Balkon południowy
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Balkon południowy
Daleko od zgiełku rozmów, lejącego się alkoholu i wścibskich spojrzeń, gdzieś na skraju rezydencji, skryty za plątaniną korytarzy znajduje się południowy balkon. Niezmącona cisza i spokój tego miejsca są niewyobrażalne. Widok rozciągający się za misternie rzeźbioną w celtyckie symbole kamienną kolumnadą zapiera zaś dech w piersiach - widać stąd nie tylko pobliskie połacie lasów, ale i święcący w oddali wysoką łuną Londyn. Balkon może i nie jest reprezentatywny, ale można tu zaznać nieco kameralnej prywatności.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:38, w całości zmieniany 2 razy
cd z salonu
W ten niepojęty sposób, zależało jej, by w oczach lady Nott wypaść dobrze. Było to absurdalne odczucie, ale źródłowo, wiązało się nie z sama szlachcianką, a kimś, kto prawdopodobnie miał za chwilę się pojawić w posiadłości - co - wprawiało Inare w dodatkowy zawrót głowy.
Nieco oszołomiona, ale z wdzięcznym dygnięciem przyjęła szkatułkę, w której znalazł się pierścień z kamieniem księżycowym, który iskrzył się tym mocniej, im nikłe, nocne promienie, padały na oszlifowana biżuterię . Nie wkładała go jednak na palcem, na powrót chowając w atłasowym wnętrzu szkatuły.
Podniosła głowę, natrafiając na filuterne, może odrobinę zamglone spojrzenie przyjaciółki. Wyciągnęła rękę, łapiąc od razu pod ramię Lilith, której głos dotarł do jej uszu. Kiwnęła głową, próbując uspokoić niespokojnie dudniące serce, które przecież - nie miało jeszcze powodu do niepokoju. Chyba.
- Porywaj, Ty akurat masz na to dożywotni karnet - odwzajemniła uśmiech, zaciskając mocniej palce na ramieniu jasnowłosej arystokratce, której łobuzerski wyraz, przeczył jakiejkolwiek powadze - Trzymam, Lil....- szepnęła równie cicho, prowadząc przyjaciółkę w miejsce, które od jakiegoś czasu chodziło jej po głowie. Z dala od rozentuzjazmowanych szlachcianek, od nagrzanego oddechem pomieszczenia. Znała to miejsce, nieduży balkon, osłonięty przed chłodem i niezwykle urokliwy, chociaż - pozwalający - dla chcącego - obserwować z sylwetki poruszające się po w oddalonej sali balowej.
- Mów, opowiadaj! - puściła Lilith dopiero na miejscu, samej - od razu przysiadając na chłodnej powierzchni balustrady, wychylając się lekko, z lubością wciągając rześkie powietrze i na kilka sekund przymykając powieki, jakby czekała, aż parna atmosfera konkursu i wcześniejszego pomieszczenia zostanie przegoniona chłodem, wraz z ciążącym na jej ramionach smutkiem.
W ten niepojęty sposób, zależało jej, by w oczach lady Nott wypaść dobrze. Było to absurdalne odczucie, ale źródłowo, wiązało się nie z sama szlachcianką, a kimś, kto prawdopodobnie miał za chwilę się pojawić w posiadłości - co - wprawiało Inare w dodatkowy zawrót głowy.
Nieco oszołomiona, ale z wdzięcznym dygnięciem przyjęła szkatułkę, w której znalazł się pierścień z kamieniem księżycowym, który iskrzył się tym mocniej, im nikłe, nocne promienie, padały na oszlifowana biżuterię . Nie wkładała go jednak na palcem, na powrót chowając w atłasowym wnętrzu szkatuły.
Podniosła głowę, natrafiając na filuterne, może odrobinę zamglone spojrzenie przyjaciółki. Wyciągnęła rękę, łapiąc od razu pod ramię Lilith, której głos dotarł do jej uszu. Kiwnęła głową, próbując uspokoić niespokojnie dudniące serce, które przecież - nie miało jeszcze powodu do niepokoju. Chyba.
- Porywaj, Ty akurat masz na to dożywotni karnet - odwzajemniła uśmiech, zaciskając mocniej palce na ramieniu jasnowłosej arystokratce, której łobuzerski wyraz, przeczył jakiejkolwiek powadze - Trzymam, Lil....- szepnęła równie cicho, prowadząc przyjaciółkę w miejsce, które od jakiegoś czasu chodziło jej po głowie. Z dala od rozentuzjazmowanych szlachcianek, od nagrzanego oddechem pomieszczenia. Znała to miejsce, nieduży balkon, osłonięty przed chłodem i niezwykle urokliwy, chociaż - pozwalający - dla chcącego - obserwować z sylwetki poruszające się po w oddalonej sali balowej.
- Mów, opowiadaj! - puściła Lilith dopiero na miejscu, samej - od razu przysiadając na chłodnej powierzchni balustrady, wychylając się lekko, z lubością wciągając rześkie powietrze i na kilka sekund przymykając powieki, jakby czekała, aż parna atmosfera konkursu i wcześniejszego pomieszczenia zostanie przegoniona chłodem, wraz z ciążącym na jej ramionach smutkiem.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Odetchnęłam z ulgą, kiedy smukłe palce Inary zacisnęły się na moim ramieniu, nie tyle podtrzymując co pilnując, bym nie zrobiła sobie (lub swojej reputacji) krzywdy. Opuściłyśmy przepełniony zapachem wydychanego alkoholu salon; kroczyłam więc dzielnie z przyjaciółką, pozwalając jej wybrać jakieś ustronne miejsce, idealne do szybkiej wymiany najnowszych informacji. Miałam jej tyle do powiedzenia... Po drodze więc próbowałam poukładać wszystkie zdarzenia z Perseusem w odpowiedniej kolejności, tak aby opowiedzieć jej to jak najbardziej zrozumiale - choć tak naprawdę sama nie do końca nadążałam za ów biegiem wydarzeń, to wszystko działo się tak szybko.
Nim się obejrzałam, znalazłyśmy się na ustronnym i jakże uroczym balkonie, wyglądający jakby wręcz stworzony był do podobnych potrzeb co nasze. Rześkie, lecz nie mroźne powietrze uderzało w twarz zaraz po przekroczeniu progu oddzielającego korytarz od zewnętrznego parkietu. Zajęłam miejsce przy a właściwie na drzwiach, opierając się o nie plecami, zaplatając przy tym dłonie za sobą a głowę przykładając do majestatycznego drewna.
- To raczej Ty powinnaś mi opowiedzieć! - Zauważyłam, wbijając wzrok w dziewczynę. - Ty chociaż wiesz do kogo będę niedługo należała a ja? - Spytałam, odrywając głowę od drwi i w tym samym momencie rzucając jej karcące spojrzenie. Oczywiście nie byłam zła - na nią nie potrafiłam. Droczyłam się, jak zawsze. Tak jak to miałyśmy w odwiecznym zwyczaju. - Kto to jest, mów mi szybko! - Naciskałam na nią, tupiąc teatralnie nogami. - Mów bo jak nie powiesz, to umrę z ciekawości i nie dość, że stracisz druhnę to jeszcze będziesz musiała składać dokładne tłumaczenia mojemu narzeczonemu. - Zagroziłam, z trudem już utrzymując powagę i chichocząc niemal po każdym jednym słowie; jednocześnie oznajmiając jej, jaką rolę zamierzam pełnić na jej ślubie.
Nim się obejrzałam, znalazłyśmy się na ustronnym i jakże uroczym balkonie, wyglądający jakby wręcz stworzony był do podobnych potrzeb co nasze. Rześkie, lecz nie mroźne powietrze uderzało w twarz zaraz po przekroczeniu progu oddzielającego korytarz od zewnętrznego parkietu. Zajęłam miejsce przy a właściwie na drzwiach, opierając się o nie plecami, zaplatając przy tym dłonie za sobą a głowę przykładając do majestatycznego drewna.
- To raczej Ty powinnaś mi opowiedzieć! - Zauważyłam, wbijając wzrok w dziewczynę. - Ty chociaż wiesz do kogo będę niedługo należała a ja? - Spytałam, odrywając głowę od drwi i w tym samym momencie rzucając jej karcące spojrzenie. Oczywiście nie byłam zła - na nią nie potrafiłam. Droczyłam się, jak zawsze. Tak jak to miałyśmy w odwiecznym zwyczaju. - Kto to jest, mów mi szybko! - Naciskałam na nią, tupiąc teatralnie nogami. - Mów bo jak nie powiesz, to umrę z ciekawości i nie dość, że stracisz druhnę to jeszcze będziesz musiała składać dokładne tłumaczenia mojemu narzeczonemu. - Zagroziłam, z trudem już utrzymując powagę i chichocząc niemal po każdym jednym słowie; jednocześnie oznajmiając jej, jaką rolę zamierzam pełnić na jej ślubie.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W jednym ręku wciąż zaciskała otrzymaną szkatułkę, do której - nie wiedząc czemu - dorzuciła także nieszczęsną, zarysowana atramentowym śladem serwetkę, którą przez cały wieczór zaciskała w palcach, niby magiczny talizman. Srebrzysty przedmiot postawiła tuż obok siebie, bacząc, by nieumyślnie jej nie trącić, zrzucając gdzieś w dół i topiąc w bielącym się na dole śniegu. I mimo, że tak często cierpiała z powodu chłodu, tego wieczoru przyjmowała go z ulgą, przywracając jasność myślenia i szczypiąc odsłoniętą skórę ramion. Oparła się o ścianę balustrady, podciągając jedną nogę wyżej, opierając się obcasem o brzeg kamiennej podpory, drugą pozostawiając swobodnie opuszczoną.
- Zapytałabym tylko, czemu nie wiedziałam wcześniej, chociaż..zdaje mi się, że coś dostrzegałam, ale..chyba byłam zajęta własnymi kłopotami. Przepraszam - przyglądała się, jak kilka pasm, jasnych włosów jej towarzyszki wymyka się zza ucha, by zatańczyć nad Lilkową głową. Było jej wstyd, że do tej pory nie miała okazji porozmawiać z przyjaciółką, teraz otrzymując prawdziwą, informacyjną bombardę o działaniu dwubiegunowym - Z Perseusem i tak będę musiała porozmawiać, coby go uczulić na kilka niezbędnych kwestii - mimo, że w głosie czuć groźbę, tak jak panna Greengras - nie potrafiła długo utrzymywać względnie poważnego tonu. I była wdzięczna, że nie pytała o inne kwestie, które dziś - wciąż szarpały ją smutkiem, a które raz za razem spychała gdzieś głębiej. Wiedziała, że gdy zostanie sama - to co tak uparcie od siebie odrzucała, wróci ze zdwojoną siła, gdy tylko zostanie sama. Ale nie teraz, gdy ciepłe iskry przyjaciókowego spojrzenie wwiercały się w nią, wyciągając na powierzchnię imię, którego unikała z równą stanowczością, co pierwszej jazdy na miotle w dziecięctwie. W obu wypadkach konfrontacja byłą nieunikniona i..przecież uwielbiała latać na miotle - Percival Nott - wydusiła w końcu, czując w głosie niechciane drżenie - Dowiedziałam się na święta - i chociaż już rozumiała skąd narastające przyspieszenie w liczbie uderzeń serca, nie potrafiła przestać się dziwić, że z taką łatwością wydobywał na powierzchnię wciąż hamowane (bo niepewne) uczucia. Nawet, jeśli nie było go w pobliżu. Wystarczyła myśl, która lawinowo zrywała kolejne, pozostawiając alchemiczkę zarumienioną i z rosnącym poczuciem zakłopotania...a potem butnej iskry - I jak to należeć? - przechyliła ciało w stronę drzwi, przy których stała Lilith - nie mam zamiaru być niczyją własnością - skrzywiła się lekko, słysząc, jak bardzo dziecinnie zabrzmiała. W końcu tak wyglądała szlachecka rzeczywistość. Kobiety należały do mężczyzn. Nie znaczyło to jednak, że miała się z tym zgadzać, ani się podobać. Nawet, jeśli dotyczyło jego.
...a może to działało w obie strony?
- Zapytałabym tylko, czemu nie wiedziałam wcześniej, chociaż..zdaje mi się, że coś dostrzegałam, ale..chyba byłam zajęta własnymi kłopotami. Przepraszam - przyglądała się, jak kilka pasm, jasnych włosów jej towarzyszki wymyka się zza ucha, by zatańczyć nad Lilkową głową. Było jej wstyd, że do tej pory nie miała okazji porozmawiać z przyjaciółką, teraz otrzymując prawdziwą, informacyjną bombardę o działaniu dwubiegunowym - Z Perseusem i tak będę musiała porozmawiać, coby go uczulić na kilka niezbędnych kwestii - mimo, że w głosie czuć groźbę, tak jak panna Greengras - nie potrafiła długo utrzymywać względnie poważnego tonu. I była wdzięczna, że nie pytała o inne kwestie, które dziś - wciąż szarpały ją smutkiem, a które raz za razem spychała gdzieś głębiej. Wiedziała, że gdy zostanie sama - to co tak uparcie od siebie odrzucała, wróci ze zdwojoną siła, gdy tylko zostanie sama. Ale nie teraz, gdy ciepłe iskry przyjaciókowego spojrzenie wwiercały się w nią, wyciągając na powierzchnię imię, którego unikała z równą stanowczością, co pierwszej jazdy na miotle w dziecięctwie. W obu wypadkach konfrontacja byłą nieunikniona i..przecież uwielbiała latać na miotle - Percival Nott - wydusiła w końcu, czując w głosie niechciane drżenie - Dowiedziałam się na święta - i chociaż już rozumiała skąd narastające przyspieszenie w liczbie uderzeń serca, nie potrafiła przestać się dziwić, że z taką łatwością wydobywał na powierzchnię wciąż hamowane (bo niepewne) uczucia. Nawet, jeśli nie było go w pobliżu. Wystarczyła myśl, która lawinowo zrywała kolejne, pozostawiając alchemiczkę zarumienioną i z rosnącym poczuciem zakłopotania...a potem butnej iskry - I jak to należeć? - przechyliła ciało w stronę drzwi, przy których stała Lilith - nie mam zamiaru być niczyją własnością - skrzywiła się lekko, słysząc, jak bardzo dziecinnie zabrzmiała. W końcu tak wyglądała szlachecka rzeczywistość. Kobiety należały do mężczyzn. Nie znaczyło to jednak, że miała się z tym zgadzać, ani się podobać. Nawet, jeśli dotyczyło jego.
...a może to działało w obie strony?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 04.07.16 14:13, w całości zmieniany 2 razy
Zaśmiałam się cicho, kręcąc przy tym głową na boki. Uwielbiałam swobodę jaka towarzyszyła nam podczas rozmów czy wspólnie spędzanego czasu. Przy niej nie musiałam udawać. Mogłam być w sobą. Wzięłam głęboki oddech, napełniając płuca zimowym powietrzem. Ponownie oparłam głowę o rzeźbione drzwi, prowadzące z balkonu z powrotem do rezydencji. Wbijałam teraz wzrok w ciemne niebo, zastanawiając się przez chwilę nad słowami przyjaciółki.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. To raczej ja powinnam. Miałam tyle na głowie że... - Zaczęłam a uśmiech wijący się po kącikach moich ust, gdzieś nagle zanikł. Nie chciałam jej dostarczać zmartwień, zrzucać na jej barki gryzących mnie myśli i problemów. Każdy z nas miał ich dostatecznie wiele, ostatnimi czasy. - Chciałam wysłać Ci list ale doszłam do wniosku, że będzie to porównywalne z niedocenianiem naszej przyjaźni i zrównaniem jej do poziomu listów informacyjnych. - Posłałam jej ciepły uśmiech, odrywając głowę od drewna by na powrót wbić w nią swoje roziskrzone spojrzenie. - Zasługujesz na to, by o takich rzeczach dowiadywać się osobiście a nie przez sowę. - Dodałam, nadal uśmiechając się w jej kierunku. Jest dla mnie szalenie ważna. Jest jedną z najmocniej cenionych osób w moim życiu. Jest rodziną. Czy ma pojęcie o tym jak wielką role odgrywa w moim życiu? Zapewne. A mimo to ciągle wydaje mi się (głównie przez sytuacje takie jak te), że nie okazuje jej tego wystarczająco. Zaśmiałam się jednak cicho, kiedy wspomniała o pouczeniu Perseusa. Zadziorność jaka towarzyszyła nam od dziecka, zdawała się nie blaknąć z biegiem czasu - to dobrze. Obserwowałam jej każde drgnienie twarzy, ruch ciała. Wydawała się poddenerwowana. Tematem zaręczyn? Najpewniej. Wszak to nie mnie w tak krótkim czasie próbowano wydać za kolejnego szlachcica. Swoją drogę mieli tupet.
- Percival? - Niemal wytrzeszczyłam oczy. - Ten Percival? - Spytałam, choć od samego początku było jasne, że pytanie to było retoryczne. Musiałam zamrugać kilkukrotnie i ugryźć się w język by nie wspomnieć o jego zaginionym bracie, Juliusie, za którego to Inara miała wyjść jeszcze jakiś czas temu. Kiedy już uspokoiłam swoje zdziwienie, na mojej twarzy pojawił się znany mojej towarzyszce aż nazbyt dobrze, łobuzerski uśmiech. - No no, Inaro. Co jeden Nott to lepszy! - Zażartowałam i miałam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe. Musiałyśmy trochę rozluźnić atmosferę. - A tak całkiem poważnie, Percival, na tyle ile go znam - Czyli prawie wcale, ale za to mam cudowny dar, pozwalający oceniać czy ktoś jest w porządku czy też nie (np. Julek od samego początku mi nie pasował!). - wydaje mi się, że jest porządnym człowiekiem. - Posłałam jej delikatny uśmiech. - Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa. - Mówiłam to całkiem szczerze. Nie pragnęłam dla niej niczego innego jak właśnie szczęścia. Na jej nagłe wzburzenie odpowiedziałam tylko cichym śmiechem.
- To był żart Inaro... Spokojnie. - Powiedziałam, przybierając może nieco matczyny ton głosu. - Choć nie ukrywam, że widmo bycia własnością Lorda Averyego jest niezwykle kuszące. - Rozmarzyłam się, przymykając na chwilę oczy. Och tak, byłam już troszkę upita.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. To raczej ja powinnam. Miałam tyle na głowie że... - Zaczęłam a uśmiech wijący się po kącikach moich ust, gdzieś nagle zanikł. Nie chciałam jej dostarczać zmartwień, zrzucać na jej barki gryzących mnie myśli i problemów. Każdy z nas miał ich dostatecznie wiele, ostatnimi czasy. - Chciałam wysłać Ci list ale doszłam do wniosku, że będzie to porównywalne z niedocenianiem naszej przyjaźni i zrównaniem jej do poziomu listów informacyjnych. - Posłałam jej ciepły uśmiech, odrywając głowę od drewna by na powrót wbić w nią swoje roziskrzone spojrzenie. - Zasługujesz na to, by o takich rzeczach dowiadywać się osobiście a nie przez sowę. - Dodałam, nadal uśmiechając się w jej kierunku. Jest dla mnie szalenie ważna. Jest jedną z najmocniej cenionych osób w moim życiu. Jest rodziną. Czy ma pojęcie o tym jak wielką role odgrywa w moim życiu? Zapewne. A mimo to ciągle wydaje mi się (głównie przez sytuacje takie jak te), że nie okazuje jej tego wystarczająco. Zaśmiałam się jednak cicho, kiedy wspomniała o pouczeniu Perseusa. Zadziorność jaka towarzyszyła nam od dziecka, zdawała się nie blaknąć z biegiem czasu - to dobrze. Obserwowałam jej każde drgnienie twarzy, ruch ciała. Wydawała się poddenerwowana. Tematem zaręczyn? Najpewniej. Wszak to nie mnie w tak krótkim czasie próbowano wydać za kolejnego szlachcica. Swoją drogę mieli tupet.
- Percival? - Niemal wytrzeszczyłam oczy. - Ten Percival? - Spytałam, choć od samego początku było jasne, że pytanie to było retoryczne. Musiałam zamrugać kilkukrotnie i ugryźć się w język by nie wspomnieć o jego zaginionym bracie, Juliusie, za którego to Inara miała wyjść jeszcze jakiś czas temu. Kiedy już uspokoiłam swoje zdziwienie, na mojej twarzy pojawił się znany mojej towarzyszce aż nazbyt dobrze, łobuzerski uśmiech. - No no, Inaro. Co jeden Nott to lepszy! - Zażartowałam i miałam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe. Musiałyśmy trochę rozluźnić atmosferę. - A tak całkiem poważnie, Percival, na tyle ile go znam - Czyli prawie wcale, ale za to mam cudowny dar, pozwalający oceniać czy ktoś jest w porządku czy też nie (np. Julek od samego początku mi nie pasował!). - wydaje mi się, że jest porządnym człowiekiem. - Posłałam jej delikatny uśmiech. - Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa. - Mówiłam to całkiem szczerze. Nie pragnęłam dla niej niczego innego jak właśnie szczęścia. Na jej nagłe wzburzenie odpowiedziałam tylko cichym śmiechem.
- To był żart Inaro... Spokojnie. - Powiedziałam, przybierając może nieco matczyny ton głosu. - Choć nie ukrywam, że widmo bycia własnością Lorda Averyego jest niezwykle kuszące. - Rozmarzyłam się, przymykając na chwilę oczy. Och tak, byłam już troszkę upita.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Potrzebowała lekkości, jaką wyczuwała zawsze, gdy jej prawie-siostra znajdowała się blisko. Czerpała więc z obecności Lilith, łagodząc efekty nagromadzonej energii, która - nie znajdując ujścia, rozlewała się po ciele, niby ukryta trucizna. Mogła ufać Lilith, nawet jeśli nie mówiły sobie wszystkiego. każdy miał prawo do tajemnic, które chował przed innymi i bynajmniej nie ze względu na ich mroczny charakter. Wręcz odwrotnie.
- Dobrze. Stop! Bo zaraz obie będziemy przerzucać się przeprosinami i odbijać jak czar od udanego protego... - dostrzegła bladnący uśmiech i nie musiała pytać - Nasze problemy różnią się od tych dziecięcych, którymi dzieliłyśmy się pod tym jaśminowym krzewem - i zjadałyśmy wczesne czereśnie, zawinięte z sadu kuzyna i ukrywałyśmy obtarcia na kolanach - nie była pewna, czemu akurat to wspomnienie zajaśniało jej przed oczami, poruszając kącikami ust do góry. A niezdecydowany organizm, nie wiedząc której emocji się poddać, wprawił wargi w niekontrolowane drgania, które musiała powstrzymać dłonią, ostatecznie gasząc jednak uśmiech. "Dawniej" wciąż jawiło się, jako łatwiejsze, prostsze i lżejsze. Przynajmniej przez większość czasu- Akurat listy lubię, chociaż rozumiem co masz na myśli. To nie to samo - bo nie widziała twarzy i nie mogła zapisać w pamięci wyrazu oczu, jak rysunku, który chciała stworzyć. Na piasku.
- Jak to..ten Percival? - zamrugała nieco szybciej niż powinna, zastanawiając się pospiesznie, czy cokolwiek już o nim wspominała? Zrozumienie (nadal nieco zamglone) przyszło kilka spóźnionych sekund potem. Był szlachcicem, a więc i osobą niejako publiczną, a dwa...w końcu to brat Juliusa, który niepokojąco nie dawał o sobie wciąż znać. A skoro Inara rejestrowała ten fakt, to jego rodzina musiała coraz mocniej się niepokoić.
Przygryzła kącik warg, zmuszając się do wybudzenia z zamyślenia. Miała przy sobie przyjaciółkę i zupełnie inną kwestię do opowiedzenia - Chyba nie chciałabym zmieniać na innego - odezwała się cicho, ciszej niż zamierzała, a ciemnoorzechowe źrenice utkwiła w jasnych oczach dziewczyny, próbując niewerbalnie przekazać jej to, czego wciąż nie umiała powiedzieć głośno. Zdawał sobie sprawę, że aranżowane narzeczeństwa były czymś zupełnie naturalnym. Inarę już to spotykało, tylko tym razem było inaczej. Los rzeczywiście mógł się do niej uśmiechnąć, trochę nieumiejętnie, ale - czy mogło się im udać? - Nie wiem, czy znając go tyle lat, nadałabym mu takie miano... - przekręciła głowę, opierając się skronią o chłodny kamień ściany - Perseusowi też taki przymiot nie pasuje, ale w obu wypadkach mam na myśli coś bardziej...pociągająco? - wydęła usta, nie mogąc dobrać właściwych słów. Kiedyś było prościej, kiedy tylko doradzała. Nigdy przecież nie zastanawiała się i nie musiała myśleć o żadnym mężczyźnie, bo żaden nie wywoływał w niej tak sprzecznej puli uczuć, ani urywanych palpitacji serca. Wszystkich odsyłała z kwitkiem, wypychając poza rezerwowaną wyłącznie dla siebie przestrzeń. Była przecież harpią. Co się więc zmieniło? - On jest... - urwała w połowie, kiwając potwierdzająco głową - Ja też mam taką nadzieję. Dla nas i dla was - skwitowała rozluźniając się i podnosząc znacząco brwi, na dwuznaczną i rozmarzoną wizję, jaką przedstawiła jej panna Greengrass - Lil...Ty się naprawdę zakochałaś - bogowie...jeśli jacyś istnieją. Czy ona wyglądała tak samo, gdy mówiła o nim?
- Dobrze. Stop! Bo zaraz obie będziemy przerzucać się przeprosinami i odbijać jak czar od udanego protego... - dostrzegła bladnący uśmiech i nie musiała pytać - Nasze problemy różnią się od tych dziecięcych, którymi dzieliłyśmy się pod tym jaśminowym krzewem - i zjadałyśmy wczesne czereśnie, zawinięte z sadu kuzyna i ukrywałyśmy obtarcia na kolanach - nie była pewna, czemu akurat to wspomnienie zajaśniało jej przed oczami, poruszając kącikami ust do góry. A niezdecydowany organizm, nie wiedząc której emocji się poddać, wprawił wargi w niekontrolowane drgania, które musiała powstrzymać dłonią, ostatecznie gasząc jednak uśmiech. "Dawniej" wciąż jawiło się, jako łatwiejsze, prostsze i lżejsze. Przynajmniej przez większość czasu- Akurat listy lubię, chociaż rozumiem co masz na myśli. To nie to samo - bo nie widziała twarzy i nie mogła zapisać w pamięci wyrazu oczu, jak rysunku, który chciała stworzyć. Na piasku.
- Jak to..ten Percival? - zamrugała nieco szybciej niż powinna, zastanawiając się pospiesznie, czy cokolwiek już o nim wspominała? Zrozumienie (nadal nieco zamglone) przyszło kilka spóźnionych sekund potem. Był szlachcicem, a więc i osobą niejako publiczną, a dwa...w końcu to brat Juliusa, który niepokojąco nie dawał o sobie wciąż znać. A skoro Inara rejestrowała ten fakt, to jego rodzina musiała coraz mocniej się niepokoić.
Przygryzła kącik warg, zmuszając się do wybudzenia z zamyślenia. Miała przy sobie przyjaciółkę i zupełnie inną kwestię do opowiedzenia - Chyba nie chciałabym zmieniać na innego - odezwała się cicho, ciszej niż zamierzała, a ciemnoorzechowe źrenice utkwiła w jasnych oczach dziewczyny, próbując niewerbalnie przekazać jej to, czego wciąż nie umiała powiedzieć głośno. Zdawał sobie sprawę, że aranżowane narzeczeństwa były czymś zupełnie naturalnym. Inarę już to spotykało, tylko tym razem było inaczej. Los rzeczywiście mógł się do niej uśmiechnąć, trochę nieumiejętnie, ale - czy mogło się im udać? - Nie wiem, czy znając go tyle lat, nadałabym mu takie miano... - przekręciła głowę, opierając się skronią o chłodny kamień ściany - Perseusowi też taki przymiot nie pasuje, ale w obu wypadkach mam na myśli coś bardziej...pociągająco? - wydęła usta, nie mogąc dobrać właściwych słów. Kiedyś było prościej, kiedy tylko doradzała. Nigdy przecież nie zastanawiała się i nie musiała myśleć o żadnym mężczyźnie, bo żaden nie wywoływał w niej tak sprzecznej puli uczuć, ani urywanych palpitacji serca. Wszystkich odsyłała z kwitkiem, wypychając poza rezerwowaną wyłącznie dla siebie przestrzeń. Była przecież harpią. Co się więc zmieniło? - On jest... - urwała w połowie, kiwając potwierdzająco głową - Ja też mam taką nadzieję. Dla nas i dla was - skwitowała rozluźniając się i podnosząc znacząco brwi, na dwuznaczną i rozmarzoną wizję, jaką przedstawiła jej panna Greengrass - Lil...Ty się naprawdę zakochałaś - bogowie...jeśli jacyś istnieją. Czy ona wyglądała tak samo, gdy mówiła o nim?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
|z kasyna
Gra nie skończyła się dla rudzielca ani wygraną, ani przegraną. Także się mocno nie upił, jak niektórzy, którzy nie mieli szczęścia w kartach. Nic, tylko można uśmiechnąć się do losu, który pozwolił zachować trzeźwość i zaraz skorzystał z danej jemu okazji, by dostać się do kolejnej części zabawowej lady Nott. Lecz zanim użył świstoklika, wrócił po swój płaszcz w kasynie. W końcu nie wiedział, dokąd zostanie wyrzucony.
I znalazł się w budynku. Budynku, który się okazał być dwudziestokrotnie większy od jego największej kawalerki. W oczy rzuciło się jemu te bogactwo, to czego on pewnie nigdy w życiu nie osiągnie. Aż dziwne, że ludzie potrafią żyć w takim przepychu, ze dbają o to wszystko. Wróć, po to zatrudniają lokajów i skrzatów. A on, rudzielec, czuł się niczym osamotniona mrówka wśród legowiska pełnego mrówek, które wiedzą, jak się obchodzić w takich miejscach.
Gdy chciał ruszyć w poszukiwania Marcelyn, przyleciała sowa z wiadomością. Jak na zawołanie, od niej, że musi wrócić do Norwegii, bo jest gorzej z jej babką. No super i co, teraz będzie musiał sam, pośród wilków niczym owieczka zostać. Chyba zostanie do północy, a potem coś powie, że musi wracać, bo źle się czuje. Poszedłby teraz, ale nie wypada iść przed północą, która już jest blisko. Schował liścik do kieszeni marynarki, którą zaraz poprawił czując jednocześnie niewygodny kołnierz i ruszył powoli. Witał się z niektórymi osobami, na które się napatoczył, aż w końcu doszedł do jednego z balkonów. Kierując się do niego widział mniej bogactwa, co jego minimalnie ucieszyło, bo miał dosyć oglądania przepychu, od którego kręciło się jemu w brzuchu.
Postanowił nie stać jak kołek w miejscu i podszedł do balkonu, na który się okazały być dwie lady. Lady Carrow, jak dobrze kojarzył, i Lilith. Widział, jak rozmawiają między sobą, więc postanowił umilić sobie, jak i im czas. Byle do północy.
- Lady Carrow, Lilith. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.- zaczął kulturalnie i pamiętając o manierach, o których czytał, przywitał się z dziewczętami całując im dłonie, jeśli takowe wcześniej wyciągnęły. A jeśli tego nie zrobiły, to po prostu głową im przytaknął nie szczędząc fałszywego uśmiechu, który znaczył tyle, że jest jemu miło je widzieć. A tak naprawdę to wolałby być w innym miejscu, lecz woli tego na głos nie mówić. W końcu nie wypada.
- Nie jest wam nieco zimno? Balkon balkonem, ale panuje zima na zewnątrz, a te miejsce do cieplejszych nie należy.- powiedział spokojnie zerkając to na jedną, to na drugą z pogodnym uśmiechem. A obserwował je, bo w razie czego jest gotów dać swój ciepły płaszcz, by ogrzać zmarzniętą lady. Tego domagała się etykieta, nawet jeśli sam wolałby zostać w płaszczu, to z grzeczności powinien udostępnić źródło ciepłu zmarzniętej osobie.
Nie wiedząc, czy zechcą jemu odpowiedzieć, spojrzał przed siebie podziwiając prostotę, która jemu dawała błogi spokój, jak i ujrzał labirynt i kogoś, kto zmierza w jego kierunku. Samotnie. Może lepiej pomóc biedakowi odwieść podróży w labiryncie?
- Co sądzą panie, by pomóc lordowi w tym labiryncie?- zadałem pytanie zaraz przenosząc ponownie swój wzrok na dziewczęta, stojąc już przy barierce i mając je obok siebie.
Gra nie skończyła się dla rudzielca ani wygraną, ani przegraną. Także się mocno nie upił, jak niektórzy, którzy nie mieli szczęścia w kartach. Nic, tylko można uśmiechnąć się do losu, który pozwolił zachować trzeźwość i zaraz skorzystał z danej jemu okazji, by dostać się do kolejnej części zabawowej lady Nott. Lecz zanim użył świstoklika, wrócił po swój płaszcz w kasynie. W końcu nie wiedział, dokąd zostanie wyrzucony.
I znalazł się w budynku. Budynku, który się okazał być dwudziestokrotnie większy od jego największej kawalerki. W oczy rzuciło się jemu te bogactwo, to czego on pewnie nigdy w życiu nie osiągnie. Aż dziwne, że ludzie potrafią żyć w takim przepychu, ze dbają o to wszystko. Wróć, po to zatrudniają lokajów i skrzatów. A on, rudzielec, czuł się niczym osamotniona mrówka wśród legowiska pełnego mrówek, które wiedzą, jak się obchodzić w takich miejscach.
Gdy chciał ruszyć w poszukiwania Marcelyn, przyleciała sowa z wiadomością. Jak na zawołanie, od niej, że musi wrócić do Norwegii, bo jest gorzej z jej babką. No super i co, teraz będzie musiał sam, pośród wilków niczym owieczka zostać. Chyba zostanie do północy, a potem coś powie, że musi wracać, bo źle się czuje. Poszedłby teraz, ale nie wypada iść przed północą, która już jest blisko. Schował liścik do kieszeni marynarki, którą zaraz poprawił czując jednocześnie niewygodny kołnierz i ruszył powoli. Witał się z niektórymi osobami, na które się napatoczył, aż w końcu doszedł do jednego z balkonów. Kierując się do niego widział mniej bogactwa, co jego minimalnie ucieszyło, bo miał dosyć oglądania przepychu, od którego kręciło się jemu w brzuchu.
Postanowił nie stać jak kołek w miejscu i podszedł do balkonu, na który się okazały być dwie lady. Lady Carrow, jak dobrze kojarzył, i Lilith. Widział, jak rozmawiają między sobą, więc postanowił umilić sobie, jak i im czas. Byle do północy.
- Lady Carrow, Lilith. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.- zaczął kulturalnie i pamiętając o manierach, o których czytał, przywitał się z dziewczętami całując im dłonie, jeśli takowe wcześniej wyciągnęły. A jeśli tego nie zrobiły, to po prostu głową im przytaknął nie szczędząc fałszywego uśmiechu, który znaczył tyle, że jest jemu miło je widzieć. A tak naprawdę to wolałby być w innym miejscu, lecz woli tego na głos nie mówić. W końcu nie wypada.
- Nie jest wam nieco zimno? Balkon balkonem, ale panuje zima na zewnątrz, a te miejsce do cieplejszych nie należy.- powiedział spokojnie zerkając to na jedną, to na drugą z pogodnym uśmiechem. A obserwował je, bo w razie czego jest gotów dać swój ciepły płaszcz, by ogrzać zmarzniętą lady. Tego domagała się etykieta, nawet jeśli sam wolałby zostać w płaszczu, to z grzeczności powinien udostępnić źródło ciepłu zmarzniętej osobie.
Nie wiedząc, czy zechcą jemu odpowiedzieć, spojrzał przed siebie podziwiając prostotę, która jemu dawała błogi spokój, jak i ujrzał labirynt i kogoś, kto zmierza w jego kierunku. Samotnie. Może lepiej pomóc biedakowi odwieść podróży w labiryncie?
- Co sądzą panie, by pomóc lordowi w tym labiryncie?- zadałem pytanie zaraz przenosząc ponownie swój wzrok na dziewczęta, stojąc już przy barierce i mając je obok siebie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
cd z labiryntu
Nie odmówił jej, bo zdawało mu się, że młoda lady Travers nie powinna zostawać sama. A przynajmniej nie w tamtym miejscu. Skinął głową na zgodę i razem ruszyli w stronę posiadłości, rozglądając się na boki i szukając jej męża. Nawet przejście większości sal nic nie dało. Zupełnie jakby lord Travers zapadł się pod ziemię. Morgoth nie zamierzał niczego insynuować mężatce, ale obiecał jej go znaleźć i obietnicy chciał dotrzymać. Musieli parę razy zatrzymać się po drodze, by przywitać każdego ważniejszego arystokratę. Yaxley wymieniał uprzejmości z tym samym wyrazem twarzy, po czym szedł dalej z lady Travers u boku. Pytania o szukanego szlachcica najczęściej kończyły się na wzruszeniu ramionami, podaniu niewłaściwej sali lub zwykłym zwrotem Nie wiem. Nie widziałem go. Chyba poszedł z lordem jakimś tam na zewnątrz. Po piątym błędnym wskazaniu położenia lorda Traversa, Morgoth zdecydował nie ufać nieco podchmielonym i nie przejmującym się ich sytuacją gośćmi. W końcu kogo obchodziła mężatka i jej zagubiony mąż? Ważniejsze były dobra zabawa, darmowe drinki i jedzenie. Tak. Bo tego było aż zdecydowanie za dużo i Yaxley praktycznie nie mógł patrzeć na to obżarstwo. Skierował więc krok do południowej części rezydencji, gdzie wiedział, że znajdował się balkon. Było to idealne miejsce do intymnych rozmów, poważnych konwersacji czy zwyczajnego oddechu od hucznego zgiełku. Prowadząc w tamtą stronę dawną Gryfonkę, myślał też o chwili przerwy. A może i tam też znajdował się człowiek, którego szukali od dobrej chwili? Przechodząc kolo ludzi na schodach usłyszał kawałek rozmowy o tym jaki ten młody człowiek jest przystojny i elegancki,o przyjaznym usposobieniu i nienagannych manierach. Dalej ktoś jeszcze kogoś krytykował. Zanim dotarli na balkon, musieli przepchnąć się przez dość spory tłum ludzi, którzy nic nie robili sobie z dwóch osób, chcących dostać się na górne piętra. W końcu jednak udało im się dotrzeć w upragnione miejsce. Weszli jednak wejściem od strony zachodniej i stanęli na balkonie.
- Najwidoczniej pani małżonek zna to miejsce lepiej ode mnie - mruknął, uśmiechając się blado do młodej kobiety, po czym oparł się o balustradę. Początkowo nie zauważył kto znajdował się wcześniej na balkonie. I niezbyt go to interesowało. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Nawet jeśli oznaczało to krzywe spojrzenia jego towarzyszki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie odmówił jej, bo zdawało mu się, że młoda lady Travers nie powinna zostawać sama. A przynajmniej nie w tamtym miejscu. Skinął głową na zgodę i razem ruszyli w stronę posiadłości, rozglądając się na boki i szukając jej męża. Nawet przejście większości sal nic nie dało. Zupełnie jakby lord Travers zapadł się pod ziemię. Morgoth nie zamierzał niczego insynuować mężatce, ale obiecał jej go znaleźć i obietnicy chciał dotrzymać. Musieli parę razy zatrzymać się po drodze, by przywitać każdego ważniejszego arystokratę. Yaxley wymieniał uprzejmości z tym samym wyrazem twarzy, po czym szedł dalej z lady Travers u boku. Pytania o szukanego szlachcica najczęściej kończyły się na wzruszeniu ramionami, podaniu niewłaściwej sali lub zwykłym zwrotem Nie wiem. Nie widziałem go. Chyba poszedł z lordem jakimś tam na zewnątrz. Po piątym błędnym wskazaniu położenia lorda Traversa, Morgoth zdecydował nie ufać nieco podchmielonym i nie przejmującym się ich sytuacją gośćmi. W końcu kogo obchodziła mężatka i jej zagubiony mąż? Ważniejsze były dobra zabawa, darmowe drinki i jedzenie. Tak. Bo tego było aż zdecydowanie za dużo i Yaxley praktycznie nie mógł patrzeć na to obżarstwo. Skierował więc krok do południowej części rezydencji, gdzie wiedział, że znajdował się balkon. Było to idealne miejsce do intymnych rozmów, poważnych konwersacji czy zwyczajnego oddechu od hucznego zgiełku. Prowadząc w tamtą stronę dawną Gryfonkę, myślał też o chwili przerwy. A może i tam też znajdował się człowiek, którego szukali od dobrej chwili? Przechodząc kolo ludzi na schodach usłyszał kawałek rozmowy o tym jaki ten młody człowiek jest przystojny i elegancki,o przyjaznym usposobieniu i nienagannych manierach. Dalej ktoś jeszcze kogoś krytykował. Zanim dotarli na balkon, musieli przepchnąć się przez dość spory tłum ludzi, którzy nic nie robili sobie z dwóch osób, chcących dostać się na górne piętra. W końcu jednak udało im się dotrzeć w upragnione miejsce. Weszli jednak wejściem od strony zachodniej i stanęli na balkonie.
- Najwidoczniej pani małżonek zna to miejsce lepiej ode mnie - mruknął, uśmiechając się blado do młodej kobiety, po czym oparł się o balustradę. Początkowo nie zauważył kto znajdował się wcześniej na balkonie. I niezbyt go to interesowało. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Nawet jeśli oznaczało to krzywe spojrzenia jego towarzyszki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.16 10:33, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po opuszczeniu okolic wejścia do labiryntu (do którego ostatecznie żadne z nich nie weszło, no chyba że Morgoth był w nim przed pojawieniem się Lyry, ale dziewczyna tego nie wiedziała), skierowali się prosto do okazałego dworu lady Nott. Po wejściu Lyra od razu poczuła, że robi jej się cieplej, a zziębnięte dłonie i policzki zaczęły się przyjemnie rozgrzewać.
Nie znaleźli jednak Glaucusa, chociaż przeszli kilka pomieszczeń, a Lyra nie mogła się nadziwić, że Yaxley w ogóle jej pomagał, zamiast zostawić ją samą sobie i udać się do własnych krewnych i znajomych. Chciał być miły i zatrzeć nieprzyjemne wspomnienia z lat szkolnych, czy może kryło się za tym coś więcej? Mimo całej swojej naiwności nie mogła nie wiedzieć, że szlacheckie środowisko jest pełne gry pozorów.
- Na pewno był tutaj dużo razy – powiedziała. Travers ukończył Hogwart dobrych kilka lat przed tym, zanim ona w ogóle go zaczęła. Miał znacznie więcej czasu, by uczestniczyć w sabatach i poznawać ludzi. – Może spotkał jakiegoś dawno niewidzianego znajomego i stracił poczucie czasu. – Ale Lyra nie zamierzała mu przecież tego zabraniać ani odciągać go na siłę. Nawet nie potrafiłaby tego zrobić, bo wciąż nie do końca oswoiła się z tym, że są teraz małżeństwem. Zresztą ufała mu na tyle, że nie doszukiwała się w tym żadnych niecnych intencji. Oboje obiecywali sobie, że każde, prócz wspólnej sfery życia, będzie mogło posiadać również własną. Może po prostu najwyraźniej rozmawiał z kimś w którymś z licznych pomieszczeń, z których sprawdzili tylko część. Nie było sensu się nad tym rozwodzić, jeśli nie spotkają się teraz, na pewno uda się to później, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu.
- Tak czy inaczej, dziękuję za pomoc – powiedziała, gdy przemierzali jakiś korytarz. Idąc, od czasu do czasu mijali innych gości, których należało kulturalnie powitać. Dzięki temu, że większość była pod wpływem alkoholu, może nikt nie doszuka się niczego zdrożnego w ich przechadzce.
- Och, tutaj jest całkiem ładnie! – natrafili na jakiś balkon, jednak Lyra póki co nie była świadoma, że tak niedaleko stąd znajduje się jej brat. Widziała kawałek dalej kilka sylwetek, jednak owe osoby wydawały się pogrążone w rozmowie, więc nie chciała im przeszkadzać. Z miejsca, w którym stała, nie widziała też rudej czupryny, która natychmiast zasugerowałaby jej Barry’ego. Byli chyba jedynymi Weasleyami którzy się tutaj dziś pojawili.
Balkon i widok z niego były jednak naprawdę ładne, więc skutecznie pochłonęły jej uwagę, wydawały się ciekawsze niż obserwowanie drugiej grupki, tym bardziej, że Lyra raczej nie była zbyt wścibska.
Nie znaleźli jednak Glaucusa, chociaż przeszli kilka pomieszczeń, a Lyra nie mogła się nadziwić, że Yaxley w ogóle jej pomagał, zamiast zostawić ją samą sobie i udać się do własnych krewnych i znajomych. Chciał być miły i zatrzeć nieprzyjemne wspomnienia z lat szkolnych, czy może kryło się za tym coś więcej? Mimo całej swojej naiwności nie mogła nie wiedzieć, że szlacheckie środowisko jest pełne gry pozorów.
- Na pewno był tutaj dużo razy – powiedziała. Travers ukończył Hogwart dobrych kilka lat przed tym, zanim ona w ogóle go zaczęła. Miał znacznie więcej czasu, by uczestniczyć w sabatach i poznawać ludzi. – Może spotkał jakiegoś dawno niewidzianego znajomego i stracił poczucie czasu. – Ale Lyra nie zamierzała mu przecież tego zabraniać ani odciągać go na siłę. Nawet nie potrafiłaby tego zrobić, bo wciąż nie do końca oswoiła się z tym, że są teraz małżeństwem. Zresztą ufała mu na tyle, że nie doszukiwała się w tym żadnych niecnych intencji. Oboje obiecywali sobie, że każde, prócz wspólnej sfery życia, będzie mogło posiadać również własną. Może po prostu najwyraźniej rozmawiał z kimś w którymś z licznych pomieszczeń, z których sprawdzili tylko część. Nie było sensu się nad tym rozwodzić, jeśli nie spotkają się teraz, na pewno uda się to później, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu.
- Tak czy inaczej, dziękuję za pomoc – powiedziała, gdy przemierzali jakiś korytarz. Idąc, od czasu do czasu mijali innych gości, których należało kulturalnie powitać. Dzięki temu, że większość była pod wpływem alkoholu, może nikt nie doszuka się niczego zdrożnego w ich przechadzce.
- Och, tutaj jest całkiem ładnie! – natrafili na jakiś balkon, jednak Lyra póki co nie była świadoma, że tak niedaleko stąd znajduje się jej brat. Widziała kawałek dalej kilka sylwetek, jednak owe osoby wydawały się pogrążone w rozmowie, więc nie chciała im przeszkadzać. Z miejsca, w którym stała, nie widziała też rudej czupryny, która natychmiast zasugerowałaby jej Barry’ego. Byli chyba jedynymi Weasleyami którzy się tutaj dziś pojawili.
Balkon i widok z niego były jednak naprawdę ładne, więc skutecznie pochłonęły jej uwagę, wydawały się ciekawsze niż obserwowanie drugiej grupki, tym bardziej, że Lyra raczej nie była zbyt wścibska.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Morgoth nie miał teraz nigdzie rodziny na Sabacie. No, może prócz swoich kuzynek, ale ich jakoś nie miał ochoty spotykać. Z Rosalie nigdy nie miał dobrych kontaktów, a od sprawy z Avery'm ich relacje jeszcze bardziej uległy ochłodzeniu. Liliana dalej była w niego wpatrzona jak w obrazek, ale zapewne dlatego, że znał tajemnice czarnej magii, które tak fascynowały młodą dziewczynę. Wolał jej unikać z tego powodu, żeby nie musieć wiecznie się wykręcać od opowiadania jej o tym co robił, by uzyskać tę wiedzę. Dlatego w sumie był zadowolony z faktu, że pomagał lady Lyrze w poszukiwaniach. Nie obchodziło go, co myśleli ludzie. Akurat najmłodszy z Yaxley'ów miał ten rzadki przywilej posiadania reputacji człowieka nie ulegającego arystokratkom. Dlatego ktoś musiał być dużym ignorantem, by pomyśleć, że publicznie zadawałby się z mężatką. Jej okrzyk zachwytu nad pięknem widoku nieco zaskoczył Morgotha, który przyzwyczaił się raczej do małomówności swojej nowej towarzyszki. Mimo wszystko jej obecność była i pokrzepiająca i dawała mu pewną sferę prywatności. Nikt nie podchodził do pary lub grupy osób. Inaczej gdyby stał samotnie. Na takie osoby polowały największe plotkary, których naprawdę było dość sporo na tegorocznym Sabacie. Jak zwykle zresztą... Odetchnął, po czym oparł się prawym ramieniem na balustradzie, patrząc przez chwilę na uśmiechniętą lady Travers. Zastanawiał się czy tak jak reszta Weasley'ów musiała pracować czy spoczęła na laurach i po prostu była kolejną żoną szlachcica. Pozwolił jeszcze chwilę zachwycać się jej widokiem, po czym zaczął kolejną rozmowę.
- Zajmuje się pani czymś w czasie wolnym? - spytał. - Teraz tyle jest pomysłów na spędzanie wolnych chwil, ile ludzi...
- Zajmuje się pani czymś w czasie wolnym? - spytał. - Teraz tyle jest pomysłów na spędzanie wolnych chwil, ile ludzi...
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra tak naprawdę nie znała stosunków panujących w rodzie Yaxleyów. Bo tak naprawdę z Rosalie i Lilianą nie przyjaźniły się blisko, nawiązały relacje już po tym, jak ukończyła szkołę. Rosalie poznała w dość niezręcznych okolicznościach, jednak później udało im się złapać kontakt i panna Yaxley pomogła Lyrze w zakresie szlacheckich umiejętności. Morgotha tym bardziej nie znała, nie wiedziała o nim praktycznie nic poza tym, co mogła mgliście pamiętać z Hogwartu.
W Lyrze wciąż było dużo z dziecka zachwycającego się wszystkim, co piękne i niezwykłe. Mimo takiego towarzystwa dziewczyna nie mogła nie westchnąć z podziwem, widząc malowniczy widok, jaki rozpościerał się z balkonu. Było stąd widać spory fragment rozległego podwórza, obecnie zasypanego śniegiem tworzącego na drzewach i trawniku warstwę białego puchu.
- O tak, maluję obrazy. Nie zamierzam z tego rezygnować nawet po ślubie, malarstwo jest dla mnie zbyt ważne. Jest nie tylko pracą, ale także... pasją – powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć dumę. Kochała malować, nie wyobrażała sobie zostać damą zamkniętą w czterech ścianach posiadłości. Pragnęła rozwijać się twórczo, to było jednym z głównych powodów, dla których tak zależało jej na dobrych relacjach ze szlacheckim światkiem. W dzieciństwie nie miała ku temu możliwości, ale teraz owszem, wernisaż pozwolił jej zaistnieć, było ją stać na lepsze materiały... Było dobrze.
- A pan, czym się zajmuje w czasie, kiedy nie musi pokazywać się na salonach? – zapytała jeszcze, również będąc ciekawą, czym zajął się były Ślizgon. Zawodów było całkiem sporo, mężczyźni mieli dużo większą dowolność wybierania życiowej ścieżki.
W Lyrze wciąż było dużo z dziecka zachwycającego się wszystkim, co piękne i niezwykłe. Mimo takiego towarzystwa dziewczyna nie mogła nie westchnąć z podziwem, widząc malowniczy widok, jaki rozpościerał się z balkonu. Było stąd widać spory fragment rozległego podwórza, obecnie zasypanego śniegiem tworzącego na drzewach i trawniku warstwę białego puchu.
- O tak, maluję obrazy. Nie zamierzam z tego rezygnować nawet po ślubie, malarstwo jest dla mnie zbyt ważne. Jest nie tylko pracą, ale także... pasją – powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć dumę. Kochała malować, nie wyobrażała sobie zostać damą zamkniętą w czterech ścianach posiadłości. Pragnęła rozwijać się twórczo, to było jednym z głównych powodów, dla których tak zależało jej na dobrych relacjach ze szlacheckim światkiem. W dzieciństwie nie miała ku temu możliwości, ale teraz owszem, wernisaż pozwolił jej zaistnieć, było ją stać na lepsze materiały... Było dobrze.
- A pan, czym się zajmuje w czasie, kiedy nie musi pokazywać się na salonach? – zapytała jeszcze, również będąc ciekawą, czym zajął się były Ślizgon. Zawodów było całkiem sporo, mężczyźni mieli dużo większą dowolność wybierania życiowej ścieżki.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Morgoth chyba nigdy nie okazywał większych emocji. Nie pozwalał by nad nim zapanowały przez co wydawał się być obojętny na wszystko i nieludzki. Wiele razy spotkał się z taką opinią. Dlatego też zderzenie się z czystym i jeszcze dziecinnym światem młodej kobiety było dla niego czymś nowym. Owszem. Leia była jeszcze dzieckiem, ale jej dzieciństwo lub młodość ujawniały się w nieco innym świetle. Z typowymi dla innych zachowaniami Yaxley nigdy nie miał do czynienia. Przez chwilę zwyczajnie stał, obserwując Lyrę i dając jej mówić. Może nie spodziewał się też takiej odpowiedzi. W końcu jednak stwierdził, że lepsze jest takie zajęcie niż leżenie i nic nie robienie. Większość zamężnych jak i wolnych szlachcianek tym się właśnie zajmowało. Dbaniem o czubek własnego nosa bez choćby iskry odpowiedzialności za swoje życie. Cóż... Zaraz zmarszczył lekko brwi, przypominając sobie rozmowę z Rosalie.
- Moja kuzynka nabyła jakiś czas temu obraz od pewnej zdolnej artystki - zaczął jak zwykle dość płynnie dobierając słowa. - Bardzo ją chwaliła i możliwe, że obiło mi się o uszy pańskie imię. Czy to możliwe, że sprzedała pani swoją pracę Rosalie? - spytał, patrząc z ciekawością na czarownicę. Słysząc jej pytanie, wyprostował się, ale zaraz oparł o filar za plecami. Trafiła w czuły punkt i wiedział, że gdyby mu pozwoliła, mówiłby o tym bez końca. Wolał jednak tego uniknąć, więc odpowiedział dość krótko i na temat:
- Pracuję w Rezerwacie w Peak District. Muszę przyznać, że ta praca satysfakcjonuje mnie niemniej niż panią jej malarstwo.
Posłał spojrzenie w stronę oddalonych gości. Jak się spodziewał byli zbyt pochłonięci sobą, by zauważyć ich obecność. Miał nadzieję, że tak właśnie pozostanie przez dłuższy czas. Nie miał zamiaru po raz kolejny mówić o tym samym, ale z innymi ludźmi. Zresztą ich nie obchodziło to, co miał do powiedzenia. Najważniejsze było po prostu pokazanie się w towarzystwie.
- Moja kuzynka nabyła jakiś czas temu obraz od pewnej zdolnej artystki - zaczął jak zwykle dość płynnie dobierając słowa. - Bardzo ją chwaliła i możliwe, że obiło mi się o uszy pańskie imię. Czy to możliwe, że sprzedała pani swoją pracę Rosalie? - spytał, patrząc z ciekawością na czarownicę. Słysząc jej pytanie, wyprostował się, ale zaraz oparł o filar za plecami. Trafiła w czuły punkt i wiedział, że gdyby mu pozwoliła, mówiłby o tym bez końca. Wolał jednak tego uniknąć, więc odpowiedział dość krótko i na temat:
- Pracuję w Rezerwacie w Peak District. Muszę przyznać, że ta praca satysfakcjonuje mnie niemniej niż panią jej malarstwo.
Posłał spojrzenie w stronę oddalonych gości. Jak się spodziewał byli zbyt pochłonięci sobą, by zauważyć ich obecność. Miał nadzieję, że tak właśnie pozostanie przez dłuższy czas. Nie miał zamiaru po raz kolejny mówić o tym samym, ale z innymi ludźmi. Zresztą ich nie obchodziło to, co miał do powiedzenia. Najważniejsze było po prostu pokazanie się w towarzystwie.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.16 8:21, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra miała odwrotny problem – trudno jej było ukrywać emocje, bo zawsze prędzej czy później wydostawały się na zewnątrz, nawet jeśli nie w słowach, to w mimice, gestach czy nawet spontanicznych zmianach koloru włosów, co nieraz jej się zdarzało przy odczuwaniu silnych emocji.
Wiedziała również, że w gronie szlachcianek nie brakowało kobiet, które nie pracowały, bo zwyczajnie nie musiały, mając do dyspozycji zarobki ojca lub później męża oraz rodowe majątki. Lyra, chociaż teraz też już nie musiałaby zarabiać, chciała to robić z prostego powodu – bo lubiła, a także czuła się dzięki temu potrzebna, nawet jeśli malarstwo było stosunkowo trywialnym zajęciem, choć oczywiście wymagało talentu i obycia. Teraz nie musiała go jednak traktować jako główne źródło utrzymania, a przede wszystkim pasję i przyjemność.
- Znam Rosalie i rzeczywiście sprzedałam jej jakiś czas temu obraz, więc być może chodziło o mnie – wyjaśniła, prostując się lekko, nie bez dumy. – Miało to miejsce na listopadowym wernisażu u lady Avery, panna Yaxley nabyła u mnie pewien pejzaż.
Pamiętała ten dzień, tak jak to, że kiedy na samym początku grudnia złożyła Rosalie wizytę, zobaczyła swój pejzaż wiszący na ścianie jej posiadłości. To było niesamowicie miłe uczucie, tym bardziej że obraz przedstawiał dość szczególne dla niej miejsce.
- To ten rezerwat smoków należący do Greengrassów? – zapytała z zaciekawieniem, kiedy się odezwał. Nigdy tam nie była, nie miała za bardzo okazji w dotychczasowym życiu, jednak słyszała o istnieniu smoczych rezerwatów, i prawdę mówiąc, zawsze była pod wrażeniem odwagi czarodziejów, którzy nie bali się podejść do smoków i zajmować się nimi. – Spodziewam się, że tak ambitne i niebezpieczne zajęcie musi być bardzo satysfakcjonujące i angażujące. Przyznaję, że sama chyba nie miałabym w sobie dość odwagi, by pracować ze smokami.
Choć zapewne zaskakujące było, że ktoś tak młody zajmował się tak niebezpieczną pracą. Najwyraźniej musiał być zdolny, skoro w ogóle go przyjęto do rezerwatu.
Wiedziała również, że w gronie szlachcianek nie brakowało kobiet, które nie pracowały, bo zwyczajnie nie musiały, mając do dyspozycji zarobki ojca lub później męża oraz rodowe majątki. Lyra, chociaż teraz też już nie musiałaby zarabiać, chciała to robić z prostego powodu – bo lubiła, a także czuła się dzięki temu potrzebna, nawet jeśli malarstwo było stosunkowo trywialnym zajęciem, choć oczywiście wymagało talentu i obycia. Teraz nie musiała go jednak traktować jako główne źródło utrzymania, a przede wszystkim pasję i przyjemność.
- Znam Rosalie i rzeczywiście sprzedałam jej jakiś czas temu obraz, więc być może chodziło o mnie – wyjaśniła, prostując się lekko, nie bez dumy. – Miało to miejsce na listopadowym wernisażu u lady Avery, panna Yaxley nabyła u mnie pewien pejzaż.
Pamiętała ten dzień, tak jak to, że kiedy na samym początku grudnia złożyła Rosalie wizytę, zobaczyła swój pejzaż wiszący na ścianie jej posiadłości. To było niesamowicie miłe uczucie, tym bardziej że obraz przedstawiał dość szczególne dla niej miejsce.
- To ten rezerwat smoków należący do Greengrassów? – zapytała z zaciekawieniem, kiedy się odezwał. Nigdy tam nie była, nie miała za bardzo okazji w dotychczasowym życiu, jednak słyszała o istnieniu smoczych rezerwatów, i prawdę mówiąc, zawsze była pod wrażeniem odwagi czarodziejów, którzy nie bali się podejść do smoków i zajmować się nimi. – Spodziewam się, że tak ambitne i niebezpieczne zajęcie musi być bardzo satysfakcjonujące i angażujące. Przyznaję, że sama chyba nie miałabym w sobie dość odwagi, by pracować ze smokami.
Choć zapewne zaskakujące było, że ktoś tak młody zajmował się tak niebezpieczną pracą. Najwyraźniej musiał być zdolny, skoro w ogóle go przyjęto do rezerwatu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Już miałam się roześmiać, skomentować jakoś słowa Inary kiedy nagle ktoś postanowił przeszkodzić nam w naszej przyjacielskiej rozmowie. Naturalnie odsunęłam się od drzwi, dając nieproszonemu gościowi przekroczyć próg, samej jednak oddalając się w stronę balustrady przy której stała Inara. Już miałam obrzucić mężczyznę niezbyt przychylnym spojrzeniem, kiedy jednak zorientowałam się kim właściwie był śmiałek, który zebrał w sobie dostateczną ilość odwagi by zakłócić naszą intymność.
- Barry? - Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie sądziłam, że pojawi się na sabacie a już na pewno nie przepuszczałam, że będzie dane nam spotkać się w tak nietypowej sytuacji. Rzuciłam krótkie lecz znaczące spojrzenie Inarze, po czym wróciłam wzrokiem do rudzielca. - Ależ skąd, właściwie tylko wyszłyśmy się przewietrzyć. - Skłamałam, posyłając mu już jednak całkiem szczery uśmiech. Nic nie mogłam poradzić, że pałałam do niego sympatią już od czasów szkolnych. Na jego pytanie pokręciłam jedynie głową. - Wiesz, w zasadzie miałyśmy całkiem ciekawe rozpoczęcie wieczoru, bogate w karne kieliszki wysokoprocentowego wina... - Jedno znaczące spojrzenie w stronę Weasleya i mogłam kontynuować. - kilka więc minut więc na rześkim, zimowym powietrzu powinno nam dobrze zrobić. - Dokończyłam, nie ścierając uśmiechu z twarzy. W tym też momencie na NASZ balkon wpadła zupełnie nieoczekiwana dwójka intruzów, najwyraźniej mająca w głębokim poważaniu naszą obecność i fakt, że balon liczył zaledwie kilka metrów i był (uwaga!) skromnym balkonem a nie tarasem o powierzchni co najmniej dwucyfrowej. Zlustrowałam ów dwójkę z góry do dołu, nie kryjąc tym razem swego zniesmaczenia owym wtargnięciem, co z resztą - gdyby tylko zwrócili na nas uwagę a nie bezczelnie szczebiotali między sobą, zdając się nie widzieć świata poza sobą - z pewnością by zauważyli. Posłałam pełne niedowierzania spojrzenia w kierunku Inary i Barrego a swoje następne słowa, poprzedzone jedynie głośnym prychnięciem, skierowałam już w stronę Yaxleya i Travers.
- Podstawowe zasady kultury nakazują uprzednio chociażby przywitać się, nim już w całkowicie bezczelny sposób postanowią p a ń s t w o przerwać komuś w rozmowie, zajmując przy tym odrobinę miejsca - Tu przerwałam by omieść wzrokiem NIEWIELKI balkonik. - obok już znajdujących się w owym miejscu osób. - Dokończyłam, nie siląc się nawet na drobny uśmiech czy choćby nutę ciepła w głosie. Zamiast tego obdarzyłam ich kpiącym, wręcz pogardliwym spojrzeniem. - Na przyszłość zalecam przyswojenie absolutnego minimum etykiety aby uniknąć podobnych - Znów przerwałam, tym razem by ugryźć się w język. - nieprzyjemności. - W moim głosie pobrzmiewała wyraźna nuta kpiny a na ustach malował się ironiczny uśmiech. Cóż, chyba nikt nie lubi chamstwa. - Nie mam również pojęcia czym naraziliśmy się wam tak bardzo, by zasłużyć sobie na brak szacunku, niemniej jednak wasze zachowanie świadczy jedynie o was - i to nie zbyt dobrze. - Skierowałam swą dłoń najpierw na swych towarzyszy, by następnie bez żadnych ogródek i zbędnych jak już widać tytułów, powiedzieć im co myślę.
W tym też momencie, zupełnie niespodziewanie u mojego boku wyrósł Perseus, witając się ze mną na tyle wylewnie na ile pozwalały ogólnie przyjęte zasady - czyli pocałunkiem w dłoń. Mój przyszły mąż zdążył jeszcze przywitać Lady Carrow i Lorda Weasleya (w swój ironiczny i przekorny sposób) po czym przepraszając kilkukrotnie alchemiczkę, porwał mnie w głąb budynku, dając mi jedynie rzucić przez ramię ostatnie słowa.
- Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze porozmawiać tego wieczoru Inaro, powiedzmy, w bardziej przyjaznych warunkach. - Puściłam jej oczko, dobrze wiedząc że zrozumie. - Z Tobą również Barry! - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. - Lordzie Yaxley, Lady Travers. - Skinęłam im jedynie przekornie, nim zniknęłam za mosiężnymi drzwiami.
| zt
- Barry? - Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie sądziłam, że pojawi się na sabacie a już na pewno nie przepuszczałam, że będzie dane nam spotkać się w tak nietypowej sytuacji. Rzuciłam krótkie lecz znaczące spojrzenie Inarze, po czym wróciłam wzrokiem do rudzielca. - Ależ skąd, właściwie tylko wyszłyśmy się przewietrzyć. - Skłamałam, posyłając mu już jednak całkiem szczery uśmiech. Nic nie mogłam poradzić, że pałałam do niego sympatią już od czasów szkolnych. Na jego pytanie pokręciłam jedynie głową. - Wiesz, w zasadzie miałyśmy całkiem ciekawe rozpoczęcie wieczoru, bogate w karne kieliszki wysokoprocentowego wina... - Jedno znaczące spojrzenie w stronę Weasleya i mogłam kontynuować. - kilka więc minut więc na rześkim, zimowym powietrzu powinno nam dobrze zrobić. - Dokończyłam, nie ścierając uśmiechu z twarzy. W tym też momencie na NASZ balkon wpadła zupełnie nieoczekiwana dwójka intruzów, najwyraźniej mająca w głębokim poważaniu naszą obecność i fakt, że balon liczył zaledwie kilka metrów i był (uwaga!) skromnym balkonem a nie tarasem o powierzchni co najmniej dwucyfrowej. Zlustrowałam ów dwójkę z góry do dołu, nie kryjąc tym razem swego zniesmaczenia owym wtargnięciem, co z resztą - gdyby tylko zwrócili na nas uwagę a nie bezczelnie szczebiotali między sobą, zdając się nie widzieć świata poza sobą - z pewnością by zauważyli. Posłałam pełne niedowierzania spojrzenia w kierunku Inary i Barrego a swoje następne słowa, poprzedzone jedynie głośnym prychnięciem, skierowałam już w stronę Yaxleya i Travers.
- Podstawowe zasady kultury nakazują uprzednio chociażby przywitać się, nim już w całkowicie bezczelny sposób postanowią p a ń s t w o przerwać komuś w rozmowie, zajmując przy tym odrobinę miejsca - Tu przerwałam by omieść wzrokiem NIEWIELKI balkonik. - obok już znajdujących się w owym miejscu osób. - Dokończyłam, nie siląc się nawet na drobny uśmiech czy choćby nutę ciepła w głosie. Zamiast tego obdarzyłam ich kpiącym, wręcz pogardliwym spojrzeniem. - Na przyszłość zalecam przyswojenie absolutnego minimum etykiety aby uniknąć podobnych - Znów przerwałam, tym razem by ugryźć się w język. - nieprzyjemności. - W moim głosie pobrzmiewała wyraźna nuta kpiny a na ustach malował się ironiczny uśmiech. Cóż, chyba nikt nie lubi chamstwa. - Nie mam również pojęcia czym naraziliśmy się wam tak bardzo, by zasłużyć sobie na brak szacunku, niemniej jednak wasze zachowanie świadczy jedynie o was - i to nie zbyt dobrze. - Skierowałam swą dłoń najpierw na swych towarzyszy, by następnie bez żadnych ogródek i zbędnych jak już widać tytułów, powiedzieć im co myślę.
W tym też momencie, zupełnie niespodziewanie u mojego boku wyrósł Perseus, witając się ze mną na tyle wylewnie na ile pozwalały ogólnie przyjęte zasady - czyli pocałunkiem w dłoń. Mój przyszły mąż zdążył jeszcze przywitać Lady Carrow i Lorda Weasleya (w swój ironiczny i przekorny sposób) po czym przepraszając kilkukrotnie alchemiczkę, porwał mnie w głąb budynku, dając mi jedynie rzucić przez ramię ostatnie słowa.
- Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze porozmawiać tego wieczoru Inaro, powiedzmy, w bardziej przyjaznych warunkach. - Puściłam jej oczko, dobrze wiedząc że zrozumie. - Z Tobą również Barry! - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. - Lordzie Yaxley, Lady Travers. - Skinęłam im jedynie przekornie, nim zniknęłam za mosiężnymi drzwiami.
| zt
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słysząc wywód oburzonej Lilith Greengrass, Morgoth wyprostował się, odwrócił i wysłuchał jej słów do końca. Aktualnie nie miał ochoty na jakąkolwiek konwersację z tą kobietą, więc jedynie skłonił jej się na odchodne, dziękując w duchu za przybycie Perseusa (chociaż naprawdę dziwnie to brzmiało, szczególnie że nie mieli ciekawej przeszłości) i zabranie trajkoczącej szlachcianki. Dopiero teraz zobaczył kto tak naprawdę tam stał. Wcześniej nie zwracał na to uwagi. Dopóki nie zaalarmowała go głośno lady Greengrass. Miała trochę racji, ale najwidoczniej ich rozmowa z Weasley'em i Inarą Carrow była dość ciekawa, sądząc po tym jak byli nią pochłonięci. Nie można było dogodzić wszystkim. A na pewno nie lady Lilith. Akurat nią nie musiał się przejmować. Gdy zniknęli w wejściu na taras, przeniósł uwagę na jej towarzystwo.
- Proszę o wybaczenie - mruknął dość chłodno. Nikt nie lubił takich sytuacji, ale najwidoczniej każdy musiał zostać zauważonym. Nie odwracając się już, przeniósł spojrzenia na lady Travers i lekko się uśmiechnął. - Wernisaże lady Avery są naprawdę widowiskowe i słyną z prestiżu. Dlatego muszę pogratulować. Nie każdy artysta może się tam znaleźć razem ze swoimi pracami - urwał na chwilę, zastanawiając się czy odpowiadać nie szczędząc słów, czy wręcz odwrotnie. - Sądzę, że nie leży to w żadnej z wymienionych przez panią cech. Trzeba mieć cierpliwość i zdawać sobie sprawę, że ma się do czynienia z dzikimi zwierzętami. Nic więcej. Jednak rezerwat jest wart zobaczenia, dlatego koniecznie powinna lady kiedyś odwiedzić to miejsce. Bezpieczeństwo stoi na wysokim poziomie, a rod Greengrassów dba o okolice. Jest to niezwykle sympatyczna rodzina, chociaż czasami zdarzają się mankamenty - zakończył, patrząc chwilę dłużej na młodą kobietę.
- Proszę o wybaczenie - mruknął dość chłodno. Nikt nie lubił takich sytuacji, ale najwidoczniej każdy musiał zostać zauważonym. Nie odwracając się już, przeniósł spojrzenia na lady Travers i lekko się uśmiechnął. - Wernisaże lady Avery są naprawdę widowiskowe i słyną z prestiżu. Dlatego muszę pogratulować. Nie każdy artysta może się tam znaleźć razem ze swoimi pracami - urwał na chwilę, zastanawiając się czy odpowiadać nie szczędząc słów, czy wręcz odwrotnie. - Sądzę, że nie leży to w żadnej z wymienionych przez panią cech. Trzeba mieć cierpliwość i zdawać sobie sprawę, że ma się do czynienia z dzikimi zwierzętami. Nic więcej. Jednak rezerwat jest wart zobaczenia, dlatego koniecznie powinna lady kiedyś odwiedzić to miejsce. Bezpieczeństwo stoi na wysokim poziomie, a rod Greengrassów dba o okolice. Jest to niezwykle sympatyczna rodzina, chociaż czasami zdarzają się mankamenty - zakończył, patrząc chwilę dłużej na młodą kobietę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Balkon południowy
Szybka odpowiedź