Wybrzeże
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Znajduje się niedaleko dworku i jest z niego widoczne. To właściwie niewielka zatoczka z wąską, ale urokliwą plażą, która jest idealnym miejscem do spacerów i wypoczynku w cieplejsze dni. Schodzi się do niej po nieco sfatygowanych drewnianych schodkach. Miejsce to szczególnie pięknie wygląda podczas wschodów słońca.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ile mogła wywnioskować po odpowiedzi swojej rozmówczyni? Z całą pewnością jej odpowiedź była szczera. Zachowanie i ta nerwowość wskazywały, że dziewczyna stara się unikać kłamstwa. Zapewne mogła się go nawet brzydzić. Była najwyraźniej jej zupełnym przeciwieństwem. Sama bez swego męża wydawała się być całkowicie zagubiona jakby nie wiedziała, co może zrobić. Vivienne natomiast wolała samotne życie uważając, że związek mógłby ją tylko we wszystkim ograniczać. Dlatego też zawsze przeganiała potencjalnych kandydatów na męża, gdy była trochę młodsza. Najbliższa rodzina nigdy do końca nie pojęła, czemu tak było a ona nie miała zamiaru ich uświadamiać. Na dodatek im dłużej rozmawiała z tą dziewczyną tym więcej informacji potrafiła zdobyć. Pewnym było jedno nie było sensu rozmawiać o więzach krwi czy polityce magicznego świata. Pomimo że nie lubiła zdradzać nikomu swoich przekonań to jednak nie był główny powód by unikać tych tematów. Była niemal pewna, że miałyby zupełnie odmienne poglądy, co mogłoby się skończyć kłótnią, która była zupełnie zbędna. Co prawda jak do tej pory rozmówczyni nie ukazała tej części swej natury, ale wiadomym było czy jej nie skrywała gdzieś w głębi? Nie bardzo miała również ochotę ją odkryć. Prawdą było, że, od kiedy przyjęła nazwisko męża należała do ich rodu, więc lepiej było unikać kłótni. Zwłaszcza, że i tak obecna sytuacja, do której zmierzał cały ród nie podobała się jej zupełnie. Jednak jak zawsze milczała nic nie mówiąc na ten temat. Miały być może jedną cechę wspólną a mianowicie niewiele mówiły. No właśnie a to ona właściwie nakręcała cały czas te rozmowę. Mogłaby z niej zrezygnować i wrócić do swoich spraw jednak nie byłoby tu rozrywki. Skoro już zaczęły rozmawiać to podstawą było by rozeszły się potem spokojnie. A co zostanie niepowiedziane zachowają tylko i wyłącznie dla siebie. Przynajmniej, Vivienne tak zrobi. Nie mogła być pewna, że Lyra nie powie później o wszystkim Glaucusowi. Wydaje się nawet bardziej niż prawdopodobne, że później go wypyta o wszystko.
- Nie martw się jestem pewna, że pewnego dnia będzie ci dane poznać te miejsca. Jednak na wszystko przyjdzie czas - odrzekła w delikatnym zamyśleniu spoglądając znowu kątem oka na wodę. W sumie sama nie mogła być do końca pewna czy tak będzie. Sama niby miała już szansę udać się w ten świat pełen przygód a zrezygnowała z osobistych powodów. Z drugiej strony nie sądziła by dziewczyna miała podobne przemyślenia. Kolejną sprawą, jakiej już mogła się najpewniej domyślić było to, że ta nie wykazywała zainteresowania mroczniejszą stroną magii. Tak mógł to określić ktoś, kto zupełnie jej nie rozumiał. Wszystko miało swoje miejsce w świecie tak jak i czarna magia. Jednak z tym charakterem dziewczyny nie było szansy by przejawiała jakiekolwiek nią zainteresowania. Jakby nie patrzeć to chyba ona była jedyną w rodzie, która się nią interesowała. Znów jednak zwróciła swój wzrok na rozmówczynię po niedługiej chwili znów się delikatnie uśmiechając.
- To bardzo miłe, że tak uważasz. Takie słowa zawsze mogą nam wiele o nas powiedzieć. A ja zaczynam myśleć, że jesteś niemal krystaliczna - dodała z lekkim uśmiechem. - Pozwól, że zgadnę w Hogwarcie przydzielono do Hufflepuff. Oczywiście nie myśl, że uważam, że jakikolwiek dom jest gorszy od innych -powiedziała szybko odsuwając od siebie takie oskarżenie. Czy była to prawda? W pewnym sensie można by rzecz tak. Niewiele ją obchodziło gdzie ktoś wcześniej uczęszczał a jeśli mógł jej zaoferować coś ciekawego to, jakie to mogło mieć znaczenie? - Po prostu takie odniosłam wrażenie po tej naszej rozmowie - dodała nadal z delikatnym uśmiechem. Rozmowa o czasach szkolnych mogła dać jej w sumie jakieś nowe informacje. Musiała jednak uważać w tym temacie. Nigdy nie wiadomym było, kiedy to dziewczyna, z którą rozmawia zacznie ją wypytywać o ten okres. Nie mogła jej powiedzieć całej prawdy tak jak zresztą wszystkim tego nie mówiła. Nikt nie mógł wiedzieć zbyt wiele.
- Nie martw się jestem pewna, że pewnego dnia będzie ci dane poznać te miejsca. Jednak na wszystko przyjdzie czas - odrzekła w delikatnym zamyśleniu spoglądając znowu kątem oka na wodę. W sumie sama nie mogła być do końca pewna czy tak będzie. Sama niby miała już szansę udać się w ten świat pełen przygód a zrezygnowała z osobistych powodów. Z drugiej strony nie sądziła by dziewczyna miała podobne przemyślenia. Kolejną sprawą, jakiej już mogła się najpewniej domyślić było to, że ta nie wykazywała zainteresowania mroczniejszą stroną magii. Tak mógł to określić ktoś, kto zupełnie jej nie rozumiał. Wszystko miało swoje miejsce w świecie tak jak i czarna magia. Jednak z tym charakterem dziewczyny nie było szansy by przejawiała jakiekolwiek nią zainteresowania. Jakby nie patrzeć to chyba ona była jedyną w rodzie, która się nią interesowała. Znów jednak zwróciła swój wzrok na rozmówczynię po niedługiej chwili znów się delikatnie uśmiechając.
- To bardzo miłe, że tak uważasz. Takie słowa zawsze mogą nam wiele o nas powiedzieć. A ja zaczynam myśleć, że jesteś niemal krystaliczna - dodała z lekkim uśmiechem. - Pozwól, że zgadnę w Hogwarcie przydzielono do Hufflepuff. Oczywiście nie myśl, że uważam, że jakikolwiek dom jest gorszy od innych -powiedziała szybko odsuwając od siebie takie oskarżenie. Czy była to prawda? W pewnym sensie można by rzecz tak. Niewiele ją obchodziło gdzie ktoś wcześniej uczęszczał a jeśli mógł jej zaoferować coś ciekawego to, jakie to mogło mieć znaczenie? - Po prostu takie odniosłam wrażenie po tej naszej rozmowie - dodała nadal z delikatnym uśmiechem. Rozmowa o czasach szkolnych mogła dać jej w sumie jakieś nowe informacje. Musiała jednak uważać w tym temacie. Nigdy nie wiadomym było, kiedy to dziewczyna, z którą rozmawia zacznie ją wypytywać o ten okres. Nie mogła jej powiedzieć całej prawdy tak jak zresztą wszystkim tego nie mówiła. Nikt nie mógł wiedzieć zbyt wiele.
Gość
Gość
Kiedy Lyra przyjęła pierścionek zaręczynowy, miała zaledwie osiemnaście lat. Chociaż wieść o zaręczynach spadła na nią nagle, nawet nie przyszło jej do głowy, żeby stawiać opór. Może byłoby inaczej, gdyby próbowano zaręczyć ją z kimś obcym lub wręcz nielubianym, trudno było jednak wzgardzić kimś, kogo uważała za przyjaciela i darzyła szczerą sympatią. Nawet, jeśli na początku tak się bała i przez pierwszą noc płakała w poduszkę, bojąc się tak szybkiego przejścia w dorosłość, jaką niosły ze sobą zaręczyny i później ślub. Matka uspokoiła ją i pomogła przywyknąć do tej myśli; zapewne wierzyła, że zapewnia swojej córce dobrą, spokojną przyszłość u boku małżonka, chociaż same zaręczyny były głównie inicjatywą Traversów poszukujących żony dla cudownie odnalezionego syna. Z czasem powoli przyzwyczaiła się do widoku pierścionka zaręczynowego na palcu i do myślenia o Glaucusie jako o swoim narzeczonym. Poza tym, żywiła szczere (choć może naiwne) przekonanie, że w ten sposób działała dla dobra rodziny, która nie była zbyt poważana w magicznym świecie. Chciała wykazać trochę dobrej woli, pokazać swój szacunek do szlacheckich zasad. Była dziwnym Weasleyem i wierzyła, że postąpiła słusznie, nawet jeśli nie wszyscy z jej rodziny to zaakceptowali.
Samotne życie prawdopodobnie by ją przerażało. Może nigdy nie była typem kochliwej romantyczki, ale jak większość dziewcząt w skrytości ducha marzyła o własnej rodzinie, nawet jeśli wyobrażała sobie, że upłynie trochę więcej czasu, zanim zostanie czyjąś żoną. Nigdy nie chciała spędzić reszty życia w samotności, czułaby wtedy pustkę. Co to byłoby za życie? Nie oceniała jednak Vivienne, tym bardziej, że tak niewiele o niej wiedziała. Jej podejście do życia i poglądy były dla niej tajemnicą, mogła jedynie obserwować ją i próbować odgadnąć, z jaką osobą miała do czynienia. Mogła jednak odnieść wrażenie, że i Vivienne nie należała do szczególnie towarzyskich osób, chociaż może tylko tak wyglądało to teraz, tutaj, w tym odosobnionym skrawku plaży? Może tak jak i ona szukała chwili zadumy w samotności, a podczas rodzinnych przyjęć ożywała i błyszczała w towarzystwie? Trudno było jednoznacznie kogoś określić tylko na podstawie jednego spotkania, jednej rozmowy.
- Muszę być cierpliwa. Glaucus obiecał mi, że kiedyś mnie ze sobą zabierze, ale najpierw muszę oswoić się z wodą. We wcześniejszym życiu nie miałam styczności z morzem – przyznała, nie zdradzając jednak, jak dziwaczny, niewytłumaczalny lęk budziła w niej głęboka woda, jak bardzo przerażała ją wizja tonięcia. Ubrała swój lęk w zwykłe, nie zwracające większej uwagi wyjaśnienia, jakoby chodziło tylko o brak obycia z morzem i statkami, co też nie było kłamstwem z jej strony. – Podczas takiej długiej podróży tylko bym przeszkadzała, więc zostałam. Jeszcze przyjdzie mój czas na poznanie tego, co mój mąż tak ceni.
Zamyśliła się na moment, zbliżając się nieco do łagodnie falującego brzegu.
- Naprawdę? – zapytała ze zdumieniem, kiedy usłyszała słowa kobiety. – I wiem, że może cię zaskoczę, ale Tiara umieściła mnie w Gryffindorze. Sama do dziś się zastanawiam, dlaczego. Puchonem był Glaucus. Tak mi opowiadał. To zabawne, ale każdy członek jego rodzeństwa, którego poznałam, był w innym domu.
Dlaczego stary kapelusz ostatecznie odrzucił Ravenclaw i posłał ją do Domu Lwa w ślad za braćmi? Kto wie, może nigdy się tego nie dowie.
Samotne życie prawdopodobnie by ją przerażało. Może nigdy nie była typem kochliwej romantyczki, ale jak większość dziewcząt w skrytości ducha marzyła o własnej rodzinie, nawet jeśli wyobrażała sobie, że upłynie trochę więcej czasu, zanim zostanie czyjąś żoną. Nigdy nie chciała spędzić reszty życia w samotności, czułaby wtedy pustkę. Co to byłoby za życie? Nie oceniała jednak Vivienne, tym bardziej, że tak niewiele o niej wiedziała. Jej podejście do życia i poglądy były dla niej tajemnicą, mogła jedynie obserwować ją i próbować odgadnąć, z jaką osobą miała do czynienia. Mogła jednak odnieść wrażenie, że i Vivienne nie należała do szczególnie towarzyskich osób, chociaż może tylko tak wyglądało to teraz, tutaj, w tym odosobnionym skrawku plaży? Może tak jak i ona szukała chwili zadumy w samotności, a podczas rodzinnych przyjęć ożywała i błyszczała w towarzystwie? Trudno było jednoznacznie kogoś określić tylko na podstawie jednego spotkania, jednej rozmowy.
- Muszę być cierpliwa. Glaucus obiecał mi, że kiedyś mnie ze sobą zabierze, ale najpierw muszę oswoić się z wodą. We wcześniejszym życiu nie miałam styczności z morzem – przyznała, nie zdradzając jednak, jak dziwaczny, niewytłumaczalny lęk budziła w niej głęboka woda, jak bardzo przerażała ją wizja tonięcia. Ubrała swój lęk w zwykłe, nie zwracające większej uwagi wyjaśnienia, jakoby chodziło tylko o brak obycia z morzem i statkami, co też nie było kłamstwem z jej strony. – Podczas takiej długiej podróży tylko bym przeszkadzała, więc zostałam. Jeszcze przyjdzie mój czas na poznanie tego, co mój mąż tak ceni.
Zamyśliła się na moment, zbliżając się nieco do łagodnie falującego brzegu.
- Naprawdę? – zapytała ze zdumieniem, kiedy usłyszała słowa kobiety. – I wiem, że może cię zaskoczę, ale Tiara umieściła mnie w Gryffindorze. Sama do dziś się zastanawiam, dlaczego. Puchonem był Glaucus. Tak mi opowiadał. To zabawne, ale każdy członek jego rodzeństwa, którego poznałam, był w innym domu.
Dlaczego stary kapelusz ostatecznie odrzucił Ravenclaw i posłał ją do Domu Lwa w ślad za braćmi? Kto wie, może nigdy się tego nie dowie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Spoglądała jak rozmówczyni zbliża się bardziej do brzegu przy okazji słuchając uważnie każdego jej słowa gdyż tam kryła się wiedza. Każde słowo, jakie padło z ust Lyry zdradzały o niej mniej lub bardziej istotną informacje. Choć nadal była to wiedza cząstkowa to jednak i tak mogła być kiedyś użyteczna. Jednak po raz pierwszy w tej rozmowie się szczerze zdziwiła, gdy usłyszała, że jej rozmówczyni była dawniej gryfonem. Gdyby nie to, że potrafiła panować nad swymi emocjami to najpewniej na jej twarzy pojawiłoby się wielkie zdziwienie. Tym czasem nadal można było na niej zobaczyć tylko łagodny uśmiech. Mogła jeszcze pomyśleć o Ravenclaw, ale nigdy by nie pomyślała o Gryfindorze czy Slytherinie.
Nie zauważyła podczas tej rozmowy żadnych cech, które mogłyby w większym stopniu wskazywać na któryś z tych domów. Czego więc nie zauważyła? A może inaczej, czego dziewczyna jej nie ukazała jak do tej pory? Tiara przydziału nigdy nie umieszczała kogoś w wybranym domu bez wyraźnego powodu. Musiała, więc skrywać gdzieś głęboko w swoim sercu cechy, które łączyły ją z tym właśnie domem. Ciekawe czy już je odkryła? A może również teraz nie pokazywała jej swojej prawdziwej natury. Być może już zauważyła, że ma do czynienia z osobą skrytą i sama ukrywała teraz swą prawdziwą naturę. Gdy jednak Vivienne zaczęła jej się dalej przyglądać szybko odrzuciła ten pomysł. Co prawda wiedziała, że nie ocenia się książki po okładce, ale miała jakieś przeczucie, że to jednak nie jest udawane.
Wiedziała jednak, że dobrze zrobiła, że nie zeszła na pewne tematy. Jakby nie patrzeć gryfoni zwykle mieli zupełnie inne spojrzenie niż chociażby ona. Ciekawe jakby zareagowała gdyby się dowiedziała, że ona za to dawniej uczęszczała do Slytherinu? Zawsze była to dość nietypowa sprawa. Nawet jej rodzice nigdy do końca nie pojęli, dlaczego ich córka trafiła do domu węża. Znaczy w pewnym sensie. Bardziej zdziwiony był temu wyborowi ojciec niż jej matka. W końcu ona dawniej należała do rodu Black, więc szybko doszli do wniosku, że to musiało być możliwym powodem, dla którego tiara tak właśnie wybrała. Vivienne w końcu nigdy im nie zdradziła, jakie były jej zainteresowania. Choć różdżka, która ją wybrała, gdy była jeszcze dzieckiem nieco zmartwiła jej ojca. Domyślała się oczywiście, co było tego powodem. Szybko jednak jego zmartwienie minęło, gdy nie zauważył by jego córka przejawiała zainteresowanie czarną magią. Bardzo łatwo było jej go w tej sprawie zwieść. Czasem zastanawiała się czy miała w sobie faktycznie jakieś cechy z rodu matki jednak wychowana została na Traversa. Wciąż, więc odczuwała wielką więź z morzem. Może jednak gdyby dawniej zainteresowała się dawnym rodem swojej matki by zauważyła wspólne cechy? Teraz jednak i tak nie miało to większego znaczenia.
- Szybko się przyzwyczaisz - odrzekła z delikatnym uśmiechem teraz patrząc na morze. - Z jakiegoś powodu tu przyszłaś. Powiedziałaś, że jesteś artystką. Myślę, że nie bez powodu wybrałaś to miejsce ty już to powoli czujesz więź z morzem - dodała teraz spoglądając na dziewczynę z nieznikającym uśmiechem. - Wybacz nie sądziłam, że byłaś dawniej gryfonem. Nie wydawałaś mi się mieć bliski im charakter. Jednak tiara nie umieszcza nikogo w żadnym miejscu bez wyraźnego powodu. Być może zauważyła coś w tobie, co do nich pasowało - postanowiła ponownie spróbować się dowiedzieć się czegoś więcej. - Niestety Hogwart nie jest już takim, jakim można było go pamiętać dawniej - westchnęła z melancholią wspominając dawne dni. Oczywiście dla niej obecny Hogwart był znacznie lepszy i żałowała, że nie mogła już do niego uczęszczać jednak nie sądziła by Lyra myślała tak samo. A w ten sposób mogła się upewnić, co do tego.
Nie zauważyła podczas tej rozmowy żadnych cech, które mogłyby w większym stopniu wskazywać na któryś z tych domów. Czego więc nie zauważyła? A może inaczej, czego dziewczyna jej nie ukazała jak do tej pory? Tiara przydziału nigdy nie umieszczała kogoś w wybranym domu bez wyraźnego powodu. Musiała, więc skrywać gdzieś głęboko w swoim sercu cechy, które łączyły ją z tym właśnie domem. Ciekawe czy już je odkryła? A może również teraz nie pokazywała jej swojej prawdziwej natury. Być może już zauważyła, że ma do czynienia z osobą skrytą i sama ukrywała teraz swą prawdziwą naturę. Gdy jednak Vivienne zaczęła jej się dalej przyglądać szybko odrzuciła ten pomysł. Co prawda wiedziała, że nie ocenia się książki po okładce, ale miała jakieś przeczucie, że to jednak nie jest udawane.
Wiedziała jednak, że dobrze zrobiła, że nie zeszła na pewne tematy. Jakby nie patrzeć gryfoni zwykle mieli zupełnie inne spojrzenie niż chociażby ona. Ciekawe jakby zareagowała gdyby się dowiedziała, że ona za to dawniej uczęszczała do Slytherinu? Zawsze była to dość nietypowa sprawa. Nawet jej rodzice nigdy do końca nie pojęli, dlaczego ich córka trafiła do domu węża. Znaczy w pewnym sensie. Bardziej zdziwiony był temu wyborowi ojciec niż jej matka. W końcu ona dawniej należała do rodu Black, więc szybko doszli do wniosku, że to musiało być możliwym powodem, dla którego tiara tak właśnie wybrała. Vivienne w końcu nigdy im nie zdradziła, jakie były jej zainteresowania. Choć różdżka, która ją wybrała, gdy była jeszcze dzieckiem nieco zmartwiła jej ojca. Domyślała się oczywiście, co było tego powodem. Szybko jednak jego zmartwienie minęło, gdy nie zauważył by jego córka przejawiała zainteresowanie czarną magią. Bardzo łatwo było jej go w tej sprawie zwieść. Czasem zastanawiała się czy miała w sobie faktycznie jakieś cechy z rodu matki jednak wychowana została na Traversa. Wciąż, więc odczuwała wielką więź z morzem. Może jednak gdyby dawniej zainteresowała się dawnym rodem swojej matki by zauważyła wspólne cechy? Teraz jednak i tak nie miało to większego znaczenia.
- Szybko się przyzwyczaisz - odrzekła z delikatnym uśmiechem teraz patrząc na morze. - Z jakiegoś powodu tu przyszłaś. Powiedziałaś, że jesteś artystką. Myślę, że nie bez powodu wybrałaś to miejsce ty już to powoli czujesz więź z morzem - dodała teraz spoglądając na dziewczynę z nieznikającym uśmiechem. - Wybacz nie sądziłam, że byłaś dawniej gryfonem. Nie wydawałaś mi się mieć bliski im charakter. Jednak tiara nie umieszcza nikogo w żadnym miejscu bez wyraźnego powodu. Być może zauważyła coś w tobie, co do nich pasowało - postanowiła ponownie spróbować się dowiedzieć się czegoś więcej. - Niestety Hogwart nie jest już takim, jakim można było go pamiętać dawniej - westchnęła z melancholią wspominając dawne dni. Oczywiście dla niej obecny Hogwart był znacznie lepszy i żałowała, że nie mogła już do niego uczęszczać jednak nie sądziła by Lyra myślała tak samo. A w ten sposób mogła się upewnić, co do tego.
Gość
Gość
Lyra chyba jeszcze nie miała okazji, żeby odkryć w sobie te najbardziej typowe cechy Gryfona. W przyjaźni z Titusem zawsze była głosem rozsądku hamującym go przed wcielaniem w życie najbardziej szalonych pomysłów. Unikała łamania zasad i była typem grzecznej, nieśmiałej uczennicy, która nie lubiła się wychylać. Była tolerancyjna, ale nigdy nie stawała w roli obrońcy uciśnionych, woląc trzymać się z boku i nie mieszać w cudze spory. Sama często była dyskryminowana przez niektórych Ślizgonów z powodu swojego pochodzenia i biedy, w której dorastała. Jej sfatygowane, używane książki i ubrania często budziły politowanie w członkach tych „lepszych” rodów oraz ludziach, którzy próbowali im zaimponować. To do tej pory gdzieś w głębi duszy ją bolało i rodziło nieprzyjemne przekonanie, że nie była pełnowartościową szlachcianką, a kimś gorszej kategorii.
Próżno było jednak u niej szukać jakiegokolwiek zainteresowania czarną magią czy innymi niedozwolonymi sprawami. Akurat pod tym względem Lyra nie odbiegała od swojej rodziny – czarna magia budziła w niej niechęć i strach, zawsze powtarzano jej, że to coś bardzo złego i wierzyła w to. Nie wiedziała jednak, że sama kilka miesięcy temu padła ofiarą czarnomagicznych uroków, bo szczęśliwie dla niej te wspomnienia zostały potem usunięte z jej pamięci.
Może rzeczywiście było to prawdą, że powoli zaczynała odczuwać jakąś więź z tym miejscem. W końcu to tutaj był jej nowy dom i musiała się do tego przyzwyczaić, a że okolica była naprawdę piękna, łatwiej przychodziło jej akceptowanie tej zmiany i konieczności odnalezienia się tak daleko od miejsca, w którym przyszła na świat i dorastała. Nadal jednak nie czuła się Traversem w pełnym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie opuściła Anglii, brakowało jej obycia w szerokim świecie, nawet nie potrafiła pływać, a woda budziła w niej lęk.
- Po prostu... Uważam, że to piękne miejsce. Chcę poczuć się tutaj jak w domu – powiedziała po chwili wahania. – Możliwe. Pewnie miała jakiś powód. Może liczyła, że dzięki temu odnajdę w sobie odwagę. Może ten moment po prostu jeszcze nie nadszedł?
Nie ulegało wątpliwości, że jej brat był prawdziwym Gryfonem, ale im Lyra była starsza, tym bardziej czuła, jak bardzo się od niego różni. Szczególnie w ostatnich miesiącach, kiedy w ich rodzeństwie doszło do tego nieprzyjemnego rozłamu i każde z nich ruszyło własną drogą.
Nie można było jednak odmówić Lyrze pewnego uporu. To dzięki niemu odnalazła i rozwinęła w sobie pasję, a także znalazła ścieżkę, którą kroczyła mimo braku akceptacji ze strony osób, które w dzieciństwie uważała za te najbliższe.
- Nie jest. I bardzo tego żałuję – odezwała się cicho. Lyrze przyszło uczyć się w Hogwarcie w takim momencie, że poznała zarówno ten stary Hogwart, jak i ten nowy. Bardziej mroczny, niepokojący, zawładnięty przez Grindelwalda. Zdecydowanie mogłaby powiedzieć, że wolała ten dawny, który pamiętała z początkowych lat nauki, chociaż i w tym późniejszym starała się odnaleźć swoje miejsce i także z niego wyniosła jakieś dobre wspomnienia.
Próżno było jednak u niej szukać jakiegokolwiek zainteresowania czarną magią czy innymi niedozwolonymi sprawami. Akurat pod tym względem Lyra nie odbiegała od swojej rodziny – czarna magia budziła w niej niechęć i strach, zawsze powtarzano jej, że to coś bardzo złego i wierzyła w to. Nie wiedziała jednak, że sama kilka miesięcy temu padła ofiarą czarnomagicznych uroków, bo szczęśliwie dla niej te wspomnienia zostały potem usunięte z jej pamięci.
Może rzeczywiście było to prawdą, że powoli zaczynała odczuwać jakąś więź z tym miejscem. W końcu to tutaj był jej nowy dom i musiała się do tego przyzwyczaić, a że okolica była naprawdę piękna, łatwiej przychodziło jej akceptowanie tej zmiany i konieczności odnalezienia się tak daleko od miejsca, w którym przyszła na świat i dorastała. Nadal jednak nie czuła się Traversem w pełnym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie opuściła Anglii, brakowało jej obycia w szerokim świecie, nawet nie potrafiła pływać, a woda budziła w niej lęk.
- Po prostu... Uważam, że to piękne miejsce. Chcę poczuć się tutaj jak w domu – powiedziała po chwili wahania. – Możliwe. Pewnie miała jakiś powód. Może liczyła, że dzięki temu odnajdę w sobie odwagę. Może ten moment po prostu jeszcze nie nadszedł?
Nie ulegało wątpliwości, że jej brat był prawdziwym Gryfonem, ale im Lyra była starsza, tym bardziej czuła, jak bardzo się od niego różni. Szczególnie w ostatnich miesiącach, kiedy w ich rodzeństwie doszło do tego nieprzyjemnego rozłamu i każde z nich ruszyło własną drogą.
Nie można było jednak odmówić Lyrze pewnego uporu. To dzięki niemu odnalazła i rozwinęła w sobie pasję, a także znalazła ścieżkę, którą kroczyła mimo braku akceptacji ze strony osób, które w dzieciństwie uważała za te najbliższe.
- Nie jest. I bardzo tego żałuję – odezwała się cicho. Lyrze przyszło uczyć się w Hogwarcie w takim momencie, że poznała zarówno ten stary Hogwart, jak i ten nowy. Bardziej mroczny, niepokojący, zawładnięty przez Grindelwalda. Zdecydowanie mogłaby powiedzieć, że wolała ten dawny, który pamiętała z początkowych lat nauki, chociaż i w tym późniejszym starała się odnaleźć swoje miejsce i także z niego wyniosła jakieś dobre wspomnienia.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czyli jednak miała racje. Nie była zainteresowana mroczniejszą dziedziną magii. Jednak, czego innego mogła się spodziewać? Wszystko od początku na to wskazywało. Pewne było jedno poza nawiązaniem znajomości z nowym członkiem rodu nic najwyraźniej nie uzyska. Niestety nie zawsze można było otrzymać coś, co mogłoby być korzystne. Jednakże wiedza czasem również bywała niezwykle przydatna. Nie sądziła by było to jej ostatnie spotkanie z tą dziewczyną. Nie teraz, gdy była już Traversem. Teraz przynajmniej będzie wiedziała, czego się spodziewać gdyby doszło do kolejnego spotkania.
Sama Vivienne była raczej obojętna w stosunku do ludzi, którzy nie wykazywali zainteresowania mroczną magią. No właśnie sprawienie by kogoś polubiła nie było łatwe tak samo jak zresztą by kogoś znienawidziła. Starała się unikać jakikolwiek emocji przynajmniej tych szczerych w stosunku do innych. Zbyt wiele mogłyby zdradzić o niej samej. Dlatego też właściwie każdy był jej na swój sposób obojętny. Uważała zresztą, że brak zainteresowania czarną magią u innych jest po prostu spowodowany ograniczeniem. Ten, kto nigdy nawet jej nie spróbował nie powinien jej oceniać. Zrobiła kilka kroków w kierunku morza jednak wciąż była na tyle, blisko że Lyra mogła ją usłyszeć.
- Wystarczy to poczuć. Przyjść tu odetchnąć i na chwilę zamknąć oczy. W tym miejscu można odnieść wrażenie jakby żadne problemy nie istniały przynajmniej ja to tak zawsze widziałam. Myślę, że ty też z czasem to dostrzeżesz - była ciekawa czy wypadała, choć trochę naturalnie z graniem pomocnej. Próbowała się pokazać jej, jako ktoś, kto w rodzie zawsze chętnie wysłucha problemów czy coś w tym guście. Powodem głównym nadal pozostawało to, że wola sobie nie robić problemów wewnątrz rodziny. Nigdy nie było jej to na rękę. Ponownie zwróciła swój wzrok na dziewczynę.
- Kto wie? Jednak może lepiej by nigdy nie nadszedł? Tego nie można być pewnym. Wydaje mi się, że odwagę w sobie można odkryć jedynie w dość niecodziennych i często niemiłych sytuacjach, których zwykle staramy się unikać. A chyba lepiej jednak by takich sytuacji było jak najmniej? - spytała lekko przechylając głowę jednak mimo pytania nadal kontynuowała. Postanowiła znów wrócić na temat Hogwartu. Ten wydawał się jej jednak najciekawszy, jeśli chodzi o temat rozmowy.
- To prawda. Ja miałam to szczęście, że ukończyłam naukę jeszcze przed tym jak doszło do zmian - dodała z lekkim uśmiechem. - Nie wiem czy bym się teraz tam odnalazła. Tak swoją drogą, co najbardziej lubiłaś w czasach szkolnych? Ja szczerze mówiąc uwielbiałam każdą okazje, gdy tylko mogłam pomachać różdżką - odrzekła w kierunku dziewczyny. W pewnym sensie powiedziała jej prawdę. W końcu nigdy nie powiedziała, kiedy właściwie używała tej różdżki. Mógł to być właściwie każdy przedmiot a czy robiła to w innych sytuacjach to już zupełnie inna historia. Poza tym wolała jej coś o sobie powiedzieć by nie wyszło, że zadaje tylko jej pytania a sama nic o sobie nie mówi. To było mogłoby dziwnie wyglądać.
Sama Vivienne była raczej obojętna w stosunku do ludzi, którzy nie wykazywali zainteresowania mroczną magią. No właśnie sprawienie by kogoś polubiła nie było łatwe tak samo jak zresztą by kogoś znienawidziła. Starała się unikać jakikolwiek emocji przynajmniej tych szczerych w stosunku do innych. Zbyt wiele mogłyby zdradzić o niej samej. Dlatego też właściwie każdy był jej na swój sposób obojętny. Uważała zresztą, że brak zainteresowania czarną magią u innych jest po prostu spowodowany ograniczeniem. Ten, kto nigdy nawet jej nie spróbował nie powinien jej oceniać. Zrobiła kilka kroków w kierunku morza jednak wciąż była na tyle, blisko że Lyra mogła ją usłyszeć.
- Wystarczy to poczuć. Przyjść tu odetchnąć i na chwilę zamknąć oczy. W tym miejscu można odnieść wrażenie jakby żadne problemy nie istniały przynajmniej ja to tak zawsze widziałam. Myślę, że ty też z czasem to dostrzeżesz - była ciekawa czy wypadała, choć trochę naturalnie z graniem pomocnej. Próbowała się pokazać jej, jako ktoś, kto w rodzie zawsze chętnie wysłucha problemów czy coś w tym guście. Powodem głównym nadal pozostawało to, że wola sobie nie robić problemów wewnątrz rodziny. Nigdy nie było jej to na rękę. Ponownie zwróciła swój wzrok na dziewczynę.
- Kto wie? Jednak może lepiej by nigdy nie nadszedł? Tego nie można być pewnym. Wydaje mi się, że odwagę w sobie można odkryć jedynie w dość niecodziennych i często niemiłych sytuacjach, których zwykle staramy się unikać. A chyba lepiej jednak by takich sytuacji było jak najmniej? - spytała lekko przechylając głowę jednak mimo pytania nadal kontynuowała. Postanowiła znów wrócić na temat Hogwartu. Ten wydawał się jej jednak najciekawszy, jeśli chodzi o temat rozmowy.
- To prawda. Ja miałam to szczęście, że ukończyłam naukę jeszcze przed tym jak doszło do zmian - dodała z lekkim uśmiechem. - Nie wiem czy bym się teraz tam odnalazła. Tak swoją drogą, co najbardziej lubiłaś w czasach szkolnych? Ja szczerze mówiąc uwielbiałam każdą okazje, gdy tylko mogłam pomachać różdżką - odrzekła w kierunku dziewczyny. W pewnym sensie powiedziała jej prawdę. W końcu nigdy nie powiedziała, kiedy właściwie używała tej różdżki. Mógł to być właściwie każdy przedmiot a czy robiła to w innych sytuacjach to już zupełnie inna historia. Poza tym wolała jej coś o sobie powiedzieć by nie wyszło, że zadaje tylko jej pytania a sama nic o sobie nie mówi. To było mogłoby dziwnie wyglądać.
Gość
Gość
Gdyby Lyra wiedziała o zainteresowaniach Vivienne, na pewno nie byłaby taka spokojna i beztroska. Czułaby niepokój, strach i niepewność, przebywając z osobą, o której wiedziałaby, że zna czarną magię. Wierzyła przecież, że czarna magia jest czymś złym i destrukcyjnym, a dobrzy ludzie jej unikali. Dlatego lepsza była ta niewiedza. Dzięki niej mogły rozmawiać normalnie, bez uprzedzeń i strachu ze strony Lyry, która pewnie wolałaby unikać tej niepokojącej, mrocznej krewnej Glaucusa. Jej małżonek kojarzył jej się z dobrocią, wyrozumiałością i przyjacielskością, więc aż trudno byłoby jej uwierzyć, że ktoś w jego rodzinie mógłby aż tak skrajnie się od niego różnić.
Może więc prawdą było to, że czasami lepiej było nie wiedzieć wszystkiego. Że zaspokajanie ciekawości niekiedy mogło prowadzić nawet do zguby, a w najlepszym przypadku rozczarowania, kiedy ktoś lub coś okazał się inny niż w wyobrażeniach.
- Może też wkrótce to poczuję – powiedziała więc. Zawsze lubiła mieć takie swoje miejsce, gdzie mogła zapomnieć o całym świecie. Miała je w Hogwarcie, a także w okolicy dawnego rodzinnego domu. Musiała odnaleźć je i tutaj, skoro teraz to tu był jej nowy dom.
Tak, zdecydowanie lepiej, żeby złych sytuacji było jak najmniej. I tak już ich trochę przeżyła w ostatnich miesiącach, nie potrzebowała więcej wrażeń. Na pewno nie teraz. Najlepiej nigdy. Wolałaby spędzić spokojne życie u boku męża, doczekać się dzieci i spełniać się twórczo. Bez strachu przed pogarszającą się sytuacją w ich magicznym świecie i bez innych zawirowań. Ale, chociaż była tak młoda, zdążyła się już przekonać, że życie lubiło się komplikować.
- Lepiej. Masz rację, wolałabym chyba nie doczekać tego momentu, kiedy musiałabym odnajdywać w sobie tego ukrytego Gryfona. Wolę spokojne życie – przyznała po chwili. Może i była nudną osóbką, ale nie potrzebowała silnych wrażeń ani niesamowitych przygód. Pragnęła szczęścia rodzinnego, spokoju i stabilizacji.
Zamyśliła się na moment, zerkając na kobietę. Nie wiedziała, czy nie nadużywa jej cierpliwości, kontynuując rozmowę, ale skoro nadarzyła się okazja, chciała choć trochę ją poznać. Nawet jeśli pewnie niedługo rozejdą się w swoje strony i nie wiadomo, kiedy spotkają ponownie.
- Cieszę się, że chociaż w tych pierwszych latach mogłam jeszcze poznać ten stary Hogwart. – Dzieci, które szły tam teraz, już nie miały tej możliwości, mogły znać go jedynie z opowieści rodziców i starszego rodzeństwa. – Muszę przyznać, że bardzo dobrze wspominam czasy szkoły. – Może poza tą dyskryminacją, której czasami doświadczała. I poza tą mrocznością, która zaczęła wkradać się w szkolne życie po nastaniu czasów Grindelwalda. – Lubiłam poznawać tajemnice zamku. Szukać nowych, pięknych zakątów z tą niezwykłą świadomością, ile setek lat istnieje to miejsce. Uwielbiałam błonia i te wszystkie zaklęte obrazy. Myślę, że też miały spory wpływ na to, że tak pokochałam malarstwo – mówiła, wspominając z sentymentem zamkowe korytarze obwieszone obrazami, rozległe błonia, liczne zakamarki, w których można było się zgubić. Chętnie poznawała je w towarzystwie przyjaciół, nawet jeśli niektórzy, jak Titus, byli tacy narwani. – A jeśli chodzi o przedmioty, to chyba najbardziej lubiłam zaklęcia.
Zaklęcia zawsze wspominała dobrze i lubiła się ich uczyć. Zajęcia z obrony przed czarną magią nadal kojarzyły jej się głównie z wypadkiem, którego na nich doznała, więc myślała o nich z mniejszym entuzjazmem, choć sam przedmiot uważała za bardzo ważny i potrzebny.
Może więc prawdą było to, że czasami lepiej było nie wiedzieć wszystkiego. Że zaspokajanie ciekawości niekiedy mogło prowadzić nawet do zguby, a w najlepszym przypadku rozczarowania, kiedy ktoś lub coś okazał się inny niż w wyobrażeniach.
- Może też wkrótce to poczuję – powiedziała więc. Zawsze lubiła mieć takie swoje miejsce, gdzie mogła zapomnieć o całym świecie. Miała je w Hogwarcie, a także w okolicy dawnego rodzinnego domu. Musiała odnaleźć je i tutaj, skoro teraz to tu był jej nowy dom.
Tak, zdecydowanie lepiej, żeby złych sytuacji było jak najmniej. I tak już ich trochę przeżyła w ostatnich miesiącach, nie potrzebowała więcej wrażeń. Na pewno nie teraz. Najlepiej nigdy. Wolałaby spędzić spokojne życie u boku męża, doczekać się dzieci i spełniać się twórczo. Bez strachu przed pogarszającą się sytuacją w ich magicznym świecie i bez innych zawirowań. Ale, chociaż była tak młoda, zdążyła się już przekonać, że życie lubiło się komplikować.
- Lepiej. Masz rację, wolałabym chyba nie doczekać tego momentu, kiedy musiałabym odnajdywać w sobie tego ukrytego Gryfona. Wolę spokojne życie – przyznała po chwili. Może i była nudną osóbką, ale nie potrzebowała silnych wrażeń ani niesamowitych przygód. Pragnęła szczęścia rodzinnego, spokoju i stabilizacji.
Zamyśliła się na moment, zerkając na kobietę. Nie wiedziała, czy nie nadużywa jej cierpliwości, kontynuując rozmowę, ale skoro nadarzyła się okazja, chciała choć trochę ją poznać. Nawet jeśli pewnie niedługo rozejdą się w swoje strony i nie wiadomo, kiedy spotkają ponownie.
- Cieszę się, że chociaż w tych pierwszych latach mogłam jeszcze poznać ten stary Hogwart. – Dzieci, które szły tam teraz, już nie miały tej możliwości, mogły znać go jedynie z opowieści rodziców i starszego rodzeństwa. – Muszę przyznać, że bardzo dobrze wspominam czasy szkoły. – Może poza tą dyskryminacją, której czasami doświadczała. I poza tą mrocznością, która zaczęła wkradać się w szkolne życie po nastaniu czasów Grindelwalda. – Lubiłam poznawać tajemnice zamku. Szukać nowych, pięknych zakątów z tą niezwykłą świadomością, ile setek lat istnieje to miejsce. Uwielbiałam błonia i te wszystkie zaklęte obrazy. Myślę, że też miały spory wpływ na to, że tak pokochałam malarstwo – mówiła, wspominając z sentymentem zamkowe korytarze obwieszone obrazami, rozległe błonia, liczne zakamarki, w których można było się zgubić. Chętnie poznawała je w towarzystwie przyjaciół, nawet jeśli niektórzy, jak Titus, byli tacy narwani. – A jeśli chodzi o przedmioty, to chyba najbardziej lubiłam zaklęcia.
Zaklęcia zawsze wspominała dobrze i lubiła się ich uczyć. Zajęcia z obrony przed czarną magią nadal kojarzyły jej się głównie z wypadkiem, którego na nich doznała, więc myślała o nich z mniejszym entuzjazmem, choć sam przedmiot uważała za bardzo ważny i potrzebny.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Jakże oczywiste podejście do życia pomyślała Vivienne słysząc kolejne odpowiedzi. Jednakże czy takie postrzeganie rzeczy mogłoby być złe? Każdy chciał spokojnego życia bez problemów. Nawet ona sama przecież wolała w spokoju poddawać się swym zainteresowaniom bez wiedzy osób trzecich. Wszystko, co do tej pory słyszała brzmiało rozsądnie. Dziewczyna przed nią wydawała się być zupełnie czysta i tak niewinna starająca trzymać się z dala od wszelkich kłopotów pragnąca jedynie spokojnego rodzinnego życia do późnej starości. Jednakże, co mogło być w tym interesującego na dłuższy okres czasu?
Nie była po prostu w stanie tego sobie wyobrazić. Życie zawsze było ciekawsze, gdy zmierzało się ku czemuś nieznanemu a nie tkwiło w wiecznej stagnacji. Oczywistym było, że oba wybory miały dwie strony medalu. Wybór, którego dokonała, Vivienne będąc jeszcze młodą dziewczyną będzie się za nią ciągnął już zawsze. Nigdy nie będzie mogła być nikogo pewna zawsze będzie czuła do każdego pewną nieufność. W każdym będzie widziała potencjalne zagrożenie dla swych celów. W końcu skąd mogła wiedzieć, kto jej nie wbije noża w plecy przy pierwszej możliwej okazji? Przyjaźnie się rodziły i w końcu znikały nic nie trwało nigdy wiecznie taka była natura tego świata. Zdała sobie z tego sprawę będąc jeszcze w Hogwarcie. To wtedy zawiązała jedną z pierwszych przyjaźni, której prawdziwym celem było tylko zdobycie tego, czego tak bardzo pragnęła. Gdy zdobyła wiedzę, której pragnęła porzuciła tego tak zwanego przyjaciela jak nic znaczący odpadek. Nawet nie bardzo się interesowała, jaki los go potem spotkał. Tak samo było potem z tą czarownicą, której imienia już nawet nie pamiętała. Była dobrą nauczycielką, ale zbyt zuchwałą i w końcu została nakryta. Wtedy również Vivienne musiała zapomnieć o kolejnej dawnej przyjaźni, która na dobrą sprawę nigdy tak naprawdę nie istniała. Zapewne tamta czarownica nadal tkwiła w Azkabanie za swe matactwa. Jednak, jaka to była różnica? Skoro osiągnęła swój cel dalszy jej los nie był ważny. Tak właśnie nabyła swe doświadczenia. Gdyby podobnie jak tamci otworzyła się na kogoś i podzieliła swymi przemyśleniami zapewne skończyłaby tak samo jak nie jeszcze gorzej. Nie było tu miejsca na sentymenty. Musiała pozostać zamknięta na innych a swe prawdziwe emocje skrywać pod maską, którą pokazywała, na co dzień światu.
Taki los jednak raczej nie czekał dziewczyny, która przed nią stała. Tacy ludzie zwykle trzymali się z dala od kłopotów i wiedli nudne, lecz spokojne życie dożywając późnej starości a potem świat o nich zapominał. Kolejne smutne prawo tego świata. Ciekawe czy istniała metoda być, choć trochę zmienić nastawienie jej rozmówczyni do czarnej magii? To mogłoby być całkiem zabawne. Jednak to nie była jej rola. Kłóciłoby się to z jej zasadą, co do ujawniania i wysokiego ryzyka. Być może jakimś cudem sama kiedyś się bardziej na to otworzy.
- Sądzę, że to życzenie się akurat spełni. Po tej krótkiej rozmowie mogę stwierdzić, że jesteś raczej spokojną osobą unikającą wszelkich problemów, co w dzisiejszym niepewnym świecie wydaje się najlepszym rozwiązaniem - odparła niezwykle spokojnie. Nie zdradzała po sobie przemyśleń, które krążyły jej cały czas w głowie. - O tak to prawda, Hogwart zawsze był magicznym miejsce każdemu wszczepiał pasje na zupełnie inny sposób. Niestety z twoich niektórych słów wnioskuje, że nie jest już takim, jakim bym, chociaż ja jeszcze go pamiętała za swych szkolnych czasów - dodała z lekkim westchnięciem by znów spojrzeć na dziewczynę. - A więc zaklęcia? Też bardzo je lubiłam swego czasu był to jeden z przyjemniejszych przedmiotów. Niestety jednak tamte czasy już nie wrócą i trzeba iść w przyszłość - dodała dalej zerkając na dziewczynę. - Mam również nadzieje, że nadal żyjesz w dobrych stosunkach ze swoją rodziną po tym jak przyjęłaś nazwisko Travers - To ją też w sumie całkiem zastanawiało. Ciekawe, jakie podejście do jej ślubu miała rodzina, z której pochodziła.
Nie była po prostu w stanie tego sobie wyobrazić. Życie zawsze było ciekawsze, gdy zmierzało się ku czemuś nieznanemu a nie tkwiło w wiecznej stagnacji. Oczywistym było, że oba wybory miały dwie strony medalu. Wybór, którego dokonała, Vivienne będąc jeszcze młodą dziewczyną będzie się za nią ciągnął już zawsze. Nigdy nie będzie mogła być nikogo pewna zawsze będzie czuła do każdego pewną nieufność. W każdym będzie widziała potencjalne zagrożenie dla swych celów. W końcu skąd mogła wiedzieć, kto jej nie wbije noża w plecy przy pierwszej możliwej okazji? Przyjaźnie się rodziły i w końcu znikały nic nie trwało nigdy wiecznie taka była natura tego świata. Zdała sobie z tego sprawę będąc jeszcze w Hogwarcie. To wtedy zawiązała jedną z pierwszych przyjaźni, której prawdziwym celem było tylko zdobycie tego, czego tak bardzo pragnęła. Gdy zdobyła wiedzę, której pragnęła porzuciła tego tak zwanego przyjaciela jak nic znaczący odpadek. Nawet nie bardzo się interesowała, jaki los go potem spotkał. Tak samo było potem z tą czarownicą, której imienia już nawet nie pamiętała. Była dobrą nauczycielką, ale zbyt zuchwałą i w końcu została nakryta. Wtedy również Vivienne musiała zapomnieć o kolejnej dawnej przyjaźni, która na dobrą sprawę nigdy tak naprawdę nie istniała. Zapewne tamta czarownica nadal tkwiła w Azkabanie za swe matactwa. Jednak, jaka to była różnica? Skoro osiągnęła swój cel dalszy jej los nie był ważny. Tak właśnie nabyła swe doświadczenia. Gdyby podobnie jak tamci otworzyła się na kogoś i podzieliła swymi przemyśleniami zapewne skończyłaby tak samo jak nie jeszcze gorzej. Nie było tu miejsca na sentymenty. Musiała pozostać zamknięta na innych a swe prawdziwe emocje skrywać pod maską, którą pokazywała, na co dzień światu.
Taki los jednak raczej nie czekał dziewczyny, która przed nią stała. Tacy ludzie zwykle trzymali się z dala od kłopotów i wiedli nudne, lecz spokojne życie dożywając późnej starości a potem świat o nich zapominał. Kolejne smutne prawo tego świata. Ciekawe czy istniała metoda być, choć trochę zmienić nastawienie jej rozmówczyni do czarnej magii? To mogłoby być całkiem zabawne. Jednak to nie była jej rola. Kłóciłoby się to z jej zasadą, co do ujawniania i wysokiego ryzyka. Być może jakimś cudem sama kiedyś się bardziej na to otworzy.
- Sądzę, że to życzenie się akurat spełni. Po tej krótkiej rozmowie mogę stwierdzić, że jesteś raczej spokojną osobą unikającą wszelkich problemów, co w dzisiejszym niepewnym świecie wydaje się najlepszym rozwiązaniem - odparła niezwykle spokojnie. Nie zdradzała po sobie przemyśleń, które krążyły jej cały czas w głowie. - O tak to prawda, Hogwart zawsze był magicznym miejsce każdemu wszczepiał pasje na zupełnie inny sposób. Niestety z twoich niektórych słów wnioskuje, że nie jest już takim, jakim bym, chociaż ja jeszcze go pamiętała za swych szkolnych czasów - dodała z lekkim westchnięciem by znów spojrzeć na dziewczynę. - A więc zaklęcia? Też bardzo je lubiłam swego czasu był to jeden z przyjemniejszych przedmiotów. Niestety jednak tamte czasy już nie wrócą i trzeba iść w przyszłość - dodała dalej zerkając na dziewczynę. - Mam również nadzieje, że nadal żyjesz w dobrych stosunkach ze swoją rodziną po tym jak przyjęłaś nazwisko Travers - To ją też w sumie całkiem zastanawiało. Ciekawe, jakie podejście do jej ślubu miała rodzina, z której pochodziła.
Gość
Gość
Lyra, jak przystało na wrażliwą artystyczną duszę, wolała przeżywać świat w inny, łagodniejszy sposób. Lubiła czuć dotyk słońca na piegowatych policzkach, zapach lasu po deszczu, morza i farb olejnych. Kochała przelewać swoje uczucia na płótno, tworzyć sztukę i sycić oczy widokiem pięknych miejsc. Odnajdywała piękno życia w takich małych rzeczach, nie widząc potrzeby kuszenia losu i pakowania się w niebezpieczne sytuacje. Zrozumiała to jednak dopiero później, wcześniej nie będąc świadomą lekkomyślności i oderwania od rzeczywistości niektórych swoich dziecinnych marzeń.
Jednak nie tylko tego typu doznania dostarczały jej szczęścia. Odnajdywała je także za sprawą bliskich sobie osób. Lubiła widok uśmiechniętego męża, dołeczki w jego policzkach, jego ciepłe dłonie i opowieści, które opowiadał. Cieszyła się, gdy był przy niej, i mimo jej spokojnego, łagodnego usposobienia wzbudzał w niej fascynację jego światem, tym, jak wiele pięknych miejsc było mu dane zobaczyć. Rozmyślając o Glaucusie, znowu się zarumieniła, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak bardzo tęskniła za jego obecnością.
Może i tacy ludzie jak ona, spokojni, nie wychylający się i oddający się zwyczajnemu życiu, zostaną zapomniani. Nie było jednak powiedziane, że istniała tylko jedna droga do bycia zapamiętanym przez potomnych. Kto wie, może pamięć po niej przetrwa za sprawą sztuki, którą po sobie pozostawi? Chciała kiedyś osiągnąć taki poziom, że nawet po latach jej obrazy wciąż będą trwać, a wraz z nimi pamięć o artystce, która je stworzyła. A nawet jeśli nie, chciała przeżyć swoje życie i na jego koniec móc powiedzieć, że niewielu rzeczy żałuje. Ostatecznie wielu malarzy umierało, nigdy nie doczekawszy się zauważenia.
Kiedy jednak kobieta się odezwała, dziewczątko delikatnie pokręciło głową, z powątpiewaniem.
- Ja nie muszę szukać kłopotów. One i tak potrafią znaleźć mnie – skwitowała. W ciągu minionych miesięcy kilkukrotnie wpadła w tarapaty, mimo że starała się nie kusić losu. Spadały jednak na nią nieprzyjemne zbiegi okoliczności, a skoro czasy stawały się coraz bardziej mroczne, to obawiała się, że od problemów nie ucieknie, nawet jeśli bardzo by tego chciała.
- Nie jest taki, jak kiedyś, chociaż zależy, pod jakimi względami. Są rzeczy, które się nie zmieniły – przyznała po chwili. Nie zmienił się sam urok starego zamczyska z jego korytarzami, salami, obrazami i rozległymi błoniami. Nie zmienili się też ludzie. Ale atmosfera była inna, mniej beztroska i radosna, chociaż też nie zawsze. Wieża Gryffindoru nawet po nastaniu nowych czasów była gwarna i tłoczna, uczniowie starali się prowadzić zupełnie normalne życie. – I wiem, że to już przeszłość. Ten etap życia dobiegł dla nas końca i nawet jeśli jeszcze kiedyś zobaczymy to miejsce, to już z zupełnie innej perspektywy.
Ale kto by pomyślał, że będzie tak stać na plaży i beztrosko rozmawiać o dawnym Hogwarcie z nieznaną sobie krewną męża? Sama była zaskoczona tym, ile już rozmawiały. Gdy jednak padło pytanie o rodzinę, Lyra zauważalnie się zmieszała, a przez jej twarz przemknął cień.
- To... skomplikowane – stwierdziła lakonicznie. Jej stosunki z rodziną uległy zmianie. Lyra wybrała świat, od którego większość jej rodziny wolała się odsunąć. Zgodziła się zostać żoną Glaucusa. Jej bracia nie chcieli zaakceptować jej wyboru i właściwie widywała się głównie z matką, a to i też rzadko, bo za bardzo się bała, że wpadnie u niej na któregoś z braci. Nie potrafiła jednak opowiedzieć o tym osobie, której właściwie nie znała. Błahe, nic nie znaczące rozmowy o czasach szkolnych to jedno, ale temat rodziny był dla Lyry trudny. Nagle zapragnęła wrócić do domu.
Jednak nie tylko tego typu doznania dostarczały jej szczęścia. Odnajdywała je także za sprawą bliskich sobie osób. Lubiła widok uśmiechniętego męża, dołeczki w jego policzkach, jego ciepłe dłonie i opowieści, które opowiadał. Cieszyła się, gdy był przy niej, i mimo jej spokojnego, łagodnego usposobienia wzbudzał w niej fascynację jego światem, tym, jak wiele pięknych miejsc było mu dane zobaczyć. Rozmyślając o Glaucusie, znowu się zarumieniła, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak bardzo tęskniła za jego obecnością.
Może i tacy ludzie jak ona, spokojni, nie wychylający się i oddający się zwyczajnemu życiu, zostaną zapomniani. Nie było jednak powiedziane, że istniała tylko jedna droga do bycia zapamiętanym przez potomnych. Kto wie, może pamięć po niej przetrwa za sprawą sztuki, którą po sobie pozostawi? Chciała kiedyś osiągnąć taki poziom, że nawet po latach jej obrazy wciąż będą trwać, a wraz z nimi pamięć o artystce, która je stworzyła. A nawet jeśli nie, chciała przeżyć swoje życie i na jego koniec móc powiedzieć, że niewielu rzeczy żałuje. Ostatecznie wielu malarzy umierało, nigdy nie doczekawszy się zauważenia.
Kiedy jednak kobieta się odezwała, dziewczątko delikatnie pokręciło głową, z powątpiewaniem.
- Ja nie muszę szukać kłopotów. One i tak potrafią znaleźć mnie – skwitowała. W ciągu minionych miesięcy kilkukrotnie wpadła w tarapaty, mimo że starała się nie kusić losu. Spadały jednak na nią nieprzyjemne zbiegi okoliczności, a skoro czasy stawały się coraz bardziej mroczne, to obawiała się, że od problemów nie ucieknie, nawet jeśli bardzo by tego chciała.
- Nie jest taki, jak kiedyś, chociaż zależy, pod jakimi względami. Są rzeczy, które się nie zmieniły – przyznała po chwili. Nie zmienił się sam urok starego zamczyska z jego korytarzami, salami, obrazami i rozległymi błoniami. Nie zmienili się też ludzie. Ale atmosfera była inna, mniej beztroska i radosna, chociaż też nie zawsze. Wieża Gryffindoru nawet po nastaniu nowych czasów była gwarna i tłoczna, uczniowie starali się prowadzić zupełnie normalne życie. – I wiem, że to już przeszłość. Ten etap życia dobiegł dla nas końca i nawet jeśli jeszcze kiedyś zobaczymy to miejsce, to już z zupełnie innej perspektywy.
Ale kto by pomyślał, że będzie tak stać na plaży i beztrosko rozmawiać o dawnym Hogwarcie z nieznaną sobie krewną męża? Sama była zaskoczona tym, ile już rozmawiały. Gdy jednak padło pytanie o rodzinę, Lyra zauważalnie się zmieszała, a przez jej twarz przemknął cień.
- To... skomplikowane – stwierdziła lakonicznie. Jej stosunki z rodziną uległy zmianie. Lyra wybrała świat, od którego większość jej rodziny wolała się odsunąć. Zgodziła się zostać żoną Glaucusa. Jej bracia nie chcieli zaakceptować jej wyboru i właściwie widywała się głównie z matką, a to i też rzadko, bo za bardzo się bała, że wpadnie u niej na któregoś z braci. Nie potrafiła jednak opowiedzieć o tym osobie, której właściwie nie znała. Błahe, nic nie znaczące rozmowy o czasach szkolnych to jedno, ale temat rodziny był dla Lyry trudny. Nagle zapragnęła wrócić do domu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Kłopoty potrafiły ją znaleźć same? To z pewnością dziwiło. Ktoś o takim charakterze potrafi wpadać w jakieś problemy? Widać było, że starała się nie rozwijać tego tematu. Czyli musiało to być coś nieprzyjemnego. Może jakieś problemy rodzinne? Tak można by było pomyśleć po ostatnich słowach, które padły ze strony dziewczyny. Słowo skomplikowane często miało ułatwiać wyjście z tematu, w który ktoś nie chciał się zbyt mocno zagłębiać. A jednak było to w stanie powiedzieć, że ktoś ukrywa jakiś dręczący go problem. Wniosek nasuwał się w tej chwili jeden. Najwyraźniej z jakiegoś powodu jej rodzina nie była zadowolona z podjętych przez nią decyzji.
Jednak nie do końca rozumiała powód. Patrząc na dziewczynę widać było, że jest szczęśliwa w swym związku. Ponadto nie wyszła za nikogo podejrzanego a wręcz przeciwnie. Nie zawsze można spotkać kogoś takiego. Sama oczywiście nigdy nie zagłębiała się jakoś w sprawy związków jednak często widywała już osoby, które brały ślub bardziej będąc do tego zmuszonym. Ona sama była już kilkukrotnie przymuszana do tego przez rodziców. Jednak zawsze mimo wszystko potrafiła pozbyć się zbędnych jej partnerów życiowych. A jednak wiedziała, że jej ojciec a nawet matka łatwo jej nie odpuszczą. W końcu lata jej leciały. Jedynym wyjściem było znalezienie złotego środka, którego wciąż tak usilnie poszukiwała.
Niestety nie tylko zdobyła kolejne informacje. Spostrzegła, że przez ostatnie pytanie musiała w jakiś sposób przebudzić jakieś wspomnienia rozmówczyni a może jej ukryte myśli? Może też, dlatego właśnie tu przychodziłaby odegnać je właśnie. Naprawienie obecnej sytuacji może okazać się niezwykle trudne. Wdrażanie się bardziej w ten temat by się jej zwierzyła ze swych problemów mogłoby jeszcze bardziej ją zrazić. Jedyną możliwością pozostaje nie naciskać i po prostu pozwolić uspokoić się sytuacji. Być może pewnego dnia będzie miała ochotę o tym porozmawiać. Nigdy nie będą to zapewne istotne informacje, ale po prostu Vivienne miała całkiem ciekawską naturę. Poza tym nadal zastanawiały ją te kłopoty, co miały prześladować te dziewczynę.
- Rozumiem - powiedziała lekko mrużąc oczy a jej twarz lekko zbladła. - Wybacz nie chciałam psuć twojego nastroju. Może wydawać ci się to dziwne, ale chyba dobrze wiem, co masz na myśli. Nie wszystko niestety jest takie jakbyśmy chcieli - rzekła podchodząc bliżej wody jednak zatrzymała się w pewnym momencie. - Mam jednak nadzieje, że nie zniszczyłam ci nastroju ostatnim pytaniem i wciąż będziesz szukać swego natchnienia. Jeszcze raz przepraszam. Chyba lepiej będzie jak już jednak pójdę i tak długo cię dręczyłam. Mam nadzieje, że szybko się odnajdziesz wśród nas - z ostatnimi słowami na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Każde słowo miało swój cel tak jak i teraz. Gdyby zachowała się inaczej mogłaby wywołać jakieś niepotrzebne podejrzenia u dziewczyny a tego nie chciała. Zresztą to kwestia czasu i sama sobie w końcu wyrobi o niej zdanie. Była pewna, że to nie będzie ich ostatnie spotkanie.
Jednak nie do końca rozumiała powód. Patrząc na dziewczynę widać było, że jest szczęśliwa w swym związku. Ponadto nie wyszła za nikogo podejrzanego a wręcz przeciwnie. Nie zawsze można spotkać kogoś takiego. Sama oczywiście nigdy nie zagłębiała się jakoś w sprawy związków jednak często widywała już osoby, które brały ślub bardziej będąc do tego zmuszonym. Ona sama była już kilkukrotnie przymuszana do tego przez rodziców. Jednak zawsze mimo wszystko potrafiła pozbyć się zbędnych jej partnerów życiowych. A jednak wiedziała, że jej ojciec a nawet matka łatwo jej nie odpuszczą. W końcu lata jej leciały. Jedynym wyjściem było znalezienie złotego środka, którego wciąż tak usilnie poszukiwała.
Niestety nie tylko zdobyła kolejne informacje. Spostrzegła, że przez ostatnie pytanie musiała w jakiś sposób przebudzić jakieś wspomnienia rozmówczyni a może jej ukryte myśli? Może też, dlatego właśnie tu przychodziłaby odegnać je właśnie. Naprawienie obecnej sytuacji może okazać się niezwykle trudne. Wdrażanie się bardziej w ten temat by się jej zwierzyła ze swych problemów mogłoby jeszcze bardziej ją zrazić. Jedyną możliwością pozostaje nie naciskać i po prostu pozwolić uspokoić się sytuacji. Być może pewnego dnia będzie miała ochotę o tym porozmawiać. Nigdy nie będą to zapewne istotne informacje, ale po prostu Vivienne miała całkiem ciekawską naturę. Poza tym nadal zastanawiały ją te kłopoty, co miały prześladować te dziewczynę.
- Rozumiem - powiedziała lekko mrużąc oczy a jej twarz lekko zbladła. - Wybacz nie chciałam psuć twojego nastroju. Może wydawać ci się to dziwne, ale chyba dobrze wiem, co masz na myśli. Nie wszystko niestety jest takie jakbyśmy chcieli - rzekła podchodząc bliżej wody jednak zatrzymała się w pewnym momencie. - Mam jednak nadzieje, że nie zniszczyłam ci nastroju ostatnim pytaniem i wciąż będziesz szukać swego natchnienia. Jeszcze raz przepraszam. Chyba lepiej będzie jak już jednak pójdę i tak długo cię dręczyłam. Mam nadzieje, że szybko się odnajdziesz wśród nas - z ostatnimi słowami na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Każde słowo miało swój cel tak jak i teraz. Gdyby zachowała się inaczej mogłaby wywołać jakieś niepotrzebne podejrzenia u dziewczyny a tego nie chciała. Zresztą to kwestia czasu i sama sobie w końcu wyrobi o niej zdanie. Była pewna, że to nie będzie ich ostatnie spotkanie.
Gość
Gość
Niestety, najwyraźniej niewinny wygląd i łagodne usposobienie nie były gwarancją uniknięcia kłopotów. Tych spadło na nią sporo w ciągu ostatniego roku, ale nie zamierzała wdawać się w szczegóły, tak samo, jak odnośnie relacji rodzinnych. Kto by pomyślał, że zwykły ślub, taki, jaki powinien czekać każdą młodą szlachciankę, tak bardzo je skomplikuje? Najwyraźniej nie wszyscy podzielali jej przekonanie, że powinna zgodzić się na propozycję Traversów. Lyra nie miałaby w sobie dość buty, żeby odmówić propozycji takiego rodu. Żeby odmówić Glaucusowi, którego lubiła i szanowała. Nie przewidziała jednak, że decyzja ta pociągnie za sobą konflikt z braćmi. Z żadnym z nich nie widziała się od dłuższego czasu, chociaż wciąż pamiętała, jak jakiś miesiąc temu pojawił się tu Barry; jego wizyta skończyła się kłótnią i odejściem brata, który później już nie nawiązał z nią żadnego kontaktu. Zupełnie, jakby wraz ze swoim wyborem szlacheckiego życia u boku małżonka przestała dla niego istnieć.
Lyra nie mogłaby jednak powiedzieć, że jej małżeństwo było nieszczęśliwe. Czuła się przy Glaucusie wyjątkowo dobrze. Sama jego obecność w pobliżu potrafiła poprawić jej samopoczucie i przyjemnie spędzało jej się z nim czas. Gdy wyjechał, zaczęła odczuwać osamotnienie, mimo że regularnie spotykała się z młodszą siostrą swojego męża.
Ku jej uldze, kobieta nie zaczęła drążyć niezręcznego tematu. Lyra przygryzła lekko wargę i zamyśliła się.
- Nic się nie stało – powiedziała po chwili. – Ale masz rację, nie wszystko układa się tak, jak myśleliśmy, że się ułoży. – Czasami bywało i tak, że ludzie, których darzyliśmy zaufaniem, okazywali się zawodzić. Rodziny czy przyjaźnie rozpadały się niekiedy z naprawdę błahych powodów, a wymarzone życie okazywało się podszyte goryczą. – Z tym trzeba się niestety pogodzić. – Nawet jeśli to często było takie trudne.
Umilkła, znowu wpatrując się w morze.
- Może będę już powoli wracać. Dość znacznie oddaliłam się do domu – powiedziała po chwili. Także była pewna, że to nie ostatnie spotkanie. Skoro należały teraz do jednej rodziny, ich ścieżki z pewnością jeszcze się skrzyżują. Ale kiedy? Nie wiadomo.
Pożegnała się jednak z nią, po czym powoli zaczęła oddalać się w tą samą stronę, z której tutaj przyszła.
| zt. x 2
Lyra nie mogłaby jednak powiedzieć, że jej małżeństwo było nieszczęśliwe. Czuła się przy Glaucusie wyjątkowo dobrze. Sama jego obecność w pobliżu potrafiła poprawić jej samopoczucie i przyjemnie spędzało jej się z nim czas. Gdy wyjechał, zaczęła odczuwać osamotnienie, mimo że regularnie spotykała się z młodszą siostrą swojego męża.
Ku jej uldze, kobieta nie zaczęła drążyć niezręcznego tematu. Lyra przygryzła lekko wargę i zamyśliła się.
- Nic się nie stało – powiedziała po chwili. – Ale masz rację, nie wszystko układa się tak, jak myśleliśmy, że się ułoży. – Czasami bywało i tak, że ludzie, których darzyliśmy zaufaniem, okazywali się zawodzić. Rodziny czy przyjaźnie rozpadały się niekiedy z naprawdę błahych powodów, a wymarzone życie okazywało się podszyte goryczą. – Z tym trzeba się niestety pogodzić. – Nawet jeśli to często było takie trudne.
Umilkła, znowu wpatrując się w morze.
- Może będę już powoli wracać. Dość znacznie oddaliłam się do domu – powiedziała po chwili. Także była pewna, że to nie ostatnie spotkanie. Skoro należały teraz do jednej rodziny, ich ścieżki z pewnością jeszcze się skrzyżują. Ale kiedy? Nie wiadomo.
Pożegnała się jednak z nią, po czym powoli zaczęła oddalać się w tą samą stronę, z której tutaj przyszła.
| zt. x 2
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Obudził się późno jak na siebie. Godzina ósma trzydzieści krzyczała do niego z zegara na korytarzu, gdy rozpoczynał dzień. Wszystko jednak należało zrzucić na eliksiry nasenne - odpoczynek był mu niezwykle potrzebny, a jego bezsenność nie sprzyjała kuracji obrażeń, których nabawił się w czasie swojej próby.
Oparty o umywalkę spojrzał w lustro i zaczął zastanawiać się, kim tak właściwie jest człowiek, którego w nim widzi. Minęło ponad pół roku, już trzy kwartały wręcz, odkąd zaczął zmieniać się w kogoś innego. Alexander nabrał wody w ręce i obmył nią twarz, pozbywając się tym samym resztek senności, które gdzieś się jeszcze pałętały w kącikach jego oczu. Selwyn miał wrażenie, że zaczyna ogarniać go zgorzknienie. Niechcący zaczął nawet porównywać się do Garretta - Lex był bowiem na jak najlepszej drodze do pójścia w ślady aurora, a ta prowadziła to przemiany w rzeźbę o wyrytym na jej twarzy wiecznym frasunku. Sięgnął ro ręcznik, osuszył skórę, po czym musnął palcami tygodniowy rudy zarost (scheda po rodzinie od strony matki), który zdobił jego twarz. Włoski wbiły się w opuszki, a Lex aż syknął cicho, zaskoczony intensywnością czucia w swojej lewej ręce. Przyjrzał się wyzierającym przez ciało, niezwykle dobrze widocznym żyłom, cienkiej regenerującej się skórze, grubej i nieestetycznej bliźnie po tym, jak podciął sobie żyły. Westchnął i przymknął na moment powieki, a w jego umyśle przemknął znów obraz tamtego ciemnego pomieszczenia, w którym złożył się w ofierze Zakonowi. To był wręcz skrajny fanatyzm, coś, co leczy się u nich na oddziale. Jednak nie przeszkadzało mu to. Był dumny ze swoich czynów, oniemiały wręcz tym, do czego okazał się być zdolny i jakie otwierało to przed nim możliwości. Zmieniał się, to był fakt.
Dmuchnął jeszcze na swoją nadwrażliwą na dotyk dłoń, czując całkiem miłe mrowienie, po czym z półgorzkim półuśmiechem ubrał się i wyszedł z łazienki. Skierował swoje kroki prosto do kuchni, gdzie poza przyrządzonym przez skrzaty śniadaniem czekało na niego parę różnych eliksirów - do picia, do smarowania, do okładów, do namaczania. Wszystkie te czynności (z których jedzenie zabrało zdecydowanie najmniej czasu) trwały na tyle długo, że gdy skończył pielęgnacje swojego nadszarpniętego stanu zdrowia był najwyższy czas wychodzić. Machnął różdżką, bandażując lewe przedramię, narzucił na grzbiet płaszcz i z dużą ostrożnością oraz skupieniem teleportował się w dobrze znane mu miejsce.
Był punkt dwunasta gdy Alexander zakołatał do drzwi dworku w Norfolk, lekko zdenerwowany zaciskając i prostując czerwieniejące palce lewej opatrzonej ręki, jak i tej prawej, niesamowicie świadom swojego równie zaczerwienionego od wiosennej chłodnej bryzy nosa i policzków. Potrzebował jednak jakoś oderwać się od ciężaru, który nosił na barkach - choćby na chwilę. A na Lyrę zawsze można było w tej kwestii liczyć, rozmowa z nią bowiem kierowała się własnymi zasadami i uciekała nie raz daleko od spraw przyziemnych, dając potrzebne ukojenie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
| 22.04
Minione dni można było uznać za dosyć specyficzne. W końcu nie codziennie Lyra dowiadywała się o tym, że najprawdopodobniej jest w ciąży, i nie każdego dnia musiała przekazywać takie wieści swojemu mężowi. Wciąż miała w pamięci powrót Glaucusa z wyprawy, który zastał ją w nie najlepszym zdrowiu, późniejszą rozmowę z wezwanym przez niego Adrienem Carrowem, a później ponowne znalezienie się sam na sam z mężem, któremu musiała powiedzieć, że być może zostaną rodzicami.
Zgodnie z poleceniem uzdrowiciela wczoraj udała się do Munga, gdzie jej prawdopodobna ciąża została potwierdzona. Nadal jednak dziwnie było jej z myślą o zostaniu matką. Trudno było jej wyobrazić sobie siebie w tej roli. Ona? Matką? Przecież sama była jeszcze w pewnym sensie dzieckiem. Dopiero uczyła odnajdywać się w nowym życiu, uczyła się, jak być dobrą żoną i damą, godną noszenia nazwiska swojego małżonka. Ciąża spadła na nią nagle i nieoczekiwanie, ale skoro Glaucus wcale nie wydawał się zawiedziony, to może nie powinna się martwić, a z dumą i radością przygotować się do wypełnienia kolejnego ważnego obowiązku szlachcianki – wydania na świat potomka swojego męża. Nie ulegało wątpliwości, że Lyra pragnęła być dobrą szlachecką żoną, z której jej mąż i jego rodzina mogliby być dumni. Pragnęła także mieć dzieci, chociaż nie myślała, że to może się wydarzyć tak szybko.
Kiedy tak dochodziła do siebie po tych wszystkich wieściach, do jej okna zapukała sowa Alexa. Lyra z chęcią zgodziła się na spotkanie, w końcu nie widzieli się już dawno, ostatni raz Alexander był tutaj, gdy przeprowadzał z nią sesję hipnozy na początku marca. Spodziewała się, że miał dużo pracy na swoim stażu, dlatego nie miał czasu, żeby się z nią zobaczyć. Był też jedną z nielicznych osób, którym mogłaby zaufać na tyle, by przekazać wieść o swoim odmiennym stanie. Wierzyła, że jako uzdrowiciel, będzie odpowiednią osobą do porozmawiania o tym.
Gdy tylko zjawił się w dworku, sama pospieszyła, żeby go wpuścić. Gdy jednak drzwi się otworzyły i zobaczyła, jak wyglądał, stanęła jak wryta, uchylając usta ze zdumienia i nie wiedząc, co powiedzieć. Alex wyglądał po prostu strasznie. Wymizerowany, zaczerwieniony, z obandażowanymi rękami... A najgorsze było jego spojrzenie. Miała wrażenie, jakby patrzył na nią nie młody mężczyzna, starszy od niej o zaledwie dwa lata, a osoba, którą dotknęły trudne przeżycia. Już podczas ostatniej wizyty Alex wydawał się przygnębiony i znękany, ale było to nic w porównaniu z tym, co zobaczyła teraz.
- Alex... – wydusiła w końcu. – Co się stało? Wybacz, że to powiem, ale wyglądasz... strasznie.
W jej oczach błysnął niepokój. Na moment zapomniała nawet o własnych dylematach, skupiając się na uważnym lustrowaniu twarzy przyjaciela. Nie miała pojęcia, co mogło mu się przydarzyć. Doprowadził się do takiego stanu przez pracę, przez przygnębienie po zniknięciu narzeczonej, czy może z jeszcze innego powodu?
- Chcesz przejść się na wybrzeże? Czy może wolałbyś odpocząć w domu? – Gdyby tak jej zemdlał podczas spaceru, pewnie nie wiedziałaby, co robić, nie umiała używać żadnych leczących zaklęć. W dodatku sama też nie była w idealnym stanie. Była blada, miała lekko podkrążone oczy, a od czasu do czasu wciąż doskwierały jej wymioty, szczególnie rano. Teraz już wiedziała, czym były spowodowane. Chętnie jednak wybrałaby się na spacer, o którym wspomniała mu już w liście, ale czekała na jego ostateczną decyzję, a także na odpowiedź na jej wcześniejsze pytanie.
Minione dni można było uznać za dosyć specyficzne. W końcu nie codziennie Lyra dowiadywała się o tym, że najprawdopodobniej jest w ciąży, i nie każdego dnia musiała przekazywać takie wieści swojemu mężowi. Wciąż miała w pamięci powrót Glaucusa z wyprawy, który zastał ją w nie najlepszym zdrowiu, późniejszą rozmowę z wezwanym przez niego Adrienem Carrowem, a później ponowne znalezienie się sam na sam z mężem, któremu musiała powiedzieć, że być może zostaną rodzicami.
Zgodnie z poleceniem uzdrowiciela wczoraj udała się do Munga, gdzie jej prawdopodobna ciąża została potwierdzona. Nadal jednak dziwnie było jej z myślą o zostaniu matką. Trudno było jej wyobrazić sobie siebie w tej roli. Ona? Matką? Przecież sama była jeszcze w pewnym sensie dzieckiem. Dopiero uczyła odnajdywać się w nowym życiu, uczyła się, jak być dobrą żoną i damą, godną noszenia nazwiska swojego małżonka. Ciąża spadła na nią nagle i nieoczekiwanie, ale skoro Glaucus wcale nie wydawał się zawiedziony, to może nie powinna się martwić, a z dumą i radością przygotować się do wypełnienia kolejnego ważnego obowiązku szlachcianki – wydania na świat potomka swojego męża. Nie ulegało wątpliwości, że Lyra pragnęła być dobrą szlachecką żoną, z której jej mąż i jego rodzina mogliby być dumni. Pragnęła także mieć dzieci, chociaż nie myślała, że to może się wydarzyć tak szybko.
Kiedy tak dochodziła do siebie po tych wszystkich wieściach, do jej okna zapukała sowa Alexa. Lyra z chęcią zgodziła się na spotkanie, w końcu nie widzieli się już dawno, ostatni raz Alexander był tutaj, gdy przeprowadzał z nią sesję hipnozy na początku marca. Spodziewała się, że miał dużo pracy na swoim stażu, dlatego nie miał czasu, żeby się z nią zobaczyć. Był też jedną z nielicznych osób, którym mogłaby zaufać na tyle, by przekazać wieść o swoim odmiennym stanie. Wierzyła, że jako uzdrowiciel, będzie odpowiednią osobą do porozmawiania o tym.
Gdy tylko zjawił się w dworku, sama pospieszyła, żeby go wpuścić. Gdy jednak drzwi się otworzyły i zobaczyła, jak wyglądał, stanęła jak wryta, uchylając usta ze zdumienia i nie wiedząc, co powiedzieć. Alex wyglądał po prostu strasznie. Wymizerowany, zaczerwieniony, z obandażowanymi rękami... A najgorsze było jego spojrzenie. Miała wrażenie, jakby patrzył na nią nie młody mężczyzna, starszy od niej o zaledwie dwa lata, a osoba, którą dotknęły trudne przeżycia. Już podczas ostatniej wizyty Alex wydawał się przygnębiony i znękany, ale było to nic w porównaniu z tym, co zobaczyła teraz.
- Alex... – wydusiła w końcu. – Co się stało? Wybacz, że to powiem, ale wyglądasz... strasznie.
W jej oczach błysnął niepokój. Na moment zapomniała nawet o własnych dylematach, skupiając się na uważnym lustrowaniu twarzy przyjaciela. Nie miała pojęcia, co mogło mu się przydarzyć. Doprowadził się do takiego stanu przez pracę, przez przygnębienie po zniknięciu narzeczonej, czy może z jeszcze innego powodu?
- Chcesz przejść się na wybrzeże? Czy może wolałbyś odpocząć w domu? – Gdyby tak jej zemdlał podczas spaceru, pewnie nie wiedziałaby, co robić, nie umiała używać żadnych leczących zaklęć. W dodatku sama też nie była w idealnym stanie. Była blada, miała lekko podkrążone oczy, a od czasu do czasu wciąż doskwierały jej wymioty, szczególnie rano. Teraz już wiedziała, czym były spowodowane. Chętnie jednak wybrałaby się na spacer, o którym wspomniała mu już w liście, ale czekała na jego ostateczną decyzję, a także na odpowiedź na jej wcześniejsze pytanie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra zaskoczyła go tym, że to właśnie ona otworzyła mu drzwi, nie zaś któryś z domowych skrzatów. Uśmiechnął się na jej widok, zaraz jednak ten gest zbladł, bowiem radość z ujrzenia przyjaciółki zastąpiły wyrzuty sumienia. Nie powinien był pozwolić sobie na tę słabość i pokazywać się u niej w takim stanie, należało zacisnąć zęby i przetrzymać, a nie martwić rudowłosą swoim stanem. Szok na jej twarzy mówił mu wszystko, nie miał jednak przecież możliwości w jakikolwiek sposób zamaskować swojej niedyspozycji. Nie będzie się przecież pudrował, Merlinie broń. A z ręką to już w ogóle nie wiedział, co miałby począć. Co się stało to się jednak nie odstanie, faktycznie nie pomyślał do końca o tym, jak Lyra zareaguje na jego wątpliwej jakości prezencję, chciał po prostu się z nią spotkać - teraz musiał jakoś się jej wytłumaczyć, ale przecież miał już gotową wymówkę.
- Nowe zasady witania gości w Norfolk? Też za tobą tęskniłem - zażartował, unosząc w swoim szelmowskim uśmiechu prawy kącik ust. - Dziękuję, że pytasz, jednak ty też nie wydajesz się wypoczęta. Może przejdziemy się i usiądziemy gdzieś przy brzegu? Świeże, wiosenne powietrze działa podobno cuda - powiedział, wchodząc do środka i sięgając po płaszczyk Lyry, by następnie pomóc jej go założyć. Zaoferował lady swoje prawe ramię, po czym poprowadził ją w kierunku szumu morza.
Ruszyli jedną z nadmorskich ścieżek, a choć to Alexander wybierał drogę to pod skórą czuł, że kieruje się we właściwym kierunku.
- Zasługujesz na małe wyjaśnienie - powiedział, po czym wyciągnął przed siebie zabandażowaną, lewą rękę. - Przesadziłem z pojedynkami ostatnio. Trochę za bardzo poniosła nas fantazja i skończyłem nieźle poodmrażany - wskazał na swoje czerwone policzki i nos, po czym poprzebierał moment palcami. - A tutaj nieostrożnie bawiłem się w naszej pracowni fajerwerków - mruknął, trochę zawstydzony. Grał jednak, przecież, że blefował. Najprawdopodobniej Lyrze nigdy nie będzie dane dowiedzieć się, przez co przeszedł Alexander tydzień temu.
- Dość jednak o mnie. Powiedz mi, co się działo gdy jak zwykle mnie nie było w pobliżu? - zapytał, a w tej samej chwili ujrzał sporych rozmiarów pień wyrzucony na plażę. W samą porę, bowiem odezwał się do niego ból w odmrożonych stopach, te bowiem jeszcze nie do końca się zagoiły. Starał się nie pokazać po sobie, że każdy krok zaczyna być dla niego uciążliwy: dzielnie odprowadził Lyrę do drzewa tworzącego siedzisko, po czym przystanął. - Lady pozwoli - skłonił się i wskazał jej miejsce na nagrzanym wiosennym słońcem pniaku, oferując rękę do asysty. Uśmiech an jego twarzy zdradzał jednak, że był całkowicie niepoważny i robił to wszystko w żartach. Jego oczy pozostawały jednak tak samo dziwne i obce, jakby rzeczywiście nie do końca wierzył w to, co robi. Starał się jednak usilnie o tym nie myśleć i po prostu przyjemnie spędzić czas.
- Nowe zasady witania gości w Norfolk? Też za tobą tęskniłem - zażartował, unosząc w swoim szelmowskim uśmiechu prawy kącik ust. - Dziękuję, że pytasz, jednak ty też nie wydajesz się wypoczęta. Może przejdziemy się i usiądziemy gdzieś przy brzegu? Świeże, wiosenne powietrze działa podobno cuda - powiedział, wchodząc do środka i sięgając po płaszczyk Lyry, by następnie pomóc jej go założyć. Zaoferował lady swoje prawe ramię, po czym poprowadził ją w kierunku szumu morza.
Ruszyli jedną z nadmorskich ścieżek, a choć to Alexander wybierał drogę to pod skórą czuł, że kieruje się we właściwym kierunku.
- Zasługujesz na małe wyjaśnienie - powiedział, po czym wyciągnął przed siebie zabandażowaną, lewą rękę. - Przesadziłem z pojedynkami ostatnio. Trochę za bardzo poniosła nas fantazja i skończyłem nieźle poodmrażany - wskazał na swoje czerwone policzki i nos, po czym poprzebierał moment palcami. - A tutaj nieostrożnie bawiłem się w naszej pracowni fajerwerków - mruknął, trochę zawstydzony. Grał jednak, przecież, że blefował. Najprawdopodobniej Lyrze nigdy nie będzie dane dowiedzieć się, przez co przeszedł Alexander tydzień temu.
- Dość jednak o mnie. Powiedz mi, co się działo gdy jak zwykle mnie nie było w pobliżu? - zapytał, a w tej samej chwili ujrzał sporych rozmiarów pień wyrzucony na plażę. W samą porę, bowiem odezwał się do niego ból w odmrożonych stopach, te bowiem jeszcze nie do końca się zagoiły. Starał się nie pokazać po sobie, że każdy krok zaczyna być dla niego uciążliwy: dzielnie odprowadził Lyrę do drzewa tworzącego siedzisko, po czym przystanął. - Lady pozwoli - skłonił się i wskazał jej miejsce na nagrzanym wiosennym słońcem pniaku, oferując rękę do asysty. Uśmiech an jego twarzy zdradzał jednak, że był całkowicie niepoważny i robił to wszystko w żartach. Jego oczy pozostawały jednak tak samo dziwne i obce, jakby rzeczywiście nie do końca wierzył w to, co robi. Starał się jednak usilnie o tym nie myśleć i po prostu przyjemnie spędzić czas.
Lyra już wcześniej czekała na pojawienie się Alexa, dlatego też tak szybko znalazła się przy drzwiach. Chciała porozmawiać z dawno nie widzianym przyjacielem, ale nie spodziewała się, że Alexander będzie wyglądał tak... źle. Chyba nigdy nie widziała go w takim stanie, więc w jej oczach wciąż błyszczał niepokój. Martwiła się.
Gdy się odezwał, zarumieniła się lekko pod piegami. Mimo jego wyglądu była szczęśliwa, że go widzi, chociaż pragnęła zasypać go pytaniami i poznać przyczyny takiego stanu rzeczy.
- To... właściwie nic takiego – skwitowała swój stan, bo w porównaniu z Alexem prezentowała się naprawdę nieźle. – Tak, chodźmy na wybrzeże. To niedaleko stąd i na pewno znajdziemy miejsce, gdzie moglibyśmy usiąść i patrzeć na morze. Jest bardzo pięknie i myślę, że ci się spodoba.
Pozwoliła, by Selwyn pomógł jej nałożyć płaszczyk, po czym uchwyciła się zaoferowanego jej ramienia. Wątpiła, żeby Glaucus miał coś przeciwko, przecież wiedział o jej przyjaźni z Alexem i o tym, że miał im dzisiaj złożyć wizytę. Ruszyli ścieżką w kierunku znajdującej się najbliżej posiadłości plaży, na którą schodziło się po niewielkich schodkach. Przez cały czas obserwowała go z ukosa, czekając na wyjaśnienia i z trudem powstrzymując się od kolejnych pytań.
Gdy w końcu się odezwał, uniosła brwi.
- To przez pojedynki? Twojego przeciwnika chyba trochę poniosło – zauważyła, lustrując wzrokiem zaczerwienioną twarz i dłonie. Ale sama znała kilka zaklęć, które miały działanie wychładzające, a jeśli ktoś rzucił któryś z tych czarów wyjątkowo mocno... Nie miała powodów, żeby kwestionować takie wyjaśnienie, tym bardziej, że sama miała okazję walczyć z Alexem podczas klubu pojedynków, wiedziała też, że pojedynki nie zawsze kończyły się w sposób łagodny. Zarumieniła się znowu, gdy tylko przypomniała sobie swoją przemianę w królika. Wiedziała też, że zajście w ciążę miało zakończyć jej aktywność w klubie – teraz musiała zadbać przede wszystkim o dobro nienarodzonego dziecka, szlifowanie umiejętności musiało poczekać.
- Ale już jest lepiej, Alexandrze? Jak cię zobaczyłam, to naprawdę zaczęłam się niepokoić – powiedziała jeszcze, gdy dotarli do plaży. Biedna, naiwna Lyra, tak bardzo nieświadoma tego, co działo się w życiu jej krewnych i przyjaciół.
Usiedli razem na wyrzuconym na brzeg pniu. Lyra zauważyła, że Alex próbował ją rozweselić i odciągnąć jej uwagę od swojego stanu, ale jego spojrzenie nadal pozostawało zaskakująco odmienne od tego, które pamiętała. Westchnęła cicho, na moment spoglądając na morze, którego wody łagodnie obmywały brzeg kilka metrów od nich. Naprawdę pokochała to miejsce, więc przez chwilę po prostu syciła się nim oraz towarzystwem dawno niewidzianego przyjaciela. Dopiero później zdecydowała się odezwać.
- Kilka dni temu Glaucus wrócił z wyprawy do Grecji... Nie było go trzy tygodnie – zaczęła, po czym pokrótce opowiedziała mu o tym, jak źle się czuła i jak jej mąż uparł się, żeby wezwać uzdrowiciela. – A później... dowiedziałam się czegoś... zaskakującego. Sama wciąż nie potrafię w to uwierzyć, Alexandrze... Ciągle do mnie nie dociera, że to wydarzyło się naprawdę. – zakończyła nieporadnie, po czym umilkła na dłuższy moment, cała czerwona na twarzy, a jej dłonie nerwowo bawiły się brzegiem płaszczyka.
Odkąd się o tym dowiedziała, pragnęła z kimś o tym porozmawiać. Z kimś nie będącym Glaucusem ani matką żadnego z nich, kto mógł spojrzeć na całą sprawę w inny, bardziej obiektywny sposób, ale trudno było wydusić z siebie te słowa.
Gdy się odezwał, zarumieniła się lekko pod piegami. Mimo jego wyglądu była szczęśliwa, że go widzi, chociaż pragnęła zasypać go pytaniami i poznać przyczyny takiego stanu rzeczy.
- To... właściwie nic takiego – skwitowała swój stan, bo w porównaniu z Alexem prezentowała się naprawdę nieźle. – Tak, chodźmy na wybrzeże. To niedaleko stąd i na pewno znajdziemy miejsce, gdzie moglibyśmy usiąść i patrzeć na morze. Jest bardzo pięknie i myślę, że ci się spodoba.
Pozwoliła, by Selwyn pomógł jej nałożyć płaszczyk, po czym uchwyciła się zaoferowanego jej ramienia. Wątpiła, żeby Glaucus miał coś przeciwko, przecież wiedział o jej przyjaźni z Alexem i o tym, że miał im dzisiaj złożyć wizytę. Ruszyli ścieżką w kierunku znajdującej się najbliżej posiadłości plaży, na którą schodziło się po niewielkich schodkach. Przez cały czas obserwowała go z ukosa, czekając na wyjaśnienia i z trudem powstrzymując się od kolejnych pytań.
Gdy w końcu się odezwał, uniosła brwi.
- To przez pojedynki? Twojego przeciwnika chyba trochę poniosło – zauważyła, lustrując wzrokiem zaczerwienioną twarz i dłonie. Ale sama znała kilka zaklęć, które miały działanie wychładzające, a jeśli ktoś rzucił któryś z tych czarów wyjątkowo mocno... Nie miała powodów, żeby kwestionować takie wyjaśnienie, tym bardziej, że sama miała okazję walczyć z Alexem podczas klubu pojedynków, wiedziała też, że pojedynki nie zawsze kończyły się w sposób łagodny. Zarumieniła się znowu, gdy tylko przypomniała sobie swoją przemianę w królika. Wiedziała też, że zajście w ciążę miało zakończyć jej aktywność w klubie – teraz musiała zadbać przede wszystkim o dobro nienarodzonego dziecka, szlifowanie umiejętności musiało poczekać.
- Ale już jest lepiej, Alexandrze? Jak cię zobaczyłam, to naprawdę zaczęłam się niepokoić – powiedziała jeszcze, gdy dotarli do plaży. Biedna, naiwna Lyra, tak bardzo nieświadoma tego, co działo się w życiu jej krewnych i przyjaciół.
Usiedli razem na wyrzuconym na brzeg pniu. Lyra zauważyła, że Alex próbował ją rozweselić i odciągnąć jej uwagę od swojego stanu, ale jego spojrzenie nadal pozostawało zaskakująco odmienne od tego, które pamiętała. Westchnęła cicho, na moment spoglądając na morze, którego wody łagodnie obmywały brzeg kilka metrów od nich. Naprawdę pokochała to miejsce, więc przez chwilę po prostu syciła się nim oraz towarzystwem dawno niewidzianego przyjaciela. Dopiero później zdecydowała się odezwać.
- Kilka dni temu Glaucus wrócił z wyprawy do Grecji... Nie było go trzy tygodnie – zaczęła, po czym pokrótce opowiedziała mu o tym, jak źle się czuła i jak jej mąż uparł się, żeby wezwać uzdrowiciela. – A później... dowiedziałam się czegoś... zaskakującego. Sama wciąż nie potrafię w to uwierzyć, Alexandrze... Ciągle do mnie nie dociera, że to wydarzyło się naprawdę. – zakończyła nieporadnie, po czym umilkła na dłuższy moment, cała czerwona na twarzy, a jej dłonie nerwowo bawiły się brzegiem płaszczyka.
Odkąd się o tym dowiedziała, pragnęła z kimś o tym porozmawiać. Z kimś nie będącym Glaucusem ani matką żadnego z nich, kto mógł spojrzeć na całą sprawę w inny, bardziej obiektywny sposób, ale trudno było wydusić z siebie te słowa.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Uciekł od lustrującego go wzroku Lyry, wpatrując się przed siebie, w horyzont. Lyra miała rację - podobało mu się tu. Szum fal, blask słońca i przede wszystkim ta cisza i spokój sprawiały, że powoli w umyśle Alexandra zaczynało gościć opanowanie. Jego myśli po kolei przestawały rozpierzchać się we wszystkie strony świata, pozwalając okiełznać się i ukierunkować w jednym tylko nurcie. Ten nurt stanowiło natomiast kreowanie nowej rzeczywistości tak, by w jego słowa wierzyła nie tylko Lyra, ale także on sam.
- Widziałaś, jak czasem potrafię zapomnieć się w walce. To po części moja własna wina, gdyby nie rzucone przeze mnie kontr zaklęcie prawdopodobnie bym tak nie wyglądał. Promienie się skrzyżowały, a ja stałem trochę za blisko miejsca, gdzie to się stało - wyznał, zmieszany. Troska Lyry była w pewien sposób miła. Jednocześnie jednak wiedział, że nie powinien być z tego powodu zadowolony. Oczywiście, każdy potrzebował kogoś, kto się o niego będzie troszczył - tyle że wtedy te osoby stawały się narażone na odczucie skutków każdej podejmowanej przez niego decyzji. Alexander zadecydował, że się poświęci. Jego bliscy mogli tylko i wyłącznie na tym ucierpieć; nie miał bowiem jak ich uchronić czy przygotować na to, co mogło już niedługo nastąpić. Już w styczniu w czasie rozmowy z Garrettem stało się dla Selwyna jasnym, że ich świat z bliżej nieokreśloną jeszcze prędkością zbliża się ku kompletnemu chaosowi i - być może - zagładzie.
- Dziękuję za twoją troskę, Lyro. Moje obrażenia mogą już tylko się goić, choć usłyszałem, że podobno już zawsze moje palce i nos będą na chłodzie przypominać kolorem wiśnie - wzruszył ramionami, lekko unosząc kąciki ust w uśmiechu. Taka była cena, liczył się z nią od samego początku. I tak mógł skończyć o wiele gorzej, wciąż bowiem znajdował się pośród żywych.
Pień okazał się być całkiem wygodny mimo tego, jak nieskomplikowanym był siedziskiem. Lex zogniskował całą swoją uwagę na Lyrze, gdy ta rozpoczęła odpowiadać na jego pytanie. Wiedział oczywiście, że Glaucus wyjechał. Przepływ informacji w Zakonie był wystarczajaco dobty. Nie wiedział jednakże, gdzie marynarz tym razem się udał. Aż do teraz.
- Grecja? Słyszałem, że tamtejsze widoki potrafią zaprzeć człowiekowi dech w piersi - powiedział, w myślach zastanawiając się, czy będzie mu jeszcze kiedykolwiek dane gdzieś pojechać. - Nie doskwierała ci w tym czasie zbytnia samotność? Mogłaś napisać, a postarałbym się odwiedzić cię raz czy dwa - powiedział z lekka zmartwiony. Wiedział dobrze, jak pusty dom potrafił działać na samopoczucie - zwłaszcza przy deszczowej aurze Anglii dłuższe przebywanie bez towarzystwa zaczynało człowieka przytłaczać. Na kolejne słowa kobiety uniósł jedną brew do góry, przyoblekając twarz w nienachalny, przyjazny uśmiech.
- Mam zgadywać? - gdy przerwała zapytał z cichym, lekko wymuszonym śmiechem. Jednocześnie trybiki w jego głowie rozpoczęły wzmożoną pracę, starając się rozwikłać tajemnicze słowa czarownicy. Nie chcąc jednak uprzedzać faktów, bądź popełnić faux pas pokręcił tylko głową, zerkając tylko na lady Travers pytająco. Nie zachęcał jej ani nie zniechęcał do wyjawienia powodu, dla którego poruszenie tego jeszcze bliżej nieznanego mu tematu wywołało na licu Lyry rumieniec.
- Widziałaś, jak czasem potrafię zapomnieć się w walce. To po części moja własna wina, gdyby nie rzucone przeze mnie kontr zaklęcie prawdopodobnie bym tak nie wyglądał. Promienie się skrzyżowały, a ja stałem trochę za blisko miejsca, gdzie to się stało - wyznał, zmieszany. Troska Lyry była w pewien sposób miła. Jednocześnie jednak wiedział, że nie powinien być z tego powodu zadowolony. Oczywiście, każdy potrzebował kogoś, kto się o niego będzie troszczył - tyle że wtedy te osoby stawały się narażone na odczucie skutków każdej podejmowanej przez niego decyzji. Alexander zadecydował, że się poświęci. Jego bliscy mogli tylko i wyłącznie na tym ucierpieć; nie miał bowiem jak ich uchronić czy przygotować na to, co mogło już niedługo nastąpić. Już w styczniu w czasie rozmowy z Garrettem stało się dla Selwyna jasnym, że ich świat z bliżej nieokreśloną jeszcze prędkością zbliża się ku kompletnemu chaosowi i - być może - zagładzie.
- Dziękuję za twoją troskę, Lyro. Moje obrażenia mogą już tylko się goić, choć usłyszałem, że podobno już zawsze moje palce i nos będą na chłodzie przypominać kolorem wiśnie - wzruszył ramionami, lekko unosząc kąciki ust w uśmiechu. Taka była cena, liczył się z nią od samego początku. I tak mógł skończyć o wiele gorzej, wciąż bowiem znajdował się pośród żywych.
Pień okazał się być całkiem wygodny mimo tego, jak nieskomplikowanym był siedziskiem. Lex zogniskował całą swoją uwagę na Lyrze, gdy ta rozpoczęła odpowiadać na jego pytanie. Wiedział oczywiście, że Glaucus wyjechał. Przepływ informacji w Zakonie był wystarczajaco dobty. Nie wiedział jednakże, gdzie marynarz tym razem się udał. Aż do teraz.
- Grecja? Słyszałem, że tamtejsze widoki potrafią zaprzeć człowiekowi dech w piersi - powiedział, w myślach zastanawiając się, czy będzie mu jeszcze kiedykolwiek dane gdzieś pojechać. - Nie doskwierała ci w tym czasie zbytnia samotność? Mogłaś napisać, a postarałbym się odwiedzić cię raz czy dwa - powiedział z lekka zmartwiony. Wiedział dobrze, jak pusty dom potrafił działać na samopoczucie - zwłaszcza przy deszczowej aurze Anglii dłuższe przebywanie bez towarzystwa zaczynało człowieka przytłaczać. Na kolejne słowa kobiety uniósł jedną brew do góry, przyoblekając twarz w nienachalny, przyjazny uśmiech.
- Mam zgadywać? - gdy przerwała zapytał z cichym, lekko wymuszonym śmiechem. Jednocześnie trybiki w jego głowie rozpoczęły wzmożoną pracę, starając się rozwikłać tajemnicze słowa czarownicy. Nie chcąc jednak uprzedzać faktów, bądź popełnić faux pas pokręcił tylko głową, zerkając tylko na lady Travers pytająco. Nie zachęcał jej ani nie zniechęcał do wyjawienia powodu, dla którego poruszenie tego jeszcze bliżej nieznanego mu tematu wywołało na licu Lyry rumieniec.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wybrzeże
Szybka odpowiedź