Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Odwróciła głowę, mierząc uważnym spojrzeniem Alexa. Nie bez przyczyny była dzisiaj tak szybko. Ponagliła go ruchem, żeby podszedł do stołu. Pierwsze pytanie, które wydobyło się z jego ust uniosła lekko brwi ku górze. Kolejne słowa sprawiły, że skinęła lekko głową.
- Masz trochę więcej umiejętności, ale zgadza się. - potwierdziła badawczo mu się przyglądając. Sięgając do kieszeni po białą różdżkę. Widziała, jak oczy rozszerzają się, słyszała jak z ust wypada nazwisko śmierciożercy. Pokręciła przecząco głową.
- Fałsz. Wyglądasz jak Alex i brzmisz jak Alex. Rzucę zaklęcie. - zapowiedziała unosząc rękę, żeby przyłożyć różdżkę do jego skroni. - Paxo Maxima. - wypowiedziała inkantację, chcąc wlać w umysł Alexa choć odrobinę spokoju. Wiedziała jak wiele zniszczeń mogła przynieść klątwa. Na własnych ramionach niosła dwie. Jedna doprowadziła ją prawie do śmierci. Odwróciła głowę słysząc kroki.
- Billy. - przywitała się krótkim skinieniem głowy z mężczyzną, w którego kierunku wystosowała też uśmiech. - Siadaj. - zaprosiła go od razu, bez żadnego zawahania. Odchyliła się trochę na krześle, zerkając na niego. - Jakoś leci. - wzruszyła lekko ramionami. W porządku, niewiele było w porządku. Ale na całe szczęście żyli. Niedługo później, ludzie zaczęli się schodzić. Witała ich, krótkim skinieniem głowy, albo lekkim uśmiechem, wzrokiem rejestrując to, kogo nie było. Opuściła nogę z krzesła, układając ręce na stole i splatając je przed sobą. Kolejne pytanie padające z ust Alexandra zwróciło jej spojrzenie ku niemu. uśmiechnęła się łagodnie.
- Prawda. - zapewniła go spokojnie, pozostawiając różdżkę na wierzchu.Kiedy z ust Cedrica padło pytanie przeniosła na niego wzrok. - Alex cierpi na komplikacje po klątwie. Jeśli prosi o potwierdzenie swojej tożsamości po prostu to zróbcie. - odezwała się kierując swoje słowa nie tylko do Cedrica, ale do wszystkich, znajdujących się przy stole zakonników. Jej wzrok zawisł na Skamanderze, kiedy wspomniał Samuela. Dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść. Nie chciała w to wierzyć, ale z każdym mijającym dniem, była coraz mniejsza szansa, że rzeczywiście mógł być żywym. Przeniosła wzrok na brata i pokręciła krótko głową.
- Jej mąż napisał do mnie dzisiaj. - stwierdziła po słowach, które wypowiedział Michael i Anthony. - Napisał że zniknęła w nocy i nie zostawiła żadnej wiadomości, zabrała też swoje rzeczy z szaf. Mój patronus wyruszył w jej stronę, ale nie powrócił. - oznajmiła, bo ledwie kilka godzin wcześniej wymieniła sowy z Jaydenem. Jednocześnie potwierdzając to, co mówił Skamander. Kiedy Macmillan wyjaśnił sprawę olbrzymów, częściowo, skupiona na niej uwaga sprawiła, że odezwała się ponownie.
- Jeśli chodzi o zabezpieczenia z zakresu białej magii jestem do twojej dyspozycji. Umówmy się po spotkaniu na konkretny termin. Wybierzemy też te, które będą najwłaściwsze. - zwróciła się bezpośrednio do Anthony’ego. - Wydawali się nawet zadowoleni, że znalazł się czarodziej zdolny pokonać ich w ich tradycyjnej... grze. Wygrana zresztą miała być argumentem przemawiającym za sojuszem. - tak by to nazwał. Uniosła rękę żeby założyć włosy za ucho. - Chyba że udało im się przejrzeć nasz szwindel. Ale to jest akurat wątpliwe. - stwierdziła pewna swych metamorgomagicznych umiejętności. Potem zamilkła nie wchodząc nikomu w słowo. Dopiero kiedy wyczuła spojrzenie Michela na sobie otworzyła znów usta.
- Vincent Rineheart został naszym sojusznikiem. Pośredniczy w handlu roślinami, ma wiedzę z zakresu zielarstwa i jest łamaczem klątw. Jest też podróżnikiem. W sprawie akonitu, możemy wykorzystać jego wiedzę i znajomości. - przedstawiła krótko sylwetkę mężczyzny, zwięźle, krótko, przesuwając spojrzeniem po zakonnikach. - Drugą z osób, którą wprowadziłam w nasze szeregi jest Maeve Clearwater, jest byłą wiedźmią straźniczką. Walczyła u mojego boku podczas bezksiężycowej nocy, dodatkowo jest metamorfomagiem. Jak sądzę, bez problemu może przeniknąć na Londyn. Prawdopodobny zakup danej ingrediencji w mieście nie powinien być dla żadnego z metamorfomagów problemem. - skoro zahaczyli o ten temat, uznała, że najrozsądniej przedstawić od razu obie sylwetki.
- Masz trochę więcej umiejętności, ale zgadza się. - potwierdziła badawczo mu się przyglądając. Sięgając do kieszeni po białą różdżkę. Widziała, jak oczy rozszerzają się, słyszała jak z ust wypada nazwisko śmierciożercy. Pokręciła przecząco głową.
- Fałsz. Wyglądasz jak Alex i brzmisz jak Alex. Rzucę zaklęcie. - zapowiedziała unosząc rękę, żeby przyłożyć różdżkę do jego skroni. - Paxo Maxima. - wypowiedziała inkantację, chcąc wlać w umysł Alexa choć odrobinę spokoju. Wiedziała jak wiele zniszczeń mogła przynieść klątwa. Na własnych ramionach niosła dwie. Jedna doprowadziła ją prawie do śmierci. Odwróciła głowę słysząc kroki.
- Billy. - przywitała się krótkim skinieniem głowy z mężczyzną, w którego kierunku wystosowała też uśmiech. - Siadaj. - zaprosiła go od razu, bez żadnego zawahania. Odchyliła się trochę na krześle, zerkając na niego. - Jakoś leci. - wzruszyła lekko ramionami. W porządku, niewiele było w porządku. Ale na całe szczęście żyli. Niedługo później, ludzie zaczęli się schodzić. Witała ich, krótkim skinieniem głowy, albo lekkim uśmiechem, wzrokiem rejestrując to, kogo nie było. Opuściła nogę z krzesła, układając ręce na stole i splatając je przed sobą. Kolejne pytanie padające z ust Alexandra zwróciło jej spojrzenie ku niemu. uśmiechnęła się łagodnie.
- Prawda. - zapewniła go spokojnie, pozostawiając różdżkę na wierzchu.Kiedy z ust Cedrica padło pytanie przeniosła na niego wzrok. - Alex cierpi na komplikacje po klątwie. Jeśli prosi o potwierdzenie swojej tożsamości po prostu to zróbcie. - odezwała się kierując swoje słowa nie tylko do Cedrica, ale do wszystkich, znajdujących się przy stole zakonników. Jej wzrok zawisł na Skamanderze, kiedy wspomniał Samuela. Dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść. Nie chciała w to wierzyć, ale z każdym mijającym dniem, była coraz mniejsza szansa, że rzeczywiście mógł być żywym. Przeniosła wzrok na brata i pokręciła krótko głową.
- Jej mąż napisał do mnie dzisiaj. - stwierdziła po słowach, które wypowiedział Michael i Anthony. - Napisał że zniknęła w nocy i nie zostawiła żadnej wiadomości, zabrała też swoje rzeczy z szaf. Mój patronus wyruszył w jej stronę, ale nie powrócił. - oznajmiła, bo ledwie kilka godzin wcześniej wymieniła sowy z Jaydenem. Jednocześnie potwierdzając to, co mówił Skamander. Kiedy Macmillan wyjaśnił sprawę olbrzymów, częściowo, skupiona na niej uwaga sprawiła, że odezwała się ponownie.
- Jeśli chodzi o zabezpieczenia z zakresu białej magii jestem do twojej dyspozycji. Umówmy się po spotkaniu na konkretny termin. Wybierzemy też te, które będą najwłaściwsze. - zwróciła się bezpośrednio do Anthony’ego. - Wydawali się nawet zadowoleni, że znalazł się czarodziej zdolny pokonać ich w ich tradycyjnej... grze. Wygrana zresztą miała być argumentem przemawiającym za sojuszem. - tak by to nazwał. Uniosła rękę żeby założyć włosy za ucho. - Chyba że udało im się przejrzeć nasz szwindel. Ale to jest akurat wątpliwe. - stwierdziła pewna swych metamorgomagicznych umiejętności. Potem zamilkła nie wchodząc nikomu w słowo. Dopiero kiedy wyczuła spojrzenie Michela na sobie otworzyła znów usta.
- Vincent Rineheart został naszym sojusznikiem. Pośredniczy w handlu roślinami, ma wiedzę z zakresu zielarstwa i jest łamaczem klątw. Jest też podróżnikiem. W sprawie akonitu, możemy wykorzystać jego wiedzę i znajomości. - przedstawiła krótko sylwetkę mężczyzny, zwięźle, krótko, przesuwając spojrzeniem po zakonnikach. - Drugą z osób, którą wprowadziłam w nasze szeregi jest Maeve Clearwater, jest byłą wiedźmią straźniczką. Walczyła u mojego boku podczas bezksiężycowej nocy, dodatkowo jest metamorfomagiem. Jak sądzę, bez problemu może przeniknąć na Londyn. Prawdopodobny zakup danej ingrediencji w mieście nie powinien być dla żadnego z metamorfomagów problemem. - skoro zahaczyli o ten temat, uznała, że najrozsądniej przedstawić od razu obie sylwetki.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zakonnicy pomału wypełnili salę, choć Archibald odniósł wrażenie, że nie było ich tak wielu jak ostatnio. Przy stole wciąż pozostawało kilka wolnych miejsc. Wzrok Prewetta wciąż powracał do kuzyna, szczególnie wtedy, kiedy zaczął się podejrzanie zachowywać. Poruszył się niecierpliwie na krześle, bo nie potrafił tak po prostu patrzeć. Powstrzymał się jednak od reakcji, po prostu bacznie go obserwując, będąc gotowym zareagować, kiedy naprawdę zajdzie taka potrzeba. Przez ostatni rok wyspecjalizował się w zaklęciach uspokajających, zresztą Archibald podejrzewał, że każdy z obecnych czarodziejów takiego potrzebuje – ostatnio wojna nikogo nie oszczędzała.
Uśmiechnął się w odpowiedzi na słowa Macmillana, no tak, nie spał, bo go obudził, jakie to logiczne! - O, tak! Pyszna jak zawsze - zachował spokój, choć od razu powróciło do niego przykre wspomnienie tamtego dnia. Odchrząknął cicho, bo przecież sobie obiecał, że nie będzie tego więcej roztrząsał! Na szczęście Kieran oficjalnie rozpoczął spotkanie, więc mógł właśnie na tym skupić rozbiegane myśli. Choć to też było przykre, Rineheart wspomniał o poległych Zakonnikach, więc Archibald wstał i spuścił głowę, by razem z pozostałymi oddać im cześć przez tę symboliczną minutę.
Potem wcale nie było lepiej. Rosnące wpływy Rycerzy w Londynie, niezaprzeczalne poparcie Ministerstwa, problemy z olbrzymami – to wszystko stopniowo podkopywało entuzjazm Archibalda, chociaż (ponownie) obiecał sobie, że nie pozwoli się zdołować.
- Lorraine nie będzie chodziła na spotkania przez jakiś czas - powiedział Alexandrowi, pozostawiając szczegóły tej decyzji dla siebie, choć na pewno wszystko mu wytłumaczy przy najbliższej okazji.
Czyli tym razem wilkołaki. Nie znał się na nich, tak jak nie znał się olbrzymach. Pozostawił więc dyskusję specjalistom, choć było parę kwestii, które zwróciły i jego uwagę. - Lucinda ma rację - kiwnął jej głową. - Wilkołaki pewnie odbiorą nas tak samo jak olbrzymy i nie ma co się dziwić. Przyjdziemy do nich dopiero teraz, kiedy potrzebujemy ich pomocy... - zgodził się z kuzynką, wzdychając przy tym cicho, chcąc tylko podkreślić, że, cóż, nie będzie łatwo. Poza tym musiał się zgodzić ze Skamanderem, też podchodziłby do nich z ostrożnością, a pytanie o miejsce ich pobytu było strzałem w dziesiątkę. Kiwnął mu głową, dołączając się tym drobnym gestem do jego pytania.
Nie potrafił się do końca skupić na słowach Billy'ego, ponieważ odpłynąć w medyczne rozważania na temat jego jąkania. Zawiesił na nim zaciekawiony wzrok, zastanawiając się, czy nie pomógłby na to jakiś eliksir. A może pęd wnykopieńki...? Przecież pomagał na schorzenia podniebienia, może i pomógłby na to? Za to jego propozycja zmienienia miejsca była całkiem rozsądna. - Masz rację, nie ma co krzyczeć - podniósł się ze swojego krzesła, poprawił kamizelkę i usiadł obok Michaela, który zaraz potem zdradził swoją tajemnicę, a Archibald nie potrafił ukryć zdziwienia. Chyba nigdy wcześniej nie siedział obok wilkołaka. - No to mamy specjalistę! - Powiedział, poklepawszy go po ramieniu, może trochę zbyt radośnie jak na zaistniałe okoliczności, ale chciał rozładować napięcie, które wyczuł w pomieszczeniu. - Mogę pomóc z ingrediencjami - odpowiedział Asbjornowi, tylko tak mógł pomóc przy eliksirach, bo ten tojadowy był zdecydowanie ponad jego umiejętności.
Przesiadam się na miejsce nr 6
Uśmiechnął się w odpowiedzi na słowa Macmillana, no tak, nie spał, bo go obudził, jakie to logiczne! - O, tak! Pyszna jak zawsze - zachował spokój, choć od razu powróciło do niego przykre wspomnienie tamtego dnia. Odchrząknął cicho, bo przecież sobie obiecał, że nie będzie tego więcej roztrząsał! Na szczęście Kieran oficjalnie rozpoczął spotkanie, więc mógł właśnie na tym skupić rozbiegane myśli. Choć to też było przykre, Rineheart wspomniał o poległych Zakonnikach, więc Archibald wstał i spuścił głowę, by razem z pozostałymi oddać im cześć przez tę symboliczną minutę.
Potem wcale nie było lepiej. Rosnące wpływy Rycerzy w Londynie, niezaprzeczalne poparcie Ministerstwa, problemy z olbrzymami – to wszystko stopniowo podkopywało entuzjazm Archibalda, chociaż (ponownie) obiecał sobie, że nie pozwoli się zdołować.
- Lorraine nie będzie chodziła na spotkania przez jakiś czas - powiedział Alexandrowi, pozostawiając szczegóły tej decyzji dla siebie, choć na pewno wszystko mu wytłumaczy przy najbliższej okazji.
Czyli tym razem wilkołaki. Nie znał się na nich, tak jak nie znał się olbrzymach. Pozostawił więc dyskusję specjalistom, choć było parę kwestii, które zwróciły i jego uwagę. - Lucinda ma rację - kiwnął jej głową. - Wilkołaki pewnie odbiorą nas tak samo jak olbrzymy i nie ma co się dziwić. Przyjdziemy do nich dopiero teraz, kiedy potrzebujemy ich pomocy... - zgodził się z kuzynką, wzdychając przy tym cicho, chcąc tylko podkreślić, że, cóż, nie będzie łatwo. Poza tym musiał się zgodzić ze Skamanderem, też podchodziłby do nich z ostrożnością, a pytanie o miejsce ich pobytu było strzałem w dziesiątkę. Kiwnął mu głową, dołączając się tym drobnym gestem do jego pytania.
Nie potrafił się do końca skupić na słowach Billy'ego, ponieważ odpłynąć w medyczne rozważania na temat jego jąkania. Zawiesił na nim zaciekawiony wzrok, zastanawiając się, czy nie pomógłby na to jakiś eliksir. A może pęd wnykopieńki...? Przecież pomagał na schorzenia podniebienia, może i pomógłby na to? Za to jego propozycja zmienienia miejsca była całkiem rozsądna. - Masz rację, nie ma co krzyczeć - podniósł się ze swojego krzesła, poprawił kamizelkę i usiadł obok Michaela, który zaraz potem zdradził swoją tajemnicę, a Archibald nie potrafił ukryć zdziwienia. Chyba nigdy wcześniej nie siedział obok wilkołaka. - No to mamy specjalistę! - Powiedział, poklepawszy go po ramieniu, może trochę zbyt radośnie jak na zaistniałe okoliczności, ale chciał rozładować napięcie, które wyczuł w pomieszczeniu. - Mogę pomóc z ingrediencjami - odpowiedział Asbjornowi, tylko tak mógł pomóc przy eliksirach, bo ten tojadowy był zdecydowanie ponad jego umiejętności.
Przesiadam się na miejsce nr 6
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Tak jak się spodziewałem, spotkanie rozpoczęło się od minuty ciszy za zmarłych. Zacisnąłem zęby, kiedy Aleksander streszczał co się stało z Bertiem – nie chciałem tego słyszeć. Moja bujna wyobraźnia podsuwała mi drastyczne obrazy, a chciałem zapamiętać swojego przyjaciela jako wesołego i cholernie zdolnego młodego czarodzieja, który zawsze służył mi pomocą, kiedy jej potrzebowałem. Nie chciałem na dźwięk jego imienia wyobrażać sobie bladą postać z nieobecnymi oczami. Nieświadomie zacisnąłem dłonie na krawędzi stołu, jakbym bez tego miał spaść w jakiś głęboki dół. W zasadzie coś w tym jest, odnoszę wrażenie, że ciągle stoję niebezpiecznie blisko dołu smutku i rozpaczy.
Naprawdę ciężko było mi się skupić na słowach pana Kierana. Od dłuższego czasu byłem dość.. nieobecny. To chyba przez ten brak snu. Muszę w końcu coś na to zaradzić, bo zaczynam podejmować coraz głupsze decyzje. Mimowolnie spojrzałem na Marcelę, plując sobie w twarz, że dwa tygodnie temu pojawiłem się na ganku jej domu.
Wpadały do mnie tylko pojedyncze słowa. Wpływy Rycerzy, ministerstwo po ich stronie, to się nie udało i tamto się nie udało, olbrzymy nas nie chcą. A jednak wojna nie jest przegrana. Takie słowa padły z ust pana Rinehearta, a choć darzyłem tego człowieka ogromnym szacunkiem, tym razem prychnąłem pod nosem. Jakoś ciężko było mi uwierzyć, że z tego bagna da się jeszcze wyjść.
- Steffen przeprasza, ale nie mógł dzisiaj przyjść - w pomieszczeniu rozległ się mój zrezygnowany głos, ale przecież w takiej sytuacji nie da się kipieć optymizmem. Prawdziwy powód jego nieobecności postanowiłem pozostawić dla siebie, chociaż wiele osób mogło się go domyślić. Śmierć Bertiego okazała się być ciosem nie tylko dla mnie, Bott miał w szeregach Zakonu wielu przyjaciół. Jak mieliśmy przetrwać tę wojnę bez jego żartów i uśmiechu?
Słuchałem dyskusji o wilkołakach jednym uchem. Nie znałem żadnego z nich, moja wiedza jak zwykle opierała się jedynie na książkach. A jednak, słysząc słowa Skamandera o ich nieobliczalności i braku kontroli, pokręciłem lekko głową. - To wszystko przez Picardy'ego. Napisał pseudonaukową książkę pod publiczkę i teraz wszyscy go cytują jak niepodważalne źródło wiedzy - rzuciłem, krzyżując ręce na piersi. Nie wiem czy ktokolwiek kojarzył jego wątpliwe dzieło, Wilcze Bezprawie: Dlaczego Wilkołaki Nie Zasługują na Życie, ale znaczne fragmenty tej książki były po prostu śmieszne. Opinia Skamandera mnie zaskoczyła, bo czy nie o to chodzi w Zakonie, żeby każdemu dać szansę? - Gdzie chcemy ich trzymać. To nie są zwierzęta, żeby można było ich trzymać jak psa w budzie - Może za bardzo się czepiałem, ale zabolał mnie ten niefortunny dobór słów. Na szczęście Percival podzielił się profesjonalną wiedzą i, mam nadzieję, rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego z kim ewentualnie będziemy mieć do czynienia. Jednak to odważna deklaracja Michaela zwróciła moją uwagę najbardziej. Nie miałem pojęcia, że mamy w naszych szeregach wilkołaków. Ale czy to nie kolejny dowód na to jak bardzo są uciśnieni? Jego słów wysłuchałem najuważniej, przecież mówił z autopsji, nie znajdziemy lepszego źródła wiedzy o wilkołakach. Normalność, tolerancja, przyznanie człowieczeństwa. Chcieli tak niewiele, a i tak społeczeństwo z jakiegoś dziwnego powodu nie chciało im tego dać. Kto ma wkroczyć, jeśli nie my?
Drgnąłem lekko, kiedy Justine przedstawiła nowych sojuszników. Rineheart? Jak pan Kieran? Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, bo to raczej nie mogła być zbieżność nazwisk. Jednak - Maeve Clearwater? - wyrwało mi się, ale nic nie poradzę na to, że przypomniałem sobie naszą fatalną randkę, fatalną walkę, i fatalną kawę w szpitalnianej kawiarence. Nie sądziłem, że nasze drogi znowu się skrzyżują. Cóż, przynajmniej Zakon zyska kolejną zdolną różdżkę.
Naprawdę ciężko było mi się skupić na słowach pana Kierana. Od dłuższego czasu byłem dość.. nieobecny. To chyba przez ten brak snu. Muszę w końcu coś na to zaradzić, bo zaczynam podejmować coraz głupsze decyzje. Mimowolnie spojrzałem na Marcelę, plując sobie w twarz, że dwa tygodnie temu pojawiłem się na ganku jej domu.
Wpadały do mnie tylko pojedyncze słowa. Wpływy Rycerzy, ministerstwo po ich stronie, to się nie udało i tamto się nie udało, olbrzymy nas nie chcą. A jednak wojna nie jest przegrana. Takie słowa padły z ust pana Rinehearta, a choć darzyłem tego człowieka ogromnym szacunkiem, tym razem prychnąłem pod nosem. Jakoś ciężko było mi uwierzyć, że z tego bagna da się jeszcze wyjść.
- Steffen przeprasza, ale nie mógł dzisiaj przyjść - w pomieszczeniu rozległ się mój zrezygnowany głos, ale przecież w takiej sytuacji nie da się kipieć optymizmem. Prawdziwy powód jego nieobecności postanowiłem pozostawić dla siebie, chociaż wiele osób mogło się go domyślić. Śmierć Bertiego okazała się być ciosem nie tylko dla mnie, Bott miał w szeregach Zakonu wielu przyjaciół. Jak mieliśmy przetrwać tę wojnę bez jego żartów i uśmiechu?
Słuchałem dyskusji o wilkołakach jednym uchem. Nie znałem żadnego z nich, moja wiedza jak zwykle opierała się jedynie na książkach. A jednak, słysząc słowa Skamandera o ich nieobliczalności i braku kontroli, pokręciłem lekko głową. - To wszystko przez Picardy'ego. Napisał pseudonaukową książkę pod publiczkę i teraz wszyscy go cytują jak niepodważalne źródło wiedzy - rzuciłem, krzyżując ręce na piersi. Nie wiem czy ktokolwiek kojarzył jego wątpliwe dzieło, Wilcze Bezprawie: Dlaczego Wilkołaki Nie Zasługują na Życie, ale znaczne fragmenty tej książki były po prostu śmieszne. Opinia Skamandera mnie zaskoczyła, bo czy nie o to chodzi w Zakonie, żeby każdemu dać szansę? - Gdzie chcemy ich trzymać. To nie są zwierzęta, żeby można było ich trzymać jak psa w budzie - Może za bardzo się czepiałem, ale zabolał mnie ten niefortunny dobór słów. Na szczęście Percival podzielił się profesjonalną wiedzą i, mam nadzieję, rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego z kim ewentualnie będziemy mieć do czynienia. Jednak to odważna deklaracja Michaela zwróciła moją uwagę najbardziej. Nie miałem pojęcia, że mamy w naszych szeregach wilkołaków. Ale czy to nie kolejny dowód na to jak bardzo są uciśnieni? Jego słów wysłuchałem najuważniej, przecież mówił z autopsji, nie znajdziemy lepszego źródła wiedzy o wilkołakach. Normalność, tolerancja, przyznanie człowieczeństwa. Chcieli tak niewiele, a i tak społeczeństwo z jakiegoś dziwnego powodu nie chciało im tego dać. Kto ma wkroczyć, jeśli nie my?
Drgnąłem lekko, kiedy Justine przedstawiła nowych sojuszników. Rineheart? Jak pan Kieran? Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, bo to raczej nie mogła być zbieżność nazwisk. Jednak - Maeve Clearwater? - wyrwało mi się, ale nic nie poradzę na to, że przypomniałem sobie naszą fatalną randkę, fatalną walkę, i fatalną kawę w szpitalnianej kawiarence. Nie sądziłem, że nasze drogi znowu się skrzyżują. Cóż, przynajmniej Zakon zyska kolejną zdolną różdżkę.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważnie przyjrzał się Skamanderowi, doskonale słysząc w jego głosie gniew i żal. Prawdopodobnie Samuel nie żył, więc obu czarodziejom powinni urządzić godny pochówek. Lecz podczas żałobnej ceremonii nie będą mogli pogrzebać ich ciał. Śmierć Bertiego była bezsprzecznym faktem, zwyrodnialcy oznaczyli miejsce jego Mrocznym Znakiem. W przypadku Skamandera próbowali trzymać się nadziei, że może jeszcze powróci i znów będzie stanowić siłę Gwardii, pomimo usłyszenia druzgocącego świadectwa jego siostry. Szanse na ten powrót malały z każdym dniem. Jackie udało się jednak wrócić po trzech miesiącach od zaginięcia. Również przepadła bez wieści w trakcie krwawych walk, ale odnalazła drogę do domu, gdy tylko wydobrzała na tyle, aby udać się w podróż.
Do wszystkich zgromadzonych przy stole zostało posłane pytanie o nieobecnych, a szereg odpowiedzi nadszedł stopniowo i nie każda była dokładnie sprecyzowana. Liczba pustych miejsc była wymowna, raporty również ujawniały kto nie stawił się na spotkaniu. Wiele spraw mogło stanąć im na drodze prowadzącej dziś do Starej Chaty. Było to alarmujące, jednak Kieran pozostawał spokojny, aby rzeczowo podejść do kolejnych poruszanych kwestii. Wysłuchiwał raportów, próbują wyłuskać z nich jakiekolwiek szczegóły mogące zaświadczyć o działaniach wroga. Nikt nie natknął się na Rycerzy Walpurgii, zatem ci musieli przybyć do plemion przed nimi albo dopiero po nich. Z racji odmiennych zwyczajów poszczególnych plemion nie mieli też wypracowanej jednej spójnej formuły jak należy z nimi pertraktować. I musiał przyznać Lucindzie rację, nie byli dla olbrzymów oczekiwanymi gośćmi, nawet jeśli przybywali do nich z chęcią udzielenia pomocy. Zakon Feniksa też nie mógł zaoferować im wiele.
– Wraz z Poppy udaliśmy się do walijskich olbrzymów. Dzięki jej wiedzy udało się zwalczyć chorobę, z którą zmagało się plemię, ale nawet to nie zapewniło nam ich poparcia – zrelacjonował krótko, mimowolnie zastanawiając się, czy gdzieś popełnili błąd. Wcale nie traktowali rosłych stworzeń z góry, choć Kieran z pewnością nie zjednał ich sobie na początku, kiedy z pomocą magii trzymał olbrzymy z dala od Poppy, aby mogła skupić się na zwalczeniu choroby. Ale potem odniósł wrażenie, że udało im się nawiązać nić porozumienia. Najwidoczniej się pomylił.
Pierwsza dobra nowina wreszcie się pojawiła i szybko skupił się na pozytywnym aspekcie, tak jak tonący chwyta się brzytwy. – Lepiej nie organizować tego przemytu zbyt liczną grupą – zwrócił się do Anthony’ego, a potem przytaknął na deklarację Tonks. – Sprawa zabezpieczeń wydaje się już ustalona, ja mogę podczas drogi zabezpieczać tyły – zadeklarował swoją chęć do działania. Nawet jeśli ze Skamanderem widzieli wiele rzeczy inaczej, to jednak potrafili ze sobą współpracować.
Przewidywał, że sprawa sojuszu z wilkołakami może rozbudzić emocje, mimo to nie zamierzał nikogo przywoływać do porządku, ponieważ sam miał wcześniej podobne wątpliwości. Jak z wilkołakami rozmawiać, gdzie w ogóle ich szukać i jak przekonać ich do wspólnej walki? Kiedy spoglądał teraz na Michaela nie wiedział krwiożerczej bestii, choć nigdy nie miał szansy ujrzeć go po transformacji podczas pełni. Gdyby nie znał Tonksa, Rineheart wzbraniałby się przed podobnym sojuszem podobnie jak Anthony. Tym bardziej potrzebowali spojrzeć na sprawę fachowym okiem. Zdawać by się mogło, że to właśnie Percival udzielił odpowiedzi, którą uzupełnił wyczerpująco dotknięty osobiście klątwą likantropii Michael. Poczekał na wypowiedzi innych, nim zdecydował się udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi na zadane pytania.
– To nie musi być wcale obustronne ostrze, skoro istnieją możliwości przeciwdziałania w jakimś stopniu przemianom, jeśli dobrze rozumiem – spojrzał to na Percivala, to na Asbjorna, szukając u nich całkowitego potwierdzenia. Mimo to wciąż nie był pewien tego, gdzie wilkołaki ulokować, jeśli zajdzie taka potrzeba. Oaza nie pomieści wszystkich, na dodatek jak zabezpieczyć grupa wilkołaków oraz innych mieszkańców wyspy podczas pełni? Czy eliksir był zawsze niezawodny? – Nie będziemy też żadnego wilkołaka zmuszać do tego, aby osiadł w jednym miejscu, ale jeśli będą szukać dla siebie schronienia, powinniśmy im pomóc – tym razem szukał poparcia u Alexa, samemu nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Powinni to przedyskutować w obecnym gronie z innymi członkami Zakonu? – Michael, kiedy uda ci się dotrzeć do Podmore’a, daj natychmiast o tym znać, może będzie skory nam pomóc w dotarciu do innych skłonnych opowiedzieć się po naszej stronie. Na razie jednak muszę prosić was wszystkich, aby szukali informacji o wilkołakach i ich lokalizacji na własną rękę. Jak zostało już powiedziane, każda osoba dotknięta likantropią jest odrębną jednostką, więc miejmy to na uwadze.
Pozostał niewzruszony, gdy z ust Gwardzistki wypadło imię jego syna. Justine zakomunikowała mu już wcześniej, że Vincent poznał pewne szczegóły o Zakonie, a przynajmniej został utwierdzony w tym, że jego rodzina walczy ze złem na wielu frontach i zawsze na pierwszej linii. Listy gończe posłane za ojcem i siostrą prawdopodobnie wcale go nie zaszokowały, skoro prawdę poznał wcześniej. W takim przypadku wcielenie go w szeregi organizacji było jedyną słuszną drogą, mimo to Kieran dalej trzymał się swoich wątpliwości. Był za to mniej podejrzliwy względem kandydatury Maeve Clearwater, szczerze wierząc w jej przeszkolenie z działań wywiadowczych, któremu została poddana w przeszłości w strukturach Wiedźmiej Straży. Potrzebowali ludzi do walki.
– Możecie siedzieć gdzie chcecie – odparł Billemu sucho, samemu nie przywiązując dużej wagi co do rozmieszczenia rozmówców w obrębie salonu.
Do wszystkich zgromadzonych przy stole zostało posłane pytanie o nieobecnych, a szereg odpowiedzi nadszedł stopniowo i nie każda była dokładnie sprecyzowana. Liczba pustych miejsc była wymowna, raporty również ujawniały kto nie stawił się na spotkaniu. Wiele spraw mogło stanąć im na drodze prowadzącej dziś do Starej Chaty. Było to alarmujące, jednak Kieran pozostawał spokojny, aby rzeczowo podejść do kolejnych poruszanych kwestii. Wysłuchiwał raportów, próbują wyłuskać z nich jakiekolwiek szczegóły mogące zaświadczyć o działaniach wroga. Nikt nie natknął się na Rycerzy Walpurgii, zatem ci musieli przybyć do plemion przed nimi albo dopiero po nich. Z racji odmiennych zwyczajów poszczególnych plemion nie mieli też wypracowanej jednej spójnej formuły jak należy z nimi pertraktować. I musiał przyznać Lucindzie rację, nie byli dla olbrzymów oczekiwanymi gośćmi, nawet jeśli przybywali do nich z chęcią udzielenia pomocy. Zakon Feniksa też nie mógł zaoferować im wiele.
– Wraz z Poppy udaliśmy się do walijskich olbrzymów. Dzięki jej wiedzy udało się zwalczyć chorobę, z którą zmagało się plemię, ale nawet to nie zapewniło nam ich poparcia – zrelacjonował krótko, mimowolnie zastanawiając się, czy gdzieś popełnili błąd. Wcale nie traktowali rosłych stworzeń z góry, choć Kieran z pewnością nie zjednał ich sobie na początku, kiedy z pomocą magii trzymał olbrzymy z dala od Poppy, aby mogła skupić się na zwalczeniu choroby. Ale potem odniósł wrażenie, że udało im się nawiązać nić porozumienia. Najwidoczniej się pomylił.
Pierwsza dobra nowina wreszcie się pojawiła i szybko skupił się na pozytywnym aspekcie, tak jak tonący chwyta się brzytwy. – Lepiej nie organizować tego przemytu zbyt liczną grupą – zwrócił się do Anthony’ego, a potem przytaknął na deklarację Tonks. – Sprawa zabezpieczeń wydaje się już ustalona, ja mogę podczas drogi zabezpieczać tyły – zadeklarował swoją chęć do działania. Nawet jeśli ze Skamanderem widzieli wiele rzeczy inaczej, to jednak potrafili ze sobą współpracować.
Przewidywał, że sprawa sojuszu z wilkołakami może rozbudzić emocje, mimo to nie zamierzał nikogo przywoływać do porządku, ponieważ sam miał wcześniej podobne wątpliwości. Jak z wilkołakami rozmawiać, gdzie w ogóle ich szukać i jak przekonać ich do wspólnej walki? Kiedy spoglądał teraz na Michaela nie wiedział krwiożerczej bestii, choć nigdy nie miał szansy ujrzeć go po transformacji podczas pełni. Gdyby nie znał Tonksa, Rineheart wzbraniałby się przed podobnym sojuszem podobnie jak Anthony. Tym bardziej potrzebowali spojrzeć na sprawę fachowym okiem. Zdawać by się mogło, że to właśnie Percival udzielił odpowiedzi, którą uzupełnił wyczerpująco dotknięty osobiście klątwą likantropii Michael. Poczekał na wypowiedzi innych, nim zdecydował się udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi na zadane pytania.
– To nie musi być wcale obustronne ostrze, skoro istnieją możliwości przeciwdziałania w jakimś stopniu przemianom, jeśli dobrze rozumiem – spojrzał to na Percivala, to na Asbjorna, szukając u nich całkowitego potwierdzenia. Mimo to wciąż nie był pewien tego, gdzie wilkołaki ulokować, jeśli zajdzie taka potrzeba. Oaza nie pomieści wszystkich, na dodatek jak zabezpieczyć grupa wilkołaków oraz innych mieszkańców wyspy podczas pełni? Czy eliksir był zawsze niezawodny? – Nie będziemy też żadnego wilkołaka zmuszać do tego, aby osiadł w jednym miejscu, ale jeśli będą szukać dla siebie schronienia, powinniśmy im pomóc – tym razem szukał poparcia u Alexa, samemu nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Powinni to przedyskutować w obecnym gronie z innymi członkami Zakonu? – Michael, kiedy uda ci się dotrzeć do Podmore’a, daj natychmiast o tym znać, może będzie skory nam pomóc w dotarciu do innych skłonnych opowiedzieć się po naszej stronie. Na razie jednak muszę prosić was wszystkich, aby szukali informacji o wilkołakach i ich lokalizacji na własną rękę. Jak zostało już powiedziane, każda osoba dotknięta likantropią jest odrębną jednostką, więc miejmy to na uwadze.
Pozostał niewzruszony, gdy z ust Gwardzistki wypadło imię jego syna. Justine zakomunikowała mu już wcześniej, że Vincent poznał pewne szczegóły o Zakonie, a przynajmniej został utwierdzony w tym, że jego rodzina walczy ze złem na wielu frontach i zawsze na pierwszej linii. Listy gończe posłane za ojcem i siostrą prawdopodobnie wcale go nie zaszokowały, skoro prawdę poznał wcześniej. W takim przypadku wcielenie go w szeregi organizacji było jedyną słuszną drogą, mimo to Kieran dalej trzymał się swoich wątpliwości. Był za to mniej podejrzliwy względem kandydatury Maeve Clearwater, szczerze wierząc w jej przeszkolenie z działań wywiadowczych, któremu została poddana w przeszłości w strukturach Wiedźmiej Straży. Potrzebowali ludzi do walki.
– Możecie siedzieć gdzie chcecie – odparł Billemu sucho, samemu nie przywiązując dużej wagi co do rozmieszczenia rozmówców w obrębie salonu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Alexander zerknął na Cedrica oraz Lucindę, lecz z wyjaśnieniem jego dziwnego zachowania pospieszyła Tonks. Farley skinął tylko nieznacznie głową na jej słowa, zaraz uśmiechając się nieznacznie, kiedy uspokajająca magia złagodziła jego napad.
– Wydobrzeję z czasem. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz – stwierdził, po czym spojrzał znów na Just. – Dzięki – zdążył jeszcze powiedzieć nim nie rozpoczęło się spotkanie. A to nie miało należeć do najlżejszych, bo niestety ale nie za wiele mieli w jego czasie dobrego do przekazania.
Pytanie o nieobecnych przyniosło wyjaśnienia, lecz wciąż nie wszystkie. Przyniosło też takie, których Farley wolałby nie słyszeć, a to dotyczyło prawdy wypowiedzianej przez Anthony'ego. Czasem ludzie odnajdywali się w najdziwniejszych okolicznościach i po najdziwniejszej ilości czasu, lecz zgodnie z tym co mówił Skamander, czasem lepiej było przestać się łudzić. Młody uzdrowiciel ściągnął brwi i raz jeszcze powiódł spojrzeniem po zgromadzonych, starając się przypomnieć sobie wszystkie nieobecne twarze.
– Wciąż brakuje Keata, Lucana, Susanne, Ulyssesa i Gabriela – zerknął przy tym na oboje z obecnych Tonksów. – Sprawdzę co u Abbotta, Ollivandera i Lovegood. Jeżeli ktoś mógłby sprawdzić co z Keatem to będę wdzięczny za informację zwrotną – powiedział, ze swojej strony uznając temat za zamknięty.
Alexander milczał w czasie gdy reszta referowała przebieg swoich starań, spodziewając się także sprawozdania od Marcelli; Figg jednak milczała, więc Farley podzielił się przebiegiem ich misji za nich oboje.
– Dzięki wywiadowi zrobionemu przez Marcellę i informacyjnemu wsparciu Percivala udało nam się odnaleźć olbrzyma w puszczy w Nottinghamshire, jednak był w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym, ktoś się nad nim znęcał przy użyciu czarnej magii, a umysł tej istoty był tak poplątany, że nie była w stanie się obronić. Udało nam się powstrzymać tego czarodzieja i wyleczyć olbrzyma z większości obrażeń, doglądałem go później regularnie lecz pewnego dnia po prostu zniknął – wyjaśnił, a chociaż później intensywnie szukał istoty to nie był w stanie jej odnaleźć.
Olbrzymy były już jednak sprawą przegraną, a oni nie mogli pozwolić sobie na rozgrzebywanie tej porażki bardziej, niż było im to potrzebne. Jedyne co to musieli po prostu wyciągnąć z tego wnioski i nie powtórzyć błędów i tym razem. – To warta zapamiętania uwaga, Lucindo, zwłaszcza że po raz kolejny idziemy pertraktować – zwrócił się do kuzynki, tym samym zwracając większą uwagę na rozważne słowa czarownicy.
Farley zmarszczył nieco czoło słysząc, jak pomiędzy zasiadającymi przy stole rodzi się pewna wyrwa dotycząca kwestii wilkołaków. Podłapał spojrzenie Rinehearta, po czym zwrócił się do reszty zgromadzonych.
– Czy ktoś może zrobić notatkę z tgo, co powiedział właśnie Michael? Dobrze będzie mieć to na tablicy – zapytał, swoje spojrzenie kierując na Marcellę, która na spotkanie przyszła z zestawem skryby. Dziwnie było nie widzieć w tej roli Susanne, ale wdzięcznośc względem Figg była taka sama jak do Lovegood. To, że ktoś robił notatki na spotkaniach było niezwykle pomocne. – Wiem, że to nie jest łatwy temat, wręcz kontrowersyjny i wiem, że zdania są w nim podzielone – powiedział, rozkładając ręce i pozwalając zbyt luźnym ubraniom zwisać z jego jeszcze szczuplejszych niż wcześniej ramion. – Jednak tak jak już to padło, ludzie dotknięci likantropią pozostają wciąż ludźmi. Nie, nie będziemy ich trzymać w Oazie, jeżeli ktoś z nich będzie potrzebował schronienia to zagwarantujemy mu je z zachowaniem bezpieczeństwa wszystkich osób, które mamy pod opieką jako Zakon. Jesteśmy wystarczająco zdolną grupą czarodziejów żeby znaleźć opuszczone domy, zabezpieczyć je i ulokować tam tych, którzy stronią od ludzi, albo przenosić ich tam na czas pełni – oznajmił. – To już nawet nie do końca chodzi o to, żeby wspierali nas w walce. Musimy ograniczyć przyrost sił wroga jeżeli chcemy jak najszybciej odbić stolicę – powiedział Farley, po czym założył ręce na piersi. – A jak już o stolicy mowa to chcielibyśmy się dowiedzieć jak szły wam ostatnio patrole, odnajdywanie i przejmowanie punktów strategicznych – podjął kolejny temat. – Wiem, że mamy środek lata, ale nieubłaganie zbliża się zima i wojna nie tylko dla nas będzie przez to bardziej odczuwalna. Jeżeli uda nam się przejąć kontrolę nad najważniejszymi punktami w mieście, w tym nad portem, będziemy mogli zacząć brać Londyn na przeczekanie, jednocześnie poprawiając stan naszych uszczuplających się zapasów. Jeżeli ludziom jeszcze mocniej zacznie brakować towarów i będą musieli starać się o nie tak jak my to prędko nastroje w stolicy mogą zacząć zmieniać się na niekorzyść rządzących i Rycerzy – podkreślił kolejna ważną kwestię, nad którą z dnia na dzień martwił się i rozmyślał coraz intensywniej. Nie tylko on zresztą.
| Czas na odpis: 48h.
– Wydobrzeję z czasem. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz – stwierdził, po czym spojrzał znów na Just. – Dzięki – zdążył jeszcze powiedzieć nim nie rozpoczęło się spotkanie. A to nie miało należeć do najlżejszych, bo niestety ale nie za wiele mieli w jego czasie dobrego do przekazania.
Pytanie o nieobecnych przyniosło wyjaśnienia, lecz wciąż nie wszystkie. Przyniosło też takie, których Farley wolałby nie słyszeć, a to dotyczyło prawdy wypowiedzianej przez Anthony'ego. Czasem ludzie odnajdywali się w najdziwniejszych okolicznościach i po najdziwniejszej ilości czasu, lecz zgodnie z tym co mówił Skamander, czasem lepiej było przestać się łudzić. Młody uzdrowiciel ściągnął brwi i raz jeszcze powiódł spojrzeniem po zgromadzonych, starając się przypomnieć sobie wszystkie nieobecne twarze.
– Wciąż brakuje Keata, Lucana, Susanne, Ulyssesa i Gabriela – zerknął przy tym na oboje z obecnych Tonksów. – Sprawdzę co u Abbotta, Ollivandera i Lovegood. Jeżeli ktoś mógłby sprawdzić co z Keatem to będę wdzięczny za informację zwrotną – powiedział, ze swojej strony uznając temat za zamknięty.
Alexander milczał w czasie gdy reszta referowała przebieg swoich starań, spodziewając się także sprawozdania od Marcelli; Figg jednak milczała, więc Farley podzielił się przebiegiem ich misji za nich oboje.
– Dzięki wywiadowi zrobionemu przez Marcellę i informacyjnemu wsparciu Percivala udało nam się odnaleźć olbrzyma w puszczy w Nottinghamshire, jednak był w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym, ktoś się nad nim znęcał przy użyciu czarnej magii, a umysł tej istoty był tak poplątany, że nie była w stanie się obronić. Udało nam się powstrzymać tego czarodzieja i wyleczyć olbrzyma z większości obrażeń, doglądałem go później regularnie lecz pewnego dnia po prostu zniknął – wyjaśnił, a chociaż później intensywnie szukał istoty to nie był w stanie jej odnaleźć.
Olbrzymy były już jednak sprawą przegraną, a oni nie mogli pozwolić sobie na rozgrzebywanie tej porażki bardziej, niż było im to potrzebne. Jedyne co to musieli po prostu wyciągnąć z tego wnioski i nie powtórzyć błędów i tym razem. – To warta zapamiętania uwaga, Lucindo, zwłaszcza że po raz kolejny idziemy pertraktować – zwrócił się do kuzynki, tym samym zwracając większą uwagę na rozważne słowa czarownicy.
Farley zmarszczył nieco czoło słysząc, jak pomiędzy zasiadającymi przy stole rodzi się pewna wyrwa dotycząca kwestii wilkołaków. Podłapał spojrzenie Rinehearta, po czym zwrócił się do reszty zgromadzonych.
– Czy ktoś może zrobić notatkę z tgo, co powiedział właśnie Michael? Dobrze będzie mieć to na tablicy – zapytał, swoje spojrzenie kierując na Marcellę, która na spotkanie przyszła z zestawem skryby. Dziwnie było nie widzieć w tej roli Susanne, ale wdzięcznośc względem Figg była taka sama jak do Lovegood. To, że ktoś robił notatki na spotkaniach było niezwykle pomocne. – Wiem, że to nie jest łatwy temat, wręcz kontrowersyjny i wiem, że zdania są w nim podzielone – powiedział, rozkładając ręce i pozwalając zbyt luźnym ubraniom zwisać z jego jeszcze szczuplejszych niż wcześniej ramion. – Jednak tak jak już to padło, ludzie dotknięci likantropią pozostają wciąż ludźmi. Nie, nie będziemy ich trzymać w Oazie, jeżeli ktoś z nich będzie potrzebował schronienia to zagwarantujemy mu je z zachowaniem bezpieczeństwa wszystkich osób, które mamy pod opieką jako Zakon. Jesteśmy wystarczająco zdolną grupą czarodziejów żeby znaleźć opuszczone domy, zabezpieczyć je i ulokować tam tych, którzy stronią od ludzi, albo przenosić ich tam na czas pełni – oznajmił. – To już nawet nie do końca chodzi o to, żeby wspierali nas w walce. Musimy ograniczyć przyrost sił wroga jeżeli chcemy jak najszybciej odbić stolicę – powiedział Farley, po czym założył ręce na piersi. – A jak już o stolicy mowa to chcielibyśmy się dowiedzieć jak szły wam ostatnio patrole, odnajdywanie i przejmowanie punktów strategicznych – podjął kolejny temat. – Wiem, że mamy środek lata, ale nieubłaganie zbliża się zima i wojna nie tylko dla nas będzie przez to bardziej odczuwalna. Jeżeli uda nam się przejąć kontrolę nad najważniejszymi punktami w mieście, w tym nad portem, będziemy mogli zacząć brać Londyn na przeczekanie, jednocześnie poprawiając stan naszych uszczuplających się zapasów. Jeżeli ludziom jeszcze mocniej zacznie brakować towarów i będą musieli starać się o nie tak jak my to prędko nastroje w stolicy mogą zacząć zmieniać się na niekorzyść rządzących i Rycerzy – podkreślił kolejna ważną kwestię, nad którą z dnia na dzień martwił się i rozmyślał coraz intensywniej. Nie tylko on zresztą.
| Czas na odpis: 48h.
Nie nosił w sobie gniewu po śmierci Bertiego, czy też Samuelu, a wcześniej jeszcze swojej kuzynce - Sophii. Każdy z nich wybrał świadomie ścieżkę wojownika, żołnierza, rebelianta. Nie było sensu chować urazy do wroga, że ten okazał się szybszy, sprytniejszy, miał więcej szczęścia. Śmierć na polu walki była w tym wypadku czymś naturalnym, czymś czego nie należało roztrząsać. Wojna się w końcu nie skończyła. Trwała w najlepsze. Żal po stracie przyjaciela, kuzyna był zaś wyłącznie jego. Nie dzielił się tą emocją z kimkolwiek z tu zebranych. Nie było to na to miejsce, czas i towarzystwo.
Słuchał jednak kolejnych usprawiedliwień dotyczących nieobecnych, których ilość jednak nie pokrywała się z ilością pustych miejsc. Słabli.
Skinął Kieranowi na znak przyjęcia do wiadomości jego chęci zaangażowania. Pomoc kogoś bieglejszego od niego w magii obronnej była mile widziana. Było sporo zaklęć z tej dziedziny ułatwiające bezpieczne poruszanie się po ulicach.
Nie zdziwiło go nastawienie co poniektórych co do jego sceptycyzmu. Właściwie postanowił być wyrozumiały co do ich naiwności czy panicznej próby zamykania oczu na brzydkie fakty. Bo bez względu na to, jak bardzo chcieli postrzegać wilkołaki jako zwykłych ludzi - to takimi nigdy już nie będą. Znamię klątwy, wyjątkowo niebezpiecznej, będzie się za nimi ciągnęło do grobowej deski. Wiedzieli to oni, wiedziało też społeczeństwo - i z tego powodu jedno od drugiego trzymało się przeważnie w bezpiecznej odległości. Taka była prawda.
- Nie wiem co napisał Picard, lecz myślę, że nie bez powodu niektóre zarejestrowane wilkołaki dobrowolnie odwiedzały specjalnie przygotowaną na czas pełni przez ministerstwo celę - uniusł jasną brew na słowa Floreana. Część z wilkołaków świadoma była niebezpieczeństwa, jakie stwarzała. Tego, że się nie kontrolują. Miał kiedyś kuzynkę, która myślała, że sobie z tym poradzi sama. Miał - Mugole to też nie zwierzęta, a jednak trzymamy ich w Oazie - zauważył bo nie lubił jak jego łapano za słówka. Zdecydowanie nie był tu po to by zastanawiać się jakimi synonimami operować by czyjaś wrażliwa dusza nie podeszła mu pod stopę. Postanowił więc wyjaśnić co miał na myśli - Nie chcę być złośliwy - zdradził, zapewnił - Nie chcę wywoływać poróżnienia, czy niepotrzebnego nam tu w dyskusji konfliktu. Staram się spojrzeć na sprawę rozsądnie... Bo z tego co rozumiem, nie chodzi tu o kilku wilkołaków, a kilkunastu, może kilkudziesięciu. Nawet jeżeli mamy sojuszników, którzy umożliwią nam dostęp do akonitu to nie jest to tania ingrediencja. Zbliża się również zima i jak zauważył Alexander nie będzie lżej. Nie mówię, że nie możemy im jej zaoferować, jeżeli będziemy mogli, lecz byłbym ostrożny w gwarantowaniu im, że zawsze ją u nas znajdą. Nieco wątpię, że posiadamy środki by miesiąc w miesiąc być wstanie zapewnić zapotrzebowanie na eliksir umożliwiający likantropom kontrolę - starał się przedstawić szerszy punkt widzenia tym, którzy być może mieli wątpliwości lub podburzeni emocją starali doszukiwać bestialstwa - Warto pamiętać, że w Oazie znajduje się wielu niemagicznych. Są mniej wytrzymali od czarodziei. Jeżeli któregoś razu nie zapanujemy nad którąś pełnią, co nie jest takie nieprawdopodobne, może mieć to co najmniej tragiczny finał - wyspa miała swoje ograniczenia, nie było dokąd i gdzie z niej uciec. Niewielu czarodziei przeżywało kontakt z wilkołakiem. Z mugola po takim starciu najpewniej zostałby jedynie sos otoczony postrzępionymi kośćmi - Myślę też, że można powiedzieć, iż czarodzieje i mugole w Oazie tworzą swego rodzaju społeczeństwo, a to zawsze odnosiło się do przeklętych z rezerwą i tego się nie zmieni w tydzień, miesiąc, pół roku. Nie ma potrzeby tworzenia spięć. Tym bardziej, że istnieją inne możliwości - Spojrzał na Alexandra - Myślę, że to dobry pomysł by poszukać dla nich miejsc, które mogłyby należeć do nich. Mogę podjąć się poszukiwań pustostanów, bezpiecznych miejsc. Myślę, że okolice Devon czy Kornwalii by się nadały. Można byłoby też przeczesać Irlandię czy Szkocję. Tam konflikt nie jest jeszcze tak odczuwalny. Powinni być tam względnie bezpieczni - zasugerował, zaproponował siebie. Był dość mobilny od kiedy przyjął od ojca eatonana.
Kiedy padła prośba o to by zaraportować dokonania. Anthony podniósł się ze swojego miejsca. Nie śpieszył się. Jednocześnie mówił, przemieszczając się spokojnym krokiem bliżej gwardzistów.
- Jeszcze w maju udało nam się z Bottem zabezpieczyć przejście do Munga prowadzące poprzez znajdujace się w podziemiach Archiwa - wspomniał zastanawiając się nad tym co udało mu się zrobić - Z Keatem i Williamem udało nam się przekonać aptekarza na Pokątnej do współpracy. Tu nie obyło się jednak bez zamieszania. Pojawiła się trójka mącicieli z którymi sobie jednak poradziliśmy. Dwójce udało nam się wyczyścić pamięć. Jeden zbiegł. Wypadałoby więc co jakiś czas zweryfikować czy nikt niepotrzebnie nie nachodzi Sluga i Jiggersa - kończąc to mówić zasiadł na przeciwko Williama. Nieprawdaż? zdawało się mówić spojrzenie którym oblepił czarodzieja zachęcając go do potwierdzenia.
|Zmieniam miejsce z 11->24
Słuchał jednak kolejnych usprawiedliwień dotyczących nieobecnych, których ilość jednak nie pokrywała się z ilością pustych miejsc. Słabli.
Skinął Kieranowi na znak przyjęcia do wiadomości jego chęci zaangażowania. Pomoc kogoś bieglejszego od niego w magii obronnej była mile widziana. Było sporo zaklęć z tej dziedziny ułatwiające bezpieczne poruszanie się po ulicach.
Nie zdziwiło go nastawienie co poniektórych co do jego sceptycyzmu. Właściwie postanowił być wyrozumiały co do ich naiwności czy panicznej próby zamykania oczu na brzydkie fakty. Bo bez względu na to, jak bardzo chcieli postrzegać wilkołaki jako zwykłych ludzi - to takimi nigdy już nie będą. Znamię klątwy, wyjątkowo niebezpiecznej, będzie się za nimi ciągnęło do grobowej deski. Wiedzieli to oni, wiedziało też społeczeństwo - i z tego powodu jedno od drugiego trzymało się przeważnie w bezpiecznej odległości. Taka była prawda.
- Nie wiem co napisał Picard, lecz myślę, że nie bez powodu niektóre zarejestrowane wilkołaki dobrowolnie odwiedzały specjalnie przygotowaną na czas pełni przez ministerstwo celę - uniusł jasną brew na słowa Floreana. Część z wilkołaków świadoma była niebezpieczeństwa, jakie stwarzała. Tego, że się nie kontrolują. Miał kiedyś kuzynkę, która myślała, że sobie z tym poradzi sama. Miał - Mugole to też nie zwierzęta, a jednak trzymamy ich w Oazie - zauważył bo nie lubił jak jego łapano za słówka. Zdecydowanie nie był tu po to by zastanawiać się jakimi synonimami operować by czyjaś wrażliwa dusza nie podeszła mu pod stopę. Postanowił więc wyjaśnić co miał na myśli - Nie chcę być złośliwy - zdradził, zapewnił - Nie chcę wywoływać poróżnienia, czy niepotrzebnego nam tu w dyskusji konfliktu. Staram się spojrzeć na sprawę rozsądnie... Bo z tego co rozumiem, nie chodzi tu o kilku wilkołaków, a kilkunastu, może kilkudziesięciu. Nawet jeżeli mamy sojuszników, którzy umożliwią nam dostęp do akonitu to nie jest to tania ingrediencja. Zbliża się również zima i jak zauważył Alexander nie będzie lżej. Nie mówię, że nie możemy im jej zaoferować, jeżeli będziemy mogli, lecz byłbym ostrożny w gwarantowaniu im, że zawsze ją u nas znajdą. Nieco wątpię, że posiadamy środki by miesiąc w miesiąc być wstanie zapewnić zapotrzebowanie na eliksir umożliwiający likantropom kontrolę - starał się przedstawić szerszy punkt widzenia tym, którzy być może mieli wątpliwości lub podburzeni emocją starali doszukiwać bestialstwa - Warto pamiętać, że w Oazie znajduje się wielu niemagicznych. Są mniej wytrzymali od czarodziei. Jeżeli któregoś razu nie zapanujemy nad którąś pełnią, co nie jest takie nieprawdopodobne, może mieć to co najmniej tragiczny finał - wyspa miała swoje ograniczenia, nie było dokąd i gdzie z niej uciec. Niewielu czarodziei przeżywało kontakt z wilkołakiem. Z mugola po takim starciu najpewniej zostałby jedynie sos otoczony postrzępionymi kośćmi - Myślę też, że można powiedzieć, iż czarodzieje i mugole w Oazie tworzą swego rodzaju społeczeństwo, a to zawsze odnosiło się do przeklętych z rezerwą i tego się nie zmieni w tydzień, miesiąc, pół roku. Nie ma potrzeby tworzenia spięć. Tym bardziej, że istnieją inne możliwości - Spojrzał na Alexandra - Myślę, że to dobry pomysł by poszukać dla nich miejsc, które mogłyby należeć do nich. Mogę podjąć się poszukiwań pustostanów, bezpiecznych miejsc. Myślę, że okolice Devon czy Kornwalii by się nadały. Można byłoby też przeczesać Irlandię czy Szkocję. Tam konflikt nie jest jeszcze tak odczuwalny. Powinni być tam względnie bezpieczni - zasugerował, zaproponował siebie. Był dość mobilny od kiedy przyjął od ojca eatonana.
Kiedy padła prośba o to by zaraportować dokonania. Anthony podniósł się ze swojego miejsca. Nie śpieszył się. Jednocześnie mówił, przemieszczając się spokojnym krokiem bliżej gwardzistów.
- Jeszcze w maju udało nam się z Bottem zabezpieczyć przejście do Munga prowadzące poprzez znajdujace się w podziemiach Archiwa - wspomniał zastanawiając się nad tym co udało mu się zrobić - Z Keatem i Williamem udało nam się przekonać aptekarza na Pokątnej do współpracy. Tu nie obyło się jednak bez zamieszania. Pojawiła się trójka mącicieli z którymi sobie jednak poradziliśmy. Dwójce udało nam się wyczyścić pamięć. Jeden zbiegł. Wypadałoby więc co jakiś czas zweryfikować czy nikt niepotrzebnie nie nachodzi Sluga i Jiggersa - kończąc to mówić zasiadł na przeciwko Williama. Nieprawdaż? zdawało się mówić spojrzenie którym oblepił czarodzieja zachęcając go do potwierdzenia.
|Zmieniam miejsce z 11->24
Find your wings
Chociaż spotkanie Zakonu było dziś bardziej kameralne niż w kwietniu, to wilkołaczy coming out przed całym gronem i tak nie należał do prostych. Niespodziewanie, do Tonksa przysiadł się jednak sam lord Prewett (co prawda, trochę przed ogłoszeniem o likantropii, ale na szczęście nie wyglądał, jakby żałował swojej decyzji - albo może lordowie od dziecka uczą się utrzymywać pokerowy wyraz twarzy!), a Florean szybko i dość płomiennie przypomniał wszystkim, że wilkołaki to nie zwierzęta. Michael poczuł się nieco zaskoczony, sam był przed własnym ugryzieniem o wiele mniej tolerancyjny od tej dwójki (prawdę mówiąc, przed laty wypowiadałby się w tonie podobnym do Anthony'ego), ale posłał im blady uśmiech i wdzięczne spojrzenie.
Potem spoważniał, spoglądając na Skamandra aby zrozumieć jego argumenty - i spróbować na nie spojrzeć jak na argumenty (całkiem słuszne, musiał przyznać w duchu), a nie uprzedzenia.
-Hola, nikt nie mówi o spędzaniu pełni w Oazie ani w jakimkolwiek miejscu, gdzie mogą pojawić się ludzie. - zaprotestował szybko. -Decyzję, czy wyspa będzie dla nich otwarta w pozostałe dni miesiąca, pozostawię Wam. Z mojej strony uzależniłbym ją od indywidualnych przypadków, zbiegły pracownik Ministerstwa jak Podmore może potrzebować schronienia bardziej od jakiegoś czystokrwistego czarodzieja, który od lat trzyma się na uboczu. Równie dobrze możemy pomóc im zabezpieczyć ich siedziby, to dorośli czarodzieje, a nie mugole i dzieci. - spojrzał na kwestię realistycznie, nie każdy potrzebował przecież pomocy w takim samym stopniu. Oaza powinna być schronieniem dla bezbronnych.
-Eliksir jest na tyle nowy, że nie musimy obiecywać gruszek na wierzbie. Nadzieja na lepszą przyszłość i tolerancję jest lepsza niż nic. Jak mówiłem, każdy ma indywidualne okoliczności i potrzeby, niektórych wcale nie obchodzi los mugolaków, a innych wręcz przeciwnie. Jeśli znajdziemy odludne miejsca do spędzania pełni, można nawet stworzyć coś w rodzaju wewnętrznego rejestru, tylko dla Gwardii, pozwalającego kontrolować kto gdzie spędza noc - można nawet nałożyć pułapki wokół takich miejsc, żeby nie przyszedł tam nikt niepowołany. Ani zabłąkany mugol, ani wróg, ani brygadzista. Ale część wilkołaków na pewno ma uraz do wszelkich spisów i rejestrów, Ministerstwo ma reputację nadużywania uprawnień, a od kwietnia jest tylko gorzej. Sam jest...byłem zarejestrowany, dla mnie to nie problem zgłosić zaufanym strukturom gdzie jestem, ale innym może kojarzyć się to z opresją, ba - mogą od lat spędzać bezproblemowo pełnie we własnych kryjówkach. Najlepiej wsłuchać się w indywidualne okoliczności.
Oferta pomocy Anthony'ego w poszukiwaniu odludnych miejsc nieco go zaskoczyła, ale nie zdradził zdziwienia i skinął mu lekko głową. -Mieszkam w Kornwalii, a za tydzień mam zamiar spędzić pełnię w Irlandii, już rozeznaję się w tamtejszych lasach. Będę wdzięczny za pomoc z Devon i Szkocją. Spiszę też listę spalonych miejscówek, czyli tych, które są proponowane wilkołakom z rejestru i obecnie patrolowane przez brygadzistów Ministerstwa. - oznajmił.
Z jego strony temat likantropii był zamknięty, ale chętnie odpowie na wszelkie pytania. Tymczasem również postanowił się podzielić postępami w przejmowaniu lokacji.
-W kwietniu zabezpieczyliśmy z Percivalem dróżkę w lesie Burough of Waltham, przekonaliśmy do współpracy nawiedzającego ją poltergeista. Miesiąc temu udaliśmy się Bottem i Susanne Lovegood do Dziurawego Kotła, właściciele lokalu już od dawna pomagali mugolom. Przekonaliśmy ich do ścisłej współpracy z Zakonem, w zamian mamy pomóc wydostać z więzienia ich córkę - ale liczę, że to nie będzie problemem. - zerknął na Kierana i Just, wieści o odbiciu Bramy Zdrajców szybko się roznosiły. -Dziurawy Kocioł jest zabezpieczny pułapkami, Czaroszpieg Susanne odniesie nam o ewentualnych intruzach. Las może się natomiast stać bezpieczną drogą wyjścia z miasta, razem z Marcellą mamy zamiar tam powrócić, dotarły do nas wieści o mugolach, którzy już używają tego szlaku. Oferuję również swoją różdżkę do wszelkich dywersji w porcie. - streścił dotychczasowe postępy, choć był nieco rozczarowany tym, że do tej pory nie udało mu się rozejrzeć w porcie - przedostawanie się do Londynu (szczególnie, że w dzielnicy portowej kojarzyło go sporo osób) bywało jednak uciążliwe, więc skupił swe wysiłki i patrole na lesie.
-Poza Londynem, patrolowałem ostatnio wioskę Tinworth i natknąłem się na zbirów szukających jakiejś mugolskiej rodziny. Wydawali się wolnymi strzelami i już zapomnieli o tym, czego tam szukali - o ile przeżyli -ale wojna może niedługo dotrzeć do mugolskich siedzib poza stolicą. - zauważył też cicho. Nie mieli środków i ludzi, by patrolować całą Anglię, Londyn był priorytetem, ale musieli być chociaż świadomi zagrożenia.
Potem spoważniał, spoglądając na Skamandra aby zrozumieć jego argumenty - i spróbować na nie spojrzeć jak na argumenty (całkiem słuszne, musiał przyznać w duchu), a nie uprzedzenia.
-Hola, nikt nie mówi o spędzaniu pełni w Oazie ani w jakimkolwiek miejscu, gdzie mogą pojawić się ludzie. - zaprotestował szybko. -Decyzję, czy wyspa będzie dla nich otwarta w pozostałe dni miesiąca, pozostawię Wam. Z mojej strony uzależniłbym ją od indywidualnych przypadków, zbiegły pracownik Ministerstwa jak Podmore może potrzebować schronienia bardziej od jakiegoś czystokrwistego czarodzieja, który od lat trzyma się na uboczu. Równie dobrze możemy pomóc im zabezpieczyć ich siedziby, to dorośli czarodzieje, a nie mugole i dzieci. - spojrzał na kwestię realistycznie, nie każdy potrzebował przecież pomocy w takim samym stopniu. Oaza powinna być schronieniem dla bezbronnych.
-Eliksir jest na tyle nowy, że nie musimy obiecywać gruszek na wierzbie. Nadzieja na lepszą przyszłość i tolerancję jest lepsza niż nic. Jak mówiłem, każdy ma indywidualne okoliczności i potrzeby, niektórych wcale nie obchodzi los mugolaków, a innych wręcz przeciwnie. Jeśli znajdziemy odludne miejsca do spędzania pełni, można nawet stworzyć coś w rodzaju wewnętrznego rejestru, tylko dla Gwardii, pozwalającego kontrolować kto gdzie spędza noc - można nawet nałożyć pułapki wokół takich miejsc, żeby nie przyszedł tam nikt niepowołany. Ani zabłąkany mugol, ani wróg, ani brygadzista. Ale część wilkołaków na pewno ma uraz do wszelkich spisów i rejestrów, Ministerstwo ma reputację nadużywania uprawnień, a od kwietnia jest tylko gorzej. Sam jest...byłem zarejestrowany, dla mnie to nie problem zgłosić zaufanym strukturom gdzie jestem, ale innym może kojarzyć się to z opresją, ba - mogą od lat spędzać bezproblemowo pełnie we własnych kryjówkach. Najlepiej wsłuchać się w indywidualne okoliczności.
Oferta pomocy Anthony'ego w poszukiwaniu odludnych miejsc nieco go zaskoczyła, ale nie zdradził zdziwienia i skinął mu lekko głową. -Mieszkam w Kornwalii, a za tydzień mam zamiar spędzić pełnię w Irlandii, już rozeznaję się w tamtejszych lasach. Będę wdzięczny za pomoc z Devon i Szkocją. Spiszę też listę spalonych miejscówek, czyli tych, które są proponowane wilkołakom z rejestru i obecnie patrolowane przez brygadzistów Ministerstwa. - oznajmił.
Z jego strony temat likantropii był zamknięty, ale chętnie odpowie na wszelkie pytania. Tymczasem również postanowił się podzielić postępami w przejmowaniu lokacji.
-W kwietniu zabezpieczyliśmy z Percivalem dróżkę w lesie Burough of Waltham, przekonaliśmy do współpracy nawiedzającego ją poltergeista. Miesiąc temu udaliśmy się Bottem i Susanne Lovegood do Dziurawego Kotła, właściciele lokalu już od dawna pomagali mugolom. Przekonaliśmy ich do ścisłej współpracy z Zakonem, w zamian mamy pomóc wydostać z więzienia ich córkę - ale liczę, że to nie będzie problemem. - zerknął na Kierana i Just, wieści o odbiciu Bramy Zdrajców szybko się roznosiły. -Dziurawy Kocioł jest zabezpieczny pułapkami, Czaroszpieg Susanne odniesie nam o ewentualnych intruzach. Las może się natomiast stać bezpieczną drogą wyjścia z miasta, razem z Marcellą mamy zamiar tam powrócić, dotarły do nas wieści o mugolach, którzy już używają tego szlaku. Oferuję również swoją różdżkę do wszelkich dywersji w porcie. - streścił dotychczasowe postępy, choć był nieco rozczarowany tym, że do tej pory nie udało mu się rozejrzeć w porcie - przedostawanie się do Londynu (szczególnie, że w dzielnicy portowej kojarzyło go sporo osób) bywało jednak uciążliwe, więc skupił swe wysiłki i patrole na lesie.
-Poza Londynem, patrolowałem ostatnio wioskę Tinworth i natknąłem się na zbirów szukających jakiejś mugolskiej rodziny. Wydawali się wolnymi strzelami i już zapomnieli o tym, czego tam szukali - o ile przeżyli -ale wojna może niedługo dotrzeć do mugolskich siedzib poza stolicą. - zauważył też cicho. Nie mieli środków i ludzi, by patrolować całą Anglię, Londyn był priorytetem, ale musieli być chociaż świadomi zagrożenia.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zamiast Farleya odpowiedziała Justine, wyjaśniając to dziwne zachowanie, niezrozumiałe słowa, które wzbudziły we mnie czujność i niepokój. Kiwnąłem jedynie głową, zastanawiając się jaka była to klątwa i jak do tego doszło, lecz miałem zamiar zapytać o to później, gdy spotkanie dobiegnie już końca. Przeczuwałem, że to może być dłuższa historia.
- Ciebie także, Anthony - odpowiedziałem Macmillanowi. - Jak podoba ci się życie małżeńskie? - spytałem krótko, siląc się na uśmiech; później, gdy mówił moja małżonka w jego głosie pobrzmiewała duma i mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
Imię Samuela Skamandera przyciągnęło moje spojrzenie do jego kuzyna, który przekazał nam wieści o jego prawdopodobnej śmierci. Informacja ta przybiła mnie w duchu jeszcze bardziej. Botta nigdy nie miałem okazji poznać, Samuela zaś znałem osobiście, pracowaliśmy razem i ceniłem go jako człowieka i aurora, utalentowanego czarodzieja. Jego śmierć to niepowetowana strata, nie tylko dla Zakonu Feniksa, ale całego społeczeństwa. Uratował tyle żyć, że nie byłbym w stanie ich zliczyć i zginął w walce. Honorowo. Opuściłem wzrok, zachowując milczenie, by i jemu oddać hołd. Powinniśmy byli wypić za niego szklankę dobrej whisky.
- Jeśli nie są magicznymi stworzeniami, to dlaczego Biuro Kontroli Wilkołaków podlega pod Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami? - spytałem sceptycznym tonem, lekko unosząc przy tym brew, gdy spojrzałem na magizoologa Percivala. Na pewno wiedział o nich więcej, lecz z tym, że są w pełni ludźmi nie mogłem się zgodzić. - Nie przeczę temu, że mają w sobie człowieczeństwo, nie zapominajmy jednak, że zmieniają się w krwiożercze bestie, które są złaknione krwi i przenoszą tę klątwę na innych, zabijają. Są dotknięci klątwą. Klątwy rodzą się z czarnej magii. Są nią skażeni. Mówię o tych, które nie chcą poddać się kontroli, nie rejestrują się w Biurze Kontroli tak jak ty, Michael - mówiłem dalej, zerkając kontrolnie na przyjaciela. Nie chciałem, aby odebrał źle moje słowa. Wiedział, że dla mnie on sam był wyjątkiem, któremu ufałem - ale nie mogłem tego powiedzieć o innych wilkołakach. - Jak odróżnić jednych od drugich, jeśli chcemy warzyć dla nich wywar tojadowy, o którym mówicie? Trzeba się nad tym zastanowić, bo być może przypadkiem zaufamy wilkołakowi, który nie pragnie wrócić do dawnego życia, który zwrócił się ku swojej wilczej naturze i podając mu eliksir tojadowy wciśniemy mu broń w łapy. Nie mówię, że nie powinniśmy udzielać im pomocy i schronienia. Sugeruję jedynie bardziej pochylić się nad tym tematem.
Zamilkłem, kiedy głos zajął Anthony Skamander. Zawsze w środku coś mnie bolało i piekła duma, kiedy musiałem przyznać mu rację. Dziś nastał ten nieszczęśliwy dzień, gdy znów musiałem to zrobić. Pokiwałem jedynie głową, nie chcąc powtarzać powiedzianych przez niego słów. - Pomogę ci z poszukiwaniem miejsc, które posłużą im za schronienie - zwróciłem się do Skamandera. Pomimo dzielących nas różnic i konfliktu charakterów, to potrafiliśmy dobrze współpracować.
- Moje pytanie brzmi - jak mają nas wesprzeć w tej wojnie, skoro poza pełnią są jedynie, jak mówicie, ludźmi? Nie są przygotowani do walki w żaden sposób, może nawet nie będą chcieli chwycić za różdżki. Czy jako ludzie są bardziej wytrzymali? Jak w wilczej postaci? Czy może chcemy, aby walczyli dla nas w formie bestii? - spytałem. Nie podważałem racjonalności i słuszności decyzji Gwardzistów, jednak chciałem znać powody i cel działań jakie mieliśmy wszyscy pojąć. Podjęcie petraktacji z olbrzymami było dla mnie o wiele bardziej zrozumiałe.
Sugestia Williama wydała mi się nieco dziwna i niepotrzebna. Nikt nie musiał przecież krzyczeć, abyśmy się słyszeli, to nie była też grupa wsparcia poturbowanych przez życie, abyśmy mieli budować poczucie wspólnoty i bliskości, lecz jeśli jednak miało to komuś pomóc... Wstałem zatem z miejsca i zająłem krzesło tuż obok Williama.
- W czerwcu ja i panna Gwendolyn Grey zabezpieczyliśmy plac Bedford Square. Napotkaliśmy patrol, ale poradziliśmy sobie. Podobna sytuacja miała miejsce kilka dni temu. Na Pokątnej prowadził swój salon wróżbita, który pomagał mugolakom. Ja i Hannah Wright odwiedziliśmy go, aby porozmawiać i zabezpieczyć lokal. Wierzę, że udało się nam go przekonać i nie zaprzestanie udzielania pomocy. Wie, że może się do nas zwrócić - poinformowałem wszystkich, kiedy temat zszedł na przejęcia istotnych punktów w Londynie.
Wiedziałem jednak, że to za mało.
- Chciałbym również zapytać, czy mamy plany zwrócenia się do zagranicznych rządów o udzielenie wsparcia? Sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że uważam to nie za możliwość, a konieczność. Nas sąsiedzi nie powinni pozostać obojętni na to, co się dzieje na Wyspach - powiedziałem, zwracając spojrzenie ku trójce Gwardzistów.
miejsce 7-->5
- Ciebie także, Anthony - odpowiedziałem Macmillanowi. - Jak podoba ci się życie małżeńskie? - spytałem krótko, siląc się na uśmiech; później, gdy mówił moja małżonka w jego głosie pobrzmiewała duma i mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
Imię Samuela Skamandera przyciągnęło moje spojrzenie do jego kuzyna, który przekazał nam wieści o jego prawdopodobnej śmierci. Informacja ta przybiła mnie w duchu jeszcze bardziej. Botta nigdy nie miałem okazji poznać, Samuela zaś znałem osobiście, pracowaliśmy razem i ceniłem go jako człowieka i aurora, utalentowanego czarodzieja. Jego śmierć to niepowetowana strata, nie tylko dla Zakonu Feniksa, ale całego społeczeństwa. Uratował tyle żyć, że nie byłbym w stanie ich zliczyć i zginął w walce. Honorowo. Opuściłem wzrok, zachowując milczenie, by i jemu oddać hołd. Powinniśmy byli wypić za niego szklankę dobrej whisky.
- Jeśli nie są magicznymi stworzeniami, to dlaczego Biuro Kontroli Wilkołaków podlega pod Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami? - spytałem sceptycznym tonem, lekko unosząc przy tym brew, gdy spojrzałem na magizoologa Percivala. Na pewno wiedział o nich więcej, lecz z tym, że są w pełni ludźmi nie mogłem się zgodzić. - Nie przeczę temu, że mają w sobie człowieczeństwo, nie zapominajmy jednak, że zmieniają się w krwiożercze bestie, które są złaknione krwi i przenoszą tę klątwę na innych, zabijają. Są dotknięci klątwą. Klątwy rodzą się z czarnej magii. Są nią skażeni. Mówię o tych, które nie chcą poddać się kontroli, nie rejestrują się w Biurze Kontroli tak jak ty, Michael - mówiłem dalej, zerkając kontrolnie na przyjaciela. Nie chciałem, aby odebrał źle moje słowa. Wiedział, że dla mnie on sam był wyjątkiem, któremu ufałem - ale nie mogłem tego powiedzieć o innych wilkołakach. - Jak odróżnić jednych od drugich, jeśli chcemy warzyć dla nich wywar tojadowy, o którym mówicie? Trzeba się nad tym zastanowić, bo być może przypadkiem zaufamy wilkołakowi, który nie pragnie wrócić do dawnego życia, który zwrócił się ku swojej wilczej naturze i podając mu eliksir tojadowy wciśniemy mu broń w łapy. Nie mówię, że nie powinniśmy udzielać im pomocy i schronienia. Sugeruję jedynie bardziej pochylić się nad tym tematem.
Zamilkłem, kiedy głos zajął Anthony Skamander. Zawsze w środku coś mnie bolało i piekła duma, kiedy musiałem przyznać mu rację. Dziś nastał ten nieszczęśliwy dzień, gdy znów musiałem to zrobić. Pokiwałem jedynie głową, nie chcąc powtarzać powiedzianych przez niego słów. - Pomogę ci z poszukiwaniem miejsc, które posłużą im za schronienie - zwróciłem się do Skamandera. Pomimo dzielących nas różnic i konfliktu charakterów, to potrafiliśmy dobrze współpracować.
- Moje pytanie brzmi - jak mają nas wesprzeć w tej wojnie, skoro poza pełnią są jedynie, jak mówicie, ludźmi? Nie są przygotowani do walki w żaden sposób, może nawet nie będą chcieli chwycić za różdżki. Czy jako ludzie są bardziej wytrzymali? Jak w wilczej postaci? Czy może chcemy, aby walczyli dla nas w formie bestii? - spytałem. Nie podważałem racjonalności i słuszności decyzji Gwardzistów, jednak chciałem znać powody i cel działań jakie mieliśmy wszyscy pojąć. Podjęcie petraktacji z olbrzymami było dla mnie o wiele bardziej zrozumiałe.
Sugestia Williama wydała mi się nieco dziwna i niepotrzebna. Nikt nie musiał przecież krzyczeć, abyśmy się słyszeli, to nie była też grupa wsparcia poturbowanych przez życie, abyśmy mieli budować poczucie wspólnoty i bliskości, lecz jeśli jednak miało to komuś pomóc... Wstałem zatem z miejsca i zająłem krzesło tuż obok Williama.
- W czerwcu ja i panna Gwendolyn Grey zabezpieczyliśmy plac Bedford Square. Napotkaliśmy patrol, ale poradziliśmy sobie. Podobna sytuacja miała miejsce kilka dni temu. Na Pokątnej prowadził swój salon wróżbita, który pomagał mugolakom. Ja i Hannah Wright odwiedziliśmy go, aby porozmawiać i zabezpieczyć lokal. Wierzę, że udało się nam go przekonać i nie zaprzestanie udzielania pomocy. Wie, że może się do nas zwrócić - poinformowałem wszystkich, kiedy temat zszedł na przejęcia istotnych punktów w Londynie.
Wiedziałem jednak, że to za mało.
- Chciałbym również zapytać, czy mamy plany zwrócenia się do zagranicznych rządów o udzielenie wsparcia? Sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że uważam to nie za możliwość, a konieczność. Nas sąsiedzi nie powinni pozostać obojętni na to, co się dzieje na Wyspach - powiedziałem, zwracając spojrzenie ku trójce Gwardzistów.
miejsce 7-->5
becomes law
resistance
becomes duty
Zgodziła się z Kieranem krótkim skinieniem głowy. Im mniej ich będzie przy transporcie szafki i nakładaniu zabezpieczeń, tym lepiej - wzrośnie szansa, że nie zwrócą niczyjej uwagi. Milczała, kiedy Alex z Kieranem przedstawiali dalszy plan.
- Razem z Keatonem przejęliśmy wyjście z kanałów w dokach. Przejęliśmy też miejsce zwaną Bramą Zdrajców - jedno z wodnych wejść do Tower. - oznajmiła krótko by zacisnąć zęby. - Początkiem lipca z Lucindą i Blake’iem starliśmy się z trójką Rycerzy na Connaught Square. Trudno powiedzieć jak, ale sytuacja przestała być do opanowania. Musieliśmy odpuścić. - przyznała zgodnie z prawdą. Rozkładając zaciśnięta wcześniej w pięść rękę. Odejście, pozwoliło im nie ponieść większych strat. Zarówno Lucinda, jak i Percival spisali się tego dnia świetnie.
- Zaproponujemy im możliwość jego zdobycia i wsparcie przy środkach, które posiadamy. Dokładnie tyle na ile możemy sobie pozwolić. Zabezpieczenia całkowicie darmowe w tym zaklęcie Fideliusa, jeśli będzie trzeba. - niewielu to potrafiło. Jednak ona, po miesiącach spędzanych w księgach rozgryzła jak poprawnie go nałożyć. Poprawnie i skutecznie.
- Więc uważasz, że jako ludzie nie są zdolni walczyć? Czy martwisz się, że nie zechcą? - zapytała spoglądając na niego niebieskimi tęczówkami. - Alex wyjaśnił, w dużej mierze chodzi też o to, by nasi przeciwnicy nie zyskali kolejnej siły. Mają dementorów i olbrzymy po swojej stronie. Trudno przewidzieć, do kogo pójdą dalej. I trzeba przyznać, że ich zaplecze jest obszerniejsze niż nasze. Dlatego, musimy odwołać się do uczuć i do możliwości. Do perspektywy - czy może raczej ich widoku. W przeciwieństwie do olbrzymów, wilkołaki to ludzie, o własnych osobowościach, problemach i emocjach. I to je musimy przekonać i do nich trafić. - podsumowała krótko bo więcej tak naprawdę nie było do powiedzenia. Owszem istniało ryzyko. Ale nie było ono mniejsze, niż przy podejmowaniu współpracy z olbrzymami. Byli niebezpieczni, ale mogli okazać się też przydatni. Musieli zacząć działać dalej. A co najważniejsze, nie pozwolić, by ich bierność pozwoliło wrogowi poszerzyć szeregi jeszcze bardziej.
- Razem z Keatonem przejęliśmy wyjście z kanałów w dokach. Przejęliśmy też miejsce zwaną Bramą Zdrajców - jedno z wodnych wejść do Tower. - oznajmiła krótko by zacisnąć zęby. - Początkiem lipca z Lucindą i Blake’iem starliśmy się z trójką Rycerzy na Connaught Square. Trudno powiedzieć jak, ale sytuacja przestała być do opanowania. Musieliśmy odpuścić. - przyznała zgodnie z prawdą. Rozkładając zaciśnięta wcześniej w pięść rękę. Odejście, pozwoliło im nie ponieść większych strat. Zarówno Lucinda, jak i Percival spisali się tego dnia świetnie.
- Zaproponujemy im możliwość jego zdobycia i wsparcie przy środkach, które posiadamy. Dokładnie tyle na ile możemy sobie pozwolić. Zabezpieczenia całkowicie darmowe w tym zaklęcie Fideliusa, jeśli będzie trzeba. - niewielu to potrafiło. Jednak ona, po miesiącach spędzanych w księgach rozgryzła jak poprawnie go nałożyć. Poprawnie i skutecznie.
- Więc uważasz, że jako ludzie nie są zdolni walczyć? Czy martwisz się, że nie zechcą? - zapytała spoglądając na niego niebieskimi tęczówkami. - Alex wyjaśnił, w dużej mierze chodzi też o to, by nasi przeciwnicy nie zyskali kolejnej siły. Mają dementorów i olbrzymy po swojej stronie. Trudno przewidzieć, do kogo pójdą dalej. I trzeba przyznać, że ich zaplecze jest obszerniejsze niż nasze. Dlatego, musimy odwołać się do uczuć i do możliwości. Do perspektywy - czy może raczej ich widoku. W przeciwieństwie do olbrzymów, wilkołaki to ludzie, o własnych osobowościach, problemach i emocjach. I to je musimy przekonać i do nich trafić. - podsumowała krótko bo więcej tak naprawdę nie było do powiedzenia. Owszem istniało ryzyko. Ale nie było ono mniejsze, niż przy podejmowaniu współpracy z olbrzymami. Byli niebezpieczni, ale mogli okazać się też przydatni. Musieli zacząć działać dalej. A co najważniejsze, nie pozwolić, by ich bierność pozwoliło wrogowi poszerzyć szeregi jeszcze bardziej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jej spojrzenie powolnie sunęło po każdym, kto wypowiadał się na temat ostatnich wydarzeń w Londynie. Odpuściła sobie notowanie na temat wspominania o poprzednich misjach tak długo, jak nie wprowadzały żadnego przełomu w prowadzonych sprawach. W rozmyślaniu czasami cicho stukała końcówką ołówka o zbitą kartkę papieru. Szkoda, że nie było tu Susanne, ona zawsze trochę lepiej radziła sobie z wyłapywaniem najważniejszych szczegółów.
Siedziała dosyć cicho, nie chcąc wprowadzać zamieszania, niech reszta rozmawia spokojnie. Dobrze też było zobaczyć Pana Kierana przy samym szczycie stołu, uważała, że to miejsce mu pasuje, podobnie jak nowe blizny. W stronę Alexandra kiwnęła lekko głową i zaczęła spisywać słowa Michaela. Ona sama była przekonana co do pomysłu wilkołaków tak pół na pół. Z jednej strony były strasznie niebezpiecznymi istotami, którymi starsza siostra straszyła ją, kiedy Marcy była tylko dzieciakiem, a z drugiej strony to również niechciani, prześladowani ludzie. - Ja rozumiem zasadę ograniczonego zaufania, ale... Może po prostu ich spytamy? - Zaproponowała, patrząc to na Anthony'ego, to na Michaela, a na koniec jeszcze na podróżującego po sali Cedrica. - To czarodzieje w końcu, prawda? Nie musimy od razu traktować ich jak rodziny, ale sądzę, że niektórzy mogą potrzebować pomocy równie mocno co mugole, o ile nie bardziej. Mogę również pomóc z szukaniem miejsc. Dobrze radzę sobie na miotle, a jakaś mała wysepka w Caithness to całkiem niezły pomysł.
Bycie wyklętym, potworem i jeszcze dodatkowo ściganym. Beznadziejna sytuacja, prawda? Eliksir rzeczywiście mógł dawać dużo pomocy, ale w najgorszym przypadku mogli przecież wysłać ich na jakąś niezidentyfikowaną wysepkę, żeby się wybiegały. Odetchnęła cicho znowu, założyła nogę na nogę, oparła łokieć o kolano, zaś na przegubie swoją brodę. Wiedziała, że teraz zacznie się prawdopodobnie najgłupsza opowieść, jaką widziała ta sala. - Ja, Hannah i Lucinda w maju udałyśmy się do Londynu, żeby rozlepić propagandowe plakaty w mieście. Widniała na nich podobizna Cronusa Malfoya. Możliwe, że przesadziłyśmy z rozmachem, ponieważ powiększyłyśmy jeden plakat i zawiesiłyśmy na wieży Big Bena. Niestety, trafiłyśmy na trójkę mężczyzn, którzy z jakiegoś powodu stwierdzili, że najlepszym pomysłem na pozbycie się papieru ze ściany jest podpalenie go płomieniami Szatańskiej Pożogi. Wyszłyśmy z tego cało dzięki połączonemu Pluviasso oraz Nebula exstiguere, aczkolwiek trzeba było rzucić około ośmiu takich chmur, żeby ugasić rozszalały ogień, więc sugerowałabym poruszanie się w większych grupach. A no i Big Ben od tamtego czasu lewituje wpół drogi do ziemi. - Cały czas to mówiąc obracała ołówkiem w dłoni.
Siedziała dosyć cicho, nie chcąc wprowadzać zamieszania, niech reszta rozmawia spokojnie. Dobrze też było zobaczyć Pana Kierana przy samym szczycie stołu, uważała, że to miejsce mu pasuje, podobnie jak nowe blizny. W stronę Alexandra kiwnęła lekko głową i zaczęła spisywać słowa Michaela. Ona sama była przekonana co do pomysłu wilkołaków tak pół na pół. Z jednej strony były strasznie niebezpiecznymi istotami, którymi starsza siostra straszyła ją, kiedy Marcy była tylko dzieciakiem, a z drugiej strony to również niechciani, prześladowani ludzie. - Ja rozumiem zasadę ograniczonego zaufania, ale... Może po prostu ich spytamy? - Zaproponowała, patrząc to na Anthony'ego, to na Michaela, a na koniec jeszcze na podróżującego po sali Cedrica. - To czarodzieje w końcu, prawda? Nie musimy od razu traktować ich jak rodziny, ale sądzę, że niektórzy mogą potrzebować pomocy równie mocno co mugole, o ile nie bardziej. Mogę również pomóc z szukaniem miejsc. Dobrze radzę sobie na miotle, a jakaś mała wysepka w Caithness to całkiem niezły pomysł.
Bycie wyklętym, potworem i jeszcze dodatkowo ściganym. Beznadziejna sytuacja, prawda? Eliksir rzeczywiście mógł dawać dużo pomocy, ale w najgorszym przypadku mogli przecież wysłać ich na jakąś niezidentyfikowaną wysepkę, żeby się wybiegały. Odetchnęła cicho znowu, założyła nogę na nogę, oparła łokieć o kolano, zaś na przegubie swoją brodę. Wiedziała, że teraz zacznie się prawdopodobnie najgłupsza opowieść, jaką widziała ta sala. - Ja, Hannah i Lucinda w maju udałyśmy się do Londynu, żeby rozlepić propagandowe plakaty w mieście. Widniała na nich podobizna Cronusa Malfoya. Możliwe, że przesadziłyśmy z rozmachem, ponieważ powiększyłyśmy jeden plakat i zawiesiłyśmy na wieży Big Bena. Niestety, trafiłyśmy na trójkę mężczyzn, którzy z jakiegoś powodu stwierdzili, że najlepszym pomysłem na pozbycie się papieru ze ściany jest podpalenie go płomieniami Szatańskiej Pożogi. Wyszłyśmy z tego cało dzięki połączonemu Pluviasso oraz Nebula exstiguere, aczkolwiek trzeba było rzucić około ośmiu takich chmur, żeby ugasić rozszalały ogień, więc sugerowałabym poruszanie się w większych grupach. A no i Big Ben od tamtego czasu lewituje wpół drogi do ziemi. - Cały czas to mówiąc obracała ołówkiem w dłoni.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ucieszyłem się, kiedy wokół stołu podniosły się głosy broniące wilkołaków. Zawsze starałem się zrozumieć mniejszości, poznać ich problemy i w miarę możliwości okazać wsparcie. Lubiłem rozmawiać mugolami i charłakami, nauczyłem się goblideguckiego, pomagałem w pracy duchom. O wilkołakach nie wiedziałem tak wiele jakbym chciał, ale na chwilę obecną wystarczyło mi wiedza, że są przede wszystkim ludźmi. Tylko raz w miesiącu zamieniają się w bestię, to nie może ich całkiem dyskredytować w oczach społeczeństwa. Kiwnąłem głową Michaelowi, żeby wiedział, że ma moje pełne poparcie. Nie potrafiłem do końca ukryć zdenerwowania, spoglądając na Skamandera, ale nie chciałem się wdawać w dalszą dyskusję. Wciąż nie zgadzałem się z częścią jego postulatów, ale nie potrafiłem się nie zgodzić z pewną ostrożnością, którą powinniśmy się wykazać. Nie tyle dlatego, że są wilkołakami, a po prostu dlatego, że nie znaliśmy tych ludzi. To nie oni przyjdą do nas z chęcią dołączenia, tak jak osoby siedzące przy stole, tylko my nawiedzimy ich z propozycją nie do odrzucenia. Za to Cedric poruszył ciekawą kwestię, o której mógłbym opowiadać godzinami.
- Teoretycy wciąż nie są pewni co do definicji człowieczeństwa, nie wiedzą co zrobić z wilkołakami, centaurami czy duchami, więc wszyscy zostali wrzuceni do worka stworzeń - wzruszyłem ramionami, pozwalając dorzucić swoje trzy grosze na to pytanie, w końcu przez kilka lat pracowałem w tym Departamencie. Co prawda profesjonalnie zajmowałem się duchami, ale miałem znajomych w pozostałych biurach. Codziennie piłem z nimi kawę i słuchałem ich narzekania. Poza tym, pracując w tym konkretnym Departamencie, nie można było nie orientować się w definicjach istoty czy stworzenia. - Zresztą Służba Pomocy Wilkołakom znajduje się w Wydziale Istot, a Biuro Ścigania Wilkołaków i Rejestr już w Wydziale Zwierząt. Nie doszukiwałbym się tutaj głębszych sensów, w ministerstwie po prostu jest bałagan - dodałem, chociaż nie byłem pewny czy w obecnych czasach te wszystkie biura jeszcze istnieją, sytuacja była dynamiczna.
- Teoretycy wciąż nie są pewni co do definicji człowieczeństwa, nie wiedzą co zrobić z wilkołakami, centaurami czy duchami, więc wszyscy zostali wrzuceni do worka stworzeń - wzruszyłem ramionami, pozwalając dorzucić swoje trzy grosze na to pytanie, w końcu przez kilka lat pracowałem w tym Departamencie. Co prawda profesjonalnie zajmowałem się duchami, ale miałem znajomych w pozostałych biurach. Codziennie piłem z nimi kawę i słuchałem ich narzekania. Poza tym, pracując w tym konkretnym Departamencie, nie można było nie orientować się w definicjach istoty czy stworzenia. - Zresztą Służba Pomocy Wilkołakom znajduje się w Wydziale Istot, a Biuro Ścigania Wilkołaków i Rejestr już w Wydziale Zwierząt. Nie doszukiwałbym się tutaj głębszych sensów, w ministerstwie po prostu jest bałagan - dodałem, chociaż nie byłem pewny czy w obecnych czasach te wszystkie biura jeszcze istnieją, sytuacja była dynamiczna.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie przyjęło nieoczekiwany obrót spraw. Archibald przysunął się bliżej stołu, z uwagą przysłuchując się toczącej się rozmowie. Zupełnie nie znał się na wilkołakach. Jego wiedza opierała się jedynie na opiniach innych, które najczęściej powtarzały te same schematy: krwiożercze bestie, nie ludzie. Nie potrafił pozbyć się tych obrazów z głowy, chociaż starał się zachowywać uprzejmie w stosunku do Michaela. Odpowiedział mu lekkim uśmiechem na to wdzięczne spojrzenie, trochę głupio się przy tym czując, bo mężczyzna nie miał pojęcia, o czym właśnie myślał. Odchrząknął cicho, ponownie skupiając się na toczącej się rozmowie. Nie pomyślał o kończących się zapasach ani o nadchodzącej zimie, to nigdy nie były kwestie, którymi musiał się przejmować. Blokada Londynu brzmiała... poważnie. - Jakie inne ważne punkty macie na myśli? - Zapytał Aleksandra. - Już zdobycie samego portu brzmi jak bardzo skomplikowana operacja, jak znaleźć czas i środki na odbicie innych miejsc w tak krótkim czasie - wyrzucił z siebie wątpliwości, mając nadzieję, że lepiej doświadczeni w walce wyjaśnią mu na czym to ma polegać.
Kiwał delikatnie głową przy słowach Skamandera, bo trudno było się z nim nie zgodzić. Michael też dorzucił kilka interesujących kwestii do dyskusji, ale nic dziwnego, skoro mówił z autopsji. - Nagłe wprowadzenie grupy wilkołaków do Oazy faktycznie mogłoby wywołać niepotrzebne spięcia i konflikty - zgodził się z Anthonym. Rzucanie obietnicami na prawo i lewo o zakwaterowaniu i eliksirze mogło im się odbić czkawką. - Chociaż będziemy im obiecywać tolerancję i lepsze jutro, a z drugiej strony zabronimy im wchodzić do Oazy? - Westchnął, bo to była delikatna kwestia, dużo bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Sięgali po niepewną pomoc, ale czy coś jeszcze im pozostało? Jak wielu sojuszników mogli zdobyć? Nie udało im się przekonać olbrzymów, mogą spróbować z wilkołakami i kim jeszcze? Goblinami? Archibald odnosił wrażenie, że wilkołaki to jedyna grupa u jakiej mogli szukać poparcia, musieli dobrze to przemyśleć.
Kiwał delikatnie głową przy słowach Skamandera, bo trudno było się z nim nie zgodzić. Michael też dorzucił kilka interesujących kwestii do dyskusji, ale nic dziwnego, skoro mówił z autopsji. - Nagłe wprowadzenie grupy wilkołaków do Oazy faktycznie mogłoby wywołać niepotrzebne spięcia i konflikty - zgodził się z Anthonym. Rzucanie obietnicami na prawo i lewo o zakwaterowaniu i eliksirze mogło im się odbić czkawką. - Chociaż będziemy im obiecywać tolerancję i lepsze jutro, a z drugiej strony zabronimy im wchodzić do Oazy? - Westchnął, bo to była delikatna kwestia, dużo bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Sięgali po niepewną pomoc, ale czy coś jeszcze im pozostało? Jak wielu sojuszników mogli zdobyć? Nie udało im się przekonać olbrzymów, mogą spróbować z wilkołakami i kim jeszcze? Goblinami? Archibald odnosił wrażenie, że wilkołaki to jedyna grupa u jakiej mogli szukać poparcia, musieli dobrze to przemyśleć.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Najpierw uśmiechnął się, kiedy usłyszał odpowiedź Cedrica, a następnie na odpowiedź Archibalda. Nie chciał więcej mówić, bo doskonale wiedział, że ten dzień nie był dla Prewetta najwspanialszym, tak jak to sobie zamyślał przed.
– Bardzo, bardzo – odpowiedział na pytanie tego pierwszego, bo nie wiedział od czego zacząć, a spotkanie właściwie się prawie rozpoczęło i nie chciał opowiadać wszystkim o swoich pierwszych wrażeniach zaobrączkowania.
– Abbott – uśmiechnął się jak gdyby nie zdziwił się na brak jego obecności. Zaraz jednak zdecydował się jednak sprostować swój wyraz dezaprobacji wobec wspomnianego szlachcica. – Ja... mogę z nim porozmawiać... gdybyś nie miał czasu – zwrócił się w stronę Selwyna. – Długo się znamy. – A to jednocześnie mógłby być test dla obojga na poprawę relacji.
Był wdzięczny Justine, że była wyjątkowo uważna przy stosowaniu i unikaniu konkretnych słów dotyczących ich zadania. Nie był z siebie dumny, ale jednocześnie miał nadzieję, że jego pijaństwo choć raz się na coś przydało. Poza tym, gdyby przejrzeli ich szwindel... pewnie nie puściliby ich tak po prostu? Prawda?
Uśmiechnął się mimo wszystko do czarownicy, szczególnie kiedy usłyszał, że sojusznikiem został Vincent... ale zaraz za tym, jego wzrok powędrował w stronę starszego Rinehearta. Oczekiwał jakiejkolwiek reakcji... ale ta nie nastąpiła. Zupełnie jak gdyby uczestnictwo syna było dla mężczyzny zeszłorocznym śniegiem.
– Znam młodszego Rinehearta, to dobry czarodziej i przyjaciel – stwierdził jedynie po słowach panny Tonks, a spojrzenie nie schodziło z ojca wspomnianego czarodzeija.
Kwestia wilkołaków z całą pewnością była problematyczna. Anthony myślał jednak, że zawsze było warto spróbować zyskać nowego sojusznika... ale Archibald miał rację, co do tego, że ci mogliby to zrozumieć jako chęć bycia wykorzystanym. Mimo wszystko jednak kiwnął twierdząco starszemu Rineheartowi, co do obietnicy poszukiwania informacji.
Kwestia wilkołaków stawała się coraz bardziej problematyczna z kolejnymi opiniami. A on nie potrafił dodać nic więcej, co mogłoby pomóć pozostałym, dlatego wsłuchiwał się w opinie innych.
Za to na pytanie Alexandra natychmiast odpowiedział:
– Zabezpieczyliśmy z Alexandrem podziemne przejście przy lesie w Londynie. Spotkaliśmy dwójkę czarodziei. Jeden z nich, a właściwie jedna czarownica nas rozpoznała. Nie mam pojęcia kim była, ale z całą pewnością nie darzyła ani mnie, ani Alexandra sympatią. Co do zabezpieczenia na zimę... zawsze możemy przemycać transport właśnie przez to przejście. Aha – przypomniało mu się, gdy spojrzał na list. – Sir Sorphon wyraża chęć wsparcia dla naszej sprawy – po czym przesunął list w stronę prowadzących spotkanie. Do walki jednak wszyscy Macmillanowie stanąć nie mogli.
Kiedy Cedric poruszył kwestię pomocy z zagranicy, Anthony zabrał kolejny głos, przy pomocy podniesienia dłoni, co by to nie wchodzić komuś w słowo.
– Czy to nie powinna być dla nas ostateczność? – Nie znał się na polityce, ale całkiem logiczne wydawało mu się to, że taka pomoc wiele by ich kosztowała.
| Jeżeli coś pominęłm to przepraszam.
– Bardzo, bardzo – odpowiedział na pytanie tego pierwszego, bo nie wiedział od czego zacząć, a spotkanie właściwie się prawie rozpoczęło i nie chciał opowiadać wszystkim o swoich pierwszych wrażeniach zaobrączkowania.
– Abbott – uśmiechnął się jak gdyby nie zdziwił się na brak jego obecności. Zaraz jednak zdecydował się jednak sprostować swój wyraz dezaprobacji wobec wspomnianego szlachcica. – Ja... mogę z nim porozmawiać... gdybyś nie miał czasu – zwrócił się w stronę Selwyna. – Długo się znamy. – A to jednocześnie mógłby być test dla obojga na poprawę relacji.
Był wdzięczny Justine, że była wyjątkowo uważna przy stosowaniu i unikaniu konkretnych słów dotyczących ich zadania. Nie był z siebie dumny, ale jednocześnie miał nadzieję, że jego pijaństwo choć raz się na coś przydało. Poza tym, gdyby przejrzeli ich szwindel... pewnie nie puściliby ich tak po prostu? Prawda?
Uśmiechnął się mimo wszystko do czarownicy, szczególnie kiedy usłyszał, że sojusznikiem został Vincent... ale zaraz za tym, jego wzrok powędrował w stronę starszego Rinehearta. Oczekiwał jakiejkolwiek reakcji... ale ta nie nastąpiła. Zupełnie jak gdyby uczestnictwo syna było dla mężczyzny zeszłorocznym śniegiem.
– Znam młodszego Rinehearta, to dobry czarodziej i przyjaciel – stwierdził jedynie po słowach panny Tonks, a spojrzenie nie schodziło z ojca wspomnianego czarodzeija.
Kwestia wilkołaków z całą pewnością była problematyczna. Anthony myślał jednak, że zawsze było warto spróbować zyskać nowego sojusznika... ale Archibald miał rację, co do tego, że ci mogliby to zrozumieć jako chęć bycia wykorzystanym. Mimo wszystko jednak kiwnął twierdząco starszemu Rineheartowi, co do obietnicy poszukiwania informacji.
Kwestia wilkołaków stawała się coraz bardziej problematyczna z kolejnymi opiniami. A on nie potrafił dodać nic więcej, co mogłoby pomóć pozostałym, dlatego wsłuchiwał się w opinie innych.
Za to na pytanie Alexandra natychmiast odpowiedział:
– Zabezpieczyliśmy z Alexandrem podziemne przejście przy lesie w Londynie. Spotkaliśmy dwójkę czarodziei. Jeden z nich, a właściwie jedna czarownica nas rozpoznała. Nie mam pojęcia kim była, ale z całą pewnością nie darzyła ani mnie, ani Alexandra sympatią. Co do zabezpieczenia na zimę... zawsze możemy przemycać transport właśnie przez to przejście. Aha – przypomniało mu się, gdy spojrzał na list. – Sir Sorphon wyraża chęć wsparcia dla naszej sprawy – po czym przesunął list w stronę prowadzących spotkanie. Do walki jednak wszyscy Macmillanowie stanąć nie mogli.
Kiedy Cedric poruszył kwestię pomocy z zagranicy, Anthony zabrał kolejny głos, przy pomocy podniesienia dłoni, co by to nie wchodzić komuś w słowo.
– Czy to nie powinna być dla nas ostateczność? – Nie znał się na polityce, ale całkiem logiczne wydawało mu się to, że taka pomoc wiele by ich kosztowała.
| Jeżeli coś pominęłm to przepraszam.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchał uważnie wszystkich padających słów, sam jednak w kwestii wilkołaków głosu nie zabierał – głównie dlatego, że nie wiedział na ich temat zbyt wiele, mgliście pamiętając jedynie skrawki lekcji obrony przed czarną magią, na których mówiło się na ich temat. Brutalne przemiany w trakcie pełni budziły w nim niepokój, nie był jednak pewien, na ile był to niepokój uzasadniony, a na ile zbudowany na niesprawdzonych pogłoskach – podjęcie decyzji pozostawiał więc całkowicie w rękach tych, którzy zdawali się mieć szersze pojęcie w temacie: aurorów oraz samego Michaela, który przyznał się do noszenia klątwy likantropii. William spojrzał na niego, wychylając się lekko; choć nic nie powiedział, w jego spojrzeniu błysnął podziw – wywołany nie przez samo bycie wilkołakiem, a przez odwagę, którą Tonks musiał się wykazać, żeby im o tym powiedzieć, nawet pomimo niezbyt przychylnych argumentów, padających z różnych stron.
Gdy Justine wspomniała o wprowadzeniu w szeregi Zakonu Feniksa Vincenta i Maeve, drgnął lekko. – Jeśli chodzi o sojuszników – odezwał się – wczoraj, za zg-g-godą Alexandra, powiedziałem o Zakonie m-m-mojej siostrze, Lydii. Już od j-ja-jakiegoś czasu działała jako łączniczka pomiędzy bojówkami w Londynie i p-p-poza nim, zgodziła się wesprzeć naszą sprawę. – Wciąż nie mógł sobie wybaczyć, że do tej pory o tym nie wiedział, sądząc, że powinien był zorientować się dużo wcześniej – i zaoferować jej pomoc. Było jednak za późno, żeby się nad tym zastanawiać. Przełknął ślinę. – Jest doskonałym jeźdźcem, p-p-potrafi też pozostawać niewidoczna, jeśli chce. Jeżeli będziemy p-po-potrzebować gońca, albo po prostu dodatkowej różdżki – na p-p-pewno nam pomoże – dodał, trochę z ciężkim sercem, nadal nie do końca przekonany co do tego, czy robił dobrze – wciągając ją w to wszystko, w wojnę, w walkę – choć przekazane w liście słowa Hannah uspokoiły te najgorsze z wyrzutów sumienia.
Skończywszy mówić, osunął się lekko na krześle, obserwując dalszy przebieg spotkania; posłał uśmiech do lorda Prewetta oraz do Cedrica, gdy ci zdecydowali się zmienić miejsca, w reakcji na surowe słowa pana Rinehearta zapadając się jednak nieco w sobie; nie był pewien, czym zasłużył sobie na tę niechęć, być może wcześniej powiedział coś nie tak – ale nie odezwał się już na ten temat, w duchu postanawiając nie mówić nic więcej, o ile nie zostanie zapytany.
Do złamania tej milczącej deklaracji zmusiło go dopiero wyczekujące spojrzenie Anthony’ego, który usiadł naprzeciwko niego; William zawiercił się trochę nerwowo na krześle – nie wiedział, dlaczego, ale auror miał w sobie coś takiego, co z miejsca go onieśmielało. – Zg-g-gadza się – powiedział, kiwając głową. Wyprostował się, opierając dłonie na blacie stołu i odchrząkując. – Zdołałem się przyjrzeć jednemu z n-n-nich, wyglądał na kogoś z zagranicy, raczej z p-po-południa – dodał; chociaż nie rozpoznał mężczyzny, byłby w stanie to zrobić, gdyby tylko zobaczył go ponownie. – Jeśli chodzi o ap-p-ptekę, to bywam w Londynie dosyć często, m-m-mogę tam zaglądać – dodał, starając się zamaskować niechęć; miał wrażenie, że aptekarz miał mu nadal trochę za złe, że mało subtelnie przemeblował mu lokal.
przepraszam za jakość, ale dżuma mi nie odpuszcza :c
Gdy Justine wspomniała o wprowadzeniu w szeregi Zakonu Feniksa Vincenta i Maeve, drgnął lekko. – Jeśli chodzi o sojuszników – odezwał się – wczoraj, za zg-g-godą Alexandra, powiedziałem o Zakonie m-m-mojej siostrze, Lydii. Już od j-ja-jakiegoś czasu działała jako łączniczka pomiędzy bojówkami w Londynie i p-p-poza nim, zgodziła się wesprzeć naszą sprawę. – Wciąż nie mógł sobie wybaczyć, że do tej pory o tym nie wiedział, sądząc, że powinien był zorientować się dużo wcześniej – i zaoferować jej pomoc. Było jednak za późno, żeby się nad tym zastanawiać. Przełknął ślinę. – Jest doskonałym jeźdźcem, p-p-potrafi też pozostawać niewidoczna, jeśli chce. Jeżeli będziemy p-po-potrzebować gońca, albo po prostu dodatkowej różdżki – na p-p-pewno nam pomoże – dodał, trochę z ciężkim sercem, nadal nie do końca przekonany co do tego, czy robił dobrze – wciągając ją w to wszystko, w wojnę, w walkę – choć przekazane w liście słowa Hannah uspokoiły te najgorsze z wyrzutów sumienia.
Skończywszy mówić, osunął się lekko na krześle, obserwując dalszy przebieg spotkania; posłał uśmiech do lorda Prewetta oraz do Cedrica, gdy ci zdecydowali się zmienić miejsca, w reakcji na surowe słowa pana Rinehearta zapadając się jednak nieco w sobie; nie był pewien, czym zasłużył sobie na tę niechęć, być może wcześniej powiedział coś nie tak – ale nie odezwał się już na ten temat, w duchu postanawiając nie mówić nic więcej, o ile nie zostanie zapytany.
Do złamania tej milczącej deklaracji zmusiło go dopiero wyczekujące spojrzenie Anthony’ego, który usiadł naprzeciwko niego; William zawiercił się trochę nerwowo na krześle – nie wiedział, dlaczego, ale auror miał w sobie coś takiego, co z miejsca go onieśmielało. – Zg-g-gadza się – powiedział, kiwając głową. Wyprostował się, opierając dłonie na blacie stołu i odchrząkując. – Zdołałem się przyjrzeć jednemu z n-n-nich, wyglądał na kogoś z zagranicy, raczej z p-po-południa – dodał; chociaż nie rozpoznał mężczyzny, byłby w stanie to zrobić, gdyby tylko zobaczył go ponownie. – Jeśli chodzi o ap-p-ptekę, to bywam w Londynie dosyć często, m-m-mogę tam zaglądać – dodał, starając się zamaskować niechęć; miał wrażenie, że aptekarz miał mu nadal trochę za złe, że mało subtelnie przemeblował mu lokal.
przepraszam za jakość, ale dżuma mi nie odpuszcza :c
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Zobaczymy, co się da zrobić - odparł tylko na słowa Asbjorna, nie zdążywszy dodać nic więcej, nim rozpoczęło się spotkanie; kiwnął jednak w stronę alchemika głową, posyłając mu przy tym krótki uśmiech - nie miałby nic przeciwko oprowadzeniu go po rezerwacie, całkowicie pewien, że czarodziej nie tylko potrafiłby się tam właściwie zachować - ale też bez trudu doceniłby wspaniałość oglądanych okazów.
Zaraz potem w pełni skupił jednak swoją uwagę na toczącej się dyskusji na temat wilkołaków. Zasadnej; nie był ignorantem, zdawał sobie sprawę z tego, jak niebezpieczni potrafili być ludzie w trakcie pełni przemienieni w bestie - rozumiał więc zarówno argumenty podnoszone przez Anthony'ego, jak i te padające z ust Alexandra, Justine i pozostałych członków Zakonu Feniksa, o osobistej perspektywie zarysowanej przez Michaela nawet nie wspominając; zatrzymał na nim spojrzenie na dłuższą chwilę, wysłuchując jego słów z uwagą i zainteresowaniem. Doceniał szczerość aurora, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że wysilenie się na nią nie należało do rzeczy prostych. Jedynie pytanie rzucone przez Cedrica sprawiło, że z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami; naprawdę chciał spierać się o nazewnictwo, i to do tego ustalone przez to samo Ministerstwo Magii, które aktualnie bez skrupułów mordowało czarodziejów mugolskiego pochodzenia i mugoli, tylko dlatego, że..? No właśnie. - Biuro, o którym mówisz, to głównie brygadziści, którym zapewne rzeczywiście jest lepiej na duchu z myślą, że polują na zwierzęta, a nie ludzi, ale nie wydaje mi się, żebyśmy to ich chcieli naśladować - odparł chłodno. W trakcie swojej pracy dla departamentu poznał wielu z nich, ale te znajomości nie poprawiły jego opinii na temat pełnionej przez nich profesji. - Istnieją powody, dla których prawie nikt nie zarejestrował się w Rejestrze Wilkołaków. Ci, którzy tego nie zrobili, zapewne dziękują sobie właśnie za tę decyzję. - Nie było tajemnicą, że zarówno wilkołaki, jak i inni mieszańcy - nawet bardziej niż wcześniej - znaleźli się na celowniku zafiksowanej na kwestii czystości krwi władzy. Chciał dodać coś jeszcze, ale ubiegł go Florean; kiwnął w jego stronę głową, zgadzając się z jego słowami. - Nie twierdzę, że powinniśmy całkowicie odrzucić ostrożność i stworzyć dla nich osiedle w Oazie, ani że rozsądnym byłoby korzystanie z ich pomocy w trakcie pełni, kiedy sami nie do końca są w stanie rozróżnić, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Ale jeśli istnieje grupa ludzi, którą mamy szansę przekonać do walki o swoje prawa, i do robienia tego u naszego boku, to sądzę, że warto tę możliwość rozważyć. Zwłaszcza, że sprzymierzeńców raczej nie mamy w nadmiarze. - Zapewne nie tylko on zauważył przerzedzenie przy stole; nie mówiąc już o ciosie, jaki stanowiło sprzymierzenie się olbrzymów z Rycerzami Walpurgii. - Porozmawiajmy z nimi. Tak, jak powiedział Michael - indywidualnie. Przedstawmy im swoje warunki, ograniczenia, na które będą musieli się zgodzić, żeby otrzymać pomoc - w kwestii schronień, w kwestii trzymania się z daleka od Oazy. Ci, którzy są świadomi zagrożeń płynących z własnego stanu, i którzy będą chcieli nas wesprzeć, raczej bez oporów na nie przystaną. Reszta i tak stanowiłaby dla nas bardziej problem niż pomoc - jeśli będzie trzeba, zawsze można im wymazać pamięć - zaproponował, przenosząc spojrzenie w stronę szczytu stołu, gdzie znajdowali się Gwardziści. Mówił spokojnie, prosto - nie unosząc się, bo też nie było do tego powodów; uważał, że dyskusja na temat zabezpieczeń i przygotowań była potrzebna, ryzyko trzeba było zniwelować już na samym początku. Nim skończył mówić, zwrócił się jeszcze do Anthony'ego. - Jakiś czas temu przygotowywałem wyprawę do Szkocji, w okolice Ben Nevis. Znam tamten rejon dosyć dobrze, został mocno dotknięty przez anomalie, więc jest w większości niezamieszkały. Sądzę, że znalazłoby się tam jedno czy dwa miejsca odpowiednie na taką kryjówkę. Mogę też pomóc w przystosowaniu ich do potrzeb naszych... sojuszników, tak, żeby wilkołak po przemianie nie był w stanie samodzielnie się wydostać - zaoferował. Chociaż wilkołaki nie były jego specjalnością, to o groźnych stworzeniach wiedział całkiem sporo; w magazynach rezerwatu zalegało też trochę nieużywanego już sprzętu, który mógłby okazać się przydatny.
W zdaniu raportu z działań w Londynie uprzedzili go Michael i Justine, nie powielał więc już ich słów, jedynie potwierdzając je skinieniem głowy - na wspomnienie Connaught Square wciąż czując ukłucie palących wyrzutów sumienia. Oraz ból, przy każdym wdechu rozchodzący się nieprzyjemnie po klatce piersiowej.
dopisekjakwyżej
Zaraz potem w pełni skupił jednak swoją uwagę na toczącej się dyskusji na temat wilkołaków. Zasadnej; nie był ignorantem, zdawał sobie sprawę z tego, jak niebezpieczni potrafili być ludzie w trakcie pełni przemienieni w bestie - rozumiał więc zarówno argumenty podnoszone przez Anthony'ego, jak i te padające z ust Alexandra, Justine i pozostałych członków Zakonu Feniksa, o osobistej perspektywie zarysowanej przez Michaela nawet nie wspominając; zatrzymał na nim spojrzenie na dłuższą chwilę, wysłuchując jego słów z uwagą i zainteresowaniem. Doceniał szczerość aurora, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że wysilenie się na nią nie należało do rzeczy prostych. Jedynie pytanie rzucone przez Cedrica sprawiło, że z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami; naprawdę chciał spierać się o nazewnictwo, i to do tego ustalone przez to samo Ministerstwo Magii, które aktualnie bez skrupułów mordowało czarodziejów mugolskiego pochodzenia i mugoli, tylko dlatego, że..? No właśnie. - Biuro, o którym mówisz, to głównie brygadziści, którym zapewne rzeczywiście jest lepiej na duchu z myślą, że polują na zwierzęta, a nie ludzi, ale nie wydaje mi się, żebyśmy to ich chcieli naśladować - odparł chłodno. W trakcie swojej pracy dla departamentu poznał wielu z nich, ale te znajomości nie poprawiły jego opinii na temat pełnionej przez nich profesji. - Istnieją powody, dla których prawie nikt nie zarejestrował się w Rejestrze Wilkołaków. Ci, którzy tego nie zrobili, zapewne dziękują sobie właśnie za tę decyzję. - Nie było tajemnicą, że zarówno wilkołaki, jak i inni mieszańcy - nawet bardziej niż wcześniej - znaleźli się na celowniku zafiksowanej na kwestii czystości krwi władzy. Chciał dodać coś jeszcze, ale ubiegł go Florean; kiwnął w jego stronę głową, zgadzając się z jego słowami. - Nie twierdzę, że powinniśmy całkowicie odrzucić ostrożność i stworzyć dla nich osiedle w Oazie, ani że rozsądnym byłoby korzystanie z ich pomocy w trakcie pełni, kiedy sami nie do końca są w stanie rozróżnić, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Ale jeśli istnieje grupa ludzi, którą mamy szansę przekonać do walki o swoje prawa, i do robienia tego u naszego boku, to sądzę, że warto tę możliwość rozważyć. Zwłaszcza, że sprzymierzeńców raczej nie mamy w nadmiarze. - Zapewne nie tylko on zauważył przerzedzenie przy stole; nie mówiąc już o ciosie, jaki stanowiło sprzymierzenie się olbrzymów z Rycerzami Walpurgii. - Porozmawiajmy z nimi. Tak, jak powiedział Michael - indywidualnie. Przedstawmy im swoje warunki, ograniczenia, na które będą musieli się zgodzić, żeby otrzymać pomoc - w kwestii schronień, w kwestii trzymania się z daleka od Oazy. Ci, którzy są świadomi zagrożeń płynących z własnego stanu, i którzy będą chcieli nas wesprzeć, raczej bez oporów na nie przystaną. Reszta i tak stanowiłaby dla nas bardziej problem niż pomoc - jeśli będzie trzeba, zawsze można im wymazać pamięć - zaproponował, przenosząc spojrzenie w stronę szczytu stołu, gdzie znajdowali się Gwardziści. Mówił spokojnie, prosto - nie unosząc się, bo też nie było do tego powodów; uważał, że dyskusja na temat zabezpieczeń i przygotowań była potrzebna, ryzyko trzeba było zniwelować już na samym początku. Nim skończył mówić, zwrócił się jeszcze do Anthony'ego. - Jakiś czas temu przygotowywałem wyprawę do Szkocji, w okolice Ben Nevis. Znam tamten rejon dosyć dobrze, został mocno dotknięty przez anomalie, więc jest w większości niezamieszkały. Sądzę, że znalazłoby się tam jedno czy dwa miejsca odpowiednie na taką kryjówkę. Mogę też pomóc w przystosowaniu ich do potrzeb naszych... sojuszników, tak, żeby wilkołak po przemianie nie był w stanie samodzielnie się wydostać - zaoferował. Chociaż wilkołaki nie były jego specjalnością, to o groźnych stworzeniach wiedział całkiem sporo; w magazynach rezerwatu zalegało też trochę nieużywanego już sprzętu, który mógłby okazać się przydatny.
W zdaniu raportu z działań w Londynie uprzedzili go Michael i Justine, nie powielał więc już ich słów, jedynie potwierdzając je skinieniem głowy - na wspomnienie Connaught Square wciąż czując ukłucie palących wyrzutów sumienia. Oraz ból, przy każdym wdechu rozchodzący się nieprzyjemnie po klatce piersiowej.
dopisekjakwyżej
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata