Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Kiedy większość kwestii została omówiona i podzielona pozostało dopiąć do końca śmiałe plany ataków na poszczególne miejsca. Przysłuchując się prowadzonym rozmowom Alexander sięgnął sobie po kawałek pergaminu i pióro, zastanawiając się już nad wszystkimi rzeczami, które musieli opracować, żeby ich śmiałe planowanie nie stało się kolosem na glinianych nogach. Na dłużej podniósł wzrok, kiedy odezwał się Benjamin, debatując nad dobrostanem braci mniejszych.
– Chyba lepiej posłać tam dwie osoby ze świniami i poświęcić świnie niż jeżeli chcielibyśmy wysłać tam kogoś, kto miałby wysadzać budynek – zaryzykował stwierdzenie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że dziennie i tak umierało na świecie mnóstwo świń. Przecież nawet na samych początkach kursu uzdrowicielskiego w szpitalu anatomii nauczano z wykorzystaniem narządów świń, nie chcąc marnować cennych ludzkich preparatów na niewprawione dłonie. No chyba, że stażystami byli wyjątkowo wrażliwi szlachcice – samemu Alexowi było natomiast mocno obojętne, czy babrał się we wnętrznościach prosiaka, czy człowieka. Jeden pies.
Selwyn skrobał dalej piórem po pergaminie, zatrzymując się nagle kiedy odezwała się Marcella. Siedział przez krótką niczym posąg, po czym podniósł spojrzenie na Figg. – Tak. Długofalowo i ostatecznie: tak, do tego właśnie prowadzą nasze działania, przywrócenie w Anglii rządów prawa – odpowiedział, nie wspominając jednak na razie o tym, że nijak nie mieli na to w tej chwili środków i możliwości. Musieli rozwiązać wiele problemów, głównie wewnętrznych, żeby móc zacząć myśleć o czymś zakrojonym na tak szeroką skalę. Na razie musieli skupić się na małych kroczkach, które formomwały się na pergaminie przed nim i w notatkach czynionych przez Susanne oraz Marcellę.
– Zgodnie z tym co właśnie padło – zaczął – wykonamy szereg rekonesansów. Do Ministerstwa Magii uda się Keaton, żeby dokładnie przyjrzeć się zawiłościom stojącym za procesem rejestracji różdżek, po jego wywiadzie zaplanujemy dalsze postępowanie w tej sprawie.
– Do portu udadzą się Lucinda, Ben, Jamie, ponownie Keat. Lista nie jest zamknięta, będzie można dopisać się i umówić na podział ról wewnątrz zadania po spotkaniu, na pewno też czyjąś deklaracje udało mi się pominąć w ferworze zapamiętywania. W porcie trzeba sprawdzić, gdzie cumują konkretne statki: okręt Goyle'a, dostawcy Borgina i Burke'a, Marcella ze Steffenem ostatnio napadli na statek Shafiqów, można by ich pognębić bardziej regularnie. I z tego co się orientuję w rodach szlacheckich to Traversowie posiadają rodowy port na swoich ziemiach w Norfolk, więc trzeba sprawdzić, czy w ogóle zatrzymują się w Londynie – dodał, kończąc omawiać kolejny punkt z listy.
– Steffen, korzystając ze swoich zdolności wślizgnie się na Nokturn. Tam będzie węszył w Białej Wywernie, u Borgina i Burke'a oraz Pod... Mantykorą, tak? – upewnił się czy dobrze zapamiętał nazwę, zerkając na Hannah. – Dobrze by było poobserwować te miejsca przez dłuższy czas – powiedział jeszcze, tym razem kierując swoja słowa stricte do Cattermole'a.
– Ostatni z rekonesansów będzie miał miejsce w Fantasmagorie, na podstawie informacji od Percivala i tych, którzy mieli okazję tam bywać. Tonks – Alexander podniósł głowę, zerkając na Justine, a na jego usta wślizgnął się zawadiacki uśmiech. – Masz może ochotę na małe randez-vous? Ładne szaty, absurdalnie drogie wino i syreni balet – zapytał, chociaż był właściwie pewny tego, że mu nie odmówi. Do lokalu Rosiera powinien udać się ktoś, kto był w stanie wtopić się w tłum: dwójka metamorfomagów, w tym jeden znający zasady szlacheckiej etykiety tworzyła aż zbyt obiecujący duet. Inna sprawa, że Ida nie powinna się o tym nigdy dowiedzieć.
– Z planowania pozostaje jeszcze kwestia wymyślenia tego w jaki sposób chcielibyśmy odzyskać kontrolę nad stolicą, czyli innymi słowy jak przeprowadzić zamach stanu, żeby było dobrze i efektywnie. Akcje, o których teraz rozmawiamy będą pierwszymi etapami tego planu – powiedział, zanim nie przeszedł do ostatniej kwestii.
– Przy pomyślnym zebraniu wyżej wspomnianego wywiadu trzeba będzie też zaplanować ataki: w porcie, w centrali rejestracji różdżek oraz dywersje. Gwardia i... Anthony, Kieran, Michael, Gabriel? Marcella? Potrzebujemy do tego kogoś, kto ma doświadczenie w przeprowadzaniu akcji uderzeniowych – powiedział, wodząc spojrzeniem po zgromadzonych. To musiała być precyzyjna i niesamowicie przemyślana robota. – Musimy też oczywiście omówić jeszcze to wszystko z Haroldem – dodał, powoli współczując już sobie opowiadania tego raz jeszcze przed zakonnym szefem wszystkich szefów.
– Chyba lepiej posłać tam dwie osoby ze świniami i poświęcić świnie niż jeżeli chcielibyśmy wysłać tam kogoś, kto miałby wysadzać budynek – zaryzykował stwierdzenie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że dziennie i tak umierało na świecie mnóstwo świń. Przecież nawet na samych początkach kursu uzdrowicielskiego w szpitalu anatomii nauczano z wykorzystaniem narządów świń, nie chcąc marnować cennych ludzkich preparatów na niewprawione dłonie. No chyba, że stażystami byli wyjątkowo wrażliwi szlachcice – samemu Alexowi było natomiast mocno obojętne, czy babrał się we wnętrznościach prosiaka, czy człowieka. Jeden pies.
Selwyn skrobał dalej piórem po pergaminie, zatrzymując się nagle kiedy odezwała się Marcella. Siedział przez krótką niczym posąg, po czym podniósł spojrzenie na Figg. – Tak. Długofalowo i ostatecznie: tak, do tego właśnie prowadzą nasze działania, przywrócenie w Anglii rządów prawa – odpowiedział, nie wspominając jednak na razie o tym, że nijak nie mieli na to w tej chwili środków i możliwości. Musieli rozwiązać wiele problemów, głównie wewnętrznych, żeby móc zacząć myśleć o czymś zakrojonym na tak szeroką skalę. Na razie musieli skupić się na małych kroczkach, które formomwały się na pergaminie przed nim i w notatkach czynionych przez Susanne oraz Marcellę.
– Zgodnie z tym co właśnie padło – zaczął – wykonamy szereg rekonesansów. Do Ministerstwa Magii uda się Keaton, żeby dokładnie przyjrzeć się zawiłościom stojącym za procesem rejestracji różdżek, po jego wywiadzie zaplanujemy dalsze postępowanie w tej sprawie.
– Do portu udadzą się Lucinda, Ben, Jamie, ponownie Keat. Lista nie jest zamknięta, będzie można dopisać się i umówić na podział ról wewnątrz zadania po spotkaniu, na pewno też czyjąś deklaracje udało mi się pominąć w ferworze zapamiętywania. W porcie trzeba sprawdzić, gdzie cumują konkretne statki: okręt Goyle'a, dostawcy Borgina i Burke'a, Marcella ze Steffenem ostatnio napadli na statek Shafiqów, można by ich pognębić bardziej regularnie. I z tego co się orientuję w rodach szlacheckich to Traversowie posiadają rodowy port na swoich ziemiach w Norfolk, więc trzeba sprawdzić, czy w ogóle zatrzymują się w Londynie – dodał, kończąc omawiać kolejny punkt z listy.
– Steffen, korzystając ze swoich zdolności wślizgnie się na Nokturn. Tam będzie węszył w Białej Wywernie, u Borgina i Burke'a oraz Pod... Mantykorą, tak? – upewnił się czy dobrze zapamiętał nazwę, zerkając na Hannah. – Dobrze by było poobserwować te miejsca przez dłuższy czas – powiedział jeszcze, tym razem kierując swoja słowa stricte do Cattermole'a.
– Ostatni z rekonesansów będzie miał miejsce w Fantasmagorie, na podstawie informacji od Percivala i tych, którzy mieli okazję tam bywać. Tonks – Alexander podniósł głowę, zerkając na Justine, a na jego usta wślizgnął się zawadiacki uśmiech. – Masz może ochotę na małe randez-vous? Ładne szaty, absurdalnie drogie wino i syreni balet – zapytał, chociaż był właściwie pewny tego, że mu nie odmówi. Do lokalu Rosiera powinien udać się ktoś, kto był w stanie wtopić się w tłum: dwójka metamorfomagów, w tym jeden znający zasady szlacheckiej etykiety tworzyła aż zbyt obiecujący duet. Inna sprawa, że Ida nie powinna się o tym nigdy dowiedzieć.
– Z planowania pozostaje jeszcze kwestia wymyślenia tego w jaki sposób chcielibyśmy odzyskać kontrolę nad stolicą, czyli innymi słowy jak przeprowadzić zamach stanu, żeby było dobrze i efektywnie. Akcje, o których teraz rozmawiamy będą pierwszymi etapami tego planu – powiedział, zanim nie przeszedł do ostatniej kwestii.
– Przy pomyślnym zebraniu wyżej wspomnianego wywiadu trzeba będzie też zaplanować ataki: w porcie, w centrali rejestracji różdżek oraz dywersje. Gwardia i... Anthony, Kieran, Michael, Gabriel? Marcella? Potrzebujemy do tego kogoś, kto ma doświadczenie w przeprowadzaniu akcji uderzeniowych – powiedział, wodząc spojrzeniem po zgromadzonych. To musiała być precyzyjna i niesamowicie przemyślana robota. – Musimy też oczywiście omówić jeszcze to wszystko z Haroldem – dodał, powoli współczując już sobie opowiadania tego raz jeszcze przed zakonnym szefem wszystkich szefów.
Wysłuchała słów wypowiadanych przez Skamandera, zgadzając się z nimi. To było coś osiągalnego dla nich. Potrzebowali tylko odpowiedniego planu. I zgadzała się też z nim, że nie powinni poświęcać zbyt wiele na tą akcję. Ale kiedy jedni zajmowaliby się nią drudzy, mogliby zająć się okrętami. Skinęła głową na jego słowa odnoszące się do Abottów. Dobrze, musieli wiedzieć na czym stoją. Wysłuchała też uważnie kolejnego z pomysłów marszcząc brwi. To był projekt zakrojony na duża skalę a to, czy będą się w stanie go podjąć zależeć w jej opinii w dużej mierze od Ulysessa. Ona sama, nie znała się na naukowych aspektach magii, a co dopiero na różdżkarstwie. Wysłuchała Bena, łapiąc jego spojrzenie kiedy on spoglądał nad nich, nie wiedząc jakie dokładnie myśli przechodząc przez jego głowę. Wysłuchała też Kierana po części zgadzając się z tym co powiedział. Jedno z drugim musiało zostać powiązane. Wcześniej tego nigdy nie zrobili, wątpiła, żeby Rycerze spodziewali się czegoś takiego. Na wzmiankę o różdżce Burke’a uniosła brew.
- Potrzebujesz tej różdżki, Kieran? Jeśli nie, mogłabym ją od ciebie wziąć? - zapytała bezpośrednio jego, zawieszając na nim swoje spojrzenie. Keatowi przytaknęła jedynie głową przyjmując do wiadomości wybrany przez niego termin.
- Jamie, jesteś w stanie sprawdzić operę o której mówił Percival? - zapytała spoglądając na nią. Przesuwając spojrzenie dalej, na Archibalda. Wysłuchując padających słów, jednak na ten moment nie dopowiadając nic więcej bo odezwał się Michael. Skinęła i jemu lekko głową.
- Zostanie w Starej Chacie, chyba że chcesz ją wziąć ze sobą Ulyssesie. - powiedziała zwracając na niego spojrzenie. Nie mieli pojęcia, czy maski były jedynie zmyślną formą ukrycia twarzy czy czymś więcej. Ale zdawała sobie sprawę z ilości zadań, których podejmował się Ollivander. - Czy jesteś w stanie, wskazać to miejsce? - zapytała jeszcze po wysłuchaniu jego zdania odnośnie tematu oszukiwania różdżek. Nie znała się na nich właściwie w ogóle. Zerknęła na Hannah przyznając jej cicho rację.
- kameleon i eliksir kurczący. - powiedziała spoglądając na Asa. - Nie musi być na jutro, bo potrzebujemy jeszcze informacji i ustalenia ile osób czym się zajmie, ale dobrze by było mieć je gotowe. I dorobić resztę w razie potrzeby. - zadecydowała ostatecznie.
- Tak. Morgoth Yaxley. Jeden ze śmierciożerców. - potwierdziła, nie poprawiając sentora, bo właściwie sama nie była pewna, jak oni się tam dokładnie nazywają. Więc lepiej było to przemilczeć. - Zjawił się razem z Averym przed domem z którego eskortowałyśmy sędziego z Rią. Jego zamiary były jasne - zabicie mężczyzny. I tak, dopadliśmy go. Przegrał. Ale jego pożoga zniszczyła dostatecznie wiele, by nie można była tego uznać za całkowity sukces. - jasne tęczówki zawisły na Susanne.
- Co do samego Londynu. Na przełomie marca i kwietnia, nocą, Minister zarządził, by pozbyć się z miasta mugoli i mugolaków - wszelkimi środkami. Obrady były tajne - spojrzała na Kierana, by poprawił ją, jeśli powiedziała coś nie tak - albo uzupełnił. - Dostałam wezwanie od Kierana, na które się stawiłam. Zakładam, że Malfoy do ostatniej chwili odwlekał przekazanie rozkazów Departamentowi Przestrzegania Prawa. Zostaliśmy podzieleni na grupy i pomogliśmy tak wielu ludziom, jak byliśmy w stanie. Wiem, że nie do wszystkich dotarła informacja, która pozwoliłaby na reakcję. Zdążyłam wysłać tylko dwa patronusy, nim rozpoczęła się walka. Myślę, że to coś, nad czym też powinniśmy się zastanowić. Możemy wyznaczyć pośrednika, który weźmie na siebie odpowiedzialność rozesłania dalej informacji jeśli podobna sytuacja się kiedyś powtórzy. - zaproponowała. Wiedziała, że Alex ruszył od razu do walki, a Keaton przekazał informację wszystkim, którym mógł. Jej wybór padł na niego, bo wiedziała, że znajduje się w porcie i będzie w stanie szybciej dotrzeć do ludzi, znajdujących się tam, dając im szansę na ucieczkę.
Zamilkła, pozwalając by Alex podsumował wszystko, co do tej pory ustalili. A kiedy zwrócił się bezpośrednio do niej spojrzała na niego, zadzierając lekko głowę. Marszcząc lekko brwi na dziwnie brzmiące stwierdzenie. Zaraz jednak na jej usta wstąpił uśmiech.
- Przekonałeś mnie winem. Tylko będę potrzebowała sukni i twarzy. A na tym pierwszym nie znam się za bardzo. - przyznała, wskazując ręką na siebie samą. Nie było sekretem, że sukienki nie leżały w gronie jej zainteresowań, a moda szlachecka - o niej, nie miała najmniejszego pojęcia. - I chyba szybkiej lekcji tej, jak to tam, etykiety? - strzeliła nie do końca pewna.
Rozmowy trwały dalej, pozwalając im na zakreślenie dokładniejszych planów. Miała nadzieję, że tym razem uda im się to odpowiednio zgrać.
- To tyle na dziś, jak mówiłam, jeśli chcecie porozmawiać ze mną, będę jeszcze jakiś czas w chacie. - dodała, dając znak, że teraz przyszedł czas na działanie.
| 48h - nadal nie widzimy problemu, żeby jeszcze podyskutować odnośnie planów, więc można, ale nie trzeba się ewakuować. <3
- Potrzebujesz tej różdżki, Kieran? Jeśli nie, mogłabym ją od ciebie wziąć? - zapytała bezpośrednio jego, zawieszając na nim swoje spojrzenie. Keatowi przytaknęła jedynie głową przyjmując do wiadomości wybrany przez niego termin.
- Jamie, jesteś w stanie sprawdzić operę o której mówił Percival? - zapytała spoglądając na nią. Przesuwając spojrzenie dalej, na Archibalda. Wysłuchując padających słów, jednak na ten moment nie dopowiadając nic więcej bo odezwał się Michael. Skinęła i jemu lekko głową.
- Zostanie w Starej Chacie, chyba że chcesz ją wziąć ze sobą Ulyssesie. - powiedziała zwracając na niego spojrzenie. Nie mieli pojęcia, czy maski były jedynie zmyślną formą ukrycia twarzy czy czymś więcej. Ale zdawała sobie sprawę z ilości zadań, których podejmował się Ollivander. - Czy jesteś w stanie, wskazać to miejsce? - zapytała jeszcze po wysłuchaniu jego zdania odnośnie tematu oszukiwania różdżek. Nie znała się na nich właściwie w ogóle. Zerknęła na Hannah przyznając jej cicho rację.
- kameleon i eliksir kurczący. - powiedziała spoglądając na Asa. - Nie musi być na jutro, bo potrzebujemy jeszcze informacji i ustalenia ile osób czym się zajmie, ale dobrze by było mieć je gotowe. I dorobić resztę w razie potrzeby. - zadecydowała ostatecznie.
- Tak. Morgoth Yaxley. Jeden ze śmierciożerców. - potwierdziła, nie poprawiając sentora, bo właściwie sama nie była pewna, jak oni się tam dokładnie nazywają. Więc lepiej było to przemilczeć. - Zjawił się razem z Averym przed domem z którego eskortowałyśmy sędziego z Rią. Jego zamiary były jasne - zabicie mężczyzny. I tak, dopadliśmy go. Przegrał. Ale jego pożoga zniszczyła dostatecznie wiele, by nie można była tego uznać za całkowity sukces. - jasne tęczówki zawisły na Susanne.
- Co do samego Londynu. Na przełomie marca i kwietnia, nocą, Minister zarządził, by pozbyć się z miasta mugoli i mugolaków - wszelkimi środkami. Obrady były tajne - spojrzała na Kierana, by poprawił ją, jeśli powiedziała coś nie tak - albo uzupełnił. - Dostałam wezwanie od Kierana, na które się stawiłam. Zakładam, że Malfoy do ostatniej chwili odwlekał przekazanie rozkazów Departamentowi Przestrzegania Prawa. Zostaliśmy podzieleni na grupy i pomogliśmy tak wielu ludziom, jak byliśmy w stanie. Wiem, że nie do wszystkich dotarła informacja, która pozwoliłaby na reakcję. Zdążyłam wysłać tylko dwa patronusy, nim rozpoczęła się walka. Myślę, że to coś, nad czym też powinniśmy się zastanowić. Możemy wyznaczyć pośrednika, który weźmie na siebie odpowiedzialność rozesłania dalej informacji jeśli podobna sytuacja się kiedyś powtórzy. - zaproponowała. Wiedziała, że Alex ruszył od razu do walki, a Keaton przekazał informację wszystkim, którym mógł. Jej wybór padł na niego, bo wiedziała, że znajduje się w porcie i będzie w stanie szybciej dotrzeć do ludzi, znajdujących się tam, dając im szansę na ucieczkę.
Zamilkła, pozwalając by Alex podsumował wszystko, co do tej pory ustalili. A kiedy zwrócił się bezpośrednio do niej spojrzała na niego, zadzierając lekko głowę. Marszcząc lekko brwi na dziwnie brzmiące stwierdzenie. Zaraz jednak na jej usta wstąpił uśmiech.
- Przekonałeś mnie winem. Tylko będę potrzebowała sukni i twarzy. A na tym pierwszym nie znam się za bardzo. - przyznała, wskazując ręką na siebie samą. Nie było sekretem, że sukienki nie leżały w gronie jej zainteresowań, a moda szlachecka - o niej, nie miała najmniejszego pojęcia. - I chyba szybkiej lekcji tej, jak to tam, etykiety? - strzeliła nie do końca pewna.
Rozmowy trwały dalej, pozwalając im na zakreślenie dokładniejszych planów. Miała nadzieję, że tym razem uda im się to odpowiednio zgrać.
- To tyle na dziś, jak mówiłam, jeśli chcecie porozmawiać ze mną, będę jeszcze jakiś czas w chacie. - dodała, dając znak, że teraz przyszedł czas na działanie.
| 48h - nadal nie widzimy problemu, żeby jeszcze podyskutować odnośnie planów, więc można, ale nie trzeba się ewakuować. <3
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Musimy uzupełnić szeregi o jakichś czarodziei mogących odciążyć nasze wąskie grono ludzi nauki - zauważył kiedy to przez dłuższą chwilę był świadkiem tego, jak kolejne potrzeby ogniskują się na Ulyssesie, który zdroworozsądkowo zaczął alarmować wszystkich o tym iż jego uwaga jest ograniczona. Poniekąd z tego też powodu Skamander zaczął zastanawiać się nad tym, czy problem z różdżkami dałoby się rozwiązać u źródła bez konieczności rozdrabniania się i dzielenia i tak rozszarpywanej uwagi różdżkarza. Zdecydowanie brakowało im numerologów, naukowców.
- Atak na centralę różdżek wydaje mi się z naszego punktu widzenia priorytetowy. Im mniej damy czasu i możliwości na zbieranie informacji Ministerstwu tym łatwiej będzie nam szukać potencjalnych sprzymierzeńców lub też zwyczajnie działać przy ich współpracy na terenie Londynu z zaskoczenia. Atak na pomniejsze cele, w tym głównie na zaopatrzenie można połączyć z akcją dezorientującą w Magicznym porcie. Jeśli chodzi o zniszczenie statków widziałbym to jako działanie małych grup w skład których wchodziłaby osoba lub osoby które skupiłyby się na niszczeniu oraz te które w tym czasie by je ochraniały tak by poszło to sprawnie. Bez względu na wszystko w obu przypadkach należy pamiętać co jest celem i po wypełnieniu tegoż zwyczajnie dążyć do wycofania się. Świstokliki, eliksiry kamuflujące, teleportacja, peleryny niewidki - to wszystko to coś co w akcjach dywersyjnych jest przydatne - klarowała mu się hierarchia istotności działań i ich wizja. Dzielił się więc tym co kołatało mu się w głowie bo kto wie - może kogoś ośmieli, zainspiruje, lub pomoże sobie wyobrazić, jak mogłoby to wyglądać. Nie rwał się jednak do tego by wziąć na swoje barki organizację i tego. Jak najbardziej mógł pomóc, lecz jego myśli krążyły wokół wyprawy śladami Bagmana. Zwrócił jednocześnie przy tym uwagę na istotny aspekt działań i potencjalnej konfrontacji w wir której jego zdaniem nie należało dać się za bardzo wciągnąć. Celem miały być obiekty, nie ludzie - to była trochę inna para kaloszy - Jeżeli podczas wykonywania wywiadu, rekonesansów, szukania informacji uda wam się natrafić na wzmianki o Rycerzach nie bunkrujących się po rezydencjach lub pod kamieniami na Nokturnie, co biorąc pod uwagę okoliczności polityczne, powinno mieć miejsce coraz częściej - jak najbardziej należy na nich raportować. Benjamin ma rację powinniśmy prócz planowania ataków na obiekty myśleć o uszczupleniu ich zasobów ludzkich - bez wątpienia na horyzoncie miały pojawić się nowe twarze, nowi wrogowie - kto wie, może cześć z nich stała w zasięgu działania zaklęć.
- Przyniosłem też ingrediencje. Zależałoby mi na eliksirze kameleona, wodnej maści oraz znieczulającym z resztą możesz zrobić co ci się podoba - stwierdził przesuwając w stronę Asbjorna mieszek z ingrediencjami samemu interesując się bardziej znajdującymi się na stole eliksirami. Co mogło mu się przydać...?
Przekazuję As'owi: wydzielina toksyczka, żądło mantykory; liście kłaposkrzeczki; Jagody z jemioły, Włosie akromantuli, Płatki ciemiernika
Biorę od As'a: Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, Antidotum na niepowszechne trucizny, Dziesięć Agonii
Biorę od Susanny: Eliksir ożywiający
- Atak na centralę różdżek wydaje mi się z naszego punktu widzenia priorytetowy. Im mniej damy czasu i możliwości na zbieranie informacji Ministerstwu tym łatwiej będzie nam szukać potencjalnych sprzymierzeńców lub też zwyczajnie działać przy ich współpracy na terenie Londynu z zaskoczenia. Atak na pomniejsze cele, w tym głównie na zaopatrzenie można połączyć z akcją dezorientującą w Magicznym porcie. Jeśli chodzi o zniszczenie statków widziałbym to jako działanie małych grup w skład których wchodziłaby osoba lub osoby które skupiłyby się na niszczeniu oraz te które w tym czasie by je ochraniały tak by poszło to sprawnie. Bez względu na wszystko w obu przypadkach należy pamiętać co jest celem i po wypełnieniu tegoż zwyczajnie dążyć do wycofania się. Świstokliki, eliksiry kamuflujące, teleportacja, peleryny niewidki - to wszystko to coś co w akcjach dywersyjnych jest przydatne - klarowała mu się hierarchia istotności działań i ich wizja. Dzielił się więc tym co kołatało mu się w głowie bo kto wie - może kogoś ośmieli, zainspiruje, lub pomoże sobie wyobrazić, jak mogłoby to wyglądać. Nie rwał się jednak do tego by wziąć na swoje barki organizację i tego. Jak najbardziej mógł pomóc, lecz jego myśli krążyły wokół wyprawy śladami Bagmana. Zwrócił jednocześnie przy tym uwagę na istotny aspekt działań i potencjalnej konfrontacji w wir której jego zdaniem nie należało dać się za bardzo wciągnąć. Celem miały być obiekty, nie ludzie - to była trochę inna para kaloszy - Jeżeli podczas wykonywania wywiadu, rekonesansów, szukania informacji uda wam się natrafić na wzmianki o Rycerzach nie bunkrujących się po rezydencjach lub pod kamieniami na Nokturnie, co biorąc pod uwagę okoliczności polityczne, powinno mieć miejsce coraz częściej - jak najbardziej należy na nich raportować. Benjamin ma rację powinniśmy prócz planowania ataków na obiekty myśleć o uszczupleniu ich zasobów ludzkich - bez wątpienia na horyzoncie miały pojawić się nowe twarze, nowi wrogowie - kto wie, może cześć z nich stała w zasięgu działania zaklęć.
- Przyniosłem też ingrediencje. Zależałoby mi na eliksirze kameleona, wodnej maści oraz znieczulającym z resztą możesz zrobić co ci się podoba - stwierdził przesuwając w stronę Asbjorna mieszek z ingrediencjami samemu interesując się bardziej znajdującymi się na stole eliksirami. Co mogło mu się przydać...?
Przekazuję As'owi: wydzielina toksyczka, żądło mantykory; liście kłaposkrzeczki; Jagody z jemioły, Włosie akromantuli, Płatki ciemiernika
Biorę od As'a: Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, Antidotum na niepowszechne trucizny, Dziesięć Agonii
Biorę od Susanny: Eliksir ożywiający
Find your wings
Być może wywarł swoją postawą duży nacisk na młodego czarodzieja, jednak nie zamierzał się tym przejmować, po prostu przytaknął na jego słowa, głęboko w sobie chowając satysfakcję oraz drobny przebłysk wdzięczności za zaangażowanie. Żadna emocja nie zdołała jednak zmienić jego wyrazu twarzy, wciąż utrzymywał na niej maskę powagi, marszcząc brwi w skupieniu. Naprawdę wielkim zaniedbaniem byłoby nie skorzystać w takiej sytuacji z podobnego talentu, kiedy animagiczna postać Steffena przybierała kształt szczura – niewielkiego, niepozornego, zdolnego wcisnąć się wszędzie.
Z uwagą przyglądał się pracy różdżkarza, natychmiast dostrzegając grymas, który przemknął przez twarz szlachcica. Po pierwszych słowach ekspertyzy zrozumiał, że to właśnie czarna magia musiała wywołać niesmak. Wypowiedziane nazwisko właściciela wcale go nie zaskoczyły, kolejny lord z konserwatywnego rodu zaczął aktywnie wspierać działania Voldemorta, ale wydawało się to dość oczywiste po wydarzeniach ze szczytu w Stonehenge. Nie bez powodu pod koniec marca zginęli właśnie Avery i Yaxley, młodzi panicze. Ale przy tym stole nie siedział nikt, kto by ich żałował, sami ściągnęli na siebie taki los. Odebrał różdżkę od Ollivandera, wysłuchując padających odpowiedzi. Nie wydawało mu się, aby Ministerstwo było w stanie podjąć współpracę z jakimkolwiek uzdolnionym różdżkarzem, ale takiej możliwości nie można było wykluczyć. Skinął tylko głową w podzięce za pochylenie się nad jego wątpliwościami.
Kiedy Justine poprosiła o dawną różdżkę jednego ze znanych im Rycerzy, nie zawahał się wstać ze swojego miejsca i sięgnąć po nią do kieszeni płaszcza. Następnie przeszedł wzdłuż stołu i pozostawił wspomnianą już różdżkę Burke’a na blacie stołu przed Gwardzistką. Szybko wrócił na swoje miejsce i usiadł na krześle, znów dość ociężale, starając się skupić na podsumowaniu wypowiedzianym przez Alexandra. Dążyli do zamachu stanu, właśnie ten cel im przyświecał, ale najpierw musieli zacząć rozważnie planować swoje kolejne posunięcia. Dwójka gwardzistów zamierzała odwiedzić przybytek Rosiera i Rineheart nie był pewien, czy należało się z tego cieszyć, czy może jednak bardziej martwić. Wciąż też ich odkrycie co do zarejestrowanych różdżek nie przyniosło pewnych odpowiedzi odnośnie tego, jakie to procesy i jacy konkretnie ludzie za tym stoją. Było wiele do zrobienia, naprawdę wiele. Port, Nokturn, Ministerstwo Magii – musieli uważnie przyjrzeć się tym miejscom, aby wytypować jednostki do śledzenie i zneutralizowania w razie konieczności.
– Pomogę z zaplanowaniem akcji – zgłosił się natychmiast w odpowiedzi na wezwanie. Miał pokaźne doświadczenie w takich sprawach i naprawdę mógł wspomóc w ten sposób Zakon. Zerknął jeszcze na Skamandera, wysłuchując jego propozycji działania. Całkowicie zgadzał się z jego punktem widzenia, szybkie akcje mające na celu zniszczenie obiektu powinny być przeprowadzane szybko i sprawnie, bez wdawania się w dalszą walkę, bardziej wyniszczającą zazwyczaj dla nich niż przeciwnej strony. Mogliby zasadzić się na jedną z takich szumowin – kilkuosobową grupą zaatakować jednego łajdaka. Gdyby rzucić zaklęcie od przodu i zająć go od tyłu z kolejnym czarem. Dałoby się to zorganizować, ale Rineheart wstrzymał się z propozycją, nie chcąc narażać ludzi, kiedy Zakon nie miał aż tak wielkich sił i środków. Na razie powinni skupić się na obiektach, nie na wykluczaniu jednostek niebezpiecznych. Jak najszybciej powinni przerwać systemowe działania.
Justine zaraz przeszła jednak do wątku walk o Londynu, podając fakty zgodnie z prawdą. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów poznał plany Malfoya na samym końcu, co uniemożliwiło zaplanowanie działania, reagować trzeba było szybko.
– Tonks, mam dla Ciebie coś jeszcze – zwrócił się do czarownicy, gdy wspomniała, że po spotkaniu wciąż można z nią zamienić słowo. Nie miał wcześniej głowy do tego, aby wręczyć jej wszystkie potrzebne dokumenty pod znalezioną dla niej tożsamość, ale teraz była ku temu dobra sposobność. Przynajmniej zdążył zabrać z gabinetu Szefa Biura Aurorów to, czego potrzebowała.
| przekazuję dawną różdżkę Edgara Burke’a (łuska smoka, palisander, 14 cali, dość giętka) Justine Tonks
Z uwagą przyglądał się pracy różdżkarza, natychmiast dostrzegając grymas, który przemknął przez twarz szlachcica. Po pierwszych słowach ekspertyzy zrozumiał, że to właśnie czarna magia musiała wywołać niesmak. Wypowiedziane nazwisko właściciela wcale go nie zaskoczyły, kolejny lord z konserwatywnego rodu zaczął aktywnie wspierać działania Voldemorta, ale wydawało się to dość oczywiste po wydarzeniach ze szczytu w Stonehenge. Nie bez powodu pod koniec marca zginęli właśnie Avery i Yaxley, młodzi panicze. Ale przy tym stole nie siedział nikt, kto by ich żałował, sami ściągnęli na siebie taki los. Odebrał różdżkę od Ollivandera, wysłuchując padających odpowiedzi. Nie wydawało mu się, aby Ministerstwo było w stanie podjąć współpracę z jakimkolwiek uzdolnionym różdżkarzem, ale takiej możliwości nie można było wykluczyć. Skinął tylko głową w podzięce za pochylenie się nad jego wątpliwościami.
Kiedy Justine poprosiła o dawną różdżkę jednego ze znanych im Rycerzy, nie zawahał się wstać ze swojego miejsca i sięgnąć po nią do kieszeni płaszcza. Następnie przeszedł wzdłuż stołu i pozostawił wspomnianą już różdżkę Burke’a na blacie stołu przed Gwardzistką. Szybko wrócił na swoje miejsce i usiadł na krześle, znów dość ociężale, starając się skupić na podsumowaniu wypowiedzianym przez Alexandra. Dążyli do zamachu stanu, właśnie ten cel im przyświecał, ale najpierw musieli zacząć rozważnie planować swoje kolejne posunięcia. Dwójka gwardzistów zamierzała odwiedzić przybytek Rosiera i Rineheart nie był pewien, czy należało się z tego cieszyć, czy może jednak bardziej martwić. Wciąż też ich odkrycie co do zarejestrowanych różdżek nie przyniosło pewnych odpowiedzi odnośnie tego, jakie to procesy i jacy konkretnie ludzie za tym stoją. Było wiele do zrobienia, naprawdę wiele. Port, Nokturn, Ministerstwo Magii – musieli uważnie przyjrzeć się tym miejscom, aby wytypować jednostki do śledzenie i zneutralizowania w razie konieczności.
– Pomogę z zaplanowaniem akcji – zgłosił się natychmiast w odpowiedzi na wezwanie. Miał pokaźne doświadczenie w takich sprawach i naprawdę mógł wspomóc w ten sposób Zakon. Zerknął jeszcze na Skamandera, wysłuchując jego propozycji działania. Całkowicie zgadzał się z jego punktem widzenia, szybkie akcje mające na celu zniszczenie obiektu powinny być przeprowadzane szybko i sprawnie, bez wdawania się w dalszą walkę, bardziej wyniszczającą zazwyczaj dla nich niż przeciwnej strony. Mogliby zasadzić się na jedną z takich szumowin – kilkuosobową grupą zaatakować jednego łajdaka. Gdyby rzucić zaklęcie od przodu i zająć go od tyłu z kolejnym czarem. Dałoby się to zorganizować, ale Rineheart wstrzymał się z propozycją, nie chcąc narażać ludzi, kiedy Zakon nie miał aż tak wielkich sił i środków. Na razie powinni skupić się na obiektach, nie na wykluczaniu jednostek niebezpiecznych. Jak najszybciej powinni przerwać systemowe działania.
Justine zaraz przeszła jednak do wątku walk o Londynu, podając fakty zgodnie z prawdą. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów poznał plany Malfoya na samym końcu, co uniemożliwiło zaplanowanie działania, reagować trzeba było szybko.
– Tonks, mam dla Ciebie coś jeszcze – zwrócił się do czarownicy, gdy wspomniała, że po spotkaniu wciąż można z nią zamienić słowo. Nie miał wcześniej głowy do tego, aby wręczyć jej wszystkie potrzebne dokumenty pod znalezioną dla niej tożsamość, ale teraz była ku temu dobra sposobność. Przynajmniej zdążył zabrać z gabinetu Szefa Biura Aurorów to, czego potrzebowała.
| przekazuję dawną różdżkę Edgara Burke’a (łuska smoka, palisander, 14 cali, dość giętka) Justine Tonks
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Słuchał kolejnych wypowiedzi, ale nie reagował już, osuwając się tylko niżej na oparciu krzesła, by trochę odciążyć zmęczone siedzeniem pośladki. Był zadowolony, że mimo wszystko dyskusja stała się nie tylko możliwa, ale i oczekiwana i że spotkanie nie zakończyło się widowiskowym krachem oraz kolejną kłótnią. Mniejszym ukontentowaniem napełniały go plany uderzenia w domeczek dla laleczek Rosiera; w prostym - żeby nie powiedzieć prostackim - umyśle Benjamina, balet albo inna opera były tak samo ważne, jak jakaś gablotka z motylami. Toczyli wojnę, nie powinni zajmować się prywatnymi biznesami, a w uderzyć w miejsca ważne z punktu widzenia logistyki i gospodarki. Gdyby chciał napsuć Tristanowi krwi, podeptałby mu róże w tym jego wypasionym domku albo zasypał je łajnobombami...chociaż nie, te stanowiły dobry nawóz i pewnie przyczyniłyby się do rozrostu tych zasranych kwiatów, które na zawsze miały mu się kojarzyć z pieprzoną szumowiną.
Milczał jednak, nie chcąc kontynuować czczej dyskusji. Wyraził swoje zdanie, a skoro nie spotkał się z poparciem, to nie zamierzał siłą stawiać na swoim. Czuł się nieziemsko zmęczony, obolały, wycieńczony, a zderzanie się ze ścianą mniej lub bardziej sensownych argumentów tylko zmniejszało jego wytrzymałość. Zamyślił się więc, kiwając głową na podsumowanie prowadzących. - Możecie na mnie liczyć. Piszcie albo wysyłajcie patronusy - powiedział raz jeszcze, dając znać, że choć nie uważa niszczenia dziwacznego Fantasmagoryja za taktycznie dobry pomysł, to nie będzie siedział z założonymi rękami. Potem spojrzał na Percivala i gdy zobaczył na jego twarzy przyzwolenie, uniósł się krzesła tuż po Blake'u, nie kryjąc grymasu bólu. - Psidwacza mać - zaklął pod nosem, po czym uniósł dłoń w pożegnalnym geście, dłużej przyglądając się tylko Michaelowi i Keatonowi, którzy byli u niego na cenzurowanym. Potem mrugnął do Hannah i wykuśtykał z salonu, próbując rozciągnąć zdrętwiałą nogę oraz zastane biodro. Przeklęty jad dawał się mu we znaki, a jeśli nie ruszał się dłuższą chwilę, kończyny przestawały się go słuchać. Mimo to udało mu się wyjść ze starej chaty bez żałosnej prośby o pomoc Percivala. Klepnął go tylko po ramieniu, wywracając nieco oczami: o jego opinii na temat pierwszego spotkania Zakonu mieli porozmawiać już w domu.
| Ben i Percy zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Milczał jednak, nie chcąc kontynuować czczej dyskusji. Wyraził swoje zdanie, a skoro nie spotkał się z poparciem, to nie zamierzał siłą stawiać na swoim. Czuł się nieziemsko zmęczony, obolały, wycieńczony, a zderzanie się ze ścianą mniej lub bardziej sensownych argumentów tylko zmniejszało jego wytrzymałość. Zamyślił się więc, kiwając głową na podsumowanie prowadzących. - Możecie na mnie liczyć. Piszcie albo wysyłajcie patronusy - powiedział raz jeszcze, dając znać, że choć nie uważa niszczenia dziwacznego Fantasmagoryja za taktycznie dobry pomysł, to nie będzie siedział z założonymi rękami. Potem spojrzał na Percivala i gdy zobaczył na jego twarzy przyzwolenie, uniósł się krzesła tuż po Blake'u, nie kryjąc grymasu bólu. - Psidwacza mać - zaklął pod nosem, po czym uniósł dłoń w pożegnalnym geście, dłużej przyglądając się tylko Michaelowi i Keatonowi, którzy byli u niego na cenzurowanym. Potem mrugnął do Hannah i wykuśtykał z salonu, próbując rozciągnąć zdrętwiałą nogę oraz zastane biodro. Przeklęty jad dawał się mu we znaki, a jeśli nie ruszał się dłuższą chwilę, kończyny przestawały się go słuchać. Mimo to udało mu się wyjść ze starej chaty bez żałosnej prośby o pomoc Percivala. Klepnął go tylko po ramieniu, wywracając nieco oczami: o jego opinii na temat pierwszego spotkania Zakonu mieli porozmawiać już w domu.
| Ben i Percy zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Make my messes matter, make this chaos count.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 18.08.20 19:20, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż spotkanie Zakonu rozpoczęło się zaskakująco, to Michael czuł się teraz dużo lepiej, dużo pewniej. Nie przyszedł tutaj przecież po poklepywanie po główce, a po to, by zabić uczucie bezsilności i porażki, aby znów wziąć sprawy w swoje ręce. Grupa spotkanych tu osób utwierdzała go w przekonaniu, że pomimo potęgi konserwatywnej arystokracji i obecnego Ministerstwa, sami mają talenty, pomysły i środki aby odegrać się za rzeź w Londynie, chronić słabszych i... dążyć do czegoś więcej.
Spojrzał na Marcellę, a potem Alexandra, wyginając lekko usta w wyrazie uznania. Zamach stanu, powrót rządów prawa... plany może na razie mgliste, ale śmiałe i słuszne. Podobały mu się, zwłaszcza, gdy płynęły nie tylko z ust mugolaków, takich jak on i Justine, ale i czarodziejów czystej krwi. Obecność przy tym stole arystokratów tylko polepszała mu humor.
-Pomogę z planowaniem i wezmę udział w akcji dywersyjnej, czy to w centrali, czy to w porcie, gdzie będę bardziej potrzebny. Zgadzam się, że to one będą priorytetowe. - przeszedł do konkretów, kiwając głową Kieranowi i Anthony'emu. --Asbjornie, czy byłaby jakaś szansa na eliksiry wielosokowe, gdybyśmy zdobyli włosy pomniejszych pracowników Ministerstwa lub nawet majtków ze statków? Zdaję sobie sprawę, że to kosztuje mnóstwo pieniędzy i czasu, ale w przypadku centrali różdżek, mogłoby pomóc wślizgnąć się do tego miejsca bez wzniecenia przedwczesnego alarmu. - myślał na głos, nawiązując do słów Skamandra o przydatnym ekwipunku na akcjach.
Zauważył, że Ben jakoś dziwnie na niego łypie, więc posłał mu blady uśmiech i wzruszył lekko ramionami - sorry Winnetou jeśli chowasz urazę za te świnie, ale lepiej zabijać świnki niż ludzi. Mike zresztą bardzo lubił kotlety schabowe, może kiedyś nauczy się je smażyć!
Chyba wszystko zostało już powiedziane. Przeniósł wzrok na Just, która mogła wyczytać w jego wzroku cichą aprobatę. To jego pierwsze spotkanie, a nie jej, ale to pierwszy raz, gdy widział ją w akcji, jako przywódczynię. Chociaż na początku oboje byli zagubieni, to poradziła sobie, wykazując się zarówno pokorą, jak i pewnością siebie. Był z niej dumny.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, poczytał jeszcze chwilę tablicę ogłoszeń i opuścił Starą Chatę.
/zt
Spojrzał na Marcellę, a potem Alexandra, wyginając lekko usta w wyrazie uznania. Zamach stanu, powrót rządów prawa... plany może na razie mgliste, ale śmiałe i słuszne. Podobały mu się, zwłaszcza, gdy płynęły nie tylko z ust mugolaków, takich jak on i Justine, ale i czarodziejów czystej krwi. Obecność przy tym stole arystokratów tylko polepszała mu humor.
-Pomogę z planowaniem i wezmę udział w akcji dywersyjnej, czy to w centrali, czy to w porcie, gdzie będę bardziej potrzebny. Zgadzam się, że to one będą priorytetowe. - przeszedł do konkretów, kiwając głową Kieranowi i Anthony'emu. --Asbjornie, czy byłaby jakaś szansa na eliksiry wielosokowe, gdybyśmy zdobyli włosy pomniejszych pracowników Ministerstwa lub nawet majtków ze statków? Zdaję sobie sprawę, że to kosztuje mnóstwo pieniędzy i czasu, ale w przypadku centrali różdżek, mogłoby pomóc wślizgnąć się do tego miejsca bez wzniecenia przedwczesnego alarmu. - myślał na głos, nawiązując do słów Skamandra o przydatnym ekwipunku na akcjach.
Zauważył, że Ben jakoś dziwnie na niego łypie, więc posłał mu blady uśmiech i wzruszył lekko ramionami - sorry Winnetou jeśli chowasz urazę za te świnie, ale lepiej zabijać świnki niż ludzi. Mike zresztą bardzo lubił kotlety schabowe, może kiedyś nauczy się je smażyć!
Chyba wszystko zostało już powiedziane. Przeniósł wzrok na Just, która mogła wyczytać w jego wzroku cichą aprobatę. To jego pierwsze spotkanie, a nie jej, ale to pierwszy raz, gdy widział ją w akcji, jako przywódczynię. Chociaż na początku oboje byli zagubieni, to poradziła sobie, wykazując się zarówno pokorą, jak i pewnością siebie. Był z niej dumny.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, poczytał jeszcze chwilę tablicę ogłoszeń i opuścił Starą Chatę.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 02.07.20 4:55, w całości zmieniany 1 raz
Wszystkie akcje dywersyjne były ważne i Lorraine doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Atak na port, sabotaż ich interesów, oderwanie ich uwagi od rzeczy o wiele ważniejszych. Przeprowadzenie zamachu stanu było czymś czego nie mogli zrobić z miejsca. Nie przy zasadzie „albo się uda albo nie”. Prawdopodobnie jeśli dojdzie już do takiej sytuacji to będą mieli tylko jedną szansę, jedno wyjście by ten zamach przeprowadzić. Wszystko musiało być zaplanowane niemal idealnie, a Lorraine zdawała sobie sprawę z tego, że to właśnie na głowach wielkich strategów musi to osiąść. Blondynka raczej w planowaniu zamachu stanu by się im nie przydała, ale jest wiele innych rzeczy, które jednak dla Zakonu miała zamiar zrobić. Już pomijając nawet fakt, że koszmarnie żałowała, iż jej ostatnia nieobecność na spotkaniu sprawiła, że teraz nie może pomóc w misji pobocznej. Ważnej. Pozyskiwanie sojuszników naprawdę było dla ich organizacji ważne. Wzmacnianie swojego frontu to jedno z najważniejszych działań, kiedy wróg jest tak silnym przeciwnikiem. A na olbrzymach się w końcu znała.
Nie mogła jednak cofnąć już czasu i musiała skupić się na tym co mogła zrobić teraz. Oaza była priorytetem. Nadal zbyt mało osób przeniosło się do Oazy, nadal niewiele chat było wbudowanych. Ciągle brakowało koców, pościeli, nawet ubrań. O to już Lorraine miała zamiar zadbać. W głowie jej się nie mieściło, że ktoś mógł marznąć lub zastanawiać się nad zmianą ubrania, kiedy w ich domu było tego wystarczająco dużo by się podzielić.
Słysząc decyzję Just dotyczącą Fantasmagorie i jej obawy dotyczące szlachetnej etykiety uśmiechnęła się delikatnie. Chyba nigdy nie myślała, że doczeka dnia, w którym Tonks będzie zmuszona analizować takie rzeczy. Doskonale wiedziały jaki był stosunek kobiety i do szlacheckiej etykiety i do sukni. – Pomogę ci jeśli chcesz – zaczęła spoglądając na czarownice. – Suknie też dopasujemy. – dodała chcąc pomóc chociażby w taki właśnie sposób.
Kiedy spotkanie dobiegło końca Lorraine poczekała jeszcze chwile na Archiego i wyszła ze Starej Chaty.
z.t
Nie mogła jednak cofnąć już czasu i musiała skupić się na tym co mogła zrobić teraz. Oaza była priorytetem. Nadal zbyt mało osób przeniosło się do Oazy, nadal niewiele chat było wbudowanych. Ciągle brakowało koców, pościeli, nawet ubrań. O to już Lorraine miała zamiar zadbać. W głowie jej się nie mieściło, że ktoś mógł marznąć lub zastanawiać się nad zmianą ubrania, kiedy w ich domu było tego wystarczająco dużo by się podzielić.
Słysząc decyzję Just dotyczącą Fantasmagorie i jej obawy dotyczące szlachetnej etykiety uśmiechnęła się delikatnie. Chyba nigdy nie myślała, że doczeka dnia, w którym Tonks będzie zmuszona analizować takie rzeczy. Doskonale wiedziały jaki był stosunek kobiety i do szlacheckiej etykiety i do sukni. – Pomogę ci jeśli chcesz – zaczęła spoglądając na czarownice. – Suknie też dopasujemy. – dodała chcąc pomóc chociażby w taki właśnie sposób.
Kiedy spotkanie dobiegło końca Lorraine poczekała jeszcze chwile na Archiego i wyszła ze Starej Chaty.
z.t
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Rekonesans w porcie był ważnym punktem ich strategii działania. Szykowali się do czegoś większego. Odbicia Londynu i przywrócenia w nim spokoju i porządku. Było to jednak trudne zadanie biorąc pod uwagę, że po stronie Rycerzy stali też członkowie Ministerstwa i szlachty. Mieli o wiele większy zakres działania, a to wiele komplikowało. Tu akurat musiała przyznać reszcie rację – nie można było działać pochopnie. Tylko dobrze opracowane kroki mogły pozwolić im zbudować przewagę, której potrzebowali. To jednak nie znaczyło, że mieli odpuścić wszelkie akcje propagandowe. Czarodzieje musieli zobaczyć, że jest ruch oporu i ten ruch oporu ciągle prężnie działa. Nie tylko w otwartym froncie, ale na każdym kroku i każdego dnia.
Blondynka skinęła głową, gdy jej imię padło co do przeszukiwania portu. Zaczęła się zastanawiać czy jest w jej pamięci coś co mogłoby im pomóc. W końcu teraz mogła wielu rzeczy nie kojarzyć. Teraz mogła myśleć, że słowa, które usłyszała były jedynie zlepkiem niepotrzebnych wyrazów, a gdy dojdą do niej jakieś inne informacje wszystko może nabrać większego znaczenia. Na to liczyła tak samo jak i inni. Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy z siły własnego umysłu i tego co udało mu się zapamiętać. – Dajcie mi znać sową, kiedy chcecie wybrać się do portu. Dostosuje się. – powiedziała spoglądając na Bena, a po chwili przenosząc spojrzenie na Keata. Może się okazać, że to właśnie w porcie wiele spraw im się rozjaśni. Pozwoli na zaplanowanie kolejnych działań.
Kiedy spotkanie dobiegło końca Lucinda tak jak inni Zakonnicy zaczęła zbierać się do wyjścia. Choć wszystko dzisiaj przebiegło w mocno emocjonalnej atmosferze to każdy wiedział już co chce zrobić i jakie są jego zadania na najbliższe miesiące. To nigdy nie wychodzi tak idealnie jakby się tego chciało. Zawsze zostaje coś jeszcze do zrobienia, a czas weryfikuje podjęte decyzje. Tak czy tak ogólny zarys wszystkiego już mieli. Jeszcze musiał zgodzić się na to Minister Longbottom choć wierzyła, że doszli dzisiaj do pewnego kompromisu, który będzie dobry dla wszystkich, a przede wszystkim dla okupowanego Londynu.
z.t
Blondynka skinęła głową, gdy jej imię padło co do przeszukiwania portu. Zaczęła się zastanawiać czy jest w jej pamięci coś co mogłoby im pomóc. W końcu teraz mogła wielu rzeczy nie kojarzyć. Teraz mogła myśleć, że słowa, które usłyszała były jedynie zlepkiem niepotrzebnych wyrazów, a gdy dojdą do niej jakieś inne informacje wszystko może nabrać większego znaczenia. Na to liczyła tak samo jak i inni. Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy z siły własnego umysłu i tego co udało mu się zapamiętać. – Dajcie mi znać sową, kiedy chcecie wybrać się do portu. Dostosuje się. – powiedziała spoglądając na Bena, a po chwili przenosząc spojrzenie na Keata. Może się okazać, że to właśnie w porcie wiele spraw im się rozjaśni. Pozwoli na zaplanowanie kolejnych działań.
Kiedy spotkanie dobiegło końca Lucinda tak jak inni Zakonnicy zaczęła zbierać się do wyjścia. Choć wszystko dzisiaj przebiegło w mocno emocjonalnej atmosferze to każdy wiedział już co chce zrobić i jakie są jego zadania na najbliższe miesiące. To nigdy nie wychodzi tak idealnie jakby się tego chciało. Zawsze zostaje coś jeszcze do zrobienia, a czas weryfikuje podjęte decyzje. Tak czy tak ogólny zarys wszystkiego już mieli. Jeszcze musiał zgodzić się na to Minister Longbottom choć wierzyła, że doszli dzisiaj do pewnego kompromisu, który będzie dobry dla wszystkich, a przede wszystkim dla okupowanego Londynu.
z.t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
O arystokratycznych przypadłościach nie wiedział zbyt wiele, musi kogoś podpytać, o co dokładnie chodzi z tym świniowstrętem i czemu, ze wszystkich zwierząt, akurat te wywoływały szlacheckie zgorszenie. Zerknął na odzywającego się blondyna, który siedział obok Hannah; dopiero teraz połączył fakty i przypomniał sobie sylwestrowy wyścig - Justine przecież ich sobie przedstawiała, to jej starszy brat. - Sporo osób zgłosiło się do akcji w porcie, dobrze byłoby podzielić się obszarami, które sprawdzimy - port i doki były ogromne, mogliby stworzyć mniejsze grupy mające przyjrzeć się poszczególnym rejonom, żeby mieć pełny obraz sytuacji; żeby się nie dublować.
- Lucy, jestem twoim dłużnikiem, dzięki - szepnął w odpowiedzi, sięgając po ingrediencję, której nigdy nie miał w dłoni. Kwiat paproci był nie do zdobycia nawet w porcie. - Mówię serio, nie zostawię tak tego, odezwij się, kiedy będziesz potrzebowała jakiegoś składnika, mam namiary na gościa od zwierzęcych, był w stanie zdobyć nawet krew jednorożca - uśmiechnął się pod nosem, błyskając fiolką.
Zamach stanu wybrzmiał chwilę w ciszy; Burroughs nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że większość z tu obecnych właśnie to uważa za cel, lecz perspektywa zmierzenia się z tym teraz... mimowolnie zerknął w stronę aurorów, starając wyczytać z ich twarzy, co tak właściwie o tym myślą.
Zakonnicy zdawali się być jak natrętne muchy, które krążą wokół olbrzyma; niedostateczne środki ograniczały ich działania - lecz gdyby powiedziano mu, by walczył, to właśnie zrobi, bez względu na wszystko.
Kiedy Susie zadała niewygodne dla niego pytanie, wbił wzrok w stół, sięgając po skrawek papieru, i zaczął kreślić kilka słów do Charlie, do której miał ogromną prośbę. Udał, że pochłonęło go to całkowicie i nie koncentruje się już za bardzo na tym, co Tonks mówiła o Bezksiężycowej Nocy. Nie powiadomił zbyt wielu osób, za co wciąż pluł sobie w brodę. Tak właściwie dokonując wyboru kierował się nie interesem zaatakowanych, a niepokojem, że coś mogłoby się stać... ważnym dla niego osobom. Potem nie było już czasu na słanie patronusów i listów, w porcie zaczęła się walka. Schrzanił po całej linii tamtej nocy, ale nic już z tym nie mógł zrobić.
Podchwycił spojrzenie Bena, nim ten wyszedł z pomieszczenia razem z Percivalem; odruchowo zerknął na swoje dłonie, zastanawiając się, czy nie rozlał atramentu i nie pobrudził sobie palców, potem roznosząc ciemne plamy po twarzy; pobrudziłem się?
- As - odchrząknął, nie próbując nawet powtarzać za Tonksem tego imienia; odpowiedział uśmiechem na ten jego, choć zrobił to zdecydowanie śmielej - będziesz widział się z Charlie, prawda? Mógłbyś przekazać jej krew i kwiat paproci? I przy okazji kilka słów wyjaśnienia? - podsunął mu złożony na pół pergamin oraz ingrediencje, po czym sięgnął po swój plecak, przekopując się przez niego w poszukiwaniu jeszcze jednego papierosa. Ale został mu dokładnie ostatni, ten, którego męczył od samego początku. - Jak skończymy, skoczę tylko na fajkę, a potem chciałbym pokręcić się przy tej słynnej tablicy, gdyby ktoś miał ochotę przypomnieć sobie, co tam się tak właściwie znajduje, poczekajcie na mnie chwilę - ot, luźna propozycja. I tak zamierzał to zrobić sam, gdy tylko skończą.
zt, gdy tylko skończy się spotkanie; w razie potrzeby będę jeszcze pisać & gdyby ktoś miał ochotę na przekopanie się przez informacje na tablicy i może pogadanie o zamachach stanu albo innych przyjemnościach, to łapcie mnie na disco/privie<3
kwiat paproci od Lucy - dla Charlie
- Lucy, jestem twoim dłużnikiem, dzięki - szepnął w odpowiedzi, sięgając po ingrediencję, której nigdy nie miał w dłoni. Kwiat paproci był nie do zdobycia nawet w porcie. - Mówię serio, nie zostawię tak tego, odezwij się, kiedy będziesz potrzebowała jakiegoś składnika, mam namiary na gościa od zwierzęcych, był w stanie zdobyć nawet krew jednorożca - uśmiechnął się pod nosem, błyskając fiolką.
Zamach stanu wybrzmiał chwilę w ciszy; Burroughs nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że większość z tu obecnych właśnie to uważa za cel, lecz perspektywa zmierzenia się z tym teraz... mimowolnie zerknął w stronę aurorów, starając wyczytać z ich twarzy, co tak właściwie o tym myślą.
Zakonnicy zdawali się być jak natrętne muchy, które krążą wokół olbrzyma; niedostateczne środki ograniczały ich działania - lecz gdyby powiedziano mu, by walczył, to właśnie zrobi, bez względu na wszystko.
Kiedy Susie zadała niewygodne dla niego pytanie, wbił wzrok w stół, sięgając po skrawek papieru, i zaczął kreślić kilka słów do Charlie, do której miał ogromną prośbę. Udał, że pochłonęło go to całkowicie i nie koncentruje się już za bardzo na tym, co Tonks mówiła o Bezksiężycowej Nocy. Nie powiadomił zbyt wielu osób, za co wciąż pluł sobie w brodę. Tak właściwie dokonując wyboru kierował się nie interesem zaatakowanych, a niepokojem, że coś mogłoby się stać... ważnym dla niego osobom. Potem nie było już czasu na słanie patronusów i listów, w porcie zaczęła się walka. Schrzanił po całej linii tamtej nocy, ale nic już z tym nie mógł zrobić.
Podchwycił spojrzenie Bena, nim ten wyszedł z pomieszczenia razem z Percivalem; odruchowo zerknął na swoje dłonie, zastanawiając się, czy nie rozlał atramentu i nie pobrudził sobie palców, potem roznosząc ciemne plamy po twarzy; pobrudziłem się?
- As - odchrząknął, nie próbując nawet powtarzać za Tonksem tego imienia; odpowiedział uśmiechem na ten jego, choć zrobił to zdecydowanie śmielej - będziesz widział się z Charlie, prawda? Mógłbyś przekazać jej krew i kwiat paproci? I przy okazji kilka słów wyjaśnienia? - podsunął mu złożony na pół pergamin oraz ingrediencje, po czym sięgnął po swój plecak, przekopując się przez niego w poszukiwaniu jeszcze jednego papierosa. Ale został mu dokładnie ostatni, ten, którego męczył od samego początku. - Jak skończymy, skoczę tylko na fajkę, a potem chciałbym pokręcić się przy tej słynnej tablicy, gdyby ktoś miał ochotę przypomnieć sobie, co tam się tak właściwie znajduje, poczekajcie na mnie chwilę - ot, luźna propozycja. I tak zamierzał to zrobić sam, gdy tylko skończą.
zt, gdy tylko skończy się spotkanie; w razie potrzeby będę jeszcze pisać & gdyby ktoś miał ochotę na przekopanie się przez informacje na tablicy i może pogadanie o zamachach stanu albo innych przyjemnościach, to łapcie mnie na disco/privie<3
kwiat paproci od Lucy - dla Charlie
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzała wpierw na Asbjorna, a następnie Skamandera, kiedy wspominali o patrolach i różdżkach.
— Skoro jesteśmy umówieni na patrolowanie ulic Londynu powinniśmy się przygotować na to, że podczas niego możemy natknąć się nie tylko na dementorów, ale również i patrol ministerstwa. Może udałoby się jednego takiego czarodzieja zgarnąć i przesłuchać. Wtedy mógłby nam rozjaśnić sprawę kontroli różdżek i tego, w jaki sposób działa ten ich system. To na początek prostsze niż włamywanie się do samego ministerstwa. Możemy się też na taki patron zasadzić, przygotować jakąś zasadzkę, zwabić ich w jedno konkretne miejsce. Mielibyśmy też materiał do eliksiru wielosokowego lub dla metamorfomagów do dalszej pracy. — Każdy informator mógł być na wagę złota. Nie wiedzieli, jak wielką wiedzę posiadali czarodzieje sprawdzający ulice Londynu i pilnujący porządku, ale przy wykorzystywaniu metamorfomagów i eliksirów wielosokowych i ich mogli użyć, wykorzystać w dalszych akcjach.
— Jeśli będę się mogła komuś przydać do czegokolwiek to... — Wiadomo, wystarczyło wysłać sowę. Chciała pomóc, chciała zaangażować się, ale domyślała się, że z namiarem mogła być kiepską pomocą. Tę kwestię będzie musiała omówić z Tonks, lecz nie dziś, gdy emocji w salonie wciąż było tak wiele. Wciąż jednak pozostawało mnóstwo do zrobienia. Oaza wymagała dalszych prac, więcej miejsca dla kolejnych potrzebujących, a Londyn wymagał częstych patroli i czujnych oczu w samym centrum. Wciąż było, co robić.
Niedługo po własnym bracie podniosła się z krzesła. Z ulgą przyjęła fakt, że do czegokolwiek dziś doszli i choć początkowo nie zapowiadało się, aby mogli osiągnąć jakikolwiek konsensus, wypracowali plan działania. Burzliwe obrady dobiegały powoli końca. Chwyciła swój płaszcz, który ubrała jeszcze po drodze do drzwi, żegnając się ze wszystkimi cicho, by nie zakłócić ewentualnych dalszych rozmów. Z jakiegoś powodu czuła, że powinna wyjść wcześniej, zniknąć ze Starej Chaty nim na korytarzu i przy tablicy powstanie jakiekolwiek zamieszanie. Zabrała jeszcze swoją starą, zasłużoną miotłę i wyszła.
|zt
— Skoro jesteśmy umówieni na patrolowanie ulic Londynu powinniśmy się przygotować na to, że podczas niego możemy natknąć się nie tylko na dementorów, ale również i patrol ministerstwa. Może udałoby się jednego takiego czarodzieja zgarnąć i przesłuchać. Wtedy mógłby nam rozjaśnić sprawę kontroli różdżek i tego, w jaki sposób działa ten ich system. To na początek prostsze niż włamywanie się do samego ministerstwa. Możemy się też na taki patron zasadzić, przygotować jakąś zasadzkę, zwabić ich w jedno konkretne miejsce. Mielibyśmy też materiał do eliksiru wielosokowego lub dla metamorfomagów do dalszej pracy. — Każdy informator mógł być na wagę złota. Nie wiedzieli, jak wielką wiedzę posiadali czarodzieje sprawdzający ulice Londynu i pilnujący porządku, ale przy wykorzystywaniu metamorfomagów i eliksirów wielosokowych i ich mogli użyć, wykorzystać w dalszych akcjach.
— Jeśli będę się mogła komuś przydać do czegokolwiek to... — Wiadomo, wystarczyło wysłać sowę. Chciała pomóc, chciała zaangażować się, ale domyślała się, że z namiarem mogła być kiepską pomocą. Tę kwestię będzie musiała omówić z Tonks, lecz nie dziś, gdy emocji w salonie wciąż było tak wiele. Wciąż jednak pozostawało mnóstwo do zrobienia. Oaza wymagała dalszych prac, więcej miejsca dla kolejnych potrzebujących, a Londyn wymagał częstych patroli i czujnych oczu w samym centrum. Wciąż było, co robić.
Niedługo po własnym bracie podniosła się z krzesła. Z ulgą przyjęła fakt, że do czegokolwiek dziś doszli i choć początkowo nie zapowiadało się, aby mogli osiągnąć jakikolwiek konsensus, wypracowali plan działania. Burzliwe obrady dobiegały powoli końca. Chwyciła swój płaszcz, który ubrała jeszcze po drodze do drzwi, żegnając się ze wszystkimi cicho, by nie zakłócić ewentualnych dalszych rozmów. Z jakiegoś powodu czuła, że powinna wyjść wcześniej, zniknąć ze Starej Chaty nim na korytarzu i przy tablicy powstanie jakiekolwiek zamieszanie. Zabrała jeszcze swoją starą, zasłużoną miotłę i wyszła.
|zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Kiwnęła Justine głową, gdy Gwardzistka potwierdziła jej przypuszczenia; nazwisko dołączyło do notatek, ale dalsza część wypowiedzi sprawiła, że Susanne podrapała się po głowie, znów próbując wykopać z pamięci Averych. Pamiętała dwóch, ale obydwaj byli... cóż, martwi. - Avery? - zapytała, dalej nie wiedząc, o czym wyraźnie świadczyła jej mina. - Chyba nie Samael albo Perseus? Pojawił się jakiś nowy? - tylko tych kojarzyła z zapisków.
Słuchała o Londynie, nie dowiadując się co prawda dużo więcej, ale widząc potencjał w pomyśle na osobę odpowiedzialną za informowanie innych. - Coś w tym jest, Just, to mogłoby okazać się bardzo pomocne - skomentowała, zapisując pomysł w notatkach, by nie zaginął wśród wielu innych spraw. - Osoba, która bardzo sprawnie radzi sobie z patronusami i organizacją - dodała jeszcze w zamyśleniu, ale zaraz wróciła do rzeczywistości. - Co do eliksirów, o których mówiłaś Asbjornowi - rzuciła alchemikowi krótkie spojrzenie - mogę też pomóc i spróbować coś uwarzyć, jeden kurczący mam ze sobą, zostawię go w chacie - obiecała, do swoich zapisków dodając zapotrzebowanie. - Na tablicy dodam kartkę, na której będzie można wpisać, co będzie potrzebne na jaką akcję - dobrze byłoby wiedzieć, na kiedy jest planowana żeby ustalić priorytety przy warzeniu - zwróciła się do wszystkich. Naprawdę miała nadzieję, że wszystko zostanie przemyślane zawczasu.
- Chyba nie nadam się do planowania akcji, ale gdybyście potrzebowali pomysłów, jak wykorzystać transmutację, to jestem na pokładzie - odezwała się do wszystkich, którzy mieli zająć się właśnie planowaniem. - Różdżki, czy port, idę z wami - powiedziała z mocą. Nie chciała iść tylko tam, gdzie miały ucierpieć zwierzęta albo stworzenia, Fantasmagorie w jej wypadku odpadało w przedbiegach, samo słuchanie o tych planach przychodziło Lovegood z dużym trudem.
Zanim wszyscy zaczęli się rozchodzić, wyjęła z torby eliksiry, jak zwykle rozdając je chętnym. W fiolkach nie było może bardzo silnych mikstur, ale większość z nich była naprawdę przydatna - w międzyczasie Sue zdołała też skubnąć parę ingrediencji od Zakonników, by na dniach zrobić z nich użytek. Zdążyła też zaczepić Asbjorna i wraz z przyjaznym, ciepłym uśmiechem przekazać mu parę smoczych ingrediencji, które ostatnio cudem udało jej się zdobyć. Nie omieszkała też zająć się tablicą. Sprawdzała, czy nie wymaga uporządkowania, dodała nowe rzeczy, posiłkując się tym, co zapisały z Marcellą i korzystając z pomocy Alexandra przy zaklinaniu notatek. Chatę opuściła więc dosyć późno, ale wcale nie ubolewała z tego powodu.
Biorę ingrediencje od Anthony'ego Macmillana: korzeń ciemiernika x3, strączki wnykopienki x2, skrzeloziele
Od Lucindy: płatki ciemiernika x1, strączki wnykopieńki
przekazuję Asbjornowi: łuska smoka, kolec smoka, krew smoka
Od Susanne można wziąć eliksiry:
- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5)
- Pasta na odmrożenia (1 porcja, stat. 5)
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir Garota (1 porcja)
- Eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 15)
- Eliksir ochrony (1 porcja, stat. 30)
- Eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 20)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26)
Rozdysponowane:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5) - Michael Tonks
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5) - Lucinda Hensley
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5) - Anthony Skamander
| zt dla Sue, chyba że ktoś czegoś jeszcze potrzebuje, to się wrócę; wszystko z moich notatekw tej chwili dodaję zostało dopisane na TABLICĘ ZAKONOWĄ, można się tam dopisać lub wykreślić z konta Ain Eingarp. Dodatkowo w notce z ingrediencjami i eliksirami pojawiła się informacja o zapotrzebowaniu na konkretne misje. Jeśli ktoś jeszcze chce wziąć jakiś eliksir od Sue - śmiało, dodam post w aktualizacjach za 3 dni.
Słuchała o Londynie, nie dowiadując się co prawda dużo więcej, ale widząc potencjał w pomyśle na osobę odpowiedzialną za informowanie innych. - Coś w tym jest, Just, to mogłoby okazać się bardzo pomocne - skomentowała, zapisując pomysł w notatkach, by nie zaginął wśród wielu innych spraw. - Osoba, która bardzo sprawnie radzi sobie z patronusami i organizacją - dodała jeszcze w zamyśleniu, ale zaraz wróciła do rzeczywistości. - Co do eliksirów, o których mówiłaś Asbjornowi - rzuciła alchemikowi krótkie spojrzenie - mogę też pomóc i spróbować coś uwarzyć, jeden kurczący mam ze sobą, zostawię go w chacie - obiecała, do swoich zapisków dodając zapotrzebowanie. - Na tablicy dodam kartkę, na której będzie można wpisać, co będzie potrzebne na jaką akcję - dobrze byłoby wiedzieć, na kiedy jest planowana żeby ustalić priorytety przy warzeniu - zwróciła się do wszystkich. Naprawdę miała nadzieję, że wszystko zostanie przemyślane zawczasu.
- Chyba nie nadam się do planowania akcji, ale gdybyście potrzebowali pomysłów, jak wykorzystać transmutację, to jestem na pokładzie - odezwała się do wszystkich, którzy mieli zająć się właśnie planowaniem. - Różdżki, czy port, idę z wami - powiedziała z mocą. Nie chciała iść tylko tam, gdzie miały ucierpieć zwierzęta albo stworzenia, Fantasmagorie w jej wypadku odpadało w przedbiegach, samo słuchanie o tych planach przychodziło Lovegood z dużym trudem.
Zanim wszyscy zaczęli się rozchodzić, wyjęła z torby eliksiry, jak zwykle rozdając je chętnym. W fiolkach nie było może bardzo silnych mikstur, ale większość z nich była naprawdę przydatna - w międzyczasie Sue zdołała też skubnąć parę ingrediencji od Zakonników, by na dniach zrobić z nich użytek. Zdążyła też zaczepić Asbjorna i wraz z przyjaznym, ciepłym uśmiechem przekazać mu parę smoczych ingrediencji, które ostatnio cudem udało jej się zdobyć. Nie omieszkała też zająć się tablicą. Sprawdzała, czy nie wymaga uporządkowania, dodała nowe rzeczy, posiłkując się tym, co zapisały z Marcellą i korzystając z pomocy Alexandra przy zaklinaniu notatek. Chatę opuściła więc dosyć późno, ale wcale nie ubolewała z tego powodu.
- lista umiejętności:
- dziękuję wszystkim pięknie za dopiski! Lista przedstawia się następująco:
Susanne: zaawansowana transmutacja, ONMS, proste eliksiry, pomoc w dawkowaniu eliksirów leczniczych, podstawowa wiedza z wielu dziedzin, wypędzanie chandrunów z uszu
Lorraine: ONMS, historia magii, znawca prawa, język francuski
Gabriel: OPCM, organizacja grupowych treningów
Kieran: OPCM, przeszkolenie aurorskie, legilimencja
Asbjorn: alchemia (w tym trucizny, zatrucia, klątwy), anatomia (dawkowanie), numerologia, podstawy czarnej magii, Norweg
Alexander: uzdrowiciel, metamorfomag, legilimenta, OPCM, francuski
Justine: ponadprzeciętne OPCM, zaawansowane uroki, biegła magia lecznicza, metamorfomagia
Steffen: animagia (szczur, niezarejestrowany), transmutacja i OPCM, runista, łamacz klątw, incognito reporter "Czarownicy", od 1 maja przyjmie też bezdomnych w nowym domu w Dolinie Godryka
Hannah: OPCM, ekonomia, dostawy, patrole, transport, budowa
Benjamin: OPCM, ćwiczenia fizyczne i walka wręcz, ONMS, budowa
Marcella: OPCM, ćwiczenia fizyczne, latanie na miotle i przemieszczanie się, wytrzymałość, planowanie, jeśli ktoś został bezdomny to może też się zgłosić
Lucinda: runy, klątwy, legilimencja, łacina, francuski, szybki kurs ukrywania się
Jamie: metamorfomagia, spostrzegawczość, pomoc w Oazie
Charlene: zaawansowane eliksiry, astronomia, transmutacja, zielarstwo, ONMS, podstawy anatomii i dawkowania eliksirów, podstawy numerologii i starożytnych run
Anthony Skamander: ogólnie pojęte działania partyzanckie w terenie, sabotaże, przesłuchania, organizowanie działań - w szerokim tego słowa pojęciu (od pokazywania palcem zrób to, po wspólne dyskutowanie, udzielanie rad w sprawie tworzących/istniejących planów)
Archibald: magia lecznicza, anatomia, zielarstwo, podstawy alchemii, ingrediencje roślinne
Florean: historia magii, kontakty z duchami, język goblidegucki, OPCM, gotowanie
Michael: OPCM, spostrzegawczość, nakładanie zabezpieczeń, działania partyzanckie, organizacja treningów
Anthony Macmillan: uroki, języki: rosyjski [zaaw.] i serbsko-chorwacki [podstawa], znajomość krajów Europy Wschodniej i Południowo-Wschodniej, informacje dot. podróży do tych państw, mugoloznawstwo i zielarstwo, wiedza teoretyczna - eliksiry. Chętny do sparringów i treningów, wszelkich akcji, nawet jeżeli zagrażałyby życiu, pomoc przy sprawach finansowych (obracanie pieniędzmi, itd.)
Percival: zaawansowane uroki, pojedynki, onms (spec. smokowate), retoryka, organizowanie wypraw, oklumencja; były rycerz walpurgii; patrole i dywersja - dowolnie; nakładanie zabezpieczeń (uroki i opcm)
Keat: Oaza - spis ludności, rejestracja różdżek - infiltracja, kontakty w porcie, ONMS, fałszerstwa, włamania, kontakt z Prorokiem i bojówkami Longbottoma, gotowość do walki, dywersja, treningi kondycyjne
Ulysses: różdżkarstwo, numerologia i świstokliki, oklumencja
- patrole, akcje, oaza:
- Gotowi do patroli w Londynie: Justine, Susanne, Hannah, Benjamin, Lucinda, Anthony Macmillan, Percival, Keat, Alexander, Kieran, Michael, Marcella, Steffen
Gotowi do akcji dywersyjnych: Michael, Anthony Skamander, Anthony Macmillan, Percival, Susanne, Keat, Gabriel, Alexander, Justine, Kieran, Michael (port), Marcella (m.in. ulotki, plakaty, podrzucanie świń), Steffen, Lucinda
Pomoc w Oazie: Hannah (budowa), Benjamin (budowa), Susanne (wszystko, gdzie się przyda), Kieran (budowa), Keat (budowa, organizacja), Jamie (budowa), Charlene (eliksiry dla mieszkańców)
Biorę ingrediencje od Anthony'ego Macmillana: korzeń ciemiernika x3, strączki wnykopienki x2, skrzeloziele
Od Lucindy: płatki ciemiernika x1, strączki wnykopieńki
przekazuję Asbjornowi: łuska smoka, kolec smoka, krew smoka
Od Susanne można wziąć eliksiry:
- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5)
- Pasta na odmrożenia (1 porcja, stat. 5)
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir Garota (1 porcja)
- Eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 15)
- Eliksir ochrony (1 porcja, stat. 30)
- Eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 20)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26)
Rozdysponowane:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5) - Michael Tonks
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5) - Lucinda Hensley
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5) - Anthony Skamander
| zt dla Sue, chyba że ktoś czegoś jeszcze potrzebuje, to się wrócę; wszystko z moich notatek
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Skinęła głową w stronę Steffena.
- Myślę, że to nie będzie problem – powiedziała. Akurat na kwestiach sprawnościowych i zwinnościowych znała się lepiej niż na magii, bo to formą fizyczną zarabiała na życie jako zawodniczka quidditcha. Ciekawe jak długo jeszcze, ale zdecydowanie mogła kogoś podszkolić w tym zakresie.
Wysłuchała też uważnie słów Ulyssesa, a także innych podnoszących temat różdżek. Może rzeczywiście odczarowywanie każdej z osobna mijało się z celem, skoro to tylko uprzedziłoby ministerstwo i dało pretekst do stworzenia jeszcze trudniejszych zabezpieczeń? Może Zakon miał więcej szans namieszać działając u samego źródła. Póki co, jak mówiła Lucinda, nawet różdżka nie mogła być jej zaufaną przyjaciółką, a czymś, na co będzie musiała uważać, zwłaszcza planując robić coś, co nie spodobałoby się władzy.
Potem spojrzała na przemawiającego Alexandra i Just.
- Oczywiście – rzekła. – Czy ktoś chciałby mi towarzyszyć w tym rekonesansie? – rzuciła w przestrzeń. Mogła się oczywiście porozglądać sama, ale pomoc kogoś, kto lepiej się znał na zawiłościach dzielnicy portowej, czy też opery której sprawdzenie proponowała Tonks, by się przydał. Jamie potrafiła kłamać, ale nie na tak wysokim poziomie, by przekonująco udać że się zna na sztuce jakiejkolwiek. – Na pewno przydałoby się jeszcze spotkać i omówić posunięcia z tymi osobami, które też planują odwiedzić te punkty.
Razem mogliby się w końcu podzielić obszarami działania, a także informacjami. Jamie jako metamorfomag mogłaby się zmienić choćby w bliżej nieokreślonego bywalca portu, jeśli miałaby obserwować statki, lub w elegancką kobietę, jeśli miałaby wejść do opery. Mogła się zatem dostosować do ustaleń, bo sama metamorfoza nie stanowiła wielkiego problemu, gorzej z wiedzą, ale może, gdyby tak udawała zwykłą odwiedzającą szukającą odrobiny rozrywki i doznań, nie miałoby znaczenia to, że się nie znała, bo czy każdy świetnie się na wszystkim znał? Pewnie nie. Dzięki swojej spostrzegawczości mogła przynieść użytek podczas rekonesansu, a ci, którzy później wybiorą się tam, by walczyć, potrzebowali jak największej ilości informacji. Sama z namiarem stanowiłaby raczej zagrożenie dla powodzenia planów, poza tym jej umiejętności wciąż były zbyt niskie, by mogła realnie pomóc innym.
- Będziemy w kontakcie – rzuciła jeszcze, gdy spotkanie dobiegało końca. Kiedy więc niektórzy zaczęli podnosić się z miejsc i wychodzić, również Jamie wyszła, zdając sobie sprawę z tego, że jej życie w najbliższym czasie się zmieni.
| zt.
- Myślę, że to nie będzie problem – powiedziała. Akurat na kwestiach sprawnościowych i zwinnościowych znała się lepiej niż na magii, bo to formą fizyczną zarabiała na życie jako zawodniczka quidditcha. Ciekawe jak długo jeszcze, ale zdecydowanie mogła kogoś podszkolić w tym zakresie.
Wysłuchała też uważnie słów Ulyssesa, a także innych podnoszących temat różdżek. Może rzeczywiście odczarowywanie każdej z osobna mijało się z celem, skoro to tylko uprzedziłoby ministerstwo i dało pretekst do stworzenia jeszcze trudniejszych zabezpieczeń? Może Zakon miał więcej szans namieszać działając u samego źródła. Póki co, jak mówiła Lucinda, nawet różdżka nie mogła być jej zaufaną przyjaciółką, a czymś, na co będzie musiała uważać, zwłaszcza planując robić coś, co nie spodobałoby się władzy.
Potem spojrzała na przemawiającego Alexandra i Just.
- Oczywiście – rzekła. – Czy ktoś chciałby mi towarzyszyć w tym rekonesansie? – rzuciła w przestrzeń. Mogła się oczywiście porozglądać sama, ale pomoc kogoś, kto lepiej się znał na zawiłościach dzielnicy portowej, czy też opery której sprawdzenie proponowała Tonks, by się przydał. Jamie potrafiła kłamać, ale nie na tak wysokim poziomie, by przekonująco udać że się zna na sztuce jakiejkolwiek. – Na pewno przydałoby się jeszcze spotkać i omówić posunięcia z tymi osobami, które też planują odwiedzić te punkty.
Razem mogliby się w końcu podzielić obszarami działania, a także informacjami. Jamie jako metamorfomag mogłaby się zmienić choćby w bliżej nieokreślonego bywalca portu, jeśli miałaby obserwować statki, lub w elegancką kobietę, jeśli miałaby wejść do opery. Mogła się zatem dostosować do ustaleń, bo sama metamorfoza nie stanowiła wielkiego problemu, gorzej z wiedzą, ale może, gdyby tak udawała zwykłą odwiedzającą szukającą odrobiny rozrywki i doznań, nie miałoby znaczenia to, że się nie znała, bo czy każdy świetnie się na wszystkim znał? Pewnie nie. Dzięki swojej spostrzegawczości mogła przynieść użytek podczas rekonesansu, a ci, którzy później wybiorą się tam, by walczyć, potrzebowali jak największej ilości informacji. Sama z namiarem stanowiłaby raczej zagrożenie dla powodzenia planów, poza tym jej umiejętności wciąż były zbyt niskie, by mogła realnie pomóc innym.
- Będziemy w kontakcie – rzuciła jeszcze, gdy spotkanie dobiegało końca. Kiedy więc niektórzy zaczęli podnosić się z miejsc i wychodzić, również Jamie wyszła, zdając sobie sprawę z tego, że jej życie w najbliższym czasie się zmieni.
| zt.
Po podzieleniu się wszystkimi sugestiami i informacjami, które w kontekście roztrząsanych kwestii wydały mu się istotne, wycofał się z dyskusji, słuchając, ale już nie zabierając głosu; osób przy stole było wiele, pomysłów i opinii również, nie widział więc potrzeby, by bez głębszego celu wywoływać chaos. Nie odpłynął jednak myślami w niebyt, zarówno ciałem, jak i duchem, przez cały czas tkwiąc uważnie na spotkaniu; przenosząc spojrzenie od jednego mówcy do drugiego, przyswajał zarysy tworzonych planów i zapamiętywał instrukcje, poniekąd czując ulgę – że to, co początkowo zapowiadało się na katastrofę, ostatecznie przerodziło się w całkiem owocną we wnioski naradę. Olbrzymy, patrole, dywersje, centrala różdżek, Bagman – wszystko to zaczynało wyglądać jak zorganizowany plan działań, pozostawało więc jedynie mieć nadzieję, że i wykonanie będzie równie entuzjastyczne; on sam na pewno nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie – nie, kiedy wreszcie pozwolono mu działać, i nie, kiedy świat wokół płonął coraz intensywniej.
Kiedy spotkanie w widoczny sposób zaczęło dobiegać końca, a w powietrzu rozniósł się odgłos pierwszych odsuwanych krzeseł, przeniósł spojrzenie na siedzącego obok niego Benjamina; nie potrzebowali ustalać szczegółów, porozumiewawcza wymiana spojrzeń wystarczyła, by obaj wstali od stołu. Zmarszczył brwi na dźwięk wysyczanego przez Bena przekleństwa, ale powstrzymał się przed zaoferowaniem mu pomocnej dłoni, czy w tym wypadku – ramienia; wiedział, że przyjaciel wolał heroicznie udawać, że wcale tego nie potrzebuje. Zanim ruszył w stronę wyjścia, pożegnał się krótko z Ulyssesem, klepiąc go po przyjacielsku w ramię; to nie była pora na wylewne rozmowy, ale cieszył się, że go tutaj widział. Obrzucił jeszcze salon spojrzeniem, po czym podążył za Benjaminem, zatrzymując się jednak w przedsionku. – Dogonię cię później, muszę jeszcze zamienić słowo ze Skamanderem. Odnośnie tego wspomnienia – wyjaśnił, przypominając sobie – i jemu – że w trakcie dyskusji padły takie ustalenia. Postanowił zaczekać w korytarzu, aż auror skończy rozmawiać z pozostałymi Zakonnikami, wykorzystując tę chwilę na przejrzenie powieszonej tam tablicy (nie zdążył stłumić parsknięcia śmiechem na widok starego wpisu Archibalda, odnoszącego się do Nottów), i cicho żegnając się z przechodzącymi obok niego czarodziejami. Kiedy uchwycił spojrzenie wychodzącego z salonu Skamandera, wyprostował się instynktownie. – Możemy? – zapytał po prostu; nie znał rozkładu budynku służącego Zakonowi Feniksa za kwaterę, pozwolił jednak poprowadzić się na górę, do pomieszczenia, które wyglądało jak pracownia alchemiczna. Odnalazłszy wśród fiolek pustą, wyciągnął różdżkę, przykładając ją do skroni i przymykając powieki. Myśl o pozbyciu się tego konkretnego wspomnienia, jednej z ostatnich jego chwil w szeregach Rycerzy Walpurgii, sprawiała, że czuł się dziwnie – w sposób, jakiego nie potrafił do końca określić. To nie był jednak czas na wahanie; odnalazłszy w pamięci odpowiedni moment, odciągnął powoli koniec różdżki od skroni, świetlistą wstęgę wspomnienia ostrożnie umieszczając w szklanym naczyniu – i po starannym zamknięciu go, przekazując w ręce aurora. – Spotkanie było w Fantasmagorii. Uwzględnia moment dotarcia do sali bankietowej – na wszelki wypadek – powiedział, na myśli mając planowaną akcję dywersyjną w budynku opery. Schował ponownie różdżkę do szaty, kiwnął głową mężczyźnie, po czym – upewniwszy się wcześniej, że już niczego od niego nie potrzebował – ruszył z powrotem w dół schodów, przed wejściem do chaty chcąc odnaleźć Benjamina – o ile ten zdecydował się na niego zaczekać.
| zt, chyba, że ktoś mnie tam po drodze zaczepi, to śmiało - tylko krzyknijcie na priv <3
Kiedy spotkanie w widoczny sposób zaczęło dobiegać końca, a w powietrzu rozniósł się odgłos pierwszych odsuwanych krzeseł, przeniósł spojrzenie na siedzącego obok niego Benjamina; nie potrzebowali ustalać szczegółów, porozumiewawcza wymiana spojrzeń wystarczyła, by obaj wstali od stołu. Zmarszczył brwi na dźwięk wysyczanego przez Bena przekleństwa, ale powstrzymał się przed zaoferowaniem mu pomocnej dłoni, czy w tym wypadku – ramienia; wiedział, że przyjaciel wolał heroicznie udawać, że wcale tego nie potrzebuje. Zanim ruszył w stronę wyjścia, pożegnał się krótko z Ulyssesem, klepiąc go po przyjacielsku w ramię; to nie była pora na wylewne rozmowy, ale cieszył się, że go tutaj widział. Obrzucił jeszcze salon spojrzeniem, po czym podążył za Benjaminem, zatrzymując się jednak w przedsionku. – Dogonię cię później, muszę jeszcze zamienić słowo ze Skamanderem. Odnośnie tego wspomnienia – wyjaśnił, przypominając sobie – i jemu – że w trakcie dyskusji padły takie ustalenia. Postanowił zaczekać w korytarzu, aż auror skończy rozmawiać z pozostałymi Zakonnikami, wykorzystując tę chwilę na przejrzenie powieszonej tam tablicy (nie zdążył stłumić parsknięcia śmiechem na widok starego wpisu Archibalda, odnoszącego się do Nottów), i cicho żegnając się z przechodzącymi obok niego czarodziejami. Kiedy uchwycił spojrzenie wychodzącego z salonu Skamandera, wyprostował się instynktownie. – Możemy? – zapytał po prostu; nie znał rozkładu budynku służącego Zakonowi Feniksa za kwaterę, pozwolił jednak poprowadzić się na górę, do pomieszczenia, które wyglądało jak pracownia alchemiczna. Odnalazłszy wśród fiolek pustą, wyciągnął różdżkę, przykładając ją do skroni i przymykając powieki. Myśl o pozbyciu się tego konkretnego wspomnienia, jednej z ostatnich jego chwil w szeregach Rycerzy Walpurgii, sprawiała, że czuł się dziwnie – w sposób, jakiego nie potrafił do końca określić. To nie był jednak czas na wahanie; odnalazłszy w pamięci odpowiedni moment, odciągnął powoli koniec różdżki od skroni, świetlistą wstęgę wspomnienia ostrożnie umieszczając w szklanym naczyniu – i po starannym zamknięciu go, przekazując w ręce aurora. – Spotkanie było w Fantasmagorii. Uwzględnia moment dotarcia do sali bankietowej – na wszelki wypadek – powiedział, na myśli mając planowaną akcję dywersyjną w budynku opery. Schował ponownie różdżkę do szaty, kiwnął głową mężczyźnie, po czym – upewniwszy się wcześniej, że już niczego od niego nie potrzebował – ruszył z powrotem w dół schodów, przed wejściem do chaty chcąc odnaleźć Benjamina – o ile ten zdecydował się na niego zaczekać.
| zt, chyba, że ktoś mnie tam po drodze zaczepi, to śmiało - tylko krzyknijcie na priv <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Pokiwał głową na słowa Asbjorna, zgadzając się z jego komentarzem do sprawy kontroli różdżek. Podobnie do niego - nie sądził, by Ministerstwo nagle zwerbowało kilku specjalistów, których na ogół było bardzo niewielu. - Może sprawdzają, czy dana różdżka ma namiar - zasugerował, gdyż tylko to rozwiązanie wydawało mu się sensowne. Prędzej byliby w stanie stwierdzić, czy na artefakt nałożono zaklęcie niż zidentyfikować parametry i dopasować je do nazwiska. Chyba że mieli ze sobą podręczną cegłę ze spisem, ale to wciąż nie miało sensu.
Zerknął z powątpiewaniem na Alexandra, kiedy wspominał o tworzeniu planu przez osoby doświadczone w tego typu rzeczach - między innymi do tego miała prowadzić dyskusja o podziale na jednostki, które ułatwiłyby komunikację i współpracę poszczególnych grup. Nie odzywał się jednak. Doskonale wiedział, że nie jest to wina samego Farleya, na niego zwyczajnie spadł obowiązek przeprowadzenia spotkania. Ulysses mógł co najwyżej próbować skonsultować wątpliwości z Longbottomem, nieuchwytnym zresztą, lecz nie miał zamiaru tego robić, nie czując aż takiej potrzeby. Kiwnął krótko głową, unosząc brwi, gdy Skamander trafnie zauważył niedobór naukowców - w tym rzecz. Nie w jednostce badawczej tkwił problem, a w osobach rekrutowanych do Zakonu, konkretniej - braku tych poświęconych badaniom i postępom innym niż wojenne. - Trudno zaprzeczyć - poparł słowa aurora lakonicznym komentarzem.
- Nie, nie - zaprzeczył pewnie, ale spokojnie, gdy Justine zasugerowała, że może zabrać maskę, jeśli chce. Nie potrzebował dodatkowych problemów poza chatą. - Zajmę się nią, jeśli znajdę czas - zapewnił Tonks, która niedługo później odniosła się do umiejscowienia centrali rejestracyjnej.
- Idąc po zaklęciu do celu? Może, nie sądzę. Na pewno wymaga to badań, czasu, wsparcia i nie gwarantuje sukcesu, dlatego rozwiązanie z wywiadem wydaje się bardziej realne i to ku niemu sugerowałbym się skłaniać - odpowiedział konkretnie. Na pewno nie mógł równocześnie prowadzić dwóch tak dużych projektów - albo ochrona przejścia do Oazy, albo bawienie się w po nitce do kłębka.
Spotkanie, na szczęście, dobiegało końca - wkrótce salon wypełnił się brzękiem fiolek i pojedynczych rozmów. Ulysses złapał jeszcze Asbjorna, miał mu do przekazania parę cennych ingrediencji, lecz po tym pożegnał się z zebranymi i opuścił chatę.
| zt
biorę od Marcelli: księżycowy pył x2
przekazuję Asbjornowi: łuska smoka, krew smoka, płatki ciemiernika x2
Zerknął z powątpiewaniem na Alexandra, kiedy wspominał o tworzeniu planu przez osoby doświadczone w tego typu rzeczach - między innymi do tego miała prowadzić dyskusja o podziale na jednostki, które ułatwiłyby komunikację i współpracę poszczególnych grup. Nie odzywał się jednak. Doskonale wiedział, że nie jest to wina samego Farleya, na niego zwyczajnie spadł obowiązek przeprowadzenia spotkania. Ulysses mógł co najwyżej próbować skonsultować wątpliwości z Longbottomem, nieuchwytnym zresztą, lecz nie miał zamiaru tego robić, nie czując aż takiej potrzeby. Kiwnął krótko głową, unosząc brwi, gdy Skamander trafnie zauważył niedobór naukowców - w tym rzecz. Nie w jednostce badawczej tkwił problem, a w osobach rekrutowanych do Zakonu, konkretniej - braku tych poświęconych badaniom i postępom innym niż wojenne. - Trudno zaprzeczyć - poparł słowa aurora lakonicznym komentarzem.
- Nie, nie - zaprzeczył pewnie, ale spokojnie, gdy Justine zasugerowała, że może zabrać maskę, jeśli chce. Nie potrzebował dodatkowych problemów poza chatą. - Zajmę się nią, jeśli znajdę czas - zapewnił Tonks, która niedługo później odniosła się do umiejscowienia centrali rejestracyjnej.
- Idąc po zaklęciu do celu? Może, nie sądzę. Na pewno wymaga to badań, czasu, wsparcia i nie gwarantuje sukcesu, dlatego rozwiązanie z wywiadem wydaje się bardziej realne i to ku niemu sugerowałbym się skłaniać - odpowiedział konkretnie. Na pewno nie mógł równocześnie prowadzić dwóch tak dużych projektów - albo ochrona przejścia do Oazy, albo bawienie się w po nitce do kłębka.
Spotkanie, na szczęście, dobiegało końca - wkrótce salon wypełnił się brzękiem fiolek i pojedynczych rozmów. Ulysses złapał jeszcze Asbjorna, miał mu do przekazania parę cennych ingrediencji, lecz po tym pożegnał się z zebranymi i opuścił chatę.
| zt
biorę od Marcelli: księżycowy pył x2
przekazuję Asbjornowi: łuska smoka, krew smoka, płatki ciemiernika x2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważnie słuchał, kiedy Justine składała u niego zamówienie. Bardzo konkretne zresztą, więc nie pozostawało mu nic innego niż je przyjąć.
– Jasne. Potrzebuję tylko przybliżonych ilości. Jakoś się na pewno podzielimy – odmruknął, zerkając na Susanne, w myśli mając także Charlene. Leighton na pewno też dołoży od siebie cegiełkę. – Jeżeli ktokolwiek potrzebuje jakiegokolwiek eliksiru to wystarczy napisać. Mogę dosłać sową co potrzeba. Czasem może zająć parę dni jak nie mam konkretnego wywaru na stanie – powiedział trochę głośniej. Nie wyglądał zachęcająco, większość ludzi też raczej omijała go z daleka, a on ich. Jednak jeśli chodziło o eliksiry to było dla niego pracą i pasją: można było na Norwega liczyć.
Dlatego z kiwnięciem głową przyjął ingrediencje od Skamandera. Wyciągnął od razu swój nieodłączny czarny notes i zapisał sobie nazwy eliksirów. Nie potrzebował zapisywać, dla kogo – takie rzeczy po prostu pamiętał, musiał sobie tylko odpowiednio pogrupować zamówienia. Anthony nie był jednak jedyną osobą, która miała do Åsa jakąś sprawę. Uniósł spojrzenie na Michaela, który zaryzykował wypowiedzenie pełnego imienia Norwega. Już parę lat temu Ingisson przestał ich poprawiać, nie było sensu: jak widzieli coś na kształt "a" to mówili "a", coś jak "o" było "o". Zwyczajnie się poddał. – Byłaby szansa, ale najprędzej za miesiąc – odpowiedział, posyłając spojrzenie najpierw Tonksowi, a następnie Wrightównie. Wielosokowy był skomplikowanym eliksirem i musiał poświęcić na niego jeden z kociołków, co mogło ograniczyć jego dzienne możliwości przerobowe. Nieznacznie lub mocno, w zależności od tego, ile potrzebowali porcji. Zapisał jednak i to, odrywając spojrzenie od kartki, kiedy znów został zaczepiony. To było w sumie dość intrygujące. Jeszcze nigdy nie spotkał się z takim zainteresowaniem ze strony tak wielu Zakonników na tak krótkiej przestrzeni czasu. Keat, bo tak się chyba do tego czarodzieja wcześniej zwracano, wyraźnie coś od niego chciał.
– Mógłbym – odpowiedział Burroughsowi, list ostrożnie umieszczając za okładką notesu, a cenną ingrediencję chowając do osobnej kieszonki w torbie.
Zanim opuścił chatę dokładnie podzielił ingrediencje: te, które miały być dla Charlene, te, które były dla niego oraz te, którymi zamierzał podzielić się z alchemiczką według jej woli. Pożegnawszy się Norweg opuścił chatę z torbą mniej brzęczącą, ale nie mniej wypchaną.
| zt
– Jasne. Potrzebuję tylko przybliżonych ilości. Jakoś się na pewno podzielimy – odmruknął, zerkając na Susanne, w myśli mając także Charlene. Leighton na pewno też dołoży od siebie cegiełkę. – Jeżeli ktokolwiek potrzebuje jakiegokolwiek eliksiru to wystarczy napisać. Mogę dosłać sową co potrzeba. Czasem może zająć parę dni jak nie mam konkretnego wywaru na stanie – powiedział trochę głośniej. Nie wyglądał zachęcająco, większość ludzi też raczej omijała go z daleka, a on ich. Jednak jeśli chodziło o eliksiry to było dla niego pracą i pasją: można było na Norwega liczyć.
Dlatego z kiwnięciem głową przyjął ingrediencje od Skamandera. Wyciągnął od razu swój nieodłączny czarny notes i zapisał sobie nazwy eliksirów. Nie potrzebował zapisywać, dla kogo – takie rzeczy po prostu pamiętał, musiał sobie tylko odpowiednio pogrupować zamówienia. Anthony nie był jednak jedyną osobą, która miała do Åsa jakąś sprawę. Uniósł spojrzenie na Michaela, który zaryzykował wypowiedzenie pełnego imienia Norwega. Już parę lat temu Ingisson przestał ich poprawiać, nie było sensu: jak widzieli coś na kształt "a" to mówili "a", coś jak "o" było "o". Zwyczajnie się poddał. – Byłaby szansa, ale najprędzej za miesiąc – odpowiedział, posyłając spojrzenie najpierw Tonksowi, a następnie Wrightównie. Wielosokowy był skomplikowanym eliksirem i musiał poświęcić na niego jeden z kociołków, co mogło ograniczyć jego dzienne możliwości przerobowe. Nieznacznie lub mocno, w zależności od tego, ile potrzebowali porcji. Zapisał jednak i to, odrywając spojrzenie od kartki, kiedy znów został zaczepiony. To było w sumie dość intrygujące. Jeszcze nigdy nie spotkał się z takim zainteresowaniem ze strony tak wielu Zakonników na tak krótkiej przestrzeni czasu. Keat, bo tak się chyba do tego czarodzieja wcześniej zwracano, wyraźnie coś od niego chciał.
– Mógłbym – odpowiedział Burroughsowi, list ostrożnie umieszczając za okładką notesu, a cenną ingrediencję chowając do osobnej kieszonki w torbie.
Zanim opuścił chatę dokładnie podzielił ingrediencje: te, które miały być dla Charlene, te, które były dla niego oraz te, którymi zamierzał podzielić się z alchemiczką według jej woli. Pożegnawszy się Norweg opuścił chatę z torbą mniej brzęczącą, ale nie mniej wypchaną.
| zt
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata