Foyer
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Foyer
Foyer, w którym znajdują się goście Pałacu Yaxleyów zaraz po wejściu przez główne drzwi. Otwarte przejście pod masywnymi marmurowymi schodami prowadzi dalej do salonu. Oświetlany głównie naturalnym światłem wpadającym przez szklane sklepienie może początkowo sprawiać wrażenie zaniedbanego, jednak gdy oczy przyzwyczają się do nikłego blasku dostrzeże się piękno topornych zdobień, a obrazy na ścianach przyciągnął spojrzenie swoimi realistycznymi kreskami. Obszerny hall daje spojrzenie jak wielki jest pałac.
Na pomieszczenie nałożone jest: tenebris[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 08.01.19 11:34, w całości zmieniany 5 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zapukał, a gdy nie usłyszał odzewu złapała go myśl, że może w złym miejscu się rozbił. W sensie - nie złym, tylko w innym niż się spodziewał. Prawdą bowiem było, że dawno nie odwiedzał Yaxleyów, pamieć o rozmieszczeniu pokoi nieco mu się więc zatarła i teraz efektem tego była rodząca się w nim niepewność, lecz...raz kozie śmierć, prawda? Cmoknął więc powietrze i uchylił nieco drzwi zerkając niepewnie przez utworzoną przez siebie szparę. Obawiał się zaskoczyć, jakąś Lady w swym prywatnym pokoju. Podobna przygoda byłaby mu mocno nie na rękę, lecz na szczęście nie musiał się tym jednak przejmować. Do jego uszu bowiem dotarł głos kuzyna. Adrien momentalnie szerzej rozchylił drewniane skrzydło sufitu (jakkolwiek to brzmiało była to prawda!) i posłał Morgo szeroki uśmiech.
- A owszem, ja - przytaknął niczym czarny charakter, który został zdemaskowany przez superbohatera, który miał go zdemaskować. Wszystko szło zgodnie z planem. Prawie. - Co ja tu robię...? Ale czy to nie oczywiste, mój drogi....? - zaczął, a potem rozejrzał się konspiracyjnie po przestrzeni i nachylił mocniej -...uprowadzam cie - wyartykułował, jakby to była tajemnica przeznaczona tylko dla ich dwójki - Musisz tylko mi pomóc, odziać się w coś...codziennie wyjściowego i wyjść przed pałac i dosiąść aentonana. Wziąłem twojego ulubionego. - mrugnął mu porozumiewawczo i szczerząc się od ucha do ucha wpatrywał się w niego jak w obrazek.
- A owszem, ja - przytaknął niczym czarny charakter, który został zdemaskowany przez superbohatera, który miał go zdemaskować. Wszystko szło zgodnie z planem. Prawie. - Co ja tu robię...? Ale czy to nie oczywiste, mój drogi....? - zaczął, a potem rozejrzał się konspiracyjnie po przestrzeni i nachylił mocniej -...uprowadzam cie - wyartykułował, jakby to była tajemnica przeznaczona tylko dla ich dwójki - Musisz tylko mi pomóc, odziać się w coś...codziennie wyjściowego i wyjść przed pałac i dosiąść aentonana. Wziąłem twojego ulubionego. - mrugnął mu porozumiewawczo i szczerząc się od ucha do ucha wpatrywał się w niego jak w obrazek.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Musiał swojemu starszemu kuzynowi jedno - Adrien był nadzwyczajną osobowością. Potrafił go zaskakiwać pod każdym względem i to nie tylko gdy Morgoth był małym chłopcem. Najwidoczniej dalej posiadał tę zdolność, która wcale nie znikała wraz z wiekiem. Młody Yaxley mógł to jedynie doceniać i dziwić się równocześnie, ale zawsze te pomysły Carrowa kończyły się raczej dobrze. Pomijając oczywiście początkową złość jego rodziców. Teraz nie miał ośmiu lat i nikt nie chodził za nim krok w krok, sprawdzając czy mały lord rozwija się według odpowiednich wymogów. Mógł sam decydować o tym co, gdzie i jak będzie spędzał czas. Resztę dnia chciał poświęcić lekturze i szkoleniu się w dziedzinie animagii. W końcu był tak blisko osiągnięcia upragnionych efektów, wystarczyło jeszcze kilka miesięcy... Tak. Cel był bliżej niż dalej, a to oznaczało jedno - był o wiele bardziej zmotywowany do nauki. Adrien miał co do niego inne plany i zapewne nawet gdyby Morgo robił coś, co zaważyłoby o losach wszystkich szlachciców na świecie, nie przejąłby się tym.
Patrząc na brodatego blondyna, który uśmiechał się szeroko, nie mógł pozwolić sobie, żeby kąciki ust lekko podjechały w górę. Obaj z Majesty potrafili dostrzec w nim to inne, cieplejsze oblicze i z łatwością udawało im się zburzyć mur poważnego Yaxley'a. Morgoth nie wiedział czy było to związane z ich nazwiskiem, czy chodziło w tym o coś więcej. Fakt faktem nie mógł się z nimi nudzić. Słuchał kolejnych słów mężczyzny, nie wiedząc jak zareagować. Jak widać Adrien miał wszystko zaplanowane i nie brał nawet pod uwagę odmowy. Trzeba było się z tym liczyć.
- Zaczekaj na mnie przed domem - odparł jedynie brunet, schodząc już po schodach biblioteki i kierując się do wyjścia. I chociaż jak bardzo cudacznie to nie brzmiało, usłyszał jak drzwi sufitu się zamykają, a skrzydlaty koń razem ze swoim jeźdźcem osiedli na ziemi, gdzie od zawsze powinno być ich miejsce. Zarzucając filcowy płaszcz na plecy i zakładając skórzane rękawiczki, syn nestora wyszedł przed posiadłość, by skierować się do czekającego na niego aetonana. Rozpoznał swojego ulubieńca, którego Adrien oczywiście pamiętał. - Rozumiem, że nie powiesz mi gdzie jedziemy? - spytał, nie oczekując nawet odpowiedzi. Carrowowie mieli to do siebie, że lubili zaskakiwać. Powinien już do tego przywyknąć.
|zt x2
Patrząc na brodatego blondyna, który uśmiechał się szeroko, nie mógł pozwolić sobie, żeby kąciki ust lekko podjechały w górę. Obaj z Majesty potrafili dostrzec w nim to inne, cieplejsze oblicze i z łatwością udawało im się zburzyć mur poważnego Yaxley'a. Morgoth nie wiedział czy było to związane z ich nazwiskiem, czy chodziło w tym o coś więcej. Fakt faktem nie mógł się z nimi nudzić. Słuchał kolejnych słów mężczyzny, nie wiedząc jak zareagować. Jak widać Adrien miał wszystko zaplanowane i nie brał nawet pod uwagę odmowy. Trzeba było się z tym liczyć.
- Zaczekaj na mnie przed domem - odparł jedynie brunet, schodząc już po schodach biblioteki i kierując się do wyjścia. I chociaż jak bardzo cudacznie to nie brzmiało, usłyszał jak drzwi sufitu się zamykają, a skrzydlaty koń razem ze swoim jeźdźcem osiedli na ziemi, gdzie od zawsze powinno być ich miejsce. Zarzucając filcowy płaszcz na plecy i zakładając skórzane rękawiczki, syn nestora wyszedł przed posiadłość, by skierować się do czekającego na niego aetonana. Rozpoznał swojego ulubieńca, którego Adrien oczywiście pamiętał. - Rozumiem, że nie powiesz mi gdzie jedziemy? - spytał, nie oczekując nawet odpowiedzi. Carrowowie mieli to do siebie, że lubili zaskakiwać. Powinien już do tego przywyknąć.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chłodna, pokryta paroma kropelkami wody szklanka z alkoholem w środku przez chwilę zajmowała miejsce w dłoni Morgotha, ale równie szybko została opróżniona, a później odstawiona na biurko. Delikatny, niemal niesłyszalny odgłos stykania się szkła z ciepłym drewnem wcale nie uspokoiło właściciela komnat, który tą samą dłonią, którą trzymał naczynie, przejechał przez włosy. Jego idealnie dopasowana marynarka wisiała spokojnie na wieszaku i czekała, aż mężczyzna nie złapie jej i nie zejdzie na dół do foyer. Jednak nic takiego się nie działo, a Yaxley wciąż znajdował się w pokoju, zupełnie jakby bał się tego, co miało go spotkać na dole. I wcale nie chodziło o temat do rozmowy, który miał poruszyć, bo ufał swojej kuzynce. Tylko szaleniec nie miałby wątpliwości z wieczorem, który miał nastąpić zaraz po tym aktualnym. Obawiał się tego, że półwila wyczuje w nim pewne wahanie - odkąd znów zaczęli być bliżej siebie, chociaż równocześnie Morgoth bardziej się zdystansował, wiedziała o niektórych rzeczach, których nie potrafił przed nią ukryć. Czy to w spojrzeniu, czy w wyczuwalnej atmosferze, która go otaczała. Chociaż daleko jej było do pełnego sforsowania jego toku myślenia. Miał dosyć mieszających mu w głowie ludzi. Kolejna szklanka miała dodać mu nieco odwagi przed kolacją, która go czekała. Pytanie, które powędrowało parę dni wcześniej do Cynerica odnośnie przyzwolenia na spędzenie z Rosalie jednego wieczoru było przyjęte z pewną rezerwą, jednak kuzyn zdawał sobie sprawę z tego, że być może mógł to być ostatni wieczór Morgotha nie tylko na wolności, ale również wśród żywych. Nie musieli tego mówić na głos, rozumieli się bez słów i jak zawsze doszli do porozumienia. Szczęśliwy małżonek zgodził się, by przez jeden wieczór od ślubu oddalić się od swojej żony. Młodszy Yaxley wiedział o jakie poświęcenie go prosił, lecz opiekun trolli nie ryzykował więcej niż jego kuzyn. Leia wciąż tkwiła w łóżku odkąd dziwne napady słabości zaczęły ją męczyć po jakimś czasie od anomalii, dlatego nic dziwnego, że wybór padł na niemal bliźniaczkę Śmierciożercy. Różnili się tak wieloma aspektami od charakterów przez zainteresowania na wyglądzie kończąc, a jednak nigdy nie mogli się wyprzeć tych paru dni, które ich dzieliły od urodzenia. Być może ta odgrzebana więź była dla niego tak znacząca i niemalże symbolizująca to, że Yaxleyowie musieli być jednym bez względu na okoliczności. Chciał, żeby miała w pamięci to spotkanie nie tylko z powodu tego o co chciał ją poprosić czy powiadomić, ale dlatego że nigdy nie mieli podobnego czasu - tylko dla siebie. Pamiętał tylko jeden, chociaż nie było to nic planowanego. Kilka chwil na londyńskim moście i wymiana zdań. To wszystko i aż wszystko, co kojarzyło mu się z Rosalie jako nią samą. Wtedy, tam na tym moście byli niemalże do siebie podobni, chociaż wciąż gromadziła się między nimi bariera napięcia i konfliktu. Mógł być aż tak ślepy, że dopiero śmierć niedoszłego małżonka postawiła ich znów naprzeciw siebie, dając szansę na nowe poznanie się? Na zgodę. Morgoth podszedł do otwartego okna, by je zamknąć, a jego wzrok trafił na stojących przed posiadłością dalekich krewnych - ostatki, które przenocowały w rodowej rezydencji Yaxleyów po sabacie lady Nott. Pozbycie się ich było jak złapanie świeżego powietrza w płuca. Być może właśnie dlatego odwrócił się, dopił resztki alkoholu i, nie zatrzymując się, wziął z wieszaka marynarkę, którą zarzucił sobie na plecy. Schodząc na dół, poprawiał ubranie i spinki od mankietów, którymi nie mogły nie być rodowe lilie. Niedługo miała pojawić się i sama Rosalie, jednak czekanie na nią sprawiło, że opiekun smoków poczuł szybsze bicie serca; pewne podenerwowanie odpowiedzialnością, którą miał przełożyć na tej kolacji. Stanął jeszcze przed drzwiami, których szklane wnętrza odbijały jego sylwetkę. Tym razem kuzynka nie miała zarzucać mu niepoprawnego wyglądu, dlatego zaraz zaczął kręcić po foyer niczym zwierzę zamknięte w klatce.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dowiedziałam się wczoraj wieczorem od Cynerica, że dzisiejszy wieczór spędzę wraz z Morgoth’em. Ucieszyłam się niezmiernie, ponieważ nie pamiętałam kiedy ostatni raz mogłam spędzić z kuzynem trochę więcej czasu sam na sam. Oczywiście podziękowałam mężowi za jego zgodę, w końcu nie musiał mi na to pozwalać, a od naszego ślubu niemal się nie rozstawaliśmy. Nie pytałam czy wiedział skąd to zaproszenie domyślając się, że nawet jeśli wiedział, to może wymigał by się stwierdzeniem, że dowiem się jutro od samego zainteresowanego. Ale tej nocy nie mogłam zasnąć przeczuwając, że to spotkanie należeć będzie do jednego z dziwniejszych. Ostatnimi dniami w Yaxley’s Hall była dziwna atmosfera. Powietrze we wszystkich pomieszczeniach jakby zgęstniało i zdawało się, że wszyscy odczuwali pewnego rodzaju przygnębienie. Morgoth praktycznie nie był widoczny w posiadłości, Cyneric zdecydowanie ponownie zamknął się w sobie i na jego twarzy nie widniał już taki radosny uśmiech jak jeszcze parę dni po ślubie. Leia nie czuła się najlepiej, co dodatkowo nas martwiło. Przygotowywałam się na to spotkanie drżąc o to, że dowiem się o czymś strasznym, co sprawi, że nie będę potrafiła sobie poradzić. Ale czy w takim wypadku zapraszał by mnie na spotkanie? Równie dobrze mógł przekazać wieści podczas popołudnia, które spędzałam na grze na fortepianie. Ostatnio nie chodziłam do rezerwatu, póki co nie wiem czy było to bezpieczne, byłam więc łatwiej dostępna. A może to zaproszenie miało jakieś drugie dno?
Ubrałam się pięknie. Długa, jasnozielona suknia dotykała ziemi. Dół z dwóch warstw materiału, górna najlżejsza tiulowa dodawała kiecce lekkości. Góra natomiast była ozdobiona. Gruby pasek materiału otulał moje ramiona, przechodził nad piersiami i kończył się na plecach, gdzie znajdowało się ozdobne gorsetowe wiązanie. Talia przyozdobiona koronkowymi kwiatkami, które w swoim centrum miały malutkie perełki i cieniutkim paseczkiem zawiązanym w kokardę. Do tego naszyjnik z rodowym kamieniem, kolczyki, włosy zostały spięte w luźnego koka, a na palcach świeciły dwa pierścionki - ten zaręczynowy i obrączka.
Schodząc po schodach w dół niepokoiłam się. Bałam się ujrzeć kuzyna, ponieważ obawiałam się, że dostrzegę w nim coś, czego nie chciałam widzieć. Miałam wrażenie, że ostatnio mnie unikał jakby wiedział, że jako jedyna potrafię w nim wyczuć to, czego inni nie potrafią. Nie musiał nic mówić, byliśmy jak bliźniaki połączone jedną krwią, czułam co dzieje się w jego sercu chociaż nie zawsze rozumiałam co dzieje się w jego umyśle. Wystarczyło mi spojrzenie, chwila ciszy i samo napięcie, które od niego biło już potrafiło mi dużo powiedzieć. Szkoda, że nie potrafiło zdradzić szczegółów, bo bez tego nie byłam w stanie absolutnie pomóc. A jedynie być, chociaż nie wiem czy to wystarczyło. W dodatku czułam pewnego rodzaju wyrzuty sumienia, że dzisiejszego wieczora oddalam się od swojego męża. Że w łożu pojawię się później niż on, chyba, że zdecyduje się na mnie poczekać. Poczucie obowiązku wobec męża było bardzo silne i mimo że wyraził zgodę nie czułam się pewnie. Bo czy mógł odmówić bliskiemu kuzynowi? Mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie będzie czuł wobec mnie urazy z tego powodu. Jutrzejszego wieczora wszystko mu wynagrodzę, a taki przynajmniej miałam plan nie wiedząc, że jutro to ja samotnie spędzę noc w naszej wspólnej sypialni.
Odgłos obcasów rozniósł się po foyer, schodziłam coraz niżej trzymając się lekko palcami poręczy, a tułów miałam wyprostowany, głowa wysoko, broda ku górze, piersi do przodu. Biła ode mnie duma, pewność siebie. Tak dobrze czułam się jako, nadal, lady Yaxley. Żona, która nie musiała opuścić swojego ukochanego Fenland wyprowadzając się do domu męża. Bo dom męża od zawsze był też i moim domem. Mój wzrok jednak w tej chwili nie poszukiwał Cynerica, który zniknął zanim zaczęłam się jeszcze przebierać, a trafił na Morgoth’a, który czekając już na mnie kręcił się po korytarzu zniecierpliwiony.
- Przepraszam - zaczęłam schodząc z ostatniego schodka. - Długo musiałeś na mnie czekać?
Grzeczność kazała mi przeprosić, nawet jeśli znalazłam się przed nim punktualnie, co do minuty, co do sekundy. Zegar wybił właśnie odpowiednią godzinę, a ja zacisnęłam usta w lekkim zdenerwowaniu, by ułożyć je w końcu w uprzejmy uśmiech. Spojrzałam na kuzyna, przyjrzałam mu się dokładnie, aż w końcu wbiłam swoje spojrzenie w jego oczy. Oczy są odzwierciedleniem duszy, pokazują wszystko to, co próbuje się ukryć i nie ważne jak bardzo się starało, to po oczach bardzo wiele można było się dowiedzieć. Morgoth również nie mógł przed tym uciec.
- Cyneric mi wczoraj powiedział, że pragniesz mnie gdzieś zabrać. Był bardzo tajemniczy - zauważyłam.
Ubrałam się pięknie. Długa, jasnozielona suknia dotykała ziemi. Dół z dwóch warstw materiału, górna najlżejsza tiulowa dodawała kiecce lekkości. Góra natomiast była ozdobiona. Gruby pasek materiału otulał moje ramiona, przechodził nad piersiami i kończył się na plecach, gdzie znajdowało się ozdobne gorsetowe wiązanie. Talia przyozdobiona koronkowymi kwiatkami, które w swoim centrum miały malutkie perełki i cieniutkim paseczkiem zawiązanym w kokardę. Do tego naszyjnik z rodowym kamieniem, kolczyki, włosy zostały spięte w luźnego koka, a na palcach świeciły dwa pierścionki - ten zaręczynowy i obrączka.
Schodząc po schodach w dół niepokoiłam się. Bałam się ujrzeć kuzyna, ponieważ obawiałam się, że dostrzegę w nim coś, czego nie chciałam widzieć. Miałam wrażenie, że ostatnio mnie unikał jakby wiedział, że jako jedyna potrafię w nim wyczuć to, czego inni nie potrafią. Nie musiał nic mówić, byliśmy jak bliźniaki połączone jedną krwią, czułam co dzieje się w jego sercu chociaż nie zawsze rozumiałam co dzieje się w jego umyśle. Wystarczyło mi spojrzenie, chwila ciszy i samo napięcie, które od niego biło już potrafiło mi dużo powiedzieć. Szkoda, że nie potrafiło zdradzić szczegółów, bo bez tego nie byłam w stanie absolutnie pomóc. A jedynie być, chociaż nie wiem czy to wystarczyło. W dodatku czułam pewnego rodzaju wyrzuty sumienia, że dzisiejszego wieczora oddalam się od swojego męża. Że w łożu pojawię się później niż on, chyba, że zdecyduje się na mnie poczekać. Poczucie obowiązku wobec męża było bardzo silne i mimo że wyraził zgodę nie czułam się pewnie. Bo czy mógł odmówić bliskiemu kuzynowi? Mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie będzie czuł wobec mnie urazy z tego powodu. Jutrzejszego wieczora wszystko mu wynagrodzę, a taki przynajmniej miałam plan nie wiedząc, że jutro to ja samotnie spędzę noc w naszej wspólnej sypialni.
Odgłos obcasów rozniósł się po foyer, schodziłam coraz niżej trzymając się lekko palcami poręczy, a tułów miałam wyprostowany, głowa wysoko, broda ku górze, piersi do przodu. Biła ode mnie duma, pewność siebie. Tak dobrze czułam się jako, nadal, lady Yaxley. Żona, która nie musiała opuścić swojego ukochanego Fenland wyprowadzając się do domu męża. Bo dom męża od zawsze był też i moim domem. Mój wzrok jednak w tej chwili nie poszukiwał Cynerica, który zniknął zanim zaczęłam się jeszcze przebierać, a trafił na Morgoth’a, który czekając już na mnie kręcił się po korytarzu zniecierpliwiony.
- Przepraszam - zaczęłam schodząc z ostatniego schodka. - Długo musiałeś na mnie czekać?
Grzeczność kazała mi przeprosić, nawet jeśli znalazłam się przed nim punktualnie, co do minuty, co do sekundy. Zegar wybił właśnie odpowiednią godzinę, a ja zacisnęłam usta w lekkim zdenerwowaniu, by ułożyć je w końcu w uprzejmy uśmiech. Spojrzałam na kuzyna, przyjrzałam mu się dokładnie, aż w końcu wbiłam swoje spojrzenie w jego oczy. Oczy są odzwierciedleniem duszy, pokazują wszystko to, co próbuje się ukryć i nie ważne jak bardzo się starało, to po oczach bardzo wiele można było się dowiedzieć. Morgoth również nie mógł przed tym uciec.
- Cyneric mi wczoraj powiedział, że pragniesz mnie gdzieś zabrać. Był bardzo tajemniczy - zauważyłam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ziemia drżała w posadach i nic nie mogło tego powstrzymać. Wielka machina została wprawiona w ruch, a jej wykonawcami mieli być ludzie, którzy następnego dnia mieli porwać się na coś nikomu nie przeszłoby przez myśl. Mająca swoje źródło w śmierci, potężna fala wezbrała głęboko w jądrze świata i stopniowo zagarniała coraz większe jego obszary, emanując poprzez mdłą atmosferę coraz dalej i dalej ku gwiazdom, aby odbić się od nich porażającym echem. Unosząc głowę podczas bezchmurnych nocy, mógł dostrzec na czystym niebie dalekie oznaki niepojętego istnienia, które miało być świadkami wszystkiego, co rozgrywało się w Wielkiej Brytanii niczym na szachownicy, a oni byli grającymi. Którzy nie znali konsekwencji swoich poczynań, przesuwając pionki z zasłoniętymi oczyma. Znali pole, po których się poruszali; znali ruchy figur, które te mogły wykonać; znali zasady, lecz musieli się mierzyć z tym, że druga strona nie zamierzała uwzględniać żadnych z powyższych. Nie chodziło jedynie o innych czarodziejów, którzy nie byli aż takim zmartwieniem, jeśli przeciwstawiając się dementorom można było uznać resztę ludzi za kłopot. To gromadząca się, nieznana magia przerażała Morgotha najbardziej - poruszyła ich światem na przełomie kwietnia i maja. A w epicentrum tego wstrząsu, u progu nowej ery, której efektu nie mógł, nie był w stanie dostrzec, stał on. Czuł mimo wszystko, że nie był słabszy. Wyrzucenie takiej energii sprawiło, że stał się niczym naczynie wypełnione aż po brzegi magią, która zarówno go fascynowała, co niepokoiła. W przeszłości potrafił dostrzec, przewidzieć bieg wydarzeń, które układały się niekiedy niczym domino; niekiedy pewne elementy nie pasowały i odnajdowały inne miejsce w historii, lecz efekt był przybliżony lub taki, jaki widział oczami wyobraźni. Teraz nastała pustka, której ocenić nie był w stanie. Wiedział, że ta chwila była nie tyle końcem, co prawdziwym początkiem - z dawna wyczekiwanym; nie tyle transformacją, co wzmożeniem rzeczywistości, niczym nagła zmiana grawitacji. Czy dobrym dla jego najbliższych, czy brutalnym? Czy to co miał zrobić było właściwe? Wątpliwości... Nienawidził ich, gdy ukazywały słabości lecz równocześnie nie oznaczały, że był głupcem, który niczego się nie boi. A miał czego. Jego myśli huczały gwarem głosów - bliskich i dobiegających z daleka, tak z teraźniejszości, jak i zamierzchłej przeszłości. Każdy domagał się jego uwagi, chociaż część z nich zdawała się istnieć poza czasem i przestrzenią. Niczym dawno zapomniany sen. Krzyczał im, że decyzja zapadła i nie było żadnego odwrotu, a szybciej bijące serce wzmocniło bicie zamiast uspokoić.
Długo musiałeś na mnie czekać?
Kobiecy, dobrze znany mu głos rozbrzmiał w foyer odpychając na dalszy plan wszystkie pozostałe, lecz nie miało to mieć miejsca na zawsze. Burza szalejąca w umyśle Morgotha nie miała zniknąć. Nie byłby sobą, gdyby tak też było - jedynie szaleniec nie czułby tak wielu emocji przed, być może, najważniejszą nocą w jego życiu, podczas której miały się decydować dalsze jego losy i sprawy, za którą walczył. Azkaban wzbudzał niepokój w każdym z ludzi, nawet tych uważających się za najbardziej nieustraszonych. Yaxley obawiał się, że coś znacznie gorszego od śmierci czekało w tych murach. Nie. Nie obawiał się. Był tego pewien. A więc? Czy to nasze ostatnie spotkanie, Rosalie? Widmo nadchodzącego niebezpieczeństwa sprawiła, że patrzył na kuzynkę inaczej niż wcześniej. Zdawało się, że w przeszłości nie pojawiały się te delikatne zmarszczki przy oczach, które dodawały jej jedynie uroku. Głos rozbrzmiewał pewną delikatnością, która na pewno potrafiła ukoić serce wzburzonego Cynerica. Tak właśnie chciał ją zapamiętać i nie pozbywać się tego obrazu z głowy - wypalić go razem z jej imieniem, które szły ze sobą nierozerwalnie obok siebie.
- Powinienem spytać ciebie - odparł, prostując się i wpatrując w kuzynkę. Sytuacja skomplikowała się o tyle, że Rosalie była żoną jego kuzyna, wciąż pozostając jego bliską krewną. Wcześniej starczyło, że szedł prosto do niej - teraz nie mógł działać wbrew jej mężowi, co równocześnie sprawiało nieprzyjemne wrażenie uprzedmiotowienia stojącej przed nim młodej kobiety. Czy i ona czuła te dziwne zmiany między nimi? Delikatny dyskomfort i dworskość miały wkraść się w to, co zbudowali wcześniej. Morgoth nie chciał, by zapomniała, pomimo ponownych różnic. - Jest Yaxleyem - odpowiedział jedynie na jej słowa. Bycie tym tajemniczym było związane z ich nazwiskiem, a z męskimi potomkami najbardziej. Cisi, zdystansowani i małomówni. Nie odezwał się ponownie, wciąż stojąc i czekając na zgodę również ze strony kuzynki. Może nie chciała spędzać w ten sposób wieczora? Zgoda Cynerica nie oznaczała jej zgody, chociaż przy każdym innym związku tak by było. Śmierciożerca plątał się w swoich chaotycznych myślach i odczuciach, upatrując przyczyny w nadchodzącym dniu. Bo wszyscy ludzie muszą kiedyś umrzeć.
Długo musiałeś na mnie czekać?
Kobiecy, dobrze znany mu głos rozbrzmiał w foyer odpychając na dalszy plan wszystkie pozostałe, lecz nie miało to mieć miejsca na zawsze. Burza szalejąca w umyśle Morgotha nie miała zniknąć. Nie byłby sobą, gdyby tak też było - jedynie szaleniec nie czułby tak wielu emocji przed, być może, najważniejszą nocą w jego życiu, podczas której miały się decydować dalsze jego losy i sprawy, za którą walczył. Azkaban wzbudzał niepokój w każdym z ludzi, nawet tych uważających się za najbardziej nieustraszonych. Yaxley obawiał się, że coś znacznie gorszego od śmierci czekało w tych murach. Nie. Nie obawiał się. Był tego pewien. A więc? Czy to nasze ostatnie spotkanie, Rosalie? Widmo nadchodzącego niebezpieczeństwa sprawiła, że patrzył na kuzynkę inaczej niż wcześniej. Zdawało się, że w przeszłości nie pojawiały się te delikatne zmarszczki przy oczach, które dodawały jej jedynie uroku. Głos rozbrzmiewał pewną delikatnością, która na pewno potrafiła ukoić serce wzburzonego Cynerica. Tak właśnie chciał ją zapamiętać i nie pozbywać się tego obrazu z głowy - wypalić go razem z jej imieniem, które szły ze sobą nierozerwalnie obok siebie.
- Powinienem spytać ciebie - odparł, prostując się i wpatrując w kuzynkę. Sytuacja skomplikowała się o tyle, że Rosalie była żoną jego kuzyna, wciąż pozostając jego bliską krewną. Wcześniej starczyło, że szedł prosto do niej - teraz nie mógł działać wbrew jej mężowi, co równocześnie sprawiało nieprzyjemne wrażenie uprzedmiotowienia stojącej przed nim młodej kobiety. Czy i ona czuła te dziwne zmiany między nimi? Delikatny dyskomfort i dworskość miały wkraść się w to, co zbudowali wcześniej. Morgoth nie chciał, by zapomniała, pomimo ponownych różnic. - Jest Yaxleyem - odpowiedział jedynie na jej słowa. Bycie tym tajemniczym było związane z ich nazwiskiem, a z męskimi potomkami najbardziej. Cisi, zdystansowani i małomówni. Nie odezwał się ponownie, wciąż stojąc i czekając na zgodę również ze strony kuzynki. Może nie chciała spędzać w ten sposób wieczora? Zgoda Cynerica nie oznaczała jej zgody, chociaż przy każdym innym związku tak by było. Śmierciożerca plątał się w swoich chaotycznych myślach i odczuciach, upatrując przyczyny w nadchodzącym dniu. Bo wszyscy ludzie muszą kiedyś umrzeć.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko się zmieniło i tych zmian nadal nie było końca. Tylko część tych zmian nie była nawet w najmniejszym stopniu zależna ode mnie. Czułam to drżenie ziemi, napięcie tworzące się w całym Yaxley’s Hall, zgęstniałe powietrze i sądziłam, że wszystko uspokoi się wraz z zakończeniem naszych ceremonii. Było to jednak coś zgoła innego, niezależnego od tego co działo się dotychczas. Nie wiedziałam co się wydarzy. Kiedy. Z której strony przyjdzie. Mogłam jedynie rozglądać się z niepokojem oczekując najgorszego. Bo takie napięcie nigdy nie wróży niczego dobrego. Nie potrafiłam kłamać. Jedno spojrzenie, szczególnie w moje oczy, i można było spokojnie zauważyć, że lękałam się przyszłości. Chociaż szłam pewnie, chociaż wysoko unosiłam brodę do góry, to wzrok miałam niepewny i miałam wrażenie, że niemal z każdego zakamarka miało wyskoczyć na mnie coś strasznego. Niespodziewanego. Coś, co zniszczy moje szczęście. Yaxley’e mieli to do siebie, że będąc tak małomówni, zamknięci w sobie i duszący uczucia dodatkowo zagęszczali atmosferę. My, kobiety, byłyśmy inne i miałyśmy naturalny dar do wyczuwania tych emocji. Nie potrzebowałam słów ani Cyneric’a ani Morgoth’a by zdać sobie sprawę z faktu, że nie jest tak jak być powinno. Chwilowe szczęście spowodowane naszym ślubem zniknęło, na twarzach ponownie pojawił się spokój, a pod tym spokojem emocje aż bulgotały w ich duszach. Uniosłam spojrzenie na kuzyna i wystarczyło zajrzeć w jego oczy, nie powierzchownie, a głęboko do środka, by poczuć ciarki na plecach, by serce zaczęło mocniej bić a usta zacisnęły się w prostą linię. Nie do końca byłam pewna co myśli, co czuje, ale byłam pewna, że nie było to nic przyjemnego. I coś podobnego czułam u Cyneric’a. Gdybym mogła wziąć część ich zmartwień, poznać powód dla którego zachowują się tak a nie inaczej, być może poczuli by ulgę. Dla kogoś z zewnątrz nie było by różnicy, Yaxley to Yaxley. Małomówny, spokojny, opanowany, zdystansowany i zdawać by się mogło, że bardzo pewny siebie. Jednak ja, żyjąc z nimi już dwadzieścia dwa lata, mając Morgoth’a za brata a Cyneric’a za męża widziałam drobne różnice, szczegóły, które obcym by umknęły. I te drobnostki martwiły mnie najbardziej.
- Mnie? Nie - odpowiedziałam cicho.
Normalnie podeszłabym do niego teraz. Dotknęła go swoją dłonią. Byłam jednak żoną, przede wszystkim żoną, co w tym momencie sprawiło mi mały dyskomfort. Minie jeszcze chwilę czasu nim nauczymy się znowu żyć wspólnie zachowując się odpowiednio do naszych nowych ról, dowiemy się co nam wolno, a czego nie. Póki co stąpałam jakby po kruchym lodzie i to Morgoth wyznaczał granice. A one, właśnie teraz gdy coś się działo, a ja powinnam być blisko, były tak bardzo oddalone. Na jego słowa uśmiechnęłam się lekko, przytakując głową.
- Yaxley’em, zgadza się.
Nie powiedziałam więcej nic. Chociaż czułam się rozdarta i miałam wrażenie, że moje miejsce powinno być teraz u boku męża, który przecież również przeżywał teraz coś wielkiego i mi niezrozumiałego, to jednak, skoro się zgodził, to wiedział co będzie dla mnie najlepsze. A ja nie chciałam z nim dyskutować. Wszakże przysięgałam mu swoje posłuszeństwo. A przysięga przed mężem, rodziną i gośćmi zobowiązywała. Wzięłam głębszy wdech i niechętnie oderwałam spojrzenie od oczu kuzyna. Stanęłam obok niego i wysunęłam dłoń, tak abym mogła go chwycić. Tak, aby mógł zaprowadzić mnie tam gdzie tego chciał. Dzisiejszy wieczór mieliśmy spędzić wspólnie, jak brat i siostra. W końcu tym byliśmy. Bratem i siostrą. Różniło nas tak niewiele, a jakby wszystko. A mimo to rozumieliśmy się bez słów. Także teraz. A mój mąż wiedział kim jest dla mnie nasz wspólny kuzyn, że łączy nas specyficzna więź o którą nigdy nie musiał się martwić i nigdy nie będzie musiał. Kochałam Morgoth’a, to prawda, ale jak najbliższego mi brata. Tyle nas kiedyś poróżniło, dopiero gdy dorosłam dostrzegłam, że wszystko co robił, to z miłości do mnie i dla mojego dobra. Ile musiało się wydarzyć abyśmy ponownie się do siebie zbliżyli? A ja nie chciałam rezygnować z naszych relacji, nawet jeśli byłam już żoną i miałam inne obowiązki. To tak po prostu nie znika.
- Zdradzisz mi gdzie mnie zabierasz? - dopytałam, a ciekawska nuta zabrzmiała w moim głosie.
W końcu nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała się czegoś dowiedzieć nim opuścimy Yaxley’s Hall. Cały dzień zżerała mnie ciekawość i niepokój jednocześnie i prawdę mówiąc, to chciałam mieć to już za sobą.
- Mnie? Nie - odpowiedziałam cicho.
Normalnie podeszłabym do niego teraz. Dotknęła go swoją dłonią. Byłam jednak żoną, przede wszystkim żoną, co w tym momencie sprawiło mi mały dyskomfort. Minie jeszcze chwilę czasu nim nauczymy się znowu żyć wspólnie zachowując się odpowiednio do naszych nowych ról, dowiemy się co nam wolno, a czego nie. Póki co stąpałam jakby po kruchym lodzie i to Morgoth wyznaczał granice. A one, właśnie teraz gdy coś się działo, a ja powinnam być blisko, były tak bardzo oddalone. Na jego słowa uśmiechnęłam się lekko, przytakując głową.
- Yaxley’em, zgadza się.
Nie powiedziałam więcej nic. Chociaż czułam się rozdarta i miałam wrażenie, że moje miejsce powinno być teraz u boku męża, który przecież również przeżywał teraz coś wielkiego i mi niezrozumiałego, to jednak, skoro się zgodził, to wiedział co będzie dla mnie najlepsze. A ja nie chciałam z nim dyskutować. Wszakże przysięgałam mu swoje posłuszeństwo. A przysięga przed mężem, rodziną i gośćmi zobowiązywała. Wzięłam głębszy wdech i niechętnie oderwałam spojrzenie od oczu kuzyna. Stanęłam obok niego i wysunęłam dłoń, tak abym mogła go chwycić. Tak, aby mógł zaprowadzić mnie tam gdzie tego chciał. Dzisiejszy wieczór mieliśmy spędzić wspólnie, jak brat i siostra. W końcu tym byliśmy. Bratem i siostrą. Różniło nas tak niewiele, a jakby wszystko. A mimo to rozumieliśmy się bez słów. Także teraz. A mój mąż wiedział kim jest dla mnie nasz wspólny kuzyn, że łączy nas specyficzna więź o którą nigdy nie musiał się martwić i nigdy nie będzie musiał. Kochałam Morgoth’a, to prawda, ale jak najbliższego mi brata. Tyle nas kiedyś poróżniło, dopiero gdy dorosłam dostrzegłam, że wszystko co robił, to z miłości do mnie i dla mojego dobra. Ile musiało się wydarzyć abyśmy ponownie się do siebie zbliżyli? A ja nie chciałam rezygnować z naszych relacji, nawet jeśli byłam już żoną i miałam inne obowiązki. To tak po prostu nie znika.
- Zdradzisz mi gdzie mnie zabierasz? - dopytałam, a ciekawska nuta zabrzmiała w moim głosie.
W końcu nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała się czegoś dowiedzieć nim opuścimy Yaxley’s Hall. Cały dzień zżerała mnie ciekawość i niepokój jednocześnie i prawdę mówiąc, to chciałam mieć to już za sobą.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zmiany nadchodziły i jedne miały pozostać za sobą trwały efekt, inne tylko tymczasowe. Każde jednak miały wpłynąć na mieszkańców Yaxley's Hall w ten czy inny sposób. Morgoth starał się chronić nie tylko słabszą część jego rodziny, ale przecież kilka lat już starał się bronić również Cynerica. Nie chciał, żeby musiał niepotrzebnie się angażować w niektóre sprawy, skoro młodszy z kuzynów mógł to zrobić sam. Co prawda czuł się dobrze w towarzystwie Ciny, nie oznaczało to jednak że życzył mu tego samego poświęcenia, którego sam się podjął. Które towarzyszyło mu na każdym kroku, rozpalając niekiedy lewe przedramię tak mocno, że niemal mógł poczuć żywy ogień. Czy było to regularne upomnienie o tym, by nie zapominał, co obiecał? I komu? Za większą władzę, za możliwość sięgnięcia po to, czego pragnął. Stał się więc niewolnikiem Mrocznego Znaku i wieczystej przysięgi, którą złożył Riddle'owi. Czarnemu Panu. Lordowi Voldemortowi jak kazał im się tytułować. Świadomie podjął się tego wyzwania i miał z tym żyć do końca swoich dni. Chyba że w jakikolwiek sposób będzie musiał zostać zmuszonym sprzeciwić się słowom przysięgi. Liczył się z tą opcją. Wiedział, że bez wahania oddałby życie za rodzinę, dlatego nie bał się śmierci w dobrej sprawie. Bał się jedynie tego, że ich opuści przedwcześnie i jego śmierć nic by nie zmieniła. Nie mógł powstrzymać drżenia ziemi, które nadchodziło i wciąż trwało jakby nawet ona wiedziała, że to, co się wydarzy może być zarówno ich końcem jak i początkiem. Jako wilk czuł to o wiele dokładnie. Świat się zmienił. Czuł to w wodzie. Czuł to w ziemi. Czuł to w powietrzu. Wiele, z tego co było, zostało utracone. A wszystko zaczęło się od pojawienia się magii. Ten konflikt zataczał koło i miał zapewne powtórzyć się wiele razy. Sama historia wszak mówiła o tym jak przodkowie wielkich czarodziejów walczyli z mugolami o swoje racje. Czy i tutaj nie było podobnie? Nie trzeba było się odzywać, by poczuć napięcie niczym wdech przed skokiem na głęboką wodę. Morgoth widział to również w oczach Rosalie - tę obawę, którą chciał zmazać, jednak wiedział, że bezskutecznie. Już jutro miał postawić wszystko na jedną kartę i albo przeżyć, albo umrzeć. Ów zdecydowanie na pewno odbijało się w nim potężnie, lecz ktoś, kto nie znał planów Śmierciożerców, nie mógł dowiedzieć się, co tak naprawdę leżało w tym spojrzeniu. Niepokojące wibracje tylko wzmacniały uczucie zagubienia i nieprzyjemnego odczucia dyskomfortu. I chociaż nie chciał robić takiego wrażenia, nie mógł nic na to poradzić. Być może dlatego też uciekał spojrzeniem przed kuzynką, mogąc podeprzeć się faktem, że, owszem, byli wciąż spokrewnieni, ale w pierwszej linii była żoną Cynerica. Musieli nauczyć się postępować ze sobą na nowo. I chociaż nie padało między nimi wiele słów, nie potrzebowali ich. Rosalie wiedziała, że Morgoth cenił jej osobę i nie pozwoliłby, żeby spotkało ją coś niewłaściwego. Podobnie zresztą jak ona, gdy wyratowała go z niezręcznej chwili z lady Lestrange. W pewnym sensie te granice, które zaczął narzucać relacji między nimi nie martwiły go. Wręcz przeciwnie. Był dumny z blondynki przed sobą, która, pomimo tylu przeciwności, wciąż była wierna rodzinie i nie zamierzała się buntować. Jego słowa, które wypowiedział do niej na ogrodowych schodach wciąż były aktualne i nigdy nie miały stracić tej ważności. Przejął od służącego wierzchnie okrycie młodej żony i pozwolił sobie pomóc jej je założyć. Dopiero wtedy wrócił na swoje miejsce, by zacząć szykować się do wyjścia.
Zdradzisz mi gdzie mnie zabierasz?
- I zniszczyć niespodziankę? - spytał z lekką przekorą, tak niepodobną do niego. Na chwilę mogła dostrzec pewną iskrę w jego oczach jakby na powrót zatańczyły tam niegdysiejsze chwile. Zanim jeszcze nastąpiło to wszystko. Jednak tamte czasy wydawały się być tak odległymi, że już niemal zapomnianymi. Morgoth mógłby powiedzieć, że tamte wspomnienia należały do kogoś innego. Do obcego człowieka i tak poniekąd było. Zmiany zachodziły również i w nim samym, ale niósł to w sobie i nie zamierzał nikomu ich oznajmiać. Zamiast słów zaoferował swoje ramię kuzynce, by po chwili znaleźć się na schodach Yaxley's Hall, gdzie przed posiadłością był widoczny powóz zaprzężony w piękne aetonany. Gdy zajęli swoje miejsca, konie ruszyły, jednak Morgoth nie potrafił zebrać się i powiedzieć czegokolwiek. Chyba bał się tego, co mogło opuścić jego usta.
Zdradzisz mi gdzie mnie zabierasz?
- I zniszczyć niespodziankę? - spytał z lekką przekorą, tak niepodobną do niego. Na chwilę mogła dostrzec pewną iskrę w jego oczach jakby na powrót zatańczyły tam niegdysiejsze chwile. Zanim jeszcze nastąpiło to wszystko. Jednak tamte czasy wydawały się być tak odległymi, że już niemal zapomnianymi. Morgoth mógłby powiedzieć, że tamte wspomnienia należały do kogoś innego. Do obcego człowieka i tak poniekąd było. Zmiany zachodziły również i w nim samym, ale niósł to w sobie i nie zamierzał nikomu ich oznajmiać. Zamiast słów zaoferował swoje ramię kuzynce, by po chwili znaleźć się na schodach Yaxley's Hall, gdzie przed posiadłością był widoczny powóz zaprzężony w piękne aetonany. Gdy zajęli swoje miejsca, konie ruszyły, jednak Morgoth nie potrafił zebrać się i powiedzieć czegokolwiek. Chyba bał się tego, co mogło opuścić jego usta.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdybym wiedziała na jakie poświęcenie zdobył się Morgoth. Gdybym mogła w porę zareagować, to nigdy bym mu na to nie pozwoliła. Płakała, błagała, próbowała powstrzymać go wszystkimi możliwymi sposobami, ponieważ nie byłam w stanie zrozumieć, że można się z własnej woli dać komuś w taki sposób zniewolić. Nie było to naturalne, nie było to logiczne, gdyż nie poznając dokładnie owego mężczyzny nie uznałabym go za kogoś ważnego. A jednak nim z jakiegoś powodu był i z jakiegoś powodu miał wpływ na życie i całe rodziny swoich popleczników. Nieświadomość była przekleństwem i szczęściem jednocześnie, mogłam dzięki temu spać spokojnie jednocześnie nie zdając sobie sprawy z faktu do czego doszło i jak bardzo mój kuzyn poświęcił się dla nas. Nie mogłam jednak stwierdzić czy było to dobre posunięcie. Nie mogłam tego ocenić, ani wyrazić w tej kwestii własnego zdania. Bo nawet gdybym wiedziała, czy byłoby ono wzięte pod uwagę? Jedno łoże dzieliłam z drugim mężczyzną, który również wchodził na tą ponurą ścieżkę. Nie miał znaku, dzięki któremu mogłabym dostrzec, że jest coś nie tak i dopóki ten znak nie pojawi się na jego ciele, albo mężczyzna sam mi nie powie, to również i tego nie będę świadoma.
Bałam się ich stracić. Jednego i drugiego. Bałam się, że moje szczęście pryśnie jak bańka mydlana. Czułam napięcie, zmiany na świecie nie wróżyły nic dobrego, anomalie, rozłam w szlacheckich rodzinach, a śmierć naszych nestorów było jedynie początkiem. Z dnia na dzień docierały do mnie coraz to gorsze informacje, jakiś mroczny znak w Londynie, śmierć, zaginięcia. My, kobiety, miałyśmy żyć z dala od tego, zajmować się swoimi damskimi sprawami, dać potomków i nie wtrącać w to, co aktualnie się działo. Ale jak nie czuć lęku gdy jest się odgrodzonym od świata grubym murem milczenia, a zza niego dochodzą jedynie strzępki informacji, które bez dokładnego wyjaśnienia jedynie budują w naszych umysłach nieprawdziwe, straszliwe obrazy? Rozumiałam, że miało nas to chronić. Bez słowa znosiłam brak odpowiedzi na moje pytania, wedle życzenia mojej rodziny starałam się żyć tak, jakby nic co dookoła mnie nie dotyczyło, chciałam się cieszyć małżeństwem, oczekiwać pierwszych oznak brzemienności, jednak strach i niepokój towarzyszył mi codziennie. A napięta atmosfera w domu i ponure nastroje wcale mi w tym nie pomagały.
Dzisiejszy wieczór miał być chwilą odpoczynku, oderwania się od złych myśli i spędzenia wraz z kuzynem miłej kolacji. Nie wiedziałam z jakiej okazji, uśmiechnęłam się jedynie na słowa o niespodziance i beztrosko kiwnęłam głową na znak, że właśnie tego oczekuję. To nie było zniszczenie niespodzianki, a zdradzenie mi sekretu na którego tyle czekałam. Ale jak Morgoth sobie życzył, miałam poczekać jeszcze trochę. Czy mężczyźni naprawdę nie rozumieli, że gdy każą kobiecie czekać i się niecierpliwić, to w jej głowie pojawia się milion różnych scenariuszy, mniej i bardziej miłych, a ekscytacja przyprawia nas od ścisk w żołądku? Czy tylko ja tak reagowałam na oczekiwanie na niespodziankę? Czy naprawdę nikt nie wiedział o tym jak to na mnie działało? Czy wiedzieli i nie miało to dla nich żadnego znaczenia? Westchnęłam więc lekko nie starając się nawet wpłynąć na decyzję kuzyna, ponieważ i tak miało być tak, jak on sobie zaplanował. A moje prośby na nic miały się zdać. Poddałam się więc jego woli, uśmiechając się na widok radosnej iskierki w jego oku. Jeśli trzymanie tego w tajemnicy miało sprawić mu przyjemność, to dla niego byłam gotowa, aby się poświęcić. Chwyciłam jego ramię, moje palce zacisnęły się na materiale jego marynarki i ruszyłam za nim, gdy skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Wszystko najwyraźniej było dopięte na ostatni guzik, przed posiadłością stał powóz, a przy nim piękne skrzydlate konie. Już chciałam coś powiedzieć, już z radością w oczach spoglądałam na lorda Yaxley’a i w ostatniej chwili zrezygnowałam. Poczułam, że w tym momencie oboje potrzebujemy po prostu wspólnej chwili ciszy. W niej więc wsiedliśmy do pojazdu, a konie ruszyły w miejsce, w którym mieliśmy spędzić wspólnie dzisiejszy wieczór.
zt x2
Bałam się ich stracić. Jednego i drugiego. Bałam się, że moje szczęście pryśnie jak bańka mydlana. Czułam napięcie, zmiany na świecie nie wróżyły nic dobrego, anomalie, rozłam w szlacheckich rodzinach, a śmierć naszych nestorów było jedynie początkiem. Z dnia na dzień docierały do mnie coraz to gorsze informacje, jakiś mroczny znak w Londynie, śmierć, zaginięcia. My, kobiety, miałyśmy żyć z dala od tego, zajmować się swoimi damskimi sprawami, dać potomków i nie wtrącać w to, co aktualnie się działo. Ale jak nie czuć lęku gdy jest się odgrodzonym od świata grubym murem milczenia, a zza niego dochodzą jedynie strzępki informacji, które bez dokładnego wyjaśnienia jedynie budują w naszych umysłach nieprawdziwe, straszliwe obrazy? Rozumiałam, że miało nas to chronić. Bez słowa znosiłam brak odpowiedzi na moje pytania, wedle życzenia mojej rodziny starałam się żyć tak, jakby nic co dookoła mnie nie dotyczyło, chciałam się cieszyć małżeństwem, oczekiwać pierwszych oznak brzemienności, jednak strach i niepokój towarzyszył mi codziennie. A napięta atmosfera w domu i ponure nastroje wcale mi w tym nie pomagały.
Dzisiejszy wieczór miał być chwilą odpoczynku, oderwania się od złych myśli i spędzenia wraz z kuzynem miłej kolacji. Nie wiedziałam z jakiej okazji, uśmiechnęłam się jedynie na słowa o niespodziance i beztrosko kiwnęłam głową na znak, że właśnie tego oczekuję. To nie było zniszczenie niespodzianki, a zdradzenie mi sekretu na którego tyle czekałam. Ale jak Morgoth sobie życzył, miałam poczekać jeszcze trochę. Czy mężczyźni naprawdę nie rozumieli, że gdy każą kobiecie czekać i się niecierpliwić, to w jej głowie pojawia się milion różnych scenariuszy, mniej i bardziej miłych, a ekscytacja przyprawia nas od ścisk w żołądku? Czy tylko ja tak reagowałam na oczekiwanie na niespodziankę? Czy naprawdę nikt nie wiedział o tym jak to na mnie działało? Czy wiedzieli i nie miało to dla nich żadnego znaczenia? Westchnęłam więc lekko nie starając się nawet wpłynąć na decyzję kuzyna, ponieważ i tak miało być tak, jak on sobie zaplanował. A moje prośby na nic miały się zdać. Poddałam się więc jego woli, uśmiechając się na widok radosnej iskierki w jego oku. Jeśli trzymanie tego w tajemnicy miało sprawić mu przyjemność, to dla niego byłam gotowa, aby się poświęcić. Chwyciłam jego ramię, moje palce zacisnęły się na materiale jego marynarki i ruszyłam za nim, gdy skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Wszystko najwyraźniej było dopięte na ostatni guzik, przed posiadłością stał powóz, a przy nim piękne skrzydlate konie. Już chciałam coś powiedzieć, już z radością w oczach spoglądałam na lorda Yaxley’a i w ostatniej chwili zrezygnowałam. Poczułam, że w tym momencie oboje potrzebujemy po prostu wspólnej chwili ciszy. W niej więc wsiedliśmy do pojazdu, a konie ruszyły w miejsce, w którym mieliśmy spędzić wspólnie dzisiejszy wieczór.
zt x2
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Foyer
Szybka odpowiedź