Wydarzenia


Ekipa forum
Lodowa tafla
AutorWiadomość
Lodowa tafla [odnośnik]20.06.16 0:29

Lodowa tafla

Spory fragment tafli lodowiska został oddzielony od toru przeznaczonego do wyścigu - tutaj już nikt nie pędzi po wygraną, zamiast tego oddając się zabawie, jaką jest beztroskie i niespieszne jeżdżenie w kółko. Co poniektórzy ukochani trzymają się za ręce, małe szkraby próbują utrzymać się na śliskiej powierzchni lodu, a co bardziej utalentowani łyżwiarze kręcą się w eleganckich piruetach na samym środku tafli. Do lodowiska docierają dźwięki skocznej muzyki mającej swoje źródło w okolicy parkietu, co jeszcze bardziej uprzyjemnia zabawę na łyżwach. Choć nie kąsa lodowaty wiatr, płatki śniegu nieprzerwanie padają z ciemnego nieba, rozpuszczając się w kontakcie z zaczerwienionymi od chłodu policzkami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lodowa tafla Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lodowa tafla [odnośnik]21.06.16 13:05
Ostatnio nie czuję się najlepiej.
Czy to dlatego, że czegoś mi brakuje?
To tylko przyzwyczajenie, mówię sobie, to tylko mechanizm obronny. To nic takiego. Nie wariuję, nie tęsknię, a jeśli tęsknię, niedługo przestanę. Nowa rzeczywistość stanie się dla mnie codziennością, teraz będę dziwić się, jeśli naprawdę się pojawisz, będę dziwić się, kiedy cię zobaczę. I czuć się inaczej niż zazwyczaj. Taki stan rzeczy będzie mi odpowiadał. Będę w końcu wolna. Czasem jednak myślę – co jeśli w mojej nowej rzeczywistości tęsknota za tobą będzie czymś zwyczajnym? Czymś codziennym? Czymś naturalnym? Co złośliwie nie opuści mnie ani na krok. Świadomość, że coś posiadałam i świadomość utraty tego czegoś, co było dla mnie w jakiś sposób ważne.
Nie wiem, czemu często wracam do ciebie myślami. Może nie do ciebie, ale do obecnego stanu rzeczy, który bez ciebie okazuje się jedynym wielkim brakiem. Nie wiem, jak długo będę udawać, że nie poznaję twoich kroków, kiedy odwiedzasz Douga i jego małą złośnicę, nie wiem zresztą, czy chciałabym zapomnieć to wszystko, co w jakiś sposób jest już częścią mnie. Odszedłeś, ale nadal tu jesteś. Uparty. Nieznośny. Jak zwykle.
Nabieram zimne powietrze do płuc, a i tak nie mogę oddychać. Nie wiem, co jest nie tak.
Chyba potrzebowałam chwili samotności, odetchnięcia od rozgorączkowanego tłumu świętujących, którzy zabijali się o najlepsze smakołyki przy straganach czy ścigali po miejsce przy stolikach. Zresztą tak duża ilość osób – nawet na lodowisku, gdzie każdy pozornie posiada własną przestrzeń – mnie przytłacza i naprawdę nie wiem, jak udało się mnie namówić, żebym tutaj przyszła. To nie jest mój świat: kolorowy, pełen obcych mi głosów i nieznajomych twarzy. Wolę zacisze własnego mieszkania lub zagraconą kanapę Douga. Tam wszystko jest znajome.
Dawno nie jeździłam na łyżwach. Bardzo to lubię, ale nie mam czasu lub przeznaczam je na rzeczy bardziej zajmujące.
Jak ty.
Może dlatego na początku nieco się chwieję, panikuję, że tracę równowagę, w końcu ją odzyskuję, ale nadal niepewnie, bardzo ostrożnie poruszam się w miejscach, gdzie nie ma zbyt wielu ludzi, bym nie musiała na nikogo wpadać, z nikim rozmawiać i żebym nikogo przez przypadek nie zabiła. Zaklinam się, naprawdę, że zgodziłam się na wystąpienie w tych przeklętych zawodach. Że zgodziłam się przyjść tutaj.
Ale czy to nie szalone? Spontaniczne?
Wczoraj jeszcze myślałam, że spędzę ten wieczór z dobrą książką i gorącą ciemną czekoladą.
Powoli odzyskuję pewność siebie, lawiruję między ludźmi. Nadal ostrożna, obserwująca, lecz na tyle rozkojarzona pięknem dzisiejszego wieczora, że pozwoliłam sobie na chwilę nieuwagi. Pchnięta przez przypadkowego przechodnia upadam ciężko na lód, aby prześlizgnąć się kilka metrów tuż pod cudze łyżwy.
-Cholera! - zaraz spłoszona zakrywam usta dłonią i poprawiam podwiniętą niemal pod sam tyłek spódnicę.
Nie przepraszam, nie mówię nic. Nie patrzę się na tego kogoś ani przez chwilę. Próbuję się podnieść, zawstydzona, zirytowana, z wypiekami na polikach niekoniecznie takimi, które pojawiają się od zimna.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Lodowa tafla [odnośnik]22.06.16 20:05
Sylwestrowa noc. Jedyna taka w ciągu całego roku. To właśnie wtedy resetuje się cały rok. Każdy człowiek, mugol czy czarodziej, otrzymuje po raz kolejny czystą kartę. Śnieżnobiałą niczym zalegający dookoła śnieg, którą możemy zapisać zupełnie od nowa. Wiele osób korzysta z tej szansy. Chudnie, rzuca palenie czy zawala swoich aurorów mniejszą ilością papierkowej roboty. Doprawdy urocze. Niestety ja nie należę do tej grupy. Nie czuję tego całego klimatu postanowień noworocznych, przyjścia Nowego Roku, które odmienia wszystko. Gówno prawda. Jeśli człowiek chce coś zmienić to, po co ma czekać do pierwszego stycznia? Może zacząć wcześniej, liczy się tylko dobra motywacja. Poza tym nowa cyferka w dacie nie sprawi, że staniemy się innymi ludźmi. Nie będziemy nagle szczęśliwi, nie staniemy się lepsi, a nasze wspomnienia i doświadczenia, zwłaszcza te bolesne, nie znikają nagle. Magia jest bezsilna w tym zakresie naszego życia.
Wiem, że mimo wszystko to dosyć słabe nastawienie na pojawienie się na sylwestrowej imprezie, ale musiałem tu przyjść. Kłótnia, a raczej kulturalna wymiana zdań jaką odbyłem z Amelle sprawiła, że mój nastrój od listopada powoli staczał się po równi pochyłej ku dołowi. Sądziłem, że nasze rozstanie może potrwać jakiś czas dopóki oboje nie oswoimy się z nowym stanem rzeczy, ale ten okres wydłużał się niebezpiecznie. Być może powinienem odezwać się pierwszy, ale bałem się, że emocje jeszcze nie opadły i tylko pogorszę sprawy. Tak, ja, Crispin Russell bałem się podpaść kobiecie bardziej. To naprawdę śmieszne biorąc pod uwagę, że przecież oboje uparcie czepialiśmy się faktu bycia jedynie przyjaciółmi. Sądziłem, że to solidny fundament w naszym przypadku i w końcu przez to przebrniemy, ale widocznie trochę pomyliłem się w osądzie.
Dlatego jestem tu dzisiaj, siedzę przed lodowiskiem i wiążę czarne figurówki. Od razu oczyma wyobraźni widzę jak Luna wiązała obok mnie swoje. W Londynie też było lodowisko, każdej zimy. Jak tylko nauczyłem się chodzić bez przewracania to siostra zabierała mnie tam. Mama chodziła z nami. To jedno z niewielu wspomnień, jakie mam z nimi obiema i jest absolutnie pozbawione negatywnego wydźwięku. Chociaż minęło już wiele zim, od kiedy byliśmy na lodzie razem to nadal lubię to robić. Podobno idzie mi to całkiem nieźle, chociaż ze swoim wzrostem raczej nigdy nie miałem zadatków na zawodowca. Poza tym dziś jestem tu tylko w jednym celu. Po prostu wiedziałem, że tu przyjdzie. Jak gdyby chciała, żebym ją tu znalazł.
I nie było to wcale takie trudne pomimo całkiem sporego tłumu, który zaczął się formować przed wyścigiem. Wystarczyły mi dwa okrążenia po tafli lodu, aby ja odnaleźć. Zauważyłem ją z drugiego końca akurat w momencie, gdy zaczęła upadać i nie było mowy, abym zdążył na czas. Nie umiała jeździć? Nie spodziewałem się, żeby właśnie ona nie posiadała tej umiejętności. Przeciąłem lodowisko przez środek bez problemu manewrując pomiędzy innymi łyżwiarzami. Hamuję tuż przed nią i kucam, aby pomóc jej wstać.
- Próbujesz się nabawić kontuzji? - pytam cichym głosem spoglądając na nią bez emocji, chociaż cieszę się niezmiernie, że w końcu znów ją widzę.


Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
lets go have fun, you and me in the old jeep
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1067-crispin-phillip-arthur-russell-iii https://www.morsmordre.net/t1442-kamelia https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemore-breeder-street-3 https://www.morsmordre.net/t1328-crispin-phillip-arthur-russell-iii#10195
Re: Lodowa tafla [odnośnik]23.06.16 2:02
To nas łączy. Też nie wierzę w moc sprawczą tych wszystkich noworocznych postanowień. Nigdy nie żyłam od sylwestra do sylwestra, od miesiąca do miesiąca, z tygodnia na tydzień. Zawsze moje życie dzieliło się na podróże, wyjazdy, na występy w danych miejscowościach, a potem poszłam do magicznej szkoły, gdzie każdy mój kolejny dzień spędzałam na ciężkiej pracy, treningu i nauce, aby przynieść dumę samej sobie, nie rodzicom. Na święta nie wracałam do domu, żałowałam czasu. Nie wiem, czy popełniłam wtedy błąd, nie należę do ludzi, którzy wspominają dzieciństwo z łezką kręcącą się w oku. To były s z c z ę ś l i w e chwile beztroski. Spędzałam tamte lata na organizacji występów, na bieganiu od przyczepy do przyczepy, na budowaniu swoich marzeń poprzez zachwyt i marne próby wspięcia się na wyżyny. Byłam nikim. Nie wspominam dobrze bycia nikim, nie wspominam dobrze tego, że znajdowałam się w cieniu idealnej, najlepszej, bardziej utalentowanej. Że byłam tylko marnym cieniem jej doskonałości, namiastką tego, co wyczyniała na scenie.
Dlatego dzieciństwo nie było dla mnie niczym szczególnych, choć sprawiło, że traktuję świat w ten właśnie sposób, że mierzę czas występami, które następują po sobie w odstępie kilku dni czy tygodni. Że nie bawię się w noworoczne postanowienia, choć moi rodzice czasami naiwnie starali się coś na nich zbudować. W dzieciństwie też nauczyłam się jeździć na łyżwach, a moje bolesne początki to zamarznięte jezioro czy mugolskie zalane wodą boisko do gry-w-której-kopie-sie-piłkę. Potem ćwiczyłam swoje umiejętności w Beauxbaton pod okiem srogiej nauczycielki, która uważała to za doskonałe ćwiczenie równowagi oraz okazję do wzmocnienia kostek.
Były też czasy, kiedy na lodowisko zabierał mnie Rudolf. Tak po prostu. Spontanicznie. Bez słowa – przychodził w przydużej czapce zasuniętej na całe czoło aż do brwi i szerokim uśmiechem, który zwiastował najlepsze. Czyli masę trosk, gdy nieumiejętnie ślizgał się po nawierzchni, gdy obijał się o ludzi czy pędził pod prąd, by w roztargnieniu wpaść na jakieś grzeczne, powoli sunące przed siebie dziecko.
Był nieprzewidywalny, a w jego życiu nie brakło miejsca na coś tak szalonego – bo grożącego kontuzją! - jak łyżwy.
Dzisiaj jednak jestem tutaj, u twoich stóp. Próbująca się pozbierać, podnieść z ziemi swoją godność. A wtedy ty wyciągasz rękę, którą na dźwięk twojego głosu chwytam, pozwalam, żebyś porwał mnie, postawił do pionu, pozwolił wesprzeć się na twoim ramieniu.
-Dawno tego nie robiłam – tłumaczę się spokojnie, dziwnie reagując na twój dotyk, czy może inaczej – na twoją bliskość, od której powoli zaczynałam się odzwyczajać. Lub mam tylko nadzieję, że pozwoli się odzwyczajałam, żeby nie popadać w gorącą, namiętną tęsknotę. Odpychałam cię, odrzucałam umyślnie. Miałeś odejść, zostawić mnie w moim życiu wolną, z umysłem niezmąconym troską o coś, czego nie ma, co nie wróci. Jednak jesteś tutaj, ja tutaj jestem. I nie uciekam, bo żadna z moich komórek nie krzyczy uciekaj, a szepcze ciche, obolałe zostań. Dłoń przy dłoni, moja dłoń na twoim ramieniu i spojrzenie zwrócone ku górze – na zarumienioną od zimna twarz. Oddycham szybciej, czuję nieprzyjemne, drażniące nerwy dreszcze, gdy jestem tak blisko. W końcu pozwalam sobie na to, aby odsunąć się na niedużą odległość.
Idź sobie, mówią moje oczy.
Zostań, mówi moja dłoń nadal zaciśnięta na twojej przez grubą, ciepłą rękawiczkę.
-Nie wiedziałam, że jeździsz – dodaję nieumiejętnie, a mój głos lekko drży, gdy to mówię. Nie wiem, dlaczego się boję, czemu stres wdziera się do mojego gardła i sprawia, że nie potrafię się wysłowić. Chcę jednak pociągnąć tę rozmowę. Na krótką chwilę. Pragnę też zapamiętać to spotkanie, choć wiem już, że nigdy nie zapomnę twoich zaczerwienionych polików, pogodnego spojrzenia i zimna, które przeżarło się przez materiał rajstop i raziło mi nogi – Powiedz mi – zaczynam nagle, ciszej, bardziej natarczywie, zbliżając się do ciebie na krok i prawie potykając się o twoje figurówki własnymi – powiedz mi – powtarzam – wierzysz w przypadkowość?
Ja nie. Nie wierzę, że to stało się przypadkiem. Że to wspaniały, pogodny dla nas zbieg okoliczności. Wierzę w inicjatywę i w to, że posiadamy władzę nad własnym życiem, a to co się nam przytrafia, musi posiadać jakieś znaczenie i musi coś znaczyć.
Więc albo pojawiłeś się tutaj bez powodu ale nie bez powodu na siebie trafiliśmy. Albo pojawiłeś się n i e bez powodu, a ja jestem ofiarą twojej nieczystej manipulacji.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Lodowa tafla [odnośnik]26.06.16 16:45
Nie spałem trochę nocami. Sam nie wiem, dlaczego. Przecież tłumaczyłem sobie, że to tylko stan przejściowy. Przecież nie tracę przyjaciółki, to tylko różnica zdań. Oboje musimy to przetrawić inaczej zrobiłoby się nieprzyjemnie, toksycznie. Uspakajałem się, w mojej głowie to wszystko brzmiało do bólu logicznie. Miało swój ciąg przyczynowo-skutkowy, nic nie mogło pójść niezgodnie z tym planem. Byłem więc gotów do snu, obracałem się na drugi bok... i nic. Nie mogłem zasnąć. Kręciłem się w łóżku z boku na bok, z brzucha na plecy, po raz kolejny dokładnie przestudiowałem sufit w sypialni. Usłyszałem całą nocną symfonię wrzosowiska, przeczytałem kolejne książki, ale nie potrafiłem odpłynąć w krainę niebytu. Zamiast wychodzić z Bonheurem jak zawsze przed szóstą, gdy ledwo zwlekałem się z łóżka to już wpół do piątej brnęliśmy przez śnieżne zaspy. Kawa stała się moim błogosławieństwem jeszcze bardziej niż dotychczas.
A mimo wszystko nie potrafiłem się przełamać. Nie potrafiłem wysłać do niej nawet głupiej sowy z zapytaniem jak się czuje albo jakimś głupim tekstem w stylu czym otrułaś dziś Douga?, którym mógłbym ją rozbawić. Nie przeszkadzało mi to jednak w chodzeniu ukradkiem na jej spektakle, siadanie gdzieś daleko w tłumie, abym to ja mógł wyłapać ją, a nie ona mnie. Zawsze ją poznawałem, chociaż reszta baletnic wydawała mi się idealnie identyczna. Była to jednak tylko namiastką, niewystarczającą żeby sypiać spokojnie nocą. Nawet mój pies wyczuwał we mnie tę dziwną zmianę, niepokój sączący się w całym domu, który zazwyczaj wypełniony był aromatem wrzosów albo psiej karmy. Kogo jak kogo, ale jego nie mogłem denerwować, prawda? Tak to sobie doskonale tłumaczyłem, gdy przyszło mi teleportować się do Doliny Godryka, a następnie dostać na lodową taflę.
I jestem tu teraz, stoję przed nią, spoglądam z góry jak podnosi się ostrożnie z ziemi. Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiła. Jednak jej twarzy nie wykrzywia żaden grymas, a jej słowa nie noszą znamienia jakichś nieprzyjemnych emocji. Kamień spada mi z serca. Razem z faktem, że umie jeździć i może się nie zabije, gdy pójdę wygrywać konkurs. Nie jestem mimo to pewien, czy powinna to robić. Łatwo nabawić się tutaj kontuzji, nawet nie przez samego siebie, ale chociażby jakiegoś niewyćwiczonego idiotę lub parchatego kretyna, który uzna, że wpadanie na ludzi to naprawdę świetna zabawa. Odciągam jednak od siebie te negatywne myśli, złe obrazy. Skupiam się na cieple jej dłoni zaciśniętej na mojej w ramach wsparcia. Na tym, że nie uciekła ode mnie jak tylko stanęła na nogach. To dobrze, nie muszę jej gonić.
- Siostra mnie nauczyła - odpowiadam miękko, a moje spojrzenie bezwiednie ucieka na ten kawałek skóry pomiędzy rękawiczką a końcem rękawa, której nic nie chroni. Srebrny łańcuszek, mój kawałek Luny, skrzy się delikatnie w sztucznym oświetleniu lodowiska. Serce mnie boli, gdy o niej myślę, kiedy wiem, że nie usłyszę nagle jej śmiechu, bo wykonałem krzywy piruet według jej wskazówek, ale nie wywróciłem się ani razu. Boli mnie jej nieobecność, ale Amelle swoją obecnością leczy tę ranę. Nie nagle i totalnie, ale powoli, stopniowo coraz bardziej. Jestem jej bardziej niż wdzięczny za to, co robi, chociaż nawet nie ma o tym pojęcia. Wstrzymuję więc oddech, gdy nagle się zbliża. Zaglądam jej w oczy, tak dawno tego nie robiłem.
- Wiem, że sami panujemy nad własnym losem, ale czasem jakaś siła wyższa gra nam na nosie - odpowiadam cicho. Raptownie ktoś nas mija, szturcha mnie gwałtownie, więc oboje mimowolnie udrzemy o bandę. Stoi więc teraz w mojej klatce. Ma za plecami barierkę, a przed sobą mnie, opartego teraz obiema dłońmi po jej bokach. - A ty, wierzysz? - pytam, przekręcając lekko głowę. Może się czuć osaczona, ale nic nie mogę poradzić, chcę ją mieć blisko siebie. Nie ucieknie mi drugi raz.


Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
lets go have fun, you and me in the old jeep
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1067-crispin-phillip-arthur-russell-iii https://www.morsmordre.net/t1442-kamelia https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemore-breeder-street-3 https://www.morsmordre.net/t1328-crispin-phillip-arthur-russell-iii#10195
Re: Lodowa tafla [odnośnik]04.07.16 18:58
Zamykasz mnie. To pierwsza rzecz, która mi się nie podoba.
Druga – jesteś tutaj. Przy mnie. Wtedy, kiedy mam nadzieję zapomnieć, uwolnić się i uciec od ciebie. W tym nowym roku, ludzie mówią, że symbolicznym. Że to co sobie wymarzę, co sobie postanowię, to stanie się j u ż, zaraz, natychmiast, że znikniesz z mojego życia na zawsze. Że będę rzadziej wracała do ciebie myślami. Okazuje się jednak, że zachodzisz mi drogę, że brutalnie ściągasz mnie na ziemię, kiedy choć na chwilę świat pozwala mi pomarzyć. Nie, nie wierzyłam, że to się skończy. Ot tak. Ale myślałam, że może... może coś się wydarzy, coś co zmieni bieg całej tej historii, sprowadzi mnie na właściwą ścieżkę.
Tylko która jest tą właściwą? Czy to ty stojący na mojej drodzy i niepozwalający mi odejść czy wyżerająca mnie od środka pustka? To oczywiste, że kiedyś w końcu przestałabym tęsknić, że nie pamiętałabym twojego dotyku, zapachu wrzosów, a może nawet... widywalibyśmy się na schodach, witali bez uprzedzeń, nie dzieląc się ściśniętymi do bólu sercami, niepewnymi spojrzeniami. Nie zaciskałabym dłoni w pięści na każde wspomnienie o tobie, nie uciekałabym myślami jak najdalej, skoro tkwię tutaj, zamknięta w klatce, skoro odgradzasz mi jedyną drogę ucieczki w tej szalonej pogoni za szczęściem.
Przecież wiesz, Russell, że nie odnajdziemy go wspólnie. Czemu więc napierasz? Czemu mnie nie zostawisz? Nie pozwolisz, bym zdecydowała s a m a? Bez twoich ust tuż przy moim czole, bez oddechu na mojej twarzy i silnych rąk, które otaczają mnie ze wszystkich stron. Może przez chwilę wierzyłam, że to coś znaczy, może przez chwilę wahałam się przed ostatecznością, ale teraz znowu jestem pewna tego, że nie mogę.
Rozumiesz? Nie mogę. Nie potrafię.
Nie mów mi o swojej siostrze. To boli. Grasz mi na sumieniu. Na uczuciach. Owszem, jakieś mam. I chyba wiesz, jak je wydobyć. To mnie przeraża, bo przy tobie po raz kolejny nie wiem. Nie znam odpowiedzi na to, czego chcę i dokąd idę. Odbierasz mi pragnienie rywalizacji, odbierasz mi zwycięski puchar, bo nieważne, którędy ruszę, nie stać mnie będzie nawet na nagrodę pocieszenia. Nigdy nie odchodzę z niczym, nigdy nie godzę się też na półśrodki. Kompromisy? Och, Crispin, nie znasz mnie wystarczająco dobrze, skoro wierzysz, że mogłabym pójść z tobą na kompromis, że mogłabym nauczyć się to akceptować. To niebezpieczeństwo, którego się boję, które mnie odstręcza, straszy i sprawia, że tracę zmysły. Nawet teraz, gdy próbuję się odciąć, nawet teraz zastanawiam się nocami, czy wszystko w porządku.
Pytasz więc, czy wierzę? Czy wierzę w przypadkowość?
-Nie.
Odpowiem więc krótko, ucinając tę romantyczność stanowczo. Niczym kat łby swym ofiarom. Choć głos mi trochę drży, przy końcu, ale to przez chłód.
-To ty mi grasz na nosie – oświadczam wyniośle, chociaż o tym wiesz. Nie wyrywam się, bo wygrasz, o tym natomiast wiemy oboje. Nie uwolnię się, jeśli tego nie zechcesz. Posiadasz tę cielesną przewagę nad moim ledwie metrem sześćdziesiąt. Ciesz się, mój drogi, to jedyna dyscyplina, w której jesteś ode mnie lepszy – Czego chcesz? - nie wiem, jak udało mi się zdobyć na taką odwagę, naprawdę.
Ponieważ nie chcę znać odpowiedzi. Boję się, że będzie brzmiała tak samo, jak moja.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Lodowa tafla [odnośnik]06.07.16 15:45
Pojawiła się przy lodowej tafli, żeby jeszcze przed północą przyjrzeć się tańczącym na lodowisku parom. Stanęła blisko barierki - lód skrzył się w blasku gwiazd prześliczną bielą, a panie i panowie z niezwykłą gracją malowali na lodowisku przepiękne figury. Łyżwy były najpiękniejszym, co dało się wyciągnąć z zimy - zaraz po bałwankach. Lubiła je, choć daleko jej było do poziomu dziewczyny, której się przyglądała - miała tak zwinne nogi, że wyglądała jak łabędzica sunąca po niebie. Z nostalgicznym uśmiechem, wspierając podbródek na łokciach, stanęła przy balustradzie, wciąż było jej przykro: sylwestra spędzała z innymi czarodziejami, ale w tym wszystkim była sama: zawiodła się na przyjaciółce, która wolała spędzić ten dzień z innymi ludźmi, ludźmi przesiąkniętymi nienawiścią, trudną do zrozumienia zaściankowością. Czystą krwią, prastarym czarodziejskim tradycjonalistycznym fundamentalizmem. Świat szedł na przód, za parę lat po połowie z tych rodów nie zostanie żaden ślad - a morski zamek Lyry Travers obróci się w proch, podobna rewolucja dopiero co rozpętała się w świecie mugoli, gdyby czystokrwiści czarodzieje tak mocno nimi nie gardzili, mogliby się z ich historii naprawdę dużo nauczyć. Westchnęła, zastanawiając się nad wypożyczeniem łyżew i wejściem na lód, kiedy kątem oka dostrzegła personą trudną do przeoczenia.
Nie znała dobrze Benjamina Wrighta, była za młoda, żeby pamiętać go jako gwiazdę Quidditcha, pamiętała go z pierwszego spotkania Zakonu, mieli okazję dłużej porozmawiać w trakcie Wigilii - wydawał się jej wtedy jednak inny niż teraz, z pewnością weselszy. Jeśli blisko północy wszyscy mieli mieć tutaj nastrój pod psem, nadchodzący rok mógł zapowiadać się najlepiej. Podobno - jaki nowy rok, taki cały rok. Jak dobrze, że nie wierzyła w bzdurną moc wróżbiarstwa. Po chwili zawahania odsunęła się od barierki i obróciła za Benjaminem, niepewnie i z delikatnym uśmiechem usiłując pochwycić jego spojrzenie. Wydawało jej się, że jeszcze jej nie zauważył. Coś było nie w porządku - wisielczy nastrój bił od niego tak mocno, że Minnie dłuższą chwilę wahała się, czy do niego podejść, czy odpuścić. Poprawiła wełniany szal, zarzucając przez ramię jego haftowany koniec; przekrzywiony beret opadł jej na jedno ucho. Schyliła się, nabierając w jedną z dłoni nieco śniegu i zaczęła w dłoniach formować go w kulę, podchodząc do Benjamina.
- Pięknie tańczą, przyszedłeś popatrzeć? - zapytała z uśmiechem, choć wiedziała, że nie. Każdy głupi by wiedział. Wydawał się mieć nastrój pod psem.


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Lodowa tafla [odnośnik]06.07.16 16:43
Słowa Harriett rozjaśniły nieboskłon ciemnego umysłu Benjamina setką kolorowych fajerwerków, pojawiając się nagle i równie szybko niknąc. Ot, kolejna rewelacja nieszczęśliwej wdówki, wymyślającej najbardziej niedorzeczne historie tylko po to, by mu dopiec i zranić. Powinien do tego przywyknąć, bo czyż całkiem niedawno nie wmawiała mu, że porwał jej uroczego syna? Oskarżenie tyleż idiotyczne, co nieprawdziwe, nie powinien więc przejmować się także i najnowszą opowiastką, jaką uraczyła go ta perfekcyjna aktoreczka. Musiał przyznać, że doskonale odegrała swoją rolę, w idealnych proporcjach mieszając zakłopotanie, współczucie i troskę, przykrywając tymi uczuciami satysfakcję z celnie wymierzonego ciosu. Obecnie nie istniała przecież płaszczyzna bardziej podatna na zranienia niż ta emocjonalnie powiązana z Percivalem. Z jego szczerością. Z radosnym uśmiechem, który rzucał mu przez ramię, po raz ostatni opuszczając ich nokturnową kawalerkę przed wygnaniem na nudne, szlacheckie, świąteczne dwa tygodnie. Obraz Notta, dziwnie zmodyfikowany przez niedorzeczną tęsknotę - minęło przecież zaledwie kilkanaście dni - tylko upewnił Benjamina w przekonaniu o podłych zakusach Lovegood na jego szczęście.
Nie było żadnego narzeczeństwa. Żadnej Inary. Żadnego zagrożenia. Powtarzał sobie te trzy frazy w nieskończoność, spacerując przez dobre trzy godziny dookoła Doliny Godryka. Przemarzł do szpiku kości, ale nawet tego nie czuł, rozgrzewając się wypijaną powoli Ognistą, ukrytą za materiałem skórzanej kurtki. Buty nieco mu przemokły a broda pokryła się zamrożonymi płatkami śniegu, ale niezbyt zwracał uwagę na swoją bajkową prezencję Dziadka Mroza, musząc po prostu wychodzić nagły niepokój, który złośliwie ogarnął go po bałwankowym konkursie.
Przeklinał w duszy tego, kto losował numerki i skazał go na pechową konfrontację z Harriett. Chciał się dzisiaj doskonale bawić, dziękując Merlinowi za doskonały rok, przywracający mu wiarę w - miłość? - dobre przeznaczenie i dający siłę na kolejne miesiące wyzwań w walce ze złem a zamiast tego otrzymał bolesnego kopniaka w splot słoneczny. Co prawda z każdym krokiem i każdą przemierzoną zaspą czuł się coraz lepiej a szok powoli zmieniał się w niedowierzanie i złość na Hatsy, ale i tak w jego sercu zostało zasiane złe nasienie, kiełkujące mozolnie pomimo ślepej wiary w szczerość Percivala.
Nie chciał z nikim rozmawiać, tańczyć ani nawet wznosić toastów. Po uporczywej wędrówce usiadł po prostu na wyjątkowo stabilnej zaspie gdzieś w pobliżu tafli, na której miał rozpocząć się wyścig, odpalił papierosa i pociągnął z prawie pustej już butelki Ognistej, dość tępo wpatrując się w bandę ogradzającą lodowisko.
Minnie zauważył od razu, chociaż nie wykonywał żadnych zachęcających gestów, po prostu pijąc, paląc i próbując zadusić w sobie podejrzliwość. Wiara w Percivala walczyła w nim z jakąś ślizgońską wątpliwością, tocząc zajadłą walkę, której ofiarami stawały się szare komórki, nie pozwalające mu na udzielenie sensownej odpowiedzi.
- Kto tańczą? - mruknął niegramatycznie i bez większego sensu, dopiero po chwili podnosząc wzrok nad stojącą nad nim Minnie. Uśmiechała się. I wyglądała ładnie, nawet w tym dziwnym wełnianym czymś na sobie, co dodawało jej dziesięć kilogramów. I w tym dziwnym berecie, odejmującym dziesięć od atrakcyjności...która i tak plasowała się na wysokim miejscu. Nie powinien się na niej wyżywać, dlatego westchnął rozdzierająco i odwzajemnił uśmiech. Trochę smutny, trochę wstawiony, daleki od rubaszności, jaką prezentował chociażby na świętach Zakonu.
- Masz jakiegoś absztyfikanta? - spytał bezpośrednio, wyciągając w kierunku dziewczęcia dłoń z paczką papierosów w geście żulerskiego poczęstunku. Nie wiedział, dlaczego pytał właśnie o to a nie o pogodę, ale widocznie drżące serduszko czyściło zdrowy rozsądek z tematów na niezobowiązujące pogawędki.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Lodowa tafla Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Lodowa tafla [odnośnik]06.07.16 17:37
To nie było zamierzone. Okazało się jednak niezwykle przydatne. Nagle byłem tak niesamowicie blisko niej. Dopiero teraz naprawdę czuję, co oznaczał ten ponad miesiąc rozłąki. Jak na dłoni widzę wszystko, co traciłem każdego dnia. Przyglądam się jej drobnej twarzy i nie mogę się nadziwić, że nie mogę ująć jej w swoje dłonie. Patrzę na te idealnie wykrojone usta i czuję mrowienie w swoich, bo nie mogę ich pocałować. Oglądam swoje odbicie w jej pięknych oczach i boli mnie, że nie mogę zatonąć w nich jak zwykle.
Czuję na plecach ciężar tej zmiany, jaka między nami zaszła tak mocno aż zaczynam się bać, że lód pod moimi stopami zaraz pęknie. Z pewną trudnością pochłaniam mroźne powietrze, bo mam wrażenie, że wszystko jest nagle we mnie takie nienaturalne, takie zaprzeczone wszystkiemu, co znam. Byłem głupi, że tyle zwlekałem. Czas wszystko nadrobi? Od kiedy ja tak uważam? Przecież zawsze działałem, nie zostawiałem nigdy swoich spraw w dłoniach niepewnego losu. Od drugiej klasy w Hogwarcie snułem doskonałą zemstę i nic nie było w niej dziełem przypadku. Dlaczego zachowałem się więc tak teraz? Sam siebie nie rozumiem. Chociaż, może, może...
Bałem się, cholernie bałem się, że ją stracę. Tak totalnie, absolutnie. Że nasze ścieżki rozejdą się całkowicie oficjalnie i nic nie będzie takie jak wcześniej. Nie chcę spotykać jej przypadkiem na klatce schodowej, kiedy będę odwiedzał Douga, a ona będzie szła na próbę. Nie wytrzymałbym. Tylko dlaczego? Dlaczego w tym jednym, jedynym przypadku nie potrafiłem panować nad emocjami, a aprobata kobiety znaczyła dla mnie tak wiele? Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Nie myślę jednak o tym, na pewno nie w tych kategoriach, gdy tak stoimy zatrzymani wśród szalejącego na łyżwach tłumu. Ich radosne głosy docierają do mnie jak przez mgłę, stłumione i niewyraźne, bo mój umysł skupia się tylko na niej. Na mojej Amelle.
Oblizuję usta, bo spierzchły mi od tego wszystkiego. I nagle jej słowa uderzają mnie mocniej niż uderzenie w twarz. Pyta się, czego chcę. Wielkimi oczyma przyglądam się jej twarzy, jej brakowi emocji. Albo naprawdę udało jej się odciąć od tego wszystkiego albo jest naprawdę dobrą aktorką. Ale znam ją, znam ją już całkiem sporo i wiem, że to tylko maska. Maska, która mówi mi, co mam robić. Otrząsam się z tego wszystkiego, koniec z biernością. Nie będę już się przyglądał z boku jak wyślizguje mi się z placów. Nie będę jej łapać, bo nie pozwolę, żeby wydostała się z moich rąk.
- Ciebie - odpowiadam prostolinijnie. - Ciebie całej.
Z zadziwiającą szybkością pozbywam się rękawiczek i ujmuję jej twarz w dłonie. Nie ucieknie mi, a ja muszę to zrobić. Całuję ją, ale delikatnie, nienagląco, spokojnie. I krótko, boleśnie krótko, moje usta głośno protestują, ale i tak się odsuwam. Muszę zrealizować swój plan.
- Musisz zdecydować, czy chcesz mnie - mówię jak gdyby nigdy nic patrząc jej prosto w oczy. - Nie myśli o tym całym bajzlu, który się z tym łączy. Tylko o mnie. Bajzlem zajmiemy się później. - Nie chcę, ale odsuwam się dwa kroki w tył. - Po wyścigu chcę poznać odpowiedź. - To mało czasu, wiem. Ale to Amelle, szybko potrafi podjąć decyzję. Uśmiecham się do niej zawadiacko, bo pewnie jak jej umysł się otrząśnie to wyzwie mnie od wszystkich diabłów, po czym znikam w tłumie.
Zegar tyka.

|zt Chrupek i pewnie Amelka po chwili też cwaniak


Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
lets go have fun, you and me in the old jeep
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1067-crispin-phillip-arthur-russell-iii https://www.morsmordre.net/t1442-kamelia https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemore-breeder-street-3 https://www.morsmordre.net/t1328-crispin-phillip-arthur-russell-iii#10195
Re: Lodowa tafla [odnośnik]07.07.16 1:20
Clementine zgubiła sie juz dawno temu w majacych miejsce w sylwestrowa noc wydarzeniach. Nie wiedziala, gdzie podzial sie jej ojciec, ani Samuel, którego zgubila jeszcze przed ogloszeniem wynikow na najpiekniejszego balwana. Ponoc Skamander zyskal samotnie ten zaszczytny tytul. Nie zdolala mu nawet pogratulowac. Teraz, niesiona za glosem tlumu znalazla sie przy torze przeszkod dla bioracych udzial w jezdzie na lyzwach. Stala z boku, odbierajac wszelkie dzwieki. Wsrod nazwisk uczestnikow wylapala kilka znajomych jej osob. Dlatego wlasnie przy kazdym odglosie ciala uderzanego o lod serce skakalo jej do gardla, a oddech stawal jej w piersi. Nie mogla wiedziec, ze wszystkie te upadki zaliczyl Samuel. Może to i lepiej, bo przynajmniej stresowala sie odrobine mniej. Juz teraz w nerwach trzymala sie ramienia przypadkowej osoby po swojej prawej stronie*. Palce zaciskala przy kazdym niepokojacym ja dźwięku lamanego lodu, ciężkiego ciala uderzajacego o zmarznieta wode, czy tez zbyt zwawego slizgu łyżw.
- Czy to jest bezpieczne?
Pytanie rzuciła w eter.

*może ktoś chętny dołączyć?


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Lodowa tafla [odnośnik]09.07.16 18:35
- Na lodzie... - zaczęła niepewnie, przygryzając usta; wisielczy nastrój Benjamina był aż nazbyt oczywisty. Wydawał się być przybity, zamyślony - jak często widywała go zamyślonego? - podczas gdy jeszcze parę dłuższych chwil temu, zanim znalazła Cassiana, bez przeszkód lepił bałwanka w tym samym parku, co ona, a może już wtedy był w podobnym nastroju? Nazbyt skoncentrowana na własnym bałwanku i złakniona zwycięstwa - w lepieniu bałwanków naprawdę była dobra! - nie zwracała większej uwagi na innych uczestników zabawy - być może powinna? Nie znała Benjamina zbyt dobrze, ale przykro było jej przechodzić obojętnie wokół jego smutków, zwłaszcza po tej rubaszności, jaką dał się poznać. To musiało być coś naprawdę poważnego.
I był, pytanie o absztyfikanta sprawiło, że Minnie uśmiechnęła się pod nosem, choć nie był to uśmiech radosny, raczej nieco melancholijny. Nagle wszystko stało się jasne, problemy sercowe powalą największego twardziela, nawet takiego jak Ben. Czyżby jego zaloty odrzuciła jakaś panna? A może - miał żonę i z nią te kłopoty? Uniosła lekko dłoń w przeczącym geście na jego poczęstunek, początkowo nieco zaskoczona gestem, zaraz, nie przestając się uśmiechać pokręciła przecząco głową.
- Dziękuję, nie trzeba - dodała, jakby chcąc się upewnić, że odmowy nie potraktował niegrzecznie. - Nie palę - Tak na wypadek jakby sama odmowa, bez wytłumaczenia, to było za mało. Jeszcze nigdy nie miała w ustach papierosa, co zresztą pannie z dobrego domu nie przystawało. Minerwa dotąd nigdy nie robiła rzeczy, które nie przystawały - dotąd, aż nie poznała Zakonu Feniksa. Długo milczała, nim odpowiedziała na jego pytanie, wcale nie było oczywiste. Miała przyjaciół, kilku mężczyzn, którzy byli blisko, choć żadnego, który by się zadeklarował, miała też Douga - tylko w pamięci, we wspomnieniach. Odruchowo przetarła palec, na którym dziś zamiast jego pierścionka zaręczynowego nosiła pierścień Zakonu - dumnie, jak symbol swojej nowej misji. Świata, który wybrała. Niemrawo spojrzała w dal, na wirujące na lodzie pary, zbierając bezładnie szamoczące się myśli. Bezpośrednie, szczere pytanie, poniekąd będące również wyznaniem - bo przecież była dość bystra, by zrozumieć, że Benjamin w ten sposób przekazał, że ma problemy sercowe - sprawiło, że Minnie zdobyła się na szczerą odpowiedź. Schowała dłonie do kieszeni - na tyle, na ile się zmieściły pomimo puchowych rękawiczek, kiedy podmuch śnieżnego wiatru rozwiał jej złociste włosy.
- Miałam brać ślub wczesną jesienią tego roku - wyznała, przenosząc zatroskany wzrok na jego twarz. Czy na świecie naprawdę nie było ludzi, którzy mieli poukładane życie uczuciowe? Z pewnością byli, dopiero co w Kasztanowym Parku przecudna para wzięła ślub, jednego z nich, mężczyznę, pamiętała nawet ze spotkań badań naukowych Inary. - W październiku - sprecyzowała, w myślach szybko dokonując rachunku, ile właściwie minęło od tego dnia czasu. Niecałe trzy miesiące, niewiele, choć wydarzyło się tyle, że zdawało się jej... jakby minęły już całe wieki. Tak wiele się zmieniło, że sama nie była pewna, czy jej serce wciąż dla niego biło. Zdobyła się na kolejny uśmiech - nieco sztuczniejszy niż poprzednie, nie umiała kłamać ani ukrywać emocji. - A ty? Co złamało twoje serce?


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Lodowa tafla [odnośnik]10.07.16 11:48
Ach, ktoś coś robił na lodzie. Czyli za tą drewnianą bandą. Czyli kilka stóp obok. Czyli nie interesowało to w tej chwili Benjamina zupełnie, dlatego też właściwie nie zareagował na sensowne uściślenia serwowane mu przez Minnie. Równie dobrze mogła w dwóch słowach próbować streścić mu magiczne prawa transmutacji lub najnowszą historię powstań goblinów. Efekt byłby ten sam: twarz nieskalana myślą, co podkreślały tylko dziwnie zmatowione oczy, zazwyczaj aż roziskrzone od wewnętrznej energii i niezbyt wyszukanego żartu. Siedzący na zaspie Ben przypominał siebie tylko z pozoru, bowiem nic nie pozostało z aury, jaką zazwyczaj się otaczał. Żadnej nokturnowej złowrogości, żadnej tawernianej rubaszności, żadnych złośliwych ogników. Nawet umięśnione ramiona wydawały się trochę zgarbione, choć był to zapewne wynik przejmującego zimna, promieniującego z lodowego siedziska, z jakiego jednak nie zamierzał się ruszać. Powstanie z miejsca oznaczałoby górowanie nad tłumem a to od razu skierowałoby jego wzrok na niezwykle jasne włosy Harriett. Gdyby ponownie zobaczył jej piękną - szczurzą, kłamliwą, podłą - twarzyczkę, zapewne nie powstrzymałby się od ruszenia w stronę kobiety i kontynuowania niezbyt przyjemnej pogawędki. Wolał sobie tego oszczędzić, dlatego tkwił w swoim niezbyt dobrym nastroju, nie odpychając jednak Minnie. Wystarczyłoby niemiłe łypnięcie bądź wypowiedzenie ohydnych przekleństw, by zapewnić sobie zbawienną samotność...której jednak aż tak nie pożądał, bo właściwie zachowywał się wobec Minewry wręcz uprzejmie, nie wpychając jej na siłę do zmarzniętych usteczek mugolskiego papierosa. Pokręcił tylko głową z wyraźnym zdegustowaniem - jak można było nie palić? przyjemne, podobno zdrowe, zajmuje ręce i głowę, lepiej się oddycha - a następnie schował paczkę do kieszeni, zaciągając się ponownie swoją fajurką.
Nie spodziewał się, że blondynka odpowie. Nie znał McGonagall zbyt dobrze a powierzchowność umieszczała ją raczej w szufladce panienek niezbyt interesujących, skupionych na karierze, wiedzy i innych dziwnych rzeczach, które nie przyciągały mężczyzn. Nie, żeby była nieatrakcyjna - Wright śledził niezbyt trzeźwym wzrokiem jej buzię, przyznając, że jest ładna. Tak po prostu. Nie zapierała tchu w piersi, ale i nie odrzucała i im dłużej wpatrywał się w łagodne rysy i przejrzyste oczy, tym szybciej dochodził do wniosku, że o takiej właśnie żonie marzy wielu mężczyzn. Te oszałamiające urodą szybko się nudziły, a tutaj w każdym błysku zielonych oczu odkrywał co chwila coś nowego. Mógł sobie wyobrazić nawet samego siebie, siwego, odnajdującego w twarzy dużo starszej Minnie - będącej jego wieloletnią partnerką - ciągle coś, co mogło go zachwycić. Doprawdy dziwne myśli napadały jego rozkołysaną głowę, dlatego w pierwszej chwili nie dotarła do niego odpowiedź dziewczęcia, zaskakująco dobrze łącząca się z wyobrażeniami, ukrytymi pod rozczochranymi lokami brodacza.
- Miałaś brać? On okazał się tępym gumochłonem czy ty zwiałaś sprzed ołtarza, by siedzieć w książkach? - spytał mało delikatnie, ale bez złośliwości a jego wargi drgnęły odrobinę nerwowo, gdy wspomniała o pięknym, jesiennym miesiącu. - W październiku też byłem szczęśliwy - mruknął bardziej do siebie, niż do niej, obracając w palcach tlącego się papierosa. To właśnie jemu się przyglądał, uciekając wzrokiem z twarzy Minnie. Potrzebował kilku sekund spokoju, by przywdziać równie sztuczny uśmiech i nieco rozjaśnić swoje puste spojrzenie. - Naiwna wiara w ludzi - odparł trochę zgorzkniałym tonem, wyraźnie nie chcąc wdawać się w szczegóły. Bo jakże miałby wytłumaczyć jej swoją sytuację?


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Lodowa tafla Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Lodowa tafla [odnośnik]15.07.16 21:58
Dzień, w którym liczyła się każda godzina, minuta, a w końcu sekunda. Zegar tykał cicho zwiastując przybycie wielkiego finału. Korki od szampanów już drżały, gotowe wyskoczyć z szyjki, tylko wzniecane przez wzburzoną ciecz. Panny od tygodni jazgotały o wybranej sukni oraz wybranku, a ich twarze, tak pięknie lśniące, były obrazem stworzonym w niecierpliwym oczekiwaniu na to, by złapać po chwili świstoklik i dać się oszołomić wielkością tłumów, dźwiękami, które namiętnie wygrywali muzycy na scenie oraz rewelacjami związanymi z odnalezieniem swojej grupy znajomym.
Blondynka pozbawiona była tego entuzjazmu, mimo że prawdopodobnie była to jedna z okazji, na którą lubiła się wybierać. Tego dnia okraszyła jednak swoją rutynę odrobiną elegancji. Z taktem prawdziwej damy nie odpowiadała na sowy, pozwalając czasowi sunąć swobodnie między palcami, jakby bawiła ją jego idea. Zupełnie tak, jakby patrzyła na świat z kryształowej kuli, którym pryzmatem miała być jej lampka. Przechadzała się w szlafroku po mieszkaniu nie pesząc się zegarem, który zdawał się co rusz wybijać kolejną godzinę. Namiętnie, nieodłącznie, trzymała ze sobą swoje zwierciadło, w którym czasem, pod odpowiednim kątem, dostrzegała swoje odbicie. Mimo złudnego spokoju i braku pośpiechu, nie mogła nic poradzić na to, że podskórnie jej organizm wykazywał tak sztampowe oznaki niepokoju. Na siłę, jakby próbując udowodnić coś samej sobie, nie poddawała się przyspieszonemu tętnu i nagminnie odrzucała od siebie natrętne myśli: "A co jeśli...?"
Podobno w ten szczególny dzień, ten jeden raz w roku, każde oblicze może się odmienić. Wieczór, w którym gwiazdy pozostają w zasięgu ręki, a twój blask przytłacza nawet odbicie księżyca. Chwila zapomnienia spętlona z szansą na zredefiniowania tego, co było, na to, co będzie. Nowy start. Czy nie brzmiało nęcąco?
Podobno spóźnienia są w modzie. Idealny sposób, by zwrócić na siebie subtelnie uwagę i wykorzystać ten moment, by spojrzenia zostały utkwione w twojej sylwetce już do końca. Pasowało do niej idealnie. Z chęcią skłamałaby w ten sposób, że to było powodem jej późnego dotarcia na miejsce. Swoją arogancją z dziecinną łatwością zakryłaby obawy, które nie pozwoliły jej zdecydować się na wcześniejsze pojawienie się. Zresztą, czy ktokolwiek uwierzyłby w jej nieśmiałość? Prawdopodobnie nie musiałaby nawet nic mówić, a twarz, którą pokazywała wszystkim, bez jej mrugnięcia zostałaby jej na powrót przypisana. Nie, wcale nie żałowała takiego stanu rzeczy. Czy tak nie było wygodniej?
Jeżeli cokolwiek miało dać jej jakąkolwiek namiastkę euforii to możliwość współzawodnictwa. Płomień ambicji zawsze był u niej tak łatwo wzbudzany. To chyba nie było dziwne, że stanęła na mecie wraz z innymi, gotowa do wyścigu, transmutując uprzednio ręby swojej sukni w spodnie? Jej chwiejność w ostatnim czasie pobijała jednak jakiekolwiek rekordy. Wystarczyło tylko, by dostrzegła go kątem oka, by puściła gwizd mimo uszu i dała się minąć tłumowi, który ruszył po jej należne glorie. Obróciła się wolno w kierunku źródła niepokoju, jej pieprzonego powodu na wytrącenie z równowagi.
Wahała się o kilka momentów za długo jak na siebie. Powinna obrócić się na pięcie i usunąć go ze swego widoku - tak, jak sobie kiedyś zażyczyła. Zawsze dbała o swoje pragnienia, ale tym razem zadziałała wbrew nim.
Ruszyła w jego kierunku, sunąc na ostrzach łyżew jak do ataku. I tu pozwoliła zadziałać instynktowi. Wpadła w niego z impetem, popychając do tyłu, nawet nie oferując słowa wyjaśnienia czy choćby przywitania. Ile czasu minęło, gdy widzieli się po raz ostatni? Do poprzedniego spotkania jego widok zawsze prowokował u niej uśmiech o nieprzyzwoitej szerokości. Czy naprawdę znienawidziła go za pojedyncze wyznanie? Dwa słowa, które nie pozwoliły jej dłużej znosić widoku jego twarzy i zmienić nastawienie o 180 stopni? Była takim potworem za nie cierpienie oznak miłości.
Była prawie pewna, że Frederick faktycznie zapadł się pod ziemię. Odrzucony, po prostu przestał istnieć. Tak, jak chciała. Podkulił ogon i uciekł do swojej lisiej nory, kryjąc się przed jej gniewem. Satysfakcjonująco, prawda?
-Ty!-wydała tylko z siebie, ściskając gardło, jakby powstrzymując się przed wydaniem większej ilości nut. Mogła mieć mu tyle do powiedzenia, a jednocześnie tak niewiele. A może zwyczajnie oddała się tak pierwotnym instynktom, że jedynie frazy godne neandertalczyka wydobywały się z jej ust? Ust, które zaciskała gniewnie w wąską linię, nie pozwalając nikomu zdefiniować jaki odcień czerwieni wybrała tym razem. Pewnie był krwisty. Jak obietnica tego, jak potoczy się dalej to spotkanie.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Lodowa tafla ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Lodowa tafla [odnośnik]15.07.16 21:58
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością


'k100' : 79
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lodowa tafla Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lodowa tafla [odnośnik]18.07.16 0:18
Brak entuzjazmu z jego strony jej nie zaskoczył, już w trakcie wypowiadania tych słów uzmysłowiła sobie, że próby nawiązania jakiekolwiek kontaktu, nawet dalekiego stopnia, były bezcelowe. Benjamin przypominał cień siebie - siebie takiego, jakim go poznała, rubasznego, żartującego ze wszystkiego i wszystkich, puszczającego do niej oczka - był przybity. I choć przypominał raczej mężczyzn, których Minerwa miała zwyczaj unikać - zbyt szerokich, brodatych, nieco zbyt bezpośrednich i zbyt dużo pijących - coś sprawiło, że nie uciekła. Początkowo się go trochę bała, później przypomniała sobie, że coś, co zapraszało ją do Zakonu Feniksa, zapewniło ją o odwadze i bohaterstwie ludzi, z którymi od tamtej listopadowej nocy współdzieliła swój los. Grali w jednej drużynie.
Nie narzucała się, stała w bezpiecznej odległości, zagadnęła mimochodem, a napotkawszy podatny grunt, kontynuowała rozmowę; rozmowę, która najwyraźniej była mu potrzebna. Są takie chwile, że nie trzeba mówić wszystkiego - wystarczy mieć kogoś obok i znacząco pomilczeć. Wciąż z rękoma w kieszeni uśmiechnęła się delikatnie w rozbawieniu, kiedy ze zdegustowaniem z powrotem schował paczkę papierosów. Pannom z dobrych domów, w jej wieku, nie wypadało. A nawet gdyby wypadało, papierosy okropnie śmierdziały i gryzły w oczy. Pasowały do Benjamina.
Skinęła głową na miejsce obok mężczyzny, jakby z niemym zapytaniem, czy może przyklapnąć obok - ale nie czekała na odpowiedź i opadła lekko, przysiadając na twardej usypanej zaspie. Cień uśmiechu przemknął przez jej buzię, zadziwiło ją, jak trafnie podsumował sytuację - cóż, sama by tego lepiej nie ujęła, zwiała, żeby siedzieć w książkach. Wybierając pomiędzy statecznym życiem u boku chłopca - już mężczyzny - z którym się wychowała a ścieżką naukową w magicznym świecie, wybrała to drugie. Nie żałowała, nie wyobrażała sobie siebie dzisiaj w roli matki, żony, siebie na wsi, gdzie mieszkał, na gospodarstwie - nie, jej była pisana inna droga. Minerwa McGonagall wierzyła, że była stworzona do wielkich rzeczy - jak każdy młody człowiek.
- To drugie - przyznała więc ze śmiechem, zarzucając złoty kosmyk włosów za ucho, kątem oka zerkając na Benjamina raz jeszcze. Naprawdę nie wyglądał dobrze, a Minnie nie potrafiła przejść tak po prostu obojętnie obok krzywdy innych. W zły dzień najgorsza jest samotność. Gdyby jej pragnął, już dawno by ją stąd przegonił. Tak naprawdę jej tez nie było do śmiechu, słowa, które wypowiadała, wypowiadała po raz pierwszy na głos. I mówiła je obcemu właściwie człowiekowi. - Był mugolem - dodała naiwnie tonem wyjaśnienia, zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy z narastających antymugolskich nastrojów - miała je gdzieś. Benjamin należał do Zakonu Feniksa, wierzyła, że jest człowiekiem rozsądnym. - Nie moglibyśmy żyć razem jedną nogą w jednym świecie, a drugą w drugim. - W tonie jej głosu wyraźnie dźwięczała nostalgia, choć słowa były oczywiste, poczuła dziwną ulgę, kiedy wypowiedziała je na głos. Przecież tego właśnie pragnęła, nie porzucać swoich ambicji. - A co z nią? Odeszła? - zapytała, choć nie wiedziała jaka ona, po przykrótkiej chwili ciszy, ryzykując sposobem Benjamina; mogła strzelać, co mogło wydarzyć się pomiędzy nim a jego kobietą, nic ponadto. Nie chciała naciskać.


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Lodowa tafla
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach