Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]12.06.16 19:02
First topic message reminder :

Salon

Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 38 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Salon [odnośnik]29.03.20 5:56
Alexander wziął spokojny oddech i podwinął rękawy czarnej szaty tak, jak gdyby przygotowywał się do operacji. Czyli jednak w tę stronę.
Dobrze – odpowiedział ciszy, która zapanowała po słowach Marcelli. Przysiadł po tym na skraju stołu i spojrzał jeszcze raz po wszystkich zgromadzonych z namysłem wymalowanym na młodej twarzy, starając się wybadać z ich mowy ciała jak tak dokładnie się teraz poczuli. Gorzki uśmiech Figg i sposób, w jaki później siedziała na krześle wpatrzona przed siebie wskazywał jasno, że była obrażona. Spojrzał na Percivala, który jakby zdawał się chcieć wtopić w krzesło i zniknąć. Na Steffena, który wyraźnie chciałby wziąć kawałek jabłecznika, ale widocznie coś mu nie pozwalało.
Marcello, możesz na mnie spojrzeć? – zapytał, mając nadzieję, że to zrobi.
Nie uważacie się za jednostkę wojskową. Zdajemy sobie z tego sprawę. Zanim padło to stwierdzenie zapowiedziałem więcej treningów i prosiłem o to, żebyście nam komunikowali czego wam potrzeba i czym chcecie się zajmować. Twoją propozycję jako większy podział zrozumiałem jako to: podział. Nie zgłaszanie się na liście na tablicy, które zresztą jest świetnym pomysłem co powiedziała już Just. Podział na poziomie rekrutacji rozumiem jako podział – powiedział.
Nie wysnuliśmy naszych wniosków znikąd i nie bez powodu nie znalazł się między nimi brak podziału na specyficzne jednostki. Wymieniłem zbytnią pewność siebie, porywczość w działaniach i niesubordynację dowodzącemu, na to kładziemy nacisk i nad tym każdy powinien też zastanowić się indywidualnie w odniesieniu do tego, co działo się na misjach. Stąd raporty zbierane przed spotkaniem, nie zdawane na nim, żeby każdy przeanalizował to samodzielnie, nie na forum. Każde z nas dołożyło wszelkich starań żeby zakończyć misje sukcesem i wiemy o tym, niestety nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Nie generalizujemy, nie pokazujemy też palcem.
Sam nie przeszedłem szkolenia do służb mundurowych, nie jestem aurorem, policjantem czy wiedźmim strażnikiem. Jestem uzdrowicielem, lecz jednak stoję tu przed wami jako Gwardzista i jestem w stanie wskazać i nazwać te problemy oraz zaproponować ich rozwiązanie – powiedział. – A dwa razy usłyszałem już od ciebie słowa, które wskazują na to, że nie sądzisz, że powinienem się tu znajdować – dodał, zwracając się bezpośrednio do Marcelli, po czym zamilknął na moment. Nie, nie był urażony, lecz coś na kształt smutku i rozczarowania ukuło go w klatce piersiowej. Wziął więc wtedy kolejny spokojny oddech, tłamsząc te bezsensowne w tej chwili uczucia.
Nie wyrzucam idei przygotowania do walki do kosza. Nie mówię, że aurorom niepotrzebne jest szkolenie. Ale prawda jest taka, że w większości nie jesteśmy aurorami i chociaż walczyłem i trenowałem z aurorami to na pewno nie powiem wam, jak być aurorem – położył nacisk na ostatnie słowo – ponieważ nim nie jestem i nigdy nim nie będę.
Dobrze wiem, jak to jest być nieprzygotowanym. Ćwiczę i staram się być coraz lepszym, aby nie znaleźć się drugi raz pod czyimś Imperiusem, aby nie musieć widzieć jak na moich oczach komuś dzieje się krzywda dlatego, że nie byłem w stanie czegoś zrobić. Byłem Gwardzistą kiedy Mulciber pozbawił mnie pamięci, kiedy nie byłem w stanie przełamać klątwy, kiedy Rycerze zawlekli mnie ze sobą do Azkabanu i nie zginąłem tylko przez jakieś szczątkowe szczęście – nie sądzę jednak, aby moja porażka wynikła z tego, że przeszedłem Próbę przez przypadek, że metody Zakonu są wybrakowane. Po prostu trafiłem na silniejszego od siebie – przyznał. – A czy jeżeli auror po pełnym przeszkoleniu i latach czynnej pracy w zawodzie nie wygra starcia z czarnoksiężnikiem to czy oznacza to, że nie ma już jakiejkolwiek nadziei i że pozostaje nam się poddać? – zapytał, kręcąc głową. – Nie sądzę. I wątpię, byście byli tutaj, gdybyście się z tym nie zgadzali.
Zaufanie jest kruchą rzeczą. Jako Gwardia nie powiedzieliśmy wam o źródle anomalii, ponieważ nie mogliśmy. Bathilda Bagshot nałożyła na nas obowiązek zachowania milczenia jako nasz przełożony. Są rzeczy, które zatrzymują się na poziomie Gwardii i nie mają prawa przedostać się niżej. Dopiero profesor Bagshot wyjawiła wam tę informację, ponieważ do niej należało podjęcie decyzji o przekazaniu tej wiedzy reszcie Zakonu – wyjaśnił raz jeszcze to, co spadło na nich w grudniu, a co najwyraźniej nadal pozostawało zadrą w umysłach przynajmniej części z nich.
Wstał wtedy ze stołu i wyprostował się, raz jeszcze spoglądając po pokoju.
Prostym słowem podsumowania: tak, dzielenie się umiejętnościami i pomysłami to dobry ruch. Nie, nie sądzimy, że trzeba naprawiać struktury Zakonu. I tak, jeżeli chcemy żeby nie poruszać jakiegoś konkretnego tematu na spotkaniu to naprawdę mamy na myśli to, aby nie poruszać go na spotkaniu. I nie, spotkanie to nie jedyny moment, kiedy możecie z nami porozmawiać, z czego też niejednokrotnie już przecież korzystaliście. Po spotkaniu, następnego dnia, tydzień później o trzeciej w nocy albo jeszcze inne terminy, jesteśmy elastyczni i na pewno coś znajdziemy.
A teraz się zamknę – oznajmił – i możemy sobie pomilczeć wspólnie – dodał, po czym policzył do pięciu. – Albo omówimy pozostałe kwestie – dorzucił po tej krótkiej pauzie, decyzję pozostawiając już im. – Na ten moment była to głównie Oaza, olbrzymy, sekret Śmierciożerców, skierowane pytania do Anthony'ego Skamandera, do Ulyssesa i do Archibalda; jeżeli o czymś zapomniałem to będę wdzięczny za uzupełnienie. A zaraz po tym weźmiemy się za Londyn, bo to jest cholernie wielowątkowy i wymagający temat – powiedział, bezwiednie sięgając do kieszeni szaty i wyciągając z niej opakowanie papierosów. Wyciągnął sobie jednego i zaczął obracać go w palcach, decydując, że lepiej tak niż bawić się różdżką.

| jest to tylko post uzupełniający


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon - Page 38 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 10:34
Lucinda sama nie wierzyła w to co słyszy. Zwykle spotkania Zakonu były wypełnione po brzegi pomysłami, spostrzeżeniami, a czasami nawet głośnymi dyskusjami potrzebnymi tak naprawdę im wszystkim. Dziś Gwardia postanowiła uciszyć głos Zakonu biorąc własną wiedzę i własne decyzje na najważniejsze i niepodważalne. Tylko czy naprawdę uważali, że zarzucanie Zakonników słowami o niesubordynacji, braku posłuszeństwa czy problemach w przewodzeniach misjami skończy się ciszą w eterze? Tak jak już wcześniej powiedziała Justine: byli rodziną, przyjaciółmi i najbliższymi sobie ludźmi. Nie wyobrażała sobie jednak by wymuszanie dyscypliny przebiegało w podobny sposób. Bo do niej nie podchodzi się ani groźbą ani prośbą. Dyscyplinę się buduje. Nie robią to dwie osoby stojące na czele stołu wyrzucając z sienie ostrzeżenia, bo ktoś postanowił poruszyć ważny dla niego temat. To nie reżim. Z reżimem wciąż wszyscy chcieli walczyć.
Blondynka utkwiła wzrok w Marcelkę gdy wylewała z siebie to co już dawno zdążyło się w niej przelać. Chciałaby powiedzieć, że to tak nie wyglądało, ale jej przyjaciółka miała dzisiejszego dnia sporo racji. Po jej wypowiedzi nastąpiła krótka cisza i to też prawdopodobnie spowodowane było czymś więcej niżeli dyscypliną. Dopiero głos Alexa przywołał jej myśli ponownie do salonu w Starej Chacie. Patrzyła na swojego kuzyna i rozumiała, że sam stara się znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. Problemem Gwardii było jednak to, że brali na swoje braki wszystko nie dzieląc się tym z Zakonnikami. Dodatkowo ignorując ich słowa i wzbudzając jeszcze bardziej nerwową atmosferę niż ta była. Chociaż starała się nie zabrać już głosu na dany temat postanowiła nie trzymać jednak języka za zębami. Nie o to tu przecież chodziło. - Nie dziwcie się temu, że ludzie chcąc się wypowiadać. Mówicie, że możemy z wami porozmawiać zawsze, ale dlaczego mamy nie robić tego teraz? Spotykamy się raz na miesiąc, a ostatnio o wiele rzadziej. Jak mają wyglądać w takim razie te spotkania i czemu mają służyć? Rozdanie rozkazów, objaśnienie ich i przejście do ich wykonania? To nie jest oznaka dyscypliny i na pewno nie jest to oznaka szacunku. - odparła przenosząc spojrzenie z Alexa na Just. - Ja rozumiem, że chcecie zmienić sposób funkcjonowania Zakonu, ale nie zapomnijcie o tym, że nie tylko Gwardia tworzy Zakon. Oczywiście ostatnie słowo zawsze należy do was i nikt tego nie kwestionuje, ale nie możecie oczekiwać, że będziemy najpierw wykonywać polecenia, przyjmować rozkazy bez jakichkolwiek pytań, a finalnie nawet o tym nie rozmawiać. - dodała kręcąc przy tym głową. Była zła, ale nie chodziło tutaj o to co chcieli uzyskać, ale jakie środki do tego zastosowali. Spychanie Zakonników na podłogę nikomu nie pomoże. - I na Merlina nie zabraniajcie ludziom zabierać głosu. Nie w obecnych czasach, gdzie każdemu ten głos już został odebrany. - nie tylko głos. Mogli ją zlinczować za ponowne zabieranie głosu w tej sprawie, ale nie powinni oczekiwać, że teraz każdy skuli ogon pod siebie. Przecież nie o to tu chodziło. Każdy miał prawo zareagować, a oni nie mogli im tego prawda odebrać nawet jako Gwardziści.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 38 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 10:41
Wysłuchała uważnie pozostałych — to, co mówili na temat olbrzymów było istotne, nie miała wątpliwości, że wszystkie informacje okażą się przydatne, kiedy staną w obliczu wyzwania. Ona sama kompletnie nie wiedziała, jak podejść do tematu, a rady i wskazówki od wszystkich, którzy mogli pomóc były drogocenne. Kiedy głos zabrał w końcu Alexander, spojrzała na niego niepewna, czy aby dobrze usłyszała, choć przecież siedziała na tyle blisko, że nie powinna mieć z tym problemu. Miała nie podejmować tego tematu; zacisnąć zęby i robić to, co do niej należało, to, czego gwardziści oczekiwali w tym momencie, ale z każdą chwilą nie potrafiła coraz bardziej. A wraz z wrodzonym brakiem umiejętności trzymania języka za zębami, pojawiało się rozgoryczenie i żal, któremu sama nie dowierzała. Chciała wierzyć, że wiedzieli co robili swoimi metodami, mieli w tym jakiś ukryty plan na przyszłość, ale nie umiała. Problem, który pojawił się na poprzednim spotkaniu eskalował, choć rygorystycznymi metodami próbowali go zdusić w zarodku. Nie tylko nieskutecznie, ale i niewłaściwie.
— Wnioski nie podlegają dyskusji— i nikt z nimi nie dyskutował, nie musieli tego nieustannie powtarzać — bo po co, bo jak, skoro nikt nie wiedział czego konkretnie dotyczą? — Nie wysnuliście wniosków z znikąd — powtórzyła po Alexandrze i pokręciła głową. Nie zbierała myśli, słowa cisnęły się same.— Dobrze, że macie te wnioski wysnute na podstawie naszych misji. My ich wzajemnego przebiegu nie znamy. Nie wiemy na jakiej podstawie zostały wyciągnięte, ale solidarnie wszyscy zasłużyliśmy na waszą dezaprobatę. Ochrzaniliście nas jak rozwydrzone dzieciaki, które trzeba poustawiać po kątach, wyrzucając błędy, które rzekomo popełniliśmy i oczekujecie, że będziemy wam ufać. My wszyscy. Karmicie nas ogólnikami i oczekujecie, że każdy z nas zrobi sobie indywidualny rachunek sumienia. Jak mamy się nauczyć na własnych błędach czegoś, jeśli wszystkie analizy zostają w waszych głowach? Na podstawie czego to mamy przemyśleć indywidualnie? Nadmiernej pewności siebie? Przestań, Alex, powtarzać, że niesubordynacja odpowiada za źle wykonaną robotę, nie traktuj nas jak dzieci. I nie mów już: spieprzyliście, zaufajcie nam, ale spieprzyliście, bo to bardzo złe wpływa na morale, które dzięki waszym słowom są już i tak bardzo niskie.— Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, jak czuli się tu teraz Zakonnicy, którzy dołączyli do nich z werwą, pomysłami i chęcią niesienia pomocy, a ich próba zaangażowania została zgaszona nim na dobre zdążyła zapłonąć.— Nie generalizujecie, ale solidarnie wszyscy mamy wybujałe ego.— Patrzyła na Alexa z wyrzutem, lecz nie z powodu nagany, jaką otrzymała wraz z pozostałymi — potrafiła przyjąć na klatę konsekwencje własnych czynów — lecz z niezrozumienia. Wszyscy wiezieli, że jakieś fundamenty owych twierdzeń są, ale nikt nie wiedział gdzie. Może oczekiwała jednak za dużo. — Deklaracje można zmienić w każdej chwili, to nie cyrograf na całe życie. Ktoś może nie być gotowy na stanięcie do walki w pierwszym dniu swojej działalności prozakonnej.— Marcella miała rację, nie chodziło przecież o sztywny podział, a jedynie informację. Zdawali się jednak nie słuchać, ani jej ani nikogo z pozostałych, odgradzając się od wszystkich szklaną powłoką, jakby obawiali się, że ktoś niespodziewanie kichnie, śmiertelnie zagrażając ich zdrowiu. Padły propozycje, wszyscy chcieli się jakoś zaangażować, wyjaśnić to, co wzbudzało wątpliwości i wszyscy znów solidarnie, dostali kopniaka w brzuch. — Jakie rozwiązanie? Marcella zaproponowała rozwiązanie, ale uznaliście, że to samo powiedzieliście innymi słowami. Ja tak nie uważam. Waszym rozkazem— nie propozycja a tym bardziej rozwiązaniem — jest: słuchajcie nas. Zaufajcie nam, jesteśmy ekspertami. — Złota rada, która zapewni im świetlany sukces w każdym kolejnym starciu. Nie byli w stanie tego rozwiązać w ten sposób, było ich zbyt mało, a im samym nie dawali żadnych wskazówek, chociaż twierdzili inaczej. Najwyraźniej zapomnieli, że powiedzenie "zrobiliście to źle" nie jest żadną analizą problemu, a tym bardziej popełnionych podczas walk błędów. Żaden był z niej strateg, a tym bardziej specjalista od wojskowych taktyk, ale umiejętność zarządzania zespołem w tym przypadku była bliska zeru.
— Chcecie żebyśmy z wami rozmawiali, a kiedy chcemy z wami rozmawiać, odpychacie nas. Przyszliśmy tu dziś po to, żeby porozmawiać, a nie po to, by wysłuchać i z własnymi przemyśleniami przyjść za tydzień osobiście. Nie wiem, jak inni, ale ja nie potrzebuję aż tyle do myślenia nad tym, co nie gra. Pewne rzeczy powinny być omawiane wspólni. Jesteśmy grupą ludzi, którzy walczą ze sobą nie raz o życie własne i życie innych ludzi; którzy są razem na froncie, muszą sobie ufać, by przeżyć. Nie tylko wam, sobie również. Są dzięki temu też jak rodzina. Nasze wspólne doświadczenia mogą pomoc innym w uniknięciu błędów, które sami popełniamy. A z waszej strony całe to wsparcie i pomoc, o której mówicie wygląda tak: zrobiliśmy złe, dostaliśmy za to po uszach i mamy sami przemyśleć dlaczego. Spychacie nas do bycia tutaj nic nieznaczącą jednostką, a nie grupą. Mamy być indywidualistami, ale każecie sobie ufać, bo w pojedynkę nigdzie nie zajdziemy. Na jakiej podstawie?— Gdyby nie fakt, że z Tonks łączyły ją prywatne relacje, które budowały zaufanie przez lata i to, że Alex doskonale wiedział jak pomoc po fakcie, nie wiedziałaby, czy mogłaby im ufać podczas walki. Nie po tych słowach, które właśnie usłyszała. I zmartwiło ją to, bo wśród nich było wiele osób, które takich doświadczeń nie miały, a wiary w tych ludzi, którzy zajmują się wskazywaniem kierunku nie mają skąd czerpać.
— Kiedy będzie czas na propozycje? Kiedy będziemy się wszyscy zbierać do wyjścia?— Zmarnowali już tyle czasu na ciągłym podkreślaniu, że niesubordynacja będzie niemile widziana, a sama nie zdołała dotąd zauważyć, by ktokolwiek z nich mógł się na to narazić. Ostrzegali ich — przed czym? Wszystko to brzmiało jak odgórny zakaz mówienia, jeśli nie czegokolwiek to wtedy, kiedy się chce. — Czy wy się w ogóle słyszycie?— zwróciła się do dwójki gwardzistów bezpośrednio. — Brzmicie jak ci, z którymi walczymy — jak władza Malfoya, który bezceremonialnie zamyka usta wszystkim, którzy chcą mówić. — Nie, Alex, nie jesteście elastyczni— Gdyby nie miała do nich za grosz szacunku, roześmiała by się w głos na te słowa. Nie potrzebowali tego spotkania najwyraźniej.— Kompletnie nie jesteście elastyczni. — A propozycją przychodzenia ze wszystkim po spotkaniu tego nie zmieniał. — Jesteśmy tu wszyscy, by was wysłuchać i by zaproponować od siebie wszystko, co możemy. By się zadeklarować. By was prosić o wsparcie i jasną decyzję, co do dalszych działań. Byście obrali właściwy kierunek i poprowadzili nas odpowiednio. Od kiedy spotkania przybrały formę wykładu, na którym wyznacza się czas na podawanie propozycji, których w gruncie rzeczy nie chcecie wcale słuchać? Ludzie maja tak wiele do zaoferowania, chcą pomoc. Działać. I nikt nie chce ich wysłuchać, na Merlina! Maja spisać swoje umiejętności i wywiesić? Chcecie wiedzieć o sojusznikach i tym, co potrafią, a dziś tym, którzy tu zasiedli po raz pierwszy nie dajecie prawa mówić. Czy tyko ja tu widzę same sprzeczności? To nie jest niesubordynacja ani nadmierna pewność siebie. To  f r u s t r a c j a. — Ludzie aż rwą się do działania, a nie mogą zrobić nic. Teraz - już nawet się odezwać. — I zamiast skupić się na działaniach przeciwko Rycerzom i Sami Wiecie Komu, po raz kolejny wałkujemy temat komunikacji między sobą i naszych relacji. A to nie wyszło od nas. Zaś te ważne rzeczy, które powinny być omówione zostawiamy na potem. Na prywatne audiencje! Zdaje się, że wszystkich już nudzi ta forma rozrywki, przyszliśmy tu po to, żeby postanowić co zrobić z tymi łajdakami, a nie wzajemnie po sobie cisnąć. Ale niestety ta porażka, choć nasza wspólna, jest przede wszystkim waszą porażką. — I wstyd jej było przed nowymi członkami że rozpoczynają przygodę z tą organizacją w taki sposób. Zepchnięci na margines, jak banda ludzi do brudnej roboty, bo od myślenia była dwójka głównodowodzących.— Wybaczcie, nie mowię tego po to, by podważać wasz autorytet, wiem, że cholernie wiele przeszliście i macie wiedzę i doświadczenie jakiego nie ma z nas nikt, ale proszę, przestańcie traktować nas wszystkich jak dzieci. Gdzieś tam w tej chwili, w Londynie, umierają ludzie. Czekają na naszą pomoc, na nasze działanie. Ufają nam, liczą że będziemy mieć jakiś plan. A my zajmujemy się niesubordynacją. I mam wrażenie, ze Ministerstwo Magii i Rycerze Walpurgii maja nas za bardziej zwartą i zsolidaryzowaną grupę rewolucjonistów niż rzeczywiście jesteśmy. — Zakończyła gorzko, splatając ręce na piersi. Nie, nie była obrażona. Była dotknięta takim traktowaniem — nie samej siebie, ale wszystkich tych, którzy mieli inicjatywę i gotowi byli ją podjąć, niezależnie od ryzyka, jakie przyjdzie im przy tym powziąć.
— Oczywiście, że pomogę Keatowi. — odpowiedziała krótko, przenosząc wzrok na mężczyznę przed nią; na krótko jednak, roziskrzony wzrok przemknął po pozostałych członkach Zakonu, a w końcu utknął skierowany w stół. Gdyby mogła, spojrzałaby na Bena, ale nie zamierzała wymownie pochylać się nad stołem. Więcej nie powiedziała, zgodnie z obowiązującym zakazem. Bo co więcej im teraz pozostało? Przyjęcie, przetrawienie i realizacja tego, co gwardziści zaplanowali do zrobienia. I nie zamierzała kręcić nosem.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 38 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 11:32
Nagle bolące pośladki przestały być najbardziej palącym problemem. Im dłużej trwała przemowa prowadzących spotkanie, tym dyskomfort fizyczny stawał się słabszy, a Ben przestał cierpiętniczo wykrzywiać wargi - te po prostu się rozchyliły w niezbyt mądrym wyrazie rozbawienia, który szybko ustąpił miejsca dezorientacji, a potem rosnącemu smutkowi. I frustracji. Nie, nie żartowali, rzucali rozkazami na prawo i lewo, ustalali różne rzeczy odgórnie, a na to Wright zgody nie wyrażał. Na moment go zatkało, potem zaś Marcella, Hannah oraz inni wypowiedzili na głos wątpliwości. Szerokie barki Bena zgarbiły się, w takich chwilach najmocniej tęsknił za Garrettem i Albusem, którzy stworzyli Zakon Feniksa i rozpalili w nim ogień.
- Hola, hola, skoro już tak szarżujemy rozkazami, to teraz JA MÓWIĘ - palnął, oczywiście nieco żartobliwie, choć minę miał raczej smutną, a krzaczasta broda trzęsła się od zagryzanych warg. - Nie podoba mi się to, co się tutaj dzieje. Jakieś ostrzeżenia, jakieś polecenia, jakieś policyjne musztrowanie. Co to ma być?- zwrócił się bezpośrednio do Alexa i Justine, bo choć obiecał sobie, że nie będzie wtrącał się w prowadzenie spotkania, to tocząca się wymiana zdań roztrzaskała to postanowienie w proch. Musiał wziąć udział w dyskusji, która zmierzała w niepokojącą stronę. - Jeśli chcemy pracować i walczyć razem, powinniśmy na zaufanie zapracować, a nie bawić się w jakąś żelazną rękę władzy. Autorytatyzwizmu mamy na co dzień pod dostatkiem - kontynuował, nie podnosząc głosu, ale przy swoich gabarytach i tembrze nie musiał tego robić, by zostać usłyszanym. Nie pałał też złością, raczej smutkiem i drobną irytacją. - Wprowadzacie chaos, no nie będę smarował zgniłego jabłecznika lukrem. I zbędną atmosferę podporządkowania się jakimś zasadom, które nie są nawet jasne - powiedział wprost do prowadzących, wzdychając ciężko. Również jego zaczynała boleć głowa, pomasował skronie w bliźniaczym geście, co Percival. - Spotkania mają być polem do dyskusji, rozmowy, bez uciszania, strofowania czy nie wiem...jakichś innych reerotycznych zabaw rodem z mugolskiej policji - kontynuował dalej, nieco poddenerwowany, a więc mieszający słowa bardziej niż zwykle, czego nie zauważał. W głowie miał tylko dobro Zakonu Feniksa, jego dobro, solidarność, wzajemne wsparcie, które wraz z biegiem czasu gubili. - Oczywiście, że popełniamy błędy, każdy je robi, ważne, jak się je potem naprawia. A sugestia, by zamiast dyskutować i dzielić się pomysłami, po prosu milczeć i nie komentować...no jest po prostu, wybaczcie za słownictwo, głupia jak gumochłon. Na tyle jesteśmy silni, na ile będziemy w tym razem. Owszem, trzeba walczyć, ale każdy z nas wie, na co go stać i te osoby na pewno wiedzą też, że czasem trzeba się podporządkować rozkazom dowódcy - ale tutaj, na spotkaniu? Tu żadne z nas nie chce walczyć. I nie powinno, ani o głos podczas rozmowy, ani o nic innego - mruknął, czując, że jednak ciśnienie mu podskoczyło. Cisza, która zapadła po słowach prowadzących była znacząca. Rozejrzał się po pomieszczeniu, wspierająco, po każdym z Zakonników - a skończył na Hannah. Bywał z niej dumny, ale teraz powiedziała prawie wszystko, co leżało mu na sercu w bardziej ogładny sposób. - Myślę, że każdy z nas powinien sobie przewietrzyć głowę. I skoro już tak bardzo rządzimy, to ja zarządzam, że każdy, kto czuje się w tej chwili niekomfortowo albo potrzebuje czasu na dla siebie, może to spotkanie opuścić. Iść sobie zaparzyć herbatkę, posiedzieć na werandzie albo polecieć od razu do Oazy pomóc w budowaniu nowych schronień - postanowił, chcąc dać Zakonnikom wybór. - Czy macie coś jeszcze do przekazania? Czy macie jakieś pytania? Jeśli będę mógł, odpowiem. Jeśli będę w stanie, doradzę. Jestem tu dla was. I nie jestem taki mądry ani wykształcony, nie byłem aurorem, prosty ze mnie chłopak ze wsi, ale zrobię wszystko, by każdy z was czuł się w Zakonie dobrze. I byśmy razem pomogli tym, którzy najbardziej tego potrzebują - zakończył, rozglądając się po zgromadzonych, chcąc dodać im otuchy oraz pokazać, że są w tym razem. - Doceniam wkład każdego z was. Bardzo liczę na nowe osoby, które siedzą tu przy stole, choć, na Merlina, na waszym miejscu po takiej wymianie zdań to bym się poczuł jak jakaś wiotka Harpia naprzeciwko mojego tłuczka w czasie tego pamiętnego meczu w 1949... - uśmiechnął się, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, ale ten uśmiech był smutny, zmęczony i zirytowany. A później - w końcu zamilkł, zerkając kontrolnie na Percivala. Najchętniej wyszedłby już z tego pomieszczenia, ale postanowił zostać do końca - dla tych, którzy by go potrzebowali.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Make my messes matter, make this chaos count.


Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 18.08.20 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 38 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 13:36
Jego spojrzenie poszybowało w stronę panny Lovegood, gdy tylko ta zobowiązała się odwiedzić pannę Leighton po spotkaniu. Zaproponowałby nawet zaprowadzenie jej do domu przyjaciółki, ale szybko wyciągnął wniosek, że ta pewnie doskonale znała, gdzie ta mieszka i że pewnie sama jest jej bardzo drogą przyjaciółką. Jednak największe zaskoczenie przyniósł mu fakt, że Charlene poznawał Percival. Uważne i analizujące spojrzenie spoczęło na byłym Notcie. Skąd ją niby znał? Przecież… Uciął szybko swoje myśli dość. Spojrzenie przeskoczyło na Benjamina, który przecież przed spotkaniem stanął w obronie byłego szlachcica (tj. poprosił o nazywanie go po imieniu). Nie skomentował jednak niczego, a jedynie uniósł brwi w zaskoczeniu. Uważnie słuchał pozostałych dalej i kończył bardzo dobre ciasto lady Prewett (naprawdę był bardzo głodny i tylko rosół swojej przyszłej teściowej byłby w tej sytuacji lepszy).
Kolejne osoby oferowały swoje usługi w ćwiczeniach, kolejne osoby poruszały kolejne wątki, a on jedynie przysłuchiwał się temu wszystkiemu. Szczególnie uważnie przyjmując informacje, które udzielił im Keaton i inni na temat olbrzymów; te dotyczące drogiej mu drugiej Roselyn (bo przecież pochodziła z bliskich mu Wrightów) oraz rejestracji różdżek. Uwagi Skamandera na temat Walczącego Maga były bardzo trafne, a musiał też przyznać rację panu Rineheartowi w kwestii tego, że opinia publiczna (po prostu) nie była teraz priorytetowa. Tym trafniejsza była propozycja działania na rzecz dezinformacji Ministerstwa.
Zgadzał się z tym, co mówiła panna Figg i tym bardziej nie potrafił zrozumieć dwójki gwardzistów, którzy dosłownie napadli na nikomu winną czarownicę. Na czole Macmillana pojawiła się długo niewidziana zmarszczka i wyraźny brak zrozumienia względem „przełożonych”. Szczególnie po uwadze dotyczącej „kolejnego ostrzeżenia” Byli z powrotem w Hogwarcie czy co? Sam pochodził z dość… „militarnej” rodziny i wiedział czym jest dyscyplina, ale to przekraczało wszelkie granice racjonalnego zachowania. Nie mówiąc o uprzejmości dla ludzi, którzy poświęcali swoje życie dla Anglii i Wielkiej Brytanii w ogóle.
Nie odezwał się jednak, nie skomentował niczego, nie chcąc wpadać w głos innym, którzy z całą pewnością mówili od niego lepiej i bardziej klarownie. W obronie młodej kobiety ruszyli inni, a jego szczególna uwaga skupiła się na kochanej pannie Wright. Spojrzenie padło następnie na Benjamina, który (teoretycznie) w obecnej sytuacji, miał „większe prawo głosu” od pozostałych. Zmarszczka na jego czole się wygładziła. Ciężko mu jednak było utrzymać spokój, gdy usłyszał sformułowanie „reerotycznych zabaw”. Uśmiechnął się i natychmiast przymknął oczy, próbując się nie roześmiać. Szybko jednak opanował swoją mimikę twarzy, szczególnie po uwadze związanej z Harpiami (po której dało się usłyszeć ciche „Benjamin…”). Tym szybciej dotarł do konkluzji, że gdyby tylko mógł, to zacząłby bić Wrightom, pannie Figg i pozostałym osobom, stojącym w obronie Marcelli, brawa (i nie byłyby one ironiczne, o nie!, tylko szczere!). Nie wypadało jednak robić tego w obecnej sytuacji. Nie było sensu dodawać oliwy do ognia. Westchnął poza tym dość głośno.
Na pytanie o to, co udało się zrobić w Oazie odchrząknął głośno, nie będąc pewnym czy w zaistniałej sytuacji w ogóle może zabrać głos, szczególnie że teraz wola i chęci na rozmowę z dwójką organizatorów spotkania były u niego wyraźnie ograniczone. Był przecież dumnym Macmillanem, o wyjątkowo buntowniczym nastawieniu. Na pewno nie chciał by ktoś następnie próbował zarzucić mu to, że odezwał się bez pozwolenia. Nie chciał też, by w taki sposób traktowali osoby, które poświęcały wszystko by pomóc innym. Status społeczny z kolei nie pozwalał mu na to, żeby unosił dłoń niczym pierwszoroczniak w Hogwarcie. Gdyby nie to, że rozprawiali o dobru Anglii i niewinnych mugoli i mugolaków; gdyby nie to, że szanował obydwóch za poświęcanie się w taki sam sposób, pewnie wywróciłby stół do góry nogami i wyszedł wyraźnie oburzony by zaczerpnąć pięciu minut świeżego powietrza. Jak udało mu się uspokoić w takim razie (zapytałby ktoś, gdyby wiedział jakie myśli przechodziły mu przez głowę)? Zapewne to eliksiry przyjmowane od października tak na niego działały. Przyjął do informacji to, że znalazł się w parze z panną Tonks (i przyjął to z kamienną powagą). Mając nadzieję, że nie zamierzała go besztać na każdym kroku. Nie znał jej od takiej bezwzględnej i wyraźnie nieprzyjemnej strony. W Zakazanym Lesie przecież wszystko szło gładko i dobrze, a w jego własnym salonie zdawała się być całkiem przyjemna.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 38 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 16:01
Chyba przywykł do tego, że spotkania Zakonu są, były i będą burzliwe. Nie do końca zgadzał się ze sposobem w jaki miał funkcjonować Zakon. Nie tyle nie ufał Gwardzistom, co po prostu ufał im tak jak innym członkom. Nie uważał ich za nieomylnych, są w końcu tylko ludźmi. Nie odzywał się jednak, bo sam był zdania, że odrobina dyscypliny by nie zaszkodziła, chociażby żeby zatrzymać comiesięczne awantury które zdecydowanie zazwyczaj zagłuszają prawdziwy sens ich spotkań. Nie wtrącał się więc do wymiany zdań, oparł się na krześle i obserwował dalszy rozwój sytuacji.
Wtrącił jedynie swoją propozycję, bo co do tego jednego raczej wszyscy byli zgodni. Im więcej trenują - tym lepiej dla nich wszystkich.
- Muszę zajść do Cukierni po spotkaniu, ale o osiemnastej jestem cały twój. - odpowiedział, puszczając mu oczko. Liczył na to, że Alex pomoże mu dopiąć ten temat, miał jeszcze kilka wątpliwości, a przynajmniej chciał po prostu pokazać swój plan innej osobie, żeby ta go oceniła i stwierdziła czy ma to sens, czy jednak nie. Nie miał pojęcia, czy wymyślone przezeń pułapki są zbyt słabe, lub zbyt solidne, wszystko okaże się w praktyce, a z tej praktyki pewnie wyciągną wnioski do ewentualnych przyszłych treningów. Póki co jednak trzeba intuicji kogoś więcej, niż tylko jego. I opieki medycznej, Bertie bardzo by nie chciał, by jego trening skończył się dla kogoś równie źle, jak niektóre misje. Co było trudne w zestawieniu z myślą, że ma być on maksymalnie realistyczny.
Ostatecznie z jego ostatnimi słowami zgadzał się w pełni. O wielu rzeczach, w tym po prostu o Zakonie i tym jak działa mogą rozmawiać przy innych okolicznościach, tutaj przychodził żeby dowiedzieć się jakie mają zadania na ten miesiąc. Może w tym jego problem, nie zastanawiał się nad wszystkim, nie analizował każdego punktu swojego życia, ale w całym Zakonie najbardziej obchodziły go konkretne działania i efekty, a nie to co może, a czego nie może mówić na spotkaniu.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 38 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 17:45
Starał się spokojnie słuchać wypowiedzi każdego zakonnika, ponieważ zostały poruszone tematy o których posiadał nikłą wiedzę. Nie znał się na sposobach walki ani tym bardziej na potrzebnych umiejętnościach jakie powinien posiadać każdy z nich. Nie temu poświęcił swoje życie – on tylko ich wszystkich składał kiedy walka dobiegała końca. Jednak z każdą kolejną wyrażoną opinią, słuchanie ich stawało się coraz trudniejsze. Każda kolejna osoba wypowiadała się z coraz większą ilością jadu, której on po prostu nie mógł znieść. Rosło w nim ciśnienie, ale próbował się uspokoić i nie wtrącać. Przynajmniej przez chwilę, ale jak na jego wybuchowy charakter to i tak dość długo. - Przestańcie! - Podniósł głos, spoglądając na wszystkich zdenerwowany, bo każde spotkanie Zakonu prędzej czy później kończyło się właśnie na kłótni. Tak daleko nie zajdą, już i tak sytuacja na zewnątrz stawała się coraz bardziej napięta. - Dlaczego chociaż jedno spotkanie nie może się odbyć bez tych wszystkich niepotrzebnych dyskusji?! - przez szybsze ruchy z włosów wypadł mu ten pojedynczy liść, jednak Archibald jedynie strzepnął go ze stołu. - Oni mają rację, przesadziliście - stwierdził, spoglądając na Justine i Alexa. Nie zamierzał jednak marnować czasu na rozwlekanie tego tematu, padło już wystarczająco dużo słów. - Każdy powinien mieć prawo poruszyć interesujący go temat. Kiedy mamy to robić jak nie teraz, chyba właśnie po to się spotkamy, żeby wspólnie zastanowić się nad rozwiązaniem naszych problemów, ale może przez te wszystkie lata byłem w błędzie - westchnął. - Nie chcę, żeby ktoś dawał mi tutaj ostrzeżenia jak małemu dziecku, szanujmy się - dodał, spoglądając na Justine, chociaż po części rozumiał jej decyzję – panował tutaj chaos. - Bardzo was proszę, skupmy się na konkretach - miał nadzieję, że Zakonnicy faktycznie się z nim zgodzą zamiast przekierowywać swoją falę złości na jego osobę. Wtedy chyba po prostu stąd wyjdzie. - Jeżeli mamy dalej marnować czas na sprzeczki to wolę posłuchać historii tego meczu, nie oglądałem go - dodał, kiwając głową Benowi.
- Niestety nie znam się zbyt dobrze na magicznych stworzeniach i istotach. Nie wiem które z nich mogłyby przejść na naszą stronę, ale przecież jest ich tak dużo. Centaury, trytony, wampiry, trolle, może nawet wilkołaki - wymienił, tym razem już spokojniej, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie. - A jeżeli chodzi o Oazę, z chęcią zajmę się organizacją leczenia. Mam teraz więcej czasu - po rezygnacji z pracy w szpitalu miał go nawet aż zbyt dużo. Zamiana etatu w Mungu na etat w Oazie jawił się dla niego jak ratunek, wyjście z marazmu. - I jak już wspomniałem, jeżeli ktoś szuka dla siebie zajęcia to na pewno przyda mi się para rąk do pomocy - nawet niewyedukowana, podstawy pierwszej pomocy medycznej nie były znowu aż tak skomplikowane.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 21:45
Zerknął na Steffa, który wspomniał coś o Fantasmagorii należącej do Rosierów - to ten teatr - albo jakiś inny balet - dla snobów w porcie? Coś mu się obiło o uszy. Chętnie wybrałby się tam na przedstawienie, które osobiście by wyreżyserowali. O cukierni na Pokątnej nie miał pojęcia, sam pokazywał się tylko w tych miejscach, gdzie nikt nie poprosi go o różdżkę. Ale, jeśli połączą siły, nie powinno być problemem stworzenie listy lokali należących do zagorzałych popleczników Voldemorta lub wielbicieli polityki Ministerstwa.
Z uwagą wysłuchał słów Hannah, która zdecydowanie zbyt wiele wiedziała na temat rejestracji, by mogły to być informacje uzyskane podczas rozmów z innymi zarejestrowanymi; ugryzł się w język, powstrzymując się przed dociekaniem, czy zarejestrowała się własnymi danymi, nie chcąc na forum publicznym drążyć tego tematu; zainteresowało go to, co dokładnie robią z różdżką, kiedy zabierają ją od właściciela; musiał dostać się do środka - nie jako osoba czekająca w kolejce, ale wcielając się w jednego z pracowników; zważywszy na panujący teraz w Ministerstwie chaos nie powinno być aż tak trudno tam przeniknąć, szczególnie, jeśli ktoś udzieli mu odpowiedniego wsparcia.
Kiedy nieznany mu członek Zakonu zwrócił się do Michaela, w kilku gorzkich zdaniach podsumowując działanie Walczącego Maga, wspomniał też o Proroku, a Keat pochylił się nieco do przodu, by skrzyżować wzrok z mężczyzną, choć swoje słowa kierował do wszystkich. - Gdybyście potrzebowali opublikować coś w Proroku albo udostępnić ludziom jakieś informacje, to jestem w stanie przekazać to przez pośredników do redakcji - byli im przychylni, wielokrotnie nazywano ich bohaterami walczącymi o wolność, ale nie potrzebowali wcale peanów na swoją cześć, ważne było to, że na łamach tej gazety można było przedstawiać prawdę - w kontrze do kłamstw Walczącego Maga. Gotów był zająć się pośredniczeniem pomiędzy Zakonem a Prorokiem, skoro wciąż jeszcze zdarza mu się pomagać przy kolportażu; ma odpowiednie kontakty, choć rozluźniające się, bo ze względu na przynależność do organizacji musiał nadać czemuś priorytet - wybrał ich.
Przeniósł spojrzenie na surowe oblicze szefa Biura Aurorów, przysłuchując się jego propozycjom. Bezrefleksyjnie skinął głową, gdy ten wspomniał o zniszczeniu redakcji Walczącego, a kiedy auror podchwycił propozycję wysyłania fałszywych donosów i zaczął mówić wykorzystaniu ich do zasadzek, Keat miał już powiedzieć o tym, o czym sam myślał wczoraj, gdy zastanawiał się nad tym, w jaki sposób mogą pozbywać się ludzi z Ministerstwa, ale wtedy wtrącił się Alex. Keat posłał mu nieco zdezorientowane spojrzenie, acz zamilknął, nie wdając się w zbędne dyskusje. - Na pewno będę potrzebował Veritaserum i Wielosokowego, żeby spróbować się dowiedzieć na miejscu, co dokładnie robią z różdżkami; jeśli miałabyś czas - przeniósł wzrok z Alexa na Hannah - żeby razem ze mną wybrać się do któregoś wytwórcy różdżek - nie miał najmniejszego pojęcia, że jeden zasiada przy stole - dobrze byłoby z nim porozmawiać, może ktoś taki byłby w stanie powiedzieć, czy różdżka została naznaczona jakimś... zaklęciem? Albo oznaczona w jakiś inny sposób... możemy się tym zająć po oficjalnej części spotkania - urwał, uznając, że ten temat pociągną już później, bo w grupie mieli do obgadania znacznie istotniejsze kwestie.
Słysząc wzmiankę o drugim ostrzeżeniu, otworzył tylko usta, ale ostatecznie zamknął je, w myślach jedynie zadając sobie pytanie, w którym momencie zostało zabronione poruszanie najbardziej palących kwestii; nie rozumiał tej sytuacji, ręka ponownie sięgnęła do kieszeni, a on zaczął się bawić nieodpalonym papierosem, wlepiając w niego wzrok, jakby był to niezmiernie interesujący element przestrzeni.
Słuchał więc.
- Jasne, i tak będę tam teraz spędzał sporo czasu - przez chwilę skrzyżował spojrzenie z Tonks, po czym obrócił głowę w lewo, żeby złapać kontakt wzrokowy z większością Zakonników - zatrzymuję się w jednej z chat, zapytajcie o mnie, gdybyście potrzebowali przenocować w Oazie przez dzień albo dłużej, ktoś was do mnie pokieruje. Nie ma tam może za dużo miejsca, ale spokojnie się zmieścimy, wszystko się zmieści, jak się... - popieści, odchrząknął, a kącik ust drgnął ku górze. Może jednak żenujące dowcipy z Parszywego to nienajlepszy repertuar na zakonne spotkania. Zerknął na Steffa, licząc na to, że młody dośpiewa sobie końcówkę i trochę się rozpogodzi, rozbawiony jakże wyszukanym żartem. Cień uśmiechu szybko jednak zniknął z jego twarzy, gdy odezwała się Marcy, a on mógł tylko przysłuchiwać się jej słowom, odnoszących się do kontekstów, o których nie miał najmniejszego pojęcia; zmarszczył nieco brwi, słysząc o tym, że Zakon wiedział skądś o tym, co wywołało anomalie - czy była to ingerencja Rycerzy?
Nie mógł się też nie zgodzić z tym, co powiedziała; chwilę później odezwała się również Lucy, a potem rozemocjonowana Hannah, której posłał przeciągłe spojrzenie nie odrywając od niej wzroku ani na chwilę, kiedy zabrała głos. Szczególnie mocno utkwiły mu w pamięci słowa odnoszące się do tego, że nie mają jak usprawnić swojego działania, skoro skrytykowane postępowanie podczas misji zostało omówione pospiesznie. Wymieniono chyba tylko trzy informacje, wskazówki, które gwardia uznała za najistotniejsze. - Czy to, co znajduje się w raportach, to tajemnica? Jeśli nie, może warto byłoby je gdzieś udostępnić? Chociażby na tej... tablicy - wciąż nie miał pojęcia, o co chodziło, zdecydowanie musi po spotkaniu zrobić małe rozeznanie, na tablicy zdawało się być wszystko, najważniejsze informacje - także przygotowany przez Justine spis masek i - nie pamiętał już dokładnie - chyba także indywidualnych tatuaży rycerzy. - To mogłoby pomóc zrozumieć osobom, które jeszcze z nimi nie walczyły - a może i tym, które już miały tę nieprzyjemność - jak oni w ogóle działają, a w samych raportach może się też znajdować coś, co dla was jest oczywistością, ale dla kogoś innego już nie - z perspektywy osoby, która znajdowała się na pierwszym spotkaniu Zakonu, niemal każda wypowiedź kolejnego odzywającego się Zakonnika niosła jakiś element zaskoczenia.
Starał się też nie wyglądać na przesadnie zdumionego, gdy Hannah zgodziła się mu pomóc niemal bez zastanowienia; żar w jej oczach płonął intensywnie, była oddana sprawie całkowicie - nawet za cenę poświęcenia, jakim była jego obecność?
Bardziej niż na zasugerowaną przez Bena herbatkę nabrał ochoty na papierosa, ale nie zamierzał podrywać się z miejsca; mieli jeszcze mnóstwo rzeczy do ustalenia i wiele kwestii do poruszenia. Nieco bardziej istotnych niż to, co zadziało się w '49, aczkolwiek docenił, z jaką łatwością przyszło Wrightowi rozładowanie napięcia.
Rudowłosy głos rozsądku wspomniał coś o innych stworzeniach, które należałoby przeciągnąć na ich stronę, aczkolwiek Keat nie miał najmniejszego pojęcia, które z nich mogłyby wykazać wolę walki - poza centaurami - przynajmniej te z Zakazanego opowiedziały się po stronie Longbottoma. A Ministerstwo ma informacje z rejestrów - na temat miejsc przebywania wampirów czy wilkołaków (nie wszystkich), Rycerze mogli to wykorzystać; zastanawiał się tylko, co takiego miałoby skłonić wampiry do wmieszania się w wojnę czarodziejów. Ale jeszcze jakiś czas temu i olbrzymy wydawałyby mu się zupełnie niezainteresowane mieszaniem się w czarodziejskie sprzeczki.



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 22:31
Przesuwała wzrokiem po kolejnych mówiących osobach. Nie wiedziała, jak to wyglądało podczas poprzednich spotkań, bo to było jej pierwszym. Nie wiedziała więc, na ile to, co się działo, było normą. A może to dzisiaj, po ostatnich wydarzeniach, nastała tak nerwowa, napięta atmosfera? Gdzie się podziała grupa przyjaciół, którą poznała w dzień pożegnania Bathildy, gdy mimo całej tej smutnej, pożegnalnej otoczki tak dobrze razem współpracowali i rozmawiali przy stole?
Nigdy nie należała do osób nieśmiałych, ale jednak niektóre słowa gwardzistów i następująca po nich wymiana zdań przeradzająca się w kłótnię wzbudziła w niej konsternację. Nie rozumiała, dlaczego tak się działo, była w końcu nowa i nie znała też szczegółów misji innych zakonników. Czy wydarzyło się na nich coś, co usprawiedliwiało taki stosunek gwardzistów do zakonników? To wszystko brzmiało poważnie. Ona sama rzeczywiście nie czuła się częścią jednostki wojskowej i pewnie nie była jedyna. Podejrzewała, że nie wszyscy tutaj mieli odpowiednie przeszkolenie, ona nie miała. Jej ojciec był aurorem, ale ona jedynie grała w quidditcha, a jej umiejętności pojedynkowe były przeciętne i nad ich rozwojem nadal pracowała. I choć z jednej strony słowa Alexa brzmiały obiecująco, mimo młodego wieku wydawał się doświadczony przez życie i próbujący ogarnąć to, co się tu działo i rzeczowo zaplanować przyszłe działania, z drugiej, najbardziej uderzyły ją słowa Just, wydawanie ostrzeżeń, upominanie ich jak bandy dzieci i zabieranie im prawa głosu i wspólnego omawiania pomysłów. Z jej perspektywy wyglądało to trochę tak, jakby Justine usilnie próbowała zbudować sobie autorytet i posłuch wśród ludzi, którymi chciała dowodzić. Może nie czuła się zbyt pewnie stojąc na czele Zakonu? Jamie nie znała jej od takiej strony, jaką zaprezentowała dziś. Już jakiś czas temu zauważyła że Just bardzo się zmieniła i w ogóle nie przypomina siebie z lat szkolnych, że stała się bardzo poważna, niewątpliwie oddana sprawie, ale... czy nie wybierała złego sposobu wzbudzenia respektu w obecnych w pomieszczeniu?
Jamie mogła zgodzić się ze słowami wielu przedmówców, jak z Michaelem, Lucindą, Hannah, Marcellą czy rudowłosym mężczyzną, który próbował uspokoić sytuację. Nie musiała powtarzać tego samego, tym bardziej że była tu pierwszy raz i czuła, że może nie jest odpowiednią osobą do wypowiadania słów krytyki, skoro wciąż wiedziała o przeszłości Zakonu tak niewiele, i jako pełnoprawny członek, a nie sojusznik stawiała dopiero pierwsze kroki. Nie miała też doświadczenia w misjach, nigdy nie starła się z rycerzami Walpurgii i nie wiedziała, czego się spodziewać, dlatego również nie poczuwała się do tego, by rzucać uwagami, skoro nie miała pojęcia, jak to jest.
Patrzyła i słuchała, w duchu licząc na to, że kłótnia dobiegnie końca i nie dojdzie tu do żadnej nieprzyjemnej sytuacji, bowiem byli na tyle silni, na ile byli zjednoczeni, a wewnętrzne spory nie pomogą im w walce z groźnym przeciwnikiem, który próbował przeciągnąć na swoją stronę olbrzymy i w dodatku już miał na sobie krew wielu ludzi. Jej ojca i innych ofiar pożaru w ministerstwie, a teraz także tych wszystkich mugoli, którzy zginęli w Londynie. Dlatego nie zamierzała dolewać oliwy do ognia, kiedy sytuacja już była napięta do granic możliwości i lepiej było po prostu ugryźć się w język.
Zacisnęła usta w wąską linię i nieznacznie poruszyła się na krześle. Kiedyś będzie musiała zapytać kogoś o dłuższym stażu, czy każde spotkanie wyglądało w ten sposób i ta grupa przyjaciół jednoczących się ponad podziałami wcale nie była tak jednomyślna i zgrana, jak do tej pory myślała?
Wysłuchała bardzo uważnie wszystkich ważnych kwestii, takich jak olbrzymy i chęć podjęcia próby przeciągnięcia ich na stronę Zakonu, Oaza czy kwestia ich wrogów oraz możliwego zagrożenia. To wszystko było istotne, więc spomiędzy sprzeczek starała się wychwycić to, co mogło być potrzebne na przyszłość. Będzie też musiała zapoznać się szczegółowo z tą tablicą, bo to była jej pierwsza wizyta w starej chacie i jeszcze nie miała okazji jej widzieć.
- Też pomogę Keatowi – odezwała się, gdy Alex wywołał tych, którzy uczestniczyli w rejestracji różdżki. Oczywiście, że mogła pomóc, skoro miała okazję tam być. – Będę też nadal pomagać w Oazie, jak do tej pory. I wezmę udział w treningach, jeśli zostaną jakieś zaplanowane.
Odkąd wtajemniczono ją w istnienie Oazy, pojawiała się tam dość regularnie, by pomóc w budowaniu chat, bo na eliksirach czy leczeniu się nie znała, więc mogła zaoferować głównie siłę fizyczną, a także pomóc w zorganizowaniu mieszkańcom jakichś rozrywek.
I miała się już nie odzywać, gdyby nie to, że jej uszu dotarła uwaga Bena, brata Hannah i jej kumpla Joego.
- Wiotka? – obruszyła się cicho, gdy odezwała się w niej drużynowa duma; w 1949 roku co prawda była jeszcze uczennicą Hogwartu, ale obecnie grała dla Harpii. Nie była to jednak żadna prawdziwa złość, bo podejrzewała, że Ben żartował dla rozluźnienia atmosfery (co w tym momencie było im wszystkim potrzebne, bo zrobiło się zbyt nieprzyjemnie), dlatego po chwili przywołała na twarz nieco nieporadny uśmiech. Spojrzała też na siedzącą w pobliżu Rię, również Harpię. Jaka szkoda, że ich przyszłość w świecie quidditcha była teraz niepewna, ale były rzeczy ważne i ważniejsze. I jeśli nadejdzie konieczność wyboru między quidditchem a czynieniem słusznie, będzie musiała go dokonać. Dobro ich świata i lepsze jutro były ważniejsze niż spełnianie własnych marzeń.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Salon [odnośnik]29.03.20 23:10
Retoryka podjęta przez Justine oraz Alexandra nie była mu obca. Przyzwyczajony był do słuchania odgórnych poleceń, wytycznych, do przedstawianych mu w ten sposób informacji. Nie było to coś co go raziło. Przynajmniej na tym wstępnym etapie. Rozumiał dlaczego ci chcą podkreślić swoją istotność, rolę tym bardziej kiedy wspominał przeszłe spotkanie podczas którego nie do końca byli brani na poważnie przez zgromadzonych wówczas pod dachem starej chaty Zakonników. Wówczas oczekiwano od nich zdecydowania którego nie do końca umieli zaoferować. Błądzili po sobie nawzajem spojrzeniami, nieco niepewni swych słów, nieco sobie przeczącymi. Skamander nie mógł nie dostrzec, że dziś wyciągnęli wnioski, jednak im dalej to szło tym bardziej widział, iż sposób w jaki wyszli im naprzeciw… cóż, nie mógł nie odnieść wrażenia w swoim osobistym odczuciu, że nieco wybiegli ze skrajności w skrajność.
Potrafił zrozumieć reakcję Marcelliny. Sam w końcu zmarszczył czoło nie do końca wiedząc co jest powodem drugiego ostrzeżenia i czym sobie na nie zasłużył ze wszystkimi tu obecnymi. Zaczął się zastanawiać, czy mógł powiedzieć w ogóle o swoich planach. Może powinien czekać na pozwolenie. Może harmonogram spotkania przewidywał czas na wnioski i prośby. Tylko kiedy…? Przekręcił głowę nieco w bok. Zabębnił palcami o podłokietnik krzesła w prywatnym zamyśleniu wydrapując z oczu zmęczenie. A może od teraz mieli jedynie przyjmować zlecenia z góry...? Przyznać musiał, że nieznoszący sprzeciwu, ostry ton gwardzistki nosił w sobie coś opresyjnego, zachęcającego do buty, która przy takim zagęszczeniu gryfonów na metr kwadratowy nie mogła się nie odpalić z fajerwerkami. Jednak pomimo tego wszystkiego odnosił wrażenie, że reakcja Figg była przejaskrawiona i szczypała uszy niepotrzebnym dramatyzmem. Nikt w końcu nie mówił, że szkolenie jest niepotrzebne. Sam Alex zachęcał do realizacji. Do tego nieco niesprawiedliwy wybieg powiązany z zamierzchłą już historią anomalii wydał się Anthonemu dość wyrachowany. W ogóle nie wiedział czemu nie czuje dreszczyku ekscytacji i rozdrażnienia rosnąca na jego oczach fetą. Może to te wyczerpanie spowodowane utrzymaniem względnie wyprostowanej pozycji w krześle...? Naprawdę czuł się słabo. Siedział, słuchał i nieco apatycznym spojrzeniem patrzył więc, jak mniej lub bardziej potrzebne słowa rozlewały się na wszystkie strony niczym nafta z wiadra piromana owładniętego drgawkami. Naprawdę nie było konieczności skakania wokół tego z zapałkami.
Ostatecznie każdy miał jego zdaniem w tej dyskusji rację: i Hannah, I Marcelina, i Justine oraz Alexander. Spodziewając się jednak, że prawda o tym iż nikt nie ma racji, a przy tym każdy ją ma bez wyznaczenia zwycięzcy może jedynie przedłużyć bezpłodną wymianę zdań - nie powiedział więc nic pozwalając na to by część zakonników która w tym momencie najwyraźniej zataczała menstruacyjny cykl się wyciszyła. Tak, był marudny. Szczęśliwie dla dzisiejszego spotkania nie miał siły się z tym obnosić.
Ostatecznie po tym, jak Benjamin wkroczył do akcji Anthony oddzielając się naprawdę grubą kreską od powyższego postanowił mówić to co ma do powiedzenia naprawdę nie chcąc słuchać o masakrowaniu Harpii tłuczkiem. Kibicował im.
- Jeśli chodzi o kwestię uporania się z dementorami to zaznaczę na wstępie, że informacje do których dobrnąłem wcale nie muszą dotyczyć tego zagadnienia. Może jednak w nich coś być. Wszystko zaczęło się od Elijaha Bagmana - czarodzieja powiązanego ze szturmem rycerzy na Azkaban. Nie wiem czy był ich celem, czy też jednym z wielu pomagierów. Do chwili obecnej udało mi się ustalić, że ukończył Drumstrang, a po tym oddał się karierze naukowej - zrobił przerwę by odkaszlnąć i zaczerpnąć powietrza. Przychodziło mu to z trudem. Płuca miał zdewastowane - Khm...Był runistą, zajmował się również zabezpieczeniami i magicznymi stworzeniami. Nie wychylał się ze swoją działalnością. Wyjątkiem od tego był rok 1923 kiedy to jako jedyny ocalały powrócił z tropikalnej wyprawy badawczej dotyczącej śmierciotul - podkreślił ostatnie słowo w sposób znaczący. Tak, potencjalne ruszenie śladem Bagmana mogło być niebezpieczne - Wszyscy jego towarzysze zaginęli po niej w tajemniczych okolicznościach. Żadna praca jej dotycząca nigdy nie powstała. Mam podejrzanie...że być może przy wsparciu tego człowieka dementorzy stali się posłuszni Voldemortowi, lecz to jedynie niczym nie podparta moja luźna dywagacja. Chcę to zbadać, a przynajmniej bardzo się staram zrobić to od grudnia. Potrzebuję jednak wiedzy numerologa, runisty, magiozoologa i nawigatora - wymieniał na palcach jednej ręki, konkretnie - Nie ukrywam, że być może będzie trzeba udać się na tę wyspę, a to może wiązać się z kosztami i czasem - nie wiedział jeszcze jak to mogłoby wyglądać ale na pewno nie był w stanie wynagrodzić komukolwiek zaangażowania galeonami. Musieli to sami zrobić.
- Druga kwestia: przysięga którą śmierciożercy zawiązują z Voldemortem i powiązany ściśle z tym rytuałem eliksir rozpaczy - naprawdę, jeżeli ktoś jest biegły w alchemii, w historii magii, klątwach, czarnej magii - spojrzał tu akurat konkretnie na Notta - niech spróbuje się pochylić nad tym zagadnieniem. Być może da się z wyłuskanej z tego zagadnienia wiedzy wykreować zaklęcie lub inny eliksir osłabiający mniej lub bardziej trwale moc tej mieszanki. Czymkolwiek ona sama jest - należało to zbadać i jeżeli trzeba było mógł po raz kolejny przypominać o tym miesiąc w miesiąc. Ta wiedza miała ogromne znaczenie, które mogło przełożyć się na potencjalne zwycięstwo w trwającej wojnie.
- Jeśli chodzi o sam Londyn to...myślę o zarejestrowaniu różdżki na fałszywe dane i otworzeniu na terenie Londynu lokal poprzez który moglibyśmy importować się i eksportować potrzebujących - nieco bezwiednie podrapał się po swędzącej ranie na piersi. Chrząknął i zachrypniętym głosem kontynuował - mam fundusze by zabrać się za to od ręki. Jeżeli jednak lokal miałby być przestronniejszy to potrzebuję dwustu galeonów ekstra i drugie tyle jeżeli miałaby w nim od zaraz stać szafka zniknięć, nieco mniej jeżeli świstoklik - jasno postawił sprawę, że potrzebował pieniędzy jeżeli miejsce to miało być względnie przestronne i drugie tyle jeżeli miało funkcjonować od teraz natychmiast.
- Przeprowadziłem też prywatne śledztwo w sprawie Bones i jej śmierci - zaczął dziwnie chłodno nawet, jak na siebie - Nie popełniła samobójstwa. To naczelnik więzienia, Stephen Vane na zlecenie MM, wydał polecenie pozbycia się jej. Rozkaz wykonał Larry Edgecombe, który to też na nią doniósł w dniu w którym pojmała Ignotiusa Mulcibera. Nie wiem kto wydał polecenie Stephenowi. Będę drążył - zapowiedział mając w zamiarze podążać nitką do kłębka tak długo, jak będzie to w jego mocy - Chciałbym by informacja o tym, co przydarzyło się Bons została nazwana wprost morderstwem i opisana w Proroku - była to raczej już prośba skierowana bezpośrednio do Keata. Nie zamierzał pozwolić na to by ślad o Edith zaginą od tak, a ostatnie co o tej bohaterce było wiadome to puste dywagacje na temat jej samobójstwa.
- Keat, Hannah, Steffan... chcecie sabotować La Fantasmagorie, tak? Macie pomysł w jaki konkretny sposób? Chcecie podburzyć budynek, zdemolować wnętrze? Zalać go? Udekorować wnętrze jakimś eliksirem? Świńskimi łbami...? - no co -  W trakcie spektaklu? Po...? - podpytywał chcąc pomóc skrystalizować, ukierunkować ich pomysł. Mieli chęci, chcieli coś zrobić - dobrze. Teraz trzeba było ustalić jak to sobie wyobrażali - i jeżeli chodzi o te różdżki, Burroughs, to mogę zająć się próbą wyciągnięcia jakichś informacji, lecz dopiero w maju, jak wrócę nieco do formy. Moglibyśmy się wówczas ograniczyć do porwania jednego z urzędników. Mógłbym wyciągnąć od niego potrzebne informacje lub nawet nieco więcej. Jestem legilimentą - wyjaśnił bo ten, jako nowy, mógł nie wiedzieć o tym, że choć nie był chodzącym veritaserum to jednak umiał przekonywać innych do pokazywania mu prawdy, przekazywania informacji.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Salon [odnośnik]30.03.20 1:35
Michael zmrużył lekko oczy, z narastającym zdumieniem słuchając chaosu, który wybuchł pomiędzy jego ostatnią wypowiedzią, a stanowiskiem komendami dwójki Gwardzistów. Coraz gwałtowniejsza wymiana informacji zagłuszyła (może słusznie) jego wątpliwości odnośnie tego, jak Zakon jest przedstawiany w ministerialnej propagandzie - rozwiane słusznie przez Anthony'ego i nieznajomą blondynkę (Lorraine), choć w głowie Tonksa nadal kłębiła się uparta myśl, że nie wszyscy mają dostęp do Proroka, że nie wszyscy czytelnicy "Walczącego Maga" są zaślepionymi nienawiścią do mugoli psychopatami. Zło bywało banalne, czaiło się w Ministerstwie i na ulicach Londynu; wśród ludzi których mijał na korytarzach w pracy, wśród syrenich baletów do których nie mógł wejść jako mugolak, ale również w ludzkim lęku. Może i wojna skłaniała do stanięcia po stronie konfliktu, ale przecież wielu szarych czarodziejów dopiero co zostało wyrwanych z marazmu, nie miało interesu w popieraniu mugolaków, ale nie podzielało w głębi serca przemocy Ministra. O ile Tonks nie łudził się, że można ich przeciągnąć w pełni na stronę Zakonu, to nie chciał aby widzieli w nich tylko terrorystów, aby zostali pchnięci ku lojalności wobec Ministra. Te wnioski musiały jednak poczekać, bo na razie mieli zakaz odzywania się nie na temat, choć ten został im przedstawiony dopiero po reprymendzie, nie wcześniej.
Spojrzał na Justine z mieszanką niedowierzania i braterskiej troski, nie rozumiejąc skąd ten autorytarny ton u niej i drugiego Gwardzisty; nie rozumiejąc - jako nowy Zakonnik - czy spotkania zawsze wyglądały właśnie tak, czy też stało się coś bardzo złego. Jego własna misja poboczna zakończyła się porażką, ale nie miał pojęcia o innych (i dlaczego zbierali cięgi kolektywnie?), wiedział też, że upadek Londynu nie był winą Zakonu, że z Rineheartem zrobili dokładnie tyle, ile mogli - Carter oddała nawet własne życie. W czym właściwie tkwiła domniemana wina tych, którzy się tu zebrali? Hannah, Marcella i siedząca naprzeciwko blondynka (Lucinda) miały rację, choć każda ujęła ten sam argument w innych słowach. Nie został przedstawiony żaden konkretny plan spotkania, wszyscy zostali zbesztani za łamanie "reguł", których mogli się tylko domyślać i o których istnieniu najwyraźniej nie mieli pojęcia; dorosłych ludzi próbowano wtłoczyć w sztywne ramy wyimaginowanego decorum.
-Przyszliśmy tutaj po konkrety, a nie ustalanie wzajemnych relacji, kłótnie i "ostrzeżenia". - wtrącił, przypominając możliwie łagodnym i wypranym z emocji tonem; wszak musiał nie zgodzić się z własną siostrą i nie chciał otwarcie poddać się pasji płynącej ze słów Hannah, a poza spotkaniem zależało mu na obu kobietach.
-Jestem tutaj pierwszy raz, ale domyślam się, że wszyscy zaproszeni zostali już poznani i zweryfikowani przez Gwardię, że większość z nas zna się - albo pozna - z działalności dla Zakonu; że każdy dzieli te same ideały i wnosi tutaj unikalne umiejętności. Dlaczego tracimy czas na powątpiewanie w to, czy w obliczu walki zachowamy się tak, czy siak; dlaczego spieramy się o to, kto odezwie się kiedy i użyje odpowiedniego tonu? Zachowanie w obliczu zagrożenia zweryfikują treningi i misje, a nie rozmowy przy stole. - skinął głową Bottowi, któremu zaoferował już pomoc w organizacji symulacji zagrożenia na treningu.
Prywatnie możemy lubić się, spierać, wymieniać żartami o meczach - uśmiechnął się do Bena i rudowłosego, wdzięczny za jego doskonałe podsumowanie tematu, a chociaż powiedzieli już co trzeba, to poczuł się w obowiązku przedstawienia perspektywy nowego uczestnika spotkania i chciał zapewnić Wrighta, że nie, nie ma zamiaru wychodzić. -Ale wszyscy musimy sobie zaufać, że nie będzie miało to wpływu na oddanie w walce i misjach. - podkreślił, bo miał wrażenie, że to Justine i Alex oczekiwali bezwarunkowego zaufania, wcale nie obdarzając nim członków Zakonu. Sam, jako mugolak, pracował w Ministerstwie pod wieloma zwierzchnikami - Bones i Rineheartem, których podziwiał - ale i osobami o zupełnie odmiennych poglądach politycznych i personalnych, od niektórych starszych aurorów, którzy przewinęli się niegdyś w życiu młodziutkiego kursanta, po samego Ministra Magii. Just sama była kursantką, musiała wiedzieć, że w Biurze - jeśli mógł użyć tego porównania w stosunku do Zakonu, ale przecież i aurorzy i Zakonnicy narażali życie - nie liczyły się personalne sympatie ani służalczy ton, że wszyscy grali do jednej bramki. Skoro był w stanie współpracować w Ministerstwie z ludźmi nieznoszącymi mugolaków, to dlaczego w Zakonie, gdzie wszyscy dzielili te same ideały, miałoby być inaczej? Naprawdę, uważali, że użycie przez Skamandra nieodpowiedniego tonu przy stole poskutkuje umyślnym narażeniem życia wszystkich oprócz misji? Justine "ostrzegła" Anthony'ego jako pierwszego, a tymczasem Mike poczuł mieszankę motywacji i uznania na streszczenie postępów Skamandra i skinął mu krótko głową na wzmiankę o rozwikłani śmierci Bones. Śmierć Edith ciążyła mu mocno na barkach, z nadzieją zerknął więc na Keata (którego wzroku nie musiał nawet łapać, w końcu ten wpatrywał się w Hanię), licząc, że prawda o jej morderstwie szybko się rozprzestrzeni.
-Wszystkich nas poruszyło to, co stało się w Londynie, to naturalne, że wymieniamy się planami i spostrzeżeniami zamiast podnosić rękę jak dzieci w szkole. - dodał na koniec, bo o ile olbrzymy były ważne, o tyle trudno oczekiwać, że ludzie którzy byli świadkami traumy i wojny, po prostu odłożą to na bok. W końcu przeszedł do tematów, które mieli poruszyć teraz - przełknął ślinę, łapiąc wzrok Bena:
-Nie wiem, ile mamy szans na przeciągnięcie na swoją stronę innych magicznych stworzeń, ale mogę rozpocząć starania nad kontaktem z wilkołakami. - powiedział cicho, rzucając się na głęboką wodę (i nie precyzując swoich kwalifikacji odnośnie wszystkich - aurorzy i Gwardziści i tak wiedzieli, reszcie nie chciał się na razie tłumaczyć). Przez całe życie pracował nad odcięciem się od od bestii, ale pamiętał, jak na Sylwestrze zaczepił go młody chłopak, poszukując jego (o ironio!) rady. Odkładając na bok własny dyskomfort i brak rozeznania, miał z zebranych największe szanse na dotarcie do likantropów... i wiedział o nich prawdopodobnie więcej niż o olbrzymach. -Badania Anthony'ego nad dementorami i rytuałem brzmią obiecująco, będę służyć pomocą tam, gdzie potrzeba wiedzy na temat białej magii. - i być może pieniędzy, ale nie chciał składać tej deklaracji publicznie - właśnie stracił przecież pracę, więc musiał sobie co nieco przemyśleć i poukładać, a w pierwszych dniach kwietnia miał poważniejsze zmartwienia niż skrytka w Gringottcie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon - Page 38 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]30.03.20 14:04
Naprawdę starał się nadążyć za biegiem toczącej się w salonie dyskusji, im dłużej jednak trwała, tym trudniej było mu oprzeć się wrażeniu, że zwyczajnie nie był świadkiem jej początku - że wpadł w sam środek, pozbawiony kontekstu, być może będący kontynuacją czegoś, co rozegrało się tutaj wcześniej, przed tygodniami - a w czym z oczywistych względów nie mógł uczestniczyć. Bardzo chciałby móc poprosić o wprowadzenie albo uzupełnienie luk, jeśli nie publicznie, to zwracając się prywatnie do siedzącego obok Benjamina, ale pogubił się już w tym, jakie pytania można było zadawać, a jakie miały spotkać się z ostrzeżeniami. Ograniczył się więc do słuchania, starając się nie myśleć o tym, że rozprawiali o niczym, że Alexander wygłaszał kolejną niewiele wnoszącą przemowę, właściwie powtarzając w podobnych słowach to samo, co już zostało powiedziane, podczas gdy tuż obok - bo znajdowali się przecież w pobliżu granic Londynu - ludzie Malfoya urządzali piekło kolejnym mieszkańcom. Nie czuł się w pozycji, by mu przerwać, wyglądało jednak na to, że inni owszem; przeniósł spojrzenie najpierw na Lucindę, a później na Hannah, z jednej strony zaczynając prawie współczuć Gwardzistom - nie tak dawno sam znalazł się naprzeciw rozeźlonej siostry Benjamina i bynajmniej nie tęsknił za tym doświadczeniem - z drugiej zaklinając rzeczywistość, żeby ktoś wreszcie zaprowadził przynajmniej pozory porządku w tym chaosie. Zrobił to sam Ben; Percival zerknął na przyjaciela z ukosa, nie potrzebując jednak widzieć jego twarzy, by rozpoznać zarówno brzmiące w głosie emocje, jak i doskonale znaną mu taktykę rozluźnienia ciężkiej atmosfery żartem. Może niezbyt wyszukanym, był mu jednak wdzięczny za tę interwencję - poważną pomimo lekkich wstawek i typowych dla niego potknięć językowych (kącik ust drgnął mu niekontrolowanie w reakcji na wspomnienie reerotycznych zabaw, choć prawdę mówiąc wcale nie było mu do śmiechu), ale tchnącą też jakimś odległym poczuciem normalności, którego zdecydowanie mu brakowało. Żałował jedynie, że nie mógł udzielić przyjacielowi niewerbalnego wsparcia w postaci pokrzepiającego gestu.
Mimo wszystko wciąż nie zabierał głosu, czekając na dalszy rozwój wypadków - najchętniej wyszedłby za przyzwoleniem Benjamina, ale po pierwsze tkwili w tym razem, a po drugie - problemy, które w ostatnich dniach spadły na Wielką Brytanię naprawdę zasługiwały na miano naglących. Zaledwie wczoraj obiecał Charlie, że zrobi wszystko, żeby wyrwać Londyn z marionetkowych rąk Malfoya, i miał zamiar tej obietnicy dotrzymać. Z ramienia Zakonu - lub, jeżeli postanowią ukarać go za niesubordynację (choć nie przypominał sobie, by kiedykolwiek złamał jeden z ich rozkazów czy nie wypełnił przekazanego polecenia, niedawną misję uznawał za sukces), to bez nich.
Przeniósł spojrzenie na Archibalda, który jako pierwszy zdecydował się na powrót skierować rozmowę na właściwe tory (to już drugi raz, kiedy zgadzał się z Prewettem; kiedy zrobił to po raz pierwszy, dosyć dosłownie rozstąpiła się pod nimi ziemia, ale miał nadzieję, że dzisiaj obędzie się bez takich atrakcji). Wyprostował się, słuchając kolejnych wypowiedzi ze zdecydowanie większym zainteresowaniem - nie to, żeby kompletnie nie obchodziły go kwestie funkcjonowania organizacji, z którą związał się przysięgą wieczystą, ale zwyczajnie nie był w stanie niczego dodać od siebie w tym temacie - dopiero ucząc się, z każdą mijającą minutą, kto był tutaj kim. Odchrząknął cicho, kiedy Keaton skończył mówić. - Jeżeli mogę - odezwał się, rozglądając się wokół stołu, jak by nie był pewien, kogo poprosić o pozwolenie - ostatecznie znajdując potwierdzenie w spojrzeniu Benjamina. Przeniósł wzrok na Burroughsa, który podjął temat raportów. - Im więcej osoba stająca do walki będzie mieć informacji o przeciwniku, tym większe będą jej szanse w starciu - zgodził się z jego słowami. Wcześniej podejrzewał, że taki był właśnie cel spisania raportów, dlatego też w swoim oferował dokładniejsze opisanie samej walki - nauka na własnych błędach była może i najskuteczniejsza, ale ta przeprowadzona na podstawie cudzych niosła ze sobą mniejsze ryzyko bolesnej śmierci. - Przykładowo, gdybym wiedział, że nie będę w stanie utrzymać w dłoni należącej do nich różdżki, zmarnowałbym podczas ostatniej misji znacznie mniej czasu. - Zerknął w stronę Ulyssesa. - Zdają się być zabezpieczone jakimś potężnym rodzajem czarnej magii - dodał, licząc na to, że być może ten temat nie będzie dla przyjaciela całkowicie niezrozumiałym. - Jeżeli uznacie to za istotne, podzielę się wszystkimi informacjami, jakie na ich temat posiadam. Rycerzy - nie różdżek, o tych ostatnich wiem niewiele - zakończył, znów nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, pozwalając, by zawisły w powietrzu. Przeciwko Rycerzom Walpurgii stawał już dwukrotnie, u ich boku - również, chociaż od tamtego czasu wiele mogło się zmienić.
Skupienie uwagi na konkretach przyniosło mu jakiś spokój ducha i odpędziło czającą się na krawędzi świadomości migrenę - a być może zbawienny wpływ na jego samopoczucie miała iluzja przejścia do działania, pogłębiona jedynie, gdy głos zabrał Skamander. Słuchał go uważnie, marszcząc brwi na wspomnienie o Bagmanie - nie wiedział, że Zakon Feniksa przyglądał się tej sprawie - a później pochylając się nad stołem i opierając się o niego łokciami. Zdawał sobie sprawę, że auror za nim nie przepadał, nie miał problemu z interpretacją wyraźnych sygnałów, ale nie miał ochoty na zabawę we wzajemne urazy - jeżeli mógł (być może) zaproponować pomoc, musiał to zrobić. - Byłem obecny na zebraniu w Fantasmagorii, w trakcie którego Rycerze biorący udział w wyprawie do Azkabanu przedstawiali swoje raporty. Nazwisko Bagmana padło tam więcej niż raz. Nie jestem pewien, które z tych informacji mogą się okazać znaczące, ale mogę udostępnić ci to wspomnienie - powiedział, głosem, w którym dało się wyczuć jedynie śladowe wahanie; nie wiedział, czy wszyscy obecni zdawali sobie sprawę z jego przeszłości, ale i tak nie było już sensu udawać, że nie istniała. - Znam się też na magizoologii, a od jakiegoś czasu zajmuję się głównie organizowaniem wypraw, również zagranicznych. Co prawda poszukujemy i chwytamy smoki, ale w kwestiach samej organizacji nie powinno robić to różnicy. Mogę sięgnąć do swoich kontaktów, zdobyć mapy, ekwipunek - no i upewnić się, że żaden idiotyczny przepis nie zatrzyma grupy na magicznej granicy - dodał. Aktualnie zajmował się pracą dla rezerwatu Greengrassów, ale spędził wystarczająco czasu w Ministerstwie Magii, by wiedzieć, jak to wyglądało również z drugiej strony.
Wciąż spoglądał w stronę Skamandera, kiedy ten mówił, od razu dostrzegł więc rzucone mu spojrzenie. Coś przewróciło mu się w żołądku - ale starał się zachować neutralny wyraz twarzy. - Nie praktykuję czarnej magii - już, dodał w myślach - ale cała wiedza, jaką w tej dziedzinie posiadam, jest do waszej dyspozycji. - Nie był tym zachwycony, liczył się jednak z tą koniecznością jeszcze zanim pojawił się w salonie.
O procesie rejestracji różdżek nie wiedział wiele, poza przekonaniem, że nie miał żadnych szans tego zrobić, kwestia Londynu gryzła go jednak odkąd tylko o niej usłyszał - więc kiedy została podjęta, odezwał się ponownie. - Szafka zniknięć wydaje się bardziej długotrwałą opcją, mogę dołożyć się do jej zakupu. Jeśli chodzi o sam Londyn - to nie tak, że zostali tam wyłącznie czystokrwiści i ludzie Malfoya - zerknął w stronę Rinehearta; był niemal pewien, że to on wysunął taki wniosek - wciąż są tam ci, który nie zdążyli uciec lub nie mają dokąd, albo nie mogą pozwolić sobie na utratę pracy. Jeżeli nie uda się wyłapać ich magicznej policji, to robią to dementorzy. - Był dotąd w mieście tylko raz odkąd zamknięto je dla niemagicznych, ale to wystarczyło, by wyrobił sobie w głowie raczej przerażający obrazek. - Być może moglibyśmy wprowadzić własne patrole na ulicach - mówię oczywiście o tych, którzy czują się na siłach, by walczyć z dementorami i policją. Każdy jeden, którego uda nam się przegnać, będzie oznaczał o jedno ciało porzucone na chodniku mniej. - Przemknął spojrzeniem po twarzach przy stole. - Ta chata wydaje się być strategicznie w idealnym miejscu, by działać jako baza wypadowa. - Teleportacja na terenie Londynu wszak nie działała. - Jeżeli dodatkowo przez cały czas dyżurowałaby tutaj któraś z osób znających się na uzdrowicielstwie, lub zwyczajnie ktoś mogący szybko wezwać pomoc, to stanowiłoby to dodatkowe zabezpieczenie. - Nie wiedział, czy miało to sens, czy przypadkiem nie powielał czegoś, co zostało ustalone już wcześniej, ani czy w ogóle powinien był się odzywać - ale spodziewał się, że w razie czego zostanie uciszony. Do tej pory Gwardia zdawała się nie mieć z tym problemu.
Słuchając o Fantasmagorii, bił się przez chwilę z myślami; nie popierał bierności, jednak wizja napadu na ten konkretny lokal budziła w nim wyjątkowo sprzeczne uczucia. - Uderzenie w Fantasmagorię będzie przypominało szturchnięcie kijem gniazda trutniowców krwiopijców - ostrzegł spokojnie; czy wiedzieli, na co się porywali? - ale byłem w środku - jeżeli trzeba będzie, mogę pomóc. - Nie wiedział dlaczego, ale wizja Hannah wybierającej się tam w towarzystwie dwójki młodzików wywoływała u niego potężny dyskomfort.

| przepraszam za drugi post w kolejce, ale nie jestem pewna, czy będę w stanie odpisać w następnej, a chciałam odnieść się do słów poprzedników nim temat przesunie się gdzieś indziej i straci to sens - jeżeli nie mogę, dajcie znać, skopiuję i skasuję post




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]30.03.20 15:58
Mówili dużo i burzliwie, sprawiając, że zgromadzenie rosło do rangi niemal tak samo męczącego, jak szczyt w Stonehenge. Ollivander nie potrafił wskazać konkretnego momentu, w którym wezbrała w nim ochota do wstania z miejsca i opuszczenia chaty. Zastanawiał się nad tym intensywnie, będąc już o krok od wyjścia na spacer - mógłby poprosić Benjamina o powiadomienie patronusem, kiedy kłótnie zejdą na dalszy plan - przyjaciel jakby czytał mu w myślach, oferując opcję opuszczenia zbiorowiska. Powstrzymał się, oczywiście, lecz mimowolnie zerknął w stronę drzwi, gdy wzrok przeskakiwał z osoby na osobę, w kontraście do całej sytuacji - niewzruszony. Dopiero jedna z informacji postanowiła z impetem nadepnąć mu na odcisk i wprowadzić w szczerą irytację. Prychnął na głos, słysząc o rozwiązaniu jednostki badawczej. Świetnie, co tu jeszcze robił, skoro teraz liczyły się tylko działania stricte wojenne? Nie przyniosło korzyści? - Dziękuję za współpracę. Mogę już wyjść, czy jeszcze potrzebujecie naukowego wsparcia? - zapytał sztywno, nie siląc się na ważenie słów, gdy przewiercał na wskroś przenikliwym spojrzeniem Gwardzistę. Czysta kpina. - Jeśli jednak potrzebujecie, w jaki sposób zniesienie jednostki badawczej ma ułatwić nam pracę? - zapytał, szczerze zaskoczony tą decyzją. Było ich mało, dlaczego nie zajęli się werbowaniem naukowców, zamiast ich, na Merlina, tłamsić? - Nie przyniosły korzyści, a jednak jakimś cudem wasze różdżki zostały wzmocnione - w ostatnim czasie udało mi się ten proces usprawnić, trwa krócej. Prowadzone są badania nad eliksirem, pojawiają się nowe kwestie - albo i stare, poruszane od grudnia - pokręcił głową, zerkając najpierw na Asbjorna, potem na Skamandera, który przecież wspomniał o Bagmanie zaledwie chwilę temu. Gdyby Ulysses miał czas i siły, może wziąłby się za nadzór tych badań, ale poza sprawami Zakonu, miał na głowie inne rzeczy i cenił swój czas. - Wstępny plan osłony przejścia do Oazy jest gotowy - i wymagał mnóstwo pracy, a nie jest to nawet ułamek tego, co należy zrobić - Razem z Lucindą i dwoma chętnymi pomocnikami z zakresu run i numerologii jesteśmy w stanie ukryć przed innymi fakt, że działa tam wyjątkowo silna magia - rzucił chłodno, postanawiając podzielić się tą wiedzą właśnie teraz, skoro temat nieistniejącej już jednostki badawczej właśnie padł. Uniósł pergamin, który miał przed sobą - na znak, że właśnie tych badań dotyczył. - Czy ktoś poza Asbjornem posiada nieco szerszą niż podstawową wiedzę o numerologii? Asbjornie, byłbyś gotów pomóc? - zapytał, dobrze wiedząc, że konkretne wskazanie osoby zda się lepiej niż czekanie na zgłoszenia. - Podobnie z runami. Pan Cattermole, może? - zapytał, spoglądając na chłopaka - znał go i wiedział, że ma w sobie wiele entuzjazmu, powinien się sprawdzić, o ile Lucinda nie miała nic przeciwko.  
Poczekał cierpliwie, na pytanie Justine odpowiadając dopiero, gdy nadarzyła się ku temu okazja w lawinie dyskusyjnej. - Potrzebne są dwie ingrediencje, zależnie od siły i trwałości świstoklika. Księżycowy i srebrny gwiezdny pył - wymienił krótko. - Mam trochę zapasu, który wykorzystam na próby - równie dobrze mogę je podejmować tam, gdzie są potrzebne. Są dwa rodzaje świstoklików, jeden z nich nie wymaga wiedzy, po prostu przenosi z konkretnego miejsca w konkretne miejsce, drugi należy uruchomić, podstawowa wiedza z zakresu numerologii jest w takim wypadku wymogiem, ale ten wraca zawsze w jedno miejsce - zakończył, nie rozwodząc się zbyt długo nad tematem.
Spojrzał na Keatona, gdy odezwał się przy kwestii rejestracji różdżek.
- Nie rejestrowałem jeszcze swojej różdżki i zanim to zrobię, chętnie sprawdzę, czy coś przy nich majstrują. Nie ma pan daleko do różdżkarza, pomogę - odezwał się, kiwnąwszy krótko głową na znak, że może od ręki sprawdzić, czy coś jest na rzeczy.
- Udzielę się jako numerolog. Postaram się też pokryć część kosztów - odpowiedział Skamanderowi, skoro już postanowił zabrać się za sprawę Bagmana.
Wysłuchał Percivala, w zamyśleniu kiwając głową na jego spostrzeżenia co do różdżek Rycerzy. - Mogli je wzmocnić przy okazji anomalii, właśnie czarną magią. Skoro nasi badacze - nie powstrzymał się przed kąśliwym podkreśleniem tego słowa, choć mógł bez trudu - zgłębili wiedzę na ten temat, oni również mogli dojść do podobnych wniosków. Wiemy, że miejsca odwiedzone przez Rycerzy są zapieczętowane w zupełnie inny sposób niż ten, który praktykowaliśmy - wysnuł wniosek. - Przez proces wzmocnienia więź się zacieśnia.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 38 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Salon [odnośnik]30.03.20 18:03
Niedowierzała, lecz mogła się spodziewać, prawda? Co spotkanie, pojawiał się problem i niezgodność - nie mogła się jednak nie zgodzić z Zakonnikami, którzy podnosili głos. Czuła jednocześnie, że sama nie musi dokładać się do tej wymiany zdań, że słów padło już wystarczająco i każdy mógł mieć trochę racji, przecież nie była tylko czarna, ani tylko biała. Wszyscy popełniali błędy i nie miało się to zmienić, czekało ich mnóstwo niepowodzeń, Susanne po prostu trwała w nadziei, że sukcesy przysłonią trudniejsze momenty, chociażby ten. Czy ktoś, dla odmiany, miał jakieś dobre wieści? Czekała na nie, trochę spłoszona podejściem Gwardzistów wpatrując się w poszczególne twarze. Nie czuła się na siłach dodawania czegokolwiek w temacie olbrzymów, zresztą, odezwało się parę osób i chyba zdołały nakreślić temat dokładniej. - Pamiętajcie, że to nie zwierzęta - przestrzegła tylko zwięźle.
Sprawa Bagmana wydawała się bardzo interesująca, ale Sue zdecydowanie wolała skupić się na walce i pomocy, na tu i teraz. - Chętnie bym pomogła, ale Percival ma o wiele większe doświadczenie w takich wyprawach, sprawdzi się. Gdybyście potrzebowali dodatkowej osoby od stworzeń magicznych, nie wahajcie się pisać, jestem gotowa - zapewniła, zwracając się bezpośrednio do siedzącego obok Anthony'ego, przy okazji sięgnęła do torby, z której wygrzebała szklaną butelkę. - Woda. Uważaj na głos - poprosiła łagodnie, doskonale wiedząc, że spotkanie nie było najlepszym sposobem na oszczędzanie się i kuzyn zapewne to odchoruje.
- Mogłabym pomóc - odezwała się do Archibalda. - Mogę dawkować eliksiry, i w zasadzie chętnie poznam podstawy magii leczniczej. Bądźmy w kontakcie, nie zawsze będę miała czas, ale zrobię, co będę mogła - obiecała. Na pewno nie zaszkodzi nauczyć się czegoś nowego, znała podstawy wielu dziedzin i choć okiem eksperta jej wiedza należała do mało użytecznej, mimo wszystko ułatwiała życie. - Co do stworzeń i istot, można próbować, ale to wymaga wielu planów, w przypadku trytonów - znajomości ich języka... Dobrze byłoby wiedzieć, czy na pewno powinniśmy się na tym skupiać - wtrąciła, pewna, że skoro zabrali się za olbrzymy, resztę powinni zostawić na później. Już one wymagały sporo uwagi.  
Na prośbę Justine skinęła nieśmiało głową, wciąż niepewna, ile mogą, a ile nie. Zatrzymała Marcellę gestem, przytrzymując jej dłoń, by nie spisywała wszystkiego, był na to lepszy sposób. - Poczekaj. Poślemy pergamin - zaproponowała. W trakcie dyskusji zdążyła wypisać nazwiska obecnych, do których mogli dopisać swoje mocne strony, umiejętności, którymi mogli się podzielić z innymi. Jej zdaniem pomysł był dobry. Wystarczyło zerknąć na listę i było wiadomo, do kogo się zgłaszać. - Proszę was, by każdy dopisał, w czym może pomóc innym, możliwie skrótowo. Lista zostanie wywieszona na tablicy - poinformowała, podając pergamin Marcelli,* gdy pod swoim nazwiskiem wypisała transmutację, opiekę nad magicznymi stworzeniami, proste mikstury oraz podstawową znajomość anatomii, pozwalającą na dawkowanie wielu eliksirów leczniczych. Uznała je za najbardziej przydatne.


| *do wszystkich: bardzo proszę o dopiski pod postem zawierające wskazówki, po co można się do postaci zgłosić. Lista zostanie umieszczona na tablicy po spotkaniu. Jeśli nie dopisek, proszę chociaż o podkreślenie w swoim poście, czym postać może się dzielić z innymi.

Susanne: zaawansowana transmutacja, ONMS, proste eliksiry, pomoc w dawkowaniu eliksirów leczniczych



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 38 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Salon [odnośnik]30.03.20 20:32
Lorraine starała się zrozumieć zachowanie Gwardzistów. Z jednej strony wiele się w ostatnim czasie wydarzyło. Na samym początku pod dowództwem Bathidly grupa dowodząca była naprawdę liczna. Teraz po większości Gwardzistów zaginął słuch. To powodowało wiele stresów. Wszystko spadło tak naprawdę na trójkę tu obecnych i choć również uważała, że swoim zachowaniu bardzo przesadzili to jednak starała sobie wyobrazić jak to jest nieść ciężar decyzyjności na swoich brakach. Nie chciała głośno tego mówić. Właściwie nic nie chciała głośno mówić. Dawno jej tu nie było i każda reakcja byłaby hipokryzją skierowaną w stronę najbliższych jej ludzi. A jednak widziała jak ich zachowanie wpływało na wszystkich Zakonników. Oni też mieli prawo czuć się w tym wszystkim zagubieni. Mieli prawo szukać odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Ciężko było działać patrząc na to jak ciągle zmieniał się ich wojenny krajobraz. A jednak każdy nadal chciał to robić. Lorraine zamilkła zdając sobie sprawę z tego, że już wiele słów na dzisiejszym spotkaniu padło. Trafnych i tego nie mogła Zakonnikom odmówić.
Poruszyła ją też reakcja jej męża, który owszem bywał nerwowy i zwykle mówił to co myśli. Cała sytuacja wpłynęła też na niego. Widziała jak wracał ze spotkań i wiedziała jak to na niego działa. Nerwy, kłótnie, ciągłe spory i brak porozumienia między ludźmi, którzy przecież powinni się wspierać. Blondynka dotknęła lekko ramienia męża chcąc tym samym dać mu znać, że zgadza się z jego zdaniem. Reakcja Bena także była adekwatna. Ludzie, którzy po raz pierwszy przyszli do na spotkanie Zakonu musieli mieć mieszane uczucie co do funkcjonowania. Nawet Percy, który wcześniej o Zakonie jedynie słyszał, a teraz był jego częścią. Obrazek, który kreowali był nie do opisania. - Sami od środka zrobimy sobie krzywdę - skomentowała cicho i westchnęła. Nie chciała by tak wyglądała ich współpraca, ale napięcia nie można było ominąć. Z drugiej strony nie należało też napięcia sztucznie tworzyć tak jak robili to w tej chwili Gwardziści.
Chcąc wrócić do tematu blondynka zaczęła się zastanawiać nad innymi stworzeniami mogącymi poprzeć ich sprawę. - Na trytonów bym nie stawiała - zaczęła w zamyśleniu. - To bardzo szlachetne stworzenia. Prędzej sami pójdą z nami na wojnę niż nam w niej pomogą. Nie szukałabym u nich pomocy. Co do wilkołaków się nie wypowiem chociaż z tego co wiem to raczej samotnicy. O wampirach powiedziałabym to samo co o wilkołakach chociaż te drugie wydają mi się bardziej godne zaufania jeżeli rozpatrujemy to już w takich kwestiach. Centaury żyją swoim życiem, ale zdarzało się już, że wspierały one czarodziejów. Myślę, że mogłyby to zrobić i teraz. - odparła analizują wszelkie za i przeciw. Zgadzała się jednak z Sue - nie wiedziała czy na tym powinni się skupić. Chociaż jeśli szukali pomocy wszędzie to dlaczego nie?

na tablice: ONMS, historia magii, znawca prawa, język francuski


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077

Strona 38 z 47 Previous  1 ... 20 ... 37, 38, 39 ... 42 ... 47  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach