Bestialska Karuzela
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Bestialska Karuzela
Karuzela, wokół której kręcą się różnorakie zaczarowane stworzenia: aetonany, abraxany, hipogryfy, hipokampy, a nawet smoki - wszystkie rwą łbami, uderzają kopytami bądź zamaszyście uderzają w powietrze skrzydłami, sprawiając wrażenie ożywionych. Nie łączą ich z karuzelą żadne pręty, a jedynie wielobarwna smycz służąca do kontroli ożywionych istot. Czym są - gargulcami? Prawdopodobnie jedynie całkowicie bezpiecznymi produktami wyjątkowo skomplikowanych zaklęć.
Na karuzeli świetnie bawią się zarówno dzieci, jak i dorośli; niektóre z figur są dość wielkie, by mogły na niej usiąść nawet dwie osoby. Przy melodii przyjemnej muzyki stworzenia podrywają się do lotu i osiągają zawrotne prędkości.
Na karuzeli świetnie bawią się zarówno dzieci, jak i dorośli; niektóre z figur są dość wielkie, by mogły na niej usiąść nawet dwie osoby. Przy melodii przyjemnej muzyki stworzenia podrywają się do lotu i osiągają zawrotne prędkości.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 3 razy
|22 kwietnia
Obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez ciemne zasłony do naszej sypialni. Miałem wrażenie, że dzień wcześniej zawiązały koalicję z moimi dziećmi i za cel postawiły sobie jak najszybsze wyrzucenie mnie z łóżka. Zerknąłem przez ramię, spodziewając się ujrzeć śpiącą Lorraine, ale już jej nie było. Nie przywykłem do tego widoku - najczęściej to ja z samego rana wychodziłem do szpitala i nad ranem z niego wracałem. Rzadko miewałem cały dzień wolnego, dlatego też postanowiłem wykorzystać go na obiecaną wycieczkę do wesołego miasteczka. Dzieci doskonale o niej pamiętały i czekały na mnie zwarte i gotowe, kiedy ja dopiero próbowałem się wybudzić z głębokiego snu. Szybko się zebrałem, zjedliśmy wspólne śniadanie i za pomocą magicznej dorożki dostaliśmy się do wesołego miasteczka. Wolałem oszczędzać dzieciom teleportacji łącznej, kiedy tylko było to możliwe.
Ilu tu było ludzi! Mocniej ścisnąłem dłonie Miriam i Edwina, zdając sobie sprawę, że posiadają naturalny talent do nagłego znikania. Przedarliśmy się przez największy tłum przy wejściu i dopiero wtedy zaczął się poważny problem wybierania atrakcji. Jako najstarsza persona w tym gronie podjąłem poważną decyzję, by zjeść coś słodkiego i w tym czasie zastanowić się gdzie najpierw się udać. Z zaciekawieniem słuchałem ożywionej dyskusji swoich dzieci oraz ich wszystkich za i przeciw, samemu zajadając się bliżej nieokreśloną słodkością na patyku. To był ten znaczący plus posiadania potomków - można było udać się w podobne miejsce i samemu cofnąć się o te kilkanaście lat w czasie, nie obawiając się krzywych spojrzeń przechodniów. Co prawda nigdy szczególnie nie przejmowałem się opinią innych, ale jednak tytuł zobowiązuje. Cały czas żałowałem, że nie ma z nami Lorraine, i już planowałem kiedy uda nam się gdzieś pójść w pełnym składzie. A może by tak zaprosić do siebie więcej osób? Moje przemyślenia zostały przerwane przez krzyki Miriam i Edwina: Tata, tam! Pobiegłem wzrokiem za ich wyciągniętymi palcami i moim oczom ukazała się Bestialska Karuzela. Nie byłem przekonany co do słuszności tego wyboru, ale niech będzie. Ponownie złapałem dzieci za ręce (stała czujność!) i podszedłem z nimi bliżej atrakcji. Przyjrzałem się jej i wtedy jeszcze bardziej zacząłem żałować, że nie ma z nami Lorraine. Wtedy sprawa byłaby prosta - każde bierze ze sobą jedno dziecko i wszelkie zasady bezpieczeństwa zostają zachowane. Teraz musiałem puścić je same i choć nigdy nie byłem szczególnie nadopiekuńczy to jednak widok tych rozpędzonych do granic możliwości stworzeń spowodował u mnie ścisk żołądka. - Jesteście pewni, że chcecie na to wejść? - Upewniłem się, podejrzliwie spoglądając na czerwonego smoka, który właśnie poderwał się do lotu.
Obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez ciemne zasłony do naszej sypialni. Miałem wrażenie, że dzień wcześniej zawiązały koalicję z moimi dziećmi i za cel postawiły sobie jak najszybsze wyrzucenie mnie z łóżka. Zerknąłem przez ramię, spodziewając się ujrzeć śpiącą Lorraine, ale już jej nie było. Nie przywykłem do tego widoku - najczęściej to ja z samego rana wychodziłem do szpitala i nad ranem z niego wracałem. Rzadko miewałem cały dzień wolnego, dlatego też postanowiłem wykorzystać go na obiecaną wycieczkę do wesołego miasteczka. Dzieci doskonale o niej pamiętały i czekały na mnie zwarte i gotowe, kiedy ja dopiero próbowałem się wybudzić z głębokiego snu. Szybko się zebrałem, zjedliśmy wspólne śniadanie i za pomocą magicznej dorożki dostaliśmy się do wesołego miasteczka. Wolałem oszczędzać dzieciom teleportacji łącznej, kiedy tylko było to możliwe.
Ilu tu było ludzi! Mocniej ścisnąłem dłonie Miriam i Edwina, zdając sobie sprawę, że posiadają naturalny talent do nagłego znikania. Przedarliśmy się przez największy tłum przy wejściu i dopiero wtedy zaczął się poważny problem wybierania atrakcji. Jako najstarsza persona w tym gronie podjąłem poważną decyzję, by zjeść coś słodkiego i w tym czasie zastanowić się gdzie najpierw się udać. Z zaciekawieniem słuchałem ożywionej dyskusji swoich dzieci oraz ich wszystkich za i przeciw, samemu zajadając się bliżej nieokreśloną słodkością na patyku. To był ten znaczący plus posiadania potomków - można było udać się w podobne miejsce i samemu cofnąć się o te kilkanaście lat w czasie, nie obawiając się krzywych spojrzeń przechodniów. Co prawda nigdy szczególnie nie przejmowałem się opinią innych, ale jednak tytuł zobowiązuje. Cały czas żałowałem, że nie ma z nami Lorraine, i już planowałem kiedy uda nam się gdzieś pójść w pełnym składzie. A może by tak zaprosić do siebie więcej osób? Moje przemyślenia zostały przerwane przez krzyki Miriam i Edwina: Tata, tam! Pobiegłem wzrokiem za ich wyciągniętymi palcami i moim oczom ukazała się Bestialska Karuzela. Nie byłem przekonany co do słuszności tego wyboru, ale niech będzie. Ponownie złapałem dzieci za ręce (stała czujność!) i podszedłem z nimi bliżej atrakcji. Przyjrzałem się jej i wtedy jeszcze bardziej zacząłem żałować, że nie ma z nami Lorraine. Wtedy sprawa byłaby prosta - każde bierze ze sobą jedno dziecko i wszelkie zasady bezpieczeństwa zostają zachowane. Teraz musiałem puścić je same i choć nigdy nie byłem szczególnie nadopiekuńczy to jednak widok tych rozpędzonych do granic możliwości stworzeń spowodował u mnie ścisk żołądka. - Jesteście pewni, że chcecie na to wejść? - Upewniłem się, podejrzliwie spoglądając na czerwonego smoka, który właśnie poderwał się do lotu.
W momencie, gdy dookoła niej działo się za dużo, nieco traciła rezon i skupiała się tylko na obserwowaniu tych rzeczy, które najbardziej ją interesowały. W tym natłoku bodźców już nie słyszała kolorów, a jedynie je widziała. Ludzi było od groma – zauważyła, że tłumnie gromadzili się przy różnych atrakcjach, a mniej (choć wciąż dużo) ich spacerowało po dróżkach okalających całe wesołe miasteczko. Nie mogła się nacieszyć tym dniem od samego rana, co mocno odbiło się na jej porannym wstawaniu i szybkim jedzeniu śniadania, co, jak zawsze powtarzała pani Picks, jest bardzo niezdrowe i powoduje, że bolą od tego brzuchy. Dzisiejszego dnia nic nie mogło zepsuć, nawet bolące brzuchy, bo dzisiaj… tata miał wolny dzień i w końcu mogła udać się wycieczka do tego zaczarowanego miejsca!
Chłonęła. Wysokie góry w postaci innych czarodziejów, barwne widoczki na tabliczkach, zapachy łakoci, które łaskotały w nosy, nęcąc do siebie ich właścicieli, bliżej nieokreślone melodie, których źródła nie znała, ale klasyfikowała je jako stare, nadające temu miejscu nieco… domowego klimatu?
- Ja chcę do wróżki! – wskazała tacie palcem kierunek i zaczęła go ciągnąć za nogawkę spodni… póki nie zobaczyła, że tata coś je. Dzieci i słodycze to połączenie, które ma szczególną wartość w ich najmłodszych latach. – Tatoooo, ja też chcę! Kupisz mi balonika? Tam są baloniki! A tam wata cukrowa! Tatooooo!
Dzieci były natarczywe – w swojej bezpośredniości były dość męczącymi kreaturami, ale nigdy nie robiły tego celowo. Chęciom nadawały prosty przekaz słowny, a zamiarom prostotę ruchu. Miriam pod tym względem nie odstawała od swoich rówieśników, zwłaszcza, jeśli chodziło o nadmiar odbieranych z zewnątrz mnóstwa bodźców. Wszędzie chciała być, wszystko dotknąć, obejrzeć, wszystkiego chciała doświadczyć – a jak tu tego dokonać, kiedy atrakcji aż tyle, a czas jak nic nie chciał się zatrzymać?
Nagle jej oczom ukazało się odsłonięte przez ludzi miejsce najcudowniejsze na świecie. Rozdziawiła usteczka, kiedy zobaczyła parskającego uskrzydlonego konia (nigdy nie mogła nauczyć się jego nazwy, była trudna!), który tak pięknie machał skrzydłami. To jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Miriam była pewna, gdzie chce iść. Jej palec wystrzelił do przodu, a druga dłoń mocno chwyciła palce taty (chociaż to tata pierwszy wyszedł z inicjatywą!) i zaczęła ciągnąć go w stronę karuzeli. Edwin też chciał tam przecież iść.
- Tak, tak, tak, tak, tak! – zapiszczała jak kogucik, skacząc w miejscu z radością. – Ja chcę na tego białego konika, tato!
Chłonęła. Wysokie góry w postaci innych czarodziejów, barwne widoczki na tabliczkach, zapachy łakoci, które łaskotały w nosy, nęcąc do siebie ich właścicieli, bliżej nieokreślone melodie, których źródła nie znała, ale klasyfikowała je jako stare, nadające temu miejscu nieco… domowego klimatu?
- Ja chcę do wróżki! – wskazała tacie palcem kierunek i zaczęła go ciągnąć za nogawkę spodni… póki nie zobaczyła, że tata coś je. Dzieci i słodycze to połączenie, które ma szczególną wartość w ich najmłodszych latach. – Tatoooo, ja też chcę! Kupisz mi balonika? Tam są baloniki! A tam wata cukrowa! Tatooooo!
Dzieci były natarczywe – w swojej bezpośredniości były dość męczącymi kreaturami, ale nigdy nie robiły tego celowo. Chęciom nadawały prosty przekaz słowny, a zamiarom prostotę ruchu. Miriam pod tym względem nie odstawała od swoich rówieśników, zwłaszcza, jeśli chodziło o nadmiar odbieranych z zewnątrz mnóstwa bodźców. Wszędzie chciała być, wszystko dotknąć, obejrzeć, wszystkiego chciała doświadczyć – a jak tu tego dokonać, kiedy atrakcji aż tyle, a czas jak nic nie chciał się zatrzymać?
Nagle jej oczom ukazało się odsłonięte przez ludzi miejsce najcudowniejsze na świecie. Rozdziawiła usteczka, kiedy zobaczyła parskającego uskrzydlonego konia (nigdy nie mogła nauczyć się jego nazwy, była trudna!), który tak pięknie machał skrzydłami. To jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Miriam była pewna, gdzie chce iść. Jej palec wystrzelił do przodu, a druga dłoń mocno chwyciła palce taty (chociaż to tata pierwszy wyszedł z inicjatywą!) i zaczęła ciągnąć go w stronę karuzeli. Edwin też chciał tam przecież iść.
- Tak, tak, tak, tak, tak! – zapiszczała jak kogucik, skacząc w miejscu z radością. – Ja chcę na tego białego konika, tato!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Dzisiejszy dzień był najlepsiejszym dniem od nie pamiętam kiedy! Dzisiaj tata miał wolne! Tak bardzo się cieszyłem, że tata ma wolne, że obudziłem się tak bardzo wcześnie i nie mogłem spać dalej. Bawiłem się z Oscarem dopóki nie przyszli, aby mnie obudzić, a gdy już byłem gotowy do śniadania pobiegłem do jadalni i aż zacząłem podskakiwać dookoła stołu krzycząc, że “Idziemy z tatą do wesołego miasteczka! Idziemy z tatą do wesołego miasteczka! Idziemy z tatą do wesołego miasteczka… czemu miasteczko jest wesołe?” Zjedliśmy szybko śniadanie i zaczarowaną dorożką razem z tatą i Miriam ruszyliśmy do wesołego miasteczka, które nadal nie wiem czemu nazywa się wesołe. Może to od ilości śmiechu jaka tam powstaje? Ciekaw jestem jak dużo ludzie się tam śmieją, ale Miriam na pewno policzy wszystkie śmiechy, a ja się wtedy jej zapytam i będę wiedzieć.
Jedliśmy pyszniutkie jedzenie i dyskutowaliśmy, to nowe słowo jakie ostatnio poznałem, na temat tego, gdzie by tu iść, Miriam krzyczała coś o wróżce, ale ja nie wiem czy chciałem iść do jakiejś wróżki. Mama nie mówiła przypadkiem, że wróżki przynoszą pecha? Czy coś takiego.
- Tato, tato a tam jest kolejka goblinów! - zacząłem machać łapką w bliżej nieokreślony kierunku. - A tam tulu...tulubulu… tlubuluncie na miotłach! I ja też chce balona, balona tato, chce balona!
Byłem tak podekscytowany ilością atrakcji i jedzenia i ludzi i tego, że tata był z nami, że w sumie poszedłbym na wszystko co tylko znalazło się w zasięgu moich oczu. Chociaż nie wiem czy w tym tłumie umiałbym się potem znaleźć, przecież ja nic wzrokiem nie umiałem znaleźć, to tym bardziej siebie samego! To byłoby straszne.
W końcu i mi i Miriam spodobała się jedna atrakcja. Trzymając mocno tatę za rękę zacząłem go ciągnąc w tamtym kierunku, aż podeszliśmy do bestialskiej karuzeli. WSZYSTKO CO BYŁO BESTIALSKIE BYŁO NIESAMOWITE! Nie bardzo wiedziałem, co znaczy bestialskie, może od bestii, w każdym razie kojarzyło mi się z dobrą zabawą.
- Tato, tato posadź mnie tam, chce tam na tego białego konia albo tego… tego drugiego białego konia ze skrzydłami albo tego z rogiem albo...TATO JA CHCĘ NA SMOKA! - zapiszczałem próbując się wyrwać z taty ręki i podbiec bliżej, aby lepiej zobaczyć atrakcję.
Nigdy nie widziałem smoka na żywo, a ten się ruszał i gdyby mógł, to pewnie odleciałby daleko stąd! Ale najpierw ja musiałem się na nim przelecieć! Ten dzień byłby stracony, gdybym nie przeleciał się na smoku.
- Tatooo, czy one żyją? - zapytałem, patrząc na niego uważnie.
Jedliśmy pyszniutkie jedzenie i dyskutowaliśmy, to nowe słowo jakie ostatnio poznałem, na temat tego, gdzie by tu iść, Miriam krzyczała coś o wróżce, ale ja nie wiem czy chciałem iść do jakiejś wróżki. Mama nie mówiła przypadkiem, że wróżki przynoszą pecha? Czy coś takiego.
- Tato, tato a tam jest kolejka goblinów! - zacząłem machać łapką w bliżej nieokreślony kierunku. - A tam tulu...tulubulu… tlubuluncie na miotłach! I ja też chce balona, balona tato, chce balona!
Byłem tak podekscytowany ilością atrakcji i jedzenia i ludzi i tego, że tata był z nami, że w sumie poszedłbym na wszystko co tylko znalazło się w zasięgu moich oczu. Chociaż nie wiem czy w tym tłumie umiałbym się potem znaleźć, przecież ja nic wzrokiem nie umiałem znaleźć, to tym bardziej siebie samego! To byłoby straszne.
W końcu i mi i Miriam spodobała się jedna atrakcja. Trzymając mocno tatę za rękę zacząłem go ciągnąc w tamtym kierunku, aż podeszliśmy do bestialskiej karuzeli. WSZYSTKO CO BYŁO BESTIALSKIE BYŁO NIESAMOWITE! Nie bardzo wiedziałem, co znaczy bestialskie, może od bestii, w każdym razie kojarzyło mi się z dobrą zabawą.
- Tato, tato posadź mnie tam, chce tam na tego białego konia albo tego… tego drugiego białego konia ze skrzydłami albo tego z rogiem albo...TATO JA CHCĘ NA SMOKA! - zapiszczałem próbując się wyrwać z taty ręki i podbiec bliżej, aby lepiej zobaczyć atrakcję.
Nigdy nie widziałem smoka na żywo, a ten się ruszał i gdyby mógł, to pewnie odleciałby daleko stąd! Ale najpierw ja musiałem się na nim przelecieć! Ten dzień byłby stracony, gdybym nie przeleciał się na smoku.
- Tatooo, czy one żyją? - zapytałem, patrząc na niego uważnie.
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
- Kupię wam balonika albo nawet dwa - powiedziałem, wyciągając szyję ponad tłum ludzi, by w ogóle dostrzec osobę sprzedającą te kolorowe cuda na sznurku. Inaczej tego nazwać nie mogłem, bo jeżeli się tak głębiej zastanowić nad istotą baloników to było to powietrze zamknięte w gumowym opakowaniu. Tak więc w końcu udało mi się dostrzec podejrzanego mężczyznę, u którego mogłem te cuda zdobyć, ale postanowiłem wszystko załatwić po kolei. Najpierw karuzela, potem baloniki. Wiedziałem, że jeżeli dam się ponieść chaosowi, to z pewnością zgubię swoje dzieci albo przynajmniej nie zdołam uchronić ich przed obdartym kolanem. - Turbulencje - poprawiłem Edwina, trudem powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem. - Obawiam się, że na to będziesz mógł pójść dopiero jak trochę podrośniesz - wytłumaczyłem i uświadomiłem sobie, że sam nigdy nie byłem na tej atrakcji, co dopiero puszczać na nią pięcioletniego Edwina. Wszędzie widziałem urazy jakich mogły się nabawić - to chyba przez nadmiar pracy. - Biały konik, smok - powtórzyłem pod nosem, poszukując obydwu stworzeń na karuzeli. Z ulgą zauważyłem, że znajdują się niedaleko siebie. W takim razie może nie dostanę oczopląsu, próbując pilnować Edwina i Miriam jednocześnie. - Nie - pokręciłem głową, spuszczając wzrok na syna. - To są zwykłe przedmioty ożywione zaklęciem - wytłumaczyłem, choć nie byłem pewny czy ta odpowiedź go uspokoi czy może jednak zasmuci. Podszedłem do pana obsługującego karuzelę i niechętnie puściłem dłoń Miriam, by móc wyjąć z portfela odpowiednią sumę pieniędzy. Niemalże rzuciłem nimi w mężczyznę i czym prędzej położyłem dłoń na ramieniu córki, coby przypadkiem nie została zgnieciona przez innych czarodziejów. Akurat w tej chwili karuzela się zatrzymała i wysiadła z niej banda zachwyconych dzieci (i trochę starszych dzieci, takich w moim wieku mniej więcej). - Ten smok, tak? - Upewniłem się, po czym posadziłem na nim Edwina. - Tylko mocno się trzymaj - dodałem i wystarczyło jedno spojrzenie na moją twarz, by wiedzieć, że to bardzo poważne słowa. - Jeźdźcu smoków - rzuciłem, ostatecznie jednak się uśmiechając. - Teraz twoja kolej, księżniczko - posadziłem Miriam na białym koniu i również nakazałem jej mocnego trzymania się uchwytu. Odszedłem parę kroków do tyłu i pomachałem im wesoło, choć kiedy tylko karuzela ruszyła, miałem ochotę jak najszybciej ich stamtąd zabrać.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Wszystko, co wielkie, było w jakiś sposób fascynujące, a to właśnie ze względu na dystans, jaki dzielił to coś od ziemi. Miriam uwielbiała wysokości, uwielbiała patrzeć z góry na wszystko to, co było dla niej duże na ziemi, a stawało się nagle miniaturowe, gdy sadowiła się na czyichś barkach. Wrażenie dorosłości nie było tak wyraźne jak fascynacja nową perspektywą, samym wrażeniem tego, że nagle staje się o całe kilkadziesiąt centymetrów wyższa i potrafi dojrzeć i usłyszeć to, czego do tej pory nie mogła. Dlatego teraz tak ekscytowała się możliwością zajęcia miejsca na jednym z tych cudownych zwierząt, które użyczały innym dzieciom swoich grzbietów. Były cudowne! Każde z osobna i wszystkie razem! Wyglądały dokładnie jak te, które mama i ciocia Julka pokazywały jej w książkach, ale te dodatkowo… były żywe! Ten konik naprawdę powachlował ogonem powietrze, a tamten smok naprawdę kłapnął paszczą. Była zbyt zauroczona tym widokiem, żeby rozglądać się naokoło i szukać nowych wrażeń. Cud, że z tej otwartej buźki jeszcze nie płynęły niekontrolowane strużki śliny!
Pewnie popłyną, kiedy dotrą do waty cukrowej.
Nie miała zamiaru się stąd ruszać, tak wyjątkowo, więc tata nie musiał się co o nią bać. Spojrzała na niego do góry, gdy poczuła nagły ciężar jego dłoni na swoim wątłym ramionku. Potem jej uwagę zajęły wychodzące z karuzeli dzieci. Niektóre były małe, inne większe, wzrostem dorównujące cioci Neli. Jedno, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste i siódme.
- Tam, tam było siedem dzieci! – pociągnęła tatę za nogawkę spodni, ekscytując się przy tym. – To dużo! To pięć palców i dwa z drugiej łapki!
W oczekiwaniu patrzyła, jak tata sadza na smoku Winniego, a kiedy nadeszła kolej na nią, niemal pisnęła ze szczęścia. Usadowiła się wygodnie na białym grzbiecie konia i złapała mocno za jego grzywę, bo tata tak prosił! Nie zawsze go słuchała, ale teraz był blisko, więc trzeba było zgrywać grzeczną. Pomachała do taty po raz ostatni i… karuzela ruszyła! Najpierw powoli, może odrobinę flegmatycznie, ale już po chwili Miriam i Edwin mogli niemal szybować!
- Winnie, lecimy do wielkiego zamku, którego strzeże zły król, żeby uratować księżniczkę i poddanych! – zawołała do brata wojowniczym tonem, unosząc do góry jedną łapkę, jakby trzymała w niej miecz. – Do bojuuuu, mój dzielny koniku! Tato, popatrz, jestem rycerzem!
Oh, była w siódmym niebie!
Pewnie popłyną, kiedy dotrą do waty cukrowej.
Nie miała zamiaru się stąd ruszać, tak wyjątkowo, więc tata nie musiał się co o nią bać. Spojrzała na niego do góry, gdy poczuła nagły ciężar jego dłoni na swoim wątłym ramionku. Potem jej uwagę zajęły wychodzące z karuzeli dzieci. Niektóre były małe, inne większe, wzrostem dorównujące cioci Neli. Jedno, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste i siódme.
- Tam, tam było siedem dzieci! – pociągnęła tatę za nogawkę spodni, ekscytując się przy tym. – To dużo! To pięć palców i dwa z drugiej łapki!
W oczekiwaniu patrzyła, jak tata sadza na smoku Winniego, a kiedy nadeszła kolej na nią, niemal pisnęła ze szczęścia. Usadowiła się wygodnie na białym grzbiecie konia i złapała mocno za jego grzywę, bo tata tak prosił! Nie zawsze go słuchała, ale teraz był blisko, więc trzeba było zgrywać grzeczną. Pomachała do taty po raz ostatni i… karuzela ruszyła! Najpierw powoli, może odrobinę flegmatycznie, ale już po chwili Miriam i Edwin mogli niemal szybować!
- Winnie, lecimy do wielkiego zamku, którego strzeże zły król, żeby uratować księżniczkę i poddanych! – zawołała do brata wojowniczym tonem, unosząc do góry jedną łapkę, jakby trzymała w niej miecz. – Do bojuuuu, mój dzielny koniku! Tato, popatrz, jestem rycerzem!
Oh, była w siódmym niebie!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Zmarkotniałem gdy tata powiedział mi, że te stworzenia nie są prawdziwymi stworzeniami. Mógł mi tego nie mówić, ale włączyłem swoją wyobraźnie i nadal uważałem, że ten smok, którego sobie wybrałem, był prawdziwy. Był tak dużo jak prawdziwy smok, więc to udawanie wcale nie było takie trudne! Byłem tak zapatrzony, że nawet nie zauważyłem kiedy zbliżyliśmy się do kasy i kiedy tata wyciągnął swoje pieniążki, aby móc zapłacić. Moja głowa latała z lewej strony do prawej i znowu, z lewej do prawej, z lewej do prawej, no nie mogłem nadążyć tak szybko ten smok się poruszał! Aż zacząłem skakać gdy w końcu się zatrzymała i przyszła nasza kolej. Poszukałem wzrokiem Oscara, ale nie mogłem jak zwykle wzrokiem nic znaleźć, więc wzruszyłem ramionami. Potem mu opowiem jak było, ALE BĘDZIE ŻAŁOWAŁ!
Zdziwiłem się gdy nagle mogłem zamajtać nóżkami w powietrzu, tata posadził mnie na grzbiecie smoka i mówił do mnie surowym głosem, że mam się trzymać, na co tylko uśmiechnąłem się szeroko pokazując swoje białe mleczne zęby, które były ładne i zdrowe bo co wieczór razem z Miriam robiliśmy synchroniczne szuru szuru.
- Ale będzie zabawa!! - zapiszczałem jeszcze zanim karuzela ruszyła.
Nagle zaczęliśmy się ruszać, a ja zacisnąłem mocniej piąstki na… SPANIKOWAŁEM. Zacząłem szukać wzrokiem za co ja mam się chwycić i jak zwykle nic nie mogłem znaleźć! Moje szukanie wzrokiem to jednak głupie jest. A my zaczęliśmy coraz szybciej i szybciej, aż w końcu chciałem przytulić się do szyi smoka kompletnie wystraszony, ale nabiłem się na jakiś wyrostek, który okazał się trzymajką do smoka. Chwyciłem więc mocno, co by nie spaść, bo tata byłby zły.
- Juhuuu! - krzyknąłem machając nóżkami.
Mając trzymajkę czułem się już pewniej i mogłem się delektować lotem, tak jak mama delektowała się popołudniową herbatką! Miriam zaczęła krzyczeć o ratowaniu księżniczki, co chętnie podchwyciłem!
- Ale dziewczynki nie mogą być rycerzem, jesteś rycerzerką! - poprawiłem ją przewracając oczami. Przewracanie oczami szło mi zdecydowanie lepiej niż szukanie wzrokiem. - Tato, tato lecimy do złego króla!
Pomachałem mu jedną łapką, chwiejąc się lekko na grzbiecie smoka i zaraz znikając za zakrętem. ALE BYŁO CUDOWNIE!!
Zdziwiłem się gdy nagle mogłem zamajtać nóżkami w powietrzu, tata posadził mnie na grzbiecie smoka i mówił do mnie surowym głosem, że mam się trzymać, na co tylko uśmiechnąłem się szeroko pokazując swoje białe mleczne zęby, które były ładne i zdrowe bo co wieczór razem z Miriam robiliśmy synchroniczne szuru szuru.
- Ale będzie zabawa!! - zapiszczałem jeszcze zanim karuzela ruszyła.
Nagle zaczęliśmy się ruszać, a ja zacisnąłem mocniej piąstki na… SPANIKOWAŁEM. Zacząłem szukać wzrokiem za co ja mam się chwycić i jak zwykle nic nie mogłem znaleźć! Moje szukanie wzrokiem to jednak głupie jest. A my zaczęliśmy coraz szybciej i szybciej, aż w końcu chciałem przytulić się do szyi smoka kompletnie wystraszony, ale nabiłem się na jakiś wyrostek, który okazał się trzymajką do smoka. Chwyciłem więc mocno, co by nie spaść, bo tata byłby zły.
- Juhuuu! - krzyknąłem machając nóżkami.
Mając trzymajkę czułem się już pewniej i mogłem się delektować lotem, tak jak mama delektowała się popołudniową herbatką! Miriam zaczęła krzyczeć o ratowaniu księżniczki, co chętnie podchwyciłem!
- Ale dziewczynki nie mogą być rycerzem, jesteś rycerzerką! - poprawiłem ją przewracając oczami. Przewracanie oczami szło mi zdecydowanie lepiej niż szukanie wzrokiem. - Tato, tato lecimy do złego króla!
Pomachałem mu jedną łapką, chwiejąc się lekko na grzbiecie smoka i zaraz znikając za zakrętem. ALE BYŁO CUDOWNIE!!
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
- Aż siedem? - zdziwiłem się, wysoko unosząc brwi w nieco komicznym geście. - W takim razie jak będziecie jechać, to policzę ile osób jedzie z wami i zobaczymy czy więcej czy mniej od siedmiu - zaproponowałem. Niegdyś wizja liczenia dla przyjemności wydawała mi się absurdalna, a ostatnio zacząłem się łapać na tym, że zaczynam przejmować ten zwyczaj od swojej córki. Nieświadomie liczę litery w nazwiskach pacjentów albo pączki w sklepiku, choć moja praca i bez tego w dużej mierze polega na liczeniu. Jak długo pacjent ma pozostać w szpitalu, ile mu podać kropel eliksiru, jaki ma stosunek wagi do masy ciała, jak często ma zażywać określona zioła. I zgodnie z obietnicą zacząłem podliczać wszystkich współpasażerów, jednocześnie nie spuszczając na dłużej wzroku z Edwina i Miriam. Pomachałem im, kiedy karuzela ruszyła, jednak nawet liczenie innych ludzi, niczym owieczek skaczących przez płot, nie pomogło mi w pozbyciu się z wyobraźni tych wszystkich czarnych scenariuszy upadku. Szczególnie, kiedy ujrzałem wyraźne problemy swojego syna. - Winnie, złap się uchwytu! - Upomniałem go głośno z nutką paniki w głosie i już miałem do niego biec, żeby mu dokładnie pokazać gdzie ten uchwyt się znajduje, ale ku mojej uldze samemu udało mu się go odnaleźć. Doprawdy, wszedłem do wesołego miasteczka jako zdrowy mężczyzna i wyjdę z niego jako siwy staruszek po trzech zawałach. - Rycerzem - zaśmiałem się pod nosem, najwidoczniej niepotrzebnie nazywając ją wcześniej księżniczką. Uniosłem ręce ponad głowę i zaklaskałem głośno, chcąc dodać im otuchy do tej jakże ciężkiej walki. - Jesteście najodważniejszymi rycerzami na świecie! - Stwierdziłem z pewną powagą, ale w następnej chwili dałem się ponieść panice. - WINNIE, TRZYMAJ CIĘ OBIEMA DŁOŃMI! - Upomniałem go, podbiegając trochę bliżej karuzeli, kiedy tak się niebezpiecznie się zachwiał. Zerknąłem na sprzedającego bilety, upewniając się, że nie było tam żadnej tabliczki z ograniczeniem wiekowym. Te stworzenia tak szybko się poruszały! - I TY TEŻ, RYCERZYCO MIRIAM - dodałem, kiedy tylko wyłoniła się zza zakrętu. - Rycerzu - poprawiłem się ciszej, wcześniej bezwiednie powtarzając mało gramatyczne sformułowania syna. - Rycerzyco... - ah, przecież to nie jest ważne! Kiedy tylko dzieci znikały za zakrętem, zerkałem na swój zegarek i odliczałem minuty do zakończenia jazdy. - Uważajcie na strasznego potwora! - Dodałem, chcąc nie chcąc wchodząc w ich historię.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Latanie na smoku było cudowne! Mogłem majtać nóżkami w powietrzu, mogłem lecieć ratować księżniczkę razem ze swoją rycerzycą. Tata wyglądał jakby miał zaraz dostać zawału, pani Picke mówiła, że jak za nami biega to prawie dostaje zawału i ma wtedy takie same oczy jak tata. Ale ja się tak świetnie bawiłem! Nie było potrzeby dostawać zawału.
- Na wieżę! - zawołałem pokazując, w bliżej nieokreślonym kierunku, ręką.
Na wieży na pewno czekała na nas piękna księżniczka, tak piękna jak mama, którą uratujemy przed złym smokiem… a jeżeli ten zły smok, to był ten sam smok, na którym leciałem i on mnie tam zawiózł, aby mnie zamknąć na tej wieży z mamą? To jak ja ją potem uwolnię? Dobrze, że Miriam miała takiego wielkiego konia, to się zmieścimy tam wszyscy, na pewno. Pomachałem tacie, którego po raz drugi, albo trzeci, już mijaliśmy i wtedy się zaczęło. Nagle skręciliśmy, a ja trzymając się tylko jedną łapką za bardzo wychyliłem się na prawą stronę, nie zdążyłem się jeszcze dobrze posadzić, kiedy zbliżał się kolejny zakręt. Głupia karuzela, czemu lecieliśmy tylko w jednym kierunku. Jakbyśmy zawrócili i machnęło by mną w lewą stronę, to byłoby mi łatwiej. A tak, trzymając się jedną ręką i drugą nie mogąc dosięgnąć, coraz bardziej się zsuwałem. Jedyne co mogłem, to zacisnąć mocniej nóżki i czekać aż tata do mnie podbiegnie i mnie złapie. Ale jak się pojawiłem obok taty, to zaraz go minąłem i tyle było z mojego planu.
- Aaaa Miriam, ten smok jest śliski! - zawołałem. - TAAAATOOOOO!!
Zapiszczałem, bo trzymajka mi się wyślizgnęła, a ja poczułem, jak lecę w dół. Dla mnie to była ogromna wysokość, miałem wrażenie, że spadam i spadam i spadam i umrę zanim uratuję mamę! Oby Miriam się udało, bo bez mamy nie chcę umierać! Bo co to za umieranie bez mamy, bez sensu. Uderzyłem plecami i główką o ziemię i przez chwilę leżałem nie bardzo wiedząc o co chodzi. Aż nagle usiadłem, złapałem się mocno za tył główki i zacząłem rozglądać się rozpaczliwie szukając wzrokiem taty. Gdzie mój tata?
- Na wieżę! - zawołałem pokazując, w bliżej nieokreślonym kierunku, ręką.
Na wieży na pewno czekała na nas piękna księżniczka, tak piękna jak mama, którą uratujemy przed złym smokiem… a jeżeli ten zły smok, to był ten sam smok, na którym leciałem i on mnie tam zawiózł, aby mnie zamknąć na tej wieży z mamą? To jak ja ją potem uwolnię? Dobrze, że Miriam miała takiego wielkiego konia, to się zmieścimy tam wszyscy, na pewno. Pomachałem tacie, którego po raz drugi, albo trzeci, już mijaliśmy i wtedy się zaczęło. Nagle skręciliśmy, a ja trzymając się tylko jedną łapką za bardzo wychyliłem się na prawą stronę, nie zdążyłem się jeszcze dobrze posadzić, kiedy zbliżał się kolejny zakręt. Głupia karuzela, czemu lecieliśmy tylko w jednym kierunku. Jakbyśmy zawrócili i machnęło by mną w lewą stronę, to byłoby mi łatwiej. A tak, trzymając się jedną ręką i drugą nie mogąc dosięgnąć, coraz bardziej się zsuwałem. Jedyne co mogłem, to zacisnąć mocniej nóżki i czekać aż tata do mnie podbiegnie i mnie złapie. Ale jak się pojawiłem obok taty, to zaraz go minąłem i tyle było z mojego planu.
- Aaaa Miriam, ten smok jest śliski! - zawołałem. - TAAAATOOOOO!!
Zapiszczałem, bo trzymajka mi się wyślizgnęła, a ja poczułem, jak lecę w dół. Dla mnie to była ogromna wysokość, miałem wrażenie, że spadam i spadam i spadam i umrę zanim uratuję mamę! Oby Miriam się udało, bo bez mamy nie chcę umierać! Bo co to za umieranie bez mamy, bez sensu. Uderzyłem plecami i główką o ziemię i przez chwilę leżałem nie bardzo wiedząc o co chodzi. Aż nagle usiadłem, złapałem się mocno za tył główki i zacząłem rozglądać się rozpaczliwie szukając wzrokiem taty. Gdzie mój tata?
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Z ogromnym entuzjazmem, który pokazał się, gdy potrząsała swoją płomienną grzywą, przystała na propozycję taty. Sama bardzo dużo liczyła. Właściwie liczyła wszystko, co wpadło jej pod nos, taki miała odruch, jak powiedziała jej kiedyś pani Picks. Odruch. Śmieszne słowo. Od-ruch. Według niej znaczyło to, że ruszyło się w niej to liczenie, chodził po jej głowie mały elf, który mówił jej: „Miriam, musisz policzyć listki na róży, bo to bardzo ważne!”. Więc liczyła. Szesnaście płatków miał jeden kwiatek, inny tylko dziesięć, co wydało jej się dość dziwne, ale tłumaczyła to tak, że w ten sposób roślinki liczyły sobie lata. Jak kroki na biedronkach! Im więcej płatków (i kropek), tym więcej lat. Ciekawe czy były takie stare róże, które posiadały pięćdziesiąt płatków. Może powinna o to spytać mamusię.
Teraz jednak nie było co myśleć o różach, mknęli bowiem w stronę strzelistych wież zamku, gdzie zionący ogniem smok więził biedną księżniczkę, przy okazji roszcząc sobie prawa do budowli, która przecież nie mogła być jego własnością! Takie piękne zamki nigdy nie należały do smoków, bo i po co taki piękny pałac dla takiego ogromnego i niezbyt zręcznego stworzenia?
- Uważaj, Winnie! – zawołała z wciąż lśniącą w jej głosie dziecięcą powagą, kiedy zobaczyła, jak jej młodszy braciszek chwieje się niebezpiecznie na swoim magicznym stworzeniu. – O nie, jedziesz na wielkim smoku, musisz go mocno złapać! – podchwyciła słowa taty, nie bardzo marząc o tym, żeby Winnie spadł i nabił sobie guza.
Wiecie co mówią o rzeczach, o których nie chce się myśleć?
Zazwyczaj to właśnie one dzieją się jako pierwsze.
Kiedy zobaczyła, jak Edwin puszcza nagle uchwyt przy szyi smoka i spada na ziemię, pisnęła z przerażenia, jeszcze mocniej chwytając się grzywy swojego rumaka, obracając główką w stronę brata i biegnącego w jego kierunku taty, gdy karuzela wchodziła w zakręt. Ktoś, kto obsługiwał cały mechanizm, szybko go zatrzymał i sam podbiegł do leżącego na podłodze chłopca. Miriam najpierw musiała zdrapać się jakoś z białego aetonana (sama nie znała tej nazwy!), co na pierwszy rzut oka nie wydawało się takie trudne, ale w rzeczywistości trudne było bardzo, i podbiegła do taty dopiero, kiedy to stanęła na równej płaszczyźnie.
- Winnie, nic ci nie jest? Winnie! – wołała do niego całkiem zmartwiona i przejęta, kucając obok i przypatrując się mu z drżącą brodą. Sama miała ochotę się rozpłakać, bo nie potrafiła zapanować nad sytuacją, w jakiej ostatecznie wszyscy się znaleźli. Łapką, w jakimś mimowolnym odruchu, pogładziła brata po ramionku.
Może i czasami się na niego złościła, może i nie lubiła go, kiedy trzymał w rękach żabę, ale tak naprawdę mocno go kochała, bo… bo po prostu był jej braciszkiem.
Teraz jednak nie było co myśleć o różach, mknęli bowiem w stronę strzelistych wież zamku, gdzie zionący ogniem smok więził biedną księżniczkę, przy okazji roszcząc sobie prawa do budowli, która przecież nie mogła być jego własnością! Takie piękne zamki nigdy nie należały do smoków, bo i po co taki piękny pałac dla takiego ogromnego i niezbyt zręcznego stworzenia?
- Uważaj, Winnie! – zawołała z wciąż lśniącą w jej głosie dziecięcą powagą, kiedy zobaczyła, jak jej młodszy braciszek chwieje się niebezpiecznie na swoim magicznym stworzeniu. – O nie, jedziesz na wielkim smoku, musisz go mocno złapać! – podchwyciła słowa taty, nie bardzo marząc o tym, żeby Winnie spadł i nabił sobie guza.
Wiecie co mówią o rzeczach, o których nie chce się myśleć?
Zazwyczaj to właśnie one dzieją się jako pierwsze.
Kiedy zobaczyła, jak Edwin puszcza nagle uchwyt przy szyi smoka i spada na ziemię, pisnęła z przerażenia, jeszcze mocniej chwytając się grzywy swojego rumaka, obracając główką w stronę brata i biegnącego w jego kierunku taty, gdy karuzela wchodziła w zakręt. Ktoś, kto obsługiwał cały mechanizm, szybko go zatrzymał i sam podbiegł do leżącego na podłodze chłopca. Miriam najpierw musiała zdrapać się jakoś z białego aetonana (sama nie znała tej nazwy!), co na pierwszy rzut oka nie wydawało się takie trudne, ale w rzeczywistości trudne było bardzo, i podbiegła do taty dopiero, kiedy to stanęła na równej płaszczyźnie.
- Winnie, nic ci nie jest? Winnie! – wołała do niego całkiem zmartwiona i przejęta, kucając obok i przypatrując się mu z drżącą brodą. Sama miała ochotę się rozpłakać, bo nie potrafiła zapanować nad sytuacją, w jakiej ostatecznie wszyscy się znaleźli. Łapką, w jakimś mimowolnym odruchu, pogładziła brata po ramionku.
Może i czasami się na niego złościła, może i nie lubiła go, kiedy trzymał w rękach żabę, ale tak naprawdę mocno go kochała, bo… bo po prostu był jej braciszkiem.
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Zacząłem pogawędkę z panią stojącą obok mnie, która przyszła do wesołego miasteczka ze swoim dość pulchnym synem. Siedział na czerwonym smoku, jedną ręką trzymając się uchwytu, a drugą pałaszując watę cukrową. Zastanawiałem się czy cokolwiek przez nią widzi, bo była dość okazałych rozmiarów. Cóż, miałem cichą nadzieję, że moje dzieci nigdy nie dorosną do takich rozmiarów - na szczęście bez przerwy biegały zamiast siedzieć na czterech literach w czterech ścianach posiadłości, więc chyba nie musiałem się o to martwić. W którymś momencie pogawędka zeszła do mojego potulnego kiwania głową, gdyż rozmówczyni niesamowicie się rozgadała i nawet nie śmiałem jej przerywać. W końcu moje myśli pogalopowały gdzieś w całkiem innym kierunku i zacząłem rozmyślać nad sensem wykorzystywania skrzeloleziela do leczenia poparzeń, kiedy zauważyłem jak Edwin zaczyna się niebezpiecznie chwiać na swoim zaczarowanym smoku. Moje serce na moment zamarło, kiedy leciał w dół wśród tych kręcących się gargulców i tylko czekałem kiedy jednym z nich dostanie w głowę. Na szczęście w nieszczęściu wszystkie kręcące się stworzenia go oszczędziły, a ja czym prędzej do niego podbiegłem. Pan z obsługi zatrzymał karuzelę ku niezadowoleniu reszty użytkowników, ale to kompletnie mnie nie obchodziło. Kucnąłem przy synu, uprzednio zerkając na schodzącą z aetonana Miriam, bo jedno poszkodowane dziecko w tym momencie zupełnie mi wystarczało. - Spokojnie, Winnie, już jestem - powiedziałem, odgarniając mu rude loki z czoła. Przy okazji obejrzałem jego głowę dookoła tylko utwierdzając się w przekonaniu, że prawdopodobnie cały incydent skończy się jedynie na guzie i kilku siniakach. Obejrzałem też szybko ręce i nogi, ale na szczęście nic sobie nie skręcił. Może i takie rzeczy leczyło się bardzo szybko, ale dla dziecka i tak nieprzyjemnie. - To musiała być prawdziwa walka! - Stwierdziłem, dopiero wtedy zauważając jak przejęta tym wszystkim jest Miriam. - Hej, nic mu nie jest - odparłem, uśmiechając się pogodnie. - Wskakuj - powiedziałem do syna, po czym pomogłem mu wejść sobie na barana. Wyciągnąłem też rękę do Miriam, żeby mi gdzieś w tym tłumie nie zniknęła - już wszyscy przeżyliśmy wystarczająco dużo emocji. - Proponuję teraz ochłonąć. Chcecie balona? Czy coś słodkiego? A może chcecie pojeździć na zaczarowanym młynie? - Zaproponowałem, choć szybko pożałowałem ostatniej propozycji. - Chociaż nie, młyn innym razem - stwierdziłem, mając tylko nadzieję, że nie zdążyły podchwycić tego pomysłu.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Przeraziła się. Bardzo. Jak jeszcze nigdy! To nie było nic śmiesznego, chociaż na samym początku oboje bawili się przednio, a opowiadana przez nich fantastyczna historia o smokach, rycerzach i królach wydawała się tym bardziej realna, im dłużej karuzela się kręciła. Miriam ta heca całkiem przestała się podobać już w momencie, kiedy Winnie puścił drążek przyczepiony do elastycznego ciała magicznego zwierzęcia. Gdy już dalsza część przedstawienia przeniosła się na podest, a cała karuzela została zatrzymana, poczuła, jak odzywa się w niej sumienie. A jeśli to ona to zaczęła? Zachęciła Winniego do zabawy, a jemu to tak się spodobało, że aż spadł ze swojego smoka. Poczuła się przytłoczona emocjami, które ją zaatakowały. Przytłoczona kolorami i dźwiękami, które się z nimi kłóciły – ciepło kwietniowego popołudnia nabrało szarości i czerni, szczypiąc ją nieznośnie w nos i policzki. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że zrobiła się czerwona na twarzy.
Patrzyła ze strachem na tatę, spływając szybko wzrokiem na leżącego na drewnianym podeście brata. Przestała panować nad drżącą z przejęcia brodą, ale podniosła się posłusznie, kiedy tata pakował sobie na barana Winniego. Chciała być dzielna i nie płakać, bo tak w gruncie rzeczy, to nie miała ku temu powodów, ale… cóż, dzieciom rzadko udawało się trzymać w ryzach swoje emocje. Płacz był oczywistym następstwem smutku albo strachu. Śmiech był oczywistą konsekwencją radości.
Przycisnęła wolną piąstkę do oczu, łkając cicho, kiedy podejmowali znów spacer w kierunku kolejnych atrakcji. Nie myślała już o tym, jak miło byłoby zjeść watę cukrową albo potrzymać lewitujący na sznureczku balon. Łzy ciekły po policzkach i w końcu Miriam zrobiło się tak smutno, że zatrzymała się w miejscu i przytuliła do nogi taty, patrząc na niego z dołu z miną zbitego szczeniaczka.
- Ja nie chciałam, tatusiu – bąknęła, trąc na zmianę raz prawe, a raz lewe oko. – Chciałam tylko, żeby było fajnie i żebyśmy się dobrze bawili…
Był jej młodszym braciszkiem, czasami wrednym i niesamowicie irytującym, to prawda, ale jednak czuła na sobie brzemię odpowiedzialności, kiedy jemu działo się coś przykrego, a ona akurat była w pobliżu. Może zostało jej to jeszcze z czasów, kiedy Winnie potrafił tylko spać, robić w pieluchy, pić mleko i płakać tylko wtedy, kiedy Miriam akurat podchodziła bliżej łóżeczka albo mamy, która trzymała małego smarka z nosa na rękach. Biegła wtedy z piskiem do taty i niemal rozkazywała, żeby rodzice kupili na ulicy Pokątnej inną fasolkę, bo ta się nie nadaje do lubienia!
Patrzyła ze strachem na tatę, spływając szybko wzrokiem na leżącego na drewnianym podeście brata. Przestała panować nad drżącą z przejęcia brodą, ale podniosła się posłusznie, kiedy tata pakował sobie na barana Winniego. Chciała być dzielna i nie płakać, bo tak w gruncie rzeczy, to nie miała ku temu powodów, ale… cóż, dzieciom rzadko udawało się trzymać w ryzach swoje emocje. Płacz był oczywistym następstwem smutku albo strachu. Śmiech był oczywistą konsekwencją radości.
Przycisnęła wolną piąstkę do oczu, łkając cicho, kiedy podejmowali znów spacer w kierunku kolejnych atrakcji. Nie myślała już o tym, jak miło byłoby zjeść watę cukrową albo potrzymać lewitujący na sznureczku balon. Łzy ciekły po policzkach i w końcu Miriam zrobiło się tak smutno, że zatrzymała się w miejscu i przytuliła do nogi taty, patrząc na niego z dołu z miną zbitego szczeniaczka.
- Ja nie chciałam, tatusiu – bąknęła, trąc na zmianę raz prawe, a raz lewe oko. – Chciałam tylko, żeby było fajnie i żebyśmy się dobrze bawili…
Był jej młodszym braciszkiem, czasami wrednym i niesamowicie irytującym, to prawda, ale jednak czuła na sobie brzemię odpowiedzialności, kiedy jemu działo się coś przykrego, a ona akurat była w pobliżu. Może zostało jej to jeszcze z czasów, kiedy Winnie potrafił tylko spać, robić w pieluchy, pić mleko i płakać tylko wtedy, kiedy Miriam akurat podchodziła bliżej łóżeczka albo mamy, która trzymała małego smarka z nosa na rękach. Biegła wtedy z piskiem do taty i niemal rozkazywała, żeby rodzice kupili na ulicy Pokątnej inną fasolkę, bo ta się nie nadaje do lubienia!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Nie docierały do mnie krzyki Miriam pytającej, czy nic mi nie jest. Trzymając się za główkę szukałem taty i dopiero gdy tata się pojawił, wyciągnąłem do niego rączki, pociągając nosem. Tak bardzo starałem się nie płakać, przecież takiemu dużemu lordowi jak ja nie wypadało, ale łzy same płynęły mi do oczu. Zacisnąłem mocno usta, czerwieniąc się na twarzy gdy tata oglądał mi głowę, a potem ręce.
- Ale mamy nie uratowaliśmy - jęknąłem.
Nie wiem co było dla mnie gorsze - to, że mama nadal znajdowała się w wieży, czy to, że bolała mnie główka i plecy od upadku. Spojrzałem na Miriam, ze zdziwieniem rejestrując jej, że ryczy. Prawdopodobnie gdybym sam nie był bliski płaczu, to bym się zaczął z niej śmiać, ale jakoś nie było mi teraz do zabawy.
Wszedłem na barana do taty, objąłem go za czoło i mocno wtuliłem w jego rude włosy, dokładnie takie same jak moje! Tylko tata miał ich więcej i pachniały domem. A moje nie wiem czym pachniały, może ogródkiem? Patrzyłem z góry na wszystkich dookoła, co jakiś czas oglądałem się na karuzelę, a gdy zobaczyłem smoka, na którym siedziałem, wystawiłem mu język. Głupi smok, zwalił mnie ze swoich pleców i przez niego bolała mnie teraz głowa. A ja chciałem tylko uratować mamę.
- Ja bym zjadł lody balonowe - burknąłem pod nosem.
Westchnąłem ciężko, trzymając się mocno taty za ucho co jakiś czas masowałem sobie tył głowy. Mój guz rósł jak na drożdżach, był już taki ogromny. Spojrzałem w bok, na Oscara, a ten pokazywał na mnie ręką i się ze mnie śmiał. Co za guptas, sam nie chciał ich i teraz sobie ze mnie żartuje. Co za kolega. Jemu też pokazałem język, to się uspokoił. Dzisiaj się już nie miałem zamiaru z nim bawić.
Im dłużej szliśmy, tym bardziej znowu zaczynały ciekawić mnie atrakcje. Ten młyn wcale nie byłby takim złym pomysłem, o ile mógłbym siedzieć tacie na kolanach i mocno go trzymać. Kolejka goblinów też mi się podobała, przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w wagoniki z szeroko otwartymi ustami. I tam dzieci siedziały obok rodziców. Machnąłem ręką w stronę kolejki.
- Tato, tato, tato zobacz, a tam jeżdżą na kolejce… czemu to się nazywa kolejka i czemu to się nazywa goblinów? Gdzie te gobliny? Jak wyglądają gobliny? Widziałem kiedyś gobliny? - zapytałem.
Zapytałem, czy też zadałem serię pytań. To chyba zaczynało oznaczać, że wracam do siebie. Ale ciągle gdzieś z tyłu głowy, oprócz guza oczywiście, miałem jeszcze inną myśl. Pochyliłem się nad głową taty, by spojrzeć mu w oczy.
- Tatusiuuu? A mama będzie na mnie zła? - zapytałem. - Nie mów mamie, proszeee.
Byłem tym naprawdę zmartwiony. Nie chciałem by mama była na mnie zła.
- Ale mamy nie uratowaliśmy - jęknąłem.
Nie wiem co było dla mnie gorsze - to, że mama nadal znajdowała się w wieży, czy to, że bolała mnie główka i plecy od upadku. Spojrzałem na Miriam, ze zdziwieniem rejestrując jej, że ryczy. Prawdopodobnie gdybym sam nie był bliski płaczu, to bym się zaczął z niej śmiać, ale jakoś nie było mi teraz do zabawy.
Wszedłem na barana do taty, objąłem go za czoło i mocno wtuliłem w jego rude włosy, dokładnie takie same jak moje! Tylko tata miał ich więcej i pachniały domem. A moje nie wiem czym pachniały, może ogródkiem? Patrzyłem z góry na wszystkich dookoła, co jakiś czas oglądałem się na karuzelę, a gdy zobaczyłem smoka, na którym siedziałem, wystawiłem mu język. Głupi smok, zwalił mnie ze swoich pleców i przez niego bolała mnie teraz głowa. A ja chciałem tylko uratować mamę.
- Ja bym zjadł lody balonowe - burknąłem pod nosem.
Westchnąłem ciężko, trzymając się mocno taty za ucho co jakiś czas masowałem sobie tył głowy. Mój guz rósł jak na drożdżach, był już taki ogromny. Spojrzałem w bok, na Oscara, a ten pokazywał na mnie ręką i się ze mnie śmiał. Co za guptas, sam nie chciał ich i teraz sobie ze mnie żartuje. Co za kolega. Jemu też pokazałem język, to się uspokoił. Dzisiaj się już nie miałem zamiaru z nim bawić.
Im dłużej szliśmy, tym bardziej znowu zaczynały ciekawić mnie atrakcje. Ten młyn wcale nie byłby takim złym pomysłem, o ile mógłbym siedzieć tacie na kolanach i mocno go trzymać. Kolejka goblinów też mi się podobała, przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w wagoniki z szeroko otwartymi ustami. I tam dzieci siedziały obok rodziców. Machnąłem ręką w stronę kolejki.
- Tato, tato, tato zobacz, a tam jeżdżą na kolejce… czemu to się nazywa kolejka i czemu to się nazywa goblinów? Gdzie te gobliny? Jak wyglądają gobliny? Widziałem kiedyś gobliny? - zapytałem.
Zapytałem, czy też zadałem serię pytań. To chyba zaczynało oznaczać, że wracam do siebie. Ale ciągle gdzieś z tyłu głowy, oprócz guza oczywiście, miałem jeszcze inną myśl. Pochyliłem się nad głową taty, by spojrzeć mu w oczy.
- Tatusiuuu? A mama będzie na mnie zła? - zapytałem. - Nie mów mamie, proszeee.
Byłem tym naprawdę zmartwiony. Nie chciałem by mama była na mnie zła.
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Świetna zabawa w ułamku sekundy przemieniła się w największy koszmar, ale znałem się trochę na dzieciach i wiedziałem, że wkrótce puszczą to wydarzenie w niepamięć. Dlatego też szedłem spokojnie przed siebie, trzymając za rękę szlochającą Miriam, choć długość jej smutku pomału zaczynał mnie niepokoić. W końcu się zatrzymałem, chcąc kolejny raz ją uspokoić, lecz ona w tym samym momencie przytuliła się do mojej nogi. Westchnąłem cicho, gładząc ją wolną ręką po burzy rudych loków. - Miriam, to nie była twoja wina - powtórzyłem, będąc nieco zaskoczonym jej emocjonalną reakcją na to niezaplanowane wydarzenie. - Kolejka za szybko jechała albo Winnie źle się trzymał - dodałem. - Takie rzeczy czasami się zdarzają - wzruszyłem ramionami na tyle na ile mogłem, po czym położyłem dłoń na jej drobnym ramieniu i zacząłem dalej spokojnie iść w kierunku kolorowych straganów. Od czasu do czasu wykrzywiałem się z bólu, kiedy Edwin za mocno szarpał mnie za ucho czy włosy. Miał być najbardziej poszkodowany, a zachowywał się najswobodniej! - Takich raczej nie sprzedają - odparłem, wyostrzając wzrok, by dojrzeć z daleka jakąś odpowiednią atrakcję. - Nie wiem, Winnie - czasami wolałem przyznać się do swojej niewiedzy niż wymyślać niestworzone historie i definicje, które później zostaną powtórzone wielu znanym i nieznanym osobom. Wolałem sobie oszczędzić tego ośmieszenia. - Na pewno widziałeś kiedyś gobliny. To takie małe istoty z dużymi uszami i długimi palcami - opisałem pokrótce, stwierdzając, że był to jeden z gorszych możliwych opisów. I właśnie dlatego często wykręcałem się od podawania pierwszych lepszych odpowiedzi. - Kiedyś pójdziesz ze mną do banku to zobaczysz je jeszcze raz - dodałem, a kiedy tak przyglądałem się tej kolejce, stwierdzałem, że może wcale nie jest takim złym pomysłem. - Co ty na to, Miriam? - Zapytałem, upewniając się, że smutek już zniknął z jej twarzy. - Och, Winnie - mruknąłem niezadowolony, przystając na moment, by jednak postawić go na ziemi. Spojrzałem na niego z góry całkiem poważnym wzrokiem, dopiero po chwili odpowiadając - Dobrze, nie powiem. - Tak naprawdę od początku nie miałem zamiaru jej o tym mówić, bo z pewnością doszukałaby się w Edwinie wielu nieistniejących urazów albo, co byłoby o wiele gorsze, wypominałaby mi to przy każdej możliwej okazji. Winnie niech jednak sądzi, że to dzięki niemu całe zajście pozostanie między nami. - Kolejka goblinów, lody, balony? - Zapytałem, spoglądając to na jednego rudzielca to na drugiego, mając nadzieję, że ten plan ich usatysfakcjonuje. Mieliśmy do dyspozycji cały błogi dzień i miałem zamiar w całości go wykorzystać.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Kolory ścierały się w niezrozumiałym dla niej tańcu. Przecież jeszcze przed chwilą było tak pięknie, tak jaskrawo, świat był pełen zieleni soczystych jabłek i oranżu, który zakreślał piękne fale na płótnie. Wszystko pachniało świeżością i radością, bo przecież tata dość rzadko z nimi gdzie wychodził, zajęty pracą, której jednak Miriam bardzo kibicowała. Sama w końcu chciała być taka jak tata, gdy dorośnie! Będzie chodziła w takim pięknym, limonkowym fartuszku i przynosiła kolorowe kwiaty wszystkim chorym, żeby nie było im smutno. Albo będzie zostawiała przy ich łóżkach pannę Rowenę, bo ona była bardzo odważna i potrafiła przepędzić każdy nocny koszmar.
Nie lubiła chwil, gdy słyszane przez nią kolory nagle się zmieniały i to tak drastycznie. Nie lubiła, kiedy piękna czerwień stawała się ponurym błękitem, zimnym i chłodnym, albo przykrą zielenią zgniłych liści, które same słyszała, gdy pani Picks wzdrygała się na widok brzydkiego jedzonka, które wcale nie wyglądało jak normalne jedzonko. Dlatego teraz tak emocjonalnie na to wszystko zareagowała. Uderzenie Winniego w głowę było okropne. Upadł na ziemię jak pluszowy miś, który czasami ześlizguje się z jej łóżka. Nigdy nikomu tego nie życzyła, sama czasami bała się, że w nocy spadnie na podłogę, a obok nie będzie nikogo, kto pomoże jej z powrotem wdrapać się na pościel, jakby nie miała na to siły.
Popatrzyła na tatę uważnie, z ulgą przyjmując do siebie uspokajające głaskanie po głowie. Ostatni raz przetarła oczy, chcąc pozbyć się łez. Wierzyła tacie. Jak tata tak mówił, to znaczy, że tak musiało być! Zresztą Winnie nie wyglądał źle. Nie płakał. To tylko ona się rozkleiła. Jak zawsze.
- No… no dobrze – mruknęła, znów łapiąc swój rudy autorytet za dłoń, ale tym razem nieco mocniej zaciskając na niej swoje paluszki. Pozwoliła im przez chwilę rozmawiać w spokoju, samej rozglądając się dość wstydliwie dookoła. O ile w domu płacz był przyjmowany przez domowników troską i współczuciem, o tyle tutaj zauważyła ciążący na niej wzrok zbyt wielu ludzi. Dopiero gdy tata ją wywołał pytaniem, uniosła znów brodę do góry. – Tak! Gobliny są dziwne i bardzo poważne. Czy gobliny jadły kiedyś trufelkowe landrynki, tatusiu? Trufelkowe landrynki sprawiają, że czarodziej staje się szczęśliwszy. Tak mówiła ciociunia Pomonka.
Zakołysała lekko ręką taty, przywołując na twarz lekki, dziecięcy uśmiech. Kolory zaczęły wracać na swoje poprzednie pozycji. Pomarańcz i czysta zieleń wyrwały się do przodu jak na wyścigu.
- Lody i balony? – spytała wesoło, łącząc jeden pomysł z drugim.
Miała nadzieję, że będą te cytrynowe. Miała na nie wielką ochotę.
| zt x3
Nie lubiła chwil, gdy słyszane przez nią kolory nagle się zmieniały i to tak drastycznie. Nie lubiła, kiedy piękna czerwień stawała się ponurym błękitem, zimnym i chłodnym, albo przykrą zielenią zgniłych liści, które same słyszała, gdy pani Picks wzdrygała się na widok brzydkiego jedzonka, które wcale nie wyglądało jak normalne jedzonko. Dlatego teraz tak emocjonalnie na to wszystko zareagowała. Uderzenie Winniego w głowę było okropne. Upadł na ziemię jak pluszowy miś, który czasami ześlizguje się z jej łóżka. Nigdy nikomu tego nie życzyła, sama czasami bała się, że w nocy spadnie na podłogę, a obok nie będzie nikogo, kto pomoże jej z powrotem wdrapać się na pościel, jakby nie miała na to siły.
Popatrzyła na tatę uważnie, z ulgą przyjmując do siebie uspokajające głaskanie po głowie. Ostatni raz przetarła oczy, chcąc pozbyć się łez. Wierzyła tacie. Jak tata tak mówił, to znaczy, że tak musiało być! Zresztą Winnie nie wyglądał źle. Nie płakał. To tylko ona się rozkleiła. Jak zawsze.
- No… no dobrze – mruknęła, znów łapiąc swój rudy autorytet za dłoń, ale tym razem nieco mocniej zaciskając na niej swoje paluszki. Pozwoliła im przez chwilę rozmawiać w spokoju, samej rozglądając się dość wstydliwie dookoła. O ile w domu płacz był przyjmowany przez domowników troską i współczuciem, o tyle tutaj zauważyła ciążący na niej wzrok zbyt wielu ludzi. Dopiero gdy tata ją wywołał pytaniem, uniosła znów brodę do góry. – Tak! Gobliny są dziwne i bardzo poważne. Czy gobliny jadły kiedyś trufelkowe landrynki, tatusiu? Trufelkowe landrynki sprawiają, że czarodziej staje się szczęśliwszy. Tak mówiła ciociunia Pomonka.
Zakołysała lekko ręką taty, przywołując na twarz lekki, dziecięcy uśmiech. Kolory zaczęły wracać na swoje poprzednie pozycji. Pomarańcz i czysta zieleń wyrwały się do przodu jak na wyścigu.
- Lody i balony? – spytała wesoło, łącząc jeden pomysł z drugim.
Miała nadzieję, że będą te cytrynowe. Miała na nie wielką ochotę.
| zt x3
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Bestialska Karuzela
Szybka odpowiedź