Salon popołudniowy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:29, w całości zmieniany 3 razy
"Beztroski, chociaż pożądałem mienia, dziś byle czym się kontentując stronię; druhem mi ten, co zadał mi cierpienia i prawdomówny ten, co kłamstwem zionie. Bratem mi ten jest, któremu nie bronię twierdzić, że jako orzeł kruk bieleje; szkodnik mi niesie pomoc i nadzieję. Prawda i kłamstwo rzecz jednako licha - wszystko zrozumiem, wszystko w proch rozwieję. Ja, przygarnięty, choć każdy odpycha."(1) Agatha zapaliła papierosa, wyrzucając z siebie w jednym oddechu cały tlący się w niej niepokój. Coś wisiało w powietrzu tej nocy, coś groźnego, ale i wyczekiwanego. Spotkanie z Isoldą i Caesarem przy fontannie, ten chory triumwirat wśród śniegu - to był tylko przedsmak, tylko zapowiedź. Czekała na potwierdzenie swojego przeczucia, które przecież nie mogło jej mylić. Albo i mogło. Pomyłki bywały często piękniejsze od sukcesów.
Niedbałym ruchem strzepnęła śnieg z czarnej sukni. Miała przed sobą kilometry nieskończonych schodów do przebycia, a w głowie kręciło jej się od wina. Przymknęła oczy i mówiła do siebie w myślach ciągi wyrazów, pozornie niezwiązanych, jak różnobarwne koraliki luźno nawinięte na złotą nić. To zawsze jej pomagało podczas pijackich nocy w zadymionych ciemnych mieszkaniach; czemu nie miałoby jej pomóc i tu, wśród rozświetlonych saloników i eleganckich komnat?
"Ja, przygarnięty, choć każdy odpycha..." Niesamowite, jak wszystko splata się w jeden wielki wzór, w zagadkę, której przez całe życie nie da się rozwiązać. Szlachcianki pijane winem Lady Nott, rozpływające się płatki śniegu, Caesar i Isolda pod fontanną, wiersz Villona, krew spływająca po udach, cud macierzyństwa, którego nigdy nie pojmie, zapach drewna i chude białe dłonie Mortimera, zawsze zimne; całe życie Agathy składało się w jej umyśle w jakiś deseń, lecz nie mogła uchwycić istoty tego splotu, czegoś, co pozwoliłoby jej zrozumieć zabawną tragedię własnego losu. Stała w salonie w Hampton Court, paliła papierosa i usiłowała znaleźć sposób, by oszukać tego tajemniczego demiurga bawiącego się kształtem jej dni i nocy. Ale być może wolała, żeby jej się to nie udało; wolała dalej być zwodzona przez pozory przypadkowości i utkać swój groteskowy wzór do końca.
Zamrugała oczami jeszcze kilka razy. Była Agathą Greengrass, tworzyła sztukę szeptem i spojrzeniem. Nie potrzebowała prawdy o istocie życia - mogła zbudować swoją własną, gdyby tylko chciała. Była Agathą Greengrass, stała w salonie Lady Nott, a między jej piersiami kwitły zawilce, zwiastujące nadejście deszczów.
(1) Franciszek Villon, "Ballada o turnieju w Blois"
- Takie są smętne, wieczorne dramaty: postaci zrodzone w jasne dni szukają gdzieś drogi donikąd - zacytował bez powitania, kłaniając się Agacie zgodnie ze stosownością chwili, okoliczności arystokratycznego balu. Bez zawahania nonszalanckim, choć może nieco przerysowanym pod wpływem alkoholu, ruchem wziął z lewitującej nieopodal tacy szklankę Toujurs Pour - zawsze miał pecha, przegrywał w hazardowe gry, choć wciąż je lubił. Stąd znosił katusze - i był trzeźwiejszy, niż trzeźwy chciał być. Z uznaniem obejrzał się po wnętrzu, lady Nott częściej przyjmowała tutaj kobiety niż mężczyzn - nie przypominał sobie, by kiedyś w przeszłości był gościem owego saloniku. Upijając łyk alkoholu, wciąż bez słowa, zbliżył się do jednego z okiem, spozierając okiem na ciemności okrywające całuny okoliczne lasy. - Znudziło cię towarzystwo? - Dopiero teraz odwrócił wzrok w jej stronę, stojącej pośrodku tego bogatego saloniku. Drobnej, melancholijnej i pięknej jak zawsze. Nie czekając na zaproszenie, odłożył szklaneczkę alkoholu na parapet, przy którym stał i z kieszeni wyjściowej szaty zdobionej rodowymi barwami również wyciągnął papierosa, nieśpiesznie go zapalając.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Uśmiechnęła się, słysząc jego powitanie. Tylko Tristan potrafił rozpoczynać rozmowy wierszami Rilkego lub Goethego bez ani odrobiny sztucznego patosu.
- "I naraz ciężkie stają się wszelkie nazwy i obłaskawione rzeczy" - dokończyła cicho, pozdrawiając go jak zwykle lekko ironicznym uśmiechem, tym niemal czułym, zarezerwowanym dla najbliższych.
Widząc, jak Tristan sięga po szklankę Toujours Pur, z ochotą uczyniła to samo. Słyszała w skroniach pierwsze nuty nadchodzącej trzeźwości, którą należało natychmiast zabić; na tym Sabacie nie była mile widzianym gościem. Wprawdzie wlała już w siebie sporą ilość wina, lecz upojenie czerwonym płynem przynosiło jej jedynie lekki oniryzm doznań, a do prawdziwej, tak rzadko osiąganej lirycznej euforii potrzebowała bardziej szlachetnych trunków. Agatha nie sączyła lekkich, słodkich nektarów dla smaku i ozdoby, jak większość dam. Piła, jak na artystkę przystało: aż poczuła czystą poezję przenikającą przez jej ciało i umysł. Akurat Tristana nie powinno to zdziwić. Pamiętała te nieskalane, bezgwiezdne noce, gdy przy światłach nagich świec rozmytych mgiełką opium zasypiali wspólnie, wśród opróżnionych butelek i niewykrzyczanych spazmów cierpienia, z kolorowymi karuzelami obłędnie wirującymi w ich głowach. Ona nuciła wtedy sennie stare, niemalże zapomniane piosenki, wsparta o Tristana i Mortimera, trzymając jedną męską dłoń w uścisku swej własnej, a drugą przytulając zachłannie do swojej drobnej piersi, jakby chciała oddać w rozkosznej ofierze każde uderzenie serca. Ile to lat minęło od tamtych ciepłych, wstydliwych poranków? "Gdzie pieśni wiosny? Gdzież są teraz one? Nie myśl, nie żałuj, masz muzykę własną."(1)
- Ja się nigdy nie nudzę - powiedziała, upijając łyk ze szklanki. - Chciałam dać Isoldzie i jej narzeczonemu odrobinę prywatności, więc schroniłam się w tym uroczo staropanieńskim saloniku.
Znała niezwieńczoną szczęściem przeszłość Tristana i Isoldy (piękna ironia imion), wiedziała także o wrogości, jaką jej rozmówca darzył Caesara - pewnie dlatego podświadomie ominęła jego imię w wypowiedzi. Zawsze jednak pozostawała obojętna na konflikty między otaczającymi ją osobami; spowita subtelną aurą neutralności, miała tajne pozwolenie na poruszanie wszystkich zakazanych tematów, nie będąc jednocześnie ani nietaktowną, ani bezczelną. Obserwowała poczynania jej bliskich tak, jak czyta się wybitną powieść - nie stając po żadnej ze stron, lecz zachwycając się straszliwym pięknem złożoności i różnorodności ludzkich uczuć.
- Lecz, bądź co bądź, trzeba przyznać, że przeżyliśmy piękniejsze wieczory - dodała, zaciągając się dymem. "Gdzie pieśni wiosny? Gdzież są teraz one?"
(1) John Keats, "Oda do jesieni"
- Czujesz, jak trudno odnaleźć drogę od jednego istnienia do drugiego? - zapytał, zapytał swobodnym, codziennym tonem, jakby pytał o pogodę, usiłując natknąć się spojrzeniem na smutne źrenice Agathy; uśmiech błądzący na jego twarzy, ten uśmiech pozbawiony radości, innych nie miewał, kontrastował z nostalgią wypowiadanych słów. Poezja była piękna, bo była różna. Wypowiadana w nowym kontekście zyskiwała nowy sens.
Zapalony papieros zatlił się żarem na tle ciemności spowijających krajobraz za oknem, a z jego ust wydobył się gęsty kłąb nikotynowego dymu, który powoli wypuścił gdzieś na bok. Spokojnie przytaknął na jej słowa, mądrzy ludzie nigdy się nie nudzą i Tristan nie zamierzał tego negować. Wspomnienie Isoldy i jej narzeczonego wywołało jednak na jego twarzy parszywy grymas nawet z pominięciem jego imienia. - Doprawdy? - przeciągnął odpowiedź, zakrywając usta szklaneczką alkoholu, z której upił większy łyk. - Może powinienem ich poszukać - dodał cierpko, bo prywatności im nijak nie życzył, nie, kiedy Lestrange usiłował zastąpić jego drogą siostrę nową kobietą. Z siostrami łączyła go więź nadzwyczajna, żywa pomimo jej odejścia. Caesar nazywał ją zawsze miłością swojego życia, gdy tymczasem parł w ramiona innej kobiety jak pies do suki, Tristan tego nie tolerował. Zawsze był siostrom opiekunem i strzegł ich szczęścia mocniej niż własnego oka. - Gdzie są? - zapytał, niby to obojętnie, zupełnie jak gdyby naprawdę miał zamiar to zrobić, nie miał, nie chciał widzieć tej okropnej gęby, dużo piękniejszą zdała mu się twarz własnej narzeczonej. Ale nie potrafił być obojętny, nie zmuszał Agathy do stawienia się po jego stronie, być może nie znała nawet Marianne, lecz sam również nigdy uważał przy niej na własne słowa, znała jego opinię. Znała jego troski. Znała jego zmartwienia. Odszedł od okna, wpadając w jeden z głębokich foteli, przodem do niej.
- Mówisz o nich, jakbyś zamknęła je w niebycie przeszłości - rzucił, nie odejmując spojrzenia od dziewczyny, o wieczorach, Agatho. - A przed nami jeszcze dużo pięknych wieczorów. Kiedy tylko stopnieją śniegi, noce znów będą ciepłe. I pełne magii zaklętej w oparach opiumowego dymu. - Urwał, prześlizgując się wzrokiem po jej kruchej, drobnej sylwetce. Kruchej jak cała ona, niezależnie od tego, co usiłowała pokazać światu. - Tęsknię - dodał, wciąż wypatrując jej źrenic, z mieszaniną arogancji i nonszalancji wymalowanej na twarzy i ciele.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Jak znaleźć drogę od jednego istnienia do drugiego? Tristan stał przed nią i uśmiechał się swoim uśmiechem spóźnionej burzowej chmury. To wcale nietrudne.
- Wystarczy czekać – odpowiedziała pogodnie, jak sceptyk, który w katedrze o poranku odnalazł promyczek utraconej wiary. – Na końcu wszyscy się odnajdziemy.
Zauważyła ukryty grymas przyjaciela. Spokojnie obserwowała, jak stają między nimi duchy Caesara i Isoldy, które sama przyprowadziła. Ich nieobecna obecność przenikała każde słowo padające z ust Tristana i każdy kłąb dymu wypuszczony z jej własnych. W tej chwili te dwa, niezależne duety, jeden cielesny, a drugi nieuchwytny jak prawda, obydwa połączyły się w jedno, w pełen złota i goryczy kwartet. Tak być musiało. W końcu nawet Freud, ten wielki, nieczuły fizjolog duszy, uznał, że każdy akt seksualny można uważać za proces, w którym zaangażowane są cztery osoby.
- Zostawiłam ich w ogrodzie, przy fontannie – odpowiedziała, wiedząc, że Tristan nawet w najmniejszym stopniu nie potrzebuje tej informacji. Teraz może jedynie lepiej wyobrazić sobie wstrętną mu scenę i odnaleźć pewien rodzaj perwersyjnego ukojenia w barwnej dokładności własnych wyobrażeń.
Idąc za przykładem przyjaciela, zajęła wolny fotel, jak zawsze siadając na samym brzegu siedzenia, jakby zaraz miała się podnieść i wybiec z sali w ciemną noc. Jej mała stopa z widocznymi, niebieskimi żyłami kiwała się miarowo, kilka cali nad podłogą, a Agatha przypatrywała jej się, jakby wcale nie należała do niej, lecz była obcym, nieznanym bytem. Słuchała słów Tristana, które natchnęły ją jakąś nieokreśloną nadzieją. Lecz tylko na moment. Czasem zapominała, że przeszłość można wiernie odtworzyć jedynie w powieściach, a dawne uniesienia powrócić mogą tylko jako motywy literackie.
- Nie wejdziemy dwa razy do tej samej rzeki – powiedziała, ze wzrokiem utkwionym gdzieś pomiędzy swoją szklanką a podłogą. – Nawet gdy wrócą tamte wieczory i tamten dym. My nie wrócimy, nie tacy sami. Zbyt wiele zdążyło się zmienić – dodała, a jej spojrzenie spoczęło przez ułamek sekundy na pierścieniu zaręczynowym Tristana. Choć przecież to nie o to jej chodziło. To było najmniej ważne.
- W pustych oczodołach nie błyszczą już źrenice - odparł niechętnie, bo spotkanie wydało mu się słowem zbyt dużym; będą blisko siebie - martwi, śpiący, nieprzytomni i otoczeni wieczną ciemnością. Jeśli tylko żadne z nich nie pragnęło losu ducha - który musiał być losem najokrutniejszym z okrutnych, skazanym na wieczne cierpienia. Duch nie mógł już uciec, uwiązany na zawsze mógł jedynie poszukiwać nieistniejącego sensu. - Blade usta już nie mówią, a martwe serce już nie bije. Takich spotkań mam dosyć. - Bo na zawsze będzie pamiętał swoje pożegnanie z Marie. Martwą Marie. Świat był zbyt okrutny, by mieli jeszcze kiedykolwiek spotkać się ponownie - po drugiej stronie była tylko otchłań, niebezpiecznie na nich spoglądająca. Upił łyk alkoholu, dekadencko opierając głowę o niskie siedzenie fotela, jak dobrze było tu odpocząć - z dala od zgiełku i tłumu napuszonych gości.
Niesmak, żal, złość, tak wiele mieszało się w nim uczuć, kiedy słyszał o tej gruchającej parce, wielkimi krokami zbliżał się wszak ich ślub. Niesmak, żal, złość... ale i swojego rodzaju ulga - że Isolda wciąż żyła, o tym jednak z Agathą rozmawiać nie mógł ani nie powinien. Widział - widział tę skutą lodem i okrytą śniegiem fontannę z dwojgiem kochanków, których miłość kwitła na tle zwiędłej róży. Caesar miał żonę, której pamięć hańbił, nie potrafiąc dać jej spokoju nawet po śmierci. Tristan kochał swoją siostrę ponad wszystko - tak jak ponad wszystko zawsze stawiał swoją krew. Nie mógł patrzeć na jej krzywdę, nawet jeśli gryzło się to hipokryzją z jego wizją nie-życia po śmierci.
- Przy odrobinie szczęścia okaże się dość pijany, żeby się w niej utopić - mruknął bardziej do siebie, niż do niej, nie oczekując odpowiedzi; nie szukał w tym konflikcie sojuszników, nie budował armii, nie pragnął poklasku. Ale też nie trzymał nigdy języka za zębami. Podążał wzrokiem za przyjaciółką, kiedy siadała obok, za jej wzrokiem, który padł na wysuniętą spod materiału sukni stopę skrytą w balowym buciku, białą, nabrzmiałą błękitną krwią błękitnych żył.
- Wszystko płynie, czy rzeka, w której wciąż zmienia się woda, jest tą samą, kiedy wchodzisz do niej po raz drugi? - Odezwał się w końcu, a przez jego twarz nie przemknęła żadna emocja, kiedy powracał dłonią trzymającą szklaneczkę alkoholu na oparcie miękkiego fotela, jego palce były nagie. Pierścień zaręczynowy znakował jedynie kobietę jako jemu przyrzeczoną, obrączki jeszcze nie posiadał. Miała rację, zmienili się - popadli w większą nostalgię, większą dekadencję i dotknęli otchłani, która miała już nigdy nie wypuścić ich z objęć. Ale to przecież na tym poziomie rozumieli się najmocniej. - Płyniemy tą samą czarną wodą, toniemy w tej samej czarnej wodzie i jesteśmy tym samym koszmarem. Zmieniamy się razem, Agatho. - Więc o co chodzi?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Cały salon popołudniowy przeznaczono na dom kwiatów, pozwalając tam zagnieździć się wszystkim tym ozdobom, dla których nie starczyło miejsca w pozostałych częściach Hampton Court. Lady Adalaida Nott nie zgodziła się na ich wyrzucenie, to też pomiędzy kanapami i sofami powstała istna wystawa kwiatów, idealna dla młodych zakochanych, którzy chcą spędzić urocze chwile otoczeni wonią bukietów. W misach tuż przy wejściu leżą zerwane i zabezpieczone kwiaty. Znaleźć tam można czerwoną różę, gerberę, białą lilię, goryczuszkę, gazanię i dalię, które przypiąć można do butonierki, lub włosów. Ozdabiając w ten sposób strój karnawałowy.
Wchodząc do pokoju należy rzucić kością k6:
1: Młody skrzat przemknął zbyt szybko pomiędzy Twoimi nogami, przez co tracisz równowagę i powoli zaczynasz upadać (ST utrzymania się na nogach wynosi 60, a do rzutu dodaje się zwinność). Jeśli Ci się nie uda, lądujesz prosto na miękkim fotelu, który mógłbyś przysiąc, że wcześniej tam nie stał. Ten okazuje się być stworzony całkowicie z płatków czerwonej róży i jest na nim miejsce na dwie osoby.
2: Otaczają Cię kwiaty gerbery, które wirują wokół Twojej głowy, przez chwilę tworząc na niej zaczarowany wianek. Niedługo potem odlatują, ale w twoich włosach zaplątał się różowy płatek.
3: Płatki białej lilii obadają przed Tobą na ziemię, tworząc na niej puchaty dywan. Gdziekolwiek się nie ruszysz w tym pokoju, on będzie podążał za Tobą, przez co każdy Twój krok będzie miękki.
4: Kwiat goryczuszki zwisa w dół, gdy zbliżasz się do niego. Za dotknięciem palca otworzy swe płatki i rozprostuje łodygę, uwalniając słodki zapach prosto do Twoich nozdrzy.
5: Czujesz woń dalii, a cały świat lekko wiruje. Masz wrażenie, jakbyś patrzył właśnie przez różowe okulary, wszystko wydaje się wesołe i proste.
6: Gdy się zbliżasz, kwiat gazania rozkwita, odkrywając przed Tobą swoje wnętrze i to, co w nim chowa. Pomiędzy płatkami znajdziesz czekoladową pralinkę wypełnioną koniakiem.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
W którymś momencie balu wymknęła się z głównego holu pełnego tańczących i wdrapała się na schody w poszukiwaniu cichego miejsca, w którym mogłaby choć na chwilę przystanąć i ochłonąć. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że ucieka przed widokiem lafiryndy Drew, ale za nic nie przyznałaby tego na głos. Hampton Court było pełne korytarzy i szczelnie zamkniętych drzwi, ale w końcu udało jej się znaleźć złotą klamkę prowadzącą do otwartego salonu. Zatrzymała się w progu, zaskoczona mnogością słodkich, kwiatowych zapachów i kolorów, od których rozbolały ją oczy. Z początku się wahała, ale w końcu schwyciła w palce pęk lawendy z jednego z wazonów i przystanęła przed szerokim oknem, aby przyjrzeć się rozpalonym światłami ogrodom. Im dłużej patrzyła na piękno, które w innych okolicznościach może zrobiłoby na niej wrażenie, tym płytszy stawał się jej oddech, aż w końcu nie miała wyjścia i oparła czoło na chłodnej szybie, walcząc z drżeniem dłoni. Dla spokoju powoli rozrywała lawendę na pęczki, przykładając fioletowe kwiaty do twarzy i upajając się ich zapachem; jej ulubionym, tak rozkosznie znajomym, że w końcu pozwolił oczyścić myśli. W pustce czuła się najlepiej. W pustce nie musiała zastanawiać się nad sobą, swoimi uczuciami ani przyszłością. Poprawiła rękaw błękitnej sukni, tak wspaniale opływającej ramiona. Nigdy nie była tak piękna jak dzisiaj, ale co z tego?
Musiała wziąć się w garść, by gdy wyjdzie, znów przybrać fałszywie pogodny uśmiech i dumną postawę godną Rycerki.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę pooddycha lawendą.
Nie odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi, nie miała ochoty.
will you be satisfied?
'k6' : 4
Zahaczywszy wargami policzek partnerki oznajmiłem, że nie będzie musiała na mnie długo czekać. Zamierzałem jedynie udać się gdzieś w odosobnione miejsce, gdzie będę mógł w ciszy i spokoju zapalić jednego z zachowanych na tę okazję Stibbonsów. Udając się schodami na piętro, a następnie pokonując kilka zakrętów, liczyłem, że uda mi się odnaleźć taras, na którym i w zeszłym roku znalazłem swego rodzaju kryjówkę, lecz nic z tego – posiadłość była nader wielka, abym bezbłędnie zapamiętał każdy kąt. Już chciałem wracać, kiedy na końcu korytarza dostrzegłem smukłą sylwetkę kobiety, o długich blond włosach, która pewnym ruchem otworzyła jedne z drzwi i wślizgnęła się do środka. Właściwie od razu rozpoznałem w niej Elvirę, bowiem znaliśmy się zbyt dobrze, aby maska mogła skutecznie utajnić jej personalia i postanowiłem sprawdzić, jak mija jej czas na salonach. Była do tego przyzwyczajona? Mogła, pamiętałem o jej korzeniach.
-Jak się bawisz? Nie ukrywam, że jestem zdziwiony stanem twej trzeźwości przy takiej gamie alkoholi- rzuciłem zaraz po tym, kiedy przekroczyłem progi bogato zdobionego salonu. Z pewnością było to jedno z najbardziej reprezentatywnych miejsc dworku. Spostrzegając misę z zabezpieczonymi kwiatami sięgnąłem po czerwoną różę. -Co tutaj robisz?- spytałem właściwie nie czekając na pierwszą z odpowiedzi, po czym zbliżyłem się do wysokiego okna, przez które spoglądnąłem na równie piękny dziedziniec. Chciałem dodać, czy przerzuciła się na wciąganie lawendy, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język.
'k6' : 2
Słysząc ciche kliknięcie zamykanych drzwi, na moment zamknęła oczy, prosząc w duchu o cierpliwość. Nie mogli zostawić jej samej choć na chwilę? Nie mogli zrozumieć? Po długotrwałym wpatrywaniu się w magicznie rozświetlony ogród za oknem, odwróciła się z wymuszonym uśmiechem na ustach. I ledwo zawiesiła spojrzenie na przybyszu, a uśmiech spłynął jej z twarzy, pozostawiając po sobie boleśnie bezbarwny wyraz, w pierwszych sekundach graniczący z niepokojem. Po coś tu przylazł? chciała spytać, ale nie mogła wydusić z siebie słowa i tylko stała jak sparaliżowana, gniotąc pozostałości lawendy i zaciskając zęby tak, że rozbolała ją szczęka.
Kiedy się odezwał, odwróciła głowę raz jeszcze, machinalnie odgarniając długie włosy na ramię. Czuła się zmęczona i zła i pusta, ale w końcu zdobyła się na szept:
- W miarę. Jeszcze zdążę się upić, przed północą nie wypada. Przynajmniej nie tutaj. A ty? - pożałowała pytania, gdy tylko wydostało się z jej ust. Nie chciała tego wiedzieć.
Podszedł bliżej, aby wyjrzeć przez to samo okno i znowu miała problem z zaczerpnięciem tlenu. W wyobraźni szarpała się za włosy, chcąc doprowadzić do porządku; co za głupie kobiety traciły oddech przez mężczyznę? Zadarła głowę, aby spojrzeć na niego z ukosa, na elegancką maskę, prosty, ale cholernie pociągający garnitur. Dalej zadawał pytania, dalej się nad nią znęcał, a ona nie miała pojęcia, czy bardziej chce go pocałować, czy strzelić w pysk za to, że istniał.
- Odpoczywam od tłumów. - powiedziała, połowicznie zgodnie z prawdą. - Zwiedzam. Nigdy wcześniej nie byłam w Hampton Court. - Słowa, które wypowiadała brzmiały niezrozumiale uprzejmie, miło; nie rozpoznawała własnego głosu, nie była pewna, czy jeszcze jest na Sabacie, czy to wszystko jej się śni.
Zmarszczyła brwi, gdy w ich stronę znów pomknęły kwiaty; może wyczuły, że nie jest w nastroju, że wszystkie je zdepcze, jeśli się zbliżą, bo zamiast tego obrały za cel Drew, wirując wkoło niego i złośliwie przyprawiając mu wianek. Kompletnie to do niego nie pasowało, groteska tej sytuacji sprawiła, że przyłożyła smukłą dłoń do ust i zachichotała. Wysoko, histerycznie.
- Księżniczka balu została wybrana - wymamrotała, chichot zamarł, znów czuła się przytłoczona. - Czekaj. - Wspięła się na palce, żeby wyplątać mu z włosów samotny płatek, bladoróżowy i miękki jak aksamit. Odrzuciła go na ziemię i uśmiechnęła się blado, przygryzając czerwoną wargę. - Nie wypuściłabym cię tak, nie jestem okrutna. - Przez chwilę spoglądała mu w oczy, a potem odwróciła się znów, nerwowo postukując paznokciami w parapet.
will you be satisfied?
Uniosłem brew opuszczając wzrok na jej dłonie, w których jeszcze chwilę temu znajdowała się lawenda. -Zamierzasz wyżywać się na tych biednych kwiatach? Lady Nott ci tego nie daruje- rzuciłem powracając spojrzeniem do jej twarzy, kiedy zmusiła się na ledwie szept. Czyżby to była wina koktajlu? Miałem wrażenie, że jego skutki już minęły, jednakże nie mogłem mieć pewności na ile dziewczyna opróżniła kielich. -Nieszczególnie to widać, kiedy w samotności maltretujesz biedne rośliny- skwitowałem z kpiną w głosie. W zasadzie nie było to nic dziwnego, że czasem oddalało się od towarzystwa, aby zaczerpnąć powietrza tudzież odpocząć od hałasu. Sam niejednokrotnie robiłem tak samo. -Kiedy nikt nie każe mi tańczyć jest zdecydowanie lepiej- odpowiedziałem w kwestii zabawy. Nie było w tym krzty blefu, albowiem ostatnim razem naprawdę kosztowało mnie to wiele cierpliwości oraz samodyscypliny. Ciężko było wejść na parkiet i na oczach innych osób udawać, że wie co się robi.
-Budzi zachwyt- pokiwałem wolno głową zerkając na pokaźne ogrody, które skąpane w białym puchu prezentowały się równie znakomicie. -Można odnieść wrażenie, że tutaj nigdy nie zawitała wojna- dodałem, by zaraz po tym dostrzec mknące w naszym kierunku kwiaty. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie skupiły się na mojej osobie, a konkretniej głowie, na jakiej już po chwili można było ujrzeć wianek. Zaśmiałem się pod nosem w zastanowieniu, czy aby na pewno ktoś dzisiejszej nocy się na mnie nie uwziął i nie wystawił dystansu do samego siebie na próbę. Wpierw słodki, wysoki głosik, a teraz splecione gerbery – choć nie oszukujmy się, nie potrafiłem ich rozpoznać. Nim jednak zdążyłem sięgnąć dłonią do włosów wianek zniknął, na co odetchnąłem, bowiem początkowo byłem przekonany, iż nie będzie łatwo się go pozbyć. -Jest za to jakaś nagroda?- spytałem nie szczędząc sobie szelmowskiego uśmiechu. Mogliby chociaż drinka postawić za robienie z siebie błazna. -Kto wie, może powinnaś?- zrzuciłem na jej barki kolejne pytanie, choć te było znacznie bardziej dwuznaczne. Skinieniem głowy podziękowałem za ratunek, po czym sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni odświętnej szaty w celu wyjęcia piersiówki. Byliśmy sami, obydwoje lubiliśmy się napić. Prawdopodobnie zawartość nie znalazłaby miejsca na obfitych stołach, jednakże przywykłem nie wybrzydzać. Poniekąd obecna sytuacja w kraju mnie do tego zmusiła.
Drew także nie dawał jej spokoju, jak zawsze uszczypliwy i przywiązujący wagę do niewielkich szczegółów, które w innej sytuacji nie przemknęłyby Elvirze przez myśl. Spojrzała na niego z ukosa, gdy ironicznie strofował ją w imieniu jakże szanownej lady Nott, a kącik ust drgnął jej krzywo, ponieważ to było tak bardzo w jego stylu.
- Będę musiała więc zmierzyć się z konsekwencjami - szepnęła i znów spojrzała na połyskującą krystalicznie szybę, zupełnie bezwiednie przygryzając czerwone usta. Dalej nie odpuszczał, dalej chciał ją jątrzyć, aż wyzna mu więcej albo przynajmniej odpowie z równie złośliwą zaczepnością, tak charakterystyczną ich spotkaniom. Tylko że, cholera, nie miała na nią ochoty, nie dziś i nie wkrótce. Nie mogła na niego patrzeć, bo gdy patrzyła, traciła chęć oderwania wzroku od rysów znajomej twarzy. Powinien sobie pójść, zostawić ją w spokoju. Początkiem miała zamiar mu to powiedzieć, ale nie powiedziała, bo wiedziała, że by to zrobił. A chciała, żeby został, choć jeden pieprzony raz został. Mimo wszystko.
Mimowolnie zginała szczupłe palce, denerwując się, że nie ma już nic do miętoszenia i rwania.
- Hmm, nie umiesz tańczyć? - zapytała nagle, myśli nie nadgoniły słów. - Ja też nie - mruknęła zaraz, poszukując spojrzeniem par w ogrodzie, ale żadnej nie znajdując. - I dobrze, po co nam to? - Wzruszyła ramieniem, delikatny materiał rękawów zadrżał z jej ruchem.
Uśmiechnęła się krzywo, bez emocji, gdy rzucił frazes na temat nieistniejącej w Hampton Court wojny. Ilu było tu dziś szlachciców, którzy zdecydowali się dołączyć do Rycerzy i wziąć w niej udział? Ile bab kusiło wdziękami, nie mając do zaoferowania nic więcej poza ładną sukienką i zgrabnymi nogami? Elvira zasługiwała, żeby tu być bardziej niż oni, bardziej niż ona, dlaczego więc nie mogła się rozluźnić i wziąć w garść? Na kolejny Sabat będzie musiała czekać rok. A Merlin jeden wiedział, czy znów się odbędzie.
Gdy już wyciągnęła z włosów Drew płatek pozostawiony po wianku, zmięła go w palcach i lekkim ruchem upuściła na ziemię, próbując, choć próbując, spojrzeć na niego i nie pozwolić emocjom wziąć góry. Stać się znowu sobą.
- Mnie się pytasz? - zapytała nieco niższym głosem, powoli zakładając luźne kosmyki upięcia za ucho. - Choć, jako niezależny sędzia mogłabym cię nagrodzić... muszę tylko wiedzieć, czego pragniesz, Drew - Z pokrętnym uśmieszkiem rozłożyła ręce, jakby chciała powiedzieć; nie mam wiele. Zwróciła uwagę na różę w jego dłoni, ale nie skomentowała tego. Źrenice powiększyły jej się za to minimalnie, gdy w drugiej męskiej ręce znalazła się piersiówka. Na moment straciła rezon, przypatrując się srebrnemu drobiazgowi, irracjonalnie powracając do wspomnień, do uczucia zimnego metalu na wargach na moment przed pierwszym pocałunkiem. - Powinnam być okrutna? - Pytanie, chłodne uniesienie brwi, po którym słowa wyrwały jej się z ust pochopnie, głupio. - Jak ty? - Zaraz po wybrzmieniu pytania zamarła, westchnęła cicho, balansując na krawędzi granicy, z której prędko się wycofała. - Prawie zginęłam. I mam kolejne dwie blizny. Przynajmniej krój sukienki jest taki, żeby nie było ich widać. - Skrzyżowała ramiona na piersiach. Ta rozmowa, w maskach, w balowych strojach, wydawała się nierzeczywista i absurdalna. Sekunda paniki uczyniła jej głos szorstkim, ale gdy znów uniosła na niego spojrzenie, na nowo złagodniała i lekko uniosła dłoń, bezgłośnie dopraszając się łyka czegoś mocniejszego. Była tak cholernie zmęczona. - Było, minęło. Żyję. Ale mogłeś chociaż napisać. - Nie brzmiała na rozżaloną, choć miała do tego pełne prawo. Być może zostały jej jednak jakieś resztki godności.
[bylobrzydkobedzieladnie]
will you be satisfied?
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3