Apteka pana Mulpeppera
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Apteka pana Mulpeppera
Na parterze jednej z większych mieszkalnych kamienic Nokturnu swe miejsce ma malutka apteka; apteka jednak niezwyczajna, nijak nie przypominająca tych znajdujących się na Pokątnej. Przekrzywiony, przypalony dawien dawno szyld smętnie zwisa nad wąskimi drzwiami, drobnymi oknami przybytku; koło wejścia stoją beczki pełne magicznych ingrediencji niezbędnych do stworzenia jakiegokolwiek eliksiru. Jeśli jednak klient potrzebuje czegoś szczególnego, czegoś niespotykanego - przekroczyć musi próg sklepu, gdyż dopiero tam, we wnętrzu, znaleźć można prawdziwe skarby; skarby nielegalne, zakazane przez Ministerstwo Magii. Poustawiane na zakurzonych regałach, zamknięte w słojach i słoikach, beczułkach i pudłach, czy zwieszające się nawet z sufitu, potęgują tylko odczucie klaustrofobii. Starszy czarodziej, będący właścicielem przybytku, wiecznie krząta się w tą i w tamtą, przygarbiony, odziany w łachmany, w odbarwionej eliksirami ręce trzyma drobną lampę o lodowato niebieskim świetle. Czego to jednak nie można znieść, by pozyskać niezbędny do otrucia wroga jad, by znaleźć w końcu rzadkie składniki niewiadomego pochodzenia?
Garges: 185/200 PŻ,statystyki: OPCM: 15, czarna magia: 25, zwinność 0, jasny umysł III
Kyle: 200, statystyki: PŻ, OPCM: 10, czarna magia: 15, zwinność 5, jasny umysł II
Nie udało się. Palący łańcuch oplótł się na jego ciele, przelalając ubrania, parząc skórę. Syknął boleśnie, wyginając się przy tym, jednak nie próbował walczyć, wiedział iż to nie ma sensu. Zaklęcie musi minąć samoistnie lub zostać zdjęte - na to jednak nie liczył, gdyż kątem oka dostrzegł, że jego cholerny towarzysz stracił różdżkę. Swoją zaciskał nadal w prawej dłoni nawet, kiedy zaklęcie rudowłosej, doskonale zgrane z tym odbitym przez mężczyznę trafiło w niego i potężna fala wiatru odbiła go od ściany.
Bolało jak cholera, a co gorsza dzieciak oberwał popieprzonym zaklęciem przez które zaczął się zachowywać jak bachor. Popłakał się w ciągu chwili, widząc bójkę, której w tej chwili ewidentnie całkowicie nie rozumiał, przybiegł do niego i chciał chyba pomóc, nawet nie zabierając z ziemi pieprzonej różdżki. Nie miał jednak jak pomóc. Cholerne zaklęcie całkowicie wyłączyło go z gry.
- Spieprzaj. - warknął wściekle, kiedy smarkacz w ciele dwudziestoletniego mężczyzny chciał złapać za gorące łańcuchy. Kto by pomyślał, że jako dzieciak byłby tak skory do poświęceń w celu ratowania go. Póki co jednak to nie bardzo Gorgesa obchodziło, wpijający się w skórę, palący łańcuch sprawiał, że mężczyzna nie był w stanie wstać, atakować, walczyć. Czy pojedynek tak szybko doszedł do końca? Czy ci niczego nie rozumiejący idioci mają w końcu tak po prostu go zapuszkować, czy to miało być tak cholernie proste? Aż trudno było mu w to uwierzyć. Przeklął siarczyście pod nosem, wzrok szarych oczu wbijając w aurora.
- Pieprzony metamorfomag. Zamierzasz pokazać swoją twarz, czy dalej będziesz się krył? - prowokował, chcąc zobaczyć obu napastników. Jeśli nawet ich nie pokona, a uda mu się uciec, będzie wiedział kogo ścigać. On albo dzieciak, który w tej chwili na prawdę był dzieciakiem i wycofał się o kilka kroków z lękiem wypisanym na twarzy. Nic dziwnego. Dorośli rzucają straszne czarny, co?
Kyle: 200, statystyki: PŻ, OPCM: 10, czarna magia: 15, zwinność 5, jasny umysł II
Nie udało się. Palący łańcuch oplótł się na jego ciele, przelalając ubrania, parząc skórę. Syknął boleśnie, wyginając się przy tym, jednak nie próbował walczyć, wiedział iż to nie ma sensu. Zaklęcie musi minąć samoistnie lub zostać zdjęte - na to jednak nie liczył, gdyż kątem oka dostrzegł, że jego cholerny towarzysz stracił różdżkę. Swoją zaciskał nadal w prawej dłoni nawet, kiedy zaklęcie rudowłosej, doskonale zgrane z tym odbitym przez mężczyznę trafiło w niego i potężna fala wiatru odbiła go od ściany.
Bolało jak cholera, a co gorsza dzieciak oberwał popieprzonym zaklęciem przez które zaczął się zachowywać jak bachor. Popłakał się w ciągu chwili, widząc bójkę, której w tej chwili ewidentnie całkowicie nie rozumiał, przybiegł do niego i chciał chyba pomóc, nawet nie zabierając z ziemi pieprzonej różdżki. Nie miał jednak jak pomóc. Cholerne zaklęcie całkowicie wyłączyło go z gry.
- Spieprzaj. - warknął wściekle, kiedy smarkacz w ciele dwudziestoletniego mężczyzny chciał złapać za gorące łańcuchy. Kto by pomyślał, że jako dzieciak byłby tak skory do poświęceń w celu ratowania go. Póki co jednak to nie bardzo Gorgesa obchodziło, wpijający się w skórę, palący łańcuch sprawiał, że mężczyzna nie był w stanie wstać, atakować, walczyć. Czy pojedynek tak szybko doszedł do końca? Czy ci niczego nie rozumiejący idioci mają w końcu tak po prostu go zapuszkować, czy to miało być tak cholernie proste? Aż trudno było mu w to uwierzyć. Przeklął siarczyście pod nosem, wzrok szarych oczu wbijając w aurora.
- Pieprzony metamorfomag. Zamierzasz pokazać swoją twarz, czy dalej będziesz się krył? - prowokował, chcąc zobaczyć obu napastników. Jeśli nawet ich nie pokona, a uda mu się uciec, będzie wiedział kogo ścigać. On albo dzieciak, który w tej chwili na prawdę był dzieciakiem i wycofał się o kilka kroków z lękiem wypisanym na twarzy. Nic dziwnego. Dorośli rzucają straszne czarny, co?
I show not your face but your heart's desire
| Szafka zniknięć
Pojedynek trwał. Ją znów opuściła dobra passa, ale Frederick miał więcej szczęścia, to jego zaklęcie ostatecznie pokonało Gargesa. Fala lodowatego powietrza ugodziła w leżącego na ziemi czarnoksiężnika, pozbawiając go resztek sił. W końcu zwiotczał i znieruchomiał, tracąc przytomność. Otrzymał poważne rany, ale Sophia nie żałowała go ani przez moment, bo wiedziała, że Garges dla swoich ofiar nie miał żadnej litości i nie miałby jej dla nich, gdyby pojedynek potoczył się inaczej. Prawdopodobnie miał już na sumieniu aurora prowadzącego jego sprawę, a przynajmniej poszlaki wskazywały, że to jego dzieło. Musiał za to odpowiedzieć. Czuła satysfakcję, że udało się go pokonać i nie doznali przy tym poważniejszych uszczerbków na zdrowiu, choć po ostatnim zaklęciu z jej ręką stało się coś dziwnego. Poczuła plugawą moc, a potem jej ręka uschła, dostrzegła wyzierające spod skóry kości, co wyglądało makabrycznie, ale już kiedyś była świadkiem podobnej sytuacji, więc jedynie skrzywiła się, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. I tak jak wtedy efekt anomalii po chwili minął, dłoń wyglądała normalnie i była zdrowa. Poruszyła nią.
- Dobra robota – pochwaliła Foxa. Gdyby nie jego czary pojedynek na pewno jeszcze by trwał, ale celne i silne Lamino Glacio wydarło z Gargesa większość sił. Sama wiedziała, jak bolą sople przebijające ciało.
Będą musieli go zabrać do Tower, gdzie było jego miejsce. Tam zostanie podleczony, a potem zapewne będzie czekał na proces i długi wyrok. Ale najpierw mieli do załatwienia jeszcze coś, sprawę Zakonu Feniksa. Spojrzała na Foxa, a potem na leżącego na ziemi skutego młodzika. Zaklęcie Regressio minęło już kilka chwil temu, więc na pewno miał świadomość tego, co się tu działo, widział upadek swojego mistrza pokonanego przez dwójkę aurorów.
Zanim jednak podeszła do niego, ruszyła przez zagracony po nagłym wybuchu anomalii pokój i podeszła do Gargesa, kopnięciem w dłoń wytrącając mu różdżkę. Zabrała ją i schowała do kieszeni, to samo robiąc z leżącą na ziemi różdżką tego młodszego, którą znalazła obok wywróconego starego i poplamionego stolika. Nawet jakby ranny czarnoksiężnik nagle się obudził, nie będzie mógł sięgnąć po magię. Był teraz całkowicie bezbronny i nieprzytomny, więc przepytywanie go nie miałoby sensu, ale może młodszy czarodziej okaże się bardziej podatny na aurorską perswazję? Mógł mieć około dwudziestu lat, może jeszcze miał w sobie resztki sumienia. Może Garges jeszcze ich w nim nie zabił.
Podeszła do niego i przekręciła go, opierając o ścianę, by siedział. Nie było potrzeby dodatkowo się nad nim pastwić, skoro był już bezbronny, pozbawiony różdżki. Sophia wolała najpierw spróbować retoryki, jego informacje mogły okazać się cenne. Potrzebowali ich.
- To już koniec – powiedziała do niego, zastanawiając się, czy mógł wiedzieć coś ważnego o przedmiocie, po który tu przyszli. Ale najpierw musiała spróbować do niego dotrzeć, uświadomić go, co go czekało jeśli nie podejmie współpracy. – Twój wspólnik prawdopodobnie spędzi resztę życia za kratami, jeszcze dziś znajdzie się w zimnej celi Tower. Nawet czarna magia nie czyni nikogo wszechmocnym, a sprawiedliwość zawsze się o niego upomni – mówiła, próbując mu dać do zrozumienia, że mają go za wspólnika Gargesa, że mogą go zamknąć za współudział w jego zbrodniach. Garges zapewne kusił go wizjami potęgi, którą dawała czarna magia, wielu się na to nabierało, a potem kończyli marnie. – Ale może dla ciebie jeszcze nie jest za późno, nie musisz skończyć tak jak on. Jeśli będziesz współpracować, istnieje szansa, że otrzymasz łagodniejszy wyrok – mówiła, kusząc go takimi wizjami. Który dwudziestolatek marzyłby o spędzeniu reszty życia w więzieniu? Co prawda jego wyrok zależał nie od aurorów, a od wyniku procesu, ale ewentualna chęć współpracy na pewno zostałaby odebrana na jego korzyść, i Sophia liczyła, że go to skusi i skłoni do mówienia. – To jak? Odpowiesz nam na kilka pytań?
Pojedynek trwał. Ją znów opuściła dobra passa, ale Frederick miał więcej szczęścia, to jego zaklęcie ostatecznie pokonało Gargesa. Fala lodowatego powietrza ugodziła w leżącego na ziemi czarnoksiężnika, pozbawiając go resztek sił. W końcu zwiotczał i znieruchomiał, tracąc przytomność. Otrzymał poważne rany, ale Sophia nie żałowała go ani przez moment, bo wiedziała, że Garges dla swoich ofiar nie miał żadnej litości i nie miałby jej dla nich, gdyby pojedynek potoczył się inaczej. Prawdopodobnie miał już na sumieniu aurora prowadzącego jego sprawę, a przynajmniej poszlaki wskazywały, że to jego dzieło. Musiał za to odpowiedzieć. Czuła satysfakcję, że udało się go pokonać i nie doznali przy tym poważniejszych uszczerbków na zdrowiu, choć po ostatnim zaklęciu z jej ręką stało się coś dziwnego. Poczuła plugawą moc, a potem jej ręka uschła, dostrzegła wyzierające spod skóry kości, co wyglądało makabrycznie, ale już kiedyś była świadkiem podobnej sytuacji, więc jedynie skrzywiła się, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. I tak jak wtedy efekt anomalii po chwili minął, dłoń wyglądała normalnie i była zdrowa. Poruszyła nią.
- Dobra robota – pochwaliła Foxa. Gdyby nie jego czary pojedynek na pewno jeszcze by trwał, ale celne i silne Lamino Glacio wydarło z Gargesa większość sił. Sama wiedziała, jak bolą sople przebijające ciało.
Będą musieli go zabrać do Tower, gdzie było jego miejsce. Tam zostanie podleczony, a potem zapewne będzie czekał na proces i długi wyrok. Ale najpierw mieli do załatwienia jeszcze coś, sprawę Zakonu Feniksa. Spojrzała na Foxa, a potem na leżącego na ziemi skutego młodzika. Zaklęcie Regressio minęło już kilka chwil temu, więc na pewno miał świadomość tego, co się tu działo, widział upadek swojego mistrza pokonanego przez dwójkę aurorów.
Zanim jednak podeszła do niego, ruszyła przez zagracony po nagłym wybuchu anomalii pokój i podeszła do Gargesa, kopnięciem w dłoń wytrącając mu różdżkę. Zabrała ją i schowała do kieszeni, to samo robiąc z leżącą na ziemi różdżką tego młodszego, którą znalazła obok wywróconego starego i poplamionego stolika. Nawet jakby ranny czarnoksiężnik nagle się obudził, nie będzie mógł sięgnąć po magię. Był teraz całkowicie bezbronny i nieprzytomny, więc przepytywanie go nie miałoby sensu, ale może młodszy czarodziej okaże się bardziej podatny na aurorską perswazję? Mógł mieć około dwudziestu lat, może jeszcze miał w sobie resztki sumienia. Może Garges jeszcze ich w nim nie zabił.
Podeszła do niego i przekręciła go, opierając o ścianę, by siedział. Nie było potrzeby dodatkowo się nad nim pastwić, skoro był już bezbronny, pozbawiony różdżki. Sophia wolała najpierw spróbować retoryki, jego informacje mogły okazać się cenne. Potrzebowali ich.
- To już koniec – powiedziała do niego, zastanawiając się, czy mógł wiedzieć coś ważnego o przedmiocie, po który tu przyszli. Ale najpierw musiała spróbować do niego dotrzeć, uświadomić go, co go czekało jeśli nie podejmie współpracy. – Twój wspólnik prawdopodobnie spędzi resztę życia za kratami, jeszcze dziś znajdzie się w zimnej celi Tower. Nawet czarna magia nie czyni nikogo wszechmocnym, a sprawiedliwość zawsze się o niego upomni – mówiła, próbując mu dać do zrozumienia, że mają go za wspólnika Gargesa, że mogą go zamknąć za współudział w jego zbrodniach. Garges zapewne kusił go wizjami potęgi, którą dawała czarna magia, wielu się na to nabierało, a potem kończyli marnie. – Ale może dla ciebie jeszcze nie jest za późno, nie musisz skończyć tak jak on. Jeśli będziesz współpracować, istnieje szansa, że otrzymasz łagodniejszy wyrok – mówiła, kusząc go takimi wizjami. Który dwudziestolatek marzyłby o spędzeniu reszty życia w więzieniu? Co prawda jego wyrok zależał nie od aurorów, a od wyniku procesu, ale ewentualna chęć współpracy na pewno zostałaby odebrana na jego korzyść, i Sophia liczyła, że go to skusi i skłoni do mówienia. – To jak? Odpowiesz nam na kilka pytań?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Pojedynek nie trwał długo - tym lepiej dla nas. Nawet w kamienicy nie mogliśmy czuć się do końca bezpiecznie, gdyby odgłosy walki trwały zbyt długo. Mieliśmy wiele szczęścia; Garges miał na sumieniu nie tylko dzieci, ale i aurora, który prowadził jego sprawę. Jego nieprzytomne ciało nie wzbudzało we mnie litości. Dla bezpieczeństwa pozostałem jednak zamaskowany pod jego twarzą. Gdy Sophia zajęła się różdżkami, podszedłem bliżej młodego czarodzieja, stając nad jego obezwładnionym ciałem. Było mi go żal. Tego, jak bardzo w swoim życiu musiała zgubić go własna pycha, brutalnie szybko doprowadzając przed oblicze sprawiedliwości. Jeden sygnał wystarczył, aby wezwać służby porządkowe, te jednak musiały poczekać. Sprawy Zakonu Feniksa były ważniejsze niż obowiązki zawodowe. Pozwoliłem Sophii mówić, samemu w milczeniu przyglądając się młodzieńcowi; wyłapując jego wzrok, by spojrzeć wprost do jego duszy. Musiało jeszcze tlić się w niej światło. Nie chciałem uwierzyć, że ktoś w tak młodym wieku posiadał serce spowite mrokiem.
- Gdyby mu na tobie zależało, obroniłby cię. - Zauważyłem, w końcu zabierając głos. - Wyzwolił z kajdanów. Umożliwił ucieczkę. Garges dbał tylko o siebie. Widziałem, jak próbowałeś go bronić, choć sam pewnie nie pamiętasz. Odtrącił cię. Nie chciał twojej pomocy. - Przywołałem moment pojedynku, w którym młody czarnoksiężnik z umysłem małego dziecka rzucił się na płonące łańcuchy. - Zobacz na własne dłonie, jeśli mi nie wierzysz. - Po oparzeniach musiały zostać ślady.
Mówiłem do niego głosem spokojnym, nie składając żadnych obietnic - przynajmniej na razie. Chciałem skierować jego złość - obecnie z pewnością skupioną na nas - w kierunku mistrza. Zamilkłem na dłuższą chwilę, pozwalając mu zebrać myśli. Uniosłem wzrok na Sophię. Najwyższy czas, by sięgnąć po to, po co przybyliśmy.
- Wiemy, po co tutaj przybyliście. - Przeszedłem do rzeczy, nie owijając w bawełnę. Zbieżność miejsca nie mogła być przypadkowa - Garges i jego uczeń musieli wpaść na ten sam trop, do którego doprowadziło nas śledztwo. - Wkrótce przybędą tutaj służby porządkowe, jeśli więc chcesz uratować własną skórę, wskaż nam, gdzie znajduje się artefakt.
idk na retorykę rzucam
- Gdyby mu na tobie zależało, obroniłby cię. - Zauważyłem, w końcu zabierając głos. - Wyzwolił z kajdanów. Umożliwił ucieczkę. Garges dbał tylko o siebie. Widziałem, jak próbowałeś go bronić, choć sam pewnie nie pamiętasz. Odtrącił cię. Nie chciał twojej pomocy. - Przywołałem moment pojedynku, w którym młody czarnoksiężnik z umysłem małego dziecka rzucił się na płonące łańcuchy. - Zobacz na własne dłonie, jeśli mi nie wierzysz. - Po oparzeniach musiały zostać ślady.
Mówiłem do niego głosem spokojnym, nie składając żadnych obietnic - przynajmniej na razie. Chciałem skierować jego złość - obecnie z pewnością skupioną na nas - w kierunku mistrza. Zamilkłem na dłuższą chwilę, pozwalając mu zebrać myśli. Uniosłem wzrok na Sophię. Najwyższy czas, by sięgnąć po to, po co przybyliśmy.
- Wiemy, po co tutaj przybyliście. - Przeszedłem do rzeczy, nie owijając w bawełnę. Zbieżność miejsca nie mogła być przypadkowa - Garges i jego uczeń musieli wpaść na ten sam trop, do którego doprowadziło nas śledztwo. - Wkrótce przybędą tutaj służby porządkowe, jeśli więc chcesz uratować własną skórę, wskaż nam, gdzie znajduje się artefakt.
idk na retorykę rzucam
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Leżał pod ścianą skuty, unieruchomiony. Jego różdżka leżała daleko, nie był do końca pewien co się stało. Z lekkim trudem uniósł się do siadu, rozglądając się, by dopiero po chwili dostrzec Gargersa i skrzywić się. Po części - był przerażony. Niespełna trzy lata temu opuścił mury szkoły, od tamtej pory ten oto czarnoksiężnik w pewnym sensie sprawował nad nim pieczę. Czy to jednak wiązało się z przywiązaniem?
- Jesteście idiotami. - oznajmił jedynie, siląc się na spokój, choć jego głos zdradzał lęk, niepewność. Nie chciał, by cała jego przyszłość skończyła się w Azkabanie. Choć idąc tą drogą od samego początku spodziewał się, że będzie żył krócej niż przeciętny człowiek. Spojrzeniem odnalazł spojrzenie nieznajomej kobiety, której frazesy nadawałyby się do książki z dowcipami. Dopiero po chwili zwrócił się do stojącego bliżej mężczyzny.
- To nie moja opiekunka, a nauczyciel. - nie wiedział co się działo, jeśli próbował bronić Gargersa, to właśnie dlatego że potrzebował jego pomocy, jego zdolności i wiedzy. I po części opieki. Był nadal młody, ciężko było zdobywać na Nokturnie kontakty, dobrze było mieć przy sobie kogoś, kogo nazwiskiem można postraszyć ewentualnego przeciwnika.
Na słowa dotyczące artefaktu zamyślił się chwilę, jednak wiedział że wskazanie przedmiotu którego odnalezienie zajęło mu tyle czasu - wcale nie gwarantuje mu bezpieczeństwa.
- Najpierw mnie rozkuj. - zarządał spokojnie. - Niby dlaczego miałbym ci ufać? - zapytał po chwili. Jemu także zależało na tym przedmiocie. Bez Gargersa ciężko będzie go wykorzystać, jednak z czasem sobie poradzi. Aurorom da się uciec, nie wsadzą go na długo chyba za samą znajomość czarnej magii. Czy mogliby mu udowodnić cokolwiek więcej?
Szarpnął nadgarstkami, jednak kajdanki trzymały mocno, zaklęcie jakie mu je założyło musiało być silne. Nie miał pojęcia, co działo się z nim jeszcze przed chwilą - jednak to nie miało żadnego znaczenia.
- Jesteście idiotami. - oznajmił jedynie, siląc się na spokój, choć jego głos zdradzał lęk, niepewność. Nie chciał, by cała jego przyszłość skończyła się w Azkabanie. Choć idąc tą drogą od samego początku spodziewał się, że będzie żył krócej niż przeciętny człowiek. Spojrzeniem odnalazł spojrzenie nieznajomej kobiety, której frazesy nadawałyby się do książki z dowcipami. Dopiero po chwili zwrócił się do stojącego bliżej mężczyzny.
- To nie moja opiekunka, a nauczyciel. - nie wiedział co się działo, jeśli próbował bronić Gargersa, to właśnie dlatego że potrzebował jego pomocy, jego zdolności i wiedzy. I po części opieki. Był nadal młody, ciężko było zdobywać na Nokturnie kontakty, dobrze było mieć przy sobie kogoś, kogo nazwiskiem można postraszyć ewentualnego przeciwnika.
Na słowa dotyczące artefaktu zamyślił się chwilę, jednak wiedział że wskazanie przedmiotu którego odnalezienie zajęło mu tyle czasu - wcale nie gwarantuje mu bezpieczeństwa.
- Najpierw mnie rozkuj. - zarządał spokojnie. - Niby dlaczego miałbym ci ufać? - zapytał po chwili. Jemu także zależało na tym przedmiocie. Bez Gargersa ciężko będzie go wykorzystać, jednak z czasem sobie poradzi. Aurorom da się uciec, nie wsadzą go na długo chyba za samą znajomość czarnej magii. Czy mogliby mu udowodnić cokolwiek więcej?
Szarpnął nadgarstkami, jednak kajdanki trzymały mocno, zaklęcie jakie mu je założyło musiało być silne. Nie miał pojęcia, co działo się z nim jeszcze przed chwilą - jednak to nie miało żadnego znaczenia.
I show not your face but your heart's desire
Nie byłoby dla nich dobrze, gdyby pojedynek się przeciągał, przede wszystkim z tego względu, że zwabieni hałasami mogli tu przybyć jacyś znajomkowie Gargesa, gotowi wspomóc go w starciu z aurorami. Na szczęście pojedynek trwał na tyle krótko, że to miało szansę nie przyciągnąć uwagi. Może nie licząc tej anomalii, która wybiła okna, ale anomalie były teraz na tyle częste, że chyba nikogo nie dziwiły ich wybuchy w takim miejscu jak Nokturn, przesyconym magią najgorszego rodzaju.
To było okropne, jak niektórzy ludzie błądzili i sięgali po czarną magię, i to w tak młodym wieku. Sama też miała za sobą błędy młodości, ale nie takie. Nigdy nie skalała się tym plugastwem, nie odczuła żadnej fascynacji czarną magią. W jego wieku też intensywnie szukała swojej ścieżki, ale skierowała się na drogę prawości, została aurorem. Nikt nie rodził się zły, ale on jednak trafił w miejsce, w którym był teraz, na Nokturn. I jego młode życie szybko miało dobiec końca, bo siedzenie za kratami było ledwie wegetacją, pasmem dłużących się w nieskończoność lat, podczas których miał przemyśleć swoje błędy i pożałować, że związał swoje życie z Gargesem i czarną magią. Sophia nigdy by się na to nie skusiła, ale dorastała w środowisku, gdzie prawość, sprawiedliwość i równość były cennymi wartościami. Słyszała też kiedyś, że Fox był niegdyś Malfoyem, który porzucił dworskie życie dla wolności, niezależności i aurorstwa, więc nie zawsze to środowisko całkowicie determinowało przyszłą drogę, każdy miał wybór.
Mogli przynajmniej spróbować do niego dotrzeć. Jeśli się nie uda, to i tak czekało go trafienie za kratki z Gargesem. Nie mieli nic do stracenia, a mogli zyskać.
Kiedy umilkła, głos zabrał Fox, próbując zasiać w chłopaku wątpliwość co do jego relacji z Gargesem. Wsłuchiwała się w jego słowa, dziwnie przekonana, że w kryzysowej sytuacji Garges wybrałby ratowanie własnej skóry niż tego chłopaka, którego tak omamił.
- To ty jesteś idiotą, skoro mu wierzyłeś – rzuciła chłodnym tonem. – Naprawdę myślisz, że twój nauczyciel, jak go nazwałeś, poświęciłby się dla ciebie? Że zaryzykowałby, żeby cię chronić, gdybyś to ty leżał tam ranny i nieprzytomny? Zostawiłby cię, żeby ratować siebie.
Wyczuwała, że mimo pozornej buty i uporu chłopak się bał, nie był taki pewny siebie, jakiego próbował zgrywać. Musieli więc dalej uderzać w ten ton, by zasiać w nim jeszcze większe wątpliwości, tak, by zgodził się współpracować.
Chciał, żeby go rozkuli, ale Sophia nie była tak naiwna, by uwierzyć, że chłopak naprawdę nie próbowałby im wtedy uciec. A nie mogli mu pozwolić na ucieczkę, musiał odpowiedzieć za swoje czyny i to nie podlegało dyskusji. Mógł sobie jednak odrobinę pomóc współpracą.
- Na pewno wiesz, że nie możemy cię uwolnić. Używałeś czarnej magii, złamałeś czarodziejskie prawo. Twoja różdżka posłuży za dowód, podobnie jak zawartość tego mieszkania. Garges nie ma już szans, żeby się z tego wydostać, prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy wolności. Ale ty nie musisz dzielić jego losu. Twój mistrz, w którego zapewne wierzyłeś, właśnie upadł, i tylko od ciebie zależy, czy upadniesz razem z nim, czy może spróbujesz sobie pomóc.
Umilkła, nie przestając go obserwować. Posłucha ich, czy będzie dalej brnął w zaparte?
- Artefakt. Gdzie on jest? – zapytała spokojnie. Czasem spokojem można było zdziałać więcej niż wrzaskami i wyzwiskami. Prawdopodobnie ważyły się teraz losy tej „współpracy”, ale w ostateczności mogli przeszukać mieszkanie sami, bez jego pomocy, a potem wezwać posiłki i zabrać obu do Tower.
| retoryka
To było okropne, jak niektórzy ludzie błądzili i sięgali po czarną magię, i to w tak młodym wieku. Sama też miała za sobą błędy młodości, ale nie takie. Nigdy nie skalała się tym plugastwem, nie odczuła żadnej fascynacji czarną magią. W jego wieku też intensywnie szukała swojej ścieżki, ale skierowała się na drogę prawości, została aurorem. Nikt nie rodził się zły, ale on jednak trafił w miejsce, w którym był teraz, na Nokturn. I jego młode życie szybko miało dobiec końca, bo siedzenie za kratami było ledwie wegetacją, pasmem dłużących się w nieskończoność lat, podczas których miał przemyśleć swoje błędy i pożałować, że związał swoje życie z Gargesem i czarną magią. Sophia nigdy by się na to nie skusiła, ale dorastała w środowisku, gdzie prawość, sprawiedliwość i równość były cennymi wartościami. Słyszała też kiedyś, że Fox był niegdyś Malfoyem, który porzucił dworskie życie dla wolności, niezależności i aurorstwa, więc nie zawsze to środowisko całkowicie determinowało przyszłą drogę, każdy miał wybór.
Mogli przynajmniej spróbować do niego dotrzeć. Jeśli się nie uda, to i tak czekało go trafienie za kratki z Gargesem. Nie mieli nic do stracenia, a mogli zyskać.
Kiedy umilkła, głos zabrał Fox, próbując zasiać w chłopaku wątpliwość co do jego relacji z Gargesem. Wsłuchiwała się w jego słowa, dziwnie przekonana, że w kryzysowej sytuacji Garges wybrałby ratowanie własnej skóry niż tego chłopaka, którego tak omamił.
- To ty jesteś idiotą, skoro mu wierzyłeś – rzuciła chłodnym tonem. – Naprawdę myślisz, że twój nauczyciel, jak go nazwałeś, poświęciłby się dla ciebie? Że zaryzykowałby, żeby cię chronić, gdybyś to ty leżał tam ranny i nieprzytomny? Zostawiłby cię, żeby ratować siebie.
Wyczuwała, że mimo pozornej buty i uporu chłopak się bał, nie był taki pewny siebie, jakiego próbował zgrywać. Musieli więc dalej uderzać w ten ton, by zasiać w nim jeszcze większe wątpliwości, tak, by zgodził się współpracować.
Chciał, żeby go rozkuli, ale Sophia nie była tak naiwna, by uwierzyć, że chłopak naprawdę nie próbowałby im wtedy uciec. A nie mogli mu pozwolić na ucieczkę, musiał odpowiedzieć za swoje czyny i to nie podlegało dyskusji. Mógł sobie jednak odrobinę pomóc współpracą.
- Na pewno wiesz, że nie możemy cię uwolnić. Używałeś czarnej magii, złamałeś czarodziejskie prawo. Twoja różdżka posłuży za dowód, podobnie jak zawartość tego mieszkania. Garges nie ma już szans, żeby się z tego wydostać, prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy wolności. Ale ty nie musisz dzielić jego losu. Twój mistrz, w którego zapewne wierzyłeś, właśnie upadł, i tylko od ciebie zależy, czy upadniesz razem z nim, czy może spróbujesz sobie pomóc.
Umilkła, nie przestając go obserwować. Posłucha ich, czy będzie dalej brnął w zaparte?
- Artefakt. Gdzie on jest? – zapytała spokojnie. Czasem spokojem można było zdziałać więcej niż wrzaskami i wyzwiskami. Prawdopodobnie ważyły się teraz losy tej „współpracy”, ale w ostateczności mogli przeszukać mieszkanie sami, bez jego pomocy, a potem wezwać posiłki i zabrać obu do Tower.
| retoryka
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Młodzieńcza buta była silniejsza od zdrowego rozsądku, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Każde przekleństwo było obroną - ale spętany młodzieniec błądził w swoich poszukiwaniach, zatracony w bezsensownej nienawiści. Chciałem mu pomóc, odtrącał jednak wyciąganą ku niemu dłoń - może surową i hardo ociosaną, ale zwróconą w kierunku światła. Milczałem, gdy Sophia powoływała się na resztki jego zdrowego rozsądku i sumienia, rozglądając się po pomieszczeniu. W pewnej chwili podszedłem nawet do Gargesa, przeszukując wszystkie kieszenie jego szaty, pozostawały jednak puste. Co, jeśli chłopak o niczym nie wiedział? Lub - wręcz odwrotnie - co jeśli już zdołali ukryć to, po co przyszliśmy? Parsknąłem cicho, skulony w odległym kącie salonu, gdy młody zażądał uwolnienia.
- Nie musisz mi ufać. Pytanie brzmi - czy masz inne wyjście? - Rzuciłem, podnosząc się znad nieprzytomnego Gargesa, którego również - dla pewności - skułem magicznymi kajdanami, po czym wolnym krokiem podszedłem z powrotem do Sophii i ucznia czarnoksiężnika. - Zapytam po raz drugi i ostatni. Gdzie jest artefakt? - Wyartykuowałem, cierpliwym, acz stanowczym tonem. - Możemy znaleźć go bez twojej pomocy. Ale lepiej byłoby dla ciebie, gdyby znalazł się [i]natychmiast/i]. Służby Ministerstwa są w drodze. - Ostatnie słowa były blefem, jeszcze nikogo w drodze nie było. Nie czekałem jednak na to, aż chłopak zacznie gadać. Jego współpraca faktycznie nie była konieczna do tego, aby znaleźć zaklęty przedmiot. Chciałem dać mu szansę, głupio wierząc, że każdy na nią zasługiwał, nie mogłem jednak przekładać własnych pobudek nad wykonanie zadanie. Liczyłem z resztą, że mój brak bierności skłoni go do szybszego wyciągnięcia wniosków. - Jeśli wybierzesz dumę i własne ideały ponad swój los, nie będę mógł zrobić nic, jak tylko spoglądać na twoją sylwetkę znikającą w otchłaniach więzienia. - Bez względu na to, czy zamierzał zgrywać twardziela, czy wspólpracować, ja nie próżnowałem, coraz energiczniej poruszając sie po pokoju, z różdżką w ręku poszukując ukrytych miejsc.
retoryka po raz drugi
- Nie musisz mi ufać. Pytanie brzmi - czy masz inne wyjście? - Rzuciłem, podnosząc się znad nieprzytomnego Gargesa, którego również - dla pewności - skułem magicznymi kajdanami, po czym wolnym krokiem podszedłem z powrotem do Sophii i ucznia czarnoksiężnika. - Zapytam po raz drugi i ostatni. Gdzie jest artefakt? - Wyartykuowałem, cierpliwym, acz stanowczym tonem. - Możemy znaleźć go bez twojej pomocy. Ale lepiej byłoby dla ciebie, gdyby znalazł się [i]natychmiast/i]. Służby Ministerstwa są w drodze. - Ostatnie słowa były blefem, jeszcze nikogo w drodze nie było. Nie czekałem jednak na to, aż chłopak zacznie gadać. Jego współpraca faktycznie nie była konieczna do tego, aby znaleźć zaklęty przedmiot. Chciałem dać mu szansę, głupio wierząc, że każdy na nią zasługiwał, nie mogłem jednak przekładać własnych pobudek nad wykonanie zadanie. Liczyłem z resztą, że mój brak bierności skłoni go do szybszego wyciągnięcia wniosków. - Jeśli wybierzesz dumę i własne ideały ponad swój los, nie będę mógł zrobić nic, jak tylko spoglądać na twoją sylwetkę znikającą w otchłaniach więzienia. - Bez względu na to, czy zamierzał zgrywać twardziela, czy wspólpracować, ja nie próżnowałem, coraz energiczniej poruszając sie po pokoju, z różdżką w ręku poszukując ukrytych miejsc.
retoryka po raz drugi
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Spojrzał na kobietę z pewną dozą pogardy. Chyba kobiety takie są. Wydaje im się, że każdy młody chłopak szuka sobie ojca, opiekuna. Choć jasno wyraził się co do tego, jakie stosunki wiązały go z Gargersem, ona wciąż sądziła, że milczy z lojalności. Wiedział, że tamten w życiu by się za nim nie wstawił. No, chyba że nie traciłby na tym dużo, a mógł więcej zyskać. Potrzebował pomocnika, a Kyle potrzebował wiedzy, znaleźli się w idealnej chwili - jednak nic prócz tego ich nie wiązało.
To byłoby jednak zbyt wiele zbędnych słów, nikt nie pytał go w tej chwili o historię jego życia. Usiłowali odgrywać przed nim dobrych stróżów, którym bardziej zależy na jego dobru niż jego rodzicom. Nawet go to bawiło, ale głównie irytowało. Nie lubił ukrywania intencji, nie lubił podobnego zgrywania się, a doskonale wiedział, że liczy się dla nich równie mocno, co jedna z pcheł, które skaczą po okolicy. Jest tylko elementem na który trafili w drodze do swojego celu.
Niestety jednak - i tak znajdą artefakt. Zaczęli szukać, a znajdował się w pomieszczeniu. Czy więc wiele straci, jeśli powie im od razu gdzie? Nie sądził, by jego pomoc na prawdę miała zostać doceniona, jednak w końcu doszedł do wniosku, że nie straciłby na tym wiele.
- Komoda. Ma magiczne drugie dno.
Mruknął, patrząc na działania nieznajomego. I tak by to odnaleźli, drugie dno nie było zrobione zbyt silnymi zaklęciami, powstrzymałoby przygłupiego złodzieja ale nie przeszukujących pomieszczenie aurorów.
Zadziwiając, czyżby nabrał wiary w tę instytucję? To nawet przez chwilę wydało mu się zabawne. W komodzie na pierwszy rzut oka znajdowało się tylko kilka pierdoł, jakaś książka, dwie złamane różdżki, trochę luzem rzuconych sykli. Dopiero po pozbyciu się ich i odkryciu dna, można było zobaczyć przedmiot którego szukał Fox w towarzystwie kilku fiolek z krwią, która także potrzebna była do rytuału jaki planowali, kilku dziecięcych paznokci czy książki oprawionej czarną skórą.
lustereczko się odlusterkowuje
To byłoby jednak zbyt wiele zbędnych słów, nikt nie pytał go w tej chwili o historię jego życia. Usiłowali odgrywać przed nim dobrych stróżów, którym bardziej zależy na jego dobru niż jego rodzicom. Nawet go to bawiło, ale głównie irytowało. Nie lubił ukrywania intencji, nie lubił podobnego zgrywania się, a doskonale wiedział, że liczy się dla nich równie mocno, co jedna z pcheł, które skaczą po okolicy. Jest tylko elementem na który trafili w drodze do swojego celu.
Niestety jednak - i tak znajdą artefakt. Zaczęli szukać, a znajdował się w pomieszczeniu. Czy więc wiele straci, jeśli powie im od razu gdzie? Nie sądził, by jego pomoc na prawdę miała zostać doceniona, jednak w końcu doszedł do wniosku, że nie straciłby na tym wiele.
- Komoda. Ma magiczne drugie dno.
Mruknął, patrząc na działania nieznajomego. I tak by to odnaleźli, drugie dno nie było zrobione zbyt silnymi zaklęciami, powstrzymałoby przygłupiego złodzieja ale nie przeszukujących pomieszczenie aurorów.
Zadziwiając, czyżby nabrał wiary w tę instytucję? To nawet przez chwilę wydało mu się zabawne. W komodzie na pierwszy rzut oka znajdowało się tylko kilka pierdoł, jakaś książka, dwie złamane różdżki, trochę luzem rzuconych sykli. Dopiero po pozbyciu się ich i odkryciu dna, można było zobaczyć przedmiot którego szukał Fox w towarzystwie kilku fiolek z krwią, która także potrzebna była do rytuału jaki planowali, kilku dziecięcych paznokci czy książki oprawionej czarną skórą.
lustereczko się odlusterkowuje
I show not your face but your heart's desire
Szuflada komody nie dała otworzyć się od razu, ale zdolni aurorzy w końcu dostali się do środka. Wnętrze zasypane było dokumentacją aptekarską, spisami ingrediencji i innymi pożółkłymi aktami, wiedzieliście jednak, że to, czego szukacie, miało znajdować się w ukrytym dnie. Kiedy podważyliście drewno, odkryliście kilka fiolek z dziwną substancją - to nie one jednak rzuciły się wam w oczy, a jeden niewielkich rozmiarów kamień. Błyszczał dziwną magią, wokół unosiła się srebrzysta poświata, jakby mgiełka. Nie mieliście wątpliwości, natrafiliście na część tego, o co stoczyliście przed momentem walkę; na artefakt bezsprzecznie napełniony białą magią.
Tak naprawdę nie musieli tego robić, nie musieli oferować mu możliwości współpracy a po prostu zapuszkować go tak samo jak Gargesa, na obu znajdzie się wystarczająco dowodów, by jeszcze długo nie wyszli zza krat. Zależało im jednak by znaleźć artefakt jak najszybciej, bez konieczności rozpruwania mieszkania wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu go. Nie mieli aż tak wiele czasu, tym bardziej, że o ich ukrytym celu nikt niepowołany nie powinien wiedzieć. Inni aurorzy mieli usłyszeć, że trafili tu w związku z poszlakami w sprawie poszukiwanego czarnoksiężnika i po krótkim pojedynku ujęli go wraz z jego pomocnikiem.
Może Sophia wciąż zbyt mocno wierzyła w dobro, była wciąż młoda i jeszcze nie spaczona na wskroś złem świata, choć widziała go wokół coraz więcej i zdawała sobie sprawę, że to, o czym mówiono na spotkaniu Zakonu, ziści się prędzej niż później, że nadejdzie wojna, podczas której będą musieli ubrudzić sobie ręce, żeby zwalczyć zło uosabiane przez czarną magię i tych, którzy ją uprawiali.
Mogła przysiąc, że młody mężczyzna nią pogardzał, ale zapewne nie różniło się to od niechęci zwyczajowo żywionej przez mieszkańców Nokturnu do stróżów prawa. Ludzie z Nokturnu nie znosili aurorów, bo ci walczyli z tym, co dla nich stanowiło sens i treść życia. Miała też dziwne wrażenie, że ta buta i pogardliwa mina są pozą, za jakiś czas spędzony za kratkami chłopak już na pewno nie będzie taki hardy i uparty, a kiedyś może i nawet zacznie żałować podjętych wyborów – jeśli, oczywiście, w jego duszy zachowała się choć odrobina jasności nie zdławiona przez pożerający ją mrok. Nie mogli niczego wiedzieć na pewno, a na dokładniejsze przesłuchanie chłopaka i Gargesa przyjdzie czas w Tower.
Być może to Frederickowi udało się wreszcie przekonać, że opór jest bezcelowy, bo aurorzy i tak znajdą to, czego szukali. Chłopak pękł i z niechęcią powiedział o komodzie. Sophia, która właśnie miała zamiar przeszukać zapuszczone, odrapane szafki, niezwłocznie ruszyła w tamtą stronę. Szuflada nie otworzyła się przed nimi od razu, ale Sophii nie brakowało sprytu i zręczności. Wysunęła ją, a później ostrożnie podważyła drugie dno, odsłaniając zawartość skrytki. Znajdowało się tam kilka fiolek, bardzo prawdopodobne, że z krwią, a także to, czego szukali – niewielkich rozmiarów kamień, który emanował dziwną magią, nie czarną, jaką trącił cały Nokturn, a białą, czystą i zupełnie nie pasującą do tego miejsca.
- Znalazłam – powiedziała do Fredericka, pokazując mu znalezisko. Ostrożnie wyjęła artefakt i zawinęła go w skrawek materiału, a potem starannie schowała. Reszta zawartości szuflady zostanie zabezpieczona przez wsparcie, które musieli wezwać. Zapewne w całym mieszkaniu znajdą sporo dowodów czarnomagicznej działalności, które posłużą w sprawie przeciwko Gargesowi i jego młodemu uczniowi.
Później zbliżyła się do młodzieńca, patrząc znacząco na Freda. Oboje wiedzieli, co trzeba zrobić, nikt nie mógł dowiedzieć się o artefakcie.
- Obliviate – wypowiedziała starannie, kierując różdżkę na skutego chłopaka, zamierzając wymazać mu wszystkie wspomnienia związane z przedmiotem.
Może Sophia wciąż zbyt mocno wierzyła w dobro, była wciąż młoda i jeszcze nie spaczona na wskroś złem świata, choć widziała go wokół coraz więcej i zdawała sobie sprawę, że to, o czym mówiono na spotkaniu Zakonu, ziści się prędzej niż później, że nadejdzie wojna, podczas której będą musieli ubrudzić sobie ręce, żeby zwalczyć zło uosabiane przez czarną magię i tych, którzy ją uprawiali.
Mogła przysiąc, że młody mężczyzna nią pogardzał, ale zapewne nie różniło się to od niechęci zwyczajowo żywionej przez mieszkańców Nokturnu do stróżów prawa. Ludzie z Nokturnu nie znosili aurorów, bo ci walczyli z tym, co dla nich stanowiło sens i treść życia. Miała też dziwne wrażenie, że ta buta i pogardliwa mina są pozą, za jakiś czas spędzony za kratkami chłopak już na pewno nie będzie taki hardy i uparty, a kiedyś może i nawet zacznie żałować podjętych wyborów – jeśli, oczywiście, w jego duszy zachowała się choć odrobina jasności nie zdławiona przez pożerający ją mrok. Nie mogli niczego wiedzieć na pewno, a na dokładniejsze przesłuchanie chłopaka i Gargesa przyjdzie czas w Tower.
Być może to Frederickowi udało się wreszcie przekonać, że opór jest bezcelowy, bo aurorzy i tak znajdą to, czego szukali. Chłopak pękł i z niechęcią powiedział o komodzie. Sophia, która właśnie miała zamiar przeszukać zapuszczone, odrapane szafki, niezwłocznie ruszyła w tamtą stronę. Szuflada nie otworzyła się przed nimi od razu, ale Sophii nie brakowało sprytu i zręczności. Wysunęła ją, a później ostrożnie podważyła drugie dno, odsłaniając zawartość skrytki. Znajdowało się tam kilka fiolek, bardzo prawdopodobne, że z krwią, a także to, czego szukali – niewielkich rozmiarów kamień, który emanował dziwną magią, nie czarną, jaką trącił cały Nokturn, a białą, czystą i zupełnie nie pasującą do tego miejsca.
- Znalazłam – powiedziała do Fredericka, pokazując mu znalezisko. Ostrożnie wyjęła artefakt i zawinęła go w skrawek materiału, a potem starannie schowała. Reszta zawartości szuflady zostanie zabezpieczona przez wsparcie, które musieli wezwać. Zapewne w całym mieszkaniu znajdą sporo dowodów czarnomagicznej działalności, które posłużą w sprawie przeciwko Gargesowi i jego młodemu uczniowi.
Później zbliżyła się do młodzieńca, patrząc znacząco na Freda. Oboje wiedzieli, co trzeba zrobić, nikt nie mógł dowiedzieć się o artefakcie.
- Obliviate – wypowiedziała starannie, kierując różdżkę na skutego chłopaka, zamierzając wymazać mu wszystkie wspomnienia związane z przedmiotem.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Słuszna decyzja. - Zaaprobowałem słowa chłopaka, choć tak naprawdę nie uległ. Nawet wówczas, gdy wycedził od niechcenia lokalizację artefaktu, zaoszczędzając mnie i Sophii cennego czasu. Zrobiło mi się go żal; czy jego serce naprawdę zgubiło się w odmętach czarnej magii, przesiąkając ja tak dogłębnie, iż nie chciał już zawracać? Był młody, został przyparty do muru - i musiał doskonale wiedzieć, że czekają go konekwencje, a mimo tego zadzierał podbródek wysoko, nie ustępując. Mierzyłem go wzrokiem, gdy Sophia przerzucała kolejne drobiazgi znajdujące się w szafce, w końcu docierając do artefaktu. Kamień. Połyskujący srebrną łuną, szlachetny i czysty. Jego pozytywna aura wręcz wibrowała w powietrzu, które stało się lekkie, jakby naelektryzowane. Udało się - choć należało jeszcze dopiąć wszystko na ostatni guzik.
- Nikt nie może się dowiedzieć. - Wyszeptałem, ledwie poruszając wargami, po czym wymownie przeniosłem spojrzenie na ucznia czarnoksiężnika. Artefakt był dowodem. Takim, po którym ślad musiał zaginąć. Nie był to pierwszy raz, kiedy naginałem przywileje płynące z bycia aurorem dla spraw związanych z Zakonem Feniksa. Sophia mogła nie mieć jeszcze ku temu okazji, ale nie wątpiłem w jej wiarę w słuszność naszych działań - ani gotowość do tego, by nieco nagiąć zasady. Szybko z resztą pojęła moje słowa, przechodząc do czynów i jednym machnięciem różdżki odbierając młodemu czarnoksiężnikowi wspomnienie związane z przedmiotem. Inkantacja miała chronić naszą tajemnicę - i choć rozbrzmiała niczym chłodny i wyrafinowany wyrok, nie było innego wyjścia. Równie wyrafinowane było jednak spojrzenie chłopaka, które uchwyciłem tuż przed formułą zaklęcia; zupełnie tak, jakby wiedział, co zaraz się stanie, jakby chciał pokreślić swoje zwycięstwo, pewność w tym, że nie należało nam ufać. Wybrał jednak swoją ścieżkę - nie zgubił się. I nikt nie był w stanie już go z niej zawrócić.
Reszta przebiegła zgodnie z procedurami. Wezwaliśmy służby ministerstwa; od kiedy teleportacja nie działała, wszelkie ujmowanie sprawców stało się nieco bardziej skomplikowane i czasochłonne. Garges wymykał się aurorom już zbyt długo - i równie długo miał nie ujrzeć światła dziennego. My natomiast mogliśmy się wymknąć, z niezwykle cennym przedmiotem pod ręką i satysfakcją podwójnie dobrze wykonanej roboty.
ztx2
- Nikt nie może się dowiedzieć. - Wyszeptałem, ledwie poruszając wargami, po czym wymownie przeniosłem spojrzenie na ucznia czarnoksiężnika. Artefakt był dowodem. Takim, po którym ślad musiał zaginąć. Nie był to pierwszy raz, kiedy naginałem przywileje płynące z bycia aurorem dla spraw związanych z Zakonem Feniksa. Sophia mogła nie mieć jeszcze ku temu okazji, ale nie wątpiłem w jej wiarę w słuszność naszych działań - ani gotowość do tego, by nieco nagiąć zasady. Szybko z resztą pojęła moje słowa, przechodząc do czynów i jednym machnięciem różdżki odbierając młodemu czarnoksiężnikowi wspomnienie związane z przedmiotem. Inkantacja miała chronić naszą tajemnicę - i choć rozbrzmiała niczym chłodny i wyrafinowany wyrok, nie było innego wyjścia. Równie wyrafinowane było jednak spojrzenie chłopaka, które uchwyciłem tuż przed formułą zaklęcia; zupełnie tak, jakby wiedział, co zaraz się stanie, jakby chciał pokreślić swoje zwycięstwo, pewność w tym, że nie należało nam ufać. Wybrał jednak swoją ścieżkę - nie zgubił się. I nikt nie był w stanie już go z niej zawrócić.
Reszta przebiegła zgodnie z procedurami. Wezwaliśmy służby ministerstwa; od kiedy teleportacja nie działała, wszelkie ujmowanie sprawców stało się nieco bardziej skomplikowane i czasochłonne. Garges wymykał się aurorom już zbyt długo - i równie długo miał nie ujrzeć światła dziennego. My natomiast mogliśmy się wymknąć, z niezwykle cennym przedmiotem pod ręką i satysfakcją podwójnie dobrze wykonanej roboty.
ztx2
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
21 kwietnia
przemiana + wizerunek
Nie bardzo wiedziała, czego mogła się spodziewać. Właściwie, to powinna zakładać, że może spodziewać się wszystkiego. Kolejne narzucone sobie na głowę zajęcia z oklumencji pozwalały jej na to, by skupić się na tym co stało przed nią - nie zaś zagłębiać się w wszystko to co mogłby się zadziać. Weszła na Nokturn, stawiając kroki w wybranym wcześniej swobodnie, całkowicie oddając się roli, którą przyjmowała. Uniosła odrobinę podbródek, jednak nie za wysoko. Tutaj, nie należało się bać. A Daisy przecież tutaj mieszkała. Dłonie miała wsadzone w kieszenie nowego, ciemnogranatowego płaszcza. A prawa z dłoni zaciskała się na osikowej różdżce. W ten sposób czuła się odrobinę pewniej, pokonując kolejne kamienie składające się na uliczkę w drodze do Apteki, która nosiła to samo nazwisko co ona - ona Daisy. To było naturalne, znaleźć się tutaj, kiedy po kilku miesiącach odkryło się, kim się tak naprawdę było. Poszukiwała odpowiedzi, które bezpowrotnie utraciła za sprawą anomalii, która wyrwała ją w środku nocy z domu wyrzucając poza Londynem w niewielkiej wiosce zwanej Ottery. Nieszczęśliwie, ta sama anomalia wyrzuciła ją prosto na kamień o który uderzyła się głową. Dokładniej, w płat ciemieniowy. Daisy miała mieć po tym zdarzeniu bliznę, Just musiała dopiero o nią zadbać. Jej dłoń nadziała się na jeden z kamieni znajdujących się niedaleko. To rozcharatało jej rękę. PRzeżyła tylko dlatego, że rankiem znalazła ją pewna kobieta. Ta udzieliła jej pomocy. Na magii leczniczej nie znała się jednak na tyle, by zaleczyć obrażenia, nie pozostawiając blizn.
Justine znalazła już odpowiednią kobietę. W Ottery, przeglądając nekrologii i opisy znalazła staruszkę która zginęła kilkanaście dni temu. Martwa, nie była w stanie powiedzieć, że wszystko to było jedynie wielkim wymysłem. Justine musiała jednak zadbać o jeszcze kilka innych rzeczy, które przesuwały się przez jej myśli. Na razie jednak zatrzymała się przed Apteką biorąc wdech w płuca. Pierwszy akt, właśnie się zaczynał. Nacisnęła na klamkę wchodząc do środka pomieszczenia. Rozglądając się po nim z uwagą.
- Dzień Dobry. - zapowiedziała się stawiając kilka kolejnych kroków do wnętrza. - Nazywam się Daisy Muulpepper, szukam... - urwała marszcząc lekko brwi. Nie dostrzegając nikogo w pobliżu. Czyżby naprawdę była tutaj sama?
przemiana + wizerunek
Nie bardzo wiedziała, czego mogła się spodziewać. Właściwie, to powinna zakładać, że może spodziewać się wszystkiego. Kolejne narzucone sobie na głowę zajęcia z oklumencji pozwalały jej na to, by skupić się na tym co stało przed nią - nie zaś zagłębiać się w wszystko to co mogłby się zadziać. Weszła na Nokturn, stawiając kroki w wybranym wcześniej swobodnie, całkowicie oddając się roli, którą przyjmowała. Uniosła odrobinę podbródek, jednak nie za wysoko. Tutaj, nie należało się bać. A Daisy przecież tutaj mieszkała. Dłonie miała wsadzone w kieszenie nowego, ciemnogranatowego płaszcza. A prawa z dłoni zaciskała się na osikowej różdżce. W ten sposób czuła się odrobinę pewniej, pokonując kolejne kamienie składające się na uliczkę w drodze do Apteki, która nosiła to samo nazwisko co ona - ona Daisy. To było naturalne, znaleźć się tutaj, kiedy po kilku miesiącach odkryło się, kim się tak naprawdę było. Poszukiwała odpowiedzi, które bezpowrotnie utraciła za sprawą anomalii, która wyrwała ją w środku nocy z domu wyrzucając poza Londynem w niewielkiej wiosce zwanej Ottery. Nieszczęśliwie, ta sama anomalia wyrzuciła ją prosto na kamień o który uderzyła się głową. Dokładniej, w płat ciemieniowy. Daisy miała mieć po tym zdarzeniu bliznę, Just musiała dopiero o nią zadbać. Jej dłoń nadziała się na jeden z kamieni znajdujących się niedaleko. To rozcharatało jej rękę. PRzeżyła tylko dlatego, że rankiem znalazła ją pewna kobieta. Ta udzieliła jej pomocy. Na magii leczniczej nie znała się jednak na tyle, by zaleczyć obrażenia, nie pozostawiając blizn.
Justine znalazła już odpowiednią kobietę. W Ottery, przeglądając nekrologii i opisy znalazła staruszkę która zginęła kilkanaście dni temu. Martwa, nie była w stanie powiedzieć, że wszystko to było jedynie wielkim wymysłem. Justine musiała jednak zadbać o jeszcze kilka innych rzeczy, które przesuwały się przez jej myśli. Na razie jednak zatrzymała się przed Apteką biorąc wdech w płuca. Pierwszy akt, właśnie się zaczynał. Nacisnęła na klamkę wchodząc do środka pomieszczenia. Rozglądając się po nim z uwagą.
- Dzień Dobry. - zapowiedziała się stawiając kilka kolejnych kroków do wnętrza. - Nazywam się Daisy Muulpepper, szukam... - urwała marszcząc lekko brwi. Nie dostrzegając nikogo w pobliżu. Czyżby naprawdę była tutaj sama?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Apteka pana Mulpeppera
Szybka odpowiedź