Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Jego poważna mina na chwilę dała się złamać drobnym uśmiechem, kiedy usłyszał określenie jakiego Benjamin użył wobec Rosiera. Szybko jednak zapanował nad sobą i wrócił do swojej nienaturalnej powagi, która w ostatnim czasie przychodziła mu z całkiem naturalną łatwością. Dalej uważnie słuchał uwag dotyczących kamienia i procesu jego aktywowania, a także innych informacji dotyczących tego wszystkiego, co się dotychczas stało.
Nie znał się na Ministerstwie. Macmillanowie unikali polityki jak ognia, ale mimo to stwierdzenie Lucana wywołało u nim drobne zmartwienie. Może nie lubił Abbottów i miał do nich rodzimą awersję, ale mimo wszystko wolał ich bardziej niż zwolenników Voldemorta wszędzie i gdziekolwiek. Cokolwiek pozostawało po dobrej stronie - tym lepiej.
- W takim razie powinniśmy zapewnić jej większe bezpieczeństwo, dyskretnie, rzecz jasna - skomentował wypowiedzieć Lucana, bardzo poważnie i nie było tu mowy nawet o odrobiny ironii, zerkając przy tym pytająco w stronę Benjamina i Tonks.
Z uwagą słuchał też efektów klątwy, która spotkała Benjamina i złapał się na tym, że jego stan wyjątkowo go zmartwił. Uspokoił się jednak po jego zapewnieniach, że nie ma większych problemów. Wright był dzielny i silny, nie powinien mieć większych problemów z powrotem do zdrowia.
Słysząc uwagi dotyczące zachowywania tajemnicy w związku ze zbiórką pieniędzy, jedynie pokiwał głową. Jeżeli nie miało to być jawne, to nie widział problemu. Zawsze mógł wspomóc zbiórkę po kryjomu lub przy pomocy przykrywki.
Zupełną uwagę skupił na sobie Skamander. Prawo nie istnialo i to była oczywista prawda i fakt, który pewnie każdy dostrzegł. Sytuacja, którą przedstawił nie brzmiała kolorowo, całkiem tragicznie. Westchnął ciężko, nie wiedzą jak inaczej zareagować na to podsumowanie. Działania odwetowe może nie brzmiały przyjemnie, ale rozsądnie, szczególnie jeżeli takie zachowanie z pewnością najskuteczniej wedrze się za skórę Rycerzy.
- Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, a pewnie nikt mnie o nie nie pyta, to zacząłbym od Malfoyów. Dla mnie to marionetki - skomentował jedynie, całkiem cicho, zerkając przy tym na swoją narzeczoną, jak gdyby jej zdania obawiał się najbardziej. - Na pewno tego typu akcje zwróciłyby ich uwagę i odciągnęłyby część z nich od zadań. Jeżeli okazałoby się, że możemy poświęcić do takich zadań jedną lub dwie osoby czy też więcej, to moglibyśmy po prostu siać zamieszanie na skrzydłach wroga. O ile oczywiście miałoby to sens, tak jak to powiedział Lucan. - A przyznać rację Abbottowi było mu naprawdę ciężko, ale jednak to zrobił.
Nie znał się na Ministerstwie. Macmillanowie unikali polityki jak ognia, ale mimo to stwierdzenie Lucana wywołało u nim drobne zmartwienie. Może nie lubił Abbottów i miał do nich rodzimą awersję, ale mimo wszystko wolał ich bardziej niż zwolenników Voldemorta wszędzie i gdziekolwiek. Cokolwiek pozostawało po dobrej stronie - tym lepiej.
- W takim razie powinniśmy zapewnić jej większe bezpieczeństwo, dyskretnie, rzecz jasna - skomentował wypowiedzieć Lucana, bardzo poważnie i nie było tu mowy nawet o odrobiny ironii, zerkając przy tym pytająco w stronę Benjamina i Tonks.
Z uwagą słuchał też efektów klątwy, która spotkała Benjamina i złapał się na tym, że jego stan wyjątkowo go zmartwił. Uspokoił się jednak po jego zapewnieniach, że nie ma większych problemów. Wright był dzielny i silny, nie powinien mieć większych problemów z powrotem do zdrowia.
Słysząc uwagi dotyczące zachowywania tajemnicy w związku ze zbiórką pieniędzy, jedynie pokiwał głową. Jeżeli nie miało to być jawne, to nie widział problemu. Zawsze mógł wspomóc zbiórkę po kryjomu lub przy pomocy przykrywki.
Zupełną uwagę skupił na sobie Skamander. Prawo nie istnialo i to była oczywista prawda i fakt, który pewnie każdy dostrzegł. Sytuacja, którą przedstawił nie brzmiała kolorowo, całkiem tragicznie. Westchnął ciężko, nie wiedzą jak inaczej zareagować na to podsumowanie. Działania odwetowe może nie brzmiały przyjemnie, ale rozsądnie, szczególnie jeżeli takie zachowanie z pewnością najskuteczniej wedrze się za skórę Rycerzy.
- Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, a pewnie nikt mnie o nie nie pyta, to zacząłbym od Malfoyów. Dla mnie to marionetki - skomentował jedynie, całkiem cicho, zerkając przy tym na swoją narzeczoną, jak gdyby jej zdania obawiał się najbardziej. - Na pewno tego typu akcje zwróciłyby ich uwagę i odciągnęłyby część z nich od zadań. Jeżeli okazałoby się, że możemy poświęcić do takich zadań jedną lub dwie osoby czy też więcej, to moglibyśmy po prostu siać zamieszanie na skrzydłach wroga. O ile oczywiście miałoby to sens, tak jak to powiedział Lucan. - A przyznać rację Abbottowi było mu naprawdę ciężko, ale jednak to zrobił.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander - w odpowiedzi na pytanie Benjamina - zaczął kiwać głową jeszcze przed tym, jak siedzący obok młodzieńca Archibald na nie odopwiedział. Zresztą, Farley znał kuzyna na tyle, ze miał bardzo uzasadnione podejrzenia co do tego, jaka ona będzie.
Alexander zamierzał pomóc Bertiemu przy budowach - samy był raczej marnym majsterkowiczem, ale takie niewymgające rzeczy jak trzymanie śrubek, podawanie narzędzi czy przemieszczanie i podtrzymywanie materiałów budowlanych szło mu dobrze. Zdecydowanie lepiej nadawał się do tego niż wspominaniu poległych. Czuł się w takich momentach zagubiony: nie umiał pogodzić się z własnym bólem, który pojawiał się tak po prostu - bez sensownego wyjaśnienia zawartego w jego świadomości w postaci wspomnień.
Spotkanie zaraz przeniosło się na inne tematy. Alex wyłapał spojrzenie obu oczu Hannah, kiwając głową. Była odpowiednią osobą do powierzenia roli zarządzającej zdobywaniem drewna. - Skontaktuję cię z Havishamem - odpowiedział Wrightównie. Kiedy jednak imię Bertiego padło zaraz obok nazwiska Mulcibera Alexander nie mógł powstrzymać swojego spojrzenia przed ucieknięciem w stronę Botta. Było poważne i zmartwione: ich rozmowa pokazała Alexandrowi jak na dłoni, że Bertie wcale nie jest tak beztroski, jak to się wszystkim dookoła jawił. Cukiernik miał wiele obaw, które przywiedzione na wierzch jego myśli sprawiały, że ten rozpadał się w drobne kawałeczki. I tyle było z potęgi magii, którą obaj każdego dnia tak pieczołowicie sobie przyswajali: własne demony i niepewności odpowiednio nie pilnowane rosły, przygniatając swym ciężarem. Na szczęście, na każdy zestaw pysków i kłów istniał odpowiedni rodzaj kagańca.
Słowa Anthony'ego Skamandera przykuły uwagę uzdrowiciela, jednak ten czekał cierpliwie na zakończenie przez aurora swojej wypowiedzi. Skupił się w tym czasie na uważnym słuchaniu i powolnym oddechu, a kiedy zapadła chwila ciszy nie czekał.
- Kiedy spróbowałem oskarżyć Tristana Rosiera i Morgotha Yaxleya o podpalenie Ministerstwa Magii to był to ostatni raz, kiedy przemawiałem pod nazwiskiem Selwyn. Robienie czegokolwiek oficjalnymi drogami, tak jak wspomina Skamander, nic nie da - wzruszył ramionami. - Jeżeli chcielibyśmy stworzyć własny znak to mógłbym spróbować skonstruować z kimś sygnał świetlny na bazie tego, jak tworzy się kształty fajerwerków. Za słabo znam się jednak na teorii magii, by udźwignąć to od strony innej niż pirotechniczna - powiedział. I była to prawda, jego przygoda z numerologią nie należała ani do najdłuższych, ani do najprzyjemniejszych, a tym bardziej do takich, po których coś pamiętał. Odświeżenie wiedzy mogło trochę zająć. - Ale - kontynuował - jak zdecydowane działanie i konkretna ofensywa są nam potrzebne, tak dopilnujmy, by nie ucierpieli przy tym postronni. Chyba wszyscy się zgadzamy, że Stonehenge powinno pozostać incydentem jednorazowym, prawda? - zapytał, lecz miał nadzieję, że każdy zdawał sobie sprawę z tego, że było to pytanie retoryczne. Nieobecność Elizabeth Fawley była dostatecznym dowodem na to, że sami sobie również potrafili zaszkodzić.
Alexander zamierzał pomóc Bertiemu przy budowach - samy był raczej marnym majsterkowiczem, ale takie niewymgające rzeczy jak trzymanie śrubek, podawanie narzędzi czy przemieszczanie i podtrzymywanie materiałów budowlanych szło mu dobrze. Zdecydowanie lepiej nadawał się do tego niż wspominaniu poległych. Czuł się w takich momentach zagubiony: nie umiał pogodzić się z własnym bólem, który pojawiał się tak po prostu - bez sensownego wyjaśnienia zawartego w jego świadomości w postaci wspomnień.
Spotkanie zaraz przeniosło się na inne tematy. Alex wyłapał spojrzenie obu oczu Hannah, kiwając głową. Była odpowiednią osobą do powierzenia roli zarządzającej zdobywaniem drewna. - Skontaktuję cię z Havishamem - odpowiedział Wrightównie. Kiedy jednak imię Bertiego padło zaraz obok nazwiska Mulcibera Alexander nie mógł powstrzymać swojego spojrzenia przed ucieknięciem w stronę Botta. Było poważne i zmartwione: ich rozmowa pokazała Alexandrowi jak na dłoni, że Bertie wcale nie jest tak beztroski, jak to się wszystkim dookoła jawił. Cukiernik miał wiele obaw, które przywiedzione na wierzch jego myśli sprawiały, że ten rozpadał się w drobne kawałeczki. I tyle było z potęgi magii, którą obaj każdego dnia tak pieczołowicie sobie przyswajali: własne demony i niepewności odpowiednio nie pilnowane rosły, przygniatając swym ciężarem. Na szczęście, na każdy zestaw pysków i kłów istniał odpowiedni rodzaj kagańca.
Słowa Anthony'ego Skamandera przykuły uwagę uzdrowiciela, jednak ten czekał cierpliwie na zakończenie przez aurora swojej wypowiedzi. Skupił się w tym czasie na uważnym słuchaniu i powolnym oddechu, a kiedy zapadła chwila ciszy nie czekał.
- Kiedy spróbowałem oskarżyć Tristana Rosiera i Morgotha Yaxleya o podpalenie Ministerstwa Magii to był to ostatni raz, kiedy przemawiałem pod nazwiskiem Selwyn. Robienie czegokolwiek oficjalnymi drogami, tak jak wspomina Skamander, nic nie da - wzruszył ramionami. - Jeżeli chcielibyśmy stworzyć własny znak to mógłbym spróbować skonstruować z kimś sygnał świetlny na bazie tego, jak tworzy się kształty fajerwerków. Za słabo znam się jednak na teorii magii, by udźwignąć to od strony innej niż pirotechniczna - powiedział. I była to prawda, jego przygoda z numerologią nie należała ani do najdłuższych, ani do najprzyjemniejszych, a tym bardziej do takich, po których coś pamiętał. Odświeżenie wiedzy mogło trochę zająć. - Ale - kontynuował - jak zdecydowane działanie i konkretna ofensywa są nam potrzebne, tak dopilnujmy, by nie ucierpieli przy tym postronni. Chyba wszyscy się zgadzamy, że Stonehenge powinno pozostać incydentem jednorazowym, prawda? - zapytał, lecz miał nadzieję, że każdy zdawał sobie sprawę z tego, że było to pytanie retoryczne. Nieobecność Elizabeth Fawley była dostatecznym dowodem na to, że sami sobie również potrafili zaszkodzić.
Kiwnął w podziękowaniu głową Lucanowi i Ulyssesowi, kiedy w ślad za nim zaoferowali pomoc finansową przy budowaniu Oazy. Uważał, że to właśnie arystokraci powinni dzielić się swoimi pieniędzmi, których i tak mieli pod dostatkiem. Niesprawiedliwym byłoby wymagać od innych, żeby dzielili się z Zakonem swoim ostatnim groszem. Chociaż to prawda, że odkąd objął posadę nestora, zrozumiał, że ich rodowy majątek generował mnóstwo kosztów, które też należało opłacić. Miał jednak nadzieję, że uda mu się odpowiednio gospodarować oszczędnościami w Gringotcie.
Słuchał opowieści o magicznym deszczu ze zdziwieniem – był wtedy razem z nimi, ale prawdopodobnie musiał być zbyt zaoferowany poszkodowanymi, żeby zwrócić uwagę na jego szczególne właściwości. Teraz zapisywał sobie w pamięci wszystkie spostrzeżenia, którymi zaczęli dzielić się Zakonnicy. Aż ciężko było w to wszystko uwierzyć, ale tym bardziej chciał tam się udać jeszcze raz i może nawet pomóc w badaniach.
- Oczywiście - odpowiedział Benowi, kiedy zwrócił się do niego z prośbą o pomoc w organizacji opieki medycznej. - Najrozsądniej będzie podzielić się na dyżury. Powinniśmy założyć tablicę, w której będziemy się wpisywać pod odpowiednimi godzinami. Tak chyba będzie najłatwiej pogodzić obowiązki w pracy z Oazą - stwierdził, zwracając się do uzdrowicieli, chociaż sam nie potrafił sobie wyobrazić jak znajdzie czas na nowy obowiązek, skoro już ledwo wyrabiał się z tymi, które miał teraz. Nie dał jednak tego po sobie poznać; po prostu musi się inaczej zorganizować.
- Mogę być nestorem, ale i tak jestem nieco wykluczony ze śmietanki towarzyskiej - uśmiechnął się niemrawo, jednak tak wyglądała prawda i nie zamierzał tego ukrywać. Rody, które obecnie najwięcej mieszały w polityce, nie chciały mieć z Prewettami nic wspólnego. - Szczyt w Stonehenge spowodował jeszcze większe podziały, ale jak tylko się dowiem czegoś ważnego to na pewno wam przekażę - dodał, spoglądając na Bena, który rozpoczął ten temat.
- Z Julią i Lorraine wszystko w porządku, dzisiaj ja reprezentuję Prewettów, wszystko im przekażę - odpowiedział Justine, kiedy zaniepokoiła się nieobecnością niektórych Zakonników. Miała rację, ostatnio działo się wiele złego, lepiej zapytać niż zgadywać. - O, jeżeli mówimy już o eliksirach, przyniosłem parę ingrediencji. Większość jest pospolita, przekażę je po spotkaniu, natomiast udało mi się również przynieść kwiat paproci - powiedział, rozchylając jeden z woreczków, w którym zamajaczył niezwykle rzadki biały kwiat. - Tylko jeden, a może aż, styczeń to nie jest ich pora kwitnienia. W każdym razie zastanówcie się kto chciałby go zabrać - zwrócił się do alchemików, wierząc, że dzięki swojemu doświadczeniu uda im się uwarzyć silny eliksir, który zawsze był poza możliwościami Archibalda.
- Każda pomoc medyczna się przyda - odpowiedział Susanne, będąc wdzięcznym za jej zaangażowanie. Pewnie i tak okaże się, że w Oazie jest za mało rąk do pracy – tym bardziej liczył na pomoc innych, choćby ich jedyną umiejętnością było leczenie płytkich ran, na pewno znajdzie się dla nich miejsce.
Spojrzał na Aleksandra, kiedy wspomniał wydarzenia ze Stonehenge. Od razu przypomniał sobie tę okropną scenę, która rozgrywała się przed jego oczami. Chaos, który wówczas wybuchł, i najbliższych, próbujących się uratować przed spadającymi kamieniami. Pokiwał głową, zastanawiając się, co odpowiedzieć na te słowa. Nie znał się na walce i nigdy nie brał w niej czynnego udziału, dlatego nie chciał się wymądrzać, a jednak korciło go, żeby wyrazić swoje zdanie. - Ciężko się nie zgodzić z Aleksandrem i Anthonym. Obawiam się, że nie mamy co liczyć na sprawiedliwość. Szczególnie jeżeli mówimy o szlachcie, jeszcze przed zmianą władzy miała więcej przywilejów - miała ona, chociaż on też do niej należał, ale w takich wypadkach zawsze starał się oddzielić swoją rodzinę od skorumpowanych Blacków czy innych Malfoy'ów, chcąc wierzyć, że jednak się od nich różnią. - Prawda - odpowiedział kuzynowi, spoglądając na niego ze zrozumieniem, bo to co tam się wydarzyło przypominało koszmar na jawie.
Słuchał opowieści o magicznym deszczu ze zdziwieniem – był wtedy razem z nimi, ale prawdopodobnie musiał być zbyt zaoferowany poszkodowanymi, żeby zwrócić uwagę na jego szczególne właściwości. Teraz zapisywał sobie w pamięci wszystkie spostrzeżenia, którymi zaczęli dzielić się Zakonnicy. Aż ciężko było w to wszystko uwierzyć, ale tym bardziej chciał tam się udać jeszcze raz i może nawet pomóc w badaniach.
- Oczywiście - odpowiedział Benowi, kiedy zwrócił się do niego z prośbą o pomoc w organizacji opieki medycznej. - Najrozsądniej będzie podzielić się na dyżury. Powinniśmy założyć tablicę, w której będziemy się wpisywać pod odpowiednimi godzinami. Tak chyba będzie najłatwiej pogodzić obowiązki w pracy z Oazą - stwierdził, zwracając się do uzdrowicieli, chociaż sam nie potrafił sobie wyobrazić jak znajdzie czas na nowy obowiązek, skoro już ledwo wyrabiał się z tymi, które miał teraz. Nie dał jednak tego po sobie poznać; po prostu musi się inaczej zorganizować.
- Mogę być nestorem, ale i tak jestem nieco wykluczony ze śmietanki towarzyskiej - uśmiechnął się niemrawo, jednak tak wyglądała prawda i nie zamierzał tego ukrywać. Rody, które obecnie najwięcej mieszały w polityce, nie chciały mieć z Prewettami nic wspólnego. - Szczyt w Stonehenge spowodował jeszcze większe podziały, ale jak tylko się dowiem czegoś ważnego to na pewno wam przekażę - dodał, spoglądając na Bena, który rozpoczął ten temat.
- Z Julią i Lorraine wszystko w porządku, dzisiaj ja reprezentuję Prewettów, wszystko im przekażę - odpowiedział Justine, kiedy zaniepokoiła się nieobecnością niektórych Zakonników. Miała rację, ostatnio działo się wiele złego, lepiej zapytać niż zgadywać. - O, jeżeli mówimy już o eliksirach, przyniosłem parę ingrediencji. Większość jest pospolita, przekażę je po spotkaniu, natomiast udało mi się również przynieść kwiat paproci - powiedział, rozchylając jeden z woreczków, w którym zamajaczył niezwykle rzadki biały kwiat. - Tylko jeden, a może aż, styczeń to nie jest ich pora kwitnienia. W każdym razie zastanówcie się kto chciałby go zabrać - zwrócił się do alchemików, wierząc, że dzięki swojemu doświadczeniu uda im się uwarzyć silny eliksir, który zawsze był poza możliwościami Archibalda.
- Każda pomoc medyczna się przyda - odpowiedział Susanne, będąc wdzięcznym za jej zaangażowanie. Pewnie i tak okaże się, że w Oazie jest za mało rąk do pracy – tym bardziej liczył na pomoc innych, choćby ich jedyną umiejętnością było leczenie płytkich ran, na pewno znajdzie się dla nich miejsce.
Spojrzał na Aleksandra, kiedy wspomniał wydarzenia ze Stonehenge. Od razu przypomniał sobie tę okropną scenę, która rozgrywała się przed jego oczami. Chaos, który wówczas wybuchł, i najbliższych, próbujących się uratować przed spadającymi kamieniami. Pokiwał głową, zastanawiając się, co odpowiedzieć na te słowa. Nie znał się na walce i nigdy nie brał w niej czynnego udziału, dlatego nie chciał się wymądrzać, a jednak korciło go, żeby wyrazić swoje zdanie. - Ciężko się nie zgodzić z Aleksandrem i Anthonym. Obawiam się, że nie mamy co liczyć na sprawiedliwość. Szczególnie jeżeli mówimy o szlachcie, jeszcze przed zmianą władzy miała więcej przywilejów - miała ona, chociaż on też do niej należał, ale w takich wypadkach zawsze starał się oddzielić swoją rodzinę od skorumpowanych Blacków czy innych Malfoy'ów, chcąc wierzyć, że jednak się od nich różnią. - Prawda - odpowiedział kuzynowi, spoglądając na niego ze zrozumieniem, bo to co tam się wydarzyło przypominało koszmar na jawie.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Dużo kwestii poruszanych było na spotkaniu jednocześnie, ale Lucinda doskonale to rozumiała. Wydarzyło się tak wiele w ciągu zaledwie paru miesięcy. Zakonnicy mieli teraz wiele pracy i musieli stanąć na wysokości zadania bez względu na indywidualne koszty. Słysząc pytanie Bena dotyczące szlacheckiego świata od razu pomyślała o sabacie, który choć nie był zaskoczeniem to jednak niósł ze sobą przykrą rzeczywistość. – Brałam udział w balu maskowym mojej ciotki w noc sylwestrową – zaczęła. – Patrząc na to jak wielu z obecnych tam czarodziejów unosi kieliszek w chwale swojego Pana uważam, że nie dzieje się dobrze. Jest tylko coraz gorzej. – odparła. Udział w tym zgromadzeniu nie był dla niej łatwy. Wiedziała jednak, że jej nieobecność na szczycie była zauważona i przemęczenie się na sabacie uważała w jakimś stopniu za konieczne. Nie było to miejsce na tego typu dywagacje, dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło by ten fakt tłumaczyć.
Lucinda podejrzewała, że gdyby jakakolwiek klątwa nadal ciążyła na Wrigthcie ten na pewno by to odczuł. W końcu nie było to coś delikatnego, a silny czas wpływający całkowicie na jego osobowość. Chyba wszyscy tamtego dnia czuli się oderwani od rzeczywistości. Chyba każdy nie potrafił odróżnić tego co prawdziwe od tego co wykreowane w ich głowach. Zmęczenie i osłabienie po czymś takim było nawet wskazane, ale to były tylko i wyłącznie jej przepuszczenia. Blondynka skinęła w stronę mężczyzny głową. – Magiczny deszcz czy nie… każdy teraz powinien poświęć chwile na to by się zregenerować. – dodała patrząc już po twarzach zgromadzonych. Łatwo jej się to mówiło, ale doskonale wiedziała, że zrobienie tego będzie dla niej trudne.
Blondynka także uważała, że zorganizowanie odpowiedniego pochówku powinno się odbyć. Każdy zasługiwał na to by przeżyć żałobę. Ona nie znała zbyt dobrze Bartiusa, ale wiedziała, że był przyjacielem wielu tu obecnych. Sama prawie straciła życie w Azakabanie i wiedziała jak kruche to wszystko jest. – Także uważam, że ceremonia powinna odbyć się w najbliższym czasie. Dzisiaj omawiamy plany, a jutro te plany mogą całkowicie stracić na znaczeniu, bo stanie się kolejna tragedia. Dobrze wiemy jak dynamicznie to wszystko postępuje. Do wiosny wiele może się zmienić. – dodała. Ryzykowali życie każdego dnia. Sama bała się planować coś z dnia na dzień, bo życie niejednokrotnie pokazało jej, że to nie ma sensu. Jeżeli teraz znajdą czas to nie powinni tego czasu marnować.
Na słowa Lucana dotyczące kamienia wskrzeszenia pokiwała głową. – Chyba logiczna jest obawa patrząc na te wszystkie legendy, historie czy bajki, ale skoro dostaliśmy ten kamień od Pani Profesor i to dzięki jej poświęceniu to nie może być to nic co nas osłabi lub zrobi nam krzywdę. – dodała jeszcze z nadzieją w głosie. Naprawdę chciała wierzyć, że mają w dłoniach broń, która może odwrócić szalę chociaż na chwile. Uratować kogoś gdy przyjdzie taka potrzeba.
Oczywiście zbudowanie Oazy było priorytetem. Powinni zapewnić ludziom odpowiednie schronienie, bo nikt nie wiedział z czym przyjdzie im się mierzyć za miesiąc, a jednak nie mogła nie przyznać racji Alexowi czy Archibaldowi. Świat się zmienił. Nawet te szlachecki. Na światło wypełzły najgorsze potwory.
Lucinda podejrzewała, że gdyby jakakolwiek klątwa nadal ciążyła na Wrigthcie ten na pewno by to odczuł. W końcu nie było to coś delikatnego, a silny czas wpływający całkowicie na jego osobowość. Chyba wszyscy tamtego dnia czuli się oderwani od rzeczywistości. Chyba każdy nie potrafił odróżnić tego co prawdziwe od tego co wykreowane w ich głowach. Zmęczenie i osłabienie po czymś takim było nawet wskazane, ale to były tylko i wyłącznie jej przepuszczenia. Blondynka skinęła w stronę mężczyzny głową. – Magiczny deszcz czy nie… każdy teraz powinien poświęć chwile na to by się zregenerować. – dodała patrząc już po twarzach zgromadzonych. Łatwo jej się to mówiło, ale doskonale wiedziała, że zrobienie tego będzie dla niej trudne.
Blondynka także uważała, że zorganizowanie odpowiedniego pochówku powinno się odbyć. Każdy zasługiwał na to by przeżyć żałobę. Ona nie znała zbyt dobrze Bartiusa, ale wiedziała, że był przyjacielem wielu tu obecnych. Sama prawie straciła życie w Azakabanie i wiedziała jak kruche to wszystko jest. – Także uważam, że ceremonia powinna odbyć się w najbliższym czasie. Dzisiaj omawiamy plany, a jutro te plany mogą całkowicie stracić na znaczeniu, bo stanie się kolejna tragedia. Dobrze wiemy jak dynamicznie to wszystko postępuje. Do wiosny wiele może się zmienić. – dodała. Ryzykowali życie każdego dnia. Sama bała się planować coś z dnia na dzień, bo życie niejednokrotnie pokazało jej, że to nie ma sensu. Jeżeli teraz znajdą czas to nie powinni tego czasu marnować.
Na słowa Lucana dotyczące kamienia wskrzeszenia pokiwała głową. – Chyba logiczna jest obawa patrząc na te wszystkie legendy, historie czy bajki, ale skoro dostaliśmy ten kamień od Pani Profesor i to dzięki jej poświęceniu to nie może być to nic co nas osłabi lub zrobi nam krzywdę. – dodała jeszcze z nadzieją w głosie. Naprawdę chciała wierzyć, że mają w dłoniach broń, która może odwrócić szalę chociaż na chwile. Uratować kogoś gdy przyjdzie taka potrzeba.
Oczywiście zbudowanie Oazy było priorytetem. Powinni zapewnić ludziom odpowiednie schronienie, bo nikt nie wiedział z czym przyjdzie im się mierzyć za miesiąc, a jednak nie mogła nie przyznać racji Alexowi czy Archibaldowi. Świat się zmienił. Nawet te szlachecki. Na światło wypełzły najgorsze potwory.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przysłuchiwałem się wypowiedziom swoich przyjaciół w ciszy. Ostatnio nie czułem się zbyt dobrze. Poza tym miałem wrażenie, że nie wniosę do rozmowy niczego konstruktywnego. Niestety nie było mnie w Azkabanie, co wówczas wydawało mi się dobrym pomysłem, jednak teraz z perspektywy czasu stwierdziłem, że jednak mogłem im pomóc zamiast siedzieć w swoim mieszkaniu i zbijać bąki. Nie pomogłem im też po misji, bo przecież nie potrafię leczyć czy warzyć eliksirów. Nie zrobiłem nic oprócz wzywania pomocy, bo przytrafiło mi się nieszczęście. Westchnąłem cicho, kuląc się nieco w sobie, kiedy tak słuchałem dalszych rozważań. Muszę wreszcie coś zrobić, dołożyć swoją cegiełkę zamiast się nad sobą użalać.
- Mogę pomóc przy budowie. Nie znam się na tym za dobrze, ale dodatkowa para rąk pewnie się przyda - odzywam się w końcu, przypominając sobie jak udało mi się odmalować ściany w Starej Chacie. To może niedużo, ale miałem nadzieję, że takie drobne rzeczy będę mógł również wykonać w Oazie. - Mam teraz więcej wolnego czasu, mogę też pomóc nowym lokatorom w osiedleniu się - wzruszyłem ramionami, bo chyba przydałaby się tam osoba, która pokazała by im co, gdzie i jak, przedstawiła wszystkich i tak ogólnie pomogła im się zadomowić. Nie wiem czy jestem najlepszą osobą do tej roli, ale na pewno jedną z tych, która mogłaby wygospodarować na to swój czas. - Mogę też pomóc z jedzeniem. W zasadzie może dobrze byłoby wybudować tam również jakąś stołówkę? Przynajmniej na początek - dodaję, bo tak sobie wyobrażam, że nie tylko mieszkańcy mogliby z niej skorzystać, ale również uzdrowiciele czy alchemicy, którzy akurat mieliby swój dyżur, czy nawet osoby chętne do budowy. Z pewnością każdy ucieszy się z ciepłej zupy.
Zauważyłem na sobie spojrzenie Asbjorna, co przypomniało mi, że miałem mu przynieść pewną niedużą rzecz, którą ostatnio znalazłem w trawie. Wydaje mi się, że jemu bardziej się przyda niż mi. Kiwnąłem mu lekko głową, szanując za wypowiedziane słowa. To miłe, że ktoś wciąż o tym pamiętał.
- W celi był ze mną tylko Michael Tonks, Percival Blake i jakiś Rosier, ale nie znam jego imienia. Wiem tylko, że znał się wcześniej z Percivalem - odparłem, a to niestety były wszystkie informacje jakie posiadałem. Zresztą podzieliłem się już nimi z panem Kieranem. Nie byłem w stanie powiedzieć niczego więcej, nie zapamiętałem zbyt wiele z tych okropnych wydarzeń.
- Też wątpię, by zeznania coś zmieniły - dodaję nieśmiało, bo jeżeli będą nalegać, to je złożę, ale chyba przy obecnej władzy to faktycznie nie miało sensu. - Dłużej trzymali w Tower mnie niż tamtych - pozwoliłem sobie dodać po chwili dla zobrazowania nieciekawej sytuacji.
- Mogę pomóc przy budowie. Nie znam się na tym za dobrze, ale dodatkowa para rąk pewnie się przyda - odzywam się w końcu, przypominając sobie jak udało mi się odmalować ściany w Starej Chacie. To może niedużo, ale miałem nadzieję, że takie drobne rzeczy będę mógł również wykonać w Oazie. - Mam teraz więcej wolnego czasu, mogę też pomóc nowym lokatorom w osiedleniu się - wzruszyłem ramionami, bo chyba przydałaby się tam osoba, która pokazała by im co, gdzie i jak, przedstawiła wszystkich i tak ogólnie pomogła im się zadomowić. Nie wiem czy jestem najlepszą osobą do tej roli, ale na pewno jedną z tych, która mogłaby wygospodarować na to swój czas. - Mogę też pomóc z jedzeniem. W zasadzie może dobrze byłoby wybudować tam również jakąś stołówkę? Przynajmniej na początek - dodaję, bo tak sobie wyobrażam, że nie tylko mieszkańcy mogliby z niej skorzystać, ale również uzdrowiciele czy alchemicy, którzy akurat mieliby swój dyżur, czy nawet osoby chętne do budowy. Z pewnością każdy ucieszy się z ciepłej zupy.
Zauważyłem na sobie spojrzenie Asbjorna, co przypomniało mi, że miałem mu przynieść pewną niedużą rzecz, którą ostatnio znalazłem w trawie. Wydaje mi się, że jemu bardziej się przyda niż mi. Kiwnąłem mu lekko głową, szanując za wypowiedziane słowa. To miłe, że ktoś wciąż o tym pamiętał.
- W celi był ze mną tylko Michael Tonks, Percival Blake i jakiś Rosier, ale nie znam jego imienia. Wiem tylko, że znał się wcześniej z Percivalem - odparłem, a to niestety były wszystkie informacje jakie posiadałem. Zresztą podzieliłem się już nimi z panem Kieranem. Nie byłem w stanie powiedzieć niczego więcej, nie zapamiętałem zbyt wiele z tych okropnych wydarzeń.
- Też wątpię, by zeznania coś zmieniły - dodaję nieśmiało, bo jeżeli będą nalegać, to je złożę, ale chyba przy obecnej władzy to faktycznie nie miało sensu. - Dłużej trzymali w Tower mnie niż tamtych - pozwoliłem sobie dodać po chwili dla zobrazowania nieciekawej sytuacji.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się pod nosem na prychnięcie Norwega, nie zdołał jednak nawet odpowiedzieć, bo zaraz ruszyły kolejne głosy. Ostatecznie nie dziwił się, że ludzi wystraszył jego pomysł. Był ryzykowny, a może i Bott zbyt mocno chciał wierzyć w powodzenie. Nie próbował się więc sprzeczać z decyzją Just, choć sam uważał że opcja jaką podsunął Anthony mogłaby mieć sens i nie ściągać zagrożenia. Ostatecznie jednak póki co nie potrzebowali dużo. Z czasem zobaczą co dalej.
Jego spojrzenie utkwiło w Tonks, kiedy ta wspomniała o Mulciberze. To miało sens, oczywiście, tylko jedno mu nie pasowało.
- Zastanawiałem się nad tym jakiś czas. Tylko gdyby tak było, moja cukiernia poszłaby z dymem zamiast Próżności, nie? Wiem, że to może nic nie znaczyć, ale może to dobry znak dla mnie. Jakkolwiek to nie brzmi - stwierdził. Nie cieszył się spłonięciem cudzego biznesu, a jednak chciał tak myśleć - że nikt go nie kojarzy. W gruncie rzeczy - skąd? Wyczuł na sobie spojrzenie Alexandra, ale jedynie wzruszył przy tym ramionami. Miał cholernego farta, że coś w co władował absolutnie wszystko jeszcze stoi. To sprawiało, że miał wrażenie że cały ten atak na cukiernie był w jakiś sposób przypadkowy. Z Floreanem cholernie trafiony, ale Słodka? Nie była antymugolska, to na pewno ale odkąd nie ma Cynthii, nie narażała się także obecnej władzy. Odwrócił spojrzenie na Flo, ale nic już nie mówił.
Cieszył się, że Fortescue żyje.
- Mógłbym spróbować ci pomóc. Jeśli nikt z lepszą głową niż moja się nie zgłosi. - uśmiechnął się pod nosem do Farleya na wspomnienie o znaku. Nie był mistrzem numerologii, ale był w tym całkiem niezły. - I też się zgadzam. Cały czas dajemy na siebie polować, a jeśli ich nie zatrzymamy, nie uratujemy każdego kto tego potrzebuje. Cały Londyn jest zastraszony przez bandę psychopatów.
Dodał po chwili, nie zastanawiając się nad tym gdzie uleciała jego pacyfistyczna natura. Są rzeczy których nie załatwi się łagodnie i zgodnie z prawem, na pewno nie kiedy duża grupa ludzi pastwi się nad inną słabszą grupą, która nie potrafi się bronić, a często nawet nie ma gdzie uciekać.
Jego spojrzenie utkwiło w Tonks, kiedy ta wspomniała o Mulciberze. To miało sens, oczywiście, tylko jedno mu nie pasowało.
- Zastanawiałem się nad tym jakiś czas. Tylko gdyby tak było, moja cukiernia poszłaby z dymem zamiast Próżności, nie? Wiem, że to może nic nie znaczyć, ale może to dobry znak dla mnie. Jakkolwiek to nie brzmi - stwierdził. Nie cieszył się spłonięciem cudzego biznesu, a jednak chciał tak myśleć - że nikt go nie kojarzy. W gruncie rzeczy - skąd? Wyczuł na sobie spojrzenie Alexandra, ale jedynie wzruszył przy tym ramionami. Miał cholernego farta, że coś w co władował absolutnie wszystko jeszcze stoi. To sprawiało, że miał wrażenie że cały ten atak na cukiernie był w jakiś sposób przypadkowy. Z Floreanem cholernie trafiony, ale Słodka? Nie była antymugolska, to na pewno ale odkąd nie ma Cynthii, nie narażała się także obecnej władzy. Odwrócił spojrzenie na Flo, ale nic już nie mówił.
Cieszył się, że Fortescue żyje.
- Mógłbym spróbować ci pomóc. Jeśli nikt z lepszą głową niż moja się nie zgłosi. - uśmiechnął się pod nosem do Farleya na wspomnienie o znaku. Nie był mistrzem numerologii, ale był w tym całkiem niezły. - I też się zgadzam. Cały czas dajemy na siebie polować, a jeśli ich nie zatrzymamy, nie uratujemy każdego kto tego potrzebuje. Cały Londyn jest zastraszony przez bandę psychopatów.
Dodał po chwili, nie zastanawiając się nad tym gdzie uleciała jego pacyfistyczna natura. Są rzeczy których nie załatwi się łagodnie i zgodnie z prawem, na pewno nie kiedy duża grupa ludzi pastwi się nad inną słabszą grupą, która nie potrafi się bronić, a często nawet nie ma gdzie uciekać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spojrzenie Ollivandera zatrzymało się na chwilę na Poppy, gdy wspomniała o Henrym. Miała rację, McKinnon mógł być bardzo cennym ogniwem w jednostce badawczej, teraz bardzo uszczuplonej - tak przynajmniej słyszał, lecz wydawało się, że w Zakonie Feniksa jest parę osób, które oficjalnie mogłyby do niej dołączyć.
Słowa Lucindy zwróciły uwagę mężczyzny, gdyż potwierdziły wysnutą w myślach teorię, jakoby naszyjnik nie był obłożony klątwą, a stanowił dzieło anomalii. Widocznie potężna moc mogła dokonać niemożliwych połączeń - po paru miesiącach jej nagłych i gwałtownych ataków, nikt nie powinien się dziwić. Skinął głową do lady Selwyn, gdy zgodziła się z sugestią zabezpieczenia portalu, spojrzał na Rinehearta, także potwierdzając krótkim ruchem głowy. Słowa padające z ust Benjamina ostatecznie przekonały Ollivandera, że należy o portal i Oazę zadbać także ze strony naukowej. - Zajmę się tym - odparł krótko. Potrzebował trochę czasu, by wszystko rozpisać i zaplanować. - Niewykluczone, że runy mogą być pomocne - wstępny plan rysował się w głowie, należało jednak zestawić go z możliwościami, a sam na runach nie znał się wcale, aczkolwiek wiedział, że mogą mieć pozytywne znaczenie - tym lepiej, że Lucinda zawczasu wyraziła chęć pomocy. Posłał jej przedłużone spojrzenie, nie chcąc dłużej ciągnąc tematu, gdy inne sprawy pojawiały się na horyzoncie.
- To prawda. Wystarczy odpowiednio wsłuchać się w kryształy, ich zastosowanie okaże się wtedy wystarczająco jasne. Jeśli jednak sprawi to problem, mogę pomóc - zaoferował po słowach Jackie, która dosyć zgrabnie ujęła sprawę. W razie potrzeby mógł odwołać się do numerologii, przejrzenie kryształów nie było trudnym zadaniem.
- Pomogę z drewnem - odezwał się podczas podjętej przez Hannah i Alexandra dyskusji. Ollivanderowie nie byli co prawda handlarzami drewna, ich rzemiosło było dosyć specyficzne i nie wiązało się ze ściąganiem drzew z tartaków, w hurtowych ilościach - poszukiwali sami, na własną rękę, rozglądając się za wyjątkowymi drzewami. Tak się jednak składało, że od paru miesięcy Ulysses doglądał odbudowy domu, dlatego zamówienie sporej ilości potrzebnego surowca albo zorganizowanie go samodzielnie nie stanowiło problemu i nie zwróciłoby niczyjej uwagi. - Rozdzielenie zamówień na mniejsze partie to mądre posunięcie - dodał tylko, nie tłumacząc, skąd weźmie swoją część - ważne, że się tym zajmie, nie lubił mówić zbyt dużo. I tak większość od razu kojarzyła jego ród z lasami.
- Nie wiem. Wsiąknęła, zniknęła, ślad po niej zaginął, kiedy korzystaliście z portalu - dlatego pytam. Tylko wy znaliście szczegóły tego planu - odpowiedział spokojnie Justine, kiedy niejako odbiła jego własne pytanie na temat zniknięcia profesor Bagshot. Ogół historii wcale nie sprawiał, że wszystko stawało się jasne - każdy brakujący element tworzył pole do domysłów, co przy tylu umysłach stanowiło katastrofalną mieszankę. Jak się okazało, cały proces zwalczenia anomalii wyobrażał sobie zupełnie inaczej, nie mówiąc o kamieniu wskrzeszenia i wszystkich rewelacjach z nim powiązanych. Nie dziwił się pytaniu Kierana. Jego wizja działania artefaktu była najbardziej oczywistą, mimowolnie dążącą do równowagi świata, i tak potwornie zachwianej - życie za życie. Słuchał Tonks, jeszcze raz próbując ułożyć sobie wszystko w głowie i choć teraz sprawa była przedstawiona dokładniej, dalej budziła w Ollivanderze wątpliwości. Szanował i cenił profesor Bagshot, lecz skąd mogła wiedzieć o sprawach z granicy życia i śmierci? Milczał, zachowując przemyślenia dla siebie, wiedząc doskonale, że opinie często działały na ludzi drażniąco, on zaś nie miał ochoty na kłótnie - nie tu. Dołączając do Zakonu Feniksa wiedział, że nie ze wszystkim przyjdzie mu się zgadzać, lecz była to istota ludzkich zgromadzeń, niemożliwa do przeskoczenia. Chociażby sprawa Stonehenge - podczas gdy jedni mieli pamiętne Terremotio za godny pochwały czyn, Ulysses odbijał w zupełnie odwrotną stronę, nie rozumiejąc, jak można było tak niefrasobliwie zagrozić niewinnym ludziom, dlatego zlustrował Skamandera ostrym spojrzeniem, słuchając jego propozycji i zastanawiając się, czy narażanie przypadkowych przechodniów też nie będzie stanowiło dla niego problemu, by tylko dopaść wroga. Tym razem prawie się odezwał, chcąc zasugerować większą rozwagę, lecz uprzedził go Alexander. Dobrze. Przykro byłoby zostawiać znak nad zwłokami postronnych. - Mogę zająć się teorią - zaoferował, nie spodziewając się przy tym zbyt trudnej i długiej pracy. Wystarczyło wyjść od Ignis Fatuus i przekształcić je na potrzeby Zakonu.
- Sprawa śmierciotul brzmi ciekawie, ale czy mamy dostęp do jego badań, chociaż części? Ciężko cokolwiek ukierunkować, bazując na hasłach "śmierciotule" i "runy" - odpowiedział Anthony'emu, choć wiedział, że ta kwestia prędzej nabrałaby sensu w rękach kogoś obeznanego ze stworzeniami i tajemniczymi znakami, o których sam Ollivander miał blade pojęcie.
Słowa Lucindy zwróciły uwagę mężczyzny, gdyż potwierdziły wysnutą w myślach teorię, jakoby naszyjnik nie był obłożony klątwą, a stanowił dzieło anomalii. Widocznie potężna moc mogła dokonać niemożliwych połączeń - po paru miesiącach jej nagłych i gwałtownych ataków, nikt nie powinien się dziwić. Skinął głową do lady Selwyn, gdy zgodziła się z sugestią zabezpieczenia portalu, spojrzał na Rinehearta, także potwierdzając krótkim ruchem głowy. Słowa padające z ust Benjamina ostatecznie przekonały Ollivandera, że należy o portal i Oazę zadbać także ze strony naukowej. - Zajmę się tym - odparł krótko. Potrzebował trochę czasu, by wszystko rozpisać i zaplanować. - Niewykluczone, że runy mogą być pomocne - wstępny plan rysował się w głowie, należało jednak zestawić go z możliwościami, a sam na runach nie znał się wcale, aczkolwiek wiedział, że mogą mieć pozytywne znaczenie - tym lepiej, że Lucinda zawczasu wyraziła chęć pomocy. Posłał jej przedłużone spojrzenie, nie chcąc dłużej ciągnąc tematu, gdy inne sprawy pojawiały się na horyzoncie.
- To prawda. Wystarczy odpowiednio wsłuchać się w kryształy, ich zastosowanie okaże się wtedy wystarczająco jasne. Jeśli jednak sprawi to problem, mogę pomóc - zaoferował po słowach Jackie, która dosyć zgrabnie ujęła sprawę. W razie potrzeby mógł odwołać się do numerologii, przejrzenie kryształów nie było trudnym zadaniem.
- Pomogę z drewnem - odezwał się podczas podjętej przez Hannah i Alexandra dyskusji. Ollivanderowie nie byli co prawda handlarzami drewna, ich rzemiosło było dosyć specyficzne i nie wiązało się ze ściąganiem drzew z tartaków, w hurtowych ilościach - poszukiwali sami, na własną rękę, rozglądając się za wyjątkowymi drzewami. Tak się jednak składało, że od paru miesięcy Ulysses doglądał odbudowy domu, dlatego zamówienie sporej ilości potrzebnego surowca albo zorganizowanie go samodzielnie nie stanowiło problemu i nie zwróciłoby niczyjej uwagi. - Rozdzielenie zamówień na mniejsze partie to mądre posunięcie - dodał tylko, nie tłumacząc, skąd weźmie swoją część - ważne, że się tym zajmie, nie lubił mówić zbyt dużo. I tak większość od razu kojarzyła jego ród z lasami.
- Nie wiem. Wsiąknęła, zniknęła, ślad po niej zaginął, kiedy korzystaliście z portalu - dlatego pytam. Tylko wy znaliście szczegóły tego planu - odpowiedział spokojnie Justine, kiedy niejako odbiła jego własne pytanie na temat zniknięcia profesor Bagshot. Ogół historii wcale nie sprawiał, że wszystko stawało się jasne - każdy brakujący element tworzył pole do domysłów, co przy tylu umysłach stanowiło katastrofalną mieszankę. Jak się okazało, cały proces zwalczenia anomalii wyobrażał sobie zupełnie inaczej, nie mówiąc o kamieniu wskrzeszenia i wszystkich rewelacjach z nim powiązanych. Nie dziwił się pytaniu Kierana. Jego wizja działania artefaktu była najbardziej oczywistą, mimowolnie dążącą do równowagi świata, i tak potwornie zachwianej - życie za życie. Słuchał Tonks, jeszcze raz próbując ułożyć sobie wszystko w głowie i choć teraz sprawa była przedstawiona dokładniej, dalej budziła w Ollivanderze wątpliwości. Szanował i cenił profesor Bagshot, lecz skąd mogła wiedzieć o sprawach z granicy życia i śmierci? Milczał, zachowując przemyślenia dla siebie, wiedząc doskonale, że opinie często działały na ludzi drażniąco, on zaś nie miał ochoty na kłótnie - nie tu. Dołączając do Zakonu Feniksa wiedział, że nie ze wszystkim przyjdzie mu się zgadzać, lecz była to istota ludzkich zgromadzeń, niemożliwa do przeskoczenia. Chociażby sprawa Stonehenge - podczas gdy jedni mieli pamiętne Terremotio za godny pochwały czyn, Ulysses odbijał w zupełnie odwrotną stronę, nie rozumiejąc, jak można było tak niefrasobliwie zagrozić niewinnym ludziom, dlatego zlustrował Skamandera ostrym spojrzeniem, słuchając jego propozycji i zastanawiając się, czy narażanie przypadkowych przechodniów też nie będzie stanowiło dla niego problemu, by tylko dopaść wroga. Tym razem prawie się odezwał, chcąc zasugerować większą rozwagę, lecz uprzedził go Alexander. Dobrze. Przykro byłoby zostawiać znak nad zwłokami postronnych. - Mogę zająć się teorią - zaoferował, nie spodziewając się przy tym zbyt trudnej i długiej pracy. Wystarczyło wyjść od Ignis Fatuus i przekształcić je na potrzeby Zakonu.
- Sprawa śmierciotul brzmi ciekawie, ale czy mamy dostęp do jego badań, chociaż części? Ciężko cokolwiek ukierunkować, bazując na hasłach "śmierciotule" i "runy" - odpowiedział Anthony'emu, choć wiedział, że ta kwestia prędzej nabrałaby sensu w rękach kogoś obeznanego ze stworzeniami i tajemniczymi znakami, o których sam Ollivander miał blade pojęcie.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pełen troski głos Sue prawie zdołał go rozbawić. To, że miał pełne ręce roboty nie było nowością. Zresztą, na co niby miał się obrazić? Bertie tylko wyrażał sugestię, a Ingisson dzielił się z nim swoją opinią. Czy dorośli ludzie obrażali się za takie rzeczy? Lecz kiedy Norweg napotkał pełne zdziwienia spojrzenie Susanne to uświadomił sobie, jak bardzo zaskoczył również i samego siebie. Nie słynął ze zbytniej rozmowności na spotkaniach Zakonu, przeważnie siedział gdzieś w kącie, brzęcząc po cichu fiolkami eliksirów i wydzielając woń ziół. Nie podejrzewał, że tak naprawdę się zaangażował, że naprawdę zależy mu tylko na czymś więcej niż odkupieniu win i nie zawiedzeniu zaufania. Ani Foxa, ani Skamandera, ani nikogo innego. Miał proste zadanie: zapewniać im eliksiry z powierzanych składników. Proste. Bardzo instrumentalne. Nie wymagające emocji. A teraz... teraz chyba zaczynał dojrzewać do tego, żeby przed samym sobą przyznać się do jednej rzeczy. Zależało mu i na walce. Zależało mu na tym, aby jego obecność nie przynosiła tylko śmierci ukrytej w szklanych fiolkach. Chciał wywołać coś pozytywnego na świecie. Jakąś zmianę na lepsze.
Jeszcze bardziej szokujące było jednak to, że odezwały się głosy, które się z nim zgodziły. Nie wprost oczywiście, ale pośrednio tak. Cóż, nie można było mieć wszystkiego.
Ås nie skupiał się jednak na tym niewielkim społecznym uznaniu. Wyciągnął notes i pióro i zaczął notować informacje zarówno o deszczu, jak i kamieniu wskrzeszenia. Wiedział, że sprawozdania ze spotkań robiła Sue, ale on chciał mieć też własne zapiski. Niepotrzebnie by ją tylko zajmował z przepisywaniem. Na słowa o wzmocnieniu jednostki badawczej nie podniósł wzroku ani nie poruszył się na krześle: wciąż szukał, ale wiedział, że brakowało mu już tyle, co nic. Przed nadejściem wiosny pozna smoczą krew dostatecznie dobrze, aby być w stanie zebrać grupę i rozpocząć badania. Ale jeszcze nie teraz.
Kiwnięciem głowy przyjął polecenia odnośnie eliksirów, posyłając też nieśmiały uśmiech w stronę Charlene, kiedy wspomniała jego imię. Całkiem miło im się pracowało, nawet jeżeli czarownica mówiła zdecydowanie więcej niż on. Na szczęście w sposób całkiem miły: nie powodowała w nim poczucia paraliżującego wręcz dyskomfortu. Oczy zaświeciły mu się jednak, kiedy usłyszał z ust Prewetta słowa kwiat paproci. Bardzo rzadko miał okazję pracować z tą ingrediencją. Nic zresztą dziwnego - rudzi arystokraci mieli na nią monopol.
- Z ingrediencji do mikstur leczniczych najbardziej przydatne są te roślinne. Mandragora, płatki ciemiernika, ślaz. Strączki wnykopieńki, ropa czyrakobulwy, ogniste nasiona, kora drzewa wiggen i jagody jemioły również. I bezoar jako wyjątek od reguły - odezwał się ciszej niż ostatnio, jednak wciąż nie na tyle niemrawo, aby jego głos zniknął wśród obrad.
Jeszcze bardziej szokujące było jednak to, że odezwały się głosy, które się z nim zgodziły. Nie wprost oczywiście, ale pośrednio tak. Cóż, nie można było mieć wszystkiego.
Ås nie skupiał się jednak na tym niewielkim społecznym uznaniu. Wyciągnął notes i pióro i zaczął notować informacje zarówno o deszczu, jak i kamieniu wskrzeszenia. Wiedział, że sprawozdania ze spotkań robiła Sue, ale on chciał mieć też własne zapiski. Niepotrzebnie by ją tylko zajmował z przepisywaniem. Na słowa o wzmocnieniu jednostki badawczej nie podniósł wzroku ani nie poruszył się na krześle: wciąż szukał, ale wiedział, że brakowało mu już tyle, co nic. Przed nadejściem wiosny pozna smoczą krew dostatecznie dobrze, aby być w stanie zebrać grupę i rozpocząć badania. Ale jeszcze nie teraz.
Kiwnięciem głowy przyjął polecenia odnośnie eliksirów, posyłając też nieśmiały uśmiech w stronę Charlene, kiedy wspomniała jego imię. Całkiem miło im się pracowało, nawet jeżeli czarownica mówiła zdecydowanie więcej niż on. Na szczęście w sposób całkiem miły: nie powodowała w nim poczucia paraliżującego wręcz dyskomfortu. Oczy zaświeciły mu się jednak, kiedy usłyszał z ust Prewetta słowa kwiat paproci. Bardzo rzadko miał okazję pracować z tą ingrediencją. Nic zresztą dziwnego - rudzi arystokraci mieli na nią monopol.
- Z ingrediencji do mikstur leczniczych najbardziej przydatne są te roślinne. Mandragora, płatki ciemiernika, ślaz. Strączki wnykopieńki, ropa czyrakobulwy, ogniste nasiona, kora drzewa wiggen i jagody jemioły również. I bezoar jako wyjątek od reguły - odezwał się ciszej niż ostatnio, jednak wciąż nie na tyle niemrawo, aby jego głos zniknął wśród obrad.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Musiała wytężyć słuch, żeby móc wysłuchać wszystkich. Rozmowy wydały się Rii dość chaotyczne - początkowo poruszane tematy miały jakąś formę, ponieważ każdy składał sprawozdanie z przebiegu azkabanowej misji. Później chyba nastąpił jakiś chaos, rudowłosa próbowała nadążyć za wszystkimi wątkami, ale było trudno. Z jednej strony ingrediencje, z drugiej oaza, z trzeciej śmierć profesor Bagshot, z czwartej ofensywa… a i tak nie wymieniła połowy z rozpoczętych nici tkanych przez zebranych przy stole. Zerkała na każdego, kogo miała w zasięgu wzroku i kto akurat przemawiał, starając się poświęcić mu choć odrobinę uwagi. Żałowała przy tym, że nie mogła więcej pomóc. Nie znała się ani na surowcach, ani na nauce czy walce. Jednak chciała to zmienić. Stać się przydatna. Musiała przy tym mierzyć siły na zamiary - rozpoczęła propozycję od pomocy w budowie poszczególnych domów dla nowych mieszkańców powstałych terenów. W transporcie już gorzej - potrafiła latać na miotle, nie miała ani wozu, ani tym bardziej aetonana. Spojrzała za to uważniej narzeczonego, tak podkreślającego wspólny majątek. Na razie nie był ani odrobinę wspólny, tak jakby się nad tym intensywniej zastanowić to nie należał w pełni do Tony’ego, a do nestora rodu. Prawdopodobnie. Nie znała się na szlachcie za bardzo, tyle co liznęła ich obyczajów w dzieciństwie. Nie pielęgnowała w sobie nabytej wiedzy uznając ją za zbyteczną. Właściwie, gdyby nie zbliżający się ślub, możliwe, że niebawem zapomniałaby nawet do czego służy jaki widelec. To zresztą nie są istotne informacje jakich człowiek potrzebuje w życiu. Znacznie lepiej byłoby zbadać sprawę kamienia wskrzeszenia, na przykład.
Nie wiedziała, który termin byłby lepszy. Na wiosnę, na spokojnie, ceremonia mogłaby być dopieszczona. Teraz zdaniem Weasley powinni skoncentrować się na budowaniu Oazy oraz pomocy innym. Z drugiej strony czy tak nie będzie już zawsze? Że co miesiąc znajdą inne wymówki w celu przesunięcia daty? I właśnie, w jakim miejscu będą wtedy stać? Nie odezwała się, nie chcąc podsycać i tak napiętej już atmosfery. Swoją pomoc już zaoferowała, nie miała niestety nic więcej. Nie znała się na leczeniu, alchemii, gotowaniu bądź numerologii. Nie umiała więc dopasować się do żadnych z przedstawionych inicjatyw. Pozostała więc w sferze siły roboczej gotowej na ubrudzenie sobie rąk pracą fizyczną. Choć tyle mogła zrobić.
Nie wiedziała, który termin byłby lepszy. Na wiosnę, na spokojnie, ceremonia mogłaby być dopieszczona. Teraz zdaniem Weasley powinni skoncentrować się na budowaniu Oazy oraz pomocy innym. Z drugiej strony czy tak nie będzie już zawsze? Że co miesiąc znajdą inne wymówki w celu przesunięcia daty? I właśnie, w jakim miejscu będą wtedy stać? Nie odezwała się, nie chcąc podsycać i tak napiętej już atmosfery. Swoją pomoc już zaoferowała, nie miała niestety nic więcej. Nie znała się na leczeniu, alchemii, gotowaniu bądź numerologii. Nie umiała więc dopasować się do żadnych z przedstawionych inicjatyw. Pozostała więc w sferze siły roboczej gotowej na ubrudzenie sobie rąk pracą fizyczną. Choć tyle mogła zrobić.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Miał pewne podejrzenia odnośnie mocy kamienia, dość ponure, jednak na całe szczęście Tonks pomogła lepiej mu zrozumieć sens poświęcenia profesor Bagshot. To jej ofiara przelała do potężnego artefaktu moc, lecz mieli nią bardzo ostrożnie operować. Zignorował głos Abbotta, gdy tylko wspomniał o swoich obawach. Chyba już wszyscy zdążyli się przekonać o tym, że wróg jest bezwzględny. Jedno z insygniów śmierci mogło stanowić ich atut – nie mogli dopuścić, aby znów zaznać ogromnej straty. Muszą brać pod uwagę prawdopodobieństwo pożegnania się z życiem. Ale jeśli istnieje szansa, żeby je odzyskać, warto było podjąć ryzyko. Wciąż jednak musieli o tym myśleć jak o ostateczności.
– To prawda – przytaknął Floreanowi z dobrze słyszalną goryczą, po chwili zerkając na Skamandera, który śmiało zobrazował sytuację panującą w Ministerstwie. Zgadzał się ze wszystkim, co powiedział. System był zawodny już od dawna, ale teraz stał się po prostu chory. Kazano im ganiać za cieniami, szukać popleczników Grindelwalda, gdy prawdziwe zagrożenie stanowili Rycerze Walpurgii. Lecz w ich szeregach gościli przede wszystkim szlachcice, którzy z racji pochodzenia byli nie do ruszenia właściwie od zawsze, a po jawnym uznaniu Voldemorta za wielkiego wyzwoliciela stali się już całkiem bezkarni. – Na nic zdadzą się zeznania, na nic nie przydadzą się dowody. Co najwyżej można wszystkie sprawy prowadzić po cichu i jeszcze liczyć, że to wszystko odegra rolę w przyszłości, kiedy znów powróci ład. Ale ta podwójna robota może też stanowić kolejny argument dla Malfoya, aby raz na zawsze zdelegalizować Biuro Aurorów – zdawać by się mogło, że brzmi teraz jak człowiek, który zaakceptował porażkę, jednak było wręcz przeciwnie. Ich sytuacja w obliczu prawa wprowadzanego przez konserwatywną władzę była tragiczna, ale wciąż mogli zmienić wiele, choć czyniąc to nielegalnie i w tajemnicy. Właśnie dlatego byli dziś obecni w Starej Chacie, wciąż chcieli zmienić świat na lepsze. – Dlatego muszę was wszystkich prosić, abyście w miarę możliwości nie zbliżali się do Ministerstwa – nie powiedział tego bez powodu, spojrzeniem przesuwając po wszystkich zgromadzonych przy tym stole. Aurorzy wiedzieli, że mimo wszystko dalej muszą robić swoje, ale osoby niezwiązane ściśle z centralnym ośrodkiem władzy dla czarodziejskiego społeczeństwa musiały być o wiele ostrożniejsze wobec tego biurokratycznego bestialstwa. – Jeśli dostaniecie pilne wezwanie albo będziecie musieli coś załatwić w Ministerstwie, skontaktujcie się najpierw z jakimś aurorem albo innym zaufanym urzędnikiem, który będzie mógł przyjrzeć się waszej sprawie – oczywiście, że Rycerze na nich czyhali, niektórych członków Zakonu już znali i zawsze mogli uderzyć. parszywe sukinsyny. – W Ministerstwie przelewa się nie tylko fala zwolnień, ale również tajemniczych zniknięć. Chciałbym wierzyć, że chociaż niektórzy uciekli z rodzinami, jednak zapewne wszyscy już wiecie, co przydarzyło się Edith Bones. Już nawet Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów nie przemawia jednym głosem. Administracja Malfoya wciąż wywiera naciski na Biuro Aurorów i tylko Wizengamot stoi na drodze rządzącym – choć powtarzał słowa innych, czuł potrzebę podkreślenia tych wszystkich faktów. Wydawało mu się, że niektórzy wciąż nie rozumieją powagi sytuacji, przez co i nie wszyscy są gotowi na starcie. – Musimy się zorganizować poza systemem. Kwestia wynoszenia informacji z Ministerstwa nie będzie wielkim problemem, kiedy mam dostęp do praktycznie wszystkich dokumentów znajdujących się w departamencie. Problemem będzie za to chwytanie zwyrodnialców i osadzanie ich w jakimś pewnym miejscu. Strażnikom więziennym nie można ufać. Nowe więzienie powstało pod Tower, ale co z tego, skoro zawodzi czynnik ludzki?
Wierzył, że czasem najlepszą obroną jest atak, ale w jakie dokładnie interesy mieli uderzyć? Śledztwo w rezerwacie Rosierów nie przyniosło żadnych rezultatów. Dowody przeciwko Magnusowi Rowle’owi odrzucono. Na Nokturnie nie mieli zbytnio swoich kontaktów, więc i w interesy Burke’ów uderzyć zbytnio nie mogli, co zresztą nie wyszło im nawet wtedy, gdy władza sprzyjała walce przeciwko czarnej magii. To nie tak, że nie podjęli działań, one po prostu nie miały znaczenia, gdy przychodziło do postawienia zbrodniarzom zarzutów.
– Jak mamy przeprowadzać akcje odwetowe? Zniszczyć siedzibę Walczącego Maga? Potajemnie w ciemnych uliczkach dopadać despotycznych polityków? – spojrzał na Macmillana i Skamandera, bez komentarza pozostawiając to, co wydarzyło się w Stonehenge. W ich propozycjach brakowało mimo wszystko konkretów. – Zgadzam się z tym, że ograniczanie się tylko do ochrony niewinnych ludzi nie przyniesie nam zwycięstwa, kiedy wróg rośnie w siłę i staje się coraz bardziej bezwzględny. Oaza jest obecnie priorytetem, rozumiem to, ale musimy przemyśleć kogo, gdzie i jak zaatakować, aby uniknąć niepotrzebnych ofiar i osiągnąć własne cele. Jeśli nadarzy się okazja, aby zabić jedną z tych łajz, nie powinniśmy się waha, to wiem na pewno.
– To prawda – przytaknął Floreanowi z dobrze słyszalną goryczą, po chwili zerkając na Skamandera, który śmiało zobrazował sytuację panującą w Ministerstwie. Zgadzał się ze wszystkim, co powiedział. System był zawodny już od dawna, ale teraz stał się po prostu chory. Kazano im ganiać za cieniami, szukać popleczników Grindelwalda, gdy prawdziwe zagrożenie stanowili Rycerze Walpurgii. Lecz w ich szeregach gościli przede wszystkim szlachcice, którzy z racji pochodzenia byli nie do ruszenia właściwie od zawsze, a po jawnym uznaniu Voldemorta za wielkiego wyzwoliciela stali się już całkiem bezkarni. – Na nic zdadzą się zeznania, na nic nie przydadzą się dowody. Co najwyżej można wszystkie sprawy prowadzić po cichu i jeszcze liczyć, że to wszystko odegra rolę w przyszłości, kiedy znów powróci ład. Ale ta podwójna robota może też stanowić kolejny argument dla Malfoya, aby raz na zawsze zdelegalizować Biuro Aurorów – zdawać by się mogło, że brzmi teraz jak człowiek, który zaakceptował porażkę, jednak było wręcz przeciwnie. Ich sytuacja w obliczu prawa wprowadzanego przez konserwatywną władzę była tragiczna, ale wciąż mogli zmienić wiele, choć czyniąc to nielegalnie i w tajemnicy. Właśnie dlatego byli dziś obecni w Starej Chacie, wciąż chcieli zmienić świat na lepsze. – Dlatego muszę was wszystkich prosić, abyście w miarę możliwości nie zbliżali się do Ministerstwa – nie powiedział tego bez powodu, spojrzeniem przesuwając po wszystkich zgromadzonych przy tym stole. Aurorzy wiedzieli, że mimo wszystko dalej muszą robić swoje, ale osoby niezwiązane ściśle z centralnym ośrodkiem władzy dla czarodziejskiego społeczeństwa musiały być o wiele ostrożniejsze wobec tego biurokratycznego bestialstwa. – Jeśli dostaniecie pilne wezwanie albo będziecie musieli coś załatwić w Ministerstwie, skontaktujcie się najpierw z jakimś aurorem albo innym zaufanym urzędnikiem, który będzie mógł przyjrzeć się waszej sprawie – oczywiście, że Rycerze na nich czyhali, niektórych członków Zakonu już znali i zawsze mogli uderzyć. parszywe sukinsyny. – W Ministerstwie przelewa się nie tylko fala zwolnień, ale również tajemniczych zniknięć. Chciałbym wierzyć, że chociaż niektórzy uciekli z rodzinami, jednak zapewne wszyscy już wiecie, co przydarzyło się Edith Bones. Już nawet Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów nie przemawia jednym głosem. Administracja Malfoya wciąż wywiera naciski na Biuro Aurorów i tylko Wizengamot stoi na drodze rządzącym – choć powtarzał słowa innych, czuł potrzebę podkreślenia tych wszystkich faktów. Wydawało mu się, że niektórzy wciąż nie rozumieją powagi sytuacji, przez co i nie wszyscy są gotowi na starcie. – Musimy się zorganizować poza systemem. Kwestia wynoszenia informacji z Ministerstwa nie będzie wielkim problemem, kiedy mam dostęp do praktycznie wszystkich dokumentów znajdujących się w departamencie. Problemem będzie za to chwytanie zwyrodnialców i osadzanie ich w jakimś pewnym miejscu. Strażnikom więziennym nie można ufać. Nowe więzienie powstało pod Tower, ale co z tego, skoro zawodzi czynnik ludzki?
Wierzył, że czasem najlepszą obroną jest atak, ale w jakie dokładnie interesy mieli uderzyć? Śledztwo w rezerwacie Rosierów nie przyniosło żadnych rezultatów. Dowody przeciwko Magnusowi Rowle’owi odrzucono. Na Nokturnie nie mieli zbytnio swoich kontaktów, więc i w interesy Burke’ów uderzyć zbytnio nie mogli, co zresztą nie wyszło im nawet wtedy, gdy władza sprzyjała walce przeciwko czarnej magii. To nie tak, że nie podjęli działań, one po prostu nie miały znaczenia, gdy przychodziło do postawienia zbrodniarzom zarzutów.
– Jak mamy przeprowadzać akcje odwetowe? Zniszczyć siedzibę Walczącego Maga? Potajemnie w ciemnych uliczkach dopadać despotycznych polityków? – spojrzał na Macmillana i Skamandera, bez komentarza pozostawiając to, co wydarzyło się w Stonehenge. W ich propozycjach brakowało mimo wszystko konkretów. – Zgadzam się z tym, że ograniczanie się tylko do ochrony niewinnych ludzi nie przyniesie nam zwycięstwa, kiedy wróg rośnie w siłę i staje się coraz bardziej bezwzględny. Oaza jest obecnie priorytetem, rozumiem to, ale musimy przemyśleć kogo, gdzie i jak zaatakować, aby uniknąć niepotrzebnych ofiar i osiągnąć własne cele. Jeśli nadarzy się okazja, aby zabić jedną z tych łajz, nie powinniśmy się waha, to wiem na pewno.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Powiedziałą wszystko, co miała do powiedzenia, poruszona oburzającą wymianą zdań pomiędzy Randallem i Marcellą, która nie powinna mieć tu miejsca - i zaczepną odpowiedź policjantki pozostawiła bez słowa komentarza, skupiając się na tym, co było istotne. Profesor Bagshot, oazie, kamieniu wskrzeszenia. O tym, co będzie dalej.
Organizację niewielkiej ceremonii, która uczci pamięć profesor Bagshot powierzono Jackie, Poppy chciała się w to jednak zaangażować, profesor Bagshot była dla niej kimś naprawdę ważnym. Pokiwała głową, biorąc na siebie przygotowanie wieńców i świec. - Tak, oczywiście, poinformuj mnie jedynie kiedy. Uważam, że powinna odbyć się jak najszybciej - odpowiedziała. Dlaczego mieliby czekać do wiosny?
- Kto jest biegły w czarach transmutacyjnych? Może nie potrzebujemy dużej zbiórki, a materiały będzie można rozmnożyć i przekształcić wedle potrzeby - zaproponowała uzdrowicielka, gdy rozważano sens i bezpieczeństwo ogłoszenia zbiórki dla potrzebujących; miała na myśli ubrania i inne materiały, o wyżywienie i ingrediencje będą musieli zadbać w inny sposób, ich wyczarować się nie dało - ale tak jak już wspominała znała zaufanych aptekarzy, u których będzie mogła złożyć obszerne zamówienia. Podobne akcje miały miejsce przecież nierzadko, gdyby byli ostrożni, nie przyciągnęliby do siebie uwagi; z drugiej strony jednak mieli wśród swoich wielu utalentowanych czarodziejów, władających różnymi dziedzinami magii. Dla samej Poppy transmutacja była i nieznana, nie miała pewności, czy jej propozycja była w ogóle wykonalna, ale może? W Azkabanie położyli kres anomaliom, mogli korzystać z magii bez obaw o krzywdę swoją, czy postronnych.
- Tak, oczywiście, podzielimy się dyżurami - zgodziła się z propozycją Archibalda. Miała już sporo na swoich barkach, ale w nie odmówiłaby pomocy potrzebującym. Mogli zjawić się w Oazie w każdej chwili. Uzdrowiciel na miejscu był tam niezbędny. - Jeśli będziesz potrzebował eliksiru na sen, wzmacniającego, twoja sowa wie gdzie mnie szukać - zaproponowała z troską na wyznanie Benjamina. - Przygotuję tyle eliksirów, ile będzie potrzeba - przytaknęła Tonks. Najlepiej czuła się przy kociołku warząc mikstury lecznicze, inne pozostawiała alchemikom z większym doświadczeniem.
Uważnie przysłuchiwała się wyjaśnieniom Justine, opowiadającej o kamieniu wskrzeszenia; powinny ostatecznie wyplenić wątpliwości niektórych co do działań Bathildy. Ani przez chwilę pannie Pomfrey nie przeszło przez myśl, że ta kobieta mogłaby pozostawić im w spadku coś czarnomagicznego, nekromanckiego, co zaprzeczy im ideom i wartościom o które walczyli. Ufała Bathildzie bezgranicznie. Dziwiło ją, że inni nie. - A czy wiemy jak ma wyglądać ten rytuał? Czy pani profesor pozostawiła nam o nim informacje? - zwróciła się do Gwardzistki, marszcząc brwi w zamyśleniu. Kamień wskrzeszenia był ich szansą, lecz życzyła sobie, by nie zaistniała konieczność jego użycia - ale w obecnej sytuacji to jedynie pobożne życzenie.
Skupiła wzrok na Anthonym Skamander. Nie rozumiała tego człowieka i czasami zastanawiała się jak ktoś, kto uczył się wdzierać w cudze umysły torturując ich jednocześnie strzegł prawa, lecz w tym momencie - ciężko było się z nim choćby po części nie zgodzić. Napad na lodziarnię Floreana, próba dorwania Bertiego wstrząsnęły nią. Kto z nich będzie następny? - Prawo już nie istnieje - stwierdziła cicho. Miała naturę Puchonki: regulaminy i prawo były dla niej świętością, lecz to, co teraz działo się w Ministerstwie Magii - nie miało ze sprawiedliwością nic wspólnego. Zakon Feniksa mógł robić wszystko, by ochronić ludzi, ale ogień wroga nie gasł. Rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Coraz bardziej docierało do niej, że muszą zaatakować zajadlej. - Obawiam się jedynie, że próba zdewastowania ich biznesów, sklepów, interesów bardzo źle się dla nas skończy. Mają Ministerstwo w kieszeni. Na pstryknięcie palca powsadzają wszystkich za swoje kraty - stwierdziła z żalem; musieli być bardzo ostrożni, Rycerze Walpurgii wiedzieli o nich istnieniu, znali nazwiska niektórych z nich. Wystarczy kilka nieostrożnych kroków, a obrócą to swoje prawo przeciwko nim. - Nie możemy jednak narażać cywili. - Atak nie mógł być bezmyślny. Niektórzy pochwalali czyn Skamandera i Macmillana, ale nie Poppy. Nie wszyscy, którzy tam wtedy zginęli byli członkami Rycerzy Walpurgii. Nie zasługiwali na śmierć. - Symbol ruchu oporu to dobry pomysł. Ludzie muszą wiedzieć, że istnieje, że walczymy, by sami się nie poddali i nie stracili nadziei. - Najprostszym byłby po prostu feniksa, który płonie i z popiołów się odradza - symbol nadziei. Jeśli czarodziejskie społeczeństwo kompletnie straci nadzieję, podda się, a stadem bezwolnych owiec najłatwiej będzie manipulować. - Być może niektórzy sami zaczęliby nas szukać, by pomóc. - Ich grono zamiast się rozrastać, kurczyli się. Było ich zbyt niewielu, by zwyciężyć wojnę, gdy przeciwko nim stali bogaci, wpływowi ludzie mający w kieszeni Ministerstwo Magii. Potrzebowali ludzi.
Organizację niewielkiej ceremonii, która uczci pamięć profesor Bagshot powierzono Jackie, Poppy chciała się w to jednak zaangażować, profesor Bagshot była dla niej kimś naprawdę ważnym. Pokiwała głową, biorąc na siebie przygotowanie wieńców i świec. - Tak, oczywiście, poinformuj mnie jedynie kiedy. Uważam, że powinna odbyć się jak najszybciej - odpowiedziała. Dlaczego mieliby czekać do wiosny?
- Kto jest biegły w czarach transmutacyjnych? Może nie potrzebujemy dużej zbiórki, a materiały będzie można rozmnożyć i przekształcić wedle potrzeby - zaproponowała uzdrowicielka, gdy rozważano sens i bezpieczeństwo ogłoszenia zbiórki dla potrzebujących; miała na myśli ubrania i inne materiały, o wyżywienie i ingrediencje będą musieli zadbać w inny sposób, ich wyczarować się nie dało - ale tak jak już wspominała znała zaufanych aptekarzy, u których będzie mogła złożyć obszerne zamówienia. Podobne akcje miały miejsce przecież nierzadko, gdyby byli ostrożni, nie przyciągnęliby do siebie uwagi; z drugiej strony jednak mieli wśród swoich wielu utalentowanych czarodziejów, władających różnymi dziedzinami magii. Dla samej Poppy transmutacja była i nieznana, nie miała pewności, czy jej propozycja była w ogóle wykonalna, ale może? W Azkabanie położyli kres anomaliom, mogli korzystać z magii bez obaw o krzywdę swoją, czy postronnych.
- Tak, oczywiście, podzielimy się dyżurami - zgodziła się z propozycją Archibalda. Miała już sporo na swoich barkach, ale w nie odmówiłaby pomocy potrzebującym. Mogli zjawić się w Oazie w każdej chwili. Uzdrowiciel na miejscu był tam niezbędny. - Jeśli będziesz potrzebował eliksiru na sen, wzmacniającego, twoja sowa wie gdzie mnie szukać - zaproponowała z troską na wyznanie Benjamina. - Przygotuję tyle eliksirów, ile będzie potrzeba - przytaknęła Tonks. Najlepiej czuła się przy kociołku warząc mikstury lecznicze, inne pozostawiała alchemikom z większym doświadczeniem.
Uważnie przysłuchiwała się wyjaśnieniom Justine, opowiadającej o kamieniu wskrzeszenia; powinny ostatecznie wyplenić wątpliwości niektórych co do działań Bathildy. Ani przez chwilę pannie Pomfrey nie przeszło przez myśl, że ta kobieta mogłaby pozostawić im w spadku coś czarnomagicznego, nekromanckiego, co zaprzeczy im ideom i wartościom o które walczyli. Ufała Bathildzie bezgranicznie. Dziwiło ją, że inni nie. - A czy wiemy jak ma wyglądać ten rytuał? Czy pani profesor pozostawiła nam o nim informacje? - zwróciła się do Gwardzistki, marszcząc brwi w zamyśleniu. Kamień wskrzeszenia był ich szansą, lecz życzyła sobie, by nie zaistniała konieczność jego użycia - ale w obecnej sytuacji to jedynie pobożne życzenie.
Skupiła wzrok na Anthonym Skamander. Nie rozumiała tego człowieka i czasami zastanawiała się jak ktoś, kto uczył się wdzierać w cudze umysły torturując ich jednocześnie strzegł prawa, lecz w tym momencie - ciężko było się z nim choćby po części nie zgodzić. Napad na lodziarnię Floreana, próba dorwania Bertiego wstrząsnęły nią. Kto z nich będzie następny? - Prawo już nie istnieje - stwierdziła cicho. Miała naturę Puchonki: regulaminy i prawo były dla niej świętością, lecz to, co teraz działo się w Ministerstwie Magii - nie miało ze sprawiedliwością nic wspólnego. Zakon Feniksa mógł robić wszystko, by ochronić ludzi, ale ogień wroga nie gasł. Rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Coraz bardziej docierało do niej, że muszą zaatakować zajadlej. - Obawiam się jedynie, że próba zdewastowania ich biznesów, sklepów, interesów bardzo źle się dla nas skończy. Mają Ministerstwo w kieszeni. Na pstryknięcie palca powsadzają wszystkich za swoje kraty - stwierdziła z żalem; musieli być bardzo ostrożni, Rycerze Walpurgii wiedzieli o nich istnieniu, znali nazwiska niektórych z nich. Wystarczy kilka nieostrożnych kroków, a obrócą to swoje prawo przeciwko nim. - Nie możemy jednak narażać cywili. - Atak nie mógł być bezmyślny. Niektórzy pochwalali czyn Skamandera i Macmillana, ale nie Poppy. Nie wszyscy, którzy tam wtedy zginęli byli członkami Rycerzy Walpurgii. Nie zasługiwali na śmierć. - Symbol ruchu oporu to dobry pomysł. Ludzie muszą wiedzieć, że istnieje, że walczymy, by sami się nie poddali i nie stracili nadziei. - Najprostszym byłby po prostu feniksa, który płonie i z popiołów się odradza - symbol nadziei. Jeśli czarodziejskie społeczeństwo kompletnie straci nadzieję, podda się, a stadem bezwolnych owiec najłatwiej będzie manipulować. - Być może niektórzy sami zaczęliby nas szukać, by pomóc. - Ich grono zamiast się rozrastać, kurczyli się. Było ich zbyt niewielu, by zwyciężyć wojnę, gdy przeciwko nim stali bogaci, wpływowi ludzie mający w kieszeni Ministerstwo Magii. Potrzebowali ludzi.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie uczestniczyła dalej w rozdzielaniu zadań dotyczących ceremonii pożegnania Profesor Baghsot. To zadanie od tego momentu należało do Jackie i to jej pozostawiała całkowicie kwestie organizacji i organizacji i pomocy, której potrzebowała. Organizację rzeczy zdawała się względnie załatwiona. Skinęła Susanne na jej propozycję. Eliksirów nigdy nie było za wiele. Milcząco pozwalała by zakonnicy wypowiadali własne zdania. Czekając, aż każdy, który chce, zabierze głos. Kolejnym skinięciem głowy podziękowała Charlene. Uniosła lekko wargę na słowa Hannah. Właśnie, ostatnie czego potrzebowali do zwrócenie na siebie uwagi zakonników i pozwolenie by dorwały się do nich psy Voldemorta.
- Plan nie zakładał by miała przechodzić przez portal. A przynajmniej ja o tym nic nie wiem. - zawiesiła spojrzenie na Ulyssesie, spokojnie zwracając twarz w jego kierunku. - W którym miejscu była, gdy Sam z Benem zniszczyli gliniane naczynia wie tylko ona. - i miało to pozostać tylko jej tajemnicą, której nie mieli się nigdy już dowiedzieć.
- Anthony - zwróciła ku niemu spojrzenie, przerywając swoją wypowiedź na chwilę. Słuchając ze spokojem wypowiadanych przez niego słów. Jasne tęczówki obserwowały go ze spokojem. - Co zrobimy, jeśli znów będzie istniało? Jeśli będzie dało się ruszyć procedury, ale zabraknie nam dowodów. Za dwa miesiąc, pół roku, rok? Wtedy pójdziemy składać zeznania i zbierać dowody? To nie problem, by te konkretne, przyjęli konkretni aurorzy. To nie problem, sprawić, by nikt poza nami nie wiedział o ich istnieniu. Ale jeśli kiedyś mamy móc z nich skorzystać, potrzebujemy, by były prawnie zgodne. - odchyliła się lekko na krześle słuchając dalej, nie odejmując od niego jasnego spojrzenia. - Informacje trzeba wynieść, sądziłam że zaczęliśmy działać w tym zakresie? - zapytała, choć to konkretne pytanie nie było skierowane stricte do niego jednego. - Kto zajmie się tą jednostką? Czy istnieje jakakolwiek szansa, że jakiś organ uzna takie dowody? - kolejne pytania, które zajmowały jej myśli. Wszystko zawsze ładnie brzmiało. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że zasznurowała wąskie usta. Zmarszczyła lekko brwi zastanawiając się nad słowami które padały z ust Skamandera. Milczący Ben nie wypuścił na zewnątrz własnych myśli. Odezwał się Lucan stając w opozycji, której też nie popierała całkowicie. Gdy poniosły się kolejne głosy odchyliła się na krześle dokładnie, splatając dłonie na piersi. Przesunęła spojrzenie na przyjaciółkę skupiając się na niej, gdy mówiła. Milczała przesuwając wzrok na Marcellę, jasne spojrzenie powędrowało dalej do Macmilanna. Potem przeniosła je na Alexandra i zacisnęła lekko wargi. Zagryzła policzek od wewnątrz. Niestety, ale nie zgadzała. Wypowiedzenie prawdy podczas zebrania szlachty w jej oczach nie było oficjalną drogą do załatwienia sprawy. Czego się spodziewał? Że niezadowoleni z rządów normalnego Ministra szlachcice przytakną mu? Złożenie wniosku, zostawienie dowodów, wszczęcie postępowania do którego nie doszło. Ta droga zdawała się mieć więcej sensu. Teraz, nie miało to już żadnego znaczenia. Zmieniła położenie tęczówek zawieszając je na Archibaldzie. Wzrok przesunął się po Floreanie, docierając do Bertiego. Niezmiennie milczała. Przesuwając wzrok po kolejnych jednostkach zabierających głos. Zawiesiła je na Kieranie. Z jednej strony, nie chcieli się chować, z drugiej mieli sam Szaf Biura radził nie wchodzić w ogóle do Ministerstwa. Tak bardzo się zmienili? Wojna tak ich zmieniła? Echo spotkania z czerwca i sylwetka Samathy przemknęła przez jej myśli. Ostatnie słowa z jego usta rozluźniły lekko jej usta, jednak nadal się nie odezwała.
- Radykalne działania? Wygodni i bierni? Bezpieczne wycofanie? - powtórzyła niektóre z określeń, które padły nad tym stołem gdy głosy zamilkły, odbiła się plecami od krzesła. Przeniosła wzrok na Marcellę. - To nie sztuka dotrzeć do mugolaków. Nie trzeba być wytrawnym strategiem, by to wiedzieć: Pierwszym celem ich ataku będą ludzie mojej krwi, bo to my w ich mniemaniu kradniemy magię i nie mamy prawa do tego świata. Najpierw skierują się do tych, którzy coś w naszej społeczności znaczą. Właśnie dlatego tym, zajmujemy się najpierw. - wyjaśniła ze spokojem raz jeszcze. Przesunęła spojrzeniem po wszystkich zebranych. Odsunęła krzesło i podniosła się. - Nie walczymy za siebie. Pomyśleliście, co stanie się kiedy ktoś, kto nie będzie zaznajomiony z ryzykiem użyje tego znaku? Co jeśli, zrobi to jakieś dziecko i zostanie złapane za rękę? Jak chcecie nad nim panować? - nie byli Rycerzami Walpurgii , gnającymi po trupach do celu. A nawet u nich, możliwość wyczarowania znaku miało jedynie kilku. Zgodziła się walczyć do ostatniej kropli krwi za ludzi, którzy sami nie byli w stanie tego robić. Nie mogli ich narażać. A na te pytania należało odpowiedzieć i wszystko dokładnie przemyśleć. - W co chcecie uderzyć? W ich budynki? Siedziby? Co jeśli w środku są niewinni ludzie? Dzieci? Nie przeszkadza wam posiadanie ich krwi na rękach? - pytanie za pytaniem. Myślała nad tymi kwestiami już nie raz. Dorosła i dojrzała. Pośpiech i nieprzemyślane działania nie były dobrymi doradcami. Walczyli przeciwko konkretnym jednostką. Ich walka była trudniejsza właśnie dlatego, że w przeciwieństwie do nich im zależało na dobrze ludzi. Rycerze uderzali w najsłabszych pragnąć poczuć władzę czy tą śmieszną potęgę, za którą tak gonili. Cieszyła się, że mieli tyle chęci, ale obawiała że niewyczekane i nieprzemyślane plany sprowadzą na nich jedynie problemy. - Jeśli odpowiednio się skupimy, wytypujemy jednostki po które pójdą w pierwszej kolejności. To będą wasze szanse, żeby pokazać że mają się czego obawiać. - Sięgnęła dłonią i odsunęła płaszcz, przesuwając po fiolkach przypiętych do pasa. Wyciągnęła wieczny płomień i położyła go na środku stołu. - Nie zatrzymam was. - jeśli chcieli iść i pokazać że ktoś jest, mieli do tego prawo. Byli wolnymi ludźmi - Ale tą wojnę musimy wygrać sprytem i skoordynowanymi działaniami. Jeśli chcecie podjąć działania dotyczące ich biznesów zdobądźcie informacje i przyjdźcie z nimi. Dopiero wtedy będzie można zacząć planować. Na tablicy wiszą wszystkie nazwiska, o których wiemy. Każdy może wybrać jedną osobą, przypisać ją do siebie i zdobyć o niej informacje. - ogólnodostępne. Wystarczyło zacząć działać, skoro tak bardzo tego pragnęli. - Prorok może się okazać dobrym źródłem, ale równie zgubnym. Jego użycie trzeba również dokładnie przemyśleć i zaplanować. Ogłoszenie się jako Zakon i zapewnienie przyjściem z pomocą może nas zwyczajnie wciągnąć w pułapkę wroga. - wypowiedziała, jeszcze raz przesuwając po twarzach zakonników. Musieli zrozumieć, że czas nie nierozważność się skończył. Przez chwilę milczała, nie usiadła ponownie.
- Jeśli chcecie coś jeszcze poruszyć, przynieśliście ingrediencje, lub eliksiry, to dobry moment. - powiedziała po chwili wkładając dłonie w kieszenie. Nie wiedziała, jak robił to Garrett, ale cholernie go za to podziwiała. Brakowało jej go. Nie tylko jego jako lidera, ale i jako przyjaciela. Jej wzrok odszukał Skamandera. - Anthony, jeśli możesz zostań jak skończymy. Mam do ciebie sprawę. - poradziła sobie z przeziębieniem, które wrzuciło ją pod kołdrę na kilka dobrych dni wraz z gorączką. Mogła na nowo zacząć działać. Chciała jeszcze porozmawiać z Kieranem, ale to mogła zrobić na spokojnie trochę później. Musiała wprawić w ruch machinę zaplanowanych działań. Potrzebowała też Jackie, musiała je skonsultować z kimś, do kogo wspomnień nikt nie mógł się dobrać.
na odpis 48h
- Plan nie zakładał by miała przechodzić przez portal. A przynajmniej ja o tym nic nie wiem. - zawiesiła spojrzenie na Ulyssesie, spokojnie zwracając twarz w jego kierunku. - W którym miejscu była, gdy Sam z Benem zniszczyli gliniane naczynia wie tylko ona. - i miało to pozostać tylko jej tajemnicą, której nie mieli się nigdy już dowiedzieć.
- Anthony - zwróciła ku niemu spojrzenie, przerywając swoją wypowiedź na chwilę. Słuchając ze spokojem wypowiadanych przez niego słów. Jasne tęczówki obserwowały go ze spokojem. - Co zrobimy, jeśli znów będzie istniało? Jeśli będzie dało się ruszyć procedury, ale zabraknie nam dowodów. Za dwa miesiąc, pół roku, rok? Wtedy pójdziemy składać zeznania i zbierać dowody? To nie problem, by te konkretne, przyjęli konkretni aurorzy. To nie problem, sprawić, by nikt poza nami nie wiedział o ich istnieniu. Ale jeśli kiedyś mamy móc z nich skorzystać, potrzebujemy, by były prawnie zgodne. - odchyliła się lekko na krześle słuchając dalej, nie odejmując od niego jasnego spojrzenia. - Informacje trzeba wynieść, sądziłam że zaczęliśmy działać w tym zakresie? - zapytała, choć to konkretne pytanie nie było skierowane stricte do niego jednego. - Kto zajmie się tą jednostką? Czy istnieje jakakolwiek szansa, że jakiś organ uzna takie dowody? - kolejne pytania, które zajmowały jej myśli. Wszystko zawsze ładnie brzmiało. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że zasznurowała wąskie usta. Zmarszczyła lekko brwi zastanawiając się nad słowami które padały z ust Skamandera. Milczący Ben nie wypuścił na zewnątrz własnych myśli. Odezwał się Lucan stając w opozycji, której też nie popierała całkowicie. Gdy poniosły się kolejne głosy odchyliła się na krześle dokładnie, splatając dłonie na piersi. Przesunęła spojrzenie na przyjaciółkę skupiając się na niej, gdy mówiła. Milczała przesuwając wzrok na Marcellę, jasne spojrzenie powędrowało dalej do Macmilanna. Potem przeniosła je na Alexandra i zacisnęła lekko wargi. Zagryzła policzek od wewnątrz. Niestety, ale nie zgadzała. Wypowiedzenie prawdy podczas zebrania szlachty w jej oczach nie było oficjalną drogą do załatwienia sprawy. Czego się spodziewał? Że niezadowoleni z rządów normalnego Ministra szlachcice przytakną mu? Złożenie wniosku, zostawienie dowodów, wszczęcie postępowania do którego nie doszło. Ta droga zdawała się mieć więcej sensu. Teraz, nie miało to już żadnego znaczenia. Zmieniła położenie tęczówek zawieszając je na Archibaldzie. Wzrok przesunął się po Floreanie, docierając do Bertiego. Niezmiennie milczała. Przesuwając wzrok po kolejnych jednostkach zabierających głos. Zawiesiła je na Kieranie. Z jednej strony, nie chcieli się chować, z drugiej mieli sam Szaf Biura radził nie wchodzić w ogóle do Ministerstwa. Tak bardzo się zmienili? Wojna tak ich zmieniła? Echo spotkania z czerwca i sylwetka Samathy przemknęła przez jej myśli. Ostatnie słowa z jego usta rozluźniły lekko jej usta, jednak nadal się nie odezwała.
- Radykalne działania? Wygodni i bierni? Bezpieczne wycofanie? - powtórzyła niektóre z określeń, które padły nad tym stołem gdy głosy zamilkły, odbiła się plecami od krzesła. Przeniosła wzrok na Marcellę. - To nie sztuka dotrzeć do mugolaków. Nie trzeba być wytrawnym strategiem, by to wiedzieć: Pierwszym celem ich ataku będą ludzie mojej krwi, bo to my w ich mniemaniu kradniemy magię i nie mamy prawa do tego świata. Najpierw skierują się do tych, którzy coś w naszej społeczności znaczą. Właśnie dlatego tym, zajmujemy się najpierw. - wyjaśniła ze spokojem raz jeszcze. Przesunęła spojrzeniem po wszystkich zebranych. Odsunęła krzesło i podniosła się. - Nie walczymy za siebie. Pomyśleliście, co stanie się kiedy ktoś, kto nie będzie zaznajomiony z ryzykiem użyje tego znaku? Co jeśli, zrobi to jakieś dziecko i zostanie złapane za rękę? Jak chcecie nad nim panować? - nie byli Rycerzami Walpurgii , gnającymi po trupach do celu. A nawet u nich, możliwość wyczarowania znaku miało jedynie kilku. Zgodziła się walczyć do ostatniej kropli krwi za ludzi, którzy sami nie byli w stanie tego robić. Nie mogli ich narażać. A na te pytania należało odpowiedzieć i wszystko dokładnie przemyśleć. - W co chcecie uderzyć? W ich budynki? Siedziby? Co jeśli w środku są niewinni ludzie? Dzieci? Nie przeszkadza wam posiadanie ich krwi na rękach? - pytanie za pytaniem. Myślała nad tymi kwestiami już nie raz. Dorosła i dojrzała. Pośpiech i nieprzemyślane działania nie były dobrymi doradcami. Walczyli przeciwko konkretnym jednostką. Ich walka była trudniejsza właśnie dlatego, że w przeciwieństwie do nich im zależało na dobrze ludzi. Rycerze uderzali w najsłabszych pragnąć poczuć władzę czy tą śmieszną potęgę, za którą tak gonili. Cieszyła się, że mieli tyle chęci, ale obawiała że niewyczekane i nieprzemyślane plany sprowadzą na nich jedynie problemy. - Jeśli odpowiednio się skupimy, wytypujemy jednostki po które pójdą w pierwszej kolejności. To będą wasze szanse, żeby pokazać że mają się czego obawiać. - Sięgnęła dłonią i odsunęła płaszcz, przesuwając po fiolkach przypiętych do pasa. Wyciągnęła wieczny płomień i położyła go na środku stołu. - Nie zatrzymam was. - jeśli chcieli iść i pokazać że ktoś jest, mieli do tego prawo. Byli wolnymi ludźmi - Ale tą wojnę musimy wygrać sprytem i skoordynowanymi działaniami. Jeśli chcecie podjąć działania dotyczące ich biznesów zdobądźcie informacje i przyjdźcie z nimi. Dopiero wtedy będzie można zacząć planować. Na tablicy wiszą wszystkie nazwiska, o których wiemy. Każdy może wybrać jedną osobą, przypisać ją do siebie i zdobyć o niej informacje. - ogólnodostępne. Wystarczyło zacząć działać, skoro tak bardzo tego pragnęli. - Prorok może się okazać dobrym źródłem, ale równie zgubnym. Jego użycie trzeba również dokładnie przemyśleć i zaplanować. Ogłoszenie się jako Zakon i zapewnienie przyjściem z pomocą może nas zwyczajnie wciągnąć w pułapkę wroga. - wypowiedziała, jeszcze raz przesuwając po twarzach zakonników. Musieli zrozumieć, że czas nie nierozważność się skończył. Przez chwilę milczała, nie usiadła ponownie.
- Jeśli chcecie coś jeszcze poruszyć, przynieśliście ingrediencje, lub eliksiry, to dobry moment. - powiedziała po chwili wkładając dłonie w kieszenie. Nie wiedziała, jak robił to Garrett, ale cholernie go za to podziwiała. Brakowało jej go. Nie tylko jego jako lidera, ale i jako przyjaciela. Jej wzrok odszukał Skamandera. - Anthony, jeśli możesz zostań jak skończymy. Mam do ciebie sprawę. - poradziła sobie z przeziębieniem, które wrzuciło ją pod kołdrę na kilka dobrych dni wraz z gorączką. Mogła na nowo zacząć działać. Chciała jeszcze porozmawiać z Kieranem, ale to mogła zrobić na spokojnie trochę później. Musiała wprawić w ruch machinę zaplanowanych działań. Potrzebowała też Jackie, musiała je skonsultować z kimś, do kogo wspomnień nikt nie mógł się dobrać.
na odpis 48h
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Śledziła twarze wszystkich, którzy się wypowiadali. Na kwestię, którą poruszył Anthony, zwróciła największą uwagę, wzrokiem wodząc po sylwetkach oddających swój głos za i przeciw. Najbliżej jej własnego zdania był głos jej ojca, w dodatku to jemu teraz oddano władzę nad jednostką Aurorów, musiał zdecydowanie bardziej uważać na to, na co się godził, a czemu zaprzeczał.
– Wizengamot jest po naszej stronie, ale i on nie będzie nadwyrężał swojego sprawiedliwego ramienia, żeby wszystkim wyratować. Jeśli Malfoy coś wyczuje, natychmiast zrobi, co będzie chciał. – to nie znaczyło, że całkiem nie zgadzała się kwestiami pozyskiwania informacji w tajemnicy przed Ministerstwem, wolała po prostu podejmować ostrożniejsze kroki przy takim rozwoju sprawy. – Wysokie rody prowadzą swoje biznesy na Nokturnie. Jeśli mielibyśmy ich zaatakować, musielibyśmy uderzyć dokładnie tam, a aleja jest przez nich dobrze chroniona. – zerknęła w stronę Alexandra, który mówił o Rosierze i Yaxleyu. Kreowani byli na silnych przywódców, a dostęp do olbrzymich ilości galeonów jeszcze tę pozycję umacniał.
Kwestia wysunięta przez Hann wydała jej się ciekawe i jednocześnie innowacyjna, a przy tym bardzo obiecująca. Od zawsze wiedziała, że analityczny umysł przyjaciółki był zdolny do kreowania przydatnych i praktycznych rozwiązań. Na podchwyconą przez Alexa możliwość przekształcenia go w coś na kształt magicznych fajerwerków pokiwała głową, ale jej uwagę odwróciły słowa Bertiego.
– Dwadzieścia trzy osoby, które trafiły do Munga z ciężkimi obrażeniami, i trzy osoby, które umarły, nie są dobrym sygnałem do czegokolwiek. A fakt, że twój lokal ciągle stoi, może być albo przypadkiem, albo ostrzeżeniem. Albo jednym i drugim. Uważaj na siebie, Bertie, i na ludzi, którzy wciąż jeszcze będą u ciebie kupować – odparła spokojnie, bez pretensji, ale w wyraźnie zarysowanych słowach.
Spojrzała na Poppy, która chciała pożegnać panią profesor jak najszybciej.
– Wydaje mi się, że możemy zrobić to po spotkaniu, dziś wieczorem. Zorganizowanie kamienia to nie problem, widziałam niedaleko odpowiedni, kiedy szłam w stronę Chaty. Świeczki i kwiaty można wytworzyć prostym zaklęciem. Po raz ostatni uniesiemy różdżki dla pani profesor. To zaledwie chwila, ale będziemy w niej razem. Zawsze o to jej chodziło. O jedność. – odpowiedziała, mocniej marszcząc brwi, nadając rysom swojej twarzy determinacji i pewności.
Wzrok po raz kolejny przeniosła na twarz. Jej słowa były mądre, były zapewnieniem i jednocześnie zwróceniem uwagi na najbardziej palące i odpowiedzialne kwestie. Tym razem nie chodziło już o nich. Chodziło o ludzi, których mieli ratować. Pokiwała powoli głową w zamyśleniu, zgadzając się z jej każdym słowem. W końcu rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę ojca. W tym zamierzeniu byli oboje, rozmawiali o tym, ale w aktualnej sytuacji okazywało się to trudniejsze niż sądziła.
– Jeśli ja i ojciec wyrazimy gotowość do wstąpienia w szeregi Gwardii, do kogo możemy się zgłosić? Do ministra Longbottoma czy do was, bezpośrednio do któregoś z Gwardzistów? – mówiła za siebie i za ojca, ale nie sądziła, że będzie miał jej za złe. W końcu byli w tym razem, wspólnie w jednym celu, a Rineheartowie owego zmieniać nie zamierzali.
– Wizengamot jest po naszej stronie, ale i on nie będzie nadwyrężał swojego sprawiedliwego ramienia, żeby wszystkim wyratować. Jeśli Malfoy coś wyczuje, natychmiast zrobi, co będzie chciał. – to nie znaczyło, że całkiem nie zgadzała się kwestiami pozyskiwania informacji w tajemnicy przed Ministerstwem, wolała po prostu podejmować ostrożniejsze kroki przy takim rozwoju sprawy. – Wysokie rody prowadzą swoje biznesy na Nokturnie. Jeśli mielibyśmy ich zaatakować, musielibyśmy uderzyć dokładnie tam, a aleja jest przez nich dobrze chroniona. – zerknęła w stronę Alexandra, który mówił o Rosierze i Yaxleyu. Kreowani byli na silnych przywódców, a dostęp do olbrzymich ilości galeonów jeszcze tę pozycję umacniał.
Kwestia wysunięta przez Hann wydała jej się ciekawe i jednocześnie innowacyjna, a przy tym bardzo obiecująca. Od zawsze wiedziała, że analityczny umysł przyjaciółki był zdolny do kreowania przydatnych i praktycznych rozwiązań. Na podchwyconą przez Alexa możliwość przekształcenia go w coś na kształt magicznych fajerwerków pokiwała głową, ale jej uwagę odwróciły słowa Bertiego.
– Dwadzieścia trzy osoby, które trafiły do Munga z ciężkimi obrażeniami, i trzy osoby, które umarły, nie są dobrym sygnałem do czegokolwiek. A fakt, że twój lokal ciągle stoi, może być albo przypadkiem, albo ostrzeżeniem. Albo jednym i drugim. Uważaj na siebie, Bertie, i na ludzi, którzy wciąż jeszcze będą u ciebie kupować – odparła spokojnie, bez pretensji, ale w wyraźnie zarysowanych słowach.
Spojrzała na Poppy, która chciała pożegnać panią profesor jak najszybciej.
– Wydaje mi się, że możemy zrobić to po spotkaniu, dziś wieczorem. Zorganizowanie kamienia to nie problem, widziałam niedaleko odpowiedni, kiedy szłam w stronę Chaty. Świeczki i kwiaty można wytworzyć prostym zaklęciem. Po raz ostatni uniesiemy różdżki dla pani profesor. To zaledwie chwila, ale będziemy w niej razem. Zawsze o to jej chodziło. O jedność. – odpowiedziała, mocniej marszcząc brwi, nadając rysom swojej twarzy determinacji i pewności.
Wzrok po raz kolejny przeniosła na twarz. Jej słowa były mądre, były zapewnieniem i jednocześnie zwróceniem uwagi na najbardziej palące i odpowiedzialne kwestie. Tym razem nie chodziło już o nich. Chodziło o ludzi, których mieli ratować. Pokiwała powoli głową w zamyśleniu, zgadzając się z jej każdym słowem. W końcu rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę ojca. W tym zamierzeniu byli oboje, rozmawiali o tym, ale w aktualnej sytuacji okazywało się to trudniejsze niż sądziła.
– Jeśli ja i ojciec wyrazimy gotowość do wstąpienia w szeregi Gwardii, do kogo możemy się zgłosić? Do ministra Longbottoma czy do was, bezpośrednio do któregoś z Gwardzistów? – mówiła za siebie i za ojca, ale nie sądziła, że będzie miał jej za złe. W końcu byli w tym razem, wspólnie w jednym celu, a Rineheartowie owego zmieniać nie zamierzali.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
To co zwykle dzieliło ich przy tym stole były różne sposoby patrzenia na jeden i ten sam problem. Każdy wiedział, że bierność nie popłaca, ale czy kogokolwiek sprowadziła tutaj bierna postawa? Doskonale wiedziała jak wiele kosztuje wzięcie odpowiedzialności i uniesienie różdżki w stronę innego czarodzieja. Doskonale też znała ryzyko z jakim wiązało się wstąpienie do Zakonu Feniksa. Nikt chyba nawet nie myślał by po udanej misji w Azkabanie osiąść na laurach, ale ona też niekoniecznie wiedziała jak powinni się teraz zachować. Czekać aż stanie się kolejna tragedia, która zmusi ich do walki? A może iść za ciosem kiedy zdobyli przewagę i znaleźli sposób by chronić tych, którzy sami nie potrafią się chronić? Blondynka była rozdarta w tej kwestii, bo choć każdy z tu obecnych w swoich słowach miał racje to jednak ta racja posiadała swoją drugą, gorszą stronę. – Musimy pamiętać o tym co stało się chociażby w Ministerstwie. Ogień strawił tamtej nocy wiele żyć i wielu czarodziei było tylko cywilami. Nie da się wygrać wojny bez działania i to jest jasne, ale wróg nie potrzebuje sprytu by zabijać. Podejdźmy do tego z rozsądkiem i coś zaplanujmy – odparła widząc, że w niektórych tu obecnych wrze od rozpoczętego tematu. Lucinda była tamtej nocy w Ministerstwie i tylko cud sprawił, że udało jej się stamtąd wydostać. Już zawsze miały jej towarzyszyć krzyki bezbronnych ofiar. Ludzi, którzy jak każdego dnia przyszli do pracy nie spodziewając się, że to może być ich ostatni dzień. Lucinda rozumiała poruszanie, ale wiedziała też, że zwolennicy Voldemorta nie potrzebują analizować takich rzeczy. Ich działania są prostsze. Nie muszą martwić się krwią niewinnych na swoich rękach, bo sami tą krew przelewają. Zakon musiał jednak pamiętać, że nie są w tej wojnie sami i że nie chodzi tu tylko o stracie dwóch ugrupowań, a przede wszystkim o ludzi, których ta wojna dotyka, a którzy bronić się sami nie potrafią. Jeżeli uda im się znaleźć cel, przemyśleć działania, wstępnie określić ich skutki to nie wrócą do kwatery z kolejną listą ofiar. Musieli być w tym razem jakkolwiek to brzmiało. Podczas wojny łatwo jest się dzielić, a o wiele trudniej przy sobie trwać.
Lucinda nie wiedziała jaki jeszcze temat mogą poruszyć na dzisiejszym spotkaniu. Chyba wszyscy byli wystarczająco rozbici ostatnimi wydarzeniami, że ciężko było snuć dalekosiężne plany. Dlatego skinęła tylko głową w stronę Jackie gdy ta wspomniała o pogrzebie, który w gruncie rzeczy można było zorganizować już dzisiaj. Blondynka także uważała, że nie ma na co czekać. Nie wchodząc już w tematy Ministerstwa sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła z niej przygotowane ingrediencje. – Przyniosłam to co udało mi się zgromadzić. – odparła i położyła je na stole.
/jad akromantuli, krew smoka, róg buchorożca, bezoar, pędy wnykopieńki, krew reema, łodyga ciemiernika, piołun, figa abisyńska, korzeń diabelskiego sidła, mandragora x2
Lucinda nie wiedziała jaki jeszcze temat mogą poruszyć na dzisiejszym spotkaniu. Chyba wszyscy byli wystarczająco rozbici ostatnimi wydarzeniami, że ciężko było snuć dalekosiężne plany. Dlatego skinęła tylko głową w stronę Jackie gdy ta wspomniała o pogrzebie, który w gruncie rzeczy można było zorganizować już dzisiaj. Blondynka także uważała, że nie ma na co czekać. Nie wchodząc już w tematy Ministerstwa sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła z niej przygotowane ingrediencje. – Przyniosłam to co udało mi się zgromadzić. – odparła i położyła je na stole.
/jad akromantuli, krew smoka, róg buchorożca, bezoar, pędy wnykopieńki, krew reema, łodyga ciemiernika, piołun, figa abisyńska, korzeń diabelskiego sidła, mandragora x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Kiedy będzie znów istniało to wtedy będzie można te dowody wykorzystać. Zgłaszanie tego jednak w chwili obecnej do biura lub posterunku magicznej policji w nadziei na wszczęcie obecnie jakiegokolwiek postepowania do czego zachęcałaś to samobójstwo - przestrzegłem tylko przed tym. Nie uważam, że jest to coś co należy zignorować i dlatego właśnie powiedziałem, że należałoby zorganizować nieoficjalną, naszą komórkę - wyjaśnił podtrzymując na sobie spojrzenie Justine. Cierpliwie powtórzył i rozwiną myśl nie zamierzając pozwolić na to by to co mówił zostało przez nią lub kogokolwiek wypaczone tylko przez to, że pierwsza część jego zdania zadźwięczała mocniej, a druga umknęła jej, lecz również uwadze innych którzy - To, że niektórzy zapowiedzieli, że zaczną przechowywać lub zniosą do siebie do domów kilka akt trudno nazwać jakimkolwiek działaniem, Justine. Każdy sobie powielił kawałek pergaminu który uznał za istotny, schwał pod łóżkiem i co...? Nie mamy pojęcia co zostało wyniesione, pewnie część się powiela, część nie, wszystko jest rozniesione po całym Londynie. Przynajmniej mi nic nie wiadomo na temat tego by było inaczej - zrobił kopie kilku akt i właśnie co dalej, co z tysiącami pozostałych? Jakoś nie wyobrażał sobie robić pod podłogą archiwum pomijając to, ze byłoby nijak niezabezpieczone - Trzeba wyznaczyć jedną osobę, która będzie to koordynowała. Trzeba wskazać konkretne miejsce gdzie to będziemy wszystko składować - Tu? Oaza? Jakiś inny punkt na mapie? To już były decyzje, które musiało podjąć dowództwo. Czy ktoś się zgłosi, czy kogoś wyznaczą - to leżało już w ich gestii - Jeżeli wszystko wróci na odpowiedni tor - z prawem i sądownictwem - nie powinno być z tym problemu - mieli ciągle wpływ w Departamencie. Mieli możliwości opatrzenia kopii zgodnością z oryginałami, a i po wszystkim poświadczenie głównodowodzącego, jak i faktycznego Ministra Magii jakim był Longbottom prawo sięgnęłoby bez większych przeszkód po sprawiedliwość. W przyszłości.
Słuchając głosów, które nie zgadzały się z tym co mówił miał wrażenie, że grał w jakąś mało zabawną grę i w tym momencie bezmyślnie odbijano w jego stronę to co chciał przekazać. Wykrzywiano, kompletnie przeinaczając to co mówił. Najgorsze jednak było w tym wszystkim, że momentami odnosił wrażenie, że część z osób na siłę próbowało znaleźć lub wyobrazić sobie problem tylko po to by podciąć skrzydła na których nie chciał wznieść siebie, a na których to pragnął by wzniósł się pełzający pod butem okupanta Feniks. Oczywiście, że propozycja odwetu którą wysnuł nie była konkretna bo nie spędził ostatnich tygodni na dopieszczaniu misternego planu gotowego do realizacji - była to propozycja, myśl zrodzona przez potrzebę działania.
- Nie chodzi o to by te działania odniosły zadowalający rezultat - tylko jakikolwiek - Poprawił Abbotta - Tu chodzi chociażby o szum, o pokazanie oporu, działania dywersyjne które być może narobią zamieszania chociażby niewielkiego dając nam furtkę na nowe możliwości - kontynuował po tym, jak skinął głową Hannah na znak tego, że się z nią zgadza. Musieli zacząć gryźć, a nie pełzać - Nie dostaniemy się na Nokturn, nie zaatakujemy niczego bezpośrednio, nie jesteśmy w stanie zaatakować rodowych siedzib - to by było absurdalne. Szczęśliwie oni nie musza mieć podobnych problemow jeżeli chodzi o atakowanie lokali czy rodzin takich jak Potter - ciekawe, czy rycerze paląc ich żywcem zastanawiali się nad tym, czy przypadkiem komuś nie oberwie się rykoszetem, czy może interesowało ich jedynie wyeliminowanie zagrożenia jakim byli członkowie Zakonu - Zapewniam cie, że tak jak my jesteśmy świadomi tego że swoimi działaniami narażamy kogoś więcej niż tylko siebie to oni również doskonale zdają sobie z tego sprawę - Avery zaprzysięgając wierność czuł jedynie dumę płynącą z tego tytułu. Anthony był przekonany co do tego, że człowiek ten był w stanie poświęcić wszystko co też zresztą zrobił - Wiemy, że B&B skądś bierze opium, skądś bierze nielegalne ingrediencje, mikstury, artefakty i jakoś je musi przetransportować z zewnątrz do wnętrza Nokturnu. Możemy przypuszczać, że na pewno zasila tymi zasobami Rycerzy. Wytropienie i rozprawienie się z dostawcami nie może nie odbić się jakkolwiek na tym co robią nawet jeżeli miałoby to wywołać chociażby chwilową frustrację która popchnie ich do błędu. Utrudnianie życia Walczącemu Magowi nie brzmi też źle. Ludzie muszą widzieć, że jest ktoś kto ma odwagę wyjść na przeciw temu co się dzieje. Nachodzenie na polityków też nie wydaje mi się złą opcją - są miękcy, a na pewno posiadają sporą wiedzę na temat ruchów wewnątrz ministerialnych - zadarł lekko podbródek spoglądając na Kierana któremu z satysfakcją mógł przytaknąć. Bo tak, mniej więcej tak to właśnie widział, te działania. Starał się mimo wszystko zachowywać spokojny, informujący ton wypowiedzi, cierpliwie poszerzać swój punkt widzenia w nadziei, że zostanie dostrzeżone przez dowództwo i zmusi ich do spojrzenia na te działania wojenne z innej perspektywy. Potrzebowali zainspirować ludzi, potrzebowali wsparcia, a zrobić to można było działaniami bardziej śmielszymi. Nie spodziewał się, że jedna z propozycji dotycząca znaku oporu spotka się z tak absurdalnym kontrargumentem i to z ust gwardzistki.
Co jeśli, zrobi to jakieś dziecko i zostanie złapane za rękę? Jak chcecie nad nim panować?
- Czy ty jesteś poważna? Może jeszcze nie powinniśmy wychodzić z domu bo na schodach potkniemy się i niechcący skręcimy kark? Może nie powinniśmy stawiać doniczek na parapetach bo wiatr je strąci i zabije dziecko...? - ściągnął w frustracji i niedowierzaniu brwi patrząc na Tonks. Anologia której użył była nieco dosadna lecz nie wiedział jak inaczej pokazać jej absurdalność jej powodu na nie. Wszystko dało się sprowadzić do wątpliwości a co jeśli - Rycerze sieją strach i panikę. Za każdym razem kiedy na niebie pojawia się znak sunącego węża ludzie wiedzą, że ziemia znów posmakowała mugolskiej krwi. Nawet jeżeli z tym walczymy to nikt o tym nie wie. Poddają się, nie dostrzegają alternatywy jeżeli im ją pokażemy możemy zyskać więcej sojuszników dzięki którym więcej będziemy mogli zrobić, a ty odrzucasz to bo ktoś niewinny może ucierpieć? Zaskoczyć cie czymś? W każdej chwili, kiedy my tu siedzimy ktoś niewinny nie tylko może ucierpieć, a faktycznie cierpi. Im dłużej to wszystko trwa, tym więcej ofiar. Nas nie przybywa. Nie chcecie się ujawniać wprost - rozważcie opcję przynajmniej pośrednią. Jasna łuna na niebie inkantowana zaklęciem za każdym razem, kiedy uda się wyjść zwycięsko na przeciw okupantowi to nie dużo, a może okazać się w przyszłości kluczowa - uparcie starał sforsować swoje zdanie, nie pozwolić się zgasić, dotrzeć do gwardzistki i zwyczajnie ją przekonać do swojej racji - I nie wiem co jest sprytnego w tym by uparcie próbować za każdym razem docierać do ofiar przed katami zastanawiając się czy się tym razem uda czy nie uda powstrzymać rzeź - bo z tego co zrozumiał chciała by tak to wyglądało. By dostatecznie szybko próbowali docierać za każdym razem do ofiar. Westchną czując, że przywoływanie przykładu minionej misji byłoby jednak przekroczeniem pewnej linii, której wobec kogoś wyższego rangą nie powinien przekraczać w obecności innych. I tak to co mówił mogło już teraz ocierać się w pewien sposób o podważanie decyzji przewodniczącej spotkania czego nie chciał robić. Nie mógł wiedzieć, że za chwilę Farley miał poruszyć strunę przez która posunie się dużo dalej.
- Incydent...? - powtórzył po Aleksie niedowierzająco i nie wyobrażając sobie tego, że akurat on miał czelność wypowiadać się w ten sposób sugerując, że to co wydarzyło się w październiku było pomyłką, błędem, który nie powinien mieć miejsca. On, gwardzista - Naszym celem jest zakończenie wojny, która przybiera od ponad roku na sile, która zbiera niewyobrażalne żniwo, która niszczy odwieczny balas między magicznym, a niemagicznym światem. Wojna której powodem i przewodnikiem której jest Voldemort - ten sam który ujawnił się w Stonehenge, ten sam otoczony w tamtym momencie zgrają wiernych sobie, ten sam któremu na przeciw wyszedł Longbottom... To była okazja by to wszystko skończyć, zamknąć w tamtej jednej chwili, dniu, sprawić że powód zniknie, że nie będzie już kolejnego dnia żadnych innych ofiar, a ty nazywasz to incydentem? Jedynym incydentem było to, że tamtego dnia, ty, jako gwardzista nie podniosłeś różdżki, Farley, a podniósł ją ktoś z zewnątrz - skwitował sucho sztyletując chłodnym spojrzeniem Alexandra. Przez osobę z zewnątrz miał oczywiście na myśli Macmilana. Pomimo iż jawną urazę skrywał w głosie, tak splecione na torsie ramiona spięły się wyraźniej - Zaczynam rozumieć czemu Dumbledore nie wyjawił wam prawdy o skrzyni... - zadarł zuchwale podbródek w stronę Alexa i choć uderzał tym stwierdzeniem nie tylko w autorytet jego lecz każdego gwardzisty to odnosił wrażenie, że jest to potrzebne. Czuł się jakby prawie każdy z tu obecnych siedział w jakiejś dziwnej bańce odrealnienia - Otworzenie skrzyni wiązało się z poświęceniem niewinnych. Nie bylibyście w stanie tego zrobić nawet jeśli wiedzielibyście, że tym samym uratujecie o wiele więcej istnień niż gdybyście tego nie zrobili. Boicie się wziąć na barki konsekwencje działań. Zawsze musiał to robić za was Dumbledore nawet po swojej śmierci. Boicie się i teraz. Macie nadzieję, że jego duch powstanie i odciąży wasze sumienie tak byście znowu mogli zrobić cokolwiek odważniejszego od pełzania poza obszarem prawdziwej, rozgrywającej się na waszych oczach wojny...? To nie jest to samo co większość z was przeżyła za czasów szkoły. Tej wojny nie przetrwamy poklepując się pocieszająco na szkolnych korytarzach, odgrodzeni od niej wałem szkolnych murów, które nas chronią przed widokiem krwi - zwracał się bardziej już do ogółu tu zebranych przeczesując wzrokiem po tych zwolennikach bezpiecznych, bez-ofiarnych, cichych działań, które przywodziły mu namyśl właśnie te szkolne czasy nastoletniej bierności, kiedy to faktycznie nic nie mogli zrobić - Jest wojna i póki trwa bez względu na to co robimy zawsze jest zagrożone cudze życie. Od naszego zdecydowania zależy jak długo ten stan będzie trwał - nie rozumiał bezpiecznego, zachowawczego, a nawet milczącego stanowiska zasiadających tu gwardzistów oraz dużej części zakonników teraz kiedy rozgrywała się każdego dnia ludzka tragedia. To co mówił w tym momencie miało zachęcić zgromadzonych tu do jakiejś refleksji. Wątpił by w tym momencie wpłynął na przyszłe plany dotyczące działalności Zakonu, lecz może zasieje ziarno, które za dwa, może trzy spotkania wyda jakikolwiek plon. Nie mogło umknąć uwadze, że czuł się swobodnie w szastaniu słowem, lecz taki też był, kiedy wyczuł, że może. Nikt go nie próbował szarpnąć za niewidzialny łańcuch u szyi by utrzymać go w ryzach, a osoba do której czuł autorytet i mogła mieć na niego faktyczny wpływ - milczała.
- Nie mamy dostępu do niczego więcej niż tego co już mówiłem. Jeżeli ktoś zna się na badaniach, naukowych rzeczach, ma kontakty na Nokturnie, jest znawcą run lub magicznych stworzeń powinien się zainteresować sprawą, ustalić jakiś plan gdzie szukać czegoś więcej - skwitował sucho tym bardziej, że ostatnie spotkanie nie odbyło się tak dawno, a Olivander na nim się znajdował.
Słysząc o tym że ma zostać po zebraniu skinął jedynie głową.
Słuchając głosów, które nie zgadzały się z tym co mówił miał wrażenie, że grał w jakąś mało zabawną grę i w tym momencie bezmyślnie odbijano w jego stronę to co chciał przekazać. Wykrzywiano, kompletnie przeinaczając to co mówił. Najgorsze jednak było w tym wszystkim, że momentami odnosił wrażenie, że część z osób na siłę próbowało znaleźć lub wyobrazić sobie problem tylko po to by podciąć skrzydła na których nie chciał wznieść siebie, a na których to pragnął by wzniósł się pełzający pod butem okupanta Feniks. Oczywiście, że propozycja odwetu którą wysnuł nie była konkretna bo nie spędził ostatnich tygodni na dopieszczaniu misternego planu gotowego do realizacji - była to propozycja, myśl zrodzona przez potrzebę działania.
- Nie chodzi o to by te działania odniosły zadowalający rezultat - tylko jakikolwiek - Poprawił Abbotta - Tu chodzi chociażby o szum, o pokazanie oporu, działania dywersyjne które być może narobią zamieszania chociażby niewielkiego dając nam furtkę na nowe możliwości - kontynuował po tym, jak skinął głową Hannah na znak tego, że się z nią zgadza. Musieli zacząć gryźć, a nie pełzać - Nie dostaniemy się na Nokturn, nie zaatakujemy niczego bezpośrednio, nie jesteśmy w stanie zaatakować rodowych siedzib - to by było absurdalne. Szczęśliwie oni nie musza mieć podobnych problemow jeżeli chodzi o atakowanie lokali czy rodzin takich jak Potter - ciekawe, czy rycerze paląc ich żywcem zastanawiali się nad tym, czy przypadkiem komuś nie oberwie się rykoszetem, czy może interesowało ich jedynie wyeliminowanie zagrożenia jakim byli członkowie Zakonu - Zapewniam cie, że tak jak my jesteśmy świadomi tego że swoimi działaniami narażamy kogoś więcej niż tylko siebie to oni również doskonale zdają sobie z tego sprawę - Avery zaprzysięgając wierność czuł jedynie dumę płynącą z tego tytułu. Anthony był przekonany co do tego, że człowiek ten był w stanie poświęcić wszystko co też zresztą zrobił - Wiemy, że B&B skądś bierze opium, skądś bierze nielegalne ingrediencje, mikstury, artefakty i jakoś je musi przetransportować z zewnątrz do wnętrza Nokturnu. Możemy przypuszczać, że na pewno zasila tymi zasobami Rycerzy. Wytropienie i rozprawienie się z dostawcami nie może nie odbić się jakkolwiek na tym co robią nawet jeżeli miałoby to wywołać chociażby chwilową frustrację która popchnie ich do błędu. Utrudnianie życia Walczącemu Magowi nie brzmi też źle. Ludzie muszą widzieć, że jest ktoś kto ma odwagę wyjść na przeciw temu co się dzieje. Nachodzenie na polityków też nie wydaje mi się złą opcją - są miękcy, a na pewno posiadają sporą wiedzę na temat ruchów wewnątrz ministerialnych - zadarł lekko podbródek spoglądając na Kierana któremu z satysfakcją mógł przytaknąć. Bo tak, mniej więcej tak to właśnie widział, te działania. Starał się mimo wszystko zachowywać spokojny, informujący ton wypowiedzi, cierpliwie poszerzać swój punkt widzenia w nadziei, że zostanie dostrzeżone przez dowództwo i zmusi ich do spojrzenia na te działania wojenne z innej perspektywy. Potrzebowali zainspirować ludzi, potrzebowali wsparcia, a zrobić to można było działaniami bardziej śmielszymi. Nie spodziewał się, że jedna z propozycji dotycząca znaku oporu spotka się z tak absurdalnym kontrargumentem i to z ust gwardzistki.
Co jeśli, zrobi to jakieś dziecko i zostanie złapane za rękę? Jak chcecie nad nim panować?
- Czy ty jesteś poważna? Może jeszcze nie powinniśmy wychodzić z domu bo na schodach potkniemy się i niechcący skręcimy kark? Może nie powinniśmy stawiać doniczek na parapetach bo wiatr je strąci i zabije dziecko...? - ściągnął w frustracji i niedowierzaniu brwi patrząc na Tonks. Anologia której użył była nieco dosadna lecz nie wiedział jak inaczej pokazać jej absurdalność jej powodu na nie. Wszystko dało się sprowadzić do wątpliwości a co jeśli - Rycerze sieją strach i panikę. Za każdym razem kiedy na niebie pojawia się znak sunącego węża ludzie wiedzą, że ziemia znów posmakowała mugolskiej krwi. Nawet jeżeli z tym walczymy to nikt o tym nie wie. Poddają się, nie dostrzegają alternatywy jeżeli im ją pokażemy możemy zyskać więcej sojuszników dzięki którym więcej będziemy mogli zrobić, a ty odrzucasz to bo ktoś niewinny może ucierpieć? Zaskoczyć cie czymś? W każdej chwili, kiedy my tu siedzimy ktoś niewinny nie tylko może ucierpieć, a faktycznie cierpi. Im dłużej to wszystko trwa, tym więcej ofiar. Nas nie przybywa. Nie chcecie się ujawniać wprost - rozważcie opcję przynajmniej pośrednią. Jasna łuna na niebie inkantowana zaklęciem za każdym razem, kiedy uda się wyjść zwycięsko na przeciw okupantowi to nie dużo, a może okazać się w przyszłości kluczowa - uparcie starał sforsować swoje zdanie, nie pozwolić się zgasić, dotrzeć do gwardzistki i zwyczajnie ją przekonać do swojej racji - I nie wiem co jest sprytnego w tym by uparcie próbować za każdym razem docierać do ofiar przed katami zastanawiając się czy się tym razem uda czy nie uda powstrzymać rzeź - bo z tego co zrozumiał chciała by tak to wyglądało. By dostatecznie szybko próbowali docierać za każdym razem do ofiar. Westchną czując, że przywoływanie przykładu minionej misji byłoby jednak przekroczeniem pewnej linii, której wobec kogoś wyższego rangą nie powinien przekraczać w obecności innych. I tak to co mówił mogło już teraz ocierać się w pewien sposób o podważanie decyzji przewodniczącej spotkania czego nie chciał robić. Nie mógł wiedzieć, że za chwilę Farley miał poruszyć strunę przez która posunie się dużo dalej.
- Incydent...? - powtórzył po Aleksie niedowierzająco i nie wyobrażając sobie tego, że akurat on miał czelność wypowiadać się w ten sposób sugerując, że to co wydarzyło się w październiku było pomyłką, błędem, który nie powinien mieć miejsca. On, gwardzista - Naszym celem jest zakończenie wojny, która przybiera od ponad roku na sile, która zbiera niewyobrażalne żniwo, która niszczy odwieczny balas między magicznym, a niemagicznym światem. Wojna której powodem i przewodnikiem której jest Voldemort - ten sam który ujawnił się w Stonehenge, ten sam otoczony w tamtym momencie zgrają wiernych sobie, ten sam któremu na przeciw wyszedł Longbottom... To była okazja by to wszystko skończyć, zamknąć w tamtej jednej chwili, dniu, sprawić że powód zniknie, że nie będzie już kolejnego dnia żadnych innych ofiar, a ty nazywasz to incydentem? Jedynym incydentem było to, że tamtego dnia, ty, jako gwardzista nie podniosłeś różdżki, Farley, a podniósł ją ktoś z zewnątrz - skwitował sucho sztyletując chłodnym spojrzeniem Alexandra. Przez osobę z zewnątrz miał oczywiście na myśli Macmilana. Pomimo iż jawną urazę skrywał w głosie, tak splecione na torsie ramiona spięły się wyraźniej - Zaczynam rozumieć czemu Dumbledore nie wyjawił wam prawdy o skrzyni... - zadarł zuchwale podbródek w stronę Alexa i choć uderzał tym stwierdzeniem nie tylko w autorytet jego lecz każdego gwardzisty to odnosił wrażenie, że jest to potrzebne. Czuł się jakby prawie każdy z tu obecnych siedział w jakiejś dziwnej bańce odrealnienia - Otworzenie skrzyni wiązało się z poświęceniem niewinnych. Nie bylibyście w stanie tego zrobić nawet jeśli wiedzielibyście, że tym samym uratujecie o wiele więcej istnień niż gdybyście tego nie zrobili. Boicie się wziąć na barki konsekwencje działań. Zawsze musiał to robić za was Dumbledore nawet po swojej śmierci. Boicie się i teraz. Macie nadzieję, że jego duch powstanie i odciąży wasze sumienie tak byście znowu mogli zrobić cokolwiek odważniejszego od pełzania poza obszarem prawdziwej, rozgrywającej się na waszych oczach wojny...? To nie jest to samo co większość z was przeżyła za czasów szkoły. Tej wojny nie przetrwamy poklepując się pocieszająco na szkolnych korytarzach, odgrodzeni od niej wałem szkolnych murów, które nas chronią przed widokiem krwi - zwracał się bardziej już do ogółu tu zebranych przeczesując wzrokiem po tych zwolennikach bezpiecznych, bez-ofiarnych, cichych działań, które przywodziły mu namyśl właśnie te szkolne czasy nastoletniej bierności, kiedy to faktycznie nic nie mogli zrobić - Jest wojna i póki trwa bez względu na to co robimy zawsze jest zagrożone cudze życie. Od naszego zdecydowania zależy jak długo ten stan będzie trwał - nie rozumiał bezpiecznego, zachowawczego, a nawet milczącego stanowiska zasiadających tu gwardzistów oraz dużej części zakonników teraz kiedy rozgrywała się każdego dnia ludzka tragedia. To co mówił w tym momencie miało zachęcić zgromadzonych tu do jakiejś refleksji. Wątpił by w tym momencie wpłynął na przyszłe plany dotyczące działalności Zakonu, lecz może zasieje ziarno, które za dwa, może trzy spotkania wyda jakikolwiek plon. Nie mogło umknąć uwadze, że czuł się swobodnie w szastaniu słowem, lecz taki też był, kiedy wyczuł, że może. Nikt go nie próbował szarpnąć za niewidzialny łańcuch u szyi by utrzymać go w ryzach, a osoba do której czuł autorytet i mogła mieć na niego faktyczny wpływ - milczała.
- Nie mamy dostępu do niczego więcej niż tego co już mówiłem. Jeżeli ktoś zna się na badaniach, naukowych rzeczach, ma kontakty na Nokturnie, jest znawcą run lub magicznych stworzeń powinien się zainteresować sprawą, ustalić jakiś plan gdzie szukać czegoś więcej - skwitował sucho tym bardziej, że ostatnie spotkanie nie odbyło się tak dawno, a Olivander na nim się znajdował.
Słysząc o tym że ma zostać po zebraniu skinął jedynie głową.
Find your wings
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata