Wybrzeże
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Znajduje się niedaleko dworku i jest z niego widoczne. To właściwie niewielka zatoczka z wąską, ale urokliwą plażą, która jest idealnym miejscem do spacerów i wypoczynku w cieplejsze dni. Schodzi się do niej po nieco sfatygowanych drewnianych schodkach. Miejsce to szczególnie pięknie wygląda podczas wschodów słońca.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra raczej miałaby wątpliwości, czy Traversowie aby na pewno przejmowaliby się nią, jeśli nie spełniłaby swojej powinności. Zbyt słabo jeszcze znała rodzinę Glaucusa, więc póki co tylko w nim mogła pokładać ufność, że się nią zaopiekuje. Czy przyjdzie kiedyś moment, gdy jego rodzina będzie nie tylko akceptować jej obecność jako żony syna, ale naprawdę uznają ją za swoją? Chciałaby tutaj, w nowym życiu, znaleźć swoje miejsce i być szczęśliwą, tak po prostu. Nawet jeśli jej rodzina, ta prawdziwa, nie chciała uczestniczyć w jej nowym życiu, woląc unikać szlacheckiego światka, do którego chciała przynależeć Lyra.
- Wiem – powiedziała cicho, wspominając w myślach sabat. Wtedy też wszyscy myśleli, że są bezpieczni, i mimo że nie znajdowali się na morzu ani w innym niebezpiecznym miejscu, wydarzyła się tragedia. Jeśli ktoś poważył się na atak w takim miejscu, pod nosem tylu czarodziejów... To chyba każde miejsce mogło być teraz niebezpieczne. Nawet ich dom. Lyra pomyślała jednak przelotnie, że może powinni pomyśleć o rzuceniu dodatkowych czarów ochronnych, ale póki co nie zająknęła się na ten temat, nie chcąc, by pomyślał, że zaczyna brzmieć jak przewrażliwiona paranoiczka. Co się z nią działo? Jeszcze kilka miesięcy temu wciąż była beztroskim dzieckiem, któremu nie przeszłoby przez myśl, że coś może grozić jej lub bliskim. Teraz zastanawiała się w myślach nad tym, jakie zaklęcia ochronne potrafiłaby rzucić, na co wpływ z pewnością miały przeżycia ostatnich miesięcy.
I ona szybko poczuła się pełna. Opróżnili już przecież prawie cały koszyk, więc rzuciła mu spojrzenie i wstała, by później przywołać patronusa. Udało się już za pierwszym razem, więc przynajmniej nie skompromitowała się przed mężem, tym bardziej, że zaklęcia były jej najbardziej ulubionym przedmiotem w Hogwarcie.
- Podoba mi się – powiedziała, kiedy z jego różdżki wystrzeliło ogromne, srebrzyste stworzenie, jakiego Lyra nigdy w swoim życiu nie widziała. – Właściwie to chyba jeszcze w Hogwarcie. Jak pewnie pamiętasz, dawno temu myślałam o zostaniu aurorem jak... Garrett – mógł wyczuć pewne zawahanie, gdy wypowiedziała imię brata. – Więc... sporo czytałam o różnych zaklęciach i uczyłam się je rzucać.
I nawet później, gdy już otrząsnęła się z naiwnych, nierealnych mrzonek z dzieciństwa, znajomość tych zaklęć, które wtedy przyswoiła, miała okazać się przydatna.
Pytanie, o czym myślała, było trudniejsze, bardziej osobiste. Dawniej zawsze używała wspomnień z dzieciństwa, myślała o swojej rodzinie, o braciach i matce. Teraz te wspomnienia były podszyte bólem i tęsknotą, dlatego to nie z nich dzisiaj skorzystała, postanawiając wybrać coś szczęśliwego, ale neutralnego.
- Myślałam... o moim pierwszym wernisażu – wyznała więc po chwili wahania. I o tobie, Glaucusie, dodała w myślach, rumieniąc się, ale do tego już się nie przyznała, bo sama była zaskoczona, jakim szczęściem i ciepłem napełniały ją te chwile spędzane z mężem, mimo że kilka miesięcy temu tak bała się zaręczyn i małżeństwa.
Ale, choć tego nie powiedziała, wyciągnęła do niego rękę i znowu splotła swoje palce z jego.
- Wiesz już, że lubię zaklęcia – zaczęła po chwili. – A jaka dziedzina magii najbardziej pasjonuje ciebie, Glaucusie?
Może, w przeciwieństwie do niej, był dobry z eliksirów? A może z transmutacji? Wiedziała już, że w rodzie Traversów dość powszechne jest zainteresowanie transmutacją. Czy i Glaucus ją lubił?
- Wiem – powiedziała cicho, wspominając w myślach sabat. Wtedy też wszyscy myśleli, że są bezpieczni, i mimo że nie znajdowali się na morzu ani w innym niebezpiecznym miejscu, wydarzyła się tragedia. Jeśli ktoś poważył się na atak w takim miejscu, pod nosem tylu czarodziejów... To chyba każde miejsce mogło być teraz niebezpieczne. Nawet ich dom. Lyra pomyślała jednak przelotnie, że może powinni pomyśleć o rzuceniu dodatkowych czarów ochronnych, ale póki co nie zająknęła się na ten temat, nie chcąc, by pomyślał, że zaczyna brzmieć jak przewrażliwiona paranoiczka. Co się z nią działo? Jeszcze kilka miesięcy temu wciąż była beztroskim dzieckiem, któremu nie przeszłoby przez myśl, że coś może grozić jej lub bliskim. Teraz zastanawiała się w myślach nad tym, jakie zaklęcia ochronne potrafiłaby rzucić, na co wpływ z pewnością miały przeżycia ostatnich miesięcy.
I ona szybko poczuła się pełna. Opróżnili już przecież prawie cały koszyk, więc rzuciła mu spojrzenie i wstała, by później przywołać patronusa. Udało się już za pierwszym razem, więc przynajmniej nie skompromitowała się przed mężem, tym bardziej, że zaklęcia były jej najbardziej ulubionym przedmiotem w Hogwarcie.
- Podoba mi się – powiedziała, kiedy z jego różdżki wystrzeliło ogromne, srebrzyste stworzenie, jakiego Lyra nigdy w swoim życiu nie widziała. – Właściwie to chyba jeszcze w Hogwarcie. Jak pewnie pamiętasz, dawno temu myślałam o zostaniu aurorem jak... Garrett – mógł wyczuć pewne zawahanie, gdy wypowiedziała imię brata. – Więc... sporo czytałam o różnych zaklęciach i uczyłam się je rzucać.
I nawet później, gdy już otrząsnęła się z naiwnych, nierealnych mrzonek z dzieciństwa, znajomość tych zaklęć, które wtedy przyswoiła, miała okazać się przydatna.
Pytanie, o czym myślała, było trudniejsze, bardziej osobiste. Dawniej zawsze używała wspomnień z dzieciństwa, myślała o swojej rodzinie, o braciach i matce. Teraz te wspomnienia były podszyte bólem i tęsknotą, dlatego to nie z nich dzisiaj skorzystała, postanawiając wybrać coś szczęśliwego, ale neutralnego.
- Myślałam... o moim pierwszym wernisażu – wyznała więc po chwili wahania. I o tobie, Glaucusie, dodała w myślach, rumieniąc się, ale do tego już się nie przyznała, bo sama była zaskoczona, jakim szczęściem i ciepłem napełniały ją te chwile spędzane z mężem, mimo że kilka miesięcy temu tak bała się zaręczyn i małżeństwa.
Ale, choć tego nie powiedziała, wyciągnęła do niego rękę i znowu splotła swoje palce z jego.
- Wiesz już, że lubię zaklęcia – zaczęła po chwili. – A jaka dziedzina magii najbardziej pasjonuje ciebie, Glaucusie?
Może, w przeciwieństwie do niej, był dobry z eliksirów? A może z transmutacji? Wiedziała już, że w rodzie Traversów dość powszechne jest zainteresowanie transmutacją. Czy i Glaucus ją lubił?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Jestem pewien, że moja rodzina zaopiekowałaby się Lyrą, bez względu na zasady. To nie było niczym złym, pomagać innym. Ja wiem, że już traktowali ją jak swoją, podpytując co jakiś czas o jej zdrowie, ale teraz nie mieli czasu na okazywanie tego. Ojciec został nowym nestorem rodu, a to oznaczało zdecydowanie mniej czasu dla wszystkich innych spraw. Nawet mama starała się mu jak najbardziej pomóc przez co nie odzywała się już do mnie tak często jak wcześniej. No i ta jej choroba, ale uzdrowiciele twierdzili, że już dochodzi do siebie. W przyszłym miesiącu będzie już zdrowa, a ja będę wtedy szczęśliwy. I będę mógł bez niepokoju wypłynąć na wody spełniając kolejne rodowe obowiązki bez ciągłego drżenia o zdrowie i życie matki. Teraz jeszcze byłem trochę zestresowany jej kondycją, ale starałem się bardzo odsuwać te myśli jak najdalej od siebie. Ciesząc się towarzystwem żony, plaży i oceanu przyjemnie szumiącego w tle. Nawet przestałem być już głodny, za to robiło się już nieco chłodniej. Wydawało mi się, że minęło już całkiem sporo czasu odkąd siedzieliśmy sobie na tym wspaniałym pikniku i rozmawialiśmy. Tak normalnie, zwyczajnie, czego bardzo mi brakowało ostatnimi czasy. Takich właśnie spokojnych chwil przyprawiających o ciepło w okolicach serca, a nawet i w środku niego.
Źle się czułem przywołując kolejną falę wspomnień, dlatego w końcu zamknąłem się, nie poruszając na nowo przykrego tematu. Starałem się uśmiechać, tym samym odpędzając smutną atmosferę, a także żartować lub mówić zabawne rzeczy, choć to było trudne; pytania były jakie były, jedne cechowały się neutralnością, inne wchodziły na intymne rejony, które dostępne były tylko dla tych najbliższych. Czy jestem tym najbliższym i na pewno Lyra powiedziała mi już wszystko? Chciałem wierzyć, że tak. Kiedy ściskała moją dłoń, kiedy ja zamykałem jej rękę w swojej chcąc ochronić od zimna powoli przedostającego się przez zaklęcia. To nic złego. Wszystko się kiedyś kończy, nawet magia, zwłaszcza po kilku godzinach. Tyle chyba minęło odkąd tu przybyliśmy. Zabawne, to najspokojniejsze urodziny mojego życia. Co będzie kiedy zostanę już dziadkiem?
Skupiłem się na wyczarowaniu patronusa, myśląc o pierwszym postawieniu stóp na statku. Byłem wtedy jeszcze małym szkrabem, ale to było dla mnie tak niesamowitym przeżyciem, że pamiętam je po dziś dzień. W rodowej posiadłości nadal na komodzie stoi ruchome zdjęcie, jakie matka zrobiła nam wraz z ojcem, który mnie podtrzymywał. Nie umiałem jeszcze wtedy zbyt dobrze chodzić, ciągle się przewracałem. Tylko czy gdybym wybrał inne, zdecydowanie świeższe wspomnienie, to nie zdziwiłbym się, że przywołanie tego posłańca również mi się udało?
- Rozumiem – potwierdziłem zrozumienie wyjaśnienia zaserwowanego przez rudzielca. Cały czas się uśmiechałem ze szczęścia, że dzielimy się sobie wiedzą na nasz temat. – To rzeczywiście --musiało być niesamowitym przeżyciem – skomentowałem sprawę wernisażu. Zupełnie nie podejrzewając, że moja osoba mogła się przyczynić do skompletowania szczęśliwej myśli pomagającej w zaklęciu. – Jesteś bardzo zdolna – dodałem jeszcze odnośnie jej umiejętności i ścisnąłem lekko jej dłoń. – Żałuję, że nie umiem cię niczym zaskoczyć, ale będzie to transmutacja. Ojciec mnie nią zaraził swoją przemianą animagiczną i historią miłosną rodziców. Od tamtej pory bardzo lubię tę dziedzinę magii – wyjaśniłem. Zachowując dla siebie, że umiejętności metamorfomagiczne Lyry ożywiły w ostatnim czasie moje zainteresowanie transmutacją. Chyba zawsze będziemy mieć jakieś sekrety!
Źle się czułem przywołując kolejną falę wspomnień, dlatego w końcu zamknąłem się, nie poruszając na nowo przykrego tematu. Starałem się uśmiechać, tym samym odpędzając smutną atmosferę, a także żartować lub mówić zabawne rzeczy, choć to było trudne; pytania były jakie były, jedne cechowały się neutralnością, inne wchodziły na intymne rejony, które dostępne były tylko dla tych najbliższych. Czy jestem tym najbliższym i na pewno Lyra powiedziała mi już wszystko? Chciałem wierzyć, że tak. Kiedy ściskała moją dłoń, kiedy ja zamykałem jej rękę w swojej chcąc ochronić od zimna powoli przedostającego się przez zaklęcia. To nic złego. Wszystko się kiedyś kończy, nawet magia, zwłaszcza po kilku godzinach. Tyle chyba minęło odkąd tu przybyliśmy. Zabawne, to najspokojniejsze urodziny mojego życia. Co będzie kiedy zostanę już dziadkiem?
Skupiłem się na wyczarowaniu patronusa, myśląc o pierwszym postawieniu stóp na statku. Byłem wtedy jeszcze małym szkrabem, ale to było dla mnie tak niesamowitym przeżyciem, że pamiętam je po dziś dzień. W rodowej posiadłości nadal na komodzie stoi ruchome zdjęcie, jakie matka zrobiła nam wraz z ojcem, który mnie podtrzymywał. Nie umiałem jeszcze wtedy zbyt dobrze chodzić, ciągle się przewracałem. Tylko czy gdybym wybrał inne, zdecydowanie świeższe wspomnienie, to nie zdziwiłbym się, że przywołanie tego posłańca również mi się udało?
- Rozumiem – potwierdziłem zrozumienie wyjaśnienia zaserwowanego przez rudzielca. Cały czas się uśmiechałem ze szczęścia, że dzielimy się sobie wiedzą na nasz temat. – To rzeczywiście --musiało być niesamowitym przeżyciem – skomentowałem sprawę wernisażu. Zupełnie nie podejrzewając, że moja osoba mogła się przyczynić do skompletowania szczęśliwej myśli pomagającej w zaklęciu. – Jesteś bardzo zdolna – dodałem jeszcze odnośnie jej umiejętności i ścisnąłem lekko jej dłoń. – Żałuję, że nie umiem cię niczym zaskoczyć, ale będzie to transmutacja. Ojciec mnie nią zaraził swoją przemianą animagiczną i historią miłosną rodziców. Od tamtej pory bardzo lubię tę dziedzinę magii – wyjaśniłem. Zachowując dla siebie, że umiejętności metamorfomagiczne Lyry ożywiły w ostatnim czasie moje zainteresowanie transmutacją. Chyba zawsze będziemy mieć jakieś sekrety!
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Także Lyra zaczynała czuć, że robiło się coraz chłodniej. Najwyraźniej czary, które rzuciła na to miejsce, by zapewnić im dobre warunki na piknik, przestawały już działać. Mimo że miała na sobie ciepły płaszcz, zimny wiatr od morza zaczynał powoli przenikać przez okrycie. Była jednak syta, a spędzenie czasu z mężem i rozmowa z nim poprawiły jej humor. Cieszyła się, że poświęcił jej ten dzień i dał się namówić, by tu przyjść.
Rzeczywiście niektóre tematy były dość osobiste, z rodzaju takich, o jakich raczej nie mówi się pierwszym lepszym osobom, ale nie poruszali dziś tematów trudnych. Większość tych najtrudniejszych spraw już wyjaśnili sobie kiedyś i nie było potrzeby wracać do nich teraz, kiedy mieli spędzać czas przyjemnie i bez stresu czy napięcia. Mieli zapomnieć o nieprzyjemnościach chociaż na chwilę i odkrywać te jaśniejsze strony małżeństwa. Bo w końcu mieli (miała taką nadzieję) spędzić ze sobą resztę swojego życia, a z pewnością nie byłoby to przyjemne bez przyjaznych uczuć i atmosfery zaufania oraz zrozumienia. W sumie odkąd się znali to chyba tylko raz naprawdę się wystraszyła, że Glaucus może ją porzucić i poprosić o inną, lepszą narzeczoną, tamtego dnia po balu u Averych, kiedy zasłabła i później wyznała mu prawdę na temat swojego stanu zdrowia. Właśnie wtedy uświadomiła sobie, że nie chce, żeby ją porzucił, chce, żeby dał jej szansę i zaakceptował ją.
- Było. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia – zapewniła go. Dla kogoś, kto nie był artystą, mogło to być wydarzenie jak każde inne, ale dla młodziutkiej Lyry było spełnieniem jednego z największych marzeń. Sam fakt, że zaproszono ją na takie wydarzenie, ją, ubogą młódkę, która do tej pory malowała na ulicy, był dla niej wielkim zaszczytem. Mogła zaprezentować swoje obrazy i widzieć zainteresowanie ze strony zwiedzających, którzy zadawali jej pytania na ich temat. A i później, już po wernisażu, miała więcej klientów, nie musiała już malować na ulicy... A niedawno wydarzyło się jeszcze coś. – Mówiłam ci już, że parę dni temu napisał do mnie lord Lanford Fawley z propozycją objęcia mnie mecenatem? – zapewne już chwaliła się mężowi od razu po otrzymaniu listu, ale była ciekawa jego reakcji. Czy był z niej dumny, że już w tak młodym wieku zaczynała odnosić pierwsze sukcesy, a jej talent zaczynał być zauważany?
- Cieszę się, że tak uważasz. To miłe – zarumieniła się, gdy powiedział, że jest zdolna. – Pewnie ciekawie jest być animagiem. Można zobaczyć, jak wygląda świat z innej, zwierzęcej perspektywy. Myślisz, że twój ojciec zgodziłby się opowiedzieć mi coś o tym, gdybym kiedyś go zapytała? – zauważyła. Chętnie usłyszałaby opowieści Naupliusa Traversa, ale trochę obawiała się, że urazi go swoją nadmierną ciekawością. Ale i ją zainteresowała opowieść o historii poznania się rodziców Glaucusa, bo zapewne kiedyś już jej ją opowiedział. – Ja chyba nie jestem na tyle dobra w transmutacji, by próbować się tego nauczyć. – Bo w końcu metamorfomagia, choć dawała pewne predyspozycje do tej dziedziny magii, nie warunkowała niczego. – A czy ty myślałeś kiedyś nad tym, żeby zmieniać się w jakieś zwierzę? Mi chyba wystarczy mi to, że potrafię zmieniać swój wygląd. – Zmieniła kolor włosów na ciemnobrązowy, podobny temu, jakie miał jej mąż. – Ale to nie jest moja zasługa, bo taka już się urodziłam. Mama powiedziała mi kiedyś, że zaczęłam się zmieniać tego samego dnia, gdy przyszłam na świat, ale wydaje mi się, że dopiero w połowie nauki w Hogwarcie nauczyłam się nad tym panować.
Znowu zmieniła kolor włosów na rudy. Nie wiedziała jednak, że jej metamorfomagia mogła do tego stopnia zainteresować Glaucusa.
- Może wracajmy już powoli do domu? – zaproponowała mu po chwili. – Zaczyna mi się robić zimno.
Wzięła do ręki pusty kosz, a inne dekoracje, jak stolik, obrus i siedziska, zmniejszyła zaklęciem do niewielkich rozmiarów, tak, by zmieściły się do koszyka. Plaża znowu wyglądała tak, jak przedtem, więc mogła uchwycić męża pod ramię i oboje zaczęli się kierować w stronę dworku.
Rzeczywiście niektóre tematy były dość osobiste, z rodzaju takich, o jakich raczej nie mówi się pierwszym lepszym osobom, ale nie poruszali dziś tematów trudnych. Większość tych najtrudniejszych spraw już wyjaśnili sobie kiedyś i nie było potrzeby wracać do nich teraz, kiedy mieli spędzać czas przyjemnie i bez stresu czy napięcia. Mieli zapomnieć o nieprzyjemnościach chociaż na chwilę i odkrywać te jaśniejsze strony małżeństwa. Bo w końcu mieli (miała taką nadzieję) spędzić ze sobą resztę swojego życia, a z pewnością nie byłoby to przyjemne bez przyjaznych uczuć i atmosfery zaufania oraz zrozumienia. W sumie odkąd się znali to chyba tylko raz naprawdę się wystraszyła, że Glaucus może ją porzucić i poprosić o inną, lepszą narzeczoną, tamtego dnia po balu u Averych, kiedy zasłabła i później wyznała mu prawdę na temat swojego stanu zdrowia. Właśnie wtedy uświadomiła sobie, że nie chce, żeby ją porzucił, chce, żeby dał jej szansę i zaakceptował ją.
- Było. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia – zapewniła go. Dla kogoś, kto nie był artystą, mogło to być wydarzenie jak każde inne, ale dla młodziutkiej Lyry było spełnieniem jednego z największych marzeń. Sam fakt, że zaproszono ją na takie wydarzenie, ją, ubogą młódkę, która do tej pory malowała na ulicy, był dla niej wielkim zaszczytem. Mogła zaprezentować swoje obrazy i widzieć zainteresowanie ze strony zwiedzających, którzy zadawali jej pytania na ich temat. A i później, już po wernisażu, miała więcej klientów, nie musiała już malować na ulicy... A niedawno wydarzyło się jeszcze coś. – Mówiłam ci już, że parę dni temu napisał do mnie lord Lanford Fawley z propozycją objęcia mnie mecenatem? – zapewne już chwaliła się mężowi od razu po otrzymaniu listu, ale była ciekawa jego reakcji. Czy był z niej dumny, że już w tak młodym wieku zaczynała odnosić pierwsze sukcesy, a jej talent zaczynał być zauważany?
- Cieszę się, że tak uważasz. To miłe – zarumieniła się, gdy powiedział, że jest zdolna. – Pewnie ciekawie jest być animagiem. Można zobaczyć, jak wygląda świat z innej, zwierzęcej perspektywy. Myślisz, że twój ojciec zgodziłby się opowiedzieć mi coś o tym, gdybym kiedyś go zapytała? – zauważyła. Chętnie usłyszałaby opowieści Naupliusa Traversa, ale trochę obawiała się, że urazi go swoją nadmierną ciekawością. Ale i ją zainteresowała opowieść o historii poznania się rodziców Glaucusa, bo zapewne kiedyś już jej ją opowiedział. – Ja chyba nie jestem na tyle dobra w transmutacji, by próbować się tego nauczyć. – Bo w końcu metamorfomagia, choć dawała pewne predyspozycje do tej dziedziny magii, nie warunkowała niczego. – A czy ty myślałeś kiedyś nad tym, żeby zmieniać się w jakieś zwierzę? Mi chyba wystarczy mi to, że potrafię zmieniać swój wygląd. – Zmieniła kolor włosów na ciemnobrązowy, podobny temu, jakie miał jej mąż. – Ale to nie jest moja zasługa, bo taka już się urodziłam. Mama powiedziała mi kiedyś, że zaczęłam się zmieniać tego samego dnia, gdy przyszłam na świat, ale wydaje mi się, że dopiero w połowie nauki w Hogwarcie nauczyłam się nad tym panować.
Znowu zmieniła kolor włosów na rudy. Nie wiedziała jednak, że jej metamorfomagia mogła do tego stopnia zainteresować Glaucusa.
- Może wracajmy już powoli do domu? – zaproponowała mu po chwili. – Zaczyna mi się robić zimno.
Wzięła do ręki pusty kosz, a inne dekoracje, jak stolik, obrus i siedziska, zmniejszyła zaklęciem do niewielkich rozmiarów, tak, by zmieściły się do koszyka. Plaża znowu wyglądała tak, jak przedtem, więc mogła uchwycić męża pod ramię i oboje zaczęli się kierować w stronę dworku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Raz przeszło mi przez myśl, że mógłbym pod wpływem zebranych o Lyrze informacji nie chcieć tego narzeczeństwa (później małżeństwa), a przynajmniej się na nie nie zgodzić. Nigdy więcej nie wróciłem do tego wniosku, który teraz wydaje mi się być zwykłym nieporozumieniem. Czasem, kiedy zastanawiałem się nad innym kandydatem na męża dla niej, to żaden mi nie pasował do tak kruchej istoty, którą wręcz należało otoczyć opiekuńczym ramieniem. Ale nie jadem, obojętnością czy dominacją, by bez słów wykonywała jego każde polecenie. Cóż, to wszystko i tak już pozostawało jedynie w sferze wyobrażeń, bo małżeństwem byliśmy od dwóch miesięcy i nic tego nie zmieni. No, prawie nic, ale o tym akurat nie chciałem nawet myśleć. Wolałbym się skupić na tym, co jest teraz. Jeszcze wiele lat życia przed nami (być może, o ile wody mnie nie pochłoną na amen), wszystko się dopiero okaże. Jak to życie nam się w ogóle ułoży. Na razie układało się bardzo dobrze, nie miałem na co narzekać; nawet jeśli miałbym, to i tak bym tego nie robił. Wszędzie starałem się znaleźć tę jaśniejszą stronę medalu, na świat patrzyłem przez różowe okulary, więc było mi łatwiej żyć chwilą i nie żałować decyzji z przeszłości. Które, jak się okazało, były zmianami na lepsze, nie na gorsze.
Uśmiechnąłem się na odpowiedź tyczącą się pierwszego wernisażu. U Lady Afery. Niestety tamten dzień kojarzył mi się też z chorobą matki, która objawiła się właśnie wtedy, ale cieszyłem też ze szczęścia żony. A wtedy narzeczonej. Cieszyłem się, że mogła spełniać marzenia i nie interesowało mnie to, że uchodziłem za dziwaka wśród nie tylko arystokracji, ale też mężczyzn. Opinia innych na mój temat nigdy nie leżała w kręgu spraw, na które zwracałem uwagę. Żyłem w dużej mierze po swojemu, zgodnie ze swoim sumieniem.
Tak, słyszałem już o tym. Pogłębiłem uśmiech, bo wspomnienie tamtego dnia wciąż było dla mnie powodem do dumy. Mecenas Fawleyów nie był byle czym, wręcz przeciwnie, to ogromny prestiż. I wiele to dla mnie znaczyło, że właśnie to moją żoną się zainteresowali, a ona była dzięki temu szczęśliwa.
- Tak. Nadal tego w żaden sposób nie uczciliśmy, ale na pewno to zrobimy póki jeszcze nie wypłynąłem z kraju – odpowiedziałem wesoło. Zastanawiałem się już co prawda gdzie moglibyśmy pójść, ale jeszcze nie zdecydowałem tak na pewno. – Nigdy w to nie wątp – odpowiedziałem sugerując, żeby na zawsze była pewna swojej wartości. I żeby nie dała sobie wmówić inaczej, obojętnie czyje słowa by to były.
Zastanowiłem się chwilę dłużej nad sprawą animagii. Bez wątpienia miała rację.
- Kiedyś czytałem o tym dużo książek, ojciec też dawał mi wskazówki, ale nigdy nie podjąłem się nauki tej trudnej sztuki. Poza tym bałem się, że to mogłoby być morskie zwierzę, a wtedy poza wodą ta umiejętność byłaby bezużyteczna – zaśmiałem się. – Ale właśnie gdybym zamieniał się na przykład w rybę, to może nigdy bym nie utonął? – Zastanawiałem się nad tym na głos. W końcu wzruszyłem ramionami. Nie było sensu nad tym rozmyślać w tej chwili. – Nieważne, i tak jest to wyjątkowe, tak jak ty – odparłem ciepło. Potem wstaliśmy, posprzątaliśmy i wolnym krokiem udaliśmy się do domu, bo faktycznie było już zimno. I robiło się coraz ciemniej.
z/t
Uśmiechnąłem się na odpowiedź tyczącą się pierwszego wernisażu. U Lady Afery. Niestety tamten dzień kojarzył mi się też z chorobą matki, która objawiła się właśnie wtedy, ale cieszyłem też ze szczęścia żony. A wtedy narzeczonej. Cieszyłem się, że mogła spełniać marzenia i nie interesowało mnie to, że uchodziłem za dziwaka wśród nie tylko arystokracji, ale też mężczyzn. Opinia innych na mój temat nigdy nie leżała w kręgu spraw, na które zwracałem uwagę. Żyłem w dużej mierze po swojemu, zgodnie ze swoim sumieniem.
Tak, słyszałem już o tym. Pogłębiłem uśmiech, bo wspomnienie tamtego dnia wciąż było dla mnie powodem do dumy. Mecenas Fawleyów nie był byle czym, wręcz przeciwnie, to ogromny prestiż. I wiele to dla mnie znaczyło, że właśnie to moją żoną się zainteresowali, a ona była dzięki temu szczęśliwa.
- Tak. Nadal tego w żaden sposób nie uczciliśmy, ale na pewno to zrobimy póki jeszcze nie wypłynąłem z kraju – odpowiedziałem wesoło. Zastanawiałem się już co prawda gdzie moglibyśmy pójść, ale jeszcze nie zdecydowałem tak na pewno. – Nigdy w to nie wątp – odpowiedziałem sugerując, żeby na zawsze była pewna swojej wartości. I żeby nie dała sobie wmówić inaczej, obojętnie czyje słowa by to były.
Zastanowiłem się chwilę dłużej nad sprawą animagii. Bez wątpienia miała rację.
- Kiedyś czytałem o tym dużo książek, ojciec też dawał mi wskazówki, ale nigdy nie podjąłem się nauki tej trudnej sztuki. Poza tym bałem się, że to mogłoby być morskie zwierzę, a wtedy poza wodą ta umiejętność byłaby bezużyteczna – zaśmiałem się. – Ale właśnie gdybym zamieniał się na przykład w rybę, to może nigdy bym nie utonął? – Zastanawiałem się nad tym na głos. W końcu wzruszyłem ramionami. Nie było sensu nad tym rozmyślać w tej chwili. – Nieważne, i tak jest to wyjątkowe, tak jak ty – odparłem ciepło. Potem wstaliśmy, posprzątaliśmy i wolnym krokiem udaliśmy się do domu, bo faktycznie było już zimno. I robiło się coraz ciemniej.
z/t
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| początek kwietnia?
Od wyjazdu Glaucusa minął prawie tydzień. Lyra rozpoczęła kolejny samotny dzień w opustoszałym dworku, zastanawiając się, gdzie znajdował się teraz jej mąż. Spojrzała w okno sypialni, za którym zapowiadał się całkiem ładny i wcale nie tak zimny dzień. Czy w miejscu, gdzie był jej małżonek, także była teraz ładna pogoda? Jako, że była to jego pierwsza dłuższa podróż od czasu ślubu, dziewczę było pełne obaw. Wolałaby wiedzieć, że mąż jest bezpieczny. Och, tak na niego czekała! Chciała znowu go zobaczyć, przytulić się do niego i wysłuchać wszystkich opowieści, jakie niewątpliwie przywiezie ze sobą. Może to było zaskakujące, ale przez te parę miesięcy trwania małżeństwa zdążyła się na tyle mocno do niego przywiązać, że jej myśli uciekały do niego zadziwiająco często. Był jej obecnie najbliższą osobą, jaką miała.
Westchnęła i wzięła na ręce swojego kota, który wskoczył na parapet, przy którym stała i otarł się łebkiem o jej ręce. Przytuliła się do jego miękkiego futerka i opuściła sypialnię. Zaczęła poranek od śniadania, później mając zamiar udać się do pracowni, by zacząć nowy obraz lub wyjść na spacer. Ostatecznie wybrała opcję ze spacerem. Świeże powietrze dobrze jej zrobi, mogła wybrać się na długi spacer wzdłuż wybrzeża, tak, to na pewno dobrze zrobi jej twórczemu natchnieniu, którego potrzebowała, bo w zimie rzadko wychodziła na zewnątrz na dłużej. Zawsze mogła też teleportować się w odwiedziny do Cressidy, ale w ostatnim czasie siostra jej męża miała sporo swoich zajęć, więc Lyra nie chciała jej przeszkadzać.
Przeszła przez podwórze, docierając do plaży. Dzisiaj nie zeszła do swojej ulubionej zacisznej zatoczki, zamiast niej wybierając dłuższy spacer na drugą, większą plażę. W zimie było zbyt zimno na takie spacery, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowo miły, w dodatku zauważała wokół siebie kolejne oznaki nadchodzącej wiosny. Trawa zazieleniła się, na drzewach pojawiały się pączki liści, a tu i ówdzie wyrastały pierwsze kwiaty. Lyra naprawdę uwielbiała wiosnę i czekała na nią z utęsknieniem, ciesząc się na rozkwit świata po zimie, ciepło i nowe inspiracje twórcze.
Zeszła na plażę, stając nogami na grząskim piachu. Nadal było jeszcze za zimno na chodzenie boso, więc ruszyła przez piasek w bucikach, dłońmi lekko unosząc do góry brzeg długiej sukienki. Tutaj wiało mocniej niż w ogrodzie; wiatr targał kosmyki jej długich, rudych włosów, które wpadały jej do oczu i łaskotały w policzki. Otuliła się mocniej wierzchnim odzieniem narzuconym na suknię i ruszyła dalej, zastanawiając się przelotnie, jak daleko sięga ta plaża. Czy dociera do terenów posiadłości rodziców Glaucusa? Dworek męża zdążyła już stracić z oczu, chociaż szła powoli, nie chcąc nadmiernie się forsować, mimo że jej forma była dużo lepsza niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Ale nagle wydawało jej się, że gdzieś w oddali zobaczyła jakąś sylwetkę... Nie była pewna, kto to może być. Ktoś z Traversów? Możliwe, w końcu w najbliższej okolicy nie było żadnej większej mugolskiej osady, tak przynajmniej wynikało ze słów bliskich jej męża. Szła jednak dalej, wracając myślami do własnego spaceru, czekającego na nią obrazu oraz Glaucusa, zapewne mierzącego się z trudami morskiej podróży daleko, daleko stąd.
Od wyjazdu Glaucusa minął prawie tydzień. Lyra rozpoczęła kolejny samotny dzień w opustoszałym dworku, zastanawiając się, gdzie znajdował się teraz jej mąż. Spojrzała w okno sypialni, za którym zapowiadał się całkiem ładny i wcale nie tak zimny dzień. Czy w miejscu, gdzie był jej małżonek, także była teraz ładna pogoda? Jako, że była to jego pierwsza dłuższa podróż od czasu ślubu, dziewczę było pełne obaw. Wolałaby wiedzieć, że mąż jest bezpieczny. Och, tak na niego czekała! Chciała znowu go zobaczyć, przytulić się do niego i wysłuchać wszystkich opowieści, jakie niewątpliwie przywiezie ze sobą. Może to było zaskakujące, ale przez te parę miesięcy trwania małżeństwa zdążyła się na tyle mocno do niego przywiązać, że jej myśli uciekały do niego zadziwiająco często. Był jej obecnie najbliższą osobą, jaką miała.
Westchnęła i wzięła na ręce swojego kota, który wskoczył na parapet, przy którym stała i otarł się łebkiem o jej ręce. Przytuliła się do jego miękkiego futerka i opuściła sypialnię. Zaczęła poranek od śniadania, później mając zamiar udać się do pracowni, by zacząć nowy obraz lub wyjść na spacer. Ostatecznie wybrała opcję ze spacerem. Świeże powietrze dobrze jej zrobi, mogła wybrać się na długi spacer wzdłuż wybrzeża, tak, to na pewno dobrze zrobi jej twórczemu natchnieniu, którego potrzebowała, bo w zimie rzadko wychodziła na zewnątrz na dłużej. Zawsze mogła też teleportować się w odwiedziny do Cressidy, ale w ostatnim czasie siostra jej męża miała sporo swoich zajęć, więc Lyra nie chciała jej przeszkadzać.
Przeszła przez podwórze, docierając do plaży. Dzisiaj nie zeszła do swojej ulubionej zacisznej zatoczki, zamiast niej wybierając dłuższy spacer na drugą, większą plażę. W zimie było zbyt zimno na takie spacery, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowo miły, w dodatku zauważała wokół siebie kolejne oznaki nadchodzącej wiosny. Trawa zazieleniła się, na drzewach pojawiały się pączki liści, a tu i ówdzie wyrastały pierwsze kwiaty. Lyra naprawdę uwielbiała wiosnę i czekała na nią z utęsknieniem, ciesząc się na rozkwit świata po zimie, ciepło i nowe inspiracje twórcze.
Zeszła na plażę, stając nogami na grząskim piachu. Nadal było jeszcze za zimno na chodzenie boso, więc ruszyła przez piasek w bucikach, dłońmi lekko unosząc do góry brzeg długiej sukienki. Tutaj wiało mocniej niż w ogrodzie; wiatr targał kosmyki jej długich, rudych włosów, które wpadały jej do oczu i łaskotały w policzki. Otuliła się mocniej wierzchnim odzieniem narzuconym na suknię i ruszyła dalej, zastanawiając się przelotnie, jak daleko sięga ta plaża. Czy dociera do terenów posiadłości rodziców Glaucusa? Dworek męża zdążyła już stracić z oczu, chociaż szła powoli, nie chcąc nadmiernie się forsować, mimo że jej forma była dużo lepsza niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Ale nagle wydawało jej się, że gdzieś w oddali zobaczyła jakąś sylwetkę... Nie była pewna, kto to może być. Ktoś z Traversów? Możliwe, w końcu w najbliższej okolicy nie było żadnej większej mugolskiej osady, tak przynajmniej wynikało ze słów bliskich jej męża. Szła jednak dalej, wracając myślami do własnego spaceru, czekającego na nią obrazu oraz Glaucusa, zapewne mierzącego się z trudami morskiej podróży daleko, daleko stąd.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Minęło tak wiele czasu od takich dni jak dzisiaj. Vivienne nie pamiętała, kiedy ostatnio mogła powrócić do swych spokojniejszych rozmyślań. Dzisiejszy dzień od samego rana zaczął się całkiem spokojnie, dzięki czemu mogła w końcu się wyciszyć tak jak dawniej, czego zaczynało już jej w ostatnim czasie brakować przez nawał innych spraw. Miała coraz mniej czasu na to a jednak wciąż ją to przyciągało. Obudziła się z chwilą, gdy pierwsze promienie słońca opadały na jej twarz. Planowała to od bardzo dawna i nic nie mogło jej teraz tego zepsuć. Dziś nie będzie zajmowania się sklepem czy zgłębianie swych mrocznych zainteresowań, które wciąż trzymała w sekrecie przed innymi. Dzisiejszego dnia będzie tylko ona i chwila spokoju, której tak bardzo jej już brakowało. Powoli opuściła posiadłość będąc ubraną w długą ciemną suknię. Po jej twarzy jak zawsze ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje. Wiele lat skrywania się pod różnymi maskami robiło swoje. Dzień zapowiadał się wspaniale. Widok pierwszych oznak wiosny uświadamiał ją, że wybrała idealny dzień na to. Po niedługim spacerze w końcu udało jej się dotrzeć w miejsce, które znów pragnęła tak bardzo zobaczyć.
Powoli usiadła w milczeniu na piasku i nic więcej nie robiąc spoglądała na otaczającą ją wodę. W pobliżu nie było nikogo. Nie widziała nawet żadnych statków przepływających w okolicy. W pewnym momencie na całą te sytuacje na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Tego właśnie chciała ciszy i spokoju. Dzisiejszy dzień taki miał właśnie być. Gdy spoglądała teraz w spokojną wodę w jej umyśle powracały obrazy dzieciństwa. Wtedy wszystko wydawało się prostsze a jednak dokonała pewnych wyborów, z których już nie mogła się wycofać. Jako dziecko zawsze marzyła, że pewnego dnia wypłynie w morze i pozna świat bardziej niż kiedykolwiek. Były to jednak odległe marzenia małej dziewczynki, której już nie było. Wszystko zmieniło się wraz z tamtym dniem. Jej dłoń zacisnęła się nagle na różdżce, na którą zaczęła spoglądać. Jej obecne obsesyjne zainteresowanie coraz bardziej ją zmieniało wiedziała o tym. A jednak, gdy raz już tego spróbowała nie potrafiła się tak po prostu cofnąć. Z drugiej zaś strony wciąż pozostały w niej cechy, które nie mogły umrzeć od tak. Wciąż była Traversem i wciąż miała swoje przyzwyczajenia, które nie mogły w niej po prostu zaniknąć. Morze nadal ją przyciągało tak jak by tamta mała dziewczynka nadal gdzieś w niej tkwiła. Jednak jak długo mogło to jeszcze trwać? Takie gonitwy myśli jej towarzyszyły od dłuższego już czasu.
Straciła w pewnym momencie jego poczucie niemal całkowicie wyłączając się na wszystko, co ją otaczało. Nadal tylko patrząc w wodę i czując jak jej rozpuszczone włosy falują na wietrze. Jednak nagle obróciła swój wzrok. Miała wrażenie, że nie jest już tu sama. Szybko jej przeczucie się potwierdziło, gdy spostrzegła kogoś, kto się zbliżał w jej kierunku. Tego mogła się spodziewać. Szansa, że będzie tu dziś cały dzień sama była niemożliwa. Niestety z tej odległości nie była pewna, kto się zbliża. Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie wrócić do swych rozmyślań aż nie przekona się, kto to jest. Jej natura zawsze kazała jej sprawdzić coś takiego. Skąd w końcu mogła wiedzieć czy nie zbliżają się do niej jakieś kłopoty? W ostatnim czasie na ich punkcie miała wręcz paranoje bojąc się, że ktoś odkrył jej sekret. Powoli się podniosła i delikatnie otrzepała suknię z piasku i zaczęła kierować się w kierunku tajemniczej osoby.
Powoli usiadła w milczeniu na piasku i nic więcej nie robiąc spoglądała na otaczającą ją wodę. W pobliżu nie było nikogo. Nie widziała nawet żadnych statków przepływających w okolicy. W pewnym momencie na całą te sytuacje na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Tego właśnie chciała ciszy i spokoju. Dzisiejszy dzień taki miał właśnie być. Gdy spoglądała teraz w spokojną wodę w jej umyśle powracały obrazy dzieciństwa. Wtedy wszystko wydawało się prostsze a jednak dokonała pewnych wyborów, z których już nie mogła się wycofać. Jako dziecko zawsze marzyła, że pewnego dnia wypłynie w morze i pozna świat bardziej niż kiedykolwiek. Były to jednak odległe marzenia małej dziewczynki, której już nie było. Wszystko zmieniło się wraz z tamtym dniem. Jej dłoń zacisnęła się nagle na różdżce, na którą zaczęła spoglądać. Jej obecne obsesyjne zainteresowanie coraz bardziej ją zmieniało wiedziała o tym. A jednak, gdy raz już tego spróbowała nie potrafiła się tak po prostu cofnąć. Z drugiej zaś strony wciąż pozostały w niej cechy, które nie mogły umrzeć od tak. Wciąż była Traversem i wciąż miała swoje przyzwyczajenia, które nie mogły w niej po prostu zaniknąć. Morze nadal ją przyciągało tak jak by tamta mała dziewczynka nadal gdzieś w niej tkwiła. Jednak jak długo mogło to jeszcze trwać? Takie gonitwy myśli jej towarzyszyły od dłuższego już czasu.
Straciła w pewnym momencie jego poczucie niemal całkowicie wyłączając się na wszystko, co ją otaczało. Nadal tylko patrząc w wodę i czując jak jej rozpuszczone włosy falują na wietrze. Jednak nagle obróciła swój wzrok. Miała wrażenie, że nie jest już tu sama. Szybko jej przeczucie się potwierdziło, gdy spostrzegła kogoś, kto się zbliżał w jej kierunku. Tego mogła się spodziewać. Szansa, że będzie tu dziś cały dzień sama była niemożliwa. Niestety z tej odległości nie była pewna, kto się zbliża. Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie wrócić do swych rozmyślań aż nie przekona się, kto to jest. Jej natura zawsze kazała jej sprawdzić coś takiego. Skąd w końcu mogła wiedzieć czy nie zbliżają się do niej jakieś kłopoty? W ostatnim czasie na ich punkcie miała wręcz paranoje bojąc się, że ktoś odkrył jej sekret. Powoli się podniosła i delikatnie otrzepała suknię z piasku i zaczęła kierować się w kierunku tajemniczej osoby.
Gość
Gość
Nie zrażając się tym, że wbrew wcześniejszym założeniom mogła wcale nie być tu sama, szła dalej. Jakby nie patrzeć, czuła się bardzo samotna w tych ostatnich dniach. Może podświadomie pragnęła jakiegoś towarzystwa? Nie przywykła do dłuższego przebywania w samotności, dlatego, kiedy Glaucus wyjechał, szukała dla siebie różnych zajęć. Dużo spacerowała, malowała, odwiedzała galerię, w której trwała teraz wystawa jej prac.
Jej życie od czasu ślubu zmieniło się bardzo mocno. Jej kontakt z rodziną drastycznie się zmniejszył, na co pewnie miały wpływ te wszystkie zmiany, które zachodziły także w jej stosunku do życia. Po ukończeniu Hogwartu Lyra odkryła, że naprawdę pociąga ją ten szlachecki świat, pełen kolorów, blasku, tak nowy i fascynujący, inny od skromnego życia, które wiodła wcześniej. A że była osóbką niezwykle naiwną, ani się obejrzała, jak ten nowy, wspaniały świat ją pochłonął i powoli zaczęła zapominać o swoich dawnych, młodzieńczych aspiracjach, uznając je stopniowo za niedorzeczne mrzonki. Malarstwo okazało się idealną drogą, odpowiednią do jej wrodzonej wrażliwości na piękno, w dodatku kochała tworzyć, odkąd sięgała pamięcią, chociaż życie jej nie rozpieszczało i wszystkiego, co umiała, musiała nauczyć się sama, korzystając jedynie z rozlatujących się książek o sztuce kupionych w antykwariacie za z trudem wysupłane monety i metodą prób i błędów ucząc się nowych rzeczy. Ale później było już łatwiej; zauważono ją, gdy tak próbowała zaistnieć, stojąc ze swoimi obrazami na ulicy Pokątnej, potem przyszedł debiut, pojawiło się więcej klientów zainteresowanych jej twórczością, a nawet mecenas, którego zaintrygował jej talent! Wszystko w kwestii jej twórczości zmierzało ku dobremu, a i małżeństwo wydawało się układać nadzwyczaj pomyślnie. Nawet jeśli jej rodzina nie zaakceptowała tego związku, Lyra naprawdę ceniła Glaucusa i uważała, że miała szczęście, zostając jego żoną, bo jaki inny mąż okazywałby jej tyle ciepła, troski i zrozumienia?
Im dalej szła, tym lepiej widziała nieznajomą sylwetkę, najpierw stanowiącą jedynie ciemny punkt na tle piachu i morza. Z czasem mogła zauważyć, że była to kobieta w ciemnej sukni i o ciemnych włosach, która najwyraźniej także ją zauważyła, bo zaczęła zbliżać się w jej stronę. A Lyra nie wiedziała, z kim ma do czynienia, chociaż wydawało jej się, że kiedyś już gdzieś widziała tę twarz. Pytanie tylko, gdzie? Sądząc po ubiorze, była czarownicą, ale czy należała do Traversów, czy może po prostu lubiła odwiedzać tereny Norfolk, tego już nie mogła być pewna.
Stały teraz może parę metrów od siebie. Lyra zarumieniła się lekko i otworzyła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć poza zwykłym, błahym „Dzień dobry”. Był to zresztą pierwszy raz, gdy podczas spaceru po okolicy zawędrowała na tyle daleko, że napotkała kogoś innego, i w dodatku nie była pewna, czego się spodziewać.
Jej życie od czasu ślubu zmieniło się bardzo mocno. Jej kontakt z rodziną drastycznie się zmniejszył, na co pewnie miały wpływ te wszystkie zmiany, które zachodziły także w jej stosunku do życia. Po ukończeniu Hogwartu Lyra odkryła, że naprawdę pociąga ją ten szlachecki świat, pełen kolorów, blasku, tak nowy i fascynujący, inny od skromnego życia, które wiodła wcześniej. A że była osóbką niezwykle naiwną, ani się obejrzała, jak ten nowy, wspaniały świat ją pochłonął i powoli zaczęła zapominać o swoich dawnych, młodzieńczych aspiracjach, uznając je stopniowo za niedorzeczne mrzonki. Malarstwo okazało się idealną drogą, odpowiednią do jej wrodzonej wrażliwości na piękno, w dodatku kochała tworzyć, odkąd sięgała pamięcią, chociaż życie jej nie rozpieszczało i wszystkiego, co umiała, musiała nauczyć się sama, korzystając jedynie z rozlatujących się książek o sztuce kupionych w antykwariacie za z trudem wysupłane monety i metodą prób i błędów ucząc się nowych rzeczy. Ale później było już łatwiej; zauważono ją, gdy tak próbowała zaistnieć, stojąc ze swoimi obrazami na ulicy Pokątnej, potem przyszedł debiut, pojawiło się więcej klientów zainteresowanych jej twórczością, a nawet mecenas, którego zaintrygował jej talent! Wszystko w kwestii jej twórczości zmierzało ku dobremu, a i małżeństwo wydawało się układać nadzwyczaj pomyślnie. Nawet jeśli jej rodzina nie zaakceptowała tego związku, Lyra naprawdę ceniła Glaucusa i uważała, że miała szczęście, zostając jego żoną, bo jaki inny mąż okazywałby jej tyle ciepła, troski i zrozumienia?
Im dalej szła, tym lepiej widziała nieznajomą sylwetkę, najpierw stanowiącą jedynie ciemny punkt na tle piachu i morza. Z czasem mogła zauważyć, że była to kobieta w ciemnej sukni i o ciemnych włosach, która najwyraźniej także ją zauważyła, bo zaczęła zbliżać się w jej stronę. A Lyra nie wiedziała, z kim ma do czynienia, chociaż wydawało jej się, że kiedyś już gdzieś widziała tę twarz. Pytanie tylko, gdzie? Sądząc po ubiorze, była czarownicą, ale czy należała do Traversów, czy może po prostu lubiła odwiedzać tereny Norfolk, tego już nie mogła być pewna.
Stały teraz może parę metrów od siebie. Lyra zarumieniła się lekko i otworzyła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć poza zwykłym, błahym „Dzień dobry”. Był to zresztą pierwszy raz, gdy podczas spaceru po okolicy zawędrowała na tyle daleko, że napotkała kogoś innego, i w dodatku nie była pewna, czego się spodziewać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zbliżała się coraz bardziej do tajemniczego gościa nadal do końca nie widząc, kto to jest. Czy był to tylko przypadek, że ta osoba znalazła się akurat tutaj w tym momencie? Zbiegi okoliczności zwykle się nie zdarzają wiedziała już o tym. Jednak może i ona miała już lekką paranoje na punkcie każdego obcego? Sama już nie wiedziała, co myśleć. Prawdą było, że przez odsuwanie od siebie innych coraz bardziej do wszystkich traciła zaufanie. Równie dobrze ta osoba może przyszła tu na spacer a może była tu w podobnym celu, co ona? W końcu nie każdy musiał stanowić zagrożenie. A jednak mimo wszystko jej dłoń błądziła gdzieś niedaleko różdżki by być gotową na wszystko, co może się wkrótce stać. Wciąż nie widziała dokładnie tajemniczego gościa, dlatego nie mogła ryzykować.
Jednak im bardziej zaczęła się zbliżać ku tej osobie tym bardziej niepokój ją zaczynał opuszczać. Zaczynała powoli dostrzegać, że była to najwyraźniej jakaś młoda kobieta. Jej dłoń zaczęła odsuwać się od różdżki jakby nie odczuwała już zagrożenia. Mogła się już wycofać i wrócić do tego, co robiła do tej pory a jednak wrodzona ciekawość kazała jej się bardziej przyjrzeć dziewczynie. Im bardziej się do niej zbliżała tym bardziej zaczynała jej kogoś przypominać. Te charakterystyczne długie rude włosy gdzie ona już je widziała? Dopiero, gdy była już naprawdę blisko drugiej kobiety dotarło do niej gdzie ją już wcześniej spotkała. Jednak nie mogła uwierzyć w ten dziwny zbieg okoliczności. Zawsze raczej starała się nie mieszać do spraw rodu pozostawiając każdą niemal sytuacje w milczeniu i zajmując się własnymi problemami jednakże zignorowanie dziewczyny nie wyglądałoby najlepiej. Nie chciała później słyszeć wykładów o swym nieodpowiednim zachowaniu. Kolejną sprawą było to, że starała się raczej nie wzbudzać podejrzeń swoją osobą u reszty rodziny. No i nie miała powodów by negatywnie spoglądać na te dziewczynę w końcu nawet za dobrze jej nie znała. A tak mogła się, chociaż czegoś dowiedzieć. Stanęła spokojnie naprzeciw niej i delikatnie się uśmiechnęła do niej.
-Dzień dobry jesteś Lyra prawda? - nadal się uśmiechała w kierunku dziewczyny, gdy to mówiła. Sama nadal nie była jej do końca pewna jednak nie sądziła by ta stanowiła zagrożenie. Samo jej obecne zachowanie na to wskazywało. Wyglądała na dosyć miłą osobę, która raczej nie szukała sobie wrogów. Widziała ją tylko raz podczas ślubu jednak nie wyrobiła sobie wtedy o niej zdania gdyż wtedy nie było możliwe z nią porozmawiać. Później zresztą też skoro wciąż była zajęta własnymi sprawami. Raczej nie często miała szansę na nawiązanie jakiś relacji, których i tak zresztą unikała. Bliska relacja z kimś jak głęboka przyjaźń zawsze wydawała jej się jakaś dziwna.
- Żona Glaucusa prawda? - dodała po niewielkiej chwili.
Jednak im bardziej zaczęła się zbliżać ku tej osobie tym bardziej niepokój ją zaczynał opuszczać. Zaczynała powoli dostrzegać, że była to najwyraźniej jakaś młoda kobieta. Jej dłoń zaczęła odsuwać się od różdżki jakby nie odczuwała już zagrożenia. Mogła się już wycofać i wrócić do tego, co robiła do tej pory a jednak wrodzona ciekawość kazała jej się bardziej przyjrzeć dziewczynie. Im bardziej się do niej zbliżała tym bardziej zaczynała jej kogoś przypominać. Te charakterystyczne długie rude włosy gdzie ona już je widziała? Dopiero, gdy była już naprawdę blisko drugiej kobiety dotarło do niej gdzie ją już wcześniej spotkała. Jednak nie mogła uwierzyć w ten dziwny zbieg okoliczności. Zawsze raczej starała się nie mieszać do spraw rodu pozostawiając każdą niemal sytuacje w milczeniu i zajmując się własnymi problemami jednakże zignorowanie dziewczyny nie wyglądałoby najlepiej. Nie chciała później słyszeć wykładów o swym nieodpowiednim zachowaniu. Kolejną sprawą było to, że starała się raczej nie wzbudzać podejrzeń swoją osobą u reszty rodziny. No i nie miała powodów by negatywnie spoglądać na te dziewczynę w końcu nawet za dobrze jej nie znała. A tak mogła się, chociaż czegoś dowiedzieć. Stanęła spokojnie naprzeciw niej i delikatnie się uśmiechnęła do niej.
-Dzień dobry jesteś Lyra prawda? - nadal się uśmiechała w kierunku dziewczyny, gdy to mówiła. Sama nadal nie była jej do końca pewna jednak nie sądziła by ta stanowiła zagrożenie. Samo jej obecne zachowanie na to wskazywało. Wyglądała na dosyć miłą osobę, która raczej nie szukała sobie wrogów. Widziała ją tylko raz podczas ślubu jednak nie wyrobiła sobie wtedy o niej zdania gdyż wtedy nie było możliwe z nią porozmawiać. Później zresztą też skoro wciąż była zajęta własnymi sprawami. Raczej nie często miała szansę na nawiązanie jakiś relacji, których i tak zresztą unikała. Bliska relacja z kimś jak głęboka przyjaźń zawsze wydawała jej się jakaś dziwna.
- Żona Glaucusa prawda? - dodała po niewielkiej chwili.
Gość
Gość
Lyra z pewnością wyglądała dość niepozornie. Niska, drobna, o rudych włosach i piegowatej buzi bardziej przywodzącej na myśl twarz dziecka niż dorosłej, zamężnej kobiety. Młodziutka, naiwna i zupełnie niewinna. To już prędzej ona mogłaby się obawiać nieznajomej kobiety, zwłaszcza że przecież wcale nie znała tych terenów zbyt dobrze i nie była pewna, kogo i czego może się tutaj spodziewać. Mieszkała w Norfolk dopiero parę miesięcy i wiele jego tajemnic wciąż czekało na odkrycie. Miała zamiar wkrótce zacząć je odkrywać, skoro zbliżała się cieplejsza część roku, pozwalająca spędzać na świeżym powietrzu znacznie więcej czasu.
Kiedy były blisko, zatrzymała się. Bystre, jasnozielone oczy zlustrowały sylwetkę nieznajomej, z którą jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności znalazła się na tej odludnej plaży. Zawahała się, ale to tamta zdecydowała się odezwać pierwsza. Lyra przez chwilę była tak zdumiona, że tylko uniosła brwi, ale po chwili powoli pokiwała głową.
- Tak – potwierdziła lekko drżącym głosem. Skoro kobieta wiedziała, kim była, niewątpliwie musiała być jakoś powiązana z Traversami. – Jesteś... kimś z Traversów? Krewną mojego męża? – zapytała, chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia. Uświadomiła sobie też, gdzie mogła widzieć kobietę. Może była wśród gości na jej ślubie? – Nie wiedziałam, że kogoś tutaj spotkam.
Nagle, mimo całej dziwaczności tego spotkania i początkowej niezręczności, poczuła ciekawość. Przecież od pewnego czasu chciała poznać członków rodziny Glaucusa, dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, wśród których dorastał. Wiedziała, że ta kobieta nie mogła być jego siostrą. Jedną z nich już poznała, była nią Cressida, a druga została wydziedziczona za związek z mugolakiem i rodzina była zmuszona zerwać z nią kontakty, a więc i Lyra nigdy jej nie poznała. Wobec tego kim była? Może jego kuzynką, lub żoną jakiegoś innego Traversa? Młódce aż było głupio z powodu jej niewiedzy. Chyba powinna poprosić Glaucusa lub Cressidę o dokładniejsze wytłumaczenie powiązań rodowych, żeby uniknąć takich sytuacji, kiedy nawet nie wiedziała, z kim właśnie miała do czynienia. Była na tyle onieśmielona, że przygryzła wargę, a dłonią złapała pukiel włosów, które wwiał do jej oczu wiatr przesycony wonią morza, którego fale łagodnie rozbijały się o brzeg kilka metrów obok nich.
Kiedy były blisko, zatrzymała się. Bystre, jasnozielone oczy zlustrowały sylwetkę nieznajomej, z którą jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności znalazła się na tej odludnej plaży. Zawahała się, ale to tamta zdecydowała się odezwać pierwsza. Lyra przez chwilę była tak zdumiona, że tylko uniosła brwi, ale po chwili powoli pokiwała głową.
- Tak – potwierdziła lekko drżącym głosem. Skoro kobieta wiedziała, kim była, niewątpliwie musiała być jakoś powiązana z Traversami. – Jesteś... kimś z Traversów? Krewną mojego męża? – zapytała, chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia. Uświadomiła sobie też, gdzie mogła widzieć kobietę. Może była wśród gości na jej ślubie? – Nie wiedziałam, że kogoś tutaj spotkam.
Nagle, mimo całej dziwaczności tego spotkania i początkowej niezręczności, poczuła ciekawość. Przecież od pewnego czasu chciała poznać członków rodziny Glaucusa, dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, wśród których dorastał. Wiedziała, że ta kobieta nie mogła być jego siostrą. Jedną z nich już poznała, była nią Cressida, a druga została wydziedziczona za związek z mugolakiem i rodzina była zmuszona zerwać z nią kontakty, a więc i Lyra nigdy jej nie poznała. Wobec tego kim była? Może jego kuzynką, lub żoną jakiegoś innego Traversa? Młódce aż było głupio z powodu jej niewiedzy. Chyba powinna poprosić Glaucusa lub Cressidę o dokładniejsze wytłumaczenie powiązań rodowych, żeby uniknąć takich sytuacji, kiedy nawet nie wiedziała, z kim właśnie miała do czynienia. Była na tyle onieśmielona, że przygryzła wargę, a dłonią złapała pukiel włosów, które wwiał do jej oczu wiatr przesycony wonią morza, którego fale łagodnie rozbijały się o brzeg kilka metrów obok nich.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wielokrotnie musiała ocenić kogoś przed rozmową. Tak było już od czasów dzieciństwa i pozostało to w niej do teraz. Zwykła mimika twarzy, spojrzenie czy gesty rękami potrafiły dostarczyć niesamowicie wiele informacji nim usta wydały jakiekolwiek słowa. W taki właśnie sposób szybko potrafiła ocenić, z kim ma do czynienia. Gdy ktoś wykazywał w sobie coś niepokojącego wolała zbadać sytuacje spokojną rozmową niż natychmiast kogoś atakować. Jednakże, gdy nieznajoma jej osoba okazywała odmienne cechy wiedziała, że nie musi się w żaden sposób niczego obawiać i trafiła na całkiem spokojny grunt. Takie właśnie zachowanie jej zdaniem zdradzała dziewczyna, która stała przed nią obecnie. Wszystko przekonało ją, co do jednego to jednak był zbieg okoliczności. Lyra najwyraźniej nie spodziewała się, że może kogoś napotkać na drodze, gdy będzie tu spacerować a tym bardziej, że ten ktoś ją zaczepi. Samej Vivienne dziewczyna była raczej obojętna. Przyjaciół nie miała a wrogości u innych starała się unikać. Nie interesowała się też poglądami innych ludzi. Nigdy nikogo nie chciała namawiać do swego rozumowania ani też się nikomu z nim zdradzać, więc nie miała powodu być wrogo do niej nastawiona. Poza tym skoro była w ich rodzinie to mimo wszystko powinna się z nią poznać choćby w niewielkim stopni. Być może wtedy wszyscy przestaną zwracać uwagę na jej samotną i skrytą naturę. Kobieta delikatnie się uśmiechnęła na słowa swej rozmówczyni.
- Spokojnie nie musisz się stresować - mówiła wyjątkowo spokojnie cały czas spoglądając na dziewczynę. - Zapewne mnie nie poznajesz i wcale się nie mogę dziwić - na chwilę zamilkła jakby coś sobie przypominała. - Byłam na waszym ślubie jednakże w tłumie gości domyślam się ze nie sposób było mnie zobaczyć. W końcu jakoś szczególnie się nie wyróżniam - ponownie lekko się uśmiechnęła delikatnie mrużąc oczy. - A więc odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie jestem Vivienne i tak jestem kuzynką twojego męża. Mam nadzieje, że taka odpowiedź nieco cię uspokaja - Zastanawiała ją trochę niepewna natura dziewczyny. Glaucus gdzieś wypłynął z tego, co słyszała a to wskazywało, że musiała tu zostać sama. Dlaczego będąc tak niepewną sama się tu kręciła? W życiu różnie bywa i trzeba być ostrożnym. Z drugiej strony nie potrzeba ochrony by przejść się na spacer to by zachodziło pod paranoje a nawet ona takiej nie miała.
- Nie przejmuj się jestem raczej mniej znana w rodzie z własnego wyboru, więc mogłaś mnie nie znać do tej pory - Domyśliła się, że dziewczynie może być trochę głupio, że nie zna wszystkich członków rodu. Z drugiej strony nie musiała ich znać skoro od niedawna dołączyła do rodziny. - Wybacz mą ciekawość, ale co tu robisz? Jeśli mogę spytać - uśmiechnęła się dość miło z chwilą, gdy to pytanie padło z jej ust. Spytała o to, co w obecnej sytuacji ją interesowało najbardziej. Jeśli uzyska jakąś odpowiedź najpewniej będzie wiedziała, na czym stoi i gdzie pokieruje ją dalej ta rozmowa.
- Spokojnie nie musisz się stresować - mówiła wyjątkowo spokojnie cały czas spoglądając na dziewczynę. - Zapewne mnie nie poznajesz i wcale się nie mogę dziwić - na chwilę zamilkła jakby coś sobie przypominała. - Byłam na waszym ślubie jednakże w tłumie gości domyślam się ze nie sposób było mnie zobaczyć. W końcu jakoś szczególnie się nie wyróżniam - ponownie lekko się uśmiechnęła delikatnie mrużąc oczy. - A więc odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie jestem Vivienne i tak jestem kuzynką twojego męża. Mam nadzieje, że taka odpowiedź nieco cię uspokaja - Zastanawiała ją trochę niepewna natura dziewczyny. Glaucus gdzieś wypłynął z tego, co słyszała a to wskazywało, że musiała tu zostać sama. Dlaczego będąc tak niepewną sama się tu kręciła? W życiu różnie bywa i trzeba być ostrożnym. Z drugiej strony nie potrzeba ochrony by przejść się na spacer to by zachodziło pod paranoje a nawet ona takiej nie miała.
- Nie przejmuj się jestem raczej mniej znana w rodzie z własnego wyboru, więc mogłaś mnie nie znać do tej pory - Domyśliła się, że dziewczynie może być trochę głupio, że nie zna wszystkich członków rodu. Z drugiej strony nie musiała ich znać skoro od niedawna dołączyła do rodziny. - Wybacz mą ciekawość, ale co tu robisz? Jeśli mogę spytać - uśmiechnęła się dość miło z chwilą, gdy to pytanie padło z jej ust. Spytała o to, co w obecnej sytuacji ją interesowało najbardziej. Jeśli uzyska jakąś odpowiedź najpewniej będzie wiedziała, na czym stoi i gdzie pokieruje ją dalej ta rozmowa.
Gość
Gość
Lyrę prawdopodobnie czekało jeszcze wiele takich stresujących spotkań zapoznawczych. To nieodłącznie wiązało się ze szlacheckim życiem i pojawianiem się na salonach. Młódka musiała poznawać nowych ludzi, z których z pewnością nie każdy był do niej życzliwie nastawiony. Sam jej wygląd mówił, skąd się wywodziła. Była Weasleyem, przyszła na świat w biednej rodzinie nie przykładającej wielkiej wagi do szlacheckości. To Lyra dopiero dużo później odkryła, że jednak fascynuje ją ten świat. Chciała powrócić do korzeni, do tego, co jej ród w niedalekiej przeszłości odrzucił i zupełnie nie rozumiała, dlaczego jej aspiracje spotkały się z niechęcią ze strony bliskich. Dlaczego nie pragnęli jej szczęścia?
Musiała jednak udowodnić, że nadawała się do swojej nowej roli. Sobie, Glaucusowi, jego rodzinie. Pragnęła spełnić pokładane w niej oczekiwania, tylko czy potrafiła?
Kiedy kobieta się odezwała, Lyra utkwiła w niej uważny, choć nieco niepewny wzrok.
- Ja... możliwe. Dzień ślubu... był dla mnie tak dużym przeżyciem, że nie pamiętam... wielu rzeczy – odpowiedziała, nieco się jąkając. Nie mijała się z prawdą. Był to wielki dzień, a Lyra była przecież naprawdę młoda. W dodatku nadszedł tak szybko; ze względu na chorobę matki Glaucusa ślub odbył się miesiąc wcześniej niż był planowany, ponieważ życzeniem Azure Travers było zobaczenie tak ważnego wydarzenia w życiu syna, który wcześniej zniknął na długi rok. Nic więc dziwnego, że to, co się wtedy działo, mocno przytłaczało Lyrę i sprawiało, że nie była w stanie zapamiętać takich szczegółów ani wszystkich ludzi którzy bawili się tamtego dnia w sali balowej dworku podarowanego jej i Glaucusowi w prezencie ślubnym.
- Ale... Miło mi poznać... Vivienne – posłała jej lekki uśmiech, starannie wypowiadając jej imię i próbując sobie przypomnieć, czy mąż opowiadał jej o kimś takim. Całkiem możliwe, chociaż nie potrafiła sobie przypomnieć niczego konkretnego. Musi go kiedyś o nią zapytać, jak już wróci do kraju po swojej wyprawie.
- Och, wybrałam się tylko na spacer. Chciałam trochę się przejść i pomyśleć, a przy okazji poznać tę piękną okolicę – przyznała. Samotny, opustoszały dworek trochę ją przytłaczał, więc chętnie szukała odskoczni na łonie natury, tak jak teraz. W dawnych czasach także lubiła przebywać na świeżym powietrzu. Najwyraźniej mimo zmian w życiu zostało w niej coś z tej dawnej Lyry, która kochała piękne, spokojne miejsca, nawet jeśli na pozór mogły wydawać się zwyczajne. – Zresztą, to idealne miejsce do poszukiwania twórczego natchnienia.
Nie wątpiła, że okolica skrywała w sobie dużo inspirujących miejsc, które mogła namalować. W sam raz na podarunek mężowi, gdy ten wróci z morskiej wyprawy do odległej i zapewne bardzo ciepłej Grecji.
Musiała jednak udowodnić, że nadawała się do swojej nowej roli. Sobie, Glaucusowi, jego rodzinie. Pragnęła spełnić pokładane w niej oczekiwania, tylko czy potrafiła?
Kiedy kobieta się odezwała, Lyra utkwiła w niej uważny, choć nieco niepewny wzrok.
- Ja... możliwe. Dzień ślubu... był dla mnie tak dużym przeżyciem, że nie pamiętam... wielu rzeczy – odpowiedziała, nieco się jąkając. Nie mijała się z prawdą. Był to wielki dzień, a Lyra była przecież naprawdę młoda. W dodatku nadszedł tak szybko; ze względu na chorobę matki Glaucusa ślub odbył się miesiąc wcześniej niż był planowany, ponieważ życzeniem Azure Travers było zobaczenie tak ważnego wydarzenia w życiu syna, który wcześniej zniknął na długi rok. Nic więc dziwnego, że to, co się wtedy działo, mocno przytłaczało Lyrę i sprawiało, że nie była w stanie zapamiętać takich szczegółów ani wszystkich ludzi którzy bawili się tamtego dnia w sali balowej dworku podarowanego jej i Glaucusowi w prezencie ślubnym.
- Ale... Miło mi poznać... Vivienne – posłała jej lekki uśmiech, starannie wypowiadając jej imię i próbując sobie przypomnieć, czy mąż opowiadał jej o kimś takim. Całkiem możliwe, chociaż nie potrafiła sobie przypomnieć niczego konkretnego. Musi go kiedyś o nią zapytać, jak już wróci do kraju po swojej wyprawie.
- Och, wybrałam się tylko na spacer. Chciałam trochę się przejść i pomyśleć, a przy okazji poznać tę piękną okolicę – przyznała. Samotny, opustoszały dworek trochę ją przytłaczał, więc chętnie szukała odskoczni na łonie natury, tak jak teraz. W dawnych czasach także lubiła przebywać na świeżym powietrzu. Najwyraźniej mimo zmian w życiu zostało w niej coś z tej dawnej Lyry, która kochała piękne, spokojne miejsca, nawet jeśli na pozór mogły wydawać się zwyczajne. – Zresztą, to idealne miejsce do poszukiwania twórczego natchnienia.
Nie wątpiła, że okolica skrywała w sobie dużo inspirujących miejsc, które mogła namalować. W sam raz na podarunek mężowi, gdy ten wróci z morskiej wyprawy do odległej i zapewne bardzo ciepłej Grecji.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
To spojrzenie i to jak niepewnie mówiła wiele zdradzało o dziewczynie. Widywała to czasami w, Hogwarcie gdy jeszcze do niego uczęszczała. Napotykała właśnie takie osoby, które starały się dopasować do towarzystwa, choć ich status społeczny im to utrudniał. Czy tak samo było w tym przypadku? W pewnym sensie na pewno sam jej wygląd wiele już mówił. Ciekawa była jak właściwie poznała się z Glaucusem? Musiało to być całkiem ciekawe. Z drugiej strony wciąż dla niej sama miłość była dziwnym zjawiskiem. Obdarować kogoś przyjaźnią i komuś zaufać nigdy jeszcze jej się to nie zdarzyło a co dopiero się zakochać. Wyglądało na to, że ślub tej dwójki był najwyraźniej wyrazem właśnie tego uczucia a nie jakiejś aranżacji. A teraz ta dziewczyna była tu sama próbując się dopasować do nowego życia, które jak do tej pory musiało być jej nieznane. Nie mogła postawić się w żaden sposób na jej miejscu gdyż ona urodziła się już w tym rodzie. Tylko takie życie znała, więc nie była w stanie nawet wyobrazić sobie, co musi przeżywać jej rozmówczyni w obecnej chwili.
- Wydajesz się być bardzo miłą osobą - z jej twarzy nie znikał uśmiech, gdy to mówiła a jej wzrok nadal pozostawał badawczy. - Domyślam się, że musisz się czuć dość nie swojo w obecnej sytuacji zwłaszcza, gdy spotkałaś innego Traversa i jesteś sama - tego mogła być niemal pewna. Patrząc na nią domyślała się, że przy takiej rozmowie wolałaby być w towarzystwie męża. W końcu od niedawana dołączyła do rodziny, więc czego mogła się spodziewać po innych jej członkach? Najwyraźniej wielu jeszcze nie znała. Sama Vivienne nie sądziła by chodziło tu tylko o nią. Wiedziała, że co prawda unikała większych spotkań rodzinnych, więc ciężko było ją zapamiętać czy poznać. Jednakże dziewczyna najwyraźniej nie miała okazji ogólnie jeszcze poznać nikogo z rodu a jeśli kogoś poznała to chyba niewielu takie miała wrażenie. Tym bardziej nie chciała zostawić jakiegoś złego wrażenia, o którym później by mogła komuś powiedzieć. Takie problemy były jej całkowicie zbędne.
- Interesując odpowiedź z twojej strony - odrzekła w lekkim zamyśleniu jakby rozważała wszystko, co usłyszała. - Musisz, więc mieć delikatną artystyczną duszę - dodała po zastanowieniu. - Jeśli szukasz tu natchnienia to na pewno je znajdziesz ta okolica jest go rzeczywiście pełna sama lubię tu czasem przebywać by zebrać myśli - na chwilę ukierunkowała swój wzrok na morze znów na nie chwilę spoglądają, ale zaraz jednak zwróciła oczy na dziewczynę. - Zakładam, że Glaucus wyruszył na kolejną wyprawę morską a ty teraz na niego czekasz. Domyślam się jak bardzo musisz oczekiwać jego powrotu - zastanawiało ją trochę czy bała się o męża podczas tej wyprawy. Nic na to nie wskazywało. Z drugiej jednak strony wcale nie musiała tego okazywać w obecnej sytuacji.
- Wydajesz się być bardzo miłą osobą - z jej twarzy nie znikał uśmiech, gdy to mówiła a jej wzrok nadal pozostawał badawczy. - Domyślam się, że musisz się czuć dość nie swojo w obecnej sytuacji zwłaszcza, gdy spotkałaś innego Traversa i jesteś sama - tego mogła być niemal pewna. Patrząc na nią domyślała się, że przy takiej rozmowie wolałaby być w towarzystwie męża. W końcu od niedawana dołączyła do rodziny, więc czego mogła się spodziewać po innych jej członkach? Najwyraźniej wielu jeszcze nie znała. Sama Vivienne nie sądziła by chodziło tu tylko o nią. Wiedziała, że co prawda unikała większych spotkań rodzinnych, więc ciężko było ją zapamiętać czy poznać. Jednakże dziewczyna najwyraźniej nie miała okazji ogólnie jeszcze poznać nikogo z rodu a jeśli kogoś poznała to chyba niewielu takie miała wrażenie. Tym bardziej nie chciała zostawić jakiegoś złego wrażenia, o którym później by mogła komuś powiedzieć. Takie problemy były jej całkowicie zbędne.
- Interesując odpowiedź z twojej strony - odrzekła w lekkim zamyśleniu jakby rozważała wszystko, co usłyszała. - Musisz, więc mieć delikatną artystyczną duszę - dodała po zastanowieniu. - Jeśli szukasz tu natchnienia to na pewno je znajdziesz ta okolica jest go rzeczywiście pełna sama lubię tu czasem przebywać by zebrać myśli - na chwilę ukierunkowała swój wzrok na morze znów na nie chwilę spoglądają, ale zaraz jednak zwróciła oczy na dziewczynę. - Zakładam, że Glaucus wyruszył na kolejną wyprawę morską a ty teraz na niego czekasz. Domyślam się jak bardzo musisz oczekiwać jego powrotu - zastanawiało ją trochę czy bała się o męża podczas tej wyprawy. Nic na to nie wskazywało. Z drugiej jednak strony wcale nie musiała tego okazywać w obecnej sytuacji.
Gość
Gość
Lyra w czasach Hogwartu naprawdę niewiele wiedziała o życiu. Teraz zresztą też nie, ale łudziła się wciąż, że podążała dobrą ścieżką i postąpiła słusznie, przyjmując zaręczyny i wybierając takie życie. Tak przecież powinna zrobić każda prawdziwa szlachcianka, prawda? Zaręczyć się, wyjść za mąż i spędzić swoje życie u boku męża, w międzyczasie dając mu potomstwo. Lyra marzyła o tym, żeby w przyszłości mieć własną kochającą się rodzinę. Nie goniła za mrzonkami o sile i niezależności. Nigdy nie chciała taka być, nawet w tym jakże naiwnym okresie, kiedy rozważała (jakże lekkomyślnie!) kurs aurorski wzorem starszego brata. Ale to chyba również świadczyło o tym, że nie była silna i niezależna, skoro tak rozpaczliwie potrzebowała autorytetu, za którym mogłaby podążać, i podążając za nim lekceważyła własne predyspozycje, dopóki życie nie dało jej nauczki i nie pokazało, w którą stronę powinna się zwrócić.
Czy próbowała się dopasować do nowego życia? Oczywiście. Chciała być odpowiednią żoną dla Glaucusa i zasłużyć na sympatię jego bliskich, poza tym to nowe życie, choć tak inne od poprzedniego, budziło w niej fascynację i ciekawość... ale także niepewność. Nadal nie czuła się pewnie na salonach, gdzie miała wrażenie, że była oceniana z każdej strony, ale była to część stania się kobietą zamężną.
I w tej sytuacji rzeczywiście chyba wolałaby, żeby towarzyszył jej Glaucus. Był dużo bardziej od niej śmiały i umiejący nawiązywać konwersacje, z pewnością łatwo zapoznałby ją z Vivienne, przy okazji racząc je obie jakąś ciekawą opowieścią i sprawnie rozładowując napięcie. Przy Glaucusie zawsze czuła się swobodniej.
- Tak... Muszę przyznać, że trochę tak się czuję – przytaknęła więc. – Mój mąż dużo lepiej sobie radzi z nawiązywaniem znajomości. Chyba muszę go poprosić, żeby powiedział mi, jak to robi.
Uśmiechnęła się lekko, w myślach dopisując kolejną rzecz do listy umiejętności, o których przybliżenie miała poprosić męża.
- Jestem malarką. Sztuka to moja pasja, a spacery to dobre źródło inspiracji – powiedziała po chwili. Musiała przyznać, że miejsce sprzyjało zadumie i poszukiwaniu natchnienia. – Tak, wyruszył do Grecji pod koniec marca. To jego pierwsza dłuższa wyprawa odkąd wzięliśmy ślub. Ale taki już najwyraźniej los kobiet Traversów, musimy czekać na swoich mężczyzn... – O tym właśnie uprzedzała ją kiedyś Cressida, która od dziecka była przyzwyczajana do tego, że ojciec, bracia i inni krewni regularnie wypływali w morze. Lyra dopiero teraz musiała zacząć się do tego przyzwyczajać. Jej mąż wypłynął w morze, a ona czekała na lądzie na jego powrót. Myśląc o tym, utkwiła znowu wzrok w horyzoncie, miejscu, gdzie woda stykała się z niebem, ale doskonale wiedziała, że statku męża tam nie wypatrzy, pewnie nadal był w drodze do Grecji, a może już do niej dopływał? Nie znała się na takich sprawach. – Oczywiście, że na niego czekam.
Czy próbowała się dopasować do nowego życia? Oczywiście. Chciała być odpowiednią żoną dla Glaucusa i zasłużyć na sympatię jego bliskich, poza tym to nowe życie, choć tak inne od poprzedniego, budziło w niej fascynację i ciekawość... ale także niepewność. Nadal nie czuła się pewnie na salonach, gdzie miała wrażenie, że była oceniana z każdej strony, ale była to część stania się kobietą zamężną.
I w tej sytuacji rzeczywiście chyba wolałaby, żeby towarzyszył jej Glaucus. Był dużo bardziej od niej śmiały i umiejący nawiązywać konwersacje, z pewnością łatwo zapoznałby ją z Vivienne, przy okazji racząc je obie jakąś ciekawą opowieścią i sprawnie rozładowując napięcie. Przy Glaucusie zawsze czuła się swobodniej.
- Tak... Muszę przyznać, że trochę tak się czuję – przytaknęła więc. – Mój mąż dużo lepiej sobie radzi z nawiązywaniem znajomości. Chyba muszę go poprosić, żeby powiedział mi, jak to robi.
Uśmiechnęła się lekko, w myślach dopisując kolejną rzecz do listy umiejętności, o których przybliżenie miała poprosić męża.
- Jestem malarką. Sztuka to moja pasja, a spacery to dobre źródło inspiracji – powiedziała po chwili. Musiała przyznać, że miejsce sprzyjało zadumie i poszukiwaniu natchnienia. – Tak, wyruszył do Grecji pod koniec marca. To jego pierwsza dłuższa wyprawa odkąd wzięliśmy ślub. Ale taki już najwyraźniej los kobiet Traversów, musimy czekać na swoich mężczyzn... – O tym właśnie uprzedzała ją kiedyś Cressida, która od dziecka była przyzwyczajana do tego, że ojciec, bracia i inni krewni regularnie wypływali w morze. Lyra dopiero teraz musiała zacząć się do tego przyzwyczajać. Jej mąż wypłynął w morze, a ona czekała na lądzie na jego powrót. Myśląc o tym, utkwiła znowu wzrok w horyzoncie, miejscu, gdzie woda stykała się z niebem, ale doskonale wiedziała, że statku męża tam nie wypatrzy, pewnie nadal był w drodze do Grecji, a może już do niej dopływał? Nie znała się na takich sprawach. – Oczywiście, że na niego czekam.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Co mogła jak na razie o niej powiedzieć lub pomyśleć? Tu właśnie był problem nie była w stanie ocenić czy czuje do tej dziewczyny niechęć czy też może jest ona jej obojętna? Na inne relacje nie liczyła. To nie, dlatego że uważała ją za gorszą od siebie. Określanie kogoś w taki sposób wydawało jej się zbyt proste. Oczywiście nie licząc mugolaków, których zawsze uważała za gorszych od prawdziwych czarodziejów i czarownic. Jednakże nigdy się z tym otwarcie nie wyrażała. Chodziło po prostu o to, że jeśli zawiązujesz z kimś bliskie stosunki jak przyjaźń czy coś wymagało to pewnych wyrzeczeń lub innych rzeczy tego typu, których z pewnością nigdy nie chciała sprowadzać sobie na głowę. Jednak jak miała ocenić dokładnie kogoś, kto wyglądał jakby bał się jakiejś głębszej konwersacji? Czasem, gdy słyszała odpowiedzi dziewczyny miała wrażenie, że wygląda to jak jakieś przesłuchanie, na które zawsze starała się odpowiedzieć prawdą bojąc się konsekwencji kłamstwa.
Czy taka była natura tej osoby? A może wyczuła coś nieprzyjemnego w niej. Vivienne na chwilę spojrzała na swoje dłonie. Tylko jak niby miało do tego dojść? Widziały się pierwszy raz i naprawdę nie starała się jakoś nieprzyjemnie wypaść przed tą dziewczyną. Trzeba jednak było przeanalizować wszystko na spokojnie. Dziewczyna była niepewna gdyż to wszystko najpewniej było dla niej nowe a na dodatek jest malarką o artystycznej duszy to powinno jej dać jakieś wskazówki. Zwykle ludzie o takim charakterze są wstydliwi z tego, co słyszała, ale sama raczej nie miała jeszcze z takimi do czynienia. Jeśli miała do czegoś dojść w tej rozmowie lub chociaż ją ocenić musiała chyba zmienić jej sposób by przestawało to wyglądać na przesłuchanie a była to zwykła rozmowa, której dziewczyna nie musi się obawiać. Tylko w taki sposób będzie mogła się dowiedzieć o niej czegoś więcej.
- Śmiem się z tym nie zgodzić - znów delikatnie się uśmiechnęła dalej kontynuując. - Każdy odbywa konwersacje na swój sposób i jest naturalnym, że możesz być niepewna dopiero poznanej osoby, co jest bardzo rozsądne - odrzekła spokojnie unosząc na chwilę dłoń przed swą twarz i chwilę na nią patrząc zaraz jednak znów ja opuściła. - Nie masz jednak ku temu żadnych powodów jestem pewna, że każdy Travers cię chętnie przyjmie wśród nas - miała nadzieje, że teraz obiera dobry kierunek starając się nieco podnieść dziewczynę na duchu być może to był właśnie klucz. Niestety problematyczne dla niej było to, że zwykle tego nie robiła. Mało, kiedy musiała robić coś takiego zwłaszcza unikając nawiązywania niepotrzebnych relacji. Ta jednak nie wydawała się niepotrzebna a po części konieczna.
- Jestem pewna, że nim się obejrzysz wróci jest doskonałym żeglarzem, który zawsze sobie radzi. Ja sama niestety musiałam wybrać życie na lądzie nie dla mnie morskie podróże - odrzekła teraz z lekką melancholią w głosie i delikatnie pokręciła głową. - Wybacz nie chce cię zanudzać. Domyślam się, że przyszłaś tu szukać inspiracji a nie wysłuchiwać nieznanej ci zupełnie osoby, która tylko traci twój cenny czas zawracając ci głowę - była ciekawa jak teraz zareaguje na to, co powiedziała. Może w ten sposób uda jej się bardziej ocenić te spokojną dziewczynę?
Czy taka była natura tej osoby? A może wyczuła coś nieprzyjemnego w niej. Vivienne na chwilę spojrzała na swoje dłonie. Tylko jak niby miało do tego dojść? Widziały się pierwszy raz i naprawdę nie starała się jakoś nieprzyjemnie wypaść przed tą dziewczyną. Trzeba jednak było przeanalizować wszystko na spokojnie. Dziewczyna była niepewna gdyż to wszystko najpewniej było dla niej nowe a na dodatek jest malarką o artystycznej duszy to powinno jej dać jakieś wskazówki. Zwykle ludzie o takim charakterze są wstydliwi z tego, co słyszała, ale sama raczej nie miała jeszcze z takimi do czynienia. Jeśli miała do czegoś dojść w tej rozmowie lub chociaż ją ocenić musiała chyba zmienić jej sposób by przestawało to wyglądać na przesłuchanie a była to zwykła rozmowa, której dziewczyna nie musi się obawiać. Tylko w taki sposób będzie mogła się dowiedzieć o niej czegoś więcej.
- Śmiem się z tym nie zgodzić - znów delikatnie się uśmiechnęła dalej kontynuując. - Każdy odbywa konwersacje na swój sposób i jest naturalnym, że możesz być niepewna dopiero poznanej osoby, co jest bardzo rozsądne - odrzekła spokojnie unosząc na chwilę dłoń przed swą twarz i chwilę na nią patrząc zaraz jednak znów ja opuściła. - Nie masz jednak ku temu żadnych powodów jestem pewna, że każdy Travers cię chętnie przyjmie wśród nas - miała nadzieje, że teraz obiera dobry kierunek starając się nieco podnieść dziewczynę na duchu być może to był właśnie klucz. Niestety problematyczne dla niej było to, że zwykle tego nie robiła. Mało, kiedy musiała robić coś takiego zwłaszcza unikając nawiązywania niepotrzebnych relacji. Ta jednak nie wydawała się niepotrzebna a po części konieczna.
- Jestem pewna, że nim się obejrzysz wróci jest doskonałym żeglarzem, który zawsze sobie radzi. Ja sama niestety musiałam wybrać życie na lądzie nie dla mnie morskie podróże - odrzekła teraz z lekką melancholią w głosie i delikatnie pokręciła głową. - Wybacz nie chce cię zanudzać. Domyślam się, że przyszłaś tu szukać inspiracji a nie wysłuchiwać nieznanej ci zupełnie osoby, która tylko traci twój cenny czas zawracając ci głowę - była ciekawa jak teraz zareaguje na to, co powiedziała. Może w ten sposób uda jej się bardziej ocenić te spokojną dziewczynę?
Gość
Gość
Jak przystało na artystyczną duszę, Lyra była bardzo nieśmiała i wrażliwa. Zawsze była, nawet w czasach, kiedy malowanie było tylko jej pasją i nigdy nie myślała, że kiedyś będzie to także jej praca. Aż trudno uwierzyć, że Tiara Przydziału umieściła ją w Gryffindorze, skoro tak naprawdę chyba nigdy tam w pełni nie pasowała. Może stara Tiara liczyła, że ten dom pomoże znaleźć jej w sobie więcej odwagi i śmiałości, których zawsze jej brakowało? A może zobaczyła w niej coś, z czego sama Lyra nie do końca zdawała sobie sprawę? Pewnym było, że już na pierwszy rzut oka nie wyglądała na ucieleśnienie gryfońskich cnót.
Wydawało jej się jednak, że nie pamiętała Vivienne z Hogwartu. Mogła być na tyle starsza, że była na jednym z ostatnich lat nauki lub nawet już skończyła szkołę w momencie, kiedy w zamku pojawiła się Lyra. Glaucusa też nie pamiętała z oczywistych względów – był dwanaście lat starszy – ale słyszała z opowieści, że w przeszłości był Puchonem. Ale, co było widać choćby na jej przykładzie, przynależność domowa wbrew przekonaniom niektórych wcale nie musiała świadczyć o cechach danej osoby.
Może i niepewność Lyry była czymś rozsądnym zdaniem Vivienne, ale nie zmieniało to faktu, że często zazdrościła Glaucusowi jego umiejętności lekkiego prowadzenia konwersacji i nawiązywania znajomości. Chciała też zyskać akceptację rodu swojego małżonka. Szczególnie przed jego rodzicami i rodzeństwem starała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Chętnie przyjmowała od Cressidy wszystkie wskazówki dotyczące zachowania się, traktowała z należnym szacunkiem rodziców Glaucusa i cierpliwie słuchała jego matki, kiedy ta zachęcała ją do przeglądania rodowych ksiąg w poszukiwaniu imienia dla przyszłego dziecka. Lyra wiedziała, że lady Travers oczekuje od niej spełnienia tej powinności, chociaż od ślubu upłynęło dopiero parę miesięcy.
- Wiem, że jest, chociaż nigdy mu nie towarzyszyłam w morskich wyprawach. Ale wiem, że przeżył ich sporo, wiele mi opowiadał i czasami zazdroszczę mu tych wspaniałości, które widział – powiedziała po chwili. Wiedziała jednak, że jej miejsce również było na lądzie, że tylko by mu zawadzała, zwłaszcza teraz, kiedy jeszcze nawet nie umiała pływać i wręcz bała się głębokiej wody. – Chciałabym kiedyś zobaczyć któreś z tych miejsc, ale póki co muszą wystarczyć opowieści, zdjęcia i pamiątki.
Uśmiechnęła się blado. Glaucus obiecał, że wykona dla niej magiczne fotografie z podróży, żeby chociaż w taki sposób mogła zobaczyć to, co on.
- Wcale nie uważam, że zawracasz mi głowę – odezwała się. – Jesteś rodziną mojego męża. Cieszę się, że mogłyśmy się poznać, choćby i przez przypadek.
Posłała kobiecie szczery, choć nieśmiały uśmiech.
Wydawało jej się jednak, że nie pamiętała Vivienne z Hogwartu. Mogła być na tyle starsza, że była na jednym z ostatnich lat nauki lub nawet już skończyła szkołę w momencie, kiedy w zamku pojawiła się Lyra. Glaucusa też nie pamiętała z oczywistych względów – był dwanaście lat starszy – ale słyszała z opowieści, że w przeszłości był Puchonem. Ale, co było widać choćby na jej przykładzie, przynależność domowa wbrew przekonaniom niektórych wcale nie musiała świadczyć o cechach danej osoby.
Może i niepewność Lyry była czymś rozsądnym zdaniem Vivienne, ale nie zmieniało to faktu, że często zazdrościła Glaucusowi jego umiejętności lekkiego prowadzenia konwersacji i nawiązywania znajomości. Chciała też zyskać akceptację rodu swojego małżonka. Szczególnie przed jego rodzicami i rodzeństwem starała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Chętnie przyjmowała od Cressidy wszystkie wskazówki dotyczące zachowania się, traktowała z należnym szacunkiem rodziców Glaucusa i cierpliwie słuchała jego matki, kiedy ta zachęcała ją do przeglądania rodowych ksiąg w poszukiwaniu imienia dla przyszłego dziecka. Lyra wiedziała, że lady Travers oczekuje od niej spełnienia tej powinności, chociaż od ślubu upłynęło dopiero parę miesięcy.
- Wiem, że jest, chociaż nigdy mu nie towarzyszyłam w morskich wyprawach. Ale wiem, że przeżył ich sporo, wiele mi opowiadał i czasami zazdroszczę mu tych wspaniałości, które widział – powiedziała po chwili. Wiedziała jednak, że jej miejsce również było na lądzie, że tylko by mu zawadzała, zwłaszcza teraz, kiedy jeszcze nawet nie umiała pływać i wręcz bała się głębokiej wody. – Chciałabym kiedyś zobaczyć któreś z tych miejsc, ale póki co muszą wystarczyć opowieści, zdjęcia i pamiątki.
Uśmiechnęła się blado. Glaucus obiecał, że wykona dla niej magiczne fotografie z podróży, żeby chociaż w taki sposób mogła zobaczyć to, co on.
- Wcale nie uważam, że zawracasz mi głowę – odezwała się. – Jesteś rodziną mojego męża. Cieszę się, że mogłyśmy się poznać, choćby i przez przypadek.
Posłała kobiecie szczery, choć nieśmiały uśmiech.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wybrzeże
Szybka odpowiedź