Lodowa tafla
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lodowa tafla
Spory fragment tafli lodowiska został oddzielony od toru przeznaczonego do wyścigu - tutaj już nikt nie pędzi po wygraną, zamiast tego oddając się zabawie, jaką jest beztroskie i niespieszne jeżdżenie w kółko. Co poniektórzy ukochani trzymają się za ręce, małe szkraby próbują utrzymać się na śliskiej powierzchni lodu, a co bardziej utalentowani łyżwiarze kręcą się w eleganckich piruetach na samym środku tafli. Do lodowiska docierają dźwięki skocznej muzyki mającej swoje źródło w okolicy parkietu, co jeszcze bardziej uprzyjemnia zabawę na łyżwach. Choć nie kąsa lodowaty wiatr, płatki śniegu nieprzerwanie padają z ciemnego nieba, rozpuszczając się w kontakcie z zaczerwienionymi od chłodu policzkami.
Czy głowa może pękać od nadmiaru myśli, a jednocześnie pozostawać tak irytująco pustą? Rozdzierało ją od środka, a jednocześnie kiedy próbowała pochwycić w palce źródła tego uczucia, nie napotykała nic poza nieuchwytnym powietrzem. Jego słowa bardzo wyraźnie odbijały się ciemnym tuszem w jej głowie, rozbrzmiewając się echem, którego nie potrafiła zignorować, bo brzęczał jej nieustannie w uszach, a jednak nie czuła się zmęczona tym ciągłym bodźcem. Zupełnie tak, jakby cały ten czas wyczekiwała, aż usłyszy go ponownie. I w końcu się doczekała. I nawet najsroższe słowa nie były w stanie zmyć zachwytu. Nawet jej własne.
Nie podobały jej się tematy, które poruszali. Nie cierpiała słuchać jak wysławiał co przez nią czuł. Nie mogła zaakceptować tego już od samego faktu, że śmiał ją p o k o c h a ć. A potem było jeszcze gorzej. Bo to znienawidzone uczucie sprawiało, że każdy jej gest żłobił w nim rany nie do zagojenia, a najmniejsza sugestia spychała go z przepaści. Był od niej całkowicie zależny, na jej łasce i niełasce. Ale podczas tej rozmowy to przecież on dyktował warunki - nieważne ile razy go przeklinała i zaprzeczała, nie pozwalał jej dłużej uciekać. Stawiał ją przed sobą i wytłuszczał kolejne niewygodne sprawy. Był bezlitosny. Nigdy taki nie był. Zawsze dawał jej przestrzeń. Otwierał usta i po chwili rozszerzał je w uśmiechu, porzucając temat. Nigdy nie był nachalny ani roszczeniowy. I nawet teraz jego wymagania były frustrujące w swojej naturze. Miał tą irytującą zdolność do bycia asertywnym, kiedy był roszczeniowy. Chciała to rozdmuchać i uderzyć w niego argumentem egoizmu, ale w świetle tego wszystkiego... nie potrafiła. Może nawet w niej budziły się jakieś uczucia? Może nawet Selina Lovegood nie jest kompletną hipokrytką?
Parsknęła śmiechem, uderzając ciepłym oddechem w jego szyję. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tej bliskości, kiedy i jej twarz otuliło to ciepło.
-Chwilowo.-poprawiła go, kręcąc z głową z niedowierzaniem.-Na dłuższą metę przecież coś takiego nie istnieje.-stwierdziła z pełnym przekonaniem. Bo oni przecież nie stali w miejscu. Każdy miał swoją drogę do przejścia, różne tempo. Jak skupić się na sobie, ale też i na tym, by dostosować krok do innych? Jak długo zdołasz utrzymać krok? W końcu kogoś wyprzedzisz, ominiesz lub zostaniesz w tyle. Albo wasze ścieżki się rozejdą. Lub zderzą. Ale nie jesteś w stanie cały czas trzymać tej osoby za rękę.
A przynajmniej tak myślała.
A potem uderzył w nią kolejną sensacją. Szept, który rozbił się w całym jej ciele pełnym echem, zmroził ją kompletnie, mimo że uszy zapiekły od wydechu, które na krótką chwilę otuliło jedno z nich. Spłoszyła się, mając wrażenie, że została zamknięta w klatce bez wyjścia. Trzeźwość myślenia została jej odebrana. Co takiego było w tym zdaniu? Czaił się w tym flirt? Ostrzeżenie? Niejaki przytyk do jej własnych preferencji?
-A co będzie gdy już zdobędziesz te rzeczy trudne?-zapytała, kiedy zebrała się w końcu w sobie do odezwania się, a akurat ta myśl wpadła jej właśnie do głowy.-Ruszysz po kolejne?-neutralny ton. Pułapka. Nawet ona oddawała się jednej z największych kobiecych sztuczek na mężczyzn. Nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. I jeśli miałaby tego świadomość, prawdopodobnie zaraz by wytłumaczyła źródło swojego pytania, spychając je na karb głupiej ciekawości.
To wszystko było kompletnie obce. Ale nie mogła się już dłużej złościć - to nie działało. Jej brak szczerości i typowe metody ukarały ją bardzo boleśnie przez ostatni rok. Tym razem nie mogła tak po prostu odepchnąć od siebie niewygodnej rzeczy, bo zwyczajnie... mimo całego dyskomfortu, jaki czuła, chciała mieć go blisko. Mimo wszystko. Rok nieobecności, cholernej absencji odbił się na niej bardziej niż mogłaby przyznać. Zmieniła się. Jeśli chciała wymazać Fredericka Foxa z pamięci, musiała zrezygnować ze wszystkiego, z czym jej się kojarzył. Nie wyściubiła nosa poza Londyn dla innych powodów jak mecze. Ucięła wszystkie szaleństwa, a jej jedynym źródłem adrenaliny były momenty, kiedy wzbijała się w powietrze lub wyjątkowo zadziałała na nerwach pewnemu dziennikarzowi. I wcale nie wydawało się to najważniejszym elementem jej życia. Ale wraz z tą beztroską odłamała się z niej jakaś część i była niepełna. Jeszcze bardziej wadliwa. I pozbawiona uśmiechu.
Nie mogła możliwie przewidzieć, że tym razem popisała się jeszcze większym okrucieństwem jak ostatnio, kiedy bez żadnego komentarza kazała mu znikać ze swojego życia. Tym razem nawet się nie zająknęła, jakby te słowa nie miały dla niej żadnego znaczenia. Nie traktowała tego do końca poważnie, nie potrafiąc zaakceptować jego uczuć. Właśnie deklarowała, że pozostanie niewzruszona na jego cierpienie nieodwzajemnionej miłości, nawet nie próbując załagodzić faktu, że nic z jej strony nie otrzyma. Właściwie to ciągle chyba nie potrafiła połączyć ze sobą kropek.
-Przecież...-odezwała się, urywając nagle, jakby chcąc zaprotestować powiedzieć: właśnie to zrobiłam!, ale miała wrażenie, że mówili o dwóch innych rzeczach. Zamilkła, dając się wciągnąć w proces myślowy, który miał to rozważyć. Przekręciła głowę i otwierała usta, by prychnąć i znowu rzucić w niego jakąś niezbyt wrażliwą uwagą, czystym przytykiem, ale widok jego twarzy, ten wzrok zwrócony w kierunku gwiazd, jakby topił się pod nieboskłonem i tylko on był w stanie zapewnić mu ulgę. Nie wypowiedziała więc ani słowa więcej na ten temat.
Wpatrywała się w niego, nieco zaskoczona. Obojętność. Jeden z jej największych strachów. Nie spodziewała się, by Frederick dzielił jej zdanie w tym zakresie. Nie podejrzewała, że może chodzić mu tylko o ten konkretny przypadek. Przez moment spojrzenie jej zmiękło.
-Nie zmuszaj mnie więc do ostateczności.-odezwała się w końcu, uśmiechając się bez większej wesołości, jakby uznając, że doszli do consensusu. Jakiś niepokój jednak ciągle wżerał jej się w skórę, nie odpuszczając. Nie ruszała się, jakby przed obawą, że to pryśnie. Ani drgnęła, zastygając w bezruchu. A on reagował bliźniaczo, jak zwykle dostosowując się do niej. Nie płoszył jej najmniejszym gestem, mimo że jego usta przez moment zdają się być podejrzliwie bliżej jej własnych. Nic się jednak nie dzieje.
Aż do momentu, kiedy pyta ją o podejrzliwie mokre policzki, nazywając to po imieniu. Prychnęła. Po pierwsze, bo uznał, że wszystko jest w porządku. Było. Ale wcale nie czuła się spokojna. Po drugie, bo śmiał oskarżyć ją o tak żałosną słabość. I miał rację.
-Chyba nie myślisz, że to przez ciebie?-zakpiła, wycierając łzy pospiesznymi ruchami, by zatrzeć dowody.-Mróz kłuje w oczy. Nie czujesz?-wymamrotała, opierając dłonie na śniegu, moszcząc jego głowę pomiędzy swoimi ramionami.-Dosyć tego.-zadecydowała, krzywiąc się. Uniosła tułów, wracając do siadu.-Nie założyłam tych łyżew dla kaprysu.-wydała z siebie prawie obrażony ton.-Więc zamiast przechodzić piekło, spróbuj mnie dogonić.-wyłuskała uśmiech gdzieś z głębi, podnosząc się na nogi. I już obracała się, gotowa do startu, ale coś sparaliżowało jej ciało, każąc jej się za siebie obejrzeć, a mina nie potrafiła skłamać. Sprawdzała, czy ciągle za nią jest. Czy nie zniknął.-Chyba nie straciłeś formy?-fuknęła, chcąc zmyć to wrażenie.
Była silna. Musiała się z tym zmierzyć. Ale mogła zrobić to też później, mając nadzieję, że samo się jakoś rozwiąże...
Nie podobały jej się tematy, które poruszali. Nie cierpiała słuchać jak wysławiał co przez nią czuł. Nie mogła zaakceptować tego już od samego faktu, że śmiał ją p o k o c h a ć. A potem było jeszcze gorzej. Bo to znienawidzone uczucie sprawiało, że każdy jej gest żłobił w nim rany nie do zagojenia, a najmniejsza sugestia spychała go z przepaści. Był od niej całkowicie zależny, na jej łasce i niełasce. Ale podczas tej rozmowy to przecież on dyktował warunki - nieważne ile razy go przeklinała i zaprzeczała, nie pozwalał jej dłużej uciekać. Stawiał ją przed sobą i wytłuszczał kolejne niewygodne sprawy. Był bezlitosny. Nigdy taki nie był. Zawsze dawał jej przestrzeń. Otwierał usta i po chwili rozszerzał je w uśmiechu, porzucając temat. Nigdy nie był nachalny ani roszczeniowy. I nawet teraz jego wymagania były frustrujące w swojej naturze. Miał tą irytującą zdolność do bycia asertywnym, kiedy był roszczeniowy. Chciała to rozdmuchać i uderzyć w niego argumentem egoizmu, ale w świetle tego wszystkiego... nie potrafiła. Może nawet w niej budziły się jakieś uczucia? Może nawet Selina Lovegood nie jest kompletną hipokrytką?
Parsknęła śmiechem, uderzając ciepłym oddechem w jego szyję. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tej bliskości, kiedy i jej twarz otuliło to ciepło.
-Chwilowo.-poprawiła go, kręcąc z głową z niedowierzaniem.-Na dłuższą metę przecież coś takiego nie istnieje.-stwierdziła z pełnym przekonaniem. Bo oni przecież nie stali w miejscu. Każdy miał swoją drogę do przejścia, różne tempo. Jak skupić się na sobie, ale też i na tym, by dostosować krok do innych? Jak długo zdołasz utrzymać krok? W końcu kogoś wyprzedzisz, ominiesz lub zostaniesz w tyle. Albo wasze ścieżki się rozejdą. Lub zderzą. Ale nie jesteś w stanie cały czas trzymać tej osoby za rękę.
A przynajmniej tak myślała.
A potem uderzył w nią kolejną sensacją. Szept, który rozbił się w całym jej ciele pełnym echem, zmroził ją kompletnie, mimo że uszy zapiekły od wydechu, które na krótką chwilę otuliło jedno z nich. Spłoszyła się, mając wrażenie, że została zamknięta w klatce bez wyjścia. Trzeźwość myślenia została jej odebrana. Co takiego było w tym zdaniu? Czaił się w tym flirt? Ostrzeżenie? Niejaki przytyk do jej własnych preferencji?
-A co będzie gdy już zdobędziesz te rzeczy trudne?-zapytała, kiedy zebrała się w końcu w sobie do odezwania się, a akurat ta myśl wpadła jej właśnie do głowy.-Ruszysz po kolejne?-neutralny ton. Pułapka. Nawet ona oddawała się jednej z największych kobiecych sztuczek na mężczyzn. Nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. I jeśli miałaby tego świadomość, prawdopodobnie zaraz by wytłumaczyła źródło swojego pytania, spychając je na karb głupiej ciekawości.
To wszystko było kompletnie obce. Ale nie mogła się już dłużej złościć - to nie działało. Jej brak szczerości i typowe metody ukarały ją bardzo boleśnie przez ostatni rok. Tym razem nie mogła tak po prostu odepchnąć od siebie niewygodnej rzeczy, bo zwyczajnie... mimo całego dyskomfortu, jaki czuła, chciała mieć go blisko. Mimo wszystko. Rok nieobecności, cholernej absencji odbił się na niej bardziej niż mogłaby przyznać. Zmieniła się. Jeśli chciała wymazać Fredericka Foxa z pamięci, musiała zrezygnować ze wszystkiego, z czym jej się kojarzył. Nie wyściubiła nosa poza Londyn dla innych powodów jak mecze. Ucięła wszystkie szaleństwa, a jej jedynym źródłem adrenaliny były momenty, kiedy wzbijała się w powietrze lub wyjątkowo zadziałała na nerwach pewnemu dziennikarzowi. I wcale nie wydawało się to najważniejszym elementem jej życia. Ale wraz z tą beztroską odłamała się z niej jakaś część i była niepełna. Jeszcze bardziej wadliwa. I pozbawiona uśmiechu.
Nie mogła możliwie przewidzieć, że tym razem popisała się jeszcze większym okrucieństwem jak ostatnio, kiedy bez żadnego komentarza kazała mu znikać ze swojego życia. Tym razem nawet się nie zająknęła, jakby te słowa nie miały dla niej żadnego znaczenia. Nie traktowała tego do końca poważnie, nie potrafiąc zaakceptować jego uczuć. Właśnie deklarowała, że pozostanie niewzruszona na jego cierpienie nieodwzajemnionej miłości, nawet nie próbując załagodzić faktu, że nic z jej strony nie otrzyma. Właściwie to ciągle chyba nie potrafiła połączyć ze sobą kropek.
-Przecież...-odezwała się, urywając nagle, jakby chcąc zaprotestować powiedzieć: właśnie to zrobiłam!, ale miała wrażenie, że mówili o dwóch innych rzeczach. Zamilkła, dając się wciągnąć w proces myślowy, który miał to rozważyć. Przekręciła głowę i otwierała usta, by prychnąć i znowu rzucić w niego jakąś niezbyt wrażliwą uwagą, czystym przytykiem, ale widok jego twarzy, ten wzrok zwrócony w kierunku gwiazd, jakby topił się pod nieboskłonem i tylko on był w stanie zapewnić mu ulgę. Nie wypowiedziała więc ani słowa więcej na ten temat.
Wpatrywała się w niego, nieco zaskoczona. Obojętność. Jeden z jej największych strachów. Nie spodziewała się, by Frederick dzielił jej zdanie w tym zakresie. Nie podejrzewała, że może chodzić mu tylko o ten konkretny przypadek. Przez moment spojrzenie jej zmiękło.
-Nie zmuszaj mnie więc do ostateczności.-odezwała się w końcu, uśmiechając się bez większej wesołości, jakby uznając, że doszli do consensusu. Jakiś niepokój jednak ciągle wżerał jej się w skórę, nie odpuszczając. Nie ruszała się, jakby przed obawą, że to pryśnie. Ani drgnęła, zastygając w bezruchu. A on reagował bliźniaczo, jak zwykle dostosowując się do niej. Nie płoszył jej najmniejszym gestem, mimo że jego usta przez moment zdają się być podejrzliwie bliżej jej własnych. Nic się jednak nie dzieje.
Aż do momentu, kiedy pyta ją o podejrzliwie mokre policzki, nazywając to po imieniu. Prychnęła. Po pierwsze, bo uznał, że wszystko jest w porządku. Było. Ale wcale nie czuła się spokojna. Po drugie, bo śmiał oskarżyć ją o tak żałosną słabość. I miał rację.
-Chyba nie myślisz, że to przez ciebie?-zakpiła, wycierając łzy pospiesznymi ruchami, by zatrzeć dowody.-Mróz kłuje w oczy. Nie czujesz?-wymamrotała, opierając dłonie na śniegu, moszcząc jego głowę pomiędzy swoimi ramionami.-Dosyć tego.-zadecydowała, krzywiąc się. Uniosła tułów, wracając do siadu.-Nie założyłam tych łyżew dla kaprysu.-wydała z siebie prawie obrażony ton.-Więc zamiast przechodzić piekło, spróbuj mnie dogonić.-wyłuskała uśmiech gdzieś z głębi, podnosząc się na nogi. I już obracała się, gotowa do startu, ale coś sparaliżowało jej ciało, każąc jej się za siebie obejrzeć, a mina nie potrafiła skłamać. Sprawdzała, czy ciągle za nią jest. Czy nie zniknął.-Chyba nie straciłeś formy?-fuknęła, chcąc zmyć to wrażenie.
Była silna. Musiała się z tym zmierzyć. Ale mogła zrobić to też później, mając nadzieję, że samo się jakoś rozwiąże...
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Świetnie się składa. Gdyby wszyscy nagle zaczęli być równi, świat najpewniej stanąłby w miejscu. Idę o zakład, że żadne z nas by tego nie zniosło.
Bo to przecież nie przypadek, że spotkaliśmy się gdzieś w kawiarence na jednej z wąskich uliczek Paryża. Nie przypadkowo również znalazłem cię w Tybecie pośrodku niczego, w miejscu, gdzie powinno ustawić się tabliczkę z napisem koniec świata. Myślę sobie, że w dzieciństwie ta sama wiedźma musiała rzucić na nas klątwę głodu adrenalinowego, albo przynajmniej pokarać plagą ciekawości, przyprawioną szczyptą krnąbrności.
No dobra. Szczypta była w planach, ale wiedźmie coś nie wyszło, i dostało się nam po łyżce na głowę.
Nie daję się złapać w słowną pułapkę, którą – z premedytacją lub nie, tego nie wiem – na mnie zastawiasz. Wymykam ci się przy pomocy kolejnych uśmiechów i zabójczej szczerości, która wypala białe plamy na każdej skazie.
- Stateczność nigdy nie leżała na mnie jakoś szczególnie dobrze. Choć w tym konkretnym przypadku powinnaś wiedzieć, że nie ruszyłbym po nie sam. - Przeszywam cię moim stalowym spojrzeniem na wskroś, bezczelnie zaglądając ci prosto w najgłębsze zakamarki duszy. Nie może to brzmieć dla ciebie obco, ani tym bardziej pejoratywnie. Sama nie potrafisz poprzestać na A, gdy do zdobycia jest cały alfabet. Jedno nie wyklucza drugiego, Selino. Jaki sens byłby w podbijaniu twojego serca, gdyby w ostatecznym sensie nie należało do mnie? Nie chcę ci go wydzierać. Nie chcę go zmuszać do działania wbrew własnej naturze. Zdobyć nie znaczy wbić chorągiewkę. Ale tego nie mogę ci powiedzieć, ani w żaden sposób wyjaśnić. Tak samo, jak nie istnieją algorytmy, które opisałyby co dzieje się ze mną, kiedy jestem przyczyną uśmiechu na twojej twarzy.
Cierpliwie czekam na to, aż zechcesz skończyć w połowie urwane zdanie, ale cisza przeciąga się niemiłosiernie, stawiając kolejne znaki zapytania. Szukam odpowiedzi w gwiazdach, ale one milczą tak samo jak ty.
- Nie ośmieliłbym się. - Przyznaję z teatralnym rozbawieniem, kiedy w końcu zbierasz się do wyznania, jakbym chciał tym śmiechem zamazać wszystkie niewygodne pytania, przed zadawaniem których nie potrafię się powstrzymać. Pozwalam, aby emocje opadły. Nie musimy rozwiązywać niczego tu i teraz. Nigdy nie musieliśmy.
Kiedy powoli zwiększasz dystans, desperacko próbuję zapamiętać zapach twoich włosów i ciepło miarowego oddechu. Zmarszczki żłobiące się w kącikach twoich oczu, podczas gdy próbujesz zatuszować najdrobniejsze emocje. Rozbiegane tęczówki w poszukiwaniu drogi ucieczki. I te znamiona na lewym policzku, podkreślające twój impertynencki charakter. Znów musiałem natrafić na czuły punkt.
I to nie ja zostaję uciekinierem.
- Ani trochę. Wykazuję dużą tolerancję na zimno. - Mrugam do ciebie porozumiewawczo, z tym swoim szelmowskim uśmiechem, całkowicie jawnie przyrównując twój charakter do panującej pogody. Kiedy tylko się podnosisz, już po chwili idę w ślad za tobą. W końcu obiecałem, że dorównam ci kroku. W tej samej chwili wyścig dobiega końca, zupełnie tak, jakby wszyscy podświadomie przeczuwali, że właściwa potyczka ma się dopiero rozegrać. - Dobrze więc. Ścigajmy się na drugą stronę tafli. Żeby nie było nudno, wygrany zabiera przegranego na randkę. Obiad. Kolację. Drinka. Może być nawet herbata. Wybierz sobie, albo popisz większą kreatywnością. - Ponownie rzucam ci rękawicę. Jedno odepchnięcie wystarcza, bym znalazł się przed tobą, na chwilę zagradzając ci drogę. Zmuszając, byś na mnie spojrzała, a może po prostu wydzierając ostatnią okazję do ekstremalnej bliskości. Całkiem schlebia mi to, że mimo całej swojej złości i niezadowolenia, nie potrafisz pogodzić się z tym, że mógłbym z c i e b i e zrezygnować. - Przekonajmy się. Gotowa? - Unoszę brwi, a na ustach nadal błąka się nonszalancki uśmiech. - Start.
I wcale się nie spieszę, za to duch rywalizacji Seliny najwyraźniej tak.
- Wisisz mi randkę. - Rzucam z iście szelmowskim uśmiechem - Napisz do mnie. - Puszczam ci perskie oko na pożegnanie, po czym powoli znikam z twojego pola widzenia, tak na wszelki wypadek - zanim dotrze do ciebie sens moich słów i znów postanowisz porwać się na moje życie.
Choć to wcale nie wydawało mi się aż tak strasznym scenariuszem...
K100 + ST Sprawności, większa liczba punktów wygrywa, takie zasady!
ZT x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bo to przecież nie przypadek, że spotkaliśmy się gdzieś w kawiarence na jednej z wąskich uliczek Paryża. Nie przypadkowo również znalazłem cię w Tybecie pośrodku niczego, w miejscu, gdzie powinno ustawić się tabliczkę z napisem koniec świata. Myślę sobie, że w dzieciństwie ta sama wiedźma musiała rzucić na nas klątwę głodu adrenalinowego, albo przynajmniej pokarać plagą ciekawości, przyprawioną szczyptą krnąbrności.
No dobra. Szczypta była w planach, ale wiedźmie coś nie wyszło, i dostało się nam po łyżce na głowę.
Nie daję się złapać w słowną pułapkę, którą – z premedytacją lub nie, tego nie wiem – na mnie zastawiasz. Wymykam ci się przy pomocy kolejnych uśmiechów i zabójczej szczerości, która wypala białe plamy na każdej skazie.
- Stateczność nigdy nie leżała na mnie jakoś szczególnie dobrze. Choć w tym konkretnym przypadku powinnaś wiedzieć, że nie ruszyłbym po nie sam. - Przeszywam cię moim stalowym spojrzeniem na wskroś, bezczelnie zaglądając ci prosto w najgłębsze zakamarki duszy. Nie może to brzmieć dla ciebie obco, ani tym bardziej pejoratywnie. Sama nie potrafisz poprzestać na A, gdy do zdobycia jest cały alfabet. Jedno nie wyklucza drugiego, Selino. Jaki sens byłby w podbijaniu twojego serca, gdyby w ostatecznym sensie nie należało do mnie? Nie chcę ci go wydzierać. Nie chcę go zmuszać do działania wbrew własnej naturze. Zdobyć nie znaczy wbić chorągiewkę. Ale tego nie mogę ci powiedzieć, ani w żaden sposób wyjaśnić. Tak samo, jak nie istnieją algorytmy, które opisałyby co dzieje się ze mną, kiedy jestem przyczyną uśmiechu na twojej twarzy.
Cierpliwie czekam na to, aż zechcesz skończyć w połowie urwane zdanie, ale cisza przeciąga się niemiłosiernie, stawiając kolejne znaki zapytania. Szukam odpowiedzi w gwiazdach, ale one milczą tak samo jak ty.
- Nie ośmieliłbym się. - Przyznaję z teatralnym rozbawieniem, kiedy w końcu zbierasz się do wyznania, jakbym chciał tym śmiechem zamazać wszystkie niewygodne pytania, przed zadawaniem których nie potrafię się powstrzymać. Pozwalam, aby emocje opadły. Nie musimy rozwiązywać niczego tu i teraz. Nigdy nie musieliśmy.
Kiedy powoli zwiększasz dystans, desperacko próbuję zapamiętać zapach twoich włosów i ciepło miarowego oddechu. Zmarszczki żłobiące się w kącikach twoich oczu, podczas gdy próbujesz zatuszować najdrobniejsze emocje. Rozbiegane tęczówki w poszukiwaniu drogi ucieczki. I te znamiona na lewym policzku, podkreślające twój impertynencki charakter. Znów musiałem natrafić na czuły punkt.
I to nie ja zostaję uciekinierem.
- Ani trochę. Wykazuję dużą tolerancję na zimno. - Mrugam do ciebie porozumiewawczo, z tym swoim szelmowskim uśmiechem, całkowicie jawnie przyrównując twój charakter do panującej pogody. Kiedy tylko się podnosisz, już po chwili idę w ślad za tobą. W końcu obiecałem, że dorównam ci kroku. W tej samej chwili wyścig dobiega końca, zupełnie tak, jakby wszyscy podświadomie przeczuwali, że właściwa potyczka ma się dopiero rozegrać. - Dobrze więc. Ścigajmy się na drugą stronę tafli. Żeby nie było nudno, wygrany zabiera przegranego na randkę. Obiad. Kolację. Drinka. Może być nawet herbata. Wybierz sobie, albo popisz większą kreatywnością. - Ponownie rzucam ci rękawicę. Jedno odepchnięcie wystarcza, bym znalazł się przed tobą, na chwilę zagradzając ci drogę. Zmuszając, byś na mnie spojrzała, a może po prostu wydzierając ostatnią okazję do ekstremalnej bliskości. Całkiem schlebia mi to, że mimo całej swojej złości i niezadowolenia, nie potrafisz pogodzić się z tym, że mógłbym z c i e b i e zrezygnować. - Przekonajmy się. Gotowa? - Unoszę brwi, a na ustach nadal błąka się nonszalancki uśmiech. - Start.
I wcale się nie spieszę, za to duch rywalizacji Seliny najwyraźniej tak.
- Wisisz mi randkę. - Rzucam z iście szelmowskim uśmiechem - Napisz do mnie. - Puszczam ci perskie oko na pożegnanie, po czym powoli znikam z twojego pola widzenia, tak na wszelki wypadek - zanim dotrze do ciebie sens moich słów i znów postanowisz porwać się na moje życie.
Choć to wcale nie wydawało mi się aż tak strasznym scenariuszem...
K100 + ST Sprawności, większa liczba punktów wygrywa, takie zasady!
ZT x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 07.10.16 20:19, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Lodowa tafla
Szybka odpowiedź