Wydarzenia


Ekipa forum
wejście/wyjście
AutorWiadomość
wejście/wyjście [odnośnik]28.06.16 15:15
First topic message reminder :

wejście/wyjście

Na tym pomieszczeniu Lynn wzorowała urządzanie reszty pokoi. Kiedy jej ojciec kupił to mieszkanie dla swojej drugiej córki rodzina, która wcześniej tu mieszkała w podobny sposób miała urządzone to przejdzie między pokojami. Lucindzie naprawdę spodobało się to w jakich sposób została zagospodarowana ta przestrzeń i postanowiła postawić na coś równie prostego i schludnego.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy


Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 08.11.16 20:00, w całości zmieniany 3 razy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539

Re: wejście/wyjście [odnośnik]18.11.16 22:30
Miał napięty grafik, jednak był to jeden z wielu przywilejów bycia jednym z najlepszych architektów w Londynie - Rodrick mógł wybierać w zleceniach. Nie był młodzikiem nad którego głową również stał szef pilnujący terminu. Sam sobie ustalał końcowe terminy, równocześnie dopasowując je w głównej mierze do swojego rozkładu dnia jak i również terminarzu Clementine. Odkrył to jeszcze na długi czas przed jej narodzinami, że uporządkowanie swoich spraw prowadzi do intensywnego życia i nie marnowania cennych chwil na błahostki. Był dumnym ojcem - dumnym i kochającym, który za swoje spełnienie miał piękną córkę, która darzyła go wielkim uczuciem. Oboje znali życie tylko osiągnięte wspólnymi siłami. Rodrick mało kiedy wspominał ostatnimi czasy o swojej zmarłej żonie, ale było to związane z obecnością niepożądanego gościa jakim była Odette. Nie był zły, że zamieszkała z nimi. Był zły na to, że zabiegała o więcej uwagi niż Clementine, a przecież w ogóle na to nie zasłużyła. Niewychowana pannica z Francji, jednak niedługo miała stać się mężatką i zostawić Baudelaire'ów dla wyższego statusu społecznego. Nie miał jej tego za złe, a wręcz życzył jej tego. Byle tylko wyniosła się z jego domu.
Poniekąd ucieszył się, że mógł opuścić dzisiejszego wieczora dom, ale był to tylko jeden z wielu powodów. Głównym była naprawdę duma, że napisała do niego kobieta z młodego pokolenia szlachciców. A skoro nawet i do niej dotarły wiadomości o jego zawodzie, oznaczało to, że jego nazwisko nie miało zniknąć jeszcze na długie lata. I to nie tylko dlatego że zaprojektował Kings Cross. Stawił się zgodnie z podanym adresem i spojrzał na godzinę. Punkt szósta wieczorem. Idealnie. Jak zawsze niezawodny. Odszukał spojrzeniem architekta dzwonka i zadzwonił drzwi. Nie minęła dosłownie chwila, zanim otworzyła je urocza młoda kobieta z szerokim uśmiechem. Była podobna do swojej matki. Nie dało się tego przeoczyć, chociaż oczy miała po swoim ojcu. Praca z Selwynami była dla Rodricka długoterminowa i owocna.
- Lady Lucinda Selwyn. Jak miło pannę w końcu poznać osobiście - odparł uprzejmie, a na jego ustach pojawił się ten ciepły uśmiech, gdy przeczuwał dobrą wizytę. Nie pracował dla totalnych bezguści. - Przyznam się, że miałem mały problem ze znalezieniem adresu. Najwidoczniej w każdym wieku można się zgubić.
Wszedł do środka i stwierdził z pomrukiem zadowolenia, że mieszkanie było urządzone naprawdę z dobrym wyczuciem. Zdjął płaszcz i przewiesił go sobie przez ramię, wracając uwagą do młodej szlachcianki.
- Proszę mi wybaczyć bezpośredniość, ale kto projektował to mieszkanie? - spytał zainteresowany poznaniem tożsamości owej osoby.
Gość
Anonymous
Gość
Re: wejście/wyjście [odnośnik]21.11.16 13:50
Selwynowie przywiązywali dużą wagę do ludzi, którymi się otaczali. Cenili sobie zaufanie i rzetelność. Nie chodziło tylko o wykonywaną pracę, ale także o zwykłe, niemalże przyjacielskie kontakty. Nie wierzyli w zapewnienia i wszystko sprawdzali na własnej skórze. Dlatego Lucinda nie chciała nikogo innego. Znała swoją matkę i wiedziała, że skoro a każdym razem, przy każdym remoncie stawiała właśnie na niego to musiał być najlepszy w swoim zawodzie, a jego sława wcale nie była niczym przesadzonym. Nie wiedziała dokładnie sama co chce zrobić z pustym pomieszczeniem w mieszkaniu. Na razie trzymała tam dużą ilość przywiezionych z podróży artefaktów. Skrzynie piętrzyły się i powinna się ich pozbyć. Pozbyć to złe słowo. Powinna coś z nimi zrobić. I tu właśnie pojawił się pomysł by nie trzymać ich wszystkich w skrzyniach. Przecież nie po to przeszła przez ten świat. Przecież nie po to tyle czasu ich szukała, żeby teraz zamknięte w skrzyniach zajmowały pusty pokój. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny. - Proszę się nie przejmować, bo bardzo łatwo jest się zgubić wśród budynków ulicy Pokątnej. - zaczęła otwierając szerzej drzwi i zapraszając mężczyznę do środka. - Ta ulica mieści niesamowitą ilość budynków, których numery często przeplatają się ze sobą. Nic nie jest tu po kolei i zwykle trafia ten, kto wie jak do danego miejsca dotrzeć. Ma to w sobie jednak pewien urok. - dodała zamykając drzwi. Uwielbiała swoje mieszkanie. Pamiętała jakie bezsensowne wydawało się być jej matce kupowanie mieszkania dla najmłodszej córki. Skoro i tak była na ciągłych wyprawach. Daleko od domu. Jednak ona musiała znaleźć coś swojego. Własny kąt w świecie, w którym od dawna nic nie wydawało się być jej. Rozejrzała się po własnym wnętrzu zaskoczona pytaniem. Nie dlatego, że mężczyzna zadał je w sposób jakkolwiek bezpośredni lub zbliżony do bezpośredniego, ale dlatego, że podziwianie pracy innych ludzi świadczyło o prawdziwej pokorze. Dobrym smaku. Normalnością jakiej już u szlachciców się nie spotyka. Uśmiechnęła się lekko. - Przede mną mieszkała tutaj pewna rodzina czarodziejów. To pomieszczenie było w bardzo podobnym guście do tego jak było zaprojektowane jeszcze zza czasów tejże rodziny. Urzekła mnie ta biel i minimalizm dlatego poprosiłam o kontakt z tym projektantem. Mężczyzna był Włochem i jestem niemalże pewna, że miał na nazwisko Costello. Niestety mogę nie pamiętać, bo pamięć to nazwisk to jedna z moich słabości. - odparła skruszona. - Mogę zaproponować Panu coś do picia? - zapytała bo każdy skrawek jej ciała krzyczał o dobrym wychowaniu. Była szlachcianką, ale w tym momencie nie chodziło o czystość krwi. Chodziło o wiek i szacunek. Szacunku miała w sobie bardzo dużo.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: wejście/wyjście [odnośnik]25.11.16 10:37
- Rozumiem, że nie jestem jedyny, który nie potrafi się odnaleźć - odparł, pozwalając, by jego poważna twarz chociaż na chwilę rozjaśniła się tym ciepłym blaskiem, który raczej nie pojawiał się nigdy poza domem. Ale musiał przyznać, że młoda kobieta zrobiła na nim naprawdę dobre wrażenie i nie przypominała niektórych szlachciców, których spotykał na swojej drodze. Baudelaire umiał się jednak z nimi obchodzić, znając wartość własnego pochodzenia, a co za tym szło również dobrego imienia, o które zawsze walczył odkąd tylko zdał sobie z tego sprawę. Do tego mieszkanie w jakimś stopniu zawsze oddawało właściciela i to nawet silniej niż można było się spodziewać. Lata doświadczenia jak i wrodzony zmysł nauczyły tego architekta, który kochał swoją pracę, wiedział, co robić, wiedział jak przełożyć swój charakter na dzieła, które wychodziły spod jego rąk. Mówiono, że styl Rodricka Baudelaire'a zawsze poznają ci, którzy choć trochę go znają lub mieli do czynienia z jego tworami. Dworzec Kings Cross był charakterystyczny. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że w jednym miejscu znajdowały się inicjały wielkiego twórcy. Ile dzieci, dorosłych i starców przeszło tamtędy? Nie musieli wiedzieć, że on był za to odpowiedzialny, ale sam fakt, że przyczynił się do czegoś tak przełomowego, sprawiał, że poczucie dumy było uzasadnione.
Słuchał z uwagą słów lady Selwyn, a gdy padło znajomo brzmiące nazwisko, uśmiechnął się szeroko.
- Czy nie był to może Frank Costello? - spytał, odnajdując elementy charakteryzujące jego włoskiego kolegę. - Jest to naprawdę wybitny architekt i praca z nim jest wielkim zaszczytem. Mieszkanie lady jest klasycznym przykładem jego projektu - dodał, po czym wyprostował się i skinął lekko głową. - Herbata wystarczy, dziękuję. A zatem może pokaże mi panienka cel mojej wizyty?

|zt x2
Gość
Anonymous
Gość
Re: wejście/wyjście [odnośnik]19.07.18 23:40
| 14.07?

Tkwienie w domu bywało męczące, kiedy ciszę co chwilę przerywał przesycony pretensją głos matki domagający się czegoś – od niej, od Iris lub od ich starego skrzata coraz bardziej pochylonego pod ciężarem wieku. Jocelyn miewała wrażenie, że matka robi to niemal złośliwie, wołając ją ledwie zdążyła otworzyć książkę lub położyć się, zupełnie jakby potrafiła wyczuwać najmniej odpowiednie momenty oraz czerpać satysfakcję, kiedy córka rzucała wszystko i szła do jej pokoju, by sprostać kolejnej zachciance. Źle sypiała od czasu przeżyć na wyspie, więc często kładła się w dzień, jakby próbując w ten sposób oszukać koszmary nawiedzające ją nocami mimo zażywania eliksirów. Kilka dni temu przemogła się i stawiła na pierwszej sesji u magipsychiatry, niedługo czekała ją kolejna. Bardziej jednak próbowała porozmawiać z kimś innym, kto, jak wierzyła, mógłby zrozumieć poczucie wewnętrznego rozdarcia, jakiego doświadczała od pewnego czasu.
Jocelyn nigdy przedtem nie czuła się równie rozdarta jak teraz, odkąd wróciła z wyspy. Od dawna miała poczucie życia na granicy dwóch światów i nie pasowania do żadnego z nich, ale dopiero niedawno zaczęła dostrzegać to, czego wcześniej nigdy nie chciała widzieć, i doświadczać wątpliwości, jeśli chodzi o szczerość uczuć matki. Thea nawet nie odwiedziła jej w Mungu, wciąż potrafiła tylko wymagać i rościć sobie prawa do decydowania o życiu córek. Josie nawet nie powiedziała jej o odnalezieniu się Toma, wiedząc, że matka dawno już wykreśliła syna ze swojego życia. Uszanowała wolę brata, prawdę o jego pojawieniu się zdradzając tylko siostrze. Ale to, jak zachowywał się Tom, także trapiło jej myśli, którymi nie miała z kim się podzielić poza siostrą, z którą przeprowadziła już niejedną rozmowę na ten temat.
Przypomniawszy sobie o starym naszyjniku matki znalezionym na strychu, który niegdyś, jeszcze w czerwcu powierzyła Lucindzie dla sprawdzenia, czy nie jest obłożony żadnymi urokami, zdobyła pretekst do wizyty u kuzynki. Lucinda w pewnym sensie także balansowała na pograniczu, na krawędzi tolerancji przez ród, jako dwudziestosześcioletnia stara panna mieszkająca samotnie w Londynie. Osoba, która podążyła własną drogą mimo że rodzina wymarzyła dla niej inną przyszłość. Thea często załamywała ręce nad swoją krewniaczką, wyrażając obawy, że za kilka lat też czeka ją ślub z byle kim i utrata wszystkiego, co w życiu damy ważne. Lucinda, podobnie jak Thea, była obciążona chorobą i przekroczyła już tę umowną granicę staropanieństwa, po której zaczynały się plotki i krzywe spojrzenia – ale Josie wiedziała, że jej kuzynka nie jest podobna do jej matki, była niemal całkowitym przeciwieństwem swojej marudnej ciotki, od prawie trzydziestu lat opłakującej utracone nazwisko i salonowe życie.
Błędnym Rycerzem dostała się w okolice Dziurawego Kotła. Przeszła przez pub, dostając się na Pokątną, która sprawiała bardziej przygnębiające wrażenie niż jeszcze kilka miesięcy temu, a potem skierowała się w stronę, gdzie znajdowała się kamienica z mieszkaniem Lucindy.
Dotarła na miejsce, pukając do drzwi. Wcześniej pisała do Lucindy, że wpadnie z wizytą, więc miała nadzieję, że ją zastanie. Chciała porozmawiać nie tylko o nieszczęsnym naszyjniku ze strychu.
- Witaj, Lucindo – rzekła, kiedy tylko drzwi się otworzyły. Weszła do całkiem przyjemnie urządzonego mieszkania, w którym już bywała w przeszłości, więc znała rozkład pomieszczeń. – Mam nadzieję, że nie odrywam cię od żadnych ważnych spraw, ale chciałam... zapytać o naszyjnik matki, ten, który dałam ci w czerwcu. I przy okazji porozmawiać – zaczęła. I nagle zaczęła się zastanawiać, jak w ogóle przeprowadzić tę rozmowę i czy w ogóle powinna to robić, czy powinna próbować szukać wsparcia u kuzynki, lub zwyczajnie podzielić się wątpliwościami, by je rozwiać... Albo i nie. Sama nie była pewna tego wszystkiego, co czuła. Wydarzenia na wyspie sporo namieszały w jej życiu, a przecież nie tylko one zdarzyły się w czerwcu.
- Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała nagle. Wiedziała, że kuzynka nie ucierpiała w ministerstwie, ale zaczęła się zastanawiać, czy nie przeżywała innych trosk.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: wejście/wyjście [odnośnik]25.07.18 14:07
Dzisiejszy dzień Lucinda spędziła poza domem. Właściwie w ostatnim czasie mało pozwalała sobie na pozostawanie w nic nierobieniu. Cisza ją dobijała. Nigdy nie miała z tym większego problemu. Bywały tygodnie, w których pozostawała sama ze sobą ciesząc się każdą chwilą. W końcu nie należała do osób, które nie potrafią znaleźć sobie miejsca w świecie, które nie potrafią znaleźć sobie jakiegokolwiek zajęcia. Lubiła gdy coś się działo. Teraz wszystko jakby ucichło, a Selwyn znając już tego typu cisze wiedziała, że to jedynie przedsmak tego co do nich przyjdzie. Wolała czekać. Nie wychylała się tak jak miała to wcześniej w zwyczaju. Regenerowała siły, które w ostatnim czasie utraciła na bezsensowne starcia, kłótnie i walki. Już nie chciała więcej walczyć tak bez celu. W końcu odnalazła już jakiś i chciała się go po prostu trzymać.
Londyn o tej porze roku zachwycał. Nie obyło się bez deszczów i ciemnych chmur nad głowami strapionych przechodniów, ale blondynka była z tych, które potrafią docenić chociaż małe promyki. Lubiła lato, lubiła ten czas gdy wszystko żyło, ale nie tak szybko niemal pędząc; tylko powoli i leniwie. Gdy wszystko egzystowało obok by ona mogła oddawać się własnym pasjom i sprawom. Ostatnio jednak coraz rzadziej. Przechadzała się po ulicach obserwując ludzi, zajmowała się tym co każdy gdy jego głowa zamiast oddawać się prostej lewitacji przyciągana jest aż do bruku. Dobrze się dzisiaj czuła, nadzwyczaj dobrze. Nawet niepokój, który zwykle w takich momentach odczuwała nie przeszkadzał jej aż tak bardzo.
Nie patrzyła na zegarek więc dopiero w momencie, gdy przypomniała sobie o wizycie kuzynki szybko skierowała swoje kroki z powrotem na Pokątną. Jej mieszkanie w ostatnim czasie przyjmowało wielu gości. Niektórzy byli tych, których oglądać bardzo chciała, byli też tacy, którzy spowodowali w jej głowie jeszcze większy mętlik. Dzisiejsze odwiedziny jednak lokowały się w tej pierwszej grupie. Naprawdę martwiła się o to czy u jej kuzynki wszystko w porządku bo choć ich ostatnie spotkanie przebiegało dość płynnie i skupiło się na innych aspektach niż ich własne samopoczucie to jednak Lucinda odczuwała, że pod tym wszystkim może kryć się coś więcej.
Weszła dopiero do domu odkładając na stojący w korytarzu stoliczek gdy ktoś zapukał do jej drzwi. Dobrze wiedziała kogo zobaczy po drugiej stronie dlatego od razu na jej ustach pojawił się uśmiech. Selwyn wpuściła kobietę do środka kręcąc głową od razu na jej słowa dotyczące odciągania od jakichkolwiek obowiązków. Kobieta nie wiedziała nawet jak bardzo w tym momencie jej towarzystwo jest potrzebne. - Oczywiście, że nie – zaczęła zapraszając kobietę do salonu. - Przepraszam, że sama nie odezwałam się w sprawie wisiorka. Zwyczajnie wypadło mi to z głowy. Ostatnio zbyt wiele mi w niej siedzi. - odpowiedziała niby to z uśmiechem choć wcale ją to nie bawiło. - Wszystko sprawdziłam i nie ma na nim żadnej klątwy. Mogły być to tylko zabezpieczenia, ale nałożone dość… nieudolnie. Nie chce nikogo obrażać oczywiście, ale po nich także nie ma już żadnego śladu więc musiał być to tylko jakiś mały czas. - powiedziała wskazując kobiecie miejsce na kanapie. - U mnie… po staremu. Staram się ze wszystkim dojść do ładu. A u Ciebie? Napijesz się może czegoś? - dodała z uśmiechem.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: wejście/wyjście [odnośnik]25.07.18 22:48
Nicnierobienie Jocelyn było spowodowane raczej koniecznością – dostała kilka tygodni urlopu, by dobrze wyleczyć psychiczne urazy odniesione po wydarzeniach na bezimiennej wyspie. Nie mogąc pracować tkwiła w domu, dzieląc czas między czytanie, wypoczynek a zajmowanie się chorą matką, co bywało nieraz równie wykańczające jak praca. Wcześniej nie wiedziała, jak bardzo potrzebowała okresu spokoju, bez obciążenia dodatkowymi stresami w Mungu. Choć zwykle przeżywała większość emocji do wewnątrz, to wszystko nie pozostawało na nią bez wpływu, wiele się wydarzyło w ostatnich tygodniach. Anomalie, wydarzenia na wyspie, pojawienie się Toma, który dziwnie się zachowywał a potem znów zniknął, nasilenie choroby matki... Miała zaledwie dwadzieścia lat, i choć pozornie wydawało się, że jej życie powinno być prawdziwą sielanką, to ostatnio na jej barki zaczęło spadać coraz więcej ciężarów. Rzadko wychodziła, co jednak czasami zaczynało jej się dawać we znaki, zbyt wiele czasu spędzała w domu z matką. Potrzebowała wyrwać się choć na kilka godzin i to zrobiła, udając się z wizytą do Lucindy, którą ostatni raz widziała w czerwcu, a później jedynie wymieniły parę listów. Miała nadzieję, że jej kuzynka nie miała za sobą szczególnie traumatycznych wydarzeń w ostatnim czasie. Niestety odnosiła wrażenie, że ostatnio każdemu było trudniej niż zwykle, że na wszystkich padał strach, co wydarzy się dalej.
Po wpuszczeniu przez Lucindę weszła do mieszkania.
- To dobrze. Po tym wszystkim trochę się martwiłam, ale naprawdę cieszę się, że cię widzę – rzekła, zadowolona, że nie przeszkadza. Ona też potrzebowała towarzystwa innego niż jej matka, zapracowany ojciec, a nawet siostra. – Rozumiem, że miałaś wiele na głowie, chyba wszyscy mieli. Nie szkodzi. – Kto przejmowałby się jakimś naszyjnikiem, kiedy ich świat drżał w posadach? Nawet dla Josie był to raczej pretekst do wizyty niż jej główny cel. Przez wydarzenia końcówki czerwca prawie o nim zapomniała. – Ale to dobrze, że nie był przeklęty. Może to mama próbowała go zaczarować, kto wie... Tak czy inaczej, zwrócę go na właściwe mu miejsce, choć obawiam się, że mama w najbliższym czasie i tak nie pójdzie na strych. Pogorszyło jej się przez te anomalie, ledwie może wstawać z łóżka – powiedziała, a przez jej twarz przemknął lekki cień. Prawdopodobnie większość chorych genetycznie odczuła konsekwencje anomalii. Zerknęła na Lucindę, próbując dopatrzeć się i na niej oznak wzmożonej aktywności choroby.
- Chętnie napiję się herbaty – zgodziła się, siadając na kanapie i przygładzając na kolanach materiał długiej do ziemi sukienki. – U mnie też po staremu. Tak jakby... – odpowiedziała z wahaniem, ale dobrze wiedziała, że to nie do końca prawda. – Przyszłam... Bo chciałam po prostu porozmawiać. Ostatnimi czasy doskwiera mi samotność, mimo że przecież obok jest Iris, a kilka ścian dalej matka. Czy ty też tak czasem czujesz, skoro mieszkasz tutaj sama i nie masz obok bliskich? – Ale Thea była marnym towarzystwem do zwierzeń, całkowicie wyzuta z empatii i zrozumienia, wiecznie zgryźliwa i marudna. – Coś się wydarzyło w moim życiu, coś bardzo dziwnego. Najkrócej mówiąc... cóż, wpakowałam się w tarapaty – mówiła dalej, nie wiedząc jednak, czy powinna obarczać tym Lucindę, i jeśli tak, jak jej to opowiedzieć. Więc póki co tylko zaczęła, dając Lucindzie wybór, czy chce brnąć w ten temat, czy nie ma dość swoich problemów. Z drugiej strony podejrzewała że Lucinda z racji zawodu wie co nieco o wpadaniu w kłopoty. Komu w rodzinie mogła w takim względzie zaufać, jak nie jej? – I jakby tego było mało... Tom się odnalazł. Dzień później pojawił się u mnie w Mungu jak gdyby nigdy nic, jak gdyby wcale nie zniknął na rok. Zachowywał się dziwnie nawet jak na niego. – Tom już wcześniej, przed zniknięciem, zachowywał się coraz dziwaczniej, stawał się odległy, aż w końcu zniknął, nie mówiąc ani słowa i przez rok nie dając znaku życia. – Ale później znowu zniknął i od tamtego dnia nawet się nie skontaktował, choć napisałam do niego kilka listów. Żaden nie doczekał odpowiedzi. Nie wiem, co się z nim teraz dzieje i zaczynam się coraz bardziej niepokoić. Może... może nawiązywał jakiś kontakt z tobą lub kimś z twojej rodziny?
Wątpiła w to, bo Tom z racji bycia rodzinnym wyrzutkiem nigdy nie był zżyty z matką i jej krewnymi, ale musiała zapytać, czepiając się każdej iskierki nadziei. Mówiła o Tomie, bo to był też kuzyn Lucindy, był tylko rok od niej starszy. Selwyn na pewno wiedziała o jego zniknięciu i o tym, jak Jocelyn i Iris je przeżywały. Z matką nie mogłaby o tym pomówić nawet gdyby nie złożyła obietnicy, że jej o tym nie powie... Ale dane słowo nie obejmowało kuzynki, a tylko matkę i ojca, więc była ciekawa, jak ona na to zareaguje. Josie martwiła się o Toma, kiedy zniknął po raz drugi. Co, jeśli znowu zniknął na tak długo, może już na zawsze? Albo, co gorsza, może z jakiegoś powodu był w ministerstwie, kiedy to spłonęło? Jej umysł snuł coraz to gorsze scenariusze.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: wejście/wyjście [odnośnik]05.08.18 9:50
Lucinda rozumiała jak to jest czuć się samotnym w świecie pełnym ludzi. Jeszcze jako nastolatka mieszkająca w domu rodziców odczuwała ten straszliwy dyskomfort. Czasami myślała, że można się do takiego stanu rzeczy po prostu przyzwyczaić, ale to nie było takie proste. Zawsze kiedy starała się być obojętna dla ludzi, którzy byli obojętni dla niej działo się coś co bardzo szybko ściągało ją na ziemię i pokazywało, że zwyczajnie nie potrafi odwrócić się od bliskich nawet jeśli ci ciągle odwracali się od niej. Dla Lucindy ratunkiem była drogą, którą obrała. Na szlaku zawsze było się samotnym nawet jeśli obok siebie miało się mnóstwo towarzyszy. Była to praca wyznająca zasadę, że to każdy sobie rzepkę skrobie i przywiązywanie się do kogokolwiek często kończyło się niepowodzeniem. Dlatego nawet rzadko próbowała.
Josie była młoda. Bardzo młoda. Blondynka czasami żałowała tak młodych osób, dla których świat nie był teraz łaskawy. Selwyn było trochę łatwiej. Zobaczyła już trochę świata, przeżyła w nim już troszeczkę więcej i mogła przyjąć porażki świata z trochę większym spokojem. Miała w sobie więcej świadomości. Lucinda w wieku dwudziestu lat wierzyła, że nie istnieją ograniczenia. Mówiła im dobranoc za każdym razem gdy stawiała nogę na nowej przygodzie. Teraz z rozsądku mówiłaby krótkie; do zobaczenia.
Widząc zmieszanie na twarzy kuzynki, Lynn lekko się zaniepokoiła. Nie chciała od razu zakładać najgorszego, ale znała się trochę na ludziach i wiedziała, że naszyjnik nie był głównym powodem wizyty kuzynki. Może one obie po prostu potrzebowały dnia, w którym będą mogły się wygadać. Tylko, że Lucinda nigdy nie potrafiła się zwierzać. Była doskonałym słuchaczem. Wiedziała kiedy coś powiedzieć, a kiedy po prostu milczeć. Jednak gdy w grę wchodziło mówienie o swoich uczuciach całkowicie się zamykała. To było zwyczajnie silniejsze od niej. Mechanizmy, których nie potrafiła się już pozbyć.
- Anomalie chyba wszystkim w ostatnim czasie dały w kość – zaczęła ruchem ręki przywołując do siebie czajnik z zaparzoną herbatą i rozlewając ją do dwóch filiżanek. - To dziwne, że nadal nie mogą znaleźć złotego środka, który pomógłby się ich pozbyć. - dodała naprawdę tym zirytowana. Wiedziała troszeczkę więcej i wiedziała też, że ludzie próbują pozbyć się miejsc pokrytych anomaliami, ale to nic nie zmieniało. Źródło leżało gdzie indziej. Irytacja jednak nie brała się z tego, że nikt się tym nie zajął, a raczej z tego, że sama chciałaby ten złoty środek znaleźć, a jak widać daleko jej było do znalezienia czegokolwiek.
Lucinda postawiła przed kuzynką filiżankę i usiadła na fotelu tak by oprzeć podbródek o zgięte kolana. Już sam wydźwięk słów kuzyni był dla szlachcianki niepokojący. W ich czasach łatwo było przepaść. Łatwo było dać się wciągnąć w coś strasznego, wysysającego całą energię życiową. - Oczywiście, że czasem się tak czuje. Czułam się tak bardziej gdy mieszkałam w posiadłości. Teraz przyzwyczaiłam się do ciszy murów. Najgorsze jest wtedy gdy czujesz się tak w domu gdzie wszystko żyje. - odparła, ale wcale nie mając na myśli Josie. Wiedziała jaka jest sytuacja w jej domu. Nawet jeśli tętniło życiem to nie było to całkowicie takie życie o jakim wspominała blondynka. - Co się stało? - zapytała unosząc z zaniepokojenia brew. Była starsza, czuła się też w pewnym stopniu odpowiedzialna, bo chociaż nie spędzały ze sobą dużo czasu to jednak były rodziną, a każdy potrzebował bliskich. Bez względu na wszystko.
Słysząc o powrocie kuzyna była jeszcze bardziej zaskoczona. Dobrze pamiętała dzień, w którym zaginął. Jego pojawienie się było na pewno szczęściem w tym ogarniętym mrokiem świecie, ale jednak zaskakiwało. - Jak dziwnie się zachowywał? Mówił co się z nim działo? - zapytała sięgając po filiżankę herbaty. - U mnie niestety go nie było – dodała z lekkim żalem. Naprawdę chciałaby go zobaczyć.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: wejście/wyjście [odnośnik]06.08.18 20:37
Gdyby nie siostra bliźniaczka, Jocelyn pewnie też by się tak czuła – samotna, mimo że w domu niemal stale znajdowała się matka i jej stary skrzat. Ojciec pracował, brat szybko wyfrunął z gniazda, a matka była jedną z ostatnich osób, u których można by było szukać wsparcia. Ale i ona nie potrafiła się odwrócić od bliskich tak, jak zrobił to Tom. Kochała matkę i wciąż starała się w nią wierzyć, chociaż Thea już nawet nie starała się udawać miłej osoby. Przez ostatnie niemal trzydzieści lat nagromadziło się w niej wiele toksycznego jadu i frustracji, które teraz wylewała. Tom uciekł, ale Josie ofiarnie tkwiła przy bliskich.
Często zastanawiało ją, jak to jest, że Lucinda jest tak niepodobna do jej matki, a swojej ciotki, choć i ją mógł czekać smutny żywot starej panny – choć w jej przypadku prawdopodobnie z wyboru. Dobra, troskliwa, odważna... Żadnym z tych słów nie dało się opisać Thei Vane. Dobrze było się znaleźć w jej pobliżu, bo już sama jej obecność sprawiła Josie przyjemność. Zdążyła za nią zatęsknić, dlatego skorzystała z pretekstu, jaki dawał naszyjnik, żeby ją odwiedzić.
- Też się nad tym zastanawiam – powiedziała, przyjmując herbatę. Anomalie budziły w niej przede wszystkim strach, ale też ciekawość, czym były, skąd się wzięły, i czy da się ich jakoś pozbyć. Za dużo ich złych skutków naoglądała się w Mungu, by udawać, że problemu nie ma.
Czasy były bardzo niespokojne. Jocelyn powinna być ostrożniejsza, decydując się pojawić w miejscu wskazanym w liście od nieznajomej osoby. Nie powinna dać się tak łatwo zwabić w pułapkę, skuszona obietnicą poznania losów brata. Już po otrzymaniu listu powinno ją zastanowić, skąd ta osoba znała jej słabość i tęsknotę, i dlaczego chciała jej pomóc. Rzekomo, bo okazało się, że list był zwykłą zmyłką.
- Życie pod jednym dachem z osobą poważnie chorą, i w dodatku obdarzoną... no cóż, trudnym charakterem, nie jest proste – rzekła. Chorym genetycznie było teraz trudno, jej matce też było, i wyżywała swoją złość na otoczeniu. Nienawidziła swojego coraz bardziej niedomagającego ciała i życia, które wiodła. Ale podejrzewała, że dla Lucindy życie wśród Selwynów też nie było proste, bo była inna, wyłamująca się ze schematów, w jakie chciano ją wepchnąć.
- Otrzymałam pewien list. I zamiast go zakwestionować, jak głupia dałam się zwabić do nawiedzonego, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, domu obcej osoby. Ten dom okazał się przeklęty. Zwabiła tam więcej osób, wykorzystując ich tak jak mnie, choć do tej pory nie wiem, co miała na celu. Wiele się wydarzyło, ledwie udało mi się stamtąd wrócić – jej głos lekko zadrżał. Dwie osoby tam zginęły, wiedziała o tym. Sama uciekła, tchórzliwie ratując swoją skórę, a one zostały. Pojawiały się czasem w jej snach, spoglądając na nią milcząco niczym niemy głos sumienia. Nawet eliksiry nie zawsze gwarantowały ukojenie od wspomnień z wyspy. Od spojrzeń zmarłych, od zamrożonego w czasie domostwa, które po złamaniu klątwy uległo szybkiej destrukcji. Josie nie miała nawet ułamka doświadczenia Lucindy, ale brała swój udział w próbach przełamania zaklęcia, co miało uwolnić ich z pułapki czasu. W przeciwnym razie pozostałaby tam już na zawsze, na wieki błąkając się w zaklętych murach, zaginiona, jak do niedawna jej brat.
Ale Tom wrócił. Odwiedził ją tylko ten jeden raz, ale przynajmniej był żywy.
- Przyszedł do mnie do Munga. Od dawna był dziwny, ale wtedy... zachowywał się jak kompletnie wyzuta z emocji kukła. Zdałam sobie z tego w pełni sprawę kiedy minął już pierwszy szok i ulga, że wrócił. Ale niewiele mówił, więc... nie wiem, co robił przez ten rok. I nie wiem, co robi teraz, bo to było już trzy tygodnie temu i więcej nie nawiązał kontaktu, nawet nie odpisuje na listy. Prosił też, bym nie mówiła o nim rodzicom – opowiedziała, kiwając ze smutkiem głową, kiedy Lucinda powiedziała, że nie widziała Toma, ale właściwie spodziewała się tego. Thomas nienawidził matki, raczej nie szukałby wsparcia u jej krewnych. Ale Josie nie wiedziała nic o jego życiu towarzyskim ani zajęciach. Nie wiedziała, jakich rzeczy się dopuszczał. – Martwię się, że przepadł znowu. Nie wiem, kiedy znowu go zobaczę, jeśli w ogóle. – Tom wyraźnie nie chciał wracać na łono rodziny. Z jakiegoś powodu przyszedł do niej, ale nie chciał nawet, by mówiła rodzicom o jego wizycie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: wejście/wyjście [odnośnik]19.08.18 18:52
Lucinda już przyzwyczaiła się do tego jak traktuje ją rodzina i myślami kierowała się do nich coraz rzadziej. Nie czuła potrzeby bycia w środku tego wszystkiego. Było w końcu wiele innych spraw, którym się oddawała i które były dla niej naprawdę ważne. Rozumiała jednak to co czuła jej kuzynka. Nie chciałaby być na jej miejscu bo to ciągle oznaczało, że tkwiła przywiązana do rodzinnego domu i choć Selwyn nie miała pojęcia czy ta chciałaby się z niego uwolnić to jednak jej poszanowanie do wolności i podejmowania własnych decyzji po prostu nie potrafiłoby takiego stanu rzeczy znieść. Kobieta nawet jakby chciała pomóc kuzynce to nie mogła tego zrobić. Wierzyła w końcu, że każdy jest kowalem własnego losu i każdy musi swoje w życiu przeżyć. Przejść przez swoją ścieżkę zanim obierze kolejną; może lepszą, a może właśnie gorszą.
Blondynka pokiwała głową w geście zrozumienia. - Oczywiście, że nie jest proste. Nikt jednak nie powiedział, że tak będzie wyglądać całe Twoje życie. Musisz być cierpliwa. - odpowiedziała bo choć nie istniała rada idealna to jednak cierpliwość była cnotą, którą wyznawała nawet Lucinda. Kiedyś nie potrafiła czekać. Wyglądała ciągle szczęścia, kręciła się w miejscu wierząc, że trzeba działać szybko i impulsywnie. Teraz jej postrzeganie uległo zmianie. Nic dobrego nie dzieje się gdy działamy pod wpływem chwili. Nic dobrego nie dzieje się gdy dajemy się ponieść emocjom, uczuciom i oczekiwaniom. Oczywiście zdarzały się takie przypadki, ale o nich nie było warto wspominać bo przecież prędzej czy później to obraca się przeciwko nam.
Słysząc historię o liście przypomniała sobie dzień w karczmie. Też nic nie zapowiadało tego co później się wydarzyło. Wszystko miało być normalne, a ledwo wyszła z tego cała. Nie mogła Josie prawić morałów bo prawdopodobnie na jej miejscu zachowałaby się tak samo. Potrzebowała takich rzeczy by zdrowo funkcjonować. Była jednak zaskoczona, że kuzynka na to przystała. Była przecież rozsądna. - Co było w tym liście? - zapytała z czystej ciekawości. - Dobrze się czujesz? - dodała jeszcze bo wiedziała jak takie zdarzenia mogą wpłynąć nie tylko na zdrowie fizyczne, ale też i psychiczne. Lucinda przez długie noce śniła o tym wszystkim co tam zobaczyła i nie potrafiła uspokoić własnych myśli. Potrzebowała czasu, żeby sobie to wszystko poukładać i właśnie czas jej pomógł. Nic innego.
Szlachcianka miała świadomość tego jak bardzo zaginięcie Toma wstrząsnęło rodziną Vane. Nie tylko nimi bo przecież i ona doskonale pamięta ten dzień i szok jaki wtedy czuła. Ona sama miała dobry kontakt z bratem i choć nie rozmawiali już naprawdę długo to jednak nie potrafiła sobie wyobrazić, że zaginął bez wieści. Świadomość, że gdzieś jest i ma się dobrze potrafiła poprawić funkcjonowanie. Nic dziwnego, że kuzynka tak się przejęła kiedy zobaczyła swojego brata. - Nie zostawił żadnego kontaktu? Może to miała być wiadomość, że żyje i żebyś się nie martwiła. Skoro zniknął raz i się odnalazł to czemu miałoby się to nie powtórzyć? - zapytała racjonalnie. Tak właśnie to widziała. Ludzie byli różni. Czasami nie obchodziło ich samopoczucie innych i to chyba było najgorsze.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: wejście/wyjście [odnośnik]22.08.18 10:50
Matka Jocelyn oddałaby wszystko, żeby wciąż być Selwynem. Poświęciłaby bez wahania nawet własne dzieci, byle móc pozostać na łonie rodziny nawet jako stara panna. Kochający ją mąż i trójka dzieci nigdy nie mogli zastąpić jej bogactw i szacunku otoczenia, nigdy nie byli dostatecznie dobrzy, byli dla niej symbolem jej upadku i wykluczenia. To wpłynęło na relacje w rodzinie, toksyczną atmosferę i pewnego dnia w konsekwencji zniknięcie Toma. A Josie nie miała w sobie tyle sił i uporu co Lucinda, żeby się wyłamać i odejść, zacząć żyć samotnie i na własny rachunek, bez matki i presji z jej strony. Czułaby się winna, gdyby wybrała tę egoistyczną opcję, bo przecież nie była jak Thea, chciała o nią dbać nawet jeśli matka widziała w niej przede wszystkim przedmiot do spełniania swoich własnych ambicji. Nie chciała być też jak Tom, który uciekł od bliskich i ruszył własną drogą. Lucinda jednak, mimo tej samodzielności i zaradności, miałaby jeszcze trudniej, bo w jej przypadku odwrócenie się od rodziny i pójście własną drogą oznaczałoby wydziedziczenie jej i wymazanie z rodowego drzewa, jakby nigdy nie istniała, uznanie za zdrajcę i zamknięcie wszystkich drzwi do świata elit. Musiałaby żyć jak zwykli ludzie, straciłaby nazwisko i musiała radzić sobie sama. I tak już sobie radziła i zapewne była postrzegana jako dziwaczka w świecie, który preferował kobiety słabe i uległe, ale jeszcze nie wypadła z łask. To mogło jednak być kwestią czasu, bo Lucinda nie pasowała do świata, który próbował wepchnąć ją w ramy pokornej, idealnej damy.
Jej życie niestety miało wyglądać tak, póki Thea żyje. Czas jej matki był jednak policzony i po słowach Lucindy nagle zdała sobie sprawę, co wtedy nadejdzie – wolność. Już nie będzie musiała spełniać oczekiwań i nadskakiwać matce, nadejdzie taki dzień, kiedy choroba zada ostateczny cios i Thea Vane odejdzie z tego świata. Szybko jednak poczuła do siebie wstręt za podobne myśli, za tą ulotną chwilę, w której zapragnęła wolności, po którą nie mogła sięgnąć, póki jej matka żyła. Jak mogłaby czekać na dzień jej odejścia?
- Mojej matce pozostało już niewiele czasu – odezwała się po chwili. Najprawdopodobniej kilka lat w porywach do dziesięciu, choć anomalie mogły ten czas znacząco skrócić, często prowokując u matki silne ataki choroby i przyspieszając postęp choroby. – Póki żyje musimy się nią opiekować. Ja, Iris i nasz ojciec. To nasz obowiązek, zająć się nią w chorobie – dodała, spoglądając na Lucindę i zastanawiając się, jak będzie wyglądać ten dzień, kiedy już nie usłyszy więcej marudzenia, utyskiwań, nieustannych pretensji o wszystko i roszczeń matki względem jej życia. Kiedy będzie mogła robić to, czego sama pragnie bez wyrzutów sumienia. Nagle pozazdrościła Lucindzie tego uporu i walki o swoje. Lucinda spełniała swoje marzenia, podczas gdy Jocelyn całe dotychczasowe życie podporządkowywała spełnianiu zachcianek matki, pragnąc zasłużyć na jej miłość i uwagę. Dopiero niedawno zaczynając dostrzegać toksyczność swojej najbliższej rodziny i to, że Thea nie kochała nikogo poza swą dumną przeszłością.
Jocelyn była osobą rozsądną i nie lubiącą ryzyka, ale do odzewu na list skusiła ją tęsknota za Tomem i najzwyklejsze poczucie winy, że go zawiodła. To zagłuszyło zdrowy rozsądek, bo łatwo było ją wpędzić w poczucie winy. Po wyspie też ciągle je czuła, kiedy myślała o tych, którzy tam zginęli.
- Obietnica informacji o moim bracie – odpowiedziała. – Nie dałabym się w to wciągnąć, gdyby nie Tom. Ja... czułam się winna, że mu nie pomogłam zanim zniknął, że nie zauważałam tego, jak podle traktowała go nasza matka myśląc że tak po prostu ma być i to normalne. Zawsze byłam bierna i nie zauważałam niczego, bo wierzyłam, że... że matka nas kocha – zawahała się na moment. –To przytępiło mój zdrowy rozsądek i pojawiłam się tam, gdzie okazało się, że nie tylko mnie obiecano coś, czego pragnęłam.
To było bardzo dziwne. Prawdę mówiąc Josie wciąż nie rozumiała, dlaczego to wszystko się stało i dlaczego akurat oni zostali wybrani, by trafić do przeklętego domu na wyspie. Dlaczego na przykład nie Iris, albo jakakolwiek inna dziewczyna?
Czy dobrze się czuła? Z jednej strony tak, bo funkcjonowała normalnie i nie czuła się chora na umyśle po doznanej traumie. Z drugiej strony nie było do końca dobrze, prześladowały ją koszmary, a także poczucie, że nie była uzdrowicielką z powołania. Więc jakie w takim razie było jej prawdziwe powołanie? Najprawdopodobniej została uzdrowicielem z powodu fascynacji anatomią i pracą ojca, może z podświadomej próby buntu wobec matki, ale i poczucia, że jeśli nauczy się dobrze magii leczniczej będzie mogła jej ulżyć i wydłużyć życie. Nigdy nie pragnęła zbawiać świata i działać u podstaw, pomagając potrzebującym. Ale wtedy, na wyspie, wybrała ratowanie własnej skóry, zostawiła towarzyszy na pewną śmierć, próbując ocalić siebie. Duża jak na młody wiek wiedza to nie wszystko, skoro nie miała w sobie altruizmu i nie potrafiła przedłożyć dobra obcych ponad siebie samą, że była tchórzem. Twarze zmarłych i zaginionych też widziała w snach. Mia. Pandora. Nieznany jej z imienia mężczyzna, który wykrwawiał się na podłodze, którego nie wyleczyła, bo próbowała rozwiązać zagadkę domostwa by odzyskać wolność. W snach patrzyli na nią w milczeniu i oskarżycielsko.
- Sama nie wiem. Ciągle dręczą mnie koszmary i świadomość tego... tego, co zrobiłam – odezwała się w końcu. – Ale staram się to zagłuszać. Nie myśleć o tym. Sama nie wiem, co byłoby w tej sytuacji najlepsze.
Zamyśliła się, mocząc usta w herbacie.
- Niestety nie. Nie wiem, gdzie przebywał przez tamten rok, ani gdzie jest teraz. Po odwiedzinach w Mungu znów przepadł jak kamień w wodę – odpowiedziała ze smutkiem. Cóż, przynajmniej wiedziała, że brat żył, ale mimo wszystko wolałaby otrzymać jakąkolwiek odpowiedź na swoje listy. A jednak Tom ją odpychał, nie odpisywał jej. Nauczył się funkcjonować bez rodziny i nie chciał poświęcać jej miejsca w swoim nowym życiu. – Bardzo się zmienił, i obawiam się, że to co było kiedyś już nigdy nie wróci.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: wejście/wyjście [odnośnik]28.08.18 10:56
Lucinda wewnętrznie czuła, że to Josie ma już dość sytuacji, w której się znalazła. Czuła, że z utęsknieniem czeka na wolność jakkolwiek miało to brzmieć. Selwyn mogła tylko wyobrażać sobie takie brzemię. Z jednej strony to była jej matka i zawsze miała nią pozostać bez względu na to co się miało wydarzyć w jej życiu. Z drugiej strony ograniczało jej to funkcjonowanie niemalże w każdym aspekcie i jakby okrutnie to nie brzmiało to w końcu na każdego czekało bycie niezależnym. Lucinda nie wyobrażała sobie wymuszonego ślubu, tworzenia rodziny z kimś kogo nie darzyła uczuciami. Wiedziała jednak, że dla wielu kobiet to rzecz całkowicie normalna. Wiedziała, że tak naprawdę dla niektórych kobiet to jedyna opcja by się uwolnić. Chyba zdarzały się takie związki, które choć nie zaczynały się od miłości to na niej się właśnie kończyły. Lucinda nie wiedziała jaki do końca ma stosunek do tego jej kuzynka, ale życzyła jej jak najlepiej. Słowa, które słyszała z jej ust tylko potwierdzały to co blondynka podejrzewała. To było dla niej brzemię i wiedziała, że czeka na to by się z niego uwolnić nawet jeśli miało się to zakończyć śmiercią jej matki. Czy Josie przyzwyczaiła się już do tej myśli? Czy nie bała się, że wtedy po prostu straci wszystko co znała? Bo czy właśnie to tak nie wyglądało? Tkwiła w tym już tak długo. Opiekowała się matką latami będąc przy jej boku i znosząc wszystkie jej nastroje. Co się stanie kiedy w domu w końcu nastąpi cisza? Czasami była to dobra cisza, ale czasami oznaczała wiele poświęceń i wiele zmian. Miała nadzieje, że Josie jest gotowa na te zmiany i na to jak będzie wyglądać jej życie jak to wszystko się zmieni. - Co byś chciała robić? - zapytała tak po prostu upijając łyk ostudzonej już herbaty. - Kiedy to wszystko się skończy? Czym chciałabyś się zająć? Jak miałoby wyglądać Twoje życie i Twoja przyszłość? - wiedziała, że nie wszyscy chcą odpowiadać na takie pytania. Niektórzy nawet się nad tym nie zastanawiają i wolą po prostu żyć chwilą. Wyczekiwanie tego co zaplanowane nie zawsze przynosiło dobre rezultaty. Lucinda znała to doskonale. Nigdy nie była najlepsza w relacjach. Gubiła w nich. Źle oceniała ludzi, oczekiwała od nich więcej niżeli mogli jej dać. Powtarzała sobie, że więcej nie będzie już od nich niczego oczekiwać. Ludzi nie można było zmienić, a już na pewno nie na siłę. Jednakże jeśli patrzeć na to z innej strony to osiągnęła to co chciała. Osiągnęła swój cel, była w miejscu, którego od zawsze chciała. Nie była to prosta droga, ale poradziła sobie. Szlachcianka uważała, że w końcu finalnie każdy sobie poradzi. Nawet jeżeli stanie się to później i z pomocą innych. - Musisz trochę odpuścić. - powiedziała w końcu to co siedziało jej w głowie od początku ich rozmowy. - Zamartwiając się o wszystkich dookoła nic nie zrobisz. Sama widzisz, że to prowadzi Cię w jeszcze większe bagno. Wiem coś o tym, możesz mi wierzyć. Tom sobie poradzi. Żyje i to najważniejsze. Przede wszystkim jest dorosłym człowiekiem, Josie. Wiem, że nauczyłaś się opiekować każdym i dbać o wszystko, ale najpierw zadbaj przede wszystkim o siebie. - dodała uśmiechając się delikatnie. Oczywiście kobieta i tak miała zrobić to co uważała za stosowne, ale dla Lucindy to był złoty środek na uspokojenie samego siebie. Ona też chciała wprowadzić to teraz w swoje życie. Odpuścić. Zacząć skupiać się na swoich celach, tym co może dać od siebie by unormować to wszystko co ostatnio się wydarzyło. Ratowanie świata jednak trzeba zacząć od uratowania samej siebie; wierzyła w to. - A Ty się nie zmieniłaś? Każdy się zmienia. Jesteśmy tylko ludźmi. Czasem się gubimy, ale w końcu… prędzej czy później potrafimy się odnaleźć. Myślę, że dobrze o tym wiesz. - dodała jeszcze.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: wejście/wyjście [odnośnik]29.08.18 11:10
Jocelyn czuła się rozdarta, bo choć sama przed sobą wstydziła się podobnych myśli i odpychała je, to gdzieś głęboko chciałaby mieć inne życie, nie dźwigać na barkach ciężaru presji, nie musieć podporządkowywać życia matce i jej kaprysom. Zawsze wydawało jej się, że tak powinno być, ale ostatnio zaczęła zdawać sobie sprawę, że te wszystkie pragnienia, które myślała, że należą do niej – jak dobre zamążpójście i awans społeczny – to tak naprawdę marzenia i ambicje jej matki, które ta od wielu lat wtłaczała jej do głowy. Czy sama pragnęła związku z jakimś podstarzałym wdowcem, który nie mógł liczyć na lepszą opcję niż dziewczyna o krwi czystej ze skazą? Chyba nie. Choć nie wiedziała też, jak to jest mieć wybór. Nie wiedziała, czym jest miłość, bo w jej rodzinnym domu jej nie było. W stosunku matki do ojca prędzej mogłaby dopatrzeć się nienawiści i pogardy, ale nie miłości. Czy w ogóle byłaby zdolna do pokochania kogoś? Kochała rodzeństwo i rodziców, ale to były uczucia zupełnie innego rodzaju. Nigdy nie myślała o tym, że w ogóle mogłaby się zakochać i być z kimś, kogo wybierze sama, a nie kogo narzuci jej matka, więc nigdy nie próbowała się zakochać i była wobec płci przeciwnej zdystansowana.
Przywykła już do myśli, że jej matka umrze, że pewnego dnia choroba ogarnie całe ciało. Miała lata, by oswoić się z nieuleczalnością jej choroby, a także z tym, że ona lub jej rodzeństwo mogło ją odziedziczyć. Thea także wiedziała, że umrze – i im bardziej jej się pogarszało, tym paskudniejsza była dla otoczenia. Pewnie nawet po śmierci powróci jako duch i będzie dręczyć córki swoją obecnością. Josie była pewna, że jej matka byłaby do tego zdolna. A co ona będzie robić, kiedy już nie będzie musiała spełniać oczekiwań i nikt nie będzie jej rozliczał z życiowych decyzji?
- Nie wiem – powiedziała, bo tak naprawdę nie była pewna, co wtedy zrobi, kim się stanie. Zwykle nie pozwalała swoim myślom zbyt długo błądzić wokół kwestii tego, co będzie kiedy matka umrze. – Wtedy pewnie nikt nie będzie próbował... decydować o tym, kogo mogę poślubić, a kogo nie. Teraz mama liczy na to, że nie wrócę na kurs i dam się posłusznie wydać za mężczyznę, którego mi wybierze, bo chce mnie zobaczyć na ślubnym kobiercu zanim umrze. A ja nie wiem, czy tego pragnę.
Przygryzła wargę, wahając się. Wiedziała, że może ufać Lucindzie. Była jedną z bardzo nielicznych osób, którym mogła się zwierzyć z tego, co ją dręczyło.
- Trudno się nie martwić o Toma. Wiem, że jest dorosły, ale to mój brat, i czuję się winna swojej bierności. Czasem się zastanawiam, czy gdybym stanęła kiedyś po jego stronie, a nie po stronie matki, to czy nie stałby się tym, kim się stał i nie zniknąłby. – Popełniła w przeszłości błąd, ale nie mogła wiedzieć, do czego to doprowadzi, że Tom zniknie, że przestanie być sobą. Była osobą bierną i czasem tego później żałowała. Że brakowało jej odwagi i inicjatywy, że ulegała matce, że nie pomogła Tomowi. Że stchórzyła na wyspie, choć samo pójście tam było aktem odwagi i próbą odkupienia win wobec Toma.
- Zawsze wydawało mi się, że chciałabym być uzdrowicielem, ale ostatnio i to zaczęłam kwestionować. Dobrze znam się na anatomii i na magii leczniczej, ale co z tego, jeśli nie mam w sobie... powołania? Jeśli nie marzę o tym, by ratować ludzi i nieść pomoc u podstaw? – mówiła dalej. Oczywiście w Mungu wypełniała swoje obowiązki i słuchała się poleceń pełnoprawnych uzdrowicieli, ale bardziej niż pomaganie przypadkowym ludziom pociągała ją wiedza. – Zrobiłam coś złego, Lucindo. Wtedy, tamtego dnia. To sprawiło, że zdałam sobie sprawę, że... że nie jestem uzdrowicielem z powołania, który jest gotów poświęcić się dla innych. Nie potrafiłam tego zrobić. Kiedy zrobiło się naprawdę groźnie uciekłam, podczas gdy dwie moje towarzyszki... Zostały tam. Teraz nie żyją i prawie każdej nocy widzę w snach ich twarze. Patrzą na mnie oskarżycielsko.
Czasem gryzło ją sumienie, ale wiedziała, że wtedy nie mogła zrobić nic więcej, bo gdyby nie uciekła, to sama też by zginęła. Podjęła taką decyzję, którą podjęłaby większość ludzi – wybrała ratowanie siebie. To Mia była bohaterką, która została w tyle, bo próbowała ich ratować. A Josie, przyszła uzdrowicielka, stchórzyła i zawiodła. Odczuwała teraz pewien dysonans między tym, co zrobiła a tym, co wyobrażała sobie, że zrobiłby uzdrowiciel z powołania. Choć gdyby czas się cofnął pewnie też by uciekła, bo nie była typem bohaterki gotowej oddać życie za kogoś innego. Opiekowała się matką i wiele się wyrzekała by ją zadowolić – ale dla obcych wcale nie była tak ofiarna. Nie marzyła o zbawianiu świata. Dorastała w rodzinie, gdzie bierność, zachowawczość i dbanie w pierwszej kolejności o siebie lub ewentualnie najbliższych była normą, jej ojciec nigdy nie angażował się w nic ryzykownego. Pytanie tylko, jak oceni ją Lucinda? Co ona sama by zrobiła na jej miejscu?
- Myślisz, że po czymś takim powinnam w ogóle wracać na staż? – zapytała nagle. – Do końca lipca mam urlop. Chodzę regularnie na sesje do magipsychiatry. Staram się oddzielić od czerwcowego koszmaru, zwłaszcza że po nim tak wiele się wydarzyło. W tym najgorętszym okresie nie było mnie w Mungu. – Choć potrzebowano rąk do pracy, straumatyzowanej stażystki nie ściągnięto. Najwyraźniej uznano, że nie jest jeszcze dostatecznie stabilna po tym, co przeżyła – choć w Mungu i tak nikt nie znał pełnych szczegółów.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: wejście/wyjście [odnośnik]06.09.18 21:08
Lucinda znała to rozdarcie jak nikt inny bo choć jej rodzice nadal żyli to była daleko od nich, w pewnym stopniu się ich wyrzekła. Zdawała sobie z tego sprawę i choć teraz nie zaprzątało jej to myśli aż tak to wcześniej naprawdę były to dylematy, którym musiała ulec. Dylematy, z którymi musiała się zmierzyć tak jak teraz robiła to Josie. - Nie jestem chyba najlepszym wzorem do naśladowania, ale powiem Ci, że naprawdę istnieje coś takiego jak wolność i naprawdę większość decyzji, które w życiu podejmujesz są zależne od Ciebie, a nie od rzeszy ludzi, którzy Cię otaczają. Tak przynajmniej uważam. - odpowiedziała, bo tak naprawdę nie mogła jej przecież do niczego zmusić. Mało tego zdawała sobie sprawę z tego jak na to co wybrała patrzą inni ludzie. Może kiedyś świat, w którym żyją się zmieni. Może kiedyś to, że chcesz robić coś dla siebie i kierować się własnymi decyzjami nie będzie traktowane jako największe wykroczenie czy też hańba. Miała chyba taką nadzieje. Bo świat, w którym przyszło im teraz żyć zmierzał do szybkiej i bolesnej samozagładzie. Tylko ślepi nie mogli tego dostrzec.
Lucinda od zawsze wiedziała co chce robić w życiu. Nauka jakiej się podjęła, profesja, którą kształciła była tym czym chciała się zajmować i może dlatego było jej ciężko wyobrazić porzucenie wcześniejszych marzeń. Zdawała sobie sprawę z tego, że istnieje coś takiego jak wypalenie i zdecydowanie zagrażało ono wielu osobom, ale czy Josie była jedną z nich? Tego szlachcianka nie wiedziała. - Czasu nie cofniesz, Josie. Po co się zadręczać tym co już było? Skup się na przyszłości. Teraz możesz już tylko gdybać, a to nigdy nie wychodzi na dobre. - dodała wzruszając delikatnie ramionami. Blondynka starała się postawić w sytuacji kuzynki, ale tak naprawdę jej także ciężko przychodziło pozostawienie przeszłości za sobą. Coś jednak jej podpowiadało, że skoro każdy ma prawo podejmować własne decyzje to za te decyzje nie można się obwiniać. Gdyby Tom chciał wcześniej skontaktować się z siostrami to by to zrobił. Widocznie nie zależało mu na tym aż tak bardzo. I choć to przykre to w pewien sposób prawdziwe.
Następne słowa kuzynki lekko ją zaskoczyły. Lucinda potrafiła sobie wyobrazić sytuacje, w której się kobieta znalazła, ale nie potrafiła się postawić w takim położeniu. Nie myślała teraz o tym co ona by zrobiła. Możliwe, że także ratowałaby własną skórę wiedząc, że w innym przypadku po prostu umrze. Z drugiej strony zawsze stawiała innych nad siebie i chyba zrobiłaby wszystko by uratować towarzyszki. Roztrząsanie tego nie miało sensu. To się już stało. Ona żyła i musiała żyć dalej. Kobieta wypuściła wstrzymane przez chwile powietrze z płuc. - Nie wiem, Josie – zaczęła. - Podjęłaś decyzje i nie możesz teraz stawiać jej w kategoriach czy zrobiłaś dobrze czy źle. Twoje powołanie nie wzięło się z chęci ryzykowania życia, to w sumie moje powołanie. Ty chciałaś to życie ratować, ale w momencie kiedy sama jesteś bezpieczna, zdrowa i nic Tobie nie zagraża. Szczerze uważam, że każdy na Twoim miejscu zachowałby się podobnie. Jesteśmy tylko ludźmi. - odpowiedziała. Nie miała zamiaru jej krytykować. Wcale nie myślała o niej źle. - Sama uważam, że powinnaś spróbować wrócić. Jeżeli zobaczysz, że to nie to, że pracuje Ci się źle to zrezygnujesz. Teraz kierujesz się innymi kategoriami i w takim stanie nie powinnaś podejmować żadnych decyzji.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: wejście/wyjście [odnośnik]07.09.18 11:42
Jocelyn zamyśliła się. Wolność brzmiała kusząco, ale wiedziała, że nie może jednocześnie być wolna i utrzymać dobrych relacji z rodzicami. Matka by tego nie zaakceptowała, nie pozwoliłaby córkom na dokonanie własnego wyboru, chyba że byłby to wybór zgodny z jej oczekiwaniami. Gdyby tak pewnego dnia pokochała mugolaka albo nawet czarodzieja półkrwi, matka prędzej by ją wyklęła i nie chciała nigdy więcej widzieć niż zaakceptowałaby taki wybór. Dla Thei czystość krwi i majętność były bardzo ważnymi kryteriami, na podstawie których szufladkowała ludzi.
- Ja i tak jestem w sytuacji, kiedy wyklęłaby mnie tylko matka. Dla niej pewnie przestałabym istnieć w tym samym momencie, w którym wzięłabym życie we własne ręce i postąpiła jej na przekór, ale... Co z tobą i twoją rodziną? Czy w twoim przypadku pragnienie wolności nie pociągnie za sobą większych konsekwencji, wykluczenia przez cały ród? – zastanowiła się, bo słowa Lucindy brzmiały dość buntowniczo i zupełnie nie tak, jak brzmiałaby większość szlachcianek. Zdecydowana większość bała się wykluczenia i dostosowywała się do woli rodziny z obawy przed utratą więzi i pozycji społecznej, dawały się wpakować w sztywne ramy, zostawały żonami oraz matkami kolejnego pokolenia mającego przedłużyć czystą linię. Miały być doskonałe, brak doskonałości skutkował zepchnięciem na boczny tor, niekiedy nawet wykluczeniem. Taki los spotkał właśnie jej matkę – jako ta nieidealna i chora nie znalazła dobrego męża, oddano ją czystokrwistemu czarodziejowi, kiedy tylko przekroczyła trzydziesty rok życia i wciąż była sama. A później zgorzkniała Thea zniszczyła życie własnym dzieciom, a przynajmniej synowi, którego traktowała podle. Jak Josie mogła tyle lat nie chcieć tego widzieć? Jak mogła być tak ślepa, głupia i naiwna, by dawać się mamić matczyną miłością?
- Co, jeśli pewnego dnia uznają, że miarka się przebrała i zmuszą cię do powrotu do dworu, lub wyciągną poważniejsze konsekwencje twojej... niezależności? Byłabyś gotowa poświęcić nazwisko i więzi rodzinne dla wolności?
Była ciekawa, co wtedy zrobi Lucinda – pokornie wróci na łono rodziny i pozwoli się wydać za mąż za kogoś, kogo rodzice sami jej wybiorą, czy może odetnie się od Selwynów całkowicie i zostanie wyrzutkiem, prawdziwym wyrzutkiem, nawet bardziej niż jej matka?
Lucinda miała rację, czasu nie cofną. Nic nie zwróci tych wszystkich minionych lat, nie naprawi relacji z bratem. Mogła jedynie czuć żal, że tak to się potoczyło, że matka zniszczyła swojego syna, a także jego relacje z siostrami. Powrót Toma i to, czym się stał, także dało jej do myślenia w kwestii tego, kim naprawdę byli i że daleko im było do zdrowej, kochającej się rodziny.
- Jeśli tylko postanowi jednak wrócić do mojego życia, zrobię co będę mogła, żeby naprawić nasze relacje. Nie chcę dłużej być wobec niego bierna, bo to prawdopodobnie przez to się ode mnie odwrócił – powiedziała, choć nie była pewna, czy to możliwe, ani czy Tom w ogóle wróci. Może rzeczywiście nie zależało mu aż tak bardzo, może czuł się zdradzony i zraniony, może wiódł już zupełnie nowe, inne życie w którym nie było miejsca dla rodziny, która go zawiodła.
Wydarzenia na wyspie były nader traumatyczne, ale i zmuszające do refleksji nad tym, kim była i do czego dążyła w życiu. Znalezienie się na krawędzi i realne zagrożenie życia zmuszało do spojrzenia na niektóre sprawy inaczej i przewartościowania dotychczasowych priorytetów. Dla Jocelyn był to dość przełomowy moment, niczym kubeł zimnej wody wylany na głowę, wyrywający ją z marazmu, ze stałości codziennej rutyny i błędnych przekonań. Także obecne wydarzenia w świecie magii, jak anomalie czy pożar ministerstwa, zmuszały do refleksji. Nadal jednak siedziała okrakiem na barykadzie, nie posiadając jasno określonego stanowiska. Błądziła jak dziecko we mgle, pochłonięta rodzinnymi problemami, przeżyciami z wyspy oraz innymi dylematami rodzącymi się w jej wciąż młodym umyśle.
- Gdybym chciała narażać swoje życie, zostałabym aurorem. Albo łamaczką klątw jak ty – powiedziała cicho. Ale została uzdrowicielem, jej rolą było leczyć ludzi w bezpiecznych, sterylnych warunkach Munga. Inni byli od tego, żeby ich ratować i dostarczać w ręce uzdrowicieli, ona miała tylko leczyć już po wszystkim. Wyszkolona w takich właśnie warunkach i przekonaniach niezbyt potrafiła sobie radzić w sytuacji realnego niebezpieczeństwa. Na wyspie zwyczajnie pochłonął ją strach o własne życie, nakazujący walczyć o przetrwanie za wszelką cenę. Dopiero później, gdy uciekła i znalazła się poza zasięgiem niebezpieczeństwa, mogła pomyśleć o innych – i zdać sobie sprawę, że nie byli w komplecie.
- Ale nigdy nie chciałam ryzykować życia. Nigdy nie miałam skłonności do szukania ryzykownych przygód. Zawsze wolałam bardziej spokojne i stabilne zajęcia, a uzdrowicielstwo wydawało mi się dobrą i ciekawą ścieżką na przykładzie ojca. Szanowany, prestiżowy zawód jednocześnie pozwalający na poszerzanie swojej wiedzy, może nawet kiedyś odkrycia sposobu na chorobę, która zabija moją matkę i która pewnego dnia może dopaść mnie lub moje rodzeństwo? – Nie lubiła sprowadzać relacji z matką do relacji uzdrowiciel-pacjent i dlatego raczej nie planowała kariery na oddziale chorób wewnętrznych, mimo że w domu i tak często opiekowała się Theą, ale swego czasu skrycie marzyła o tym, że może kiedyś, jak zdobędzie odpowiednią wiedzę, odkryje jakiś sposób na chorobę, zwłaszcza że sama była w grupie ryzyka i miała duże szanse na odziedziczenie Meduzy po matce.
Ale rzeczywiście byli tylko ludźmi. I większość w takiej sytuacji zapewne próbowałaby ratować siebie, nie bacząc na to, co się działo dookoła. Gdyby czas się cofnął postąpiłaby tak samo – ale mimo to sumienie nadal trochę ją dręczyło i zmuszało do kwestionowania uzdrowicielskiego powołania. Może z czasem uda jej się uciszyć te podszepty i przejść nad tym do porządku dziennego, co zapewne sprawi, że jeszcze bardziej znieczuli się na cudze problemy. Nic nie poradzi na to, że z domu wyniosła wzorzec biernej postawy wobec życia i nie angażowania się w żadne ryzykowne sytuacje. Jej ojciec był chyba najbardziej biernym i zachowawczym człowiekiem, jakiego znała, który nawet nie kiwnął palcem i nie zareagował, kiedy jego żona niszczyła jego syna i tresowała córki na przyszłe damy. Matka natomiast była egoistką nie widzącą nic poza końcem własnego nosa, prawdopodobnie dla ratowania siebie poświęciłaby nawet dzieci.
- Może masz rację, wrócę kiedy tylko mi pozwolą, choć mama na pewno wolałaby, żebym złożyła rezygnację. Ale cóż... to zawsze lepsza alternatywa niż tkwienie całymi dniami w domu z matką. No i może w pracy nie będę tyle myśleć o jej chorobie ani o tamtych wydarzeniach, bo uzdrowiciele z pewnością zadbają, bym nie miała czasu na podobne przemyślenia – zgodziła się z nią. Da sobie szansę, przecież i tak pragnęła ukończyć chociaż staż, by zakończyć ten etap i zdobyć niezbędne wykształcenie. Do decyzji, czy po stażu zostać prawdziwym uzdrowicielem, miała jeszcze czas dojrzeć.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: wejście/wyjście [odnośnik]03.10.18 19:57
Szlachcianka przyzwyczaiła się do spojrzeń jakich doświadczała od ludzi. Przyzwyczaiła się do tego jak się czuła w ich obecności. Zawsze znalazł się ktoś dla kogo jej zachowanie było czymś dziwnym, czymś odstającym od tego co przyjęte i akceptowalne. Zawsze znalazł się ktoś kto chętnie ją skrytykował. Naprawdę w ciągu swojego życia zdążyła się do tego przyzwyczaić. Tak samo jak pogodziła się z myślą, że życie, które kiedyś znała w końcu się skończy, ulegnie zmianie. Stanie się obcym życiem. Odpowiedź jaką uzyskała była głównie tym czego w tej sytuacji oczekiwała. Mało osób potrafiło pójść za jej tokiem rozumowania. Większość widziało w tym wymysł marzycielki. Ona już z marzycielstwa wyrosła i miała nadzieje, że większość osób jest w stanie to dostrzec i może nawet zrozumieć. - Ciągle walczę z konsekwencjami własnych decyzji – zaczęła ze wzruszeniem ramion. - Nic nie przyszło mi bez wyrzeczeń i żadnych trudów. Takie niestety jest życie chociaż pewnie nie w oczach każdego. Ja jednak zdążyłam się już do tego przekonać. - dodała. Nie chciała jej do niczego namawiać. Sama nienawidziła podobnych sytuacji. Pamiętała ile to razy ktoś siedział na nią i wmawiał jej, że te chore ambicje przejdą jej prędzej czy później. Tak się wcale nie stało, a ona jeszcze bardziej oddaliła się od otoczenia, które wcześniej nazywała domem. Teraz było jej to obce pojęcie. Gdyby mogła nazwać te cztery ściany mieszkania domem to właśnie to by zrobiła, ale jednak przez te lata uświadomiła sobie, że dla koczowniczego trybu życia nic nigdy nie będzie domem. Jedynie przystankiem w drodze.
Na kolejne pytanie kuzynki doskonale znała odpowiedź, ale to tak naprawdę była jej tajemnica. Coś co skrywała nawet przed samą sobą. Szczerze już jej nie obchodziło co tak naprawdę się stanie. Wiedziała tylko, że musi robić to co do niej należy. Tak naprawdę w tym momencie było zbyt wiele aspektów ważniejszych od jej pochodzenia, że przestała przywiązywać do tego jakąkolwiek wagę. Życie i tak miało rozwiązać większość jej dylematów. Prędzej czy później i ona nic nie mogła na to poradzić. - Nie wiem – odparła choć nie do końca z prawdą. - Ciężko mi jest teraz gdybać. Wyobrażać sobie podobną sytuacje. Kiedy do tego dojdzie to będę się tym martwić. Na razie nie uważam, że zaprzątanie sobie głowy tym co może się wydarzyć w przyszłości było dobre. - dodała. Lucinda zdążyła poznać życie na tyle by wiedzieć, że to nigdy nie układa się tak jakbyśmy tego chcieli. Zawsze stawia pod nogi kłody i to zwykle takie, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Przestała już czegokolwiek oczekiwać.
Blondynka widziała od samego początku, że w życiu jej kuzynki wiele się zmieniło. Chyba po prostu nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo kryzysy potrafią zmienić człowieka. Od każdej ze stron. Lucinda choć bardzo chciała jej pomóc to nie była w stanie tego zrobić. Wiedziała z własnego doświadczenia, że przez takie rzeczy każdy powinien przejść sam. To kształtowało. Skinęła tylko głową gdy wspomniała o bracie. Nic więcej w końcu jej kuzynka nie mogła zrobić. Ludzi nie dało się wykopać spod ziemi. Wracali kiedy chcieli, żyli jak chcieli. Niektórzy mieli na to odwagę, a inni po prostu nie.
- Tylko musisz zdawać sobie sprawę, że bycie uzdrowicielem to nie tylko zajmowanie ciepłego gabinetu w szpitalu. To pomoc ludziom zawsze i wszędzie gdy tego potrzebują. To tak jakbym ja nagle stwierdziła, że nie ściągnę jakiejś klątwy bo grozi mi kara od Ministerstwa. Gdy coś zagraża ludziom to życie jest ważniejsze i moim zdaniem jako uzdrowiciel powinnaś to wiedzieć. - dodała bo dla niej myślenie, że podejmowanie się takiego a nie innego zawodu ciągnie za sobą pewną odpowiedzialność. O tym wszyscy powinni pamiętać chociaż najczęściej dzieje się zupełnie odwrotnie.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
wejście/wyjście - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

wejście/wyjście
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach