Balkon południowy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:38, w całości zmieniany 2 razy
Sama posiadłość stanowiła dla niego już swego rodzaju labirynt. Odnalezienie drogi na świeże powietrze zajęło mu dłuższą chwilę, a i tak zamiast otwartej przestrzeni spotkał jedynie wyjście na przestronny, rzecz jasna wykwitnie wystrojony, balkon. Nie miał ochoty dłużej krzątać się po kątach, dlatego chwycił za klamkę i wszedł do środka rozglądając się po oświetlonym ogrodzie, który był kilkadziesiąt metrów większy jak jego apartament na Nokutrnie. Właściwie większy był nawet taras, ale o tym nie chciał nawet myśleć. Naprawdę życie i codzienność wymagały aż tak wielkiej przestrzeni? Trudno było mu znaleźć odpowiedź na to pytanie, albowiem nigdy nie pławił się w luksusach. Dzisiejszej nocy było to nieistotne, jak wiele różnych, innych rzeczy.
Wyciągnąwszy z kieszeni paczkę papierosów chwycił między palce jednego ze środka, a następnie oparł się łokciami o górną część balustrady i pocierając o jego kraniec odpalił. Dym wypełniający jego płuca przypominał o wieczorach spędzonych w tłumnie odwiedzanych barach, jednak cała aura oraz otocznie momentalnie nakazywały wracać do rzeczywistości. Pokręciwszy lekko głową mimowolnie zerknął w kierunku kobiety, zapewne szlachcianki, która podobnie jak on zapragnęła chwili samotności. Może jednak po prostu na kogoś czekała? Może było to miejsce schadzek? Skąd miał do licha wiedzieć? -Przeszkadzam Pani swą obecnością?- rzucił starając się zachować w słowach choć grosz kurtuazji, lecz w innym przypadku kompletnie by temat olał. -Nie w mej intencji było narzucać się. Chciałem jedynie dać sobie chwilę na odpoczynek.- dodał, a następnie wysunął paczkę w kierunku lady i zaraz po tym skarcił się w myślach. Panie na dworach zapewne stroniły od tytoniu, a on owym gestem dał po sobie poznać, że nie do końca znał pewne tradycje. -Pani wybaczy, kultura czasem mija się z rozsądkiem.- zwieńczył nieporadnie i westchnął pod nosem kierując swój wzrok ponownie na rozciągające się ogrody.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi nawet się nie odwróciła. Taras był pierwszym i bardzo szybkim wyborem. Była miło zaskoczona, że nie jest oblegany przez innych czarodziejów, ale z drugiej strony pogoda wcale nie zachęcała do podziwiania ogrodów. Mając jednak świadomość tego jak wielu szlachciców uczestniczy sabacie podejrzewała, że długo sama tu nie pobędzie. Wolała pozostać nie wzruszona niż okazać swoją czujność. Sabat dopiero się zaczął, a ona miała już szczerze dość wyciągniętych w jej stronę dłoni proszących ją do tańca, albo zbyt nachalnych starszych kawalerów, których z pewnością nasyłała na nią ciotka. Kiedy jednak mężczyzna zbliżył się do barierki wiedziała już, że nie ma zbytnio gdzie uciec. Kątem oka spostrzegła, że to nikt z jej oprawców i odetchnęła z ulgą przenosząc ponownie spojrzenie na zasypane śniegiem drzewa.
Pytanie mężczyzny lekko ją zaskoczyło. Może nie tyle jego treść co sposób wypowiedzenia. W dodatku głos mężczyzny był dla niej dziwnie znajomy. Tak znajomy, że przez chwile zrobiło jej się jeszcze chłodniej. Odgoniła te myśli wiedząc, że to zwyczajnie niemożliwe. Los lubił z niej kpić w najróżniejszy sposób, ale istnieją jakieś granice. Przynajmniej tak jej wydawało. – Proszę się mną nie przejmować, lordzie. Jest tu i tak nadzwyczajnie spokojnie. – odparła unosząc kącik ust w wyuczonym uśmiechu. Irytował ją fakt, że nie wiedziała kto znajduje się po drugiej stronie maski. Prawdopodobnie wtedy nie potrafiłaby udawać uprzejmości tak jak robi to teraz.
Lucinda spojrzała na wysuniętą w jej stronę paczkę papierosów nie wiedząc co tak naprawdę ma teraz miejsce. Uczucie, że stojący przed nią mężczyzna jest jej znany wcale nie minęło, a jedynie się pogłębiło wraz z kolejnymi słowami i zachowaniem. Blondynka uniosła w odpowiedzi wyżej trzymany kieliszek tym razem szczerze rozbawiona. –Pozostanę przy jednej używce, ale proszę się nie krępować. – odparła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stojący przed nią mężczyzna to ten sam, który podczas kalamburów odgadł jej przebranie. Może stąd znała jego głos? – Co mnie zdradziło? – zapytała w końcu odwracając się do mężczyzny. – Skrzydła czy maska, lordzie? Myślałam, że będzie trochę trudniej – dodała.
Abstrahując już od kwestii własnej dumy był niezmiernie zadowolony, iż ojca, pieprzonego kuguchara spadającego wiecznie na cztery łapy, dopadły w końcu macki sprawiedliwości. Poczuł ból, zaznał olbrzymiego cierpienia i odszedł błagając o litość, na którą nigdy nie zasłużył.
Skrzywił się na sam powrót do owych wydarzeń – nie chciał już więcej o tym myśleć, jednak nieustannie pewne elementy nawoływały lawinę obrazów, które wręcz nakazywały mu poddać się chwili „letargu”. Niczego nie żałował, był dumny z obranej z siebie drogi oraz podjętych decyzji, dlatego wychodził z założenia, iż było to nieuniknione i tylko czas mógł cokolwiek zmienić.
Uniósł szkło w kierunku warg i upił znacznej ilość alkoholu, kiedy dziewczyna wyraźnie dała mu do zrozumienia, iż nie przeszkadzała jej jego obecność. Właściwie nie wiedział, czy ci Lordowie traktowali z należytym szacunkiem Panie i w ogóle porwaliby się na podobne pytanie, ale nie wyczuwając żadnego zdziwienia w jej głosie odpuścił sobie myślenie o tym. Ponownie, jak wcześniej na sali balowej, naszło go wrażenie, iż doskonale znał tą barwę i styl wypowiedzi, jednak czy naprawdę istniała szansa na tak wielki zbieg okoliczności? Dodatkowo w tak „niebezpiecznym” miejscu? Było setek par i wręcz niemożliwym wydawało się, aby los skrzyżował ich drogi. Może znów miał przy tym całkiem niezły ubaw? -Nie chciałbym wyglądać na nachalnego, kiedy powróci Pani mąż. celowo użył ów stwierdzenia wiedząc, że szlachecko urodzone kobiety wcześnie wychodziły za mąż. Okropnym było rozmyślanie nad każdym dobranym słowem – zdecydowanie wolał mówić co mu ślina na język przyniesie.
Ten śmiech… do licha. Znał go i to wyjątkowo dobrze. Zapewne gdyby nie fakt pogmatwanej relacji i częstych spotkań nie umiałby sprecyzować kto kryje się za tak dobrze dobranym strojem, lecz w owej sytuacji coraz więcej elementów układanki wskakiwało na swe miejsce. -Zatem jeśli mam już pozwolenie olśniewającej lady, to ów papieros będzie samą przyjemnością.- nie mogła dostrzec kpiącego uśmieszku, ale ten właśnie pojawił się na jego twarzy. Właściwie to „lordowanie” z jej ust całkiem mu się podobało i ba – wyjątkowo bawiło. Najzabawniejszy w tym całym absurdzie był fakt, że przeszło miesiąc temu rozmawiali na temat jego podejścia do życia pośród szlachty i bogactwa.
-Genialnie dobrane przebranie wiązało się z łatwiejszym skojarzeniem, choć nie ukrywam nie była to prosta zagadka. Największą wskazówką były żelazne skrzydła oraz ten dziób.- zaśmiał się pod nosem, a następnie upił ognistej; nie ukrywał, że dla tego smaku i jakości mógłby posiadać błękitną krew. -Ma lady w swoim charakterze coś, co powieliłoby się z cechami stymfalidy?- spytał kontynuując niezobowiązującą rozmowę. Zastanawiał się czy wiedziała, lecz nawet gdyby miała jakiekolwiek przypuszczenia to przecież jego obecność tutaj była niemożliwa i tego należało się trzymać.
Słowa mężczyzny kolejny raz wydawały się być jej znajome. I choć szczerze liczyła na to, że to tylko jej umysł płata jej figle to chyba wcale tak nie było. Nie znajdowała się już w Azkabanie, nie było szaleńca, który mącił jej w głowie tak jak wtedy. Po prostu czuła, że wychodząc na taras kolejny raz dała się zmanipulować przewrotnemu losowi. Mówi się, że jeśli chcesz rozśmieszyć Boga musisz opowiedzieć mu o swoich planach na życie. Ona widocznie dostarczała wielu powodów do śmiechu. – Myślę, że tej ostatniej nocy starego roku nawet mój przyszły mąż nie będzie się złościł – odparła z delikatnym uśmiechem podłapując temat. Grali w grę, w której mogli być jednie przegrani. Właściwie ciągle w coś grali i Lucinda nie miała zamiaru pozwolić mu tym razem być górą. Czasami była tresowanym lisem jak to kiedyś nazwał ją Fox.
Oczywiście ciągle nie mogła być pewna swoich przypuszczeń, ale nic nie mogła poradzić na rodzące się w jej głowie pytania. Co tutaj robił? A jeśli on tutaj był to kto jeszcze skrywał się za maskami? Czy naprawdę weszła w gniazdo żmij myśląc, że przebranie ją ochroni? Momentalnie zrobiło jej się jeszcze chłodniej, bo choć nie mógł tego wiedzieć to z jego ręki trafiło jej się w ostatnim czasie wiele blizn. Czy zrobiłby to naprawdę? Wiedziała, że kiedyś go o to spyta. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś. Dzisiaj wszystko było wyścielone pozorami. – Uznam te słowa za komplement – powiedziała i skłoniła się delikatnie. Jak dziwnie jej było zachowywać te wszystkie uprzejmości. Tyle czasu minęło odkąd musiała uważać na każde słowo. Za dobrze czuła się we własnej skórze by teraz to zmieniać.
Teraz gdy już przepuszczała, że to właśnie Drew znajduje się po drugiej stronie maski wcale nie była zaskoczona tym, że odgadł jej przebranie. Ich zawód wymagał od nich często sięgania do podań, legend i mitów, a on był w końcu w tym dobry. – Tak myślałam, że dziób mnie zdradzi, ale bez niego mój strój byłby niestety niekompletny – odparła dotykając koniuszka swojego dzisiejszego nosa. – Ma lord naprawdę dobre oko. Można by pomyśleć, że zajmuje się lord tym zawodowo – dodała unosząc kącik ust w uśmiechu i obracając twarz w kierunku ogrodu.
Na pytanie mężczyzny w zamyśleniu zastukała palcami o szkło kieliszka. – Pyta lord czy jestem zabójcza? Nigdy nie słyszałam podobnych określeń w swoim kierunku, ale kto wie co można usłyszeć o sobie kiedy rozmowy toczą się za plecami. – odpowiedziała upijając łyk szampana. – Zdradzi mi lord swoje postanowienia noworoczne? Ciągle szukam inspiracji – dodała ciekawa odpowiedzi. Gdyby znajdowali się w innym miejscu, gdyby sytuacja wyglądałaby inaczej… nawet przyjście nowego roku nie zmieni pewnych decyzji, prawda?
-Wybaczy mi lady moje faux pas. Któż jest zatem tym szczęśliwcem?- spytał zaciekawiony ów kwestią, bo co jeśli mówiła prawdę? Faktycznie w jej życiu pojawił się nowy, lepszy mężczyzna? Nie chwaliła się mu – nie miała takiego obowiązku. Być może jej ślub z Burke był aktualny? Abstrahując od rzeczywistości los ponownie zdawał sobie z niego drwić i nieźle się przy tym bawić. Musiał zachować pozory niewzruszonego owym faktem, choć w głębi siebie wiedział, że trochę go to ubodło.
Trudno było nie domyślić się kto znajdował się po drugiej stronie przebrania, bowiem mieli za sobą spory kawałek historii, dzięki czemu znali się dość dobrze. Poznać człowieka można było nie tylko po rysach twarzy, ale i innych, istotnych elementach jak gestykulacja, barwa głosu tudzież charakterystyczny sposób bycia. Można było grać – w końcu robił to zawsze będąc pod „maską” innego człowieka, jednak wtem zmieniał także całą sylwetkę i wykrycie było zdecydowanie większym wyzwaniem. Zawód, którym obydwoje się trudzili, wymagał spostrzegawczości i nie wątpił, że Selwyn się nią cechowała przykładając dużą wagę do detali. Zdawał sobie sprawę, iż lepszym było pozostać w ukryciu, jednak gdyby wówczas starał się szybko oddalić z balkonu to z pewnością wzbudziłby jeszcze więcej podejrzeń – a tego pragnął uniknąć. W końcu zawsze mógł się wszystkiemu wyprzeć.
-Słusznie.- odparł, po czym upił alkoholu ze szklaneczki i obrócił się nieco, aby oprzeć przedramiona o bogato zdobioną balustradę. To był komplement, naprawdę wyglądała olśniewająco.
Zaśmiał się pod nosem na jej słowa, lecz nie mógł nie przyznać jej racji. Dziób wypełniał całą kreację i dodawał jej charakteru – bez takowego suknia nie byłaby równie ciekawa oraz kompletna.
-Graniem w kalambury na salonach? Ciekawa profesja.- pokręcił głową w rozbawieniu, a następnie odpalił papierosa i już po chwili można było dostrzec nikotynowy dym, który uniósł się nad jego głową. -Pytam co uważa lady, nie inni ludzie, którym przeważnie na rękę jest siać zamęt za plecami. Czyż nie wtedy najłatwiej jest powiedzieć prawdę?- odpowiedział zgodnie z własnymi przekonaniami, a następnie zamyślił się na jej pytanie. Właściwie nigdy nie ustanawiał jakichkolwiek noworocznych postanowień, więc ciężko było mu znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź.
-Zwykle nie jestem skłonny do takowych, lecz jeśli we dwoje nie mamy odpowiedniej inspiracji może uda nam się ją znaleźć?- spytał odwracając głowę w jej kierunku.
Biorąc pod uwagę swoją wiedzę na temat mężczyzny najbezpieczniejsze było trzymanie się od niego z daleka. Nie żałowała, że go poznała, tak samo jak nie żałowała tego co się między nimi wydarzyło. Angażując się w tę relację nie mogła przewidzieć, że to z góry spisane będzie na straty. Z jednej strony już dawno powinna skierować różdżkę w jego stronę, ale z drugiej naprawdę nie chciała patrzeć jak dzieje mu się krzywda. Mogli nazywać to przekornością losu, albo upartością przypadku, ale przecież prędzej czy później trafiliby na siebie z własnej nieprzymuszonej woli. Byli wrogami od samego początku nawet nie będąc tego świadomi, a to tylko pokazywało, że to nie człowiek walczył z człowiekiem. Jedynie idee i ich wartości.
Jeżeli choć przez chwile wziął jej słowa na poważnie to albo była bardzo dobrą aktorką, albo po prostu nie znał jej tak jak myślała, że zna. Lucinda od zawsze powtarzała, że nie wyobraża sobie siebie u boku szlachcica. Żadnego. Wolałaby zostać pozbawiona nazwiska niż w imię głupich zasad podporządkować się innym. – Moim faux pas byłoby zdradzenie personaliów jakiegokolwiek uczestnika balu. W końcu wszyscy mamy maski – odparła uśmiechając się delikatnie. Maska jedynie chroniła to co widoczne dla oczu. W duszy naprawdę martwiła ją ta cała sytuacja. Ucieczka była tym co powinna zrobić, kiedy tylko jej przepuszczenia się potwierdziły, ale chyba nie sądziła, że znajdą się w sytuacji, w której naprawdę chciałaby uciec jak najdalej.
Blondynka przyjrzała się dokładniej temu jaki strój na dzisiejszy wieczór przygotował Drew. Znała go na tyle by wiedzieć, że odpowiedź zawarta będzie w najdrobniejszym szczególe. Może nawet zbyt oczywistym by można było go od razu zauważyć. Zaczęła się zastanawiać nad tym jak się czuje w otoczeniu szlachty, którą tak bardzo gardzi. Czerpał przyjemność z obcowania z tymi wszystkimi ludźmi, a może wykonywał powierzone mu rozkazy? Czasami żałowała, że wejście do czyjeś głowy nie może być prostsze. Selwyn skinęła jedynie głową w odpowiedzi. On choć w ogóle nie przypomniał samego siebie to wpasowywał się w otoczenie idealnie. Czy nie powiedziała mu już kiedyś czegoś podobnego?
- Tak tak, właśnie to miałam na myśli – odparła w odpowiedzi na słowa mężczyzny przy tym bardzo ze sobą walcząc by nie przewrócić oczami. W innej sytuacji w ogóle by się nie krępowała. Jednak wyuczone nawyki aktywowały się w miejscach jak to. – Zabójcza? Nie. Ekstremalne przypadki wymagają ekstremalnych środków – odpowiedziała na pytanie dotyczące cech stymifalidy przenosząc wzrok na mężczyznę. Lucinda nie była zwolennikiem przemocy bez względu na to na kogo była skierowana. Po tym wszystkim przez co przyszło jej przejść wiedziała jednak, że ogień można zwalczyć jedynie ogniem.
Selwyn zamyśliła się nad słowami Drew. Ludzie widzą w przyjściu Nowego Roku okazję do wyzerowania swojego życia. Myślą, że stworzone przez nich postanowienia zmienią wszystkie negatywne rzeczy w pozytywne. Lucinda chciałaby wierzyć, że to działa, ale niestety zbyt wiele rezygnuje po pierwszym potknięciu. Nie można z góry zaplanować swojego życia na całe dwanaście miesięcy. – Obawiam się lordzie, że nasze postanowienia mogą być aż nadto odmienne, ale zawsze warto spróbować. Wie lord od czego zacząć? Małe kroczki czy od razu wielkie plany? – zapytała przechylając kieliszek.
-Czyli uważa lady, że maska może skryć wszystkie tajemnice?- uniósł kącik ust, po czym ponownie zaciągnął się nikotynowym dymem. Nie mogła – był tego pewien. Jako metamorfomag niejednokrotnie przybierał wygląd obcych osób i niezwykle trudnym wyzwaniem było zachować przy tym grę pozorów obarczoną nie tylko odpowiednim doborem słów, ale i gestykulacją oraz przyzwyczajeniami. Każdy człowiek był indywidualnością, więc mimo perfekcyjnie „skopiowanej” wizualnej części pozostawała ta trudniejsza – ta, której odegranie wiązało się z szalenie wymagającą umiejętnością aktorstwa oraz wyjątkowo dobrą spostrzegawczością.
Nie przyszło mu jeszcze zastanowić się nad tym jak czuł się podczas podobnego wydarzenia tudzież w gronie zamożnych osób. Zwykle trzymał się z dala od szlachecko urodzonych, albowiem irytował go fakt ich przekonania o rzekomej wyższości nad innymi czarodziejami, w których żyłach płynęła czysta krew. Majątek nie był wyznacznikiem charakteru, inteligencji tudzież wartości, a jedynie za jego pomocą wiele spraw okazywało się dużo prostszych, nie wspominając już o samych kontaktach, które zwykle bez trudów mogły wyciągnąć osobnika z tarapatów. Nie dało się ukryć, że błękitnokrwiści zajmowali wyższe stanowiska, gromadzili więcej funduszy oraz mieli na start znacznie większe pole do popisu, jednakże działo się to tylko i wyłącznie z uwagi na ich korzenia, nie umiejętności. Nie chciał odbierać im wiedzy wszak wiele poznanych osób zasłużyło sobie swą ciężką pracą na własny sukces, ale było też sporo typowych pajaców, dla których stołek był tylko i wyłącznie prezentem tudzież kaprysem.
-Ciekawe, spokojne zajęcie, a dodatkowo wcale nie trzeba być przy nim trzeźwym.- zaśmiał się pod nosem, po czym upił ognistej whisky, która znajdowała się w zdobionej reliefem szklaneczce.
-Lady zatem jest ekstremalnym przypadkiem?- spytał z zaciekawieniem przenosząc wzrok na dziewczynę; nie miał pewności jaką przyjdzie mu usłyszeć odpowiedź. Szatyn wychodził z założenia, iż faktycznie takim była – może nie tyle ekstremalnym, co wyjątkowym, bowiem ile szlachcianek odważyłoby się na podobne kroki i wiążące się z nimi decyzje? Ile pozwoliłoby sobie na spotkania i intymne relacje z facetem jego pokroju? Aż w końcu ile walczyłoby o życie szlam i mugoli? Na samą ostatnią myśl robiło mu się niedobrze, marnowała cenne życie w imię chorych idei – to akurat pragnąłby w niej zmienić.
-Zacząłbym od szczerości, to ona otwiera nowe horyzonty i pozwala ruszyć się z miejsca. Nie tylko patrząc pod kątem prawdy wobec drugiego człowieka, ale i samego siebie. Ludzie często o tym zapominają i żyją w obłudzie oraz nadziei, iż ta w końcu faktycznie zmieni się w rzeczywistość. To trudne, więc jednak skłaniałbym się ku wielkim planom.- uśmiechnął się nieznacznie w jej kierunku, choć nie mogła tego widzieć.
Lucinda wiedziała, że przyjście tutaj odbije się na niej w sposób szczególny. Jakaś część jej nieprzerwanie chciała ciągle do tego kręgu przynależeć. W ciągu roku jej życie uległo zmianie tak drastycznie, że wcale nie była zdziwiona, że ciągnęło ją do jakiejś normalności. Oczywiście nic w arystokratycznym świecie nie można było dopasować do tej kategorii, ale jednak to właśnie to znała przez całe swoje życie.
Słysząc słowa mężczyzny uśmiechnęła się szeroko. – Kto wie, może lord załapie się na wolny wakat – odparła. Takich słów nie użyłaby prawdopodobnie w kierunku żadnego lorda, ale już wiedziała kto kryje się pod maską i nie musiała uważać na słowa tak jak robiła to wcześniej. Mogła nie wiedzieć o nim wszystkiego, a to co wiedziała mogło być jedynie garstką informacji, ale niejednokrotnie przekonała się jak zdolnym czarodziejem jest. Żałowała jedynie, że wybrał magię, która niosła ze sobą cierpienie i wojnę. Żałowała, że wybrał fanatyzm zamiast spokojnego życia. Nic jednak nie mogli na to poradzić, a ona wiedziała, że należało się z tym faktem po prostu pogodzić. Miała dość walki z wiatrakami. Czasami wystarczyło odpuścić.
- Nie – odpowiedziała zgodnie z własnymi przemyśleniami. – Ja tylko te ekstremalne spotykam. – dodała przenosząc spojrzenie z maski mężczyzny na swoje dłonie. Oczywiście wiedziała, że swoim zachowaniem odbiega od zachowań innych arystokratek czy w ogóle kobiet, ale to nie w sobie widziała ekstremalny przypadek. Podchodził do ich bliskości jak do czegoś wyjątkowego i owszem takie właśnie było, ale na całkowicie innej płaszczyźnie niż mu się wydawało. W jej oczach nie chodziło o szlachciankę i czystokrwistego czarodzieja niższego pochodzenia. Chodziło o ich samych. Była zwyczajną kobietą, którą kierowały uczucia. Historia stara jak świat. Z równie starym zakończeniem.
Lucinda zastanawiała się nad tym jaką odpowiedź usłyszy. W takich kwestiach zawsze ciężko przychodziło jej go rozgryźć. Był uparty i znalazłby odpowiedź na każde pytanie gdyby istniała taka potrzeba. A jednak to co mówił miało sens i docierało do niej bardziej niżeli się spodziewała. – To naprawdę wielkie plany – zaczęła znowu przenosząc spojrzenie na mężczyznę. – Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach prawda jest towarem deficytowym. - wszyscy kłamią. Nie ma ludzi tak prawdziwie szczerych. Potrafiła to zrozumieć. Nawet w jego postrzeganiu ona była kłamcą. W końcu to co dla niej było złe w jego oczach uchodziło za poprawne. Prawda zawsze działa w obie strony i nie jej roztrząsać czyja jest lepsza lub czyja ma większy sens. Każdy ma prawo mieć swoją, ale tylko jeśli ktoś za tę prawdę nie musi płacić krwią. – W takim razie ja pozostanę przy tym by ludzie przestali żyć w obłudzie. – dodała jeszcze i skierowała swoje spojrzenie w stronę tarasowych drzwi. – Jeśli nie chcemy przegapić nowego roku powinnyśmy wracać. Chce mi lord towarzyszyć czy w samotności patrzeć jak postanowienia się spełniają? – zapytała okrywając się szczelniej narzuconym na siebie szalem.
Ktoś z boku mógłby wydać dobitą opinię i takowa z pewnością pasowałaby również do niego samego. Adekwatnie, lecz z innej perspektywy.
-Uważa lady, że przed wszystkim zawsze wszelkie tajemnice zostaną odkryte? Wychodzi lady z założenia, iż nie ma możliwości, aby je dostatecznie ochronić nawet jeśli odbiorcą są osoby zupełnie obojętne?- uniósł brew pytająco zastanawiając się nad jej stwierdzeniem – z jednej strony widział w nim sens, rozumiał je, jednakże nie byłby nader optymistyczny w kwestii kłamstwa. Ono miało krótkie nogi, lecz czy na tyle, by nawet nieznajomi zdołali podstawić stopę w chwili, gdy próbowało uciec? -Skłania mnie to ku wnioskowi, iż szybko zdążę poznać wszelkie twe sekrety madame, a wiem, iż jest to bujdą.-… bo masz ich wiele; szczególnie takich, na które nic nie był w stanie zaradzić, nawet jeśli bez jej świadomości o nich wiedział. Właśnie podobne przekreślały wszystko i choć wówczas rozmawiali jak wcześniej, czyli tak jak najbardziej lubił, to wraz ze wschodem słońca czar musiał prysnąć. Nie było innego wyjścia. Nie było.
-Kto wie, może jeszcze dziś lady przekona się czy naprawdę jestem godzien ów wybitnej posady. Zdaje się naprawdę fascynująca.- ściągnął brwi i uśmiechnął się kąśliwe, choć maska skrywała prawdziwy wyraz jego twarzy. Wiedział jednak, że nie odebrała jego słów na poważnie – właściwie czy ktokolwiek by to zrobił? -Lady nadawałaby się na idealną odtwórczynię różnych ról, które ja miałbym odgadnąć wraz z przyodzianym strojem.- dodał świadomie zachowując dwuznaczny ton wypowiedzi, a następnie w geście toastu uniósł szklaneczkę wypełnioną trunkiem i upił jej zawartość do dna nie mówiąc już nic więcej.
-Ekstremalne przypadki nie są z góry skazane na porażkę, bowiem na każde można znaleźć sposób.- odparł obserwując jak jej wzrok wędruje ku dłoniom. Doskonale znał ów ruch – zawsze to robiła, gdy rozmowa, choć nigdy nie dosłownie, wędrowała ku coraz trudniejszym i boleśniejszym tematom. Powinien zareagować, lecz pozostawało pytanie; jak? -Pytanie czy podobne traktujesz w perspektywie tych straconych.- zwieńczył i obrócił się bokiem do dziewczyny, aby móc oprzeć łokcie o zdobioną balustradę. Przenosząc spojrzenie na ogród zdołał jeszcze dostrzec jak zielone tęczówki ponownie szukają jego wzroku i finalnie nie pozwolił, aby takowy odnalazły.
-Szczególnie wśród ludzi, którzy znają coś więcej jak imię naszej sowy.- prychnął nieznacznie pod nosem kręcąc lekko głową. Pieprzona prawda, cholernie jej nienawidził.
Dopaliwszy papierosa i wyrzuciwszy go na trawnik – cóż maniery odeszły na drugi plan – wciągnął haust świeżego powietrza nim zareagował na jej kolejne słowa, albowiem z każdą chwilą podobne stawały się coraz bardziej trafne i jednoznaczne. Szatyn odepchnął się dłońmi od drewnianego szczebla, po czym obrócił do dziewczyny z wyraźnym, kpiącym uśmiechem malującym na ustach. Nim jednak cokolwiek powiedział wykonał wyraźny krok w przód, który pozwolił mu znaleźć się dosłownie przed nią. -Już dawno lady wybrała z kim pragnie świętować nowy rok.- rzucił twardym, pewnym tonem, a następnie zerknął w kierunku drzwi balkonowych, aby upewnić się, iż nikt akurat nie zamierzał przerwać ich chwilowej samotności. -Jak widać czyny nie zawsze mogą, a nawet nie chcą przerodzić się w słowa.- dodał powracając do niej wzrokiem, by po chwili intuicyjnie nachylić się ku jej wargom. W głowie szatyna panował chaos, istna walka horyzontów, które za wszelką cenę nie chciały odpuścić. Była wrogiem, była kochanką.
Był blisko, wystarczająco blisko, lecz poza lekkim ściśnięciem materiału olśniewającej sukni w okolicy lędźwi oraz chodnym, alkoholowym oddechem, które okalało jej usta, nie zrobił nic więcej. Wyprostował się momentalnie i pomijając wszelkie szlacheckie frazesy powrócił do teatru – udawać dalej tego kim nigdy nie był i nigdy nie będzie.
/zt x2
Wysoka sylwetka wyszła na balkon południowy, a po zbliżeniu się do balustrady wylała resztę zawartości znajdującej się w kieliszku. Wkrótce później zniknął i sam kieliszek rozpływając się w powietrzu za pomocą zaklęcia, którym był obłożony. Drobna, acz ułatwiająca życie magia, chociaż niekiedy wystarczył niewielki przedmiot, by ukryć się przed tłumami. I czarodziej wykorzystał to, by odejść i pozostać w bezruchu, wpatrując się w powoli chylące się ku zachodowi słońce. Po raz pierwszy od lat odetchnął czerwcowym powietrzem tego miejsca. Świeżym i pobudzającym w przeciwieństwie do napoju, którym został obdarowany. Arnou nie czuł satysfakcji z tłumienia swoich zmysłów, a alkohol zdecydowanie nie pomagał w zachowywaniu trzeźwości umysłu. Nie chodziło o to, że był jego przeciwnikiem - wręcz przeciwnie. Doceniał smak dobrego wina czy wyśmienitej whiskey, jednak unikał ich w towarzystwie - ostrożność została wpisana w jego egzystencję, a odkąd uchroniła go ona przed otruciem, nie zamierzał porzucać właściwie wyrobionych nawyków. Również i tutaj. Szczególnie tutaj. Wątpił, by lady Nott wspierała antyszlachecką propagandę, lecz na jej posadzkach spłynęło zbyt wiele błękitnej krwi. Święto Nowego Roku przeszło półtora roku temu nie odebrało rodzinie Rowle ich przewodnika, lecz nie oznaczało to w żaden sposób bezpieczeństwa. Arnou wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny, bo może nie pojawiał się na wyspach przez ponad dziesięć lat, nie oznaczało to, że nie wiedział, co się w granicach jego ojczyzny działo. Przybywając z powrotem na angielskie brzegi, niósł w sobie coś znacznie większego nad posłuszeństwo nestorowi i nad żałobę po zmarłym rodzicu. Zamierzał politycznie potrząsnąć klatką i wyzbyć się robactwa, które zalęgło się pod jej dnem. Wszak jeśli chciało się zagrozić przeciwnikowi, należało odebrać mu bezpieczeństwo. Miejsce, do którego mogli wracać. Sprawić, by oglądali się za siebie przy każdym oddechu. Sądził, że tak właśnie będzie, gdy pojawi się w Brytanii. A jednak ku jego zaskoczeniu promugolskie rody wciąż były nie do ruszenia. Wierzył mimo wszystko w to, że mógł to zmienić. Z Malfoyem na szczycie Ministerstwa Magii mógł wiele.
Na razie jednak musiał na nowo zapoznać się z dworem angielski. Wyłapywał niuanse z przeszłości oraz zmiany, które nastąpiły od czasu, gdy znajdował się na nim po raz ostatni. Po dekadzie na francuskich salonach miał złudną nadzieję, że przyjęcia w Brytanii staną się bardziej znośne lub chociażby poczuje się na nich pewniej niż na tych organizowanych za granicą. Przybywając jednak na zaproszenie lady Nott, Arnou musiał zderzyć się z rzeczywistością i zrozumieniem, że jego nadzieje były płonne. Nie był jednak naiwny - podejrzewał, że tak właśnie będzie, co nie umniejszało poczuciu nieusatysfakcjonowania. W innym przypadku ów fakt wywołałby zapewne cierpki uśmiech na twarzy mężczyzny. Jeśli w ogóle pozwalałby sobie na taki grymas.
Na pewno nie teraz. Nie tutaj. Po niecałej godzinie lawirowania między gośćmi i zamieniając parę słów z tymi, którzy coś znaczyli, poczuł znużenie. Brakowało mu świadomości uciekania spojrzeniem ku znajomym rysom, które czasami wciąż jawiły mu się w urywkach chwil. Nie kochał swojej żony, nie zdawał sobie sprawy, co to uczucie w ogóle mogło oznaczać, lecz skłamałby, gdyby w ogóle o niej nie myślał. Towarzyszyła mu przez jedenaście lat i wpisała się w jego historię. Była obok, gdy zarzynał się jako pracownik odpowiedniego departamentu i gdy rodził się jako młoda gwiazda polityki zagranicznej. Przez ostatnie cztery lata nie przestawał pracować, ale dopiero gdy wrócił do Wielkiej Brytanii, dopiero wtedy zaczął odczuwać jej brak. A przecież ironicznie miał się tu czuć jak w domu... Odwracając się i patrząc do wnętrza posiadłości Nottów, nie rozpoznawał twarzy, które pojawiły się w Hampton Court. Nie musiał nigdy się z nimi zapoznawać. I sądził, że już nigdy nie będzie musiał tego robić, skupiając się w całości na francuskich terytoriach, jednak nawet mając takie doświadczenie, życie upominało się o ambasadorską pokorę. Potrzebował jednak oddechu w tej duchocie, dlatego opuścił główne punkty przyjęcia i odnalazł oddalony od wszystkiego balkon, ciesząc się odrobiną spokoju. Dokładnie tak, jak czynił przez lata młodości, pozostając w cieniu i woląc obserwację nad akcję. Jego brat zawsze wykazywał się większą agresją, która imponowała ojcu - on nie wpisywał się w ów schemat. Brakowało mu teraz towarzystwa brata... Ten wieczór na pewno nie należałby przez to zmarnowanych. A tak siedząc po lewej stronie we wnęce tuż przy wejściu na balkon, osnuty jeszcze tańczącym na ścianach bluszczem pozostawał praktycznie niezauważony. I nawet jeśli ktoś na moment pojawiał się, szukając przyczajonych gości, szybko znikał, nie dostrzegając czarodziejskiej figury i tracąc ów miejscem zainteresowanie. Nie wszystkich jednak to dotyczyło, bo ktoś miał pozostać z nim na balkonie dłużej niż reszta gości. Wszak nie tylko on szukał wytchnienia w powiewach wieczornego oddechu.
Na południowym balkonie zwykle spotykały się pary uciekające od jadalnianego zgiełku i wirowania w sali balowej. Widok rozpościerający się na okoliczne lasy zapierał dech w piersiach, a gwiazdy rozświetlające nocne niebo nadawały tej scenerii romantycznego wydźwięku. Na życzenie lady Nott, jej taras zamienił się w prawdziwy pas startowy dla aniołów. Do wzięcia udziału w zabawie zachęcani są mężni lordowie i odważne damy, którym niestraszna jest wysokość. Aby wzbić się na wyżyny i zanurzyć w chmurach, należało zgłosić się do awiatora, który pomagał ubrać magiczne pasy na ramiona i talię. Te doczepione były do huśtawki, która dodatkowo miała na sobie czary chroniące przed spadnięciem z niej. Cała konstrukcja nie gniotła wieczorowych szat mężczyzn, ani nie zaczepiała nitki zdobionych sukien kobiet. Należało pochwycić jedno z piór, które leżały na stoliczku obok i pogłaskać nim skórzany pas w talii. Wtem zza pleców wyrastały prawdziwe skrzydła, w całości wykonane z piór magicznych ptaków. Postacie z opieką nad magicznymi stworzeniami na co najmniej II poziomie potrafią rozpoznać skrzydła i dobrać je według własnego uznania, pozostałe mogą wybierać ich w sposób losowy — poprzez rzut kością k8.
- Skrzydła:
- 1: Pióra o kakaowej barwie wydają się być szorstkie w dotyku i na pierwszy rzut oka możesz mieć wrażenie, że są wręcz nieokrzesane. Gdzieniegdzie postrzępione nie sprawiają jednak wrażania popsutych, albo używanych, a takich, którym niestraszna żadna burza i nawałnica. Bywają kapryśne i zdarza się, że czasem znosi je nieco bardziej w lewo, ale nie są to skrzydła dla bojaźliwego czarodzieja. Dobrze sterowane potrafią wznieść właściciela z niebywałą prędkością w górę, ale to, co w nich najciekawsze to to, że doskonale hamują, właściwie w przeciągu ułamków sekundy.
2: Bladozłote pióra abraksanów są długie i ostro zakończone, ale ich krawędzie nie powinny nikogo zranić. Ich masa od razu przywodzi na myśl stabilność i wyjątkowe bezpieczeństwo, jakie można pod nimi znaleźć. Rzeczywiście, w trakcie lotu wydaje się, jakby skutki upojenia alkoholowego nie miały miejsca, jednak tuż po zdjęciu ich, te wracają. W trakcie podróży trzeba utrzymywać nad nimi kontrole i wyznaczać kierunek. Przy odpowiednim prowadzeniu są w stanie wykonać niemal każdy rozkaz czarodzieja.
3: Jaskrawe skrzydła mienią się odcieniami pomarańczy, różu, cytryny, zieleni i żółci. Ich mieszanina barw może odrobinę przytłaczać, ale z pewnością nie można nazwać ich pstrokatymi. Gładkie pióra świergotnika odrobinę mierzwią się na wietrze, wciąż jednak czyniąc je eleganckimi i luksusowymi. W trakcie lotu tworzą nieco większy hałas niż inne skrzydła, ale ich szumie można odnaleźć melodię tych ptaków. Nie są to skrzydła odpowiednie do wykonywania sztuczek, ale z poproszone, potrafią trzepotać w rytm muzyki.
4: Skrzydła z piór gromoptaka zdają się odbijać światło księżyca, mieniąc się kolorem złotem i brunatnym brązem. Z pewnością są najbardziej okazałe spośród wszystkich dostępnych, a czarodziej, które je ubiera, od razu może czuć lekkie wibracje, jakie z nich wychodzą, wtapiając się w jego ciało. Chociaż gromoptaki są w stanie ściągać burze jedynie swoim lotem, te zostały zaczarowane tak, aby cała podróż odbyła się bezpiecznie. Odważniejszy mag może spróbować rzucić na nie zaklęcie Lancea, formując je w kształt pioruna, a te rozświetlą się jej mocą, nie raniąc właściciela.
5: Drobne modrego upierzenie tych skrzydeł nie sposób pominąć w tłumie. Powstałe z memortka są wyjątkowo szykowne, ale również nie mają oporów, aby zwracać na siebie uwagę. Chętnie zabiorą na przejażdżkę każdego czarodzieja, który tego pragnie. Zaprojektowane zostały specjalnie po to, aby wszystkie wspomnienia z lotu pozostały szczęśliwe. Awiator już na samym początku wspomina, że podobno zabranie jednego z piórek ze sobą, zapewni czarodziejowi jedynie dobre wspomnienia z minionego roku. Poruszają się wyjątkowo płynnie, zapewniając lotnikowi spokojny lot.
6: Dwukolorowe skrzydła stworzone są z prawdziwej mozaiki purpurowych i błękitnych piór dirikraka. Ich wyjątkowa figlarność sprawia, że czasem wręcz ciężko jest powstrzymać się od chichotów, bo te potrafią zniknąć w całkowicie losowym momencie. Oczywiście, wciąż pozostają na czarodzieju, jedynie wtapiają się w otoczenie i sprawiają wrażenie, jakby ich właściciel samodzielnie płynął przez nocne powietrze. Tak samo szybko jak znikają, pojawiają się również wtedy, gdy się tego nie oczekuje. Dzięki temu jednak łatwo można doprowadzić młodą pannę do śmiechu.
7: Ich rozmiar wciąż pozostaje zagadką, bo zależny jest jedynie od woli noszącego. Ciemnoturkusowe pióra żmijoptaka potrafią błyskawicznie zmieniać swą wielkość, dzięki czemu, gdy rosną do rozmiarów niemal 5 metrów na skrzydło, potrafią mknąć najszybciej ze wszystkich. Zmniejszone do skrzydełek wróżki trzepoczą radośnie, zwalniając znacząco tempo.
8: Śnieżnobiałe wydają się lśnić w świetle, czasem nawet rażąc w oczy. Nie jedna dama określiłaby je mianem najpiękniejszych skrzydeł dostępnych w tym miejscu, bo ich wyjątkowa czystość i lekkość, przywodzą na myśl prawdziwe anioły. To one potrafią wznieść czarodzieja najwyżej i nie stracić swojego pędu. Wyjątkowo ciekawskie i zgodnie z wolą prowadzącego, chętnie skręcające w boki i odbijające z trasy.
Po wybraniu skrzydeł należy zebrać się na odwagę, nie pozwolić na ani chwilę słabości, po czym odepchnąć od przygotowanego podestu. W międzyczasie awiator opowiada o wszystkich zasadach bezpieczeństwa, jakim jest, nieschodzenie z przygotowanej trajektorii lotu, nieprzekraczanie dozwolonej prędkości oraz szczególne uważanie na okoliczne ptaki i owady, a razie potrzeby odgonienie ich od siebie. Lot rozpoczyna się na balkonie i w tym samym miejscu kończy, lecz najpierw przelecieć można nad całym terenem rezydencji, mijając najpierw potężny ogród, potem wieżyczki dworku, a na koniec przelatując obok północnej ściany. Na życzenie, tuż obok może lecieć taca z drinkami oraz przekąskami. Po drodze do czarodzieja dołącza skrzypaczka, która lewituje w pobliżu, wygrywając na swoim instrumencie anielskie melodie.
W trakcie lotu można raz na wątek rzucić kością k8 i sprawdzić jaki efekt wywoła:
- Efekty:
- 1: Znienacka zjawia się żądlibąk, który upatrzył sobie Ciebie za cel. Nie zdążysz zareagować, gdy jego żądło znajdzie się w Twoim karku, a ty poczujesz dziwne zawroty głowy. Te wkrótce przejdą i chociaż zdawać by się mogło, że nie wywołał on w Tobie żadnych innych efektów, to po wylądowaniu jeszcze przez kilka minut, będziesz swobodnie lewitować kilka centymetrów nad ziemią.
2: Przypadkowo skrzydło zahaczyło o dach, przez co wpadasz w małe turbulencje. Wystarczy, że złapiesz równowagę, a te miną, chociaż mogły wydawać się groźne na pierwszy rzut oka. Następnym razem musisz bardziej uważać.
3: Kątem oka dostrzegasz elfy, które ukryły się w koronie drzewa. Te wskazują Cię palcami i wydają się być niezbyt zadowolone z Twojej obecności. Chwilę później całą gromadą podlatują do Ciebie, obsypując Ci głowę złotym pyłkiem.
4: Tuż obok Ciebie przelatuje kruk, który wydaje się być wyjątkowo przyjazny. Przysiada na Twoim skrzydle, obserwując horyzont z tej perspektywy i odpoczywając od lotu.
5: Nad sobą dostrzegasz gwiazdy, które w dziwny sposób zdają się układać w kształt prawdziwego anioła. Ten zaczyna wyciągać do Ciebie ręce w przyjaznym geście. Aureola nad jego głową świeci żywym blaskiem, a jedna z jej gwiazd właśnie zaczęła spadać. Możesz pomyśleć życzenie.
6: Na horyzoncie dostrzegasz łunę świata magicznego Londynu. Jeśli dobrze wytężysz wzrok, wkrótce dostrzeżesz wyraźnie Wesołe Miasteczko, które dziś mieni się wszystkimi kolorami tęczy, zabawiając swoich gości.
7: Spadające z chmur śnieżynki postanowiły zatańczyć obok Ciebie prawdziwy balet, wirując i podskakując wokół. Zimno nie tyka się Twojego ciała, a Ty możesz zrelaksować się i oglądać ten wspaniały pokaz.
8: Skrzypaczka podlatuje bliżej, wręczając Ci rulonik z liścikiem. Jest to notka od samej lady Adalaidy Nott, która komplementuje Twoje skrzydła.
Posiadając zwinność na poziomie 11 punktów, można wykonywać na nich w powietrzu dowolne sztuczki i akrobacje, należy jedynie pamiętać, aby uważać, by nie zakręciło się w głowie.
Balkon oczywiście nie był pusty, pomijając zorganizowaną tam atrakcję, osoby nadzorujące bezpieczeństwo całej zabawy oraz kilkoro chętnych na wzięcie udziału, była tam jeszcze jedna osoba. Osoba, która w poprzednich latach notorycznie unikała atencji, uciekając z tłumu i zaszywając się właśnie w miejscach takich jak to. Gdyby nie to, że wszyscy i tak nosili maski, prawdopodobnie właśnie taką atencję by do siebie przyciągała - biorąc pod uwagę, że nie należała przecież do szlachty. Jeszcze rok temu nie istniała nawet najmniejsza szansa na to, aby panna Blythe mogła chociaż pomyśleć o postawieniu stopy w Hampton Court. Jaką więc ironią okazał się fakt, że gdy w tym roku dostała zaproszenie, Craig trafił tutaj właśnie na nią. Nie wiedział jednak, z kim ma do czynienia. Maski założone na twarz skutecznie utrudniały rozpoznawanie ludzi - o ile ci nie wyróżniali się jakimiś bardzo wyraźnymi szczegółami. Dochodząc do barierki nieopodal samotnej kobiety, Burke zdecydował się jednak na opuszczenie swojej maski - dzięki czemu odetchnięcie pełną piersią było dużo przyjemniejsze. Mógł teraz także bez żadnych przeszkód spoglądać na roztaczający się przed nim widok. I musiał przyznać, że widoczny w oddali Londyn był naprawdę imponujący - w nocy od miasta biła łuna, a gdy wybije północ, niebo zapełnić się miało dziesiątkami fajerwerków. Obchody Nowego Roku będą w stolicy zapewne zdecydowanie skromniejsze niż zazwyczaj, ale tutaj nie zabraknie wymyślnych instalacji świetlnych, mających uczcić tę wyjątkową noc. Tego mógł być pewien.
Burke sięgnął do kieszeni swojego płaszcza, a by w wewnętrznej kieszeni odnaleźć papierośnicę. Pstryknięciem palców odpalił końcówkę starannie skręconego papierosa, zaciągając się drapiącym dymem. Kolejny powód wyjścia na balkon - bo przecież nie wypadało palić wewnątrz. Odchylając papierosa od ust odwrócił się i obserwował z ciekawością jak jakiś jegomość ubiera się w specjalną uprząż, która ma mu na kilka chwil podarować skrzyła. W pewnym oddaleniu, w powietrzu już fruwało kilka osób. Była to ciekawa atrakcja, sam jednak raczej wolał trzymać się ziemi.
Rzut na opętanie
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
Podeszła do barierki, opierając na niej smukłe dłonie i uniosła wzrok na śmiałków, którzy wzięli udział w atrakcji. Patrzyła na piękne skrzydła rozpostarte w locie, materiały szat falujące w powietrzu. Kusiło, aby dołączyć do nich, poczuć, jak to jest, kiedy grunt znika spod nóg w sposób tak inny. Przeniosła spojrzenie na horyzont, rysujące się w oddali miasto. Jak abstrakcyjnie było patrzeć na nie z tego miejsca, z Hampton Court, którego nie spodziewała się nigdy odwiedzić, nie mając ku temu żadnych powodów.
Spojrzała w bok, kiedy obok ktoś stanął. Ciemne tęczówki prześlizgnęły się po męskiej sylwetce, dobrze skrojonej szacie, ciemnych włosach i jasnych oczach, których barwę dostrzegła na chwilę, przelotnie. Poczuła ten nieprzyjemny dreszcz biegnący przez kręgosłup, ale starała się powstrzymać każdą zauważalną reakcję. Przez chwilę jeszcze się łudziła, lecz kiedy zdjął maskę, nadzieja umarła dość brutalnie. Odwróciła od niego spojrzenie, gdy tylko zrozumiała, że przeciągnęła to zbyt długo. Brązowe oczy zbyt uważnie i nachalnie przyglądały się znajomej sylwetce.- Wybacz.- rzuciła cicho, wiedząc, że ją usłyszy i zrozumie, stali zbyt blisko siebie. W poprzednim roku naprawdę żałowała, że nie mogła być z nim na podobnym balu, chociaż wtedy był tym ciekawszy, przez wymyślne stroje. Teraz za to, ostatnim czego chciała to stać u jego boku. Mimo wszystko nie ruszyła się z miejsca, swą uwagę znów skupiając na aniołach. Ocknął się upór, poczucie, że była tu pierwsza i nie zamierzała teraz uciekać, przez jego obecność.
W nocy
Bez nikogo
Czas mijał, zabawa w Hampton Court zaś dopiero nabierała rozpędu. Sala balowa już teraz rozbrzmiewała od muzyki, rozmów i śmiechu wszystkich gości, spragnionych wina, tańca i dobrej zabawy; szeleściły spódnice sukni w wirującym tańcu, męskie spojrzenia błądziły po sylwetkach debiutantek i co piękniejszych dam, zaglądając w głębokość dekoltu, starsi lordowie zaś delektowali się cygarem w palarni, prowadząc dysputy o polityce i gospodarce - dobrze, że nie czynili tego przy wszystkich, skazując damy takie jak Fantine na pokorne milczenie i śmiertelną nudę. Tego wieczoru, najbardziej wyjątkowego wieczoru w roku, chciała dobrze się bawić i zapomnieć o troskach - i wszystko zaczęło się tak dobrze. Skradziony pod jemiołą pocałunek i walc wprawiły Różę w dobry nastrój, ciekawość wymieszaną z zaintrygowaniem; po zakończonym tańcu wspólnie z lordem Bulstrode udała się do gabinetu luster, by wziąć udział w tajemniczej zabawie. W pierwszych chwilach żałowała, że cyrkowcy zdecydowali się ich rozdzielić, lecz w obliczu wszystkich niepowodzeń jakie tam odniosła dochodziła do wniosku, że dobrze się stało - nie chciała, żeby na to patrzył. Nienawidziła chwil, kiedy ktoś okazywał się od niej lepszy. Opuściła gabinet luster w pośpiechu i z myślą że jeśli jedyną nagrodą była czekoladowa żaba (warta ile? kilka knutów?), to właściwie nie powinna była niczego żałować.
Dołączyła do swych krewniaczek w sali balowej, które z podekscytowaniem szeptały o wszystkich rozrywkach jakie przygotowała dla gości lady Nott. Zainteresowanie Fantine wzbudził lot anioła, o którym wspominała Caroline; ponoć na balkonie południowym czekała na gości niebywała niespodzianka. Stwierdziwszy, że dobrze jej zrobi zaczerpnięcie świeżego powietrza, na sali, gdzie nieustannie wirował w tańcu tłum gości, zaczynało robić się ciut duszno, szczególnie damie, której talię wyjątkowo mocno ściskał gorset z metalowymi fiszbinami, by wydawała się jak najwęższa. Dawno już przestała odczuwać z jego powodu dyskomfort, przywykła do noszenia go, lecz chwila na zewnątrz mogła dobrze jej zrobić.
Z każdą chwilą oddalała się od hałasu; wędrowała korytarzami Hampton Court, mijając po drodze roześmiane damy i ciut mniej uszczęśliwionych lordów, wszystkich witała uprzejmie, próbując w myślach odgadnąć ich tożsamość. Wydawało jej się, że w jednym z gości rozpoznała swego adoratora, którego zaloty odrzuciła przed kilkoma miesiącami, a on wciąż wodził za nią tęsknym spojrzeniem; czmychnęła więc czym prędzej, znikając za zakrętem korytarza i w końcu wychodząc na południowy taras, z którego rozpościerał się widok na podlondyńskie lasy. Gdyby tylko nie była tak rozmiłowana w białych klifach Dover, mogłaby westchnąć z zachwytem. Teraz o wiele piękniejsze wydawało się Fantine nocne niebo, do którego mogła się wznieść - jeśli się odważy.
- Nie lęka się lady wysokości? - spytała damy, jaka również odwiedziła balkon w pojedynkę, o jasnych włosach; dotychczas stała odwrócona do Róży tyłem, nie wiedziała kim jest, równie dobrze mogła to być końska lady Carrow, lecz nie zmieniało to konieczności dochowania bezwzględnej uprzejmości.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
Choć trwała przy chłodnej balustradzie, wpatrzona w gwiazdy przyglądające się grzechowi anonimowości rozkwitającemu w Hampton Court, daleko było jej do zwrócenia się do awiatora z życzeniem wzięcia udziału w przygotowanej zabawie. Za plecami słyszała jedynie piski, raz po raz, gdy dama przekonywała się o prawdziwej swej odwadze, albo i lord przepraszał na chwilę, by oddalić się w pragnieniu uspokojenia rozjątrzonego strachem żołądka. Wszystko to dziać miało się za nie z nią, a obok niej, w rozdarciu między brakiem uwagi i ostrą ciekawością selekcji ludzkich słabostek; drgnęła ledwie dopiero kiedy u boku zabrzmiał głos znajomy i uprzejmy. Oto i nadeszła królowa cierni. Młodziutki pąk błyszczący pośród egzaltowanych ogrodów, o płatkach barwy krwistej i głębokiej jak wino, którego nie brak tej nocy było Rowle. Kącik ust uniósł się zatem ku górze w przypływie zadowolenia, lecz nie obróciła się natychmiast, zamiast tego wzrokiem wciąż śledząc rozpościerającą się przedeń ciemność.
- Lękam się tylko tęsknoty, którą człowiek może odczuwać za przepaścią bez dna. Nicości, jaka tam czeka. Jednak nie jest to winą wysokości, a ludzkiej natury - odparła beznamiętnie, nim dłonie odjęła od poręczy i obróciła się w końcu, spojrzeniem szarych oczu odnajdując twarz skrytą za maską. Całun tajemnicy zdążył już opaść, nie sposób było Fantine ukryć swej tożsamości, jeśli próbowała, choć doświadczenie uczyło, że należna jej duma raczyłaby prędzej szczycić się pochodzeniem, niż skrywać je za zaplanowanym przez Adalaide Nott urozmaiceniem. - Ale ciebie o to nie podejrzewam, lady - skwitowała, krok jeden czyniąc naprzód w jej stronę. Pewna zażyłość zrodzona z rodzinnej nici zachęcała, by sięgnąć po jej dłonie i uścisnąć je lekko w prawidłowym powitaniu, jakkolwiek zaakcentować przyjemność, jaką uczyniło jej przeznaczenie akurat tym spotkaniem pośród wszystkich zebranych tu gości - lecz Catriona powstrzymała się z premedytacją, by Rosierównę poddać pewnej próbie. Zmyślności, trzeźwości, istotne to było wcale.
- Co uczyni Róża, jeśli wyrwać by ją z ziemi i pozwolić na moment zamienić liście w skrzydła? - spytała złotowłosa arystokratka młodszej rozmówczyni, którą obdarzała uprzejmym spojrzeniem, cieplejszym jakby niż pozostałych biesiadników, a w szczególności już motłoch, który swą modą przybył do Hampton Court szerzyć awangardę. - Mam nadzieję, że wieczór ci dopisuje, lady Fantine - w cichej dyskrecji zwróciła się do kobiety tytułem, bo i - niestety - nie były dziś same na zimnym balkonie, by jego absencja mogła być uzasadniona. W mądrości i spostrzegawczości winna była się domyślić, z kim w istocie miała do czynienia - kto też krył się za złoconą sowią maską, pod materiałem karminowej sukni zdobionej ciemniejszymi kryształami, za łańcuchem pereł, jakich nigdy wokół Catriony nie było brak.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4