Pokój dzienny
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pokój dzienny
Urządzony bardzo prosto i funkcjonalnie. Centralną część pomieszczenia zajmuje nieco podniszczona, skórzana kanapa; zaraz obok niej stoi niedopasowany fotel w znacząco lepszym stanie. Na obu meblach zawsze poniewiera się kilka koców i poduszek, które mają ułatwić zapadnięcie w zdrowotną drzemkę. Nieco na uboczu stoi potężne dębowe biurko, w którego pozamykanych na klucz szafkach przechowywane są wszystkie dokumenty i papierzyska dotyczące funkcjonowania lodziarni. Okna wychodzą na mały dziedziniec wewnątrz kamienicy, jako jedyne w domu, po uchyleniu nie napełniają pomieszczenia zgiełkiem z ulicy Pokątnej.
W tym pomieszczeniu znajduje się podłączony do sieci Fiuu kominek.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|7 stycznia?
Nowy rok zaczął się pracowicie! Florean powitał dzisiejszy dzień wolny niemalże jak święto, mimo że raczej był człowiekiem o nieskończonych pokładach energii. Wstał o wiele później niż zazwyczaj i poczłapał w swojej pasiastej piżamie wprost do kuchni, nawet nie myśląc o ubraniu czegoś normalnego. Dzisiaj miał ambitny zamiar absolutnie nic nie robić. Jedynie jeść, lenić się, jeść, lenić się, jeść i spać. Nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, gdyż nie pamiętał, kiedy ostatnio zmarnował te cenne dwadzieścia cztery godziny, po prostu leżąc na kanapie. Zjadł na śniadanie tosty z jajkiem i zgodnie z planem zaległ na kanapie. Accio pomyślał, wskazując różdżką na średniej grubości książkę, leżącą na półce. Oh, dzisiaj to zaklęcie będzie dla niego takie przydatne! Jeszcze raz przyjrzał się zdobionej okładce i tytule, który brzmiał Niewielkie wynalazki, które zmieniły wielki świat. Florean próbował się nastroić przed kolejnymi eksperymentami w kuchni, które ostatnio nie wychodziły mu najlepiej. Cały czas pamiętał nieszczęsny incydent sprzed dwóch dni. Jak mógł dopuścić do tego, żeby zaatakował go słodki wafelek?! Po raz kolejny stwierdził, że ten dzień wolnego bardzo dobrze mu zrobi. Tak więcej leżał na kanapie i czytał, czytał, czytał, czytał, zapominając o bożym świecie. Niektóre historie naprawdę go wciągały, więc chciał dowiedzieć się o tych wynalazcach więcej i więcej. Dopiero głód i pragnienie zmusiły go do przerwania lektury, jednak ponownie jedynie machnął różdżką, a przylewitowała do niego szklanka z wodą i paczka ciastek. Zafascynowany zaczął kolejny rozdział o Alberyku Grunnionie, twórcy łajnobomb. Nie mógł wyjść z podziwu, bo przecież łajnobomba to tak prosta rzecz, a sprawia tyle radości! I zapewne niemniej zysku. Florean zerknął na zegarek, zastanawiając się, gdzie mogła się podziać jego siostra. Wydawało mu się, że miała być w domu już jakiś czas temu, ale możliwie, że coś mu się pomyliło. Dzisiaj miał gorsze poczucie czasu. Wzruszył ramionami i wrócił do ciekawej lektury.
Nowy rok zaczął się pracowicie! Florean powitał dzisiejszy dzień wolny niemalże jak święto, mimo że raczej był człowiekiem o nieskończonych pokładach energii. Wstał o wiele później niż zazwyczaj i poczłapał w swojej pasiastej piżamie wprost do kuchni, nawet nie myśląc o ubraniu czegoś normalnego. Dzisiaj miał ambitny zamiar absolutnie nic nie robić. Jedynie jeść, lenić się, jeść, lenić się, jeść i spać. Nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, gdyż nie pamiętał, kiedy ostatnio zmarnował te cenne dwadzieścia cztery godziny, po prostu leżąc na kanapie. Zjadł na śniadanie tosty z jajkiem i zgodnie z planem zaległ na kanapie. Accio pomyślał, wskazując różdżką na średniej grubości książkę, leżącą na półce. Oh, dzisiaj to zaklęcie będzie dla niego takie przydatne! Jeszcze raz przyjrzał się zdobionej okładce i tytule, który brzmiał Niewielkie wynalazki, które zmieniły wielki świat. Florean próbował się nastroić przed kolejnymi eksperymentami w kuchni, które ostatnio nie wychodziły mu najlepiej. Cały czas pamiętał nieszczęsny incydent sprzed dwóch dni. Jak mógł dopuścić do tego, żeby zaatakował go słodki wafelek?! Po raz kolejny stwierdził, że ten dzień wolnego bardzo dobrze mu zrobi. Tak więcej leżał na kanapie i czytał, czytał, czytał, czytał, zapominając o bożym świecie. Niektóre historie naprawdę go wciągały, więc chciał dowiedzieć się o tych wynalazcach więcej i więcej. Dopiero głód i pragnienie zmusiły go do przerwania lektury, jednak ponownie jedynie machnął różdżką, a przylewitowała do niego szklanka z wodą i paczka ciastek. Zafascynowany zaczął kolejny rozdział o Alberyku Grunnionie, twórcy łajnobomb. Nie mógł wyjść z podziwu, bo przecież łajnobomba to tak prosta rzecz, a sprawia tyle radości! I zapewne niemniej zysku. Florean zerknął na zegarek, zastanawiając się, gdzie mogła się podziać jego siostra. Wydawało mu się, że miała być w domu już jakiś czas temu, ale możliwie, że coś mu się pomyliło. Dzisiaj miał gorsze poczucie czasu. Wzruszył ramionami i wrócił do ciekawej lektury.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W sezonie zimowym nigdy nie mieli zbyt wiele pracy. Otwierali później, zamykali wcześniej i często jedna osoba w zupełności wystarczała, by poradzić sobie z obsługą klientów. Florence poprzedniego wieczoru zapowiedziała, że weźmie na siebie całą dzisiejszą zmianę. Brat zasługiwał przecież na odrobinę odpoczynku, a ona... Ona miała wiele do przemyślenia. Złożyło się bowiem tak, że dwa dni wcześniej obudziła się wcześniej niż to miała w zwyczaju, a pierwszą rzeczą, na której spoczął jej wzrok było piórko feniksa. Wyglądało niemal identycznie jak to, które sama miesiąc wcześniej otrzymała od Garretta, ale nie było przeznaczone dla niej. Nie mogła mieć co do tego wątpliwości, skoro na karmazynowej powierzchni pióra lśniły litery układające się w imię i nazwisko jej bliźniaka. Pojawienie się pióra wzbudziło w niej bardzo mieszane uczucia: nie chciała wplątywać brata w kłopoty i niekoniecznie legalne działania Zakonu. Nie bardzo wiedziała też jak zacząć rozmowę na ten temat. Jednak najsilniej odczuwała ulgę. Od miesiąca dźwigała to brzemię samodzielnie i była już naprawdę zmęczona. Niemożność podzielenia się z bratem tym co tak bardzo zaprzątało jej myśli była wręcz nienaturalna. Przywykła do tego, że może powiedzieć mu wszystko: o każdej porze i na każdy temat. Był przecież drugą połową jej całości. Ukrywanie przed nim istnienia Zakonu było trudne, męczące i prawdę powiedziawszy - skazane na niepowodzenie. Była pewna, że Florean już się czegoś domyśla i tylko przez wzgląd na zaufanie, którym ją obdarzał jeszcze nie zaczął zadawać niewygodnych pytań. Miała nadzieję, że wybaczy jej miesiąc półprawd i wymówek...
Przez cały dzień układała w głowie scenariusze tej rozmowy. Od czego zacząć? Nie miała pojęcia. Gryzła się z myślami i przeciągała swój pobyt w lodziarni. Po zamknięciu przygotowała jeszcze lody na kolejny dzień i posprzątała zaplecze z przesadną dokładnością. Wreszcie stwierdziła, że dość zwlekania, wygasiła ostatnie światła w lodziarni i wspięła się po schodach do mieszkania. Zamknęła drzwi wejściowe nieco głośniej niż wypadało, by zaanonsować w ten sposób swoje przybycie, a potem zrzuciła buty i wyplątała się ze swetra. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona: choć bardziej niż sama praca zmęczyło ją nieustanne napięcie. Podążając za cichym szelestem przewracanych kartek wytropiła Floreana w pokoju dziennym.
- Cześć, braciszku. - przywitała go z ciepłym uśmiechem, czując jednocześnie jak wszystkie zmartwienia rozmywają się na jego widok. Morgano, jaka ona jest głupia! To przecież Florean! On na pewno wszystko zrozumie. W grubych skarpetach bezszelestnie przemierzyła pokój i przycupnęła na skraju kanapy, zmuszając go tym samym by przesunął nogi. Zerknęła na leżące obok ciastka i jego piżamę.
- Pewnie nic nie jadłeś? - zagaiła, przeczesując palcami ciemne loki, które uwolniła z ciasnego warkocza. - Mogę Ci coś ugotować.- dodała trochę zbyt szybko, szukając kolejnej wymówki do odwleczenia tej rozmowy w czasie. Skarciła się w duchu za to zachowanie i westchnęła cicho.
- Ale wcześniej... Muszę Ci o czymś opowiedzieć. - powiedziała przyjmując bardzo poważny ton i wbijając w brata nieustępliwe spojrzenie, którym zwykła okazywać, że wymaga od niego pełnej uwagi.
Zdawało jej się, że czuje ciepło bijące od pióra, które ukryła rano w kieszeni szaty.
Przez cały dzień układała w głowie scenariusze tej rozmowy. Od czego zacząć? Nie miała pojęcia. Gryzła się z myślami i przeciągała swój pobyt w lodziarni. Po zamknięciu przygotowała jeszcze lody na kolejny dzień i posprzątała zaplecze z przesadną dokładnością. Wreszcie stwierdziła, że dość zwlekania, wygasiła ostatnie światła w lodziarni i wspięła się po schodach do mieszkania. Zamknęła drzwi wejściowe nieco głośniej niż wypadało, by zaanonsować w ten sposób swoje przybycie, a potem zrzuciła buty i wyplątała się ze swetra. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona: choć bardziej niż sama praca zmęczyło ją nieustanne napięcie. Podążając za cichym szelestem przewracanych kartek wytropiła Floreana w pokoju dziennym.
- Cześć, braciszku. - przywitała go z ciepłym uśmiechem, czując jednocześnie jak wszystkie zmartwienia rozmywają się na jego widok. Morgano, jaka ona jest głupia! To przecież Florean! On na pewno wszystko zrozumie. W grubych skarpetach bezszelestnie przemierzyła pokój i przycupnęła na skraju kanapy, zmuszając go tym samym by przesunął nogi. Zerknęła na leżące obok ciastka i jego piżamę.
- Pewnie nic nie jadłeś? - zagaiła, przeczesując palcami ciemne loki, które uwolniła z ciasnego warkocza. - Mogę Ci coś ugotować.- dodała trochę zbyt szybko, szukając kolejnej wymówki do odwleczenia tej rozmowy w czasie. Skarciła się w duchu za to zachowanie i westchnęła cicho.
- Ale wcześniej... Muszę Ci o czymś opowiedzieć. - powiedziała przyjmując bardzo poważny ton i wbijając w brata nieustępliwe spojrzenie, którym zwykła okazywać, że wymaga od niego pełnej uwagi.
Zdawało jej się, że czuje ciepło bijące od pióra, które ukryła rano w kieszeni szaty.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy znalazł ciekawą książkę, zapominał o całym świecie. Ktoś równie dobrze mógł ćwiczyć obok niego grę na tubie, a on nawet nie zwróciłby na niego uwagi. To działało tak, jakby miał w głowie niewielki guziczek. Wystarczyło kliknąć i każdy nerw skupiał się wyłącznie na czytanej treści. Tak było właśnie w tym momencie. Leżał na kanapie, wyobrażając sobie bogaty życiorys kolejnego wynalazcy, co i rusz bezwiednie sięgając po ciastka. Nawet nie usłyszał otwieranych drzwi - ktoś mógłby go teraz napaść, a on zauważyłby to dopiero wtedy, kiedy złodziej sięgnąłby za kanapę, na której siedział. Właśnie dlatego zauważył swoją siostrę dopiero wtedy, kiedy usiadła obok niego. Momentalnie zwinął nogi, robiąc jej trochę miejsca. - O, jesteś - powiedział z lekka zdziwiony. - Jak dzisiaj było? - Zapytał, odkładając książkę na stolik. Zima nie była najlepszym okresem dla prosperowania lodziarni, ale Florean nie narzekał na ten zmniejszony ruch. Każdy klient go cieszył, tak jak każdy dzień spędzony na pracy - tym bardziej ciekawiło go, co wydarzyło się podczas jego nieobecności. A miał dziwne wrażenie, że ominęło go wszystko to co najlepsze. Taka niepisana zasada; curse of the Blitz dla ludzi z przyszłości. - Florence, odpocznij. Pamiętasz jeszcze co to znaczy? - Zapytał, kiedy zaproponowała mu przygotowanie posiłku. Ona dopiero wróciła z pracy, za to on miał miał na to aż za dużo czasu! - Jeżeli nie to spójrz na mnie. Jestem jak żywa definicja - odparł i wyprostował się, żeby Florence mogła mu się dokładniej przyjrzeć, jednak zaraz potem spoważniał. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Miała taką zawsze, kiedy próbowała mu przekazać poważne wieści, a poważne wieści rzadko kiedy były wieściami dobrymi. Tak więc nieco się zgarbił i przyjrzał uważnie siostrze. Napotkawszy jej wzrok, nagle przypomniał mu się jego dziwny sen. Do tej pory nie przyśniło mu się nic tak realistycznego i choć zganił siebie w myślach za przypominanie sobie w tym momencie takich niepotrzebnych rzeczy, ciepło, które poczuł po przebudzeniu, zdawało się znowu go wypełniać. Czy on przepowiedział przyszłość? To brzmiało surrealistycznie, ale przecież obudził się z przeczuciem, że wkrótce stanie się coś ważnego. A co teraz robiła Florence? Zaczynała z nim poważną rozmowę. Czy tak się czują jasnowidze? Czy właśnie tak to wygląda? Nie widzą nic pewnego, ale czują w każdej komórce swojego ciała, że coś się wydarzy? A może Florence doświadczyła tego samego i po prostu chciała z nim o tym porozmawiać? W końcu byli bliźniakami i nie raz zdarzyło im się dzielić te same uczucia i myśli. Aż chciał jej przerwać i samemu o tym powiedzieć, jednak ostatecznie postanowił siedzieć cicho. - Czy powinienem pójść się przebrać? Nie wypada przyjmować ważnych wiadomości w piżamie, prawda? - Odparł pogodnie, chcąc rozładować powstałe między nimi napięcie, jednak po chwili mina mu zrzedła. Westchnął cicho. To nie był czas na żarty. - Mów - zachęcił, niech mają to za sobą.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A Florence nie pytała.
Po prostu z kamienną twarzą zaciągnęła Alana do swojego domu - Merlinowi niech będą dzięki, że znalazła go niemalże tuż pod wejściem do ich mieszkania. Zaciągnięcie go tu nie sprawiło jej żadnych kłopotów, co w sumie nieźle ją zaskoczyło. Sądziła, że mężczyzna będzie się próbował bronić, szarpać, wyrywać. Nie wiedziała co spowodowało jego względną uległość, ale przynajmniej nie sprawiał jej problemów, a to się liczyło.
Kiedy tylko drzwi mieszkania otworzyły się przed Florką, dziewczyna zaciągnęła Alana do pokoju dziennego. Swój płaszcz rzuciła w przejściu a mężczyznę posadziła na kanapie. Miała zamiar zafundować mu porządną metamorfozę - kąpiel, posiłek, sen. O wypytanie o powód takiego stanu uzdrowiciela też chciała wypytać. Nie była jednak pewna, czy mężczyzna był w stanie by o czymkolwiek konkretnym rozmawiać, jak wiele wypił. Prawdopodobnie rozmowa będzie musiała zaczekać do jutra. Mimo że zżerała ją ciekawość. I wściekłość.
Tak, była naprawdę zła. Co on sobie wyobrażał, tak znikać na dwa miesiące bez słowa? Podejrzewała, że był jakiś dość istotny powód, niemniej i tak była zirytowana.
- Zrobiłeś sobie coś? Rozbieraj się. Jak sam tego nie zrobisz, to ci pomogę - ponownie, ton nieznoszący sprzeciwu. Musiała się upewnić czy w trakcie swoich pijackich wypraw czegoś sobie nie zrobił. Nie zdradzał takich oznak, ale przez alkohol mógł po prostu tego nie czuć a ubranie mogło maskować wszelakie nieprawidłowości.
Machnęła różdżką rozpalając ogień by zrobiło się cieplej. Wyszła też na kilka chwil by przygotować mężczyźnie kąpiel. Śmierdział, po prostu śmierdział. Wróciła więc szybko, gotowa jak najszybciej wepchnąć go do wanny.
- No? Już, wyskakuj z ciuchów.
Póki co naprawdę nie miała zamiaru go o nic pytać. Tylko doprowadzić do tego by wyglądał i poczuł się znów jak człowiek.
Po prostu z kamienną twarzą zaciągnęła Alana do swojego domu - Merlinowi niech będą dzięki, że znalazła go niemalże tuż pod wejściem do ich mieszkania. Zaciągnięcie go tu nie sprawiło jej żadnych kłopotów, co w sumie nieźle ją zaskoczyło. Sądziła, że mężczyzna będzie się próbował bronić, szarpać, wyrywać. Nie wiedziała co spowodowało jego względną uległość, ale przynajmniej nie sprawiał jej problemów, a to się liczyło.
Kiedy tylko drzwi mieszkania otworzyły się przed Florką, dziewczyna zaciągnęła Alana do pokoju dziennego. Swój płaszcz rzuciła w przejściu a mężczyznę posadziła na kanapie. Miała zamiar zafundować mu porządną metamorfozę - kąpiel, posiłek, sen. O wypytanie o powód takiego stanu uzdrowiciela też chciała wypytać. Nie była jednak pewna, czy mężczyzna był w stanie by o czymkolwiek konkretnym rozmawiać, jak wiele wypił. Prawdopodobnie rozmowa będzie musiała zaczekać do jutra. Mimo że zżerała ją ciekawość. I wściekłość.
Tak, była naprawdę zła. Co on sobie wyobrażał, tak znikać na dwa miesiące bez słowa? Podejrzewała, że był jakiś dość istotny powód, niemniej i tak była zirytowana.
- Zrobiłeś sobie coś? Rozbieraj się. Jak sam tego nie zrobisz, to ci pomogę - ponownie, ton nieznoszący sprzeciwu. Musiała się upewnić czy w trakcie swoich pijackich wypraw czegoś sobie nie zrobił. Nie zdradzał takich oznak, ale przez alkohol mógł po prostu tego nie czuć a ubranie mogło maskować wszelakie nieprawidłowości.
Machnęła różdżką rozpalając ogień by zrobiło się cieplej. Wyszła też na kilka chwil by przygotować mężczyźnie kąpiel. Śmierdział, po prostu śmierdział. Wróciła więc szybko, gotowa jak najszybciej wepchnąć go do wanny.
- No? Już, wyskakuj z ciuchów.
Póki co naprawdę nie miała zamiaru go o nic pytać. Tylko doprowadzić do tego by wyglądał i poczuł się znów jak człowiek.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Początkowo nie do końca wiedział co się dzieje. Po prostu szedł za nią.
Dopiero gdy stanęli przed jej domem i zaczęli iść w jego kierunku, w tym zapijaczonym, zamroczonym umyśle coś zaczęło świtać. Zamrugał kilkukrotnie, wbijając wzrok w budynek i mierząc go wzrokiem od pierwszej, do ostatniej cegiełki. A potem zatrzymał się nagle, zapewne zmuszając Florence do tego samego. Wskazał palcem w stronę drzwi.
- Ale to nie mój dom. - Tylko tyle, nic więcej. A potem, gdy coś mu odburknęła i ponownie pociągnęła go w stronę mieszkania, poszedł za nią bez słowa. Miał zbyt duży chaos w umyśle.
Pozwalał się prowadzić, wszedł do środka, może jakoś niezgrabnie zdjął buty (udało mu się przy tym nie wywrócić). A potem dał się prowadzić dalej - prosto do salonu. Zgodnie z poleceniem klapnął na kanapie i patrzył... Obserwował, nie odzywając się ani słowem. Nie wiedział co sobie myślała, co planowała. Nie wiedział nic. Od niechcenia rozejrzał się po pomieszczeniu, które nie interesowało go nawet na tyle, by się podniósł, przeszedł, przyjrzał różnym rzeczom, co miał w zwyczaju robić. W normalnej sytuacji, ale nie teraz. Mimo, że nie przypominał sobie, by kiedykolwiek był u niej w mieszkaniu. Nie interesowało go ono. Ale dobrym pytaniem byłoby w takim razie - czy interesowało go cokolwiek?
- Co znaczy zrobiłeś sobie? - Spojrzał na nią i ściągnął nieco brwi. W pierwszej chwili uznał, że podejrzewa go o jakieś próby samobójcze czy akty masochizmu. Nie, nie był na tyle odważny, by coś takiego zrobić. Ale potem coś mu zaświtało w głowie, jakby coś zrozumiał i jedynie wzruszył ramionami. Nawet nie pokręcił głową. Ale nie, nie zrobił sobie nic. Jedynie obijał się od ogrodzeń, ale nic sobie nie uszkodził.
Obserwował ją bez większego zainteresowania, mimo uszu puszczając jej rozkaz, by się rozebrał. Stała przed nim, rozpaliła ogień, wyszła. Nie wiedział gdzie i nie chciał wiedzieć. Jedynie wpatrywał się w tańczące w kominku płomienie ognia. Ale wróciła i ponownie żądała. Chciała czegoś, rozkazywała mu. Czemu wszyscy czegoś od niego chcieli?
- Każdemu facetowi każesz się rozbierać kiedy jest u Ciebie w mieszkaniu? - Spojrzał na nią niby to poważnie, ale gdzieś tam przez twarz przemknęło mu ledwie widoczne rozbawienie. Trochę alkoholu i nietypowa sytuacja. Dzięki temu mógł sobie pozwolić na żarcik. Bo normalnie mu do śmieszków nie było spieszno. Westchnął jednak, po czym wstał i zdjął całe odzienie wierzchnie (płaszcz, szalik). A potem wyszedł z salonu (nieco chwiejnie, ale nadal), by zanieść to do korytarza i powiesić na wieszaczku. Nawet jeżeli protestowała - zrobił to sam. A potem wrócił do salonu, stanął przed nią i patrzył. Nie wiedział co od niego chce.
Dopiero gdy stanęli przed jej domem i zaczęli iść w jego kierunku, w tym zapijaczonym, zamroczonym umyśle coś zaczęło świtać. Zamrugał kilkukrotnie, wbijając wzrok w budynek i mierząc go wzrokiem od pierwszej, do ostatniej cegiełki. A potem zatrzymał się nagle, zapewne zmuszając Florence do tego samego. Wskazał palcem w stronę drzwi.
- Ale to nie mój dom. - Tylko tyle, nic więcej. A potem, gdy coś mu odburknęła i ponownie pociągnęła go w stronę mieszkania, poszedł za nią bez słowa. Miał zbyt duży chaos w umyśle.
Pozwalał się prowadzić, wszedł do środka, może jakoś niezgrabnie zdjął buty (udało mu się przy tym nie wywrócić). A potem dał się prowadzić dalej - prosto do salonu. Zgodnie z poleceniem klapnął na kanapie i patrzył... Obserwował, nie odzywając się ani słowem. Nie wiedział co sobie myślała, co planowała. Nie wiedział nic. Od niechcenia rozejrzał się po pomieszczeniu, które nie interesowało go nawet na tyle, by się podniósł, przeszedł, przyjrzał różnym rzeczom, co miał w zwyczaju robić. W normalnej sytuacji, ale nie teraz. Mimo, że nie przypominał sobie, by kiedykolwiek był u niej w mieszkaniu. Nie interesowało go ono. Ale dobrym pytaniem byłoby w takim razie - czy interesowało go cokolwiek?
- Co znaczy zrobiłeś sobie? - Spojrzał na nią i ściągnął nieco brwi. W pierwszej chwili uznał, że podejrzewa go o jakieś próby samobójcze czy akty masochizmu. Nie, nie był na tyle odważny, by coś takiego zrobić. Ale potem coś mu zaświtało w głowie, jakby coś zrozumiał i jedynie wzruszył ramionami. Nawet nie pokręcił głową. Ale nie, nie zrobił sobie nic. Jedynie obijał się od ogrodzeń, ale nic sobie nie uszkodził.
Obserwował ją bez większego zainteresowania, mimo uszu puszczając jej rozkaz, by się rozebrał. Stała przed nim, rozpaliła ogień, wyszła. Nie wiedział gdzie i nie chciał wiedzieć. Jedynie wpatrywał się w tańczące w kominku płomienie ognia. Ale wróciła i ponownie żądała. Chciała czegoś, rozkazywała mu. Czemu wszyscy czegoś od niego chcieli?
- Każdemu facetowi każesz się rozbierać kiedy jest u Ciebie w mieszkaniu? - Spojrzał na nią niby to poważnie, ale gdzieś tam przez twarz przemknęło mu ledwie widoczne rozbawienie. Trochę alkoholu i nietypowa sytuacja. Dzięki temu mógł sobie pozwolić na żarcik. Bo normalnie mu do śmieszków nie było spieszno. Westchnął jednak, po czym wstał i zdjął całe odzienie wierzchnie (płaszcz, szalik). A potem wyszedł z salonu (nieco chwiejnie, ale nadal), by zanieść to do korytarza i powiesić na wieszaczku. Nawet jeżeli protestowała - zrobił to sam. A potem wrócił do salonu, stanął przed nią i patrzył. Nie wiedział co od niego chce.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Florence nie słuchała żadnych protestów. Po prostu wciągnęła Alana do środka. Postawiła na swoim, co zdarzało jej się w sumie dość często odkąd wróciła z Florencji i odzyskała pewność siebie. Mężczyzna dobrze więc zrobił, że swoje marudzenie ograniczył do minimum. Oszczędził sobie i dziewczynie nerwów. Ciemnowłosa i tak była już zdenerwowana. Brat na pewno nie byłby zadowolony, że sprowadziła do mieszkania faceta, ale kurde, już sobie dziś wygłaszała wewnętrzny monolog, że jest dorosła, tak? Poza tym, miała niby zostawić znajomego w takim stanie na ulicy? Mogła co prawda niby zaprowadzić go do jego domu, ale serio, nie wyglądał jakby był w stanie zrobić więcej niż doczłapać się do łóżka i legnąć na nim. Na-ah, nie było opcji by na to pozwoliła.
To wzruszenie ramionami jej nie usatysfakcjonowało. Głupi, pijany. Jak lekarz mógł się doprowadzić do takiego stanu. Przynajmniej faktycznie nie było mu nic poważnego, z tego co zaobserwowała Florence. Korzystając ze swoich szczątkowych umiejętności magimedycznych odnotowała, że Alan najwyraźniej nie był nigdzie ranny.
- Każdego, którego muszę wepchnąć do wanny, bo śmierdzi od niego jak z gorzelni - dziewczyna się nie uśmiechnęła.
Kiedy spoglądała na mężczyznę, serce jej się ściskało. Gdzie podział się tamten fajny chłopak, który później dorósł i stał się niezłym facetem? Wesoły, pomocny, uśmiechnięty, a w pracy tak skupiony, że trzeba mu było wręcz wrzeszczeć do ucha, by się zorientował, że go wołają? Nie sądziła by było to coś błahego, by nagle po prostu ni z tego, ni z owego zaczął się staczać.
Tak bardzo przypominał jej w tej chwili ją samą tuż po śmierci ojca. Kiedy straciła wiarę w świat, w życie. W swoje powołanie jako uzdrowiciela. Kiedy potrafiła przez kilka dni z rzędu siedzieć i bezmyślnie gapić się w ścianę.
Do jej umysłu zakradła się myśl. A im dłużej Florka przypatrywała się Alanowi, tym bardziej skłonna była uwierzyć w to, o czym właśnie pomyślała. Na jej twarzy pojawił się zbolały grymas. Podeszła do mężczyzny i nie przejmując się co ewentualnie pijany Alan może sobie pomyśleć, położyła delikatnie dłoń na jego pokrytym szczeciną policzku.
- Idź się wykąpać, proszę. Dasz radę sam. A ja przygotuję ci coś ciepłego. - nadal nie zamierzała go wypytywać, ani tym bardziej zdradzać tego co przyszło jej do głowy. Na to przyjdzie czas.
To wzruszenie ramionami jej nie usatysfakcjonowało. Głupi, pijany. Jak lekarz mógł się doprowadzić do takiego stanu. Przynajmniej faktycznie nie było mu nic poważnego, z tego co zaobserwowała Florence. Korzystając ze swoich szczątkowych umiejętności magimedycznych odnotowała, że Alan najwyraźniej nie był nigdzie ranny.
- Każdego, którego muszę wepchnąć do wanny, bo śmierdzi od niego jak z gorzelni - dziewczyna się nie uśmiechnęła.
Kiedy spoglądała na mężczyznę, serce jej się ściskało. Gdzie podział się tamten fajny chłopak, który później dorósł i stał się niezłym facetem? Wesoły, pomocny, uśmiechnięty, a w pracy tak skupiony, że trzeba mu było wręcz wrzeszczeć do ucha, by się zorientował, że go wołają? Nie sądziła by było to coś błahego, by nagle po prostu ni z tego, ni z owego zaczął się staczać.
Tak bardzo przypominał jej w tej chwili ją samą tuż po śmierci ojca. Kiedy straciła wiarę w świat, w życie. W swoje powołanie jako uzdrowiciela. Kiedy potrafiła przez kilka dni z rzędu siedzieć i bezmyślnie gapić się w ścianę.
Do jej umysłu zakradła się myśl. A im dłużej Florka przypatrywała się Alanowi, tym bardziej skłonna była uwierzyć w to, o czym właśnie pomyślała. Na jej twarzy pojawił się zbolały grymas. Podeszła do mężczyzny i nie przejmując się co ewentualnie pijany Alan może sobie pomyśleć, położyła delikatnie dłoń na jego pokrytym szczeciną policzku.
- Idź się wykąpać, proszę. Dasz radę sam. A ja przygotuję ci coś ciepłego. - nadal nie zamierzała go wypytywać, ani tym bardziej zdradzać tego co przyszło jej do głowy. Na to przyjdzie czas.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie słuchała protestów, a i on bardzo nie protestował. Niczym łagodny baranek podążał za nią, ale częściowo jakby nie. Z jednej strony był tu, a z drugiej był całkiem nieobecny. Był głupi, zgadza się. Doprowadził się do takiego stanu, który niegdyś, jako lekarz, traktował jak największą głupotę. Alkoholizm, nie dbanie o siebie. Zawsze kpił z tego, uważając, że tak po prostu nie można. A teraz? Stał się takim człowiekiem, jakim nigdy stać się nie chciał. Zaniedbany, zarośnięty, śmierdzący alkoholem i fajkami. A co najgorsze - w ogóle się tym nie przyjmował. No... Może teraz jednak troszeczkę, skoro Florence była blisko. Teraz jednak trochę było mu wstyd. Ale chował to bardzo głęboko wewnątrz siebie.
- Przesadzasz. - Mruknął niby na odczepne. Chciał jeszcze dodać ,,bywało gorzej", ale wolał się nie pogrążać. Od dwóch miesięcy bardzo często bywał w takim stanie. Tylko chwilami miewał "lepsze momenty", które jednak nijak mu się nie podobały. Bo wtedy dopadały go wyrzuty sumienia... i wspomnienia. Więc ponownie sięgał po alkohol. I tak w kółko.
Niemniej jednak posłuchał jej. Początkowo niewzruszony patrzył na nią kiedy się zbliżała i ukrył skrzętnie niepewność i zdziwienie, kiedy przejechała dłonią po jego policzku. Patrzył na nią nieco zamroczony, nieco nieobecny, ale jednak. I milczał. Milczał przez kilka długich sekund, jak gdyby w ogóle jej nie słuchał. Albo jakby nie zamierzał jej posłuchać.
- Nie chcę. - Mruknął, odsuwając się o krok. Ale potem skierował swoje kroki w stronę, jak mniemał, łazienki. Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił się. Na chwilę nieco otrzeźwiał. Dosłownie na sekundkę. - Nie jestem głodny. - Po czym udał się w stronę łazienki. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł, ale alkohol skutecznie zapełniał pustkę w żołądku. Nie czuł głodu, nie czuł potrzeby jedzenia, ani tym bardziej ochoty, by jeść. Ale nie zamierzał katować jej swoim zapachem, jeżeli rzeczywiście tak bardzo śmierdział alkoholem. Jednak coś ze starego, miłego Alana ciągle było obecne. Udał się więc do łazienki, rozejrzał się, dostrzegając tam wszystko to, co było niezbędne. Nie musiał nawet nalewać wody - wszystko było już przygotowane.
Wszedł więc do wanny, do przyjemnie ciepłej, odprężającej wody. Poczuł się błogo, więc z przyjemnością się oddał temu. Siedział w wannie całkiem długo. W pewnym momencie prawie zasnął, ale jednak przebudził się i uznał, że trzeba wychodzić. Więc wyszedł. Otarł się ręcznikiem, ubrał w przygotowane przez Florence ubrania, po czym wyszedł z łazienki, przecierając mokre włosy ręcznikiem. Zdecydowanie były już za długie. Doczłapał się do salonu i stanął przed Florence. Ciepła woda i czas nieco go otrzeźwiły. Spojrzał na Florkę, ale szybko odwrócił wzrok.
- Eee... ten.... dzięki. - Mruknął. Docierało do niego bowiem, iż była duża szansa na to, że nie dotarłby sam do domu. Można powiedzieć, że Florka go uratowała. - A to... - Pociągnął za materiał ubrania, które miał na sobie. - Oddam Ci niedługo.
- Przesadzasz. - Mruknął niby na odczepne. Chciał jeszcze dodać ,,bywało gorzej", ale wolał się nie pogrążać. Od dwóch miesięcy bardzo często bywał w takim stanie. Tylko chwilami miewał "lepsze momenty", które jednak nijak mu się nie podobały. Bo wtedy dopadały go wyrzuty sumienia... i wspomnienia. Więc ponownie sięgał po alkohol. I tak w kółko.
Niemniej jednak posłuchał jej. Początkowo niewzruszony patrzył na nią kiedy się zbliżała i ukrył skrzętnie niepewność i zdziwienie, kiedy przejechała dłonią po jego policzku. Patrzył na nią nieco zamroczony, nieco nieobecny, ale jednak. I milczał. Milczał przez kilka długich sekund, jak gdyby w ogóle jej nie słuchał. Albo jakby nie zamierzał jej posłuchać.
- Nie chcę. - Mruknął, odsuwając się o krok. Ale potem skierował swoje kroki w stronę, jak mniemał, łazienki. Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił się. Na chwilę nieco otrzeźwiał. Dosłownie na sekundkę. - Nie jestem głodny. - Po czym udał się w stronę łazienki. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł, ale alkohol skutecznie zapełniał pustkę w żołądku. Nie czuł głodu, nie czuł potrzeby jedzenia, ani tym bardziej ochoty, by jeść. Ale nie zamierzał katować jej swoim zapachem, jeżeli rzeczywiście tak bardzo śmierdział alkoholem. Jednak coś ze starego, miłego Alana ciągle było obecne. Udał się więc do łazienki, rozejrzał się, dostrzegając tam wszystko to, co było niezbędne. Nie musiał nawet nalewać wody - wszystko było już przygotowane.
Wszedł więc do wanny, do przyjemnie ciepłej, odprężającej wody. Poczuł się błogo, więc z przyjemnością się oddał temu. Siedział w wannie całkiem długo. W pewnym momencie prawie zasnął, ale jednak przebudził się i uznał, że trzeba wychodzić. Więc wyszedł. Otarł się ręcznikiem, ubrał w przygotowane przez Florence ubrania, po czym wyszedł z łazienki, przecierając mokre włosy ręcznikiem. Zdecydowanie były już za długie. Doczłapał się do salonu i stanął przed Florence. Ciepła woda i czas nieco go otrzeźwiły. Spojrzał na Florkę, ale szybko odwrócił wzrok.
- Eee... ten.... dzięki. - Mruknął. Docierało do niego bowiem, iż była duża szansa na to, że nie dotarłby sam do domu. Można powiedzieć, że Florka go uratowała. - A to... - Pociągnął za materiał ubrania, które miał na sobie. - Oddam Ci niedługo.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może odrobinkę przesadzała z tym zapachem. Nie śmierdziało od niego AŻ TAK bardzo, niemniej pięknych woni też wokół siebie nie roztaczał. Z resztą, jeśli miała go doprowadzić do porządku to przecież kąpiel była pierwszym krokiem ku temu.
Gdyby Flo wiedziała, że taki stan trwał już od dłuższego czasu, na pewno by się wściekła. Chociaż na dobrą sprawę... mogła się spróbować tego sama domyślić. Powodu jego zniknięcia. I że traktował siebie w tak paskudny sposób od samego początku, gdy tylko przestał dawać znaki życia. Gdy przestał odwiedzać lodziarnię. A jeśli miała rację... Obiecała sobie w duchu, że jeśli jej domysły są prawdziwe, ze się potwierdzą. To ona mu pomoże. W końcu takie chwile wyjątkowo trudno przeżywać w samotności. Wiedziała o tym. Z doświadczenia przecież. Ale ona miała Floreana. A czy był ktoś, kto próbował wesprzeć Alana? Kto starał się przywrócić blask w tych zgasłych, mętnych oczach?
Przechyliła lekko głowę, zdobywając się na bardzo delikatny grymas, który chyba miał być uśmiechem. Nie zważając na słowa mężczyzny, poszła do kuchni by sprawdzić czy zupa, którą ugotowała wczoraj nadal stoi na kuchence. Stała. Florence odgrzała ją więc i rozlała do dwóch misek. Przyniosła też dzban z wodą. Zamierzała porządnie napoić mężczyznę przed zagonieniem go do łóżka. To tak na początek.
Gdy on się kąpał, przygotowała mu posłanie na kanapie w pokoju, tak jak wcześniej planowała. Sama usiadła w fotelu i wyciągnęła jedną z książek które zostały jej po ojcu. Zagłębiła się w lekturze. Gdy Alan za długo nie wracał, zapukała. Prawdopodobnie to właśnie obudziło mężczyznę, który niemal nie zasnął w wannie.
- Florean i tak rzadko je nosi, nie przejmuj się nimi - nie chodziło o to, że chciała mu dać te ubrania. Bardziej o to, że nie musiał się spieszyć z ich zwrotem. - A teraz chodź i zjedz. Nie przyjmuję marudzenia i odmowy. Inaczej najpierw cię spertyfikuję, wleję zupę siłą a potem użyję na tobie Fae Feli i pójdę spać.
Wskazała parującą miskę. Sama zdążyła się też przebrać w nieco luźniejsze ubrania niż te, w których była na mieście. Różdżkę założyła sobie za ucho.
Gdyby Flo wiedziała, że taki stan trwał już od dłuższego czasu, na pewno by się wściekła. Chociaż na dobrą sprawę... mogła się spróbować tego sama domyślić. Powodu jego zniknięcia. I że traktował siebie w tak paskudny sposób od samego początku, gdy tylko przestał dawać znaki życia. Gdy przestał odwiedzać lodziarnię. A jeśli miała rację... Obiecała sobie w duchu, że jeśli jej domysły są prawdziwe, ze się potwierdzą. To ona mu pomoże. W końcu takie chwile wyjątkowo trudno przeżywać w samotności. Wiedziała o tym. Z doświadczenia przecież. Ale ona miała Floreana. A czy był ktoś, kto próbował wesprzeć Alana? Kto starał się przywrócić blask w tych zgasłych, mętnych oczach?
Przechyliła lekko głowę, zdobywając się na bardzo delikatny grymas, który chyba miał być uśmiechem. Nie zważając na słowa mężczyzny, poszła do kuchni by sprawdzić czy zupa, którą ugotowała wczoraj nadal stoi na kuchence. Stała. Florence odgrzała ją więc i rozlała do dwóch misek. Przyniosła też dzban z wodą. Zamierzała porządnie napoić mężczyznę przed zagonieniem go do łóżka. To tak na początek.
Gdy on się kąpał, przygotowała mu posłanie na kanapie w pokoju, tak jak wcześniej planowała. Sama usiadła w fotelu i wyciągnęła jedną z książek które zostały jej po ojcu. Zagłębiła się w lekturze. Gdy Alan za długo nie wracał, zapukała. Prawdopodobnie to właśnie obudziło mężczyznę, który niemal nie zasnął w wannie.
- Florean i tak rzadko je nosi, nie przejmuj się nimi - nie chodziło o to, że chciała mu dać te ubrania. Bardziej o to, że nie musiał się spieszyć z ich zwrotem. - A teraz chodź i zjedz. Nie przyjmuję marudzenia i odmowy. Inaczej najpierw cię spertyfikuję, wleję zupę siłą a potem użyję na tobie Fae Feli i pójdę spać.
Wskazała parującą miskę. Sama zdążyła się też przebrać w nieco luźniejsze ubrania niż te, w których była na mieście. Różdżkę założyła sobie za ucho.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Domyślał się, że nie do końca go posłucha z tym jedzeniem. Wydawała się być bardzo zdeterminowana do tego, aby mu pomóc. By się nim zająć. I to nie tak, że tego nie doceniał. Po prostu uważał to za niepotrzebne. Zawsze stawiał swoją osobę na drugim stopniu. Tyle, że teraz stawiał siebie jeszcze niżej. Na trzecim? Czwartym? Ósmym? Cóż, zależy ile było stopni. W głębi duszy był jej wdzięczny i choć nie było to po nim widoczne i choć on sam odpychał od siebie tę myśl dość zawzięcie - potrzebował tego. Tego promyczka, który Florence próbowała rozpalić w nim na nowo. Sam nie potrafił, ale z czyjąś pomocą? Kto wie.
Nie zdziwił się, że pukała. Może myślała, że zwiał? A może utopił się? Całe szczęście - nic z tych rzeczy. Nie zamierzał ani uciekać (to byłoby głupie), ani się topić (to było zbyt odważne). Po prostu zasnął, do czego przyczynił się również alkohol krążący w jego krwi. Albo raczej był jedną z głównych przyczyn. Co było drugą? Cóż... Brak zwyczajnego, zdrowego snu. Jeżeli spał trzeźwy - nie spał w ogóle. Sypiał więc głównie po wcześniejszym wlaniu w siebie sporych ilości trunku. Tak czy siak - przebudził się. A potem, jak już wiemy, wyszedł z wanny, ogarnął się i udał do salonu. Salonu, w którym od razu uderzył go zapach jedzenia. Ech, Florka. A mówił Ci, że nie chce...
Właściwie to już zamierzał rozpocząć marudzenie. Nim jednak zdążył chociażby otworzyć usta, został potraktowany groźbą. Poważną groźbą. Niewybaczalną groźbą. Czy powinien wezwać kogoś, kto mógłby zabrać tę okrutną wiedźmę do Azkabanu? No bo jak to tak brokat?!
- Dobrze, zjem. - Mruknął niby od niechcenia. Gdzieś jednak po jego twarzy przemknęło rozbawienie. Jeden z kącików ust uniósł się w górę nieznacznie, ledwie widocznie. Nikt nie potrafiłby się nie zaśmiać z jej słów. Czy taki był jej cel?
- Najpierw karzesz mi się rozbierać, potem grozisz brokatem. Jesteś niesamowita. - Bąknął jeszcze, jakby do siebie, kiedy akurat był odwrócony do niej tyłem. Usiadł na kanapie i sięgnął po miskę z zupą, za którą zabrał się niezbyt chętnie. To nie tak, że było niedobre. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł coś równie smacznego. Problem był taki, że nie miał apetytu. Głównie więc brodził łyżeczką w misce, co jakiś czas jedynie wkładając sobie odrobinę zupy do ust.
- Dlaczego mnie tu zaciągnęłaś? Po co Ci w mieszkaniu pijany, śmierdzący, nieogolony facet?
Nie patrzył na nią tylko dalej, zawzięcie brodził tą łyżeczką w misce. Wlepiał w nią spojrzenie jakby była najbardziej interesującą rzeczą na ziemi.
Nie zdziwił się, że pukała. Może myślała, że zwiał? A może utopił się? Całe szczęście - nic z tych rzeczy. Nie zamierzał ani uciekać (to byłoby głupie), ani się topić (to było zbyt odważne). Po prostu zasnął, do czego przyczynił się również alkohol krążący w jego krwi. Albo raczej był jedną z głównych przyczyn. Co było drugą? Cóż... Brak zwyczajnego, zdrowego snu. Jeżeli spał trzeźwy - nie spał w ogóle. Sypiał więc głównie po wcześniejszym wlaniu w siebie sporych ilości trunku. Tak czy siak - przebudził się. A potem, jak już wiemy, wyszedł z wanny, ogarnął się i udał do salonu. Salonu, w którym od razu uderzył go zapach jedzenia. Ech, Florka. A mówił Ci, że nie chce...
Właściwie to już zamierzał rozpocząć marudzenie. Nim jednak zdążył chociażby otworzyć usta, został potraktowany groźbą. Poważną groźbą. Niewybaczalną groźbą. Czy powinien wezwać kogoś, kto mógłby zabrać tę okrutną wiedźmę do Azkabanu? No bo jak to tak brokat?!
- Dobrze, zjem. - Mruknął niby od niechcenia. Gdzieś jednak po jego twarzy przemknęło rozbawienie. Jeden z kącików ust uniósł się w górę nieznacznie, ledwie widocznie. Nikt nie potrafiłby się nie zaśmiać z jej słów. Czy taki był jej cel?
- Najpierw karzesz mi się rozbierać, potem grozisz brokatem. Jesteś niesamowita. - Bąknął jeszcze, jakby do siebie, kiedy akurat był odwrócony do niej tyłem. Usiadł na kanapie i sięgnął po miskę z zupą, za którą zabrał się niezbyt chętnie. To nie tak, że było niedobre. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł coś równie smacznego. Problem był taki, że nie miał apetytu. Głównie więc brodził łyżeczką w misce, co jakiś czas jedynie wkładając sobie odrobinę zupy do ust.
- Dlaczego mnie tu zaciągnęłaś? Po co Ci w mieszkaniu pijany, śmierdzący, nieogolony facet?
Nie patrzył na nią tylko dalej, zawzięcie brodził tą łyżeczką w misce. Wlepiał w nią spojrzenie jakby była najbardziej interesującą rzeczą na ziemi.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Guzik ją obchodziło, że nie chce. Jeśli miał nadawać się ponownie do tego, by płonęła w nim iskra, a może z czasem nawet duży płomień, potrzebował odzyskać siły. Jedzenie zaliczało się do tych elementów, których nie można było niestety pominąć. A chociaż Florka nie mogła mieć pewności, podejrzewała, że mężczyzna nie odżywiał się prawidłowo przez ostatni czas. Niestety, ale przypadki zapijania głodu, zmęczenia i smutków większości były takie same albo bardzo podobne. Dziś więc to Alan był pacjentem. A Florka miała się wcielić w rolę lekarza.
Na twarzy dziewczyny także pojawił się delikatny uśmiech. No... trzeba przyznać, że to jej wyszło. Była z siebie tym bardziej zadowolona że Alan posłuchał i jednak zamierzał zabrać się za zupę. Nawet jeśli bardzo niechętnie. No, ale jeśli trzeba będzie, zawsze Florka mogła go pokarmić. Trochę to by było zawstydzające, zapewne i dla niego i dla niej, niemniej była gotowa na takie poświęcenie. Miał zjeść i tyle. Jedną miskę zupy.
- Później mi będziesz dziękować za te groźby - powiedziała, odkładając swoją książkę. Sobie też wcześniej nalała zupy, czekała ze zjedzeniem aż mężczyzna wróci. Zabrała się więc za jedzenie. Liczyła, że wcinając w towarzystwie Alan chętniej zje. Oczywiście nie wypaliło to w takim stopniu w jakim by chciała. Kiedy dziewczyna już prawie skończyła, on ledwo uszczknął swoją porcję. A i tak nalała mu mniej! Niemniej miała zamiar być nieugięta. Jedna miska. Cała.
- A myślisz, że mogłabym spać, po tym, jak zobaczyłam cię zalanego na środku ulicy? -odpowiedziała, odstawiając pustą miskę na blat. Pochyliła sie do przodu, zerkając na mężczyznę, mimo że on na nia nie patrzył. Cóż, nie był zalany w trupa, ale to wcale nie znaczyło, że jest z nim dobrze. Teraz kiedy był czysty i przy jasnym świetle lampy mogła bez trudu dostrzec więcej szczegółów jego wyglądu - zapadnięte, zarośnięte policzki, podkrążone oczy, szara skóra, wystający obojczyk. W ogóle ubranie Floreana dość na nim wisiało a przecież jej brat nie był grubaskiem. Zdecydowanie trzeba będzie Alana odkarmić.
- Kiedy mi było bardzo źle, zajął się mną Florek. - powiedziała nagle, patrząc prosto na mężczyznę. Nie wiedziała, czy teraz doceniał jej pomoc i słowa. Wiedziała za to, że nie może go teraz zostawić, a jeśli jej się powiedzie, on doceni to później. - Jeśli by tego nie zrobił, może też w końcu ktoś spotkałby mnie zalaną na środku ulicy.
Na twarzy dziewczyny także pojawił się delikatny uśmiech. No... trzeba przyznać, że to jej wyszło. Była z siebie tym bardziej zadowolona że Alan posłuchał i jednak zamierzał zabrać się za zupę. Nawet jeśli bardzo niechętnie. No, ale jeśli trzeba będzie, zawsze Florka mogła go pokarmić. Trochę to by było zawstydzające, zapewne i dla niego i dla niej, niemniej była gotowa na takie poświęcenie. Miał zjeść i tyle. Jedną miskę zupy.
- Później mi będziesz dziękować za te groźby - powiedziała, odkładając swoją książkę. Sobie też wcześniej nalała zupy, czekała ze zjedzeniem aż mężczyzna wróci. Zabrała się więc za jedzenie. Liczyła, że wcinając w towarzystwie Alan chętniej zje. Oczywiście nie wypaliło to w takim stopniu w jakim by chciała. Kiedy dziewczyna już prawie skończyła, on ledwo uszczknął swoją porcję. A i tak nalała mu mniej! Niemniej miała zamiar być nieugięta. Jedna miska. Cała.
- A myślisz, że mogłabym spać, po tym, jak zobaczyłam cię zalanego na środku ulicy? -odpowiedziała, odstawiając pustą miskę na blat. Pochyliła sie do przodu, zerkając na mężczyznę, mimo że on na nia nie patrzył. Cóż, nie był zalany w trupa, ale to wcale nie znaczyło, że jest z nim dobrze. Teraz kiedy był czysty i przy jasnym świetle lampy mogła bez trudu dostrzec więcej szczegółów jego wyglądu - zapadnięte, zarośnięte policzki, podkrążone oczy, szara skóra, wystający obojczyk. W ogóle ubranie Floreana dość na nim wisiało a przecież jej brat nie był grubaskiem. Zdecydowanie trzeba będzie Alana odkarmić.
- Kiedy mi było bardzo źle, zajął się mną Florek. - powiedziała nagle, patrząc prosto na mężczyznę. Nie wiedziała, czy teraz doceniał jej pomoc i słowa. Wiedziała za to, że nie może go teraz zostawić, a jeśli jej się powiedzie, on doceni to później. - Jeśli by tego nie zrobił, może też w końcu ktoś spotkałby mnie zalaną na środku ulicy.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Być może miała rację. Być może kiedyś będzie jej dziękować, całując ją po rękach za to, co dla niego zrobiła. Ale teraz tego nie wiedział. Nie potrafił stwierdzić czy to, co mówiła miało się sprawdzić i czy rzeczywiście niedługo będzie jej wdzięczny. Choć nie miał powodów do tego, aby nie być. Teraz jednak nie potrafił myśleć inaczej niż jedynie w pesymistyczny sposób. Jego oczy były zamglone nie tylko przez alkohol, ale także przez ciężar, który spoczywał na jego barkach. Teraz widział wszystko jedynie w czarnych kolorach. Ale Florka najwyraźniej zamierzała pomóc mu. Zdejmując z jego pleców cegiełkę po cegiełce.
Nie odpowiedział więc nic, jedynie dalej zawzięcie wlepiając wzrok w miskę, którą trzymał w dłoniach. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, iż była bardzo, bardzo ciepła i lekko parzyła go w dłonie. Może lepiej? Może dzięki temu udawało mu się odzyskiwać trzeźwość umysłu, którą wcześniej zabrał mu alkohol. Powolutku, niepospiesznie mgła z jego głowy znikała. Było jej jeszcze sporo, ale nadal było lepiej niż w momencie, gdy Florence spotkała go szlajającego się po losowych miejscach ulicy Pokątnej. Próbującego dotrzeć do domu, ale wielce prawdopodobnie do tego wcale nie zdolnego.
Na kolejne pytanie również nie odpowiedział. Jednak mogłoby się zdawać, że skulił się jedynie jeszcze bardziej. Wiedział, że nie potrafiłaby. On też by nie potrafił. Dlatego niegdyś, gdy razem przesiadywali nad książkami magomedycznymi, uważał ją za dobrą, miłą dziewczynę. W pewien sposób była podobna do niego. Oczywiście - nie obecnego niego. Lepiej, aby nigdy nie upodobniała się do Alana, którego widziała w tym momencie, w swoim mieszkaniu.
Kiedy opowiedziała mu o swoim bracie, który ją wspierał - nie zapytał o to, co ją doprowadziło do tego stanu. Wiedział o śmierci jej matki, ale nie wiedział o śmierci jej ojca. Powinien zapytać, czuł to. Jednak nie był w stanie. Choć zwykle był niesamowicie empatyczny, teraz nie potrafił myśleć o cudzych problemach, bo jego własne przytłaczały go zbyt bardzo. Choć było to egoistyczne, nie obchodziło go to w tej chwili. Lecz gdyby powiedziała mu to w normalnej sytuacji - z pewnością usłyszałaby to pytanie. Zamiast tego milczał. Milczał przez dłuższą chwilę, wlewając w siebie powolnie zupę. Nie odzywał się, powoli porządkując swoje myśli. Albo przynajmniej próbując.
- Pamiętasz... - Zaczął niepewnie. I znowu zamilkł, jakby nie pewny czy chce jej o tym mówić. Ale czuł, że należą jej się wyjaśnienia. Za to, co dla niego zrobiła, za to jak bardzo się starała i martwiła. Choć nie bardzo chciał o tym wszystkim mówić. Dwa miesiące, a z jego ran ciągle sączyła się krew. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy kiedyś o tym dlaczego chcemy zostać medykami? Oboje mieliśmy ten sam powód. - Odchrząknął jakąś niewidzialną gulę, która ciążyła mu i powodowała, że jego głos nie brzmiał naturalnie. - No więc mój powód umarł dwa miesiące temu. Zostałem sam. - Nie był pewien czy powinien o tym mówić. Jej również zmarła matka, a mimo to kontynuowała naukę. Czy powinien użalać się nad sobą i doprowadzać do takiego stanu. Czuł ogromne wyrzuty sumienia, lecz jednocześnie usprawiedliwiał siebie przed samym sobą. Powtarzał sobie, że dla niego wszystko to było dużo boleśniejsze. Został sam. Bez matki, bez ojca, bez rodzeństwa. Posiadał jedynie kuzynostwo, które miało już własne życia. Ale najgorsze było to, że jego życiowym celem, największym marzeniem było odnalezienie lekarstwa na chorobę matki. Teraz nie widział już w nim najmniejszego sensu i powodu po to, by budzić się co dzień rano.
Milcząc wbijał zaciekle wzrok w trzymaną w dłoniach miskę. Nagle jednak wstał, macając kieszenie.
- Mogę zapalić? - Mruknął i nie zważając na odpowiedź, odnalazł swoje brudne ubrania, skąd wyjął nową paczkę. Otworzył ją, wyjął papierosa i stanął przy otwartym oknie. Palił, opierając się o parapet, aby jak najmniej dymu wleciało do mieszkania. Zawsze palił gdy czuł, że coś wymyka mu się spod kontroli.
Nie odpowiedział więc nic, jedynie dalej zawzięcie wlepiając wzrok w miskę, którą trzymał w dłoniach. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, iż była bardzo, bardzo ciepła i lekko parzyła go w dłonie. Może lepiej? Może dzięki temu udawało mu się odzyskiwać trzeźwość umysłu, którą wcześniej zabrał mu alkohol. Powolutku, niepospiesznie mgła z jego głowy znikała. Było jej jeszcze sporo, ale nadal było lepiej niż w momencie, gdy Florence spotkała go szlajającego się po losowych miejscach ulicy Pokątnej. Próbującego dotrzeć do domu, ale wielce prawdopodobnie do tego wcale nie zdolnego.
Na kolejne pytanie również nie odpowiedział. Jednak mogłoby się zdawać, że skulił się jedynie jeszcze bardziej. Wiedział, że nie potrafiłaby. On też by nie potrafił. Dlatego niegdyś, gdy razem przesiadywali nad książkami magomedycznymi, uważał ją za dobrą, miłą dziewczynę. W pewien sposób była podobna do niego. Oczywiście - nie obecnego niego. Lepiej, aby nigdy nie upodobniała się do Alana, którego widziała w tym momencie, w swoim mieszkaniu.
Kiedy opowiedziała mu o swoim bracie, który ją wspierał - nie zapytał o to, co ją doprowadziło do tego stanu. Wiedział o śmierci jej matki, ale nie wiedział o śmierci jej ojca. Powinien zapytać, czuł to. Jednak nie był w stanie. Choć zwykle był niesamowicie empatyczny, teraz nie potrafił myśleć o cudzych problemach, bo jego własne przytłaczały go zbyt bardzo. Choć było to egoistyczne, nie obchodziło go to w tej chwili. Lecz gdyby powiedziała mu to w normalnej sytuacji - z pewnością usłyszałaby to pytanie. Zamiast tego milczał. Milczał przez dłuższą chwilę, wlewając w siebie powolnie zupę. Nie odzywał się, powoli porządkując swoje myśli. Albo przynajmniej próbując.
- Pamiętasz... - Zaczął niepewnie. I znowu zamilkł, jakby nie pewny czy chce jej o tym mówić. Ale czuł, że należą jej się wyjaśnienia. Za to, co dla niego zrobiła, za to jak bardzo się starała i martwiła. Choć nie bardzo chciał o tym wszystkim mówić. Dwa miesiące, a z jego ran ciągle sączyła się krew. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy kiedyś o tym dlaczego chcemy zostać medykami? Oboje mieliśmy ten sam powód. - Odchrząknął jakąś niewidzialną gulę, która ciążyła mu i powodowała, że jego głos nie brzmiał naturalnie. - No więc mój powód umarł dwa miesiące temu. Zostałem sam. - Nie był pewien czy powinien o tym mówić. Jej również zmarła matka, a mimo to kontynuowała naukę. Czy powinien użalać się nad sobą i doprowadzać do takiego stanu. Czuł ogromne wyrzuty sumienia, lecz jednocześnie usprawiedliwiał siebie przed samym sobą. Powtarzał sobie, że dla niego wszystko to było dużo boleśniejsze. Został sam. Bez matki, bez ojca, bez rodzeństwa. Posiadał jedynie kuzynostwo, które miało już własne życia. Ale najgorsze było to, że jego życiowym celem, największym marzeniem było odnalezienie lekarstwa na chorobę matki. Teraz nie widział już w nim najmniejszego sensu i powodu po to, by budzić się co dzień rano.
Milcząc wbijał zaciekle wzrok w trzymaną w dłoniach miskę. Nagle jednak wstał, macając kieszenie.
- Mogę zapalić? - Mruknął i nie zważając na odpowiedź, odnalazł swoje brudne ubrania, skąd wyjął nową paczkę. Otworzył ją, wyjął papierosa i stanął przy otwartym oknie. Palił, opierając się o parapet, aby jak najmniej dymu wleciało do mieszkania. Zawsze palił gdy czuł, że coś wymyka mu się spod kontroli.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oczywiście, że nie wiedział o jej ojcu. Nigdy mu przecież nie powiedziała. W sumie, kiedy teraz na to spojrzeć, to zachowała się trochę tak jak on niedawno. Po prostu - kiedy wszystko się wydarzyło, uciekła. Od codzienności, od życia, od siebie. Rzuciła wszystko co wiązało się z "normalnym funkcjonowaniem", jak to by ktoś mógł określić. Rzuciła staż, niemal zerwała wszystkie kontakty z ludźmi, zamknęła się w domu. I to właśnie wtedy brat się nią zajął. Gdyby nie on, wtedy prawdopodobnie stałoby się tak, jak powiedziała - skończyłaby pijana w rynsztoku, może straciłaby całkiem dom. Kto wie?
Nie oczekiwała jednak, że Alan zapyta o to i będzie wysłuchiwał jej historii. Po pierwsze, dlatego że widziała przecież, że miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie. Co innego zakryło teraz ciemną kotarą jego umysł. Musiałaby być naprawdę ekstremalną egoistką, gdyby oczekiwała, że on zacznie wypytywać o jej problemy, zmagając się z własnymi! A po drugie - to mimo wszystko nadal bolało. Minęły już grubo ponad dwa lata, prawie trzy w sumie. Ale chociaż jej rana po tamtych wydarzeniach już nie krwawiła, pozostała blizna. Taka, która reagowała bólem, ilekroć się jej dotknęło.
Powiedziała to bardziej w nadziei, że Alan jej nie odtrąci. Że nie każe jej zostawić się w spokoju i po prostu dać pić więcej, aż znów nie będzie pamiętał swojego problemu. A ona nie mogła na to pozwolić. Nie byli może co prawda przyjaciółmi, niemniej Alan był dla niej osobą dość istotną. Odegrał w jej historii swoją rolę i chociaż nie poszła dalej ścieżką uzdrowiciela, umiejętności, które dzięki niemu nabyła służyły jej po dziś dzień i bardzo przydawały się także w karierze wytwórczyni lodów. Nie mogła go więc zostawić na pastwę losu i alkoholu. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w lustrze w oczy.
Kiedy więc w końcu mężczyzna odezwał się i najwyraźniej postanowił wyjawić jej powód swojego zaniedbania, ucieszyła się w duchu. Odniosła minimalne zwycięstwo. Jak długo trzymał w sobie swoje zmartwienia? W duchu bardzo liczyła na to, że to co powie jej mężczyzna, nie będzie się pokrywało z tym, co wcześniej przyszło jej do głowy. Kiedy jednak jego słowa niemal w całości pokryły się z jej domysłami, zmroziło ją.
- Och, Alan... - zaczęła cicho, ale zaraz umilkła.
Nie miała zamiaru powtarzać pustych frazesów w stylu "Tak mi przykro" albo "Rozumiem co czujesz". Nic nie znaczyły. Chociaż ten ostatni akurat był prawdziwy aż do bólu.
Pamiętała jego matkę. Wspominał o niej dość często, a jeden raz nawet Flo ją spotkała. Wydała jej się bardzo sympatyczną kobietą. Strata takiego ciepłego słońca, które na dodatek było dla ciebie jedyną bliską osobą musiała być straszne. Flo miała o tyle szczęście, że gdy umarła jej matka, został jej ojciec i brat... Dużo ciężej było jednak przyjąć niemal na raz dwa takie ciosy. Jakoś jednak z Floreanem przetrwali, a dziewczyna dziękowała za to każdego dnia.
Spojrzała na niego z prawdziwym współczuciem w oczach. Skinęła jedynie głową, kiedy zapragnął zapalić. Po chwili wstała i sama przysunęła się do okna. Tak bardzo przypominał jej w tej chwili ją samą przed dwoma laty...
Ignorując smród papierosów, podeszła do niego i stanęła obok. Oparła się delikatnie o niego ramieniem. Nie patrzyła na niego. Zerkała przed siebie, w dal. Na oświetlone światłem latarni ulice. Na niedobitki ludzi spieszących do domu.
- Wiem jak to boli. - odezwała się w końcu. Może jednak powinna mu powiedzieć, że przeżyła podobna historię. Może gdyby pokazała mu na swoim przykładzie, że z tego da się podnieść, znów stanąć na własnych nogach...?
Spojrzała na niego zaszklonymi oczami. Zamrugała szybko kilka razy by doprowadzić się do porządku. Zalał ją smutek. Naprawdę wiedziała, jak to boli. Ten ból powrócił do niej teraz, przyszedł razem z głębokim współczuciem dla mężczyzny.
- Ja też kiedyś straciłam swój powód. - zagryzła wargę - Ale przecież... przecież oni by tego nie chcieli.
Nie oczekiwała jednak, że Alan zapyta o to i będzie wysłuchiwał jej historii. Po pierwsze, dlatego że widziała przecież, że miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie. Co innego zakryło teraz ciemną kotarą jego umysł. Musiałaby być naprawdę ekstremalną egoistką, gdyby oczekiwała, że on zacznie wypytywać o jej problemy, zmagając się z własnymi! A po drugie - to mimo wszystko nadal bolało. Minęły już grubo ponad dwa lata, prawie trzy w sumie. Ale chociaż jej rana po tamtych wydarzeniach już nie krwawiła, pozostała blizna. Taka, która reagowała bólem, ilekroć się jej dotknęło.
Powiedziała to bardziej w nadziei, że Alan jej nie odtrąci. Że nie każe jej zostawić się w spokoju i po prostu dać pić więcej, aż znów nie będzie pamiętał swojego problemu. A ona nie mogła na to pozwolić. Nie byli może co prawda przyjaciółmi, niemniej Alan był dla niej osobą dość istotną. Odegrał w jej historii swoją rolę i chociaż nie poszła dalej ścieżką uzdrowiciela, umiejętności, które dzięki niemu nabyła służyły jej po dziś dzień i bardzo przydawały się także w karierze wytwórczyni lodów. Nie mogła go więc zostawić na pastwę losu i alkoholu. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w lustrze w oczy.
Kiedy więc w końcu mężczyzna odezwał się i najwyraźniej postanowił wyjawić jej powód swojego zaniedbania, ucieszyła się w duchu. Odniosła minimalne zwycięstwo. Jak długo trzymał w sobie swoje zmartwienia? W duchu bardzo liczyła na to, że to co powie jej mężczyzna, nie będzie się pokrywało z tym, co wcześniej przyszło jej do głowy. Kiedy jednak jego słowa niemal w całości pokryły się z jej domysłami, zmroziło ją.
- Och, Alan... - zaczęła cicho, ale zaraz umilkła.
Nie miała zamiaru powtarzać pustych frazesów w stylu "Tak mi przykro" albo "Rozumiem co czujesz". Nic nie znaczyły. Chociaż ten ostatni akurat był prawdziwy aż do bólu.
Pamiętała jego matkę. Wspominał o niej dość często, a jeden raz nawet Flo ją spotkała. Wydała jej się bardzo sympatyczną kobietą. Strata takiego ciepłego słońca, które na dodatek było dla ciebie jedyną bliską osobą musiała być straszne. Flo miała o tyle szczęście, że gdy umarła jej matka, został jej ojciec i brat... Dużo ciężej było jednak przyjąć niemal na raz dwa takie ciosy. Jakoś jednak z Floreanem przetrwali, a dziewczyna dziękowała za to każdego dnia.
Spojrzała na niego z prawdziwym współczuciem w oczach. Skinęła jedynie głową, kiedy zapragnął zapalić. Po chwili wstała i sama przysunęła się do okna. Tak bardzo przypominał jej w tej chwili ją samą przed dwoma laty...
Ignorując smród papierosów, podeszła do niego i stanęła obok. Oparła się delikatnie o niego ramieniem. Nie patrzyła na niego. Zerkała przed siebie, w dal. Na oświetlone światłem latarni ulice. Na niedobitki ludzi spieszących do domu.
- Wiem jak to boli. - odezwała się w końcu. Może jednak powinna mu powiedzieć, że przeżyła podobna historię. Może gdyby pokazała mu na swoim przykładzie, że z tego da się podnieść, znów stanąć na własnych nogach...?
Spojrzała na niego zaszklonymi oczami. Zamrugała szybko kilka razy by doprowadzić się do porządku. Zalał ją smutek. Naprawdę wiedziała, jak to boli. Ten ból powrócił do niej teraz, przyszedł razem z głębokim współczuciem dla mężczyzny.
- Ja też kiedyś straciłam swój powód. - zagryzła wargę - Ale przecież... przecież oni by tego nie chcieli.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czuł nieprzyjemny uścisk w żołądku. I na gardle, jak gdyby ktoś złapał go za szyję i ścisnął na niej ręce. Ta sytuacja wykańczała go. Dosłownie i w przenośni. Potrzebował wyciszenia i spokoju, które dawały papierosy. Dlatego potrzebował zapalić. Miał nadzieję, że zrozumie i nie wykopie go z mieszkania. I tym razem nadzieja go nie zawiodła, bowiem Florence go nie wyrzuciła. Zamiast tego po prostu stanęła przy nim i była. A on to bardzo doceniał. Tak bardzo, że nawet się tego nie spodziewała. Tak samo jak doceniał fakt, iż odpuściła sobie zbędne formułki. Przykro mi, współczuję i tak dalej... Ile razy słyszał to na pogrzebie, kiedy stał i wpatrywał się w dół w ziemi, w drewnianą skrzynkę, a potem wielki kopiec z małym pomniczkiem. Miał wtedy wrażenie, że umiera na stojąco. I błagał wtedy tylko o to, by rzeczywiście umrzeć. Gorycz została. Było jej jeszcze bardzo, bardzo wiele. I Florence była tego świadoma.
Nie odsuwał się, kiedy lekko się o niego oparła. Pozwolił jej na to, nie widząc w tym niczego złego. Po prostu palił. Wpuszczał dym tytoniowy do swoich płuc, a resztki wypuszczał z ust. Dym papierosa mieszał się z obłoczkiem wywołanym różnicą temperatur. Obserwował to bez większego zainteresowania. Zupełnie tak, jakby to była jedyna rzecz w zasięgu jego wzroku. Odsunął się dopiero po chwili, gdy papieros już się skończył. Postanowił zakończyć tylko na jednym. Nie chciał, aby jej mieszkanie cuchnęło potem fajkami. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić.
No tak. Wiedziała jak to boli. Przecież ona również straciła matkę. Nie miał pojęcia, że straciła także i ojca, ale wierzył jej, że choć trochę go rozumiała. Może dlatego tak bardzo dodawała mu otuchy swoją obecnością? Była lepszym lekarstwem niż papierosy. Ale wciąż gorszym od alkoholu, który pozwalał całkowicie zapomnieć.
- Wiem, że by tego nie chcieli, Florence. Powtarzam to sobie za każdym razem kiedy tylko mój umysł jest na tyle trzeźwy, aby podsunąć mi tę myśl. Ale potem przychodzi kryzys i... - Nie dokończył. Alkohol? Papierosy? Ponowne staczanie się? Tak, to o to chodziło, ale nie chciał mówić tego na głos. - Czuję, że jestem sam, Florence. Moją jedyną rodziną są kuzynki, które mają własne życie. Jedna wyszła za mąż, druga podróżuje. A ja nie wiem co mam ze sobą zrobić. - Zaczynał się stopniowo otwierać, stopniowo mówić coraz więcej i coraz... trzeźwiej? Przetarł zmęczone, podkrążone oczy. Zamknął okno i odsunął się od niego.
Nie odsuwał się, kiedy lekko się o niego oparła. Pozwolił jej na to, nie widząc w tym niczego złego. Po prostu palił. Wpuszczał dym tytoniowy do swoich płuc, a resztki wypuszczał z ust. Dym papierosa mieszał się z obłoczkiem wywołanym różnicą temperatur. Obserwował to bez większego zainteresowania. Zupełnie tak, jakby to była jedyna rzecz w zasięgu jego wzroku. Odsunął się dopiero po chwili, gdy papieros już się skończył. Postanowił zakończyć tylko na jednym. Nie chciał, aby jej mieszkanie cuchnęło potem fajkami. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić.
No tak. Wiedziała jak to boli. Przecież ona również straciła matkę. Nie miał pojęcia, że straciła także i ojca, ale wierzył jej, że choć trochę go rozumiała. Może dlatego tak bardzo dodawała mu otuchy swoją obecnością? Była lepszym lekarstwem niż papierosy. Ale wciąż gorszym od alkoholu, który pozwalał całkowicie zapomnieć.
- Wiem, że by tego nie chcieli, Florence. Powtarzam to sobie za każdym razem kiedy tylko mój umysł jest na tyle trzeźwy, aby podsunąć mi tę myśl. Ale potem przychodzi kryzys i... - Nie dokończył. Alkohol? Papierosy? Ponowne staczanie się? Tak, to o to chodziło, ale nie chciał mówić tego na głos. - Czuję, że jestem sam, Florence. Moją jedyną rodziną są kuzynki, które mają własne życie. Jedna wyszła za mąż, druga podróżuje. A ja nie wiem co mam ze sobą zrobić. - Zaczynał się stopniowo otwierać, stopniowo mówić coraz więcej i coraz... trzeźwiej? Przetarł zmęczone, podkrążone oczy. Zamknął okno i odsunął się od niego.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po wypowiedzeniu tych kilku słów zamilkła. Bo nie chciała mówić nic więcej, gdyż brzmiałoby to zbyt pusto. Bo jednak trochę obawiała się, że stwierdzi, że nie, ona nie wie jak to boli. Bo po prostu czuła, że tak będzie najlepiej. Z jednej strony nie chciała mu się narzucać, ale wiedziała, że jeśli na każdy jego protest by sobie odpuszczała, prawdopodobnie musiałaby go po prostu zostawić w spokoju. A na to się jednak nie godziła. Nie chciała się też bawić w psycholożkę, bo sądziła, że Alan takiej nie potrzebował. Ale przyjaznej, bratniej duszy już tak.
Ponownie na niego spojrzała. Wysłuchała go z uwagą. Doskonale znała uczucie o którym mówił. W jej przypadku było jeszcze o tyle trudniej, że kiedy zmagała się z podobnymi kryzysami po śmierci ojca, dopadała ją myśl, że gdyby zachowała zimną krew, może uratowałaby mężczyznę. Umarł jej przecież na rękach. Nie od choroby. Przez samobójstwo. Przez chorą tęsknotę za zmarłą żoną. Przez swoje oderwanie od rzeczywistości. I przez jej brak samokontroli. Ale kiedy taki kryzys przychodził... obok zawsze był Florean.
Odsunęła się, gdy zamykał okno. Podeszła do blatu i chwyciła w ręce naczynia po zupie. Swoje - puste, i jego - ledwo tylko napoczęte. Ale dobrze że zjadł chociaż tyle. Podejrzewała, że jego żołądek i tak nie przyjąłby większej ilości pokarmu. Na pewno był ściśnięty po długim czasie zapijania głodu. Spojrzała na niego jeszcze raz.
- Może masz rację. Może teraz jesteś sam. Ale spójrz na to z innej perspektywy. Czego chciałaby dla ciebie matka? - zapytała, odkładając na półkę swoją książkę. Machnęła różdżkę, by przygasić nieco kominek. Nadal przyjemnie grzał, ale więcej w nim było teraz żaru niż faktycznego ognia. - Jednak masz jakąś rodzinę. Spróbuj nawiązać z nimi kontakt. Dobrze jest mieć świadomość, że jednak gdzieś żyje jakaś przyjazna ci dusza, która ucieszy się na twój widok. A poza tym... - w tym momencie nieco się zawahała. W sumie to nie była jej sprawa, ale czemu nie miała tego mówić? Uznała, że to przecież mogłoby mu pomóc przezwyciężyć samotność i ból - Poza tym, rodzinę zawsze możesz założyć.
Była świadoma, że Alan na pewno nie był w tym czasie skory do amorów, a szukanie miłości na siłę na pewno w niczym nie pomagało. Może nawet miał już jakąś nieprzyjemną przygodę miłosną, a ona o tym po prostu nie wiedziała? Miała nadzieję, że nie, nie chciała teraz przez przypadek przywołać kolejnego nieprzyjemnego wspomnienia. Niemniej, zawsze mógł się kierować właśnie tym. Stworzyć sobie marzenie, przyszłość, której na pewno chciała dla niego również matka. Ale nie zamierzała zagłębiać się bardziej w ten temat. W sumie uznała, że już dość wrażeń na dziś. A oni oboje potrzebowali odpoczynku. Żałowała tylko że nie ma w domu eliksiru słodkiego snu.
Wskazała ręką zasłaną kanapę.
- Połóż się już. Potrzebujesz wypocząć. I nawet nie próbuj uciekać z samego rana bez słowa. - zagroziła mu jeszcze różdżką. - Gdybyś czegoś potrzebował, będę za tymi białymi drzwiami obok łazienki.
Zamierzała położyć się spać, chociaż wiedziała, że ciężko jej będzie zasnąć. Niemniej, powiedziała mu ciche "dobranoc" a potem po prostu poszła do swojego pokoju.
Ponownie na niego spojrzała. Wysłuchała go z uwagą. Doskonale znała uczucie o którym mówił. W jej przypadku było jeszcze o tyle trudniej, że kiedy zmagała się z podobnymi kryzysami po śmierci ojca, dopadała ją myśl, że gdyby zachowała zimną krew, może uratowałaby mężczyznę. Umarł jej przecież na rękach. Nie od choroby. Przez samobójstwo. Przez chorą tęsknotę za zmarłą żoną. Przez swoje oderwanie od rzeczywistości. I przez jej brak samokontroli. Ale kiedy taki kryzys przychodził... obok zawsze był Florean.
Odsunęła się, gdy zamykał okno. Podeszła do blatu i chwyciła w ręce naczynia po zupie. Swoje - puste, i jego - ledwo tylko napoczęte. Ale dobrze że zjadł chociaż tyle. Podejrzewała, że jego żołądek i tak nie przyjąłby większej ilości pokarmu. Na pewno był ściśnięty po długim czasie zapijania głodu. Spojrzała na niego jeszcze raz.
- Może masz rację. Może teraz jesteś sam. Ale spójrz na to z innej perspektywy. Czego chciałaby dla ciebie matka? - zapytała, odkładając na półkę swoją książkę. Machnęła różdżkę, by przygasić nieco kominek. Nadal przyjemnie grzał, ale więcej w nim było teraz żaru niż faktycznego ognia. - Jednak masz jakąś rodzinę. Spróbuj nawiązać z nimi kontakt. Dobrze jest mieć świadomość, że jednak gdzieś żyje jakaś przyjazna ci dusza, która ucieszy się na twój widok. A poza tym... - w tym momencie nieco się zawahała. W sumie to nie była jej sprawa, ale czemu nie miała tego mówić? Uznała, że to przecież mogłoby mu pomóc przezwyciężyć samotność i ból - Poza tym, rodzinę zawsze możesz założyć.
Była świadoma, że Alan na pewno nie był w tym czasie skory do amorów, a szukanie miłości na siłę na pewno w niczym nie pomagało. Może nawet miał już jakąś nieprzyjemną przygodę miłosną, a ona o tym po prostu nie wiedziała? Miała nadzieję, że nie, nie chciała teraz przez przypadek przywołać kolejnego nieprzyjemnego wspomnienia. Niemniej, zawsze mógł się kierować właśnie tym. Stworzyć sobie marzenie, przyszłość, której na pewno chciała dla niego również matka. Ale nie zamierzała zagłębiać się bardziej w ten temat. W sumie uznała, że już dość wrażeń na dziś. A oni oboje potrzebowali odpoczynku. Żałowała tylko że nie ma w domu eliksiru słodkiego snu.
Wskazała ręką zasłaną kanapę.
- Połóż się już. Potrzebujesz wypocząć. I nawet nie próbuj uciekać z samego rana bez słowa. - zagroziła mu jeszcze różdżką. - Gdybyś czegoś potrzebował, będę za tymi białymi drzwiami obok łazienki.
Zamierzała położyć się spać, chociaż wiedziała, że ciężko jej będzie zasnąć. Niemniej, powiedziała mu ciche "dobranoc" a potem po prostu poszła do swojego pokoju.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź