Pokój dzienny
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Urządzony bardzo prosto i funkcjonalnie. Centralną część pomieszczenia zajmuje nieco podniszczona, skórzana kanapa; zaraz obok niej stoi niedopasowany fotel w znacząco lepszym stanie. Na obu meblach zawsze poniewiera się kilka koców i poduszek, które mają ułatwić zapadnięcie w zdrowotną drzemkę. Nieco na uboczu stoi potężne dębowe biurko, w którego pozamykanych na klucz szafkach przechowywane są wszystkie dokumenty i papierzyska dotyczące funkcjonowania lodziarni. Okna wychodzą na mały dziedziniec wewnątrz kamienicy, jako jedyne w domu, po uchyleniu nie napełniają pomieszczenia zgiełkiem z ulicy Pokątnej.
W tym pomieszczeniu znajduje się podłączony do sieci Fiuu kominek.
Pokój dzienny
Urządzony bardzo prosto i funkcjonalnie. Centralną część pomieszczenia zajmuje nieco podniszczona, skórzana kanapa; zaraz obok niej stoi niedopasowany fotel w znacząco lepszym stanie. Na obu meblach zawsze poniewiera się kilka koców i poduszek, które mają ułatwić zapadnięcie w zdrowotną drzemkę. Nieco na uboczu stoi potężne dębowe biurko, w którego pozamykanych na klucz szafkach przechowywane są wszystkie dokumenty i papierzyska dotyczące funkcjonowania lodziarni. Okna wychodzą na mały dziedziniec wewnątrz kamienicy, jako jedyne w domu, po uchyleniu nie napełniają pomieszczenia zgiełkiem z ulicy Pokątnej.
W tym pomieszczeniu znajduje się podłączony do sieci Fiuu kominek.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedział czego chciała od niego matka. Zawsze pragnęła, by był szczęśliwy. Zawsze chciała tylko i wyłącznie jego dobra, gotowa oddać wszystko co posiadała dla tego celu. Początkowo ze smutkiem i wyrzutami sumienia patrzyła na jego zawziętość w postanowieniu, że zostanie lekarzem, by ją wyleczyć. W końcu jednak uznała, że to dobre dla niego, ponieważ był to bardzo dobry zawód. Zawsze się o niego martwiła, zawsze o niego dbała. Dobrze wiedział, że nie chciałaby, aby zachowywał się tak jak teraz. Zapewne zmrużyłaby oczy w charakterystyczny dla siebie sposób i powiedziała nieco groźniejszym tonem ,,Alanie Bennett, opamiętaj się!". I podziałałoby. Wiedział to wszystko, wiedział. A jednak...
- To nie takie proste. - Odburknął. Pogrążył się już zbyt mocno, wlazł do zbyt głębokiego dołka. Chciał, aby matka jak zawsze go z niego wyciągnęła, albo by miał poczucie, że czeka na niego na samej górze. Ale tym razem jej nie było. Była tylko gorycz i wspomnienia, które niegdyś wywoływały radość, a teraz powodowały więcej goryczy.
Nie odpowiedział nic na jej dalsze słowa. Lilith... Cóż, ostatnie spotkanie z Lilith przebiegło niezbyt dobrze. Głównie z jego winy, ale nic nie mógł teraz na to poradzić. Poza tym - Lilka miała swoje życie. Wzięła ślub, miała męża. Nie widywał jej już tak często jak zwykle. A to tylko pogłębiało uczucie samotności. Zaś wspomnienie o założeniu rodziny... Ukłuło go, ale postarał się to ukryć. Przypomniało mu się bowiem kolejne niezbyt przyjemne zdarzenie, które miało miejsce na krótko przed śmiercią jego matki. Kosz od Eileen i kłótnia. Zabawne, że ostatnimi czasy o tym zapomniał. Może i lepiej? Bo to nie tak, że on nie chciał założyć rodziny. Wiele razy o tym myślał. Jednak coś w jego życiu szło nie tak i jeżeli chciał podążać za swoim sercem - nie wychodziło.
- Dobrze, nie ucieknę. - Obiecał, kiedy popędziła go spać. - Dobranoc, Florence. - Dodał, a gdy skierowała się w stronę wyjścia, zatrzymał ją jeszcze dwoma słowami. - I... Dziękuję.
A potem obserwował jak wychodziła. Ułożył się na kanapie, przykrył kocem (czy co tam mu dała) i zasnął. O dziwo, zasnął bardzo szybko, zaś we śnie nie miał żadnych koszmarów. Rano natomiast zjadł z nią śniadanie, podziękował i odszedł. Obydwoje rozeszli się na swoje strony, ale Bennett jeszcze nie wiedział, że nie na długo.
zt x 2
- To nie takie proste. - Odburknął. Pogrążył się już zbyt mocno, wlazł do zbyt głębokiego dołka. Chciał, aby matka jak zawsze go z niego wyciągnęła, albo by miał poczucie, że czeka na niego na samej górze. Ale tym razem jej nie było. Była tylko gorycz i wspomnienia, które niegdyś wywoływały radość, a teraz powodowały więcej goryczy.
Nie odpowiedział nic na jej dalsze słowa. Lilith... Cóż, ostatnie spotkanie z Lilith przebiegło niezbyt dobrze. Głównie z jego winy, ale nic nie mógł teraz na to poradzić. Poza tym - Lilka miała swoje życie. Wzięła ślub, miała męża. Nie widywał jej już tak często jak zwykle. A to tylko pogłębiało uczucie samotności. Zaś wspomnienie o założeniu rodziny... Ukłuło go, ale postarał się to ukryć. Przypomniało mu się bowiem kolejne niezbyt przyjemne zdarzenie, które miało miejsce na krótko przed śmiercią jego matki. Kosz od Eileen i kłótnia. Zabawne, że ostatnimi czasy o tym zapomniał. Może i lepiej? Bo to nie tak, że on nie chciał założyć rodziny. Wiele razy o tym myślał. Jednak coś w jego życiu szło nie tak i jeżeli chciał podążać za swoim sercem - nie wychodziło.
- Dobrze, nie ucieknę. - Obiecał, kiedy popędziła go spać. - Dobranoc, Florence. - Dodał, a gdy skierowała się w stronę wyjścia, zatrzymał ją jeszcze dwoma słowami. - I... Dziękuję.
A potem obserwował jak wychodziła. Ułożył się na kanapie, przykrył kocem (czy co tam mu dała) i zasnął. O dziwo, zasnął bardzo szybko, zaś we śnie nie miał żadnych koszmarów. Rano natomiast zjadł z nią śniadanie, podziękował i odszedł. Obydwoje rozeszli się na swoje strony, ale Bennett jeszcze nie wiedział, że nie na długo.
zt x 2
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zawsze był dobry w szukaniu informacji.
Jego pasja nierozerwalnie się z tym wiązała. Od najmłodszych lat siedział z nosem w grubych książkach, próbując dowiedzieć się czegoś więcej na interesujący go temat. Powstania goblinów, palenie czarownic, biografia pierwszego ministra magii - tematów były tysiące, a podstawowym źródłem wiedzy okazywały się właśnie grube księgi. Czasami przed pójściem do biblioteki zasięgał informacji u konkretnych osób, np. u ojca, zanim ten umarł, czy u nauczycieli, kiedy jeszcze chodził do Hogwartu. Tym razem tą osobą okazała się sama Bathilda Bagshot, co dla Floreana było nie lada wydarzeniem. Miał ochotę wszystkim się pochwalić, że ma okazję do słuchania tak utalentowanego i uznanego historyka. Miał jeszcze większą ochotę stanąć i wykrzyknąć na środku ulicy, że jest członkiem tajnej organizacji - z wiadomych przyczyn nie wprowadził w życie żadnej z tych dwóch opcji. Tajemnica związana z przynależnością do Zakonu mu ciążyła, przede wszystkim przez wzgląd na siostrę, przed którą nigdy nie chował żadnych sekretów. Teraz musiał każdego dnia spoglądać w jej twarz i wymyślać tysiące wymówek, usprawiedliwiających jego niespodziewane nieobecności. Był przekonany, że Florence w końcu zacznie zadawać niewygodne pytania, i jeszcze nie wiedział, co wtedy zrobi. Nawet nie chciał w tym momencie sobie zaprzątać tym głowę - miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Z samego rana udał się do biblioteki i spędził tam mniej więcej trzy godziny w poszukiwaniu odpowiednich pozycji, które mogłyby zawierać jakąkolwiek informację o Kruczej Wieży. Pod koniec poszukiwań był na tyle zdesperowany i chłonny wiedzy, że zaczął nawet kartkować księgi poświęcone tylko wieżom oraz tylko krukom. Ostatecznie zabrał ze sobą pozycje poświęcone właśnie wieżom, krukom, Wyspom Wright, innym okolicznym wysepkom, Wielkiej Brytanii (historii i geografii). Podając wszystkie tomiszcza bibliotekarce, również ją zapytał czy przypadkiem nie wie czegoś o tych terenach. Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, więc Florean wyjaśnił jej, że chce napisać artykuł do gazety i wyszedł z biblioteki. Teleportował się z powrotem do mieszkania i zasiadł na kanapie w salonie, uprzednio kładąc na stoliczku wszystkie wypożyczone księgi, od których aż trochę wygiął się blat. Westchnął głęboko, przez chwilę jedynie na nie patrząc. Po paru minutach tego nieróbstwa wstał i udał się do kuchni, żeby zaparzyć sobie dzban kawy. Czuł, że bez tego daleko nie zajdzie. Wystukiwał palcami rytm najnowszej piosenki Elvisa Presleya, kiedy w końcu zagotowała się woda. Zabrał ze sobą dzbanek z kawą i parę Czekoladowych Żab. Położył wszystkie książki w linii i na każdej ułożył po jednej żabie. Obiecał sobie, że będzie po nie sięgał dopiero wtedy, kiedy jednocześnie będzie sięgał po następną pozycję.
I zabrał się do pracy.
Zaczął od najbardziej obiecującej księgi czyli tej poświęconej Wyspie Wright. Wytrwale ją kartkował, strona po stronie, zapisując na pergaminie co przydatniejsze informacje. Na szczęście to wszystko trzymało się zainteresowań Floreana, więc nie czuł się w żaden sposób pokrzywdzony, marnując na to swój czas. Spędził dobre dwie godziny na analizowaniu tej księgi, więc kiedy tylko skończył, rozłożył się na kanapie i przez moment patrzył w sufit. Po tej chwili zjadł Czekoladową Żabę, leżącą na księdze poświęconej krukom. W środku znajdowała się karta św. Munga - już chyba trzydziesta w jego życiu, więc odłożył ją na bok. I tak robił z każdą kolejną, aż zapadł zmrok, a do mieszkania miała niedługo wrócić Florence. Florean stwierdził, że będzie kontynuował poszukiwania następnego dnia, ale kiedy już zjadł kolację i wszedł do swojej sypialni, zmienił zdanie. Lumos pomyślał i przejrzał jeszcze księgę o brytyjskich wyspach. To go zainspirowało do przejrzenia również księgi o brytyjskich mitach i legendach, łudząc się, że może znajdzie w niej wzmiankę o możliwych historiach związanych z kruczą wieżą. Przeglądał ją wytrwale, aż w końcu zasnął.
Obudziły go promienie słońca, zwiastujące nadejście nowego dnia. Florean podniósł głowę i zasłonił dłonią oczy, ponieważ z niewyspania czuł się jak wampir. Do jego policzka przyczepił się kawałek pergaminu, ale zdawał się tego nie zauważać. Powiedział Florence, że chyba bierze go jakieś choróbsko, i dzisiejszego dnia również nie może udać się do pracy. Czuł się fatalnie, musząc wmawiać jej kolejne kłamstwa, ale nie miał innego wyboru. Musiał przejrzeć resztę ksiąg i przeanalizować zrobione notatki. Z ogromną chęcią porozmawiałby z kimś na ten temat - mimo wszystko zawsze przedkładał wykłady i dyskusje nad suche książki, jednak obawiał się, że nie będzie w stanie nikogo takiego znaleźć. Przeszukał spis nazwisk w swojej głowie i niezadowolony stwierdził, że jednak musi kolejny dzień poświęcić na przeglądanie ksiąg. Czytał, pił kawę, jadł żaby i cały czas czuł, że to wciąż jest mało. Chciał zrobić więcej, dowiedzieć się więcej, chciał być przygotowany na to, co może ich tam spotkać. Śmierć Charlusa i Dorei dodatkowo wpłynęła na jego chęć zdobywania wiedzy, nie mogąc znieść myśli, że jeżeli im się nie uda to wielu ich znajomych może podzielić ich los. Ta myśl nie pozwalała mu zasnąć nad kolejną stroną czy zbyt długo jeść albo siedzieć w łazience, byle tylko nie marnować czasu. Miał nadzieję, że te poszukiwania okażą się owocne.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jego pasja nierozerwalnie się z tym wiązała. Od najmłodszych lat siedział z nosem w grubych książkach, próbując dowiedzieć się czegoś więcej na interesujący go temat. Powstania goblinów, palenie czarownic, biografia pierwszego ministra magii - tematów były tysiące, a podstawowym źródłem wiedzy okazywały się właśnie grube księgi. Czasami przed pójściem do biblioteki zasięgał informacji u konkretnych osób, np. u ojca, zanim ten umarł, czy u nauczycieli, kiedy jeszcze chodził do Hogwartu. Tym razem tą osobą okazała się sama Bathilda Bagshot, co dla Floreana było nie lada wydarzeniem. Miał ochotę wszystkim się pochwalić, że ma okazję do słuchania tak utalentowanego i uznanego historyka. Miał jeszcze większą ochotę stanąć i wykrzyknąć na środku ulicy, że jest członkiem tajnej organizacji - z wiadomych przyczyn nie wprowadził w życie żadnej z tych dwóch opcji. Tajemnica związana z przynależnością do Zakonu mu ciążyła, przede wszystkim przez wzgląd na siostrę, przed którą nigdy nie chował żadnych sekretów. Teraz musiał każdego dnia spoglądać w jej twarz i wymyślać tysiące wymówek, usprawiedliwiających jego niespodziewane nieobecności. Był przekonany, że Florence w końcu zacznie zadawać niewygodne pytania, i jeszcze nie wiedział, co wtedy zrobi. Nawet nie chciał w tym momencie sobie zaprzątać tym głowę - miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Z samego rana udał się do biblioteki i spędził tam mniej więcej trzy godziny w poszukiwaniu odpowiednich pozycji, które mogłyby zawierać jakąkolwiek informację o Kruczej Wieży. Pod koniec poszukiwań był na tyle zdesperowany i chłonny wiedzy, że zaczął nawet kartkować księgi poświęcone tylko wieżom oraz tylko krukom. Ostatecznie zabrał ze sobą pozycje poświęcone właśnie wieżom, krukom, Wyspom Wright, innym okolicznym wysepkom, Wielkiej Brytanii (historii i geografii). Podając wszystkie tomiszcza bibliotekarce, również ją zapytał czy przypadkiem nie wie czegoś o tych terenach. Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, więc Florean wyjaśnił jej, że chce napisać artykuł do gazety i wyszedł z biblioteki. Teleportował się z powrotem do mieszkania i zasiadł na kanapie w salonie, uprzednio kładąc na stoliczku wszystkie wypożyczone księgi, od których aż trochę wygiął się blat. Westchnął głęboko, przez chwilę jedynie na nie patrząc. Po paru minutach tego nieróbstwa wstał i udał się do kuchni, żeby zaparzyć sobie dzban kawy. Czuł, że bez tego daleko nie zajdzie. Wystukiwał palcami rytm najnowszej piosenki Elvisa Presleya, kiedy w końcu zagotowała się woda. Zabrał ze sobą dzbanek z kawą i parę Czekoladowych Żab. Położył wszystkie książki w linii i na każdej ułożył po jednej żabie. Obiecał sobie, że będzie po nie sięgał dopiero wtedy, kiedy jednocześnie będzie sięgał po następną pozycję.
I zabrał się do pracy.
Zaczął od najbardziej obiecującej księgi czyli tej poświęconej Wyspie Wright. Wytrwale ją kartkował, strona po stronie, zapisując na pergaminie co przydatniejsze informacje. Na szczęście to wszystko trzymało się zainteresowań Floreana, więc nie czuł się w żaden sposób pokrzywdzony, marnując na to swój czas. Spędził dobre dwie godziny na analizowaniu tej księgi, więc kiedy tylko skończył, rozłożył się na kanapie i przez moment patrzył w sufit. Po tej chwili zjadł Czekoladową Żabę, leżącą na księdze poświęconej krukom. W środku znajdowała się karta św. Munga - już chyba trzydziesta w jego życiu, więc odłożył ją na bok. I tak robił z każdą kolejną, aż zapadł zmrok, a do mieszkania miała niedługo wrócić Florence. Florean stwierdził, że będzie kontynuował poszukiwania następnego dnia, ale kiedy już zjadł kolację i wszedł do swojej sypialni, zmienił zdanie. Lumos pomyślał i przejrzał jeszcze księgę o brytyjskich wyspach. To go zainspirowało do przejrzenia również księgi o brytyjskich mitach i legendach, łudząc się, że może znajdzie w niej wzmiankę o możliwych historiach związanych z kruczą wieżą. Przeglądał ją wytrwale, aż w końcu zasnął.
Obudziły go promienie słońca, zwiastujące nadejście nowego dnia. Florean podniósł głowę i zasłonił dłonią oczy, ponieważ z niewyspania czuł się jak wampir. Do jego policzka przyczepił się kawałek pergaminu, ale zdawał się tego nie zauważać. Powiedział Florence, że chyba bierze go jakieś choróbsko, i dzisiejszego dnia również nie może udać się do pracy. Czuł się fatalnie, musząc wmawiać jej kolejne kłamstwa, ale nie miał innego wyboru. Musiał przejrzeć resztę ksiąg i przeanalizować zrobione notatki. Z ogromną chęcią porozmawiałby z kimś na ten temat - mimo wszystko zawsze przedkładał wykłady i dyskusje nad suche książki, jednak obawiał się, że nie będzie w stanie nikogo takiego znaleźć. Przeszukał spis nazwisk w swojej głowie i niezadowolony stwierdził, że jednak musi kolejny dzień poświęcić na przeglądanie ksiąg. Czytał, pił kawę, jadł żaby i cały czas czuł, że to wciąż jest mało. Chciał zrobić więcej, dowiedzieć się więcej, chciał być przygotowany na to, co może ich tam spotkać. Śmierć Charlusa i Dorei dodatkowo wpłynęła na jego chęć zdobywania wiedzy, nie mogąc znieść myśli, że jeżeli im się nie uda to wielu ich znajomych może podzielić ich los. Ta myśl nie pozwalała mu zasnąć nad kolejną stroną czy zbyt długo jeść albo siedzieć w łazience, byle tylko nie marnować czasu. Miał nadzieję, że te poszukiwania okażą się owocne.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 04.03.17 14:30, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
14.05 noc
Miała łzy w oczach. Oczywiście. Zarówno te smutku, jak i wściekłości. Bo zderzenie z rzeczywistością zawsze bolało. I chociaż zdążyła już zapomnieć, dlaczego tak naprawdę była wściekła na tego parszywego Bott'a, musiał się przecież pojawić i jej przypomnieć. Ba, nie tylko przypomnieć ale jeszcze bardziej podsycić płomień, który niszczył ich relację. Teraz już nie było odwrotu. Choć Florence była pijana, jej ruchy chaotyczne i nieskoordynowane, umysł w zadziwiająco trzeźwy sposób analizował to, co łączyło ją z Matthewem. A w tym momencie nie łączyło ją już nic. Nie odpowiedziała mu nic, gdy ją pożegnał - posłała mu tylko nienawistne, załzawione spojrzenie i nieporadnie wspięła się na schody prowadzące do mieszkania. Otworzenie drzwi było swego rodzaju wyzwaniem, ale finalnie dała radę i jakoś wgramoliła się do środka. Chwiejne kroki skierowała - nie wiedzieć czemu - do salonu, a tam jak stała, tak padła na kolana na środku pokoju, a potem wybuchnęła płaczem.
Już wcześniej czuła się przecież wyjątkowo paskudnie. Naprawdę, wystarczyło jej to, że kilka dni temu bez żadnego powodu złamano jej serce! Że czuła się wyjątkowo bezradna i beznadziejna w kwestii odnalezienia Lily! Zmarnowała tyle czasu, leżąc zamknięta w szpitalu - była jednym wielkim kłębowiskiem nerwów, jątrzącą się raną, która za nic nie chciała się zasklepić. Na dokładkę jednak dostała jeszcze jego - pozbawionego skrupułów i sumienia, żałosnego robaka z Nokturnu, którego uważała kiedyś za przyjaciela, a który postanowił dobić ją, zupełnie jakby gasił jednego ze swoich paskudnych petów na jej ciele.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś w swoim życiu wyleje tyle samo łez, co wtedy, gdy musieli z bratem pochować oboje rodziców. A jednak, teraz Florence czuła się prawdziwie opuszczona, zdradzona, a także bezradna i pusta. Wiedziała, że zaraz obok niej pojawią się opiekuńcze dłonie. Florean na pewno nie spał, skoro nie było jej w domu tak późno. I w tym momencie niczego nie pragnęła tak mocno, jak przytulić się do nieco i po prostu wypłakać wszystkie łzy, które tylko mogła, aż zmęczenie wygra z uczuciem rozpaczy, które teraz zżerało jej serce.
Miała łzy w oczach. Oczywiście. Zarówno te smutku, jak i wściekłości. Bo zderzenie z rzeczywistością zawsze bolało. I chociaż zdążyła już zapomnieć, dlaczego tak naprawdę była wściekła na tego parszywego Bott'a, musiał się przecież pojawić i jej przypomnieć. Ba, nie tylko przypomnieć ale jeszcze bardziej podsycić płomień, który niszczył ich relację. Teraz już nie było odwrotu. Choć Florence była pijana, jej ruchy chaotyczne i nieskoordynowane, umysł w zadziwiająco trzeźwy sposób analizował to, co łączyło ją z Matthewem. A w tym momencie nie łączyło ją już nic. Nie odpowiedziała mu nic, gdy ją pożegnał - posłała mu tylko nienawistne, załzawione spojrzenie i nieporadnie wspięła się na schody prowadzące do mieszkania. Otworzenie drzwi było swego rodzaju wyzwaniem, ale finalnie dała radę i jakoś wgramoliła się do środka. Chwiejne kroki skierowała - nie wiedzieć czemu - do salonu, a tam jak stała, tak padła na kolana na środku pokoju, a potem wybuchnęła płaczem.
Już wcześniej czuła się przecież wyjątkowo paskudnie. Naprawdę, wystarczyło jej to, że kilka dni temu bez żadnego powodu złamano jej serce! Że czuła się wyjątkowo bezradna i beznadziejna w kwestii odnalezienia Lily! Zmarnowała tyle czasu, leżąc zamknięta w szpitalu - była jednym wielkim kłębowiskiem nerwów, jątrzącą się raną, która za nic nie chciała się zasklepić. Na dokładkę jednak dostała jeszcze jego - pozbawionego skrupułów i sumienia, żałosnego robaka z Nokturnu, którego uważała kiedyś za przyjaciela, a który postanowił dobić ją, zupełnie jakby gasił jednego ze swoich paskudnych petów na jej ciele.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś w swoim życiu wyleje tyle samo łez, co wtedy, gdy musieli z bratem pochować oboje rodziców. A jednak, teraz Florence czuła się prawdziwie opuszczona, zdradzona, a także bezradna i pusta. Wiedziała, że zaraz obok niej pojawią się opiekuńcze dłonie. Florean na pewno nie spał, skoro nie było jej w domu tak późno. I w tym momencie niczego nie pragnęła tak mocno, jak przytulić się do nieco i po prostu wypłakać wszystkie łzy, które tylko mogła, aż zmęczenie wygra z uczuciem rozpaczy, które teraz zżerało jej serce.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie czułem się dzisiaj najlepiej i nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Teoretycznie miałem wiele powodów do zmartwień jak chociażby ratowanie świata... ale dotychczas nie powodowało to we mnie takiego stresu, spięcia, nerwobóli. Byłem kłębkiem nerwów. Próbowałem uspokoić się podczas czytania najnowszego numeru Proroka Codziennego, ale to był fatalny pomysł - każdy kolejny artykuł był głupszy od poprzedniego, przez co moja próba uspokojenia jedynie podniosła mi ciśnienie. Postanowiłem zaparzyć sobie ziółka. Melisa podobno działała cuda, miałem się przekonać czy to prawda. Otworzyłem słoik, a do moich nozdrzy momentalnie dostał się jej charakterystyczny zapach, przywołujący dziesiątki wspomnień z dzieciństwa. Mama zwykła zaparzać mi melisę za każdym razem, kiedy miałem problem ze snem. Pamiętam jak boso przychodziłem do sypialni rodziców i szturchałem ją delikatnie palcem zapłakany, bo nie dość, że nie mogłem spać to jeszcze musiałem przeszkodzić mamie. A ona tylko się uśmiechała w półśnie i wyjmowała z górnej szafki słoik podobny do tego, który przed chwilą otworzyłem. Nie wiem czy melisa faktycznie działa, nie znam się na zielarstwie. Za to wiem, że w dzieciństwie bardzo mi pomagała, nawet jeżeli bardziej była to zasługa matczynej miłości niźli alchemii. Może teraz samo wspomnienie zadziała. Zazwyczaj starałem się nie wracać do tych odległych czasów dzieciństwa, ale czasem były takie momenty, że było to silniejsze ode mnie. Tak jak teraz. Nastawiłem czajnik, opierając się ciężko dłońmi o kuchenny blat. Zerknąłem kątem oka na ścienny zegar, który przed chwilą wybił późną nocną godzinę. Dlaczego Florence jeszcze nie było w domu? Nie chciałem jej kontrolować i zazwyczaj tego nie robiłem, ale tym razem nie mówiła mi, że wychodzi na tak długo. Poza tym po prostu czułem, że coś jest nie tak.
I wtedy jak na zawołanie usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Przez krótką chwilę po prostu nasłuchiwałem ciężkich kroków, które szybko ucichły. - Florence? - Zapytałem retorycznie, bo to przecież musiała być ona. Poszedłem do salonu, zdziwiony, że nie przyszła się przywitać.
Wystarczyło jednak, że ją zobaczyłem i w mig wszystko zrozumiałem, łącznie ze swoim złym samopoczuciem. Uklęknąłem obok niej na podłodze, odgarniając jej wilgotne włosy z twarzy. - Flo? Flo, co się stało? - Zapytałem zaniepokojony, czując jak mój dzisiejszy stres osiąga apogeum, ale przynajmniej znałem już jego powód. Dała o sobie znać ta dziwna bliźniacza więź. - Już jesteś w domu, spokojnie, jestem tutaj - zacząłem powtarzać, choć nawet nie znałem powodu jej płaczu. Po chwili po prostu ją objąłem, czekając aż się uspokoi. Mogłem tak siedzieć do białego rana jeżeli tylko zaszłaby taka potrzeba. Flo o tym wiedziała.
I wtedy jak na zawołanie usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Przez krótką chwilę po prostu nasłuchiwałem ciężkich kroków, które szybko ucichły. - Florence? - Zapytałem retorycznie, bo to przecież musiała być ona. Poszedłem do salonu, zdziwiony, że nie przyszła się przywitać.
Wystarczyło jednak, że ją zobaczyłem i w mig wszystko zrozumiałem, łącznie ze swoim złym samopoczuciem. Uklęknąłem obok niej na podłodze, odgarniając jej wilgotne włosy z twarzy. - Flo? Flo, co się stało? - Zapytałem zaniepokojony, czując jak mój dzisiejszy stres osiąga apogeum, ale przynajmniej znałem już jego powód. Dała o sobie znać ta dziwna bliźniacza więź. - Już jesteś w domu, spokojnie, jestem tutaj - zacząłem powtarzać, choć nawet nie znałem powodu jej płaczu. Po chwili po prostu ją objąłem, czekając aż się uspokoi. Mogłem tak siedzieć do białego rana jeżeli tylko zaszłaby taka potrzeba. Flo o tym wiedziała.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż zwykle była raczej silną kobietą, tą, do której szło się z problemem po racjonale rozwiązanie, chociaż nie lubiła pokazywać swojej słabości i nawet gdy nie było kolorowo, a wszelakie problemy próbowała ukrywać... teraz nawet nie zamierzała udawać, że nic się nie stało. Przed Floreanem z resztą przecież nie musiała. Nawet gdyby próbowała, on i tak by to wyczuł. To również chyba była ta bliźniacza więź, cieniutka nitka, łącząca ich oboje od dnia narodzin, nierozerwalna i prawdziwa. Na widok zatroskanej twarzy brata, Florence poczuła się jeszcze mniejsza i jeszcze bardziej bezradna. Łzy popłynęły jeszcze większą fontanną, rozmazując i tak już kompletnie zniszczony makijaż. Cała jej osoba wyrażała w tym momencie bezgraniczną rozpacz i zagubienie. Niczego tak nie pragnęła, jak tego, żeby ją teraz przytulił - a kiedy to zrobił, naprawdę poczuła, że wróciła do domu.
- Florku... co jest ze mną nie tak...? Proszę, powiedz mi. C-co jest ze mną nie tak? - załkała w jego ramionach, próbując się w nich niemalże ukryć. Ukryć przed światem, przed swoimi wadami i słabościami, przed poczuciem winy i przed oskarżycielskim spojrzeniem Matt'a, które wciąż prześladowało ją w myślach. Jego głos również odbijał się głucho w jej umyśle, tak jak tego chciał. Choć nie miał co do niej racji, naprawdę czuła się w tym momencie winna zniknięciu Lily. Winna również temu, że została porzucona. We wszystkich złych rzeczach, które jej się ostatnio przydarzyły, widziała swoją własną winę. Ukryła więc twarz w koszuli Floreana i płakała - płakała długo, nie chcąc się wcale uspokoić, ani też opowiedzieć mu o wszystkich swoich zmartwieniach. Jeszcze nie. Najpierw musiała wypłakać wszystkie łzy, wszystkie co do jednej, aż nie zostało jej już nic. Ale nawet kiedy jej policzki powoli zaczęły już schnąć a pozostałości płaczu już z rzadka wstrząsały jej ciałem, wciąż jeszcze uparcie milczała. Próbowała uspokoić huragan w swojej głowie - obecność Floreana bardzo jej pomagała, by dla niej niczym bezpieczna przystań, jedyna osoba, której mogła bezgranicznie zaufać, która nigdy jej nie zdradzi.
- Przepraszam... - wydukała cicho, wciąż z nosem schowanym w uścisku Floreana - jeśli kiedyś byłam dla ciebie ciężarem. Przepraszam, braciszku.
Jeśli i on chował do niej jakąkolwiek urazę - jeśli go skrzywdziła lub zasmuciła... musiała go przeprosić tu i teraz. Musiała wiedzieć, że on nigdy nie będzie na nią zły, że nic ich nie poróżni. Tiara przydziału się pomyliła - wcale nie powinna ich wtedy rozdzielać w Hogwarcie. Zawsze mieli tylko siebie, inni przychodzili i odchodzili. A oni zawsze byli razem.
- Florku... co jest ze mną nie tak...? Proszę, powiedz mi. C-co jest ze mną nie tak? - załkała w jego ramionach, próbując się w nich niemalże ukryć. Ukryć przed światem, przed swoimi wadami i słabościami, przed poczuciem winy i przed oskarżycielskim spojrzeniem Matt'a, które wciąż prześladowało ją w myślach. Jego głos również odbijał się głucho w jej umyśle, tak jak tego chciał. Choć nie miał co do niej racji, naprawdę czuła się w tym momencie winna zniknięciu Lily. Winna również temu, że została porzucona. We wszystkich złych rzeczach, które jej się ostatnio przydarzyły, widziała swoją własną winę. Ukryła więc twarz w koszuli Floreana i płakała - płakała długo, nie chcąc się wcale uspokoić, ani też opowiedzieć mu o wszystkich swoich zmartwieniach. Jeszcze nie. Najpierw musiała wypłakać wszystkie łzy, wszystkie co do jednej, aż nie zostało jej już nic. Ale nawet kiedy jej policzki powoli zaczęły już schnąć a pozostałości płaczu już z rzadka wstrząsały jej ciałem, wciąż jeszcze uparcie milczała. Próbowała uspokoić huragan w swojej głowie - obecność Floreana bardzo jej pomagała, by dla niej niczym bezpieczna przystań, jedyna osoba, której mogła bezgranicznie zaufać, która nigdy jej nie zdradzi.
- Przepraszam... - wydukała cicho, wciąż z nosem schowanym w uścisku Floreana - jeśli kiedyś byłam dla ciebie ciężarem. Przepraszam, braciszku.
Jeśli i on chował do niej jakąkolwiek urazę - jeśli go skrzywdziła lub zasmuciła... musiała go przeprosić tu i teraz. Musiała wiedzieć, że on nigdy nie będzie na nią zły, że nic ich nie poróżni. Tiara przydziału się pomyliła - wcale nie powinna ich wtedy rozdzielać w Hogwarcie. Zawsze mieli tylko siebie, inni przychodzili i odchodzili. A oni zawsze byli razem.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nigdy nie potrafiłem biernie przyglądać się cierpieniu Florence. Może nigdy nie należałem do osób, wstawiających się za swoich najbliższych z pięścią gotową do ataku, ale zawsze byłem przy niej gdy tylko mnie potrzebowała. Bo tylko ja znałem ja na wylot jak nikt inny - i ona również znała mnie najlepiej, choć teraz nie wiedziała o mnie wszystkiego i nie przestawalo mnie to męczyć. A jak coś mi się stanie? Jak stanie się najgorsze i dopiero wtedy Flo dowie się o tym wszystkim? Nie wybaczy mi, że ją okłamywałem, bo nigdy tego nie robiłem. Czasem próbowałem coś ukryć, oczywiście, ale nie zdarzało mi się kłamać w żywe oczy. Wolę jednak to niż jej przynależność do Zakonu - nie zniósłbym tego, nie mógłbym myśleć o niczym innym jak o jej bezpieczeństwie. Co prawda świat stawał się coraz gorszy ale wciąż była bezpieczniejsza niż ja. Przynajmniej tak uważałem.
- Wszystko jest z tobą w porządku, głupoty opowiadasz - odpowiedziałem bez zastanowienia, nie zwracając uwagi na jej wielkie łzy spływające na moją turkusową koszulę. Zacząłem się lekko bujać, jakby te spokojne ruchy miały jej pomóc w opanowaniu histerii, i po prostu zamilkłem, pozwalając jej na płacz. Jeszcze nie wiedziałem co było jego powodem, ale przez tę krótką chwilę nie było to ważne. Wiedziałem, że prędzej czy później znajdziemy jakieś rozwiązanie, bo przecież nie było sytuacji bez wyjścia.
Siedzieliśmy tak całkiem długo, ale nie poganiałem jej, cierpliwie czekając aż się wypłacze. - Florence - zacząłem, nie bez kozery używając jej pełnego imienia, to zawsze brzmiało poważniej. - Nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem, skąd w ogóle ci się to wzięło? - Zapytałem z nutką niedowierzania, bo wcześniej nie słyszałem od niej takich rzeczy. Jeżeli stałaby się dla mnie ciężarem to znaczyłoby, że ja zmieniłem się w strasznego człowieka. Odsunąłem ją od siebie, tym razem chcąc widzieć jej twarz. - Flo, co się stało? - Dlaczego wracasz do domu w środku nocy pijana chciałoby się zapytać, ale już nie będę jej wspominał. Jeszcze pomyślałaby, że faktycznie jest dla mnie ciężarem, choć była to jedna z większych bzdur jakie usłyszałem w swoim życiu.
- Wszystko jest z tobą w porządku, głupoty opowiadasz - odpowiedziałem bez zastanowienia, nie zwracając uwagi na jej wielkie łzy spływające na moją turkusową koszulę. Zacząłem się lekko bujać, jakby te spokojne ruchy miały jej pomóc w opanowaniu histerii, i po prostu zamilkłem, pozwalając jej na płacz. Jeszcze nie wiedziałem co było jego powodem, ale przez tę krótką chwilę nie było to ważne. Wiedziałem, że prędzej czy później znajdziemy jakieś rozwiązanie, bo przecież nie było sytuacji bez wyjścia.
Siedzieliśmy tak całkiem długo, ale nie poganiałem jej, cierpliwie czekając aż się wypłacze. - Florence - zacząłem, nie bez kozery używając jej pełnego imienia, to zawsze brzmiało poważniej. - Nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem, skąd w ogóle ci się to wzięło? - Zapytałem z nutką niedowierzania, bo wcześniej nie słyszałem od niej takich rzeczy. Jeżeli stałaby się dla mnie ciężarem to znaczyłoby, że ja zmieniłem się w strasznego człowieka. Odsunąłem ją od siebie, tym razem chcąc widzieć jej twarz. - Flo, co się stało? - Dlaczego wracasz do domu w środku nocy pijana chciałoby się zapytać, ale już nie będę jej wspominał. Jeszcze pomyślałaby, że faktycznie jest dla mnie ciężarem, choć była to jedna z większych bzdur jakie usłyszałem w swoim życiu.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nieprawda!
Głośny sprzeciw, który wydarł się z jej gardła, niemal przerwał wypowiedź Floreana. To nie mogła być prawda, skoro po kolei traciła i zawodziła wszystkich - najpierw siebie, bo przecież przez swoją głupotę wylądowała w szpitalu na całe dwa tygodnie. Później Lily... bo będąc w odosobnieniu nie mogła iść jej szukać, nie mogła pomóc zaginionej przyjaciółce w potrzebie! Potem została porzucona - a imienia mężczyzny, który ją zostawił obiecała sobie już nigdy nie wypowiadać na głos... - Zostaję sama...
Nie wiedziała, jaki sens ma powiedzenie mu o Mattcie. W końcu to nie on tak naprawdę był powodem jej późnego powrotu oraz stanu upojenia alkoholowego, w którym się znalazła. On tylko... zdarzył się przypadkiem. Wpadł na nią, po czym w sumie doprowadził do płaczu, zrywając kolejną z więzi. Tę więź, którą Florence próbowała naprawić.
- Los wszystkich mi zabiera... Zabiera! Albo odchodzą sami... To tak bardzo boli - jęknęła, kiedy ujął jej twarz w dłonie. Skoncentrowała swój zamglony, zapłakany wzrok na twarzy brata, w pewnej chwili zdając sobie z czegoś sprawę - Jak ty to robisz... żeby tak nie bolało?
Przecież Florean jako pierwszy z ich dwójki poznał smak zawodu miłosnego. I chociaż zwykle to on reagował bardziej emocjonalnie na to, co ich spotykało, w jego przypadku nie było upijania się do późnej nocy, żeby zapomnieć o bólu. Jak on poradził sobie, gdy go zostawiono? Nie mogła sobie przypomnieć, prawdopodobnie przez alkohol.
Gdyby chociaż po tym udało jej się pozbierać... była przecież silna. Potrafiła przeciwstawiać się trudnościom, jakie rzucał ku niej los. Zawsze starała się stać prosto, z uniesionym czołem prezentować światu siłę, którą zdobyła po śmierci rodziców. Ale jednak ta zadra w sercu tkwiła zbyt głęboko, powodując słabość, której nie była w stanie przezwyciężyć.
Prawdopodobnie jutro nie będzie nic z tego wieczora pamiętać. A jeśli będzie pamiętać, to jak przez mgłę i będzie jej ogromnie wstyd za to, że doprowadziła się do takiego stanu i że przez nią Florean musiał się martwić. Ale póki co, wbiła w brata błagalne spojrzenie. Był w tym momencie jej jedyną nadzieją.
Głośny sprzeciw, który wydarł się z jej gardła, niemal przerwał wypowiedź Floreana. To nie mogła być prawda, skoro po kolei traciła i zawodziła wszystkich - najpierw siebie, bo przecież przez swoją głupotę wylądowała w szpitalu na całe dwa tygodnie. Później Lily... bo będąc w odosobnieniu nie mogła iść jej szukać, nie mogła pomóc zaginionej przyjaciółce w potrzebie! Potem została porzucona - a imienia mężczyzny, który ją zostawił obiecała sobie już nigdy nie wypowiadać na głos... - Zostaję sama...
Nie wiedziała, jaki sens ma powiedzenie mu o Mattcie. W końcu to nie on tak naprawdę był powodem jej późnego powrotu oraz stanu upojenia alkoholowego, w którym się znalazła. On tylko... zdarzył się przypadkiem. Wpadł na nią, po czym w sumie doprowadził do płaczu, zrywając kolejną z więzi. Tę więź, którą Florence próbowała naprawić.
- Los wszystkich mi zabiera... Zabiera! Albo odchodzą sami... To tak bardzo boli - jęknęła, kiedy ujął jej twarz w dłonie. Skoncentrowała swój zamglony, zapłakany wzrok na twarzy brata, w pewnej chwili zdając sobie z czegoś sprawę - Jak ty to robisz... żeby tak nie bolało?
Przecież Florean jako pierwszy z ich dwójki poznał smak zawodu miłosnego. I chociaż zwykle to on reagował bardziej emocjonalnie na to, co ich spotykało, w jego przypadku nie było upijania się do późnej nocy, żeby zapomnieć o bólu. Jak on poradził sobie, gdy go zostawiono? Nie mogła sobie przypomnieć, prawdopodobnie przez alkohol.
Gdyby chociaż po tym udało jej się pozbierać... była przecież silna. Potrafiła przeciwstawiać się trudnościom, jakie rzucał ku niej los. Zawsze starała się stać prosto, z uniesionym czołem prezentować światu siłę, którą zdobyła po śmierci rodziców. Ale jednak ta zadra w sercu tkwiła zbyt głęboko, powodując słabość, której nie była w stanie przezwyciężyć.
Prawdopodobnie jutro nie będzie nic z tego wieczora pamiętać. A jeśli będzie pamiętać, to jak przez mgłę i będzie jej ogromnie wstyd za to, że doprowadziła się do takiego stanu i że przez nią Florean musiał się martwić. Ale póki co, wbiła w brata błagalne spojrzenie. Był w tym momencie jej jedyną nadzieją.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie sądziłem, że w mojej siostrze kipiało tyle emocji. Najwyraźniej dzisiaj miał być dzień, w którym wreszcie je z siebie wyrzuca - może to i lepiej, trzymanie tego wszystkiego w środku nigdy nie wychodziło nikomu na dobre. Miałem szansę się o tym przekonać na własnej skórze, kiedy zniszczyłem swój związek. Nie żeby był to jedyny, który zaprzepaściłem, ale tylko ten przez taką przyczynę. Chyba posiadałem naturalny talent do psucia związków, chociaż nie miałem pojęcia skąd mógł się u mnie wziąć. Rodzice zdawali się kochać siebie nad życie - dosłownie, w końcu nasz ojciec postanowił zabić się po śmierci matki. To na swój sposób romantyczne, chociaż wciąż miałem do niego o to ogromny żal. Brakowało mi go. Czasem miałem ochotę pojechać do naszego starego rodzinnego domu, wejść do jego gabinetu i zamienić z nim parę słów. Nie rozmawiać z nim o wielkich problemach, ale o czymś normalnym - może o powstaniach goblinów? Posiadał zaskakująco dużą wiedzę na ten temat. Może i ja kiedyś będę taką miał. Na razie miałem dużo innych obowiązków i nie potrafiłem znaleźć tyle czasu dla nauki jak wcześniej. - Przecież nie zostajesz sama. Masz tylu przyjaciół, masz mnie - powtórzyłem, przyglądając jej się zmartwiony, aż na moim czole pojawiła się pojedyncza żyłka. Rzadko widywałem ją w takim stanie - to raczej ja byłem bardziej emocjonalnym bliźniakiem, nawet jeżeli starałem się w każdej sytuacji zachować spokój i uśmiech na twarzy. - O kim mówisz? Kto cię zostawił? Chodzi ci o Alana? - Zapytałem, bo nie potrafiłem jej zbyt wiele powiedzieć jeżeli nie znałem większej ilości konkretnych informacji.
Zastygłem, kiedy zadała mi to pytanie. Wtedy zrozumiałem, że cały jej płacz był spowodowany złamanym sercem - a ja okazałem się skarbnicą wiedzy na ten temat. Prawda była taka, że nic nie robiłem, a ból wcale nie znikał. Może trochę, ale gdzieś cały czas siedział i wychodził w nieoczekiwanych momentach. Anastazja, Matylda, Lily - naprawdę byłem fatalny w te klocki. Westchnąłem cicho, bo przecież nie mogłem jej tego teraz powiedzieć.- Nie wiem czy potrafię ci dać jakąś radę - odpowiedział zgodnie z prawdą, siląc się na słaby uśmiech. - Ale z czasem będzie lepiej - dodałem, bo tak naprawdę tylko tyle mogłem zrobić. Nie chciałem jej mydlić oczu wymyślonymi historiami (nawet nie byłem pewny czy tak potrafiłem), ale nie chciałem też całkiem jej dołować. - Oj, Flo... - mruknąłem, znowu ją do siebie tuląc. - Jest późno, dużo wypiłaś. Nic dziwnego, że widzisz wszystko w ciemnych barwach. Wyśpisz się i wszystko będzie lepiej - odparłem, przypominając sobie, że muszę jej przygotować łóżko i jakąś miskę obok wraz z butelką chłodnej wody. Tak naprawdę mogłem jedynie stać obok w gotowości do wysłuchania jej zmartwień, bo to ona sama musiała sobie to wszystko jakoś ułożyć.
Zastygłem, kiedy zadała mi to pytanie. Wtedy zrozumiałem, że cały jej płacz był spowodowany złamanym sercem - a ja okazałem się skarbnicą wiedzy na ten temat. Prawda była taka, że nic nie robiłem, a ból wcale nie znikał. Może trochę, ale gdzieś cały czas siedział i wychodził w nieoczekiwanych momentach. Anastazja, Matylda, Lily - naprawdę byłem fatalny w te klocki. Westchnąłem cicho, bo przecież nie mogłem jej tego teraz powiedzieć.- Nie wiem czy potrafię ci dać jakąś radę - odpowiedział zgodnie z prawdą, siląc się na słaby uśmiech. - Ale z czasem będzie lepiej - dodałem, bo tak naprawdę tylko tyle mogłem zrobić. Nie chciałem jej mydlić oczu wymyślonymi historiami (nawet nie byłem pewny czy tak potrafiłem), ale nie chciałem też całkiem jej dołować. - Oj, Flo... - mruknąłem, znowu ją do siebie tuląc. - Jest późno, dużo wypiłaś. Nic dziwnego, że widzisz wszystko w ciemnych barwach. Wyśpisz się i wszystko będzie lepiej - odparłem, przypominając sobie, że muszę jej przygotować łóżko i jakąś miskę obok wraz z butelką chłodnej wody. Tak naprawdę mogłem jedynie stać obok w gotowości do wysłuchania jej zmartwień, bo to ona sama musiała sobie to wszystko jakoś ułożyć.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc pierwsze słowa brata zaczęła kręcić głową. Miał rację tylko w jednej kwestii - miała jego. Miała swojego brata bliźniaka, na dobre i na złe. Tak zostało im przeznaczone przez los. Razem urodzeni, razem kroczyli przez życie. Ale jak widać Florence miała trudności z utrzymaniem innych kontaktów - przecież jej przyjaźń z Mattem i Lily miała przetrwać jeszcze długie lata, tymczasem co? Flornce nawet nie miała pojęcia o tym, że rudzielec się odnalazł - a Bott uznał ją za fałszywą przyjaciółkę, bo przecież będąc zamkniętą w szpitalu nie mogła pomóc w poszukiwaniach zaginionej.
Gdy usłyszała imię Alana, w jej oczach znów wezbrały łzy. Nie musiała chyba potwierdzać jego przypuszczeń na głos, z resztą Florean sam po chwili domyślił się, że ma rację. Tak, jej głównym powodem dzisiejszego pijaństwa był właśnie pan Bennett. Złamane serce bolało niezwykle mocno, ale kiedy myślała, że nie spotka jej już nic gorszego, musiała tego wieczora wpaść jeszcze na Matta, który dobił ją doszczętnie.
To wcale nie tak, że chciała swoim pytaniem przywołać nieprzyjemne wspomnienia u brata - w sumie to bolało ją to, że istotnie, był skarbnicą wiedzy na ten temat. Normalnie na pewno by tego pytania nie zadała. Alkohol jednak zwalniał pewne hamulce a ona po prostu chciała, by to przestało tak bardzo boleć. Upicie się niemal do nieprzytomności trochę pomogło - rozumiała już, dlaczego Alan poszedł właśnie w tym kierunku, kiedy stracił swoją matkę. Jednak resztki godności podpowiadały jej, że nie mogła częściej praktykować takich zachowań - a przynajmniej niezbyt często. Musiała więc znaleźć inny sposób na stłumienie bólu w piersi... i miała nadzieję, że Florean jej coś podpowie, jednakże jego odpowiedź okazała się... cóż, mało pomocna.
Spojrzała na niego, nie potrafiąc ukryć jednak tej odrobiny zawodu w swoim wzroku. Opuściła jednak potem głowę. Dobrze wiedziała, że czas potrafił leczyć rany, jednak ona po prostu chciała, żeby to przestało boleć już teraz.
- Nie będzie - westchnęła cicho. Choć Florence już zdołała zwyzywać Alana każdą możliwą klątwą, obdarzyła jego imię wszystkimi znanymi sobie przekleństwami i uznała za zwyczajnego dupka, to wciąż bolało. A jutro będzie to samo.
Gdy Florean zaproponował jej sen, chciała się buntować. Sen nie był tym, czego w tym momencie potrzebowała - albo przynajmniej tak się jej wydawało. Jednocześnie jednak nie wiedziała, czego tak naprawdę chciała. Poddała się więc w końcu, po dłuższej chwili ciszy. Z resztą, nie mogła przecież trzymać tutaj Floreana całą noc. Nieco niemrawo skinęła więc głową. Gdy jednak spróbowała wstać, mocno się zachwiała, musiała więc złapać się brata, by nie upaść.
Gdy usłyszała imię Alana, w jej oczach znów wezbrały łzy. Nie musiała chyba potwierdzać jego przypuszczeń na głos, z resztą Florean sam po chwili domyślił się, że ma rację. Tak, jej głównym powodem dzisiejszego pijaństwa był właśnie pan Bennett. Złamane serce bolało niezwykle mocno, ale kiedy myślała, że nie spotka jej już nic gorszego, musiała tego wieczora wpaść jeszcze na Matta, który dobił ją doszczętnie.
To wcale nie tak, że chciała swoim pytaniem przywołać nieprzyjemne wspomnienia u brata - w sumie to bolało ją to, że istotnie, był skarbnicą wiedzy na ten temat. Normalnie na pewno by tego pytania nie zadała. Alkohol jednak zwalniał pewne hamulce a ona po prostu chciała, by to przestało tak bardzo boleć. Upicie się niemal do nieprzytomności trochę pomogło - rozumiała już, dlaczego Alan poszedł właśnie w tym kierunku, kiedy stracił swoją matkę. Jednak resztki godności podpowiadały jej, że nie mogła częściej praktykować takich zachowań - a przynajmniej niezbyt często. Musiała więc znaleźć inny sposób na stłumienie bólu w piersi... i miała nadzieję, że Florean jej coś podpowie, jednakże jego odpowiedź okazała się... cóż, mało pomocna.
Spojrzała na niego, nie potrafiąc ukryć jednak tej odrobiny zawodu w swoim wzroku. Opuściła jednak potem głowę. Dobrze wiedziała, że czas potrafił leczyć rany, jednak ona po prostu chciała, żeby to przestało boleć już teraz.
- Nie będzie - westchnęła cicho. Choć Florence już zdołała zwyzywać Alana każdą możliwą klątwą, obdarzyła jego imię wszystkimi znanymi sobie przekleństwami i uznała za zwyczajnego dupka, to wciąż bolało. A jutro będzie to samo.
Gdy Florean zaproponował jej sen, chciała się buntować. Sen nie był tym, czego w tym momencie potrzebowała - albo przynajmniej tak się jej wydawało. Jednocześnie jednak nie wiedziała, czego tak naprawdę chciała. Poddała się więc w końcu, po dłuższej chwili ciszy. Z resztą, nie mogła przecież trzymać tutaj Floreana całą noc. Nieco niemrawo skinęła więc głową. Gdy jednak spróbowała wstać, mocno się zachwiała, musiała więc złapać się brata, by nie upaść.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Każda z naszych miłosnych historii miała inny przebieg, dlatego nie potrafiłem podać jej jedynej prawdziwej i zawsze działającej porady. Dobrze wiedziała, że zrobiłbym dla niej wszystko - wziął cały ten ból na swoje barki, ale nie byłem w stanie. Mogłem tylko siedzieć i słuchać, ewentualnie zaparzyć ciepłą herbatę, co zresztą też miałem zamiar zaraz zrobić. Tylko tyle czy aż tyle - tu już Florence musiała sama odpowiedzieć sobie na to pytanie. Uśmiechnąłem się smutno, kiedy spojrzała na mnie zapuchniętymi oczami pełnymi zawodu. Tak to wyglądało - tylko tyle mogłem jej na ten temat powiedzieć pomimo moich bogatych doświadczeń. Nie było z nich absolutnie żadnego pożytku. Niczego się nie nauczyłem i nie mogłem się dzielić żadną wiedzą z innymi, ot, samo cierpienie.
- Będzie - powiedziałem z przekonaniem, nawet nie pozwalając jej na powtarzanie tych pesymistycznych myśli. Każde z nas dużo przeszło i miało już kilka okazji do powiedzenia sobie dość, ale nigdy tego nie zrobiliśmy. I to też nie był ten moment - wierzyłem, że gdzieś w przyszłości czekało na nas jeszcze ogromne szczęście, a nam pozostało tylko cierpliwie poczekać. Tym bardziej ucieszyłem się, kiedy Florence poddała się mojemu pomysłowi pójścia spać. Dalszy płacz nie miał absolutnie żadnego sensu. Pomogłem jej wstać i zaprowadziłem ją do kanapy. - Nie ruszaj się stąd. Pościelę ci łóżko i zaparzę herbatę - powiedziałem, celując w nią palcem wskazującym jakby miało to mojej prośbie dodać grozy. Zaraz potem pobiegłem do jej sypialni, poszukując w szale czystej pościeli, którą równie szybko nawlokłem na kołdrę i poduszkę. - Flo, jesteś tam jeszcze? - Krzyknąłem zza ściany, ostatecznie jednak wyglądając zza drzwi, bo nie do końca jej ufałem w tym stanie. Bałem się, że mogła sobie coś zrobić. Z jednej strony ta wizja wydawała mi się niemożliwa, ale z drugiej... Ojciec też nie był do tego zdolny, prawda? - Jeszcze chwila - powiedziałem, kiedy przechodziłem szybkim krokiem do kuchni. - Czy mam kogoś napaść? Wiesz, jak na starszego brata przystało - zarzuciłem żartem, próbując rozładować i tak napiętą atmosferę. Wsadziłem do kubka liście mięty i oparłem się ciężko o blat. Wcale nie było mi do śmiechu. Poza tym czułem, że wcale dzisiaj nie zasnę, czatując pod drzwiami Flo. Zawsze mogła postanowić udać się na spacer czy, co gorsza, w odwiedziny.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero pisk czajnika. Zalałem kubek wrzącą wodą i wróciłem z nim do Flo. - Wypij to przed snem, dobrze ci zrobi - powiedziałem, po czym kontynuowałem swoje szybkie przygotowania siostry do snu. Zabrałem z łazienki niewielką miskę i zaniosłem ją do sypialni, uchylając tam jeszcze na moment okno. - Oddaj różdżkę - zarządziłem, kiedy wróciłem do salonu. Wyciągnąłem w jej kierunku otwartą dłoń, oczekując na spełnienie mojej prośby.
- Będzie - powiedziałem z przekonaniem, nawet nie pozwalając jej na powtarzanie tych pesymistycznych myśli. Każde z nas dużo przeszło i miało już kilka okazji do powiedzenia sobie dość, ale nigdy tego nie zrobiliśmy. I to też nie był ten moment - wierzyłem, że gdzieś w przyszłości czekało na nas jeszcze ogromne szczęście, a nam pozostało tylko cierpliwie poczekać. Tym bardziej ucieszyłem się, kiedy Florence poddała się mojemu pomysłowi pójścia spać. Dalszy płacz nie miał absolutnie żadnego sensu. Pomogłem jej wstać i zaprowadziłem ją do kanapy. - Nie ruszaj się stąd. Pościelę ci łóżko i zaparzę herbatę - powiedziałem, celując w nią palcem wskazującym jakby miało to mojej prośbie dodać grozy. Zaraz potem pobiegłem do jej sypialni, poszukując w szale czystej pościeli, którą równie szybko nawlokłem na kołdrę i poduszkę. - Flo, jesteś tam jeszcze? - Krzyknąłem zza ściany, ostatecznie jednak wyglądając zza drzwi, bo nie do końca jej ufałem w tym stanie. Bałem się, że mogła sobie coś zrobić. Z jednej strony ta wizja wydawała mi się niemożliwa, ale z drugiej... Ojciec też nie był do tego zdolny, prawda? - Jeszcze chwila - powiedziałem, kiedy przechodziłem szybkim krokiem do kuchni. - Czy mam kogoś napaść? Wiesz, jak na starszego brata przystało - zarzuciłem żartem, próbując rozładować i tak napiętą atmosferę. Wsadziłem do kubka liście mięty i oparłem się ciężko o blat. Wcale nie było mi do śmiechu. Poza tym czułem, że wcale dzisiaj nie zasnę, czatując pod drzwiami Flo. Zawsze mogła postanowić udać się na spacer czy, co gorsza, w odwiedziny.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero pisk czajnika. Zalałem kubek wrzącą wodą i wróciłem z nim do Flo. - Wypij to przed snem, dobrze ci zrobi - powiedziałem, po czym kontynuowałem swoje szybkie przygotowania siostry do snu. Zabrałem z łazienki niewielką miskę i zaniosłem ją do sypialni, uchylając tam jeszcze na moment okno. - Oddaj różdżkę - zarządziłem, kiedy wróciłem do salonu. Wyciągnąłem w jej kierunku otwartą dłoń, oczekując na spełnienie mojej prośby.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie od momentu, kiedy postanowiła zgodzić się na pomysł Floreana, nieco się wyłączyła. Wcześniejsze emocje, niemalże kipiące w jej wnętrzu - ból, gniew, rozpacz - sprawiły że otępienie procentami odpuściło na pewien czas. Jednak kiedy wszystko jakoś przygasło, uspokojone słowami brata, a Florence została posadzona na kanapie... cóż, niewiele by brakowało, by po prostu usnęła w salonie. Alkohol brał ją znów w swoje "posiadanie", zagłuszając nieprzyjemne uczucia i wykonując w końcu swoje zadanie. Nie miała się już zamiaru kłócić, po prostu siedziała na sofie, kiwając się lekko, podczas kiedy jej brat wykonywał wszystkie czynności niezbędne, by położyć ją do snu w jej sypialni. Prawie nie słyszała jego wołania, nie odpowiedziała mu więc, gdy upewniał się, że wciąż nie ruszyła się z miejsca. Ani gdy zapytał, czy powinien kogoś sprać. Choć szczerze mówiąc, nawet jeśli Florence chętnie zobaczyła by Matta albo Alana stłuczonych na kwaśne jabłko, wiedziała, że nic to nie da. Nie ulży jej po takim widoku (no, może na widok poturbowanego Botta odrobinkę by się ucieszyła, ale nie powie tego głośno). Więc nawet gdyby dosłyszała ten żart, odpowiedziałaby, żeby nic nie robił. Drgnęła dopiero, kiedy przed jej nosem pojawił się kubek z gorącą, parującą herbatą. Podziękowała za nią krótkim skinieniem głową i przyjęła napój. I właściwie myślała, że weźmie tę zaparzoną miętę i pójdzie do siebie do pokoju, by istotnie, położyć się spać. Wbrew temu, czego obawiał się Florean, nie miała zamiaru nigdzie iść a tym bardziej - kogokolwiek odwiedzać. Dopadło ją zrezygnowanie i otępienie. Popatrzyła się więc na rękę Floreana nieco skonsternowana. Dlaczego właściwie chciał jej różdżki?
- Ale po co? - nawet jeśli był to Florean, to jednak chodziło tutaj o jej różdżkę! Nigdy się z nią nie rozstawała, Florek nigdy też nie wysuwał takich żądań. Spojrzała na niego znów nieco buntowniczym wzrokiem, zamierzała protestować, nawet otworzyła już w tym celu usta - potem jednak tylko westchnęła. Skoro uważał to za koniecznie... Florence uznała, że tego wieczora zda się na brata. W końcu ona była w średnim stanie do podejmowania jakichkolwiek decyzji, a jemu mogła zaufać. Nieco więc się ociągając, sięgnęła ręką do swojej kieszeni i wciągnęła różdżkę. Z niejakim żalem oddała ją jednak Floreanowi. - Ale jutro z samego rana... - czknęła - chcę ją z powrotem... zrozumiano?
- Ale po co? - nawet jeśli był to Florean, to jednak chodziło tutaj o jej różdżkę! Nigdy się z nią nie rozstawała, Florek nigdy też nie wysuwał takich żądań. Spojrzała na niego znów nieco buntowniczym wzrokiem, zamierzała protestować, nawet otworzyła już w tym celu usta - potem jednak tylko westchnęła. Skoro uważał to za koniecznie... Florence uznała, że tego wieczora zda się na brata. W końcu ona była w średnim stanie do podejmowania jakichkolwiek decyzji, a jemu mogła zaufać. Nieco więc się ociągając, sięgnęła ręką do swojej kieszeni i wciągnęła różdżkę. Z niejakim żalem oddała ją jednak Floreanowi. - Ale jutro z samego rana... - czknęła - chcę ją z powrotem... zrozumiano?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Florence się poddała. To nie zdarzało się często, w zasadzie nie zdarzało się nigdy, dlatego bez problemu odebrałem od niej różdżkę. Z jednej strony mi ulżyło, bo wcale nie miałem ochoty na przepychanki - z drugiej jeszcze bardziej mnie zasmuciło, bo to tylko podkreślało jej wisielczy nastrój. Westchnąłem cicho, chowając różdżkę do kieszeni - żebym tylko nie zapomniał ją schować do szuflady, bo inaczej zapewne gdzieś na niej usiądę. - Żebyś nie zrobiła niczego głupiego. Teraz nie myślisz racjonalnie. Mogłabyś rzucić fae feli na dywan i nigdy byśmy go nie doczyścili. Poza tym dobrze wiesz, że magia szaleje i jeszcze mogłabyś tym wywołać jakiś pożar albo... nie wiem... burzę z piorunami - wytłumaczyłem, wymachując przy tym rękoma, żeby na pewno zrozumiała mój przekaz. Co prawda martwiłem się, że postanowi się gdzieś teleportować, ale niech zna inny powód mojej decyzji. Musiałem przyznać, że ostatnio nabrałem wprawy w okłamywanie Florence, ale wcale nie powinienem robić się w tym coraz lepszy - nie chciałem, ale takie nastały czasy, a na to nic nie mogłem poradzić. To znaczy... W zasadzie mogłem i to robiłem, jednak potrzeba było więcej czasu żeby zobaczyć efekty. Przynajmniej miałem taką nadzieję. - Oczywiście - zapewniłem, pomagając jej wstać z kanapy. Beze mnie z pewnością kilka razy by się przewróciła przed trafieniem do łóżka, a tak trafiła tam bez szwanku i nawet pomogłem jej zdjąć buty i uporać się z innymi skomplikowanymi częściami ubioru. Potem poszedłem do kuchni, żeby samemu się czegoś napić, i jeszcze raz zajrzałem do Florence, przykrywając ją dokładnie kołdrą. Westchnąłem głęboko, zawieszając wzrok na jej śpiącej twarzy. Miałem nadzieję, że jutro będzie się czuła lepiej. Mogłaby o tym wszystkim zapomnieć - ale tak dobrze pewnie nie będzie. Wyszedłem z jej sypialni i położyłem się na kanapie, łapiąc za pierwszą lepszą książkę, która leżała na stoliku. Czułem, że to będzie długa noc.
zt x2
zt x2
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10.08
Kiedy Florence wyglądała za okno, zbierało jej się na rozmyślania. Jej umysł skupiał się na milionie rzeczy - sprawach istotnych, skupiających się wokół jej życia, ale także tych zupełnie nieważnych, błahych. Szczególnie w deszczowe dni lubiła obserwować z góry mokrą Pokątną oraz przemierzających nią przechodniów. Czasami zajmowała sobie czas, zastanawiając się dokąd każdy z nich zmierza - czy spieszą się do rodzin, przemykając w strugach deszczu i dokładając starań by nie zmoknąć? Każda z obserwowanych przez nią kolorowych parasolek miała jakąś historię, pod kopułą każdej z nich znajdowała się jakaś osoba, gnająca za swoimi interesami, tak samo jak na co dzień czyniła przecież i Florence.
Tego dnia na szczęście nie padało. Pogoda była bardzo ładna i ciepła, jak przystało na sierpień. Nawet niebo było dziś wyjątkowo czyste i panna Fortescue niemal miała wyrzuty sumienia, że nie było jej w pracy - ona miała dzień wolny, długo wyczekiwany i zasłużony. I chociaż miała dziś wyjątkową ochotę poleniuchować, sięgając po jedną z wielu książek (miała ten okropny zwyczaj kupowania kolejnych tomów, mimo że wciąż brakowało jej czasu by je przeczytać! Uzbierał się tego już naprawdę imponujący stos. Liczyła, że może gdy zrobi się chłodniej i ruch w lodziarni się zmniejszy, ona będzie mogła w końcu zatopić się w historie zapisane na tych biednych, znużonych czekaniem stronicach!), postanowiła wykorzystać ten dzień na zrobienie czegoś innego. Czegoś, co również zdecydowanie zbyt długo odwlekała, ale kiedy tylko zobaczyła tę dwójkę RAZEM na Festiwalu lata... wtedy już wiedziała, że zwyczajnie musi dopaść Fances i dokładnie ją przepytać! Jak na spowiedzi!
Kiedy tylko dostała w końcu odpowiedź zwrotną od kobiety, Florence natychmiast rozpoczęła przygotowania. To miały być prawdziwie babskie ploty, żadnych facetów, za to dużo obgadywania ich! A do tego też dużo herbaty, ale też coś mocniejszego, no i nie można było zapomnieć o łakociach. W lodówce chłodziły się oczywiście najlepsze z lodów produkcji Fortescue, ale nie zabrakło też pysznych wyrobów ze Słodkiej Próżności. Wszystko było przygotowane, wypadało tylko czekać na gościa honorowego!
Kiedy Florence wyglądała za okno, zbierało jej się na rozmyślania. Jej umysł skupiał się na milionie rzeczy - sprawach istotnych, skupiających się wokół jej życia, ale także tych zupełnie nieważnych, błahych. Szczególnie w deszczowe dni lubiła obserwować z góry mokrą Pokątną oraz przemierzających nią przechodniów. Czasami zajmowała sobie czas, zastanawiając się dokąd każdy z nich zmierza - czy spieszą się do rodzin, przemykając w strugach deszczu i dokładając starań by nie zmoknąć? Każda z obserwowanych przez nią kolorowych parasolek miała jakąś historię, pod kopułą każdej z nich znajdowała się jakaś osoba, gnająca za swoimi interesami, tak samo jak na co dzień czyniła przecież i Florence.
Tego dnia na szczęście nie padało. Pogoda była bardzo ładna i ciepła, jak przystało na sierpień. Nawet niebo było dziś wyjątkowo czyste i panna Fortescue niemal miała wyrzuty sumienia, że nie było jej w pracy - ona miała dzień wolny, długo wyczekiwany i zasłużony. I chociaż miała dziś wyjątkową ochotę poleniuchować, sięgając po jedną z wielu książek (miała ten okropny zwyczaj kupowania kolejnych tomów, mimo że wciąż brakowało jej czasu by je przeczytać! Uzbierał się tego już naprawdę imponujący stos. Liczyła, że może gdy zrobi się chłodniej i ruch w lodziarni się zmniejszy, ona będzie mogła w końcu zatopić się w historie zapisane na tych biednych, znużonych czekaniem stronicach!), postanowiła wykorzystać ten dzień na zrobienie czegoś innego. Czegoś, co również zdecydowanie zbyt długo odwlekała, ale kiedy tylko zobaczyła tę dwójkę RAZEM na Festiwalu lata... wtedy już wiedziała, że zwyczajnie musi dopaść Fances i dokładnie ją przepytać! Jak na spowiedzi!
Kiedy tylko dostała w końcu odpowiedź zwrotną od kobiety, Florence natychmiast rozpoczęła przygotowania. To miały być prawdziwie babskie ploty, żadnych facetów, za to dużo obgadywania ich! A do tego też dużo herbaty, ale też coś mocniejszego, no i nie można było zapomnieć o łakociach. W lodówce chłodziły się oczywiście najlepsze z lodów produkcji Fortescue, ale nie zabrakło też pysznych wyrobów ze Słodkiej Próżności. Wszystko było przygotowane, wypadało tylko czekać na gościa honorowego!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 16.10.18 1:01, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Po wyjątkowo leniwym dniu w księgarni, kiedy Frances wyszła na słoneczną Pokątną, w powietrzu dziwnie czuć było wakacje. Myślała, że aż do września nie doświadczy już tego uczucia, mając w pamięci pobyt na festiwalu lata. Tamten czas, wszystkie głupawe zabawy, w których pewnie nie wzięłaby udziału w okolicznościach bardziej przypominających szarawą londyńską codzienność (przytłoczona poczuciem, że nie czas teraz na podobną beztroskę, kiedy w środku miasta zieje dziura po gmachu ministerstwa i zbliża się zbiorowy pogrzeb ofiar, których rodzinom nie można było przedtem podarować choćby namiastki spokoju ducha) wciąż wspominała, chociaż szybko wsiąkła z powrotem w rutynę. Niestety (chociaż być może to dobrze dla interesu jej ulubionych sąsiadów), weszło w nią także częste raczenie się lodami u Fortescue przy okazji powrotu do domu. Atmosfera dnia dzisiejszego bardzo sprzyjała spełnianiu podobnych powstałych pod wpływem chwili zachcianek, ale ostatecznie Frania nie wpadła do lodziarni. Niedługo po tym, jak przekroczyła próg swojego mieszkania okazało się jednak, że i tak będzie jej dane spotkać się z Florence – na parapecie czekała jej sowa. Po tym, jak cały czas na festiwalu lata spędziła w towarzystwie Floreana, Frances czuła jak gdyby zaniedbała nieco przyjaciółkę, bardzo więc ucieszyło ją zaproszenie. Zawsze znajdowały sobie wiele tematów do rozmowy, a Frania nie zapomniała nieco krępującej sceny w zagajniku Weymouth, gdzie zderzyli się z bliźniaczką Floreana w towarzystwie Joego Wrighta. Wietrząc w tym wspomnieniu jakąś bardziej ekscytującą historię, Frania bardzo chciała jej wysłuchać i zamierzała wyciągnąć z Florence jak najwięcej. Nie podejrzewała, że sąsiadka może mieć wobec niej podobnie niecne zamiary.
Wpadnę za godzinę, odpisała pośpiesznie, uznając, że skoro Florence wystosowała zaproszenie listownie, wypada odpowiedzieć tak samo. Może chciała się przygotować? Równie dobrze mogłaby zapukać przez ścianę w kuchni, tam, gdzie najlepiej to słychać. Frania zrozumiałaby sygnał, odpukała i po zaledwie chwili, jeszcze z mokrymi włosami i boso, przeszłaby się do mieszkania bliźniąt. Jeśli jednak dla odmiany miała być u nich „prawdziwym” gościem, mogła wykorzystać czas na przebranie się i przeczesanie rozwianych włosów.
Jako gość, powinna chyba zapukać do drzwi. Tak też zrobiła, ale zamiast czekać, aż Florence wpuści ją do środka, sama weszła, przekonana, że gospodyni jest w kuchni i szykuje coś wspaniałego. Frances nie lubiła przychodzić z pustymi rękami, wzięła więc ze sobą torebkę suszonych owoców dzikiej róży – naprawdę świetnych do herbaty – ale jej kontrybucje zawsze wypadały blado przy lodach i innych cudach, jakimi częstowali gości Fortescue.
- Florence! – zawołała w drzwiach. Oduczyła się zdrabniania imion bliźniąt dzięki minionym miesiącom, gdy oboje reagowali na „Flo” i powstawało wiele nieporozumień. – Już jestem!
Wpadnę za godzinę, odpisała pośpiesznie, uznając, że skoro Florence wystosowała zaproszenie listownie, wypada odpowiedzieć tak samo. Może chciała się przygotować? Równie dobrze mogłaby zapukać przez ścianę w kuchni, tam, gdzie najlepiej to słychać. Frania zrozumiałaby sygnał, odpukała i po zaledwie chwili, jeszcze z mokrymi włosami i boso, przeszłaby się do mieszkania bliźniąt. Jeśli jednak dla odmiany miała być u nich „prawdziwym” gościem, mogła wykorzystać czas na przebranie się i przeczesanie rozwianych włosów.
Jako gość, powinna chyba zapukać do drzwi. Tak też zrobiła, ale zamiast czekać, aż Florence wpuści ją do środka, sama weszła, przekonana, że gospodyni jest w kuchni i szykuje coś wspaniałego. Frances nie lubiła przychodzić z pustymi rękami, wzięła więc ze sobą torebkę suszonych owoców dzikiej róży – naprawdę świetnych do herbaty – ale jej kontrybucje zawsze wypadały blado przy lodach i innych cudach, jakimi częstowali gości Fortescue.
- Florence! – zawołała w drzwiach. Oduczyła się zdrabniania imion bliźniąt dzięki minionym miesiącom, gdy oboje reagowali na „Flo” i powstawało wiele nieporozumień. – Już jestem!
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź