać niczym litanię?
Już miał proponować jej, że jeśli chce, może odwiedzić jego bibliotekę teraz, zaraz, w tej chwili! Gdy zorientował się, że to chyba nie jest propozycja adekwatna do sytuacji. Mimo wszystko, był dla panny kim niemal nieznanym, a nie wypadało, aby taka dama chodziła samotnie do domu kawalera.
– Jeśli tylko znajdziesz czas, możesz wysłać mi sowę – zaproponował. – Możesz wziąć ze sobą kogoś… siostrę, brata… matkę? Kto z twojego otoczenia również pasjonuje się literaturą? – spytał miękko.
Z kimś mogła przyjść bez obaw, że zostanie posądzona o puszczalstwo. A choć to nie było do końca na rękę Sheridanowi, chłopak był gotowy zaproponować cokolwiek, byle piękna i uzdolniona Frances nie straciła z nim kontaktu. Och, gdzie byłaś przez całe moje życie? – wzdychał w myślach zauroczony Dudley.
– Chyba nie tak niezwykłe, jak twoje – zaczął skromnie. – Zawsze pasjonowała mnie historia magii. To niezwykłe, ile prawd się w niej czai! Stąd też książki. Uważam, że bez znajomości literatury, nie da się jej poznać. – Właściwie to nie on uważał, a jego matka, ale… nie ważne. Teraz poglądy zmarłej były też jego poglądami. Czasami, gdy mu to odpowiadało. – Ale fascynuje mnie także sztuka magicznych pojedynków… to niezwykle powiązane z naszą historią zajęcie, a przy tym jakże pożyteczne! Bywasz w klubie? Choćby na widowni? Poza tym, zgodnie z zasadą, że w zdrowym ciele mieszka zdrowy duch, zdarza mi się dzierżyć szablę, szermierka to sport naprawdę doskonale rozwijający refleks – wymieniał swoje pasje z entuzjazmem w głosie. Próbował go tłumić, by nie wyjść zbyt nachalnie w oczach Frances, jednak naprawdę chciał się z nią podzielić tym, co lubił.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panna Burroughs przyglądała się z zaciekawieniem co też wymyślił młody czarodziej. Och, znała to zaklęcie, nim zaczęła hodować własne roślin to w taki sposób dekorowała niewielkie mieszkanko w dokach, teraz zamieszkiwane przez jej matkę oraz rodzeństwo.
-Klasycznie, acz efektownie. - Skwitowała, nie precyzując jednak o co dokładnie jej chodziło, uważając, że nie jest to w tej chwili istotna kwestia. A gdy kwiaty powędrowały do jej rąk, dziewczyna na chwilę przysunęła bukiet do twarzy, by móc powąchać kolorowe kwiaty. Niestety, nie miała możliwości, aby cieszyć się ich zapachem i jednocześnie jeść, to też ostrożnie odłożyła bukiet kwiatków na krawędź stolika, tak, aby delikatne płatni nie uległy zniszczeniu.
- Och, to nic takiego, naprawdę. Każdy mógłby pracować na moim stanowisku, jeśli spędziłby odpowiednią ilość nad teorią i praktyką. - Stwierdziła skromnie. Och, gdyby udało jej się dokonać tak cudownych czynów jak jej idol, Flamel! Wtedy z pewnością zgodziłaby się z komplementami, dotyczącymi jej zdolności. Teraz jednak, nie uważała, aby była specjalnie utalentowana, wszak alchemików było wielu, a panna Burroughs nie miała jeszcze okazji, aby czymkolwiek wyróżnić się z ich tłumu. Kto wie, może kiedyś uda jej się zasłynąć w swej dziedzinie i również przejść do historii? Ach, piękne to były myśli.
- Och, wydaje mi się, że musiałabym przyjść sama. Z mojego najbliższego otoczenia, jedynie moja matka podziela moją pasję. Mam jednak wrażenie, że oboje nie bylibyśmy zadowoleni z jej towarzystwa. - Przyznała z rozbawieniem. I mimo świadomości, że taka wizyta mogłaby wyglądać nieodpowiednio nie uważała, aby towarzystwo jej matki sprawiłoby, że spotkanie byłoby chociaż odrobinę przyjemne. Niezręczność, jaka towarzyszyłaby takiemu spotkaniu przerosłaby swoimi rozmiarami zapewne i dwa, hogwardzkie zamki. Po za tym… Jeśli faktycznie zdecydowałaby się zobaczyć na własne oczy zbiory Sheridana, nikt nieodpowiedni nie musiał o takiej wizycie wiedzieć, prawda?
Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust jej towarzysza, a gdy wspomniał o pojedynkach i szermierce, z jej ust wyrwało się przeciągłe “ohh”. Podziwiała osoby, odznaczające się odwagą której jej jednoznacznie brakowało.
-Nigdy nie byłam w klubie. Zdecydowanie pewniej czuję się przy stole alchemicznym, na widowni również nigdy nie byłam. - Wyznała nieco nieśmiało, wzruszając ramionami. Och, chyba padłaby ze strachu, gdyby przyszło jej mierzyć się z kimś na zaklęcia. Nie należała do odważnych wojowników, tym bardziej podziwiała śmiałość mężczyzny siedzącego przed nią. - Nie boisz się brać udziału w pojedynkach na zaklęcia bądź szpady? - Spytała, wlepiając w niego szaroniebieskie spojrzenie w którym błyszczał czysty podziw. Och, jakże chciałaby posiadać równie wielką odwagę!
-Klasycznie, acz efektownie. - Skwitowała, nie precyzując jednak o co dokładnie jej chodziło, uważając, że nie jest to w tej chwili istotna kwestia. A gdy kwiaty powędrowały do jej rąk, dziewczyna na chwilę przysunęła bukiet do twarzy, by móc powąchać kolorowe kwiaty. Niestety, nie miała możliwości, aby cieszyć się ich zapachem i jednocześnie jeść, to też ostrożnie odłożyła bukiet kwiatków na krawędź stolika, tak, aby delikatne płatni nie uległy zniszczeniu.
- Och, to nic takiego, naprawdę. Każdy mógłby pracować na moim stanowisku, jeśli spędziłby odpowiednią ilość nad teorią i praktyką. - Stwierdziła skromnie. Och, gdyby udało jej się dokonać tak cudownych czynów jak jej idol, Flamel! Wtedy z pewnością zgodziłaby się z komplementami, dotyczącymi jej zdolności. Teraz jednak, nie uważała, aby była specjalnie utalentowana, wszak alchemików było wielu, a panna Burroughs nie miała jeszcze okazji, aby czymkolwiek wyróżnić się z ich tłumu. Kto wie, może kiedyś uda jej się zasłynąć w swej dziedzinie i również przejść do historii? Ach, piękne to były myśli.
- Och, wydaje mi się, że musiałabym przyjść sama. Z mojego najbliższego otoczenia, jedynie moja matka podziela moją pasję. Mam jednak wrażenie, że oboje nie bylibyśmy zadowoleni z jej towarzystwa. - Przyznała z rozbawieniem. I mimo świadomości, że taka wizyta mogłaby wyglądać nieodpowiednio nie uważała, aby towarzystwo jej matki sprawiłoby, że spotkanie byłoby chociaż odrobinę przyjemne. Niezręczność, jaka towarzyszyłaby takiemu spotkaniu przerosłaby swoimi rozmiarami zapewne i dwa, hogwardzkie zamki. Po za tym… Jeśli faktycznie zdecydowałaby się zobaczyć na własne oczy zbiory Sheridana, nikt nieodpowiedni nie musiał o takiej wizycie wiedzieć, prawda?
Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust jej towarzysza, a gdy wspomniał o pojedynkach i szermierce, z jej ust wyrwało się przeciągłe “ohh”. Podziwiała osoby, odznaczające się odwagą której jej jednoznacznie brakowało.
-Nigdy nie byłam w klubie. Zdecydowanie pewniej czuję się przy stole alchemicznym, na widowni również nigdy nie byłam. - Wyznała nieco nieśmiało, wzruszając ramionami. Och, chyba padłaby ze strachu, gdyby przyszło jej mierzyć się z kimś na zaklęcia. Nie należała do odważnych wojowników, tym bardziej podziwiała śmiałość mężczyzny siedzącego przed nią. - Nie boisz się brać udziału w pojedynkach na zaklęcia bądź szpady? - Spytała, wlepiając w niego szaroniebieskie spojrzenie w którym błyszczał czysty podziw. Och, jakże chciałaby posiadać równie wielką odwagę!
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kwiaty może nie zrobiły na Burroughs wyjątkowego wrażenia, ale chyba jej się spodobały. Gdyby tylko wiedział, kogo spotka! Na pewno kupiłby największy możliwy bukiet! Albo kilka bukietów! Och, to była myśl – przesyłać pannie przez kolejny tydzień bukiet prosto pod drzwi. Albo nie, lepiej różę. Pojedynczą i czerwoną. Bukiet mógłby ją speszyć, a pojedyncza róża mogła sugerować, że jest dla niego właśnie takim wyjątkowym i pięknym kwiatem. To była doskonała myśl. Tylko czy w trakcie tego wieczoru dowie się, gdzie Frances mieszka? Nie mógł przecież wyciągać z niej informacji na siłę.
Pokręcił głową. Co też Frances mówiła, jak mogła siebie tak umniejszać! Nie miała świadomości, jak niezwykłą była osobą? Jak utalentowaną, jak inteligentną? Chyba nikt jej o tym nie mówił. Najwyższy czas to zmienić.
– Gdyby każdy mógł, to każdy miałby najlepsze oceny z eliksirów w Hogwarcie. A nie każdy miał – zauważył. – Nie umniejszaj swojego talentu, ręka do eliksirów to rzecz wrodzona.
Był tego pewny. Są rzeczy, których nie da się tak po prostu nauczyć. Na przykład on może i był dobry w historii, ale ta pasja wynikała z uczenia się jej od najmłodszych lat. Ale za to sztuka pojedynków to był już talent. Zawsze przychodziła mu łatwo, nawet gdy nieszczególnie się starał. Choć musiał cały czas pracować to przecież bez wrodzonego talentu nie byłby aż tak dobry.
– Och, ale toż to musi być wspaniała kobieta! Z resztą, inna nie wychowałaby tak pięknej i mądrej damy! Ja tam chętnie bym ją poznał – zapewnił, kiwając głową. – Ale jeśli tak będzie ci wygodniej, mogę przynieść kilka ciekawych pozycji kiedyś… do lodziarni albo kawiarni – zaproponował.
Tak mogłoby być naprawdę łatwiej, szczególnie na początku znajomości. Frances nie musiałaby się martwić o samotne odwiedziny u kawalera, a on mógłby się z nią zobaczyć. Raz, potem kolejny, i kolejny… Przecież książek mu nie zabraknie. Co prawda, w mieszkaniu byłoby bardziej prywatnie i kameralnie, ale Dudley był przekonany, że z czasem i tak do niego by doszło… o ile Frances zgodzi się na kolejne spotkanie.
– To muszę cię kiedyś zabrać! – powiedział z entuzjazmem. – To naprawdę niezwykłe emocje, a obserwując też można się wiele nauczyć! Oczywiście, Frances, pewne ryzyko zawsze jest, ale mężczyzna, który nie potrafiłby obronić swojej ukochanej w potrzebie to nie mężczyzna! A bez ryzyka nie da się tego nauczyć – wyłożył jej swoją filozofię. Ktoś musiał przecież bronić pięknych i delikatnych panien, takich jak ona. Frances mogła być inteligentna i wspaniała, ale skoro nie była nigdy na arenie Klubu, nie byłaby pewnie w stanie się przed nikim obronić. Dobrze by więc było, aby u jej boku był ktoś, kto wie jak trzymać różdżkę w trakcie pojedynku.
Pokręcił głową. Co też Frances mówiła, jak mogła siebie tak umniejszać! Nie miała świadomości, jak niezwykłą była osobą? Jak utalentowaną, jak inteligentną? Chyba nikt jej o tym nie mówił. Najwyższy czas to zmienić.
– Gdyby każdy mógł, to każdy miałby najlepsze oceny z eliksirów w Hogwarcie. A nie każdy miał – zauważył. – Nie umniejszaj swojego talentu, ręka do eliksirów to rzecz wrodzona.
Był tego pewny. Są rzeczy, których nie da się tak po prostu nauczyć. Na przykład on może i był dobry w historii, ale ta pasja wynikała z uczenia się jej od najmłodszych lat. Ale za to sztuka pojedynków to był już talent. Zawsze przychodziła mu łatwo, nawet gdy nieszczególnie się starał. Choć musiał cały czas pracować to przecież bez wrodzonego talentu nie byłby aż tak dobry.
– Och, ale toż to musi być wspaniała kobieta! Z resztą, inna nie wychowałaby tak pięknej i mądrej damy! Ja tam chętnie bym ją poznał – zapewnił, kiwając głową. – Ale jeśli tak będzie ci wygodniej, mogę przynieść kilka ciekawych pozycji kiedyś… do lodziarni albo kawiarni – zaproponował.
Tak mogłoby być naprawdę łatwiej, szczególnie na początku znajomości. Frances nie musiałaby się martwić o samotne odwiedziny u kawalera, a on mógłby się z nią zobaczyć. Raz, potem kolejny, i kolejny… Przecież książek mu nie zabraknie. Co prawda, w mieszkaniu byłoby bardziej prywatnie i kameralnie, ale Dudley był przekonany, że z czasem i tak do niego by doszło… o ile Frances zgodzi się na kolejne spotkanie.
– To muszę cię kiedyś zabrać! – powiedział z entuzjazmem. – To naprawdę niezwykłe emocje, a obserwując też można się wiele nauczyć! Oczywiście, Frances, pewne ryzyko zawsze jest, ale mężczyzna, który nie potrafiłby obronić swojej ukochanej w potrzebie to nie mężczyzna! A bez ryzyka nie da się tego nauczyć – wyłożył jej swoją filozofię. Ktoś musiał przecież bronić pięknych i delikatnych panien, takich jak ona. Frances mogła być inteligentna i wspaniała, ale skoro nie była nigdy na arenie Klubu, nie byłaby pewnie w stanie się przed nikim obronić. Dobrze by więc było, aby u jej boku był ktoś, kto wie jak trzymać różdżkę w trakcie pojedynku.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Liquid Paradise
Szybka odpowiedź