Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Dobrze było widzieć kolejne z twarzy, które pojawiały się w pomieszczeniu. Lucan szczególnym uśmiechem obdarzył siostrę, Alexa, drugiego ze Skamanderów, a także Susanne i Ulyssesa - chociaż tego ostatniego się tu raczej nie spodziewał. Na sam koniec skinął głową także Brendanowi i Gabrielowi. Wyglądało na to, że wszyscy byli cali, zdrowi a także zdeterminowani. Dużo gorzej wyglądała jednak Bathilda. Lucan domyślał się, że opieka nad dziećmi, które związane były z anomaliami, musiała być wyjątkowo wyczerpująca. Obiecywał sobie po cichu, że już wkrótce położą temu kres i profesor Bagshot będzie mogła odpocząć - ale czy obietnicy tej będzie mógł dotrzymać... to zależało od determinacji i umiejętności ich wszystkich tu zgromadzonych.
Widok ministra nie był czymś szczególnie zaskakującym, Lucan właściwie spodziewał się go tu. Zakon był dla niego obecnie najlepszą szansą na zrobienie porządku z poplecznikami Voldemorta - a oni mogli czerpać z jego doświadczenia, aby go wspierać.
Wieści, od których zaczęli spotkanie, a które docierały z różnych stron pokoju, były co najmniej przygnębiające. Kolejne zniknięcia, których nie dało się wyjaśnić, nie napawały optymizmem. Lucan żywił głęboką nadzieję, że ci wszyscy, o których powiedziano już, że ich los jest nieznany - Cyrus, Billy, Duncan, Margaux - po prostu postanowili się schronić i nie mogli ryzykować wyjawienia innym miejsca swojego pobytu. Ten sposób myślenia dawał zdecydowanie więcej nadziei oraz siłe by jednak patrzeć w przyszłość.
Mężczyzna powiódł spojrzeniem po kilku nieznanych sobie twarzach i nic nie mógł poradzić na to, że było to spojrzenie odrobinę oceniające. Ich konflikt z rycerzami właśnie wkraczał w zdecydowanie najbardziej zaciekłą fazę, musiał więc wiedzieć, kto zasilał ich szeregi. I choć zazwyczaj starał się spoglądać na wszystko raczej przychylnym okiem, tak dziś nie mógł się pozbyć odrobiny krytyczności. I starał się naprawdę trzymać nadziei, że ostatnie rekrutacje naprawdę nie były jakimś ostatnim aktem desperacji. Nie widział królowej albo Macmillana z autodestrukcyjnymi skłonnościami, jak stają do walki z rycerzami. Pytania Benjamina były więc zdecydowanie na miejscu. Lucan sam nadstawił ucha, bardzo ciekaw odpowiedzi. Macmillan już się popisał zaklęciami podczas szczytu w Stonehenge, ale co z resztą? Jak daleko posunięte było wykształcenie alchemiczne zawodowej śpiewaczki?
- Co takiego? To Mulcibera spotkałaś na Festiwalu Lata?! - głos Lucana zdradził od razu, jak wstrząśnięty tą wiadomością był Abbott. Siostra podzieliła się z nim co prawda informacją, że podczas wróżb na zabawie zorganizowanej przez Prewettów podszedł do niej jakiś dziwny osobnik, ale w życiu nie spodziewałby się, że to był właśnie Mulciber - którego z resztą opisano jako jednego z niebezpieczniejszych pośród rycerzy walpurgii. Dziwił się spokojowi, który zdołała utrzymać Lorraine. On sam był niemal przerażony. Czy Mulciber w ogóle wiedział o powiązaniach lady Prewett z zakonem i specjalnie postanowił tylko odrobinę ją nastraszyć, czy może po prostu szukał rozrywki kosztem innych? Nie wiedział i trochę obawiał się ewentualnej odpowiedzi. Musiał wziąć kilka głębszych wdechów, by się uspokoić, chociaż już po chwili ponownie uniósł głos, zwracając się do Max i tym razem będąc wyraźnie rozdrażnionym: - Naprawdę sądzisz, że gdyby to było takie proste, Lorraine już by tego nie zrobiła? Powiem więcej, ciesz się, że to nie jest takie proste, bo Mulciber na pewno już dawno odkryłby nasze plany działania - nie mógł się powstrzymać przed odrobiną goryczy, która zabarwiła jego słowa. Był doskonale świadom tego, przez jak długi czas jego siostra nienawidziła swojego daru, uważając go bardziej za przekleństwo, niż błogosławieństwo. Dlatego też był odrobinę nadwrażliwy, kiedy inni próbowali wymagać od jego siostry tego typu rzeczy, nie mając zupełnie świadomości, jak ogromnym ciężarem może być ta umiejętność.
Kiedy temat zszedł na Percivala, Abbott tylko kiwał głową z namysłem. Bardzo ucieszyło go to, że gwardziści zdecydowali się podjąć taką, a nie inną decyzję. Co prawda sam Lucan dopiero całkiem niedawno odnowił kontakty ze swoim kuzynem, ale musiał mu przyznać jedno - porzucenie całego dziedzictwa rodowego a także narażenie się wszystkim rycerzom i śmierciożercom wymagało ogromnej odwagi. Musieli się chwytać każdej szansy na przechytrzenie popleczników Voldemorta, a Percival właśnie taką szansą był. Lista nazwisk i informacje, do których już dotarli gwardziści, była tylko tego potwierdzeniem.
- Prawdopodobnie wie. Percival całkiem widowiskowo wyrzekł się ideologii swojej rodziny podczas szczytu. Nie było możliwości, żeby rycerze nie uznali go za zdrajcę. A śmierciożercy na pewno donieśli już o tym swojemu panu. - odpowiedział na pytanie Lucindy. Pewności nie miał, ale tylko głupi nie domyśliłby się, że były Nott był na celowniku już od tamtego dnia.
Widok ministra nie był czymś szczególnie zaskakującym, Lucan właściwie spodziewał się go tu. Zakon był dla niego obecnie najlepszą szansą na zrobienie porządku z poplecznikami Voldemorta - a oni mogli czerpać z jego doświadczenia, aby go wspierać.
Wieści, od których zaczęli spotkanie, a które docierały z różnych stron pokoju, były co najmniej przygnębiające. Kolejne zniknięcia, których nie dało się wyjaśnić, nie napawały optymizmem. Lucan żywił głęboką nadzieję, że ci wszyscy, o których powiedziano już, że ich los jest nieznany - Cyrus, Billy, Duncan, Margaux - po prostu postanowili się schronić i nie mogli ryzykować wyjawienia innym miejsca swojego pobytu. Ten sposób myślenia dawał zdecydowanie więcej nadziei oraz siłe by jednak patrzeć w przyszłość.
Mężczyzna powiódł spojrzeniem po kilku nieznanych sobie twarzach i nic nie mógł poradzić na to, że było to spojrzenie odrobinę oceniające. Ich konflikt z rycerzami właśnie wkraczał w zdecydowanie najbardziej zaciekłą fazę, musiał więc wiedzieć, kto zasilał ich szeregi. I choć zazwyczaj starał się spoglądać na wszystko raczej przychylnym okiem, tak dziś nie mógł się pozbyć odrobiny krytyczności. I starał się naprawdę trzymać nadziei, że ostatnie rekrutacje naprawdę nie były jakimś ostatnim aktem desperacji. Nie widział królowej albo Macmillana z autodestrukcyjnymi skłonnościami, jak stają do walki z rycerzami. Pytania Benjamina były więc zdecydowanie na miejscu. Lucan sam nadstawił ucha, bardzo ciekaw odpowiedzi. Macmillan już się popisał zaklęciami podczas szczytu w Stonehenge, ale co z resztą? Jak daleko posunięte było wykształcenie alchemiczne zawodowej śpiewaczki?
- Co takiego? To Mulcibera spotkałaś na Festiwalu Lata?! - głos Lucana zdradził od razu, jak wstrząśnięty tą wiadomością był Abbott. Siostra podzieliła się z nim co prawda informacją, że podczas wróżb na zabawie zorganizowanej przez Prewettów podszedł do niej jakiś dziwny osobnik, ale w życiu nie spodziewałby się, że to był właśnie Mulciber - którego z resztą opisano jako jednego z niebezpieczniejszych pośród rycerzy walpurgii. Dziwił się spokojowi, który zdołała utrzymać Lorraine. On sam był niemal przerażony. Czy Mulciber w ogóle wiedział o powiązaniach lady Prewett z zakonem i specjalnie postanowił tylko odrobinę ją nastraszyć, czy może po prostu szukał rozrywki kosztem innych? Nie wiedział i trochę obawiał się ewentualnej odpowiedzi. Musiał wziąć kilka głębszych wdechów, by się uspokoić, chociaż już po chwili ponownie uniósł głos, zwracając się do Max i tym razem będąc wyraźnie rozdrażnionym: - Naprawdę sądzisz, że gdyby to było takie proste, Lorraine już by tego nie zrobiła? Powiem więcej, ciesz się, że to nie jest takie proste, bo Mulciber na pewno już dawno odkryłby nasze plany działania - nie mógł się powstrzymać przed odrobiną goryczy, która zabarwiła jego słowa. Był doskonale świadom tego, przez jak długi czas jego siostra nienawidziła swojego daru, uważając go bardziej za przekleństwo, niż błogosławieństwo. Dlatego też był odrobinę nadwrażliwy, kiedy inni próbowali wymagać od jego siostry tego typu rzeczy, nie mając zupełnie świadomości, jak ogromnym ciężarem może być ta umiejętność.
Kiedy temat zszedł na Percivala, Abbott tylko kiwał głową z namysłem. Bardzo ucieszyło go to, że gwardziści zdecydowali się podjąć taką, a nie inną decyzję. Co prawda sam Lucan dopiero całkiem niedawno odnowił kontakty ze swoim kuzynem, ale musiał mu przyznać jedno - porzucenie całego dziedzictwa rodowego a także narażenie się wszystkim rycerzom i śmierciożercom wymagało ogromnej odwagi. Musieli się chwytać każdej szansy na przechytrzenie popleczników Voldemorta, a Percival właśnie taką szansą był. Lista nazwisk i informacje, do których już dotarli gwardziści, była tylko tego potwierdzeniem.
- Prawdopodobnie wie. Percival całkiem widowiskowo wyrzekł się ideologii swojej rodziny podczas szczytu. Nie było możliwości, żeby rycerze nie uznali go za zdrajcę. A śmierciożercy na pewno donieśli już o tym swojemu panu. - odpowiedział na pytanie Lucindy. Pewności nie miał, ale tylko głupi nie domyśliłby się, że były Nott był na celowniku już od tamtego dnia.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Witał się ze wszystkimi przybyłymi, rad, że udało im się przetrwać. Niektórych ten wyczyn wiele kosztował, zarówno fizycznie i psychicznie, ale mimo to dalej walczyli. Wobec każdego zachowywał się życzliwie, no może poza Rią, na której widok przywitał się krótko i odruchowo zaczął oglądać czubki swoich butów, jakby kryły sposób na pokonanie lorda Voldemorta.
W pierwszym odruchu chciał wesprzeć Caileen, ale uświadomił sobie, że sama powinna stawić temu czoła. Nie będzie łatwiej, dla jej dobra powinna być zdecydowana, umieć odeprzeć podobne emocje. Wierzył w nią, miała dość siły, żeby zostać członkinią Zakonu Feniksa, ale najpierw musiała udowodnić przed samą sobą własną determinację. Nie mógł się jednak powstrzymać od życzliwego skinięcia, chcąc tym samym podkreślić, że nie tylko Susanne ją wspierała.
Przyjrzał się następnie igraszkom Elyon z niecodziennym królikiem, mimowolnie uśmiechając się pod nosem.
- Miło, że czasem zdarzają się jeszcze tak sympatyczne zagadki - stwierdził pogodnie. - Jeśli miałbym snuć na ich temat teorię, to zapewne... - zaczął, ale już nie dokończył swoich przemyśleń, bowiem przybyła Bathilda Bagshot.
Wyglądała mizernie, na pewno na słabszą niż kiedy widział ją ostatnio. Artur nie potrafił ukryć troski, jej stan raczej nie wynikał tylko z wieku. Trudne czasy zmusiły tą poczciwą kobietę do wzięcia na siebie ogromnego ciężaru, bez słowa skargi przyjęła jednak taką rolę. Co poczęliby bez niej?
Skłonił się starszej pani z szacunkiem, tak na niej skupiony, że dopiero teraz zauważył jej towarzysza. Spodziewał się obecności stryja, ba, nie widział innej możliwości. Po obaleniu tylko tak jeszcze mogli coś zdziałać, sama inicjatywa na zamglonych wzgórzach była niewystarczająca.
- Dobry wieczór - przywitał się, czując ciepło na widok babcinego uśmiechu Bathildy.
Uważnie słuchał wymiany zdań, chcąc wychwycić jak najwięcej informacji. Pozostał u boku Ellyon.
- Meg... - wyrwało mu się szeptem po wypowiedzi Caileen, pewnie dla wielu mogło się kojarzyć z jakimś dziwnym słowem z mitologii, którą tak uwielbiał. Chyba to byłby zbyt wielki zbieg okoliczności, gdyby to właśnie ona była tą ugoszczoną mugolką? - Razem z Kieranem pracowaliśmy w archiwum Ministerstwa Magii, wszystkie zdobyte informacje zostały przekazane - wspomniał. Wziął od Elyon zdjęcie Mulcibera, przyglądając się uważnie jednemu z najniebezpieczniejszych zwolenników Czarnego Pana, po czym podał je dalej.
Przytaknął Sophii, poważniejąc na wspomnienie ich porażki, dla obojga nie była powodem do dumy.
- Anomalie były wtedy niezwykle aktywne, niemal na każdym kroku wypaczając zaklęcia. Głównie efekty związane były z elektrycznością.
Drgnął, słysząc o opuszczeniu przez Aldricha Wielkiej Brytanii. Nie winił przyjaciela, mając tylko nadzieję, że uda mu się odnaleźć spokojny dom dla niego i siostrzenicy.
Pokiwał głową, słysząc pytanie Anthony'ego, po czym spojrzał zaciekawiony na Ollivandera. Sam bardzo dobrze znał baśniowy pierwowzór, ale takie źródła potrafiły być bardzo niepewne. Próbował prześledzić wszystkie wzmianki o Czarnej Różdżce, ale brakowało mu wiedzy różdżkarza.
- Były już jakieś próby ataku na Percivala? - spytał, zastanawiając się jak wysoko na liście priorytetów Zakonu i Rycerzy był "zdrajca", po tym jak Gwardziści już go przesłuchali. Ich obecność lub brak mogły sporo powiedzieć...
W pierwszym odruchu chciał wesprzeć Caileen, ale uświadomił sobie, że sama powinna stawić temu czoła. Nie będzie łatwiej, dla jej dobra powinna być zdecydowana, umieć odeprzeć podobne emocje. Wierzył w nią, miała dość siły, żeby zostać członkinią Zakonu Feniksa, ale najpierw musiała udowodnić przed samą sobą własną determinację. Nie mógł się jednak powstrzymać od życzliwego skinięcia, chcąc tym samym podkreślić, że nie tylko Susanne ją wspierała.
Przyjrzał się następnie igraszkom Elyon z niecodziennym królikiem, mimowolnie uśmiechając się pod nosem.
- Miło, że czasem zdarzają się jeszcze tak sympatyczne zagadki - stwierdził pogodnie. - Jeśli miałbym snuć na ich temat teorię, to zapewne... - zaczął, ale już nie dokończył swoich przemyśleń, bowiem przybyła Bathilda Bagshot.
Wyglądała mizernie, na pewno na słabszą niż kiedy widział ją ostatnio. Artur nie potrafił ukryć troski, jej stan raczej nie wynikał tylko z wieku. Trudne czasy zmusiły tą poczciwą kobietę do wzięcia na siebie ogromnego ciężaru, bez słowa skargi przyjęła jednak taką rolę. Co poczęliby bez niej?
Skłonił się starszej pani z szacunkiem, tak na niej skupiony, że dopiero teraz zauważył jej towarzysza. Spodziewał się obecności stryja, ba, nie widział innej możliwości. Po obaleniu tylko tak jeszcze mogli coś zdziałać, sama inicjatywa na zamglonych wzgórzach była niewystarczająca.
- Dobry wieczór - przywitał się, czując ciepło na widok babcinego uśmiechu Bathildy.
Uważnie słuchał wymiany zdań, chcąc wychwycić jak najwięcej informacji. Pozostał u boku Ellyon.
- Meg... - wyrwało mu się szeptem po wypowiedzi Caileen, pewnie dla wielu mogło się kojarzyć z jakimś dziwnym słowem z mitologii, którą tak uwielbiał. Chyba to byłby zbyt wielki zbieg okoliczności, gdyby to właśnie ona była tą ugoszczoną mugolką? - Razem z Kieranem pracowaliśmy w archiwum Ministerstwa Magii, wszystkie zdobyte informacje zostały przekazane - wspomniał. Wziął od Elyon zdjęcie Mulcibera, przyglądając się uważnie jednemu z najniebezpieczniejszych zwolenników Czarnego Pana, po czym podał je dalej.
Przytaknął Sophii, poważniejąc na wspomnienie ich porażki, dla obojga nie była powodem do dumy.
- Anomalie były wtedy niezwykle aktywne, niemal na każdym kroku wypaczając zaklęcia. Głównie efekty związane były z elektrycznością.
Drgnął, słysząc o opuszczeniu przez Aldricha Wielkiej Brytanii. Nie winił przyjaciela, mając tylko nadzieję, że uda mu się odnaleźć spokojny dom dla niego i siostrzenicy.
Pokiwał głową, słysząc pytanie Anthony'ego, po czym spojrzał zaciekawiony na Ollivandera. Sam bardzo dobrze znał baśniowy pierwowzór, ale takie źródła potrafiły być bardzo niepewne. Próbował prześledzić wszystkie wzmianki o Czarnej Różdżce, ale brakowało mu wiedzy różdżkarza.
- Były już jakieś próby ataku na Percivala? - spytał, zastanawiając się jak wysoko na liście priorytetów Zakonu i Rycerzy był "zdrajca", po tym jak Gwardziści już go przesłuchali. Ich obecność lub brak mogły sporo powiedzieć...
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy do pomieszczenia weszła Bathilda Bagshot wszystkie rozmowy umilkły. Nie byłem jednak w stanie uciszyć głosu, który odezwał się w mojej głowie: profesor wyglądała bardzo źle. Poczułem jakieś dziwne ukłucie, kiedy zrozumiałem, że nie zapowiadało się na to, aby nagle odmłodniała. Profesor była, lekko to ujmując, wiekowa - dokładając do tego fakt, że była obecna w czasie wybuchu anomalii oraz, że cały czas opiekowała się dziećmi uratowanymi po odsieczach nie wróżyło to dobrze. Byłem zmartwiony do cna. Wiedziałem, że w jakiś sposób sobie poradzimy: mieliśmy Gwardię i... Longbottoma. Ministra Magii poznałem od razu, miałem okazję przyjrzeć mu się dokładnie zarówno podczas szczytu jak i zaraz po nim, kiedy wylądował wraz z innymi gdzieś w okolicach mojego ogródka.
- Panie ministrze, to zaszczyt móc walczyć u pańskiego boku - powiedziałem, skłaniając w arystokratycznej manierze głowę. To, że Zakon wzbogacił się o taką personę jaką był Harold Longbottom było fantastyczne.
- Josephine Fenwick zaginęła pod koniec października i do tej pory nie udało się jej odnaleźć - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, kiedy padło pytanie o nieobecnych. Jej wspomnienie nadal budziło we mnie ukłucie bólu, lecz za każdym razem je tłamsiłem, nie pozwalając sobie na słabość w tej materii. Raz popełniłem ten błąd, o raz za dużo. Oddanie fiolek ze wspomnieniami dotyczącymi Josephine było dobrym posunięciem - było mi łatwiej ignorować kotłujące się w moim wnętrzu emocje, kiedy nie były one podparte niezwykle żywymi obrazami krążącymi w mojej głowie. To, że ludzie znikali było do przewidzenia, lecz wciąż pogodzenie się z tym tak po prostu nie było czymś, co byłem w stanie zrobić. Wojna pochłaniała ofiary i mogliśmy próbować z całych sił temu zapobiegać, ale było to zadanie wykraczające poza nasze możliwości.
Spojrzałem na tablicę z błyszczącym na wymęczonej twarzy zainteresowaniem.
- Będzie można dodać tam parę informacji - powiedziałem tylko, na razie nie wgłębiając się w szczegóły, jednak podałem Susanne fiolkę, w której znajdowały się wspomnienia dotyczące nocy, podczas której spłonęło Ministerstwo Magii, a Rycerze udali się do Azkabanu. Sam widziałem je już zbyt wiele razy, by potrzebować tej fiolki, a i istniały szanse, że nie wrócę już z Azkabanu drugi raz, żeby samemu je tam wpisać. - Skoro mamy zakonną myślodsiewnię to polecam obejrzeć to wspomnienie każdemu, kto nie miał jeszcze okazji się z nimi spotkać i zobaczyć, do czego są zdolni. Są tam też wszyscy znani nam Śmierciożercy - oznajmiłem, przy pierwszej części zdania spoglądając i zwracając się głównie do tych, którzy byli z nami po raz pierwszy. - Są bezwzględni, nie będą w nikogo rzucać Petrificusami albo Ignitio. Anthony i Lucinda mają rację, że trzeba się skupić na konkretnych nazwiskach, jednak naprzeciw Rycerzy lepiej w pojedynkę nie stawać. Pamiętajcie, że ryzykując dostanie się w ich ręce ryzykujecie wydanie wszystkich naszych sekretów - dodałem, wyłapując spojrzenie Lynn. Uśmiechnąłem się do niej niemrawo, lekko unosząc kąciki ust. Martwiła się i niezbyt byłem w stanie na to jakkolwiek wpłynąć, ale mogłem chociaż pokazać, ze doceniam jej troskę.
Sprawa Percivala wypłynęła całkiem szybko, a jako że miałem coś w niej do powiedzenia to nie zamierzałem milczeć.
- Uśpiłem ostatnio z Bertem anomalię w archiwum biblioteki lodyńskiej, wcześniej z Susanne w Bushy Park, a ostatnią miałem okazję okiełznać w Domu Petriego wraz z Percivalem właśnie. Miałem okazję na własnych oczach przekonać się, że jest zdolnym czarodziejem. Do tego sam wyszedł z inicjatywą, żeby dzielić się swoimi umiejętnościami. Z tego co mi wiadomo na razie pozostaje w ukryciu i nikt jeszcze, na całe szczęście, go nie dopadł - powiedziałem, nie decydując się jednak na odpowiedzenie na pytanie Gabriela, mimo że dobrze znałem na nie odpowiedź.
| wybaczcie, ale piszę trochę na szybko
- Panie ministrze, to zaszczyt móc walczyć u pańskiego boku - powiedziałem, skłaniając w arystokratycznej manierze głowę. To, że Zakon wzbogacił się o taką personę jaką był Harold Longbottom było fantastyczne.
- Josephine Fenwick zaginęła pod koniec października i do tej pory nie udało się jej odnaleźć - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, kiedy padło pytanie o nieobecnych. Jej wspomnienie nadal budziło we mnie ukłucie bólu, lecz za każdym razem je tłamsiłem, nie pozwalając sobie na słabość w tej materii. Raz popełniłem ten błąd, o raz za dużo. Oddanie fiolek ze wspomnieniami dotyczącymi Josephine było dobrym posunięciem - było mi łatwiej ignorować kotłujące się w moim wnętrzu emocje, kiedy nie były one podparte niezwykle żywymi obrazami krążącymi w mojej głowie. To, że ludzie znikali było do przewidzenia, lecz wciąż pogodzenie się z tym tak po prostu nie było czymś, co byłem w stanie zrobić. Wojna pochłaniała ofiary i mogliśmy próbować z całych sił temu zapobiegać, ale było to zadanie wykraczające poza nasze możliwości.
Spojrzałem na tablicę z błyszczącym na wymęczonej twarzy zainteresowaniem.
- Będzie można dodać tam parę informacji - powiedziałem tylko, na razie nie wgłębiając się w szczegóły, jednak podałem Susanne fiolkę, w której znajdowały się wspomnienia dotyczące nocy, podczas której spłonęło Ministerstwo Magii, a Rycerze udali się do Azkabanu. Sam widziałem je już zbyt wiele razy, by potrzebować tej fiolki, a i istniały szanse, że nie wrócę już z Azkabanu drugi raz, żeby samemu je tam wpisać. - Skoro mamy zakonną myślodsiewnię to polecam obejrzeć to wspomnienie każdemu, kto nie miał jeszcze okazji się z nimi spotkać i zobaczyć, do czego są zdolni. Są tam też wszyscy znani nam Śmierciożercy - oznajmiłem, przy pierwszej części zdania spoglądając i zwracając się głównie do tych, którzy byli z nami po raz pierwszy. - Są bezwzględni, nie będą w nikogo rzucać Petrificusami albo Ignitio. Anthony i Lucinda mają rację, że trzeba się skupić na konkretnych nazwiskach, jednak naprzeciw Rycerzy lepiej w pojedynkę nie stawać. Pamiętajcie, że ryzykując dostanie się w ich ręce ryzykujecie wydanie wszystkich naszych sekretów - dodałem, wyłapując spojrzenie Lynn. Uśmiechnąłem się do niej niemrawo, lekko unosząc kąciki ust. Martwiła się i niezbyt byłem w stanie na to jakkolwiek wpłynąć, ale mogłem chociaż pokazać, ze doceniam jej troskę.
Sprawa Percivala wypłynęła całkiem szybko, a jako że miałem coś w niej do powiedzenia to nie zamierzałem milczeć.
- Uśpiłem ostatnio z Bertem anomalię w archiwum biblioteki lodyńskiej, wcześniej z Susanne w Bushy Park, a ostatnią miałem okazję okiełznać w Domu Petriego wraz z Percivalem właśnie. Miałem okazję na własnych oczach przekonać się, że jest zdolnym czarodziejem. Do tego sam wyszedł z inicjatywą, żeby dzielić się swoimi umiejętnościami. Z tego co mi wiadomo na razie pozostaje w ukryciu i nikt jeszcze, na całe szczęście, go nie dopadł - powiedziałem, nie decydując się jednak na odpowiedzenie na pytanie Gabriela, mimo że dobrze znałem na nie odpowiedź.
| wybaczcie, ale piszę trochę na szybko
Na początku odnoszę wrażenie, że czas się niesamowicie dłuży, ale później… później wszystko się zmienia i gwałtownie przyspiesza, nie pozostawiając miejsca na złudzenia. Kiwam głową obecnym Tonksom, po czym znów nakierowuję zainteresowanie na Marcellę. - To chyba niezbyt dobrze o mnie świadczy - wzdycham ciężko i przejeżdżam dłonią po włosach, rzeczywiście trochę zmartwiony niezbyt pochlebną opinią. Dobrze, że nie muszę zastanawiać się nad tym niedługo, bo pomieszczenie szybko wypełnia się znanymi i nieznanymi osobami, chociaż tych drugich jest więcej niż chciałbym kiedykolwiek przyznać. Na razie postanawiam postawić się w biernej pozycji słuchającego, z racji tego, że nie bardzo mam czym się chwalić jako całkowicie nowy członek organizacji. Staram się stać i uważnie słuchać.
Zwłaszcza profesor Bagshot, której nigdy nie poznałem osobiście, oraz… Longbottoma, którego się tutaj nie spodziewałem. Dobrze jednak, że tak potężny czarodziej wspiera odbudowanie ładu w świecie. Zaburzonym przez niejakich Rycerzy Walpurgii, o których toczą się namiętne dyskusje, a mi to niewiele mówi. Przynajmniej w pierwszej chwili, później wszystko staje się łatwiejsze do zrozumienia. Szczególnie z tablicą oraz danymi personalnymi, rzucanymi dość intensywnie już od początku spotkania. Każde staram się odnotować w pamięci - na pewno jest niesamowite ważne. W końcu dobrze wiedzieć kogo mamy ścigać po godzinach.
- Randall Lupin - przedstawiam się wreszcie, w jakimś dogodnym momencie. Ugh, nienawidzę tego typu publicznych wystąpień. - Pracowałem przeszło dziesięć lat w magicznej policji, obecnie przechodzę kurs aurorski, dlatego cały czas ćwiczę swoje umiejętności. Jak dotąd najlepiej sprawdzam się w ukrywaniu oraz pościgach, ale systematycznie rozwijam wszystkie inne zdolności przydatne w walce - referuję krótko i zwięźle, bo tak naprawdę i tak nikogo to niezbyt interesuje, bądźmy szczerzy. - Just uznała, że mogę się przydać - dodaję na koniec, sądząc, że akurat to istotna informacja, skoro zewsząd podnosi się aura nieufności, a temat zdrad jest dość… intensywny, od razu czuć napięcie w tych wszystkich ludziach wspominających o Rycerzach, jakimś Percivalu i w ogóle rozmawiając o tym, o czym w większości nie mam pojęcia. Słucham jednak i analizuję, próbując nadążyć i rozszyfrować to wszystko Potem więc milknę, na razie zbierając informacje, skoro nie ma innych pytań lub oczekiwań. Na razie to ja po prostu czekam na dalszy przebieg spotkania.
Zwłaszcza profesor Bagshot, której nigdy nie poznałem osobiście, oraz… Longbottoma, którego się tutaj nie spodziewałem. Dobrze jednak, że tak potężny czarodziej wspiera odbudowanie ładu w świecie. Zaburzonym przez niejakich Rycerzy Walpurgii, o których toczą się namiętne dyskusje, a mi to niewiele mówi. Przynajmniej w pierwszej chwili, później wszystko staje się łatwiejsze do zrozumienia. Szczególnie z tablicą oraz danymi personalnymi, rzucanymi dość intensywnie już od początku spotkania. Każde staram się odnotować w pamięci - na pewno jest niesamowite ważne. W końcu dobrze wiedzieć kogo mamy ścigać po godzinach.
- Randall Lupin - przedstawiam się wreszcie, w jakimś dogodnym momencie. Ugh, nienawidzę tego typu publicznych wystąpień. - Pracowałem przeszło dziesięć lat w magicznej policji, obecnie przechodzę kurs aurorski, dlatego cały czas ćwiczę swoje umiejętności. Jak dotąd najlepiej sprawdzam się w ukrywaniu oraz pościgach, ale systematycznie rozwijam wszystkie inne zdolności przydatne w walce - referuję krótko i zwięźle, bo tak naprawdę i tak nikogo to niezbyt interesuje, bądźmy szczerzy. - Just uznała, że mogę się przydać - dodaję na koniec, sądząc, że akurat to istotna informacja, skoro zewsząd podnosi się aura nieufności, a temat zdrad jest dość… intensywny, od razu czuć napięcie w tych wszystkich ludziach wspominających o Rycerzach, jakimś Percivalu i w ogóle rozmawiając o tym, o czym w większości nie mam pojęcia. Słucham jednak i analizuję, próbując nadążyć i rozszyfrować to wszystko Potem więc milknę, na razie zbierając informacje, skoro nie ma innych pytań lub oczekiwań. Na razie to ja po prostu czekam na dalszy przebieg spotkania.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Miał mieszane uczucia, gdy zdążył przyjrzeć się znajdującym się w pomieszczeniu sylwetkom. Z jednej strony, rzeczywiście, mógł popierać świadomość, że tyle osób chciało uczestniczyć w działaniu, że nie byli obojętni na wojenną, magiczną zawieruchę, która szczerzyła się nad Anglia, jak dzika bestia. Ale była tez druga strona i momentami miał wrażenie, że niektórzy zbyt lekko podejmowali się uczestnictwa i jeszcze lżej rzucali zaproszeniami wtajemniczenia w świadomość istnienia Zakonu Feniksa. I nie tylko w jego głowie krążyły podobne myśli, wypowiedziane w postaci zadawanych przez gwardzistów pytań. Dobrze było walczyć, ale świadomość swoich możliwości, była jeszcze ważniejsza. Wright i Fox idealnie ubrali w słowa to, o co sam chciał zapytać zebranych i nowych uczestników, zatrzymując wzrok na twarzach - mniej lub bardziej znanych.
Pojawienie się Bathildy i idącego za nią - niby osobisty ochroniarz - Longbottom, wywołał w Skamanderze pewna ulgę. I chociaż wygląd pani profesor zmienił się diametralnie, rysując sieć cienistych doświadczeń tak w postaci nowych zmarszczek, jak i bladego blasku w spoglądających na nich oczach. Dwójce przybyłych skinął głową - Dobrze widzieć Ministra wśród nas - odezwał się dopiero po chwili, gdy słowa mężczyzny rozbrzmiały wśród zebranych. Pamiętał i spotkanie na wzgórzach i dyspozycje, jakie otrzymali. Minister dział w podziemiach na bardzo wielu frontach i obecność kogoś takiego stanowiła niezwykłe wsparcie dla ich sprawy i w walce przeciw Voldemortowi i jego marionetek.
- Jeśli chodzi o Adriena - jestem w posiadaniu informacji. Jest bezpieczny, ale z konieczności musiał opuścić Anglię - nieobecność uzdrowiciela, potrafił wytłumaczyć. Inaczej miała się sprawa z kolejnymi, padającymi nazwiskami i na dźwięk imienia przyjaciela, nieco mocniej zacisnął zęby. W chaosie ostatnich wydarzeń, rzeczywiście nie zdążył sprawdzić, co też działo się z Billym.
Przenosił wzrok z twarzy na twarz, słuchając padających pytań, odpowiedzi, relacji i opowieści. Spojrzał na Poppy, pozwalając sobie na uniesienie kącika warg. Aktualnie była ich jedynym badaczem. Zdecydowanie przydałoby się zasilić szeregi. Skinął głową Susanne, gdy wymieniła go z imienia. Portret Mulcibera i sam czarnoksiężnik, znowu robił furorę na ich spotkaniu. Przez twarz aurora przemknął cień grymasu. A przecież było tyle innych ciekawych nazwisk - Pomysł z kalendarium - sam z siebie jest bardzo dobry, ale nie powinien znajdować się na widoku publicznym. Tak, jak nie są potrzebne nam spisy z całego skorowidzu - przeniósł wzrok z Marcelli, na Susie, potem zatrzymując przy kuzynie i Prevetcie. I niejako przeskakując z jednego tematu, kontynuował drugi, który połączył się płynnie z pierwszym - Nie znam się na zdolnościach jasnowidzów - skupił wzrok na Lorraine - ale jeśli masz rację... powiedz mi, czy są sposoby na obniżenie jakość tej zdolności? I dalej, czy jesteś w stanie wywołać wizję sama? - powtórzył padające już pytanie, niejako, uciszając słowa przyjaciela. Wiedział kim była dla Lucana kobieta, ale podobne wyrazy nie powinny tutaj padać. Zresztą, jak wiele innych.
Zaplótł dłonie przed sobą, kiedy Sophia opowiadała o ich porażce. Do tej pory czuł nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie kilkumetrowej kobry, która niemal zakończyła jego żywot. Przeżyli, ale z tego co wiedział, była to zasługa bezimiennego czarodzieja - To, że ten czarnoksiężnik zmienił się w mgłę, prawdopodobnie świadczy, że był Śmierciożercą. Pewna jest maska i - znak na przedramieniu. Ten sam, który pojawił się nad płonącym ministerstwem i w wielu innych miejscach - którym? tego już nie potrafił wskazać. Poruszony temat Percivala przyciągnął jego uwagę - Był cennym źródłem informacji - zaczął powoli, nieco chłodniej, potwierdzając wypowiedzi, które już padłyby. Odwrócić się do Lucindy - Zaufanie, to jedno, drugie, odpowiedzialność za popełnione zbrodnie - odwrócił wzrok od kobiety - Lista Rycerzy i Smierciożerców jest całkiem pewna, więc zapoznanie się z nią niech będzie dla zebranych koniecznością. To są nasi wrogowie. Bezwzględni, okrutni i piekielnie niebezpieczni. Groby naszych poległych przyjaciół powinny być pierwszym dowodem ich parszywej działalności i zamiarów wobec nas. Zakon stoi im na drodze - zakończył nieco ochryple. Opuścił dłonie, chowając jedną do kieszeni, ale zatrzymał gest. Zapalić mógł dopiero później - Po powrocie z mugolskiego szpitala, po naszej misji z Sophią, byłem przy naprawie anomalii przy Kolegium Uniwesyteckim i w chacie Leśnego Człowieka - odnalazł wzrokiem najpierw Figg, potem Botta. Zaplótł ramiona przed sobą ponownie, tym razem wracając wzrokiem do Bathildy i Ministra.
Pojawienie się Bathildy i idącego za nią - niby osobisty ochroniarz - Longbottom, wywołał w Skamanderze pewna ulgę. I chociaż wygląd pani profesor zmienił się diametralnie, rysując sieć cienistych doświadczeń tak w postaci nowych zmarszczek, jak i bladego blasku w spoglądających na nich oczach. Dwójce przybyłych skinął głową - Dobrze widzieć Ministra wśród nas - odezwał się dopiero po chwili, gdy słowa mężczyzny rozbrzmiały wśród zebranych. Pamiętał i spotkanie na wzgórzach i dyspozycje, jakie otrzymali. Minister dział w podziemiach na bardzo wielu frontach i obecność kogoś takiego stanowiła niezwykłe wsparcie dla ich sprawy i w walce przeciw Voldemortowi i jego marionetek.
- Jeśli chodzi o Adriena - jestem w posiadaniu informacji. Jest bezpieczny, ale z konieczności musiał opuścić Anglię - nieobecność uzdrowiciela, potrafił wytłumaczyć. Inaczej miała się sprawa z kolejnymi, padającymi nazwiskami i na dźwięk imienia przyjaciela, nieco mocniej zacisnął zęby. W chaosie ostatnich wydarzeń, rzeczywiście nie zdążył sprawdzić, co też działo się z Billym.
Przenosił wzrok z twarzy na twarz, słuchając padających pytań, odpowiedzi, relacji i opowieści. Spojrzał na Poppy, pozwalając sobie na uniesienie kącika warg. Aktualnie była ich jedynym badaczem. Zdecydowanie przydałoby się zasilić szeregi. Skinął głową Susanne, gdy wymieniła go z imienia. Portret Mulcibera i sam czarnoksiężnik, znowu robił furorę na ich spotkaniu. Przez twarz aurora przemknął cień grymasu. A przecież było tyle innych ciekawych nazwisk - Pomysł z kalendarium - sam z siebie jest bardzo dobry, ale nie powinien znajdować się na widoku publicznym. Tak, jak nie są potrzebne nam spisy z całego skorowidzu - przeniósł wzrok z Marcelli, na Susie, potem zatrzymując przy kuzynie i Prevetcie. I niejako przeskakując z jednego tematu, kontynuował drugi, który połączył się płynnie z pierwszym - Nie znam się na zdolnościach jasnowidzów - skupił wzrok na Lorraine - ale jeśli masz rację... powiedz mi, czy są sposoby na obniżenie jakość tej zdolności? I dalej, czy jesteś w stanie wywołać wizję sama? - powtórzył padające już pytanie, niejako, uciszając słowa przyjaciela. Wiedział kim była dla Lucana kobieta, ale podobne wyrazy nie powinny tutaj padać. Zresztą, jak wiele innych.
Zaplótł dłonie przed sobą, kiedy Sophia opowiadała o ich porażce. Do tej pory czuł nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie kilkumetrowej kobry, która niemal zakończyła jego żywot. Przeżyli, ale z tego co wiedział, była to zasługa bezimiennego czarodzieja - To, że ten czarnoksiężnik zmienił się w mgłę, prawdopodobnie świadczy, że był Śmierciożercą. Pewna jest maska i - znak na przedramieniu. Ten sam, który pojawił się nad płonącym ministerstwem i w wielu innych miejscach - którym? tego już nie potrafił wskazać. Poruszony temat Percivala przyciągnął jego uwagę - Był cennym źródłem informacji - zaczął powoli, nieco chłodniej, potwierdzając wypowiedzi, które już padłyby. Odwrócić się do Lucindy - Zaufanie, to jedno, drugie, odpowiedzialność za popełnione zbrodnie - odwrócił wzrok od kobiety - Lista Rycerzy i Smierciożerców jest całkiem pewna, więc zapoznanie się z nią niech będzie dla zebranych koniecznością. To są nasi wrogowie. Bezwzględni, okrutni i piekielnie niebezpieczni. Groby naszych poległych przyjaciół powinny być pierwszym dowodem ich parszywej działalności i zamiarów wobec nas. Zakon stoi im na drodze - zakończył nieco ochryple. Opuścił dłonie, chowając jedną do kieszeni, ale zatrzymał gest. Zapalić mógł dopiero później - Po powrocie z mugolskiego szpitala, po naszej misji z Sophią, byłem przy naprawie anomalii przy Kolegium Uniwesyteckim i w chacie Leśnego Człowieka - odnalazł wzrokiem najpierw Figg, potem Botta. Zaplótł ramiona przed sobą ponownie, tym razem wracając wzrokiem do Bathildy i Ministra.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 04.04.19 21:45, w całości zmieniany 1 raz
Salon powoli wypełniał się kolejnymi sylwetkami - Ria nie powinna czuć się zdziwiona ilością tych konkretnych znajomych twarzy, ale tak w istocie było. Wiele osób doszło do organizacji od listopada, wiele wciąż pozostawało niemałą zagadką dla rudowłosej. Najdziwniejsze było to, że czuła się poniekąd onieśmielona tak licznym gronem uczestników - choć chyba najbardziej oficjalną, napiętą atmosferą jaką można wyczuć już od progu pomieszczenia. Nic dziwnego, trwała wojna, wszyscy martwili się zarówno o najbliższych, jak i tych całkowicie obcych, ale niewinnych. Mimo tego doświadczonych nie tylko przez los, także tych okrutnych czarnoksiężników mających ludzkie życie za nic. Pocieszające, że tak wiele osób nie zgadzało się z tym terrorem oraz zamachem stanu - obecność wśród nich ministra Longbottoma zdziwiła Weasley, aczkolwiek jak najbardziej pozytywnie. Myślała, że dzięki tak cennemu sojusznikowi wszystkim zapaliła się w sercu nadzieja, że mogli wygrać tę batalię. Dlatego posłała wszystkim powitalny uśmiech, obojętnie czy znajomym czy nie. Nie wdawała się natomiast w dyskusje, za mocno przejęta swoją nową rolą w tym wszystkim. Tym, że chciała udowodnić swoją wartość, choć przy świadomości, że będzie to niezwykle trudne oraz wyczerpujące. Ostatecznie miała obok siebie Tony’ego i Brendana, więc co złego mogło się stać? Do nich również uśmiechnęła się z mocą, trochę udając, że nowa sytuacja wyglądała na przytłaczającą. Rhiannon musiała się po prostu oswoić z faktem, że od teraz będzie działać - nie w pojedynkę, ale ramię w ramię z innymi, gotowymi do poświęceń osobami.
Dlatego niezbyt przychylnie spojrzała na próbę niedocenienia tych, którzy pojawili się tutaj jako nowi, z nie do końca imponującym bagażem doświadczeń wojennych. Nie każdy mógł się pochwalić pracą jako auror – być może to wielki niefart z kontekstu strategicznego, ale Ria wierzyła, że chęciami można zbudować wiele. O ile się na nich nie poprzestaje, a popycha się cały czas do przodu, ku zwycięstwu nad własnymi słabościami. Każdy jakieś miał, najważniejsze to umieć je przezwyciężać.
- Wydaje mi się, że każda różdżka się przyda. Obojętnie czy z wieloletnim doświadczeniem bojowym czy nie - wtrąciła więc, może nazbyt śmiało, acz uznała, że powinna to powiedzieć na głos, żeby nikt nie stracił ducha walki. Gdyby nie chciał walczyć, nie byłoby go tutaj. Wątpiła, że wszyscy nosili miano wspaniałych żołnierzy lub wybitnych naukowców, każdy starał się pomóc najlepiej jak potrafił. - Ria Weasley - przedstawiła się więc, kiedy chyba nadeszła jej kolej; trudno powiedzieć, wypowiedzi oraz ich kolejność prezentowały raczej chaos. - Moje jedyne doświadczenie to klub pojedynków oraz boisko, co obawiam się, nie będzie wystarczające w walce z tymi łajdakami, ale… jestem zdeterminowana dać z siebie wszystko oraz zdobywać cenne umiejętności w trakcie zagrożenia - zakończyła spokojnie. Lub umrę próbując, pomyślała, ale z oczywistych powodów nie zabrnęła ze słowami aż tak daleko. Głównie przez Tony’ego, który jeszcze nie wiedział o jej zamiarach i… wolała zostawić je na sam koniec, żeby zminimalizować jego szanse na protest. Z jakiegoś powodu Weasley sądziła, że to właśnie zrobi Macmillan jak tylko dowie się o wyprawie do Azkabanu. - To prawda, udało nam się z Charlie i Susie naprawić anomalie - potwierdziła krótko, uśmiechając się do obu czarownic i to im pozostawiając decyzję o ewentualnych, rozszerzonych opowieściach. Zresztą, inni wyglądali na pochłonięci czymś zgoła innym niż rozwlekłymi opowieściami - a szczęśliwie? w żadnym z przypadków Rhiannon nie doczekała się wizytacji żadnego z członków Rycerzy. - Mam nadzieję, że cię nie zawiodę - zwróciła się już ciszej, do Brena, chcąc w ten sposób pokazać, że naprawdę będzie próbować. Nie mogła zagwarantować sukcesu, ale zawziętość owszem. Co do reszty - na razie nie mogła wziąć udziału w obecnych dyskusjach.
Dlatego niezbyt przychylnie spojrzała na próbę niedocenienia tych, którzy pojawili się tutaj jako nowi, z nie do końca imponującym bagażem doświadczeń wojennych. Nie każdy mógł się pochwalić pracą jako auror – być może to wielki niefart z kontekstu strategicznego, ale Ria wierzyła, że chęciami można zbudować wiele. O ile się na nich nie poprzestaje, a popycha się cały czas do przodu, ku zwycięstwu nad własnymi słabościami. Każdy jakieś miał, najważniejsze to umieć je przezwyciężać.
- Wydaje mi się, że każda różdżka się przyda. Obojętnie czy z wieloletnim doświadczeniem bojowym czy nie - wtrąciła więc, może nazbyt śmiało, acz uznała, że powinna to powiedzieć na głos, żeby nikt nie stracił ducha walki. Gdyby nie chciał walczyć, nie byłoby go tutaj. Wątpiła, że wszyscy nosili miano wspaniałych żołnierzy lub wybitnych naukowców, każdy starał się pomóc najlepiej jak potrafił. - Ria Weasley - przedstawiła się więc, kiedy chyba nadeszła jej kolej; trudno powiedzieć, wypowiedzi oraz ich kolejność prezentowały raczej chaos. - Moje jedyne doświadczenie to klub pojedynków oraz boisko, co obawiam się, nie będzie wystarczające w walce z tymi łajdakami, ale… jestem zdeterminowana dać z siebie wszystko oraz zdobywać cenne umiejętności w trakcie zagrożenia - zakończyła spokojnie. Lub umrę próbując, pomyślała, ale z oczywistych powodów nie zabrnęła ze słowami aż tak daleko. Głównie przez Tony’ego, który jeszcze nie wiedział o jej zamiarach i… wolała zostawić je na sam koniec, żeby zminimalizować jego szanse na protest. Z jakiegoś powodu Weasley sądziła, że to właśnie zrobi Macmillan jak tylko dowie się o wyprawie do Azkabanu. - To prawda, udało nam się z Charlie i Susie naprawić anomalie - potwierdziła krótko, uśmiechając się do obu czarownic i to im pozostawiając decyzję o ewentualnych, rozszerzonych opowieściach. Zresztą, inni wyglądali na pochłonięci czymś zgoła innym niż rozwlekłymi opowieściami - a szczęśliwie? w żadnym z przypadków Rhiannon nie doczekała się wizytacji żadnego z członków Rycerzy. - Mam nadzieję, że cię nie zawiodę - zwróciła się już ciszej, do Brena, chcąc w ten sposób pokazać, że naprawdę będzie próbować. Nie mogła zagwarantować sukcesu, ale zawziętość owszem. Co do reszty - na razie nie mogła wziąć udziału w obecnych dyskusjach.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Kątem oka spojrzał na poruszenie pośród młodych kobiet, nie za bardzo pojmując skąd się ono pojawiło. Tak naprawdę to w dużej mierze nie rozumiał, co same te kobiety robiły w Starej Chacie. Wydawały mu się tak bardzo nieświadome tych wszystkich niebezpieczeństw, a same pchały się w ten chaos. Nie powiedział jednak nic, już zbyt mocno zmęczony dyskusjami o moralności, pojęciu dobra, o altruizmie, ale przede wszystkim zbyt mocno frustrowały go wszelkie wzmianki o dobieraniu łagodnych środków walki. Toczyła się wojna, wróg miał sporą przewagę, bo sięgnął po władzę, przejął najważniejsze urzędy i tylko czekał na okazję, do zmiażdżenia wszystkich, którzy mogliby się nowemu porządkowi przeciwstawić. A więc nie powiedział nic, aby nie rozpoczynać żadnej kłótni. Przynajmniej Susanne uspokoiła swoje znajome. Jedna osoba zwróciła im uwagę, więc reszta już nawet nie powinna musieć tego robić. Wciąż jednak spojrzenie niebieskich oczu Kierana pozostawało surowe, chłodne, pochmurne, ale i zarazem bardzo stanowcze, zaciekłe. Liczył na spokój dzisiejszego zgromadzenia, a także na wymianę informacji, rzucenie konkretów przez Profesor Bagshot. Wielu z nich potrzebowało pokrzepienia, niewielkiej iskry nadziei, że uda im się podołać temu, co ich czeka. Nie było w nim zawahania, wszak był aurorem i walce z czarną magią podporządkował całe swoje życie. Ale czy inni byli gotowi?
Niemrawym skinieniem głowy powitał starą czarownicę i kroczącego za nią byłego Ministra Magii. Obecność Longbottoma była dość pokrzepiająca. Nawet jeśli Profesor Bagshot nie wystosowała do niego specjalnego zaproszenia, to jednak wcześniej dała im zielone światło na skontaktowanie się z ówczesnym Ministrem. Kieran nie czuł, aby uczynił cokolwiek przeciwko niej lub Zakonowi, rozmowa z Ministrem wydawała się wtedy koniecznością. Fox i Artur też nie powinni mieć żadnych wątpliwości.
Słuchał o nieobecnych, samemu zauważając nieobecność niektórych. Kilka mądrych głów, które wspierały Zakon swą wiedzą, nie pojawiło się w Starej Chacie. I jeszcze kilka kolejnych osób, które podejmowały się niebezpiecznych zadań, próbując zdobyć fragmenty kamienia wskrzeszenia lub próbując naprawić jak najwięcej anomalii. Wieść o tym, że niektórzy po prostu wyjechali, trochę go uspokajała. Nie wpadli w ręce wroga, zatem nie przekażą mu żadnych informacji.
Potem słuchał po kolei tych, co przemawiali. Nowe nabytki organizacji przybliżały swoje sylwetki, już bardziej wprawienie w boju rzucali propozycjami, dzielili się swoim postępami, alarmowali o kolejnych niebezpieczeństwa, które przybierały postać popleczników Voldemorta.
– Wraz z Anthonym – spojrzał wymownie na Skamandera – zdołaliśmy na początku grudnia naprawić anomalię w sklepie Madame Primpernelle – oznajmił spokojnie, lecz zaraz po tym zmarszczył z irytacji brwi. – Przy kolejnej anomalii wdaliśmy się w walkę. Jednym z napastników był Edgar Burke* – na samo wspomnienie tego psidwaczego syna, do którego nie mógł dobrać się legalnymi środkami, coś burzyło się w jego wnętrzu.
Pomysł z utworzeniem dokładnej bazy danych nie był wcale zły, jednak jej organizacja wydawała się problematyczna i niepewna. Ale i w tym przypadku nie wdał się w żadną dyskusję, kiedy już inni wyrazili swoje wątpliwości, podobne do jego.
Lecz wieść o nawiązaniu współpracy z wydziedziczonym na szczycie lordem, byłym Rycerzem, o którym tak burzliwie dyskutowali podczas innego spotkania, znów zbudziła w nim w wrogość. Zacisnął jednak usta, nie chcąc znowu wszczynać awantury. Profesor Bagshot wyraźnie podkreśliła, że to Gwardziści podjęli decyzję. Wierzył, że tak doświadczeni w boju ludzie, tak świadomi zagrożeń, postąpili zgodnie z tym, co uznali za słuszne. I na pewno zabezpieczyli interesy Zakonu przed ewentualnym zdrajcą. I choć z pewną rezerwą spojrzał najpierw na Benjamina, to zaraz z większym opanowaniem przesunął spojrzeniem po pozostałych członkach Gwardii, ostatecznie zatrzymując się na Samuelu. Już nie zamierzał wdawać się w dyskusję z dowództwem.
*starcie na anomalii dopiero się zaczęło i nie wiem czy powinnam w takim razie o nim wspominać, ale w razie czego Kieran o nim mówi – w razie czego wypowiedź proszę uznać za niebyłą
Niemrawym skinieniem głowy powitał starą czarownicę i kroczącego za nią byłego Ministra Magii. Obecność Longbottoma była dość pokrzepiająca. Nawet jeśli Profesor Bagshot nie wystosowała do niego specjalnego zaproszenia, to jednak wcześniej dała im zielone światło na skontaktowanie się z ówczesnym Ministrem. Kieran nie czuł, aby uczynił cokolwiek przeciwko niej lub Zakonowi, rozmowa z Ministrem wydawała się wtedy koniecznością. Fox i Artur też nie powinni mieć żadnych wątpliwości.
Słuchał o nieobecnych, samemu zauważając nieobecność niektórych. Kilka mądrych głów, które wspierały Zakon swą wiedzą, nie pojawiło się w Starej Chacie. I jeszcze kilka kolejnych osób, które podejmowały się niebezpiecznych zadań, próbując zdobyć fragmenty kamienia wskrzeszenia lub próbując naprawić jak najwięcej anomalii. Wieść o tym, że niektórzy po prostu wyjechali, trochę go uspokajała. Nie wpadli w ręce wroga, zatem nie przekażą mu żadnych informacji.
Potem słuchał po kolei tych, co przemawiali. Nowe nabytki organizacji przybliżały swoje sylwetki, już bardziej wprawienie w boju rzucali propozycjami, dzielili się swoim postępami, alarmowali o kolejnych niebezpieczeństwa, które przybierały postać popleczników Voldemorta.
– Wraz z Anthonym – spojrzał wymownie na Skamandera – zdołaliśmy na początku grudnia naprawić anomalię w sklepie Madame Primpernelle – oznajmił spokojnie, lecz zaraz po tym zmarszczył z irytacji brwi. – Przy kolejnej anomalii wdaliśmy się w walkę. Jednym z napastników był Edgar Burke* – na samo wspomnienie tego psidwaczego syna, do którego nie mógł dobrać się legalnymi środkami, coś burzyło się w jego wnętrzu.
Pomysł z utworzeniem dokładnej bazy danych nie był wcale zły, jednak jej organizacja wydawała się problematyczna i niepewna. Ale i w tym przypadku nie wdał się w żadną dyskusję, kiedy już inni wyrazili swoje wątpliwości, podobne do jego.
Lecz wieść o nawiązaniu współpracy z wydziedziczonym na szczycie lordem, byłym Rycerzem, o którym tak burzliwie dyskutowali podczas innego spotkania, znów zbudziła w nim w wrogość. Zacisnął jednak usta, nie chcąc znowu wszczynać awantury. Profesor Bagshot wyraźnie podkreśliła, że to Gwardziści podjęli decyzję. Wierzył, że tak doświadczeni w boju ludzie, tak świadomi zagrożeń, postąpili zgodnie z tym, co uznali za słuszne. I na pewno zabezpieczyli interesy Zakonu przed ewentualnym zdrajcą. I choć z pewną rezerwą spojrzał najpierw na Benjamina, to zaraz z większym opanowaniem przesunął spojrzeniem po pozostałych członkach Gwardii, ostatecznie zatrzymując się na Samuelu. Już nie zamierzał wdawać się w dyskusję z dowództwem.
*starcie na anomalii dopiero się zaczęło i nie wiem czy powinnam w takim razie o nim wspominać, ale w razie czego Kieran o nim mówi – w razie czego wypowiedź proszę uznać za niebyłą
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Miała nadzieję, że chwilę porozmawiają z Hann, ale rzeczywistość znowu zweryfikowała jej plany – bez ani chwili spóźnienia do pokoju weszła profesor Bagshot, ku której od razu powiódł wzrok Jackie. Jej uwadze nie umknęło również sylwetka Harolda Longbottoma, którego stosunkowo niedawno widziała razem z Bones na Zamglonym Wzgórzu. Z wrażenia otworzyła szeroko oczy, chociaż wcale nie powinno dziwić ją to, że znalazł się wśród członków Zakonu Feniksa – miał serce po właściwej stronie, proste poglądy i jasną wizję przyszłości, w której nie było miejsca dla wynaturzeń takich jak poplecznicy Lorda Voldemorta. Wieść, że idea organizacji została mu wyłożona przez ojca, Foxa i Artura, spowodowała, że jej serce zabiło mocniej. Rozrastali się, prężnie rozwijali swoje gałęzie i korzenie, by w końcu zagłuszyć wroga, nie dać mu drogi do zwycięstwa, nawet najmniejszego. W podrygu tej myśli mimowolnie uścisnęła mocniej dłoń Hann, ale szybko się zreflektowała, skupiając swoje myśli na wypowiadanych słowach. Zerknęła na Bena, gdy ten został wywołany do odpowiedzi i później starała się wyłapać twarz każdego przedstawiającego się, łącząc go od razu z imieniem. Na prywatne rozterki zaciskała tylko zęby, nie było miejsca na podobne dramaty, mijała je w próbach spamiętania wszystkich informacji. Poppy przyjrzała się nieco dłużej i w głębi ducha gratulowała sukcesów badawczych, choć nie odpowiedziała jej niczym więcej niż tylko samym spojrzeniem. Fiolka będzie na pewno dla któregokolwiek z nich słuszną pomocą. Inicjatywa z tablicą również przypadła jej mocno do gustu – na pewno sprawdzi ją… kiedy tylko będzie miała okazję. I doda kilka szczegółów, które udało jej się zapamiętać z przeszłych zdarzeń. Ignotus Mulciber, Sigrun Rookwood – tak, znała te nazwiska. W czasie rozważań wpadło jej do głowy pytanie, które niemal natychmiast zadała Longbottomowi:
– Co z pozostałymi szefami departamentów? Moglibyśmy przedstawić taką samą propozycję szefowej Biura Aurorów? Walczy po dobrej stronie, powinna wiedzieć, że może liczyć na wsparcie z naszej strony. I być może wsparłaby również i nas, to potężna czarownica – skierowała na ministra swój wzrok, zaraz przenosząc go na profesor Bagshot.
Gdy Ben się odezwał, zwracając uwagę tym, którzy załatwiali swoje prywatne rozterki tutaj, w Starej Chacie, skinęła lekko głową, przyznając mu rację. Spotkania Zakonu miały to do siebie, że były jasne i o wyznaczonej tematyce – wychodzenie poza nią i wtłaczanie w słowa osobiste rozczarowania, wielokrotnie kończyło się nieprzyjemnymi sytuacjami. Na dłużej utkwiła w nim swój wzrok, a razem z jego opowieścią, brwi coraz mocniej zachodziły w dół. Od razu obróciła głowę w stronę ojca, jakby chciała się zapytać, czy to słyszał. Percival. To on przyniósł ją do domu. Dzięki niemu wciąż żyła.
– Uratował mnie, kiedy porwali nas w październiku mugole. Przyniósł mnie do domu, kiedy straciłam przytomność – mówiła twardym, rzeczowym głosem. Przysięga Wieczysta, veritaserum. Ufała gwardzistom. – Widziałam jego zdolności magiczne na własne oczy i poświadczam temu. Jeśli jest tak, jak mówi Ben, byłby dobrym sojusznikiem. – na krótkiej smyczy.
Wzrok szybko dopadł twarzy Foxa. Nem. Rookwood. Zacisnęła zęby, przełykając gorzką gulę.
– Co z pozostałymi szefami departamentów? Moglibyśmy przedstawić taką samą propozycję szefowej Biura Aurorów? Walczy po dobrej stronie, powinna wiedzieć, że może liczyć na wsparcie z naszej strony. I być może wsparłaby również i nas, to potężna czarownica – skierowała na ministra swój wzrok, zaraz przenosząc go na profesor Bagshot.
Gdy Ben się odezwał, zwracając uwagę tym, którzy załatwiali swoje prywatne rozterki tutaj, w Starej Chacie, skinęła lekko głową, przyznając mu rację. Spotkania Zakonu miały to do siebie, że były jasne i o wyznaczonej tematyce – wychodzenie poza nią i wtłaczanie w słowa osobiste rozczarowania, wielokrotnie kończyło się nieprzyjemnymi sytuacjami. Na dłużej utkwiła w nim swój wzrok, a razem z jego opowieścią, brwi coraz mocniej zachodziły w dół. Od razu obróciła głowę w stronę ojca, jakby chciała się zapytać, czy to słyszał. Percival. To on przyniósł ją do domu. Dzięki niemu wciąż żyła.
– Uratował mnie, kiedy porwali nas w październiku mugole. Przyniósł mnie do domu, kiedy straciłam przytomność – mówiła twardym, rzeczowym głosem. Przysięga Wieczysta, veritaserum. Ufała gwardzistom. – Widziałam jego zdolności magiczne na własne oczy i poświadczam temu. Jeśli jest tak, jak mówi Ben, byłby dobrym sojusznikiem. – na krótkiej smyczy.
Wzrok szybko dopadł twarzy Foxa. Nem. Rookwood. Zacisnęła zęby, przełykając gorzką gulę.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Minister z pewnością był cennym sojusznikiem Zakonu - sporo wiedział o jego pracy jako aurora a jeśli tylko choć część z tego, o czym słyszał, było prawdą, do ich boku dołączyła legenda. Jego obecność tutaj była prawdziwym zaszczytem - nikt równie mocno co on nie inspirował do boju. I jak widać zainspirował wielu, wysłuchawszy w milczeniu słów tak Bathildy, jak Harolda, przeciągnął spojrzeniem po nowych twarzach - na dłużej zatrzymując się na tych, które sam wprowadził.
Jako pierwsza głos zabrała śpiewaczka. Nie znał jej, więc nie oceniał, ale sięgnięcie po tytuł, który pominął sam minister magii, lord Longbottom, po tytuły, które odrzucał też on sam, właśnie z tego powodu stając dziś między nimi, po tytuły, których nie domagał się nigdy ani Adrien ani Archibald, coś wzbudziło w nim niesmak. Nie była żadną królową, to było jasne - ale przydomek pozbawiony kontekstu wybrzmiewał zwyczajną megalomanią, na którą nie było między nimi miejsca. Jadowite węże panny Meadowes były hobby przynajmniej niepokojącym, musieli mieć się na bacznośći - raz już pozwolili wężowi zamydlić sobie oczy, która wzbudzała obawy odnośnie zasadności przebywania między nimi tej dziewczyny - jednak jej słowa były optymistyczne, ledwie stanęła pośród nich, a już skora była do działania, działała faktycznie, ścierając się z anomalią. Kolejna dziewczyna, Roselyn, była uzdrowicielką - a tych potrzebowali. Anthony, któremu kiwnął głową na klepnięcie ramienia, a co do którego wątpliwości nie powinien mieć nikt - tylko on pomógł Skamanderowi na szczycie - jego skromne słowa nie mogły tego zmienić. Mistrz Ollivander bez wątpienia okaże się nieocenioną pomocą, a w zdolności i determinację Rii nie wątpił nigdy. Uścisnął jej rękę w nadgarstku wyrazem wsparcia, kiedy dobiegł do niego jej cichy szept - wiedział, że go nie zawiedzie i dałby sobie uciąć drugą rękę za oboje sprowadzonych dziś na spotkanie czarodziejów. Na końcu odezwał się dawny członek magicznej policji i aspirujący auror - trudno było wątpić w jego zdolności. Kiwnął jednak głową także na brutalnie szczere wystąpienie Benjamina, wsparte tym, co do przekazania miał Fox.
Wieści o kolejnych zaginionych budziły iście wisielczy nastrój. Jedno z imion, które padły, wzbudziło jego szczególną uwagę.
- Marge wyjechała do Francji - oświadczył, nie tłumacząc się z jej decyzji za nią, większość tu obecnych zapewne się tego spodziewała - po utracie Garretta nic nie miało być już takie samo. Przemilczał fakt, że Garrett został już pochowany - pielgrzymki Zakonników nie były mu teraz potrzebne, było zbyt wcześnie. Zrobi to przy kolejnej okazji.
- Możemy go wziąć do Azkabanu? - zwrócił się do Poppy konkretniej, odnotowując rekomendacje, które padły. Archibald i Charlene z pewnością bardzo jej pomogli, a zdolności Pomfrey nigdy nie budziły jego watpliwości - czymkolwiek był cud, który stworzyła, z pewnością uratuje im tyłki jeszcze niejeden raz.
Nie przyłączył się już do pochwał pod adresem Lovegood, bo padło ich wystarczająco wiele, ale był pod wrażeniem jej pracy. Przyglądał się zapiskom, które poczyniła. Domyślał się, jak wiele wymagało to od niej pracy - jednak był pewien, że przyniesie zamierzone korzyści. Przyglądał się zapiskom, zastanawiając się nad ich uzupełnieniem - jednak tym mogli się zająć, kiedy wrócą z wyprawy.
Poczuł na sobie spojrzenie Benjamina, ale nie wtrącił się w jego wywód - w milczeniu wysłuchując opowieści o skruszonym zbrodniarzu. Nie był z siebie dumny, że się na to zgodził, ale wojna wymagała od nich wszelkich środków, jakie mogli zdobyć, by zwyciężyć. A Percival - nawet zhańbiony - był jednym z nich.
- Starłem się z Rookwood w czerwcu - ozwał się na słowa Justine, zwracając się bezpośrednio do niej, choć ona już jego zdanie znała. Powinno to jednak usłyszeć szersze audytorium. - Razem z Samem - Odnalazł go kątem oka. - Nie była wtedy tak potężna. Schwytaliśmy i posłaliśmy do Azkabanu, co jednak istotne - był w towarzystwie mężczyzny, który potrafił przeobrazić się we mgłę, więc czarnoksiężnika potężnego. Nie był jej wsparciem, zostawił ją. - Co mogło plasować Rookwood w ichniejszej hierarchii niekoniecznie wysoko. Wszystkie nazwiska padły z ust Justine, tworząc razem - finalnie - pełen obraz wroga.
- Nie - odpowiedział na pytanie Gabriela, wierząc, że robi to zgodnie z prawdą. - Skonfrontowaliśmy go z informacjami, których pełnię posiadaliśmy. Jeśli ci na tym zależy, skontaktujemy cię z nim i zrobisz to samodzielnie, przysięga wieczysta jest silniejsza od łańcuchów - nic ci z jego strony nie grozi. - Osobiście był przecież jej gwarantem. - Myślę, że po wydarzeniach w Stonehenge, wszyscy o tym wiedzą, Lucndo, sprzeciwił się im na tyle jednoznacznie, że rozpisały się o tym wszystkie istniejące gazety - uzupełnił, spoglądając na potomkinię Selwynów. O nich również tamtego dnia było głośno.
- Nie sądzę, by czarnoksięska zdolność była kwestią hierarchii - to nie ma sensu, celowo pozbawiać do niej dostępu słabszych zwolenników Voldemorta. Czymkolwiek to jest, daje ogromne możliwości. Jako auror widziałem wiele, jako gwardzista jeszcze więcej - i jestem pewien, że moi koledzy zgodzą się ze mną, ze trzeba niebywałych zdolności, by podobną sztukę opanować. Voldemort może ich tego uczyć, ale nie da się wytresować osła, żeby załatwiał się do klozetu - coś tak potężnego wymaga ogromnej wiedzy i braku jakichkolwiek zahamowań, zdolności magiczne nie są zależne od żadnego tytułu. - Co przypadkiem mogło korelować z hierarchią, wśród nich też ci silniejsi byli na przedzie - ale nie było wcale tego gwarantem. Nie powinni nadinterpretować faktów, mogli się pomylić i zapędzić w zaułek, przez który sami się oślepią. - Od Percivala wiemy, że o tytule śmierciożercy świadczy tatuaż czaszki z wężem na przedramieniu, zdolność wyczarowania tego znaku na niebie oraz fakt posiadania maski, nie rozmawialiśmy o ich możliwościach, bo rany wśród naszych przyjaciół zdają się obrazować je dostatecznie - skonkretyzował słowa Samuela, nim Zakonnicy pojmą je opacznie.
W bezbrzeżne zdumienie wprawiły go jednak słowa Jackie, na której utkwił wzrok na dłużej. Nie ufał w szczere intencje Percivala, miał go za tchórza, który tą obietnicą zamierzał wykpić się od kary za swoje przewiny. Czego szukał u Jackie? Po co kręcił się w jej okolicy?
Jako pierwsza głos zabrała śpiewaczka. Nie znał jej, więc nie oceniał, ale sięgnięcie po tytuł, który pominął sam minister magii, lord Longbottom, po tytuły, które odrzucał też on sam, właśnie z tego powodu stając dziś między nimi, po tytuły, których nie domagał się nigdy ani Adrien ani Archibald, coś wzbudziło w nim niesmak. Nie była żadną królową, to było jasne - ale przydomek pozbawiony kontekstu wybrzmiewał zwyczajną megalomanią, na którą nie było między nimi miejsca. Jadowite węże panny Meadowes były hobby przynajmniej niepokojącym, musieli mieć się na bacznośći - raz już pozwolili wężowi zamydlić sobie oczy, która wzbudzała obawy odnośnie zasadności przebywania między nimi tej dziewczyny - jednak jej słowa były optymistyczne, ledwie stanęła pośród nich, a już skora była do działania, działała faktycznie, ścierając się z anomalią. Kolejna dziewczyna, Roselyn, była uzdrowicielką - a tych potrzebowali. Anthony, któremu kiwnął głową na klepnięcie ramienia, a co do którego wątpliwości nie powinien mieć nikt - tylko on pomógł Skamanderowi na szczycie - jego skromne słowa nie mogły tego zmienić. Mistrz Ollivander bez wątpienia okaże się nieocenioną pomocą, a w zdolności i determinację Rii nie wątpił nigdy. Uścisnął jej rękę w nadgarstku wyrazem wsparcia, kiedy dobiegł do niego jej cichy szept - wiedział, że go nie zawiedzie i dałby sobie uciąć drugą rękę za oboje sprowadzonych dziś na spotkanie czarodziejów. Na końcu odezwał się dawny członek magicznej policji i aspirujący auror - trudno było wątpić w jego zdolności. Kiwnął jednak głową także na brutalnie szczere wystąpienie Benjamina, wsparte tym, co do przekazania miał Fox.
Wieści o kolejnych zaginionych budziły iście wisielczy nastrój. Jedno z imion, które padły, wzbudziło jego szczególną uwagę.
- Marge wyjechała do Francji - oświadczył, nie tłumacząc się z jej decyzji za nią, większość tu obecnych zapewne się tego spodziewała - po utracie Garretta nic nie miało być już takie samo. Przemilczał fakt, że Garrett został już pochowany - pielgrzymki Zakonników nie były mu teraz potrzebne, było zbyt wcześnie. Zrobi to przy kolejnej okazji.
- Możemy go wziąć do Azkabanu? - zwrócił się do Poppy konkretniej, odnotowując rekomendacje, które padły. Archibald i Charlene z pewnością bardzo jej pomogli, a zdolności Pomfrey nigdy nie budziły jego watpliwości - czymkolwiek był cud, który stworzyła, z pewnością uratuje im tyłki jeszcze niejeden raz.
Nie przyłączył się już do pochwał pod adresem Lovegood, bo padło ich wystarczająco wiele, ale był pod wrażeniem jej pracy. Przyglądał się zapiskom, które poczyniła. Domyślał się, jak wiele wymagało to od niej pracy - jednak był pewien, że przyniesie zamierzone korzyści. Przyglądał się zapiskom, zastanawiając się nad ich uzupełnieniem - jednak tym mogli się zająć, kiedy wrócą z wyprawy.
Poczuł na sobie spojrzenie Benjamina, ale nie wtrącił się w jego wywód - w milczeniu wysłuchując opowieści o skruszonym zbrodniarzu. Nie był z siebie dumny, że się na to zgodził, ale wojna wymagała od nich wszelkich środków, jakie mogli zdobyć, by zwyciężyć. A Percival - nawet zhańbiony - był jednym z nich.
- Starłem się z Rookwood w czerwcu - ozwał się na słowa Justine, zwracając się bezpośrednio do niej, choć ona już jego zdanie znała. Powinno to jednak usłyszeć szersze audytorium. - Razem z Samem - Odnalazł go kątem oka. - Nie była wtedy tak potężna. Schwytaliśmy i posłaliśmy do Azkabanu, co jednak istotne - był w towarzystwie mężczyzny, który potrafił przeobrazić się we mgłę, więc czarnoksiężnika potężnego. Nie był jej wsparciem, zostawił ją. - Co mogło plasować Rookwood w ichniejszej hierarchii niekoniecznie wysoko. Wszystkie nazwiska padły z ust Justine, tworząc razem - finalnie - pełen obraz wroga.
- Nie - odpowiedział na pytanie Gabriela, wierząc, że robi to zgodnie z prawdą. - Skonfrontowaliśmy go z informacjami, których pełnię posiadaliśmy. Jeśli ci na tym zależy, skontaktujemy cię z nim i zrobisz to samodzielnie, przysięga wieczysta jest silniejsza od łańcuchów - nic ci z jego strony nie grozi. - Osobiście był przecież jej gwarantem. - Myślę, że po wydarzeniach w Stonehenge, wszyscy o tym wiedzą, Lucndo, sprzeciwił się im na tyle jednoznacznie, że rozpisały się o tym wszystkie istniejące gazety - uzupełnił, spoglądając na potomkinię Selwynów. O nich również tamtego dnia było głośno.
- Nie sądzę, by czarnoksięska zdolność była kwestią hierarchii - to nie ma sensu, celowo pozbawiać do niej dostępu słabszych zwolenników Voldemorta. Czymkolwiek to jest, daje ogromne możliwości. Jako auror widziałem wiele, jako gwardzista jeszcze więcej - i jestem pewien, że moi koledzy zgodzą się ze mną, ze trzeba niebywałych zdolności, by podobną sztukę opanować. Voldemort może ich tego uczyć, ale nie da się wytresować osła, żeby załatwiał się do klozetu - coś tak potężnego wymaga ogromnej wiedzy i braku jakichkolwiek zahamowań, zdolności magiczne nie są zależne od żadnego tytułu. - Co przypadkiem mogło korelować z hierarchią, wśród nich też ci silniejsi byli na przedzie - ale nie było wcale tego gwarantem. Nie powinni nadinterpretować faktów, mogli się pomylić i zapędzić w zaułek, przez który sami się oślepią. - Od Percivala wiemy, że o tytule śmierciożercy świadczy tatuaż czaszki z wężem na przedramieniu, zdolność wyczarowania tego znaku na niebie oraz fakt posiadania maski, nie rozmawialiśmy o ich możliwościach, bo rany wśród naszych przyjaciół zdają się obrazować je dostatecznie - skonkretyzował słowa Samuela, nim Zakonnicy pojmą je opacznie.
W bezbrzeżne zdumienie wprawiły go jednak słowa Jackie, na której utkwił wzrok na dłużej. Nie ufał w szczere intencje Percivala, miał go za tchórza, który tą obietnicą zamierzał wykpić się od kary za swoje przewiny. Czego szukał u Jackie? Po co kręcił się w jej okolicy?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Rozmowy umilkły, a alchemik momentalnie uniósł głowę. Wyglądał odrobinę jak zaniepokojone zwierzę wypatrujące i nasłuchujące zbliżającego się zagrożenia. Uniósł odrobinę wyżej brwi widząc, że do pokoju wchodzi sama Bathilda Bagshot. Może i z historią magii nie miał za wiele wspólnego - nic właściwie - tak wiedział, że w tej dziedzinie pani profesor nie ma sobie równych.
Świetliste zwierzątka rozbiegły się na wszystkie strony, kiedy Susanne wstała. Norweg patrzył, jak Lovegood wychodzi przed wszystkich zebranych i mechanicznie wręcz poczuł stres - tak, jakby to on am tam stał i miał mówić przed tymi wszystkimi ludźmi. Przed Bathildą Bagshot i przed byłym Ministrem Magii. Nie rozumiał do końca jak to się stało, że był z nim w jednym pomieszczeniu. Ingisson, społeczna wesz i pijawka. Longbottom, obrońca uciśnionych i człowiek prawy.
Rozstrzał był mocny. Wszyscy wyrażali swoje uznanie i zaszczycenie, a Norweg po prostu marzył o tym, żeby nie rzucać się w oczy. Aurorzy nadal budzili w nim pewnego rodzaju obawy. Miał wrażenie, że obserwują go nieustannie, dlatego tylko mocniej przywarł do ściany. Był to absurd. Ale nie wiedział jak to jest żyć inaczej niż ciągle się pilnując.
Słuchał jednak uważnie tego, co padało na spotkaniu. Z uwagą przyjrzał się kobiecie, która przedstawiła się jako Elyon Meadows. Użyła słowa ingrediencje, a w ten sposób zawsze można było zdobyć zainteresowanie małomównego Norwega. Poruszył się jednak dopiero wtedy, kiedy pojawiła się mowa o eliksirach. Wpierw wnikliwie przyjrzał się Poppy, później jednak całkiem zatracając się w rozmowie poprowadzonej przez Charlene.
- To mogło być Felicis. Albo jakiś ich wynalazek. Skoro mają badaczy... - wskazał w kierunku Foxa, odwołując się do jego słów. Wzruszył przy tym ramionami i wykonał lekko spiralny ruch dłonią. Mogli coś zawsze wynaleźć. Nie wniosło może to zbyt wiele do dyskusji, jednak zawsze warto było mieć więcej głosów za niż milczenia. Nie powiedział jednak już nic więcej, bojąc się że Fox zapyta zaraz, jak szły prace nad Smoczym Pancerzem. A ten nie był jeszcze gotowy - niestety.
Świetliste zwierzątka rozbiegły się na wszystkie strony, kiedy Susanne wstała. Norweg patrzył, jak Lovegood wychodzi przed wszystkich zebranych i mechanicznie wręcz poczuł stres - tak, jakby to on am tam stał i miał mówić przed tymi wszystkimi ludźmi. Przed Bathildą Bagshot i przed byłym Ministrem Magii. Nie rozumiał do końca jak to się stało, że był z nim w jednym pomieszczeniu. Ingisson, społeczna wesz i pijawka. Longbottom, obrońca uciśnionych i człowiek prawy.
Rozstrzał był mocny. Wszyscy wyrażali swoje uznanie i zaszczycenie, a Norweg po prostu marzył o tym, żeby nie rzucać się w oczy. Aurorzy nadal budzili w nim pewnego rodzaju obawy. Miał wrażenie, że obserwują go nieustannie, dlatego tylko mocniej przywarł do ściany. Był to absurd. Ale nie wiedział jak to jest żyć inaczej niż ciągle się pilnując.
Słuchał jednak uważnie tego, co padało na spotkaniu. Z uwagą przyjrzał się kobiecie, która przedstawiła się jako Elyon Meadows. Użyła słowa ingrediencje, a w ten sposób zawsze można było zdobyć zainteresowanie małomównego Norwega. Poruszył się jednak dopiero wtedy, kiedy pojawiła się mowa o eliksirach. Wpierw wnikliwie przyjrzał się Poppy, później jednak całkiem zatracając się w rozmowie poprowadzonej przez Charlene.
- To mogło być Felicis. Albo jakiś ich wynalazek. Skoro mają badaczy... - wskazał w kierunku Foxa, odwołując się do jego słów. Wzruszył przy tym ramionami i wykonał lekko spiralny ruch dłonią. Mogli coś zawsze wynaleźć. Nie wniosło może to zbyt wiele do dyskusji, jednak zawsze warto było mieć więcej głosów za niż milczenia. Nie powiedział jednak już nic więcej, bojąc się że Fox zapyta zaraz, jak szły prace nad Smoczym Pancerzem. A ten nie był jeszcze gotowy - niestety.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bathilda dobrotliwie uśmiechała się w kierunku nowych Zakonników, którzy zabrali głos. Harold za jej plecami miał bardziej strapioną minę, ale milczał - powitała ich Bathilda:
- Caileen, twoje eliksiry będą z pewnością nieocenioną pomocą. - Kiwnęła głową dziewczynie, która zabrała głos jako pierwsza. - Miło cię poznać, Elyon. Wspaniale, że tak szybko przeszłaś do działania. Roselyn - złapała zmęczonym spojrzeniem kolejną czarownicę - twoje zdolności z pewnością pomogą nam przetrwać niejedną bitwę. Anthony, okazałeś na szczycie niezwykłe męstwo. Mistrzu Ollivanderze, słyszałam o waszych ostatnich osiągnięciach - jestem pewna, że twoja wiedza znacznie usprawni odkrycia Poppy w zakresie wpływu anomalii na różdżki czarodziejów. Poppy, mogę cię prosić, być porozmawiała o tym z Ulyssesem i wtajemniczyła go w szczegóły? - odnalazła spojrzeniem pielęgniarkę, spoglądając na nią łagodnie. - Dobrze jest cię poznać, Randallu, z pewnością się przydasz. - Na koniec przeniosła spojrzenie na usłaną piegami twarz krewniaczki Garretta. - I ciebie, Rio, miło jest mi powitać. Twoja determinacja dała o sobie znać, skoro już zdążyłaś wziąć się za prace nad anomaliami. - I choć nie podjęła polemiki z Benjaminem i Frederickiem, do których głos dołożyła także Justine, uśmiech na jej twarzy zdał się bledszy, a ona sama z powagą zwróciła się do gwardzistów. - Wasze słowa są rozsądne, dziękuję za nie - odparła tylko.
Minister skinął głową na słowa Maxine, Archibalda, Marcelli i Samuela witające go pośród Zakonników.
- To bardzo dobra wiadomość, Poppy - Bathilda zwróciła się również do pielęgniarki, która pochwaliła się niewątpliwym sukcesem.
- Adrien, Marguax, Cyrus, Duncan, Aldrich, Minnie, Vera... niedawno również Jayden, nasi sojusznicy znikają, moi drodzy, jedni porzucają walkę sami, inni do tej decyzji są zmuszani okolicznościami: wiedzcie jednak że nie dzieje się to bez przyczyny. Nastały ciężkie czasy, a wojna nie skończy się szybko. Godne pochwały są wszystkie deklaracje potrzeby chronienia własnej rodziny: pamiętajcie jednak, że walcząc z wrogiem tak bezwzględnym, tak samo tę rodzinę narażacie. - Spojrzała ze smutkiem na Jessę, decyzja Aldricha była tego najlepszym przykładem. - Wróg nie zawaha się uderzyć w waszą rodzinę, żeby was zranić. Nie walczymy z ludźmi. Ci czarodzieje ludźmi być przestali, gdy popadli w obsesję władzy, potęgi i czarnej magii. - Westchnęła, wypowiadane słowa nie sprawiały jej radości. Opowieści o Percivalu wysłuchała z zamkniętymi oczami, nie wdając się w rozmowę odnośnie jego osoby. Jej mina wciąż wydawała się strapiona, znacznie bardziej niż zwykle - być może miało to związek z informacjami, które właśnie były przekazywane, ale czarownica wydawała się być pozbawiona iskry odkąd przekroczyła próg tego miejsca.
- Bardzo dobra praca, dziewczęta - zwróciła się do Susanne, po chwili odnajdując wzrokiem również Marcellę. - Proszę, pamiętajcie, by dbać o tablicę. Dzielcie się informacjami, wiedza jest kluczem do potęgi - tylko aroganci o tym zapominają. Wroga należy poznać, aby walczyć z nim skutecznie. Myślę, że pomysł Maxine jest doskonały - zdjęcia pomogą wam rozpoznać te osoby, jeśli ich nie znacie - i w porę zabezpieczyć się przed atakiem. Pamiętajcie, że nie tylko my polujemy na nich - wróg również widzi nas i zapewne wcale nie wie o nas mniej, niż my o nim. W przeszłości zdarzały się już napaści na was, musicie wiedzieć, komu można zaufać. - Na dłużej zatrzymała wzrok na Sophii, która opowiadała o napaści. - Anthony, twoja przezorność jest godna naśladowania. Masz słuszność, obawiając się spisywania zbyt wielu informacji - nie zapominajcie jednak, jak potężnie chronione jest to miejsce. Jeśli zostawicie tablicę tutaj i nie wyniesiecie jej poza starą chatę, nikt nie będzie miał do niej dostępu tak długo, jak długo nie rozpracuje naszych zaklęć. To jednak oznacza, że musimy być ostrożniejsi... Przypadki naszych znikających przyjaciół pokazują, że jesteśmy w ciągłym niebezpieczeństwie. Musimy nauczyć się większej ostrożności, moi drodzy. Również w tym, komu chcemy zaufać. Zaprosiłam was dziś wszystkich do starej chaty, choć do niedawna jej umiejscowienie było sekretem dla wielu z was. Z jednej strony - niesprawiedliwie, przecież jest to schronienie, w którym jesteśmy najbezpieczniejsi. Z drugiej - lekkomyślnie, bo przecież są dziś wśród nas czarodzieje, których zna niewielu. Chciałabym, by spotkania Zakonu Feniksa odtąd zawsze odbywały się tutaj - pod osłoną wszystkich nałożonych na chatę zaklęć. Strażnikami tajemnicy związanych z chroniącym ją zaklęciem fideliusa uczynię wszystkich gwradzistów. I to oni podejmować będą decyzję, komu zaufają na tyle, by czarodzieje poznali wszystkie tajemnice Zakonu. Co mam na myśli: odtąd, ktokolwiek zechce pomówić z jakimkolwiek czarodziejem o istnieniu Zakonu Feniksa, będzie musiał wpierw uzyskać na to zgodę od dowolnego gwardzisty. Jako osoba odpowiedzialna za naszego nowego sojusznika, upewni się, że taka osoba zamierza działać w imię słusznej sprawy, wtajemniczając go jedynie w tę część informacji, które gwardia uzna za stosowne - dokładnie tak, jak uczyniono to z Percivalem. I dopiero, gdy taka osoba działać faktycznie zacznie - gwardia świadomie podejmie decyzję co do jej pełnej przynależności do Zakonu. - Odnalazła spojrzeniem wpierw Benjamina, potem Samuela: to ci dwaj czarodzieje stali dziś na czele organizacji i to w ich gestii leżało rozwiązanie tej sprawy do końca.
Dopiero, kiedy głos zabrał Fox - odezwał się sam minister.
- Pożar w Wywernie był konsekwencją prowadzonych na miejscu prac operacyjnych. Na miejscu byli aurorzy - Rogers zginął w ogniu szatańskiej pożogi. Nie rozumiałem, jak to możliwe, póki sam nie stanąłem naprzeciw tego człowieka. Jest potężny, ale cmentarze są pełne czarodziejów, którym wydawało się, że nikt nie jest potężniejszy od nich. - Od Harolda epatował spokój, ale i nieustępliwość. - Właśnie dlatego - przeniósł spojrzenie na Jackie - Edith nie powinno z nami być. Robi to, co my, ale z pozycji, na której się znajduje. Jest pierwszą osobą w Ministerstwie, na którą zwrócą się wszystkie podejrzenia, kiedy spisek wyjdzie na jaw. I lepiej, żeby nie wiedziała nic, kiedy zechcą ją na tę okoliczność przesłuchać. Jej nieświadomość jest niejako gwarantem bezpieczeństwa wszystkich obecnych tu aurorów.
Bathilda tak tej, jak pozostałym dyskusjom, przysłuchiwała się w ciszy. Nie brała udziału w najistotniejszych wątpliwościach, nie kierowała dyskusji na konkretne tory i nie podejmowała decyzji, pozostawiając je do rozsądzenia Zakonnikom. Inaczej niż zwykle. Nie mówiła wiele o rycerzach, nie wtrąciła się w dyskusję o poruszanych personaliach, a rozwiązanie kwestii spornych zostawiła im samym - bez wątpienia umyślnie. Nie skomentowała także słów Longobttoma.
- Dziękuję wam - Bathilda skomentowała również starania wszystkich czarodziejów, którzy wciąż walczyli z anomaliami - miejmy nadzieję, że tej nocy anomalie przestaną być naszym problemem - już na zawsze. Jak zapewne wiecie, nasz plan zakończył się sukcesem. Przejście do Azkabanu jest gotowe do uruchomienia, dość silne, by przenieść nas na miejsce. Jest w tym zasługa każdego, kto przyłożył do procedury choć jeden ruch różdżką. Trzeba wam wiedzieć, że nasz wróg najpewniej wiedział, co robimy - choć odkąd złożyli mi wizytę, było to raczej do przewidzenia. Próbowali zablokować nasze przejście, ich magia była wyczuwalna - ale to my byliśmy silniejsi. Sukces jest wielki, ale nie spocznijcie na laurach: to dopiero początek końca tej historii. Uruchomimy przejście wspólnie - ci, którzy zdecydowali się wziąć udział w dalszej wyprawie, przejdą na wyspę Azkabanu. Justine, poprowadzisz pierwszą z grup: z tobą pójdą Brendan, Kieran, Ria, Maxine, Marcella oraz Lucan oraz mała Julia. Dołączy do was także Hereward, który został chronić przejście na czas naszego spotkania. Samuelu, tobie powierzam drugą grupę. Z tobą wyruszą Anthony, Sophia, Artur, Gabriel, Jessa i Randall, a także Piers. Benjaminie, poprowadzisz Alexandra, Fredericka, Bertiego, Jackie, Lucindę i Susanne. Pójdzie z wami Emma. Wiecie, co do was należy. Musimy doprowadzić dzieci pod anomalię-matkę, która będzie ich przywoływać. - Powstała, wyciągając z kieszeni błyszczący, błękitnawy kryształ, ci, którzy zdołali wziąć udział w zbieraniu fragmentów kamienia wskrzeszenia, mogli go rozpoznać. Był w całości - na rękach Bathildy. - Rozpracowałam zagadkę kamienia wskrzeszenia, jeśli... tym razem nie popełniłam błędu - dzieci będą bezpieczne. Kamień wskrzeszenia ochroni je przed śmiercią. Haroldzie - Minister nie wydawał się zaskoczony - pójdziesz sam i dotrzesz na miejsce z kryształem, nim pojawią się tam dzieci. Naznaczony anomalią - również cię tam doprowadzi. Musisz pojawić się z nim przed dziećmi - pójdziesz pierwszy. Nie powinieneś napotkać tylu przeszkód, co pozostali, anomalia najpewniej skupi siły na zniszczeniu dzieci. Nim jednak przejdziemy do końca - westchnęła - powinniśmy rozpocząć od początku. - Wciąż nie usiadła, ostrożnie obeszła krzesło, stając za nim - wspierając się rękoma o jego oparcie. Wzrokiem odnalazła twarze wszystkich gwardzistów, którzy tamtego dnia podjęli decyzję o otworzeniu skrzyni z sercem Grindelwalda. - Przepraszam, prawda jest tym, co powinniście usłyszeć wszyscy - westchnęła cicho w ich stronę - Skrzynia z sercem Grindelwalda nie zawierała dosłownie jego serca - była jedynie jego metaforą. Zawierała skarb droższy od jego serca - jego potęgę. Kiedy... otworzyliśmy skrzynię, by zniszczyć serce, uwolniliśmy koszmar, który nawiedził Anglię w majową noc. Uwolniliśmy anomalię. - Jej blade, starcze palce zacisnęły się mocniej na oparciu krzesła. - Sądziliśmy, że to był błąd. Przez cały ten czas, byliśmy pewni, że Grindelwald nas przechytrzył - ale to nieprawda. Uwolniona moc osłabiła jego samego, a sama skrzynia... Dumbledore wiedział, co kryło się w środku - i przewidział nasze ruchy, umyślnie wprowadzając nas w błąd. Nie chciał stawiać nas przed dylematem, chciał uczynić tę decyzję - jedyną właściwą - prostszą dla Gwardii. Gdybyśmy jej nie otworzyli wtedy, jej moc rosłaby bez końca, a w końcu wybuch potężniejszy od wszystkiego, co znaliśmy, zniszczyłby świat, jaki znaliśmy - i w całości podporządkowałby go Grindelwaldowi. Karmiona rytuałami czarnoksiężnika nawet na odległość w końcu miała przynieść zniszczenie. Dumbledore sądził, że kiedy zdobędziemy skrzynię i zdecydujemy się na pozbycie się serca Grindelwalda, będziemy już gotowi, by zmierzyć się ze wszystkim, co skrzynię opuścić i tak musiało. I Albus nie pomylił się: byliśmy na to gotowi. Jesteśmy gotowi. Zakon Feniksa jest silny jak nigdy, a wy zbudowaliście go od podstaw. - Z jakiegoś powodu - coś w jej głosie brzmiało jak pożegnanie, pełne dumy i wzruszenia, ale wciąż niedopowiedziane.
- Caileen, twoje eliksiry będą z pewnością nieocenioną pomocą. - Kiwnęła głową dziewczynie, która zabrała głos jako pierwsza. - Miło cię poznać, Elyon. Wspaniale, że tak szybko przeszłaś do działania. Roselyn - złapała zmęczonym spojrzeniem kolejną czarownicę - twoje zdolności z pewnością pomogą nam przetrwać niejedną bitwę. Anthony, okazałeś na szczycie niezwykłe męstwo. Mistrzu Ollivanderze, słyszałam o waszych ostatnich osiągnięciach - jestem pewna, że twoja wiedza znacznie usprawni odkrycia Poppy w zakresie wpływu anomalii na różdżki czarodziejów. Poppy, mogę cię prosić, być porozmawiała o tym z Ulyssesem i wtajemniczyła go w szczegóły? - odnalazła spojrzeniem pielęgniarkę, spoglądając na nią łagodnie. - Dobrze jest cię poznać, Randallu, z pewnością się przydasz. - Na koniec przeniosła spojrzenie na usłaną piegami twarz krewniaczki Garretta. - I ciebie, Rio, miło jest mi powitać. Twoja determinacja dała o sobie znać, skoro już zdążyłaś wziąć się za prace nad anomaliami. - I choć nie podjęła polemiki z Benjaminem i Frederickiem, do których głos dołożyła także Justine, uśmiech na jej twarzy zdał się bledszy, a ona sama z powagą zwróciła się do gwardzistów. - Wasze słowa są rozsądne, dziękuję za nie - odparła tylko.
Minister skinął głową na słowa Maxine, Archibalda, Marcelli i Samuela witające go pośród Zakonników.
- To bardzo dobra wiadomość, Poppy - Bathilda zwróciła się również do pielęgniarki, która pochwaliła się niewątpliwym sukcesem.
- Adrien, Marguax, Cyrus, Duncan, Aldrich, Minnie, Vera... niedawno również Jayden, nasi sojusznicy znikają, moi drodzy, jedni porzucają walkę sami, inni do tej decyzji są zmuszani okolicznościami: wiedzcie jednak że nie dzieje się to bez przyczyny. Nastały ciężkie czasy, a wojna nie skończy się szybko. Godne pochwały są wszystkie deklaracje potrzeby chronienia własnej rodziny: pamiętajcie jednak, że walcząc z wrogiem tak bezwzględnym, tak samo tę rodzinę narażacie. - Spojrzała ze smutkiem na Jessę, decyzja Aldricha była tego najlepszym przykładem. - Wróg nie zawaha się uderzyć w waszą rodzinę, żeby was zranić. Nie walczymy z ludźmi. Ci czarodzieje ludźmi być przestali, gdy popadli w obsesję władzy, potęgi i czarnej magii. - Westchnęła, wypowiadane słowa nie sprawiały jej radości. Opowieści o Percivalu wysłuchała z zamkniętymi oczami, nie wdając się w rozmowę odnośnie jego osoby. Jej mina wciąż wydawała się strapiona, znacznie bardziej niż zwykle - być może miało to związek z informacjami, które właśnie były przekazywane, ale czarownica wydawała się być pozbawiona iskry odkąd przekroczyła próg tego miejsca.
- Bardzo dobra praca, dziewczęta - zwróciła się do Susanne, po chwili odnajdując wzrokiem również Marcellę. - Proszę, pamiętajcie, by dbać o tablicę. Dzielcie się informacjami, wiedza jest kluczem do potęgi - tylko aroganci o tym zapominają. Wroga należy poznać, aby walczyć z nim skutecznie. Myślę, że pomysł Maxine jest doskonały - zdjęcia pomogą wam rozpoznać te osoby, jeśli ich nie znacie - i w porę zabezpieczyć się przed atakiem. Pamiętajcie, że nie tylko my polujemy na nich - wróg również widzi nas i zapewne wcale nie wie o nas mniej, niż my o nim. W przeszłości zdarzały się już napaści na was, musicie wiedzieć, komu można zaufać. - Na dłużej zatrzymała wzrok na Sophii, która opowiadała o napaści. - Anthony, twoja przezorność jest godna naśladowania. Masz słuszność, obawiając się spisywania zbyt wielu informacji - nie zapominajcie jednak, jak potężnie chronione jest to miejsce. Jeśli zostawicie tablicę tutaj i nie wyniesiecie jej poza starą chatę, nikt nie będzie miał do niej dostępu tak długo, jak długo nie rozpracuje naszych zaklęć. To jednak oznacza, że musimy być ostrożniejsi... Przypadki naszych znikających przyjaciół pokazują, że jesteśmy w ciągłym niebezpieczeństwie. Musimy nauczyć się większej ostrożności, moi drodzy. Również w tym, komu chcemy zaufać. Zaprosiłam was dziś wszystkich do starej chaty, choć do niedawna jej umiejscowienie było sekretem dla wielu z was. Z jednej strony - niesprawiedliwie, przecież jest to schronienie, w którym jesteśmy najbezpieczniejsi. Z drugiej - lekkomyślnie, bo przecież są dziś wśród nas czarodzieje, których zna niewielu. Chciałabym, by spotkania Zakonu Feniksa odtąd zawsze odbywały się tutaj - pod osłoną wszystkich nałożonych na chatę zaklęć. Strażnikami tajemnicy związanych z chroniącym ją zaklęciem fideliusa uczynię wszystkich gwradzistów. I to oni podejmować będą decyzję, komu zaufają na tyle, by czarodzieje poznali wszystkie tajemnice Zakonu. Co mam na myśli: odtąd, ktokolwiek zechce pomówić z jakimkolwiek czarodziejem o istnieniu Zakonu Feniksa, będzie musiał wpierw uzyskać na to zgodę od dowolnego gwardzisty. Jako osoba odpowiedzialna za naszego nowego sojusznika, upewni się, że taka osoba zamierza działać w imię słusznej sprawy, wtajemniczając go jedynie w tę część informacji, które gwardia uzna za stosowne - dokładnie tak, jak uczyniono to z Percivalem. I dopiero, gdy taka osoba działać faktycznie zacznie - gwardia świadomie podejmie decyzję co do jej pełnej przynależności do Zakonu. - Odnalazła spojrzeniem wpierw Benjamina, potem Samuela: to ci dwaj czarodzieje stali dziś na czele organizacji i to w ich gestii leżało rozwiązanie tej sprawy do końca.
Dopiero, kiedy głos zabrał Fox - odezwał się sam minister.
- Pożar w Wywernie był konsekwencją prowadzonych na miejscu prac operacyjnych. Na miejscu byli aurorzy - Rogers zginął w ogniu szatańskiej pożogi. Nie rozumiałem, jak to możliwe, póki sam nie stanąłem naprzeciw tego człowieka. Jest potężny, ale cmentarze są pełne czarodziejów, którym wydawało się, że nikt nie jest potężniejszy od nich. - Od Harolda epatował spokój, ale i nieustępliwość. - Właśnie dlatego - przeniósł spojrzenie na Jackie - Edith nie powinno z nami być. Robi to, co my, ale z pozycji, na której się znajduje. Jest pierwszą osobą w Ministerstwie, na którą zwrócą się wszystkie podejrzenia, kiedy spisek wyjdzie na jaw. I lepiej, żeby nie wiedziała nic, kiedy zechcą ją na tę okoliczność przesłuchać. Jej nieświadomość jest niejako gwarantem bezpieczeństwa wszystkich obecnych tu aurorów.
Bathilda tak tej, jak pozostałym dyskusjom, przysłuchiwała się w ciszy. Nie brała udziału w najistotniejszych wątpliwościach, nie kierowała dyskusji na konkretne tory i nie podejmowała decyzji, pozostawiając je do rozsądzenia Zakonnikom. Inaczej niż zwykle. Nie mówiła wiele o rycerzach, nie wtrąciła się w dyskusję o poruszanych personaliach, a rozwiązanie kwestii spornych zostawiła im samym - bez wątpienia umyślnie. Nie skomentowała także słów Longobttoma.
- Dziękuję wam - Bathilda skomentowała również starania wszystkich czarodziejów, którzy wciąż walczyli z anomaliami - miejmy nadzieję, że tej nocy anomalie przestaną być naszym problemem - już na zawsze. Jak zapewne wiecie, nasz plan zakończył się sukcesem. Przejście do Azkabanu jest gotowe do uruchomienia, dość silne, by przenieść nas na miejsce. Jest w tym zasługa każdego, kto przyłożył do procedury choć jeden ruch różdżką. Trzeba wam wiedzieć, że nasz wróg najpewniej wiedział, co robimy - choć odkąd złożyli mi wizytę, było to raczej do przewidzenia. Próbowali zablokować nasze przejście, ich magia była wyczuwalna - ale to my byliśmy silniejsi. Sukces jest wielki, ale nie spocznijcie na laurach: to dopiero początek końca tej historii. Uruchomimy przejście wspólnie - ci, którzy zdecydowali się wziąć udział w dalszej wyprawie, przejdą na wyspę Azkabanu. Justine, poprowadzisz pierwszą z grup: z tobą pójdą Brendan, Kieran, Ria, Maxine, Marcella oraz Lucan oraz mała Julia. Dołączy do was także Hereward, który został chronić przejście na czas naszego spotkania. Samuelu, tobie powierzam drugą grupę. Z tobą wyruszą Anthony, Sophia, Artur, Gabriel, Jessa i Randall, a także Piers. Benjaminie, poprowadzisz Alexandra, Fredericka, Bertiego, Jackie, Lucindę i Susanne. Pójdzie z wami Emma. Wiecie, co do was należy. Musimy doprowadzić dzieci pod anomalię-matkę, która będzie ich przywoływać. - Powstała, wyciągając z kieszeni błyszczący, błękitnawy kryształ, ci, którzy zdołali wziąć udział w zbieraniu fragmentów kamienia wskrzeszenia, mogli go rozpoznać. Był w całości - na rękach Bathildy. - Rozpracowałam zagadkę kamienia wskrzeszenia, jeśli... tym razem nie popełniłam błędu - dzieci będą bezpieczne. Kamień wskrzeszenia ochroni je przed śmiercią. Haroldzie - Minister nie wydawał się zaskoczony - pójdziesz sam i dotrzesz na miejsce z kryształem, nim pojawią się tam dzieci. Naznaczony anomalią - również cię tam doprowadzi. Musisz pojawić się z nim przed dziećmi - pójdziesz pierwszy. Nie powinieneś napotkać tylu przeszkód, co pozostali, anomalia najpewniej skupi siły na zniszczeniu dzieci. Nim jednak przejdziemy do końca - westchnęła - powinniśmy rozpocząć od początku. - Wciąż nie usiadła, ostrożnie obeszła krzesło, stając za nim - wspierając się rękoma o jego oparcie. Wzrokiem odnalazła twarze wszystkich gwardzistów, którzy tamtego dnia podjęli decyzję o otworzeniu skrzyni z sercem Grindelwalda. - Przepraszam, prawda jest tym, co powinniście usłyszeć wszyscy - westchnęła cicho w ich stronę - Skrzynia z sercem Grindelwalda nie zawierała dosłownie jego serca - była jedynie jego metaforą. Zawierała skarb droższy od jego serca - jego potęgę. Kiedy... otworzyliśmy skrzynię, by zniszczyć serce, uwolniliśmy koszmar, który nawiedził Anglię w majową noc. Uwolniliśmy anomalię. - Jej blade, starcze palce zacisnęły się mocniej na oparciu krzesła. - Sądziliśmy, że to był błąd. Przez cały ten czas, byliśmy pewni, że Grindelwald nas przechytrzył - ale to nieprawda. Uwolniona moc osłabiła jego samego, a sama skrzynia... Dumbledore wiedział, co kryło się w środku - i przewidział nasze ruchy, umyślnie wprowadzając nas w błąd. Nie chciał stawiać nas przed dylematem, chciał uczynić tę decyzję - jedyną właściwą - prostszą dla Gwardii. Gdybyśmy jej nie otworzyli wtedy, jej moc rosłaby bez końca, a w końcu wybuch potężniejszy od wszystkiego, co znaliśmy, zniszczyłby świat, jaki znaliśmy - i w całości podporządkowałby go Grindelwaldowi. Karmiona rytuałami czarnoksiężnika nawet na odległość w końcu miała przynieść zniszczenie. Dumbledore sądził, że kiedy zdobędziemy skrzynię i zdecydujemy się na pozbycie się serca Grindelwalda, będziemy już gotowi, by zmierzyć się ze wszystkim, co skrzynię opuścić i tak musiało. I Albus nie pomylił się: byliśmy na to gotowi. Jesteśmy gotowi. Zakon Feniksa jest silny jak nigdy, a wy zbudowaliście go od podstaw. - Z jakiegoś powodu - coś w jej głosie brzmiało jak pożegnanie, pełne dumy i wzruszenia, ale wciąż niedopowiedziane.
W milczeniu słuchał kolejnych opowieści Zakonników, a każda wiadomość o udanej naprawie anomalii napełniała go dumą. Zaangażowanie większości budziło nadzieję na to, że uda im się opanować ten chaos do końca, że naprawią swe błędy; sam nie wspominał o własnych sukcesach w tej kwestii, spotkania w starej chacie nie miały skupiać się na Gwardzistach. Benjamin prawie się nie poruszał, wpatrując się ze spokojnym zmęczeniem w zgromadzonych; poruszył się odrobinę niespokojnie dopiero wtedy, gdy w salonie padły komentarze na temat Percivala. O dziwo, obyło się bez buntowniczych rozkazów i utyskiwań, nawet Kieran postanowił w końcu zaufać bardziej doświadczonym Zakonnikom, co Jaimie przyjął z ulgą. Podjęli taką, a nie inną decyzję, a wierzył całym sobą, że była to decyzja słuszna, mająca przynieść im w przyszłości wiele pożytku.
Słowa Bathildy, choć łagodne, niosły ze sobą mądrość. Pokiwał głową, zgadzał się z jej słowami na temat chęci obrony rodzin. - Pragnienie ochrony swoich bliskich jest egoistyczną pobudką. Walczymy tu nie o siebie, nie we własnej sprawie; nie pojawiliśmy się tu po to, by roztoczyć nad najbliższymi opiekę. Wręcz przeciwnie, zapewne oni ucierpią jako pierwsi - dodał do słów Bagshot, uważnie rozglądając się po nowych Zakonnikach. Czy mieli tego świadomość, że angażując się w walkę, podpisują wyrok na tych, których kochali? Wyrok może odłożony w czasie, może dzięki łutowi szczęścia nie dochodzący do skutku, ale był więcej niż pewien, że w ciągu najbliszych tygodni ponad połowa z nich przywdzieje bolesną czerń żałoby. - Nie zrozumcie mnie źle, to nie misja samobójcza, jesteśmy silni, na tyle, na ile jesteśmy solidarni - ale Rycerze wiedzą już o nas naprawdę wiele. To tchórze, którzy najpierw przyjdą po wasze dzieci, żony, siostry lub matki. Jesteście w stanie podjąć to ryzyko? - spytał, zastanawiając się, dla ilu ze zgromadzonych było to jasne. Nawet uzdrowiciele czy alchemicy musieli liczyć się z tym, że którejś nocy ich bliscy zostaną zranieni. Znów zamilkł, wsłuchując się w wypowiedź profesor Bagshot. - Chętnie wyrwę z gazety zdjęcia pewnej szumowiny - mruknął pod nosem, wspominając pieprzonego, uładzonego Tristana, spoglądającego wyniośle z ostatnich wydań magicznych czasopism. Nowy, pieprzony nestor. Oby usiadł szlachetnymi pośladkami na krzaku róży.
Kolejna decyzja Bathildy uspokoiła go; z powagą pokiwał głową, tak, to była dobra decyzja. Weryfikowanie nowych Zakonników powinno przebiegać solidniej, inaczej każdy mógł zaprosić tutaj dobrą koleżankę, by poplotkować z nią o ciastkach, muzyce albo Czarownicy. Nie, żeby przekreślał szansę czarownic: Jackie i Justine były najlepszym przykładem oddania sprawie i podchodzenia do niej ze śmiertelną powagą, bez załatwiania na arenie Zakonu prywatnych problemów. Wypowiedział się już w tej sprawie, zgodził się też, niewerbalnie, na zaproponowane rozwiązanie. A później - pozostały już sprawy pilne, ważne, aktualne. Benjaminie, poprowadzisz Alexandra, Fredericka, Bertiego, Jackie, Lucindę i Susanne. - Oczywiście, pani profesor - powiedział ochryple, przenosząc wzrok po kolei na każdą wspomnianą osobę. Kto z nich nie powróci z tej misji? Był posępny, poważny i rzeczowy, ruszali w podróż pełną niebezpieczeństw; najbardziej obawiał się o lady Selwyn i Susanne, wydawały się delikatne, ale może było to tylko wrażenie. Oby, mieli jasno postawiony cel. Z pełnym lęku szacunkiem spojrzał na kamień wskrzeszenia; potężny, niesamowity artefakt, którego stłumiony blask wywoływał gęsią skórkę. Ben wyprostowal się odruchowo, wstrzymując oddech.
I nie wypuścił go przez najbliższe, długie sekundy, gdy Bathilda zdradzała ciążącą na ich barkach tajemnicę. Jaimie wpatrywał się w nią bez słowa, zbyt zszokowany i poruszony, by pokusić się na jakikolwiek komentarz. Dumbledore wiedział, że sprowadzą na Anglię deszcz krwi i cierpienia; w pierwszej chwili poczuł ból rozpychający klatkę piersiową, w drugiej - ciepło rozeszło się po żyłach, pozostawiając go po prostu zmęczonym. Ufał profesor Bagshot, ufał Albusowi, ufał ideom Zakonu Feniksa: i udało im się powstrzymać anomalie, wyprzedzić Rycerzy. Ciemne oczy Benjamina zalśniły, milczał jednak, wiedząc, że dla niego był to mniejszy szok niż dla Zakonników, którzy nie byli tamtego wieczoru przy otworzeniu skrzyni z sercem Gellerta.
- Czy Grindelwad nie stanowi już zagrożenia? - spytał tylko cicho, spokojnie; w jakiejkolwiek formie znajdował się ten paskudny czarnoksiężnik, być może już chwiejący się na granicy życia i śmierci, być może istniejący w jakimś innym, magicznym widmie: chciał wiedzieć, czy nie muszą się już go obawiać, pełnię sił kierując przeciwko Lordowi Voldemortowi.
Słowa Bathildy, choć łagodne, niosły ze sobą mądrość. Pokiwał głową, zgadzał się z jej słowami na temat chęci obrony rodzin. - Pragnienie ochrony swoich bliskich jest egoistyczną pobudką. Walczymy tu nie o siebie, nie we własnej sprawie; nie pojawiliśmy się tu po to, by roztoczyć nad najbliższymi opiekę. Wręcz przeciwnie, zapewne oni ucierpią jako pierwsi - dodał do słów Bagshot, uważnie rozglądając się po nowych Zakonnikach. Czy mieli tego świadomość, że angażując się w walkę, podpisują wyrok na tych, których kochali? Wyrok może odłożony w czasie, może dzięki łutowi szczęścia nie dochodzący do skutku, ale był więcej niż pewien, że w ciągu najbliszych tygodni ponad połowa z nich przywdzieje bolesną czerń żałoby. - Nie zrozumcie mnie źle, to nie misja samobójcza, jesteśmy silni, na tyle, na ile jesteśmy solidarni - ale Rycerze wiedzą już o nas naprawdę wiele. To tchórze, którzy najpierw przyjdą po wasze dzieci, żony, siostry lub matki. Jesteście w stanie podjąć to ryzyko? - spytał, zastanawiając się, dla ilu ze zgromadzonych było to jasne. Nawet uzdrowiciele czy alchemicy musieli liczyć się z tym, że którejś nocy ich bliscy zostaną zranieni. Znów zamilkł, wsłuchując się w wypowiedź profesor Bagshot. - Chętnie wyrwę z gazety zdjęcia pewnej szumowiny - mruknął pod nosem, wspominając pieprzonego, uładzonego Tristana, spoglądającego wyniośle z ostatnich wydań magicznych czasopism. Nowy, pieprzony nestor. Oby usiadł szlachetnymi pośladkami na krzaku róży.
Kolejna decyzja Bathildy uspokoiła go; z powagą pokiwał głową, tak, to była dobra decyzja. Weryfikowanie nowych Zakonników powinno przebiegać solidniej, inaczej każdy mógł zaprosić tutaj dobrą koleżankę, by poplotkować z nią o ciastkach, muzyce albo Czarownicy. Nie, żeby przekreślał szansę czarownic: Jackie i Justine były najlepszym przykładem oddania sprawie i podchodzenia do niej ze śmiertelną powagą, bez załatwiania na arenie Zakonu prywatnych problemów. Wypowiedział się już w tej sprawie, zgodził się też, niewerbalnie, na zaproponowane rozwiązanie. A później - pozostały już sprawy pilne, ważne, aktualne. Benjaminie, poprowadzisz Alexandra, Fredericka, Bertiego, Jackie, Lucindę i Susanne. - Oczywiście, pani profesor - powiedział ochryple, przenosząc wzrok po kolei na każdą wspomnianą osobę. Kto z nich nie powróci z tej misji? Był posępny, poważny i rzeczowy, ruszali w podróż pełną niebezpieczeństw; najbardziej obawiał się o lady Selwyn i Susanne, wydawały się delikatne, ale może było to tylko wrażenie. Oby, mieli jasno postawiony cel. Z pełnym lęku szacunkiem spojrzał na kamień wskrzeszenia; potężny, niesamowity artefakt, którego stłumiony blask wywoływał gęsią skórkę. Ben wyprostowal się odruchowo, wstrzymując oddech.
I nie wypuścił go przez najbliższe, długie sekundy, gdy Bathilda zdradzała ciążącą na ich barkach tajemnicę. Jaimie wpatrywał się w nią bez słowa, zbyt zszokowany i poruszony, by pokusić się na jakikolwiek komentarz. Dumbledore wiedział, że sprowadzą na Anglię deszcz krwi i cierpienia; w pierwszej chwili poczuł ból rozpychający klatkę piersiową, w drugiej - ciepło rozeszło się po żyłach, pozostawiając go po prostu zmęczonym. Ufał profesor Bagshot, ufał Albusowi, ufał ideom Zakonu Feniksa: i udało im się powstrzymać anomalie, wyprzedzić Rycerzy. Ciemne oczy Benjamina zalśniły, milczał jednak, wiedząc, że dla niego był to mniejszy szok niż dla Zakonników, którzy nie byli tamtego wieczoru przy otworzeniu skrzyni z sercem Gellerta.
- Czy Grindelwad nie stanowi już zagrożenia? - spytał tylko cicho, spokojnie; w jakiejkolwiek formie znajdował się ten paskudny czarnoksiężnik, być może już chwiejący się na granicy życia i śmierci, być może istniejący w jakimś innym, magicznym widmie: chciał wiedzieć, czy nie muszą się już go obawiać, pełnię sił kierując przeciwko Lordowi Voldemortowi.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
wcześniejszy post
Słuchał powitań i dziwiła go dziwna atmosfera dookoła nich. Do tej pory nowi Zakonnicy byli przyjmowani... spokojniej? W końcu potrzebowali pomocy, kolejnych różdżek do działania, nie każdy wstępując do Zakonu już wiele potrafił, nie każdy też przysługuje mu się w ten sam sposób. Milczał jednak, nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje. Zerknął na panią Bagshot, kiedy ta przejęła głos i uśmiechnął się nieznacznie.
Choć dalej tematy były coraz poważniejsze, szczególnie w perspektywie dzisiejszej wyprawy. To bardzo niebezpieczne czasy. Bertie nigdy nie spodziewał się zobaczyć tylu zwłok co w ciągu kilku ostatnich miesięcy. I wiedział, że naraża swoją rodzinę, choć jednocześnie uważał, że to najlepsze co dla tej rodziny może robić - starać się o to, by to miejsce stało się choć trochę lepsze, trochę spokojniejsze, trochę bardziej bezpieczne. I cóż, to prawda - to egoistyczne pobudki, to jednak nie znaczy że walczyć będzie mniej zażarcie.
Choć właśnie tego, że właduje kogoś bliskiego w poważne kłopoty bał się chyba najbardziej.
Wciąż jednak milczał, także kiedy temat zszedł na Percivala. Rozumiał działanie veritaserum i przysięgi wieczystej, jednak nadal miał wrażenie, że to jest jakieś zbyt proste i bał się mimo wszystko, jeśli ktoś zdradza raz swoją organizację, czy nie zdradzi ponownie? Nawet i w samobójczym ruchu, nie wątpił że nie brak tam szaleńców. Decyzja jednak została podjęta, nie zamierzał się więc wykłócać, nie było go przy przesłuchaniach i raczej wyraźnie było widać, że Gwadziści nie zmienią zdania. Pozostawało im zaufać.
Kiedy przyjrzał się za to tablicy, nie mógł pozostawać cicho.
- Cassandra Vablatsky. - Była jedynie podejrzewana, jednak powiązania z jednym z największych psychopatów to dobry trop. Choć z drugiej strony czy to nie kwestia zamieszkania? Jego cudowny kuzyn niewątpliwie też zna część tej śmietanki towarzyskiej, a mimo wszystko do psychopatycznego sługi Voldemorta mu daleko. - Znam ją. Potrafi wyleczyć sinicę.
Przyznał wprost. Część z Zakonników wiedziała, że miał z tym problem - i że był to duży problem. Cieszył się, że się go pozbył.
- Mogę... spróbować z nią pomówić. Dowiedzieć się czegoś - dodał. Zapraszał ją do cukierni. Zawsze też przyjść z problemem zdrowotnym. - Oczywiście... po powrocie.
Nie wspominał, że nie wygląda na taką, bo nawet on wiedział jakie to naiwne. Niewątpliwie nie wszyscy z nich są wielcy, straszni i mroczni. On sam jest przykładem na to, że pozory potrafią mylić. A jednak - trudno było mu uwierzyć, że tak zwyczajna osoba, zwykła matka martwiąca się dzieckiem niejadkiem, prowadząca swoją lecznicę należała do nich, tak po prostu. Możliwe, że po prostu nie znał się na ludziach, nie byłoby to nic szokującego. Pytanie jeszcze - ile ona o nim wie?
Przeszło mu przez myśl, że któryś metamorfomag mógłby się podszyć pod Matta, nie chciał jednak narażać kuzyna, milczał więc w tym temacie.
Cieszył go powrót do Starej Chaty, dobrze było żeby to miejsce było dla nich wszystkich po prostu schronieniem. Choć fakt był taki, że nie znali swoich nowych sojuszników, a przykład Notta pokazywał, że zdanie można zmienić nawet bardzo diametralnie. Bertie jednak zwyczajnie czuł potrzebę wiary w ludzi - tak jak jemu zaufano na początku. Nowy system przyjmowania nowych Zakonników wydawał się jednak bardzo sensowny.
Bezpieczniejszy.
- Tartak w Yorku z Marcellą - dodał, kiedy czarodzieje wymieniali kolejne naprawy w których brali udział. Działali, robili coś. Zerknął na Alexa, kiedy wspomniał o archiwum biblioteki, cóż - ta naprawa była zdecydowanie spokojniejsza.
Zaraz jednak zeszli do rozmowy o głównym zadaniu. Spojrzał po swojej grupie, w dużej mierze podobnej do tej sprzed miesięcy. Choć w gruncie rzeczy każdy z nich zmienił się od tamtej pory po swojemu. Przerażała go myśl o prowadzeniu dziecka pod anomalię, choć rozumiał, że to jedyne co tak na prawdę zrobić mogą.
Zaraz jednak okazało się, że jest szansa na zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa. Kamień Wskrzeszenia. Choć zawiedli, nie pozbierali wszystkich części, udało się go naprawić?
Słuchał prawdziwej historii wybuchu anomalii, jednak ponownie nie odezwał się słowem. Skoro nie było innego wyjścia - musieli ją otworzyć. A teraz trzeba pomóc ten koszmar skończyć.
następny post
Słuchał powitań i dziwiła go dziwna atmosfera dookoła nich. Do tej pory nowi Zakonnicy byli przyjmowani... spokojniej? W końcu potrzebowali pomocy, kolejnych różdżek do działania, nie każdy wstępując do Zakonu już wiele potrafił, nie każdy też przysługuje mu się w ten sam sposób. Milczał jednak, nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje. Zerknął na panią Bagshot, kiedy ta przejęła głos i uśmiechnął się nieznacznie.
Choć dalej tematy były coraz poważniejsze, szczególnie w perspektywie dzisiejszej wyprawy. To bardzo niebezpieczne czasy. Bertie nigdy nie spodziewał się zobaczyć tylu zwłok co w ciągu kilku ostatnich miesięcy. I wiedział, że naraża swoją rodzinę, choć jednocześnie uważał, że to najlepsze co dla tej rodziny może robić - starać się o to, by to miejsce stało się choć trochę lepsze, trochę spokojniejsze, trochę bardziej bezpieczne. I cóż, to prawda - to egoistyczne pobudki, to jednak nie znaczy że walczyć będzie mniej zażarcie.
Choć właśnie tego, że właduje kogoś bliskiego w poważne kłopoty bał się chyba najbardziej.
Wciąż jednak milczał, także kiedy temat zszedł na Percivala. Rozumiał działanie veritaserum i przysięgi wieczystej, jednak nadal miał wrażenie, że to jest jakieś zbyt proste i bał się mimo wszystko, jeśli ktoś zdradza raz swoją organizację, czy nie zdradzi ponownie? Nawet i w samobójczym ruchu, nie wątpił że nie brak tam szaleńców. Decyzja jednak została podjęta, nie zamierzał się więc wykłócać, nie było go przy przesłuchaniach i raczej wyraźnie było widać, że Gwadziści nie zmienią zdania. Pozostawało im zaufać.
Kiedy przyjrzał się za to tablicy, nie mógł pozostawać cicho.
- Cassandra Vablatsky. - Była jedynie podejrzewana, jednak powiązania z jednym z największych psychopatów to dobry trop. Choć z drugiej strony czy to nie kwestia zamieszkania? Jego cudowny kuzyn niewątpliwie też zna część tej śmietanki towarzyskiej, a mimo wszystko do psychopatycznego sługi Voldemorta mu daleko. - Znam ją. Potrafi wyleczyć sinicę.
Przyznał wprost. Część z Zakonników wiedziała, że miał z tym problem - i że był to duży problem. Cieszył się, że się go pozbył.
- Mogę... spróbować z nią pomówić. Dowiedzieć się czegoś - dodał. Zapraszał ją do cukierni. Zawsze też przyjść z problemem zdrowotnym. - Oczywiście... po powrocie.
Nie wspominał, że nie wygląda na taką, bo nawet on wiedział jakie to naiwne. Niewątpliwie nie wszyscy z nich są wielcy, straszni i mroczni. On sam jest przykładem na to, że pozory potrafią mylić. A jednak - trudno było mu uwierzyć, że tak zwyczajna osoba, zwykła matka martwiąca się dzieckiem niejadkiem, prowadząca swoją lecznicę należała do nich, tak po prostu. Możliwe, że po prostu nie znał się na ludziach, nie byłoby to nic szokującego. Pytanie jeszcze - ile ona o nim wie?
Przeszło mu przez myśl, że któryś metamorfomag mógłby się podszyć pod Matta, nie chciał jednak narażać kuzyna, milczał więc w tym temacie.
Cieszył go powrót do Starej Chaty, dobrze było żeby to miejsce było dla nich wszystkich po prostu schronieniem. Choć fakt był taki, że nie znali swoich nowych sojuszników, a przykład Notta pokazywał, że zdanie można zmienić nawet bardzo diametralnie. Bertie jednak zwyczajnie czuł potrzebę wiary w ludzi - tak jak jemu zaufano na początku. Nowy system przyjmowania nowych Zakonników wydawał się jednak bardzo sensowny.
Bezpieczniejszy.
- Tartak w Yorku z Marcellą - dodał, kiedy czarodzieje wymieniali kolejne naprawy w których brali udział. Działali, robili coś. Zerknął na Alexa, kiedy wspomniał o archiwum biblioteki, cóż - ta naprawa była zdecydowanie spokojniejsza.
Zaraz jednak zeszli do rozmowy o głównym zadaniu. Spojrzał po swojej grupie, w dużej mierze podobnej do tej sprzed miesięcy. Choć w gruncie rzeczy każdy z nich zmienił się od tamtej pory po swojemu. Przerażała go myśl o prowadzeniu dziecka pod anomalię, choć rozumiał, że to jedyne co tak na prawdę zrobić mogą.
Zaraz jednak okazało się, że jest szansa na zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa. Kamień Wskrzeszenia. Choć zawiedli, nie pozbierali wszystkich części, udało się go naprawić?
Słuchał prawdziwej historii wybuchu anomalii, jednak ponownie nie odezwał się słowem. Skoro nie było innego wyjścia - musieli ją otworzyć. A teraz trzeba pomóc ten koszmar skończyć.
następny post
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 09.04.19 10:28, w całości zmieniany 2 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
poprzedni post
Kiedy mowa była o atakowaniu rodziny, Julia spojrzała na brata. Różne rzeczy mogły między nimi być, jednak w rodzinie wciąż to on był najbliższą jej osobą. Tą, która zawsze miała na nią oko, tą która była obok, czasem zatrzymywała, czasem po prostu obserwowała. Nie chciałaby go stracić, Archibald był jednak dorosły i wiedział na co się pisze. Rozmawiali już o tym jednak, nie raz, choć raz bardzo burzliwie. Miał dzieci, a jego żona już została odwiedzona przez tajemniczego gościa vel jak się okazuje Mulcibera. Co dalej?
Nic jednak nie mówiła, bo nie jest to dobre miejsce na ich prywatne niesnaski, gdyby tak było, pewnie z resztą znacznie trudniej byłoby wiedzieć obok niego w tej chwili.
Obserwowała tablicę, kolejne wydarzenia i milczała. Wciąż starała się być silniejsza by móc ich wspierać przy walkach i naprawach. Póki co jednak trzymała się z tyłu, pomagała w naprawach gdy te były związane z dziedzinami nad jakimi panowała - gdy można się było tego spodziewać, choć i w tych chwilach musiała iść z silniejszymi od siebie. Robiła jednak co mogła. Dziś przyniosła ze sobą eliksiry - po części zakupione, po części wykonane, by oddać je tym którym mogą przydać się bardziej.
Razem z innymi którzy zostają będzie wypatrywała wieści.
- Nie przewidzimy wszystkiego. - musiała poprzeć Skamandera, bo przecież ta Chata już raz wybuchła, czyż nie? Najpewniej tego także nie przewidywali, wtedy też mogliby mieć tu rzeczy osobiste, czy podobną tablicę. Czy wtedy te nie miałyby szansy wpaść w niepowołane ręce? Pani Bagshot zdawała się być przekonana co do bezpieczeństwa tego miejsca, Julia choć jej ufała, miała w sobie mniej optymizmu. Zdejmowanie zaklęć ochronnych, choć skomplikowane jest w końcu realne.
Na kamień wskrzeszenia spojrzała z uwagą i szacunkiem. Podobnie jak na samą starszą kobietę, która - jak przypuszczali, choć ta sama zdawała się nie mieć stu procent pewności - dała radę odtworzyć ten cenny, potężny artefakt z części jakie udało im się zdobyć. Prewett nie mogła tego nie podziwiać.
Mieli szansę zabrać dzieci w sam środek piekła i wyprowadzić je z niego żywe i wolne od tej przeklętej, szalonej magii. Choć pomysł z wysłaniem Longbottoma samego, przodem wydawał jej się szalony. Niewiele osób zdolnych do walki nie zostało przydzielonych do żadnej grupy.
- Jest pani co do tego przekonana? - spojrzała na starszą kobietę, której ufała i którą szanowała. Decyzja należała do niej i do samego Longbottoma, na którego Julia powoli przesunęła spojrzenie. Była zła na siebie, że nie szła na misję, jednocześnie wiedziała że zanim wyruszy z Zakonem w tak niebezpieczne rejony, musi być pewna że nie będzie stanowiła balastu dla swoich towarzyszy. Dlatego pomagała póki co w mniej angażujących akcjach - i starała się uczyć. Przez to, że jej samej tam nie będzie, czuła że nie powinna wtrącać się w logistykę ich działań, a jednak - wysyłać kogokolwiek samotnie w centrum rozszalałej magii? - Gdyby cokolwiek się wydarzyło, nikt się o tym nie dowie. Nie będzie można udzielić pomocy.
Gotowa była się zgłosić gdyby Longbottom miał iść z kimś, znała podstawy magii leczniczej i była oddana ich sprawie na tyle by podjąć ryzyko, wiedziała jednak także, że gdyby Bagshot brała to pod uwagę, wyznaczyłaby do tego celu kogoś znacznie bardziej niż ona kompetentnego. Chyba zwyczajnie chciała dowiedzieć się, dlaczego podjęta została taka decyzja.
Po chwili dane im było usłyszeć historię początku tego całego szaleństwa. Przesunęła spojrzeniem po kolejnych Gwardzistach. Dlaczego tyle czasu to było sekretem?
Następny post
Kiedy mowa była o atakowaniu rodziny, Julia spojrzała na brata. Różne rzeczy mogły między nimi być, jednak w rodzinie wciąż to on był najbliższą jej osobą. Tą, która zawsze miała na nią oko, tą która była obok, czasem zatrzymywała, czasem po prostu obserwowała. Nie chciałaby go stracić, Archibald był jednak dorosły i wiedział na co się pisze. Rozmawiali już o tym jednak, nie raz, choć raz bardzo burzliwie. Miał dzieci, a jego żona już została odwiedzona przez tajemniczego gościa vel jak się okazuje Mulcibera. Co dalej?
Nic jednak nie mówiła, bo nie jest to dobre miejsce na ich prywatne niesnaski, gdyby tak było, pewnie z resztą znacznie trudniej byłoby wiedzieć obok niego w tej chwili.
Obserwowała tablicę, kolejne wydarzenia i milczała. Wciąż starała się być silniejsza by móc ich wspierać przy walkach i naprawach. Póki co jednak trzymała się z tyłu, pomagała w naprawach gdy te były związane z dziedzinami nad jakimi panowała - gdy można się było tego spodziewać, choć i w tych chwilach musiała iść z silniejszymi od siebie. Robiła jednak co mogła. Dziś przyniosła ze sobą eliksiry - po części zakupione, po części wykonane, by oddać je tym którym mogą przydać się bardziej.
Razem z innymi którzy zostają będzie wypatrywała wieści.
- Nie przewidzimy wszystkiego. - musiała poprzeć Skamandera, bo przecież ta Chata już raz wybuchła, czyż nie? Najpewniej tego także nie przewidywali, wtedy też mogliby mieć tu rzeczy osobiste, czy podobną tablicę. Czy wtedy te nie miałyby szansy wpaść w niepowołane ręce? Pani Bagshot zdawała się być przekonana co do bezpieczeństwa tego miejsca, Julia choć jej ufała, miała w sobie mniej optymizmu. Zdejmowanie zaklęć ochronnych, choć skomplikowane jest w końcu realne.
Na kamień wskrzeszenia spojrzała z uwagą i szacunkiem. Podobnie jak na samą starszą kobietę, która - jak przypuszczali, choć ta sama zdawała się nie mieć stu procent pewności - dała radę odtworzyć ten cenny, potężny artefakt z części jakie udało im się zdobyć. Prewett nie mogła tego nie podziwiać.
Mieli szansę zabrać dzieci w sam środek piekła i wyprowadzić je z niego żywe i wolne od tej przeklętej, szalonej magii. Choć pomysł z wysłaniem Longbottoma samego, przodem wydawał jej się szalony. Niewiele osób zdolnych do walki nie zostało przydzielonych do żadnej grupy.
- Jest pani co do tego przekonana? - spojrzała na starszą kobietę, której ufała i którą szanowała. Decyzja należała do niej i do samego Longbottoma, na którego Julia powoli przesunęła spojrzenie. Była zła na siebie, że nie szła na misję, jednocześnie wiedziała że zanim wyruszy z Zakonem w tak niebezpieczne rejony, musi być pewna że nie będzie stanowiła balastu dla swoich towarzyszy. Dlatego pomagała póki co w mniej angażujących akcjach - i starała się uczyć. Przez to, że jej samej tam nie będzie, czuła że nie powinna wtrącać się w logistykę ich działań, a jednak - wysyłać kogokolwiek samotnie w centrum rozszalałej magii? - Gdyby cokolwiek się wydarzyło, nikt się o tym nie dowie. Nie będzie można udzielić pomocy.
Gotowa była się zgłosić gdyby Longbottom miał iść z kimś, znała podstawy magii leczniczej i była oddana ich sprawie na tyle by podjąć ryzyko, wiedziała jednak także, że gdyby Bagshot brała to pod uwagę, wyznaczyłaby do tego celu kogoś znacznie bardziej niż ona kompetentnego. Chyba zwyczajnie chciała dowiedzieć się, dlaczego podjęta została taka decyzja.
Po chwili dane im było usłyszeć historię początku tego całego szaleństwa. Przesunęła spojrzeniem po kolejnych Gwardzistach. Dlaczego tyle czasu to było sekretem?
Następny post
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Ostatnio zmieniony przez Julia Prewett dnia 09.04.19 1:07, w całości zmieniany 2 razy
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Mogła, właściwie powinna się była spodziewać, że jej słowa zostaną w niektórych przypadkach odebrane nie tak, jak by sobie tego życzyła. Nie umknęły jej prześmiewcze kaszlnięcia czy zdziwione wyrazy twarzy, a już tym bardziej skierowane prosto do niej pytania, nawet jeśli były przedstawiane jako bardziej ogólne. Poczuła jakąś dziwną złość, może po prostu rozpaloną, przekazywaną u Findlayów z pokolenia na pokolenie dumę, którą ostatecznie też wypuściła – pewnie całkiem niesłusznie.
– Nie każdy jest potężnym aurorem wysokim na dwa metry i szerokim na półtora, Benjaminie – stwierdziła – Mam licencję alchemika, robię to zawodowo. Nie będę się pchała na front, jeśli nie uznacie, że jestem tam potrzebna – zakończyła, chwilę przed tym jak Bathilda pokrzepiła ją swoimi słowami. Od razu poczuła się źle z tym, co sama przed sekundą powiedziała, ale nie zamierzała próbować zmienić tego, co się już dokonało. Zakon miał najwidoczniej o wiele ważniejsze sprawy do rozwiązania niż nieuprzejmość i zawoalowaną wrogość wobec ludzi, którzy wiedzeni swoimi ideałami narażali się na poważne konsekwencje, chcąc się choćby w najmniejszym stopniu przydać. Zanim temat ostatecznie zanikł, Caileen zauważyła gest Artura i wyraźnie mniej bojowo nastawionym spojrzeniem podziękowała mu za to nieme wsparcie. Nie można kryć: potrzebowała go teraz bardziej, niż kiedykolwiek.
Słuchała wszystkiego, co padało dalej, nad wyraz uważnie. Nosiło ją, żeby włączyć się do którejkolwiek z rozmów, wnieść do nich coś przydatnego, ale o żadnym z tematów nie wiedziała wystarczająco dużo, a jeśli już, ktoś inny zdołał wypowiedzieć to, co sama miała na myśli. Po raz kolejny, znów z pewnym ukłuciem, przekonywała się o własnej maleńkości. Z jej bliskich jeszcze nikt nie zaginął – walczyła potężnie, aby przy każdym wymienionym imieniu nie spoglądać na Tuilelaith – ale perspektywa czegoś takiego coraz bardziej do niej uderzała. Mogła być obrażona na przyjaciółki, mogła być czarną owcą swojej rodziny, ale nie chciała nigdy dostać listu z oficjalną informacją o zniknięciu kogokolwiek. Dłużej przyjrzała się zdjęciu Mulcibera, które wreszcie do niej dotarło. Nie przypominała sobie tej twarzy właściwie wcale, co uznała za swego rodzaju dobry znak. Zresztą, czego miałby ktoś taki chcieć od zwykłej muzykantki? Podała okrutną podobiznę dalej.
Wieść o tym, że anomalie dało się naprawić, przyjęła z ulgą i radością – gdy jednak owa wieść przeszła płynnie w wyprawę do Azkabanu, która najwidoczniej została zaplanowana na ten sam wieczór, jakakolwiek radość na twarzy Kai zniknęła raz jeszcze. Już wzmianka o Marcelli śmiertelnie ją zmartwiła, choć nie zaskoczyła, ale gdy wśród grup wymieniona została też Susanne, kuzynka przeniosła na nią zszokowane spojrzenie. Kajka zacisnęła pięści, rozumiejąc już, dlaczego Atticus potrzebował "mieć" na sobie oko. Wiedziała, że nie wolno jej było teraz podważać tej decyzji i mogła tylko tłumić w sobie milion sprzeciwów, które najchętniej wystosowałaby wobec Sue od razu. Skuliła się na krześle, chowając twarz w dłoniach na parę chwil, wszystkie siły przeznaczając na uspokojenie się. Nie miała na to jednak dużo czasu, skoro Bagshot postanowiła wyjawić jeszcze bardziej szokujące informacje.
Findlayówna podniosła wzrok na staruszkę, skupiając się na trzymanym przez nią kamieniu wskrzeszenia. Wiara w legendy powróciła do rozhulanej głowy, towarzysząc tam teraz wiedzy o tragicznym stanie świata. Jeśli Zakon, mający bronić pokoju, musiał zabierać dzieci do jednego z najstraszniejszych miejsc w czarodziejskim świecie, to wszystko naprawdę leżało w gruzach.
Podniosła jeszcze raz spojrzenie na Benjamina, ale nie odezwała się słowem. Nijak nie zgadzała się z jego definicją egoistycznych pobudek i miała wrażenie, że przy lepszej okazji dobrze byłoby przedyskutować z nim kilka idei. Świadomość, że czegoś takiego jak "lepsza okazja" może też nigdy już nie być, tańczyła gdzieś z tyłu jej głowy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Nie każdy jest potężnym aurorem wysokim na dwa metry i szerokim na półtora, Benjaminie – stwierdziła – Mam licencję alchemika, robię to zawodowo. Nie będę się pchała na front, jeśli nie uznacie, że jestem tam potrzebna – zakończyła, chwilę przed tym jak Bathilda pokrzepiła ją swoimi słowami. Od razu poczuła się źle z tym, co sama przed sekundą powiedziała, ale nie zamierzała próbować zmienić tego, co się już dokonało. Zakon miał najwidoczniej o wiele ważniejsze sprawy do rozwiązania niż nieuprzejmość i zawoalowaną wrogość wobec ludzi, którzy wiedzeni swoimi ideałami narażali się na poważne konsekwencje, chcąc się choćby w najmniejszym stopniu przydać. Zanim temat ostatecznie zanikł, Caileen zauważyła gest Artura i wyraźnie mniej bojowo nastawionym spojrzeniem podziękowała mu za to nieme wsparcie. Nie można kryć: potrzebowała go teraz bardziej, niż kiedykolwiek.
Słuchała wszystkiego, co padało dalej, nad wyraz uważnie. Nosiło ją, żeby włączyć się do którejkolwiek z rozmów, wnieść do nich coś przydatnego, ale o żadnym z tematów nie wiedziała wystarczająco dużo, a jeśli już, ktoś inny zdołał wypowiedzieć to, co sama miała na myśli. Po raz kolejny, znów z pewnym ukłuciem, przekonywała się o własnej maleńkości. Z jej bliskich jeszcze nikt nie zaginął – walczyła potężnie, aby przy każdym wymienionym imieniu nie spoglądać na Tuilelaith – ale perspektywa czegoś takiego coraz bardziej do niej uderzała. Mogła być obrażona na przyjaciółki, mogła być czarną owcą swojej rodziny, ale nie chciała nigdy dostać listu z oficjalną informacją o zniknięciu kogokolwiek. Dłużej przyjrzała się zdjęciu Mulcibera, które wreszcie do niej dotarło. Nie przypominała sobie tej twarzy właściwie wcale, co uznała za swego rodzaju dobry znak. Zresztą, czego miałby ktoś taki chcieć od zwykłej muzykantki? Podała okrutną podobiznę dalej.
Wieść o tym, że anomalie dało się naprawić, przyjęła z ulgą i radością – gdy jednak owa wieść przeszła płynnie w wyprawę do Azkabanu, która najwidoczniej została zaplanowana na ten sam wieczór, jakakolwiek radość na twarzy Kai zniknęła raz jeszcze. Już wzmianka o Marcelli śmiertelnie ją zmartwiła, choć nie zaskoczyła, ale gdy wśród grup wymieniona została też Susanne, kuzynka przeniosła na nią zszokowane spojrzenie. Kajka zacisnęła pięści, rozumiejąc już, dlaczego Atticus potrzebował "mieć" na sobie oko. Wiedziała, że nie wolno jej było teraz podważać tej decyzji i mogła tylko tłumić w sobie milion sprzeciwów, które najchętniej wystosowałaby wobec Sue od razu. Skuliła się na krześle, chowając twarz w dłoniach na parę chwil, wszystkie siły przeznaczając na uspokojenie się. Nie miała na to jednak dużo czasu, skoro Bagshot postanowiła wyjawić jeszcze bardziej szokujące informacje.
Findlayówna podniosła wzrok na staruszkę, skupiając się na trzymanym przez nią kamieniu wskrzeszenia. Wiara w legendy powróciła do rozhulanej głowy, towarzysząc tam teraz wiedzy o tragicznym stanie świata. Jeśli Zakon, mający bronić pokoju, musiał zabierać dzieci do jednego z najstraszniejszych miejsc w czarodziejskim świecie, to wszystko naprawdę leżało w gruzach.
Podniosła jeszcze raz spojrzenie na Benjamina, ale nie odezwała się słowem. Nijak nie zgadzała się z jego definicją egoistycznych pobudek i miała wrażenie, że przy lepszej okazji dobrze byłoby przedyskutować z nim kilka idei. Świadomość, że czegoś takiego jak "lepsza okazja" może też nigdy już nie być, tańczyła gdzieś z tyłu jej głowy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata