Sklep z truciznami
Wnętrze sklepu pogrążone jest w półmroku, na dodatek wiecznie panuje w nim przejmujący, jeżący włos na głowie chłód. Jednak trudno określić, czy to jedynie jego zasługa, czy może raczej świadomości spoczywającej w eliksirach śmiercionośnej potęgi.
Zatrzymała się przed umówionym sklepem - jak na ironię, zajmującym się sprzedażą trucizn, czyli jednej z gałęzi alchemicznych wyczynów, którymi Inara - zbyt mocno się nie interesowała. Oparła się o ścianę budynku, by mieć na widoku szyld sklepu z lewej, a wąską uliczkę z prawej, by nikt nie mógł jej nagle zaskoczyć. Oczywiście w pobliżu było mnóstwo zaułków, w której mogło kryć się coś więcej, ale wolała nie puszczać wodzy zbyt bujnej wyobraźni. Starała się stać wyprostowana, mając w pogotowiu różdżkę, znajdującą się w kieszeni płaszcza, tuż obok schowanej obok dłoni. Cicha nadzieja podpowiadała, że zaraz tez pojawi się ogromna, znajoma sylwetka Barkleya, ale z przeciwległej uliczki wysunęła się postać, którą rozpoznała z wcześniejszej rozmowy. Kontakt. Nie poruszyła się, czekając, aż mężczyzna zbliży się. Dostrzegła jego podawczy wzrok, taksujący okolicę i - samą Inarę, zakrytą jeszcze w cieniu przygaszonej latarni. Dopiero, gdy usłyszała schrypły głos jegomościa, poruszyła się, ujawniając swoją obecność.
- Jestem zgodnie z umową - choć mówiła wyraźnie, głos miała nieco zagłuszony połami płaszcza, ale robiła to świadomie. Mimo wszystko, pierwszy raz pojawiała się na takim spotkaniu sama, bez perswazyjnej osobowości swego ochroniarza.
- To dobrze - usłyszała w odpowiedzi, ale ton nieznajomego miał w sobie coś krzykliwego, ciężkiego, jakby najadł się szkła, raniącego jego krtań, przy każdym wyrazie - Panienka jest sama? - padło pytanie, które wzmogło kującą nutę strachu w jej sercu. Nie była pewna, czy ironia, którą wyczuła związana była z jej kobiecością, czy...wiedzieli, że będzie sama, a jeśli tak - co się stało z Thomem?
- Nie - odpowiedziała twardo, choć głos zadrgał niepewnością, którą liczyła - nie było słychać przez zakryte wciąż płaszczem usta - mój towarzysz jest w pobliżu - dodała jeszcze, zaciskając dłoń na różdżce w kieszeni. Oczywiście, że kłamała, ale bijące na alarm czerwone światła w jej głowie wyraźnie wołały, że to jedyne wyjście.
Uśmiech, jaki pojawił się na ustach mężczyzny - nie wróżył niczego dobrego i teraz miała całkowitą pewność, że miała kłopoty. Jednak - wciąż miała szansę. Miała jednego przeciwnika - jeśli nie udałoby się jej go pokonać, mogła zawsze uciekać.
jej myśli spaliły się bardzo szybko, gdy usłyszała charakterystyczny teleportacyjny blik, a po drugiej stronie ulicy, pojawiły się kolejne dwie sylwetki i..zdecydowanie nie wyglądali, jakby znaleźli się tu przypadkiem. I patrząc po parszywych uśmiechach i obleśnym spojrzeniu, nie mieli niczego przyjemnego w zamiarze. Przynajmniej..nie dla Inary.[bylobrzydkobedzieladnie]
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 26.12.15 14:53, w całości zmieniany 1 raz
Był nabuzowany pozytywną energią – od samych koniuszków palców u stóp aż po kopułę przyozdobioną chaotyczną konstrukcją włosopodobną (czyli po prostu lokowym rozgardiaszem). Zupełnie stracił poczucie czasu; dawno już nie czuł się tak beztrosko szczęśliwy jak przez ostatnie kilka tygodni, odkąd przez przypadek wplątał się w organizację halloweenowego wydarzenia pod patronatem trupy teatralnej, którą każdy bywalec Śmiertelnego kojarzył przynajniej ze słyszenia. Rogogonowe towarzystwo przypominało mu cyrkowców, będących przez dwadzieścia cztery lata jego najbliższą rodziną – do dzisiaj nie mógł się pogodzić, że jedno zdarzenie przekreśliło ich szansę na istnienie w czarodziejskiej przestrzeni, a cyrk, spuścizna po Clemencie, najzwyczajniej w świecie zakończył swą działalność, pozostawiając za sobą osieroconych estradowców… w żałobie, która w przypadku Felixa trwa już dwa lata.
Rogogon stał się więc namiastką tego, co mu odebrano – a społeczność aktorów okazała się zbiorowiskiem ciekawych indywiduów. Choć trudno powiedzieć, że za wszystkimi ekscentrykami przepada, z całą pewnością docenia to, że nie są bezbarwni. A gdy wymienia się z nimi inteligentnymi przytykami i bawi w słowne szarady, z trudem powstrzymuje pojawiający się na ustach uśmiech.
Dzisiejsza próba przedłużyła się dobre kilka godzin – nie posiadał zegarka, bo przecież szczęśliwi czasu nie liczą – mocno więc zdziwił się, gdy odnotował, że nokturnowe kamieniczki przykryto już całunem ciemności. Nie miał najmniejszej ochoty psuć sobie humoru teleportacją, po której zazwyczaj czuł się co najmniej paskudnie, zdecydował więc, że nocny spacer dobrze mu zrobi. Nasunął kaptur peleryny aż po brwi, opatulając się szczelnie materiałem, który choć trochę ochraniał go przed (już przecież!) październikowym chłodem. Nie zauważył, że zahaczył o jeden z rekwizytów – na skutek czego z kosmyka włosów opadającego na jego prawy policzek zwisał fragment pajęczyny.
Przemierzał półcienie w nastroju zabarwionym beztroską, choć daleko mu było do stanu euforii przyćmiewającego czujność tak całkowicie – Nokturn znał już jak własną kieszeń, wiedział więc przecież, że to miejsce mści się okrutnie na jakimkolwiek przejawie głupoty (niejednokrotnie doświadczył tego na własnej skórze). Dlatego też, choć z uśmiechem na ustach, dzierżył w kieszeni płaszcza różdżkę – ot, zapobiegawczo.
Cóż, tak się składa, że w ułamku sekundy spacer wieczorową porą zamienił się w nokturnową arenę. Gdy skręcił w lewo, wychodząc zza rogu, wpakował się w sam środek rzezi… niewiniątka? Nie miał pojęcia, kim była kobieta (co do tego trudno było mieć wątpliwości – materiał długiego płaszcza zaokrąglał się w odpowiednich miejscach natychmiast je rozwiewając). Raczej nie spotyka się niewinnych dam o tej porze w takim miejscu, więc założył z góry, że i ona ma sporo na sumieniu. Niemniej jednak najzwyczajniej w świecie nie potrafił przejść obojętnie obok tak rażącej dysproporcji i niesprawiedliwości – trzech osobników, śmiących nazywać się mężczyznami, wyciągających zza pazuchy różdżki przeciwko jednej kobiecie?
Już teraz wiedział, że będzie tego cholernie żałował, ale co innego mógłby uczynić? Odwrócić się, skręcić w inną uliczkę, a potem udawać, że idealny wieczór trwa w najlepsze?
I on wyciągnął więc z kieszeni swą różdżkę, po czym zmierzył wzrokiem przeciwników (już w tym momencie przeświadczonych o tryumfie?). Cóż, dopóki kafel w grze…
- Petrificus Totalus – powiedział dość cicho, celując w czarodzieja stojącego najbliżej kobiety. Zaatakował z zaskoczenia, gdy jeszcze nikt z czwórki walczących nie wiedział o jego obecności. Chyba?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Felix Tremaine dnia 25.12.15 23:27, w całości zmieniany 2 razy
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
'k100' : 79
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Nie tylko ulica Pokątna i ścisłe centrum odczuwało skutki zaburzeń magii. Anomalie pojawiały się również na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu, choć tu ludzie omijali je szerokim łukiem, nie myśląc nawet o tym, by zaglądać tam, gdzie czyhało na czarodziejów zagrożenie. Jednym z takich miejsc stał się sklep z truciznami, w którym tuż po wybuchu magii zaczęły odbywać się przedziwne rytuały bez udziału czarodziejów, a ponieważ zawartości fiolek, które roztrzaskiwały się niespodziewanie pod stopami lub nad głową były trujące, sklep szybko podupadł porzucony przez właściciela, sprzedawcę i wszystkich stałych klientów. Im bliżej zaplecza, tym silniej dało się odczuć działanie niestabilnej magii — więcej fiolek lewitowało, przelewało zawartości z jednej do drugiej, rozpryskiwało się o ściany.
Przejście na zaplecze zagracone było zniszczonymi, popalonymi i wyżartymi truciznami meblami — pękniętą ladą, przedzieloną na kilka części i regałami. Przedostanie się tam wymagało uporządkowania zagraconego pomieszczenia i stworzenie stosunkowo bezpiecznego przejścia.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Mobilicorpus przez obu czarodziejów, dzięki czemu meble rozsuną się na boki.
Porażka będzie skutkować niedokładnym rozsunięciem się mebli, przez co na drodze na zaplecze staną przedmioty. Uniemożliwi to ucieczkę przed lecącymi w kierunku czarodzieja fiolkami z magicznymi substancjami, które zaczną rozbijać się o ciało, odbierając 60 punktów żywotności w ramach poparzeń, i skaleczeń.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 110, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Na zapleczu sklepu z truciznami właściciel dla swojego bezpieczeństwa trzymał niezwykły kamień runiczny, wokół którego krążyło wiele legend. Posiadał niezwykłą właściwość — osłabiał skuteczność rzucanych wokół niego zaklęć. Tkwił w łatwo dostępnym i zauważalnym dla każdego miejscu.
Wymaganie: Odkrycie i zrozumienie właściwości kamienia, umożliwiające pozbycie się go. ST powodzenia wynosi 55, do rzutu należy doliczyć bonus biegłości runy.
Niepowodzenie pierwszego czarodzieja podnosi ST powodzenia dla drugiego o 5 oczek. Porażka obu będzie wiązać się z szybkim osłabnięciem działania zaklęcia Finite Intantantem, przez co cała próba naprawienia magii pójdzie na marne. Porażka rzuconego zaklęcia zaburzy magię w tym miejscu jeszcze silniej przez co wiele fiolek wybuchnie momentalnie, uwalniając trujące opary, które błyskawicznie doprowadzą czarodziejów do utraty przytomności, odbierając im 200 punktów żywotności.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.05.18 22:34, w całości zmieniany 3 razy
- Słyszałaś? - zwróciła się do przyjaciółki, zatrzymując się w pół kroku przed sklepem; z rzadka narażała się na ryzyko, ale anomalie przyciągały ją jak lep muchy. Nie z ciekawości, nie z zachwytu, nie z żądzy przygód - wiedziała, że były jedynym kluczem do poprawienia stanu Lysandry. Hjalla też. Po chwili zawahania wspartej znaczącą wymianą spojrzeć pomiędzy nią a Eir, wolnym, lekkim i niepewnym krokiem ruszyła przed siebie, mijając drewniany próg otwartych drzwi sklepu. Obróciła się ku towarzyszce, choć wnętrze pozornie wydawało się spokojne, dziwna aura, dźwięki, które być może słyszała wcześniej, a być może zrodziły się wyłączne w jej wyobraźni, prowadziły na zaplecze. Przystanęła parę kroków od przejścia, ponownie uprzednio upewniając się na twarzy Eir, że ta myślała podobnie - dopiero po chwili ruszając dalej, jak kot instynktownie omijając środek, a czając się bliżej ściany, gdzie mogła pozostać niezauważona przez ewentualnego napastnika; mocno zaciskała dłoń na różdżce, nie wiedząc, czego mogła spodziewać się wewnątrz - do czasu, kiedy tuż obok jej stopy rozbił się niewielki flakonik cieczy, którą po zapachu rozpoznała jako truciznę. - Nie przejdziemy dalej, jeśli tego nie przesuniemy - stwierdziła, unosząc spojrzenie dalej; za przejściem znajdowało się jedynie zagracenie zebrane mebli, gdzieniegdzie wyżartych kwasami. - Spróbujmy, razem - dodała ostrożnie, unosząc różdżkę, spozierając przy tym na drugą czarownicę, by skoordynować swoje ruchy z jej - Mobilicorpus - szepnęła we właściwym momomencie.
prządką
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Anomalie były wszędzie, dotykały każdy możliwy zakątek Londynu – nawet Nokturn, choć w nim najpełniej było czarnej magii. Odpowiedzialność za zajęcie się nimi spłynęła na Rycerzy Walpurgii, bo Świertelny Nokturn był ich gniazdem. A o własne gniazdo się dba.
Czuła się z Cass o wiele bezpieczniej, bo chociaż sama często tutaj bywała, Vablatsky znała to miejsce jak własną kieszeń. Rozglądała się ostrożnie, towarzysząc jej w rozmowie, mając chęć zapytać się także o jej zdrowie, kiedy do jej uszu dotarł niepokojący dźwięk.
– Szkło – odparła na pytanie przyjaciółki, sięgając po różdżkę ukrytą za czarnym płaszczem. – Mówili, że sklep podupadł. Że działy się w nim przedziwne rzeczy, dlatego klienci już nie zostawiają tam swoich galeonów.
Gdy zatrzymały się, skupiając wszystkie swoje zmysły na wejściu do sklepu, wyczuła charakterystyczny zapach. Jad bazyliszka, słony i kwaśny. Weszły głębiej. Bez wahania się na to zgodziła, ostatni raz oglądając się za siebie, gdy przeszły przez próg. Walały się nadpalone części mebli, wióry, które pozostały po krzesłach, nieprzyjemny, świdrujący w nosie zapach rozpływał się po całym sklepie tak gęsto, że można było rąbać go siekierą.
– Ostrożnie, Cass. Są wszędzie porozlewane – szepnęła ostrzegawczo. Najpierw zerknęła na nią, potem na rozwalisko stojące na drodze do dalszej części przybytku. Pokiwała głową, zgadzając się na jej pomysł. Być może źródło anomalii tkwiło dalej. Miała rację. – Razem – odpowiedziała, unosząc dłoń razem z dłonią Cassandry. – Mobilicorpus.
Oby wspólnymi siłami sobie z tym poradziły.
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Eir - syknęła przez zaciśnięte zęby, syknęła z troski, syknęła z bólu, kwas przedarł się przez jej lewe przedramię, wypalając skórę; czuła go również na udzie, ale grubsze w tamtym miejscu ubranie mogło ochronić ją przed trucizną mocniej. - Wszystko w porządku? - Przecież wiedziała, że nie. Wysunęła rękę, zaciskając dłoń na dłoni czarownicy, z troską poszukując na jej twarzy oznak bólu; bólu oczywistego pochodzenia, poparzona skóra odrośnie, ból minie, tylko życie, które nosiła pod sercem - tylko ono liczyło się w tym momencie. - Wynośmy się stąd - szepnęła, wraz z czarownicą kierując się poza teren sklepu; przyjście tutaj było zwyczajnie nieroztropne. Mogły wycofać się od razu. - Ostatnio słucham mało plotek - wytłumaczyła się, mijając próg. - Sama wiesz, dlaczego, masz te same zmartwienia. Chodźmy do mnie, to niedaleko. Zajmę się tobą. - Musiała się upewnić, że z dzieckiem wszystko w porządku.
/zt x2
prządką
Ostatnie z moich spotkań z Macnairem zdecydowanie musiałem zaliczyć do udanych. Choć zdecydowane nieudana próba naprawy anomalii osnuwała ciężkim cieniem spotkanie. Wieczór w barze, nadrabianie zaległości i rozmowy, które właściwie toczyły się większość nocy były tym, czego oczekiwałam na zakończenie tego konkretnego dnia. Ostatnio odwiedzone prze mnie miejsca anomalii nie przyniosły mi szczęścia, zwyczajnie nie poddając się moim próbom. Ale nie zamierzałem poprzestać na jednej próbie usilnie chcąc w jakiś sposób wykazać swoją wartość i oddanie dla sprawy, której stałem się częścią.
Postanowiliśmy jednak spróbować raz jeszcze, za cel obierając sobie ogarnięty anomaliami sklep z truciznami mieszczący się na Nokturnie, który nawet jego mieszkańcy omijali łukiem, postanawiając nie zbliżać się do niego. Szybko też dane było nam przekonać się też, co jest tego przyczyną.
Jako pierwszy pchnąłem drzwi kierując się wprost na zaplecze - a raczej próbując, bowiem już od wejścia łatwo zauważyłem że przejście na nie zagracone jest zniszczonymi, popalonymi czy wyżartymi przez trucizny meblami. Aby wejść dalej musieliśmy odsunąć pękniętą ladę i podzielony na kilka części regał który odgradzał przejście. Zacisnąłem dłoń na różdżce i zerknąłem na stojącego obok mężczyznę.
- Musimy usunąć je z drogi. - stwierdziłem właściwie oczywistość, choć świadomość tego dotarła do mnie dopiero po chwili. Kącik warg mimowolnie uniósł się ku górze przeczuwając, że mój towarzysz uzna to za doskonały moment do wykreowania w moją stronę jakiegoś przytyku. Ale nie przejmowałem się tym zupełnie zamiast tego obrzuciłem jeszcze raz badawczym spojrzeniem pomieszczenie, które po rewolucjach jakie zafundowały mu anomalii wyglądała... co najmniej zniechęcająco. Jednak nie znaleźliśmy się tutaj by podziwiać wnętrza, a by podziwiać anomalię i ta myśl zwróciła mnie na właściwie tory.
- Mobilicorpus. - wypowiedziałem więc pewnie, inkantując wybrane zaklęcie i okręcając nadgarstek. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że będąc w centrum anomalii sami nie padniemy ich ofiarami. Ale wiele rzeczy zdawało się wskazywać na to, że nadzieja jest ostatnim, na co powinienem liczyć.
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Otrzymując sowę od Sauveterre przypuszczał czego takowa może dotyczyć, bowiem jeszcze podczas ostatniego spotkania podjęli decyzję o kolejnej próbie powstrzymania szalejącej aury. Stawiwszy się o wyznaczonej godzinie tuż przed sklepem z truciznami odpalił papierosa oczekując na towarzysza, który nigdy się nie spóźniał i wówczas nie stało się inaczej.
Odrzucając nikotynę na bok ruszył tuż za plecami Apo, który silnym ruchem pchnął drzwi powodując, że paskudny odór ze środka uderzył w ich nozdrza. Szatyn prychnął pod nosem zasłaniając wolną dłonią usta po czym zabrał się za odgruzowywanie pomieszczenia, aby utworzyć jakiekolwiek przejście. -Brawo geniuszu.- skwitował jego słowa z ironicznym uśmieszkiem i sięgnąwszy po różdżkę rozejrzał się po lewitujących naczyniach z nadzieją, że żadna nie skieruje swej zawartości wprost na nich. Nie znał się na eliksirach, tym bardziej trucizny były mu obce – choć używał ich dość często – dlatego wolał uniknąć jakiekolwiek kontaktu z tym paskudztwem. -Śmierdzi tutaj gorzej niżeli w nokturnowskiej spelunie nad ranem.- pokręcił głową z obrzydzeniem, a następnie idąc w ślady towarzysza wypowiedział zaklęcie - Mobilicorpus.
Liczył, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie skończy się jedną wielką katastrofą, która dosłownie i przenośni wisiała w powietrzu. Anomalie były nieprzewidywalne, a każdy zły ruch mógł zakończyć się nieszczęśliwie dla otoczenia, ale przede wszystkim dla nich samych.
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tym razem różdżka go posłuchała zaklęcie pomknęło w stronę zagradzających przejście mebli i jeden z nich przysunął się wedle mojej woli. Obserwowałem jak drewno powoli zaczynać nam drogę. I tak - Macnair miał rację, zdecydowanie zapach nie cieszył zmysłu węchu. Ale byłem w stanie do niego przywyknąć. A może zwyczajnie byłem w stanie go wytrzymać. Bo tylko tyle było mi potrzebne. Trochę zdziwił mnie fakt, że różdżka posłuchała mnie tak zadziwiająco dobrze w momencie, gdy tego chciałem. Ostatnio nie sprawiała mi niczego ponad problemami.
Niestety, o ile moje zaklęcie wyszło poprawnie, o tyle to które posłał Drew zwyczajnie chybiło uderzając w ścianę nad meblem. Nim zdążyliśmy się zorientować co się dzieje, zaatakowały nas pełne trucizn słoiczki i fioki. Jednak z nich rozbiła się niedaleko, zawartość drugiej wylała się na moją skórę parząc ją boleśnie. Nie mogliśmy tutaj zostać póki anomalia całkowicie przejmowala kontrolę nad tym miejscem. Należało czym prędzej stąd uciekać. Zwyczajnie przegrupować się uleczyć rany i ponownie spróbować naprawić kolejną z anomalii - może tym razem posiadając odrobinę więcej szczęścia. Może tym razem przechylając szalę na korzyść rycerzy. Znów pozostawało nam jedynie mieć nadzieję, której ostatnio zwyczajnie nie potrafiłem znieść. Jednak też nie zamierzałem narzekać, a jedynie raz po razie próbować ponownie - tak długo jak pozwoli mi czas i siła. Może kolejnym razem różdżka posłucha nas obu, może kolejnym razem anomalia nie będzie robić nam na złość z zwyczajnie nam się podda.
- Spadamy. - powiedziałem jedynie odwracając się na pięcie. Nie było sensu, żebyśmy zostawali tutaj dłużej.
/zt
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3