Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Sugestywne uwagi Ulyssesa oraz komentarz Skamandea o niedoborze naukowców nie uszedł uwadze Alexandra. Zacisnął usta i pokiwał głową na te słowa.
– Skamander i lord Ollivander mają rację, mamy za mało naukowców w naszych szeregach. Trzeba to zmienić, jeżeli kogoś znacie kto interesuje się magią od strony teoretycznej wybadajcie, czy nie chcieliby pracować dla Zakonu – oznajmił zgromadzonym, pozwalając następnie Tonks na opowiedzenie o jej marcowej misji oraz Bezksiężycowej nocy. Na zadane przez Sue pytanie spojrzał na nią.
– Nowy, Dorian Avery – odpowiedział posępnie. Domyślał się, że w rodzinach o poglądach antymugolskich chęć podążania za Czarnym Panem mogła się tylko nasilić po tym, jak na szczycie w Stonehenge dokonał zamachu stanu.
Ostatnie sprawy były poruszane, dopinali decyzje dotyczące planowania. Anthony'ego Skamandera, Kierana, Michaela oraz Benjamina obdarzył skinięciem głową, potwierdzając, że przyjął ich słowa. Wynotował sobie z wypowiedzi Skamandera rzeczy, o których powinni pamiętać przy przygotowywaniu planów z zamiarem późniejszego umieszczenia notatki na tablicy. Posłał także uśmiech lady Prewett, kiedy ta zaproponowała pomoc przy metamorfozie Justine. – Dziękuję, Lorraine. Na pewno się przyda – odparł, po czym zaczepnie zafalował brwiami w kierunku samej Gwardzistki.
– Jak słusznie wskazuje Anthony, centrala rejestracji to na ten moment nasz priorytet – oznajmił, po czym obrócił się w stronę Rinehearta. – Kieranie, mógłbym wziąć od ciebie tę różdżkę Croucha? Przyda mi się – zapytał po tym, jak Justine poprosiła o drugą z posiadanych przez aurora różdżek. Mógłby udać się do Ministerstwa i samemu też zarejestrować różdżkę na swoje stare dobre alter ego, przy okazji dowiadując się tym samym na własne oczy, jak to wszystko funkcjonowało w Ministerstwie. Pomijając już fakt, że mógłby bez przeszkód pałętać się po Londynie i to nie tylko w formie Magnusa Rowle, co zawsze liczyło się z pewnym ryzykiem. Przejrzał raz jeszcze notatki, po czym wyprostował się.
– Tak jak powiedziała Tonks, to by było wszystko na dzisiaj. Ja też jeszcze zostanę na trochę w chacie, jeżeli ktoś ma do mnie jakąś sprawę to będę z Sue zaklinał notatki na tablicy, sprawdzajcie ją w miarę regularnie. Keat, jak już spalisz to możesz do nas dołączyć – powiedział do Burroughsa, po czym zaczął zbierać swoje notatki i dokumenty przekazane mu wcześniej przez nikogo innego jak ostatniego adresata jego wypowiedzi. Zaniósł je prędko do sali obrad, gdzie zostawił swoją torbę, po czym pospieszył wesprzeć Sue w zmaganiach z zaklinaniem notatek. Kiedy skończyli pożegnał się ze wszystkimi pozostającymi w chacie Zakonnikami, zebrał swoje rzeczy i wraz ze Skamanderem udał się w podróż powrotną do Kurnika.
| Dziękujemy za udział w spotkaniu! Jeżeli ktoś ma jeszcze jakąś sprawę do Alexa to zapraszam na priv (najlepiej na discorda), jak nie to zt Alex i Antek S.
– Skamander i lord Ollivander mają rację, mamy za mało naukowców w naszych szeregach. Trzeba to zmienić, jeżeli kogoś znacie kto interesuje się magią od strony teoretycznej wybadajcie, czy nie chcieliby pracować dla Zakonu – oznajmił zgromadzonym, pozwalając następnie Tonks na opowiedzenie o jej marcowej misji oraz Bezksiężycowej nocy. Na zadane przez Sue pytanie spojrzał na nią.
– Nowy, Dorian Avery – odpowiedział posępnie. Domyślał się, że w rodzinach o poglądach antymugolskich chęć podążania za Czarnym Panem mogła się tylko nasilić po tym, jak na szczycie w Stonehenge dokonał zamachu stanu.
Ostatnie sprawy były poruszane, dopinali decyzje dotyczące planowania. Anthony'ego Skamandera, Kierana, Michaela oraz Benjamina obdarzył skinięciem głową, potwierdzając, że przyjął ich słowa. Wynotował sobie z wypowiedzi Skamandera rzeczy, o których powinni pamiętać przy przygotowywaniu planów z zamiarem późniejszego umieszczenia notatki na tablicy. Posłał także uśmiech lady Prewett, kiedy ta zaproponowała pomoc przy metamorfozie Justine. – Dziękuję, Lorraine. Na pewno się przyda – odparł, po czym zaczepnie zafalował brwiami w kierunku samej Gwardzistki.
– Jak słusznie wskazuje Anthony, centrala rejestracji to na ten moment nasz priorytet – oznajmił, po czym obrócił się w stronę Rinehearta. – Kieranie, mógłbym wziąć od ciebie tę różdżkę Croucha? Przyda mi się – zapytał po tym, jak Justine poprosiła o drugą z posiadanych przez aurora różdżek. Mógłby udać się do Ministerstwa i samemu też zarejestrować różdżkę na swoje stare dobre alter ego, przy okazji dowiadując się tym samym na własne oczy, jak to wszystko funkcjonowało w Ministerstwie. Pomijając już fakt, że mógłby bez przeszkód pałętać się po Londynie i to nie tylko w formie Magnusa Rowle, co zawsze liczyło się z pewnym ryzykiem. Przejrzał raz jeszcze notatki, po czym wyprostował się.
– Tak jak powiedziała Tonks, to by było wszystko na dzisiaj. Ja też jeszcze zostanę na trochę w chacie, jeżeli ktoś ma do mnie jakąś sprawę to będę z Sue zaklinał notatki na tablicy, sprawdzajcie ją w miarę regularnie. Keat, jak już spalisz to możesz do nas dołączyć – powiedział do Burroughsa, po czym zaczął zbierać swoje notatki i dokumenty przekazane mu wcześniej przez nikogo innego jak ostatniego adresata jego wypowiedzi. Zaniósł je prędko do sali obrad, gdzie zostawił swoją torbę, po czym pospieszył wesprzeć Sue w zmaganiach z zaklinaniem notatek. Kiedy skończyli pożegnał się ze wszystkimi pozostającymi w chacie Zakonnikami, zebrał swoje rzeczy i wraz ze Skamanderem udał się w podróż powrotną do Kurnika.
| Dziękujemy za udział w spotkaniu! Jeżeli ktoś ma jeszcze jakąś sprawę do Alexa to zapraszam na priv (najlepiej na discorda), jak nie to zt Alex i Antek S.
Rzeczywiście mądrych głów nigdy za wiele, zwłaszcza w tych niespokojnych czasach, kiedy każde działania bojowe trzeba oprzeć wcześniej na przeprowadzonych wcześniej badaniach, co przyniosłyby przynajmniej podstawowe konkluzje. Nie mogli uderzać na ślepo, brawura nic im dobrego nie przyniesie. Jednak Kieran przez ostatnie dni nie myślał do końca trzeźwo, a wszystko przez dręczącą go bezsenność i zżerające go od środka poczucie winy. Strategie wojenne nie mogły być budowane w oparciu o emocje, szczególnie na pragnieniu zrewanżowania się za wszystkie krzywdy. Chyba wciąż potrzebował tego jednego dnia, może dwóch, żeby ochłonąć po walkach w Londynie i pogodzić się ze wszystkimi konsekwencjami krwawych starć.
A więc Zakon potrzebował naukowców, to było bezsporną kwestią. Rineheart mimowolnie spojrzał już pod koniec spotkania po zgromadzonych, doskonale rozumiejąc jak wielkie wsparcie organizacja miała w pracy alchemików, uzdrowicieli i numerologów, ale posiadał bardzo blade i rozmyte pojęcie o ich obowiązkach. Zawsze wierzył, że każdy powinien skupiać się na tym, na czym się zna. Gotów był wesprzeć badania jako sponsor lub królik doświadczalny. Musiał jednak przełamywać swoje opory przed naukowa wiedzą i zainteresować się numerologią, to po latach nagle okazywało się mocno potrzebne. Choć sam nie zamierzał uciekać z pola walki z pomocą świstoklika, to jednak na niektóre akcje miały inne priorytety. Kiedy trzeba będzie ratować ludzi, musi umieć im pomóc w ucieczce.
Gdy Alexander zwrócił się do niego, zaraz mu przytaknął, jednak odczekał chwilę nim wstał. Powoli salon pustoszał, bo wszystko zostało już powiedziane i domknięte. Ale pewnie i tak niektórzy będą musieli pewne szczegóły przedyskutować poza Starą Chatą. W końcu powstał z krzesła i ruszył do Gwardzisty, aby podać mu różdżkę Croucha. Dobrze, że mieli ją sprawdzoną przez Ollivandera, teraz znali personalia kolejnej kanalii do zneutralizowania, mogli nawet wypożyczyć jego twarz. Potem wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza szarą kopertę, którą rozłożył i odłożył na blat stołu przed Tonks.
– To o co prosiłaś – oznajmił spokojnie, przyglądając się jej z uwagą i cieniem troski, ledwo wybijającym się na powierzchnię niebieskich tęczówek. Pamiętał ich wcześniejsze ustalenia, jednak teraz ważna ogniwo, jakie stanowiła Jackie, po prostu przepadło. Oklumentą okazał się być Blake, ale jemu nie powierzyłby nawet najbardziej błahego sekretu, a co dopiero informacji wielkiej wagi o infiltracji ważnego punktu na mapie Londynu. – Pogadamy jeszcze o tym – dodał spokojnie i na pożegnanie skinął prowadzącej spotkanie dwójce głową. Potem sam opuścił siedzibę Zakonu z nieco mniejszym ciężarem na barkach, ale pełniejszą o nowe problemy głową.
| przekazuję dawną różdżkę Hesperosa Croucha Alexandrowi Farley, z tematu
A więc Zakon potrzebował naukowców, to było bezsporną kwestią. Rineheart mimowolnie spojrzał już pod koniec spotkania po zgromadzonych, doskonale rozumiejąc jak wielkie wsparcie organizacja miała w pracy alchemików, uzdrowicieli i numerologów, ale posiadał bardzo blade i rozmyte pojęcie o ich obowiązkach. Zawsze wierzył, że każdy powinien skupiać się na tym, na czym się zna. Gotów był wesprzeć badania jako sponsor lub królik doświadczalny. Musiał jednak przełamywać swoje opory przed naukowa wiedzą i zainteresować się numerologią, to po latach nagle okazywało się mocno potrzebne. Choć sam nie zamierzał uciekać z pola walki z pomocą świstoklika, to jednak na niektóre akcje miały inne priorytety. Kiedy trzeba będzie ratować ludzi, musi umieć im pomóc w ucieczce.
Gdy Alexander zwrócił się do niego, zaraz mu przytaknął, jednak odczekał chwilę nim wstał. Powoli salon pustoszał, bo wszystko zostało już powiedziane i domknięte. Ale pewnie i tak niektórzy będą musieli pewne szczegóły przedyskutować poza Starą Chatą. W końcu powstał z krzesła i ruszył do Gwardzisty, aby podać mu różdżkę Croucha. Dobrze, że mieli ją sprawdzoną przez Ollivandera, teraz znali personalia kolejnej kanalii do zneutralizowania, mogli nawet wypożyczyć jego twarz. Potem wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza szarą kopertę, którą rozłożył i odłożył na blat stołu przed Tonks.
– To o co prosiłaś – oznajmił spokojnie, przyglądając się jej z uwagą i cieniem troski, ledwo wybijającym się na powierzchnię niebieskich tęczówek. Pamiętał ich wcześniejsze ustalenia, jednak teraz ważna ogniwo, jakie stanowiła Jackie, po prostu przepadło. Oklumentą okazał się być Blake, ale jemu nie powierzyłby nawet najbardziej błahego sekretu, a co dopiero informacji wielkiej wagi o infiltracji ważnego punktu na mapie Londynu. – Pogadamy jeszcze o tym – dodał spokojnie i na pożegnanie skinął prowadzącej spotkanie dwójce głową. Potem sam opuścił siedzibę Zakonu z nieco mniejszym ciężarem na barkach, ale pełniejszą o nowe problemy głową.
| przekazuję dawną różdżkę Hesperosa Croucha Alexandrowi Farley, z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na tę chwilę Anthony zupełnie wyłączył się z konwersacji. Rozmyślanie nad tym jak porozmawiać z nestorem, który nawet w nim, jako trzydziestolatku, wciąż budził podziw i postrach stało się dla niego priorytetem. Powinien wpierw wysłać sowę? Albo może porozmawiać z nim podczas ślubu? A jak już dojdzie do rozmowy, o ile dojdzie do rozmowy, czy powinien go wcześniej spróbować upić (choć trochę) whisky? A może nie miałby czego się obawiać? Przecież lord Longbottom zapewne znał lorda seniora… Pytanie tylko czy ten drugi miał dobre zdanie o tym pierwszym. Na jego twarzy pojawiło się dobrze widoczne zaskoczenie, a on wciąż obmyślał plany zapoznania Sorphona z Zakonem.
Wybudziły go dopiero słowa Marcelii, a właściwie sformułowanie „zamach stanu”, które spowodowało uśmiech na jego twarzy. Nie musiał chyba kolejny raz powtarzać, że najchętniej odciąłby Malfoyowi łeb. Oczywiście nie miało to być łatwe zadanie i nie mogło być wykonane tak po prostu. Niemiał jednak co dopowiedzieć.
Gdy lista osób chętnych na szkolenie z zakresu numerologii poszła w obieg po stole, natychmiast się zapisał. Mógł nie lubić Ollivandera z wiadomych względów związanych z Julią… ale jednak uznał szkolenie za ważne dla przyszłego działa i funkcjonowania w Zakonie. I nie tylko w Zakonie. Obsługa świstoklików mogła po prostu okazać się bardzo przydatna. Z dziwnym zainteresowaniem jednak przyglądał się różdżce, którą pan Rineheart przekazał różdżkarzowi. Anthony brzydził się wszystkim co czarnomagiczne. Nienawidził tego typu magii z całego serca. Dźwięk nazwiska „Crouch” potraktował z kolei z wielkim obrzydzeniem. Gdyby tylko pozwalała mu na to sytuacja, zapewne bardzo brzydko by zaklął. Towarzystwo wybranki serca sprawiało jednak, że się powstrzymał.
Podsumowanie Alexandra sprawiło, że udało mu się wyłapać najważniejsze poruszone tutaj kwestie. A wiadomość, że Marcella napadła na statek Shafiqów sprawiła, że nie potrafił się powstrzymać i zwyczajnie zaklaskał, nie zważając na spojrzenia pozostałych. Jednak, gdy usłyszał, że Ria pomagała pannie Tonks, od razu spojrzał na narzeczoną.
– Mogę poduczyć etykiety – zaproponował. – Znam też bardzo dobrą projektantkę.
Kiedy spotkanie zostało zakończone, wstał, ale odchrząknął głośno i odezwał się zanim pierwsze osoby zaczęły opuszczać salon:
– Sprawa niezwiązana z walką. Zapewne część z was wie, że ja i Ria jesteśmy zaręczeni. Czujcie się już teraz zaproszeni na ślub. Zaproszenia wyślemy wkrótce. Oczywiście prosiłbym jedynie o zachowanie dyskrecji jeżeli chodzi o to, co będzie na wydarzeniu i o pomoc, gdyby wydarzyło się coś nieplanowanego – wyjaśnił zwięźle, choć po jego dłoniach dało się dostrzec, że czuł się niezręcznie. Miał nadzieję, że do żadnego nieplanowanego wydarzenia dojśc nie miało. Skłonił się organizatorom spotkania. Zaczekał jedynie aż Ria wstanie i zaoferował jej ramię. – Dziękuję za jabłecznik, był bardzo dobry – zwrócił się także w stronę lady Prewett, mając nadzieję, że przyjmie jego miłe słowa, pomimo dawniejszego konfliktu spowodowanego głupotą lat młodzieńczych i niesnaskami rodowymi.
|Robię sobie mini podsumowanie tego, co mam dać w aktualizacjach:
Dla Susie: korzeń ciemiernika x3, strączki wnykopienki x2, skrzeloziele
Ktoś jeszcze??
Od Susie: Czy ktoś już wziął maść z wodnej gwiazdy?, bo chciałabym ją wziąć.
Dajcie mi znać na Discorda lub GG lub PW, gdybym kogoś przeoczyła, bo piszę w pośpiechu.
| zt
Wybudziły go dopiero słowa Marcelii, a właściwie sformułowanie „zamach stanu”, które spowodowało uśmiech na jego twarzy. Nie musiał chyba kolejny raz powtarzać, że najchętniej odciąłby Malfoyowi łeb. Oczywiście nie miało to być łatwe zadanie i nie mogło być wykonane tak po prostu. Niemiał jednak co dopowiedzieć.
Gdy lista osób chętnych na szkolenie z zakresu numerologii poszła w obieg po stole, natychmiast się zapisał. Mógł nie lubić Ollivandera z wiadomych względów związanych z Julią… ale jednak uznał szkolenie za ważne dla przyszłego działa i funkcjonowania w Zakonie. I nie tylko w Zakonie. Obsługa świstoklików mogła po prostu okazać się bardzo przydatna. Z dziwnym zainteresowaniem jednak przyglądał się różdżce, którą pan Rineheart przekazał różdżkarzowi. Anthony brzydził się wszystkim co czarnomagiczne. Nienawidził tego typu magii z całego serca. Dźwięk nazwiska „Crouch” potraktował z kolei z wielkim obrzydzeniem. Gdyby tylko pozwalała mu na to sytuacja, zapewne bardzo brzydko by zaklął. Towarzystwo wybranki serca sprawiało jednak, że się powstrzymał.
Podsumowanie Alexandra sprawiło, że udało mu się wyłapać najważniejsze poruszone tutaj kwestie. A wiadomość, że Marcella napadła na statek Shafiqów sprawiła, że nie potrafił się powstrzymać i zwyczajnie zaklaskał, nie zważając na spojrzenia pozostałych. Jednak, gdy usłyszał, że Ria pomagała pannie Tonks, od razu spojrzał na narzeczoną.
– Mogę poduczyć etykiety – zaproponował. – Znam też bardzo dobrą projektantkę.
Kiedy spotkanie zostało zakończone, wstał, ale odchrząknął głośno i odezwał się zanim pierwsze osoby zaczęły opuszczać salon:
– Sprawa niezwiązana z walką. Zapewne część z was wie, że ja i Ria jesteśmy zaręczeni. Czujcie się już teraz zaproszeni na ślub. Zaproszenia wyślemy wkrótce. Oczywiście prosiłbym jedynie o zachowanie dyskrecji jeżeli chodzi o to, co będzie na wydarzeniu i o pomoc, gdyby wydarzyło się coś nieplanowanego – wyjaśnił zwięźle, choć po jego dłoniach dało się dostrzec, że czuł się niezręcznie. Miał nadzieję, że do żadnego nieplanowanego wydarzenia dojśc nie miało. Skłonił się organizatorom spotkania. Zaczekał jedynie aż Ria wstanie i zaoferował jej ramię. – Dziękuję za jabłecznik, był bardzo dobry – zwrócił się także w stronę lady Prewett, mając nadzieję, że przyjmie jego miłe słowa, pomimo dawniejszego konfliktu spowodowanego głupotą lat młodzieńczych i niesnaskami rodowymi.
|Robię sobie mini podsumowanie tego, co mam dać w aktualizacjach:
Dla Susie: korzeń ciemiernika x3, strączki wnykopienki x2, skrzeloziele
Ktoś jeszcze??
Od Susie: Czy ktoś już wziął maść z wodnej gwiazdy?, bo chciałabym ją wziąć.
Dajcie mi znać na Discorda lub GG lub PW, gdybym kogoś przeoczyła, bo piszę w pośpiechu.
| zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż postanowiła jeszcze dodać coś od siebie, czuła, że jej słowa nie są już obiektywnie traktowane. Kiedy Alex spojrzał na nią przez tę chwilę, wiedziała, że w jego głowie musiało dziać się o wiele więcej niż pokazywał na zewnątrz. Zrozumiała wtedy, że dzisiaj juz nie będzie to czas, żeby rozmawiać na neutralnym gruncie, a każda jej wypowiedź będzie odbierana przez pewien pryzmat. Pryzmat przepełnionego emocjami wywodu. Nie żałowała tego, co powiedziała, jednak wiedziała, że mogła rozegrać to lepiej. Na Just jedynie zerknęła kątem oka. Miała wrażenie, że Gwardzistka odebrała ją o wiele gorzej niż sam Alexander, który mimo wszystko potrafił schować urazy w kieszeń, co bardzo szanowała. Dzisiaj jednak nie było już czasu, by dalej rozmawiać o tych sprawach, dobrze, że chociaż w częsci się zgadzali.
Uniosła spojrzenie na Keata, kiedy postanowił się ulotnić i niemal zaraz po nim wstala ze swojego miejsca. Potrzebowała chwili odetchnięcia od tej okropnej atmosfery. Chociaż chwili wytchnienia, takiego niewielkiego, słodkiego wytchnienia. - Poczekaj, Keat, idę z Tobą. - powiedziała i wstała powoli, na wszelki wypadek powoli, jakby ktoś jeszcze chciał cokolwiek od niej. Notatki, które dzisiaj zapisała podsunęła Susanne, wiedziała, że jasnowłosa dobrze się nimi zajmie, z resztą, nigdy w tym temacie nie zawiodła. Miała już też w głowie kilka planów. Nie zgadzała się bowiem z tym, że należy zupełnie zapomnieć o kwestii przekonywania czarodziejów do walki, ale na pewno trzeba zapomnieć o tych, którzy są w targecie Walczącego Maga. Raczej tych, którzy chcą czegoś lepszego.
Może powinni tez poruszyć kwestię sprawienia jakiejś popielniczyki przy wejściu do Starej Chaty? Mogłaby się przydać.
Kiedy skończyła palić, pożegnała sie ze wszystkimi, którzy zdecydowali się towarzyszyć w tej sprawie, wróciła na chwilę do środka, by spotkać tam pewnego czarodzieja, do którego miała interes - na szczęście jeszcze na chwilę został. Zagadała Percivala, bo miała do niego pewną sprawę. Wprawdzie nie naglącą, jednak całkiem ważną. Dopiero po rozmowie mogła przenieść się na dobre do domu swojej siostry, gdzie chwilowo pomieszkiwała. Z tą sprawą też będzie musiała się uporać.
| zt
Uniosła spojrzenie na Keata, kiedy postanowił się ulotnić i niemal zaraz po nim wstala ze swojego miejsca. Potrzebowała chwili odetchnięcia od tej okropnej atmosfery. Chociaż chwili wytchnienia, takiego niewielkiego, słodkiego wytchnienia. - Poczekaj, Keat, idę z Tobą. - powiedziała i wstała powoli, na wszelki wypadek powoli, jakby ktoś jeszcze chciał cokolwiek od niej. Notatki, które dzisiaj zapisała podsunęła Susanne, wiedziała, że jasnowłosa dobrze się nimi zajmie, z resztą, nigdy w tym temacie nie zawiodła. Miała już też w głowie kilka planów. Nie zgadzała się bowiem z tym, że należy zupełnie zapomnieć o kwestii przekonywania czarodziejów do walki, ale na pewno trzeba zapomnieć o tych, którzy są w targecie Walczącego Maga. Raczej tych, którzy chcą czegoś lepszego.
Może powinni tez poruszyć kwestię sprawienia jakiejś popielniczyki przy wejściu do Starej Chaty? Mogłaby się przydać.
Kiedy skończyła palić, pożegnała sie ze wszystkimi, którzy zdecydowali się towarzyszyć w tej sprawie, wróciła na chwilę do środka, by spotkać tam pewnego czarodzieja, do którego miała interes - na szczęście jeszcze na chwilę został. Zagadała Percivala, bo miała do niego pewną sprawę. Wprawdzie nie naglącą, jednak całkiem ważną. Dopiero po rozmowie mogła przenieść się na dobre do domu swojej siostry, gdzie chwilowo pomieszkiwała. Z tą sprawą też będzie musiała się uporać.
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Spotkanie zakończyło się.
Przypominamy, że wszelkie aktualizacje (przekazania ingrediencji, eliksirów, innych przedmiotów) należy zgłosić w odpowiednim temacie.
Przypominamy, że wszelkie aktualizacje (przekazania ingrediencji, eliksirów, innych przedmiotów) należy zgłosić w odpowiednim temacie.
Nie ważne co by się działo miał dziś wejść do chaty, poprowadzić spotkanie, pomóc każdemu jak tylko mógł i wyjść. Alexander wziął głęboki oddech i po raz kolejny wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, nerwowo wyłuskując pojedynczego szluga i bez namysłu odpalając go od zapałki. To była kolejna rzecz, którą dzielili z Bertem: fascynacja mugolskimi zamiennikami magi. Zaciągnął się głęboko, jakby to miało pomóc na okropne wrażenie ucisku w piersi, którego doświadczał za każdym razem gdy myślał o zmarłym przyjacielu. Nie mogąc ustać w miejscu raz jeszcze zaczął okrążać starą chatę dookoła, tak samo jak zrobił to poprzednie kilkanaście czy też kilkadziesiąt razy. Naprawdę zgubił już rachubę.
Tak samo nie potrafił doliczyć się tego, ile razy w ostatnich dniach powtórzył ten sam zestaw kłamstw. Jest w porządku. Będzie dobrze. Nie musisz się martwić. Wypuścił dym z płuc w prawie bezgłośnym westchnięciu, do złudzenia przypominającym pozbawiony humoru śmiech. Przerwał jednak i gwałtownie sięgnął ku ścianie chaty, opierając się na niej ciężko. Mroczki przeleciały mu przed oczami, a świat zawirował. No tak, nie powinien za dużo palić. Zamrugał parę razy i spróbował skupić spojrzenie na swojej wyciągniętej dłoni. Zdobiące ją ugryzienia ledwo co zdążyły się zagoić: świeża skóra wciąż pozostawała nadwrażliwa, nie mówiąc już o tym, że i bez tego miał blizny na bliznach, a jego blizny miały blizny. Zgasił niedopałek z wielką dozą ostrożności, bo jeszcze tego brakowało, aby gdzieś przypadkiem zaprószył ogień. Wyprostował się i przeczesał włosy palcami, podejmując skazaną na porażkę próbę jakiegokolwiek poddania ich swojej woli. Były na to już zdecydowanie za długie i zbyt pokręcone.
Farley wszedł w końcu do środka i skierował się wprost do salonu. Było dużo wcześniej niż ustalona godzina, ale potrzebował pojawić się tu przed wszystkimi innymi. Z jego głową wciąż było jeszcze nie do końca w porządku i wejście do pokoju już pełnego ludzi mogło skończyć się tragicznie. Wolał dozować sobie doznania i po kolei uporać się z każdą kolejną osobą przybywającą na spotkanie. Na razie jednak otworzył na oścież okno i przysiadł na parapecie, starając się oddychać spokojnie i nie zacząć panikować, kiedy pierwszy Zakonnik pojawił się w pokoju. Wszystko będzie dobrze. Tonks miała mieć na niego oko, Rineheart i bez niego wiedział też przecież wszystko co mieli dziś przekazać. Byli bezpieczni.
| Dzień dobry wszystkim, oficjalnie zaczynamy zbierać się w temacie na lipcowe spotkanie! Pierwsze posty należy napisać do 14.10, godz. 20:00. Poniżej wrzucam stół (kradziony od Justine), wpisujcie zajmowane miejsca, w razie czego się jakieś dosztukuje.
(i rzucam na halucynacje)
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Była zła.
Zła i zmęczona. Prowadzeniem dwóch żyć, które rozrzucone były na dwie różne części Londynu. Wiedziała, że jeden błąd może kosztować ją wiele. Ale nie choć nawiązała pierwsze kontakty, to nadal nie miała zbyt wielu przydatnych informacji. Nie mogła spędzać dużo czasu u dziadka, ale starała się tam być, chociaż raz w tygodniu. Do tego, stoczona w Londynie walka, ciężka, przerodziła się w kolejną, choć początkowo udaną, nagle całkowicie nie do przegrania. Martwiła się. O wszystko i o wszystkich. A na domiar złego, olbrzymy, nie sprzymierzyły się z nimi. Szala, zaczynała się przechylać i na domiar złego, przechylała się w nieodpowiednim kierunku. Musieli przyśpieszyć z działaniami. Tego jednego byłą pewna. Zająć się zapasami dla ludzi w Oazie, bo te, niezmiennie były potrzebne. A zima choć jeszcze niby odległa z pewnością, miała ich wszystkich zaskoczyć. Farley poprosił ją, żeby zjawiła się wcześniej - by w razie potrzeby móc zareagować. Informacja o tym, co stało się z Bertiem, a także o tym, co stało się gdy próbowali odzyskać jego ciało przekazał jej, przy jednym ze spotkań w sali obrad. Pieprzeni rycerze. Zaciskała zęby ze złości. Wyszła z domu wcześniej, nie czekając tym razem za przyjaciółką i teleportowała się na obrzeża Londynu w zmienionej formie. Ostatnie, czego potrzebowała, to zbędnej uwagi, kogoś, kto miał ochotę zarobić na niej trochę. Na razie żaden nie wyściubił ku niej nosa, a może nie potrafił jej odnaleźć. Trudno było powiedzieć, którą z tych opcji należało zakładać. Nie obawiała się ich. Dzisiaj, teraz, urosła w siłę. Dobrze to wiedziała.
- Już jestem! - krzyknęła już w progu, wchodząc do Starej Chaty, jeszcze zanim dojrzała Alexa. Kilka kroków po drewnianej podłodze później, była już w salonie w którym dostrzegła gwardzistę. Na jego widok uniosła kąciki ust, a po chwili westchnęła krótko. Może tym razem uda im się nie pokłócić przy tym stole. - Jak się czujesz? - spytała na początku, przesuwając uważnie spojrzeniem po uzdrowicielu. - Dawaj do stołu, Alex. Chce jeszcze coś ci pokazać zanim zaczniemy. - ponagliła mężczyznę, machając na niego ręką. Sama zajęła jedno z krzeseł, na które podciągnęła jedną z nóg, oparła na niej brodę. Sięgając do kieszeni swetra, który miała na ramionach i wyciągnęła z kieszeni złożony na kilka części pergamin, który rozłożyła przed nim. Kilka spisanych jej jej charakterem pisma słów, składających się na coś, nad czym myślała od jakiegoś czasu. Na jej usta wstąpił krótki uśmiech, trochę pocieszający, trochę mający podnieść na duchu. Stracili przyjaciela, kolegę, druha. Ale to nie mogło ich złamać. Silni, byli tylko razem.
| zajmuję 3
Zła i zmęczona. Prowadzeniem dwóch żyć, które rozrzucone były na dwie różne części Londynu. Wiedziała, że jeden błąd może kosztować ją wiele. Ale nie choć nawiązała pierwsze kontakty, to nadal nie miała zbyt wielu przydatnych informacji. Nie mogła spędzać dużo czasu u dziadka, ale starała się tam być, chociaż raz w tygodniu. Do tego, stoczona w Londynie walka, ciężka, przerodziła się w kolejną, choć początkowo udaną, nagle całkowicie nie do przegrania. Martwiła się. O wszystko i o wszystkich. A na domiar złego, olbrzymy, nie sprzymierzyły się z nimi. Szala, zaczynała się przechylać i na domiar złego, przechylała się w nieodpowiednim kierunku. Musieli przyśpieszyć z działaniami. Tego jednego byłą pewna. Zająć się zapasami dla ludzi w Oazie, bo te, niezmiennie były potrzebne. A zima choć jeszcze niby odległa z pewnością, miała ich wszystkich zaskoczyć. Farley poprosił ją, żeby zjawiła się wcześniej - by w razie potrzeby móc zareagować. Informacja o tym, co stało się z Bertiem, a także o tym, co stało się gdy próbowali odzyskać jego ciało przekazał jej, przy jednym ze spotkań w sali obrad. Pieprzeni rycerze. Zaciskała zęby ze złości. Wyszła z domu wcześniej, nie czekając tym razem za przyjaciółką i teleportowała się na obrzeża Londynu w zmienionej formie. Ostatnie, czego potrzebowała, to zbędnej uwagi, kogoś, kto miał ochotę zarobić na niej trochę. Na razie żaden nie wyściubił ku niej nosa, a może nie potrafił jej odnaleźć. Trudno było powiedzieć, którą z tych opcji należało zakładać. Nie obawiała się ich. Dzisiaj, teraz, urosła w siłę. Dobrze to wiedziała.
- Już jestem! - krzyknęła już w progu, wchodząc do Starej Chaty, jeszcze zanim dojrzała Alexa. Kilka kroków po drewnianej podłodze później, była już w salonie w którym dostrzegła gwardzistę. Na jego widok uniosła kąciki ust, a po chwili westchnęła krótko. Może tym razem uda im się nie pokłócić przy tym stole. - Jak się czujesz? - spytała na początku, przesuwając uważnie spojrzeniem po uzdrowicielu. - Dawaj do stołu, Alex. Chce jeszcze coś ci pokazać zanim zaczniemy. - ponagliła mężczyznę, machając na niego ręką. Sama zajęła jedno z krzeseł, na które podciągnęła jedną z nóg, oparła na niej brodę. Sięgając do kieszeni swetra, który miała na ramionach i wyciągnęła z kieszeni złożony na kilka części pergamin, który rozłożyła przed nim. Kilka spisanych jej jej charakterem pisma słów, składających się na coś, nad czym myślała od jakiegoś czasu. Na jej usta wstąpił krótki uśmiech, trochę pocieszający, trochę mający podnieść na duchu. Stracili przyjaciela, kolegę, druha. Ale to nie mogło ich złamać. Silni, byli tylko razem.
| zajmuję 3
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Czuł się tak, jakby wracał do domu.
Pojawił się przed starą chatą odrobinę za wcześnie, wyhamowując miotłę tuż przed furtką, najpierw upewniwszy się, że nikt za nim nie podążał. Kwatera główna Zakonu Feniksa, choć bezpieczna, wciąż znajdowała się niezwykle blisko patrolowanych przez magiczną policję ulic – nim więc skierował się w jej stronę, krążył przez chwilę po okolicy, raz po raz sprawdzając, czy przypadkiem nie miał za sobą ogona. Weszło mu to już w krew: nieustanne oglądanie się za siebie, czujne spoglądanie przez ramię, nasłuchiwanie kroków lub szelestu szat; podobny rytuał odprawiał za każdym razem, gdy wracał do Oazy, z czasem przeszedł więc do normalności – choć nie zmieniało to faktu, że normalnością nigdy stać się powinien.
Drogę od furtki do drzwi przemierzył truchtem, wbiegając po kilku prowadzących do wejścia schodkach, nie tracąc czasu na złapanie oddechu ani poprawienie potarganych w trakcie długiej podróży włosów. Zdawał sobie sprawę, że wiele zmieniło się, odkąd po raz ostatni brał udział w spotkaniu Zakonu – że twarzy niektórych przyjaciół nie zobaczy już przy stole, a ci, którzy się tam znajdą, przez całe miesiące jego nieobecności walczyli z rosnącym w siłę wrogiem – i coś zdawało się uwierać go nieprzyjemnie w krtani, kiedy o tym myślał, ale jednocześnie nie potrafił nie cieszyć się z tego powrotu. Członkowie organizacji byli jego rodziną, tą, którą wybrał sobie sam – i odkładając miotłę w wąskim przedpokoju, a później przechodząc prosto do salonu, wnosząc na sobie wciąż trzymający się ubrań zapach wieczornego powietrza, czuł – po raz pierwszy od dłuższego czasu – że był dokładnie tam, gdzie być powinien.
Tak, jak się spodziewał, pokój był jeszcze prawie pusty, bo do rozpoczęcia spotkania wciąż pozostało trochę czasu; po drugiej stronie długiego stołu zauważył Justine, dalej, przy oknie – Alexandra. Uśmiechnął się. – Just, Alex, cześć. D-d-dobrze was widzieć – rzucił od wejścia, całkowicie szczerze, robiąc kilka kroków do przodu i dopiero teraz zauważając leżący przy dłoni Tonks pergamin. – Nie przeszkadzam wam? W-w-wiem, że jest jeszcze trochę czasu – odezwał się, z nutą niepewności dźwięczącą w głosie. Zaraz potem jednak pokonał resztę dzielącej go od Gwardzistów odległości, żeby odsunąć sobie krzesło tuż obok Justine. – W porządku? – zapytał, pytanie kierując do ich obojga. Nie pytał o sytuację w Londynie, ani o ostatnie, docierające do nich wieści; na tym froncie wszyscy wiedzieli, że w porządku stanowiło koncept wyjątkowo odległy – ale miał nadzieję, że oni sami jakoś sobie w tym wszystkim radzili. I to nie tylko dlatego, że pełniona funkcja wymagała od nich bycia silnymi.
Opadł na krzesło, zerkając w stronę drzwi, czekając na pojawienie się pozostałych członków Zakonu Feniksa. Był ciekaw wszystkiego, co mieli dzisiaj im do przekazania i powiedzenia; były rzeczy, które sam również chciał poruszyć – choć póki co odsuwał od siebie tę myśl, nie chcąc nadmiernie stresować się wizją wypowiedzenia ciągiem więcej niż jednego zdania w pokoju pełnym ludzi – nawet tych, którym ufał na tyle, by zawierzyć im swoje życie.
| na czwóreczce siadam
Pojawił się przed starą chatą odrobinę za wcześnie, wyhamowując miotłę tuż przed furtką, najpierw upewniwszy się, że nikt za nim nie podążał. Kwatera główna Zakonu Feniksa, choć bezpieczna, wciąż znajdowała się niezwykle blisko patrolowanych przez magiczną policję ulic – nim więc skierował się w jej stronę, krążył przez chwilę po okolicy, raz po raz sprawdzając, czy przypadkiem nie miał za sobą ogona. Weszło mu to już w krew: nieustanne oglądanie się za siebie, czujne spoglądanie przez ramię, nasłuchiwanie kroków lub szelestu szat; podobny rytuał odprawiał za każdym razem, gdy wracał do Oazy, z czasem przeszedł więc do normalności – choć nie zmieniało to faktu, że normalnością nigdy stać się powinien.
Drogę od furtki do drzwi przemierzył truchtem, wbiegając po kilku prowadzących do wejścia schodkach, nie tracąc czasu na złapanie oddechu ani poprawienie potarganych w trakcie długiej podróży włosów. Zdawał sobie sprawę, że wiele zmieniło się, odkąd po raz ostatni brał udział w spotkaniu Zakonu – że twarzy niektórych przyjaciół nie zobaczy już przy stole, a ci, którzy się tam znajdą, przez całe miesiące jego nieobecności walczyli z rosnącym w siłę wrogiem – i coś zdawało się uwierać go nieprzyjemnie w krtani, kiedy o tym myślał, ale jednocześnie nie potrafił nie cieszyć się z tego powrotu. Członkowie organizacji byli jego rodziną, tą, którą wybrał sobie sam – i odkładając miotłę w wąskim przedpokoju, a później przechodząc prosto do salonu, wnosząc na sobie wciąż trzymający się ubrań zapach wieczornego powietrza, czuł – po raz pierwszy od dłuższego czasu – że był dokładnie tam, gdzie być powinien.
Tak, jak się spodziewał, pokój był jeszcze prawie pusty, bo do rozpoczęcia spotkania wciąż pozostało trochę czasu; po drugiej stronie długiego stołu zauważył Justine, dalej, przy oknie – Alexandra. Uśmiechnął się. – Just, Alex, cześć. D-d-dobrze was widzieć – rzucił od wejścia, całkowicie szczerze, robiąc kilka kroków do przodu i dopiero teraz zauważając leżący przy dłoni Tonks pergamin. – Nie przeszkadzam wam? W-w-wiem, że jest jeszcze trochę czasu – odezwał się, z nutą niepewności dźwięczącą w głosie. Zaraz potem jednak pokonał resztę dzielącej go od Gwardzistów odległości, żeby odsunąć sobie krzesło tuż obok Justine. – W porządku? – zapytał, pytanie kierując do ich obojga. Nie pytał o sytuację w Londynie, ani o ostatnie, docierające do nich wieści; na tym froncie wszyscy wiedzieli, że w porządku stanowiło koncept wyjątkowo odległy – ale miał nadzieję, że oni sami jakoś sobie w tym wszystkim radzili. I to nie tylko dlatego, że pełniona funkcja wymagała od nich bycia silnymi.
Opadł na krzesło, zerkając w stronę drzwi, czekając na pojawienie się pozostałych członków Zakonu Feniksa. Był ciekaw wszystkiego, co mieli dzisiaj im do przekazania i powiedzenia; były rzeczy, które sam również chciał poruszyć – choć póki co odsuwał od siebie tę myśl, nie chcąc nadmiernie stresować się wizją wypowiedzenia ciągiem więcej niż jednego zdania w pokoju pełnym ludzi – nawet tych, którym ufał na tyle, by zawierzyć im swoje życie.
| na czwóreczce siadam
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Od wydarzenia, które przyniosło mu dużo szczęścia i znacząco poprawiło mu nastrój minęło już sporo czasu. Myśl o małżonce zawsze podnosiła go na duchu, ale jednocześnie sprawiała, że miał ciągłe zmartwienia. Szczególnie po tak wielu groźbach i oszczerstwach, których się nasłuchał. Kto jednak takich zmartwień nie miał? Czasy nie sprzyjały nikomu, a przynajmniej nie większości mieszkańcom Anglii.
Obecnie jednak nie był ani szczęśliwy, ani smutny. Schował swoje emocje na zapas, przeczuwając że na spotkaniu usłyszy i wiele smutnych wiadomości. Lepiej było za wczasu się przygotować niż wybuchać jak na poprzednich spotkaniach. Wyglądał na zmęczonego, ale na pewno nie dlatego, że upił się poprzedniego dnia. Na to zresztą ostatnio nie miał ani czasu, ani możliwości. Czuje oko małżonki było zbyt czujne, żeby się upijać. Miał jednak podkrążone oczy i pięciodniowy zarost, którego powinien się wstydzić. Kiedy się tak zapuścił – nie miał zielonego pojęcia. Tak się po prostu zdarzyło.
Do salonu wszedł na tyle cicho, na ile tylko potrafił. Rozejrzał się po zbierających się osobach i uśmiechnął skromnie.
– Dzień dobry – rzucił na powitanie pozostałym zebranym. Nie chciał na siebie zwracać uwagi, ale też nie chciał, żeby wzięto go za chama. Widział, że gwardziści rozmawiają i nie chciał im zwyczajnie przeszkadzać. Tak samo nie chciał przeszkadzać Moore'owi, gdyby ten miał coś ważnego do powiedzenia dwójce czarodziei.
Nie rozmyślając zbyt długo – usiadł tuż przy drzwiach, gdzie czuł się najbezpiecznej, a przecież nie groziło mu nic złego wśród towarzyszy. Miał wrażenie, że tutaj nikt nie zwraca na niego uwagi, a on miał jeszcze kilka minut, żeby spróbować odespać (prawie) nieprzespaną noc. Szybko jednak coś mu się przypomniało i wyciągnął jeden list z wewnętrznej kieszeni szaty, który postawił przed sobą, a o którym miał wspomnieć przy odrobinie szczęścia i możliwości zabrania głosu.
Ciekaw był tego jakie tym razem informacje miały paść na tym spotkaniu. Zerknął najpierw na Alexandra, z którym ostatnio patrolował Londyn, a potem na Justine, która była świadkiem jego alkoholicznego wypadu z olbrzymami. Potem skupił się już na stolu i drapaniu jego kąta paznokciem... i znowu zamknął oczy.
|12 miejsce poproszę i przepraszam każdego, kto chciał tutaj usiąść
Obecnie jednak nie był ani szczęśliwy, ani smutny. Schował swoje emocje na zapas, przeczuwając że na spotkaniu usłyszy i wiele smutnych wiadomości. Lepiej było za wczasu się przygotować niż wybuchać jak na poprzednich spotkaniach. Wyglądał na zmęczonego, ale na pewno nie dlatego, że upił się poprzedniego dnia. Na to zresztą ostatnio nie miał ani czasu, ani możliwości. Czuje oko małżonki było zbyt czujne, żeby się upijać. Miał jednak podkrążone oczy i pięciodniowy zarost, którego powinien się wstydzić. Kiedy się tak zapuścił – nie miał zielonego pojęcia. Tak się po prostu zdarzyło.
Do salonu wszedł na tyle cicho, na ile tylko potrafił. Rozejrzał się po zbierających się osobach i uśmiechnął skromnie.
– Dzień dobry – rzucił na powitanie pozostałym zebranym. Nie chciał na siebie zwracać uwagi, ale też nie chciał, żeby wzięto go za chama. Widział, że gwardziści rozmawiają i nie chciał im zwyczajnie przeszkadzać. Tak samo nie chciał przeszkadzać Moore'owi, gdyby ten miał coś ważnego do powiedzenia dwójce czarodziei.
Nie rozmyślając zbyt długo – usiadł tuż przy drzwiach, gdzie czuł się najbezpiecznej, a przecież nie groziło mu nic złego wśród towarzyszy. Miał wrażenie, że tutaj nikt nie zwraca na niego uwagi, a on miał jeszcze kilka minut, żeby spróbować odespać (prawie) nieprzespaną noc. Szybko jednak coś mu się przypomniało i wyciągnął jeden list z wewnętrznej kieszeni szaty, który postawił przed sobą, a o którym miał wspomnieć przy odrobinie szczęścia i możliwości zabrania głosu.
Ciekaw był tego jakie tym razem informacje miały paść na tym spotkaniu. Zerknął najpierw na Alexandra, z którym ostatnio patrolował Londyn, a potem na Justine, która była świadkiem jego alkoholicznego wypadu z olbrzymami. Potem skupił się już na stolu i drapaniu jego kąta paznokciem... i znowu zamknął oczy.
|12 miejsce poproszę i przepraszam każdego, kto chciał tutaj usiąść
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele się zmieniło w jego życiu. Minęły dwa miesiące odkąd nie pracował w szpitalu. Dwa miesiące, które wciąż były niczym w porównaniu do niemalże kilkunastu lat ciężkiej nauki i pracy w murach św. Munga. To był stały element jego życia. Ożenił się, został ojcem (dwukrotnie!), przeżywał wiele wzlotów i upadków, nawet mianowano go nestorem rodu, ale pomiędzy tymi wszystkimi wydarzeniami zawsze pozostawał niezmienny punkt pracy w szpitalu. Jego nieduży gabinet, limonkowy kitel, ciasto cytrynowe z kawiarenki. W maju został tego pozbawiony i nie sądził, że tak ciężko zniesie odnalezienie się w nowym życiu. Przez chwilę gubił się przez tę nagłą ilość wolnego czasu, który wykorzystywał przede wszystkim na zamartwianie się wszystkim dookoła. Gwoździem do trumny okazała się klątwa, której ofiarą stał się na weselu swojego przyjaciela. Przestraszył się. Uświadomił sobie, że to wszystko, co się dzieje dookoła, wszystkie decyzje, które podjął już jako nestor – to wszystko naprawdę ma na niego i na jego rodzinę bezpośredni wpływ. Coraz trudniej było mieszkać w idyllicznym pałacu i udawać, że za jego murami nic się nie dzieje. Poważna rozmowa z Lorraine wydała się naturalną koleją rzeczy, aż oboje zaczęli się dziwić, że nie przeprowadzili jej wcześniej. Jej wyjazd z Anglii był tylko kwestią czasu.
Mimo wszystko Archibald obiecał sobie, że jego kryzys po weselu Antka będzie ostatnim na jaki sobie pozwolił. Od tej pory bierze sprawy w swoje ręce, nie użala się nad sobą, tylko działa. Tamtejsza rozmowa z Aleksandrem postawiła go na nogi. Dzisiaj nie przyszedł na spotkanie prosto ze szklarni z zagubionym liściem w głowie, jak ostatnio. Przyszedł porządnie ubrany, z nestorskim pierścieniem na palcu. Rzadko go nosił, za bardzo przypominał mu o odpowiedzialności jaka na niego spadła, dlatego dzisiaj nałożył go z rozmysłem, żeby przestać od tego uciekać.
Wszedł do środka, trochę się dziwiąc, że przy stole siedzi tak mało osób. - Dzień dobry - przywitał się ze zgromadzonymi, zajmując miejsce naprzeciwko Aleksandra, chyba celowo. Mógł sobie być Gwardzistą, dla niego wciąż pozostawał dzieciakiem, o którego się martwił. Splótł dłonie na stole, chcąc zagadać swojego przyjaciela (upychał swoje wyrzuty sumienia gdzieś głęboko; nie, Archibaldzie, nie będziesz roztrząsał jego wesela, już to robiłeś upomniał się), ale ten... spał? - Śpisz? - Szturchnął go, może trochę za mocno. - Wiem, że masz co robić w nocy, ale na spotkanie mógłbyś przyjść lepiej przygotowany - oburzył się, choć żartobliwie, nawiązując między słowami do jego pięknej świeżo poślubionej małżonki.
Miejsce 13
Mimo wszystko Archibald obiecał sobie, że jego kryzys po weselu Antka będzie ostatnim na jaki sobie pozwolił. Od tej pory bierze sprawy w swoje ręce, nie użala się nad sobą, tylko działa. Tamtejsza rozmowa z Aleksandrem postawiła go na nogi. Dzisiaj nie przyszedł na spotkanie prosto ze szklarni z zagubionym liściem w głowie, jak ostatnio. Przyszedł porządnie ubrany, z nestorskim pierścieniem na palcu. Rzadko go nosił, za bardzo przypominał mu o odpowiedzialności jaka na niego spadła, dlatego dzisiaj nałożył go z rozmysłem, żeby przestać od tego uciekać.
Wszedł do środka, trochę się dziwiąc, że przy stole siedzi tak mało osób. - Dzień dobry - przywitał się ze zgromadzonymi, zajmując miejsce naprzeciwko Aleksandra, chyba celowo. Mógł sobie być Gwardzistą, dla niego wciąż pozostawał dzieciakiem, o którego się martwił. Splótł dłonie na stole, chcąc zagadać swojego przyjaciela (upychał swoje wyrzuty sumienia gdzieś głęboko; nie, Archibaldzie, nie będziesz roztrząsał jego wesela, już to robiłeś upomniał się), ale ten... spał? - Śpisz? - Szturchnął go, może trochę za mocno. - Wiem, że masz co robić w nocy, ale na spotkanie mógłbyś przyjść lepiej przygotowany - oburzył się, choć żartobliwie, nawiązując między słowami do jego pięknej świeżo poślubionej małżonki.
Miejsce 13
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Wciągane do płuc powietrze wciąż zdawało się mieć cierpko-gorzki smak porażki, kiedy podążał prowadzącą do starej chaty ścieżką, każdy oddech i każdy krok postawiony na nierównym podłożu przypłacając falą rozlewającego się po klatce piersiowej bólu. Nie był w dobrej formie, właściwie - dawno już nie był w gorszej, i gdyby nie fakt, że ominięcie spotkania Zakonu Feniksa tylko pogłębiłoby kotłujące się za mostkiem wyrzuty sumienia, udałby się prosto do Sennen. Nie mógł jednak chować się w nieskończoność, doskonale zdając sobie sprawę, że błędów nie można było pogrzebać i o nich zapomnieć - żeby się ich pozbyć, trzeba było je najpierw naprawić - a poddanie się bezsilności i tłumionej złości w żaden sposób nie miało mu w tym pomóc. Przeszłość już dawno temu zdążyła udzielić mu tej przydatnej lekcji.
Zatrzymał się tuż przed drzwiami do chaty, oglądając się krótko za siebie; okolica wydawała się spokojna, choć nauczył się już nie zawierzać pozorom - bliskość opanowanego przez Rycerzy Walpurgii miasta wystarczała, by zmusić do czujności. Stojąc na wycieraczce, tupnął kilka razy, chcąc strzepać z butów trzymający się ich, czarno-szary pył - na granicę otaczających Londyn zaklęć ochronnych teleportował się wprost z rezerwatu, kończąc zmianę zbyt późno, by zdążyć jeszcze zahaczyć o Kornwalię - a kiedy niewiele to dało, wyciągnął różdżkę, żeby rzucić szybkie zaklęcie czyszczące. Dopiero wtedy przekroczył próg chaty, znaną już sobie drogą kierując się wprost do salonu. Wciąż jeszcze w większości pustego; zerknął dyskretnie na zegarek, sprawdzając, czy przypadkiem nie pojawił się za wcześnie, ale spotkanie miało się zacząć za kilka minut. - Dzień dobry - odezwał się, zatrzymując spojrzenie najpierw na parze Gwardzistów, a później przenosząc je na siedzących przy drzwiach Anthony'ego i Archibalda; ten pierwszy wyglądał, jakby dopiero co obudził się z drzemki, a może właśnie w nią zapadał. Uniósł wyżej brwi, słowa żartobliwego komentarza zatrzymały się jednak gdzieś w połowie drogi na usta - powstrzymane, być może, przez kolejną falę rozlewającego się po jego klatce piersiowej bólu - a może przez uwierający go ciężar, sprawiający wrażenie, jakby ktoś napchał mu do żołądka ciężkich, kanciastych kamieni.
Nie zastanawiając się zbyt długo, skierował się w stronę miejsca zajmowanego ostatnio, opadając na krzesło powoli i ostrożnie, i mając cichą nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Czekając na rozpoczęcie spotkania, ponownie zerknął w stronę drzwi - spodziewając się, że lada moment pojawi się w nich Jaimie.
| siadam na 18
Zatrzymał się tuż przed drzwiami do chaty, oglądając się krótko za siebie; okolica wydawała się spokojna, choć nauczył się już nie zawierzać pozorom - bliskość opanowanego przez Rycerzy Walpurgii miasta wystarczała, by zmusić do czujności. Stojąc na wycieraczce, tupnął kilka razy, chcąc strzepać z butów trzymający się ich, czarno-szary pył - na granicę otaczających Londyn zaklęć ochronnych teleportował się wprost z rezerwatu, kończąc zmianę zbyt późno, by zdążyć jeszcze zahaczyć o Kornwalię - a kiedy niewiele to dało, wyciągnął różdżkę, żeby rzucić szybkie zaklęcie czyszczące. Dopiero wtedy przekroczył próg chaty, znaną już sobie drogą kierując się wprost do salonu. Wciąż jeszcze w większości pustego; zerknął dyskretnie na zegarek, sprawdzając, czy przypadkiem nie pojawił się za wcześnie, ale spotkanie miało się zacząć za kilka minut. - Dzień dobry - odezwał się, zatrzymując spojrzenie najpierw na parze Gwardzistów, a później przenosząc je na siedzących przy drzwiach Anthony'ego i Archibalda; ten pierwszy wyglądał, jakby dopiero co obudził się z drzemki, a może właśnie w nią zapadał. Uniósł wyżej brwi, słowa żartobliwego komentarza zatrzymały się jednak gdzieś w połowie drogi na usta - powstrzymane, być może, przez kolejną falę rozlewającego się po jego klatce piersiowej bólu - a może przez uwierający go ciężar, sprawiający wrażenie, jakby ktoś napchał mu do żołądka ciężkich, kanciastych kamieni.
Nie zastanawiając się zbyt długo, skierował się w stronę miejsca zajmowanego ostatnio, opadając na krzesło powoli i ostrożnie, i mając cichą nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Czekając na rozpoczęcie spotkania, ponownie zerknął w stronę drzwi - spodziewając się, że lada moment pojawi się w nich Jaimie.
| siadam na 18
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
W ostatnim czasie Lucinda zdała sobie sprawę z tego, że porażki ją motywowały. Nie wiedziała skąd ta zmiana nastawienia, ale chyba już wystarczająco dużo czasu spędziła na ciągłym rozpamiętywaniu popełnionych błędów i przegranych bitew. Nie tryskała energią, nie zarażała entuzjazmem, ale chyba dotknęła już przysłowiowego dna i teraz przyszedł czas na to by się od niego odbić. Może to chwilowy przypływ energii. Może tylko jej się wydawało, że nauczyła się wypierać to co złe. Czuła jednak, że w momencie załamania wcale nie jest efektywna. Jej myśli krążą do miejsc i ludzi zamiast skupić się na tym co konieczne. Widziała po swoich pojedynkach, po spotkaniach z innymi Zakonnikami, po misjach i badaniach. Widziała jak wiele ją to kosztuje i chwyciła się jedynego znanego jej rozwiązania. Nie było to dla niej dobre i doskonale wiedziała, że kiedyś to wszystko w niej pęknie. Była gotowa jednak na to poświęcenie. Dopóki pozostawała świadoma i skupiona to była na to gotowa.
Ostatnie spotkanie Zakonu Feniksa było przepełnione emocjami. Kłócili się, gubili w podejmowanych krokach. Niby każdy wiedział co powinien robić, ale jednak brakowało im środka do realizacji. Gubili się po drodze we własnych spostrzeżeniach. Minęło sporo czasu odkąd ostatnim razem spotkali się w takim gronie. Przerażał ją jednak fakt, że może być jeszcze gorzej. Rzadko przenosili przez ten próg dobre informacje, ale przecież na to była gotowa. Wojna nie była niczym przyjemnym i na pewno nie przychodzili tu by rozmawiać o pogodzie. Miała nadzieje, że padną kolejne ważne ustalenia i wyjdą stąd zdeterminowani. Nie mogła wrócić znowu do tego miejsca, w którym była jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Wchodząc do Starej Chaty odetchnęła z ulgą, co ją samą mocno zaskoczyło. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale odkąd ich podobizny zawisły na murach Londynu czuła się niepewnie za każdym razem, gdy wychodziła z domu. Starała się wypierać fakt, że ludzie dla pieniędzy są w stanie zrobić naprawdę wszystko. Zdrada sąsiada, znajomego, przyjaciela, a już w szczególności obcego człowieka. Teraz żałowała, że nie jest metamorfomagiem. Zmiana wizerunku byłaby tutaj zbawienna, ale wmawiała sobie, że ryzyko jest jej sprzymierzeńcem. Zawsze tak uważała i z tego akurat nie miała zamiaru zrezygnować.
- Cześć – przywitała się przekraczając próg salonu. Była jedną z pierwszych co ją lekko zaskoczyło. Najpierw zatrzymała wzrok na Archibaldzie i Anthonym, którzy siedzieli najbliżej drzwi. Wyglądali na zmęczonych, ale chyba nie powinna się temu dziwić. Kierując się w stronę jednego z wolnych krzeseł minęła Percivala, który także wybrał dość odległe od gwardzistów miejsce. Przechodząc obok delikatnie ścisnęła ramię mężczyzny w geście powitania i uśmiechnęła się delikatnie. Blondynka zajęła jedno z miejsc i wtedy spojrzała na stojących przy stole gwardzistów. Bez wątpienia najbladziej z nich wyglądał Alex, ale czy mogłaby mieć mu to za złe? Za mało przeszedł w ostatnim czasie? Świat był okropnym miejscem, a oni ciągle walczyli by go uratować.
/ miejsce 21
Ostatnie spotkanie Zakonu Feniksa było przepełnione emocjami. Kłócili się, gubili w podejmowanych krokach. Niby każdy wiedział co powinien robić, ale jednak brakowało im środka do realizacji. Gubili się po drodze we własnych spostrzeżeniach. Minęło sporo czasu odkąd ostatnim razem spotkali się w takim gronie. Przerażał ją jednak fakt, że może być jeszcze gorzej. Rzadko przenosili przez ten próg dobre informacje, ale przecież na to była gotowa. Wojna nie była niczym przyjemnym i na pewno nie przychodzili tu by rozmawiać o pogodzie. Miała nadzieje, że padną kolejne ważne ustalenia i wyjdą stąd zdeterminowani. Nie mogła wrócić znowu do tego miejsca, w którym była jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Wchodząc do Starej Chaty odetchnęła z ulgą, co ją samą mocno zaskoczyło. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale odkąd ich podobizny zawisły na murach Londynu czuła się niepewnie za każdym razem, gdy wychodziła z domu. Starała się wypierać fakt, że ludzie dla pieniędzy są w stanie zrobić naprawdę wszystko. Zdrada sąsiada, znajomego, przyjaciela, a już w szczególności obcego człowieka. Teraz żałowała, że nie jest metamorfomagiem. Zmiana wizerunku byłaby tutaj zbawienna, ale wmawiała sobie, że ryzyko jest jej sprzymierzeńcem. Zawsze tak uważała i z tego akurat nie miała zamiaru zrezygnować.
- Cześć – przywitała się przekraczając próg salonu. Była jedną z pierwszych co ją lekko zaskoczyło. Najpierw zatrzymała wzrok na Archibaldzie i Anthonym, którzy siedzieli najbliżej drzwi. Wyglądali na zmęczonych, ale chyba nie powinna się temu dziwić. Kierując się w stronę jednego z wolnych krzeseł minęła Percivala, który także wybrał dość odległe od gwardzistów miejsce. Przechodząc obok delikatnie ścisnęła ramię mężczyzny w geście powitania i uśmiechnęła się delikatnie. Blondynka zajęła jedno z miejsc i wtedy spojrzała na stojących przy stole gwardzistów. Bez wątpienia najbladziej z nich wyglądał Alex, ale czy mogłaby mieć mu to za złe? Za mało przeszedł w ostatnim czasie? Świat był okropnym miejscem, a oni ciągle walczyli by go uratować.
/ miejsce 21
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trudno było mi powiedzieć, czy te niespełna trzy miesiące mojej działalności dla Zakonu Feniksa, to było dużo, czy mało, czy długo wahali się nad obdarzeniem mnie zaufania, czy może nie mieli co do mnie wielu wątpliwości. Nie wiedziałem jak to wyglądało w przypadku innych członków Zakonu Feniksa i nie miałem też zamiaru oto pytać. Najważniejszym było dla mnie, że pozwolono mi wziąć udział w obradach Zakonu, co równało się zarazem - zgodnie ze słowami Kierana - wtajemniczeniu w poważniejsze, bardziej sekretne jego plany. O tym Rainheart poinformował mnie listownie, a samym miejscu, gdzie odbywały się te spotkania już osobiście, w Oazie. Tak oto stałem się jednym ze strażników tajemnicy. Szef Biura Aurorów opowiedział mi, że chatę na londyńskich obrzeżach (właściwie nie byłem pewien, czy to wciąż stolica Wielkiej Brytanii, czy już pod miastem), wybrano na długo przed bezksiężycową nocą. Pewne wątpliwości wzbudzały we mnie myśli, czy wszystkim uda się bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Sama chata z pewnością była dobrze chroniona, zaklęcie Fideliusa było zbyt potężne, lecz droga do niej mogła obfitować w nieprzyjemne niespodzianki w postaci patrolu magicznej policji - a może nie powinienem był w ogóle zaprzątać sobie tym głowy. Nie byłem jeszcze pewien kto konkretnie bierze udział w tych spotkaniach, kto jest jedyne sojusznikiem, a kto pełnoprawnym członkiem Zakonu Feniksa. Nie wszystkie nazwiska były mi jeszcze znane, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałem piętnastego lipca. Między innymi - rzecz jasna. Chciałem wiedzieć co dalej, co planują i jak jeszcze mógłbym się przydać, w które miejsce się udać
Z głową pełną pytań przemierzałem kolejne mile w powietrzu, na pożyczonej miotle, bo swoją oddałem pod opiekę panny Wright, docierając w opisywane przez Rinehearta miejsce. Stanąwszy przed starą chatą przyglądałem się jej chwilę, stwierdzając, że wygląda dość niepozornie. W jednym z okien dostrzegłem zarys ludzkiej sylwetki, nie byłem więc pierwszy; nerwowo zerknąłem na zegarek, sprawdzając, czy nie jestem spóźniony. Byłem przed czasem - na całe szczęście.
Miotłę pozostawiłem w korytarzu, a mijając lustro poprawiłem kołnierzyk białej koszuli; nie znałem rozkładu pomieszczeń, lecz nietrudno było usłyszeć głosy. Podążyłem za nimi i trafiłem do salonu, gdzie przy długim stole siedziało już kilka osób.
- Drogie panie, panowie - przywitałem się uprzejmie, powiódłszy spojrzeniem po młodym Farleyu, siedzącym u szczytu stołu (na żywo wyglądał dojrzalej niż na plakatach), Justine, moim sąsiedzie Billym, lordzie Macmillanie, i rudowłosym, niezwykle eleganckim czarodzieju, w którym rozpoznałem lorda nestora Prewetta, znanego mi z listów gończych. Do panny Hensley i Tonks uśmiechnąłem się lekko, po czym zająłem jedno z wolnych krzeseł.
| na 8 miejscu siadam
Z głową pełną pytań przemierzałem kolejne mile w powietrzu, na pożyczonej miotle, bo swoją oddałem pod opiekę panny Wright, docierając w opisywane przez Rinehearta miejsce. Stanąwszy przed starą chatą przyglądałem się jej chwilę, stwierdzając, że wygląda dość niepozornie. W jednym z okien dostrzegłem zarys ludzkiej sylwetki, nie byłem więc pierwszy; nerwowo zerknąłem na zegarek, sprawdzając, czy nie jestem spóźniony. Byłem przed czasem - na całe szczęście.
Miotłę pozostawiłem w korytarzu, a mijając lustro poprawiłem kołnierzyk białej koszuli; nie znałem rozkładu pomieszczeń, lecz nietrudno było usłyszeć głosy. Podążyłem za nimi i trafiłem do salonu, gdzie przy długim stole siedziało już kilka osób.
- Drogie panie, panowie - przywitałem się uprzejmie, powiódłszy spojrzeniem po młodym Farleyu, siedzącym u szczytu stołu (na żywo wyglądał dojrzalej niż na plakatach), Justine, moim sąsiedzie Billym, lordzie Macmillanie, i rudowłosym, niezwykle eleganckim czarodzieju, w którym rozpoznałem lorda nestora Prewetta, znanego mi z listów gończych. Do panny Hensley i Tonks uśmiechnąłem się lekko, po czym zająłem jedno z wolnych krzeseł.
| na 8 miejscu siadam
becomes law
resistance
becomes duty
Ostatnio zmieniony przez Cedric Dearborn dnia 13.10.20 11:59, w całości zmieniany 2 razy
Londyn był jego miastem. Tak uważał kiedyś, kiedy rączo przemykał między wąskimi kamieniczkami w pościgu za czarnoksiężnikami, i to samo twierdził i dziś, kiedy to samemu przemykał czujnym oczom patrolu egzekucyjnego. Wyczekiwał momentu i skrupulatnie przemieszczał się do przodu, do celu, aż w końcu przekroczył próg Starej Chaty. Nieśpiesznym krokiem podążył w głąb budynku kierując swoje kroki w stronę salonu. Jego szata wydawała się być w niepasującym do niego nieładzie - wygnieciona, znoszona, oblekająca jego ciało prawdopodobnie już nieco dłużej niż powinna. Trafnie przywodziła na myśl koczownika, włóczyczykija, banitę, którym przecież był. Nie posiadał swojego miejsca, mieszkania, łóżka. Wszystko co należało do niego miał na sobie lub upchnięte w bezdennej torbie przewieszonej przez ramię, ocierającej się o jego bok. Nie przejmował się jednak zanadto, a przynajmniej nie zamierzał pozwolić na to by zebrani odnieśli inne wrażenie.
Podkrążone oczy przyozdobione żywym, bystrym spojrzeniem zielonych tęczówek przeciągnęło się po pustych miejscach. Auror coś niechętnie przekalkulował w myślach, lecz wnioski które wyciągnął postanowił zostawić tylko dla siebie. Nie marnując czasu, skinięciem głowy powitał dwójkę gwardzistów pozwalając sobie na dłużej zawiesić spojrzenie na Alexandrze. Nie w geście troski o jego zdrowie, a własne. Zdawał sobie sprawę z tego, że uzdrowiciel wyciągnął w jego kierunku różdżkę z powodu klątwy, jednak nie wiedział jeszcze na ile może zaufać umiejętnościom młodej klątwołamaczki oraz silnej woli samego Farleya. Zdecydowanie nie był typem osoby ślepo wierzącym w umiejętności innych. Nawet jeżeli ci znajdowali się po jego stronie. Jako auror i legilimenta, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że było to nierozważne. Starał się za to trzymać swoją paranoję w zdrowych ramach.
Chwycił oparcie krzesła z prawej strony Macmilana. Odsunął je i pozwolił sobie zasiąść właśnie obok niego. To dość przewrotne, że tak właściwie nie tylko byli towarzyszami broni, lecz obecnie - w pewnym sensie - również rodziną. Nie wiedział co o tym sądzić. Biorąc pod uwagę, że ta słała się na polu walki gęstym trupem.
11[bylobrzydkobedzieladnie]
Podkrążone oczy przyozdobione żywym, bystrym spojrzeniem zielonych tęczówek przeciągnęło się po pustych miejscach. Auror coś niechętnie przekalkulował w myślach, lecz wnioski które wyciągnął postanowił zostawić tylko dla siebie. Nie marnując czasu, skinięciem głowy powitał dwójkę gwardzistów pozwalając sobie na dłużej zawiesić spojrzenie na Alexandrze. Nie w geście troski o jego zdrowie, a własne. Zdawał sobie sprawę z tego, że uzdrowiciel wyciągnął w jego kierunku różdżkę z powodu klątwy, jednak nie wiedział jeszcze na ile może zaufać umiejętnościom młodej klątwołamaczki oraz silnej woli samego Farleya. Zdecydowanie nie był typem osoby ślepo wierzącym w umiejętności innych. Nawet jeżeli ci znajdowali się po jego stronie. Jako auror i legilimenta, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że było to nierozważne. Starał się za to trzymać swoją paranoję w zdrowych ramach.
Chwycił oparcie krzesła z prawej strony Macmilana. Odsunął je i pozwolił sobie zasiąść właśnie obok niego. To dość przewrotne, że tak właściwie nie tylko byli towarzyszami broni, lecz obecnie - w pewnym sensie - również rodziną. Nie wiedział co o tym sądzić. Biorąc pod uwagę, że ta słała się na polu walki gęstym trupem.
11[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 26.11.20 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata