Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
Strona 47 z 47 • 1 ... 25 ... 45, 46, 47
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Dużo kwestii poruszyli na dzisiejszym spotkaniu i prawdopodobnie jeszcze wiele nie zostało do końca wyjaśnionych. Lucinda była jednak fanką działania. Mieli swoje cele i misje, które w najbliższym czasie musieli wykonać. Kolejne przyjdą z czasem, a i tak nigdy nie jest w stanie przewidzieć tego co wydarzy się w najbliższych dniach. Plany mogą szybko się zweryfikować. Trwała wojna, a tak jak wiadomo była bardzo dynamiczna. Nie mogli przewidzieć tego co planują ich przeciwnicy.
Blondynka spojrzała na siedzącą obok Figg, która była dziś nad wyraz milcząca. O co chodziło? Nie miała nic do powiedzenia? To było bardzo nie w jej stylu. Możliwe, że ostatnie spotkanie zostawiło niesmak u byłej policjantki. Lucinda także zdawała sobie sprawę z tego, że wiele słów padło wtedy niepotrzebnie, ale większość była konieczna. Blondynka szturchnęła przyjaciółkę, a w jej oczach czaiło się pytanie czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Na słowa Kierana skinęła głową. – Właśnie o dostawcach mówię. Można byłoby się z nimi skontaktować, wyczuć ich i przedstawić jakieś warunki. Jak tylko Hannah poczuje się lepiej skontaktuje się z nią i omówimy szczegóły. Może uda nam się czegoś konkretnego dowiedzieć. – odparła i przeniosła spojrzenie na Alexa.
Bariera, którą próbowali stworzyć była trudna i czasochłonna. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że zajmie im to sporo pracy. Z magią nie było żartów. Ta miała nie tylko chronić Oazę, ale musiała być także bezpieczna dla wszystkich wchodzących do Oazy. Nie mogli zaryzykować, że wydarzy się coś czego nie będą w stanie naprawić bądź zatrzymać. Na Merlina, brakowało tylko żeby sami byli sobie winni. – Jak tylko będę coś więcej wiedzieć to od razu was poinformuje. Chce jednak zaznaczyć, że to na pewno jeszcze trochę potrwa, dlatego w razie potrzeby chętnie zajmę się patrolowaniem Oazy. Musimy być pewni bezpieczeństwa tej bariery. – dodała z przekonaniem.
Wsłuchała się w resztę poruszanych tematów, a co do nich nie miała już nic do dodania. Kiedy spotkanie się zakończyło, Lucinda ponownie spojrzała na przyjaciółkę. – Wracamy do domu czy chcesz jeszcze zostać? – zapytała sama wstając z krzesła.
/ zt dla Lucy, ale jeśli ktoś chce jeszcze o czymś z nią porozmawiać to mnie łapcie
Blondynka spojrzała na siedzącą obok Figg, która była dziś nad wyraz milcząca. O co chodziło? Nie miała nic do powiedzenia? To było bardzo nie w jej stylu. Możliwe, że ostatnie spotkanie zostawiło niesmak u byłej policjantki. Lucinda także zdawała sobie sprawę z tego, że wiele słów padło wtedy niepotrzebnie, ale większość była konieczna. Blondynka szturchnęła przyjaciółkę, a w jej oczach czaiło się pytanie czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Na słowa Kierana skinęła głową. – Właśnie o dostawcach mówię. Można byłoby się z nimi skontaktować, wyczuć ich i przedstawić jakieś warunki. Jak tylko Hannah poczuje się lepiej skontaktuje się z nią i omówimy szczegóły. Może uda nam się czegoś konkretnego dowiedzieć. – odparła i przeniosła spojrzenie na Alexa.
Bariera, którą próbowali stworzyć była trudna i czasochłonna. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że zajmie im to sporo pracy. Z magią nie było żartów. Ta miała nie tylko chronić Oazę, ale musiała być także bezpieczna dla wszystkich wchodzących do Oazy. Nie mogli zaryzykować, że wydarzy się coś czego nie będą w stanie naprawić bądź zatrzymać. Na Merlina, brakowało tylko żeby sami byli sobie winni. – Jak tylko będę coś więcej wiedzieć to od razu was poinformuje. Chce jednak zaznaczyć, że to na pewno jeszcze trochę potrwa, dlatego w razie potrzeby chętnie zajmę się patrolowaniem Oazy. Musimy być pewni bezpieczeństwa tej bariery. – dodała z przekonaniem.
Wsłuchała się w resztę poruszanych tematów, a co do nich nie miała już nic do dodania. Kiedy spotkanie się zakończyło, Lucinda ponownie spojrzała na przyjaciółkę. – Wracamy do domu czy chcesz jeszcze zostać? – zapytała sama wstając z krzesła.
/ zt dla Lucy, ale jeśli ktoś chce jeszcze o czymś z nią porozmawiać to mnie łapcie
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wahał się więc przed dodaniem czegokolwiek do rozmowy gwardzistów z Cedrickiem na temat zabiegania o zainteresowanie obcych sił. Mimo wszystko czuł się niepewnie na polu polityki, więc nie chciał ani wyjść na głupka, ani tym bardziej nie chciał wtrącać się w temat, który mógł go pogrążyć. Nie mniej jednak, skakał pomiędzy wewnętrznym wsparciem Cedrica a wsparciem starca i Selwyna. Rineheart wskazywał na bardzo ważną część. Zainteresowanie i pomoc z zagranicy mogłoby zamienić się w coś porównywalnego do strzelenia sobie w kolano zaklęciem Lamino. Dlatego może lepiej było dla niego, że zajął się dalszym struganiem krawędzi stołu przy pomocy paznokcia swojego lewego kciuka.
No bo co miałby powiedzieć? „Mam trochę kontaktów na Wschodzie”? I co z tego? To i tak a tę chwilę zapewne nic nie znaczyło. A i sam nie był pewien czy te kontakty byłyby rzeczywiście od pomocy. Poza tym, to co mówili było całkiem jasne – jeżeli któreś z państw lub grup z tych państw zainteresowało się sytuacją w Anglii, to już poczyniło swoje pierwsze kroki. Anthony zdecydowanie za bardzo bał się wyśmiania. No bo kto uwierzyłby jakiemuś tam alkoholikowi, nawet z tytułem, że przecież poznał kilka osób w trakcie swojej podróży? Pomimo tego, kilkukrotnie otwierał usta, jak gdyby chciał zabrać głos… ale za chwilę je zamykał i jeszcze bardziej wdzierał się paznokciem w stół. Zerknął jedynie na Michaela, bo wzmianka o szukaniu pomocy wśród mugolskich rządów brzmiała ciekawie. Znowu jednak nie potrafił dołączyć do tematu, podkopując pewność samego siebie.
Więc powinien coś powiedzieć, czy nie?
– Proszę się nie śmiać, ale też wiem co nieco o mugolach – dodał po tym, jak usłyszał deklarację Tonksa. Nie był dobrą osobą, bo mimo wszystko był poszukiwany… ale zawsze mógł zwyczajnie wyrazić swoją wolę. – Mógłbym… spróbować jakoś pomóc – dodał, ale brzmiał wyjątkowo niepewnie jak na siebie, bo wiedział, że jego osoba mogłaby tutaj przysporzyć więcej szkód niż korzyści.
Wieść o tym, że Benjamin został oddelegowany do przerzutu ludności jednocześnie go zasmuciła, ale i uspokoiła, a i w pewnym stopniu ucieszyła. Tak wiadomo było, że ci ludzie byli bezpieczni i nic im nie zagrażało. No bo kto byłby w stanie zmierzyć się z Wrightem? Czy to właśnie miał na myśli wielkolud, kiedy wysłał sowę?
Nie miał nic do dodania. Wszystko na tę chwilę było dla niego zrozumiałe. Zerknął jedynie na Archibalda, a potem na wychodzących z Sali Tonksa i Selwynównę. Rzucił im „do zobaczenia”, bo był najbliżej wyjścia.
No bo co miałby powiedzieć? „Mam trochę kontaktów na Wschodzie”? I co z tego? To i tak a tę chwilę zapewne nic nie znaczyło. A i sam nie był pewien czy te kontakty byłyby rzeczywiście od pomocy. Poza tym, to co mówili było całkiem jasne – jeżeli któreś z państw lub grup z tych państw zainteresowało się sytuacją w Anglii, to już poczyniło swoje pierwsze kroki. Anthony zdecydowanie za bardzo bał się wyśmiania. No bo kto uwierzyłby jakiemuś tam alkoholikowi, nawet z tytułem, że przecież poznał kilka osób w trakcie swojej podróży? Pomimo tego, kilkukrotnie otwierał usta, jak gdyby chciał zabrać głos… ale za chwilę je zamykał i jeszcze bardziej wdzierał się paznokciem w stół. Zerknął jedynie na Michaela, bo wzmianka o szukaniu pomocy wśród mugolskich rządów brzmiała ciekawie. Znowu jednak nie potrafił dołączyć do tematu, podkopując pewność samego siebie.
Więc powinien coś powiedzieć, czy nie?
– Proszę się nie śmiać, ale też wiem co nieco o mugolach – dodał po tym, jak usłyszał deklarację Tonksa. Nie był dobrą osobą, bo mimo wszystko był poszukiwany… ale zawsze mógł zwyczajnie wyrazić swoją wolę. – Mógłbym… spróbować jakoś pomóc – dodał, ale brzmiał wyjątkowo niepewnie jak na siebie, bo wiedział, że jego osoba mogłaby tutaj przysporzyć więcej szkód niż korzyści.
Wieść o tym, że Benjamin został oddelegowany do przerzutu ludności jednocześnie go zasmuciła, ale i uspokoiła, a i w pewnym stopniu ucieszyła. Tak wiadomo było, że ci ludzie byli bezpieczni i nic im nie zagrażało. No bo kto byłby w stanie zmierzyć się z Wrightem? Czy to właśnie miał na myśli wielkolud, kiedy wysłał sowę?
Nie miał nic do dodania. Wszystko na tę chwilę było dla niego zrozumiałe. Zerknął jedynie na Archibalda, a potem na wychodzących z Sali Tonksa i Selwynównę. Rzucił im „do zobaczenia”, bo był najbliżej wyjścia.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Co ty pleciesz? Rejestr Wilkołaków powstał zaledwie dziesięć lat temu, już po zwycięstwie Grindelwalda nad Dumbledorem, i już od samego początku budził kontrowersje – mruknął w stronę Dearborna, nie mogąc powstrzymać własnej frustracji związanej z poziomem jego ignorancji. Posiadanie uprzedzeń było jedną kwestią, podpieranie ich oczywistą niewiedzą i nieprawdziwymi informacjami – zupełnie odmienną, zacisnął jednak wargi, zmuszając się do porzucenia tego tematu i posyłając przepraszające spojrzenie w stronę Kierana. A później – na powrót skupiając się na kolejnych poruszanych kwestiach, głównie tych, do których mógł wnieść coś istotnego. Sprawę kontaktów z zagranicą przemilczał, z listem gończym wystawionym na jego nazwisko i tak nie nadawał się zbytnio do roli dyplomaty.
Nie spodziewał się, że temat prowadzonych badań wzbudzi wśród zgromadzonych zainteresowanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo wczesny ich etap, ale odwrócił się w stronę Lucindy, gdy zapytała go o rodzaj badanych stworzeń. – Głównie te, które pozostawały długo pod wpływem anomalii, bo to wśród nich można zaobserwować zmiany w zachowaniu. Garborogi, leśne licha, znikacze, trolle. Smoki, oczywiście. – To na tych ostatnich znał się w końcu najlepiej. Słowa Alexandra trochę go zdziwiły, nie wiedział, że młody uzdrowiciel był wielbicielem niuchaczy, ale przytaknął, przenosząc na niego spojrzenie. – Niuchacze, ze względu na naturę poszukiwaczy, na pewno mogą sporo wnieść do badań, ale raczej już w końcowym etapie. Dziękuję – odpowiedział, posyłając Gwardziście słaby uśmiech.
Kiwnął głową najpierw Kieranowi, a później Alexandrowi, gdy podjęli temat polowań. – Zajmę się tym – potwierdził, biorąc na siebie odpowiedzialność za organizację całego przedsięwzięcia. Prowadzone badania i tak wymagały od niego podróżowania po kraju – poszukiwanie magicznych stworzeń mógł bez trudu połączyć z poszukiwaniem miejsc odpowiednich do polowań, w których obecność kilku myśliwych nie wzbudziłaby niczyich podejrzeń. A przynajmniej – nie zwróciłaby uwagi wroga. – W przeciągu najbliższych tygodni udam się do Szkocji. Sądzę, że najrozsądniej byłoby póki co skupić się na tamtejszych lasach – dzięki temu będziemy mogli transportować zwierzynę do Oazy z pominięciem Anglii. Jeśli znajdziemy tam jakąś bazę, zorganizowanie świstoklika pomiędzy nią a kwaterą ułatwiłoby regularne podróże. – Pokonywanie tego dystansu raz w tygodniu na miotle lub końskim grzbiecie mogłoby okazać się wyjątkowo uciążliwe – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wraz z każdym miesiącem będzie robiło się coraz zimniej. – Będę potrzebował też osób chętnych do brania udział w polowaniach, przynajmniej dwóch, trzech – dodał, rozglądając się trochę niepewnie wokół stołu; zdawał sobie sprawę, że spora część członków Zakonu Feniksa wciąż mu nie ufała – i, prawdę mówiąc, wcale się temu nie dziwił.
Wspomnienie o planowanej wyprawie na wyspę przykuło na moment jego uwagę, skupił spojrzenie na Skamanderze – ale nie odpowiedział, zgodnie z jego słowami planując potwierdzić swoją gotowość do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu już po spotkaniu. Zdającym się dobiegać końca; opuścił spojrzenie na krawędź stołu, kiedy padło ponad nim imię Benjamina, choć wieści, którymi Alexander podzielił się z pozostałymi członkami organizacji, nie stanowiły dla niego nowości.
Gdy tylko główna część obrad dobiegła końca, podniósł się z krzesła, kiwając głową w stronę Gwardzistów i ruszając do wyjścia; nie miał zamiaru pozostawać w kwaterze dłużej, niż było to konieczne – ból przy oddychaniu zaczynał mu coraz mocniej dokuczać, odbijając się zmęczeniem zarówno na ciele, jak i umyśle.
| Percy zt (przepraszam, muszę się trochę odkopać); jeśli ktoś potrzebuje go jeszcze zaczepić, możemy zagrać już w innym temacie; +przepraszam, że krótko i nie po kolei
Nie spodziewał się, że temat prowadzonych badań wzbudzi wśród zgromadzonych zainteresowanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo wczesny ich etap, ale odwrócił się w stronę Lucindy, gdy zapytała go o rodzaj badanych stworzeń. – Głównie te, które pozostawały długo pod wpływem anomalii, bo to wśród nich można zaobserwować zmiany w zachowaniu. Garborogi, leśne licha, znikacze, trolle. Smoki, oczywiście. – To na tych ostatnich znał się w końcu najlepiej. Słowa Alexandra trochę go zdziwiły, nie wiedział, że młody uzdrowiciel był wielbicielem niuchaczy, ale przytaknął, przenosząc na niego spojrzenie. – Niuchacze, ze względu na naturę poszukiwaczy, na pewno mogą sporo wnieść do badań, ale raczej już w końcowym etapie. Dziękuję – odpowiedział, posyłając Gwardziście słaby uśmiech.
Kiwnął głową najpierw Kieranowi, a później Alexandrowi, gdy podjęli temat polowań. – Zajmę się tym – potwierdził, biorąc na siebie odpowiedzialność za organizację całego przedsięwzięcia. Prowadzone badania i tak wymagały od niego podróżowania po kraju – poszukiwanie magicznych stworzeń mógł bez trudu połączyć z poszukiwaniem miejsc odpowiednich do polowań, w których obecność kilku myśliwych nie wzbudziłaby niczyich podejrzeń. A przynajmniej – nie zwróciłaby uwagi wroga. – W przeciągu najbliższych tygodni udam się do Szkocji. Sądzę, że najrozsądniej byłoby póki co skupić się na tamtejszych lasach – dzięki temu będziemy mogli transportować zwierzynę do Oazy z pominięciem Anglii. Jeśli znajdziemy tam jakąś bazę, zorganizowanie świstoklika pomiędzy nią a kwaterą ułatwiłoby regularne podróże. – Pokonywanie tego dystansu raz w tygodniu na miotle lub końskim grzbiecie mogłoby okazać się wyjątkowo uciążliwe – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wraz z każdym miesiącem będzie robiło się coraz zimniej. – Będę potrzebował też osób chętnych do brania udział w polowaniach, przynajmniej dwóch, trzech – dodał, rozglądając się trochę niepewnie wokół stołu; zdawał sobie sprawę, że spora część członków Zakonu Feniksa wciąż mu nie ufała – i, prawdę mówiąc, wcale się temu nie dziwił.
Wspomnienie o planowanej wyprawie na wyspę przykuło na moment jego uwagę, skupił spojrzenie na Skamanderze – ale nie odpowiedział, zgodnie z jego słowami planując potwierdzić swoją gotowość do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu już po spotkaniu. Zdającym się dobiegać końca; opuścił spojrzenie na krawędź stołu, kiedy padło ponad nim imię Benjamina, choć wieści, którymi Alexander podzielił się z pozostałymi członkami organizacji, nie stanowiły dla niego nowości.
Gdy tylko główna część obrad dobiegła końca, podniósł się z krzesła, kiwając głową w stronę Gwardzistów i ruszając do wyjścia; nie miał zamiaru pozostawać w kwaterze dłużej, niż było to konieczne – ból przy oddychaniu zaczynał mu coraz mocniej dokuczać, odbijając się zmęczeniem zarówno na ciele, jak i umyśle.
| Percy zt (przepraszam, muszę się trochę odkopać); jeśli ktoś potrzebuje go jeszcze zaczepić, możemy zagrać już w innym temacie; +przepraszam, że krótko i nie po kolei
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Cieszyło go, że na spotkaniu znalazło się miejsce na rozleglejsze zajęcie się tematem Oazy – nie tylko ze względu na fakt, że był on dla niego szczególnie istotny i znacznie bliższy niż zagraniczna polityka; magiczna wioska dla wielu stanowiła schronienie, ostatnią deskę ratunku. Większości zapewnili już minimum niezbędne do przetrwania, ale zależało mu, by mieszkający tam ludzie mogli też żyć – nie martwiąc się, że za chwilę zabraknie im posiłków na talerzach czy drewna do ogrzania chat. Gdy Alexander zwrócił się bezpośrednio do niego, spojrzał na niego z wdzięcznością i kiwnął głową; umieszczenie planu budowy boiska na tablicy brzmiało zdecydowanie znośniej niż konieczność odpowiadania na pytania i propozycje pomocy, choć cieszyło go, że kilka już padło. Uśmiechnął się. – T-t-tak, oczywiście. Postaram się dokładnie rozp-p-pisać, co jest do zrobienia, jeśli ktoś będzie czuł się na siłach, żeby p-p-pomóc, albo uważa, że coś jeszcze będzie p-p-potrzebne, będzie można uzupełnić plany – odpowiedział. Im więcej było rąk do pracy, tym lepiej – i tyczyło się to nie tylko kwestii wzniesienia boiska; w Oazie brakowało również innych zabudowań.
Zastanowił się przez moment, starając się umiejscowić w myślach grotę, o której wspomniał Anthony, a która stała się na chwilę tematem dyskusji. – Jeśli myślimy nad trzymaniem tam żywn-n-ności, to na pewno trzeba będzie zabezp-p-pieczyć grotę przed wilgocią – wspomniał, zgadzając się ze słowami Alexandra, który wspomniał o zalewających przybrzeżne tereny przypływach. – Sp-p-prawdzę, co dałoby się z nią zrobić. I na ile wytrzymałe są te fundamenty. – Podejrzewał, że całkiem wytrzymałe, skoro przetrwały do tej pory, ale nie miał co do tego pewności; narażona na zmienne warunki pogodowe skała mogła skruszeć lub zawilgotnieć; w tym drugim przypadku rozsadzi ją pierwszy mróz, a te miały prawdopodobnie nadejść niebawem.
Propozycję Cedrica dotyczącą skontaktowania się z mugolskimi dostawcami przyjął bez uprzedzeń, ale z ostrożnością; ważył przez chwilę kołyszące się na jego języku słowa, czekając, aż wypowiedzą się pozostali – i dopiero po słowach Kierana postanowił się odezwać. – Musimy tylko p-p-pamiętać – zaczął, spoglądając to na Gwardzistę, to na aurora, który podjął ten temat jako pierwszy – że większość mugoli sama potrzebuje p-p-pomocy. Anomalie spustoszyły ich ziemie nie mniej niż n-n-nasze, być może bardziej. – To ciała mugoli zamieniły się w końcu wtedy w chodzące bomby z opóźnionym zapłonem; pamiętał wciąż, jak przerażona była tym wszystkim Amelia – i w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się jego ojciec, nim zabrał ich oboje za granicę. – Są p-p-przerażeni, więc za obietnicę ochrony oddadzą pewnie wiele, nawet to, czego sami p-p-potrzebują. Jeśli nie chcemy zaszkodzić tym, których p-p-próbujemy chronić, musimy być uważni. I upewnić się, że nie ściągniemy im na głowy naszych w-w-wrogów – powiedział, dzieląc się z resztą swoimi spostrzeżeniami, po czym wyprostował się lekko. – Ale w razie czego oczywiście p-p-pomogę, Lydia na pewno też. Jako goniec podróżuje po kraju, być może będzie nam w st-t-tanie wskazać dostawców, którzy już teraz p-p-pomagają wbrew obecnej władzy. No i oboje wychowywaliśmy się wśród m-m-mugoli – dodał, dopiero teraz orientując się, że jego nieobecna siostra być może mogłaby mieć na ten temat znacznie więcej do powiedzenia.
Kiedy rozległo się szuranie krzeseł, a kolejni członkowie Zakonu Feniksa zaczęli rozchodzić się do domów, odchrząknął cicho, zwracając się do Gwardzistów. – Będzie wam p-p-przeszkadzało, jak jeszcze się tu pokręcę? Mógłbym od razu rozp-p-pisać projekt na tablicy – zapytał, chcąc się upewnić, czy było to w porządku. Wydawało mu się, że w którejś z kuchennych szuflad widział zapas czystego pergaminu, pióro i atrament zapewne również by się znalazły.
| jakby ktoś czegoś potrzebował to jeszcze jestem, a jak nie, to później zedytuję sobie na zt <3
Zastanowił się przez moment, starając się umiejscowić w myślach grotę, o której wspomniał Anthony, a która stała się na chwilę tematem dyskusji. – Jeśli myślimy nad trzymaniem tam żywn-n-ności, to na pewno trzeba będzie zabezp-p-pieczyć grotę przed wilgocią – wspomniał, zgadzając się ze słowami Alexandra, który wspomniał o zalewających przybrzeżne tereny przypływach. – Sp-p-prawdzę, co dałoby się z nią zrobić. I na ile wytrzymałe są te fundamenty. – Podejrzewał, że całkiem wytrzymałe, skoro przetrwały do tej pory, ale nie miał co do tego pewności; narażona na zmienne warunki pogodowe skała mogła skruszeć lub zawilgotnieć; w tym drugim przypadku rozsadzi ją pierwszy mróz, a te miały prawdopodobnie nadejść niebawem.
Propozycję Cedrica dotyczącą skontaktowania się z mugolskimi dostawcami przyjął bez uprzedzeń, ale z ostrożnością; ważył przez chwilę kołyszące się na jego języku słowa, czekając, aż wypowiedzą się pozostali – i dopiero po słowach Kierana postanowił się odezwać. – Musimy tylko p-p-pamiętać – zaczął, spoglądając to na Gwardzistę, to na aurora, który podjął ten temat jako pierwszy – że większość mugoli sama potrzebuje p-p-pomocy. Anomalie spustoszyły ich ziemie nie mniej niż n-n-nasze, być może bardziej. – To ciała mugoli zamieniły się w końcu wtedy w chodzące bomby z opóźnionym zapłonem; pamiętał wciąż, jak przerażona była tym wszystkim Amelia – i w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się jego ojciec, nim zabrał ich oboje za granicę. – Są p-p-przerażeni, więc za obietnicę ochrony oddadzą pewnie wiele, nawet to, czego sami p-p-potrzebują. Jeśli nie chcemy zaszkodzić tym, których p-p-próbujemy chronić, musimy być uważni. I upewnić się, że nie ściągniemy im na głowy naszych w-w-wrogów – powiedział, dzieląc się z resztą swoimi spostrzeżeniami, po czym wyprostował się lekko. – Ale w razie czego oczywiście p-p-pomogę, Lydia na pewno też. Jako goniec podróżuje po kraju, być może będzie nam w st-t-tanie wskazać dostawców, którzy już teraz p-p-pomagają wbrew obecnej władzy. No i oboje wychowywaliśmy się wśród m-m-mugoli – dodał, dopiero teraz orientując się, że jego nieobecna siostra być może mogłaby mieć na ten temat znacznie więcej do powiedzenia.
Kiedy rozległo się szuranie krzeseł, a kolejni członkowie Zakonu Feniksa zaczęli rozchodzić się do domów, odchrząknął cicho, zwracając się do Gwardzistów. – Będzie wam p-p-przeszkadzało, jak jeszcze się tu pokręcę? Mógłbym od razu rozp-p-pisać projekt na tablicy – zapytał, chcąc się upewnić, czy było to w porządku. Wydawało mu się, że w którejś z kuchennych szuflad widział zapas czystego pergaminu, pióro i atrament zapewne również by się znalazły.
| jakby ktoś czegoś potrzebował to jeszcze jestem, a jak nie, to później zedytuję sobie na zt <3
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skamander, kiedy myślał o ingerencji innego Państwa w sprawy Anglii czuł pewien niesmak. Czuł, że ten kraj i ziemia jest jego i bez względu na to, jaka zaraza ją trawi to nie do innych należy obowiązek uporania się z nią. Cały konflikt nie eskalował też jakoś znacząco szybko. Niepokoje narastały od kilku lat. Bez względu na to jak czarne wydawały się malujące scenariusze, te dotyczyły w chwili obecnej głównie Londynu. Anglii posiadała wiele hrabstw, miast... To nie tak, że nie mieli siły uporać się ze wszystkim wewnętrznie. Myśl ta zrodziła w głowie aurora pomysł na kolejny ruch. Musiał go jednak wcześniej odpowiednio przemyśleć, a następnie z kimś przedyskutować.
Ściągnął jednak brwi w jakimś grymasie buntu lub niezadowolenia, kiedy wyciągnięto pomysł dogadywania się z mugolskim rządem w sprawie...właściwie czego? Tego by mugole dbali o mugoli...?
- Jestem przekonany, że już dbają o swoich, którym udało się zbiec i nie ma potrzeby byśmy próbowali nawiązać z nimi kontakt po to by zasugerować im podobnie innowacyjne rozwiązanie - uniósł jasną brew. To brzmiało tak jakby patrzyli na nich z góry - ci, którzy wywrócili ich świat do góry nogami, proszą o to by się może zajęli poszkodowanymi. To nic, że czarodzieje dzielili się na dwa fronty - dla mugoli nie miało to prawdopodobnie znaczenia. Niemagiczni nie byli w stanie ogarnąć sytuacji w której się znaleźli - Ciągle wymyślamy kolejne sposoby na to by ratować i chronić coraz większe ich grupy... Może przenieśmy większe zainteresowanie w stronę ofensywy. Skierujmy uwagę w stronę magicznych wiosek spoza Londynu i szukajmy chętnych mogących zasilić szeregi naszych bojówek - potrzebowali szarych szeregowych, których mogli oddelegować do patroli, straży, akcji partyzanckich, po prostu pchnąć na front. To wydawało mu się pilniejsze, niż proszenie mugolski rząd o to, czy nie ma jakiegoś miejsca dla innych, uciekających z Londynu mugoli. Ci już znajdowali się w Oazie. Jak będą zajmowali się co rusz tworzeniem dla nich nowych rezerwatów, to ta wojna będzie miała jedynie jeden realny scenariusz. Tak myślał, tak uważał i w myśli tej był prawdopodobnie osamotniony, dlatego ją przemilczał. Bał się, że ktoś go w tym utwierdzi. Westchnął przekładając pod stołem nogę na nogę.
Splótł ramiona na torsie słuchając o budowie, nie do końca rozumiejąc z jakiej beczki zabierano się za budowę w Oazie stadionu do Qudditcha, kiedy jednocześnie w tym samym momencie sygnalizowano konieczność budowy magazynów, stołówek, czy po prostu zwykłych mieszkań ale w porządku, może dzieci faktycznie były uciążliwe na tyle, że wymagały wybudowania stadionu. Nie znał się - nie był za dobrym ojcem. Trochę przychylniej pomyślał o pomyśle dopiero w chwili w której pojawiła się możliwość przerobienia boiska na potencjalną arenę. Dobrze. Potrzebowali miejsca do szkolenia rekrutów.
- Mogę polować. Wyślij sowę z informacją gdzie i kiedy - jego rodzina mieszkała w okolicy otoczonej lasami, hodowali latające wierzchowce - polowania były naturalną rozrywką. Mógł je jednak przekuć w obowiązek. Nie widział w tym kłopotu.
Skinął głową łapiąc sugestywne spojrzenie Percivala. Pamiętał o jego chęci zaangażowania się.
Niechętnie przyjął do wiadomości informację o tym, że ruch oporu został z dniem dzisiejszym oficjalnie uszczuplony o kolejnego gwardzistę. Ostatecznie nie wiele dobrych informacji dziś przyszło mu wysłuchać. Nie zamierzał jednak lamentować - przynajmniej wiedział co robić by kolejne okazały się lepsze.
|zt
Ściągnął jednak brwi w jakimś grymasie buntu lub niezadowolenia, kiedy wyciągnięto pomysł dogadywania się z mugolskim rządem w sprawie...właściwie czego? Tego by mugole dbali o mugoli...?
- Jestem przekonany, że już dbają o swoich, którym udało się zbiec i nie ma potrzeby byśmy próbowali nawiązać z nimi kontakt po to by zasugerować im podobnie innowacyjne rozwiązanie - uniósł jasną brew. To brzmiało tak jakby patrzyli na nich z góry - ci, którzy wywrócili ich świat do góry nogami, proszą o to by się może zajęli poszkodowanymi. To nic, że czarodzieje dzielili się na dwa fronty - dla mugoli nie miało to prawdopodobnie znaczenia. Niemagiczni nie byli w stanie ogarnąć sytuacji w której się znaleźli - Ciągle wymyślamy kolejne sposoby na to by ratować i chronić coraz większe ich grupy... Może przenieśmy większe zainteresowanie w stronę ofensywy. Skierujmy uwagę w stronę magicznych wiosek spoza Londynu i szukajmy chętnych mogących zasilić szeregi naszych bojówek - potrzebowali szarych szeregowych, których mogli oddelegować do patroli, straży, akcji partyzanckich, po prostu pchnąć na front. To wydawało mu się pilniejsze, niż proszenie mugolski rząd o to, czy nie ma jakiegoś miejsca dla innych, uciekających z Londynu mugoli. Ci już znajdowali się w Oazie. Jak będą zajmowali się co rusz tworzeniem dla nich nowych rezerwatów, to ta wojna będzie miała jedynie jeden realny scenariusz. Tak myślał, tak uważał i w myśli tej był prawdopodobnie osamotniony, dlatego ją przemilczał. Bał się, że ktoś go w tym utwierdzi. Westchnął przekładając pod stołem nogę na nogę.
Splótł ramiona na torsie słuchając o budowie, nie do końca rozumiejąc z jakiej beczki zabierano się za budowę w Oazie stadionu do Qudditcha, kiedy jednocześnie w tym samym momencie sygnalizowano konieczność budowy magazynów, stołówek, czy po prostu zwykłych mieszkań ale w porządku, może dzieci faktycznie były uciążliwe na tyle, że wymagały wybudowania stadionu. Nie znał się - nie był za dobrym ojcem. Trochę przychylniej pomyślał o pomyśle dopiero w chwili w której pojawiła się możliwość przerobienia boiska na potencjalną arenę. Dobrze. Potrzebowali miejsca do szkolenia rekrutów.
- Mogę polować. Wyślij sowę z informacją gdzie i kiedy - jego rodzina mieszkała w okolicy otoczonej lasami, hodowali latające wierzchowce - polowania były naturalną rozrywką. Mógł je jednak przekuć w obowiązek. Nie widział w tym kłopotu.
Skinął głową łapiąc sugestywne spojrzenie Percivala. Pamiętał o jego chęci zaangażowania się.
Niechętnie przyjął do wiadomości informację o tym, że ruch oporu został z dniem dzisiejszym oficjalnie uszczuplony o kolejnego gwardzistę. Ostatecznie nie wiele dobrych informacji dziś przyszło mu wysłuchać. Nie zamierzał jednak lamentować - przynajmniej wiedział co robić by kolejne okazały się lepsze.
|zt
Find your wings
Norweg czasem popadał w fascynację tym, ile w tych ludziach było woli. Nie był w stanie policzyć ile na każdym spotkaniu padało opowieści o udanych akcjach i misjach, deklaracji podjęcia się kolejnych przedsięwzięć. Trochę wątpił w siebie w takich chwilach, bo w porównaniu z ryzykiem jakie podejmowali co niektórzy on ryzykował naprawdę niewiele. Przestał już jednak uważać, że jest nieistotnym elementem tej konstrukcji nazywanej Zakonem Feniksa. Z tygodnia na tydzień coraz wyraźniej dostrzegał swoją rolę i wartość w szeregach organizacji. Mieli więcej wojowników niż ludzi zajmujących się zapleczem ich walki. Nawet na ostatnim spotkaniu padło już to, że mieli zbyt niewielu naukowców, że apetyt Zakonników w tym temacie przewyższał podaż. Samo to, że Skamander kolejny już miesiąc z rzędu nie mógł zebrać specjalistów na wyprawę, bo przecież potrzebował tam ludzi wyspecjalizowanych w niektórych dziedzinach. Ingisson wiedział, że przydałby się mężczyźnie ze swoimi umiejętnościami nawigacji, jednak nie mógł się rozdwoić. Nie mógł pozwolić sobie na wyjazd kiedy był potrzebny na miejscu.
Kiedy poruszony został temat bariery ochronnej wokół portalu, Norweg wyprostował się na krześle. Pierwsza zaczęła jednak odpowiadać Lucinda. Alechemik przytakiwał jej słowom, w ten nie do końca wyszukany sposób potwierdzając co mówiła. Nie był pewien na jakim etapie ugrzęzły analizy, bo nie miał pewności czy Ollivander robił coś bez niego w tym temacie. Jeżeli stanęli tam gdzie zatrzymali się przy ostatnim spotkaniu to mogło niestety zdarzyć się tak, że Cattermole i Hensley mogli jeszcze chwilę z tym poczekać.
To spotkanie tak jak i każde zbliżało się jednak do końca. Nie spodziewał się już żadnych nowych informacji, jednak nie był w stanie przeoczyć tego, że ubyło im jednego Gwardzistę. Norweg ściągnął nieco rude brwi. Wiedział, że to nie dobrze że ich nie przybywało. Ba, na tym spotkaniu było też mniej Zakonników niż do tego zdążył przywyknąć, co samo w sobie było dość niepokojące. Ingisson martwiący się o to, że gdzieś jest za mało ludzi. To oznaczało, że powoli mogło zaczynać robić się po prostu źle.
Kiedy stało się jasnym ze oficjalna część spotkania dobiegła końca Ingisson podniósł sięz krzesła i z nieznacznym uśmiechem skinął Percivalowi na pożegnanie, po czym ruszył ku Lucindzie.
– Przepraszam – zaczepił ją, przestępując z nogi na nogę. Nie przepadał za proszeniem kogoś o przysługę kiedy nie wiedział czy ma cokolwiek do zaproponowania w zamian. – Myślałem o nauce run – wyrzucił z siebie, raz jeszcze zmieniając ciężar ciała na powrót na lewą nogę. – Kiedyś zetknąłem się z takimi rodzajami amuletów. I mam o tym książki. I myślę żeby spróbować je tworzyć. I potrzebuję zagłębić się w temat run, bo w Norwegii nauczyłem się tylko całkowitych podstaw, a to nie wystarcza. Te runy muszą mieć głębsze powiązania niż umiem stworzyć – wyznał, nieco potykając się o słowa, nieco zaś mówiąc chwilami za szybko. – I, może, jeżeli to nie problem, to może, ewentualnie, może mógłbym poprosić cię o pomoc? – zapytał w końcu, raz jeszcze przestępując z nogi na nogę. Na wyłupione oko Odyna jak mu było niezręcznie.
Kiedy poruszony został temat bariery ochronnej wokół portalu, Norweg wyprostował się na krześle. Pierwsza zaczęła jednak odpowiadać Lucinda. Alechemik przytakiwał jej słowom, w ten nie do końca wyszukany sposób potwierdzając co mówiła. Nie był pewien na jakim etapie ugrzęzły analizy, bo nie miał pewności czy Ollivander robił coś bez niego w tym temacie. Jeżeli stanęli tam gdzie zatrzymali się przy ostatnim spotkaniu to mogło niestety zdarzyć się tak, że Cattermole i Hensley mogli jeszcze chwilę z tym poczekać.
To spotkanie tak jak i każde zbliżało się jednak do końca. Nie spodziewał się już żadnych nowych informacji, jednak nie był w stanie przeoczyć tego, że ubyło im jednego Gwardzistę. Norweg ściągnął nieco rude brwi. Wiedział, że to nie dobrze że ich nie przybywało. Ba, na tym spotkaniu było też mniej Zakonników niż do tego zdążył przywyknąć, co samo w sobie było dość niepokojące. Ingisson martwiący się o to, że gdzieś jest za mało ludzi. To oznaczało, że powoli mogło zaczynać robić się po prostu źle.
Kiedy stało się jasnym ze oficjalna część spotkania dobiegła końca Ingisson podniósł sięz krzesła i z nieznacznym uśmiechem skinął Percivalowi na pożegnanie, po czym ruszył ku Lucindzie.
– Przepraszam – zaczepił ją, przestępując z nogi na nogę. Nie przepadał za proszeniem kogoś o przysługę kiedy nie wiedział czy ma cokolwiek do zaproponowania w zamian. – Myślałem o nauce run – wyrzucił z siebie, raz jeszcze zmieniając ciężar ciała na powrót na lewą nogę. – Kiedyś zetknąłem się z takimi rodzajami amuletów. I mam o tym książki. I myślę żeby spróbować je tworzyć. I potrzebuję zagłębić się w temat run, bo w Norwegii nauczyłem się tylko całkowitych podstaw, a to nie wystarcza. Te runy muszą mieć głębsze powiązania niż umiem stworzyć – wyznał, nieco potykając się o słowa, nieco zaś mówiąc chwilami za szybko. – I, może, jeżeli to nie problem, to może, ewentualnie, może mógłbym poprosić cię o pomoc? – zapytał w końcu, raz jeszcze przestępując z nogi na nogę. Na wyłupione oko Odyna jak mu było niezręcznie.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie byłem politykiem, a aurorem, trzymałem się z daleka od tej brudnej gry, skupiając się od zawsze na tym, by ścigać czarnoksiężników, lecz to wcale nie oznaczało, że była mi zupełnie obca, czy obojętna. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się dlaczego Kieran i Alexander nawet nie wezmą opcji zwrócenia się do Ministerstw Magii, rządów innych krajów o pomoc nawet pod uwagę, bo była to opcja warta zastanowienia. W moim przekonaniu konsekwencje gospodarczo-ekonomiczne były mniejszym problemem niż terror rozsiewany przez Rycerzy Walpurgii i Lorda Voldemorta. Strata wpływów na międzynarodowej arenie, publicznych środków, czy nawet zależność od innego kraju będzie po stokroć mniej bolała, jeśli tylko mugole, mugolacy i ludzie sprzeciwiający się nowemu Miniserstwu przestaną być prześladowani. Nie sądziłem, aby inne kraje tak stanowczo odmówiły pomocy, na pewno nie wszystkie. Po coś wszak powstała Międzynarodowa Konferedacja Współpracy Czarodziejów - po to, aby współpracować i sobie pomagać. Myśl, żeby się do nich zwrócić mogła też wpaść do głowy politykom Cronusa Malfoya, a ich propaganda kłamstwa przedstawić sytuację w kraju w fałszywych barwach. Nie powinniśmy byli na to pozwolić. Mieliśmy mało ludzi, mało środków i kurczące się zasoby i uważałem, że to czas najwyższy na kolejne, trudne kroki, lecz nikt nie podzielał mojego zdania. Pozostało mi jedynie przyjąć to w milczeniu. Zacisnąłem usta tak mocno, że aż pobielały mi wargi, lecz skinąłem głową i nie podważałem decyzji Gwardzistów. To oni dowodzili, a ja wykonywałem rozkazy.
- Mogę pomóc w polowaniach, choć muszę lojalnie ostrzec, że nigdy tego nie robiłem i nie znam się na zwierzętach - zaproponowałem zaraz po Skamanderze, choć perspektywa słuchania przemądrzałego tonu Percivala nie wydawała się najprzyjemniejsza. - Ze Skamanderem za to poszukamy tych pustostanów i bezpiecznych kryjówek jak najszybciej - dodałem jeszcze, uchwyciwszy spojrzenie Anthonego, aby to potwierdzić. Powinniśmy się tym zająć jak najszybciej, aby spotkawszy się z wilkołakami, o których debatowaliśmy i o których sile ostatecznie nie uzyskałem odpowiedzi, mieć co zaproponować, mieć faktyczne zaplecze, a nie jedynie puste słowa o wsparciu i ochronie.
- Znam dość dobrze Londyn i staram się tam bywać jak najczęściej, choć nie mam zarejestrowanej różdżki. Jeśli usłyszę o jakimś miejscu, które mogłoby nam się przydać, dam znać i zabezpieczę je - powiedziałem, kiedy obrady zaczęły zmierzać ku końcowi.
Pierwsze spotkanie Zakonu Feniksa, w jakim miałem okazję wziąć udział, zasiało w mojej głowie wiele wątpliwości. Moja propozycja nie została przyjęta z entuzjazmem, właściwie odrzucono ją z miejsca, lecz nie uważałem się za najmądrzejszego. Na tę chwilę zamierzałem się skupić na tym, aby wypełnić powierzone mi rozkazy jak najlepiej.
Gdy inni zaczęli opuszczać Starą Chatę, uczyniłem to samo, życząc im bezpiecznej podróży do domów - czy gdziekolwiek wyruszali.
| zt
- Mogę pomóc w polowaniach, choć muszę lojalnie ostrzec, że nigdy tego nie robiłem i nie znam się na zwierzętach - zaproponowałem zaraz po Skamanderze, choć perspektywa słuchania przemądrzałego tonu Percivala nie wydawała się najprzyjemniejsza. - Ze Skamanderem za to poszukamy tych pustostanów i bezpiecznych kryjówek jak najszybciej - dodałem jeszcze, uchwyciwszy spojrzenie Anthonego, aby to potwierdzić. Powinniśmy się tym zająć jak najszybciej, aby spotkawszy się z wilkołakami, o których debatowaliśmy i o których sile ostatecznie nie uzyskałem odpowiedzi, mieć co zaproponować, mieć faktyczne zaplecze, a nie jedynie puste słowa o wsparciu i ochronie.
- Znam dość dobrze Londyn i staram się tam bywać jak najczęściej, choć nie mam zarejestrowanej różdżki. Jeśli usłyszę o jakimś miejscu, które mogłoby nam się przydać, dam znać i zabezpieczę je - powiedziałem, kiedy obrady zaczęły zmierzać ku końcowi.
Pierwsze spotkanie Zakonu Feniksa, w jakim miałem okazję wziąć udział, zasiało w mojej głowie wiele wątpliwości. Moja propozycja nie została przyjęta z entuzjazmem, właściwie odrzucono ją z miejsca, lecz nie uważałem się za najmądrzejszego. Na tę chwilę zamierzałem się skupić na tym, aby wypełnić powierzone mi rozkazy jak najlepiej.
Gdy inni zaczęli opuszczać Starą Chatę, uczyniłem to samo, życząc im bezpiecznej podróży do domów - czy gdziekolwiek wyruszali.
| zt
becomes law
resistance
becomes duty
Przysłuchiwał się uważnie kolejnej i chyba jednej z ostatnich wymian zdań pomiędzy Zakonnikami. Najchętniej wyciągnąłby piersiówkę i zaczął sobie popijać. Tylko fakt, że byłoby to niezbyt przystojne zachowanie z jego strony powstrzymywało go przez zrobieniem tego. Przeklęte maniery.
Wspomnienie o znikaczach natychmiast zwróciło jego uwagę, ale tylko na chwilę. Wkrótce wrócił do maltretowania krawędzi stołu przy pomocy swojego kciuka. Chyba złamał paznokieć, ale zupełnie się tym nie przejmował.
– Mogę pomóc w polowaniu, gdyby brakowało wam osób – przytaknął dopiero po głębszym zastanowieniu za kolejnymi osobami. Jeżeli potrzebowali kilka osób to dlaczego by nie. Idea mu się nie podobała. Co prawda, nie lubił ganiać za zwierzętami, choć rozumiał, że było to na tę chwilę konieczne. Nie był weganem, ani wegetarianem, ale zwyczajnie nie lubił zmuszać zwierząt do ucieczki. Spodziewał się raczej tego, że zostanie mimo wszystko w przyszłości pominięty w tej kwestii – może i lepiej. Zapewne ze względu na swoje skłonności do alkoholu, które w takiej sytuacji mogłyby okazać się zgubne. Nie chciał przeszkadzać innym.
Billy miał rację co do przerażenia mugoli i tego, że pewnie będą skłonni do tego, żeby zaakceptować pomoc z ich strony. Oby. Jego spojrzenie powędrowało na chwilę w stronę Skamandera. I on miał rację, a to sprawiło, że Macmillan nie wiedział już komu przyznać rację. Od samego początku bycia w Zakonie, mówił o ofensywnie, ale przestał naciskać po wcześniejszych napadach na niego. Uśmiechnął się niewinnie, mając nadzieję, że tym razem szanse na bycie atakującym, a nie atakowanym będą większe. Ile by dał, żeby ściąć łeb Malfoya.
Spotkanie, jak się zdawało, dobiegało końca. Coraz więcej osób opuszczało salon. Anthony sam zaczął rozważać wyjście. I tak nie miał już nic więcej do powiedzenia, co powiedział to powiedział. Szturchnął Archibalda i wskazał na drzwi, jak gdyby pytając go czy i on ma zamiar wyjść…
Wtedy nagle usłyszał głos rudego Norwega. Coś go oświeciło. Albo ta złocista broda, albo nie wiadomo co. Natychmiast wstał z krzesła i stanął na Norwegiem, by tylko szepnąć mu na ucho jedną kwestię:
– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Będę czekać na korytarzu – poklepał go po ramieniu i wyprostował się. Skinął głową na pożegnanie każdemu, kto jeszcze zdecydował się siedzieć przy stole i dyskutować. Wierzył, że czarodziej byłby w stanie mu pomóc, pozostawało jedynie pytanie czy chciał.
Wyszedł po cichu, klepiąc po drodze jeszcze Prewetta.
– Stawiam – dodał przelotnie, mając nadzieję, że to zachęci rudzielca. I tak się nie odzywał od dłuższego czasu.
| zt, chyba że Asbjorn będzie chciał rozegrać nasze rendezvous
Wspomnienie o znikaczach natychmiast zwróciło jego uwagę, ale tylko na chwilę. Wkrótce wrócił do maltretowania krawędzi stołu przy pomocy swojego kciuka. Chyba złamał paznokieć, ale zupełnie się tym nie przejmował.
– Mogę pomóc w polowaniu, gdyby brakowało wam osób – przytaknął dopiero po głębszym zastanowieniu za kolejnymi osobami. Jeżeli potrzebowali kilka osób to dlaczego by nie. Idea mu się nie podobała. Co prawda, nie lubił ganiać za zwierzętami, choć rozumiał, że było to na tę chwilę konieczne. Nie był weganem, ani wegetarianem, ale zwyczajnie nie lubił zmuszać zwierząt do ucieczki. Spodziewał się raczej tego, że zostanie mimo wszystko w przyszłości pominięty w tej kwestii – może i lepiej. Zapewne ze względu na swoje skłonności do alkoholu, które w takiej sytuacji mogłyby okazać się zgubne. Nie chciał przeszkadzać innym.
Billy miał rację co do przerażenia mugoli i tego, że pewnie będą skłonni do tego, żeby zaakceptować pomoc z ich strony. Oby. Jego spojrzenie powędrowało na chwilę w stronę Skamandera. I on miał rację, a to sprawiło, że Macmillan nie wiedział już komu przyznać rację. Od samego początku bycia w Zakonie, mówił o ofensywnie, ale przestał naciskać po wcześniejszych napadach na niego. Uśmiechnął się niewinnie, mając nadzieję, że tym razem szanse na bycie atakującym, a nie atakowanym będą większe. Ile by dał, żeby ściąć łeb Malfoya.
Spotkanie, jak się zdawało, dobiegało końca. Coraz więcej osób opuszczało salon. Anthony sam zaczął rozważać wyjście. I tak nie miał już nic więcej do powiedzenia, co powiedział to powiedział. Szturchnął Archibalda i wskazał na drzwi, jak gdyby pytając go czy i on ma zamiar wyjść…
Wtedy nagle usłyszał głos rudego Norwega. Coś go oświeciło. Albo ta złocista broda, albo nie wiadomo co. Natychmiast wstał z krzesła i stanął na Norwegiem, by tylko szepnąć mu na ucho jedną kwestię:
– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Będę czekać na korytarzu – poklepał go po ramieniu i wyprostował się. Skinął głową na pożegnanie każdemu, kto jeszcze zdecydował się siedzieć przy stole i dyskutować. Wierzył, że czarodziej byłby w stanie mu pomóc, pozostawało jedynie pytanie czy chciał.
Wyszedł po cichu, klepiąc po drodze jeszcze Prewetta.
– Stawiam – dodał przelotnie, mając nadzieję, że to zachęci rudzielca. I tak się nie odzywał od dłuższego czasu.
| zt, chyba że Asbjorn będzie chciał rozegrać nasze rendezvous
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W ostatnim czasie skład Zakonu znacznie się wykruszył. Jeszcze przed misją w Azkabanie było tu pełno ludzi. Każde miejsce było zajęte, a ludzie stali nawet przy drzwiach. Teraz wiele z tych osób albo zniknęło, albo straciło życie. Wiedziała też, że parę osób jest po prostu nieobecnych, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż było ich za mało. Nie chciała myśleć nawet nad tym co miało to oznaczać. Wciąż mieli wielu sojuszników, którzy nie chcieli, aż tak otwarcie angażować się w sprawę. Rozumiała to. Nie byli wojskiem. Niewielu z nich wcześniej używało różdżki do walki poza Klubem Pojedynków. Wojna już i tak zabrała ludziom nazbyt dużo. Mieli rodziny i bliskich, o których musieli się martwić, a ona nie miała tak dużo do stracenia. Chociaż prawdopodobnie to nie był najlepszy wyznacznik. Każdy tracił równie dużo.
Kierując się do wyjścia usłyszała ciche „przepraszam”. Odwróciła się od razu zaskoczona widokiem Asbjorna. Lucinda wsłuchała się w słowa mężczyzny ignorując jego zdenerwowanie. Wiedziała, że nie rozmawiali zbyt wiele. Właściwie okazją do rozmów były prowadzone przez nich badania. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie, gdy zrozumiała o co tak naprawdę chodzi. Nigdy nie miała problemu z przekazywaniem swojej wiedzy innym. Czy chodziło o kwestię starożytnych run, legilimencji czy innych umiejętności popartych wcześniej doświadczeniem. A w runy trafił idealnie. W końcu był to jej konik. Nadal nie znała ich całkowicie, ale uważała, że jej wiedza na ten moment jest wystarczająca. W końcu nigdy nie zależało jej na tym by zostać badaczem czy naukowcem. Runy były jej potrzebne do zawodu, który pragnęła wykonywać, a nauka ich zawsze przychodziła jej z łatwością. – Musiałbyś mi wyjaśnić o rodzaj jakich run dokładnie chodzi. Jeśli będę potrafiła pomóc to oczywiście pomogę. A jeśli po prostu chciałbyś się dowiedzieć więcej o runach i to nie tylko tych konkretnych potrzebnych ci do amuletów to poślij do mnie sowę. – zaczęła nadal uśmiechając się promiennie. – Mówienie o nich to w sumie dla mnie przyjemność więc chętnie co nieco ci przekażę. Nie wiem jak spiszę się w roli nauczyciela, ale nawet jeśli nie będzie nam to szło zbyt dobrze to mam sporo książek, które na pewno pomogą ci zrozumieć ich naturę. Starożytne runy nie są tak nudne jak może się wydawać. W sumie wystarczy się w nie bardziej wgłębić. – dodała. Sama niekoniecznie lubiła ten przedmiot w szkole. Dopiero, kiedy dotarł do niej fakt, że jest to wiedza, którą musi posiąść, zaczęła się w nie bardziej zagłębiać. Okazało się, że ich potencjał jest naprawdę przeogromny i nawet Lucinda sporo tego potencjału nadal marnuje. – Po prostu prześlij do mnie sowę i umówimy się na jakiś termin. – odparła. Miała szczerą nadzieje, że mężczyzna zdecyduje się na naukę. To mogło być ciekawe doświadczenie również dla niej.
Kierując się do wyjścia usłyszała ciche „przepraszam”. Odwróciła się od razu zaskoczona widokiem Asbjorna. Lucinda wsłuchała się w słowa mężczyzny ignorując jego zdenerwowanie. Wiedziała, że nie rozmawiali zbyt wiele. Właściwie okazją do rozmów były prowadzone przez nich badania. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie, gdy zrozumiała o co tak naprawdę chodzi. Nigdy nie miała problemu z przekazywaniem swojej wiedzy innym. Czy chodziło o kwestię starożytnych run, legilimencji czy innych umiejętności popartych wcześniej doświadczeniem. A w runy trafił idealnie. W końcu był to jej konik. Nadal nie znała ich całkowicie, ale uważała, że jej wiedza na ten moment jest wystarczająca. W końcu nigdy nie zależało jej na tym by zostać badaczem czy naukowcem. Runy były jej potrzebne do zawodu, który pragnęła wykonywać, a nauka ich zawsze przychodziła jej z łatwością. – Musiałbyś mi wyjaśnić o rodzaj jakich run dokładnie chodzi. Jeśli będę potrafiła pomóc to oczywiście pomogę. A jeśli po prostu chciałbyś się dowiedzieć więcej o runach i to nie tylko tych konkretnych potrzebnych ci do amuletów to poślij do mnie sowę. – zaczęła nadal uśmiechając się promiennie. – Mówienie o nich to w sumie dla mnie przyjemność więc chętnie co nieco ci przekażę. Nie wiem jak spiszę się w roli nauczyciela, ale nawet jeśli nie będzie nam to szło zbyt dobrze to mam sporo książek, które na pewno pomogą ci zrozumieć ich naturę. Starożytne runy nie są tak nudne jak może się wydawać. W sumie wystarczy się w nie bardziej wgłębić. – dodała. Sama niekoniecznie lubiła ten przedmiot w szkole. Dopiero, kiedy dotarł do niej fakt, że jest to wiedza, którą musi posiąść, zaczęła się w nie bardziej zagłębiać. Okazało się, że ich potencjał jest naprawdę przeogromny i nawet Lucinda sporo tego potencjału nadal marnuje. – Po prostu prześlij do mnie sowę i umówimy się na jakiś termin. – odparła. Miała szczerą nadzieje, że mężczyzna zdecyduje się na naukę. To mogło być ciekawe doświadczenie również dla niej.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chociaż to Norweg zainicjował rozmowę z Lucindą to czuł się pod obstrzałem, co było na dobrą sprawę bardzo irracjonalne. Splótł dłonie za plecami, wykręcając sobie nieco palce i raz po raz zaciskając je na sobie nawzajem. Zębami skubał nieco dolną wargę, słuchając odpowiedzi czarownicy. Alchemik by raczej osobą krótkich odpowiedzi: tak, nie. Być może dlatego wypowiedź łamaczki klątw wydawała się wyjątkowo długa dla Norwega. Niemniej jednak, słuchał. Pokiwał głową raz, drugi, trzeci.
– Ja... całkiem je rozumiałem. Lubiłem – odchrząknął i uśmiechnął się nieco krzywo. – Napiszę. Jak coś to, w razie czego, mogę też coś zaproponować. Eliksiry, cokolwiek co jestem w stanie. Co byś chciała w zamian – zaoferował, przestępując znów z nogi na nogę. Dla niego takie sytuacje równały się pewnym wymianom. Życie nauczyło go, ze nie było nic za darmo. On dostał drugą szansę, za którą odwdzięczał się swoimi umiejętnościami. W swoim zrozumieniu prosząc Hensey o pomoc zaciągał jeszcze większy dług u tych ludzi, właściwie to u szeroko rozumianego społeczeństwa. Był jak szkodnik, którego opłacało się trzymać: dano mu to do zrozumienia nie raz i nie dwa. Każdy przejaw sympatii brał więc z bardzo dużą dozą ostrożności.
– Wyślę list. Dziękuję – powiedział ostatecznie, chcąc się odwrócić i wyjść, ale powstrzymało go uczucie, że ktoś za nim stoi. Norweg zamarł i przeszedł go dreszcz, kiedy ktoś się nachylił, powiedział, że ma dla niego propozycję, a później poklepał po ramieniu. Ingisson podskoczył nieco i z szeroko otwartymi oczami obrócił się, znajdując za sobą uśmiechniętego Macmillana. Norweg pokiwał głową prawie że machinalnie, po czym sztywnymi ruchami zabrał się do zbierania swoich rzeczy. Nie wiedział do czego tak właściwie potrzebuje go Macmillan, ale Ingisson miał już taką naturę, że czuł powinność pakowania się w różne sytuacje, nawet jeżeli nie były dla niego zbyt komfortowe. A propozycja złożona przez szlachcica brzmiała co najmniej... dwuznacznie. Starając się nie wyglądać na zbyt spanikowanego pożegnał się z zebranymi i ruszył do wyjścia z salonu. Za progiem chłodne tęczówki prędko odnalazły nieskrępowanego niczym szlachcica. Norweg podszedł do niego ostrożnie, czując niesamowitą ulgę kiedy okazało się, że chodziło o sprawy czysto zawodowe. Ingisson przystał na ofertę Macmillana i z o wiele lżejszym sercem skierował się na zewnątrz starej chaty aby następnie udać się do domu i odreagować cały ten stres nad jakąś ziołową mieszanką.
| zt dla Åsa, Luciny i Antka
– Ja... całkiem je rozumiałem. Lubiłem – odchrząknął i uśmiechnął się nieco krzywo. – Napiszę. Jak coś to, w razie czego, mogę też coś zaproponować. Eliksiry, cokolwiek co jestem w stanie. Co byś chciała w zamian – zaoferował, przestępując znów z nogi na nogę. Dla niego takie sytuacje równały się pewnym wymianom. Życie nauczyło go, ze nie było nic za darmo. On dostał drugą szansę, za którą odwdzięczał się swoimi umiejętnościami. W swoim zrozumieniu prosząc Hensey o pomoc zaciągał jeszcze większy dług u tych ludzi, właściwie to u szeroko rozumianego społeczeństwa. Był jak szkodnik, którego opłacało się trzymać: dano mu to do zrozumienia nie raz i nie dwa. Każdy przejaw sympatii brał więc z bardzo dużą dozą ostrożności.
– Wyślę list. Dziękuję – powiedział ostatecznie, chcąc się odwrócić i wyjść, ale powstrzymało go uczucie, że ktoś za nim stoi. Norweg zamarł i przeszedł go dreszcz, kiedy ktoś się nachylił, powiedział, że ma dla niego propozycję, a później poklepał po ramieniu. Ingisson podskoczył nieco i z szeroko otwartymi oczami obrócił się, znajdując za sobą uśmiechniętego Macmillana. Norweg pokiwał głową prawie że machinalnie, po czym sztywnymi ruchami zabrał się do zbierania swoich rzeczy. Nie wiedział do czego tak właściwie potrzebuje go Macmillan, ale Ingisson miał już taką naturę, że czuł powinność pakowania się w różne sytuacje, nawet jeżeli nie były dla niego zbyt komfortowe. A propozycja złożona przez szlachcica brzmiała co najmniej... dwuznacznie. Starając się nie wyglądać na zbyt spanikowanego pożegnał się z zebranymi i ruszył do wyjścia z salonu. Za progiem chłodne tęczówki prędko odnalazły nieskrępowanego niczym szlachcica. Norweg podszedł do niego ostrożnie, czując niesamowitą ulgę kiedy okazało się, że chodziło o sprawy czysto zawodowe. Ingisson przystał na ofertę Macmillana i z o wiele lżejszym sercem skierował się na zewnątrz starej chaty aby następnie udać się do domu i odreagować cały ten stres nad jakąś ziołową mieszanką.
| zt dla Åsa, Luciny i Antka
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alexande zamilknął, oddając tym samym głos Zakonnikom. Nie zapowiadało się jednak na to, że obrady na spotkaniu będą trwały długo. Wszyscy zdawali się raczej domykać poruszone wątki niż je rozgrzebywać alb zaczynać nowe. Poniekąd go to cieszyło, bo wychodziło na to, że chociaż pojawiały się różnice zdań – ciężko żeby wszyscy się ze sobą całkowicie zgadzali w takim zgromadzeniu wielu różnych osobowości – to udało im się uniknąć większych sporów na tym spotkaniu. Farley zerknął na stojącego obok Kierana i skinął mu głową, oddychając głębiej z ulgą. Dobrze się dziś spisali, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zerknął też na siedzącą po jego drugiej stronie Justine i posłał jej nieznaczny uśmiech. Była ich tylko trójka, co było martwiące, ale przynajmniej trzymali się razem i potrafili znaleźć wspólny głos.
Skinął głową na słowa Billa, starając się rozszerzyć cień uśmiechu błądzący po jego wargach. Doceniał starania Moore'a, potrzebowali takich jak on w Zakonie: z pomysłem i gotowych do działania. Chociaż nie pamiętał za dobrze Billy'ego sprzed swojej utraty pamięci to cieszył się, że miał szansę poznać go ponownie.
Alexander przerzucił się znów zaraz na patrzenie między pozostałymi i uważne słuchanie co kto mówił i do czego się deklarował. Musiał później przysiąść się do Marcelli i, tak jak zwykle robił to z Sue, przejść raz jeszcze przez notatki i zamieścić je na Zakonnej tablicy. Zdawało się, że nie będzie tego dziś aż tak wiele jak z poprzednich spotkań. Najważniejsza pozostawała notka o wilkołakach: słowa Michaela w tym temacie były niezwykle cenne i należało odpowiednio zadbać o to aby można było do nich wrócić w każdej chwili. Farley przywykł już poniekąd do tego, że zawsze pojawiał się w starej chacie przed zdecydowaną większością, a wychodził kiedy praktycznie wszyscy opuścili już kwaterę. Czuł, że się stara, że wypełnia swoje obowiązki i chociaż niejednokrotnie kosztowało go to nerwy to nie żałował niczego. Był w miejscu, w którym czuł się potrzebny i gdzie był w stanie zrobić coś dobrego. Patrząc na opuszczających salon Zakonników czuł, że chociaż pojawiło się ich dziś niewiele i choć przeciwnik miał nad nimi przewagę to tak naprawdę nic nie było jeszcze przesądzone. Póki będą mieli o co walczyć, póty nie spoczną.
| zt
Skinął głową na słowa Billa, starając się rozszerzyć cień uśmiechu błądzący po jego wargach. Doceniał starania Moore'a, potrzebowali takich jak on w Zakonie: z pomysłem i gotowych do działania. Chociaż nie pamiętał za dobrze Billy'ego sprzed swojej utraty pamięci to cieszył się, że miał szansę poznać go ponownie.
Alexander przerzucił się znów zaraz na patrzenie między pozostałymi i uważne słuchanie co kto mówił i do czego się deklarował. Musiał później przysiąść się do Marcelli i, tak jak zwykle robił to z Sue, przejść raz jeszcze przez notatki i zamieścić je na Zakonnej tablicy. Zdawało się, że nie będzie tego dziś aż tak wiele jak z poprzednich spotkań. Najważniejsza pozostawała notka o wilkołakach: słowa Michaela w tym temacie były niezwykle cenne i należało odpowiednio zadbać o to aby można było do nich wrócić w każdej chwili. Farley przywykł już poniekąd do tego, że zawsze pojawiał się w starej chacie przed zdecydowaną większością, a wychodził kiedy praktycznie wszyscy opuścili już kwaterę. Czuł, że się stara, że wypełnia swoje obowiązki i chociaż niejednokrotnie kosztowało go to nerwy to nie żałował niczego. Był w miejscu, w którym czuł się potrzebny i gdzie był w stanie zrobić coś dobrego. Patrząc na opuszczających salon Zakonników czuł, że chociaż pojawiło się ich dziś niewiele i choć przeciwnik miał nad nimi przewagę to tak naprawdę nic nie było jeszcze przesądzone. Póki będą mieli o co walczyć, póty nie spoczną.
| zt
Dzisiaj nie odzywała się zbyt wiele. Słuchała tego, co mają do powiedzenia inni z uwagą, przesuwając jasne spojrzenie po znajdujących się przy stole zakonnikach. Zbliżała się zima, a to wcale nie poprawiało sytuacji w której byli. Wręcz odwrotnie, musieli się do niej odpowiednio przygotować bo ta pora roku, nie miała litości dla nikogo. Nie zadawała pytań i nie wstrzymywała swych planów ze względów na ludzi. I chociaż Oaza była bezpieczna, to nadal wiele w niej brakowało i należało się tym zająć możliwie jak najszybciej. Teraz, póki jeszcze była ku temu możliwość.
Jednocześnie, musieli też podjąć się próby utworzenia sojuszu z wilkołakami. Rozumiała obawy, które zostały przedstawione przy tym stole, ale jednocześnie z jednym mieszkała pod tym samym dachem. Wierzyła, że bycie nosicielem klątwy nie czyni ich złymi ludźmi. Musieli po prostu mocniej się pilnować i skupiać. Nauczyć kontroli nad samym sobą, ale Ministerstwo też im nie sprzyjało a zdobycie sojuszników po tym, jak nie udało im się przekonać ku sobie olbrzymów było jedną z ważniejszych rzeczy, które przed nimi stali. Musieli spotkać się z nimi osobiście i spróbować ich przekonać, jednocześnie próbując sprawdzić, czy są osobami - konkretnymi jednostkami - które będą w stanie im zaufać - i odwrotnie. Nie mogli patrzeć na wszystkich, przez pryzmat jednego, bowiem każdy z nich był kimś innym. Miał swój charakter, swoje własne emocje i problemy. Był jednostką niezależną i za taką należało go traktować - nie inaczej. Jeśli wspomogłoby jednocześnie ich walkę, byłoby to jeszcze większym sukcesem. Ale na ten moment, najmocniej zależało im na tym, żeby nie pomogli Rycerzom Walpurgii zdobywającym coraz większą przewagę w wojnie, która właśnie trwała. Strach i pieniądze torowały im coraz większą drogę, ludzie nie mogli być w taki sposób szczęśliwi. Nie kiedy na ulicach mordowano niewinnych.
Kiedy spotkanie zakończyło się, a ludzi zaczynali opuszczać salon rozplotła splecione na stole dłonie i oparła je o drewno dźwigając ku górze. Zerknęła w kierunku Gwardzistów zawieszając na nich na kilka krótkich chwil spojrzenia. Skinęła krótko głową prosząc by wezwali ją, gdyby była do czegoś potrzebna. Miała jeszcze przed sobą nocny patrol, na który chciała przyjść gotowa i... najedzona. Opuszczała Starą Chatę z nadzieją, na to, że nadchodzący czas okaże się dla nich bardziej... owocny niż ten, który był już za nimi.
| zt
Jednocześnie, musieli też podjąć się próby utworzenia sojuszu z wilkołakami. Rozumiała obawy, które zostały przedstawione przy tym stole, ale jednocześnie z jednym mieszkała pod tym samym dachem. Wierzyła, że bycie nosicielem klątwy nie czyni ich złymi ludźmi. Musieli po prostu mocniej się pilnować i skupiać. Nauczyć kontroli nad samym sobą, ale Ministerstwo też im nie sprzyjało a zdobycie sojuszników po tym, jak nie udało im się przekonać ku sobie olbrzymów było jedną z ważniejszych rzeczy, które przed nimi stali. Musieli spotkać się z nimi osobiście i spróbować ich przekonać, jednocześnie próbując sprawdzić, czy są osobami - konkretnymi jednostkami - które będą w stanie im zaufać - i odwrotnie. Nie mogli patrzeć na wszystkich, przez pryzmat jednego, bowiem każdy z nich był kimś innym. Miał swój charakter, swoje własne emocje i problemy. Był jednostką niezależną i za taką należało go traktować - nie inaczej. Jeśli wspomogłoby jednocześnie ich walkę, byłoby to jeszcze większym sukcesem. Ale na ten moment, najmocniej zależało im na tym, żeby nie pomogli Rycerzom Walpurgii zdobywającym coraz większą przewagę w wojnie, która właśnie trwała. Strach i pieniądze torowały im coraz większą drogę, ludzie nie mogli być w taki sposób szczęśliwi. Nie kiedy na ulicach mordowano niewinnych.
Kiedy spotkanie zakończyło się, a ludzi zaczynali opuszczać salon rozplotła splecione na stole dłonie i oparła je o drewno dźwigając ku górze. Zerknęła w kierunku Gwardzistów zawieszając na nich na kilka krótkich chwil spojrzenia. Skinęła krótko głową prosząc by wezwali ją, gdyby była do czegoś potrzebna. Miała jeszcze przed sobą nocny patrol, na który chciała przyjść gotowa i... najedzona. Opuszczała Starą Chatę z nadzieją, na to, że nadchodzący czas okaże się dla nich bardziej... owocny niż ten, który był już za nimi.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Podczas spotkania podjęli się wielu wątków, określili cele działania, spośród których wyodrębnić należało te priorytetowe. Niby wszystko zostało przekazane zrozumiale, choć na pewno niektórzy woleli w głębi duszy pamiętać o swoich zastrzeżeniach. Sam temat wilkołaków rozbudził emocje, zdaniem Kierana niepotrzebnie, ale to było do przewidzenia, kiedy do głosu dochodzili wszyscy – osoby wywodzące się z różnych środowiskach, noszące na swych barkach odmienne bagaże doświadczeń. Gdy tylko Zakon Feniksa toczył podobne rozmowy, trudno nie było dostrzec jak bardzo organizacja w swojej strukturze różniła się od Biura Aurorów, a Rineheartowi to wadziło. Jego te różnice wręcz kuły w oczy, bo przyzwyczajony był do dyscypliny, posłuszeństwa, podążania za dowódcą, zaś odmowę wykonania rozkazu usprawiedliwiało tylko to, że mogło ono łamać fundamentalne zasady ustanowione przez prawo oparte na niezachwianej moralności. Jednak w tych okrutnych czasach nie było już żadnych świętości, w toczona chorobą czystości krwi władza prawo tworzyła do nowa w oparciu o swoje zasady. Londyn spłynął krwią, Kieran nie potrafił o tym zapomnieć – tych krzyków, odoru palonych ciał, jasnych błysków śmigających nad głowami i prosto w niewinnych promieni zaklęć. Nie był głupi, czuł w kościach, że podobna tragedia się powtórzy, ta wojna miała przynieść zbyt wiele ofiar.
W jego głowie też czaiło się wiele wątpliwości, jednak musiał trzymać mocne stanowisko, nie bez powodu dołączył do Gwardii. Chciał zrobić więcej, przysłużyć się bardziej, dać z siebie wszystko, a podczas walki nie zamierzał wahać się przed przelaniem własnej krwi. Miał wielką ochotę przymknąć oczy, przetrzeć dłonią twarz, aby ulżyć sobie, przegnać zmęczenie stopniowo nachodzące na twarz. Zamiast tego spojrzał na zgromadzonych przy jednym stole, potem zaczął obserwować rozłożoną na stole mapę Londynu. Musieli zatrzymać tę wojnę w stolicy, ale do tego potrzebowali sił i środków. Ich cennym sojusznikiem miały stać się wilkołaki, skoro olbrzymów nie zdołali do siebie przekonać. Jak jednak trafić do ludzi żyjących z klątwą? I wiele też spraw sprowadzało się do pieniędzy. Potrzebowali eliksirów leczniczych, bojowych, materiałów budowlanych i żywności, a tego nie wyczarują z powietrza.
Kiedy wszystko zostało już powiedziane, spotkanie wreszcie dobiegło końca. Zadania zostały rozdysponowane, cele wyznaczone. Czy to naprawdę wystarczy? Kieran trzymał się tej nadziei. Dość ciężko poderwał się z krzesła i z góry spojrzał ostatni raz na mapę, którą szybkim ruchem różdżki zwinął i wcisnął do kieszeni płaszcza, aby nie zostawiać jej samopas. Nie wiadomo co przyniesie im przyszłość. Starą Chatę opuścił zachowując milczenie.
| zt
lepiej późno niż wcale
W jego głowie też czaiło się wiele wątpliwości, jednak musiał trzymać mocne stanowisko, nie bez powodu dołączył do Gwardii. Chciał zrobić więcej, przysłużyć się bardziej, dać z siebie wszystko, a podczas walki nie zamierzał wahać się przed przelaniem własnej krwi. Miał wielką ochotę przymknąć oczy, przetrzeć dłonią twarz, aby ulżyć sobie, przegnać zmęczenie stopniowo nachodzące na twarz. Zamiast tego spojrzał na zgromadzonych przy jednym stole, potem zaczął obserwować rozłożoną na stole mapę Londynu. Musieli zatrzymać tę wojnę w stolicy, ale do tego potrzebowali sił i środków. Ich cennym sojusznikiem miały stać się wilkołaki, skoro olbrzymów nie zdołali do siebie przekonać. Jak jednak trafić do ludzi żyjących z klątwą? I wiele też spraw sprowadzało się do pieniędzy. Potrzebowali eliksirów leczniczych, bojowych, materiałów budowlanych i żywności, a tego nie wyczarują z powietrza.
Kiedy wszystko zostało już powiedziane, spotkanie wreszcie dobiegło końca. Zadania zostały rozdysponowane, cele wyznaczone. Czy to naprawdę wystarczy? Kieran trzymał się tej nadziei. Dość ciężko poderwał się z krzesła i z góry spojrzał ostatni raz na mapę, którą szybkim ruchem różdżki zwinął i wcisnął do kieszeni płaszcza, aby nie zostawiać jej samopas. Nie wiadomo co przyniesie im przyszłość. Starą Chatę opuścił zachowując milczenie.
| zt
lepiej późno niż wcale
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 47 z 47 • 1 ... 25 ... 45, 46, 47
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata