Salonik na uboczu
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salonik na uboczu
Znajdujący się na uboczu salonik, służy przede wszystkim kameralnym rozmowom, nie tylko we dwoje. Dwie przeciwległe ściany zdobią misterne lustra rozstawione niemal na całą szerokość pomieszczenia, nadający całości charakterystycznej przestrzenności. W pomieszczeniu można dopatrzyć się uzupełnianego na bieżąco barku, okrągłego stolika, na którym rozstawiono mieniące się malachitem szachy, kilka artystycznie rzeźbionych foteli i niewielka, obita miękką skórą kanapa, stojąca pod jednym luster. Zieleń ciężkich, atłasowych zasłon, przetykana złotymi dodatkami okala ramy ścian, a jasności nadaje blask wirujących, żyrandolowych świec, które magicznie zapalają się i gasną, gdy tylko pojawiają się goście.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:36, w całości zmieniany 2 razy
Elise zawsze wpajano, że najważniejszym obowiązkiem kobiety jest zamążpójście – oczywiście z odpowiednim mężczyzną i w odpowiednim wieku, zaaranżowane przez rodzinę dla dobra rodu. Dlatego właśnie nie marzyła o wielkiej miłości, a o tym, by spełnić swój obowiązek wobec rodu Nott. Wiedziała, jak traktowane były w ich świecie stare panny nie będące ciotką Adelaide. Większość z nich nie cieszyła się szacunkiem, bo zostawały nimi głównie kobiety w jakiś sposób wybrakowane – brzydsze, mniej utalentowane, gorzej radzące sobie na salonach lub zbuntowane i krnąbrne. Te ostatnie były najbardziej godne pogardy, bo o ile na brak urody czy talentów nie miało się wpływu, tak bunt był przejawem braku szacunku wobec rodziny i tradycji.
Ale Elise nawet nie brała pod uwagę, by taki los mógł ją spotkać. Była młódką ponadprzeciętnie urodziwą, obdarzoną wszechstronnymi artystycznymi talentami i znakomicie radzącą sobie na salonach. Była prawdziwym klejnotem rodu Nott, asem w rękawie swego ojca. Miała świadomość, że po haniebnej zdradzie Percivala najprawdopodobniej będzie wykorzystana do zademonstrowania wszystkim, że ich ród nadal pielęgnował stare wartości, a jej małżeństwo będzie czysto polityczne. Była na to gotowa, choć zarazem w duchu złościła się na Percivala o to, że przez jego winy mogła ucierpieć. Że jej nienaganna reputacja mogła zostać naruszona, że niektórzy będą się zastanawiać, czy zdrajca nie wsączył w jej umysł tych samych szkodliwych idei, które jego samego zwiodły na manowce. Niemniej jednak miała dopiero osiemnaście lat, a więc jeszcze długo nie będzie jej grozić etykietka starej panny. Ale jej kuzynka Marine była w tym samym wieku, a już wyszła za mąż, czego Elise jej zazdrościła. Nie lubiła, gdy ktoś ją wyprzedzał, a między nią i Marine, oprócz przyjaźni, istniała także niepisana rywalizacja.
Większość poznanych podczas debiutanckiego sabatu kawalerów wydawała jej się dość mało interesująca, ale ciągle miała nadzieję, że jej narzeczony będzie kimś wyjątkowym, u czyjego boku będzie mogła z dumą lśnić na salonach i nie zostanie zamknięta w jakimś ponurym zamczysku z dala od świata, który tak bardzo sobie ukochała.
Nawet w dobie szalejących anomalii myśli Elise krążyły wokół tak typowo kobiecych spraw jak zaręczyny, przyjęcia, bale, suknie czy sztuka. Oczywiście nadal często rozmyślała też o Percivalu i Stonehenge, bała się zmian na gorsze w swoim życiu, ale starała się te myśli spychać na boczny plan, nie poświęcać zbyt wiele uwagi obawom czy myślom o tym, kto przedłożył brudnych mugoli ponad własną rodzinę, nawet ponad ciężarną żonę. Najwyraźniej go nie obchodzili, więc czy zasługiwał na to, by o nim myślała? On pewnie nie myślał o niej wcale, zajęty swoją nędzną egzystencją wśród gminu.
Łatwiej było łypać spode łba na dziewczynę, która ubrała podobną suknię niż myśleć o sprawach trudniejszych. Po chwili jednak pojawiła się Isabella, i choć nigdy jakoś nie lgnęły mocniej do swojego towarzystwa, to jednak teraz Elise nawet się ucieszyła z tego, że podeszła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że przecież lady Selwyn również została boleśnie zdradzona przez krewnego, który mógł być jej bliski, a który odwrócił się od swojego rodu w momencie kiedy ten obrał jedyną słuszną drogę, popierającą szlachecki ład. Elise nawet nie brała pod uwagę że podobny postępek można akceptować i nadal uważać zdrajcę za rodzinę. Gdyby wiedziała co Isabella naprawdę myśli nie odnosiłaby się do niej tak miło, ale szczęśliwie dla nich obu nie wiedziała.
- Mam nauczkę, by jednak zamawiać wszystkie swoje suknie projektowane i szyte na miarę, specjalnie dla mnie – odezwała się. Przy kupowaniu kreacji bardziej ogólnodostępnych istniało ryzyko, że jakaś dama będzie mieć podobną, i że włoży ją akurat tego samego dnia co ona, co zakrawało na paskudny zbieg okoliczności. Dobrze że to nie był sabat, a wydarzenie mniejszej rangi, gdzie nie było nawet żadnych kawalerów. – Najwyraźniej nie przejmuje się tym, co wypada – dodała. Elise nie zamierzała zmieniać sukni, bo to by znaczyło, że ustąpiła komuś innemu. Elise nie ustępowała, to inni mieli ustępować i nadskakiwać jej. Problem w tym, że podobnie butna i dumna była większość szlachcianek, dlatego młoda Nottówna często się z niektórymi dziewczętami ścierała. Rozpieszczanie przez matkę sprawiło, że wyrosła na bardzo rozkapryszoną i roszczeniową osobę. Była jednak osobą towarzyską, choć trzymała się tego, co wypada i unikała niestosowności i kontrowersji. Stroniła od towarzystwa kobiet wybrakowanych i zbuntowanych, od tych które przedłożyły karierę nad obowiązek, a także od promugolskich zdrajców. Dlatego właśnie w minionych miesiącach jej ścieżki tak rzadko przecinały się ze ścieżkami Selwynów, ale już nie musiało tak być. Teraz byli po tej samej stronie, a grono rodów błądzących szczęśliwie się uszczuplało, choć Elise miała nadzieję, że chociaż Ollivanderowie jeszcze się nawrócą. Dla Weasleyów, Longbottomów czy Prewettów nie było już żadnej nadziei, błądzili od bardzo dawna, a z członkami tych rodów będącymi w podobnym jej wieku Elise od czasów szkolnych darła koty.
- Oczywiście klasyczną – odrzekła, bo w przypadku godnej lady nie mogło być innej odpowiedzi. Stroniła od muzyki wzorowanej na mugolskiej, zbyt postępowej i plebejskiej. – Gram na fortepianie i lubię odwiedzać operę. – Jako gość, i najczęściej w tej należącej do rodu jej matki, choć czasem odwiedzała też inne. Ale nie uchodziło jej występować na scenie dla gawiedzi gdzie nie wszyscy wśród widzów mogli mieć szlachetną krew, więc własny talent prezentowała jedynie rodzinie i przyjaciołom rodu. – Co nie znaczy, że nie interesują mnie też inne gałęzie sztuki. – Uśmiechnęła się lekko, z zamyśleniem, ale kiedy utkwiła wzrok w oknie, za którym wciąż lało i błyskało, jej uśmiech zbladł. Skrzywiła usteczka. – Pogoda jest naprawdę okropna i od miesiąca nic a nic się nie poprawia. To skandal, że nikt jeszcze nie zrobił nic z tymi anomaliami. – I jej brakowało możliwości swobodnego wychodzenia na zewnątrz, podróżowania do krewnych, przyjaciół i artystycznych przybytków, oraz używania magii. Dobrze że były skrzaty i służba, bo konieczność funkcjonowania po mugolsku byłaby zbyt uwłaczająca. Uważała że ministerstwo dawno powinno się tym zająć, to przecież była bardzo poważna sprawa.
Ale Elise nawet nie brała pod uwagę, by taki los mógł ją spotkać. Była młódką ponadprzeciętnie urodziwą, obdarzoną wszechstronnymi artystycznymi talentami i znakomicie radzącą sobie na salonach. Była prawdziwym klejnotem rodu Nott, asem w rękawie swego ojca. Miała świadomość, że po haniebnej zdradzie Percivala najprawdopodobniej będzie wykorzystana do zademonstrowania wszystkim, że ich ród nadal pielęgnował stare wartości, a jej małżeństwo będzie czysto polityczne. Była na to gotowa, choć zarazem w duchu złościła się na Percivala o to, że przez jego winy mogła ucierpieć. Że jej nienaganna reputacja mogła zostać naruszona, że niektórzy będą się zastanawiać, czy zdrajca nie wsączył w jej umysł tych samych szkodliwych idei, które jego samego zwiodły na manowce. Niemniej jednak miała dopiero osiemnaście lat, a więc jeszcze długo nie będzie jej grozić etykietka starej panny. Ale jej kuzynka Marine była w tym samym wieku, a już wyszła za mąż, czego Elise jej zazdrościła. Nie lubiła, gdy ktoś ją wyprzedzał, a między nią i Marine, oprócz przyjaźni, istniała także niepisana rywalizacja.
Większość poznanych podczas debiutanckiego sabatu kawalerów wydawała jej się dość mało interesująca, ale ciągle miała nadzieję, że jej narzeczony będzie kimś wyjątkowym, u czyjego boku będzie mogła z dumą lśnić na salonach i nie zostanie zamknięta w jakimś ponurym zamczysku z dala od świata, który tak bardzo sobie ukochała.
Nawet w dobie szalejących anomalii myśli Elise krążyły wokół tak typowo kobiecych spraw jak zaręczyny, przyjęcia, bale, suknie czy sztuka. Oczywiście nadal często rozmyślała też o Percivalu i Stonehenge, bała się zmian na gorsze w swoim życiu, ale starała się te myśli spychać na boczny plan, nie poświęcać zbyt wiele uwagi obawom czy myślom o tym, kto przedłożył brudnych mugoli ponad własną rodzinę, nawet ponad ciężarną żonę. Najwyraźniej go nie obchodzili, więc czy zasługiwał na to, by o nim myślała? On pewnie nie myślał o niej wcale, zajęty swoją nędzną egzystencją wśród gminu.
Łatwiej było łypać spode łba na dziewczynę, która ubrała podobną suknię niż myśleć o sprawach trudniejszych. Po chwili jednak pojawiła się Isabella, i choć nigdy jakoś nie lgnęły mocniej do swojego towarzystwa, to jednak teraz Elise nawet się ucieszyła z tego, że podeszła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że przecież lady Selwyn również została boleśnie zdradzona przez krewnego, który mógł być jej bliski, a który odwrócił się od swojego rodu w momencie kiedy ten obrał jedyną słuszną drogę, popierającą szlachecki ład. Elise nawet nie brała pod uwagę że podobny postępek można akceptować i nadal uważać zdrajcę za rodzinę. Gdyby wiedziała co Isabella naprawdę myśli nie odnosiłaby się do niej tak miło, ale szczęśliwie dla nich obu nie wiedziała.
- Mam nauczkę, by jednak zamawiać wszystkie swoje suknie projektowane i szyte na miarę, specjalnie dla mnie – odezwała się. Przy kupowaniu kreacji bardziej ogólnodostępnych istniało ryzyko, że jakaś dama będzie mieć podobną, i że włoży ją akurat tego samego dnia co ona, co zakrawało na paskudny zbieg okoliczności. Dobrze że to nie był sabat, a wydarzenie mniejszej rangi, gdzie nie było nawet żadnych kawalerów. – Najwyraźniej nie przejmuje się tym, co wypada – dodała. Elise nie zamierzała zmieniać sukni, bo to by znaczyło, że ustąpiła komuś innemu. Elise nie ustępowała, to inni mieli ustępować i nadskakiwać jej. Problem w tym, że podobnie butna i dumna była większość szlachcianek, dlatego młoda Nottówna często się z niektórymi dziewczętami ścierała. Rozpieszczanie przez matkę sprawiło, że wyrosła na bardzo rozkapryszoną i roszczeniową osobę. Była jednak osobą towarzyską, choć trzymała się tego, co wypada i unikała niestosowności i kontrowersji. Stroniła od towarzystwa kobiet wybrakowanych i zbuntowanych, od tych które przedłożyły karierę nad obowiązek, a także od promugolskich zdrajców. Dlatego właśnie w minionych miesiącach jej ścieżki tak rzadko przecinały się ze ścieżkami Selwynów, ale już nie musiało tak być. Teraz byli po tej samej stronie, a grono rodów błądzących szczęśliwie się uszczuplało, choć Elise miała nadzieję, że chociaż Ollivanderowie jeszcze się nawrócą. Dla Weasleyów, Longbottomów czy Prewettów nie było już żadnej nadziei, błądzili od bardzo dawna, a z członkami tych rodów będącymi w podobnym jej wieku Elise od czasów szkolnych darła koty.
- Oczywiście klasyczną – odrzekła, bo w przypadku godnej lady nie mogło być innej odpowiedzi. Stroniła od muzyki wzorowanej na mugolskiej, zbyt postępowej i plebejskiej. – Gram na fortepianie i lubię odwiedzać operę. – Jako gość, i najczęściej w tej należącej do rodu jej matki, choć czasem odwiedzała też inne. Ale nie uchodziło jej występować na scenie dla gawiedzi gdzie nie wszyscy wśród widzów mogli mieć szlachetną krew, więc własny talent prezentowała jedynie rodzinie i przyjaciołom rodu. – Co nie znaczy, że nie interesują mnie też inne gałęzie sztuki. – Uśmiechnęła się lekko, z zamyśleniem, ale kiedy utkwiła wzrok w oknie, za którym wciąż lało i błyskało, jej uśmiech zbladł. Skrzywiła usteczka. – Pogoda jest naprawdę okropna i od miesiąca nic a nic się nie poprawia. To skandal, że nikt jeszcze nie zrobił nic z tymi anomaliami. – I jej brakowało możliwości swobodnego wychodzenia na zewnątrz, podróżowania do krewnych, przyjaciół i artystycznych przybytków, oraz używania magii. Dobrze że były skrzaty i służba, bo konieczność funkcjonowania po mugolsku byłaby zbyt uwłaczająca. Uważała że ministerstwo dawno powinno się tym zająć, to przecież była bardzo poważna sprawa.
Najtrafniejsza prawda z wielu prawd, które kiełkowały w umyśle dorastającej na dostojnym dworze dziewczynki – że łatwiej było myśleć o przyziemnych, błahych i niezbyt ważnych problemach, jak właśnie kwestia zagarniętej sukienki, niż przejmować się trudnymi i niejasnymi często sprawami wagi wielkiej. Delikatne rączki, zalotnie trzepoczące rzęsy i malutkie dołeczki na zaróżowionych policzkach nijak nie pasowały do wielkich dramatów politycznych. One miały dbać o swoją osobistą szlachetność, o niewątpliwy wdzięk, miały wzbudzać podziw i przynosić dumę rodzinie. Chroniono je i pielęgnowano jak perły starannie trzymane w bezpiecznym miejscu, czekające na tego, który przybędzie po nie i uczyni z nich swą ozdobę i dość nieoczywistą siłę. Chociaż żadna kobieta dobrze urodzona nie ośmieliłaby się powiedzieć tego głośno w towarzystwie, to wszystkie wiedziały, że dysponują pewnym czarem, który pozwala im nie utonąć w gąszczu męskiej surowości. Jako żony i matki miały wpływ, nie ginęły gdzieś w cieniu, o ile wykazywały się mądrością i sprytem. Mogły tworzyć z mężem zespół, współistnieć w związku opartym na szacunku i przyjaźni lub też uciec się do nieco mniej oczywistych metod. Kobiecość miała swoje prawa i swoją moc, a także pewne tajemnice, których żaden bystry lord nigdy nie zdoła obnażyć.
Bella, choć wychowała się na dworze wielkich aktorów i intrygantów, nigdy nie chciałaby udawać. Długie lata kłamstw wyniszczyłyby ją, nie czuła się do tego zdolna. Dlatego tak mocno wierzyła, choć ze świadomością, że jest to naiwne, w urok zakochania. Nie chciała nigdy udawać uczuć, pragnęła je przeżywać, z nich wydobywać energię, która pozwoli jej jeszcze lepiej odnaleźć się w nowej roli. Jednocześnie też nie czuła pośpiechu, ani do samego małżeństwa ani też do późniejszego w nim uczucia. Nie chciała dowiedzieć się o własnym ślubie dwa dni przed nim, a i wiedziała, że w skrajnych wypadkach tak to przebiegało. Wiele rzeczy robiła szybko i spontanicznie, nad wieloma nie mogła zapanować, choć tak bardzo się starała. Nad tym jednym najbardziej chciała. Niestety zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że nie miała żadnej władzy nad tym skrawkiem swego losu i mogła jedynie prowadzić te niedorzeczne rozważania w ciemności i ciszy własnych myśli. Nic więcej. Jej ewentualne przejawy nieco głośniejszej fantazji traktowano z wyraźnym lekceważeniem, bo przecież i tak nie miały prawa się zrealizować.
Nie była aż tak głupia, nie przyjaźniły się z Nott, nie dzieliły się sekretami i nie chichotały we wspólnym kąciku. Obydwie doświadczały obecnie trudnego czasu, znalazły się w dość bliskiej rodzinnej sytuacji, ale zbyt głośne i śmiałe wyrażenie swej opinii, która w tym środowisku szczególnie była kontrowersyjna, mogłoby Isabelli zaszkodzić. Jedno nierozważne zdanie poniosłoby się od uszu zgromadzonych wokół nich przedstawicielek niemal wszystkich wybitnych rodów aż do wielkich nestorów. Ostatnio jeden z nich przybył do niej z wizytą. Prowadzili wspólnie dość nietypową rozmowę, której znaczenie do dziś dla niej pozostawało niejasne.
- Tak chyba byłoby najlepiej – potwierdziła z pełną akceptacją dla takiego rozwiązania sprawy. Indywidualne projekty i nawet własne przeróbki i urozmaicenia, bo w końcu kobiety znały się na takich czarach, mogłyby dać jej gwarancji, że nigdy więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Podziwiała lady Nott za spokój. Sama nie była pewna, jak zachowałaby się w tej sytuacji. Wydawało jej się, że Elise nie jest jedną z tych potulnych dam. Niemniej jakiś wyskok mógłby spotkać się z sytuacją nieprzyjemną, a głupia plotka potrafiła wyrządzić wiele krzywd. Szczególnie teraz, gdy wszystkie spodziewały się rychłych zaręczyn.
- Opera! Uwielbiam historie odgrywane na wielkiej scenie. Przy muzyce są szczególnie piękne – powiedziała zgodnie z prawdą. Opera była przecież teatrem. Tak samo jak balet, różniły je szczegóły korespondujących ze sobą różnych sztuk. Wszelkie formy przywdziewania masek widzialnych i niewidzianych jawiły się jej jako wyjątkowo pasjonujące. Elise jednak nie musiała wiedzieć, że Bella z równą ochotą skłoniłaby się ku bardziej ekscentrycznym przestrzeniom sztuki. – Chciałabym móc się rozkoszować spacerami po ośnieżonym ogrodzie. Mam nadzieję, że uda się w końcu przełamać anomalie. – Westchnęła z rozmarzeniem i wyobraziła sobie te zimowe rozrywki. – Och, albo kulig! – powiedziała nagle z ożywieniem i uśmiechnęła się do rozmówczyni. Nawet w mroźnej i mokrej zimie Isabella odnajdywała powody do radości i miłe formy spędzania czasu. – Lady Nott, lubisz śnieżne przejażdżki? – dopytała zaraz. Uświadomiła sobie, że właściwie niewiele o niej wie. Rzadko rozmawiały. Czy to przez wiek? Czy to przez stronę, za którą jeszcze niedawno opowiadała się rodzina Selwynów?
Bella, choć wychowała się na dworze wielkich aktorów i intrygantów, nigdy nie chciałaby udawać. Długie lata kłamstw wyniszczyłyby ją, nie czuła się do tego zdolna. Dlatego tak mocno wierzyła, choć ze świadomością, że jest to naiwne, w urok zakochania. Nie chciała nigdy udawać uczuć, pragnęła je przeżywać, z nich wydobywać energię, która pozwoli jej jeszcze lepiej odnaleźć się w nowej roli. Jednocześnie też nie czuła pośpiechu, ani do samego małżeństwa ani też do późniejszego w nim uczucia. Nie chciała dowiedzieć się o własnym ślubie dwa dni przed nim, a i wiedziała, że w skrajnych wypadkach tak to przebiegało. Wiele rzeczy robiła szybko i spontanicznie, nad wieloma nie mogła zapanować, choć tak bardzo się starała. Nad tym jednym najbardziej chciała. Niestety zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że nie miała żadnej władzy nad tym skrawkiem swego losu i mogła jedynie prowadzić te niedorzeczne rozważania w ciemności i ciszy własnych myśli. Nic więcej. Jej ewentualne przejawy nieco głośniejszej fantazji traktowano z wyraźnym lekceważeniem, bo przecież i tak nie miały prawa się zrealizować.
Nie była aż tak głupia, nie przyjaźniły się z Nott, nie dzieliły się sekretami i nie chichotały we wspólnym kąciku. Obydwie doświadczały obecnie trudnego czasu, znalazły się w dość bliskiej rodzinnej sytuacji, ale zbyt głośne i śmiałe wyrażenie swej opinii, która w tym środowisku szczególnie była kontrowersyjna, mogłoby Isabelli zaszkodzić. Jedno nierozważne zdanie poniosłoby się od uszu zgromadzonych wokół nich przedstawicielek niemal wszystkich wybitnych rodów aż do wielkich nestorów. Ostatnio jeden z nich przybył do niej z wizytą. Prowadzili wspólnie dość nietypową rozmowę, której znaczenie do dziś dla niej pozostawało niejasne.
- Tak chyba byłoby najlepiej – potwierdziła z pełną akceptacją dla takiego rozwiązania sprawy. Indywidualne projekty i nawet własne przeróbki i urozmaicenia, bo w końcu kobiety znały się na takich czarach, mogłyby dać jej gwarancji, że nigdy więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Podziwiała lady Nott za spokój. Sama nie była pewna, jak zachowałaby się w tej sytuacji. Wydawało jej się, że Elise nie jest jedną z tych potulnych dam. Niemniej jakiś wyskok mógłby spotkać się z sytuacją nieprzyjemną, a głupia plotka potrafiła wyrządzić wiele krzywd. Szczególnie teraz, gdy wszystkie spodziewały się rychłych zaręczyn.
- Opera! Uwielbiam historie odgrywane na wielkiej scenie. Przy muzyce są szczególnie piękne – powiedziała zgodnie z prawdą. Opera była przecież teatrem. Tak samo jak balet, różniły je szczegóły korespondujących ze sobą różnych sztuk. Wszelkie formy przywdziewania masek widzialnych i niewidzianych jawiły się jej jako wyjątkowo pasjonujące. Elise jednak nie musiała wiedzieć, że Bella z równą ochotą skłoniłaby się ku bardziej ekscentrycznym przestrzeniom sztuki. – Chciałabym móc się rozkoszować spacerami po ośnieżonym ogrodzie. Mam nadzieję, że uda się w końcu przełamać anomalie. – Westchnęła z rozmarzeniem i wyobraziła sobie te zimowe rozrywki. – Och, albo kulig! – powiedziała nagle z ożywieniem i uśmiechnęła się do rozmówczyni. Nawet w mroźnej i mokrej zimie Isabella odnajdywała powody do radości i miłe formy spędzania czasu. – Lady Nott, lubisz śnieżne przejażdżki? – dopytała zaraz. Uświadomiła sobie, że właściwie niewiele o niej wie. Rzadko rozmawiały. Czy to przez wiek? Czy to przez stronę, za którą jeszcze niedawno opowiadała się rodzina Selwynów?
Poważne polityczne sprawy trzymano zawsze z daleka od Elise, ale jak każdy młody Nott została szczegółowo zapoznana ze Skorowidzem Czystości Krwi i jego wytycznymi. Była to jedna z pierwszych lektur jej dzieciństwa, bo już od najmłodszych lat zapoznawano ją z historiami poszczególnych rodów oraz ich powiązaniami, z naciskiem na Nottów i Lestrange’ów których krew w sobie nosiła, a także zaprzyjaźnione rody. Musiała wiec rozumieć podstawy politycznych kwestii, jak to, że miedzy rodami istniały określone zależności i relacje. I o ile nie obchodziła jej polityka ministerstwa, tak relacje rodowe były ważne. Z pewnymi rodzinami w końcu nie wypadało jej się zadawać, zwłaszcza z tymi, które od wieków pozostawały z Nottami w konflikcie. Żadna Weasleyówna czy Prewettówna nigdy nie mogłaby zostać jej przyjaciółką, było to jasne jak słońce. Przyjaciół szukała w gronie rodów o słusznych poglądach, plebs o nieczystej krwi traktując jak powietrze, choć oczywiście rozumiała, że czarodzieje niższych krwi są społeczeństwu potrzebni, ktoś musiał przecież wykonywać zawody, których szlachetnie urodzonym nie wypadało.
Żyła pod kloszem, nigdy nie brudząc delikatnych dłoni prawdziwą pracą. Grała na fortepianie, czytała literaturę piękną, kupowała nowe stroje i myślała o przyszłych przyjęciach, na których je założy. Hogwart z ulgą pozostawiła za sobą, nie tęskniąc za szkołą i nauką, a co najwyżej za codziennym towarzystwem niektórych bliskich jej dam. Nigdy nie lubiła się zbyt wiele uczyć, woląc poświęcać swój czas na aktywności godne damy, dlatego egzaminy końcowe zdała na dość przeciętnym poziomie – jednak wychodziła z założenia, że gdyby zechciało jej się wysilić, z łatwością wyprzedziłaby wszystkie nieszlachetne osoby, bo była od nich lepsza w każdym calu, ale miała w życiu innej priorytety, bo w odróżnieniu od ludzi z nizin nie musiała pracować, by mieć za co wygodnie żyć.
Wygoda, blichtr i izolacja od brudnego, nijakiego świata zwykłych ludzi były najważniejsze, ważniejsze niż uczucia. Elise dorastała w przekonaniu że miłość to słabość, odzierająca ze zdrowego rozsądku i odwracająca uwagę od tego, co naprawdę ważne. Wszystkie historie o czarodziejach zakochujących się w ludziach z gminu, mieszańcach, mugolakach a nawet mugolach napawały ją obrzydzeniem i rodziły w niej zaprzeczenie, przekonanie że ona nigdy nie uległaby takiej słabości, nigdy nie pokochałaby kogoś, kogo nie wypadało i kto nie dałby jej dobrego, wygodnego życia. Wszystkie kobiety w jej otoczeniu, również matka i zmarła kilka lat temu siostra, wyszły za mąż z rozsądku, dla dobra rodów. Ona miała zrobić to samo dlatego jeszcze w nastoletnim wieku pozbyła się złudzeń o miłości rodem z książek. Dzięki temu konieczność poślubienia mężczyzny, którego nie kocha i być może nigdy nie pokocha, była o wiele mniej bolesna. Była czymś normalnym i oczywistym, zwłaszcza że jej rodzice się nie kochali i żyli ze sobą z obowiązku, więc właśnie taki wzorzec odebrała i na takie życie była gotowa. Wiedziała, że to pewnego dnia nadejdzie, i to być może szybciej niż później, bo kwestią czasu było przedstawienie jej odpowiedniego kandydata, postawienie jej przed faktem dokonanym za jej plecami przez ojca i nestora. Na to przygotowała ją matka po tamtej pamiętnej rozmowie podczas ślubu Rosalind – to nie miłość jest najważniejsza, a obowiązek wobec rodu. Te słowa dźwięczały w jej umyśle jeszcze długo, uświadamiając jej że cała bajkowa otoczka nie ma nic wspólnego z uczuciami, które istnieją w książkach, ale rzadko w prawdziwym życiu. Tak na dobrą sprawę wystarczy jej, jeśli mąż będzie wyznawał odpowiednie poglądy a także pozwalał jej nadal brylować na salonach, nie ograniczając jej w tym względzie i nie zamykając w ponurym zamczysku z dala od salonowego blichtru. To nie brak miłości ją przerażał, a właśnie izolacja od rodziny i salonów, lub, co gorsza, gdyby tak jej mąż okazał się zdrajcą jak Percival i zniszczył jej życie, tak jak Percival zniszczył je swojej żonie.
Ją i Isabellę łączyło między innymi to, że obie miały w rodzinie zdrajców, którzy niedawno zhańbili ich rodziny. Nottówna w głębi duszy była ciekawa jak Isabella sobie z tym radzi. W dworze Nottów kwestia Percivala była tematem tabu, i poza siostrą praktycznie z nikim nie mogła o nim rozmawiać.
Podobną suknią innej damy była zbulwersowana i kręciła na nią noskiem, ale znosiła to z godnością, nie okazując swojego poruszenia wszem i wobec, bo w końcu to nie ona zawiniła, a ta druga. To tamta miała poczuć się głupio i pożałować, zwłaszcza że Elise najprawdopodobniej puści w obieg kilka niezbyt miłych i niekoniecznie prawdziwych plotek na jej temat, poza tym to ona była w posiadłości należącej do jej rodu i była ubrana we właściwe jej pochodzeniu barwy.
- Nie ma to jak suknie szyte na zamówienie – stwierdziła. – Choć może powinno mi schlebiać, że inne lady wzorują się na tym, w jaki sposób się ubieram, ale nie tak łatwo mi dorównać. – Znów spojrzała sceptycznie na drugą lady w zieleni, nie tak szczupłą i nie tak ładną jak ona. I nie mającą na palcu pierścionka, choć musiała być kilka lat starsza od niej, bo na pewno nie było jej w Hogwarcie na jej roku ani rok wyżej. Znała wszystkie dziewczęta z najbliższych sobie roczników, poza tymi z Beauxbatons, bo nie wszystkie z nich kojarzyła, jeśli akurat nie były z zaprzyjaźnionych rodów. – Opery są wspaniałe. Zwłaszcza te wystawiane w gmachu należącym do rodziny mej matki, Lestrange’ów. Miałaś okazję u nich gościć, lady Selwyn? Moja droga kuzynka, Marine, po ukończeniu szkoły została tam śpiewaczką. – Ciekawe, czy po swoim młodym ślubie będzie mogła nadal śpiewać? W końcu nie była byle jaką mężatką, a żoną nestora rodu Yaxley.
- Też bym tego chciała. Co prawda najmocniej ukochałam sobie wiosnę, ale zimowe ogrody również mają urok, pod warunkiem że brzydota i szarzyzna jest ukryta pod urokliwą warstewką śniegu. – Śnieg wyglądał pięknie, jeśli była go rozsądna ilość i jeśli nie leżał zbyt długo, bo później robił się brzydki. Ogólnie jednak nie przepadała za zimnem, choć miała piękne futra i szale, więc również w zimne miesiące mogła wyglądać stylowo. Niekiedy w ferie świąteczne miała też okazję brać udział w kuligach zorganizowanych dla szlachetnie urodzonych. – O tak, lubię! Co roku dobrze bawiłam się na kuligach w naszych rodowych lasach Sherwood – odpowiedziała; Nottowie regularnie organizowali różne wydarzenia dla wyższych sfer, by nie wyjść z roli najlepszych gospodarzy. – Ciekawe, czy w tym roku pogoda pozwoli na jakiś... – Na razie było to bardzo mocno wątpliwe. Było jeszcze paskudniej niż po wybuchu anomalii. Ta burza... Naprawdę koszmar! Doszło do tego, że matka zaczęła się zastanawiać nad wysłaniem jej i Ophelii do Francji, jeśli to się szybko nie skończy. – Mój debiutancki sabat także rozegrał się w śnieżnej scenerii, choć był czerwiec. To kolejny przykład tegorocznych anomalii. – Ale tamta akurat była całkiem ładna, chociaż mimo wszystko wolałaby przeżywać czerwcowy debiut w scenerii letniej. Ale cóż, przynajmniej pierwszy sabat jej rocznika miał być niezapomniany i jedyny w swoim rodzaju.
Żyła pod kloszem, nigdy nie brudząc delikatnych dłoni prawdziwą pracą. Grała na fortepianie, czytała literaturę piękną, kupowała nowe stroje i myślała o przyszłych przyjęciach, na których je założy. Hogwart z ulgą pozostawiła za sobą, nie tęskniąc za szkołą i nauką, a co najwyżej za codziennym towarzystwem niektórych bliskich jej dam. Nigdy nie lubiła się zbyt wiele uczyć, woląc poświęcać swój czas na aktywności godne damy, dlatego egzaminy końcowe zdała na dość przeciętnym poziomie – jednak wychodziła z założenia, że gdyby zechciało jej się wysilić, z łatwością wyprzedziłaby wszystkie nieszlachetne osoby, bo była od nich lepsza w każdym calu, ale miała w życiu innej priorytety, bo w odróżnieniu od ludzi z nizin nie musiała pracować, by mieć za co wygodnie żyć.
Wygoda, blichtr i izolacja od brudnego, nijakiego świata zwykłych ludzi były najważniejsze, ważniejsze niż uczucia. Elise dorastała w przekonaniu że miłość to słabość, odzierająca ze zdrowego rozsądku i odwracająca uwagę od tego, co naprawdę ważne. Wszystkie historie o czarodziejach zakochujących się w ludziach z gminu, mieszańcach, mugolakach a nawet mugolach napawały ją obrzydzeniem i rodziły w niej zaprzeczenie, przekonanie że ona nigdy nie uległaby takiej słabości, nigdy nie pokochałaby kogoś, kogo nie wypadało i kto nie dałby jej dobrego, wygodnego życia. Wszystkie kobiety w jej otoczeniu, również matka i zmarła kilka lat temu siostra, wyszły za mąż z rozsądku, dla dobra rodów. Ona miała zrobić to samo dlatego jeszcze w nastoletnim wieku pozbyła się złudzeń o miłości rodem z książek. Dzięki temu konieczność poślubienia mężczyzny, którego nie kocha i być może nigdy nie pokocha, była o wiele mniej bolesna. Była czymś normalnym i oczywistym, zwłaszcza że jej rodzice się nie kochali i żyli ze sobą z obowiązku, więc właśnie taki wzorzec odebrała i na takie życie była gotowa. Wiedziała, że to pewnego dnia nadejdzie, i to być może szybciej niż później, bo kwestią czasu było przedstawienie jej odpowiedniego kandydata, postawienie jej przed faktem dokonanym za jej plecami przez ojca i nestora. Na to przygotowała ją matka po tamtej pamiętnej rozmowie podczas ślubu Rosalind – to nie miłość jest najważniejsza, a obowiązek wobec rodu. Te słowa dźwięczały w jej umyśle jeszcze długo, uświadamiając jej że cała bajkowa otoczka nie ma nic wspólnego z uczuciami, które istnieją w książkach, ale rzadko w prawdziwym życiu. Tak na dobrą sprawę wystarczy jej, jeśli mąż będzie wyznawał odpowiednie poglądy a także pozwalał jej nadal brylować na salonach, nie ograniczając jej w tym względzie i nie zamykając w ponurym zamczysku z dala od salonowego blichtru. To nie brak miłości ją przerażał, a właśnie izolacja od rodziny i salonów, lub, co gorsza, gdyby tak jej mąż okazał się zdrajcą jak Percival i zniszczył jej życie, tak jak Percival zniszczył je swojej żonie.
Ją i Isabellę łączyło między innymi to, że obie miały w rodzinie zdrajców, którzy niedawno zhańbili ich rodziny. Nottówna w głębi duszy była ciekawa jak Isabella sobie z tym radzi. W dworze Nottów kwestia Percivala była tematem tabu, i poza siostrą praktycznie z nikim nie mogła o nim rozmawiać.
Podobną suknią innej damy była zbulwersowana i kręciła na nią noskiem, ale znosiła to z godnością, nie okazując swojego poruszenia wszem i wobec, bo w końcu to nie ona zawiniła, a ta druga. To tamta miała poczuć się głupio i pożałować, zwłaszcza że Elise najprawdopodobniej puści w obieg kilka niezbyt miłych i niekoniecznie prawdziwych plotek na jej temat, poza tym to ona była w posiadłości należącej do jej rodu i była ubrana we właściwe jej pochodzeniu barwy.
- Nie ma to jak suknie szyte na zamówienie – stwierdziła. – Choć może powinno mi schlebiać, że inne lady wzorują się na tym, w jaki sposób się ubieram, ale nie tak łatwo mi dorównać. – Znów spojrzała sceptycznie na drugą lady w zieleni, nie tak szczupłą i nie tak ładną jak ona. I nie mającą na palcu pierścionka, choć musiała być kilka lat starsza od niej, bo na pewno nie było jej w Hogwarcie na jej roku ani rok wyżej. Znała wszystkie dziewczęta z najbliższych sobie roczników, poza tymi z Beauxbatons, bo nie wszystkie z nich kojarzyła, jeśli akurat nie były z zaprzyjaźnionych rodów. – Opery są wspaniałe. Zwłaszcza te wystawiane w gmachu należącym do rodziny mej matki, Lestrange’ów. Miałaś okazję u nich gościć, lady Selwyn? Moja droga kuzynka, Marine, po ukończeniu szkoły została tam śpiewaczką. – Ciekawe, czy po swoim młodym ślubie będzie mogła nadal śpiewać? W końcu nie była byle jaką mężatką, a żoną nestora rodu Yaxley.
- Też bym tego chciała. Co prawda najmocniej ukochałam sobie wiosnę, ale zimowe ogrody również mają urok, pod warunkiem że brzydota i szarzyzna jest ukryta pod urokliwą warstewką śniegu. – Śnieg wyglądał pięknie, jeśli była go rozsądna ilość i jeśli nie leżał zbyt długo, bo później robił się brzydki. Ogólnie jednak nie przepadała za zimnem, choć miała piękne futra i szale, więc również w zimne miesiące mogła wyglądać stylowo. Niekiedy w ferie świąteczne miała też okazję brać udział w kuligach zorganizowanych dla szlachetnie urodzonych. – O tak, lubię! Co roku dobrze bawiłam się na kuligach w naszych rodowych lasach Sherwood – odpowiedziała; Nottowie regularnie organizowali różne wydarzenia dla wyższych sfer, by nie wyjść z roli najlepszych gospodarzy. – Ciekawe, czy w tym roku pogoda pozwoli na jakiś... – Na razie było to bardzo mocno wątpliwe. Było jeszcze paskudniej niż po wybuchu anomalii. Ta burza... Naprawdę koszmar! Doszło do tego, że matka zaczęła się zastanawiać nad wysłaniem jej i Ophelii do Francji, jeśli to się szybko nie skończy. – Mój debiutancki sabat także rozegrał się w śnieżnej scenerii, choć był czerwiec. To kolejny przykład tegorocznych anomalii. – Ale tamta akurat była całkiem ładna, chociaż mimo wszystko wolałaby przeżywać czerwcowy debiut w scenerii letniej. Ale cóż, przynajmniej pierwszy sabat jej rocznika miał być niezapomniany i jedyny w swoim rodzaju.
Gdyby Jane Austen żyła w ich czasach i gdyby była czarownicą obracającą się w sferach szanowanych rodów, to mogłaby inspirować się tymi dwiema damami stojącymi gdzieś w niewielkim saloniku – Elise i Isabellą. Rozważną i romantyczną. Obydwie były bowiem jak dwie bohaterki tej powieści, choć same nie znały aż tak intymnych prawd o sobie. Mogły się jedynie domyśleć drżenia skrytego pod wytworną kreacją, ściskanego przez gorset serca towarzyszki. Nie były siostrami Dashwood, ale przyszło im równolegle poruszać się na salonach i wypatrywać zaręczyn. Tak samo też znalazły się w dość skomplikowanej sytuacji rodzinnej, ale obydwie próbowały mimo tego brnąć z dumą do przodu. Każda jednak na swój sposób. Isabella wiedziała o tym, co spotkało Nottów. Nie śmiała jednak o to zapytać, bo dla niej samej utrata Alexandra była czymś straszliwym. Z jednej strony złościła się na niego. Byli w tym samym wieku i mieli dobry kontakt – a przynajmniej tak bywało w przerwach wakacyjnych i kiedy obydwoje już ukończyli szkołę. Cierpiała, bo jako kuzynka, jako jego niepisana siostra poczuła się opuszczona. Po części nienawidziła go za to, że wzgardził własną rodziną. Po tej drugiej stronie – rozumiała i wciąż martwiła się o jego losy. Długie tygodnie zajęło jej zrozumienie, że on nigdy już nie porozmawia z nią w cudownym saloniku, przy dźwiękach trzaskającego w kominku drewna. Raz nawet przyłapała się na tym, że stopy mimowolnie prowadzą ją do jego komnat, do których nikt nigdy już chyba nie zajrzy. Był bratem. Był.
Ufnie wierzyła, że lady Nott, ta rozważna, ani na moment nie utraciła tej dumy skrytej w pięknym spojrzeniu. Nie straciła klasy godnej damy i nie pozwalała sobie na żadne lamenty. Tak ją sobie Isabella wyobrażała, choć wprost nie mogła dopuścić do siebie szczerej myśli, że Elise ani przez moment nie rozpaczała. Nawet teraz, gdy z takim spokojem mówiła o kobiecie, która obraziła ją swym skopiowanym strojem, nie zapominała o rozwadze. Być może tego opanowania Selwyn mogłaby się od niej uczyć. Choć w wielu powieściach zwyciężał ten namiętny, poddający się emocjom bohater, to jednak to tylko podsycające marzenia historie. W życiu, tym ruchliwym i namacalnym liczyły się mądre decyzje. Szkoda tylko, że Isa, choć dobrze zdawała sobie z tego sprawę, nijak nie potrafiła tak wytwornej postawy przyjąć. To nie byłaby ona. Tylko czy to źle?
Cień oburzenia przemknął po bladej, lekko przyróżowionej twarzyczce Belli, kiedy lady Nott przyznała, że nie tak łatwo było jej dorównać. Zwątpiła w swoje schowane w myślach komplementy dla jej godnego arystokratki zachowania. Czy zapomniała o choćby pozornej skromności? Czy czuła się aż tak pewnie? Wyraźnie znała i podkreślała swą wartość. Taka wypowiedź jednak nie do końca spodobała się blondynce. Postanowiła jednak przemilczeć to i tłumaczyła jej słowa przykrością tej sytuacji, bo przecież podrobiona sukienka godziła w jej dobre imię. I nawet jeśli nikt tego nie zauważył, to wystarczyło, że wiedziała sama ono. To mogło zaboleć.
- Nigdy nie gościłam tam, lady Nott – wyjaśniła, w duchu już żałując, że nie miała tej przyjemności. – Jeśli jest tam równie wspaniale, jak mówisz, to wizyta tam byłaby dla mnie niezmąconą radością – wyznała szczerze. Czy w najbliższym czasie pojawi się okazja? Podejrzewała, że dopiero w nowym roku, ale z pewnością zapamięta pochwalne słowa Elise.
- Wiosna z każdym dniem jest nam bliższa. Zima szybko przeminie i świat znów zacznie tak pięknie rozkwitać. – Westchnęła urzeczona wizjami przebijających się, przez nieco jeszcze uśpioną po zimie ziemię, delikatnych zielonkawych łodyg. Wielce miła dla niej, jako tak zapalonego zielarza, była także wiosna. W każdej porze roku mogłaby odnaleźć widok drogi i rozpalający serce. Czasem, gdy budziła się wcześniej, siadała na szerokim parapecie i podglądała przyrodę. Choć okno zawsze ukazywało obraz tego samego kawałka ogrodu, to jednak wydawał się on inny niż wczoraj. Wspomnienie o tym wszystkim sprawiło, że myśli o anomaliach zupełnie Isabella od siebie oddaliła. Jednak Elise wyraziła niepokój wobec nich.
- Ufam, że anomalie wkrótce znikną. Choć doceniałam zwykle dźwięk kropli deszczu obijających się o szyby w moich komnatach, to jednak zaczynam czuć się przytłoczona przez burzę i z wielką nadzieją poszukuję na niebie słońca – wyznała po chwili. Na wiele rzeczy i zjawisk potrafiła spoglądać pozytywnie, podczas gdy inni już dawno je negowali. Tymczasem teraz czuła się przez anomalie jak ptak zamknięty w ciasnej klatce. Tęskniła do delikatnego wiatru we włosach i do żaru letniego słońca zdobiącego policzki czerwienią.
Ufnie wierzyła, że lady Nott, ta rozważna, ani na moment nie utraciła tej dumy skrytej w pięknym spojrzeniu. Nie straciła klasy godnej damy i nie pozwalała sobie na żadne lamenty. Tak ją sobie Isabella wyobrażała, choć wprost nie mogła dopuścić do siebie szczerej myśli, że Elise ani przez moment nie rozpaczała. Nawet teraz, gdy z takim spokojem mówiła o kobiecie, która obraziła ją swym skopiowanym strojem, nie zapominała o rozwadze. Być może tego opanowania Selwyn mogłaby się od niej uczyć. Choć w wielu powieściach zwyciężał ten namiętny, poddający się emocjom bohater, to jednak to tylko podsycające marzenia historie. W życiu, tym ruchliwym i namacalnym liczyły się mądre decyzje. Szkoda tylko, że Isa, choć dobrze zdawała sobie z tego sprawę, nijak nie potrafiła tak wytwornej postawy przyjąć. To nie byłaby ona. Tylko czy to źle?
Cień oburzenia przemknął po bladej, lekko przyróżowionej twarzyczce Belli, kiedy lady Nott przyznała, że nie tak łatwo było jej dorównać. Zwątpiła w swoje schowane w myślach komplementy dla jej godnego arystokratki zachowania. Czy zapomniała o choćby pozornej skromności? Czy czuła się aż tak pewnie? Wyraźnie znała i podkreślała swą wartość. Taka wypowiedź jednak nie do końca spodobała się blondynce. Postanowiła jednak przemilczeć to i tłumaczyła jej słowa przykrością tej sytuacji, bo przecież podrobiona sukienka godziła w jej dobre imię. I nawet jeśli nikt tego nie zauważył, to wystarczyło, że wiedziała sama ono. To mogło zaboleć.
- Nigdy nie gościłam tam, lady Nott – wyjaśniła, w duchu już żałując, że nie miała tej przyjemności. – Jeśli jest tam równie wspaniale, jak mówisz, to wizyta tam byłaby dla mnie niezmąconą radością – wyznała szczerze. Czy w najbliższym czasie pojawi się okazja? Podejrzewała, że dopiero w nowym roku, ale z pewnością zapamięta pochwalne słowa Elise.
- Wiosna z każdym dniem jest nam bliższa. Zima szybko przeminie i świat znów zacznie tak pięknie rozkwitać. – Westchnęła urzeczona wizjami przebijających się, przez nieco jeszcze uśpioną po zimie ziemię, delikatnych zielonkawych łodyg. Wielce miła dla niej, jako tak zapalonego zielarza, była także wiosna. W każdej porze roku mogłaby odnaleźć widok drogi i rozpalający serce. Czasem, gdy budziła się wcześniej, siadała na szerokim parapecie i podglądała przyrodę. Choć okno zawsze ukazywało obraz tego samego kawałka ogrodu, to jednak wydawał się on inny niż wczoraj. Wspomnienie o tym wszystkim sprawiło, że myśli o anomaliach zupełnie Isabella od siebie oddaliła. Jednak Elise wyraziła niepokój wobec nich.
- Ufam, że anomalie wkrótce znikną. Choć doceniałam zwykle dźwięk kropli deszczu obijających się o szyby w moich komnatach, to jednak zaczynam czuć się przytłoczona przez burzę i z wielką nadzieją poszukuję na niebie słońca – wyznała po chwili. Na wiele rzeczy i zjawisk potrafiła spoglądać pozytywnie, podczas gdy inni już dawno je negowali. Tymczasem teraz czuła się przez anomalie jak ptak zamknięty w ciasnej klatce. Tęskniła do delikatnego wiatru we włosach i do żaru letniego słońca zdobiącego policzki czerwienią.
Elise była perfekcyjnie skrojona do roli lady, od zawsze czując się w niej niezwykle swobodnie i na miejscu. Nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Była niemal podręcznikowym przykładem Nottówny. Nie znaczyło to jednak, że utrata Percivala nic a nic jej nie obeszła. Oczywiście że to przeżyła, i to mocno. Starszy kuzyn był dla niej niemal jak brat. Kochała go. O ile zwykle zdrajcy i osoby wyłamujące się ze swoich rodów byli dla niej po prostu obiektem pogardy i kąśliwych plotek, tak w tym przypadku to było coś więcej, bo nie dotyczyło to innej rodziny, a jej własnej, choć nigdy się nie spodziewała, że ktoś z Nottów może zdradzić. Czuła się, jakby podstępnie wbito jej nóż w plecy. Szczególnie w pierwszych dniach była pełna złości i żalu, nie potrafiąc zrozumieć, jak on mógł im to zrobić. Jak mógł to zrobić jej. Czy jej nie kochał? Czy nie kochał swojej rodziny, skoro postanowił nie tylko zdradzić i opuścić, ale też skompromitować publicznie? Dla niej to nie była tylko zdrada rodu, ale też zdrada jej samej i relacji, która istniała między nimi odkąd pamiętała. Czuła się jakby pewien ważny okruch jej życia brutalnie z niej wyrwano i zdeptano. Od jak dawna żyła w kłamstwie, nie wiedząc co kryło się w jego myślach? Jego zdrada wsączała jad we wszystkie wspomnienia z nim związane. Nie potrafiła go zrozumieć. Przecież miał wszystko – żonę, dziecko w drodze, rodziców, rodzeństwo, kuzynostwo i mnóstwo innych krewnych i znajomych na salonach. Dlaczego wybrał popieranie szlamu? Nienawidziła go za to, co zrobił, ale gdzieś głęboko tęskniła za tym dawnym Percivalem sprzed zdrady, choć wiedziała też, że już nie byli rodziną i nigdy nie będą, bo on na własne życzenie z tego zrezygnował.
Wspomnienia Stonehenge prześladowały ją w koszmarach. Pojawiała się tam chwila zdrady Percivala, ale i późniejsze wydarzenia. Trzęsienie ziemi. Krzyki. Upadek. Dementorzy. Na myśl o tych kreaturach robiło jej się zimno, a one wciąż czasem jej się śniły mimo zażywanych regularnie eliksirów słodkiego snu.
Na początku były i lamenty. Było rzucanie przedmiotami, krzyki, fochy i huśtawki nastrojów we własnej komnacie, z dala od wzroku obcych. Była w końcu roztrzęsiona po doznanej traumie, do której dochodziła utrata członka rodziny. Czuła się jakby Percival umarł, więc musiała go opłakać, a później zamknąć smutek w sobie i podnieść się silniejsza. Musiała iść przez salony z podniesioną głową, by nikt nie domyślił się, co kryło się pod nienaganną fasadą pięknej młodej lady na wydaniu. Musiała być silna, bo reprezentowała ród.
Elise była pewna swojej wartości, próżna i zadufana w sobie. Potrafiła udawać skromną, ale teraz nie widziała takiej potrzeby, nie znajdowała się w końcu w obecności żadnego kawalera, a innej młodej damy, a jak to wśród kobiet bywało, większość z nich próbowała wyprzedzić inne. W otoczeniu innych niewiast najsilniej rodziła się rywalizacja między nimi. W dodatku była w posiadłości należącej do jej rodu, więc gdzie mogła czuć sie pewniej niż na włościach Nottów? Wśród dam nie chciała być wątłą, mdłą mimozą kulącą się z tyłu, była przecież lwicą, dumą swego rodu, znającą swoją wartość i nie wątpiącą w nią z tak błahego powodu, jak to, że ktoś założył zbyt podobną suknię.
Na jej pięknej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a jej oczy błyszczały. Humor jej się nieco poprawił, kiedy mogła wyrazić swoje zbulwersowanie głośno i wymienić się uwagami z innym dziewczęciem.
- Jeśli nie miałaś okazji, to naprawdę polecam. Warto się tam wybrać. To dobre, elitarne miejsce, gdzie nie wpuszczają byle kogo. Nie lubię bywać w miejscach zbyt... pospolitych – rzekła, leciutko marszcząc nosek; odwiedzała tylko takie miejsca, unikając przybytków plebejskich które były pełne szlamu i biedoty, a tych się brzydziła. Ale tradycyjne rody zwykle dbały o to, by należące dla nich miejsca trzymały odpowiedni poziom, zarówno jeśli chodzi o gości, jak i oferowane atrakcje. Poza tym Marine miała ogromny talent, ale oprócz niej były też inne utalentowane osoby, krewni jej matki nie przyjmowali byle kogo. W operze działał też jej ukochany kuzyn Flavien, obiekt jej skrytych i czysto platonicznych nastoletnich westchnień. Poza tym Elise była mocno zżyta z krewnymi matki i lubiła bywać na ich włościach, zwłaszcza na wyspie Wight, która była dla niej niemalże jak drugi dom, tak dużo czasu spędziła tam jako dziecko.
- Oby tylko dane nam było cieszyć się prawdziwą wiosną bez burzy, śniegu i innych zawirowań – odezwała się, w duchu wzdrygając się na samą myśl o tym, że obecny stan rzeczy mógłby się przedłużyć. Bo nie wiadomo było kiedy to wszystko ustanie i wróci do normy. Również czuła się jak ptak zamknięty w klatce. Przywykła do ograniczeń płynących z bycia lady, ale teraz znosiła ich dużo więcej. Rodzina trzymała ją pod kloszem, pilnując by włos nie spadł z jej głowy. – Też brakuje mi słońca. Chociaż jednego słonecznego dnia. Chciałabym przejść się po ogrodach nie bojąc się, że po przejściu kilku kroków będę przemoczona do suchej nitki, albo co gorsza trafi mnie jakiś zbłąkany piorun – wzdrygnęła się na samą myśl. Ta pogoda była nie tylko depresyjna i ponura, ale i niebezpieczna. Naprawdę niebezpieczna. – Musimy znajdować sobie rozrywki w obrębie dworów. Dobrze, że granie na fortepianie, czytanie i malowanie nie grozi anomaliami. A ty czym lubisz się zajmować, droga lady Selwyn, kiedy pogoda nie pozwala ci cieszyć się wyjściami na zewnątrz?
Mgliście pamiętała z Hogwartu że Isabella była nieco ekscentryczna, ale do tego czasu wiele mogło się zmienić. W końcu przez ostatnie dwa lata właściwie się nie widywały, odkąd Isabella skończyła szkołę. Elise dopiero w tym roku mogła nazwać się absolwentką Hogwartu i rozpocząć życie dorosłej lady. Isabella była nią dwa lata dłużej, więc mogła stać się zupełnie inną osobą, dlatego też Nottówna starała się podejść do niej bez mierzenia jej miarą przeszłości, choć oczywiście zastanawiała się, jakie nastawienie Selwynów uosabiała – to obecne, czy może to, przy którym trwali w poprzednich miesiącach? O to jednak nie wypadało tak po prostu zapytać wprost, choć w słowach dziewczyny próbowała się dopatrzeć sugestii co do jej poglądów. Sama raczej jasno dawała do zrozumienia swoje, na przykład wtedy, gdy podkreśliła swą niechęć do bywania w pospolitych miejscach, odwiedzanych tłumnie przez czarodziejów o nieczystej krwi. Osoba promugolska zapewne by sie oburzyła. Czy i Isabella się oburzy, czy może jej przytaknie? Niektórzy miłośnicy szlamu bardzo jawnie się obnosili ze swoimi obrzydliwymi poglądami i buntowniczym nastawieniem, a Elise starannie takich osób unikała. A po zdradzie Percivala czuła jeszcze większy wstręt do czarodziejów wyłamujących się z tradycji i spoufalających się ze szlamami. Może to irracjonalne, ale czuła się trochę, jakby to mugolacy odebrali jej kuzyna, wsączając w jego umysł złe poglądy i sprawiając, że porzucił dla nich ród. Musiał popaść w złe towarzystwo, nie było innej możliwości, skoro jego bluźniercze słowa nie były wynikiem żadnego urazu ani zaklęcia.
Wspomnienia Stonehenge prześladowały ją w koszmarach. Pojawiała się tam chwila zdrady Percivala, ale i późniejsze wydarzenia. Trzęsienie ziemi. Krzyki. Upadek. Dementorzy. Na myśl o tych kreaturach robiło jej się zimno, a one wciąż czasem jej się śniły mimo zażywanych regularnie eliksirów słodkiego snu.
Na początku były i lamenty. Było rzucanie przedmiotami, krzyki, fochy i huśtawki nastrojów we własnej komnacie, z dala od wzroku obcych. Była w końcu roztrzęsiona po doznanej traumie, do której dochodziła utrata członka rodziny. Czuła się jakby Percival umarł, więc musiała go opłakać, a później zamknąć smutek w sobie i podnieść się silniejsza. Musiała iść przez salony z podniesioną głową, by nikt nie domyślił się, co kryło się pod nienaganną fasadą pięknej młodej lady na wydaniu. Musiała być silna, bo reprezentowała ród.
Elise była pewna swojej wartości, próżna i zadufana w sobie. Potrafiła udawać skromną, ale teraz nie widziała takiej potrzeby, nie znajdowała się w końcu w obecności żadnego kawalera, a innej młodej damy, a jak to wśród kobiet bywało, większość z nich próbowała wyprzedzić inne. W otoczeniu innych niewiast najsilniej rodziła się rywalizacja między nimi. W dodatku była w posiadłości należącej do jej rodu, więc gdzie mogła czuć sie pewniej niż na włościach Nottów? Wśród dam nie chciała być wątłą, mdłą mimozą kulącą się z tyłu, była przecież lwicą, dumą swego rodu, znającą swoją wartość i nie wątpiącą w nią z tak błahego powodu, jak to, że ktoś założył zbyt podobną suknię.
Na jej pięknej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a jej oczy błyszczały. Humor jej się nieco poprawił, kiedy mogła wyrazić swoje zbulwersowanie głośno i wymienić się uwagami z innym dziewczęciem.
- Jeśli nie miałaś okazji, to naprawdę polecam. Warto się tam wybrać. To dobre, elitarne miejsce, gdzie nie wpuszczają byle kogo. Nie lubię bywać w miejscach zbyt... pospolitych – rzekła, leciutko marszcząc nosek; odwiedzała tylko takie miejsca, unikając przybytków plebejskich które były pełne szlamu i biedoty, a tych się brzydziła. Ale tradycyjne rody zwykle dbały o to, by należące dla nich miejsca trzymały odpowiedni poziom, zarówno jeśli chodzi o gości, jak i oferowane atrakcje. Poza tym Marine miała ogromny talent, ale oprócz niej były też inne utalentowane osoby, krewni jej matki nie przyjmowali byle kogo. W operze działał też jej ukochany kuzyn Flavien, obiekt jej skrytych i czysto platonicznych nastoletnich westchnień. Poza tym Elise była mocno zżyta z krewnymi matki i lubiła bywać na ich włościach, zwłaszcza na wyspie Wight, która była dla niej niemalże jak drugi dom, tak dużo czasu spędziła tam jako dziecko.
- Oby tylko dane nam było cieszyć się prawdziwą wiosną bez burzy, śniegu i innych zawirowań – odezwała się, w duchu wzdrygając się na samą myśl o tym, że obecny stan rzeczy mógłby się przedłużyć. Bo nie wiadomo było kiedy to wszystko ustanie i wróci do normy. Również czuła się jak ptak zamknięty w klatce. Przywykła do ograniczeń płynących z bycia lady, ale teraz znosiła ich dużo więcej. Rodzina trzymała ją pod kloszem, pilnując by włos nie spadł z jej głowy. – Też brakuje mi słońca. Chociaż jednego słonecznego dnia. Chciałabym przejść się po ogrodach nie bojąc się, że po przejściu kilku kroków będę przemoczona do suchej nitki, albo co gorsza trafi mnie jakiś zbłąkany piorun – wzdrygnęła się na samą myśl. Ta pogoda była nie tylko depresyjna i ponura, ale i niebezpieczna. Naprawdę niebezpieczna. – Musimy znajdować sobie rozrywki w obrębie dworów. Dobrze, że granie na fortepianie, czytanie i malowanie nie grozi anomaliami. A ty czym lubisz się zajmować, droga lady Selwyn, kiedy pogoda nie pozwala ci cieszyć się wyjściami na zewnątrz?
Mgliście pamiętała z Hogwartu że Isabella była nieco ekscentryczna, ale do tego czasu wiele mogło się zmienić. W końcu przez ostatnie dwa lata właściwie się nie widywały, odkąd Isabella skończyła szkołę. Elise dopiero w tym roku mogła nazwać się absolwentką Hogwartu i rozpocząć życie dorosłej lady. Isabella była nią dwa lata dłużej, więc mogła stać się zupełnie inną osobą, dlatego też Nottówna starała się podejść do niej bez mierzenia jej miarą przeszłości, choć oczywiście zastanawiała się, jakie nastawienie Selwynów uosabiała – to obecne, czy może to, przy którym trwali w poprzednich miesiącach? O to jednak nie wypadało tak po prostu zapytać wprost, choć w słowach dziewczyny próbowała się dopatrzeć sugestii co do jej poglądów. Sama raczej jasno dawała do zrozumienia swoje, na przykład wtedy, gdy podkreśliła swą niechęć do bywania w pospolitych miejscach, odwiedzanych tłumnie przez czarodziejów o nieczystej krwi. Osoba promugolska zapewne by sie oburzyła. Czy i Isabella się oburzy, czy może jej przytaknie? Niektórzy miłośnicy szlamu bardzo jawnie się obnosili ze swoimi obrzydliwymi poglądami i buntowniczym nastawieniem, a Elise starannie takich osób unikała. A po zdradzie Percivala czuła jeszcze większy wstręt do czarodziejów wyłamujących się z tradycji i spoufalających się ze szlamami. Może to irracjonalne, ale czuła się trochę, jakby to mugolacy odebrali jej kuzyna, wsączając w jego umysł złe poglądy i sprawiając, że porzucił dla nich ród. Musiał popaść w złe towarzystwo, nie było innej możliwości, skoro jego bluźniercze słowa nie były wynikiem żadnego urazu ani zaklęcia.
W tych trudniejszych chwilach, gdy czuła, jak niewidzialna potęga oplata się ciasno wokół jej ramion i łydek, próbując uczynić ją zbyt kruchą dla tych srogich czasów i niegotową do wypełniania wyznaczonej roli, powtarzała sobie, że jest dzielniejsza, niż mogłoby się wydawać. Szeptała to nawet wpatrzona we własne odbicie. Skryta w rogu komnaty lustrzana postać miała w oczach coś, co Isabella nie zawsze umiała dojrzeć w sobie. Gdzieś po tych zielonych, lekko przygniłych tęczówkach przesuwały się maleńkie promyki. Tak samą siebie podnosiła na duchu, bo targana różnymi namiętnościami, których niekiedy nie mogła ukrócić twarda dłoń szlacheckiej maniery, miewała momenty nasączone niezrozumiałą melancholią. Przez wiele dni gnała gdzieś w pełnym uśmiechu rozkwitającym na pięknej twarzy, aby tego ostatniego dnia upaść przy nogach własnego łoża i skryć głowę pod miękką poduszką. Dominowało ją wtedy wielce nieznośne uczucie, że jest inna, taka niepasująca. To jednak pojedyncze godziny, kiedy wyrywała się z tej pędzącej, pozłacanej karocy. Kiedy czuła, że w obliczu tylu masek i kłamstw tego świata jest wciąż… po prostu ludzka. Słabość jednak była czymś niedopuszczalny. Od wielu lat przygotowywała się do własnego życia, które miało wyglądać tak a nie inaczej. Nie bez powodu padło właśnie na nią. Urodziła się w bogatym dworze, w domu płomienia i salamandry. Pośród ludzi o talencie do przeżywania prawdziwego kalejdoskopu emocji – nawet jeśli miałby być pozorem, tajemniczym artyzmem i niczym prawdziwym. Płynęła w niej krew najczystsza i myśl o tym dawała jej siłę. Była kolejną gałęzią na szlachetnym drzewie przodków. Czuła nad sobą opiekuńcze, choć srogie, oko swego największego autorytetu. Za każdym razem wstawała, wygładzała sukienkę i szła dalej, marząc o tym, że któregoś dnia odnajdzie równowagę. Że nie zagubi się, nim to nastąpi. Stąd pasje, którym oddawała skrawek swego serca, stad długie godziny nauki i stąd też ta iskrząca się w księżycowym świetle miotła. Pewne emocje i potrzeby gdzieś musiały znaleźć ujście, dokądś należało je skierować. Nie mogła sobie wyobrazić, jak funkcjonowałaby bez tego wszystkiego. Podejrzewała też, że nie było na tym świecie osoby, która widziałaby prawdziwą lady Selwyn. Życzliwą i roześmianą, ale nie mogącą ustać zbyt długo w jednym miejscu z podręcznikowo dumnym ułożeniem podbródka i pięknie wyprostowanymi plecami.
Te wszystkie myśli przywiodły pewną refleksję. Jakże pozorne było piękno zdobnych pałaców, w którym przyszło żyć wszystkim córkom arystokratów. Przebudzający się dzień przynosił niekończące się pasmo wyrzeczeń i wyzwań. Ale nic wobec tego nie mogły zrobić. Niczego chyba nawet nie chciały, bo tak naprawdę, choć wiele z dziewcząt błąkających się dzisiaj po dworku Nottów snuć mogło tak śmiałe marzenie, żadna z nich nie umiała inaczej żyć. Wiele mogło im się zdawać, czuć mogły gęsty zapach buntu i błogiej wolności, ale w rzeczywistości wchłonęły ten świat bezpowrotnie. A on wchłonął je. I nawet jeśli Alexander i Percival wyrzekli się go, wkroczyli na zupełnie niepisaną im dotąd ścieżkę, pozostaną na zawsze lordami. Nie utracą tej cząstki.
- Wyjątkowe miejsca dostarczają wyjątkowych doznań – zauważyła, przypominając sobie własne podróże do rozmaitych zakątków sztuki. Rozumiała lady Nott niestety inaczej, niż ta mogłaby tego oczekiwać. Ignorowała wzmiankę o pospolitości, wyraźnie skupiając swe zainteresowanie na odmiennej temu wyjątkowości. – Sztuka jest tak szeroka i różnorodna, za każdym razem pokazuje coś innego. Nigdy nie jest taka sama - mówiła dalej, dzieląc się z lady Nott swoimi refleksjami. To była ta magia. Była w muzyce, w literaturze i była w teatrze. W każdej z artystycznych dziedzin. Pod każdym dziełem bowiem chował się inny człowiek i inna wizja. Piękno miewało różne oblicza. – Tak się cieszę, że moja rodzina wspiera wielu znakomitych artystów. Byłoby wielką stratą nie móc obejrzeć kolejnych owoców ich talentu – wyznała na koniec, wyobrażając sobie, jakże puste i szare byłyby ściany w Beaulieu bez obrazów, bez rzeźb i bez tych wszystkich prywatnych występów szanowanych aktorów w ich wielkim salonie. Ojciec nigdy jednak nie odmawiał wspierania sztuki.
- Nie powinnyśmy ryzykować, to bardzo zdradliwa pogoda – powiedziała, zgadzając się z Elise. – Szkoda pięknych sukienek i szkoda naszego zdrowia. – Żadną tajemnicą nie było to, iż Isabella od czasu do czasu z przyjemnością mokła w deszczu lub podsłuchiwała dźwięków burzowej orkiestry. I nie mówiłaby tych wszystkich słów, gdyby nie to, że wcześniej dosyć boleśnie sama przekonała się o tym, że anomalie naprawdę są niebezpieczne. Uczyła się na własnych błędach, choć... dostrzegała w wariacjach pogody niewielką szczyptę szaleństwa, które mogło poruszyć twarde posągi szlachetnych sylwetek. Nie pragnęła jednak żadnej katastrofy.
- Całym sercem marzę o moim ogrodzie i o cieplarni, chociaż teraz mogę jedynie wzdychać do nich z tęsknotą. Pociechę przynoszą szlachetne księgi oraz przyjmowanie gości – wyznała. Nie było tajemnicą, że Selwynowie byli raczej dość towarzyscy. Szczególnie teraz, kiedy w świetle przemian politycznych, próbowali odnowić niektóre kontakty i ożywić przygasłe wcześniej relacje. – Sama też odwiedzałam ostatnio moich krewnych, choć wciąż trochę się obawiam podróży. Mimo to uwielbiam przebywać pośród ludzi, anomalia nie powinna nas więzić – wyjaśniła rozpogodzona. Nie była samotniczką. Umarłaby, nie mogąc porozmawiać z kimś przez choćby kilka dni. – Lady Nott, czy podobały ci się dzisiejsze występy artystów? – zapytała, przypominając sobie, że przecież niemal od rana poznawały nowe dzieła i nowe twarze z przestrzeni sztuki. – Któryś talent wyjątkowo cię urzekł?
Te wszystkie myśli przywiodły pewną refleksję. Jakże pozorne było piękno zdobnych pałaców, w którym przyszło żyć wszystkim córkom arystokratów. Przebudzający się dzień przynosił niekończące się pasmo wyrzeczeń i wyzwań. Ale nic wobec tego nie mogły zrobić. Niczego chyba nawet nie chciały, bo tak naprawdę, choć wiele z dziewcząt błąkających się dzisiaj po dworku Nottów snuć mogło tak śmiałe marzenie, żadna z nich nie umiała inaczej żyć. Wiele mogło im się zdawać, czuć mogły gęsty zapach buntu i błogiej wolności, ale w rzeczywistości wchłonęły ten świat bezpowrotnie. A on wchłonął je. I nawet jeśli Alexander i Percival wyrzekli się go, wkroczyli na zupełnie niepisaną im dotąd ścieżkę, pozostaną na zawsze lordami. Nie utracą tej cząstki.
- Wyjątkowe miejsca dostarczają wyjątkowych doznań – zauważyła, przypominając sobie własne podróże do rozmaitych zakątków sztuki. Rozumiała lady Nott niestety inaczej, niż ta mogłaby tego oczekiwać. Ignorowała wzmiankę o pospolitości, wyraźnie skupiając swe zainteresowanie na odmiennej temu wyjątkowości. – Sztuka jest tak szeroka i różnorodna, za każdym razem pokazuje coś innego. Nigdy nie jest taka sama - mówiła dalej, dzieląc się z lady Nott swoimi refleksjami. To była ta magia. Była w muzyce, w literaturze i była w teatrze. W każdej z artystycznych dziedzin. Pod każdym dziełem bowiem chował się inny człowiek i inna wizja. Piękno miewało różne oblicza. – Tak się cieszę, że moja rodzina wspiera wielu znakomitych artystów. Byłoby wielką stratą nie móc obejrzeć kolejnych owoców ich talentu – wyznała na koniec, wyobrażając sobie, jakże puste i szare byłyby ściany w Beaulieu bez obrazów, bez rzeźb i bez tych wszystkich prywatnych występów szanowanych aktorów w ich wielkim salonie. Ojciec nigdy jednak nie odmawiał wspierania sztuki.
- Nie powinnyśmy ryzykować, to bardzo zdradliwa pogoda – powiedziała, zgadzając się z Elise. – Szkoda pięknych sukienek i szkoda naszego zdrowia. – Żadną tajemnicą nie było to, iż Isabella od czasu do czasu z przyjemnością mokła w deszczu lub podsłuchiwała dźwięków burzowej orkiestry. I nie mówiłaby tych wszystkich słów, gdyby nie to, że wcześniej dosyć boleśnie sama przekonała się o tym, że anomalie naprawdę są niebezpieczne. Uczyła się na własnych błędach, choć... dostrzegała w wariacjach pogody niewielką szczyptę szaleństwa, które mogło poruszyć twarde posągi szlachetnych sylwetek. Nie pragnęła jednak żadnej katastrofy.
- Całym sercem marzę o moim ogrodzie i o cieplarni, chociaż teraz mogę jedynie wzdychać do nich z tęsknotą. Pociechę przynoszą szlachetne księgi oraz przyjmowanie gości – wyznała. Nie było tajemnicą, że Selwynowie byli raczej dość towarzyscy. Szczególnie teraz, kiedy w świetle przemian politycznych, próbowali odnowić niektóre kontakty i ożywić przygasłe wcześniej relacje. – Sama też odwiedzałam ostatnio moich krewnych, choć wciąż trochę się obawiam podróży. Mimo to uwielbiam przebywać pośród ludzi, anomalia nie powinna nas więzić – wyjaśniła rozpogodzona. Nie była samotniczką. Umarłaby, nie mogąc porozmawiać z kimś przez choćby kilka dni. – Lady Nott, czy podobały ci się dzisiejsze występy artystów? – zapytała, przypominając sobie, że przecież niemal od rana poznawały nowe dzieła i nowe twarze z przestrzeni sztuki. – Któryś talent wyjątkowo cię urzekł?
Elise nie chciałaby żyć inaczej. Samo myślenie o tym, jak by to było żyć bez tych wszystkich zasad i powinności byłoby poważnym i niestosownym uchybieniem. Nigdy nie fantazjowała o plebejskim życiu, od dziecka nauczona że świat zwykłych ludzi jest gorszy, pełen szarości i niebezpieczeństw tylko czyhających na młode dziewczęta. W tym ponurym, szarym świecie nie było bogactw, służby czekającej na każde skinienie i pięknych sukni. Była za to proza życia, praca i nijakość. Elise, pomna na słowa matki, nigdy nawet nie próbowała poznać tego świata. Nie przyjaźniła się z mieszańcami ani tym bardziej mugolakami, w Hogwarcie stroniła od nich i zwłaszcza na pierwszym roku zdarzało jej się stroić fochy gdy jakiś nauczyciel posadził ją obok szlamy, a podczas wizyt w Londynie nigdy nie kusiło jej zapuszczenie się na mugolską stronę miasta. Dlatego nie rozumiała dlaczego ten gorszy, biedniejszy świat urzekł Percivala do tego stopnia, że porzucił dla niego rodzinę. Ona nigdy by nie odrzuciła życia w luksusach. Nikt i nic nie było tego warte, była też przekonana że nigdy nie pokochałaby nikogo spoza wyższych sfer. Zbyt mocno kochała samą siebie i swoje wygodne życie, a także swój ród. Wolność nie była warta utraty tego i obniżenia standardów do jakich przywykła.
To w tym świecie była szczęśliwa i był on dla niej wszystkim. Byłaby gotowa wyrzec się nawet własnej siostry, gdyby ta postanowiła się zbuntować i wyłamać. Gorliwie wierzyła w słuszność Skorowidzu Czystości Krwi nakreślającego odpowiednie ramy, i już jako dziecko miała tendencję oceniania ludzi pod kątem tego, czy ich nazwisko figurowało w tym spisie, czy nie. Jeśli nie to nigdy nie myślała o nich jak o równych sobie, choć nie wahała się przed wykorzystywaniem ich do swoich celów – na przykład do odrabiania za nią prac domowych w Hogwarcie. Koleżanki o czystej, choć nieszlachetnej krwi były też dobre jako tło dla jej blasku, ale po Hogwarcie z żadną nie podtrzymywała kontaktu, bo nie było takiej potrzeby skoro czasy szkolne bezpowrotnie (na szczęście) się skończyły. Potrafiła wtedy udawać sympatię i zainteresowanie, ale było to z jej strony fałszywe, bo prawdziwych przyjaciół szukała wyłącznie wśród szlachetnie urodzonych. Oczywiście byli i tacy którzy wierzyli w równość, ale znajdowali się oni głównie w rodach błądzących, spaczonych promugolskimi ideami. I jak się okazało, należał do nich również Percival. Na myśl o nim coś ścisnęło ją w środku i z trudem powstrzymała odruchowy grymas cisnący się na usteczka. Dlaczego w ogóle rozmyślała o tym plugawym zdrajcy? Czy to dlatego, że przyszło jej rozmawiać z Selwynówną, którą również w podobny sposób zdradzono w Stonehenge?
- O tak, zaiste – przyznała, choć była nieco zawiedziona, że Isabella nie podjęła tematu mogącego powiedzieć jej coś więcej o wyznawanych poglądach. Bardzo ją to nurtowało czy miała do czynienia z osobą szlamolubną, czy z rozsądną młodą damą zadowoloną ze ścieżki obranej niedawno przez jej ród. Próbowała ją więc sprowokować, by ta odsłoniła przed nią rąbek tajemnicy i okazała swoją niechęć bądź sympatię wobec niższych warstw społecznych. Czyżby nie chciała dzielić się z nią poglądami, czy może było jej to aż tak obojętne? Ale Elise nie było. Zawsze dbała o to, gdzie się pojawia i obecność szlam nigdy nie mogłaby być obojętna. Miejsce obficie uczęszczane przez gmin nie mogłoby znajdować się wśród jej ulubionych. Dlatego tak kochała sabaty organizowane przez jej ciotkę – bo nikt o nieszlachetnej krwi nie był tu wpuszczany.
- I my, Nottowie, kochamy sztukę. Stanowi piękną oprawę zarówno dla wnętrz naszych posiadłości, jak i organizowanych przyjęć. Oczywiście musi to być sztuka wysoka, tworzona przez prawdziwych czarodziejów. Moda na nowoczesne mugolskie naleciałości zwyczajnie budzi we mnie wstręt, dobrze że na salonach nie ma na to miejsca. – Świat sztuki niższych sfer był wstrętny, pełen używek, degeneracji i dziwnych dzieł będących produktem urojeń, nie pasujących do dystyngowanego świata salonów i ich wysublimowanej, elitarnej kultury. Trzymała się od tego z daleka, choć oczywiście słyszała opowieści o tym, co niekiedy wyprawia się w środowiskach ubogich muzyków, malarzy czy literatów. Okropność! Dlatego wolała dzieła wychodzące spod dłoni szlachetnych lub przynajmniej czystokrwistych twórców, nie musiała się wtedy bać rynsztokowego poziomu. Ewentualnie, w ostateczności półkrwi, jeśli naprawdę mieli niezwykły talent i potrafili się zachować, choć to pewnie było rzadkością. Wierzyła że największe talenty, czy to magiczne czy artystyczne, drzemały w czystej krwi. I tym razem jej słowa posiadały pewne drugie dno, znów próbowała sprowokować Isabellę, by się odsłoniła ze swoimi poglądami i zawtórowała jej... bądź nie. Przecież jakieś zdanie musiała mieć.
- Musimy na siebie uważać, nasze zdrowie jest zbyt ważne, także dla naszych rodzin, które pragną dla nas jak najlepiej – powiedziała. Poza tym Elise najzwyczajniej w świecie nie należała do osób odważnych czy mających skłonności do ryzyka, więc wolała na siebie uważać, by nie znosić nieprzyjemności, które nie zawsze kończyły się tylko na przemoczeniu czy pobrudzeniu sukni.
- Też wolę przebywać wśród ludzi. Kocham mój rodowy dwór i obecność bliskich, ale potrzebuję też innych, w samotności więdnę. Kilka dni temu gościłam z matką u jej rodziny, jednak brakuje mi częstszych spotkań z kuzynostwem i przyjaciółkami, z których nie wszyscy mieszkają w Ashfield Manor czy na wyspie Wight. – Tęskniła choćby za Marine. Może w początku grudnia uda jej się wreszcie do niej wybrać? Dawno też nie miała okazji rozmawiać z kuzynką Elodie. Jak większość szlachcianek miała krewnych w obrębie różnych rodów, nie tylko Nottów. Kiedy zdecydowaną większość związków aranżowano w obrębie określonych rodzin na salonach wszyscy byli ze sobą w mniejszym lub większym stopniu spokrewnieni.
- O tak, podobały mi się. Ciotka Adelaide zadbała, by zaprosić naprawdę znakomitych twórców. – Oczywiście były to osoby nie posiadające mankamentów w postaci mugolskiej krwi ani brzydkich przywar mogących gorszyć dziewczęta. – Urzekł mnie koncert tej półwilej śpiewaczki i występ fortepianowy, choć wystawka pejzaży z najpiękniejszych czarodziejskich miejsc w Anglii i wieczorek poetycki również miały swój urok – podsumowała swoje wrażenia, przygładzając suknię i odchylając się leciutko, by omieść spojrzeniem salonik. Część dam już go opuściła, ta w podobnej sukni również już wyszła. Czyżby jednak speszyła się widokiem Elise i jej nienaganną postawą? Na to Nottówna liczyła.
To w tym świecie była szczęśliwa i był on dla niej wszystkim. Byłaby gotowa wyrzec się nawet własnej siostry, gdyby ta postanowiła się zbuntować i wyłamać. Gorliwie wierzyła w słuszność Skorowidzu Czystości Krwi nakreślającego odpowiednie ramy, i już jako dziecko miała tendencję oceniania ludzi pod kątem tego, czy ich nazwisko figurowało w tym spisie, czy nie. Jeśli nie to nigdy nie myślała o nich jak o równych sobie, choć nie wahała się przed wykorzystywaniem ich do swoich celów – na przykład do odrabiania za nią prac domowych w Hogwarcie. Koleżanki o czystej, choć nieszlachetnej krwi były też dobre jako tło dla jej blasku, ale po Hogwarcie z żadną nie podtrzymywała kontaktu, bo nie było takiej potrzeby skoro czasy szkolne bezpowrotnie (na szczęście) się skończyły. Potrafiła wtedy udawać sympatię i zainteresowanie, ale było to z jej strony fałszywe, bo prawdziwych przyjaciół szukała wyłącznie wśród szlachetnie urodzonych. Oczywiście byli i tacy którzy wierzyli w równość, ale znajdowali się oni głównie w rodach błądzących, spaczonych promugolskimi ideami. I jak się okazało, należał do nich również Percival. Na myśl o nim coś ścisnęło ją w środku i z trudem powstrzymała odruchowy grymas cisnący się na usteczka. Dlaczego w ogóle rozmyślała o tym plugawym zdrajcy? Czy to dlatego, że przyszło jej rozmawiać z Selwynówną, którą również w podobny sposób zdradzono w Stonehenge?
- O tak, zaiste – przyznała, choć była nieco zawiedziona, że Isabella nie podjęła tematu mogącego powiedzieć jej coś więcej o wyznawanych poglądach. Bardzo ją to nurtowało czy miała do czynienia z osobą szlamolubną, czy z rozsądną młodą damą zadowoloną ze ścieżki obranej niedawno przez jej ród. Próbowała ją więc sprowokować, by ta odsłoniła przed nią rąbek tajemnicy i okazała swoją niechęć bądź sympatię wobec niższych warstw społecznych. Czyżby nie chciała dzielić się z nią poglądami, czy może było jej to aż tak obojętne? Ale Elise nie było. Zawsze dbała o to, gdzie się pojawia i obecność szlam nigdy nie mogłaby być obojętna. Miejsce obficie uczęszczane przez gmin nie mogłoby znajdować się wśród jej ulubionych. Dlatego tak kochała sabaty organizowane przez jej ciotkę – bo nikt o nieszlachetnej krwi nie był tu wpuszczany.
- I my, Nottowie, kochamy sztukę. Stanowi piękną oprawę zarówno dla wnętrz naszych posiadłości, jak i organizowanych przyjęć. Oczywiście musi to być sztuka wysoka, tworzona przez prawdziwych czarodziejów. Moda na nowoczesne mugolskie naleciałości zwyczajnie budzi we mnie wstręt, dobrze że na salonach nie ma na to miejsca. – Świat sztuki niższych sfer był wstrętny, pełen używek, degeneracji i dziwnych dzieł będących produktem urojeń, nie pasujących do dystyngowanego świata salonów i ich wysublimowanej, elitarnej kultury. Trzymała się od tego z daleka, choć oczywiście słyszała opowieści o tym, co niekiedy wyprawia się w środowiskach ubogich muzyków, malarzy czy literatów. Okropność! Dlatego wolała dzieła wychodzące spod dłoni szlachetnych lub przynajmniej czystokrwistych twórców, nie musiała się wtedy bać rynsztokowego poziomu. Ewentualnie, w ostateczności półkrwi, jeśli naprawdę mieli niezwykły talent i potrafili się zachować, choć to pewnie było rzadkością. Wierzyła że największe talenty, czy to magiczne czy artystyczne, drzemały w czystej krwi. I tym razem jej słowa posiadały pewne drugie dno, znów próbowała sprowokować Isabellę, by się odsłoniła ze swoimi poglądami i zawtórowała jej... bądź nie. Przecież jakieś zdanie musiała mieć.
- Musimy na siebie uważać, nasze zdrowie jest zbyt ważne, także dla naszych rodzin, które pragną dla nas jak najlepiej – powiedziała. Poza tym Elise najzwyczajniej w świecie nie należała do osób odważnych czy mających skłonności do ryzyka, więc wolała na siebie uważać, by nie znosić nieprzyjemności, które nie zawsze kończyły się tylko na przemoczeniu czy pobrudzeniu sukni.
- Też wolę przebywać wśród ludzi. Kocham mój rodowy dwór i obecność bliskich, ale potrzebuję też innych, w samotności więdnę. Kilka dni temu gościłam z matką u jej rodziny, jednak brakuje mi częstszych spotkań z kuzynostwem i przyjaciółkami, z których nie wszyscy mieszkają w Ashfield Manor czy na wyspie Wight. – Tęskniła choćby za Marine. Może w początku grudnia uda jej się wreszcie do niej wybrać? Dawno też nie miała okazji rozmawiać z kuzynką Elodie. Jak większość szlachcianek miała krewnych w obrębie różnych rodów, nie tylko Nottów. Kiedy zdecydowaną większość związków aranżowano w obrębie określonych rodzin na salonach wszyscy byli ze sobą w mniejszym lub większym stopniu spokrewnieni.
- O tak, podobały mi się. Ciotka Adelaide zadbała, by zaprosić naprawdę znakomitych twórców. – Oczywiście były to osoby nie posiadające mankamentów w postaci mugolskiej krwi ani brzydkich przywar mogących gorszyć dziewczęta. – Urzekł mnie koncert tej półwilej śpiewaczki i występ fortepianowy, choć wystawka pejzaży z najpiękniejszych czarodziejskich miejsc w Anglii i wieczorek poetycki również miały swój urok – podsumowała swoje wrażenia, przygładzając suknię i odchylając się leciutko, by omieść spojrzeniem salonik. Część dam już go opuściła, ta w podobnej sukni również już wyszła. Czyżby jednak speszyła się widokiem Elise i jej nienaganną postawą? Na to Nottówna liczyła.
Choć wydawało się, że najżywsze dyskusje o polityce toczą się między wielkimi nestorami i starszymi przedstawicielami rodu, to jednak tematów te nie brakło również między ustami młodych. Wspaniałe sabaty, urocze kameralne spotkania i dnie nasycone sztuką – tam wszędzie była polityka. Isabella była nią szczególnie ostatnio zaciekawiona, ale raczej rozważania prowadziła bezgłośnie, we własnych myślach. Wytłumaczono jej sytuacje Selwynów, wskazano właściwą ścieżkę, ale nie zaspokajało to w pełni jej zainteresowania. Zrozumienie pewnych spraw wymagało nieco szerszego, głębszego wejrzenia. Tymczasem młodej lady nie traktowano do końca jako dojrzałej i zdolnej do samodzielnej myśli. Rodzice znali niezbyt potulny charakter córki, ale mimo to nie podarowali jej rozmowy wyczerpującej i pełnej charyzmy oraz emocji, która mogłaby ją skłonić do przyjęcia nowych idei. To ją bolało. To sprawiało, że czuła się zatrzaśnięta między dwoma skrajnie różnymi światami. Nikomu nie przyznała się do mrocznych snów obfitych w symbole jej nieznane i do tych podsłuchanych w koszmarach głosów tak dziwnie intrygujących. Potrafiła rozmawiać sama ze sobą, bo nie odnajdowała wśród bliskich osoby na tyle bezstronnej, potrafiącej podsunąć jej odpowiedzi prawdziwe, a nie znów wielką ideologię. Mogła okryć wdzięczną, nieco przelęknioną ciemnością twarz pod mieniącą się maską. Mogła tym nastrojowym szeptem opowiadać kłamstwa. Nie przepędzała uśmiechu, nie przestawały cieszyć się te oczy, ale mimo to ich głębia wydawała się nieodgadniona.
Ufała, że choćby tutaj przy muzyce i pięknych głosach, przy pokazach przybyłych z daleka artystów zdoła od tego uciec. Głos Elise upominał ją w tak nieoczywisty sposób, że wcale tak nie było. Polityka przeistaczała się w dowolną postać. Prześlizgiwała się przez niewinne historyjki, malowała hasła na kolorowych sukienkach i ukrywała się za ramami obrazów. Isabella nie była debiutantką, nie rozmawiała po raz pierwszy, wiedziała, o co pyta lady Nott – tym bardziej że od kilku minut ta rozmowa układała się właśnie tak a nie inaczej. Znów miała szukać w obcych oczach odpowiedzi, której to one pragnęły? Czy może mogła opowiedzieć jej prawdę?
- Doceniam sztukę samą w sobie, lady Nott – powiedziała w takt drżenia własnego serca. – Wydaje mi się, że rozsypane na tym świecie talenty mogą zachwycać niezależnie od tego, jak bardzo są to artyści nasi. Choć przyznam, że nie było mi dane do tej pory spotkać się nią, więc jest to tylko moje niepewne wyobrażenie. Czy można rozpoznać, że rzeźbie kształt nadały nieszlachetne dłonie? Czy ich wątpliwa krew przedostaje się na płótna? – zapytała, nie mogąc sobie tego wyobrazić. Jeśli ktoś by jej nie powiedział, że to jest dzieło mugolaka, to jakże miałaby to rozpoznać? Przez treść? Niektórzy szanowani malarze w cieniu swej piwnicy tworzyli malunki wybitnie niestosowne. Przynajmniej takie chodziły plotki. - Ufam jednak, że ty poznałaś już sztukę artystów mugolskich, skoro zdołałaś przekonać się, że budzi ona twą niechęć. Dziękuję za twe słowa, najwidoczniej pozostawałam w błędzie, wierząc, że można rozdzielić pochodzenie artysty od wspaniałości jego dzieła – mówiła powolutku, choć zdawała sobie sprawę tego, że jej słowa mogą zostać przyjęte z grymasem. Nie chciała jej obrazić, poszukiwała źródła jej zdania i też głośno błądziła po własnych myślach. Dotąd nie wyobrażała sobie odrzucać sztuki tylko dlatego, że wypływała ona z artysty niegodnego salonu. W Londynie natrafiała na ulicach, w różnych lokalach na mnóstwo dzieł pochodzenia nieznanego, ale mimo to niektóre bardzo jej się podobały. Isabella próbowała poukładać sobie to – czy faktycznie jej myślenie było błędne? Należało porzucić myśl o jakimkolwiek, nawet pozaludzkim kontakcie ze światem splugawionym? Chyba tego oczekiwałaby po niej lady Morgana Chyba to była jedyna słuszność. Tymczasem Bella miała ku temu wątpliwości. Niedawno przecież nie było w tym nic złego. Wszystkie wczorajsze sprawy odeszły w niepamięć i Isabella dobrze o tym wiedziała.
- To prawda. Rodzina jest największą opieką – przyznała, nie wyobrażając sobie, co stałoby się z nią, gdyby nagle obudziła się bez ukochanego pałacu i troskliwych rąk bliskich. Większość dam nie umiałaby znaleźć pracy, a nawet pogodzić się z utratą drogich butów i perfum. – Te dni rozłąki wydają się okrutne. Niemniej pocieszenie przyniosły mi również zakupy. Rozpędzają bardzo skutecznie smutne widoki burzy – stwierdziła, przypominając sobie swoją ostatnią wizytę w Londynie. Ojciec nie był do końca zadowolony z tych dziewczęcych wojaży, ale czy mógł córce odmówić kilku nowych sukienek?
- Och, czar tej poezji wydał mi się wielce miły. To zastanawiające, jak bardzo emocje i obrazy mogą przeniknąć do słowa. Deszczowa nuda skłania mnie do poszukiwania nowych zajęć i tak coraz więcej sięgam po poezję – zauważyła, przypominając sobie, że przecież ostatnio przed snem zaczytywała się w lirykach.
- Czy nie jest to już czas kolacji, lady Nott? – zapytała, również dostrzegając rozchodzące się panienki. Po ostatniej prezentacji wszak wspominano o posiłku. Być może dyskusja pochłonęła je tak mocno, iż umknął im czas. Wolałaby jednak nie okryć się wstydem i nie wkroczyć jako ta ostatnia. Spóźniona.
Ufała, że choćby tutaj przy muzyce i pięknych głosach, przy pokazach przybyłych z daleka artystów zdoła od tego uciec. Głos Elise upominał ją w tak nieoczywisty sposób, że wcale tak nie było. Polityka przeistaczała się w dowolną postać. Prześlizgiwała się przez niewinne historyjki, malowała hasła na kolorowych sukienkach i ukrywała się za ramami obrazów. Isabella nie była debiutantką, nie rozmawiała po raz pierwszy, wiedziała, o co pyta lady Nott – tym bardziej że od kilku minut ta rozmowa układała się właśnie tak a nie inaczej. Znów miała szukać w obcych oczach odpowiedzi, której to one pragnęły? Czy może mogła opowiedzieć jej prawdę?
- Doceniam sztukę samą w sobie, lady Nott – powiedziała w takt drżenia własnego serca. – Wydaje mi się, że rozsypane na tym świecie talenty mogą zachwycać niezależnie od tego, jak bardzo są to artyści nasi. Choć przyznam, że nie było mi dane do tej pory spotkać się nią, więc jest to tylko moje niepewne wyobrażenie. Czy można rozpoznać, że rzeźbie kształt nadały nieszlachetne dłonie? Czy ich wątpliwa krew przedostaje się na płótna? – zapytała, nie mogąc sobie tego wyobrazić. Jeśli ktoś by jej nie powiedział, że to jest dzieło mugolaka, to jakże miałaby to rozpoznać? Przez treść? Niektórzy szanowani malarze w cieniu swej piwnicy tworzyli malunki wybitnie niestosowne. Przynajmniej takie chodziły plotki. - Ufam jednak, że ty poznałaś już sztukę artystów mugolskich, skoro zdołałaś przekonać się, że budzi ona twą niechęć. Dziękuję za twe słowa, najwidoczniej pozostawałam w błędzie, wierząc, że można rozdzielić pochodzenie artysty od wspaniałości jego dzieła – mówiła powolutku, choć zdawała sobie sprawę tego, że jej słowa mogą zostać przyjęte z grymasem. Nie chciała jej obrazić, poszukiwała źródła jej zdania i też głośno błądziła po własnych myślach. Dotąd nie wyobrażała sobie odrzucać sztuki tylko dlatego, że wypływała ona z artysty niegodnego salonu. W Londynie natrafiała na ulicach, w różnych lokalach na mnóstwo dzieł pochodzenia nieznanego, ale mimo to niektóre bardzo jej się podobały. Isabella próbowała poukładać sobie to – czy faktycznie jej myślenie było błędne? Należało porzucić myśl o jakimkolwiek, nawet pozaludzkim kontakcie ze światem splugawionym? Chyba tego oczekiwałaby po niej lady Morgana Chyba to była jedyna słuszność. Tymczasem Bella miała ku temu wątpliwości. Niedawno przecież nie było w tym nic złego. Wszystkie wczorajsze sprawy odeszły w niepamięć i Isabella dobrze o tym wiedziała.
- To prawda. Rodzina jest największą opieką – przyznała, nie wyobrażając sobie, co stałoby się z nią, gdyby nagle obudziła się bez ukochanego pałacu i troskliwych rąk bliskich. Większość dam nie umiałaby znaleźć pracy, a nawet pogodzić się z utratą drogich butów i perfum. – Te dni rozłąki wydają się okrutne. Niemniej pocieszenie przyniosły mi również zakupy. Rozpędzają bardzo skutecznie smutne widoki burzy – stwierdziła, przypominając sobie swoją ostatnią wizytę w Londynie. Ojciec nie był do końca zadowolony z tych dziewczęcych wojaży, ale czy mógł córce odmówić kilku nowych sukienek?
- Och, czar tej poezji wydał mi się wielce miły. To zastanawiające, jak bardzo emocje i obrazy mogą przeniknąć do słowa. Deszczowa nuda skłania mnie do poszukiwania nowych zajęć i tak coraz więcej sięgam po poezję – zauważyła, przypominając sobie, że przecież ostatnio przed snem zaczytywała się w lirykach.
- Czy nie jest to już czas kolacji, lady Nott? – zapytała, również dostrzegając rozchodzące się panienki. Po ostatniej prezentacji wszak wspominano o posiłku. Być może dyskusja pochłonęła je tak mocno, iż umknął im czas. Wolałaby jednak nie okryć się wstydem i nie wkroczyć jako ta ostatnia. Spóźniona.
Polityka była obecna i w życiu dam. Może nie w tej ministerialnej, nudnej i typowo męskiej odsłonie, ale to co dotyczyło relacji rodowych, zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy ulegały tak wielu zmianom, tyczyło się i kobiet. W końcu one też musiały się do nich stosować i ich też dotykały owe zmiany. Będą one niewątpliwie mieć wpływ na ich przyszłe małżeństwa, a nawet i na inne znajomości, bo z niektórymi przyjaźnić się już nie wypadało, a inni z kolei powracali do łask, jak choćby Selwynowie. Dlatego mimo że oficjalnie polityka dam nie dotyczyła, nie było to do końca prawdą, a po szczycie w Stonehenge i zdradzie Percivala Elise myślała o niej więcej niż kiedykolwiek przedtem, zastanawiając się nad tym, co tam się wydarzyło i dlaczego, i jak to się miało do tego w co wierzyła. A od dziecka wierzyła w słuszność Skorowidzu Czystości Krwi stworzonego przez jej rodzinę, który w zamierzeniu miał spajać szlachetne rody i dbać o to, by utrzymały swój status. Wierzyła w wyższość czystej krwi nad nieczystą i fakt, że w Hogwarcie mugolacy często mieli lepsze oceny od niej, zrzucała na karb ich ślepego szczęścia oraz własnego lenistwa. Bo gdyby tylko jej się chciało wysilać, z pewnością z łatwością by ich wyprzedziła. Ale zamiast się uczyć wolała rozmyślać o debiutanckim sabacie i o sukni, w której chciałaby na nim wystąpić. Nie przyjmowała do wiadomości że dziecko mugoli może być równie zdolne, a nawet zdolniejsze niż osoba o czystej czy wręcz szlachetnej krwi.
I z nią nikt nie chciał poważnie rozmawiać o trudnych, męskich sprawach, ale coś tam i tak mimochodem słyszała, a na szczycie nawet była obecna. Było jednak jasne, że teraz jeszcze bardziej trzeba pilnować się zasad, bo miłośnicy promugolskości zagrażali tradycyjnemu porządkowi i chcieli sprowadzić wszystkich do tego samego, rynsztokowego poziomu. Tak przedstawiali to jej bliscy w odpowiedniej dla jej niewieściej płci formie, a ona im wierzyła i również bała się tego, co mogło się zrodzić z zalewu świata magii przybłędami z zewnątrz, które nie szanowały wielowiekowych tradycji i ziały nienawiścią do tego, co stworzyły szlacheckie rody. I co gorsza nawet niektórzy spośród nich im zagrażali, jak choćby zdrajcy pokroju Percivala oraz Alexandra Selwyna, których słusznie pozbawiono nazwisk i odcięto od rodów.
Światopogląd wkradał się i w świat sztuki; Elise od dziecka uczona była bowiem że jedyną słuszną sztuką jest ta czarodziejska, wychodząca spod dłoni twórców szlachetnej lub czystej krwi, ewentualnie mieszanej, wszak nie wszyscy mieszańcy mieli mugolskich rodziców, ale nadal stali w hierarchii poniżej krwi szlachetnej, za to nad mugolami i mugolakami. Odpowiedź Isabelli bardzo ją rozczarowała – naprawdę liczyła bowiem, że lady Selwyn uosabia nowy kierunek swego rodu i wierzy w czystokrwiste idee, ale najwyraźniej nadal było w niej wiele równościowych ciągot, które wprawiły Elise w zgorszenie. Choć może nie wszystko stracone? Może dla Isabelli była nadzieja, w końcu jej ród nawrócił się dopiero półtora miesiąca temu, i musiało minąć więcej czasu, by zrozumiała pewne istotne kwestie? Może powinna wykazać się większym zrozumieniem wobec niej i okazać wsparcie w przejściu na tę właściwą drogę? Była wyraźnie urażona samą sugestią, że mogłaby poznawać sztukę z nizin i w jakikolwiek sposób interesować się światem mugoli.
- Nie poznałam i nie zamierzam, nie potrzebuję tego, by wiedzieć, że świat mugoli jest pełen zepsucia – odpowiedziała, spoglądając na swoją rozmówczynię z dezaprobatą. Patrzyła na nią znowu jak na dziwaczkę która bredziła od rzeczy. – Dla mnie ma to znaczenie, i dla każdej damy powinno mieć, bo przecież sztuka stworzona przez prawdziwych czarodziejów musi być wspanialsza od tej mugolskiej.
Nie szła za tym realna, udowodniona wiedza, a powtarzanie wpajanego od dziecka przekonania, wtłaczanego w jej głowę od urodzenia. Przekonania nad którym nigdy się nie zastanawiała ani go nie kwestionowała, biorąc wpajane jej idee za pewnik, tym bardziej że zawsze witała z entuzjazmem wszystko, co pozwalało jej czuć się lepszą od innych. Nie przyjmowała do wiadomości, że pewnie wiele dzieł znanych i lubianych przez czarodziejów było stworzonych przez osoby o wątpliwej czystości krwi. Starała się o tym nie myśleć, wyobrażając sobie, że te wszystkie piękne melodie, obrazy czy literaturę stworzyli czarodzieje o czystej krwi. Nawet jeśli było inaczej, to przez wieki wiele takich sytuacji zatuszowano, bo nikt nie chciał chwalić się głośno uwielbieniem do dzieł mugolaka i nikt już nie drążył głębiej genealogii artystów sprzed wieków – lepiej było pewnych rzeczy nie wiedzieć, by nie obrzydzać sobie uroków ich sztuki. Elise nigdy nie chodziła też w miejsca gdzie tacy wątpliwi rynsztokowi artyści prezentowali swoje prace. Nie skalała się obecnością w mugolskiej części Londynu ani w miejscach pełnych biedoty. Była lady i pamiętała o tym na każdym kroku. Nawet będąc jedenastoletnią dziewczynką zaczynającą Hogwart już wiedziała, że nie wolno się bratać z nieczystymi. Czy Isabella też to rozumiała, czy dopiero miała pojąć? Mimo rozczarowania jej postawą jeszcze jej nie skreślała, wyrozumiale dając czas, by zapomniała o tym krótkim epizodzie promugolskości Selwynów i przypomniała sobie czarodziejskie wartości. Powitała więc zmianę tematu uprzejmym skinieniem głowy, zdając sobie sprawę, jak ważny był dla niej ród. Nawet nie tylko przez wzgląd na miłość i przywiązanie do jego członków, a na miłość do samej siebie i wygód, z jakich nigdy by nie zrezygnowała. Wystarczy wspomnieć jak łatwo odrzuciła kogoś, kto kiedyś był jej prawie jak brat tylko dlatego, że myślał inaczej i że jego droga zakładała rezygnację z luksusów i spoufalanie się ze szlamem.
- Och, zakupy zawsze poprawiają humor! Zwłaszcza zakupy ubraniowe. – Dokonywane rzecz jasna w odpowiednio ekskluzywnych miejscach. Jak Dom Mody Parkinsonów, choć dzisiejsza sytuacja z suknią pokazywała, że i tam nie zawsze było idealnie. Ale lepiej niż w innych miejscach, bo przynajmniej miała pewność co do najwyższej jakości materiałów i wykończeń, i dużo mniejsze prawdopodobieństwo że ktoś będzie nosić coś zbliżonego. Poza szlachetnie urodzonymi mało kogo było stać na to, by się tam ubierać.
- O tak, chyba czas najwyższy, lepiej się nie spóźnić – przytaknęła, kiedy większość dam zaczęła powoli wychodzić. Prawie zapomniała o kolacji, a przecież wypadało się na niej pojawić, bo na pewno będzie dobrą okazją do popatrzenia na suknie i zachowanie innych dam, a także posłuchania plotek.
Wstała więc, przygładzając materiał sukni. Może to i lepiej, że nadchodził czas kolacji, bo możliwe że jeszcze by się z Isabellą zdążyły pokłócić, a tego mimo wszystko nie chciała, choć miała nadzieję że mimo przekonania o równości sztuki, lady Selwyn w innych aspektach pozostaje bardziej konserwatywna i że w gronie jej przyjaciół nie ma żadnych nieodpowiednich jednostek.
| zt.?
I z nią nikt nie chciał poważnie rozmawiać o trudnych, męskich sprawach, ale coś tam i tak mimochodem słyszała, a na szczycie nawet była obecna. Było jednak jasne, że teraz jeszcze bardziej trzeba pilnować się zasad, bo miłośnicy promugolskości zagrażali tradycyjnemu porządkowi i chcieli sprowadzić wszystkich do tego samego, rynsztokowego poziomu. Tak przedstawiali to jej bliscy w odpowiedniej dla jej niewieściej płci formie, a ona im wierzyła i również bała się tego, co mogło się zrodzić z zalewu świata magii przybłędami z zewnątrz, które nie szanowały wielowiekowych tradycji i ziały nienawiścią do tego, co stworzyły szlacheckie rody. I co gorsza nawet niektórzy spośród nich im zagrażali, jak choćby zdrajcy pokroju Percivala oraz Alexandra Selwyna, których słusznie pozbawiono nazwisk i odcięto od rodów.
Światopogląd wkradał się i w świat sztuki; Elise od dziecka uczona była bowiem że jedyną słuszną sztuką jest ta czarodziejska, wychodząca spod dłoni twórców szlachetnej lub czystej krwi, ewentualnie mieszanej, wszak nie wszyscy mieszańcy mieli mugolskich rodziców, ale nadal stali w hierarchii poniżej krwi szlachetnej, za to nad mugolami i mugolakami. Odpowiedź Isabelli bardzo ją rozczarowała – naprawdę liczyła bowiem, że lady Selwyn uosabia nowy kierunek swego rodu i wierzy w czystokrwiste idee, ale najwyraźniej nadal było w niej wiele równościowych ciągot, które wprawiły Elise w zgorszenie. Choć może nie wszystko stracone? Może dla Isabelli była nadzieja, w końcu jej ród nawrócił się dopiero półtora miesiąca temu, i musiało minąć więcej czasu, by zrozumiała pewne istotne kwestie? Może powinna wykazać się większym zrozumieniem wobec niej i okazać wsparcie w przejściu na tę właściwą drogę? Była wyraźnie urażona samą sugestią, że mogłaby poznawać sztukę z nizin i w jakikolwiek sposób interesować się światem mugoli.
- Nie poznałam i nie zamierzam, nie potrzebuję tego, by wiedzieć, że świat mugoli jest pełen zepsucia – odpowiedziała, spoglądając na swoją rozmówczynię z dezaprobatą. Patrzyła na nią znowu jak na dziwaczkę która bredziła od rzeczy. – Dla mnie ma to znaczenie, i dla każdej damy powinno mieć, bo przecież sztuka stworzona przez prawdziwych czarodziejów musi być wspanialsza od tej mugolskiej.
Nie szła za tym realna, udowodniona wiedza, a powtarzanie wpajanego od dziecka przekonania, wtłaczanego w jej głowę od urodzenia. Przekonania nad którym nigdy się nie zastanawiała ani go nie kwestionowała, biorąc wpajane jej idee za pewnik, tym bardziej że zawsze witała z entuzjazmem wszystko, co pozwalało jej czuć się lepszą od innych. Nie przyjmowała do wiadomości, że pewnie wiele dzieł znanych i lubianych przez czarodziejów było stworzonych przez osoby o wątpliwej czystości krwi. Starała się o tym nie myśleć, wyobrażając sobie, że te wszystkie piękne melodie, obrazy czy literaturę stworzyli czarodzieje o czystej krwi. Nawet jeśli było inaczej, to przez wieki wiele takich sytuacji zatuszowano, bo nikt nie chciał chwalić się głośno uwielbieniem do dzieł mugolaka i nikt już nie drążył głębiej genealogii artystów sprzed wieków – lepiej było pewnych rzeczy nie wiedzieć, by nie obrzydzać sobie uroków ich sztuki. Elise nigdy nie chodziła też w miejsca gdzie tacy wątpliwi rynsztokowi artyści prezentowali swoje prace. Nie skalała się obecnością w mugolskiej części Londynu ani w miejscach pełnych biedoty. Była lady i pamiętała o tym na każdym kroku. Nawet będąc jedenastoletnią dziewczynką zaczynającą Hogwart już wiedziała, że nie wolno się bratać z nieczystymi. Czy Isabella też to rozumiała, czy dopiero miała pojąć? Mimo rozczarowania jej postawą jeszcze jej nie skreślała, wyrozumiale dając czas, by zapomniała o tym krótkim epizodzie promugolskości Selwynów i przypomniała sobie czarodziejskie wartości. Powitała więc zmianę tematu uprzejmym skinieniem głowy, zdając sobie sprawę, jak ważny był dla niej ród. Nawet nie tylko przez wzgląd na miłość i przywiązanie do jego członków, a na miłość do samej siebie i wygód, z jakich nigdy by nie zrezygnowała. Wystarczy wspomnieć jak łatwo odrzuciła kogoś, kto kiedyś był jej prawie jak brat tylko dlatego, że myślał inaczej i że jego droga zakładała rezygnację z luksusów i spoufalanie się ze szlamem.
- Och, zakupy zawsze poprawiają humor! Zwłaszcza zakupy ubraniowe. – Dokonywane rzecz jasna w odpowiednio ekskluzywnych miejscach. Jak Dom Mody Parkinsonów, choć dzisiejsza sytuacja z suknią pokazywała, że i tam nie zawsze było idealnie. Ale lepiej niż w innych miejscach, bo przynajmniej miała pewność co do najwyższej jakości materiałów i wykończeń, i dużo mniejsze prawdopodobieństwo że ktoś będzie nosić coś zbliżonego. Poza szlachetnie urodzonymi mało kogo było stać na to, by się tam ubierać.
- O tak, chyba czas najwyższy, lepiej się nie spóźnić – przytaknęła, kiedy większość dam zaczęła powoli wychodzić. Prawie zapomniała o kolacji, a przecież wypadało się na niej pojawić, bo na pewno będzie dobrą okazją do popatrzenia na suknie i zachowanie innych dam, a także posłuchania plotek.
Wstała więc, przygładzając materiał sukni. Może to i lepiej, że nadchodził czas kolacji, bo możliwe że jeszcze by się z Isabellą zdążyły pokłócić, a tego mimo wszystko nie chciała, choć miała nadzieję że mimo przekonania o równości sztuki, lady Selwyn w innych aspektach pozostaje bardziej konserwatywna i że w gronie jej przyjaciół nie ma żadnych nieodpowiednich jednostek.
| zt.?
Ile było prawdy w Elise? Czy świat udawał? Czy może reprezentowała racje, w które całkowicie wierzyła i które potrafiła pojąć? Lady Nott nie była jedyna, a to nigdy nie dotyczyło jedynie dam. Tak rzadko ludzie wydobywali swoje faktycznie pragnienie, obdartą z fałszywości myśl, która wyrażała ich samych. Isabella znała świat maski, usta zasznurowujące się mocno, kiedy tylko była taka potrzeba. Uczestniczyła w tym. Poddawała się. W objawianej nieprawdziwości potrafiła zapomnieć często, kim jest. Nie dało się jednak nigdy zupełnie zgasić własnego serca. Ludzie tak mocno udawali. Szczególnie w otoczeniu piękna i bogactwa – im wyżej w społecznej hierarchii tym więcej było kłamstw. Nie była wyjątkowa, czyniła dokładnie to samo i czasem przeklinała się mocno. Wydawało jej się, że otoczenie arystokratów utrudnia swoje życie, które przecież mogłoby być tak piękne. Miliony zasad, stosowność, przekazy mówiące o tym, jak chwycić filiżankę i w co wierzyć. Wyrysowano im świat, zaplanowano dni – rodzili się, a ich szlaki życiowe ktoś zdążył dawno wyrysować. Kontynuowali historię, która mogłaby się rozplątać i rozpaść, gdyby nie moc tych narzuceń. Gdyby niknęła szlachta rozpoczęłaby się rewolucja. Gdyby zniknęła szlachta, tak wielu nie wiedziałoby, jak żyć, bo nie byłoby nikogo, kto by im narzucił wolę. Nikogo poza gęstą falą społeczeństwa. Gdyby zniknęła szlachta, Isabella i Elise nie różniłyby się niczym od ludzi przeciskających się przez tłum w ponurej, brudnej uliczce na obrzeżach Londynu.
Wciąż jednak miałyby magię. Nie utraciłby niezwykłości i dalej znajdowałby się ponad szarymi, zlewającymi się w szarość mugolami. Ten, kto miał magię, ściskał w dłoni iskry potęgi. Zmieniał świat, zmieniał drogę słońca i księżyca, a więc ujarzmiał to, co mugolom wydawało się niepojęte. Pewnego dnia bardzo mocno o tym rozmyślała. Gdy błądziła od wizji do wizji, poczuła swoją własną wyjątkowość. Bardziej jednak zasadzającą się nie w urodzeniu, ale w samej magicznej rzeczywistości. W tej kuszącej potędze. Przypominała sobie słowa lorda Rosiera, który zapytał ja wtedy, czy pragnie okiełznać największą potęgę. Bez złotych nici na sukience i bez tuzina swoich własnych portretów w grubych ramach dalej mogły być wyjątkowe i dalej mogły być damami. To wszystko zasadzało się głęboko w duszy. Isabella tak mocno pragnęła odkryć, kim tak naprawdę jest.
- Niestety i nasz świat jest nie bez skazy – powiedziała, przypominając sobie okrutne wydarzenia sprzed tygodni. – Tak blisko nas, zbyt dobrze o tym obydwie wiemy – mówiła, a obraz Alexa mimowolnie stanął jej przed oczami. Tak, mówiła o zdradzieckich krewnych i poniekąd o krzywdach, z jakimi wiązała się ich postawa. – Możemy tylko uczynić wszystko, aby go doskonalić – dodała na koniec i postarała się o uśmiech.
Cieszyła się z takich rozmów. Bardzo dużo przy nich rozmyślała. Nie czuła się przykładem, który w sobie najpewniej odnajdywała szlachetna lady Nott. Mimo to chciała, aby ktoś był z niej dumny i darzył ją uczuciami szczerymi, przyjaźnią niezależną od koneksji, od pogiętych kart historii – trwałą i nieuginającą się pod mocą złośliwej anomalii. Jednocześnie też wiedziała, jak bardzo naiwna jest ta wiara.
- To prawda, szczególnie że zbliża się czas świąt i jeszcze więcej okazji do spotkań. A więc i… nowe sukienki. – Westchnęła rozmarzona i zaróżowiły się lekko jej policzki. Mogły chyba bez przeszkód porozumieć się na drodze spraw kobiecych. Czy zakupy nie łączyły ludzi? Sprawy polityczne, wszelkie zawiłe i głębokie rozmyślania potrafiły przyprawić o ból głowy. Tak, znacznie łatwiej było rozmawiać o kosmetykach czy nowych trendach w upięciach.
I tak wkrótce udały się na kolację, porzucając, miejmy nadzieję, ostatnie ślady niedawnych grymasów. Isabella nie myślała źle o Elise, ale wydawało się, że mimo raczej przyjaznej rozmowy, nie ukrócił się dystans między nimi. Może wciąż to nie były te okoliczności? Albo przyjdzie jeszcze czas, w którym będą mogły poczuć prawdziwe porozumienie.
zt.
Wciąż jednak miałyby magię. Nie utraciłby niezwykłości i dalej znajdowałby się ponad szarymi, zlewającymi się w szarość mugolami. Ten, kto miał magię, ściskał w dłoni iskry potęgi. Zmieniał świat, zmieniał drogę słońca i księżyca, a więc ujarzmiał to, co mugolom wydawało się niepojęte. Pewnego dnia bardzo mocno o tym rozmyślała. Gdy błądziła od wizji do wizji, poczuła swoją własną wyjątkowość. Bardziej jednak zasadzającą się nie w urodzeniu, ale w samej magicznej rzeczywistości. W tej kuszącej potędze. Przypominała sobie słowa lorda Rosiera, który zapytał ja wtedy, czy pragnie okiełznać największą potęgę. Bez złotych nici na sukience i bez tuzina swoich własnych portretów w grubych ramach dalej mogły być wyjątkowe i dalej mogły być damami. To wszystko zasadzało się głęboko w duszy. Isabella tak mocno pragnęła odkryć, kim tak naprawdę jest.
- Niestety i nasz świat jest nie bez skazy – powiedziała, przypominając sobie okrutne wydarzenia sprzed tygodni. – Tak blisko nas, zbyt dobrze o tym obydwie wiemy – mówiła, a obraz Alexa mimowolnie stanął jej przed oczami. Tak, mówiła o zdradzieckich krewnych i poniekąd o krzywdach, z jakimi wiązała się ich postawa. – Możemy tylko uczynić wszystko, aby go doskonalić – dodała na koniec i postarała się o uśmiech.
Cieszyła się z takich rozmów. Bardzo dużo przy nich rozmyślała. Nie czuła się przykładem, który w sobie najpewniej odnajdywała szlachetna lady Nott. Mimo to chciała, aby ktoś był z niej dumny i darzył ją uczuciami szczerymi, przyjaźnią niezależną od koneksji, od pogiętych kart historii – trwałą i nieuginającą się pod mocą złośliwej anomalii. Jednocześnie też wiedziała, jak bardzo naiwna jest ta wiara.
- To prawda, szczególnie że zbliża się czas świąt i jeszcze więcej okazji do spotkań. A więc i… nowe sukienki. – Westchnęła rozmarzona i zaróżowiły się lekko jej policzki. Mogły chyba bez przeszkód porozumieć się na drodze spraw kobiecych. Czy zakupy nie łączyły ludzi? Sprawy polityczne, wszelkie zawiłe i głębokie rozmyślania potrafiły przyprawić o ból głowy. Tak, znacznie łatwiej było rozmawiać o kosmetykach czy nowych trendach w upięciach.
I tak wkrótce udały się na kolację, porzucając, miejmy nadzieję, ostatnie ślady niedawnych grymasów. Isabella nie myślała źle o Elise, ale wydawało się, że mimo raczej przyjaznej rozmowy, nie ukrócił się dystans między nimi. Może wciąż to nie były te okoliczności? Albo przyjdzie jeszcze czas, w którym będą mogły poczuć prawdziwe porozumienie.
zt.
W okresie zimowym tradycyjnie w domach wiesza się gałązki jemioły, która ma strzec tak samo miejsce, jak i jego domowników, przed klątwami i urokami. Bukiet miał zapewnić zgodę, szczęście, pomyślność. Co istotniejsze, jego obecność daje przyzwolenie na wymienianie się publicznymi pocałunkami.
Chcąc skorzystać z przywileju jemioły, mężczyzna winien zerwać białą jagodę i wręczyć ją kobiecie. Przyjmując jagodę kobieta godzi się na pocałunek. Zgodnie z tradycją mężczyzna, który zerwie z bukietu ostatnią z jagód, zostanie obdarowany darem płodności i wkrótce spłodzi syna.
Zerwanie jagody należy zgłosić w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety.
| po zabawie w sali balowej
Po głównej części przyjęcia Cressida, zmęczona zatańczeniem kilku tańców z Williamem oraz przytłoczona długim czasem przebywania wśród tylu ludzi, potrzebowała pobyć trochę w mniej zatłoczonym miejscu, by odpocząć chwilę przed dalszą częścią zabawy. Wydarzenia takie jak sabaty zawsze trochę ją stresowały i przytłaczały, bo wychowanie w odludnym lesie Charnwood nie przystosowało jej do brylowania na salonach, nie przychodziło jej to tak naturalnie, jak dziewczętom pochodzącym z rodu Nott i innych bardziej salonowych rodzin. Cressida pojmowała wagę obowiązków płynących z jej urodzenia i towarzyszyła Williamowi wszędzie tam, gdzie wypadało im się pojawić, na wydarzeniach zrzeszających wyższe sfery, ale przez swoją mocno introwertyczną naturę chyba nigdy nie miała się tu czuć jak ryba w wodzie ani nigdy nie miała polubić bycia na świeczniku, woląc chować się w cieniu innych, lepiej radzących sobie na tym polu osób.
Ale nawet ona, choć była żyjącą we własnym świecie ignorantką nie znającą się zbytnio na polityce, pojmowała także wagę tego, jak ważne było ich pojawienie się na tym wydarzeniu po stosunkowo niedawnym nawróceniu Fawleyów. Musieli wraz z Williamem być tu, by pokazać, że Fawleyom zależy na szlacheckich tradycjach i wartościach. W tym roku nie miała wymówki w postaci zaawansowanej ciąży i związanych z nią dolegliwości, jak rok temu. Nie było jej na poprzednim sylwestrowym sabacie właśnie dlatego, że zatrzymała ją w dworku ciąża, i szczęśliwie uniknęła zobaczenia na własne oczy zmasakrowanego ciała wuja Iceniego Albusa, a także innych nestorów, co nie znaczyło, że nie usłyszała o tych straszliwych wydarzeniach później. Miniony rok, choć spotkało ją w nim takie szczęście jak narodziny dzieci, pełen był różnych przykrych nieszczęść, które budziły w dziewczątku lęk, przez co w ostatnich miesiącach stosunkowo rzadko opuszczała dworek, jeśli nie liczyć regularnych wyjść z mężem do galerii sztuki czy wizyt w posiadłości rodziców. Pozostawała bardzo silnie związana z najbliższą rodziną, a największym autorytetem w jej życiu wciąż był pan ojciec, surowy i wymagający Leander Flint, dla którego nigdy nie była tak dobra, jak jej brat i siostra, ale którego oczekiwania całe życie desperacko pragnęła zadowolić i zasłużyć na jego miłość i uwagę.
Czy pan ojciec wraz z matką także byli wśród tłumu gości? Była pewna, że tak, bo choć jej ojciec był człowiekiem do bólu przyziemnym i pragmatycznym, oddanym tradycjom Flintów, które stanowiły dla niego świętość, także pojmował wagę szlacheckich i politycznych obowiązków. Czy obserwował ją wtedy, gdy z Williamem tańczyli? Czy był z niej zadowolony, że godnie spełniała obowiązki żony, do czego została wychowana? Tego typu myśli błąkały się w jej głowie, bo żadna ilość komplementów męża, którymi ten tak hojnie ją obdarowywał, nie potrafiła sprawić, by jej samoocena realnie się poprawiła, skoro przez całe życie stała w cieniu rodzeństwa i czuła się mniej kochana przez ojca. To rzadkie pochwały ojca sprawiały, że jej poczucie własnej wartości rosło, by znów opaść, kiedy ojciec ją skrytykował i porównywał do siostry lub brata.
Korzystając z tego, że William wraz z innymi mężczyznami udał się do palarni na męskie rozmowy, ona postanowiła poszukać towarzystwa dla siebie, najchętniej siostrę, ewentualnie jakieś kuzynki swoje bądź Williama. Była ciekawa czy uda jej się wypatrzeć krewną męża, Hortense, której przebranie widziała wcześniej. Strojów rodzeństwa niestety nie znała, więc nie miała pojęcia, za którą maską kryje się Persephone lub jej brat, ani za którymi znajdowali się jej rodzice, choć podejrzewała, że ci przebywali w towarzystwie ludzi bliższych sobie wiekiem. Jej pan ojciec na pewno był tam, gdzie mężczyźni, a matka wśród dojrzałych dam, z którymi mogła plotkować o swoich już dorosłych dzieciach oraz małych wnukach.
Wczoraj wysłała jednak do siostry przez sowę krótki liścik, w którym napisała jej, że po głównej części sabatu mogą spróbować odnaleźć się w jednym z bardziej ustronnych saloników. Czy Persephone przyjdzie tam, czy może była teraz zajęta tańcami z przystojnymi kawalerami? Jako ta ładniejsza z ich dwójki zawsze cieszyła się większym powodzeniem, czego Cressida w głębi duszy jej zazdrościła, gdy były młodsze. Wielu rzeczy jej zresztą zazdrościła jako tej lepszej i bardziej zauważanej przez ojca. Siostrze nie powinno być trudno wypatrzeć jej, skoro jako jedna z bardzo nielicznych dzisiejszych gości miała ciemnorude włosy, a jej strój był wręcz idealnie dobrany do jej osoby. Maleńki, niebieski ptaszek dla drobnej, ptakoustej lady – to naprawdę zachwycający splot okoliczności, choć lady Adelaide raczej nie wiedziała o jej odmienności, która zawsze stanowiła sól w oku pana ojca.
Wyglądało na to, że siostry jeszcze tu nie było. Przysiadła na kanapie w pobliżu jednego z okien, przygładzając suknię i wpatrując się w otwarte drzwi, w nadziei że ujrzy znajomą sylwetkę.
Po głównej części przyjęcia Cressida, zmęczona zatańczeniem kilku tańców z Williamem oraz przytłoczona długim czasem przebywania wśród tylu ludzi, potrzebowała pobyć trochę w mniej zatłoczonym miejscu, by odpocząć chwilę przed dalszą częścią zabawy. Wydarzenia takie jak sabaty zawsze trochę ją stresowały i przytłaczały, bo wychowanie w odludnym lesie Charnwood nie przystosowało jej do brylowania na salonach, nie przychodziło jej to tak naturalnie, jak dziewczętom pochodzącym z rodu Nott i innych bardziej salonowych rodzin. Cressida pojmowała wagę obowiązków płynących z jej urodzenia i towarzyszyła Williamowi wszędzie tam, gdzie wypadało im się pojawić, na wydarzeniach zrzeszających wyższe sfery, ale przez swoją mocno introwertyczną naturę chyba nigdy nie miała się tu czuć jak ryba w wodzie ani nigdy nie miała polubić bycia na świeczniku, woląc chować się w cieniu innych, lepiej radzących sobie na tym polu osób.
Ale nawet ona, choć była żyjącą we własnym świecie ignorantką nie znającą się zbytnio na polityce, pojmowała także wagę tego, jak ważne było ich pojawienie się na tym wydarzeniu po stosunkowo niedawnym nawróceniu Fawleyów. Musieli wraz z Williamem być tu, by pokazać, że Fawleyom zależy na szlacheckich tradycjach i wartościach. W tym roku nie miała wymówki w postaci zaawansowanej ciąży i związanych z nią dolegliwości, jak rok temu. Nie było jej na poprzednim sylwestrowym sabacie właśnie dlatego, że zatrzymała ją w dworku ciąża, i szczęśliwie uniknęła zobaczenia na własne oczy zmasakrowanego ciała wuja Iceniego Albusa, a także innych nestorów, co nie znaczyło, że nie usłyszała o tych straszliwych wydarzeniach później. Miniony rok, choć spotkało ją w nim takie szczęście jak narodziny dzieci, pełen był różnych przykrych nieszczęść, które budziły w dziewczątku lęk, przez co w ostatnich miesiącach stosunkowo rzadko opuszczała dworek, jeśli nie liczyć regularnych wyjść z mężem do galerii sztuki czy wizyt w posiadłości rodziców. Pozostawała bardzo silnie związana z najbliższą rodziną, a największym autorytetem w jej życiu wciąż był pan ojciec, surowy i wymagający Leander Flint, dla którego nigdy nie była tak dobra, jak jej brat i siostra, ale którego oczekiwania całe życie desperacko pragnęła zadowolić i zasłużyć na jego miłość i uwagę.
Czy pan ojciec wraz z matką także byli wśród tłumu gości? Była pewna, że tak, bo choć jej ojciec był człowiekiem do bólu przyziemnym i pragmatycznym, oddanym tradycjom Flintów, które stanowiły dla niego świętość, także pojmował wagę szlacheckich i politycznych obowiązków. Czy obserwował ją wtedy, gdy z Williamem tańczyli? Czy był z niej zadowolony, że godnie spełniała obowiązki żony, do czego została wychowana? Tego typu myśli błąkały się w jej głowie, bo żadna ilość komplementów męża, którymi ten tak hojnie ją obdarowywał, nie potrafiła sprawić, by jej samoocena realnie się poprawiła, skoro przez całe życie stała w cieniu rodzeństwa i czuła się mniej kochana przez ojca. To rzadkie pochwały ojca sprawiały, że jej poczucie własnej wartości rosło, by znów opaść, kiedy ojciec ją skrytykował i porównywał do siostry lub brata.
Korzystając z tego, że William wraz z innymi mężczyznami udał się do palarni na męskie rozmowy, ona postanowiła poszukać towarzystwa dla siebie, najchętniej siostrę, ewentualnie jakieś kuzynki swoje bądź Williama. Była ciekawa czy uda jej się wypatrzeć krewną męża, Hortense, której przebranie widziała wcześniej. Strojów rodzeństwa niestety nie znała, więc nie miała pojęcia, za którą maską kryje się Persephone lub jej brat, ani za którymi znajdowali się jej rodzice, choć podejrzewała, że ci przebywali w towarzystwie ludzi bliższych sobie wiekiem. Jej pan ojciec na pewno był tam, gdzie mężczyźni, a matka wśród dojrzałych dam, z którymi mogła plotkować o swoich już dorosłych dzieciach oraz małych wnukach.
Wczoraj wysłała jednak do siostry przez sowę krótki liścik, w którym napisała jej, że po głównej części sabatu mogą spróbować odnaleźć się w jednym z bardziej ustronnych saloników. Czy Persephone przyjdzie tam, czy może była teraz zajęta tańcami z przystojnymi kawalerami? Jako ta ładniejsza z ich dwójki zawsze cieszyła się większym powodzeniem, czego Cressida w głębi duszy jej zazdrościła, gdy były młodsze. Wielu rzeczy jej zresztą zazdrościła jako tej lepszej i bardziej zauważanej przez ojca. Siostrze nie powinno być trudno wypatrzeć jej, skoro jako jedna z bardzo nielicznych dzisiejszych gości miała ciemnorude włosy, a jej strój był wręcz idealnie dobrany do jej osoby. Maleńki, niebieski ptaszek dla drobnej, ptakoustej lady – to naprawdę zachwycający splot okoliczności, choć lady Adelaide raczej nie wiedziała o jej odmienności, która zawsze stanowiła sól w oku pana ojca.
Wyglądało na to, że siostry jeszcze tu nie było. Przysiadła na kanapie w pobliżu jednego z okien, przygładzając suknię i wpatrując się w otwarte drzwi, w nadziei że ujrzy znajomą sylwetkę.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
31 XII 1956, Sabat - po uroczystościach w sali balowej
Przepych i ogrom Hampton Court był tak różny od tego, do czego przyzwyczaiło ją życie w rodowej posiadłości w Charnwood. Kryształowe żyrandole i niezwykłe złote ornamenty mieniły się w jej oczach, gdy u boku skrywających twarz za maskami, lordów, wirowała na parkiecie. Stary, drewniany dwór, porośnięty zielonym bluszczem i brunatnym mchem, choć znacznie przytulniejszy i na swój sposób piękny, nijak nie mógł się równać z pałacem na przedmieściach Londynu, tak starannie przygotowanym na dzisiejsze przybycie członków rodzin szlacheckich. Persephone od zawsze spoglądała z podziwem na marmurowe posadzki, atłasowe kanapy i wszędobylski blichtr. Choć tak piękne i miłe dla oka, wydawały jej się zbyteczne, ale najwyraźniej lady Nott wspaniale odnajdywała się w tym splendorze. Dla żyjących w odosobnieniu Flintów, mury Hampton Court momentami zdawać się mogły nieco przytłaczające. Lady Persephone była niemal pewna, że jej szanowny ojciec, również podzielał to zdanie, nawet jeśli jako wieloletni bywalec na salonach, zdążył już przywyknąć do oślepiającego złota bijącego z licznych dekoracji zdobiących komnaty posiadłości.
Tego roku w murach dworu lady Adelaidy Nott, czuła się jednak wyjątkowo niepewnie. Niepokój ten, nie towarzyszył jej nawet podczas jej debiutu, gdy serce w jej piersi na myśl o pierwszych krokach postawionych na parkiecie, zaczynało bić zawrotnie szybko. Mając na uwadze wydarzenia minionego roku, nieco nieufnie przyglądała się zebranym w Hampton Court gościom. Z zamordowanym rok temu wujem, byłym nestorem rodu Flint, nigdy nie łączyły jej zażyłe stosunki, ale pamięć o potwornych wydarzeniach, towarzyszyła jej dzisiejszego wieczoru, gdy po raz pierwszy spojrzała na zamaskowanych szlachciców i szlachcianki, tak niepewna, kto się za nimi kryje. Chcąc odgonić od siebie straszne myśli, zupełnie nieadekwatne do radosnej zabawy sylwestrowej toczącej się w murach dworu, zatraciła się w rozbrzmiewającej w sali balowej muzyce i tańcu.
Klątwa Ondyny, z którą zmagała się od dziecka, nie pozwoliła jej jednak na to, by w zabawić na parkiecie zbyt długo. Chcąc znaleźć chwilę wytchnienia w jakimś ustronnym miejscu, przypomniała sobie o liściku, który poprzedniego wieczora otrzymała od ukochanej siostry. Gdy młodsza Flintówna opuściła rodową posiadłość i wyszła za lorda Williama Fawleya, Persephone dotkliwie odczuła brak rudowłosej lady na Flintowskim dworze. Ze względu na ich dziecięce utarczki, nie sądziła, że tak silna tęsknota za siostrą byłaby możliwa - czas wspólnie spędzony w Beauxbatons zbliżył je jednak do siebie na tyle, by nawiązała się między nimi prawdziwa, siostrzana przyjaźń.
Rozradowana na myśl, że wśród tłumu nieznajomych, być może już za chwilę przyjdzie jej spotkać się z życzliwą osobą, podążyła w stronę niewielkiego saloniku, w którym miała spotkać się z Cressidą. Komnata na uboczu stanowiła idealne miejsce rozmów z dala od zgiełku trwającego w głównej sali balowej przyjęcia. Jakież inne miejsce ich spotkania mogłaby wybrać jej, nielubująca się w salonowych uroczystościach, młodsza siostra?
Ciemnowłosa lady powoli przekroczyła próg salonu, już od wejścia rozglądając się za rudą czupryną, będącą najpewniej jedną z najbardziej charakterystycznych cech urody lady Fawley. Persephone zdawało się, że widziała burzę ciemnorudych włosów także na parkiecie, ale po zakończonym tańcu, ta szybko zniknęła jej wśród tłumnie zgromadzonych gości. Podeszła do jednego z szarkłatnie zielonych foteli, gdy dostrzegła ją ponownie, siedzącą na kanapie nieopodal jednego z okien. W swojej długiej, niebieskiej sukni prezentowała się doprawdy pięknie.
- Dlaczego tak zjawiskowy memortek skrywa się w niewielkim saloniku? Jestem pewna, że swym strojem, mogłaby lady przyćmić wiele dam brylujących teraz w głównych komnatach dworu - zagadnęła, gdy już znalazła się wystarczająco blisko kanapy, by domniemana lady Cressida mogła ją usłyszeć. Pytanie, jakie zadała, było raczej retoryczne - znała siostrę na tyle, by wiedzieć, że młoda lady stroniła od hucznych uroczystości i nigdy nie czuła się pewnie na salonach. Obdarzyła ją ciepłym uśmiechem, gdy już nabrała przekonania, że siedząca przed nią lady, rzeczywiście jest jej młodszą siostrą. Chyba nie mogłaby się aż tak pomylić? - Najdroższa Cressido, tak miło cię znów widzieć... - dodała, może nieco nazbyt śmiało, biorąc pod uwagę fakt, że rudowłosa lady wciąż w żaden sposób nie potwierdziła swojej tożsamości, ale podobne pomyłki dzisiejszego wieczoru najpewniej zdarzały się dość często.
Przepych i ogrom Hampton Court był tak różny od tego, do czego przyzwyczaiło ją życie w rodowej posiadłości w Charnwood. Kryształowe żyrandole i niezwykłe złote ornamenty mieniły się w jej oczach, gdy u boku skrywających twarz za maskami, lordów, wirowała na parkiecie. Stary, drewniany dwór, porośnięty zielonym bluszczem i brunatnym mchem, choć znacznie przytulniejszy i na swój sposób piękny, nijak nie mógł się równać z pałacem na przedmieściach Londynu, tak starannie przygotowanym na dzisiejsze przybycie członków rodzin szlacheckich. Persephone od zawsze spoglądała z podziwem na marmurowe posadzki, atłasowe kanapy i wszędobylski blichtr. Choć tak piękne i miłe dla oka, wydawały jej się zbyteczne, ale najwyraźniej lady Nott wspaniale odnajdywała się w tym splendorze. Dla żyjących w odosobnieniu Flintów, mury Hampton Court momentami zdawać się mogły nieco przytłaczające. Lady Persephone była niemal pewna, że jej szanowny ojciec, również podzielał to zdanie, nawet jeśli jako wieloletni bywalec na salonach, zdążył już przywyknąć do oślepiającego złota bijącego z licznych dekoracji zdobiących komnaty posiadłości.
Tego roku w murach dworu lady Adelaidy Nott, czuła się jednak wyjątkowo niepewnie. Niepokój ten, nie towarzyszył jej nawet podczas jej debiutu, gdy serce w jej piersi na myśl o pierwszych krokach postawionych na parkiecie, zaczynało bić zawrotnie szybko. Mając na uwadze wydarzenia minionego roku, nieco nieufnie przyglądała się zebranym w Hampton Court gościom. Z zamordowanym rok temu wujem, byłym nestorem rodu Flint, nigdy nie łączyły jej zażyłe stosunki, ale pamięć o potwornych wydarzeniach, towarzyszyła jej dzisiejszego wieczoru, gdy po raz pierwszy spojrzała na zamaskowanych szlachciców i szlachcianki, tak niepewna, kto się za nimi kryje. Chcąc odgonić od siebie straszne myśli, zupełnie nieadekwatne do radosnej zabawy sylwestrowej toczącej się w murach dworu, zatraciła się w rozbrzmiewającej w sali balowej muzyce i tańcu.
Klątwa Ondyny, z którą zmagała się od dziecka, nie pozwoliła jej jednak na to, by w zabawić na parkiecie zbyt długo. Chcąc znaleźć chwilę wytchnienia w jakimś ustronnym miejscu, przypomniała sobie o liściku, który poprzedniego wieczora otrzymała od ukochanej siostry. Gdy młodsza Flintówna opuściła rodową posiadłość i wyszła za lorda Williama Fawleya, Persephone dotkliwie odczuła brak rudowłosej lady na Flintowskim dworze. Ze względu na ich dziecięce utarczki, nie sądziła, że tak silna tęsknota za siostrą byłaby możliwa - czas wspólnie spędzony w Beauxbatons zbliżył je jednak do siebie na tyle, by nawiązała się między nimi prawdziwa, siostrzana przyjaźń.
Rozradowana na myśl, że wśród tłumu nieznajomych, być może już za chwilę przyjdzie jej spotkać się z życzliwą osobą, podążyła w stronę niewielkiego saloniku, w którym miała spotkać się z Cressidą. Komnata na uboczu stanowiła idealne miejsce rozmów z dala od zgiełku trwającego w głównej sali balowej przyjęcia. Jakież inne miejsce ich spotkania mogłaby wybrać jej, nielubująca się w salonowych uroczystościach, młodsza siostra?
Ciemnowłosa lady powoli przekroczyła próg salonu, już od wejścia rozglądając się za rudą czupryną, będącą najpewniej jedną z najbardziej charakterystycznych cech urody lady Fawley. Persephone zdawało się, że widziała burzę ciemnorudych włosów także na parkiecie, ale po zakończonym tańcu, ta szybko zniknęła jej wśród tłumnie zgromadzonych gości. Podeszła do jednego z szarkłatnie zielonych foteli, gdy dostrzegła ją ponownie, siedzącą na kanapie nieopodal jednego z okien. W swojej długiej, niebieskiej sukni prezentowała się doprawdy pięknie.
- Dlaczego tak zjawiskowy memortek skrywa się w niewielkim saloniku? Jestem pewna, że swym strojem, mogłaby lady przyćmić wiele dam brylujących teraz w głównych komnatach dworu - zagadnęła, gdy już znalazła się wystarczająco blisko kanapy, by domniemana lady Cressida mogła ją usłyszeć. Pytanie, jakie zadała, było raczej retoryczne - znała siostrę na tyle, by wiedzieć, że młoda lady stroniła od hucznych uroczystości i nigdy nie czuła się pewnie na salonach. Obdarzyła ją ciepłym uśmiechem, gdy już nabrała przekonania, że siedząca przed nią lady, rzeczywiście jest jej młodszą siostrą. Chyba nie mogłaby się aż tak pomylić? - Najdroższa Cressido, tak miło cię znów widzieć... - dodała, może nieco nazbyt śmiało, biorąc pod uwagę fakt, że rudowłosa lady wciąż w żaden sposób nie potwierdziła swojej tożsamości, ale podobne pomyłki dzisiejszego wieczoru najpewniej zdarzały się dość często.
Gość
Gość
I ją czasem przytłaczał ogrom i luksus tych wnętrz, mimo że była wychowana jako szlachcianka i nigdy niczego jej nie brakowało. Wnętrza leśnego dworu Flintów nie trąciły jednak tak wielkim przepychem, więc kiedy trafiła do Hampton Court pierwszy raz, kilka dni po ukończeniu szkoły, zrobiło to na niej ogromne wrażenie i zrozumiała, dlaczego czasem co bardziej złośliwe dziewczęta określały ją „dziką Flintówną z lasu” albo „dziwaczką”. Przez swoją nieśmiałość, prostolinijność i nieumiejętność podejmowania salonowych gierek rzeczywiście często odstawała od innych dziewcząt i czuła to wyraźnie, co pogłębiało jej kompleksy. Mimo to dzielnie przychodziła na kolejne sabaty, tańcząc głównie z Williamem, zwłaszcza odkąd się zaręczyli, a później pobrali. Chciała być dobrą lady, dumą zarówno dla ojca i matki, jak i męża.
Odkąd wyszła za mąż i zamieszkała z mężem w jego posiadłości (nadal często myślała o dworku w Ambleside jako o własności męża, a o Fawleyach jako o jego rodzinie) bardzo tęskniła za Charnwood. Nie tylko za dworem i otaczającym go lasem, ale przede wszystkim za jego mieszkańcami. Siostrą, bratem, matką, srogim panem ojcem, a także resztą rodziny. Ojciec miał rację, powtarzając jej za młodu, że zawsze pozostanie w duchu Flintem, nawet gdy zmieni nazwisko, co było naturalną koleją rzeczy u każdej lady, która musiała poślubić tego, którego wybrał dla niej ród.
Zawsze napełniało ją zdumieniem, że to ona, ta (w swoim mniemaniu) gorsza z sióstr wyszła za mąż jako pierwsza, i choć zostało to zapewne spowodowane tym, że narzeczony jej siostry niefortunnie zmarł, kompleksy podsycały w jej głowie myśli, że pan ojciec chciał pozbyć się niedoskonałej córki i oddał ją pierwszemu adoratorowi, który poprosił o jej rękę i był dość wytrwały, by o nią zabiegać, a jej siostra, jako ta lepsza, mogła dłużej pocieszyć się pozostaniem na łonie rodziny. Choć Cressida kochała swoje dzieci bardziej niż siebie samą, kiedy szalały anomalie miała momenty, gdy w głębi duszy żałowała, że musiała być przy obcych, że nie mogła być w trudnych chwilach przy swojej rodzinie cały czas, a nie tylko podczas wizyt. Być może była to normalna bolączka wielu młodych mężatek wciąż adaptujących się do nowego życia w nowym miejscu, które nie potrafiły wyzbyć się tęsknoty za rodzinami. Wiedziała, że były też kobiety, które bardzo szybko odnajdywały się w nowej rodzinie i czuły jej częścią, ale nie należała do nich Cressida, która zawsze powoli nawiązywała głębsze relacje i czuła, że nadal stoi na pograniczu, że choć pasjonowała się sztuką jak Fawley, krwią i przeszłością należała do Flintów. Mąż jednak był wyrozumiały i tolerancyjny, a skoro ich ślub zapewniał rodom sojusz, uświęcony już narodzinami dzieci, tym bardziej nie miał nic przeciwko więzi Cressidy z panieńskim rodem i przyjaźni z rodzeństwem i kuzynostwem. Fawleyom zależało na dobrych stosunkach z Flintami, którzy wciąż byli bardzo świeżym sojusznikiem.
Jej relacje z siostrą w dzieciństwie nie należały do najlepszych, na co ogromny wpływ miał ojciec wyraźnie faworyzujący Persephone i idealizujący ją nawet wtedy, kiedy to Cressida była w czymś lepsza. Młodsza z sióstr od najmłodszych lat zazdrościła starszej – miłości i uwagi ojca, ale także wyglądu. Pięknych, szlachetnych rysów i ciemnych włosów, znacznie dostojniejszych niż jej pukle w kolorze wiewiórki, które dopiero z wiekiem nabrały ciemnorudego, kasztanowego odcienia. Bladych lic nienaznaczonych konstelacjami piegów. Zdumiewające, że choć były z jednych rodziców, różniły się wyglądem tak bardzo, że w szkole wszystkich dziwiło, że były siostrami. Jedna czarnowłosa i ciemnooka, druga ruda, zielonooka i piegowata. Była wybrykiem natury, jedyną rudą Flintówną wśród gromady w większości ciemnowłosego rodzeństwa i kuzynostwa. Niemniej jednak wysłanie na nauki na obczyznę, do dalekiej Francji, zmieniło relacje sióstr, które bez względu na wszystko musiały trzymać się razem. I to w szkole narodziła się między nimi szczera przyjaźń i stały się sobie prawdziwie bliskie.
Bardzo chciała ją dziś zobaczyć, choć od ich poprzedniego spotkania nie minęło wiele czasu, bo przecież tuż po świętach z Williamem wpadli też na krótko do Charnwood. Kilka dni – tyle minęło od rozłąki, ale i tak cudownie było zobaczyć kogoś tak bliskiego wśród tych wszystkich ludzi poukrywanych za maskami, przez co nie wiedziała, kogo z nich znała, a kogo nie. Miała nadzieję że Persephone przyjdzie, a kiedy do komnaty wsunęła się lady o posturze odpowiadającej jej siostrze, zwróciła na niej wzrok, zastanawiając się, czy pod maską kryje się piękna, blada twarz jej starszej o rok siostry.
Głos damy rozwiał jej wątpliwości, bo choć twarz mogła być zakryta, Cressida doskonale znała głos towarzyszący jej przez prawie całe życie i nie mogła go nie rozpoznać.
- Ciebie również, droga Persephone – powiedziała, wstając i pokonując krótki dystans dzielący ją od siostry. Objęła ją krótko na powitanie; jej zamążpójście i rzadsze widzenie się, już nie codziennie a kilka razy w miesiącu (a w okresie, kiedy nie działała teleportacja, nawet rzadziej) sprawiło, że tym bardziej cieszyła się z każdego spotkania. Widując się rzadziej nie było czasu na kłótnie, musiały maksymalnie wykorzystywać czas, który dla siebie miały. – Nie byłam pewna, czy przyjdziesz, czy może tańce pochłoną cię zbyt mocno, ale cieszę się, że to zrobiłaś. Od razu raźniej mi na myśl, że ty też tu jesteś, a w sali balowej cały czas zastanawiałam się, pod którym przebraniem znajdujesz się ty. Później muszę jeszcze odszukać naszego brata i rodziców, ale to później, teraz pragnę nacieszyć się tobą.
Zachęciła siostrę, by razem zasiadły na kanapie którą przed chwilą opuściła. Poprawiła dłońmi pokrytą błękitnymi piórami pelerynkę i spojrzała na siostrę zza misternie pomalowanej maski. To ruchy jej pędzla naniosły na porcelanę realistyczny obraz ptasich piórek.
- Czuję się taka szczęśliwa, że anomalii już nie ma. – Kiedy widziały się poprzednio, kilka dni temu, ich kraj nadal był przytłoczony szalejącą burzą i magicznymi anomaliami. Jednak trzy dni temu wszystko się zmieniło, znów można było czarować i teleportować się, a pogoda zaczęła się uspokajać. – Ogromny kamień z serca. Od razu bardziej chciało się przybyć na ten sabat. Prawda, że lady Nott wymyśliła bardzo ciekawy motyw z tymi przebraniami? – Choć Cressie nadal czuła pewne zawstydzenie na myśl o niedawnym prezentowaniu się przed wszystkimi, musiała przyznać, że było to pomysłowe i zmuszające czarodziejów do kreatywności, z czym ona, jako malarka, nie miała problemu. Z pomocą utalentowanej w szyciu służki, a także transmutacji przygotowała swój strój, dbając by był jak najlepiej wykonany.
- Powiedz mi, czy któryś z lordów, z którymi tańczyłaś, a których na pewno było więcej niż jeden, wydał się szczególnie miły? – zapytała z ciekawością, choć już bez tej zazdrości którą czuła przed ślubem. Wiedziała że jej piękna siostra ma powodzenie, i życzyła jej, by wkrótce udało jej się znowu zaręczyć, oby tym razem szczęśliwiej. Pragnęła szczęścia Persephone, jej siostra zasługiwała na kogoś, kto będzie dla niej równie dobry, jak dla Cressidy dobry był William. Ich pan ojciec z pewnością jednak nie odda swojego najpiękniejszego kwiatu komuś, kto nie będzie go godny, a i względy polityczne na pewno będą mieć wpływ na jego decyzję.
Odkąd wyszła za mąż i zamieszkała z mężem w jego posiadłości (nadal często myślała o dworku w Ambleside jako o własności męża, a o Fawleyach jako o jego rodzinie) bardzo tęskniła za Charnwood. Nie tylko za dworem i otaczającym go lasem, ale przede wszystkim za jego mieszkańcami. Siostrą, bratem, matką, srogim panem ojcem, a także resztą rodziny. Ojciec miał rację, powtarzając jej za młodu, że zawsze pozostanie w duchu Flintem, nawet gdy zmieni nazwisko, co było naturalną koleją rzeczy u każdej lady, która musiała poślubić tego, którego wybrał dla niej ród.
Zawsze napełniało ją zdumieniem, że to ona, ta (w swoim mniemaniu) gorsza z sióstr wyszła za mąż jako pierwsza, i choć zostało to zapewne spowodowane tym, że narzeczony jej siostry niefortunnie zmarł, kompleksy podsycały w jej głowie myśli, że pan ojciec chciał pozbyć się niedoskonałej córki i oddał ją pierwszemu adoratorowi, który poprosił o jej rękę i był dość wytrwały, by o nią zabiegać, a jej siostra, jako ta lepsza, mogła dłużej pocieszyć się pozostaniem na łonie rodziny. Choć Cressida kochała swoje dzieci bardziej niż siebie samą, kiedy szalały anomalie miała momenty, gdy w głębi duszy żałowała, że musiała być przy obcych, że nie mogła być w trudnych chwilach przy swojej rodzinie cały czas, a nie tylko podczas wizyt. Być może była to normalna bolączka wielu młodych mężatek wciąż adaptujących się do nowego życia w nowym miejscu, które nie potrafiły wyzbyć się tęsknoty za rodzinami. Wiedziała, że były też kobiety, które bardzo szybko odnajdywały się w nowej rodzinie i czuły jej częścią, ale nie należała do nich Cressida, która zawsze powoli nawiązywała głębsze relacje i czuła, że nadal stoi na pograniczu, że choć pasjonowała się sztuką jak Fawley, krwią i przeszłością należała do Flintów. Mąż jednak był wyrozumiały i tolerancyjny, a skoro ich ślub zapewniał rodom sojusz, uświęcony już narodzinami dzieci, tym bardziej nie miał nic przeciwko więzi Cressidy z panieńskim rodem i przyjaźni z rodzeństwem i kuzynostwem. Fawleyom zależało na dobrych stosunkach z Flintami, którzy wciąż byli bardzo świeżym sojusznikiem.
Jej relacje z siostrą w dzieciństwie nie należały do najlepszych, na co ogromny wpływ miał ojciec wyraźnie faworyzujący Persephone i idealizujący ją nawet wtedy, kiedy to Cressida była w czymś lepsza. Młodsza z sióstr od najmłodszych lat zazdrościła starszej – miłości i uwagi ojca, ale także wyglądu. Pięknych, szlachetnych rysów i ciemnych włosów, znacznie dostojniejszych niż jej pukle w kolorze wiewiórki, które dopiero z wiekiem nabrały ciemnorudego, kasztanowego odcienia. Bladych lic nienaznaczonych konstelacjami piegów. Zdumiewające, że choć były z jednych rodziców, różniły się wyglądem tak bardzo, że w szkole wszystkich dziwiło, że były siostrami. Jedna czarnowłosa i ciemnooka, druga ruda, zielonooka i piegowata. Była wybrykiem natury, jedyną rudą Flintówną wśród gromady w większości ciemnowłosego rodzeństwa i kuzynostwa. Niemniej jednak wysłanie na nauki na obczyznę, do dalekiej Francji, zmieniło relacje sióstr, które bez względu na wszystko musiały trzymać się razem. I to w szkole narodziła się między nimi szczera przyjaźń i stały się sobie prawdziwie bliskie.
Bardzo chciała ją dziś zobaczyć, choć od ich poprzedniego spotkania nie minęło wiele czasu, bo przecież tuż po świętach z Williamem wpadli też na krótko do Charnwood. Kilka dni – tyle minęło od rozłąki, ale i tak cudownie było zobaczyć kogoś tak bliskiego wśród tych wszystkich ludzi poukrywanych za maskami, przez co nie wiedziała, kogo z nich znała, a kogo nie. Miała nadzieję że Persephone przyjdzie, a kiedy do komnaty wsunęła się lady o posturze odpowiadającej jej siostrze, zwróciła na niej wzrok, zastanawiając się, czy pod maską kryje się piękna, blada twarz jej starszej o rok siostry.
Głos damy rozwiał jej wątpliwości, bo choć twarz mogła być zakryta, Cressida doskonale znała głos towarzyszący jej przez prawie całe życie i nie mogła go nie rozpoznać.
- Ciebie również, droga Persephone – powiedziała, wstając i pokonując krótki dystans dzielący ją od siostry. Objęła ją krótko na powitanie; jej zamążpójście i rzadsze widzenie się, już nie codziennie a kilka razy w miesiącu (a w okresie, kiedy nie działała teleportacja, nawet rzadziej) sprawiło, że tym bardziej cieszyła się z każdego spotkania. Widując się rzadziej nie było czasu na kłótnie, musiały maksymalnie wykorzystywać czas, który dla siebie miały. – Nie byłam pewna, czy przyjdziesz, czy może tańce pochłoną cię zbyt mocno, ale cieszę się, że to zrobiłaś. Od razu raźniej mi na myśl, że ty też tu jesteś, a w sali balowej cały czas zastanawiałam się, pod którym przebraniem znajdujesz się ty. Później muszę jeszcze odszukać naszego brata i rodziców, ale to później, teraz pragnę nacieszyć się tobą.
Zachęciła siostrę, by razem zasiadły na kanapie którą przed chwilą opuściła. Poprawiła dłońmi pokrytą błękitnymi piórami pelerynkę i spojrzała na siostrę zza misternie pomalowanej maski. To ruchy jej pędzla naniosły na porcelanę realistyczny obraz ptasich piórek.
- Czuję się taka szczęśliwa, że anomalii już nie ma. – Kiedy widziały się poprzednio, kilka dni temu, ich kraj nadal był przytłoczony szalejącą burzą i magicznymi anomaliami. Jednak trzy dni temu wszystko się zmieniło, znów można było czarować i teleportować się, a pogoda zaczęła się uspokajać. – Ogromny kamień z serca. Od razu bardziej chciało się przybyć na ten sabat. Prawda, że lady Nott wymyśliła bardzo ciekawy motyw z tymi przebraniami? – Choć Cressie nadal czuła pewne zawstydzenie na myśl o niedawnym prezentowaniu się przed wszystkimi, musiała przyznać, że było to pomysłowe i zmuszające czarodziejów do kreatywności, z czym ona, jako malarka, nie miała problemu. Z pomocą utalentowanej w szyciu służki, a także transmutacji przygotowała swój strój, dbając by był jak najlepiej wykonany.
- Powiedz mi, czy któryś z lordów, z którymi tańczyłaś, a których na pewno było więcej niż jeden, wydał się szczególnie miły? – zapytała z ciekawością, choć już bez tej zazdrości którą czuła przed ślubem. Wiedziała że jej piękna siostra ma powodzenie, i życzyła jej, by wkrótce udało jej się znowu zaręczyć, oby tym razem szczęśliwiej. Pragnęła szczęścia Persephone, jej siostra zasługiwała na kogoś, kto będzie dla niej równie dobry, jak dla Cressidy dobry był William. Ich pan ojciec z pewnością jednak nie odda swojego najpiękniejszego kwiatu komuś, kto nie będzie go godny, a i względy polityczne na pewno będą mieć wpływ na jego decyzję.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Świat wspaniałych dworskich posiadłości, wystawnych sabatów, pięknych dam i przystojnych lordów to był jej świat. Jako młoda arystokratka, wychowana w miejscu, gdzie od najmłodszych lat wpajono jej rodowe tradycje i przygotowywano do roli przykładnej lady, powinna wpisywać się w jego ramy idealnie. A jednak, gdy przemierzała korytarze Hampton Court, nie czuła się tu w pełni tak, jakby do tego miejsca rzeczywiście należała. Uwielbiała przywdziewać znamienite, mieniące się w świetle kryształowych żyrandoli, długie suknie, uwielbiała salonową atmosferę i chwile spędzone na parkiecie. A jednak, miejsce te traktowała jako odskocznię od swojej codzienności w Flintowskim dworze, który szczerze kochała. Bliskość natury w lasach Charnwood bez zastanowienia przełożyłaby nad marmurowe posadzki i bogato zdobione stroje. Na samą myśl, że już niedługo przyjdzie jej rodzinny dom opuścić, jej serce przepełniał smutek, podobny do tego, który odczuwała jeszcze nie tak dawno temu, gdy na jej serdecznym palcu znalazł się zaręczynowy pierścień. Świadoma jednak swojej powinności wobec rodu, a chyba przede wszystkim wobec ojca, który w młodości ofiarował jej tyle uwagi i miłości, nie śmiałaby zawieść jego oczekiwań.
Gdy obserwowała Cressidę, najpierw sprawdzającą się w roli żony, a później także w roli matki, poza narastającą dumą z młodszej siostry, czuła czasami, że to ona powinna znaleźć się w tym miejscu pierwsza - czego zapewne jeszcze do niedawna od niej oczekiwano. Kiedy Cressidę przepełniały wątpliwości wynikające z obawy o to, że najukochańszy, acz surowy ojciec pozbył się tej drugiej, gorszej córki, Persephone w duchu lękała się, że niewiele czasu minie, nim przesądzi się o jej staropanieństwie i rychło popadnie w niełaskę pana ojca, nawet jeśli nie ona sama nie uczyniła nic, co mogłoby jej przeszkodzić w odegraniu swojej roli. Wielką wagę przykładała do swego wizerunku, przede wszystkim w oczach rodziny, w oczach ojca, któremu od zawsze tak bardzo chciała imponować. Udawało jej się zyskać jego uznanie, na pewno znacznie bardziej niż młodszej Cressidzie, ale Persephone lękała się czasem, że gdy powinie jej się noga, adorację i zaufanie, jakimi darzył ją ojciec, niełatwo będzie odzyskać.
W tej całej pogoni za jego aprobatą, czasami nie zważała na uczucia siostry. Nie wiedziała, a może nie chciała wiedzieć, że ta nieustannie myślała o sobie, jako o tej gorszej. Jako dziecko nie mogła być przecież świadoma tego, jak bardzo to na nią wpływa, a teraz, gdy patrzyła na nią, już wydoroślałą lady Fawley, mogła mieć tylko nadzieję, że jej obraz samej siebie zmienił się choć trochę.
Wielką przyjemność z całą pewnością sprawił jej dzisiejszego wieczoru widok jej siostry, skrytej pod wspaniałym przebraniem. Choć nie mogła zobaczyć jej piegowatej twarzy, jej piękne, ciemnorude pukle wyróżniały się na tle jasno- i ciemnowłosych dam, i przywodziły na myśl piękne wspomnienia chwil, które spędziły niegdyś razem.
- Cressido - zaczęła miękko, gdy siostra wyraziła głośno swą niepewność na temat jej przybycia. Pokręciła nieznacznie głową, zęby odsłaniając w szczerym, delikatnym uśmiechu - Jakżebym mogła nie przyjść, wiedząc, że jesteś tu gdzieś i oczekujesz naszego spotkania?J a również cieszę się, że mogę spędzić tych kilka chwil z tobą - odparła pełna entuzjazmu, przysiadając na kanapie. Spojrzała na maskę, za którą się kryła. Była wykonana z niesamowitą starannością i precyzją, więc nie zdziwiłaby się, gdyby to wprawiona ręka jej siostry stała za tym dziełem.
- Ach tak, wszyscy prezentują się dziś bajecznie - przytaknęła, bo kreatywności w doborze przebrań nie można było gościom odmówić. - Choć przyznam, że moja ciekawość pozostaje niezaspokojona, gdy nie mogę wiedzieć, czyje oblicze skrywa się za maską. - Persephone lubiła czuć, że wie. Ta dociekliwość sprawiła przecież, że z takim zafascynowaniem pochłaniała kolejne księgi, będące skarbnicą zielarskiej wiedzy. Sama jednak uważała, by nie zdradzić przypadkiem swojej tożsamości, stosując się do zasad tej swoistej gry, którą dzisiejszego wieczoru przygotowała dla swych gości lady Nott.
- Och, żadnemu z nich na pewno nie można było odmówić umiejętności tanecznych i charyzmy - rzekła, bardziej z naturalnej grzeczności niż z rzeczywistego oczarowania osobą każdego lorda, z którym dziś przyszło jej brylować na parkiecie. Nie była zbyt kochliwa ani nie zawstydzała się łatwo, dlatego jej policzki rzadko oblewały się szkarłatnym rumieńcem. Wszak wiedziała dobrze, że to jej ojciec odegra kluczową rolę przy wyborze lorda, u którego boku przyjdzie jej spędzić resztę życia. - Pięknie się dziś prezentowaliście z Williamem na parkiecie. Czy mu również przypadł do gustu motyw dzisiejszego balu? - zapytała, szczerze zainteresowana, jak na przebrania reagowało męskie grono szlachty. Większość dam zdawała się być zachwycona możliwością przywdziania nietypowych kreacji.
Gdy obserwowała Cressidę, najpierw sprawdzającą się w roli żony, a później także w roli matki, poza narastającą dumą z młodszej siostry, czuła czasami, że to ona powinna znaleźć się w tym miejscu pierwsza - czego zapewne jeszcze do niedawna od niej oczekiwano. Kiedy Cressidę przepełniały wątpliwości wynikające z obawy o to, że najukochańszy, acz surowy ojciec pozbył się tej drugiej, gorszej córki, Persephone w duchu lękała się, że niewiele czasu minie, nim przesądzi się o jej staropanieństwie i rychło popadnie w niełaskę pana ojca, nawet jeśli nie ona sama nie uczyniła nic, co mogłoby jej przeszkodzić w odegraniu swojej roli. Wielką wagę przykładała do swego wizerunku, przede wszystkim w oczach rodziny, w oczach ojca, któremu od zawsze tak bardzo chciała imponować. Udawało jej się zyskać jego uznanie, na pewno znacznie bardziej niż młodszej Cressidzie, ale Persephone lękała się czasem, że gdy powinie jej się noga, adorację i zaufanie, jakimi darzył ją ojciec, niełatwo będzie odzyskać.
W tej całej pogoni za jego aprobatą, czasami nie zważała na uczucia siostry. Nie wiedziała, a może nie chciała wiedzieć, że ta nieustannie myślała o sobie, jako o tej gorszej. Jako dziecko nie mogła być przecież świadoma tego, jak bardzo to na nią wpływa, a teraz, gdy patrzyła na nią, już wydoroślałą lady Fawley, mogła mieć tylko nadzieję, że jej obraz samej siebie zmienił się choć trochę.
Wielką przyjemność z całą pewnością sprawił jej dzisiejszego wieczoru widok jej siostry, skrytej pod wspaniałym przebraniem. Choć nie mogła zobaczyć jej piegowatej twarzy, jej piękne, ciemnorude pukle wyróżniały się na tle jasno- i ciemnowłosych dam, i przywodziły na myśl piękne wspomnienia chwil, które spędziły niegdyś razem.
- Cressido - zaczęła miękko, gdy siostra wyraziła głośno swą niepewność na temat jej przybycia. Pokręciła nieznacznie głową, zęby odsłaniając w szczerym, delikatnym uśmiechu - Jakżebym mogła nie przyjść, wiedząc, że jesteś tu gdzieś i oczekujesz naszego spotkania?J a również cieszę się, że mogę spędzić tych kilka chwil z tobą - odparła pełna entuzjazmu, przysiadając na kanapie. Spojrzała na maskę, za którą się kryła. Była wykonana z niesamowitą starannością i precyzją, więc nie zdziwiłaby się, gdyby to wprawiona ręka jej siostry stała za tym dziełem.
- Ach tak, wszyscy prezentują się dziś bajecznie - przytaknęła, bo kreatywności w doborze przebrań nie można było gościom odmówić. - Choć przyznam, że moja ciekawość pozostaje niezaspokojona, gdy nie mogę wiedzieć, czyje oblicze skrywa się za maską. - Persephone lubiła czuć, że wie. Ta dociekliwość sprawiła przecież, że z takim zafascynowaniem pochłaniała kolejne księgi, będące skarbnicą zielarskiej wiedzy. Sama jednak uważała, by nie zdradzić przypadkiem swojej tożsamości, stosując się do zasad tej swoistej gry, którą dzisiejszego wieczoru przygotowała dla swych gości lady Nott.
- Och, żadnemu z nich na pewno nie można było odmówić umiejętności tanecznych i charyzmy - rzekła, bardziej z naturalnej grzeczności niż z rzeczywistego oczarowania osobą każdego lorda, z którym dziś przyszło jej brylować na parkiecie. Nie była zbyt kochliwa ani nie zawstydzała się łatwo, dlatego jej policzki rzadko oblewały się szkarłatnym rumieńcem. Wszak wiedziała dobrze, że to jej ojciec odegra kluczową rolę przy wyborze lorda, u którego boku przyjdzie jej spędzić resztę życia. - Pięknie się dziś prezentowaliście z Williamem na parkiecie. Czy mu również przypadł do gustu motyw dzisiejszego balu? - zapytała, szczerze zainteresowana, jak na przebrania reagowało męskie grono szlachty. Większość dam zdawała się być zachwycona możliwością przywdziania nietypowych kreacji.
Gość
Gość
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salonik na uboczu
Szybka odpowiedź