Foyer
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Foyer
Foyer, w którym znajdują się goście Pałacu Yaxleyów zaraz po wejściu przez główne drzwi. Otwarte przejście pod masywnymi marmurowymi schodami prowadzi dalej do salonu. Oświetlany głównie naturalnym światłem wpadającym przez szklane sklepienie może początkowo sprawiać wrażenie zaniedbanego, jednak gdy oczy przyzwyczają się do nikłego blasku dostrzeże się piękno topornych zdobień, a obrazy na ścianach przyciągnął spojrzenie swoimi realistycznymi kreskami. Obszerny hall daje spojrzenie jak wielki jest pałac.
Na pomieszczenie nałożone jest: tenebris[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 08.01.19 11:34, w całości zmieniany 5 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko w świecie magii miało własne życie i własną historię do opowiedzenia. Dla kogoś kto wychował się w takim świecie to wszystko było normalne i naturalne. Zaklęte przedmioty bardziej niż inne i dlatego właśnie odkrycie ich historii wcale nie jest takie proste. W tym przypadku miała szczęście, że klątwa była przeznaczona tylko dla jednej osoby. To jej ułatwiło bardzo zadanie ponieważ klątwy są z reguły wredne i osobę, która zaczyna przy nich manipulować obdarowuje niebezpiecznymi skutkami ubocznymi. Pierwsze co zrobiła po zakończeniu rozmowy z Panem Yaxley'em był powrót do domu. Starała się zdjąć klątwę używając zaklęć, których łamacze używają podczas swoich wypraw. Są one silniejsze i bardzo często są też loterią. Albo im się uda albo nie. Tym razem nie poskutkowały choć miała też pewne podejrzenie. Im dalej i dłużej przedmiot będzie się znajdował od osoby na którą klątwa zadziałała tym jego moc będzie słabsza, a wtedy zaklęcie na pewno powinno pomóc i choć w jej rozumieniu powinna już dać spokój i odczekać do zdjęcia klątwy to z drugiej strony chciała dać coś młodemu mężczyźnie aby ten mógł zbliżyć się do rozwiązania zagadki. Prawdą też było, że naprawdę ją to zaintrygowało. Dlaczego? Przedmiot objęty klątwą był potraktowany magią bardzo silnego czarodzieja. Wątpiła jednak w to by to właśnie ten czarodziej stał za atakiem na Panią Yaxley. Bardziej przypuszczałaby, że zrobił to dla kogoś innego za mnóstwo pieniędzy. Od ich rozmowy minęły trzy dni i prawdopodobnie udałoby jej się przyjść tutaj już wcześniej, ale oczywiście jej choroba, która jak nigdy przypominała o swojej obecności nie pozwoliła jej na ruszenie się z łóżka. Nadal nie była w zbyt dobrej formie, ale przestała o tym myśleć. W końcu nie miała zamiaru podporządkować swojego życia pod chorobę i złe samopoczucie. Zjawiła się w pałacu Państwa Yaxley koło południa. Tak jak się umówili miała być to wizyta towarzyska dlatego bardzo szybko z siedzącej w Dziurawym Kotle dziewczyny zmieniła się w szlachciankę z krwi i kości. Została wpuszczona przez służbę do wielkiego foyer. Służącej powiedziała, że przyszła w odwiedziny do Pani Yaxley, a kobieta uprzejmie ją przeprosiła i poprosiła o moment zwłoki proponując by Lynn usiadła. Nie chciała siadać. Zaczęła się rozglądać, bo już dawno nie była w pałacu. To chyba był znak by odwiedzić swoich rodziców.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Znajdował się u siebie w komnacie, gdzie już dobre parę godzin badał historię rodu Yaxley'ów. Zaproszenie na jutrzejszy Sabat u lady Nott leżało obok ze złamaną pieczęcią, ale Morgoth wcale nie chciał zaglądać do niego drugi raz. Szczególnie że nie przepadał za starszą kobietą, która lubiła wciskać nos w nie swoje sprawy. Jak chociażby to wtrącenie o znalezieniu sobie szybko narzeczonej. Morgo dbał o swoją prywatność, tak samo jak reszta rodziny zamieszkałej w Pałacu. I może nie odebrałby tych słów za wyjątkowo nietaktowne, gdyby nie miał obciążonej klątwą matki. Stan Beatrice poprawił się, jednak nieznacznie. Odkąd przedmiot zniknął z ich domu bóle głowy lekko się zmniejszyły, ale nic więcej. Było to naprawdę mało pocieszające. Morgoth jeszcze nigdy nie widział tak zatroskanego ojca. Leon praktycznie nie odchodził od matki, zaniedbując tym samym sprawy swojego sklepu, którymi zajął się właśnie jego syn. Nie było to proste, ale młody Yaxley musiał coś zrobić. Leia miała czternaście lat, ale też wymagała opieki. Z małej zadziornej dziewczynki zmieniła się w rozpaczającą i płaczącą, gdy dowiedziała się o stanie ich matki. Wszystko zwaliło się na Morgo, który starał się ogarnąć rodzinne sprawy najlepiej jak mógł. Do tego ten cały Sabat! Odsunął dość gniewnie książkę i skrył twarz w dłoniach.
- Lady Selwyn przyszła do pana matki.
W drzwiach stała jedna z pokojówek ze spuszczoną głową. Najwidoczniej musiał zostawić je otwarte i dlatego nie zapukała. Wytarł szybo zmęczoną twarz, po czym rzucił:
- Powiedz jej, żeby chwilę zaczekała. Ja ją przyjmę.
Tak. Musiał wziąć się w garść. Służba mogła sądzić, że była to zwykła wizyta dawnej znajomej, chociaż nazwisko Selwyn nie było zbytnio znane w rodzie Yaxley'ów. Najwyżej potem coś wymyśli. Wstał i poprawił prążkowaną kamizelkę zanim skierował się do wyjścia z komnaty. Sądził, że łamaczka klątw i uroków pojawi się szybciej, ale sowa i przyniesiony przez nią list wszystko wyjaśniał. Początkowo Morgo był trochę zdenerwowany, ale zaraz się zganił za te myśli. Faktycznie musiała być chora skoro nie mogła przyjechać. Nie pokładał w niej dużej nadziei, ale była jedynym i chyba ostatnim kołem ratunkowym, jakie posiadał. Gdy stanął na najwyższym balkonie foyer, spojrzał na dół i zobaczył znajomą sylwetkę przechadzającą się po hallu. Zaraz też skierował się na schody, z których dość lekko zszedł, nie odrywając spojrzenia od gościa. Po raz ostatni poprawił spinki od mankietów i rzucił, nie znajdując się jeszcze na samym dole:
- Witam panią.
Gdy znalazł się przed kobietą, ujął jej dłoń i lekko się skłonił. Nie pocałował jej wierzchu, gdyż było to zarezerwowane dla najbliższych.
- Mam nadzieję, że miała pani dobrą podróż. Dla niektórych nie jest to zbyt przyjazna okolica - dodał, prostując się.
- Lady Selwyn przyszła do pana matki.
W drzwiach stała jedna z pokojówek ze spuszczoną głową. Najwidoczniej musiał zostawić je otwarte i dlatego nie zapukała. Wytarł szybo zmęczoną twarz, po czym rzucił:
- Powiedz jej, żeby chwilę zaczekała. Ja ją przyjmę.
Tak. Musiał wziąć się w garść. Służba mogła sądzić, że była to zwykła wizyta dawnej znajomej, chociaż nazwisko Selwyn nie było zbytnio znane w rodzie Yaxley'ów. Najwyżej potem coś wymyśli. Wstał i poprawił prążkowaną kamizelkę zanim skierował się do wyjścia z komnaty. Sądził, że łamaczka klątw i uroków pojawi się szybciej, ale sowa i przyniesiony przez nią list wszystko wyjaśniał. Początkowo Morgo był trochę zdenerwowany, ale zaraz się zganił za te myśli. Faktycznie musiała być chora skoro nie mogła przyjechać. Nie pokładał w niej dużej nadziei, ale była jedynym i chyba ostatnim kołem ratunkowym, jakie posiadał. Gdy stanął na najwyższym balkonie foyer, spojrzał na dół i zobaczył znajomą sylwetkę przechadzającą się po hallu. Zaraz też skierował się na schody, z których dość lekko zszedł, nie odrywając spojrzenia od gościa. Po raz ostatni poprawił spinki od mankietów i rzucił, nie znajdując się jeszcze na samym dole:
- Witam panią.
Gdy znalazł się przed kobietą, ujął jej dłoń i lekko się skłonił. Nie pocałował jej wierzchu, gdyż było to zarezerwowane dla najbliższych.
- Mam nadzieję, że miała pani dobrą podróż. Dla niektórych nie jest to zbyt przyjazna okolica - dodał, prostując się.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko w pomieszczeniu zdawało się przenikać historią. W oczekiwaniu zaczęła się rozglądać i wypatrywać elementów, które mogłyby coś jej o przedmiotach opowiedzieć. Taka już była natura jej zawodu. We wszystkim widziała zagadkę do rozwiązania i historię do odkrycia. Było jej tylko trochę żal, że choć nadal umysł miała trzeźwy to jej ciało przez długi czas będzie blokować ją od wszelkich wypraw i poszukiwań. Teraz po całej sytuacji z Edgarem wcale jej się nie śpieszyło by wrócić do dawnych nawyków, ale dobrze wiedziała, że przyjdzie taki moment, że za tym zatęskni. A wtedy nie będzie miała wyboru, nie będzie mogła rzucić wszystkiego i oddać się przyjemności. W końcu nic w jej życiu nie miało być już takie same. Nie pozwoliła swoim myślom brnąć dalej. Zależało jej na tym by skupić się na aktualnej sprawie. To wszystko okazało się o wiele bardziej skomplikowane niż się spodziewała. Pewnie normalnie zaczęłaby analizować czy nie jest to coś w co nie powinna była się mieszać, ale nie w takiej sytuacji. Kiedy jedyne czego potrzebowała to właśnie adrenalina. Nie powiedziałaby tego głośno, ale odnalazła w tej sytuacji trochę własnego zapomnienie. Za nie była dozgonnie wdzięczna. Z myśli wyrwał ją dźwięk kroków. Odwróciła się w tamtą stronę i widząc zbliżającego się do niej młodego mężczyznę posłała w jego stronę uśmiech. W końcu miała być to wizyta towarzyska i takie pozory na wstępnie zachować musiała. Skłoniła się lekko tak jak wymagała tego kultura i wychowanie. Odzwyczaiła się od elementów etykiety. Na szlaku nie są one konieczne, a wręcz przeciwnie nie potrafiłaby sobie wyobrazić ich używania. - Witam Pana serdecznie lordzie Yaxley. - powiedziała wracając do swojej poprzedniej pozycji. - Muszę powiedzieć, że natknęłam się po drodze na elementy przyrody godne uwagi nawet jeżeli tworzą one aurę nieprzyjemności. - odpowiedziała z grzecznością o jakiej także zapomniała. - Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? -zapytała wiedząc, że w tym miejscu prawdopodobnie roi się od służby i innych ludzi przebywających aktualnie w pałacu. Niestety musiała podejrzewać każdego nawet jeżeli wydawało się to być absurdalne.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Odpowiedział jej bladym uśmiechem, kryjącym jego zmęczenie i frustrację. Pokładał w tej młodej kobiecie wiele nadziei i jakby nie patrzeć, wierzył w nią. Lub właściwie bardzo tego pragnął, próbując sam siebie do tego przekonać.
- Cieszę się, że podróż nie odbiła się na pani zbyt poważnie. Nasze trolle miały nakaz przepuszczenia pani powozu, więc mam nadzieję, że nie przeraziły lady zbytecznie. Jeśli tak, proszę mi to powiedzieć, a od razu to pani wynagrodzę - odpowiedział z równą troską jak i uprzejmością. Był rozbity i wszyscy domownicy to wiedzieli. Od stajennego przez kucharkę po lokaja. Yaxley'owie z rodowego pałacu nie byli złymi panami. Dlatego ich tragedia dotykała każdego z osobna. Nawet posępni i poważni członkowie służby, stali się jeszcze bardziej osowiali, martwiąc się stanem zdrowia ich gospodyni. Ciemne wnętrze jak i obejście pałacu wydawało się o wiele starsze, bardziej zapuszczone i rozpadające się niż w rzeczywistości było. Zupełnie jakby posiadłość żyła własnym życiem.
- Oczywiście - odparł krótko Morgoth, słysząc słowa kobiety. - Panie Kimberley - zwrócił się do lokaja, stojącego jak zwykle przy drzwiach. - Proszę przekazać służbie, żeby mi nie przeszkadzano. Ani matce, ani ojcu. Nikomu. Potrzebujemy spokoju - oznajmił, patrząc wymownie na służącego. Ten skłonił się należycie, po czym obrócił się i odszedł swoim sztywnym krokiem w stronę pokojów służących. Gdy odgłosy jego kroków ucichły, Morgoth przeniósł spojrzenie na niższą młodą łamaczkę klątw, po czym odpowiedział:
- Normalnie zaproponowałbym lady przejście do salonu, ale właśnie znajduje się tam moja siostra, a nie chciałbym jej wytrącać z równowagi. Zważywszy na okoliczności - dodał wymownie, lekko mrużąc oczy. - Proszę tutaj - wskazał kanapę po lewej, gdzie gość mógł spocząć, zanim mieli przejść do jego matki. - Coś pani podać? Wino, herbatę, kawę? - spytał jak zawsze, a gdy upewnił się, że są sami, zaczął:
- Mam nadzieję, że przyjeżdża pani z dobrymi wieściami.
Liczył na to. Wykrzyczałby to głośno i wyraźnie. Mógłby ją błagać na kolanach, by powiedziała, że zna odpowiedź na nurtującego go pytania.
- Cieszę się, że podróż nie odbiła się na pani zbyt poważnie. Nasze trolle miały nakaz przepuszczenia pani powozu, więc mam nadzieję, że nie przeraziły lady zbytecznie. Jeśli tak, proszę mi to powiedzieć, a od razu to pani wynagrodzę - odpowiedział z równą troską jak i uprzejmością. Był rozbity i wszyscy domownicy to wiedzieli. Od stajennego przez kucharkę po lokaja. Yaxley'owie z rodowego pałacu nie byli złymi panami. Dlatego ich tragedia dotykała każdego z osobna. Nawet posępni i poważni członkowie służby, stali się jeszcze bardziej osowiali, martwiąc się stanem zdrowia ich gospodyni. Ciemne wnętrze jak i obejście pałacu wydawało się o wiele starsze, bardziej zapuszczone i rozpadające się niż w rzeczywistości było. Zupełnie jakby posiadłość żyła własnym życiem.
- Oczywiście - odparł krótko Morgoth, słysząc słowa kobiety. - Panie Kimberley - zwrócił się do lokaja, stojącego jak zwykle przy drzwiach. - Proszę przekazać służbie, żeby mi nie przeszkadzano. Ani matce, ani ojcu. Nikomu. Potrzebujemy spokoju - oznajmił, patrząc wymownie na służącego. Ten skłonił się należycie, po czym obrócił się i odszedł swoim sztywnym krokiem w stronę pokojów służących. Gdy odgłosy jego kroków ucichły, Morgoth przeniósł spojrzenie na niższą młodą łamaczkę klątw, po czym odpowiedział:
- Normalnie zaproponowałbym lady przejście do salonu, ale właśnie znajduje się tam moja siostra, a nie chciałbym jej wytrącać z równowagi. Zważywszy na okoliczności - dodał wymownie, lekko mrużąc oczy. - Proszę tutaj - wskazał kanapę po lewej, gdzie gość mógł spocząć, zanim mieli przejść do jego matki. - Coś pani podać? Wino, herbatę, kawę? - spytał jak zawsze, a gdy upewnił się, że są sami, zaczął:
- Mam nadzieję, że przyjeżdża pani z dobrymi wieściami.
Liczył na to. Wykrzyczałby to głośno i wyraźnie. Mógłby ją błagać na kolanach, by powiedziała, że zna odpowiedź na nurtującego go pytania.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jako łamacz klątw przyszło jej patrzeć na wiele. Nie tylko tajemniczość i nie tylko cierpienie, ale było w też ulga, trochę radości i jeszcze więcej zaskoczenia. Nawet czarodzieje poddają się takim uczuciom i nawet rozumiejących magię da się w życiu zaskoczyć. Niestety sprawa się ma inaczej jeżeli w grę wchodzą oczekiwania. Kiedy oczekujesz od kogoś dobry wieści, pozytywnego rozwiązania, ciepłych słów czy uczuć. Wtedy łatwo jest nie tyle co zostać zaskoczonym, a rozczarowanym. Rozczarowanie czarodzieje znoszą o wiele gorzej. Skinęła tylko głową na jego słowa. Dobrze oboje wiedzieli, że nie była to wizyta towarzyska i ani ona ani on nie przejmowali się zachowaniem trolli. Tym bardziej, że Lynn w swoim życiu już wystarczająco dużo spotkała ich na swojej drodze. Słuchała jak mężczyzna wydaje polecenia i od razu przed oczami stanął jej obraz brata. Zastanawiała się czy nabrał w końcu do tego wprawy. Zawsze miał opory co do wydawania rozkazów innym ludziom. Ojciec nie potrafił tego w nim przełamać jakby jej brat bał się, że kiedy ktoś będzie wydawał je jemu. Ona w sumie pewnie też by nie potrafiła. Było w niej za dużo dobroci dla innych i smutnego zachwiania by móc rozstawiać innych po kątach. Teraz patrząc na młodego Yaxley'a widziała, że nie jest to rozkaz padający z ust pana, a prośba. Prośba umęczonego. Skierowali się w stronę kanapy. Lynn ściągnęła rękawiczki już dawno. Teraz ułożyła je sobie na nogach. Przez drogę nie mogła się oprzeć spadającym płatkom śniegu. Była równie blada jak one i prawdopodobnie równie zimna. - Proszę nie zawracać sobie głowy, ale serdecznie dziękuje za propozycje. - odparła. I znowu zobaczyła ten wzrok. Prośbę umęczonego i udręczonego, który jedyne czego chciał i jedyne na czym mu zależało to to by w końcu dowiedzieć się prawdy. Coś ją tknęło. Było jej źle, że nie mogła mu tego zapewnić choć to wydawało się być najbardziej naturalne. Westchnęła lekko i choć dobrze wiedziała, że nie uchodzi to damie to wcale jej to nie przeszkadzało. - Jak się czuje Pana matka? -zapytała bo to było w tej kwestii najważniejsze. - Niestety… próbowałam ściągnąć klątwę z naszyjnika, ale jest ona zbyt silna w tym momencie. Oczywiście przedmiot jest należycie schowany tak by w żaden sposób nie odnalazł drogi do Pańskiej matki. W tym momencie ważny jest czas. Chyba, że wydarzyło się coś przez te dni co pogorszyłoby stan Pana matki. To wtedy czas będzie ostatnim naszym zmartwieniem. -odparła zgodnie z prawdą. Nie chciała kłamać bo miała wrażenie, że mężczyzna i tak prędzej czy później domyśliłby się prawdziwego stanu rzeczy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zdawał sobie sprawę, że jego pragnienia nie ziszczą się. Jakkolwiek by tego chciał, jak mocno by ich pragnął, cokolwiek by robił, zostaną nieosiągalne. W głębi duszy wiedział, że młoda kobieta przychodzi do niego z pustymi rękoma. Z samego założenia złamanie działania klątwy w trzy dni było praktycznie niemożliwe nawet dla najbardziej doświadczonego łamacza uroków. Nie obwiniał czarownicy. Wiedział, że oczekiwał niemożliwego. To dlaczego miał nadzieję na inny werdykt?
- To żaden problem. Naprawdę - odpowiedział głosem, który dosadnie sugerował, że myślami Morgoth znajdował się zupełnie gdzie indziej. - W razie czego proszę się nie krępować i powiedzieć w każdym momencie o swoich życzeniach - dodał, przenosząc wzrok na bladą, ale piękną twarz kobiety. Uśmiechnął się lekko, chcąc ją tym przeprosić za swoje chwilowe rozkojarzenie. Na pewno zauważyła, że duchem był w zupełnie innym miejscu. Zaraz jednak wrócił i wysłuchał jej pytania. Chwilę po nim zapanowała cisza. Morgoth odwrócił się od kobiety i zaczął przechadzać po foyer, zatrzymując przy małej komodzie. Złapał małą figurkę i zaczął obracać ją w palcach jakby miało mu to pomóc zebrać myśli do odpowiedzi. W końcu jednak oparł się o nią, znowu będąc zwróconym twarzą do czarownicy. Zanim otworzył usta, wydawało mu się, że minęły wieki.
- Nie mogę nazwać stanu mojej matki stabilnym, chociaż inne słowo do tego nie pasuje - zaczął, patrząc na drewnianego żołnierzyka. - Mimo że punkt krytyczny minął, wciąż towarzyszy jej gorączka, dreszcze, często również przez to mówi bez ładu o rzeczach, które nie powinny jej martwić. Jak już wcześniej wspominałem, magomedycy twierdzą, że fizycznie jest zdrowa w stu procentach. Ale widzę jak cierpi. Wszyscy to widzą i odczuwają, gdy tylko znajdą się blisko niej. Może i klątwa była skierowana na nią, ale czuję się jakby ogarniała nas wszystkich... Sam już nie wiem...
Morgoth umilkł, odrywając się od komody i przecierając policzek wewnętrzną stroną dłoni. W tym samym momencie głos zabrała towarzysząca mu czarownica. Słuchał jej słów z uwagą, nie poruszając się.
- Tak. Wszystko rozumiem i dziękuję za pani zaangażowanie. To dla nas ma ogromne znaczenie. Na szczęście jej stan się nie pogarsza, a jedynie utrzymuje na tym samym poziomie. To okrutne skazywać człowieka na takie cierpienie... - urwał, zamyślając się. - Doceniam fakt, że powiedziała pani prawdę. Niektórzy skorzystaliby z okazji, byle tylko wprowadzić swojego klienta w dobry humor i otworzyć mu portfel.
Cisza. Morgoth spojrzał w górę, by natrafić spojrzeniem na ojca Mortimera, który pokręcił głową, zanim się teleportował. Najwyraźniej najlepszy magomedyk nie mógł już tutaj pomóc.
- Rozumiem, że nie udało się zdjąć klątwy, ale czy wie lady coś o właścicielu?
- To żaden problem. Naprawdę - odpowiedział głosem, który dosadnie sugerował, że myślami Morgoth znajdował się zupełnie gdzie indziej. - W razie czego proszę się nie krępować i powiedzieć w każdym momencie o swoich życzeniach - dodał, przenosząc wzrok na bladą, ale piękną twarz kobiety. Uśmiechnął się lekko, chcąc ją tym przeprosić za swoje chwilowe rozkojarzenie. Na pewno zauważyła, że duchem był w zupełnie innym miejscu. Zaraz jednak wrócił i wysłuchał jej pytania. Chwilę po nim zapanowała cisza. Morgoth odwrócił się od kobiety i zaczął przechadzać po foyer, zatrzymując przy małej komodzie. Złapał małą figurkę i zaczął obracać ją w palcach jakby miało mu to pomóc zebrać myśli do odpowiedzi. W końcu jednak oparł się o nią, znowu będąc zwróconym twarzą do czarownicy. Zanim otworzył usta, wydawało mu się, że minęły wieki.
- Nie mogę nazwać stanu mojej matki stabilnym, chociaż inne słowo do tego nie pasuje - zaczął, patrząc na drewnianego żołnierzyka. - Mimo że punkt krytyczny minął, wciąż towarzyszy jej gorączka, dreszcze, często również przez to mówi bez ładu o rzeczach, które nie powinny jej martwić. Jak już wcześniej wspominałem, magomedycy twierdzą, że fizycznie jest zdrowa w stu procentach. Ale widzę jak cierpi. Wszyscy to widzą i odczuwają, gdy tylko znajdą się blisko niej. Może i klątwa była skierowana na nią, ale czuję się jakby ogarniała nas wszystkich... Sam już nie wiem...
Morgoth umilkł, odrywając się od komody i przecierając policzek wewnętrzną stroną dłoni. W tym samym momencie głos zabrała towarzysząca mu czarownica. Słuchał jej słów z uwagą, nie poruszając się.
- Tak. Wszystko rozumiem i dziękuję za pani zaangażowanie. To dla nas ma ogromne znaczenie. Na szczęście jej stan się nie pogarsza, a jedynie utrzymuje na tym samym poziomie. To okrutne skazywać człowieka na takie cierpienie... - urwał, zamyślając się. - Doceniam fakt, że powiedziała pani prawdę. Niektórzy skorzystaliby z okazji, byle tylko wprowadzić swojego klienta w dobry humor i otworzyć mu portfel.
Cisza. Morgoth spojrzał w górę, by natrafić spojrzeniem na ojca Mortimera, który pokręcił głową, zanim się teleportował. Najwyraźniej najlepszy magomedyk nie mógł już tutaj pomóc.
- Rozumiem, że nie udało się zdjąć klątwy, ale czy wie lady coś o właścicielu?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nienawidziła tego, że tak mało mogła zrobić. Właściwie nie powinna się tym przejmować w końcu zrobiła to co do niej należało. Mogłaby podejść do tego obojętnie, bo przecież tak zrobiłby każdy inny łamacz klątw na jej miejscu, ale ona nie była jak każdy inny. Do wszystkiego podchodziła w sposób emocjonalny. Jej rodzice przez bardzo długi czas starali się zabić w niej tę cechę. Nie była ona dobra, kiedy trzeba podejmować trudne decyzje i poświecić się w imię samej siebie. Ona pomimo tego, że od zawsze wmawiano jej iż ta cecha będzie dla niej ciężarem trudnym do udźwignięcia to nie chciała się jej wyzbyć. Może nie zastanawiała się nad tym wcześniej, ale zwykle daleko od domu, kiedy wszystkie zmysły narażone są na szaleństwo człowiek potrzebuje czegoś co będzie określać jego człowieczeństwo. Ona znajdywała w takich momentach pociechę i radość posiadania takiej rzeczy. Teraz widziała jak daleko od rzeczywistości znajdował się mężczyzna. Przez myśl jej przemknęło, że może sam szuka własnej kotwicy, która sprowadziłaby go na ziemię. Wcale nie byłaby zdziwiona gdyby to wszystko było dla niego tylko i wyłącznie koszmarem z którego chciał się obudzić. Tym bardziej, że nie umknęło jej uwadze iż to on w rodzinie stara się wziąć na swoje barki cały ciężar tego zdarzenia. Nie odpowiedziała już na jego słowa dotyczące proponowanych trunków. Mieli na głowie o wiele ważniejsze sprawy niż spragnione gardło Panny Selwyn. Nie odzywała się. Czekała aż mężczyzna sam zacznie mówić. W czasach w jakich żyją takie rzeczy są czymś normalnym. Cierpienie też jest czymś normalnym. Niemal codziennie słyszy się o tym co dzieje się w świecie czarodziei jeszcze niedawno nie rozumiejąc tego co działo się w świecie mugoli. Zadawanie cierpienia, odbieranie życia, czerpanie przyjemności z krzywdzenia innych… to wszystko było znajome w obu światach. Bo natura i czarodzieja i mugola jest podobna pod tym względem. Każdy ma w sobie i dobro i zło. Niestety zło widać o wiele częściej. Skinęła głową słysząc, że stan zdrowia matki mężczyzny jest stabilny. - Proszę mi wierzyć, że to jest dobry znak. Obawiałam się, że nawet ukrycie przedmiotu może w tej sytuacji nie pomóc, ale skoro stan się nie pogarsza to z każdym dniem Pana matka powinna czuć się lepiej. Ukrycie przedmiotu będzie sprawiać, że klątwa stopniowo będzie opuszczać organizm Pana matki tym bardziej, że będę ciągle próbowała klątwę z przedmiotu ściągnąć. Musi być Pan dobrej myśli. Nie można wrzucać sobie do głowy wszystkiego co najgorsze. To nie jest Pana wina. - powiedziała pewnym głosem. Miała ochotę nawet się uśmiechnąć, aby w jakiś sposób go pocieszyć. Wiedziała, że sprawa jest trudna i poważna, ale nie mógł się załamywać. Nie, kiedy matka go potrzebuje. - Wbrew pozorom nie każdy łamacz klątw myśli tylko o zawartości swoich kieszeni. Choć nie ukrywam, że bezinteresowność nie jest w naszej naturze. - dodała także podnosząc się z kanapy. Nie lubiła siedzieć, kiedy ktoś inny stał lub odwrotnie. Podczas rozmowy ważne było dla niej patrzenie w oczy rozmówcy, a siedząc nie miała takiej sposobności. - Naszyjnik nie zawierał żadnych znaków, które mogłyby świadczyć o czarodzieju, który rzucił klątwę. Koperta nie miała żadnego zapachu, nie biła nawet od niej siła przedmiotu jaki w sobie trzymała co jest lekko zadziwiające. To na pewno jest ktoś doświadczony i na pewno prostolinijność nie leży w jego gestii. Tylko proszę się nie martwić. Nikt nie jest nieomylny i każdy w końcu popełnia jakiś mały błąd. - odparła pewnie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Był przyzwyczajony, że wszystko szło zgodnie z jego planem. Nikt nigdy nie podsuwał mu gotowych rozwiązań pod nos, uważając, że to nie nauczy go samodzielności. Ale to czego pragnął najczęściej należało do kategorii to rzeczy, które mógł mieć dzięki swojej determinacji prędzej czy później. Z biegiem lat nauczył się dość wprawnie sięgać po to, czego chciał. Poczynając od względów, a kończąc na zdobyciu informacji dotyczących sprawy, którą zajmował się dla Riddla. Chociaż tym ostatnim jakiś czas temu przestał się bliżej przyglądać z tego względu, że czarodziej usunął się w cień. Po raz kolejny kazał swoim poplecznikom czekać, aż się pojawi. Możliwe że czegoś szukał, a możliwe że współpracował z wąskim gronem Rycerzy Walpurgii nad czymś przełomowym. Morgoth musiał przyznać, że teraz go to nie interesowało. Nie chciał mieć na razie żadnych innych obowiązków. Już i tak miał ich zdecydowanie za dużo, chociaż wydawało mu się, że całkiem nieźle sobie radzi. Razem z zaufanym panem Kiberley'em, którego rodzina służyła w pałacu od pokoleń, zajmował się domem, ale na tym zadania się nie kończyły. Cel jednego z nich znajdował się przed młodym Yaxley'em, siedząc na małej kanapie obok schodów. Miał znaleźć dociekliwego i skrytego łamacza klątw i uroków i znalazł. I musiał przyznać, że młoda kobieta zaskakiwała go co raz bardziej swoim... Bezinteresownym na pierwszy rzut oka podejściem. Oczywiście, że jeszcze przed jej wizytą upewnił się, by odpowiednia suma pieniędzy znalazła się na jej koncie w banku Gringotta. Nie wiedział czy została o tym poinformowana, ale nie zamierzał przechodzić teraz na temat finansów. Nie była to odpowiednia chwila, szczególnie że dla niego była to najmniej istotna kwestia w zaistniałej sytuacji.
- Zapewne ma pani rację, ale czy dopuszczenie do takiej sytuacji nie jest oznaką tego, że ktos popełnił błąd? - spytał retorycznie, po czym umilkł. Wiedział, że chciała dobrze. Gdyby życzyła mu źle, zwyczajnie oznajmiłaby to fałszywym głosem, że trzeba liczyć się z porażką. Chciał jej wierzyć i miał nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie. Jeśli w ogóle istniała taka opcja... Słysząc jej odpowiedź, pokiwał głową. - Tak, tak Oczywiście. Będę panią na bieżąco informował w tej sprawie, gdy tylko znajdę się w Londynie. Proszę się o to nie martwić.
Gdy wstała, Morgoth podszedł do niej i stanął niecały metr przed czarownicą. Słuchał uważnie.
- W takim razie powinna pani rozejrzeć się po domu, jednak nie będzie to dziś możliwe. Zbyt dużo służby się tu kręci, ale sądzę, że idealnym momentem byłaby następna sobota. Wiem, że to zdecydowanie za długi czas, szczególnie że dla mojej matki liczy się każdy dzień, ale jak lady wcześniej powiedziała... Trzeba podejrzewać, że wszyscy dookoła mogą być potencjalnymi przestępcami. Chociaż mogę od razu zadeklarować kilka nazwisk z tego domu, które prędzej same obłożyłyby się klątwą niż ją rzuciło na moją matkę. To naprawdę szanowana i kochana osoba. Może to się pani wydać dziwne, ale przedstawicieli rodu Yaxley też można darzyć pozytywnymi uczuciami - odparł, zamyślając się i pogrążając przez chwilę w zadumie. W końcu jednak ocknął się i spojrzał na czarownicę. - W takim razie nie będę pani dłużej przetrzymywał, tylko skierujmy się do sypialni moich rodziców - powiedział, po czym wskazał jej drogę na górne piętra.
- Zapewne ma pani rację, ale czy dopuszczenie do takiej sytuacji nie jest oznaką tego, że ktos popełnił błąd? - spytał retorycznie, po czym umilkł. Wiedział, że chciała dobrze. Gdyby życzyła mu źle, zwyczajnie oznajmiłaby to fałszywym głosem, że trzeba liczyć się z porażką. Chciał jej wierzyć i miał nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie. Jeśli w ogóle istniała taka opcja... Słysząc jej odpowiedź, pokiwał głową. - Tak, tak Oczywiście. Będę panią na bieżąco informował w tej sprawie, gdy tylko znajdę się w Londynie. Proszę się o to nie martwić.
Gdy wstała, Morgoth podszedł do niej i stanął niecały metr przed czarownicą. Słuchał uważnie.
- W takim razie powinna pani rozejrzeć się po domu, jednak nie będzie to dziś możliwe. Zbyt dużo służby się tu kręci, ale sądzę, że idealnym momentem byłaby następna sobota. Wiem, że to zdecydowanie za długi czas, szczególnie że dla mojej matki liczy się każdy dzień, ale jak lady wcześniej powiedziała... Trzeba podejrzewać, że wszyscy dookoła mogą być potencjalnymi przestępcami. Chociaż mogę od razu zadeklarować kilka nazwisk z tego domu, które prędzej same obłożyłyby się klątwą niż ją rzuciło na moją matkę. To naprawdę szanowana i kochana osoba. Może to się pani wydać dziwne, ale przedstawicieli rodu Yaxley też można darzyć pozytywnymi uczuciami - odparł, zamyślając się i pogrążając przez chwilę w zadumie. W końcu jednak ocknął się i spojrzał na czarownicę. - W takim razie nie będę pani dłużej przetrzymywał, tylko skierujmy się do sypialni moich rodziców - powiedział, po czym wskazał jej drogę na górne piętra.
z/t x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zawsze podziwiała kunszt zdobień w pałacu Yaxleyów. To nieliczne miejsce jej znajome, które potrafi jednocześnie przytłaczać i fascynować. Ostatnio była tutaj prawie dwa miesiące temu. Praca, wychowywanie dziecka i niestety pogarszający się stan zdrowia ograniczył ją jedynie do wizyt w prosektorium. Teraz gdy czuje się już dużo lepiej ponownie może wrócić do życia społecznego. Szczególnie teraz w obliczu tragedii, która spotkała Rosalie, bądź i nie zależy od punktu widzenia, musi okazać swoje wsparcie. To samo zrobił dla niej cały ród Yaxley gdy jej mąż zmarł. Oczywistym jest, że wiele osób spoglądało na nią nieprzychylnie i według nich dużo lepiej byłoby aby zrezygnowała z nazwiska i oddała im swojego syna pod ich opiekę. Musiała ich jednak rozczarować gdyż nie zrobi tego nigdy. Reszta rodziny zaś była niezwykle wyrozumiała i pomocna, szczególnie teściowie i właśnie Rosalie. Pałac na środku bagien nie wygląda raczej zbyt przychylnie dla gości, jej to jednak nie przeszkadzało. Kochała to miejsce i aurę jaką moczary tworzyły wokół siebie. Odwrotnie od męża jest typowym samotnikiem, dlatego też Fenland stało się jej azylem, małym wybawieniem od przytłaczającej ją rzeczywistości. W tej ziemi zachowała się historia wielu pokoleń, którą Yaxleyowie pielęgnują. Korzenie i zachowanie dobrych rodzinnych relacji powinno być priorytetem dla każdego szlacheckiego rodu. Cieszy ją myśl, że w domu, w którym była wychowywana wyniosła właśnie te wartości i wżeniona została w rodzinę z podobnymi. Z lordem Leonem Yaxley miała chłodne relacje. Rozmawiali ze sobą z pozoru normalnie jednakże wyczuwalny był dystans między nimi. Nie dziwiła się, dla części swoich nowych krewnych była czymś w rodzaju intruza. Rozumiała to i przyzwyczaiła się już do tego. Bycie wdową nigdy nie było dla niej łatwe, a ona sama nie była na to przygotowana.
Rozglądnęła się uważnie po pomieszczeniu poszukując jakiejkolwiek żywej duszy. Chyba pojawianie się tu bez zapowiedzi było złym pomysłem lecz skończyła dziś pracę wcześniej i pozwoliła sobie wstąpić do pałacu przy okazji. W Foyer było słychać jedynie stukot jej obcasów, robiło się już późno, więc i salę przytłoczył lekki półmrok, a ona sama uśmiechnęła się lekko na myśl o niedługim powrocie do domu i odpoczynku.
Rozglądnęła się uważnie po pomieszczeniu poszukując jakiejkolwiek żywej duszy. Chyba pojawianie się tu bez zapowiedzi było złym pomysłem lecz skończyła dziś pracę wcześniej i pozwoliła sobie wstąpić do pałacu przy okazji. W Foyer było słychać jedynie stukot jej obcasów, robiło się już późno, więc i salę przytłoczył lekki półmrok, a ona sama uśmiechnęła się lekko na myśl o niedługim powrocie do domu i odpoczynku.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13 lutego
Morgoth musiał przyznać, że Yaxley’owie od dawien dawna nie mieli tak intensywnego okresu, nie wliczając początków historii rodu. Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie zostanie zamordowany nestor, wybrany nowy, pan młody umrze na swoim weselu, a jedna z ich kobiet zostanie obłożona klątwą. Wróżbici mieliby tu duże pole do popisu, gdyby faktycznie umieli przepowiadać przyszłość. Młody Yaxley nigdy nie wierzył w takie rzeczy. Podobnie zresztą jak jego ojciec, matka, siostra… Nie wiedział jak to wyglądało z pozostałą rodziną, ale zamieszkujący pałac Yaxley’owie nie należeli do ludzi zawierzających swój los wieszczom. Kochali prywatność i gdyby mogli, odcięliby się od reszty świata. Teraz to się zmieniło i musiał do tego niestety przywyknąć. Nie było w jego otoczeniu wielu interesujących rozmówców, a fałszywe uśmiechy zwyczajnie zaczynały mu ciążyć. Mimo że nigdy nie mówił wprost o swoich do kogoś uprzedzeniach, nie był nieszczery. Nigdy nie okazywał sympatii, gdy człowiek nie był tego godny. Tak naprawdę przez ostatni czas miał w swoim otoczeniu postać, która zapewniała mu wszystko, czego potrzebował od towarzysza. Po dniu pracy w rezerwacie wrócił do pałacu i okazało się, że czekało go tam zaskoczenie. W postaci niezapowiedzianych gości – członków niektórych rodów. Mieli oczywiście do porozmawiania z nowym nestorem rodziny Yaxley i wszystkie były sprawami niecierpiącymi zwłoki. Widząc natłok i chaos spowodowany niewychowanie, w Morgothcie zawrzało. Chciał ich wszystkich powyrzucać ze swojego domu, uciszyć. Nie mieli szacunku dla jego chorej matki? Dla prywatności? Najchętniej wyrzuciłby ich wszystkich precz. Ojciec jednak został nowym nestorem i wiedział, że ich prywatność miała się zmienić. Gdy ostatni z mężczyzn wszedł do gabinetu ojca, Morgoth właśnie chciał się wybrać na krótką przechadzkę. Może wysłałby też list do Lucindy? Nie kontaktowali się ze sobą blisko miesiąc, gdy drogę zagrodził mu pan Kingsley - lokaj. Oznajmił, że Rowan Yaxley stroi w foyer.
- Pojawiła się bez zapowiedzi? - spytał Morgoth, a służący przytaknął. - Wiadomo w jakiej sprawie przyjechała?
- Chodzi o twego ojca, sir - odparł tamten, a blondyn poprawił rękawy koszuli. Najwidoczniej skorzystała z teleportacji na terenie posiadłości, która przysługiwała członkom rodziny. Gdyby pojawiła się bez zapowiedzi powozem, trolle nie wpuściłyby ją poza granice. Morgoth skierował się na schody, z których szczytu dostrzegł czerwone włosy wdowy po kuzynie. - Rowan – powiedział, nie ruszając się z miejsca zamiast powitania, a gdy złapali kontakt wzrokowy przeszedł w prawo, gdzie powoli zaczął schodzić na parter. – Ojciec ma spotkanie – powiedział, zanim jeszcze stanął na równi z kobietą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morgoth musiał przyznać, że Yaxley’owie od dawien dawna nie mieli tak intensywnego okresu, nie wliczając początków historii rodu. Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie zostanie zamordowany nestor, wybrany nowy, pan młody umrze na swoim weselu, a jedna z ich kobiet zostanie obłożona klątwą. Wróżbici mieliby tu duże pole do popisu, gdyby faktycznie umieli przepowiadać przyszłość. Młody Yaxley nigdy nie wierzył w takie rzeczy. Podobnie zresztą jak jego ojciec, matka, siostra… Nie wiedział jak to wyglądało z pozostałą rodziną, ale zamieszkujący pałac Yaxley’owie nie należeli do ludzi zawierzających swój los wieszczom. Kochali prywatność i gdyby mogli, odcięliby się od reszty świata. Teraz to się zmieniło i musiał do tego niestety przywyknąć. Nie było w jego otoczeniu wielu interesujących rozmówców, a fałszywe uśmiechy zwyczajnie zaczynały mu ciążyć. Mimo że nigdy nie mówił wprost o swoich do kogoś uprzedzeniach, nie był nieszczery. Nigdy nie okazywał sympatii, gdy człowiek nie był tego godny. Tak naprawdę przez ostatni czas miał w swoim otoczeniu postać, która zapewniała mu wszystko, czego potrzebował od towarzysza. Po dniu pracy w rezerwacie wrócił do pałacu i okazało się, że czekało go tam zaskoczenie. W postaci niezapowiedzianych gości – członków niektórych rodów. Mieli oczywiście do porozmawiania z nowym nestorem rodziny Yaxley i wszystkie były sprawami niecierpiącymi zwłoki. Widząc natłok i chaos spowodowany niewychowanie, w Morgothcie zawrzało. Chciał ich wszystkich powyrzucać ze swojego domu, uciszyć. Nie mieli szacunku dla jego chorej matki? Dla prywatności? Najchętniej wyrzuciłby ich wszystkich precz. Ojciec jednak został nowym nestorem i wiedział, że ich prywatność miała się zmienić. Gdy ostatni z mężczyzn wszedł do gabinetu ojca, Morgoth właśnie chciał się wybrać na krótką przechadzkę. Może wysłałby też list do Lucindy? Nie kontaktowali się ze sobą blisko miesiąc, gdy drogę zagrodził mu pan Kingsley - lokaj. Oznajmił, że Rowan Yaxley stroi w foyer.
- Pojawiła się bez zapowiedzi? - spytał Morgoth, a służący przytaknął. - Wiadomo w jakiej sprawie przyjechała?
- Chodzi o twego ojca, sir - odparł tamten, a blondyn poprawił rękawy koszuli. Najwidoczniej skorzystała z teleportacji na terenie posiadłości, która przysługiwała członkom rodziny. Gdyby pojawiła się bez zapowiedzi powozem, trolle nie wpuściłyby ją poza granice. Morgoth skierował się na schody, z których szczytu dostrzegł czerwone włosy wdowy po kuzynie. - Rowan – powiedział, nie ruszając się z miejsca zamiast powitania, a gdy złapali kontakt wzrokowy przeszedł w prawo, gdzie powoli zaczął schodzić na parter. – Ojciec ma spotkanie – powiedział, zanim jeszcze stanął na równi z kobietą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 26.08.16 21:44, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po jakimś czasie przed nią pojawił się jeden z lokai lorda Yaxleya. Powitał ją składając jej taktowny lekki ukłon i uprzejmie zapytał się o powód wizyty. Poprosiła o spotkanie z nowym nestorem, a ten poprosił ją o poczekanie w salonie. Została jednak tam gdzie stała chcąc, dziś i tak zbyt długo nasiedziała się sporządzając zaległe raporty, które nagromadziła w czasie gdy stan jej zdrowia nie pozwalał jej na pójście do pracy. Po dłuższej chwili usłyszała kroki dobiegające u szczytu schodów, inne niż lokaja. Te były dużo bardziej pewne, stukot męskiego obcasa uderzającego o marmurową podłogę świadczył o droższym obuwiu. Nie odwróciła jednak wzroku w tamtym kierunku do momentu gdy nie usłyszała swojego imienia. Nie podlega wątpliwością iż lord Yaxley powitałby ją w inny sposób. Choć nie mieli dobrych relacji, mężczyzna ten znał arystokratyczną etykietę jak mało kto. Zawsze doceniała dobre maniery jednakże dużo bardziej szczerość, a to jest niewątpliwie ważniejsze w rodzinie. Patrząc z ciekawością na mężczyznę uśmiechnęła się lekko. Morgoth... musiała przyznać, iż bardzo się zmienił od ich pierwszego spotkania. Tak jakby spoważniał... zmężniał. jest to niewątpliwa zaleta dorastania. Nie mogła powiedzieć, że był podobny do ojca. Większą część wyglądu odziedziczył po matce, choć nigdy nie śmiałaby powiedzieć, zresztą byłoby to kłamstwem, że młody lord Yaxley ma kobiece cechy wyglądu. Szczerze bardziej przypominał swojego kuzyna, jej męża. Podobna prezencja i postawa, lecz całkowicie inne charaktery. Gdy uzmysłowiła sobie, że zbyt długo przygląda się oczekującemu na odpowiedź mężczyźnie, który już stał przy niej spojrzała mu w oczy.
-Wybacz moje wtargnięcie, szczególnie o tej porze, lecz mam ważną sprawę do twego ojca. - również nie witając się z nim przeszła od razu do rzeczy. - Zapewne często to ostatnio słyszysz... jednakże to nie jest jedyny powód mojej wizyty. Chciałam również zobaczyć się z tobą.
Pozostawiając na moment te słowa zawieszone między nimi pochyliła głowę w dół ściągając rękawiczki. Jej dłonie były stworzone do gry na pianinie. Niegdyś jako dziecko nie było dnia, w którym nie grała na tym instrumencie. Teraz brakuje jej na to niestety czasu. Uzmysłowienie sobie jak jej dziecięca naiwność ulotniła się między jej palcami nie było miłym uczuciem. Jednakże to nastąpiło już lata temu, widząc przed sobą tego młodego mężczyznę zauważyła, że on również już jakiś czas temu sobie ten niezmiernie smutny fakt uświadomił. Trzymając rękawiczki w swej lewej dłoni ponownie zwróciła wzrok w kierunku Morgotha bacznie obserwującego każdy jej ruch.
-Wybacz moje wtargnięcie, szczególnie o tej porze, lecz mam ważną sprawę do twego ojca. - również nie witając się z nim przeszła od razu do rzeczy. - Zapewne często to ostatnio słyszysz... jednakże to nie jest jedyny powód mojej wizyty. Chciałam również zobaczyć się z tobą.
Pozostawiając na moment te słowa zawieszone między nimi pochyliła głowę w dół ściągając rękawiczki. Jej dłonie były stworzone do gry na pianinie. Niegdyś jako dziecko nie było dnia, w którym nie grała na tym instrumencie. Teraz brakuje jej na to niestety czasu. Uzmysłowienie sobie jak jej dziecięca naiwność ulotniła się między jej palcami nie było miłym uczuciem. Jednakże to nastąpiło już lata temu, widząc przed sobą tego młodego mężczyznę zauważyła, że on również już jakiś czas temu sobie ten niezmiernie smutny fakt uświadomił. Trzymając rękawiczki w swej lewej dłoni ponownie zwróciła wzrok w kierunku Morgotha bacznie obserwującego każdy jej ruch.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ojciec był specyficznym człowiekiem. A przynajmniej dla innych ludzi. Dla Morgotha był wzorem i ideałem wszystkich męskich cech. Od dbania o rodzinę, po uszanowanie tradycji, aż do wartości, w które wierzył jako członek Rycerzy Walpurgii. Nie szedł na kompromisy, uważając, że nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy chciał coś osiągnąć, po prostu po to sięgał. Tego samego uczył swojego syna już od najmłodszych lat. Ale nie chodziło jedynie o wykorzystanie wpływów płynących z urodzenia. Trzeba było wzbudzać szacunek i pewną dozę trwożącego respektu. Tym właśnie był Leon Yaxley. Poruszając się w lekko zgarbionej pozycji, nie wystawał zbytnio ponad innych czarodziejów, ale dalej wyglądał jakby ci go omijali. Morgoth wierzył w to, że jego ojciec był niezniszczalny. Nie dało się go zabić. Świadczyły o tym częste pojedynki za czasów młodości, każdy kolejny zwycięski jak i misje. Czy można było posiadać lepszego ojca? Mimo że nie okazywał mu uczuć w sposób w jaki robiła matka, nie miał mu tego za złe. Wzrok mówiący więcej niż tysiąc uścisków od Beatrice mu wystarczał. I fakt że ojciec nigdy nie ukrywał przed nim swoich interesów i często traktował swojego dziedzica jako prawą rękę było ogromnym wyróżnieniem. Mężczyzna właśnie taki powinien być. Yaxley był dumny, że był synem Leona.
Wiedział, że ojciec nigdy nie przepadał za kobietami, które wchodziły do rodziny i tak samo traktował Rowan, która została żoną jego bratanka. Nie chodziło wcale o nią samą, a lojalność wobec własnych korzeni. Dokładnie ten sam charakter i spojrzenie na świat posiadał Morgoth. Urodę może i odziedziczył po Flintach, jednak wielu mówiło, że to typowy przedstawiciel swojego rodu. W przeciwieństwie do otwartego syna stryja. Co do żony swojego zmarłego kuzyna opiekun smoków nigdy nie miał z nią bliższych relacji. Różnica wieku między nim a jej mężem nie była znaczna, ale uniemożliwiła im wspólną naukę w Hogwarcie, co sprawiło, że na zawsze pozostał pewien dystans. Poprawił podciągnięte rękawy, układając mankiety w gładki sposób, słuchając jej słów. Gdy skończyła, przeniósł na nią uważne spojrzenie zielonych oczu. Słyszał dokładnie te same słowa jeszcze trzy dni temu z ust Darcy. Chciałam cię zobaczyć. Ile jeszcze kobiet chciało się z nim widzieć? Odrzucił od siebie myśli o pannie Rosier i dziwnym spacerze po wrzosowiskach.
- Nie stójmy tak więc – odparł, skinąwszy jej lekko głową i pozwalając służącemu zabrać rzeczy gościa. – Przejdźmy do salonu. Spotkanie trwa już jakieś czterdzieści minut, więc niedługo powinno dobiec końca - wytłumaczył, wskazując jej dłonią kierunek. Widział ją może dwa lub trzy razy z racji różnicy wieku, ale wiedział, że stryj był zadowolony z tego małżeństwa. Kolejny ślad, który zostawił po sobie były nestor. Ile z takich śladów miał zostawić jego ojciec?
|zt x2
Wiedział, że ojciec nigdy nie przepadał za kobietami, które wchodziły do rodziny i tak samo traktował Rowan, która została żoną jego bratanka. Nie chodziło wcale o nią samą, a lojalność wobec własnych korzeni. Dokładnie ten sam charakter i spojrzenie na świat posiadał Morgoth. Urodę może i odziedziczył po Flintach, jednak wielu mówiło, że to typowy przedstawiciel swojego rodu. W przeciwieństwie do otwartego syna stryja. Co do żony swojego zmarłego kuzyna opiekun smoków nigdy nie miał z nią bliższych relacji. Różnica wieku między nim a jej mężem nie była znaczna, ale uniemożliwiła im wspólną naukę w Hogwarcie, co sprawiło, że na zawsze pozostał pewien dystans. Poprawił podciągnięte rękawy, układając mankiety w gładki sposób, słuchając jej słów. Gdy skończyła, przeniósł na nią uważne spojrzenie zielonych oczu. Słyszał dokładnie te same słowa jeszcze trzy dni temu z ust Darcy. Chciałam cię zobaczyć. Ile jeszcze kobiet chciało się z nim widzieć? Odrzucił od siebie myśli o pannie Rosier i dziwnym spacerze po wrzosowiskach.
- Nie stójmy tak więc – odparł, skinąwszy jej lekko głową i pozwalając służącemu zabrać rzeczy gościa. – Przejdźmy do salonu. Spotkanie trwa już jakieś czterdzieści minut, więc niedługo powinno dobiec końca - wytłumaczył, wskazując jej dłonią kierunek. Widział ją może dwa lub trzy razy z racji różnicy wieku, ale wiedział, że stryj był zadowolony z tego małżeństwa. Kolejny ślad, który zostawił po sobie były nestor. Ile z takich śladów miał zostawić jego ojciec?
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
ŁUP! Tup, tup, klep...
Było już późniejsze popołudnie, kiedy na wyższych kondygnacjach pałacu rozległ się głuche uderzenie niosące się lekkim echem po korytarzach. Towarzyszyło jemu kilka mniejszych tąpnięć. Cały łoskot dobiegał jakby z nad zadaszenia w części budowli w której zwykł przebywać jeden z kochanych kuzynków Adriena - Morgoth. Jeśli ten znajdował się przy oknie i zechciało mu się przez nie wyjrzeć to pierwsze co dostrzegł to lecące gu ziemi szczątki jednej z dachówek w akompaniamencie charakterystyczne wypowiedzianego "ups", które mogło już wiele zdradzać na temat tego, co działo się nad głowami Yaxley'ów. Potwierdzeniem przypuszczenia mogącego już teraz rodzić się w głowie kochanego kuzynka mogło być kolejne zjawisko - gniady aentaon, który stał w ogrodzie i częstował się młodymi gałązkami krzewów. Niepokorne zwierze nic sobie nie czyniło i wyraźnie nie czuło trwogi z powodu zbliżającego się ku niemu ogrodnika w którego oczach i gestach uzewnętrzniała się panika.
- No już, już...słońce moje...
Tup, tup
Dźwięki moszczenia się czegoś sporego nie ustępowały. Coś w pewnym momencie zeskoczyło z czegoś - był to oczywiście zsiadający z wierzchowca Carrow. Gdy Adrien złapał równowagę poprawił swoje odzienie i sięgnął po różdżkę. Porta Creare - zapowiedział, a nad głową Morgotha, na suficie pojawiły się...drzwi. Rozległo się pukanie. Bardzo kulturalna tradycja, prawda?
Było już późniejsze popołudnie, kiedy na wyższych kondygnacjach pałacu rozległ się głuche uderzenie niosące się lekkim echem po korytarzach. Towarzyszyło jemu kilka mniejszych tąpnięć. Cały łoskot dobiegał jakby z nad zadaszenia w części budowli w której zwykł przebywać jeden z kochanych kuzynków Adriena - Morgoth. Jeśli ten znajdował się przy oknie i zechciało mu się przez nie wyjrzeć to pierwsze co dostrzegł to lecące gu ziemi szczątki jednej z dachówek w akompaniamencie charakterystyczne wypowiedzianego "ups", które mogło już wiele zdradzać na temat tego, co działo się nad głowami Yaxley'ów. Potwierdzeniem przypuszczenia mogącego już teraz rodzić się w głowie kochanego kuzynka mogło być kolejne zjawisko - gniady aentaon, który stał w ogrodzie i częstował się młodymi gałązkami krzewów. Niepokorne zwierze nic sobie nie czyniło i wyraźnie nie czuło trwogi z powodu zbliżającego się ku niemu ogrodnika w którego oczach i gestach uzewnętrzniała się panika.
- No już, już...słońce moje...
Tup, tup
Dźwięki moszczenia się czegoś sporego nie ustępowały. Coś w pewnym momencie zeskoczyło z czegoś - był to oczywiście zsiadający z wierzchowca Carrow. Gdy Adrien złapał równowagę poprawił swoje odzienie i sięgnął po różdżkę. Porta Creare - zapowiedział, a nad głową Morgotha, na suficie pojawiły się...drzwi. Rozległo się pukanie. Bardzo kulturalna tradycja, prawda?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Referendum zbliżało się krok za krokiem, wcześniejsza wyprawa na rozlewiska z Tristanem dalej odbijała się w młodym Yaxley'u poprzez zmęczenie. Pomimo że misja okazała się pomyślna, powrót do domu wcale nie był taki prosty jakby się zdawało. Morgoth nie mógł dostatecznie skupić się na teleportacji przez co wylądował dwa razy w zupełnie innym miejscu docelowym niż zamierzał. W końcu jednak przywitał podziemia ze szczerym odetchnięciem ulgi. Miał nadzieję, że będzie mu dane przeżyć ten dzień w spokoju. Nie spodziewał się żadnych gości. A jak wiadomo Yaxley'owie za tymi niezapowiedzianymi przepadali jeszcze mniej niż za zapowiedzianymi. Trzeba było się z tym liczyć, jeśli nie było się bliskim pokrewieństwem odpowiedzialnych za Fenland szlachciców.
Pochłonięty kolejną książką związaną z historią magii, początkowo nie usłyszał spadających z dachu dachówek. Wziął to za jakieś biegające tam łasice lub większe ptaki, bo i takie się zdarzały na tym oddalonym od cywilizacji miejscu pośród jezior i mokradeł. Nie podchodził również do okna, więc nie mógł zobaczyć trochę zbitego z tropu pracownika wymachującego rękoma i chcącego przegonić konia z podwórza. Zapewne domyśliłby się wtedy co się dzieje. Ale zamiast tego usłyszał ponowne tąpnięcie i to tak głośne, że Morgoth zaczął się zastanawiać, co się tam działo. Zamknął lekturę i wszedł na schodach prowadzących do wyższych partii biblioteki, w której przebywał. Różdżka szybko znalazła się w jego dłoni, a Yaxley obserwował jak z każdym odgłosem jego sufit zamienia się w... Drzwi a zaraz po tym słyszał pukanie. Uniósł jedną brew w górę i czekał, aż się nie otworzyły. Widząc znajomą twarz zupełnie stracił poczucie chwili jak i sytuacji.
- Adrien? Co ty wyprawiasz? - rzucił zaskoczony Morgoth na pół rozdrażniony, a na pół zdziwiniony widząc swojego starszego kuzyna, którego bardziej traktował jak wuja. Jego uśmiechnięta twarz jak i sposób w jaki pojawił się u niego w domu były... Niespotykane.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Foyer
Szybka odpowiedź